Tequila Sunrise

Niekulawy język oraz zdjęcia mile widziane!

Moderator: RedScorpion

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Tequila Sunrise

Post autor: Byqu »

Oto raporcik z bitwy rozegranej w tym tygodniu, walka parami, po 1500 na gracza. Wrzucać będę w kilku częściach. Składy armii później, tymczasem wstęp fabularny, o tym jak do bitwy doszło...


- Przypomnij mi, po jaką cholerę tu jesteśmy?
Stojący w cieniu żołnierz drgnął, jakby wybudzony z drzemki. Mlasnął, obrzucając swego towarzysza broni pełne wyrzutu spojrzenie spod przymrużonych powiek.
- Pytasz mnie dzisiaj o to już piąty raz- mruknął z irytacją- Chociaż nie, czekaj... Szósty.
- Nic tutaj nie ma. Tylko skały, piach, upał i kaktusy. Zapocić się idzie w pancerzu w cieniu, o wyjściu na słońce nie ma mowy. Wodę nam wydzielają...
- Zamkniesz się wreszcie? Jak Laura się dowie, że znów pyskujesz, przysmaży cię piorunem, albo nakarmi tobą zimnokrwiste. W zależności od humoru.
Narzekający zamilkł na chwilę, grzebiąc jedynie tylcem włóczni w żwirze. Potem skierował wzrok na ziejący w ścianie jaru czarny otwór.
- Czego oni tam na dole szukają?- spytał, jakby nie mógł znieść ciszy. Jego towarzysz, wsparty na włóczni przewrócił oczami.
- Niech cię, Belien, skąd mam wiedzieć? Robi się z tego Khaine wie jaką tajemnicę, pośpiech towarzyszy nam od momentu odpłynięcia... Laura kilka godzin złazi na dół, podobno skanuje korytarze przy pomocą magii. Robi to dopóki znosi ból głowy. A wiesz jaka jest, jak ją boli głowa.
Belien westchnął. Wiedział to doskonale.
- Potem Sara musi jej przyrządzać ten dziwny napój z kaktusów- podjął jego rozmówca- Podobno pomaga. Trzeba naciąć...
- Wiem jak to się robi. Myślisz, że skąd mam tak pokłute dłonie?! Widzisz, czarodziejka może pracuje, jakby konkurencja dyszała jej na ten smukły karczek, ale potem bierze sobie kąpiel. Kąpiel, rozumiesz? A nam wydzielają wodę do picia! W tym czasie ta wiedźma waży jej eliksiry, a potem pieprzą się pół nocy, nie dając spać chłopakom. I hałas jest tu najmniejszym problemem. A my cały czas stoimy na warcie. Dlaczego w ogóle obóz jest tak daleko od kopalni?
- Przestań dramatyzować. Sprawa jest ponoć ważna, ale wysłanie dużych sił ściągnęło by uwagę. Tular mówi, że to delikatna operacja. Po mojemu nie ma co węszyć. Za wysokie progi.
- To jest właśnie twój problem, Rakhan. Nie interesujesz się. Dlatego jeszcze nie awansowałeś.
Chwila ciszy, jeśli nie liczyć muzyki ukrytych wśród suchych jak wiór sukulentów świerszczy. Elf nazwany Rakhanem skrzywił się, omiatając mało przyjazną okolicę wzrokiem, jakby kontemplując nad swym losem.
- Belien?
- Co?
- Wal się.
Kolorowa jaszczurka siedząca na rozgrzanym kamieniu wystrzeliła nagle do przodu, chwytając pustynną mysz. Rakhanowi nagle zrobiło się zimno. Nie miał pojęcia czemu.
- Powinni już wrócić. Powiem chłopakom, by szykowali konie, a ty zerknij, czy ci z dołu już idą- rzekł Belien, nie zwróciwszy uwagi na towarzysza.
- Zawsze byli na czas...- mruknął Rakhan.
Belien postąpił kilka kroków, zacisnął zęby, po czym wszedł w słońce. Żar oszołomił go na moment, lecz był wyraźnie mniejszy, niż koło południa. Gdy dojadą do obozu, będzie wieczór.
U wylotu jaru, pod zwisającym piaskowcem stało kilka wozów do przewozu niewolników oraz luzaków. Obok siedziało czterech elfów, podobnie jak Belien, odzianych w lekkie zbroje z utwardzanej skóry nałożone na purpurowe tuniki. Tarcze, hełmy i włócznie stały obok, oparte o nasyp. Przybyły nie musiał nic mówić, jeźdźcy zerwali się od razu na nogi, gotując się do wyjazdu. Oni też chcieli jak najszybciej wrócić do obozu. Belien uśmiechnął się, po czym obejrzał do tyłu. Rakhana, ani kopaczy nie było. Zaklął, chciał się bowiem jak najszybciej znaleźć w siodle. Przyspieszonym krokiem podążył do wejścia do kopalni.
- Rakhan, Khaine mi świadkiem, jak się nie pospieszysz, to was zostawimy- warknął w ciemność. Odpowiedziało mu tylko lekkie echo.
I coś jeszcze. Jakby chrobot.
- Rakhan?- rzucił mniej pewnie. Potem poczuł smród. Fakt, niewolnicy nie grzeszyli czystością, odór ludzkiego poty i uryny był bardzo przykry, lecz to, co elf poczuł, kojarzyło mu się ze zgoła czym innym. Z padliną.
Potem usłyszał charkot. Nie przypominał sobie, żeby któryś z robotników miał astmę, czy pylicę. Odruchowo chwycił oburącz włócznię, kierując się z powrotem ku wyjściu. Wzrokiem usiłował przebić ciemność, bezskutecznie. Wydało mu się, że żwir jest... wilgotny?
Następną rzeczą, którą stwierdził, to fakt, że jest otoczony przez zamotane w szaty postaci. Były niskie, ledwo sięgały mu do piersi, a spod podartych kapturów nie mógł dostrzec ich twarzy. To oni tak śmierdzieli.
Nie poruszali się. Belien nie wiedział co robić. Słyszał ich chrapliwe oddechy, niemal mógł usłyszeć jak pełne ropy są ich płuca. Końcem włóczni ostrożnie uchylił kaptur jednego z zarażonych. To, co dostrzegł wypełniło go przerażeniem.
Skoczył do przodu, ku wyjściu, ku światłu, roztrącając drzewcem stojących mu na drodze. Nie atakowali go. Ścigał go jedynie ich przerażający śmiech.
Wypadł na powierzchnię, biegnąc ile sił w nogach. Miał nadzieję, że zdąży.
Zdążył. Jeźdźcy byli gotowi do drogi.
- ALARM!- wrzasnął, krztusząc się pyłem- ALARM!!!
Dopadał konia, gdy z tunelu za nim wypadła horda szczurów. Nagle zapomniał o zmęczeniu, lekko wskoczył na wierzchowca, gubiąc przy tym hełm i dźgnął pierwszego skavena, który zdołał dobiec do niego. Niewolnik wydał żałosny pisk, po czym skonał na miejscu. Syknęły bełty. To pozostali Druchii, porzucając wozy i skacząc na luzaki, starali się z lekkich kusz opóźnić futrzastą powódź. Belien nie oglądając się już wbił pięty w konia, zmuszając go do zerwania się z miejsca. Ściął jeszcze szczura, który skoczył nań z nasypu i popędził w prerię. Kątem oka zobaczył jak pozostali ruszają tuż za nim. Jak jednemu z jeźdźców nie udaje się, jak zostaje ściągnięty przez małe, pazurzaste łapki na ziemię. Jak zostaje zagryziony na śmierć. Z jakiegoś powodu nie mógł oderwać wzroku od tej sceny. Wtedy dostrzegł go.
Stał na skale, w brudnozielonych, porwanych szatach, ściskając w ręku zawieszony na pordzewiałym łańcuchu kiścień.
Nie, nie kiścień. Kadzidło zarazy.
Odruchowo sięgnął do przytroczonej do łęku siodła kuszy. Wiedział, że jeśli zabije przywódcę, reszta szczurów rozpierzchnie się. Załadował bełt i wymierzył. Wstrzymał oddech, zwalniając mechanizm spustowy.
Kapłan zarazy nawet nie pisnął z bólu, gdy pocisk uderzył go w bark. Nie poświęcił ranie ni krztyny uwagi. Uniósł jedynie owrzodzoną łapkę, popiskując coś chrapliwie. Belien zaklął szpetnie i popędził konia. Odjeżdżali odprowadzeni spojrzeniem morowego kapłana. Skaven wyszczerzył żółte zęby.

Oddalali się w szybkim tempie. Szczury nie miały szans na ich dogonienie. Wkrótce przestał rozróżniać pojedyncze sylwetki, widząc jedynie szarą masę futra i łachmanów. Uśmiechnął się. Udało się!
Ostrzegawczy krzyk wyrwał go z euforii. Przed nimi, jak z pod ziemi wyrosła ściana stali.
- Nie....- jęknął Belien.

***
Czyrak wyszczerzył ponownie poczerniałe zęby, pokruszone i zakrwawione, wietrząc nadjeżdżających. Kadzidło brzdęknęło niemrawo, gdy kapłan zarazy zawiercił się niecierpliwie w oczekiwaniu na umówionego posłańca.
- Jesteś- jesteś w samą porę- charknął, a stojący za nim mnisi plagi pokiwali jednocześnie łebkami- Zabiłeś- zmiażdżyłeś wszystkie elfiaki?
Stojący przed nim Valnir Dzierżący Płomień, czarnoksiężnik Chaosu prychnął mimowolnie z pogardą. Gdy kroczył, jego pancerz mienił się odcieniami najciemniejszego granatu po jasny pomarańcz, co przynosiło na myśl płomień. Potężne rogi zdobiły jego głowę, wyrastając bezpośrednio z czaszki, choć niesymetrycznie, lewe z czoła, prawe ze skroni. Oczy jego były opalizujące, jadowicie zielone, o chłodnym odcieniu. Gdy przemówił, echo zdawało się nieść z każdą wypowiadaną sylabą.
- Nie wystawiaj mej cierpliwości na próbę, szczurze!- zakrzyknął, a rogi jego, dotychczas blade jak reszta jego skóry, nabrały fioletowej barwy- Naraziłeś powodzenie naszej operacji pozostawiając świadków przy życiu. Tylko moje przybycie na czas pozwoliło nam uniknąć niepotrzebnych komplikacji.
- Ty spokojny, tak- tak! Plan dobry! Nic nie powstrzyma- przeszkodzi zarazie.
- Dotrzymałem swojej części umowy. Ukryłem was przed wzrokiem elfów, gdy przebili się do waszych brudnych korytarzy. Pora, byś to ty uczynił, coś obiecał!
Czyrak mruknął coś pod nosem niewyraźnie, a grupa mnichów zaszemrała ostrzegawczo. Czarnoksiężnik Valnir zmrużył oczy niebezpiecznie, a towarzyszący mu rycerze zacisnęli mocniej dłonie na orężu.
W końcu jednak kapłan zarazy pokiwał łebkiem na znak akceptacji.
- Dobrze- dobrze. Czyrak pomoże. Ty prowadź- wskaż drogę do obozu elfiaków.

***
Zmierzchało. Cykady i świerszcze wzmagały swój koncert pośród opuncji i agaw, żegnając ognistą tarczę słońca, budząc powoli aktywnych nocą mieszkańców prerii. W końcu i one zrobiły sobie przerwę.
Nie tylko stali bywalcy tej niegościnnej okolicy znajdowali chwilę relaksu. Nieświadomi nadchodzącego zagrożenia, Druchii oddawali się drobnym przyjemnościom przed udaniem się na spoczynek. Żołnierze grali w kości i opowiadali marynarskie dowcipy, tęskniąc za morzem i pokładem pod stopami. Ich dowódcy bawili się nieco inaczej.
Jedynie lekki powiew wiatru poruszał grubą warstwą białej tkaniny, z której uszyty był namiot Laury Saphire. Było to skromne, wyszywane złotogłowiem loku, w którym pomieścić można było solidne łoże, balię na dwie osoby, biurko z marmuru i kilka komód z ubraniami. Czarodziejka dzielnie znosiła te spartańskie warunki chyba tylko dzięki poświęceniu, z jakim oddawała się pracy, choć na takie wspomnienie jej towarzyszka Sara Thinuviel reagowała uśmieszkiem.
Były kochankami od dawna, lecz z jakiegoś powodu wciąż onieśmielało to mężczyzn, zwłaszcza żołnierzy i oficerów z którymi miała styczność. Sarę to bawiło, a i Laura nie omieszkała wykorzystywać tego faktu na swoją korzyść.
Czarodziejka obudziła się z półsnu, wzdrygając się z zimna. Przeciągnęła się lekko, a delikatna pościel zsunęła się z jej kształtnych piersi, ukazując całe ich piękno. Odwróciła się, czując delikatną dłoń na swej alabastrowej skórze.
- Coś na rozgrzanie?- rzuciła Sara z uśmiechem, marszcząc przy tym wdzięcznie piegowaty nosek. Piegi te nadawały jej młodzieńczego wyglądu, choć była starsza od Laury o dobre pół wieku. Mimo to, figurą mogłaby wzbudzić zazdrość u niejednej elfki. Laura zazdrościła. I ubóstwiała.
Skinęła głową na znak aprobaty, patrząc jak jej towarzyszka zgrabnie podbiega do stoliczka, gdzie nalała przezroczystego płynu o ciepłej barwie do dwóch kryształowych kielichów, po czym dolewa doń soku z pomarańczy i syropu z grejpfruta, tworząc napój mieniący się kolorami zachodzącego słońca. Oblizała się mimowolnie, patrząc na jej kołyszące się biodra, gdy wracała z trunkami do łoża. Sara, podobnie jak Laura była zupełnie naga.
Stuknęły się delikatnie kielichami, mocząc usta w kolorowym napoju, patrząc sobie w oczy. Przy kolejnym, głębszym łyku spojrzenie ich ożywiło się jeszcze bardziej, sprawiając wrażenie nieposkromionego głodu. Kielichy nie były obszerne, więc szybko zeszły na dalszy plan.
Najpierw zetknęły się ustami, z początku nieśmiało, delikatnie, muskając swe wargi, górną i dolną, każdą z osobna. Pierś Sary niby przypadkiem otarła się delikatnie o sutek jej kochanki, podsycając narastające w nich ciepło, każące przyspieszyć, rzucić się w gwałtownej erupcji emocji. Nie śpieszyły się jednak. Pośpiech był dobry dla młokosów.
Laura przygładziła króciutkie, płomiennorude włosy Sary, wędrując dalej przez szyję, wierzchem dłoni głaszcząc jej dekolt, zachęcając do pójścia dalej. Ta oderwała się w końcu od warg kochanki, muskając ustami gładką skórę czarodziejki coraz niżej. Ich dłonie spotkały się przypadkiem i zacisnęły w miłosnym uścisku, a Laura westchnęła cicho, czując jak delikatny język Thinuviel tańczy wokół jej brodawki sutka. Przerwała raptownie, znów łącząc się ustami, tym razem szybciej, gwałtowniej. Laura zwinnym ruchem przewróciła Sarę na plecy, przechodząc okrakiem nad nią, zasypując jej twarz kaskadą swych czarnych pukli. Oddech obu stał się coraz szybszy, gdy ręce ich powędrowały wreszcie ku dołowi, a lico Sary pokryło się rumieńcem. Saphire rumienić się nie mogła. Skaza naczyń, koszt zabawy czarami. Jednak żadna magia tego świata nie mogła dać im chwili równie pięknej, jak tej, której właśnie doświadczały. Stłumiony jęk dobiegł z namiotu czarodziejki. Nie istniał świat, nie było polityki, magii, wpływów. Strawił je ich własny ogień.

***
Ogień przyszedł z pustyni. Gorejący płomień mrocznej magii w jednej chwili rozkwitł wśród ogrodu drewna, płótna i rzemienia, chciwie chłonąc wozy, skrzynie, namioty… i ciała. Część elfów nie zdążyła się obudzić. Być może lepiej byłoby, gdyby wszystkich spotkał ten los. Ci bowiem, którzy wybiegli ze swych namiotów wpadli wprost w szczurze piekło.
Jak z pod ziemi, na niewielki obóz wylała się horda skavenów. Druchii, których i tak skromną liczbę nadszarpnął zdradziecki atak, biegali gorączkowo po obozie. Część z nich szukała schronienia, ucieczki od wszechobecnego inferna, inni chwytali za broń. Ich serca kazały im krwią odkupić śmierć towarzyszy. Byli jeszcze tacy, którzy umierali, wyjąc wniebogłosy, gdy płomień zmian trawił ich ciała.
Taki oto widok zastała Laura. Szok i zaskoczenie początkowo odebrały jej zdolność logicznego rozumowania, lecz szybko wzięła się w garść. Musiała. Wahanie oznaczało śmierć.
Aksamitny głos, służący jej do subtelnego rzucania czarów, teraz zabrzmiał potokiem przekleństw, ostrym, suchym tonem. Zdzierając sobie gardło, czarodziejka wrzasnęła na kapitana swej lichej przybocznej straży, który zamaszystymi ciosami miecza odganiał się od kilku skavenów, które zdołały się przedrzeć. Elf skinął lekko głową, zachowując imponujący spokój w ogniu bitwy. Gromkim głosem zaczął zbierać wokół siebie pozostałych przy życiu. Umysł czarodziejki szybko przeanalizował przebieg walki.
Ledwo połowa pozostała jej z dwudziestu włóczników, jakich towarzyszyło jej w ekspedycji. Nigdzie nie widziała jeźdźców, którzy spóźniali się z powrotem z wykopalisk. Najpewniej nie żyli. Szczurów była niemal setka.
Elfka zaklęła paskudnie, zaciskając ręce w bezsilności. Zabrani wojownicy byli więcej niż wystarczający przeciw banitom i robactwu w tunelach, lecz na bitwę nie byli gotowi. Znów wszystko musiała robić sama.
Złożyła dłonie, skandując zaklęcie, uwalniając strumień surowej energii, paląc przed sobą nadciągających niewolników. Zebrani w szereg druchii przestali się cofać, dając odpór skaveńskiemu natarciu. Długie groty włóczni zbroczone były ciemną juchą, a żałosne piski niewolników świadczyły o ich skuteczności.
Laura ponownie skupiła wiatry magii, by uwolnić pocisk zagłady, gdy dobiegł ją krzyk. Wśród gorejącego pożaru, okrzyku bojowego kapitana, pisków szczurów wyłowiła głos szczególnie jej drogi.
Sara.
Porzucając swą pozycję, Laura pośpieszyła w kierunku dobiegającego krzyku. Parząc się przy tym o płonące płótna, wpadła do swego namiotu, który jakimś cudem jeszcze się nie palił. I załkała.
Dwie niskie sylwetki skaveńskich rynsztokowców wycierały właśnie swe ostrza o jedwab szat jej ukochanej. Sara leżała na ziemi, a jej puste, martwe oczy wbijały się Laurze prosto w duszę.
W jednej chwili wściekłość zepchnął smutek w jej sercu. Obaj skaveni zdołali się jedynie chwycić za głowy, nim obaj eksplodowali, rozerwani przez surową magię dhar.
Nie zważając na oparzenia, nie zważając na rany, Laura przypadła do ciała Sary, tuląc je niczym dziecię. Zapłakała.
Z tle słychać było trzask metalu, wrzaski umierających elfów, którzy byli bezlitośnie wyrzynani przez napastkinów. Laura nie zwrócił uwagi, gdy do namiotu wszedł rogaty wojownik w ociekającej szlamem zbroi, nie widziała wznoszonej buławy.
Nic już ją nie obchodziło.

***
Dzień drugi wyprawy.
Wylądowaliśmy wczoraj koło południa. Co za miejsce. Tylko kamienie i kaktusy. Słońce pali mnie w skórę. Gotuje się w zbroi. Piach wchodzi w oczy i usta, jest w jedzeniu i wodzie. Będę musiał się przyzwyczaić. Spędzę tu wiele nadchodzących dni.
Wiedźmi król chyba oszalał. Jego rozkazy są dla mnie niezrozumiałe. Chce, byśmy odnaleźli zaginioną ekspedycję na tej zapomnianych przez bogów ziemi. Nie mam pojęcia, co w niej było tak istotnego, lecz to mnie nie obchodzi. Jestem żołnierzem. Słucham rozkazów. Poza tym, ta część jest dla mnie jasna. Nie rozumiem jednak zmiany zachowania naszego władcy. Ostatnimi czasy zmienił się. Każe unikać kontaktów z ludźmi, ogranicza ilość branych niewolników... a teraz to. Dlaczego pokarał nas "sojusznikami"? W dodatku dzikusami...


Dolor Antivos odłożył rysik i schował notes. Przetarł dłonią pot z czoła, spoglądając przy tym na swoje wojska. Korsarze karni szli mimo panującego upału, nie zwalniając marszu. Za nimi szli kusznicy, dalej toczyły się rydwany. NA końcu stąpał prowadzona przez poganiaczy hydra. No jeszcze była lektyka z czarodziejką. Suka nie wystawiała swego tyłka na słońce. Dolor miał ochotę splunąć na jej wspomnienie. Nie zrobił tego. Był oficerem. Musiał trzymać fason.
Khainie, za jakie grzechy muszę znosić tych dzikusów- pomyślał mimowolnie, gdy jego wzrok przeniósł się bardziej na przód formacji. Malekhit nie wiedzieć czemu pragnął uspokoić "płonącą" południową granicę swego królestwa. To stąd pomysł wspólnej wyprawy. Poza tym, jak twierdził, potrzebni byli wprawni tropiciele. Oto dlaczego musiał znosić towarzystwo jaszczuroludzi.
Sam fakt przebywania wśród nich był odstręczający, lecz to, że nie byli skuci jako niewolnicy napawał go niepokojem. Nigdy nie wiedział, czy te zwierzęta nie poddadzą się instynktowi i nie zeżrą go pewnego dnia jako kawał mięcha.
Ten niecodzienny sojusz źle wpłynął na morale żołnierzy. Niektórzy otwarcie mówią o tym między sobą. To było w porządku. Dolor pozwalał na to. Inni jednak chowali urażoną dume w sercach. Dowódca nie był pewien, jak wpłynie to na ich skuteczność bojową.

Garta'Kuun dotknął jeszcze raz ziemi, badając ślady. Trop był już słaby, zupełnie zimny, lecz pozostawał dla łowcy jednoznaczny. szczurzy pomiot tędy przechodził. Kierowali się wciąż na zachód. Śpieszyli się.
Wstał, czując jak elfi dowódca zbliża się do niego. Spiął konia tuż przed łowcą. Saurus nawet nie drgnął. Ważył mniej więcej tyle co wierzchowiec wraz z jeźdźcem.
- Jakieś trudności?- spytał Dolor wyniosłym tonem. Łowca wskazał ręką kierunek.
- Idą na zachód. Mają trzy wieczory przewagi- odparł we wspólnym, z silnym, nieprzyjemnym dla ucha akcentem.
- Nie zwlekajmy zatem.
Garta'Kuun wspiął się na swego wierzchowca. Była to bestia dobrze znana druchii, sami bowiem hodowali ten gatunek wielkich gadów dla swoich rycerzy, stwór jednak, który saurus dosiadał nie pochodził z hodowli w podziemnych lochach. Zrodzony z dżunglii, był masywniejszy od swego kuzyna z Naggaroth, dzięki czemu mógł utrzymać znacznie większego od elfa jeźdźca.
Ruszyli. Stal i złoto mieszały się w kolumnie, przyprószone kurzem z marszujących stóp. Minęło jeszcze kilka godzin marszu w skwarze, nim żołnierze mogli zaznać odpoczynku.

Zapadł zmierzch, a wraz z nim przybył chłód. Przywitany został przez elfy z ukojeniem, lecz wkrótce rozpalenie ognisk stało się koniecznością. Zimno zmusiło do okrycia się wełnianymi płaszczami. Mimo to atmosfera była wesoła. Napełniwszy brzuchy gorącą strawą, żołnierze wiedźmiego króla żartowali, racząc się lichym przydziałem wina. Uwadze obserwatora nie uszło, iż elfy zasiedli przy osobnych ogniskach, niż saurusi.
- Nie wiem jak wy, ale ja bym uważał- śmiał się jeden z elfów, krzycząc w kierunku grupki lustrijskich wojowników- Skaveni to groźni przeciwnicy. Czasem rzucają kamieniami!
Druchii zaśmiali się chórkiem, odsłaniając drobne, białe zęby. Ich kamrat nie przestawał.
- Może użycie przeciw nim swej "technologii"? Wiecie, tych kosmicznych wynalazków? Na przykład maczugi?
Elfy zaśmiały się ponownie. Wtedy jeden saurus coś odrzekł w swym chrapliwym, ostrym języku.
- Co mówiłeś, jaszczurko?- spytał druchii- Obawiam się, że cię nie rozumiem.
- Mój brat mówi, że jesteś zabawny- wyjaśnił inny saurus łamanym wspólnym- Dlatego zje cię jako ostatniego.
Prowodyr umilkł nieco wystraszony, czemu zawtórował urywany gadzi warkot, odpowiednik śmiechu u jaszczuroludzi.

***
Kolejny dzień znów przyniósł spiekotę. Kaktusy rosły nieco gęściej, rozkwitając w pełnym słońcu krwiścieczerwonymi kwiatami. Mimo swego piękna, druchii odwracali odeń głowy. Ich nektar śmierdział zepsutym mięsem.
Dolor pisał. Nie miał nic lepszego do roboty.

Dzień trzeci wyprawy.
W tym zapomnianym przez bogów zakątku ziemi trudno mi pamiętać o celu. W myślach powtarzam słowa naszego króla. To trzyma mnie przy zmysłach.
Nie można było osłabiać północnej granicy. Barbarzyńcy coraz śmielej poczynali sobie. Zamiast tego zadajemy się z dzikusami z południa. Zwierzętami.
Morale jest jednak w porządku. Żołnierze dzielni znoszą trudy marszu. Nie ma w nich strachu. Nie ma powodu. To będzie krótka misja.
Nasz przewodnik kluczy, kręci się po okolicy, szukając śladów. Nie ma odwagi przyznać, że zgubił trop. Tępe zwierze. Niech tylko dopadniemy te szczury i wrócimy do domu. Wszyscy tego pragniemy.


Odłożył pisanie, widząc, że przywódca saurusów powraca z rekonesansu. Oburzył się, bowiem nie zameldował się od razu u niego. Zamiast tego konsultował się ze swoim szamanem. Z pewnością knują zdradę.


- Stare obozowisko elfów- relacjonował weteran po sauriańsku- Spalone do gołej ziemi. Ślady zamaskowane. Dokładnie.
Teheko mruknął tylko na te słowa. Znów końcem kostura rysował na piasku jakieś wzory.
- Cóż tam znowu charczecie, gady?- rzucił Dolor, zbliżając się- Wasz język jest okropny, wiecie?
Zarówno saurus, jak i skink nie zareagowali na obelgę.
- Raport, jaszczurze- zażądał elf.
Ton, jakim posługiwał się przy tym mógł być zaskakujący, zupełnie jakby mówił do szeregowego żołnierza, nie wyższego i kilkukrotnie cięższego jaszczura. Dla Antivosa nie miało to jednak znaczenia. Mówiono, że nie bał się nawet gniewu bogów.
- Odnalazłem to, co pozostało z obozu waszego rodzaju- oznajmił Garta'Kuun- Nic nie pozostało. Tylko prochy.
- Tylko tyle? Żadnych poszlak?
- Zaatakowano ich z zaskoczenia. Prawdopodobnie w nocy. Wiele, wiele szczurzego pomiotu. Nieliczną załogę wybito do nogi. Potem odeszli na północ.
Dolor patrzył jeszcze chwilę na saurusa przenikliwym wzrokiem.
- To wszystko? W takim razie ruszajmy.
***
Czwarty dzień wyprawy
Tak to jest, jak zostawia się sprawy amatorom. Ekspedycję powinni ochraniać żołnierze z prawdziwego zdarzenia, nie strażnicy obozu niewolników. Kilkunastu Druchii zapłaciło za tę lekcję życiem.
Teren zmienił się nieco. Zdecydowanie więcej tu skał. Spod piasku wyzierają jakieś zasypane ruiny.
Nasz "tropiciel" stwierdził, że wrógmjest blisko. Lada chwila mamy ich dopaść. Nareszcie. Zbyt długo siedzimy na tej pustyni.


- Są- rzucił Garta'Kuun- Widzisz ich, elfie?
- Tak...- odparł Dolor- Idziemy.
- Twoja wiedźma nie bierze udziału? - spytał nagle saurus.
- Nie- odparł Antivos zaskoczony pytaniem, schodząc z butnego tonu- Mówi, że ma migrenę. Od kilku dni. Poradzimy sobiemlepiej bez niej.

Wojska ruszyły. Wśród wystających ponad piasek ruin poruszali się luźnym szykiem, choć równo. Dolor prowadził korsarzy po środku, trzymając na lewej flance rydwany. Nie wyglądało, jakby były potrzebne, sami jego korsarze wystarczyli, by rozprawić się ze szczurami, lecz przyzwyczajenia oficera wzięły górę. Kazał nawet rozstawić obie balisty na wzgórzu.
Była też hydra. Wielki stwór szedł po ich prawej stronie. Właściwie wziął go dla rozrywki- będzie zabawne patrzeć z bliska, jak skaveni skwierczą i palą się na węgiel.
Była jeszcze jedna zaleta takiego rozwiązania. Stwór oddzielał ich od dzikusów.
Garta'Kuun maszerował wraz ze swymi wojownikami po prawicy elfów. Towarzyszył im Teheko. Kapłan był zaniepokojony od jakiegoś czasu. Być może to bliskość zaklętych ruin tak na niego oddziaływala.
Przodem szedł oddział harcowników. Skinki badały teren w poszukiwaniu pułapek. Miały zająć zrujnowaną kapliczkę tuż obok obozu szczurów.

***
Uwaga pozafabularna:
Bitwa na 3000 punktów na stronę, scenariusz nr 5, meeting engagement. Rozpiski tajne, lecz prezentowały się mniej więcej następująco (nie pamiętam dokładnie :wink: ):

WoCh:

Sorcerer lvl 2 Tzeentcha na shrinie, 20 warriorów Nurgla z halabardami fcg, dwie piątki knightów Khorna fcg, helena.

Skaveny:

Plague priest z censerem, lvl 2, BSB z savem na 2+ i halabardą, elektryk z rakietą, 40 slavów z muzykiem, 25(?) plague monków z ichnim jakimś bannerem, 25 lub 30 stormverminów ze sztormówą, latarka, abomka

DE:

Czarodziejka 2lvl death, master BSB, dwa rydwany, dziesięciu kuszników, hydra, 20-25 korsarzy z kuszami, 5 harpii. Być może coś jeszcze, nie pamiętam.

Lizardmeni:

Scar-veteran kowboj z dwurakiem i wardem, BSB skink chief na terku po taniości, skink priest lvl2 beast, 25 saurusów, dycha skinków skrimisherów, dwie siódemki kameleonów, cztery gwałtodaktyle, bastilodon z dzidą laserową, duży stedzio.

Sojusz LM&DE wystawiał się pierwszy i zaczynał.



Szybko ich zauważono. Szczury zerwały się w miejsc, gotów do ucieczki, gdy grube korbacze ich nadzorców przywołały je do porządku. Sformowani w jako-taki czworobok, drżącymi łapami trzymały naostrzone kije- prowizoryczne włócznie. Garta'Kuun czuł ich strach. Ich piski było słychać aż nadto dobrze. Popędził wierzchowca, zostawiając resztę wojsk w tyle. Samojeden znalazł się pośrodku dwóch linii. Saurusi zwolnili, by móc przyjrzeć się nadchodzącemu spektaklowi. Rykami zachęcali go do działania.
Dolor zacisnął zęby, gdy weteran blizn w pojedynkę uderzył na szczury. Nie podobał mu się fakt, że dzikus tuż przed jego nosem w pojedynkę wykonuje całą robotę. Saurus kpił z niego przed jego żołnierzami.
Elf nakazał korsarzom zwolnić i dobyć kusz. Wiedział, że niewolnicy lada chwila pójdą w rozsypkę, a pościg nie miał sensu.
Garta'Kuun zakręcił włócznią o złotym ostrzu i ciął jej ostrzem jak kosą. Rozległ się urywany pisk. Włócznie wroga uderzyły na niego ze wszystkich stron, lecz on zbił je niedbałym ruchem tarczy. Ta broń nie była w stanie przebić jego pancerza, ni łuskowatej skóry. Jego zimnokrwisty chwycił jakiegoś niewolnika w szczęki i targał nim na boki, ku przerażeniu jego towarzyszy.
Garta'Kuun zmienił chwyt na włóczni na podchwyt, uderzając teraz z góry krótkimi pchnięciami. Nie liczył już powalonych wrogów. Spora część niewolników legła martwych. Wtedy to szczury nie mogąc wytrzymać ognia bitwy, pierzchły na cztery strony.
Przywitał ich deszcz bełtów z małych kusz korsarzy. Szczury biegały po okolicy, tratując się nawzajem. Któryś z korsarzy podszedł bliżej, i jednym cięciem uciął biegnącemu skavenowi łeb. Jego towarzysze zaśmiali się, gdy szczurza morda poleciała na 8 stóp w górę, nim opadła na piach. Inny wraził bełt prosto w pysk niewolnika, który padł z grotem wystającym z potylicy. Kolejni poszli ich śladem.
I wtedy, gdy jeden z żołnierzy miał ściąć przypartego do muru skavena, ten pchnął go celnie w szyję. Elf otworzył szeroko oczy, robiąc kilka pijackich kroków do tyłu. Otworzył usta, jakby chciał nagrać powietrza. Jego kolczuga w jednej chwili zabarwiła się na ciemnoczerwoną barwę. Druchii chciał krzyknąć, lecz świsnął tylko... i padł na ziemię.

Zrobiło się cicho.
Ostatnio zmieniony 5 lip 2015, o 13:11 przez Byqu, łącznie zmieniany 21 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Draco
Chuck Norris
Posty: 652

Post autor: Draco »

b. fajne czekam na więcej :P

Draco
Chuck Norris
Posty: 652

Post autor: Draco »

Taki fajny raport i tylko ja komentuje, wstyd panowie wstyd

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Pisać nie mam kiedy, kolejna część w weekend.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6355

Post autor: Naviedzony »

Nieźle,nieźle, przyznam. :) Czekam na ciąg dalszy tej historii. :)

Awatar użytkownika
Okoń
Masakrator
Posty: 2336
Lokalizacja: Oleśnica

Post autor: Okoń »

Miło czytający się fabularny wstęp do raportu.
Byqu pisze:Pisać nie mam kiedy, kolejna część w weekend.
Taktycznie. Który weekend? :)
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Kolejna część już poszła, tyle, że nie ostatnia :)
Dobra, po prostu faktycznie mam nawał pracy. Ma być dobrze, a nie jak najszybciej, nie? :wink:
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Jarlaxle
Kretozord
Posty: 1651
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Jarlaxle »

Raport zapowiada się bardzo obiecująco, a jakieś fotki? :P

ODPOWIEDZ