ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: Byqu »

[Magnus w wózku inwalidzkim się miota... :mrgreen:
@Rogal: a nie chciałbyś nadać swym inkwizytorom mniej angielskie imiona? OBERLEUTNANT REGENSTAHL!!! :twisted: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[ One właśnie miały być mało niemieckie aby tworzyć pozory.... no i nie ukrywam nigdy nie przepadałem za niemieckim.
Oj tam nawet po ''śmierci'' można służyć inkwizycji. Dobra musiałem do edytować jedną rzecz]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Jasne stary, rozumiem, nie narzucam się. Just asking :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[ Spoko, rozumiem :) ]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Ojcze!- wykrzyknął Thori -Wstawaj! No mówię do ciebie!- kontynuował stojąc nad śpiącym głęboko Bafurem. Nie miał jednak zamiaru go szturchać ,bo doskonale wiedział jak może się to skończyć.
Bafursson nie ruszając się otworzył jedno oko i wbił je w syna -Czego?- warknął szorstko
-No całe miasto huczy ,że zaraz pierwsza walka na arenie! Zwłaszcza ,że Czarny Rycerz nie ogłosił oficjalnie kto walczy! Krasnolud i człowiek! Może chodzi o Ciebie!-
Sztygar zamknął oko i obrócił się na drugi bok ,plecami do syna -Kto ogłosił?- rzekł po chwili do Thoriego
-No Czarny Rycerz!- odrzekł zdziwiony pytaniem krasnolud
"Taki groźny i bezlitosny ,a pozwala ,żeby wszyscy nazywali go czarnym." pomyślał sztygar zapadając w sen.
-OJCZE!- warknął Thori rozbudzając go na nowo -Nie rozumiesz co mówię!? To może być twoja walka!-
-Nie moja... wynocha!- mruknął stanowczo Bafursson. Thori widząc ,że nic nie wskóra opuscił komnatę i postanowił ,ze sam uda się na Arenę.
W komnacie zapadła cisza. Cisza której już od wielu lat pragnie stary krasnolud. Po chwili błogiego spokoju zrzucił jednak kołdrę i usiadł na żelaznym łóżku. Chwycił leżącą na żelaznej szafce obok fajkę i odpalił ją ,by dobrze zacząć poranek. Bo cóż innego mu pozostało jak nie trochę tytoniu i kropelka piwa. Z tym drugim też nie było problemu ,bo karczmarz zadbał by rano ktoś przyniósł sztygarowi kufel pełny chłodnego trunku. Ten jednak spał zbyt głęboko ,by nawet najgłosniejszemu służącemu udało się go przebudzić.
Bafur podszedł do okna i spojrzał przez szybę wykonaną z doskonałego szkła. Doskonałego jak wszystko co wyszło spod ręki szanującego się dawiego. Gdyż architektura była ,mimo stereotypów ,jedną z dziedzin najdoskonalej opracowanych przez krasnoludy ,gdzie doskonale sprawdzało się połączenie niezwykłej wytrzymałosci i kunsztownego wyglądu. I tu sztygar również pewny był ,że na pozór cienka szyba wytrzymała by próby uszkodzenia jej ,na przykład przez kamień rzucony rękoma człeczyny ,w której buzuje zazdrość do dawich. Oczywiście ,gdyby ktoś byłby aż tak głupi ,żeby rzucać kamieniami w karczmę krasnoludów.
Bafursson obejrzał przez moment jak całe masy ludzi przelewają się przez ulicę w stronę Areny ,kończąc w międzyczasie poranne piwo.


Poprzedniej nocy

Bafur dotarł do karczmy późną nocą. Przy wejściu znów stał krasnoludzki ochroniarz o czarnej brodzie. Na widok sztygara ubranego w granatowy kaftan skinął mu głową i otworzył mu drzwi. Bafur pokręcił z zażenowaniem głową ,ale było już zbyt późno na kłótnie ,więc milcząc wszedł do karczmy. We spólnej izbie nie było już gwaru ,a przy stołach siedziło jedynie kilku krasnoludów ,którzy wpół przytomni rzucali kośćmi albo sączyli piwo. Musiało być już naprawdę późno skoro ustały krzyki i uczty. Ale to lepiej dla długobrodego ,bo zawsze woli unikać zbytecznego tłoku. Nawet nie zdażył się zorietnować jak podbiegł do niego karczmarz kłaniając się do pasa.
-Bracia czekają...- rzekł niemal szeptem.
Bafur spojrzał na niego zmęczonymi oczyma. To ,ze ktoś na niego czeka ,gdy jego największym pragnieniem jest paść na łóżku i zasnąć nie jest najweselszą informacją. Sztygar zmielił przekleństwo i udał się na górę ,mijając karczmarza.
Gdy znalazł się na trzecim piętrze otworzył gwałtownie wykonane z żelaza drzwi i wszedł do komnaty.
Ujrzał jak dwóch ,ubranych z zwykłe mieszczańskie ubrania krasnoludów ,z wytatuowanymi na ramionach symbolami Bractwa , stoi obok stołu ,a w kącie pokoju na małym zydlu siedzi w granatowym kaftanie i swej nieodłącznej magierce masywny Thorgar. Krasnoludy przy stole widząc Bafurssona ukłoniły się lekko. Stół nie był jednak pusty. Leżał na nim bowiem człowiek w zakrwawionym ubraniu ,którzy jęcząc boleśnie próbował beskutecznie wyrwać się dwójce krasnoludów ,która trzymała go za nogi i ręce rozciągniętego na stole.
Bafur obojętnie minął owy stół i poszedł do Thorgara. Ten nie czekając na pytanie rzekł -Wierzgał...to go trochę uspokoiliśmy...widzę ,bracie ,że nie jesteś w nastroju do tego typu spraw...- dodał widząc straszliwie zmęczonego górnika. Bafursson machnął ręką ,po czym usiadł na fotelu.
-Załatwimy to szybko zatem! Ten tutaj chciał anulować koncesję na handel złotem klanowi Tordów... przyszedł z dwoma rębaczami do starego Torda!- rzekł krasnolud w magierce wskazując na człowieka ,na którego twarzy rysował się obraz strachu i rozpaczy -Ptaszki ćwierkają ,że urzędas dostał łapówkę od człeczyn cechu jubilerskiego! Jutro chłopcy złożą wizytę w jednym z ich sklepów i "wybadają" sprawę...- rzekł akcentując słowo wybadają. -Ten kloc twierdzi ,że nie wiedział ,że Tordowie są pod naszą opieką! Ale według mnie łże! Tfu!- splunął Thorgar.
-Nieeeee!- jęknął zakrwawiony urzędnik ,a wtedy Thorgar lekko skinął głową dając znak krasnoludowi przy stole ,po czym ten wręcz wbił łokieć w jego żebra.. Wraz z charakterystycznym dźwiękiem łamanych kości ten przeciągle wrzasnął ,lecz momentalnie drugi krasnolud wepchnął mu do ust szmatę.
-Byli u starego Torda powiadasz...- rzekł Bafur masując powieki dłońmi.
-Poszły do niego mendy.- westchnął Thorgar -Tak go poturbowali ,że ledwo stoi na własnych nogach. Jego synkowie chcieli od razu wymierzyć sprawiedliwosć ,ale na szczęscie najpierw przyszli do nas. I słusznie zrobili!-
-Taaa ,Tordowie jako nieliczni płacą z szacunku i tradycji ,a nie ze strachu czy przymusu...i nie wyrzucają pieniędzy w błoto...miasto ma swoje prawo... i to prawo nie wybacza... -Bafur oparł się o fotel spoglądając na mężczyznę leżącego na stole. -Nie będę mówił z tym smieciem... prosiłbym ,aby niezwłocznie opuscił ten budynek...- rzekł spoglądając z pogardą na urzędnika.
Dwójka wykidajłów rozciągających go na stole spojrzała pytająco na Thorgara ,a ten momentalnie warknął -Których ze słów pana Bafurssona nie zrozumieliscie?-
Nic nie mówiąc podniesli zakrawionego mężczyznę na nogi i już zaczęli go ciągnąć w stronę drzwi kiedy zatrzymał ich twardy głos Thorgara -Gdzie ,łajzy? Nie zrozumieliscie polecenia?-
Krasnoludy spojrzały na niego niecierpliwie. I nie ma co się im dziwić. W końcu to proste chłopaki z miasta. I nawet nie mysleli zastanawiać się nad sensem poleceń ,zwłaszcza jak robili wprost co im kazano! I może nawet ich temperamenty dały by o sobie znać ,gdyby nie obecnosć niepozornego starca i krasnoluda w smiesznej magierce. Aż tacy tępi nie byli ,by wiedzieć ,że w tej branży najbardziej niepozorni są najniebezpieczniejsi.
Thorgar powtórzył polecenie -Ma nie-zło-cznie opuscić komnatę...- rzekł ,po czym zerknął lekko w stronę okna.
Teraz już krasnoludy zrozumiały ,co widać było po ich twarzach. Nie zwlekając dalej pociągnęli w stronę okna szarpiącego się bezskutecznie mężczyznę ,po czym niezwołcznie otworzyli je i pozbyli się nadgorliwego urzędnika. Nie spadał długo ,a jego lot zakończył dźwięk jaki wydaje ciężki przedmiot wpadający w błoto. Jeden z krasnoludów zamknął okno ,po czym udał się z towrzyszem do wyjscia. Wszak było po robocie.
-Nie będę cię już niepokoił...- rzekł Thorgar opuszczając pomieszczenie. Wydawać by się mogło ,że głupotą jest mordowanie kogos pod karczmą ,gdzie mają siedzibę. Wyrzucanie kogos z trzeciego piętra w zaułek ,gdzie również inne kamienice mają okna. Wyrzucanie miejskiego urzędnika... jednak to Mousillon...
Tu ludzie znikają z dnia na dzień. Rankiem po trupie nie będzie sladu ,nieobecny urzędnik zastąpiony zostanie innym... a swiadkowie? Nawet gdyby ktos byłby na tyle... nierozważny... to mieszkańcy sąsiednich domów stanowią naprawdę małą grupę ludzi w porównaniu do możliwosci odnajdywania przyjaciół ,którymi dysponuje człowiek pokroju Thorgara.
Zanim ten jednak opuscił pokój zatrzymał go głos Bafura -Jutro ta cała walka... wiemy już kto walczy?-
Thorgar zatrzymał się po czym odwrócił do sztygara -Ptaszki ćwierkają ,że jeden z tych ludzkich mutantów oraz każący się nazywać Donem jakis Oliwier. Krasnolud...
-"Don..." w Marienburgu co drugi człeczyn z południa każe się nazywać "Donem". A doskonale wiemy ,że mało już żyje na ziemi prawdziwych ojców rodzin...-
-Jak zechcesz to złożymy mu wizytę... jesli przeżyje...i "wybadamy" czy ma jakies koligacje z domem Corleon.-
-Nie trzeba-westchnął Bafursson -Lepiej zajmicie się ,zęby jakis korniszon nie próbował robić zakładów na własną rekę.-
-Zwyczajowo...- rzekł Thorgar ,po czym opuscił salę.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Eliot odsapnął kiedy z pojawiła się przed nim Anna i Helbrecht, a to wszystko dzięki zdolnością Hansa. Widocznie Ishwald zadbał już o wszystko, jak zawsze zachowuje zimną krew.
- Nic ci nie jest?- spytała się Anna podchodząc do niego, Lionheart zacisnął lekko zmutowaną pięść. Od razu w głowię za królowały wspomnienia z ostatnich kilku sekund walki, jednak nie miał czasu aby teraz o tym prawić najpierw trzeba było się stąd zabrać.
- Wszystko dobrze Anno, tylko rany ciut bolą i śmierdzą spalenizną- rzucił z uśmiechem, ile teraz by dał za regeneracyjne zdolności jakimi obrażony jest Helbrecht- Co z resztą?
-Ishwald wysłał Machisa i Hansa aby przygotowali pokój, a sam razem z Eli i Ygredem poszedł porozmawiać z wybrańcem- rzekła Smoczyca przyglądając się dokładnie raną Eliota.
-Aaa cały on, dobra chodźmy muszę przynajmniej się obmyć zanim nasz gość się pojawi- i o ile się pojawi, Lionheart chciał wymienić kilka zdań z von Preussem.
- Dasz radę wyglądasz okropnie.
- Oczywiście, przecież byłem inkwizytorem. Takie rany to dla mnie nic, szczególnie teraz
- A ja nadal sądzę że walczysz jak ciota- zaśmiał się Helbrecht- Trzeba było mocniej poturbować tego krasnoluda... w sumie nie spodobał mi się ten Dawi... o ile nazywanie go Dawim to nie obraza dla innych Dawi...ten to wyglądał jak jakiś alfons z południowych krain- inkwizytor mówił dalej... Helbrecht siepacz o nieprzeciętnym intelekcie i ciętym języku nigdy nie przestanie zaskakiwać Eliota. Ten tylko uśmiechnął się na podsumowanie jego stylu walki i uwagi na temat Oliwiera.
- Dobra przyspieszmy trochę w takim tempie, dopiero jutro będziemy w naszych kwaterach- przerwał mu w końcu Leonheart zważając jak daleką drogę mają do Zachodniej Wieży.

Rozwój postaci: Łowca Czarownic
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Draco
Chuck Norris
Posty: 652

Post autor: Draco »

[ ludzie ja tu czekam:P ile mozna :)]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Nikogo nie obszedł los Don Oliwera. Życie toczyło się dalej, a każdy powrócił do swych codziennych spraw, nie poświęcając krasnoludowi nie więcej, niż zmarszczenia brwi. Takie oto było dziedzictwo pierwszej ofiary trzydziestej szóstej Areny Śmierci.
Dzień spędził Azrael spokojnie, żeby nie powiedzieć nudnie. Zmęczenie po długiej podróży i burzliwych wydarzeniach wciąż dosięgało elfa, nie dając spokoju nawet po nocy w zamkowych pierzynach. A gdy wreszcie nastał wieczór, Anioł Śmierci udał się na kolację.
Ubrawszy swój codzienny strój, Azrael nie chciał ukazywać pewnej ekstrawagancji, którą wydał się okazać podczas ostatniego balu. Z pewnością przykuł wystarczająco uwagi wczorajszym skandalem i pewnie byłby tematem plotek w całym mieście, gdyby nie inne, znacznie bardziej krwawe wydarzenia. Nawet dla niego potrzebna była chwila spokoju.
Niewiele osób przybyło na wieczerzę, lecz z pewnością mieli pożałować swej absencji. W podłużnej sali, o sklepieniu wysokim jak katedralne sale, rozciągał się wielki stół, potężny i ciemny, i gdyby nie płótno obrusa, oczom gości ukazałoby się dokładnie oheblowane i wyszlifowane drewno pokryte politurą.
Jadło, które służba wprowadziła z kuchni było dostatnie, lecz bez zbytecznej ostentacji. Prócz pieczeni i kilku zup, były także zimne zakąski, a jakże, lecz nie był to poziom balowy kolacji.
Azrael jednak nie patrzył na jadło. Interesowała go lady de Hane, która zasiadłszy po prawicy pustego obecnie fotela gospodarza, mieszczącego się u szczytu stołu, nakładała sobie niewielką porcję kawioru z jesiotra. Ubrana była w suknię barwy nocy, tak ciemnym granacie, że niemal czarnym. Sama kreacja była skromna, lecz elegancka i dystyngowana, co tworzyło pewien rodzaju urok.
Azrael, wciąż ze wzrokiem na wampirzycy, zasiadł nieco niżej przy stole, pośród nielicznych jedzących. Dopiero po chwili skupił się na jedzeniu, jednak co jakiś czas łapiąc jej przelotne spojrzenie. Uśmiechnął się, w upiornym efekcie.
Tymczasem ściągali kolejne osobistości, korzystający z gościnności Czarnego Rycerza. Wędzony łosoś skropiony cytryną szybciej zaczął znikać z porcelanowego półmiska, jako, że Anioł Śmierci nie przepadał za towarzystwem. Nie zaprzestawał jednak obserwacji otoczenia, dyskretnej rzecz jasna. Podziwiał drobne odruchy i zwyczaje zgromadzonych. To one mówiły najwięcej o danej osobie.
- Pozdrawiam- rzekł obojętnie do zasiadających właśnie obok niego jegomościów. Pamiętał ich dość dobrze.
- Czołem- rzucił Soren, poświęcając więcej uwagi potrawom niźli samemu elfowi. Azraelowi jednak nie śpieszyło się. Dokończył rybę, pozostawiając tylko ości na półmisku, tym samym odczekując, aż najemnicy zaspokoją pierwszy głód. Potem sięgnął po wino.
- Polecam- rzekł, napełniając kielichy- Nie jestem jednym z tych fanatyków i koneserów, lecz potrafię docenić dobry trunek.
Wypili.
- Jak wam się widzi gościnność naszego organizatora?
Soren dopił czerwony napój w pośpiechu, jakby ktoś miał mu je wydrzeć z ust. Lata przyzwyczajeń na szlaku- zewsząd mogło spaść na nich niebezpieczeństwo, więc każdy kęs mięsiwa, łyk wina i pocałunek kurwy mógł być ostatnim.
- Nie narzekamy- rzucił najmita wzruszając ramionami.
- Nie za dużo w Bretonii pracy dla najmity. Rycerstwo skąpe, za usługi płacić nie chce, zaś chłopstwo nie ma z czego- zauważył elf.
- Aha.
- Arena chyba należy do dość ryzykownych zleceń...?
- Ryzyko to drugie imię każdego w naszym fachu.
- Racja, lecz tu mamy do czynienia z szansą jedną do szesnastu. Nie brzmi to zbyt dobrze, co?
- Bywało gorzej- wzruszył ramionami Soren.
- Ano bywało i żadna franca nie zdołała nas utłuc. A wiesz dlaczego?!- żachnął się Skralg- Bośmy, kurwa jego mać, w ciemię nie bici, na robocie się znamy!
Azrael pokiwał głową na znak, że rozumie.
- Jednak to dość niepewne zagranie na jedną kartę. W końcu nie walczycie razem.
- Soren nie takich już kładł!
- Nie wątpię. Należałoby jednak zadbać o zarobek dla reszty kompanii, w przypadku jego niepowodzenia...
Zapadła cisza, dosyć ciężka, jak oceniał Azrael. Soren zbladł nieco.
Pierwszy odezwał się Skralg.
- No!- rzucił odstawiając pusty puchar na stół- Kompocik do obiadku juze popilim! Dawać wódkę!
Soren spojrzał Azraelowi prosto w oczy, lecz dostrzegł tylko puste oczodołu i odbicie własnego wzroku.
- Mów dalej...- rzekł powoli, niemal cedząc każdą sylabę. Twarz Anioła Śmierci nie wyrażała żadnych emocji.
- W porządku. Słuchajcie...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Przed rozpiską na walki czas nieco namieszać i pchnąć fluff line ]

W mrugającym blasku świeczki łojowej Reinhard von Preuss skinął głową, zakonotowując ostatnią część obszernej relacji jaką w ten wieczór w imieniu swego kapitana miał zdać mu leutnant Rainsteel. Na drzazgowatych, śmierdzących stęchlizną krzesłach obok Elina bawiła się ostrzem śmiercionośnej i eleganckiej kislevskiej karabeli, a Ygred powoli przysypiał, zwieszając się nad kuflem pełnym podle rzadkiego roztworu piwopodobnego, w którym nie dość że czuć było wodę, to jeszcze ktoś dodatkowo przysknerzył zamieniając słód jęczmienny na okropną żółć zwierzęcą. O chmielu nie było nawet co marzyć. Reinhardowi przeszło przez myśl, że w czasie pobytu w Marienburgu mógłby udać się do siedziby Czerwonego Młota i poprosić o dopisanie "trunku" do rejestru trucizn zakazanych jedną z ich konwencji.
Nie po to aby rozkoszować się napitkami wybrali wszakże ten ciemny i zapuszczony lokal w podłej dzielnicy Mousillon (nie żeby wszystkie inne nie były podłe...). Poza całymi rzeszami szkodników, drzemiącym na zapleczu szynkarzem o aparycji kanalarza i kilkoma ludzkimi wrakami leżącymi przy paru stołach w większej izbie nie było tu bowiem nikogo i nikt, a zwłaszcza żadne ciekawskie ucho nie odważyłoby się tu zajrzeć.
- Ciekawe... zaiste ciekawe... - zaczął sługa Malala, ściszając głos by zmusić białowłosego rozmówcę do wytężenia słuchu - mamy więc, niejako wiele ze sobą wspólnego... zdaje się, iż cele również znacząco nam się schodzą.
- Co masz na myśli ? - szepnął Ishwald.
- Spój na to tak, wszyscy poza doświadczeniem w inkwizycji i misją ochrony krain człowieka przed zepsuciem mamy także sporo przydatnych... ekhem 'ponadprzepisowych' zdolności... Gdybyśmy je tak połączyli... wy operujecie w zamku pośród jego komnat, wspólnie moglibyśmy złapać w pułapkę to, co gnieździ się w jego murach, osądzić i wyplenić, zaś cały ten wrzód zamienić w kupę dymiących gruzów.
- Nie wiem... muszę przekazać to Eliotowi. Z pewnych powodów bardzo nam zależy na kontynuowaniu i wygraniu tego tur...
- Przepraszam, że przeszkadzam, szlachetni koledzy agenci... ale zadaję sobie pytanie, czy załapię się jeszcze na tajemne zebranie inkwizycji. - dziwnie wesoły i donośnie impertynencki głos doszedł ich od strony drzwi do większej izby, prosto z ciemności, która kryła wszystko poza blatem ich stolika. Von Preuss aż wytrzeszczył oczy i jednym ruchem wyszarpnął swą nulneńską zapalniczkę na czarną wodę. Nagły żar wysokiego płomienia wygnał całą ciemność z pomieszczenia. Spośród umykających cieni wyłoniła się we framudze sylwetka w wyblakłym, czerwonym płaszczu i wysokim kapeluszu z piórami. http://d3.heroes-centrum.com/obr/dat/ne ... hunter.jpg
Nieznajomy uśmiechał się, jego zęby błyszczały w świetle płomienia, podobnie jak para dziwnych oręży o czterech ostrzach.
Na ten widok myśli Reinharda niczym błyskawica łańcuchwowa uciekły do stoczonej przed dwu tygodniami potyczki w bretońskim lesie. Do elfiego napadu na ich wozy. I enigmatycznej potyczki pod drzewem-sercem ich lasu.
- Ty..! - zagrzmiał wojownik chaosu, kładąc dłoń na rękojeści Gotterdammerunga.
- Tak... spotkaliśmy się już, panie von Preuss. - łowca ukłonił się krótko - Ferre van Helghast, obermajor delegowanych do Bretonni operatorów Ordo Xenos. Nie ma potrzeby chwytać za broń! Chcemy tylko... porozmawiać. - rzucił szybko, by ostudzić reakcję Reinharda, a gdy ten odłożył miecz dodał - brać ich!
Nikt nie zdązył nawet zareagować, gdy rozległo się głośne łupnięcie i ledwo zbudzony Ygred zwalił się niczym brodaty głaz na ich stół, rozbijając przegniłe drewno i rozlewając zamówione dla pozoru szczyny. Elina z krzykiem poderwała się z przewróconego krzesła i chciała odskoczyć by zrobić sobie pole do cięcia szablą, lecz para rąk wyrwała jej broń i wykręciwszy fachowo ręce szarpiącej kislevitki, założyła jej ciasny chwyt na gardle. Ishwald złapał moment i uniknął ciosu buzdygana, który nosił ślady żrącej krwi Ygreda, po czym odbił ręce czarnej postaci, która skoczyła nań z kąta i wyszarpniętym sztyletem ciął napastnika po twarzy. Albinos, wciąż zaskoczony zamętęm sięgnął po pistolet, lecz natrafił po drodze na ostrze, wbite lekko w jego podbrzusze. Trzy pozostałe bliźniacze ostrza tego oręża również pokrywała warstewka ołowianej substancji. Rainsteel napotkał uśmiech von Helghasta, po czym zakręciło mu się w głowie i z zamykajacymi się powiekami opadł na szczapy drewna i ogłuszonego norsmena.
Von Preuss zignorował pierwszy atak dzięki pancerzowi i wykręcając aż do trzasku ręce zbira, cisnął nim w inne ruchome cienie. Jakiś falchion zazgrzytał znów o jego zbroję, wybraniec powalił go potężnym kopnięciem i odpędził innych przeciwników zamachem pięści na odlew. Mignęła mu twarz wrogiego inkwizytora, krzyczał coś do swoich ludzi. Walczący dziko renegat za późno zauważył jak agenci Ordo Xenos zasłaniają oczy. Potężny błysk światła uderzył centralnie w Reinharda, kompletnie go oślepiając, jednak jego nadludzkie zmysły zaraz odrzuciły bombę błyskową - światło jakby samo cisnęło się prosto do jego oczu i ust oraz dalej do mózgu i ośrodków nerwowych, do tego paliło zarówno jego jak i jego pancerz niczym ogień, niszcząc przy tym każdą cząstkę mrocznej energii, która dawała jego członkom nieludzką siłę. Zanim zdążył po raz setny przekląć wszystkich czarodziejów i magię, poczuł potężne mdłości i wrażenie bycia przygniecionym przez wielki ciężar. Wodząc rozmywającym się wzrokiem po pokoju, upadł jakby w zwolnieonym tempie i zanim ciemność wyłączyła mu zmysły zdążył zobaczyć jedynie dwie pary butów i dosłyszeć zniekształcone echa dwóch głosów.
******

Azrael już miał zamiar wyłożyć najemnikowi warunki ich współpracy, gdy ktoś głośno odkaszlnął za jego plecami. Anioł Śmierci odwrócił się powoli, by zauważyć jak zwykle poważną i szlachetną twarz lorda Aucassina oraz jakiegoś starca w bogatym biało-złotym ubraniu i kapeluszu z błękitnym pióropuszem, który wspierał się na srebrnej lasce i kasłał w jedwabną chusteczkę.
Wszystkie formuły grzecznościowe minęły w pamięci elfa w zaledwie okamgnieniu, po czym dosłyszał dalsze słowa pana na zamku Hane.
- ...niestety wnosi on, iż pierwszy zwrócił się do szlachetnego Sorena z ofertą pracy. Obyczaj i etykieta obligowałyby do ustąpienia osobie starszej wiekiem i statusem, mości Azraelu.
Mściciel nie zdążył nawet zakląć, lub kurtuazyjnie przytaknąć, gdy wampirzy arystokrata wziął go na stronę. Mimo, że na jego bladej twarzy niezadowolenie było aż nazbyt widoczne, wampirzy arystokrata poprowadził Azraela do swojej siostry, skłonił się i odszedł słuchać pieśni jednego ze swych minstreli.
- Pani ? - elf skłonił się dwornie.
- Azraelu... widziałeś zapewne dzisiejszy pojedynek ? Mój książę ustalił właśnie kolejne potyczki... bierzesz udział w jednym z nich. - rzekła z przejęciem, patrząc mu prosto w oczy - Zdaj sobie sprawę, że możesz skończyć tak jak tamten krasnolud.
- Milady, przybyłem tu jako sędzia i miecz śmierci. Polegnę tylko, jeśli sprawiedliwość stanie po drugiej stronie, czego w tym akurat mieście i towarzystwie niezbyt się obawiam.
Wampirzyca nie zaśmiała się z żartu.
- Moją wolą jest, abyś na własne oczy zobaczył co dzieje się tutaj poza tymi walkami i zastanowił ile sensu będzie mieć twoja śmierć. - czarodziejka pociągnęła drobny łyk wina z kryształowego pucharku - bądź jutro zaraz po zmroku w zrujnowanym dworze, naprzeciw rezydencji lorda de la Croix. To wszystko, możesz odejść.

Soren tymczasem oglądał kontrakt, który wtedy na balu tajemniczy marienburczyk zaproponował jemu, jego kompanom i Wasilijowi. Okazało się, iż sprowadzał się on do zapewniania ochrony mocodawcy staruszka, który pełnił rolę jego przedstawiciela, wskazanym przez niego osobom oraz reprezentowania tej persony, przez noszenie jej barw - także przez zawodników w czasie Areny Śmierci. Zastanawiając się jakie to mogą być barwy, najemnicy odnaleźli u dołu dokumentu rysunek herbu pracodawcy - unoszącego się na falach srebrnego konika morskiego na białym tle.
- Biel i srebro nie są zbyt prakyczne, szczególnie w tym mieście. - wtrącił Daniel.
- E, tam. Zamkniesz się jak zobaczysz co stoi dalej. - rzucił, uśmiechnięty wskroś brody Skralg.
Rzeczywiście dość lukratywny kontrakt poza sporymi ilościami złota (i zaliczką zapłaconą w imperialnych koronach przez przedstawiciela) dodawał także sporą ilość świadczeń, między innymi dostarczanie materiału na nowe stroje czy ubezpieczenie pokrywające szkody na ekipunku i zdrowiu w czasie trwania kontraktu.
- Job twojo mać... - zdziwił się Wasilij, gdy streścili mu dokument.
- A dla kogo mamy wogóle pracować ? Miło byłoby wiedzieć. - znów zwrócił uwagę Daniel.
- Czekaj młody... szukam właśnie... te drobne druczki to broń bardziej zabójcza dla oczu niż goblińskie strzały, utytłane w pajęczym gównie. Ech... - Soren zmrużył oczy - tu pisze: Książę Adelhar van der Maaren... hmm, znacie gościa ?
******

Dziwne szmery odzywały się w głębi jego czaszki, od jakiegoś kwadransa, gdy wróciło mu czucie. Odgłosy przybrały na sile i wyrazie, gdy po kolejnym kwadransie nieopisanego trudu otworzył lekko swe białe oczy.
- O, a jednak się obudziłeś. - ucieszył się jakiś głos - Już myśleliśmy, że nasz Czarny Magister potraktował cię zbyt obcesowo i będzie się musiał wziąć za leczenie sługi chaosu... na szczęście nie będzie się musiał zbrukać podobnym czynem.
- Zamknij się Ferre, inkwizytor czy nie, następnym razem zapłoniesz jak heretyk, jeśli znów mnie tak nazwiesz. - zirytował się ktoś poważny, mówiący z inteligencką rozciągłością. - Jeńcy są dobrze związani ?
Reinhard zobaczył powoli wyostrzający się obraz niskiego mężczyzny w szerokich, białozłotych szatach i jedwabnym chaperonie. Twarz o ostrych rysach i ciemnych oczach, wyglądających zza okularów zdobił równo przycięty, czarny zarost. Von Preuss spróbował wstać i unieszkodliwić maga - nie poruszył się nawet centymetra, lecz dzięki temu zauważył że jest równo przywiązany do ciężkiego krzesła ze stali. Stojący obok Ferre van Helghast zaśmiał się.
- Widzicie, mistrzu Helstanie ? Lina ze stapianych włókien żelaznych - nie zerwie tego nawet czołg parowy. Możesz być spokojny i wracać do pisania raportu dla naszego mocodawcy... ja pogadam z nim skoro się zbudził. - łowca przystawił sobie krzesło oparciem do przodu i usiadł, zerkając na jeden z kilku dokumentów - A zatem panie majorze Reinhardzie von Preuss...
- Skąd... znasz moje imie ? - zaczął ostrożnie renegat, skrycie oceniając sytuację. Ishwald, Ygred i Elina byli przywiązani do krzeseł na lewo od niego. Znajdowali się w jakimś starym i wysokim, lecz sądząc po żywych odgłosach z niższych pięter wcale nie opuszczonym budynku. Przez jedno z okien, które wpuszczało światło czuć było intensywną woń ryb i soli. Doki. Amatorzy... powinni unikać tak łatwego rozpoznania miejsca przez więźniów.
- Jako były inkwizytor powinieneś wiedzieć najlepiej... oberleutnant Ishwald Regenstahl, Elina Ahripova z Pokłońskich i Ygred Svanresson. Wszyscy jesteśmy w aktach Czarnego Zamku, od dzieciństwa po ostatnie działania operacyjne.
- Oczywiście... skąd Czarny Rycerz ma dostęp do tych akt ? Jak agent inkwizycji trafił na jego służby ?
Ferre uniósł brew pod kapeluszem i równą grzywką włosów.
- Zdaje mi się, że to ja jestem w pozycji pytającego, ale z uwgi na to że nie lubię tortur to może zdobędę waszą pomoc odrobiną uprzejmości... Twoja implikacja jest, jak to mówią w Wissenlandzie, inwalidą. Nie służę temu barbarzyńcy, wręcz przeciwnie, jesteśmy tu, ponieważ nasz pan pragnie jego śmierci i udaremnienia jego wielkich ambicji, które okazać się mogą... bardzo szkodliwe dla jego interesów.
- A to ci niespodzianka. Niemniej wciąż jesteś sprzedawczykiem. - wtrącił nagle Ishwald, Reinhard tymczasem zaczął próbować policzyć krzątających się na niższych piętrach wrogów na podstawie głosów i hałasów, jakie wydawali, jednakże z nikłym skutkiem. Do tego jeszcze wielu więcej mogło być poza kwaterą. No i mieli czarodzieja. Niedobrze. - Po co wam więc my do tego celu ? Co za problem zakraść się do zamku i zadźgać księcia we śnie ?
- Aye, to byłoby proste, lejtnancie Regenstahl. Za proste. - Ferre wyciągnął z płaszcza szkliwioną lulkę i zaczął nabijać ją tytoniem - Poza nim gdzieś w zamku obecna jest istota magiczna, o mocy której nie jesteście sobie nawet w stanie wyobrazić. Każdy kompetentny czarodziej jest w stanie wyczuć jej ogrom już z zasięgu wzroku od miasta. Helstan twierdzi, że nagina wedle woli sam ametystowy wiatr Shysh, jego kolumna stale bije z czeluści kasztelu i drga, zapewne gdy ten ktoś używa czarów. Tego kogoś lub coś też musimy wyeliminować, gdyż nie tylko samobójstwem byłoby próbować zabić Czarnego Rycerza z taką ochroną, ale też samoistnie jest to równie... lub nawet większe zagrożenie niż ten bękart na samozwańczym tronie. I tu właśnie wchodzicie wy...
Van Helghast zapalił fajkę.
- Ty - wycelował palcem w napierśnik Preussa - wyczuwasz surową energię Dhar, której używają wszyscy nekromanci, a ten albinos ma całkiem ciekawą 'skazę', pozwalającą zaobaczyć wiele rzeczy... jeśli będziecie współpracować uda nam się odnaleźć to źródło mocy i zniszczyć je razem z całym zamkiem i wszystkimi mieszkańcami. Wtedy, może nawet nasz pracodawca pozwoli wam przeżyć. Hm ? Co wy na to ?
- Jesteś głupcem, Helghast. - zaśmiał się metalicznie Reinhard - to Czarny Rycerz sam jest tym magiem. Na uczcie widzieliśmy jak wskrzesił dwa tuziny szkieletów jednym gestem. Szukacie jednej i tej samej osoby, w niczym wam nie pomożemy.
- Nie, to pan jest głupcem, herr Verräter. Jedyne co ten bękart w czarnych blachach jest w stanie wyczarować to tani teatrzyk grozy i ponuractwa. Jest stuprocentowo niemagiczny, nasz czarodziej to sprawdził, zdegenerowany ale nie bardziej zdolny do ożywiania zmarłych niż ty czy ja. Czas ucieka, będziecie potulni i zaczniecie zdobywać dane o naszym celu ?
- Bo jak nie to co ? - warknął zadziwiająco wojowniczo Ishwald - Ja też byłem trenowany w czarnym zamku i tortury to dla mnie jak spacerek, dla Reinharda pewnie jeszcze mniej.
- Ech, a mogło być tak schludnie... - Ferre wstał i przeszedł się między krzesłami, po czym zatrzymał się przy Elinie i złapał ją za twarz, ściskając lekko policzki - Może wrzaski naszej ślicznotki nieco was zmiękczą, gdy wy posiedzicie sobie w tych węzłach. Jord! Van Kraal! Weźcie ją na Kołyskę Judasza.
- TY KURWO! - ryknął Ygred, szarpiąc się potężnie w linach. Ferre walnął go w twarz, z siłą o którą nikt by nie podejrzewał szczupłego agenta Ordo Xenos. Tymczasem dwoje mężczyzn, z których jeden miał twarz przeciętą długą i świeżą blizną odwiązało Elinę z krzesła, zostawiając tylko więzy na nogach i kadany na rękach. Już zaczęli z nią schodzić po schodach, gdy kislevitka szarpnęła się i podcięłą jednego z nich, niemal wywalając draba i ugryzła w palce drugiego, który ją unieruchomił.
- Suka kąsa!
- Daj młotek, zanim pójdzie na kołyskę zabawimy się po mojemu... - ten z blizną wzniósł narzędzie do ciosu, mającego wybić jej zęby i zamachnął się, wśród rechotu kamrata. Elina również uśmiechnęła się i w ostatniej chwili usunęła głowę. Młotek trafił prosto w łeb długowłosego kapelusznika, zwalając go w dół spróchniałych schodów. Elina szarpnęła za pas zdezorientowanego chłopa z blizną, wyszarpując sztylet i posyłając go w dół o kilka stopni. Zanim zdążyli znów do niej dopaść, przecięła więzy na nogach i z wiciąż skutymi rękoma wysokczyła przez okno w deszczu odłamków szkła.
- ELI! Dawaj, wieeej! - wrzasnął Ishwald, spotykając się zaraz z ciosem w szczękę.
- Na litość Sigmara, bezużyteczni idioci GOŃCIE JĄ! Bierzcie broń i zabijcie ją zanim nas wyda! - ryknął Ferre, na zbierających się pomagierów. - Poinformować Helstana, otwierać zbrojownię! Książę każe nas oskórować...
Reinhard z uśmiechem spojrzał na wściekłego w niemocy van Helghasta.
- Wiesz zawsze jest jakoś tak, że zawodnicy lubią trzymać się razem, szczególnie jeśli chodzi o bitkę. Ona ściągnie ci na łeb piekło stokroć gorsze niż gniew twego księcia, kimkolwiek on jest.
- Mam czarodzieja, doświadczony odział zabójców i zbrojownię pełną wszystkiego od hochlandzkich rusznic po zatrute nippońskie gwiazdy. Możecie mi wszyscy skoczyć.
- Jesteś już zgubiony. - zaśmiał się Ishwald, krew ciekła mu z rozbitej wargi.
- Ja ?! - Ferre przystawił Rainsteelowi ostrze do twarzy. - Zobaczymy kto jest zgubiony w mojej sali tortur. Brać albinosa, żwawo!

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Wstał wcześnie rano, by zająć jak najlepsze miejsce do oglądania walk, gdy wyszedł z karczmy, ponury niegdyś plebs z Mousillionu dążył w stronę areny. Doszedłszy pod miejsce walk, wszedł na piąty rząd, dokładnie w tym momencie przy dźwięku rogów walka rozpoczęła się. Egzystencja Dawiego z południowych regionów została dość szybko zakończana mutacją człowieka z Czarnego Zamku, a jedyne co po nim zostało to pusta cielesna powłoka. Wszyscy wrócili do swoich codziennych, ponurych spraw i zaczęli się rozchodzić, za wyjątkiem Azraela, który stał na widowni. Gilraen go chwycił za ramię.
-Ej. On jest już martwy- Powiedział do niego, ale on był nieobecny, patrzył jakby w pustkę, czyjąś duszę. Nie reagował. Pozostawił go samego z jego problemami, udał się w stronę miasta. Spędziwszy dzień integrując się z resztą zawodników i zastanawiając się co u niego w ojczyźnie, udał się na wieczerzę do zamku. Nalał sobie kilka chochel zupy. Przez ostatnią noc trapiły go wizje o śmierci, ale były rozmyte, nie mógł ujrzeć kogo. Z transu zbudził się szturchnięty niechcąco przez elfa o szkaradnej twarzy. dokończył już letnią zupę, i udał się z powrotem do swej kwatery na mieście.

Noc była piękna, przynajmniej jak na standardy Mousillion. Gwiazdy było widać (prawie) dobrze, i niebyło aż tak pochmurno jak zazwyczaj. Szedł tak zapatrzony w niebo dopóki nie wbiegła w niego pewna dama, z wyglądu jak Kislevitka, przewróciła go. Wstał na równe nogi, i pomógł jej wstać, miała kajdany na rękach i trzymała sztylet. Wtedy ponownie stracił równowagę gdy przewróciło go czterech zbirów, jeden miał przypasany bastard, a pozostali miecze. Stanęli nad nim, ale w jednym momencie jeden z nich został stratowany przez konia, a dwóch pozostałych obezwładnił Azrael. W jedno mrugnięcie oka wyciągnął swoją broń krótką, szybki atak na tchawicę zakończył żywot ostatniego zbira na miejscu, który próbował uciekać. Odwrócił się w stronę kobiety która stała za nim.
-Pani...?-
-Elina. Dziękuję Ci, elfie.-
-Nie jesteś przypadkiem zawodniczką?-
-Nie, ale przybyłam z moimi kamratami. Dwóch z nich jest teraz więzionych, razem z jednym zawodnikiem, jest więzionych w dokach po tej stronie rzeki Grismarie. Pomóż im trochę- uśmiechnęła się.
Odwrócił się i złotą monetą odprawił straż Mousilliońską stojącą nad dwoma zbirami, i szybkim krokiem udał się w stronę doków.
Ostatnio zmieniony 22 lis 2014, o 21:27 przez Kubaf16, łącznie zmieniany 1 raz.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Mogę w czymś pomóc?- mężczyzna w nieco podeszłym wieku, którego nić życia chwiała się na wszystkie szarpana przez potężny wiatr z ciężkością podniósł się drewnianego stołka, znajdującego się tuż obok jego straganu z różnymi ziołami. Miał na sobie długi, ocieplany płaszcz, który zapewne służy mu od kilku dekad. Był on zapięty na ostatni guzik, a w pasie przepięty sznurem o żółtej barwie. Gryzł się on nieco z ciemnozielonym kolorem wierzchniego okrycia.
-Bardzo możliwe.- uśmiechnąłem się lekko.- Ma pan naprawdę szeroki asortyment. Niektóre z tych ziół można spotkać jedynie w bardzo…- słowo bardzo znacząco podkreśliłem.- niebezpiecznych miejscach.
-Znasz się na tym chłopcze?- chwyciłem go za ramię gdy ten omal nie stracił równowagi.- Dziękuję, lata już nie te…
-Niektóre z tych ziół pomogły na pańskie dolegliwości.- spojrzałem na smoczy korzeń, bardzo rzadki i niezwykle drogi lek.- Choć to zapewne już pan wie.
-Wiem, wiem.- zbył moją uwagę machnięciem dłoni.- Mogę sprzedawać…
Zamilkł nagle. Niespodziewanie. Stało za mną czterech mężczyzn, sądząc po stanie ich dusz w wieku około czterdziestu lat. Wyczuwałem krzywdę ich ofiar.
-No stary.- splunął najwyższy z nich.- Ja po utarg.
Starzec trzęsąc się zaczął panicznie przeszukiwać wewnętrzną swojej kapoty, kiedy znalazł kilka monet od razu wcisnął je w dłoń.
-Mało.- pokręcił głową.- Miało być więcej, dużo więcej.
-Ludzi nie stać, od kiedy kazałeś podnieść ceny…
-Twierdzisz, że to moja wina dziadzie?!- wrzasnął zwracając na siebie uwagę wszystkich w pobliżu. Kilka osób nawet przystanęło by oglądać dalszą część widowiska. Gdy to zauważył natychmiast wykonał szybki cios w prawy policzek sprzedawcy. Padł on na ziemię i stracił przytomność, przecisnąłem się między towarzyszami winowajcy i uklęknąłem przy dziadku.- A ty czego? Też chcesz oberwać?!
Nie odpowiedziałem, zerwałem kilka ziół a wystawy za pomocą telekinezy po czym podpaliłem je używając do tego krzesiwa. Dym wdarł się no nozdrzy starca i natychmiast przywrócił go „do żywych”.
-Jestem zawodnikiem areny.- oświadczyłem i ukazałem kwit.- Myślisz, że masz ze mną jakiekolwiek szanse?
On również milczał, odwrócił się i odszedł. Gdy oddalił się na odległość, która wydawała mu się bezpieczną zaczął bluzgać i rzucać pogróżkami. Spojrzałem w prawo, mały pies wydawał ostatnie tchnienie po tym jak jakiś dureń zdzielił to biedne niewinne stworzenie kijem po łbie. Zostawiłem zdezorientowanego sprzedawcę, podniosłem zwierzę tak delikatnie jak tylko potrafiłem i zacząłem wymawiać linie zaklęcia. Łącząc duszę psa z moją magią. Zaskowyczał po czym jego oczy straciły blask. Wydawał się być ślepy, nie oddychał, jego serce nie biło. Lecz był i służył teraz mi.
-Idź za nim. – rozkazałem mu. Zwierzę zerwało się do biegu.
-Na bogów… nekromanta.- wydyszał i omdlał.


Gloin sączył już szóste piwo i z niecierpliwością czekał na moment, w którym stary zielarz odzyska przytomność. Nie spodobała mu się postawa innych krasnoludów, którzy zamiast pić woleli odpocząć. Co dla mnie i normalnych istot myślących było logiczne, choć Gloin zawsze miał inną hierarchię wartości.
-Długo jeszcze?- uderzył kuflem w stół.- Chce mi się spać…
-Było więcej wypić.- rzuciłem krótko i obserwowałem ruch na ulicy, ludzie parli tłumami na arenę.- Idziemy zobaczyć walkę?
-Nie mam ochoty.- odpowiedział niemal natychmiast.- Nie interesuje mnie kto wygra, skoro nikt nie postawił chlania…
-Myślę, że po walce jakaś popijawa może być zorganizowana.- uśmiechnąłem się, a Gloin się skrzywił.
-Przeraża mnie ten twój uśmieszek.- wstał i również zaczął patrzeć przez okno.- Mimo, że cholernie cię lubię, szanuje i w ogóle uważam za brata, to zawsze czuję się tak jakby spoglądała na mnie śmierć.
-Rozumiem przyjacielu.- poklepałem go po ramieniu.- Masz w tym wiele racji.


Walka była wyrównana, choć wynik nie był niespodzianką. Owy krasnolud był dla mnie zagadką gdyż nie zamienił z nikim słowa. Nawet z Gloinem. Widocznie wolał grać tajemniczego, by potem zaskoczyć wszystkich swoimi umiejętnościami. Cóż, nie udało mu się to.
-Marna imitacja krasnoluda.- mój długobrody przyjaciel uderzył pięścią w drewnianą ławę.- Krowy doić a nie walczyć.
-Przespałeś większą część walki.- zauważyłem i wyszukałem pozostałych zawodników.- Moim zdaniem ich starcie było dość interesujące.
-Z dupy strony. Wracam spać.- wstał i zaczął przepychać się przez tłum. Ruszyłem za nim, by móc znów porozmawiać ze starcem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Ale mnie zninjowali, paskudy jedne... :| ]

Noc zapadła już kilka godzin temu, a jej chłód wlewał się do komnaty Anioła Śmierci prze otwarte okno. O tej porze roku zmrok przychodził szybko. Z zamkowej wieży podziwiał teraz jak miasto budziło się do nocnego życia. Jego dźwięki i zapachy wytłumione przez odległość sięgały go niczym wyciągnięte ramiona, a on chłonął je całym sobą. Dźwięki rzygających pijaczyn, łkających kobiet, bitych przez mężów, szczekanie psów, odgłosy pracy lokalnych dziewczyn. Uroki wielkiego miasta. Jednak było coś jeszcze.
Dusza tego miasta, skorumpowana i przeżarta złem nęciła go niczym piękna kochanka z syfilisem. Nienawidził jej. Kochał ją.
W jego głowie wciąż wibrowały słowa wypowiedziane syrenim głosem wampirzycy. Grał w niebezpieczną grę i właśnie dostał ostrzeżenie. Kolejnego razu mogło nie być.
Jego uważny wzrok śledził snujących się ulicami miasta grzechu ludzi, pogrążonymi w swych codziennych uczynkach. W swych pospolitych przewinieniach. I zauważył pewny element, który nie pasował do reszty. Biegnąca sylwetka. Kobieta. Odziana inaczej, niźli miejscowi. Przepychając się przez napotkany tłum, roztrącała ich, ścigana przez przekleństwa, wygrażające gesty... i kilku pachołków, którzy wpadali na te same osoby. Tym nikt nie miał odwagi grozić.
Zbroję ubrał w pośpiechu, chowając za pasem kilka przykrych niespodzianek w razie ewentualnego starcia. Zapiął pas z mieczem, po czym zarzucił tarczę na plecy. I odkorkował przedostatni flakonik. Po chwili krew mocniej zaszumiała mu w skroniach, a on gotowy był ścigać grzeszników na ulicach Mousillonu.
Wypadł z zamku ścigany przez zaskoczony wzrok gapiów, przestraszonych grasującym stalowym upiorem. Dopadł pierwszego napotkanego konia, zmuszając go do gwałtownego galopu. Jedno spojrzenie czaszkowego hełmu Anioła Śmierci wystarczyło, by wybić mu z głowy jakiekolwiek protesty.
Końskie kopyta ślizgały się po mokrym bruku, rozchlapując błoto i urynę na przechodniów. Światłą ulicznych latarni migały mu przed oczami. Porwany płaszcz powiewał w pędzie jazdy, łopocząc niczym sztandary dawno poległego króla, który powstał z martwych, by odzyskać swe dziedzictwo.
Azrael pamiętał układ uliczek, przez które biegła kobieta. Wiedział, że miała trzy możliwości do wyboru. Prawa odnoga skręcała szerokim łukiem, kierując się do portu. Biegnąc tam, uciekinierka wróciłaby z miejsca, z którego próbowała się wyrwać. Środkowa biegła szeroką aleją, prosto na bazar, o tej godzinie pusty. Lewa odnoga prowadziła do labiryntu ciasnych uliczek, gdzie nie sposób iść we trzech obok siebie. To była jedyna logiczna odpowiedź.
Azrael jednak wybrał środkową trasę. Będąc wierzchem mógł szybko przejechać przez opustoszały plac i odciąć drogę pogoni, nie musząc kluczyć wśród uliczek.
Koń mknął przez noc jak strzała. Puste skrzynie i gliniane naczynia, pozostawione przez kupców za dnia szły w drzazgi pod jego kopytami. Nie mając nikogo na swej drodze mógł rozwinąć pełną prędkość.
Wyczekawszy odpowiedni moment skręcił w lewo, wpadając w ciasny zakręt. Ledwo pieść mógł zmieścić pomiędzy strzemionami, a ścianami domów, gdy w pełnym pędzie pokonywał kolejne metry. Co jakiś czas krzesał iskry z pomiędzy stali i kamienia.
W końcu dostrzegł ich. Nie pomylił się. Kobieta, którą zauważył z zamkowej wieży to Elina, którą poznał podczas bijatyki w zajeździe przy gościńcu. Należała do kompani Eliota Lionharta, byłego łowcy czarownic. Kilku jego ludzi, a także Reinhard nie zjawili się na kolacji.
Jej oprawcy nie byli daleko. W dodatku drogę torował jej wóz. Azrael wbił pięty w końskie boki, zmuszając go do zużycia resztki sił. Gdy wydawało się, że szalony jeździec się rozbije, elf szarpnął cuglami.
Koń poszybował nad przeszkodą i zaskoczoną kobietą niczym nocny demon, który zmaterializował się w powietrzu tuż przed nią. Kopyta załomotały o bruk, a metaliczny syk dobywanego miecza zlał się w jedną całość z paskudnym chluśnięciem posoki na ścianę. Czterech pozostałych oprychów dosłownie sparaliżowało. Nim którykolwiek zdołał dobyć broni, jeden z nich leżał na bruku, tratowany końskimi kopytami, a drugi klęczał w rosnącej raptownie kałuży własnej krwi, spoglądając z niedowierzaniem na leżące przed nim odrąbane dłonie.
Czwarty zdołał sięgnąć po długi bastard, lecz nim mógł zaprezentować biegłość w jego władaniu, skończył z mieczem w bebechach. Gilraen pozwolił, by oprych bezwładnie zsunął się z ostrza, po czym czystym cięciem rozpłatał gardło jego towarzyszowi, który próbował ratować się ucieczką. Potem jego spojrzenie przeniosło się na jeźdźca. Na czarne oczodoły czaszki, które stanowiły wizjer hełmu.
Azrael milczał. Widział pociętą cieniutkimi, krwawymi liniami twarz Kislevitki, lecz nie spytał się, czy wszystko w porządku. Nie planował jej ocalić. Widział dziejącą się przemoc i zareagował. Przeczucie mówiło mu, że kompania Eliota została wciągnięta w aferę, która wiązał się z turniejem znacznie bliżej, niż by się to wydawało.

[Mogą zaistnieć obie wersje? Jakoś dopasujemy...]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[ Dobra jakoś to łatam]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

[Mogą zaistnieć obie wersje? Jakoś dopasujemy...]
[ Dobra jakoś to łatam]
Zedytowałem, będzie prościej :)
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Elinie jednak nie miała zbyt wiele czasu czym prędzej udała się do karczmy gdzie to reszta miała się zebrać na wieczerzy i gdzie też mieli przyprowadzić później von Preussa. Nieprzyjaciele deptali jej po piętach, mogło by to się źle skończyć gdyby nie pomoc, Anioła Śmierci który pojawił się znikąd. Kobieta ciała mu powiedzieć co i jak, jednak aura wojownika ciut ją onieśmieliła. Azrealem jak by wiedział co robić dalej, nie mówiąc nic postanowił odstawić Eline w miejsce gdzie mogą być jej kompani. A gdzie indziej szukać najemnej kompani jak nie w karczmie? Kislevianka wpadła przez drzwi prawie je wyłamując, wszyscy zebrani w środku jak jeden mąż spojrzeli w jej stronę. Blond włosa właśnie sapiąc zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu reszty kompanii, Helbrech wstając od stołu o mało go nie wywalił.
-Eli co się stało!- krzyknął wręcz, cała zgraja biesiadników oglądała to jak spektakl teatralny
-Dorwali resztę, wybrańca też- rzekła starając się nadal złapać oddech i przy okazji nie zdradzać tożsamości Reinharda przy zbyt dużej ilości postronnych osób w tym innych zawodników
-Kurwa jego mać!- rzucił siepacz wywracając stół, z którego w ostatniej chwili Machis zgarnął kufel ze swoim piwem- JA IM POKAŻE! Z moimi kompanami się nie zadziera!- krzyczał dalej ściągając z pleców swój dwuręczny miecz- Prowadź!- Eliot podniósł się, gestem ręki uspokajając swojego przyjaciela
-Spokojnie Helbrechcie- rzekł Lionheart ruszając przed siebie- Załatwimy to wszystko- Kapitan zbliżył się do swojej podkomendnej i jednym ruchem owiniętej w bandaże łapy zerwał kajdany- Dobrze Eli gdzie oni są
- W dokach nad rzeką- wysapała wojowniczka kiedy w drzwiach za nią pojawił się Azrael, Eliot jak odczytawszy sytuacje kiwnął głową w znak podzięki.
- Dobra, zbieramy się..Hans rzucisz nas tam będziesz szybciej..-Eliot rozejrzał się po karczmie, jego wzrok napotkał jeszcze Sorena pijącego z resztą- SOREN!- krzyk poniósł się odrywając najemnika i jego bandę którzy wrócili do trunku po całym teatrzyku- Nie chcecie zarobić?
***
Ygred starał się wyszarpać z wiązów, jednak były one zbyt mocne aby nawet on mógł je rozerwać. A otarcia które powstawały na wskutek wiercenia się, były zbyt małe aby jego krew przepaliła je. Norsmen spojrzał na Malalite, które coś kombinował, Ygred nigdy nie był w tym dobry zawsze preferował siłę ponad rozum. Inkwizytor miał tylko nadzieje że Elinie udało się uciec przed pościgiem, modlił się też do bogów aby Ishwaldowi wytrzymał.
***
Albinos został zaciągnięty na dół przez jakąś dwójkę, związany i obity. Miejsce jego katorgi było naprawdę przerażające, masa narzędzi tortur od zwykłych obcęg po koła do łamania. Ishwald został brutalnie odłożony pod kamienną ścianę, jeden z zbirów przykucnął przy nim i swoją oszpeconą twarzą wpatrywał się w inkwizytora z uśmiechem. W tym samym czasie drugi przysuwał stolik pełen różnego rodzaju noży, haków, dłut czy nożyczek o ostrzach od płaski po ząbkowane. Szkaradny rozpiął kajdany Ishwalda po czym przypiął je, do specjalnych pierścieni na ścianach. Drugi łotr o łysej glacy właśnie przyglądał się kislevskiemu ostrzu, które znalazło się w tej sali wraz z całym uzbrojeniem łowców i Reinharda. Zbir uznał jednak że ostrze Eliny średnio nada się do gry wstępnej, więc postanowił postawić tym razem na zwykły nóż o dość tępym ostrzu. Zabójca uśmiechnął się po czym polizał klingę, chwile później już kroczył w stronę albionosa.
- No co słodziutki na start trochę cie oszpecimy- rzekł zbir przybliżając swoją twarz do Reinsteela- To co może pozbędziemy się drugiego oczka?
- Znów zaczynasz nie trawie tej twojej paplaniny- rzekł drugi zbir oddalając się trochę i opierając się o rzeczone koło do łamania.
- Siedź cicho pozwól mi się delektować jego bólem- dodał łysy jeżdżąc po twarzy Ishwalda palcem. Albionos podniósł tylko dumnie głowę, spoglądając na swojego oprawcę- I co zrobisz kochaniutki?
- Wyśle cie prosto w objęcia piekielne- Opaska wręcz wypaliła się w mgnieniu oka, wiatr Agshy zafalował, z demonicznego ślepia zaczęła wyciekać krew. Gwiazda chaosu stanowiąca tęczówkę zafalowała. Po chwili łysy odskoczył do tyłu cały skąpany w karmazynowym ogniu, jego kompan nawet nie wiedział co ma robić. Szybkim ruchem wyszarpał za pasa miecz, jednak nadal było to za wolno. Skumulowany wiatr Agshy przyjął formę ognistej kuli która uderzyła prosto w klatę zabójcy, obracając go w popiół. Twarz Ishwalda zalała się krwią, jego biała grzywka przyjęła kolor czerwieni i przykleiła się do policzka. Jeszcze trochę wysiłku, mówił sobie łowca przepalając łańcuchy. Zmęczony, brnął na przód. Ból który teram pulsowało jego oko, pozwoliło mu zapomnieć o ranię na brzuchu. W końcu dotarł do stołu opierając się o jego blat, pierwszą rzeczą którą zrobił to zerwał rękaw ze swojego mundury i użył go jako opaski. Następnie umieścił swój miecz oraz ostrze Eliny za pasem, a samemu chwycił za potężny Gotterdammerungan. Młot Ygread jednak był zbyt wielkiego kalibru, inkwizytor przerzucił tylko przez ramiona pasy z resztą podręcznego sprzętu po czym zapiął je na klacie. Kilka bombek von Preussa oraz broń palna zawsze się przyda, Ishwald mógł tylko dziękować bogom że zbrojownia znajdowała się o wiele niżej i nikomu nie chciało się znosić ich sprzętu o głębiej. Problemy teraz były tylko dwa, Reinsteel był zmęczony i to bardzo. Zbyt nadużył mocy oka, drugą rzeczą było to że wróg za pewnie zauważył jego manipulację w wiatrach. Teraz mógł tylko liczyć na jedną rzecz że uda mu się przeżyć tak długo, aż nie przybędzie wsparcie.

[Mam nadzieje że z niczym nie przegiąłem i że wstęp jest w miarę jasny...edytowałem go tylko trzy razy i sam się momentami gubiłem]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Denethrill obserwowała całą czwórkę, ale ci szybko zwinęli się z korytarza. Być może wyczuli jej obecność, a być może zwyczajnie chcieli porozmawiać w bardziej odpowiednim miejscu. Czarodziejka ruszyła za nimi, ale nagle stwierdziła, że sama niewidzialność to nie wszystko. Następne kilka minut podążania za inkwizytorami, spędziła na owijaniu swojej postaci przeróżnymi czarami, głównie zagłuszającymi wszelkie dźwięki jej poruszania się. Po chwili była dosyć zadowolona ze swoich wysiłków, ale wciąż nie miała nawet pojęcia jak osłonić się przed czymś więcej niż zwykłe ludzkie zmysły jak wzrok czy słuch. Może Morathi, mogłaby coś poradzić na ten temat, jak ukryć się przed magicznym wykryciem, lub nawet gorszym. Musiała przerwać rozmyślania, kiedy śledzeni weszli do jakiejś zapyziałej dziury, prawdopodobnie w najgorszym rejonie Mousillon, jeżeli takowy w ogóle istniał. Inkwizytorzy szybko zamknęli za sobą drzwi nie dając czarodziejce szans na wślizgnięcie się do środka. Mogła tylko liczyć na to, że ktoś chciałby wejść w najbliższym czasie, ale jak na złość, a może wcale nie przez przypadek, w zaułku nie było żywej duszy. Denethrill już miała się stamtąd zabierać, godząc się z tym, że o czymkolwiek zgromadzeni rozmawiali, nie będzie jej dane tego usłyszeć, kiedy usłyszała zza drzwi hałasy. Odgłosy typowe dla szamotaniny i ogólnej walki. Elfka momentalnie spięła się w gotowości na wszystko. Po pewnym czasie usłyszała otwierane przejście z tyłu budynku. Szybko tam pobiegła i zobaczyła jak grupa ludzi wynosi i wrzuca do zakrytego plandeką wozu, Reinharda i kompanów Eliota. Grupie wyraźnie przewodził osobnik, którego zdecydowanie widziała po raz pierwszy, bo na pewno zapamiętałaby wygląd jego broni, cokolwiek dziwnej. Bez wahania postanowiła podążać tym razem za tymi ludźmi. Miała szczęście, że napastnicy postawili na dyskrecję, i nie spieszyli się, żeby nie wzbudzać podejrzeń. W ten sposób z łatwością nadążała i wkrótce weszli w okolice doków, gdzie najwyraźniej mieli kryjówkę. Wyładunek więźniów oczywiście nastąpił na tyłach budynku, gdzie nikt nie miał prawa być jego świadkiem. Nikt, poza Denethrill. Przywódca z bronią o czterech ostrzach od razu wszedł do środka zostawiając zadanie wniesienie związanych do środka, reszcie swojej grupy. Czarodziejka skorzystała z momentu, kiedy jeden z ludzi podtrzymywał otwarte drzwi, gdy inni nieśli Reinharda i inkwizytorów. W środku nagle się zatrzymała co prawie spowodowało, że tragarze wpadli na nią, nie widząc żadnej przeszkody, ale w ostatniej chwili usunęła się z drogi. Wszyscy przechodzili przez próg znajdujący się po prawej stronie, który pokrywały różne maszyny. Wewnętrzne przeczucie mówiło jej, że nie wolno jej przekroczyć tego progu, że nie przez przypadek zastało to tu zamontowane i że nie przez przypadek poszli właśnie w tą stronę. Wyglądało na to, że znowu nie będzie jej dane dowiedzieć się o co chodzi. Mocno rozeźlona, pozwoliła sobie ochłonąć i przemyśleć sytuację. Nie mogła podążyć za resztą, ale skoro się już znalazła w środku, może mogła coś zrobić z zaistniałą sytuacją. Jakby nie patrzeć, dopiero co uzgodnili z von Preussem współpracę, a dodatkowo, był on zawodnikiem. Nie ważne, w jakim celu został pojmany, należało ta sytuację zmienić. Otrząsnęła się zamysłu stwierdzając, że spędziła już chyba z pół godziny, stojąc w miejscu i nie wiedząc, co zrobić. Skarciła się za własne niezdecydowanie, kiedy zdecydowanie liczyła się każda minuta. Nie mając żadnego lepszego pomysłu wybrała drugie przejście w lewo, w którym szybko pojawiły się schody na dół. Schodziła nimi tak długo, że zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle dokądś zmierza, aż doszła do dużego pomieszczenia. W zasadzie trudno było określić jego rzeczywiste rozmiary, bo był w całości zawalony przeróżnym żelastwem, mechanizmami i innym rupieciem. W panującym tu ścisku było wręcz trudno się poruszać. Słyszała pewne pobrzękiwania, które uznała za uderzenia młotka i jej domysły potwierdziły się, kiedy wyjrzała zza wyjątkowo dużej sterty części zamiennych. Zrobiła jeszcze jeden krok i odgłosy wbijania utonęły w głośnym irytującym sygnale alarmowym. Tuż przed nią w powietrze na małym śmigiełku uniosło się źródło tego hałasu, a chwilę później wybuchło wypełniając pomieszczenie fioletowym dymem. Denethrill, która nie miała szans zdążyć uciec, zaniosła się kaszlem i z przerażeniem stwierdziła, że wszystkie czary, którymi się otoczyła zniknęły bez śladu. Następna rzeczą, jaką zauważyła pośród dymu był sunący ku jej twarzy młotek, człowieka, który jeszcze przed chwilą przykładnie nim pracował. Czarodziejka w ostatniej chwili zdążyła zasłonić się swoim kosturem, a zaraz potem poprawiła wyćwiczonym wielokrotnie ruchem, uderzając napastnika w podbródek. Człowiek, odrzucony w tył, wypluł krew po prawdopodobnym przygryzieniu języka. Dało to czas elfce pozbierać się po ataku gazu, który na szczęście już pomału rozwiewał się, pozwalając jej przyjrzeć się przeciwnikowi. Był to już trochę podstarzały człowiek, którego jedyną charakterystyczną cechą były okulary pewnie własnej produkcji, gdyż miały kilka szkiełek ustawionych po kolei dla mocniejszego powiększenia. Jego bronią wciąż był zwykły młotek, ale ona wciąż czuła na sobie wpływ fioletowego dymu, a poza tym alarm na pewno postawił innych na nogi. Denethrill próbowała rzucić swój pocisk zagłady, ale wszelkie próby jakby samoistnie rozpraszały się zanim je w ogóle skończyła. Zdeterminowana, by jak najszybciej zabić starego dziada, zdecydowała się na najbardziej podstawowe zaklęcie ofensywne ze wszystkich istniejących. Mała kula ognia uformowała się w jej ręku, czas na inkantację tak krótki, że zebrana moc nie zdążyła się rozejść w anty-magicznym gazie. Z cichym gwizdem pocisk przeleciał krótką odległość porywając człowieka ze sobą i rzucając go o ścianę. Nagle nastąpiła eksplozja, kiedy ogień połączył się ze zbiornikiem jakiegoś łatwopalnego materiału, prawdopodobnie napędzającego takie urządzenia jak latająca pułapka. Powietrze wypełnił tym razem zwykły dym i swąd spalenizny. Kiedy wreszcie się rozwiał po drugiej stronie powstałej w ścianie dziury, zobaczyła jednego z kompanów Eliota, albinosa, z wyrazem bezgranicznego zaskoczenia na twarzy.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Chyba zaczęli bez nas- mruknął Eliot, przysłuchując się hałasom dobiegającym z obserwowanego budynku. Zbliżała się północ, a na dodatek zaczęło mżyć.
- Spodziewają się odsieczy-zauważył Azrael- Odgłosy raczej przeczą zasadzce. Czyli ci, co wiedzieli cokolwiek interesującego już dawno się ewakuowali.
Machis wzruszył ramionami.
- To nie ma po co gadać- prychnął- Wchodzimy, czyścimy teren i wracamy do bazy- jego sposób wysławiania się wciąż był jak za służby.
- Idziemy- przytaknął Eliot.
Poszli w dwóch grupach, obstawiając wyjście z frontu i z tyłu. Lionhart miał doświadczenie w tych sprawach. Azrael jednak nie przyłączył się do nicb. Zamiast tego wykorzystał walającą się drabinę i wszedł na dach.
Na ustalony sygnał obie grupy ruszyły, wyważając drzwi do budynku. Był to jakiegoś rodzaju magazyn, przerobiony na kryjówkę.
Na dźwięk dobywanego oręża Azrael odgadł, że przeciwnik wie o ataku. Przygotował więc bombę dymną, nacinając mieczem otwór w dachu. Silne tupnięcie posłało go w dół.
Płaszcz załopotał w chmurze tyknu i kurzu, nerwowy kaszel poinformował go o pozycji wroga. Jeszcze w locie odpalił petardę, która wylądowała przy skrzyniach po śledziach. Błysnął miecz.
Nie spodziewali się ataku z góry. Dwaj kusznicy, z śmiercionośnymi miotaczami skierowanymi w kierunku drzwi nie zdołali się zorientować co ich trafiło. Pozostali zastygli na chwilę, widząc jak coś ponadnaturalnego wybiło dziurę w dachu, atakując ich z powietrza. Nie uczynili nic. Przeklęta kompania wykorzystała ich wahanie.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Przechodził ciemnymi uliczkami doków, gdy ogromny wybuch rozniósł się w pobliskim budynku, ujawniając pozycję szukanego przeciwnika.
-Zaczęli bezemnie, dranie- pomyślał, lecz zwrócił im honor gdy zobaczył że gotują się do wyważenia drzwi frontowych. Obnażył swój wielki miecz, będąc gotowy do walki. Na sygnał wyważył drzwi, i prawie natychmiast został zasypany gradem bełtów z kusz, ale na szczęście żaden nie dosięgnął swojego celu. W między czasie kuszników po drugiej stronie magazynu wyeliminował Azrael, a reszta się zawachała, więc wykorzystał to. Wystrzelił w razem z resztą grupy w stronę pozycji kuszników, pozbawiając życia jednego z nich. Jedną chwilę później cały magazyn był pusty, a na środku stały schody, jedne prowadziły w górę, a jedne w dół.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Soren wpatrywał się w zapisane drobnym maczkiem stronice kontraktu, od czasu do czasu popijając wina z kielicha stojącego obok. Zarówno jego kompani, jak i bogato wystrojony marienburczyk przyglądali mu się z uwagą.
Najemnik musiał przyznać, że to prawdopodobnie najbardziej korzystna umowa, jaką kiedykolwiek mu zaproponowano. Ich ewentualne zobowiązania wydawały się śmiesznie w porównaniu do ilości złota, jaką miano im dostarczyć. W zasadzie jedyna rzeczą, jaka go martwiła, była konieczność reprezentowania barw mocodawcy. Od samego początku swojej długiej, aczkolwiek niezbyt błyskotliwej kariery najemnego ostrza Soren nigdy nie musiał godzić się na podobne ustępstwa. W jego branży noszenie mundurów czy pancerzy reprezentujących konkretne osoby lub ugrupowania wiązało się ze sporym ryzykiem. Po pierwsze, wrogowie pracodawcy bezbłędnie wiedzieli kogo dźgać nożami i dziurawić bełtami. Po drugie, jakakolwiek dyskrecja potrzebna przy bardziej delikatnych zadaniach nie wchodziła w grę. I po trzecie i najważniejsze, owe barwy mogą na stałe przylgnąć do najemników, którzy je noszą, a wtedy niezależność zawodowa szła się chędożyć. Dosyć powiedzieć, że każda poważniejsza kompania najemników zawsze preferowała własne umundurowanie.
- Co sądzicie, panowie ? - Soren podniósł wzrok znad papieru i spojrzał na swych towarzyszy.
- To dużo pieniędzy - Skralg zatarł ręce w iście krasnoludzkim geście.
- Właśnie. Za dużo - Daniel wykazał się zdrowym rozsądkiem zazwyczaj niespotykanym u ludzi w jego wieku - Jest nas tylko czterech i Wasilij, a taką kupę złota proponuje się raczej kilkunastoosobowym oddziałom fachowców. W tym musi być jakiś haczyk...
- Wszystkie wasze zobowiązania i a jakże lukratywne świadczenia są jasno zawarte w niniejszej umowie - Marienburczyk wtrącił się do rozmowy - Mój mocodawca po prostu oferuje wam wynagrodzenie adekwatne do waszych wysokich umiejętności. A wiedzcie, że do skąpych nie należy.
Soren po raz kolejny spojrzał na nazwisko księcia Adelhara van der Maarena i zmarszczył brwi. Mimo, że pozornie mu nieznane, nazwisko owo budziło w nim pewne skojarzenia. Nie był do końca pewien, ale kiedyś, dawno temu, chyba obiło mu się o uszy w związku czymś ważnym i... Cholera, nie mógł sobie przypomnieć. W każdym razie, sam tytuł "księcia" wydawał mu cokolwiek podejrzany. W Imperium książętami nazywa się czasem Hrabiów Elektorów, ale nie było to oficjalne nazewnictwo. No i gdyby ten cały Adelhar faktycznie był związany ze szlachtą najwyższego szczebla, pewnie by go znał ze słyszenia.
Wszystkie jego wątpliwości narastające podczas czytania kontrataku natychmiast go opuściły, gdy jego oczy spoczęły na na zachęcających krągłościach zer ich ewentualnej wypłaty. W sumie... Co miał do stracenia ? Istniało raczej spore prawdopodobieństwo, że nie wyjdzie żywy z tej całej Areny Śmierci, więc co szkodziło zarobić trochę pieniędzy dla jego przyjaciół i przez chwilę chociaż pożyć sobie jak król ?
- A co tam - Rzekł po długiej chwili wahania - Raz bestigorowi śmierć, wchodzimy w to. Jakieś obiekcje ?
Nikt nie zaprotestował.
- Wasilij, też podpisujesz ?
- Czemu nie - Kislevita wzruszył ramionami - де́ньги zawsze się przydadzą...
- Świetnie ! - Marienburczyk klasnął w dłonie - Nie pożałujecie, szlachetni panowie, obiecuję wam ! A teraz proszę podpisać tu... I tu... I tam... Imperialnym alfabetem, panie Wasilij, jeśli łaska... Doskonale, formalności mamy za sobą. Teraz więc możecie zacząć oficjalnie reprezentować mojego mocodawcę. Helmut, Otto, do mnie !
Dwójka zbrojnych pachołków w tunikach tego samego koloru co marienburczyk nagle pojawiła się przy ich stole. Nieśli dwie drewniane skrzynie, jak się po chwili okazało wypełnione ubraniami.
- Panowie mogą przebrać się na zapleczu - Staruszek wskazał laską na drzwi kilka kroków dalej.
Po kilku minutach odmienieni najemnicy wrócili do głównej sali.
- Ja pierdolę - Mruknął Skralg, patrząc a to po swoich towarzyszach, a to po sobie.
Zaiste, na tle raczej ponurego Mousillon wyglądali cokolwiek... paradnie. Ich nowe odzienie stanowiło ostatni krzyk imperialnej mody, tak bardzo wszak niepsującej do mrocznego otoczenia. Każdy z nich nosił wysokie skórzane buty, bryczesy oraz śnieżnobiałe bufiaste koszule na które założyli obcisłe skórzane kaftany z herbem unoszącego się na falach srebrnego konika morskiego na białym tle. Jednym słowem, świecili się z daleka i przyciągali uwagę. Szczególnie zabawnie prezentował się Skralg, który nosił komicznie pomniejszoną wersję owego munduru. Virgill także wyglądał cokolwiek dziwnie, bowiem elegancki przyodziewek kontrastował mocno z jego surową, brutalna aparycją. Już ork w garniturze wyglądałby naturalnej.
- Mówiłem że tak będzie - Mruknął Soren.
- Dobrze, pora na ostatni i najprzyjemniejszy punkt umowy - Staruszek uśmiechnął się i wręczył każdemu z nich pękaty mieszek. Skralg zważył swój w ręce i gwizdnął cicho.
- Dobra, to by było na tyle, przynajmniej na razie. Wkrótce przyślemy po was. Do widzenia - Mareinburczyk ukłonił się lekko i wyszedł.
Najemnicy spojrzeli po sobie i po swoich mieszkach ze złotem.
- To co, idziemy to przepić ? - Zaproponował Daniel.
- Jasne - Zgodził się Soren.
Poszli.

***

W karczmie panowało poruszanie. Anioł Śmierci w towarzystwie części Przeklętej Kompanii rozmawiali o czymś podniesionymi głosami. Niedorzecznie wystrojeni najemnicy siedzieli kilka stolików dalej i biesiadowali. Zamówili najlepsze piwo, jakie miała ta speluna i tyle jedzenia, ile przeciętny Mousillończyk spożywał w tydzień. Dzisiaj było ich stać. Soren pod wpływem alkoholu rozweselił się wyraźnie i głośno śmiał się ze swoich wątpliwości dotyczących kontraktu. Wszak dawno nie widzieli takiej ilości złota naraz, a to była tylko zaliczka.
- Ten Van Maaren to równy chłop ! - Pijany Skralg wziął potężny łyk piwa, która znaczna większość i tak wylądowała w przepastnych ostępach jego zmierzwionej brody - Płaci jak król ! Nareszcie ktoś, kto docenia nasz HYP ! projefsjonalizm... To znaczy, profesjonalizm !
- Ano ! Zdrowie księcia Adelhara van Maarena, kimkolwiek do cholery jest ! - Krzyknął Soren, po czym znowu wypili.
Po chwili zamieszanie w karczmie przybrało na sile. Azrael i Przeklęta Kompania ewidentnie szykowali się do wyjścia. Po chwili, ku szczeremu zaskoczeniu najemników, jeden z eks-inkwizytorów zwrócił się bezpośrednio do nich.
- SOREN ! Nie chcecie zarobić?
Soren uśmiechnął się szeroko i wskazał na herb zdobiący jego pierś.
- Wybacz - Odkrzyknął, unosząc kufel - JESTEM NA SŁUŻBIE !
Cała kompania ryknęła pijackim śmiechem. Wasilij aż spadł z krzesła i teraz tarzał się po posypanej słomą podłodze, trzymając się za bolący ze śmiechu brzuch.
Eliot machnął ręką z wyrazem odrazy na twarzy i wyszedł wraz z resztą. Soren tylko wzruszył ramionami i kontynuował libację. Czemu miałby nadstawiać głowy w jakichś nocnych eskapadach, skoro już miał dobrze płatną pracę ?
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Bafur wraz z synem i kilkoma innymi krasnoludami siedział we Wspólnej Izbie karczmy "Pod spranym elfem" spożywając syty posiłek. Stół pełen był potraw i trunków ,a konsumpcji towarzyszyły rozmowy. Głównym tematem była walka na Arenie i wszyscy oprócz Bafura z wielką ekscytacją ją komentowali. Nie zabrakło oczywiscie bezmyslnych wypowiedzi ,pełnych gniewu na smierc pobratymca. Bafursson jednak miał swoje zdanie na ten temat i po spożyciu swego dania przysłuchiwał się jedynie reszcie paląc fajkę. Nagle drzwi karczmy otworzyły się gwałtownie i na oczach wszystkich wbiegł do niej masywny krasnolud w granatowym kaftanie i magierce na głowie. Rozmowy ucichły ,a w sali unosił się jedynie odgłos ciężkich kroków biegnącego dawi.
Thoragr dopadł do Bafura ,który zmarszył brwi i zaczął mu szeptać na ucho krótkie i szybko wypowiadane zdania.
Kiedy skończył stanął w milczeniu wpatrując się w starego sztygara. Wszyscy w karczmie nie ważyli się odezwać ,choć nie rozumieli z jaką to ważną sprawą kasnolud tak respektowany przybiegł do jakiegos starego górnika.
Bafur puscił dymek z fajki ,po czym wstał od stołu i ruszył w stronę wyjscia.
-Co jest ,ojciec?!- wykrzyknął w końcu Thori przełamując ciszę.
Sztygar jednak nie zaregował. -Co jest!- powtórzył Thori ,wtedy Thorgar odwrócił się do niego i warknął -Siedź tu!- tak groźnie ,że tak natychmiast usiadł i pytająco patrzył na dawiego. Thorgar jednak nei czekajac odwrócił się i ruszył za sztygarem ,ledwo zauważalnie kiwając głową do karczmarza. Ten zrozumiał o co chodziło. Thori miał nie opuscić karczmy. Syn Bafura osłupiały siedział ,aż podsunął mu ktos kufel piwa.

Bafur popchnnął drzwi i wyszedł na ulicę tam czekało na niego i Thorgara około dziesięciu krasnoludów ,którzy stali przy czterech miejskich karetach. Pozornie wyglądali bardzo zwyczajnie. Ubrani w zwykłe ,codzienne ubrania. Jednak ich groźne oblicza były jasnym obrazem przemocy i bezwzględnosci. Nie mówiąc już o tym ,że każdy z nich dzierżył w ręce strzelbę ,pistolet ,a w najgorszym przypadku kuszę. Wszyscy widząc Bafura skinęli lekko głowami unikając jego wzroku. Chwilę potem wyszedł Thorgar ,który natychmiast wydał komendę -Do wozów! Uważajcie do kogo strzelacie! Znacie ryje zawodników! Do człeczyn w przydużych kapeluszach też nie wypalać! Nie chcemy mieć problemów w cesarstwie!-
-Ta jest! Dobra!- powtórzyli nierówno i czym prędzej władowali się do wozów. Thorgar podszedł do skrzyni na jednym w wozów ,po czym wsadził za pas dwa duże pistolety ,a następnie podał Bafurowi jego dwulufową strzelbę. Ten wsadził fajkę do ust ,po czym sprawdził szybko broń. Kiedy skończył Thorgar wsiadł z nim do drugiego wozu. Byli tam oni i jeszcze inny krasnolud odróżniający się od kreszty granatowym kaftanem i żelaznym paskiem. Krasnolud w magierce dał znać woźnicy ,po czym wszystkie wozy ruszyły.
-Straże przez jakis czas się nie zbliżą!- rzekł twardo trzeci krasnolud. -Ale odpowiedź mi bracie! Odpowiedź mi na Grungiego po cholerę tam jedziemy z taką obstawą?! Panie Bafursson ,może pan mi powie?!- zapytał krasnolud z kuszą ,który już siedział w wozie.
-Z szacunkiem ,gnoju!- warknął Thorgar ,jednak sztygar uspokoił go ręką. -Jedziemy tam ,chłopcze ,bo nie tylko my mamy w tym miescie interesy... i uwierz mi ,że jak sytaucja się nie uspokoi to zjawią się tam te pizdy od człeczyńskich kupców. Cóż jest doskonalszą okazją do zaszkodzenia naszym interesom jak nie zamieszki w porcie...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

ODPOWIEDZ