ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Dziad »

Tego ogłuszającego połączenia dzikiej melodii i głośnego okrzyki nie dało się z niczym pomylić . W rytm bębnów , grzechotek i piszczałek plemię orków po raz kolejny przychodziło z pomocą swoim sojusznikom. Gdy na wpół rozszalały tłum wojowników pokonywał pierwsze stopnie świątyni , elf nie wiele myśląc wybiegł z ukrycia i podążył za nimi. Orkowie zdołali pokonać już prawie połowę dystansu , dzielącego ich od szczytu budowli. Lecz Etchan już po chwili prawie ich doganiał. Przerażone krzyki i odgłos łamanych kości nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Ogromną grupą dzikich wojowników właśnie przekroczyła próg świątyni , i wrogowie dwóch plemion byli w potrzasku z którego mogli juz nie wyjść cało. Etchan nie próbował nawet się przecisnąć , lecz po chwili orkowie ruszyli dalej wzdłóż jednego z korytarzy , znowu elf usłyszał zduszone krzyki i jęki bólu. Gdy w końcu zobaczył co się stało , poczuł że zaraz zwymiotuje. Ciała janczarów którzy w tej sali opatrywali rany były zmasakrowane. Świeże bandarze zwisały smętnie z zmiażdzonych ramion a prowizoryczne bandaże ledwo przebijały się zza kałuż krwi. Ci z martwych których twarze dało się odróżnić , patrzyły w zastygłym przerażeniu na elfa.To nie ma sensu , podążając za nimi w niczym się nie przydam. pomyślał po czym zawrócił. Ręką jakiegoś cudem ocalałego araba zacisneł się na jego kostce. Wybiegł z komnaty z jeszcze bardziej ponurym wyrazem twarzy i z strzałą w ręce. Plątanina korytarzy cały czas napawała Etchana lękiem przed spotkaniem przypadkowej grupy napastników. Dość wąska pląntanina korytarzy zapewniała mu pewnego rodzaju przewagę ale również , uniemożliwiała skuteczny odwrót. Ci chwila mijał wizerunki pierzastego węża , jaguara , słońca. Gdy na rozstaju dwóch przejść jego wzrok spotkał się z spojrzeniem zastygłej w kamieniu podobizny demona mimowolnie stanął. Węże oplatające nogi i splatające się na koronie złożonej z czaszek i księżycy. Długa falująca wstęga w lewej ręce i tablica w prawej. Czarne , pierzaste skrzydła i szaleńczy wyraz twarzy. Asrari wiedział że to tylko kamienna płaskorzeźba ale czuł mroczną energie emanującą z tego wizerunku. Oderwał wzrok od oczu istoty , i w tym momencie usłyszał kroki. Nie mógł nie usłyszeć jednej pary stóp w lewym korytarzu i conajmniej czterech w prawym. Już wyciągnął sztylet i miał pobiec na spotkanie samotnego przeciwnika , lecz zatrzymał się na widok obu rąk demona. W prawej wstęga , w lewej tablica. Wytężył pamięć , nie miał wiele czasu.Wstęga , symbol podstępu. Przynajmniej o tym chyba wspominał kiedyś Xipatii. Lecz czego symbolem jest tablica ? Ratunku? coś podpowiadało elfówi że w jednym korytarzu czekają pułapki ale jego niewystarczające zasoby wiedzy na temat dzieci Pradawnych znowu dawała o sobie znać. Tablica , sąd . Wygląda na to że może chodzić o śmierć ale również to może oznaczać sprawiedliwą ocenę.kroki coraz bardziej się zbliżały , widać już było słabe światło pochodni. Etchn podjął decyzję , niepewnie wszedł w korytarz wskazywany przez rękę z wstęgą. Kurczowo zaciskał ręke na sztylcie , i świadom kunsztu zastawianych tu pułapek rozglądał się wokół siebie. Ostrożne kroki słychać było także tuż przed nim , lekki zakręt jeszcze ukrywał go przed wzrokiem grupy janczarów ale to nie będzie trwało wiecznie. Przytłaczającą ciszę przerwał świat powietrza który wydał się wręcz przerażająco głośny i stłumiony charkot. Etchan z lekkim zaskoszeniem przeszedł przez próg. Ciała sześciu janczarów leżały na sobie ze sztrzałkami w tym samym miejscu szyji. Przeszedł przez nich i po chwili wyszedł na kolejne rozgałęzienie tym razem dużo większe. Odwrócił się , oczy demona pozostawały tak samo nienawistne. Jedynie falująca szarfa była w prawej ręce a tablica w lewej.Pułapki były były podzielone na dwie połowy korytarza . Było blisko pomyślał elf opierając się o ścianę.Bardzo blisko
[ Wiem że lizaki to nie Aztekowie ale nie mogłem się powstrzymać :) Sorry że tak krótko , ale i tak się ciesze że znalazłem czas żeby to napisać. ]

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Sorry za trochę słabe pytanie ale roleplay zawieszony ?

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

Nie no dobre to pytanie - jest szansa na dwie ostatnie walki czy znów przechodzimy do kolejnej Areny bez finału lub z dokończonym finałem w późniejszym terminie ?

Grimgor, ty prowadzisz kolejną to może się wypowiedz ?
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Ja mam początek Areny napisany, także jak chcecie to możemy zacząć nową acz poczekałbym na to, co powie Byqu

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka czternasta
Ethan, Strażnik Cienia vs Merxerzis, egzekutor z Naggaroth


https://www.youtube.com/watch?v=Sgr2wQiqBpw
… a gdy walki wygasły, a szczęk oręża ucichł, nastał krótki spokój. Zapadła dziwna, choć spokojna cisza. Świątynia została zbrukana, jej korytarze wypełnione były zmiażdżonymi ciałami i porąbanymi członkami. Wiele czasu i wysiłku potrzeba będzie do jej oczyszczenia.
Sauruanie w milczeniu od razu zabrali się do pracy. Nie w ich naturze było popadanie w rozpacz, czy skarga. Smutny jednak to był widok, bowiem zostało ich niewielu.
Etchan wyszedł na zewnątrz, odprowadzony wzrokiem Kanaaka i Pakji. Pragnął zażyć świeżego powietrza. Stanął więc u szczytu świątyni.
- Pada- stwierdził do samego siebie.
Szum krzewów i trzask gałęzi zwrócił jego uwagę. Spojrzał w dół. Dojrzał sylwetkę Merxerzisa znikającego w mrocznej gęstwinie.
Asrai ruszył za nim. Kierował nim jakiś niezrozumiały impuls… Ciekawość?
Szedł przez ciemniejący w mroku nocy las przez dobre sto kroków, starając się nie stracić Druchii z oczu. Zmuszony był iść powoli, by hałasem nie zdradzić się przed drugim elfem, lecz sam egzekutor nie śpieszył się nigdzie.
W końcu dotarli na niewielką polankę. Merxerzis zatrzymał się nagle, z głową pochyloną do przodu zaś obnażony miecz trzymał na ramieniu. Etchan przez dłuższą chwilę przyglądał mu się w skupieniu.
- Wyjdź- poprosił nagle Druchii- Wiem, że za mną podążałeś. Liczyłem na to.
- Jak to możliwe, że mnie usłyszałeś?- spytał Asrai, występując z kryjówki.
- Nie usłyszałem. Dałem się zauważyć. Wiedziałem, że za mną podążysz. Czułem to.
Etchan tylko uniósł brew, nie wiedząc co powiedzieć na tę rewelację. Płonne było dyskutowanie z elfem, którego umysł został wypaczony rządzą walki. To był powód dla którego go tu wywabił.
Ręka sama wystrzeliła ku kołczanowi niczym wąż spośród traw. Merxerzis od razu opuścił miecz, zataczając nim krąg nad ziemią i wycelował sztychem w krewniaka z Athel Loren. Był szybki.
- Zbyt późno dla ciebie na naukę honoru- wycedził z wyraźną pogardą Druchii- Nie będziesz miał okazji zapamiętać lekcji.
Etchan wyciągnął strzałę z kołczana, lecz wtedy Merxerzis uczynił krótki ruch przedramieniem. Miecz wygiął się lekko, uderzając płazem w łuk, zaraz za nim poszło pchnięcie. Asrai widząc sztych, odskoczył w tył na powalony konar drzewa. Stanął nań nisko na nogach, wyraźnie zaskoczony manewrem rywala. Przez pełny hełm egzekutora zaś dostrzegł jedynie pewien błysk wesołości w oczach.
Zamarli przez chwilę, jakby jakaś pradawna moc zatrzymała czas. Krople deszczu spływały po ich nieruchomych sylwetkach, kapiąc z klejonego łuku i skierowanego w dół ostrza. Opływająca woda była jedynym ruchomym elementem walczących.
Wtedy Etchan przesunął prawą stopę do tyłu, stawiając ją w jednej linii z lewą. Widząc to Merxerzis zmienił pozycję, przesuwając lewą stopę do przodu, prawą trzymając prostopadle, zaś miecz skierował do tyłu, za siebie. Znów cisza. Jedynie szum deszczu rozdźwięczał podczas tej batalii.
Elf z puszczy Loren znów poruszył się, przesuwając na krawędź pnia, zachodząc przeciwnika z flanki. Egzekutor stał spokojnie, pozwalając przeciwnikowi na ruch. Jego ciało rwało się do gwałtownego ataku, lecz żelazna dyscyplina trzymała serce na wodzy. Przesunął tylko głowę lekko na prawo, by spoglądać na Asrai z ukosa.
A gdy niebem targnął grom, Etchan wypuścił strzałę. Krople wystrzeliły gwałtownie z klingi Ghaz’lera, gdy ten wzniósł się do wysokiej gardy. Strzała otarła się o gardę, zmieniając nieco trajektorię, po czym uderzyła w zaokrąglony naramiennik pancerza, ześlizgując się po nim niegroźnie.
Merxerzis skoczył ku swemu rywalowi, lekko pokonując dzielący ich dystans. Długi miecz pomknął do przodu jak srebrna strzała, przecinając wpół spadające krople deszczu. Etchan zareagował odruchowo. Przesunął środek ciężkości do tyłu, zeskakując z podwyższenia. Elf, chwytając pień, wykorzystał energię zeskoku by wyprowadzić kopnięcie pod obalonym drzewem. Lewa noga Merxerzisa odleciała do tyłu, lecz on wykorzystał energię do przejścia w piruet i zadania niskiego cięcia. To zmusiło Strażnika Ścieżek do silnego wypchnięcia używając całej siły ramion i barków, by uniknąć szybkiej riposty. Szczęśliwie dla niego, jako łucznik dysponował dobrą dynamiką i mocą w tych partiach ciała.
Kolejna strzała wyleciała ledwo po powstaniu łucznika na nogi. Pierzasty pocisk uderzył z wielką siłą, bez trudu przebijając kolczą osłonę i pikowany wams, zagłębiając się w ciele miecznika aż po połowę brzechwy. Oczy Druchii rozszerzyły się, gdy ten ryknął boleśnie.
Słabeusz usłyszał w myślach Merxerzis. Dłoń jego mocniej zacisnęła się na rękojeści miecza. Wściekły, odłamał sterczące drzewce. Draich wzniósł do odwetu, lecz przeciwnika już nie było. Egzekutor zmełł klątwę, odwracając się gwałtownie. Zdradziecki atak w plecy nie nadszedł jednak.
Strzała świsnęła w powietrzu, uderzając go w brzuch. Siła impaktu zmusiła go do cofnięcia się. Wściekły, zacisnął zęby, tłumiąc ból i odłamał brzechwę. Wtedy uderzył kolejny pocisk. Tuż nad łopatką.
- Cholerny tchórzu, ukaż się!- ryknął.
Lecz odpowiedziała mu tylko ciemna puszcza. Odwrócił się, gdy usłyszał szelest krzewów. Miecz jego przeszył powietrze, lecz jedyne, co przeciął to łodygi i liście. Gniew coraz straszliwszy wstępował w egzekutora, który w szale i frustracji skoczył w zarośla. Nie mógł się nadziwić szczęściu. Sztych przszył celnie, krew spłynęła po stali. Merxerzis wyszarpnął grot ze swego ciała, czekając, aż przelana przez niego krew uzdrowi go. Tak się jednak nie stało. Z wielkim zawodem i wściekłością przywitał Druchii tę przykrą niespodziankę. Wytężył wzrok mocniej, nie wierząc temu, co się stało. I wtedy zobaczył ciało. Porąbane zwłoki leśnej świni. Klątwa Merxerzisa niosła się donośnym echem po lesie.
Wtedy Etchan wypuścił kolejną strzałę. Impakt ponownie wstrząsnął jego przeciwnikiem, lecz nie obalił go. Druchii znów warknął, co pozwoliło Asrai określić jego lokalizację. Zmrok już zapadł całkowicie i walczyli w nieprzeniknionej ciemności. Łowca musiał polegać na pozostałych zmysłach.
Szum deszczu, a pośród niego dyszenie rannego, pełnego furii rywala. Etchan stawał kroki lekko, ostrożnie, by samemu nie zdradzić swojej pozycji. Merxerzis już skoczył ku niemu, kierując się torem lotu strzały, lecz spóźnił się. O mały włos. Strażnik Ścieżek odetchnął głębiej, zajmując nową pozycję i sięgnął do kołczanu. Serce zabiło mu żywiej, bowiem dłoń nie trafiła na pierzastą lotkę. Według jego obliczeń winien mieć jeszcze jedną strzałę, a jednak, sajdak był pusty.
A niech cię Loecu- przeszło mu przez myśl, a zimny, mokry strumień popłynął mu po plecach. Być może była to struga z deszczu. Być może myśl, że musi dokończyć dzieła w bliskim starciu z egzekutorem…
Dłoń powędrowała mu do noża. Dar od wodza saurusów, miał przyjemną w dotyku, chropowatą rękojeść i zupełnie gładką klingę. Już przy lekkim dotknięciu ostrza z palca łucznika popłynęła krew.
Elf przyczaił się do skoku niczym jaguar, szukając sposobności do zadania jednego, śmiertelnego ciosu. Wiedział, że jeśli chybi lub nie zabije Merxerzisa od razu, będzie zgubiony.
Mrugnął. Mięśnie jego naprężyły się nagle, wyrzucając ciało z kryjówki. Stopy zaszurały o wyschnięte liście, wiodąc go ku celowi. Mknął pomiędzy kroplami deszczu, które teraz zdawały się wisieć w powietrzu. Zbrojne ramię wystrzeliło do przodu, tnąc wodę i powietrze. Widział otwarcie i miał zamiar je wykorzystać. Widział, jak Merxerzis skręca się ku niemu, przechodząc od razu do odruchowego cięcia ze skrętu bioder. I choć wszystko to się działo w przeciągu kilku uderzeń serca, Etchanowi wydawało się to wiecznością. Wiedział, że nie jest dość szybki, by sięgnąć wroga nim padnie przecięty na pół.
Jego ciało odruchowo wygięło się do tyłu. Ostrze draicha odcięło z jego głowy pukiel włosów. Impet rozbiegu sprawił, że Etchan przetoczył się po ziemi pod kontrą, lądując u stóp przeciwnika. Mocne kopnięcie targnęło trzewiami łucznika. Merxerzis zaraz skierował ostrze Ghaz’lera w dół, chcąc przyszpilić Etchana jak motyla.
Jednak niecodzienna pozycja Asrai stwarzała pewne… możliwości. Niewiele się zastanawiając, ręka zbrojna w nóż wystrzeliła w górę, godząc wroga dotkliwie. Etchan pchnął kilkukrotnie, w tempie błyskawicy. Merxerzis wrzasnął, wypuszczając miecz z dłoni, chwytając się za zmasakrowane krocze. Etchan starał się nie myśleć skąd pochodzi krew ściekająca mu po twarzy. Odrzucił kopniakiem klęczącego przeciwnika i wstał. Dobicie rywala było nie tyle formalnością, a aktem łaski. Przez myśl mu przeszło, czy nie powinien czegoś rzec lub pozwolić mówić swemu przeciwnikowi.
Nawet, gdyby mógł mówić, nie miałby nic interesującego do powiedzenia- pomyślał, zrywając mu hełm z głowy- A co ja mogę rzec? Nie lubię wielkich słów…
Po czym wbił nóż w twarz Merxerzisa aż po rękojeść.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Byqu pisze:[Mhm, trzeba tylko pokonać ciężkozbrojnego maniaka i fana wypruwania flaków z wielką kosą wysysającą życie i uzdrawiającą właściciela :wink: ]
:mrgreen:
Walka jak zwykle fantastyczna , już nawet nie wiem która była najlepsza :) .

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Miło to słyszeć. :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Corvus wiedział, że kolejny zawodnik poległ w pojedynku. Czuł moc jego śmierci, mocni jak płomień pożaru pośród rozrzuconych ognisk. Teraz mógł dopełnić rytuału.
- Nareszcie!- rzekł z najwyższego piętra swej wieży, zdejmując z półki urnę z prochami Khela- Nadszedł czas, byś powrócił, mistrzu i jeszcze raz rzucił cień na tę krainę!
Gwałtowny wiatr zerwał się, gdy wampir wypowiadał te słowa, kładąc drzewa i wzburzając fale. Białe bałwany omywały kamienne stopy Ponurego Klifu, niebem zaś targały grzmoty. Corvus uchylił wtedy wieko, wysypując zawartość na narysowany na tarasie pentagram. Krąg wokół niego buchnął purpurowym światłem, po czym zniknął, zostawiając czarny, wypalony ślad. Oczy kobry w kosturze Khela przygasły, jakby kamienie oczodołach zmieniły barwę na czarną, lecz po chwili drobne wiązki błyskawic wystrzeliły z ich kryształowego wnętrza. Prochy lisza uniosły się, jakby porwał je wiatr, lecz zamiast rozproszyć się po sztormowym niebie, wirowały one wokół przekaźnika, jakim był kostur.
Pierwsza ukazała się szkieletowa dłoń zaciśnięta ba drzewcu kija. Złe, starożytne spojrzenie zajaśniało w unoszącej się w powietrzu czaszce, na której po chwili zmaterializowała się misiurka i diadem. W końcu Khel ukazał się w pełnej krasie, dzierżąc swój kij.
Obrazek
Aleksander Corvus ukląkł przed swym panem, pochylając nisko czoło. Lisz patrzył przez chwilę na swą wieżę nieprzytomnie, nim raczył spojrzeć na swego sługę.
- Jak długo byłem w niebycie?- spytał Khel głosem spokojnym i głębokim.
- Setki lat, panie- odparł Nekrarcha- Żywi kpią zapomnieli o grozie, jaki niosłeś ze sobą.
- A więc przypomnijmy im dlaczego lękają się śmierci!- rzekł Khel.
Jednym ruchem kościstej dłoni zdjął zasłony iluzji z wieży, ukazując ją po raz pierwszy od setek lat światu.

W Sanguax jedynie Xipati odczuł, co jest powodem tej gwałtownej pogody.
- Powrócił...- rzekł kapłan

[Skromnie z mojej strony, średnio mam czas na pisanie. :/]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Słuchajcie co się ogłasza! Walka finałowa zostanie wrzucona w tym tygodniu, bez kontynuacji fabuły jak na razie. Odblokuje to możliwość rozpoczęcia kolejnej]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

( Ja jeszcze postaram się coś jutro napisać , ale ogólnie to chyba tak będzie najlepiej dla osób które chcą następnej areny :wink: )

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Dla chętnych poznania dalszej historii-pociągnę wątek do końca kiedy indziej :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Słońce praktycznie nie przebijało sie przez gęste chmury gdy Strażnik Ścieżek lekko chwiejnym krokiem opuszczał miejsce walki.Odkąd opuścił polane na której legł jego martwy przeciwnik towarzyszyła mu jedna myśl. "Jestem sam.". Czuł trudny do określenia smutek . Przypomniał sobie gwałtowny początek turnieju , upokorzający spór z piratami , widział znowu płonącą karczmę. Ponownie przed oczami staneły mu okręty w magicznym tunelu. Lecz głównie myślał o tym że z 16 doświadczonych śmiałków został jedynie on i kapitan jeagerów. Żadnego z nich nie poznał bliżej , ponieważ potężnego sierpowego orka nie mógł do tego zaliczyć. Nie mógł zaprzeczyć że sprzyjało mu szczęście w prawie każdym losowaniu ale czuł mimo to swego rodzaju dumę. Ogólny stan przygnębienia nie poprawiał prawie pusty kołczan i ponura aura. Jak zaraz nie przestanę snuć tego typu myśli to mogę od razu się poddać.
pomyślał gdy majaczyła mu już sylwetka piramidy. Nawet jej widok nie napawał go chociażby nadzieją na towarzyatwo kogo innego niż pełne goryczy myśli. Z plemienia Jaszczuroludzi pozostała jedynie garstka pokrytych bliznami i brudem wojowników , podobnie wyglądała sytuacja szczepu orków. Wchodząc po kolejnych stopniach , cały czas zadawał sobie pytanie "Co dalej ?" Nie mógł oprzeć się przeczuciu że umęczona wyspa zastygła w oczekiwaniu na ostatni akt konfliktu. Gdy znalazł się na szczycie , uderzyła go ponura bezczynmość. Kilku ostatnich Saurusów stało lub siedziało wokół paleniska , a Kannak z ponurym spojrzeniem swoich dzikich oczu wybijał rytm na bębenku. Elf usiadł w kręgu światła. Cisza nie była niczym niezwykłym w obcowaniu z mieszkańcami Smoczych Wysp ale ten rodzaj ciszy wydawał się elfowi wręcz przerażający. Większość zgromadzonych poprostu siedziała i biernie czekała. Nikt , łącznie z Etchanem nie wiedział na co. Po chwili wstał i postanowił chociaż poszukać strzał , pamiętał że Pakja pokazywał mu gdzie w razie ich braku może je znaleźć. Wrócił w momencie gdy oczekiwanie przyrody się zakończyło wiatr uginał gałęzie drzew. Zaczęło się , bogowie jeżeli istniejecie miejcie nas w opiece.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Wiatr wzmagał się, szarpiąc zieloną kipielą liści i błękitną oceanu. Ptaki i małpy milczały jak zaklęte, choć gdzieniegdzie któryś z pierzastych mieszkańców koron drzew zrywał się do lotu, spłoszony. Zmęczony Etchan przysiadł na najwyższym stopniu piramidy. I choć zimna, grobowa atmosfera napełniała żywych lękiem, jego znużone ciało poddawało się. Zamknął oczy tylko na chwilę.
Gdy ocknął się, znów było cicho. Wiatr niemal ustał, choć w oddali słychać było gromy. Elf zacisnął powieki i otworzył je szerzej, by ujrzeć po chwili stojącego obok saurusa. Asrai otrząsnął się, pozbywając resztek całunu drzemki, niezbyt przytomnie zauważając, że gad stoi jak zamurowany. Elf chciał wstać, lecz wtedy groza zmroziła go na miejscu.
Przed piramidą rozciągało się morze trupów. Porozrywane, obdarte sylwetki stały nieruchomo, jak porzucone figurki na drewnianym stole. Jednak nie okrzyk strachu, ni rozpaczy wydarł się z gardła leśnego elfa. Było to westchnienie rezygnacji.

Kondygnację niżej Xipati gestem posłał przybocznego akolitę po wielki kamienny słój. Niewielki gad miał problemy z jego niesieniem, lecz usłuchał woli kapłana. Wyżej padły pierwsze salwy imperialnych, ryk orków i saurian zmieszał się w jeden huk. Pradawny skink uchylił wieka naczynia i wyciągnął z jego wnętrza dwie tłuste, połyskujące błękitem larwy. Kontemplował chwilę, wpatrzony w ich krzykliwą barwę, mrucząc pod nosem zaklęcia, po czym zjadł jedną po drugiej.

Saurusi utworzyli zwartą linię. Każdy, kto chciał się wedrzeć do piramidy musiał przedrzeć się przez nich. Wszystkich. Póki choć jeden z obrońców dychał, nie było mowy o przegranej. Po środku stał ich wódz. Wszyscy stali nieruchomo, oczekując na zbliżającą się falę martwego mięsa. Etchan oblizał spieczone wargi, sięgając po strzałę. Potem nastał oślepiający błysk.
Pierwsze, co do nich doszło, to zapach. Smród spalonego mięsa, świeżego popiołu. Czuć można było przyjemne ciepło na skórze, choć zaraz potem chłodny wicher znów przeszywał do kości. A gdy wrócił wzrok i słuch, ostatni obrońcy Sanguax nie mogli dostrzec atakujących nieumarłych. Tylko popioły...
- Xipati- zawołał Pakja na widok kapłana. Saurus pochylił łeb przed skinkiem z uznaniem, jakim mógł się cieszyć władający mocą słońca. Wiedział też gdzie leżało źródło tej potęgi. Larwy Ixti- to one amplifikowały już i tak imponujące moce skinka. W głowie saurusa pojawiła się możliwość zmiany biegu wojny. Okazja przejścia do ataku.
- On powrócił- oznajmił nagle kapłan- Khel znów kroczy po tej ziemi.
Pakja warknął na to stwierdzenie, jakiś inny saurus burknął coś w swym języku. Nie brzmiało to miło.
- Zbierzmy, co możemy- podjął myśl wódz- Każdy oręż, każdego wojownika. Musimy uderzyć na niego wszystkim, czym możemy.
- Mamy tu dogodną pozycję. Nie widzę sensu jej opuszczać- wtrącił Lothar, przesuwając pieszczotliwie dłonią po lufie Astrid.
- Nie rozumiesz, cho- odparł Pakja- Tu nie idzie o nasze życia. Nawet nie o posiadanie wyspy. Khel nie może dostać piramidy. Póki istnieje, świat nie może być bezpieczny. Broniąc się tu, zginiemy jeden po drugim. On ma czas. Dlatego rzucamy nasze życia na szalę, by zakończyć egzystencję tego potwora.
- A co tak cennego skrywa wasza świątynka, hę?
- Nasz rodzaj. Khel chce zebrać armię saurian, przeprogramowanych, by służyli jego woli. To zadanie przed wiekami powierzył mu sam Nagash. Gdy mu się powiedzie, powrót jego pana będzie kwestią czasu.
- Prze-kurwa- co?- skrzywił się strzelec- No, ale dobra, przekonaliście mnie. Tylko jak się przedrzemy do tego truposza, skoro po lesie hasa cała horda jego sługusów?
- Łodziami. Popłyniemy w górę Ukajali, do stóp Ponurego Klifu. Tam znajduje się jego wieża- oznajmił Xipati- Otoczona całunem iluzji, została najwyraźniej odbudowana przez popleczników Khela.
- Ruszamy o świcie- zarządził Pakja- Weźcie wszystko, co może wam się przydać. Ruszamy na nasze ostatnie łowy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

- To za Luitpolda ty południowy, najemny skurwielu... - warknął kapitan Lothar Brennenfeld, przekręcając w ranie tuż pod żebrami bagnet, sterczący spod drugiego końca długiej, smukłej lufy Astrid i opierając się wysokim butem o kosmatą, ciemną mordę janczara wyszarpnął oręż z konającego najemnika.
W korytarzu obok Horst splunął na hałdę zombie padłą już nieodwołalnie pod razami i młynkami jego młota bojowego, po czym zdeptał z głośnym mlaskiem jeden z czerepów, które zerwały żelazne wilcze szpony na obuchu.
Oficer tymczasem schylił się z chrzęstem blach by wyrwać z jednego z trupów swój pałasz.
Na widok szerokiego ostrza wydzieranego ze zgruchotanej nogi martwego kamrata, leżący z przestrzeloną stopą i dłonią ostatni żywy arabiańczyk wydał jęk strachu.
Wizjer zwieńczonej czerwonymi piórami, zbryzganej krwią salady odwrócił się ku janczarowi. Do Lothara dołączył zaś Horst z pochodnią, świecąc prosto w ciemne oczy najemnika.
- Czarodziej w czerwieni. Gdzie. On. Jest. - rzucił przez zaciśnięte zęby hauptjaeger, przytykając wciąż ociekający krwią bagnet do gardła janczara, tak by krew jego kompana kapała mu na chałat.
- Al-yuy! Effendi wahabbita sul haddi...to... Ł... łodzie. Rzeka. Stateki... oszczędzić! - wybełkotał przerażony do żywego, a nawet do krawędzi zawału wąsacz. Lothar skinął głową i odsunął Astrid od gardła pokonanego. Wolną ręką dobył jednak sprawnym ruchem trójgraniasty, krótki szpic kriegmessera, który błysnął w nikłym świetle pochodni.
Jednocześnie stojący z boku Horst zmarszczył brwi, gdyby był wilkiem a nie jedynie rycerzem okrytym jego futrem zapewne zastrzygłby uszami zwracając głowę w korytarz ku odległemu echu,
- Pójdziemy po tego twojego effendiego. Ale pierwej... - Lothar już obrócił w dłoni sztylet, gdy odległe echo z korytarzy przed nimi zmieniło się w wyraźny rumor. A potem pokrzykiwania podobne zwierzęcym rykom.
WAAAAAAGH! WAAAAGH! Wrzaski poniosły ze sobą inną kakofonię dźwięków.
- Orkowie. - szepnął Horst, ściskając młot. Imperialnych doszedł krzyk jakiegoś człowieka i następujący po nim urywający go trzask. - Ostatnio ich zabijaliśmy, teraz są z nami ?
Lothar ścisnął mocniej kriegmesser po czym zdecydowanym ruchem schował go do pochwy.
- Z nami czy przeciw nam, wątpię by rozszalałe dzikusy rozróżniały ludzi, których mają zmiażdżyć. Lepiej znajdźmy Pakję zanim oni znajdą nas. Biegiem!
Janczar który dopiero co miał zostać zarżnięty, z niedowierzaniem wpatrywał się w odbiegających oprawców. Niedowierzanie zmieniło się w przekleństwa, gdy zza rogu wypadła wytatuowana fala zielonych mięśni, pokryta resztkami jego kompanii najemnej. Ostatni krzyk ostatniego z najemników z odległej Arabii urwał się z ciosem kościanej pałki.
******

Późna noc, tego samego dnia po bitwie o piramidę, sterówka Revenge

- Czyli mówicie, że ten statek wrócił do Imperium i jedyną drogą powrotu jest Zeppelin kapitana von Drake'a ? - burknął obracający z wolna koło sterowe Revenge Dain, drugą ręką sięgając po tkwiącą w specjalnym uchwycie zabezpieczającym butelkę rumu. Stojący tuż koło niego i wpatrujący się podkreślonymi blizną, zielonymi oczyma w puszczę jasnowłosy człowiek w zielono-żółtym mundurze Hochlandu odjął fajkę od ust i wypuścił kłąb dymu.
- Mniej więcej. - przyznał sierżant Hans - Choć jak mniemam te psy, które wysłali za nami pod przewodnictwem magika mocodawcy naszego nieodżałowanego kapitana też musiały na czymś przypłynąć. Dowiedzmy się na czym i czy jeszcze to to pływa. Bo musieli mieć zapasy wystarczające by wyżywić włącznie z marynarzami ze dwie setki gąb. To aż nadto na drogę do domu. Modlę się by mógł ją przebyć nasz pan kapitan. Do końca turnieju został pewnie ostatni pojedynek. Jak go zostawialiśmy pokonał onego szaleńca z Kisleva. Były jeszcze dwa elfy...
Dain przepłukał żółte zęby rumem po czym otarł kciukiem butelkę, podał ją Hansowi i wyszczerzył się.
- No to został już ino jedyn. Im mniej elfów tym lepiej. Czyli również poprosimy z bratem Grimnira by dopomógł twemu człeczemu dowódcy. Jak położy trupem ostroucha to odstąpim mu ostatnią flaszkę Kapitana Morgana. Wprawdzie z kapitańskiego zapasu... ale biedny Francis już pije lepszy rum na innym świecie. Oby, gdziekolwiek trafił mieli tam morza i ładne kobitki.
Przez dłuższą chwilę obaj milczeli i w sterówce słychać było jedynie zgrzyt ukrytej pod drewnem i stalą maszynerii oraz odczuwalne na całym statku buzowanie silnika. Hans Eberwald otarł wąsiki rękawicą i oddał butelkę Dainowi. Krasnolud odstawił ją do uchwytu, wskazując grubym paluchem przez szyby przodu sterówki.
- Oho, widać piramidę, schodzimy do tych przeklętych jaszczurek ?
- Nie. Nie ma sensu, zbyt dużo wrogości nasmażyło się między nami. Po wszystkim herr Brennenfeld... albo... Horst puści nam czerwoną jak krew racę. Tymczasem lepiej zajmijmy się sprawami naszego powrotu z myślą, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Zwołaj wszystkich. Czas sprawdzić naszą siłę operacyjną.
Krasnolud skinął łysiejącą czaszką przewiązaną skórzaną opaską i szarpnął za wajchę, która obniżyła do jego poziomu miedzianą rurę zakończoną tuleją.
- EKHEM, EKHEM! Do wszystkich fartownych skurwieli którzy dotąd jako nieliczni przetrwali tę pierdoloną wyspę! Zostawić maszyny, czy co tam robicie innego i stawić się na sterówce. Natychmiast!

Po nieledwie kwadransie, w czasie którego Zeppelin metodycznie zwalniał, aż wyłączając silnik zaczął unosić się na lekkich powiewach tuż nad zwęglonymi ruinami zalanego lawą fortu, z rzezi którego cudem ocaleli wszyscy zeszli się na mostek i miało by się wrażenie po tłoku, że znów zeppelin jest pełen życia, jednak świadomość, że cały ogrom gondoli i balonu, który tętnił życiem gdy dopiero zmierzali na Arenę jest poza tym pusty jak cmentarzysko nocą skutecznie dołował ludzi i krasnoludy.
W sumie stawił się profesor Tsayrovsky, jako jedyny wciąż w podniosłym nastroju z zapałem oglądający statek powietrzny śrubka po śrubce, siedmiu jaegerów w tym zaspany Albrecht i ostrzący szpadę Hans, a do tego czterech Tileańskich wilków morskich i krasnoludzcy bracia Drain i Dain - ostatnia szóstka z załogi martwego już postrachu mórz.
Do zgromadzonych zwrócił się sierżant Eberwald, unosząc swój muszkiet.
- Panowie. Nie chcę was odciągać od maszynerii i szykowania broni na długo, więc już wyłuszczam plan. Jest prosty. Na statkach na rzece nie mogło zostać wielu strażników więc my cichaczem wysiądziemy z zeppelina i spróbujemy zaraz po zmroku zająć jeden ze statków by przejąć zapasy. Początkowo cicha robota, bez prochówek. Jak już dorwiemy żarcie odpłyniemy od reszty statków z biegiem rzeki prosto do wodospadu i dajemy ognia na każdego za nami.
Albrecht parsknął pod czarnym kapeluszem.
- Toż to samobójstwo. Mamy się zabić czy jak ?
- Spokojnie. Drain skonstruował na szybko opuszczany na linowych bloczkach podest, który spuści nas i razem z zapasami zabierze na Revenge zanim spadniemy. Gorze za to jeśli zechcą nas ścigać, nie zdążą zawrócić w tamtym odcinku biegu rzeki i sami się rozbiją. Jeszcze jakieś pytania ? Nie ? To do roboty, desant za jakiś kwadrans! Zmówcie pacierze za kapitana Brennenfelda i za nas. - zakończył sierżant, chowając szpadę do pochwy.
*******

Odbywszy krótką naradę z Xipatim, Pakją i resztą, Lothar siadł na przewróconej kamiennej kolumnie na schodach przed wejściem do piramidy w zgoła nie zwycięskim nastroju, mimo że udało się obronić świątynię.
I nawet nie chodziło o taktyczną porażkę, jaką było pozwolenie wampirowi na zabranie jego strategicznego celu w zamieszaniu. Nie chodziło nawet o perspektywę powrotu jednego z najzagorzalszych wrogów żyjących i zagrożenie jakie niósł światu.
Umysł prostego żołnierza jakim był kapitan Lothar Brennenfeld zajmowały prostsze, a jednocześnie trudne do odgadnienia nawet komuś obdarzonemu mądrością taką jak Xipati. Wielebny kapłan spoglądał na wpatrującego się w gwiazdy człowieka przez dłuższy moment, po czym z pomocą akolity powlókł się o lasce zająć się ranami kolejnego Saurusa.
W istocie, nawet daremnie wobec zasłyszanych rewelacji starający się zdrzemnąć Horst dziwił się od czasu do czasu zerkając na starego przyjaciela. Błyszcząca lekką poświatą odbitego księżyca Astrid, piękna inkrustowana złotem rusznica Hochlandzka o historii wyrobionej przez niesamowitego strzelca, którego przez większość życia była najwierniejszą towarzyszką, leżała na kolanach Lothara. Lśniąca i bez najmniejszej skazy mimo długiego dzisiejszego boju, kontrastowała z niezmienianymi od długich tygodni, a niepranymi od upadku fortu Maria ubraniami strzelca.
Mimo tego jednak nie gładził jej lufy, nie szeptał do niej, nie przyciskał do piersi jak ukochanej niewiasty, jak to zwykle miał w zwyczaju przed ważną bitwą.
Rycerz Białego Wilka przez chwilę chciał wstać i dowiedzieć się co trapi jego towarzysza broni, jednak zaraz porzucił tę myśl. O czymkolwiek myślał Lothar przed tak ważnym dniem jakim był finał Areny Śmierci najlepiej było pozostawić jemu samemu. Brodaty rycerz przekręcił się na posłaniu na drugi bok i przykrył głowę wilczym futrem.

Lothar tymczasem westchnął przeciągle, spuszczając wzrok.
- Można się przysiąść ? - powiedział ktoś za jego plecami. Jaeger nawet nie słyszał jak nadszedł. Po prostu przesunął się nieco i zgarnął trochę pyłu z kolumny obok siebie. Elfi łucznik wyjątkowo ze zdjętym kapturem usadowił się obok niego. Etchan dłuższą chwilę również wpatrywał się w gwiazdy tak jak Brennenfeld, jednak zaraz przeniósł pogodne spojrzenie na człowieka.
- Wybacz, jeśli będę zbyt nachalny Lotharze, ale... zdradziłbyś o czym tak rozważasz ? Czy może to sprawy nie winne wychodzić poza twe hjaerte... znaczy serce.
- Lotharze..? Nie powinieneś zwracać się do mnie, jak to mawiacie ? Dłan ?
- Dh'oinne ? Nie. Wprawdzie wielu moich pobratymców określa tak was, ludzi, lecz ty kapitanie nie zasłużyłeś na to pokątnie pogardliwe miano. Zasłużyłeś na szacunek tego elfa.
Oficer z Imperium spojrzał przez chwilę stanowczo w oczy Etchana, po czym powoli skinął głową, jakby w podzięce. Gdzieś w puszczy przed nimi odezwały się cykady.
- Dobrze więc, Etchanie z elfiego ludu. Myślę o tym co tu przeżyłem. Kogo przeżyłem. Czyje życie zakończyłem. Jaki splot przypadków i decyzji sprawił to wszystko. No i o domu. Moim. Zastanawiam się teraz czy jest tam do czego wracać, czy jest po co wracać. - gdy mówił palce bezwiednie zacisnęły się mu na kolbie Astrid.
- Ja również myślałem o swoim domu. O Athel Loren. Piękna puszcza położona przy waszej ludzkiej krainie zwanej Bretonnią. Piękna ale i dzika. Zapewne twe oko nigdy nie widziało tak urokliwych złotych liści na drzewach Mallaron, czy wieńców ziół Athelas wijących się nad czystymi jak łza dziewicy strumieniami. A jednak pośród tych cudów czają się niebezpieczeństwa, dzięki którym nauczyłem się być czujnym, szybkim i zaradnym. Walcząc z nimi nauczyłem się strzelać tak celnie i nigdy się nie poddawać. Wiesz, myśląc o tym to te zagrożenia wcale nie umniejszają piękna mojej ojczyzny. Wręcz przeciwnie, wyostrzają to jak widzę jej urok. Dziś... zastanawiam się czy nie myśleć tak samo o tym wszystkim... o tej Arenie.
- Pięknie powiedziane, karwasz blasz. Żołnierz by tak tego nie ujął, a jednak racja ta sama. Owszem, obaj zabiliśmy trzech innych z przybyłych tu w tym samym celu. Jednych wróciłbym do życia, gdybym miał możność, innych wolał nie spotkać wcale, a jeszcze innych bez wahania ubiłbym raz jeszcze. Czy jednak gdybym wcześniej o tym wiedział, przybyłbym tu jeszcze raz czy też zrezygnował, zapominając o wszystkim co się stało ? Jak dla mnie odpowiedź jest oczywista. Chcemy czy nie, i my dwaj będziemy musieli stanąć oko w oko ze śmiercią. Przeżyć może tylko jeden. Ale nawet on. Cóż zastanie po powrocie do Starego Świata ? Więcej zabijania, kolejne wojny, kolejne rozkazy. Hah! Powiedziałem Starego Świata! Nawet nie myślimy w głębi duszy by zamiast powrotu udać się w inne miejsce. To ci dopiero żart.
- Dlaczego żart ? Uważam to za nobliwe. Tak dla elfa jak i człowieka. Pamiętam dzień w którym opuściłem Athel Loren. Niedawno wspomniałem go, długo i dokładnie. Przemknął mi też przed oczyma w czasie ostatniej walki z tym rzeźnikiem z Naggaroth, równie ostro jak krawędź jego miecza. Zawsze warto wracać. Zawsze jest po co wrócić, choćbyśmy powód nie był nam póki co znany. To zawsze daje nam jeszcze jedną rzecz o którą warto walczyć.
- Hmm. A może to właśnie dzięki tej walce, naszej walce, ostatnich dwóch czempionów nieodległych od tryumfu dalsza droga może nabrać wyraźnego kierunku i sensu ? Warte to zaprawdę rozważenia.
Elf przez kilkanaście uderzeń serca podrzucał w palcach znaleziony kamyk po czym złapał go w locie zaciskając pięść.
- Tym razem zrewanżuje się, twoim 'pięknie powiedziane', ale mam wrażenie, że unikasz przy tym pewnego tematu. Związanego wnosząc po torze naszej dyskusji z powrotem. Z domem. Czyżby... ktoś czekał na ciebie ? Ktoś do kogo nie chcesz wracać zwłaszcza w myślach ? Kobieta ? Czy to jej imieniem zwiesz ten swój ziejący ogniem i dymem oręż ?
Lothar uniósł w górę prawy kącik ust, patrząc z przekąsem na Etchana.
- Gdyby to było wojsko oskarżyłbym cię o szpiegowanie oficera i rozstrzelał. Rozmawialiśmy o zabijaniu w wielu aspektach, tym razem musiałbyś wyobrazić sobie wojnę jako ucieczkę od problemów. Notorycznie powtarzaną, aż wreszcie zdołałeś sobie wmówić ją jako rutynę i zapomniałeś o innych problemach niż dobre odmierzenie odległości do trafianego celu i czy dość dokładnie przeprowadziłeś zwiad.
- Ponury to eskapizm. I jak zgaduję dopiero nadciąga wizja o jego przerwaniu ? O nie, nie myśl, że moja strzała uwolni cię od tego problemu bez walki. Ja również mam powody do rozmyślań, których nie skreślam z góry twoją kulą.
- Aye. Nie myśl o łatwym zwycięstwie. Niedługo okaże się kto przeżyje by dać pogrom i swym wewnętrznym demonom... nieźle się gada, szkoda że nie przy jakimś napitku.
- Hmm. Woda wystarczy ? - zapytał Etchan dobywając skórzanego bukłaka. Lothar skinął głową uśmiechając się półgębkiem - No to za zwycięstwo!
Elf otarł wierzchem dłoni usta i podał bukłak Lotharowi. Ten również wzniósł naczynie.
- Aye. Za cholerne zwycięstwo i cokolwiek potem!

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Po lekko ironicznym toascie zapadła na chwilę cisza. Etchan w tym czasie zastanowiał się nad cała tą rozmową. Nie wiedział czemu on sam na czas dyskusji przybrał obcy jemu , lekko arystokratyczny ton. Może fakt że pierwszy raz od dawna miał okazję do rozmowy z kimś bardziej rozmownym niż Pakja , sprawił że rozmawiał z Lotharem w sposób inny niż zazwyczaj. Po chwili przerwał ciszę po raz kolejny.
- Wiem że może wydawać Ci się że jestem tylko kolejnym aroganckim elfem . - powiedział patrząc bardziej w otaczający ich las niż na swojego rozmówce.
- Prawda jest taka że jestem w równym stopniu prostym żołnierzem jak ty. - widząc iskry zdziwienia w oczach jego rozmówcy , kontynuował.
- Spędzając praktycznie cały rok w lesie pełnym zwodniczych duchów , wściekłych demonów lasów i innych istot , myślisz że miałem czas na rozważania nad sensem egzystencji , planami bogów i losami świata ? Podobnie jak ty starałem się po prostu wypełniać rozkazy i robić to co należało. Wiem że pewnie uważasz ten monolog za nie potrzebny ale najwidzoczniej mam potrzebe rozmowy z osobą która może zakończyć mój żywot. - Na chwilę zakupił czekając na reakcje żołnierza. Ten milczał przez chwilę , a następnie się trochę smutno się uśmiechnął.
- Nie sądziłem osoba która lepiej dogaduje się z drzewami niż z innymi elfami potrafi być niezłym partnerem do rozmowy. Rozumiem co miałeś na myśli. Ale nurtuje mnie jedno pytanie Etchanie , skoro spędzałeś cały rok w lesie , jak miała się sprawą z kobietami - elf poczuł że Lothar chciał najwidoczniej rozluźnić nieco atmosfere. Postarał się nie okazać jakie wspomnienia w nim to wzbudziło. Wysilił się na drobny uśmiech.
- No cóż , jak już wracałem to przynajmniej na długi i miły tydzień - Kapitan strzelców wyczuł że Asrari nie pali się do rozmowy na taki popularny temat więc postanowił nie drążyć dalej. Obydwaj wpatrywali się w ogień. Nadchodził już świt , ostatnia wyprawa miała się zaraz rozpocząć. Podziękował kapitanowie i zaczął przygotowywać się do możliwe że ostatniej wyprawy. Pieszczotliwie pogładził gładkie łęczysko i lekko musnął palcami lotki strzał. Ponownie narzucił na siebie maskujący , pokryty siatką i liśćmi płaszcz. Wziął kilka oddechów i po prostu patrzył w niebo. Ze świadomością że może to robić po raz ostatni w życiu. Dotychczas nie zadawał sobie pytania : " Jeśli się uda ?". Znajdowanie njezywkle daleko od domu nie przytłumiło jego tęsknoty. Mimo to nie wiedział co stanie się dalej , będzie po prostu znowu Strażniekiem Ścieżek ? Nie mógł znaleźć odpowiedzi na to pytanie szczególnie gdy zobaczył resztę wojowników wychodzących z świątyni.
[ @Grmigor sorry za trochę nieudolne dokończenie dialogu ale nie miałem wiele czasu na pisanie :roll:

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

Edwin siedział w swej kajucie, nakreśliwszy dookoła siebie krąg medytacyjny i rozłożywszy wszystkie swoje błyskotki, w których składował w spokojniejszych dniach nadmiar energii ściągniętej z Wiatrów Magii. Teraz była mu potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Atak na piramidę kosztował go wiele wysiłku, do tego nieomal zginął pod stopami zielonoskórej dziczy, która jakiś cudem wdarła się za nimi do piramidy. Szczęściem, przezornie zostawił na swojej karace glif, do którego mógł się teleportować, choć skok ten był równie morderczy jak przebiegnięcie całego dystansu do rzeki nieprzerywanym sprintem.
Karaka oraz dwie galery stały jednak na kotwicach na rzece, gdyż van Odesseiron kazał czekać na wracające niedobitki janczarów. Nie wierzył by wszyscy dali się tak łatwo wybić i żaden nie pomyślał nawet o ucieczce. Mieli przecież miażdżącą przewagę liczebną... a i tak nie dostali się do skarbca.
-Jak to się stało?! Tępe najemne narzędzia! - zaklął do siebie mag - Stu dwunastu wojowników przepadło w kilka dni od przybycia tutaj...
Pozostała mu tylko dwudziestka kuszników z Tilei, jednak pozbawiona dowódcy, który zginął od infekcji jaką zadała mu w dżungli strzałka jaszczurców. Do tego załoga jego karaki oraz szczątkowe obsady dwóch galer. Jak miał w takich warunkach przejąć statek i zemścić się na zarówno jaszczuroludziach i ich gladiatorskich pomocnikach, jak i dwulicowym wampirze, który zamiast wspierać szturm ulotnił się, pozwalając by jego nieumarli osłabli i dali się wybić.
Rozważania czarodzieja przerwało pukanie do drzwi.

-Wejść. -rzucił Edwin, otwierając oczy.
Stojący na baczność najemnik przełknął głośno ślinę.
-Jedna z naszych galer... nie odpowiada na nawoływania się wartowników i podnosi właśnie kotwicę...
Edwin rozprostował i zgiął palce. Tileańczyk patrzył na nie jak na żagiew balansującą na krawędzi beczki z prochem.
-Śmiesz niepokoić mnie podobną fraszką? Zająć się tym, nie pozwoliłem na ruszenie okrętów z miejsca.
-Ale... widziano... statek powietrzny nad lasem kwadrans wcześniej...
Czerwony Czarodziej podniósł się z łopotem szat, do jego ręki sam wskoczył inkrustowany złotem kostur.
-I nie powiedzieliście mi o tym?! Bezużyteczne małpy, z drogi!
Mag wybiegł na pokład, przechodząc między kusznikami i marynarzami skupionymi przy bakburcie.
-Odpływają... -wyszeptał siwy Estalijczyk, będący kapitanem karaki. Rzeczywiście, jedna ze smukłych galer podniosła kotwicę i ruszyła w górę rzeki ze wzdętym trójkątnym żaglem.
-To jakaś zdrada albo podstęp! -warknął Odesseiron, w wolnej ręce rozpaliły się z niczego czerwone płomienie- Zatrzymać ich albo zatopić wszystko jedno!
Najemnicy unieśli załadowane kusze w kierunku galery. Edwin już miał cisnąć wiązką płomieni, gdy uprzedził go huk broni palnej i szereg błysków u kasztelu umykającego statku. Kapitan karaki nie zdążył nawet schylić się za nadburcie, gdy pocisk rozłupał mu pół czaszki, zbryzgując krwią i kawałkami mózgu wszystkich dookoła, łącznie z Edwinem, który zaklął z obrzydzenia tracąc koncentrację nad szykowanym zaklęciem. Kilku innych Tileańczyków również oberwało, trafieni wrzeszczeli, chwytając się za postrzałowe rany, bądź padali na towarzyszy skutecznie dezorganizując salwę zwrotną. Po pierwszej wymianie ognia wszyscy pochowali się za osłonami, bądź rzucili się na stanowiska. Dwa pozostałe okręty wystrzeliły za uciekinierem.
Z początku porwana galera miała przewagę, lecz odkąd Edwin magicznym podmuchem przyspieszył własne statki, niemal ich dogonili i dało radę zobaczyć zaszlachtowane zwłoki arabskich strażników, za którymi kryła się garstka strzelców w rozchełstanych, imperialnych mundurach, oddając na zmianę strzały w kierunku pościgu.
-Na co oni liczą? -szepnął Edwin. Stojący obok pierwszy oficer martwego kapitana spojrzał trwożliwie na maga.
-Monsiniore, ta odnoga rzeki w którą spłynęli kończy się wodospadem, pościg za nimi to szaleństwo, żeby przez to przejść musieliby umieć latać...
-Latać... demony... Trzymać kurs! Wyprzedzić ich i rzucić kotwice by zatrzymać statek blokadą! Chcą ukraść zapasy po janczarach!
-Jak każesz panie. Cała naprzód, trzymać kurs!
Edwin tymczasem stanął na dziobie i cisnął maszt galery kulą ognia. Słup płomieni i dymiące, czarne płaty żagla sypiące się na wietrze wypełniły pole walki rzecznej odorem spalenizny i jasnym światłem pośród nocy. Cios ten widocznie zdezorganizował imperialnych, których porwany statek wraz został dogoniony. Bardziej niż natychmiastowym abordażem, najemnicy i marynarze byli przejęci huczącą przepaścią pełną spienionej wody jaka ukazała im się zza drzew po jednym z meandrów rzeki. Kotwice rzucono i zaryły one w dno rzeki, wstrząsając całymi statkami, jednak nurt był na tyle silny, że wciąż ciągnęło ich ku śmierci. Wszystko to sprawiło, że umknęło im kolejne zagrożenie jakie nadleciało nad głowami walczących.
-ZEPPELIN! NAD NAMI! -krzyknął jakiś najemnik wychylając się zza masztu, tylko po to by oberwać kulę w bok głowy.
Rzeczywiście terkoczący balon zawisł nad nimi. Edwin jedynie otworzył usta, tak samo jak otworzył się luk w dole gondoli nad nimi, z którego posypały się na nich syczące granaty, przynajmniej tuzin. Wrzaskom kuszników i marynarzy nie było końca. Pękające siekańce, sypały odłamkami, eksplodując po całym pokładzie. Ludzie wyskakiwali za burtę, w spienioną wodę między statkami, inni krzyczeli łapiąc się za poprzebijane kończyny.

Wśród zamieszania zeppelin zszedł nad porwaną galerę, opuszczając cztery grube liny z hakami. Te z kolei kucający nisko na nogach pod latającymi z obu stron bełtami jaegerzy przyczepili do wielkiej seci, pełnej skrzyń i beczek z zapasami i racjami żywnościowymi na podróż oceaniczną. Gdy Revenge zaczęła wciągać ładunek w górę, jaegerzy wskoczyli na niego, łapiąc się sieci i lin, strzelając z pistoletów osłonowo na wypadek gdyby ktoś jeszcze mierzył do nich w górę.
Edwin pośród chaosu patrzył oniemiały na pułapkę w jaką dali się wciągnąć. Jego zęby zgrzytały.
Jakiś marynarz podskoczył, szarpiąc go za rękaw czerwonej szaty. Wściekły mag odrzucił go i pstryknięciem palców spopielił mężczyznę błękitnym płomieniem, po czym spojrzał w górę jak podwoje gondoli zamykają się za uradowanymi jaegerami i zapasami które porwali. Podjął szybką decyzję, modyfikując nieco zaklęcie którym planował ściągnąć na ziemię zeppelin. Kilkoma gestami splótł je i błękitna, przezroczysta wiązka energii uniosła go z pokładu przenosząc na dach gondoli zeppelina, który właśnie skręcał z rzeki nad dżunglę. Pod ciągniętym w górę Edwinem sczepione, ogarnięte płomieniem i paniką okręty oderwały się gwałtowanie od wodnej wstęgi rzeki, po czym runęły prosto w spienioną kipiel, zagłuszającą wrzaski ocalałych marynarzy.

Dyszący, trzymający się za pierś i ociekający wodą, która w locie zbryzgała jego szaty Edwin powlókł się schodami schodzącymi z dachu gondoli, skąd trafił do żelaznego korytarza, którego ściany drgały i rozbrzmiewały jakimś nieodległym buczeniem. Mag zaklął i zauważając otwarty, stalowy właz wgramolił się do pustej kajuty, zatrzaskując za sobą drzwi.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Ten kawałek mnie zainspirował do spływu jeszcze w 2014, gdy tworzyłem zarys obecnej Areny :wink: https://www.youtube.com/watch?v=vBecM3CQVD8 ]
Gęsta niczym zsiadłe mleko mgła spowijała las, gdy wydrążone kanu zepchnięto na wodę. Wiosła cicho zagłębiły się w spokojną toń rzeki. Lekkie łodzie spychane były nurtem ku morzu, lecz wystarczyło kilka machnięć gadzich ramion, by rozpędzić się w górę Ukajali. Dżungla zaś wciąż milczała. Nerwowa atmosfera udzielała się i co po niektórym. Świadomość, że wśród mroku drzew obserwują ich puste, martwe oczy nie była najmilszą perspektywą. Póki co jednak nie prowokowali żadnych odwetów. Coś jednak wciąż szeleściło krzewami, coś ruszało się w zaroślach. Lothar nerwowo przesunął dłonią po kolbie ukochanej rusznicy, spluwając do rzeki. Saurianie wydawali się być spokojni, ale kto ich tam wiedział, zaś orkowie... Oni przejawiali raczej zniecierpliwienie brakiem walki niż prawdziwy strach przed nieumarłą zarazą.
Gdzieś przy brzegu słychać było plusk. Wojownicy mocniej naparli na wiosła, nie dbając już o ciszę. Palce Jaegera same powędrowały po ładunek prochowy. Pakja wydawał się jednak nieporuszony. Mijały uderzenia serca, które zdawały się wiekami. Nic się jednak nie wydarzyło.
Rzeka stawała się z czasem bardziej kręta, drzewa coraz mocniej sięgały nad jej wody ciemnym baldachimem. Przy kolejnej meandrze przekonali się o złudności spokoju.
Wiszący nad rzeką konar drzewa sięgał niemal do połowy jej nurtu. Drewno pokryte było warstwą mchu i glonów, a posępne gałęzie zatapiały się w szmaragdowej toni. To tu umarli ich oczekiwali. Próżno wioślarze próbowali ominąć pułapkę. Nieruchome dotąd trupy rzuciły się w ich kierunku, biegnąc po konarze ku łodziom. Wiele z nich spadło do wody, nie sięgając przeciwnika, a zielona kipiel kotłowała się w tych miejscach. Piranie nie przejmowały się jak daleko mięso było popsute. Nawet nekromancka magia nie mogła równać się żarłoczności tych drobnych ryb.
Część trupów jednak sięgnęła celu, próbując wywrócić łódź, bądź przerdzewiałym orężem sięgnąć ciał żywych. Włóczniami i maczugami saurianie i orkowie odpierali natłok martwych ciał. NA jednej z łodzi huknął strzał z rusznicy Lothara.
Starcie było brutalne, lecz krótkie. Wioślarze mocniej naparli, oddalając się od źródła niebezpieczeństwa. Nieumarli podążyli za nimi brzegiem, lecz nie mieli jak ich sięgnąć. Tych, którzy weszli do rzeki rozszarpały piranie.

Choć minęło południe, dzień był ciemny niczym burzowy wieczór. Rzeka zwężała się coraz mocniej, dając znać, że wkrótce dopłyną do jej źródeł. Miejsce lądowania było już widoczne. Niestety, czekał również komitet powitalny.
Na Ponurym Klifie, u stóp wieży Khela martwi trzymali straż. Ich liczba nie była wielka, jako że byli rozproszeni po całej wyspie. W tym jednak miejscu mroczna magia była najsilniejsza. To oni teraz znajdowali się pomiędzy żywymi, a wieżą, strzegąc mostu nad przepaścią. W dole spienione bałwany omywały klif.
- A więc to jest ta wieża- Lothar pociągnął nosem lekceważąco- Dałbym sobie rękę teraz uciąć za imperialne działo. Było by po wszystkim w trymiga.
Pakja nie słuchał go. Zaraz spostrzegł ruch na balkonie. Chuda sylwetka nieumarłego odcinała się od ołowianego nieba, postrzępione szaty targał morski wiatr. Starożytny kapłan wzniósł dłonie ku niebiosom i stuknął kosturem w ziemię. Kłąb gęstego, czarnego dymu runął z wysokości na napastników. Zimny podmuch ogarnął żywych, ciemność ich ogarnęła, lecz kłęby zdawały się ich opływać. Xipati uniósł łeb. Złota tarcza zajaśniała na chwilę, po czym znikła, spełniwszy swoją rolę. Wtedy to Lothar poderwał rusznicę do ramienia. Mierzył krótko po czym wystrzelił na wydechu. Kula pomknęła ku górze, w kierunku nieruchomej sylwetki. Lisz ledwie spojrzał w ich kierunku. Kula wnet poczęła śniedzieć w locie, na jej powierzchni pojawiły się erozje, coraz większe, im bliżej zbliżała się do nieumarłego. Gdy już miała go ugodzić, rozsypała się w proch.
- Narzędzia śmiertelników są niczym dla wielkiego Khela- usłyszeli. Po drugiej stronie mostu, za plecami martwych popleczników stał Corvus. Jak zawsze upiorny uśmiech gościł na jego czarnych wargach.
- Jednak goście zawsze są u nas mile widziani- dodał wampir- Będę potrzebował więcej słojów....
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Woda była na tyle lodowata że gdy trzymający wysoko łuk Etchan zeskoczył z łodzi zacisnął zęby. Silny prąd stale spychał go w bok , ale mimo to brnął dalej. W końcu ktoś musi pójść przodem.mimo tego że jego posunięcie było dość typowe w roli jaką zazwyczaj pełnił w wyprawach saurian , nie mógł do końca zignorować faktu że będzie sam musiał minąć otaczających wieżę ożywieńców. Na szczęście nie ma ich dużopomyślał gdy celnie wymierzona strzała strzaskała goleń dawno zmarłego żeglarza. Lecz to nie walka z animowanymi przez plugawą magie Dhar istotami napawała niepokojem elfa. Przez kilkanaście minut marszu myślał jak dostanie się do położnej na klifie i otoczonej przez przepaść wieży. Ponure , nienaturalnie ciemne niebo , wyglądało jakby za moment miało runąć. Wiedziony instynktem łowcy Asrari nałożył cięciwę na łuk. Nie śpieszył się , według informacji Xipatiego nagły spadek terenu miał być widoczny za kilka chwil. Gdy jego wysłużona broń była już gotowa , zaczął powoli stawiać kroki. Nie do końca wiedział czego się spodziewać więc gdy ostrożnie stanął nad przepaścią przez moment poczuł ulgę. Przed mostem zwodzonym stała grupa nieumarłych niewiele większa od ich wojowników. Lecz po chwili zobaczył schodzącego w dół , ubranego na czarno mężczyznę. Natychmiast domyślił się że to jeden z akolitów , saurusi i orkowie ruszyli już do ataku. Nie czekając , szybkim ruchem dobył strzały. Identycznym , trenowanym przez dziesiątki lat naciągnął cięciwę , i spojrzał jeszcze raz na cel. Jego palce już puszczały napiętą do granic możliwości gdy usłyszał delikatny szept w swojej głowie. Ecthanie. poczuł zalewającą go falę gorąca , tego głosu nie słyszał odkąd opuścił Artel Loren.
- Nie. To nie może być ... - wyszeptał głosem pełnym rozpaczy. Gdy poczuł delikatną dłoń na swoim ramieniu , jego umysł nadal próbował zaprzeczyć temu co zaraz ujrzy. Gdy odwrócił głowę od przytłumionego chaosu walki , poczuł łzy napływające mu do oczu. Była dokładnie taka , jaką ją zapamiętał. Delikatne rysy twarzy i łagodny , lekki uśmiech. Gdy patrzył w jej oczy , poczuł że coś w jego sercu pękło. Padł na kolana a zapomniany łuk upadł na ziemie. To było tak nieprawdopodobne że jego radość była jeszcze większa.
- Jak ... Jak to się stało ? Przecież widziałem - powiedział ochrypniętym głosem.
- Nieważne Etchanie , po prostu choć za mną - odparła Cirynadiel podchodząc bliżej i pełnym troski wzrokiem spojrzała na Strażnika Ścieżek. Lecz on mimo szaleńczej wręcz radości , nagle gdzieś głęboko poczuł nikły płomyk wątpliwości. Czuł że powinien być w tym momencie razem z jego towarzyszami, ale wszystko mówiło mu że sobie poradzą . Mimo to chłonął wzrokiem sylwetkę elfki , wypełniała go miłość oraz bardziej przyziemne pragnienia. Lecz cały czas w swojej podświadomości słyszał odgłosy bitwy.
- Kocham Cię i chcę być znowu z Tobą ale moi przyjaciele walczą. - powiedział z ogromnym wysiłkiem. Myśli i obrazy szaleńczo przemykały mu przez umysł , ale niewyobrażalnym wysiłkiem wstał i podniósł łuk. Rysy jego ukochanej nagle się wyostrzyły.
- Nie możesz tam iść, inaczej ja znowu zginę ! - powiedziała coraz głośniej elfką z łzami w oczach. Etchan mimo cierpienia wstał i zaczął odwracać się od niej. W tym samym momencie nagle poczuł ogromne ciepło. Gdy się rozejrzał , rozpacz praktycznie rozerwała jego jestestwo. Ogromne , sięgające nieba drzewa płonęły. Dym ulatywał w pokryte chmurami , nocne niebo. Znajdował się w środku istnej orgii zniszczenia. Wszystko płonęło lub była niszczone. Całe polany zapadały się w olbrzymie dziury w ziemi a drzewa i zwierzęta padały pod ciosami plugawych istot. Nie.
- Nie ! - krzyknął Etchan. Rozpaczliwy śpiew zabijanej puszczy , nieustannie dźwięczał mu w głowie. Gdzie się nie rozejrzał , widział tylko bezmyślne zniszczenie. Znowu usłyszał znajomy mu , delikatny głos.
- Błagam , ratuj mnie ! - wisząca na gałęzi , pokaleczona Cirynadiel. Wyciągnęła podziurawioną hakami rękę w jego stronę. - Wystarczy że mnie dotkniesz , a uciekniemy. Czuł taki ból że nawet nie potrafił wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Lecz mimo to naciągnął łuk. Czuł , że gdzieś daleko , ktoś go potrzebuje. I że musi tam iść. Zapach spalenizny wypełniał jego płuca ale mimo to wziął głęboki oddech. Nie patrzył jej w oczy. Ostatni raz spojrzał na nią , po czym puścił cięciwę. Świadomość przyszła tak nagle że aż się zachłysnął. Praktycznie wisiał nad przepaścią , a łuk leżał nieopodal. Gdy spojrzał przed siebie , mimo zmęczenia poczuł falę wściekłości. Głośno krzycząc , akolita mrocznego demona próbował wyjąć z biodra strzałę. Nie mógł pohamować dzikiego krzyku. Nie mógł pojąć jak można być tak okrutnym.Lecz nadchodzące zza linii lasu zombie nie pozwoliły mu na dobicie czarownika. Skrajnie zmęczony elf , zablokował sztyletem groteskowy cios ożywieńca , a następnie wkładając cały swój gniew w cięcie , odrąbał mu rękę. Lecz mimo to szurając groteskowo nogami , martwy wojownik nadal szedł dalej. Dopiero po chwili , padł z oderżniętymi obydwoma kończynami. Zanim nawet upadł , kolejny trup skierował się w stronę elfa. Zamaszyste uderzenie glewią nie sięgnęło celu , i do tego unieruchomiło broń nieumarłego. Ten dalej próbował z bezmyślnym uporem wyciągnąć broń z ziemi. Dopóki nie stracił obydwu rąk. Etchan słaniał się już na nogach. Zabijanie ożywionych trupów , szczególnie w miejscu tak silnej animacji wymagało nie lada siły. Elf spojrzał szybko za siebie , walka a broniący mostu , martwi obrońcy byli równie trudni do ostatecznego zabicia. A za nimi stał akolita , którego Asrari zdążył już znienawidzić. Gdy z powrotem skierował swoją uwagę na nadchodzące potwory o dziwo nie poczuł strachu. Groteskowe wizje i niewyobrażalnie okrutne iluzje praktycznie wypaliły w nim wszelkie uczucia. Więc gdy patrzył na co raz bardziej zacieśniający się krąg czuł tylko nienaturalny spokój. Nie przestawał myśleć. Podczas pierwszych lat spędzonych poza Puszczą nauczył się że nie wolno przestawać myśleć. Inaczej jest się martwym. Spojrzał się jeszcze raz za siebie. Jedną ręką zaczął wyciągać linę zza pasa a drugą zadawał szybkie cięcia. Na moment przestał i z powrotem podniósł łuk. Zawiązał linę na strzale tak szybko że się skaleczył. Nie miał szans na to że strzała się utrzyma. Czuł już zimne ręce ciągnące go za płaszcz. Naciągnął łuk maksymalnie a gdy strzała wbiła się w ścianę wieży natychmiast złapał się liny. Po czym samemu do końca nie wiedząc co robi skoczył.
Zgodnie z prawami fizyki strzała puściła praktycznie od razu. Gdy spadał poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła. Widział pod sobą ciemną wodę i wystające skały. Rozpaczliwe machał rękami. Gdy jego ręka rozpaczliwie zacisnęła się na korzeniu , poczuł że zaraz straci ramie. Poranionymi od skał dłońmi złapał się za położony wyżej kamień. Wytężając wszystkie siły podciągnął się wyżej , a jego nogi w końcu znalazły oparcie. Rozejrzał się , wokoło. W głowie nadal czuł przeszywający ból po upadku ale mimo to starał się logicznie myśleć. Znajdował się niedaleko mostu zwodzonego. Teraz musiał tylko wpaść na pomysł jak to wykorzystać.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

https://www.youtube.com/watch?v=aygjDB8nZLU
Smętny poranek. Cicha pobudka. Niewymówione ponaglenie do zebrania swoich nielicznych poza bronią rzeczy i krótka wędrówka w milczeniu nad rzekę, gdzie wydrążone łodzie już czekały.
Lothar ucałował lufę swojej Astrid zanim zawinął ją dokładnie w swój zielony płaszcz jaegerkorpsu. To samo zrobił z ładunkami prochowymi, używając podartego posłania. Wsiadając na chwiejną łupinkę modlił się dodatkowo by nic ich nie wywróciło. Mokry proch oznaczałby, że najprawdopodobniej nie dożyje końca dnia.

Mgły na Ukajali smagały go swymi mętnymi mackami po twarzy, zmywając z nich pot skroplonymi strużkami. Dwa razy wymienił się spojrzeniami z płynącym na łodzi obok Horstem i siedzącym wraz z Pakją w największym kanou Etchanem. Nerwowa cisza nie pomagała, brak znanych mu pieśni wojskowych nie zagrzewał do walki. A ta zbliżała się z każdym meanderem rzeki. Z każdą miniętą lianą, zwieszoną nad wodą i każdym lekkim pociągnięciem wioseł, ustawiających łódź na najlepszy prąd.
Pośród cichego plusku Lothar starając się robić jak najmniej hałasu zbroją, przepełznął obok wiosłującego saurusa do Xipatiego na tyły łódki. Medytujący skink uniósł wiekowy łeb.
- Czegóż ci trzeba cho ? Czuję niepokój w twych ruchach i spojrzeniu.
Brennenfeld przełknął ślinę i ostrożnie wydobył malutki przedmiot z sakwy. Była to wypolerowana na błysk kula nosząca niewielki symbol komety o dwóch ogonach, kapitan trzymał ją pieczołowicie niczym perłę.
- Posłuchaj, o wiedzący. Ten pocisk otrzymałem tak jak reszta mego dawnego regimentu pod koniec jednej z kampanii przeciw wyznawcom plugawych bogów z Północy. Jest pokryty czystym srebrem i wyświęcony przez samego Wielkiego Teogonistę Volkmara... - po namyśle nad stanem wiedzy skinka o dalekich krainach dodał - Największego z kapłanów mego ludu, świętego człeka. Zatrzymałem go, aż dotąd... Powiedz... czy rzeczywiście czujesz w nim coś... coś co mogłoby pomóc nam w walce z plugastwem jakie stoi przed nami ?
Xipati zręcznie przyjął między trzy palce kulę Lothara i unosząc ją pewnie z zamkniętymi oczyma, tkwił tak przez kilka chwil. Potem otworzył jedno oko o pionowej źrenicy i oddał kulę w troskliwy uchwyt Lothara.
- W istocie cho. Światłość jest silna w tym małym... obiekcie. Czy jest dość silna by porazić naszego nieprzyjaciela... nie wiem. Lecz wzmocniłem ją mocą, jaką jeszcze dawało mi kilka dni temu słońce. O ile to dla twego kapłana nie afront.
- W żadnym razie... dziękuję, Xipati. - skinął głową Lothar, chowając kulę do mieszka i wracając na swoje miejsce. Rychło w czas, gdyż okrzyk jakiegoś orka właśnie zaalarmował o wynurzających się z mgły umarlakach. Teraz to była ich wyspa. Trupy pokonanych janczarów i najemników, pomordowanych korsarzy von Drake'a i Estalijskich marynarzy, zabitych inkwizytorów i innych nieszczęśników, którzy przed laty skończyli na dnie pobliskich wód. Kapitan zmówił modlitwę do Taala, widząc na wielkim, pochyłym konarze trupa kapitana Hernana Cortesa.
Szczęka opadała mu na rozerwanej skórze twarzy aż na poszarzałe piersi, gdzie spomiędzy przegniłych ubrań wykwitała wyłamanymi żebrami wielka rana, która rozpruła go jak półtuszę wołu. Zaropiałe, żółte oczy wbite były ślepo w górę, podczas gdy bezrozumny korpus wyciągał pokiereszowane dłonie w ich stronę.
Hochlandzki oficer zaklął i odrzucając płaszcz z rusznicy ledwie przyłożył jej lunetę do oka. Huknął strzał, który rozerwał wpół ożywieńca, posyłając jego ciało w kipiel pełną piranii oraz tonących jak kamienie zombie, a duszę -miał nadzieję- na wieczny odpoczynek. Dzierżąc dymiącą rusznicę nawet nie zauważył jak inni walczą o utrzymanie równowagi łodzi, jednocześnie broniąc się przed natarczywymi umarłymi.
Szczęśliwie minęli jednak zasadzkę, płynąc dalej. W pobliżu rozwidlenia rzeki, z których jedna droga wiodła do wodospadu, ujrzeli rozłupane wraki trzech statków, dwóch galer i marienburskiej karaki z lewantyńskim żaglem. Los nie oszczędził więc i ekspedycji czarodzieja w czerwieni.
- Dostali za swoje... - mruknął zadowolony Horst, zaraz wracając do ponurego milczenia.

https://www.youtube.com/watch?v=nK-fhA25j3A
Po szarym, zawiesinowatym niebie nie podobnym było powiedzieć godzinę o której stanęli pod klifem, ale to się nie liczyło. Liczył się wróg, który już ich oczekiwał i cel, który mieli wykonać. Brennenfeld zawiązał ciasno czerwoną szarfę na napierśniku, nałożył hełm i wyskoczył z kanou w tym samym momencie, w którym opadła ich ciemność.
Po nagłym pokazie morderczej magii i siły woli Xipatiego Lothar instynktownie wystrzelił w stojącego na balkonie lisza. Ku jego przerażeniu kula rozsypała się na jego napierśniku.
- Co do...?! - zaklął Horst ujmujący w dłonie swój młot bojowy. Po chwili gdy chmura cieni opadła ujrzał on Lothara, który przez wizjer salady wytrzeszczał oczy w kierunku wieży. - Lothar...? Co się dzieje ?!
- Łeb... łeb... kruczy łeb! Wieża jest kruczym łbem! - wydusił strzelec, wskazując wolną dłonią na budowlę za kamiennym mostem. Rzeczywiście jej zwieszona głowica i ciemna barwa przywodziła na myśl kaprawy dziób czarnego ptaszyska.
- No i co z tego ? - rycerz Białego Wilka uniósł głos, starając się przekrzyczeć orków i saurusów, którzy runęli do zwarcia z nieumarłymi blokującymi most przerzucony wskroś pęknięcia klifu. Garstka przeciw dziesiątkom.
- Ona... nie sądziłem... Niech to! Kiedyś mój regiment pełnił wartę przy wiedźmie, którą na tamten świat wysyłał przez stos jeden młody łowca czarownic. Von Bittenberg go wołali. Gdy podkładał ogień potępienica spojrzała na mnie i mimo, że dym dławił jej gardło usłyszałem jej głos... Rzekła, że los mój dokona się pod kruczym łbem. Nie... nie wierzyłem w to. Zignorowałem jako przesłyszenie, dużo wtedy wypiłem tak jak reszta chłopaków... myślałem, że to może to albo jakowaś heretycka sztuczka... ale to... Na Sigmara!
Lothar huknął o grunt kolbą Astrid wyrywając ubijak i ładując błyszczącą srebrem i złotawą, nikłą poświatą kulę, podsypawszy ładunek prochowy.
- Ale na Sigmara Młotodzierżcę! Jeśli tu ma dokonać się mój los, stawię mu czoła jak zawsze dotąd. Jak żołnierz cesarza!
- HA! Na Ulryka i to rozumiem! Za Wieczny Ogień Fauschlagu! - zawył jak wilk ulrykanin rzucając się w ślad za wojownikami plemion. Z szarży wbił swój obuch w zgniły czerep jakiegoś nadętego topielca, zgniatając go z mlaskiem i bryzgiem cuchnącej wody. Stojący obok niego wytatuowany ork padł, dźgany w posągowy tors dziesiątkami zardzewiałych ułomków ostrzy i rozrywany zębami oraz paznokciami. To dało Horstowi pole do zamachu, potężny młot poszedł po łuku krusząc kości i zrywając kończyny ze stawów.
Lothar ruszył zaraz za nim, jako ostatni włączając się w walkę wręcz. Siłą rozpędu z szarży przebił bagnetem dwa zombie. Pierwszy jeszcze będąc nanizany na trójgraniaste ostrze, kłapnął szczęką, krusząc zęby o kołpak płytówki kapitana. Brennenfeld z odrazą dobył drugą ręką pałasza i silnym cięciem odrąbał łeb ożywieńca, zaś powrotnym zamachem rozłupał czerep następnego trupa. Wtedy w ferworze walki puścił rusznicę i dobył pistoletu. Strzał z bliska swym potężnym impetem cisnął nacierającym katorżnikiem jak szmacianą lalką, wyrywając mu dziurę w bebechach i obalając na sunące za nim zwłoki. Finalista Areny Śmieci podrzucił w dłoni krócicę, łapiąc ją za lufę i używając ze śmiercionośną wprawą ciężkiej kolby począł miażdżyć czaszki pobliskich wskrzeszeńców jak przejrzałe warzywa.
Bijące się wokół saurusy i orkowie nie ustępowali w zacięciu niczym parze ludzi. Knaak i Pakja z jego tehawhathewą stanowili istny huragan zniszczenia. Ich nieliczni ocaleli pobratymcy chociaż dzielni i miażdżyli wiele kukiełek licza, padali co jakiś czas, atakowani zarówno przez pozostałe przed nimi szeregi, jak i wstające z ziemi za ich plecami czy wręcz pod nogami popchane mroczną magią mięso i kości. Mała grupka skinków i saurusów otoczyła kordonem wspierającego się na kosturze Xipatiego, osłaniając go przed głodnymi szponami zombie. Wiekowy prorok stał z widocznym trudem, mierząc się z jakąś większą siłą.
Lothar, który właśnie z okrzykiem wściekłości przerzucił przez ramię przegniłego ożywieńca, by zaraz zmiażdżyć mu czaszkę butem zauważył co się dzieje. Kończył im się czas.

https://www.youtube.com/watch?v=CWa2VmnptmI
Zauważył to niestety też ktoś inny. Jedynie smuga czerni i szkarłatu mignęła przed oczyma człowieka, gdy największy z gwardzistów Xipatiego zwalił się na trupy z którymi walczył, jego rozcięte czterokrotnie gardło chlustało krwią. Bladolicy wampir wyszczerzył się rysami, które nagle stały się zupełnie nieludzkie, zlizując czarnym językiem krew z długich szponów. Para orków skoczyła na Corvusa, biorąc zmachy kościanymi ostrzami. Ciosy nawet nie zachwiały krwiopijcą, który złapał nadchodzący raz w locie i jednym szarpnięciem wyrwał orkowi ramię, które uderzyło jego kompana, oszłamiając go. Tnące szybciej niż opadające z powietrza kropelki krwi szpony wampira skróciły ich męki. Alexander Corvus porwał dźgającego włócznią skina, ciskając go rozbrojonego między żarłoczne upiory. Krótki świst strzały, która ugrzęzła w udzie nekrarchy dał znać, że Etchan także jest u przytomności. Ledwie wampir zasyczał na elfa, a już zawył, gdy w plecy rozorały mu zagięte kolce z obucha Horsta, który łupnął znad głowy roztrąciwszy w szarży kilka szkieletów. Rycerz nie spodziewał się takiej odporności po przeciwniku nikłej postury. Wampir wyprowadził go z błędu tnąc z brotu. Lothar, który zajęty był cięciem i tłuczeniem w walce o własne życie ledwie zauważył całą scenę, krzycząc ogłuszająco pośród gwaru bitwy, gdy jego przyjaciel padał z rozciętym kirysem, roniąc strugi krwi na białe wilcze futro u ramienia.
Corvus wysyczał jakieś zaklęcie i zombie rzuciły się pokrywając zarówno Wilczego Rycerza jak i Leśnego Elfa. Etchan jednakże czyniąc jakieś akrobacje z liną i łukiem zaraz zniknął nad przepaścią strzelistego klifu.
Wyżynając od niechcenia ostatnich obrońców jaszczurzego szamana, wampir stanął nad dyszącym Xipatim.
Lothar wrzeszcząc metalicznie przez osłonę hełmu miotał się, obejmowany zimnymi łapskami, tłoczących się wkoło ostatnich napastników umarłych. Spojrzał na otoczonego Pakję i Knaaka. Na młócącego desperacko młotem Horsta, który leżąc drugą dłoń przyciskał do głębokiej rany, zanim nakryły go zombie.
Imperialny kapitan ciosem łokcia i kopniakiem odrzucił kilku natrętów po czym doskoczył do Astrid, sterczącej za wbity bagnet z któregoś trupa. Hochlandzki strzelec wyborowy wyrwał ukochaną broń, ciosem kolby wgniatając do środka łeb blokującego mu pole widzenia ożywieńca. Wtedy, korzystając ze skrawka wolnej przestrzeni podsypał panewkę drobno zmielonym prochem z rogu u pasa, unosząc zaraz rusznicę do oka.

Nagły błysk na krawędzi pola widzenia zaintrygował tryumfującego wampira, który właśnie unosił bezbronnego Xipatiego za gardło, z wyszczerzonymi kłami. Spojrzał prosto w okular samej śmierci, choć sam o tym nie wiedział, po raz ostatni w swym nie-życiu nie doceniając śmiertelników.
- Zaraz zdmuchnę ci ten wyszczerz, nieumarły skurwielu. - szepnął Lothar, pociągając za spust.
Wystrzał huknął niczym grom, zaś posrebrzana kula, poświęcona przez kapłanów dwóch ludów ugodziła go z impetem błyskawicy w gardło, niemal odrywając blady łeb od karku. Oczy opadającej na skrawku mięsa głowy wampirzego akolity rozszerzyły się, gdy doszedł go ból, jakim paliła go poświada kuli, która przeszła przez niego na wylot.
- Mistrzu... - wyrzęził, zanim padł na wznak zakręciwszy się wokół własnej osi, a jego spopielające się ciało porwały drgawki i paroksyzmy.
Xipati pacnął o ziemię, zdmuchując popioły z Alexandra Corvusa, lub jakkolwiek zwał się ów potępieniec dokładnie w tym samym momencie w którym Lothar odsunął dymiącą niczym hutniczy piec Astrid od oka, wiodąc palce wzdłuż rzeźbionego łożyska lufy i wydychając głośno powietrze.
Pośmiertny wrzask wampira wstrząsnął pobliskimi nieumarłymi, którzy nagle zamarli w bezruchu lub upadli jak kukiełki pozbawione sznurków. Lothar podszedł do miejsca, gdzie ostatnio widział Horsta, wygrzebując rycerza spod zwału trupów i przyciskając wyrwaną z ładownicy chustę do rany na szerokiej piersi ulrykanina.
Wtem drobne poruszenie zaalarmowało kapitana Brennenfelda. Najpierw zgięcie palca, potem trzask knykci, wreszcie zgięte ramię. Ożywieńce powoli zaczęły wracać do siebie i wstawać.
Imperialny odszukał wzrokiem Pakję i Knaaka.
- Co teraz ? - zawołał Lothar.
- Do wieży! - zaryczał saurus, zmiatając ogonem kilku wrogów - Musssimy to skończyć! Ka mate!

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

[A zatem Arena trwa już równy rok. Czyżby rekordzik? ;) ]

ODPOWIEDZ