ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Byqu »

Walka trzynasta
Jegorij Pałładijinowicz, bandyta z Kislevu vs Hauptman Lothar Brennenfeld, 1. Elektorski Jägerkorps Hochlandu


https://www.youtube.com/watch?v=x5uwihWGu-I
Kiścień z hukiem wylądował na kamiennym stole, zmiatając mapę wyspy z jego blatu.
- Chędożony pijaku, ocknij się!- warknął Lothar, sypiąc naprędce prochu na panewkę. Kozak gonił za nim, wywijając kolczastym orężem. Strzelec uchylił się, kula przeszła przez pióropusz jego salady, o kilka cali mijając głowę. Lothar już sięgał po kulę, gdy dostał w bark. Pancerz ochronił go przed obrażeniami, lecz siła uderzenia powaliła go na ziemię. Przytomnie, Lothar odturlał się natychmiast. Syknął przy tym w pełnym spięciu, gdy podrażnione zostały jego nie do końca wygojone rany z poprzedniego starcia. Było te jednak lepszą alternatywą, gdyż kiścień padł na posadzkę w miejscu, gdzie leżał przed chwilą Jaeger. O ile wcześniej kapitan miał jakiekolwiek nikłe wątpliwości, właśnie się ich pozbył. Nie miał zamiaru dawać szalonemu kozakowi taryfy ulgowej. Po prostu go zabije.
Łatwiej jednak pomyśleć, niż zrobić. Kozak ganiał za nim jak rozwścieczony buhaj na widok płachty estalijskiego turrero, nie pozwalając Lotharowi złożyć się do strzału. Przyjął więc walkę w zwarciu.
W duchu podziękował za musztrę szybkiego wstawania w zbroi płytowej i dobywając pałasza przyjął pozycję szermierczą. Niestety, rozpędzonej kuli najeżonej kolcami nie sposób było sparować, a imperialny strzelec nie chciał ponownie testować wytrzymałości swego pancerza, toteż zmuszony był się cofnąć. Tym razem był to kontrolowany i uporządkowany krok w tył. Różnica objawiła się tym sposobem, iż przy skutecznym uniku odpowiedział krótkim wykrokiem. Zaskoczony pierwszym odwetem przeciwnika Jegorij uchylił się zbyt wolno- rozległ się lepki mlask. Kislevita targnął głową w gniewie i boleści, odcięte ucho padło na kamienną podłogę.
Korzystając z oszołomienia rywala, Lothar szybko załadował pistolet i wypalił. Pomieszczenie wypełniło się gęstym, białym dymem, który przysłonił widok. Brennenfeld jednak pamiętał Haralda. Pamiętał jak dym przesłonił Dżinowi wizję, nie pozwalając dostatecznie wcześnie zauważyć niebezpieczeństwo… i to, że jedna kula z pistoletu nie zdołała zatrzymać Pałładijnowicza.
Cofnął się w dobrym momencie, bo z chmury dymu bez ostrzeżenia wypadła kula kiścienia. Zaraz za nią szedł sztych kordem, lecz ten bez większych problemów wyłapał własną klingą. Odpowiedział, uderzając zamkiem pistoletu w twarz rywala.
Kozak splunął krwią i zębami, broczył obficie, choć niegroźnie ze złamanego nosa i popękanych warg. Niejeden człek padłby po tym razie, lecz on nadal się trzymał na nogach. Co więcej, nadal walczył. Uśmiechnął się paskudnie i uderzył prawicą. Nie mogąc wziąć pełnego zamachu Jegorij nie uderzył z pełnym impetem, lecz mimo to Lothar zachwiał się pod uderzeniem w lewy bok. Kolec kiścienia przebił blachę pancerza, lecz szczęśliwie rozdarłszy częściowo przeszywanicę nie doszedł go ciała.
Kapitan Brennenfeld ponownie uniósł krócicę do ciosu, lecz kozak uprzedził go, uderzając kantem dłoni w wierz hełmu. Obaj rywale poczęli się szarpać i to silniejszy banita zyskiwał przewagę. Kislevita nie pozwalał mu się oddalić. Podciął go, obalając na ziemię, samemu lądując na górze. Morderczy kord zawisł nad wizjerem salady, powstrzymywany ze wszystkich sił dłońmi Lothara.
Skończę tak samo jak Gii Yi- przeszło przez myśl strzelcowi. Wiedział, że bez sensu jest siłować się z Jegorijem, widział co spotkało tych, co próbowali. Miast się bronić więc, zaatakował. Pancerną dłonią sięgnął ku niechronionej twarzy rywala, miażdżąc doszczętnie nos i wyłupując oko. Ból był zbyt wielki, by kozak go zignorował. Jegorij wrzasnął, prostując się i oddalając zagrożenie od twarzy Lothara. W duchu cesarski strzelec musiał przyznać, że było to… satysfakcjonujące.
Nareszcie wolny, Lothar sięgnął po bliźniaczkę Anny, Julię. Wciąż leżąc, sypnął naprędce na panewkę. Jegorij stał już nad nim, z kiścieniem wzniesionym do ciosu. Brennenfeld nie mierząc wypalił.
I wtedy stało się.
W chwili pociągania za spust, ramieniem strzelca targnął skurcz. Lufa zatańczyła tragicznie, wyrzucając kulę nad banitą. Przez myśl kapitana z Hochlandu przeszedł fakt jak głupio przyjdzie m skończyć. Zamknął oczy i…
Cios nie nadszedł. Ramię Jegorija opadło, lecz kula nie sięgnęła przeciwnika. Brennenfeld aż się roześmiał. Pałładijnowicz tylko patrzył głupkowatym spojrzeniem na rękojeść z łańcuchem. Odstrzelona kula leżała na drugim końcu sali.
Hauptman Brennenfeld odepchnął się nogą od rywala i stworzył konieczny dystans, by bez przeszkód wstać. Pałasz znów był mu jedyną bronią, bowiem Jegorij mimo ran wciąż wściekle nacierał, nie dając mu chwili na przeładowanie. Co prawda znacznie ograniczył zagrożenie ze strony przeciwnika, wymuszając na nim zmianę taktyki i dążenie do zwarcia jako jedyną skuteczną metodę zwycięstwa. Kislevita jednakowoż wciąż pozostawał szalenie niebezpiecznym człowiekiem. To, że Lothar wciąż żył, mimo braku możliwości walki na swoich warunkach było istnym cudem. Jego wzrok mimowolnie powędrował ku Astrid. Ukochana rusznica leżała za Pałładijnowiczem, nabita i gotowa do strzału. Trzeba było tylko się do niej dostać.
Pies trącał moje szczęście- przeszło Lotharowi przez myśl- Najpierw próbują mnie usmażyć,
potem łażące trupy chcą nas zeżreć, a teraz pijany kozak nie daje mi dojść do siebie.

Kaszlnął przy tym, bowiem produkty spalania prochu gryzły go niepomiernie w gardło. Łzy same spływały mu po policzkach.
Dobrze, że mam hełm. Jeszcze pomyślałby kto, że płaczę….
Kord skrobnął go po blachach, co nieco ocuciło kapitana. Mniej deliberowania, więcej rąbania.
Krótkie ostrze znów zbliżyło się do Brennenfelda, lecz zabrakło precyzji, by trafić w newralgiczny punkt. Kapitan chciał odpowiedzieć, lecz wtedy nadszedł drugi cios. Zdecydowanie zbyt blisko celu.
- Żadnej kąśliwej uwagi, nic?- nie wytrzymał wreszcie cesarski Jaeger¬. Nie otrzymał odpowiedzi.
Dopiero teraz to zauważył. Wcześniej Jegorij był wygadany, jakby czyny nie dość oddawał jego sadyzmy, musiał przelać jego nadmiar w słowa. Kozak bawił się z ofiarami, łamiąc ich fizycznie i psychicznie. Co się właściwie stało? Lothar mierzył się z przeciwnikiem zimnym, lecz uporządkowanym, walczącym z morderczą efektywnością i precyzją. Wyprowadzane ciosy miały zabić, nie okaleczyć. To było przecież sprzeczne z jego naturą.
I wtedy plecami natrafił na ścianę. Nie było miejsca by się cofać. Zdarzyło się to na tyle nagle, że stracił na moment pełnię koncentracji. To wystarczyło.
Kord odnalazł słabszy punkt, pchnięty z wielką siłą przebił kolczą osłonę dołu łokciowego.
- SCHEIZZZZ… - warknął głośno Lothar. Krew szybko pokryła rękaw jego pikowanego dubletu ciemną plamą, dając brązowy odcień z zielenią materiału. Kolejny cios miał paść w wizjer.
Wtedy Lothar grzmotnął Jegorija saladą w twarz. Jakkolwiek kozak był znieczulony, tak z zupełnie zmasakrowaną twarzą człek nie mógł ustać długo. Brennenfeld miast uciec z klinczu jednak, przypadł ciaśniej do rywala i dźgnął go pałaszem w nieosłoniętą łydkę. Kombatanci znów zwalili się na podłogę, lecz tym razem to cesarski Jaeger był górą. Dosłownie.
I miał już naprawdę dość.
- Verfluchte… kislevitiesche… Schweine!- skandował, a każdemu słowu towarzyszył cios pancernej pięści. Błyszcząca stal pokryła się teraz szkarłatną skorupą, lecz kapitan nie przestawał. Nie widział bowiem krwawej maski na twarzy Pałładijnowicza. Widział Haralda. I wznoszona raz po raz kamień.
Przy siódmym ciosie zawahał się. Zemdliło go na widok, jaki sam stworzył. Na świadomość, co czyni.
Zerwał się ze wzdrygnięciem. Nieprzyjemny, zimny dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa. Odszedł kilka kroków. Oparłszy się o ścianę, usiłował uspokoić oddech. Usiłował przełknąć ślinę, lecz język miał jak kołek, suchy jak wiór. Palce jego bezskutecznie szukały bukłaka z rumem.
Wtedy usłyszał łoskot. Odwrócił się, z niedowierzaniem w oczach. Jegorij wstał. Z jękiem, nieludzkim, trupim wręcz, ale jednak. Gdyby nie to, że wiedział kim jest, Lothar mógłby go wziąć za jednego z ożywieńców. Zimnych. Morderczych. Wciąż gotowych do walki.
Do diabła z epitetami!- pomyślał.
Astrid przyjemnie ciążyła w dłoni. Wymierzył krótko i pociągnął za spust przy wydechu. Huk wystrzału zadzwonił mu w uszach, niemal zemdlał od zatrucia gazami prochowymi. A gdy wzrokiem przebił zasłonę białego dymu, ujrzał miękną mozaikę na ścianie. Utworzona była z fragmentów mózgu i czaszki Jegorija, oczywiście solidnie zaprawione krwią…
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Naprawdę fajna walka. Jest szansa że czeka nas finał strzelecki :wink: ]

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ IIIIhaaaa! Finał! :D ]
[ Świetna walka Byqu, bez słowa przesady. Warunki starcia i teksty tym razem skontrastowane z tym morderczym milczeniem Jegorija zrobiły opis. ]

Kaszląc z metalicznym chrobotem wewnątrz swojej salady Lothar przekrwionymi oczyma jeszcze przez kilka potwornie dłużących się w czasie chwil wpatrywał się w rozbryzgane pozostałości czerepu kozaka, jakby nie będąc pewnym czy już na dobre pozbył się tego szaleńca. Mocno ściskał przy tym ziejącą dymem z długiej, gwintowanej lufy Astrid, opuszczając ją w dół dopiero kilkanaście uderzeń łomoczącego serca później.
Westchnąwszy przeciągle Brennenfeld opadł na ścianę za sobą, zsuwając się ze zgrzytem naplecznika na posadzkę, pomiędzy płytami której płynęły leniwie rzeczki posoki. Żył.
- Sigmarze... - wyszeptał, sięgając nieuszkodzoną ręką do hełmu. Wcisnąwszy palec za osłonę gardła jednym szarpnięciem wywlókł pasek z klamry i zwieńczona czerwonym pióropuszem osłona głowy upadła z trzaskiem obok, tocząc się aż pod stół. Z odkrytą głową spojrzał jeszcze raz na trupa Jegorija, wciągając długie hausty powietrza.
Adrenalina powoli schodziła z niego i zaczął odczuwać ból z przebitej dotkliwie ręki. Zaklął. "Oby nie sięgnął stawu bo już po mnie..."
Aby odsunąć czarne myśli poklepał po gorącej jeszcze panewce swą wierną rusznicę.
- Znów mnie uratowałaś kochana. Mało brakowało...

Przymknąwszy oczy siedział tak jakiś czas pod ścianą niczym poległy, który cieszył się ze śmierci z ulubioną bronią pod ręką, do momentu aż w korytarzu rozległ się niewyraźny huk obcasów.
Hans i kilku jagerów wbiegło do komnaty, pomiędzy nimi jakiś skink i jeden z saurusów Pakji. Zdumiony wyraz twarzy ludzi kontrastowały z nieodgadnionymi obliczami gadów.
- C... co się..? - wydukał Eberwald, patrząc na zbryzganą krwią i noszącą ślady walk komnatę, zatrzymując zielone oczy zdecydowanie dłużej na zwłokach kislevity.
- Oszalał do reszty. - skłamał gładko Lothar ciężkim głosem wskazując podbródkiem podmiot stwierdzenia. W rzeczywistości widział, że coś przejęło umysł Pałładijinowicza w czasie krótkich zbliżeń ich oczu i oblicz, acz bez wątpienia było to coś gorszego... niebezpieczniejszego... straszniejszego i zimniejszego niż pijacki szał czy szaleństwo. Nie chciał jednak wiedzieć. Były zakątki natury ludzkiej, przed którymi zadrżałby nawet weteran poznajomiony z połową zagrożeń świata - Niech... niech ktoś obejrzy moją rękę. Dziabnął mnie pod łokieć. I... wody. Albo rumu, czegokolwiek... wszystko jedno...

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Mhm, trzeba tylko pokonać ciężkozbrojnego maniaka i fana wypruwania flaków z wielką kosą wysysającą życie i uzdrawiającą właściciela :twisted:
A za komplementa jak zawsze pięknie dziękuję, to najlepsze wynagrodzenie po włożony, w tekst wysiłku. ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Byqu pisze:[Mhm, trzeba tylko pokonać ciężkozbrojnego maniaka i fana wypruwania flaków z wielką kosą wysysającą życie i uzdrawiającą właściciela ]
[ Szczegóły :mrgreen: ]

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »


" Xipati żyje i musze go znaleźć" , ta myśł rozbrzmiewała Etchanowi w głowie gdy już od kilkunastu minut , podążał w kierunku którym rozkazał mu podążać głos Xipatiego. Nie wiedział przedtem że kapłan posiada takie umiejętności , lecz teraz ważne było tylko teraz odnalezienie kapłana i sprowadzenie go z powrotem , oraz ewentualne zlikwidowanie pogoni. Zgodnie z słowami Toariego powinienem być już blisko. pomyślał elf , z słyszał już nawet typowe odgłosy świadczące o założonym nie daleko obozie. Wygląda na to że jestem w odpowiedniej okolicy. Dopiero teraz zaczyna się główna cześć mojego zadania. Xipati może znajdować się nawet pół dnia drogi stąd , więc musiał znaleźć go szybciej niż ludzie Inkwizycji.Rozjerzał się z lekkim uczuciem bezcelowości poszukiwań. Naprawdę zaczynam się denerwowaćpomyślał czując ściski żołądka i inne oznaki stresu. Zaczął uważniej ozglądać się i analizować możliwe drogi ucieczki kapłana. Od razu wykluczył wyraźnie wydeptaną ścieżkę która była najwidoczniej często używana przez obozujących najemników. Jest zbyt inteligętny żeby iść główną scieżką. Kierowanie się na wschód też było pozbawione sensu ponieważ dalej były już tylko bagna. Ruszył przed siebie . Nadal oglądał się za siebie , dopóki nie oddalił się od obozowiska na dobre kilkanaście metrów. Cały czas próbował znaleć jakikolwiek ślad skinka ale nic nie wskazywało na to że tędy uciekał Xipatii. Lecz to jedyna możliwa droga ucieczkipomyślał elf gdy pełen frustracji oparł się na chwilę o drzewo.Dysponuje ponad stuletnim doświadczeniem w tropieniu , ale mimo to nie mogę znaleźć jakiegoś cholernego skinka ? pomyślał. Był już naprawde zmęczony i pierwszy raz od kilku dniu naprawdę miał czas to poczuć.
- Skoro tak dobrze wychodzi mu krycie za sobą śladów i utrudnianie mi wykonania bezsensownego rozkazu to może sam znajdzie drogę do swoich ? - powiedział do siebie , i wolno wstał.
- Niestety Etchanie praktycznie całą energię zużyłem na wydostanie się z magicznej klatki , i tylko Przedwiecznym zawdzięczam że nie zostałem złapany. - Odpowiedział opierający się jakby nigdy nic o drzewo kapłan , który sprawiał wrażenie naprawde wyczerpanego.
Etchan miał to do siebie że gdy wymagała tego sytuacja potrafił powstrzymać swoje zdziwienie i pytania na bok , i pytać od razu o konkrety.Tym razem niestety jego zmęczenie i frustracja wzieły górę .
- Po co na Ishe zacierałeś te przeklęte ślady ? Mało brakowało a zawróciłbym bo miałem wrażenie że błądze ! - elf powoli się uspokajał ale mimo to oczekiwał odpowiedzi.
- Powiadomiłem Cię za pomocą magii , więc zacieranie śladów było raczej oczywistą decyzją. . - Zanim jeszcze Xipatii skończył mówić Etchan usłyszał coś czego się obawiał. Dzwięk przedzierających się przez las janczarów . Kapłan również usłyszał nadchodzących ludzi i natychmiast zamilkł. Elf dał mu znak ręką żeby ukrył się za masywnym drzewem rosnącym niedaleko.Nie powinien już używać magii. Muszę ich zabić sam.pomyślał elf gdy napinął cięciwe. Ludzie zaczęli już być widoczni , lecz sami byli jeszcze zbyt daleko żeby zauważyć zlewającą się z otoczeniem postać .Pierwszy z trójki , podtrzymujący ręką spadający z głowy fez , jęknął cicho gdy strzała przebiła płuca. Jego zdobiony łuk refleksyjny wyleciał z zgiętych w nagłym skurczu palców. Jego właściciel po prostu padł prosto przed siebie , prawie przewracając jego towarzysza. Ten zanim zdążył krzyknąć z zaskoczenia również padł na ziemię z brzechwą ledwie wystającą z czoła. Ostatni z janczarów dobył jagnatana i z zaciętością w oczach ruszył biegiem w stronę elfa. Etchan ze zdziwieniem patrzył jak wojownik dzięki połączeniu zręczności i szczęście uskakuje w bok i podnosi broń. Z równym zdziwieniem patrzył jak potężne magiczne uderzenie dosłownie rzuciło janczarem o drzewo.
Wyglądający na jeszcze bardziej zmęczonego Xipatii , podpierąc się kosturem ruszył dalej. Etchan chcąc nie chcąc ruszył dalej . Bo kilku minutach drogi , elf nie patrząc na skinka powiedział
- Wybacz mi moje słowa , byłem dość zdenerwowany.
- Rozumiem Cię , zapewne chcesz dowiedzieć się jak udało mi się uciec i kto mnie porwał ? - Uznał ciszę za odpowiedź twierdząca. - Pozwolisz że powiem Ci o tym jak wrócimy. Znowu cisza stanowiła zadowalającą kapłana odpowiedź. Po kilku godzinach , podejrzanie spokojnej drogi przez dżunglę zobaczyli wieżę świątyni. Etchan był tylko pełen niepokoju co tam zastanie.




Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

Saurusi, ludzie, skinki oraz para mrocznych elfów ukryci wszyscy za grubymi kamiennymi wrotami nerwowo nasłuchiwali jak kościste palce ożywieńców skrobią bezowocnie zdobione popękanymi płaskorzeźbami płyty zagradzające wejście. Wtem wszystko ucichło.
Jeden z jaegerów spojrzał na mnącego pokunę w dłoniach Toariego, lecz ten pokręcił łbem.

Po drugiej stronie kościeje i zombie w liczbie prawie dwóch setek, pokrywające całościowo wielkie schody do wejścia w połowie wysokości piramidy odstąpiły istotnie od drzwi po czym wzdłuż całego wejścia rozstąpiły się, tworząc przejście w górę.

Na dole pomiędzy zadeptanymi ruinami Sanguax w brudnej bieli, zieleni i złotogłowiu stali równymi szeregami janczarzy, najemnicy z dalekiej Arabii w liczbie dziewięciu dziesiątek i dwóch, wywiesiwszy na czele szyku karmazynowy sztandar faktorii, która słono opłaciła ich podróż tutaj. Szare, a do tego zaczernione popiołami niebo nie oświetlało ich ni promykiem słońca, zaś lekki wiatr, trzęsący dżunglą od morza poruszał zwisającymi na plecach rękawami ich keçe oraz naoliwionymi brodami.
Wprawdzie widok ożywionych zwłok przerażał ich nie mniej niż z porannego starcia gdy próbowały ich zabić, lecz obietnica wreszcie jakiejś walki, bogactw świątyni jaszczuroludzi, a nade wszystko sroga reputacja stojącego na ich czele czarodzieja w szkarłacie nie pozwalały roztrząsać kwestii takich jak sprzymierzanie się z podejrzanym, bladym nekromantą i jego trupami. Co działo się na krańcu świata miało zostać na krańcu świata, a oni mieli po wszystkim odpłynąć bogaci i z wypełnioną dla von Kopfów misją.
Tileańskich kuszników z Falco Internazionale Edwin odprawił by pilnowali statków kotwiczących na rzece. W końcu mądry generał zawsze zostawiał sobie jakieś odwody, a van Odesseiron zdecydowanie między głupcami się nie widział.
Czerwony Czarodziej zerknął spod kaptura na Corvusa. Oparty o filar z kamienia i spoglądający w górę wampir skinął głową.

Edwin pociągnął się za zapleciony w warkoczyk wąs i skinął na beja Arabiańczyków. Załomotały bębny i kolumna ruszyła powoli w górę schodów korytarzem, który wytworzyły im szkielety, zatrzymując się na kilkadziesiąt stopni przed wrotami. Mag podał swój kostur janczarowi za sobą i rozprostował splecione palcami ręce z trzaskiem kłykci.
W jego oczach błysnął czerwony blask energii Dhar.
Z obszernego rękawa uniósł upierścienioną dłoń nad głowę, czerwone szaty załopotały wokół niego, a całą postać spowił ledwie widzialny, złotawy blask gdy wykonywał gest jakby wkręcał coś w sklepienie. Nagle bez ostrzeżenia zacisnął dłoń w pięść, jednocześnie szarpnięciem gwałtownie przyciągając ją do siebie. Mało kto zdążył zobaczyć biały jak środek słońca płomień który wwiercił się w środek wrót, zanim tych nie rozerwało wśród potwornego huku i zgrzytu, zmieniając je w chmurę pyłu i odłamków, z których kilka największych wystrzeliło promieniście, zmiatając stłoczone w pobliżu zombie z balustrady wraz z odłupanymi fragmentami kamienia.

Pył i gruz nie zdążyły jeszcze na dobre opaść, gdy Edwin dotąd jeszcze lekko w transie zaklęcia usłyszał obok siebie radosny wrzask. Z uniesionym wysoko bułatem, bej janczarów wraz z kilkunastoma pierwszymi wojownikami pobiegli przed siebie, zaślepieni rządzą złota i łupów, potrącając kilkukrotnie czarodzieja, który dopiero po dojściu do siebie z okrzykiem oburzenia i irytacji cudzą głupotą i brakiem szacunku zdzielił chcącego go minąć Araba kosturem, powalając jęczącego brodacza na schody i zagradzając drogę całej reszcie korpusu.
-STAĆ! Stać powiedziałem. -warknął Edwin do przerażonych najmitów, po czym odwrócił się w bezowocnej próbie zatrzymania rozkazem reszty.

Osłaniając oczy od pełnego odłamków pyłu, dowódca dobył w drugą dłoń krzywe ostrze jatagana i jednym susem dostał się do piramidy przez ziejącą w niej dziurę. Mrugając dojrzał zdezorganizowanych i zaskoczonych eksplozją obrońców sali wejściowej, zbierających się z ziemi między cienkimi kolumnami. Wrzaskiem zachęcił ludzi za sobą do ataku. Pierwszy biegnący z berdyszem brodacz z przerażeniem ujrzał swe wnętrzności spływające po ścianie, gdy zza kolumny wyskoczył na niego opancerzony elf o mieczu z okrutnym zadziorem. Kolejny zgiął się w pół otrzymawszy pchnięcie bagnetem w nerki, zaś trzeci nie zdążył nawet unieść tarczy, gdy gwiżdżąca kula rozerwała mu twarz. Bułatem dożynając ogłuszonego skinka, bej wykrzyczał rozkaz. Wbiegający z rozpędu do holu janczarzy zwolniwszy przyklęknęli, naciągając łuki refleksyjne w kierunku odsłoniętych strzelców.
Wtedy coś szczęknęło i zadudniwszy przesunęło się pod ich stopami. Mało który zdążył zmarszczyć brwi spojrzawszy na posadzkę, gdy ta pękając, rozszczepiła się w przepastną gardziel, zawalając się wraz z nieszczęśnikami w najeżoną ostrzami przepaść. Dwóch stojących jedną nogą na przepaści zdołało uskoczyć i utrzymać równowagę nad krawędzi, lecz zaraz również zwalili się w nią śladem krzyczących kompanów, gdy ich szaty najeżyły się zatrutymi strzałkami. Oficer - ostatni z narwanych atakujących z przerażeniem spojrzał na brak posiłków i odciętą drogę ucieczki, wyraz niedowierzania na zawsze pozostał na jego twarzy, gdy dwumetrowy saurus odgryzł mu głowę wraz z szyszakiem jednym kłapnięciem szczęk.

Edwin uśmiechnął się kącikiem ust, oglądając wraz z zatrzymanymi przez siebie najmitami los ich towarzyszy broni z awangardy.
-Niech to będzie lekcja dyscypliny. -rzucił, nagle ze zdziwieniem znajdując koło siebie czerwonookiego wampira, który pojawił się jak znikąd. Nieumarły pstryknął palcami i wtedy z ledwie słyszalnym w wyciu wiatru jękiem nieumarli ruszyli przed siebie mijając odsuwających się z obrzydzeniem janczarów zmierzając prosto do piramidy. Trupy raz za razem wpadały pojedynczo w gardziel zapadni, ku uciesze obrońców lecz zaraz pojęli oni tę dziwną taktykę. Huknęły niewystrzelone dotąd muszkiety, kilka oszczepów poszło w ruch, jednak daremna to była próba zatrzymania fali gnijących kości. W końcu przepaść została zasypana i nieumarli zaczęli po niej przechodzić wyciągając szpony po żyjących. Toari jednakże wspiąwszy się na jedną z tylnich ścian wcisnął kolejny wprawiony w nią rubin i na sunące szkielety spadł z sufitu blok skalny wielkości kotwicy, miażdżąc pół tuzina z nich.
Wtedy Czerwony Czarodziej wyszczerzył się do wampira obok i podniósłszy z ziemi czaszkę, która potoczyła się aż pod jego but wyszeptał zaklęcie, pocierając ją drugą ręką. Czerep buchnął wtedy ogniem i kłapiąc jak oszalały szczękami, z jazgotem płomieni podobnym rechotowi pomknął zostawiając za sobą ogon pożogi. Czaszka uderzyła w czarnowłosego muszkietera, celującego właśnie w głowę Edwina z impetem takim, że cisnęła go na ścianę, rozdzierając skórznię, wams i podbrzusze imperialnego. Swąd gorejących bebechów wrzeszącego w niebogłosy strzelca poniósł się po holu. Van Odesseiron jednak nie czekał, przestąpiwszy próg piramidy smagnął płomieniami spopielając żywcem dwóch saurusów, tak że nagrzane łuski odprysnęły z ich padających zewłoków.
Po tym mag przystanął napawając się dziełem zniszczenia i szybką inkantacją otaczając się siecią płomieni. Wokół niego obrońcy i napastnicy wymienili jeszcze kilka strzałów, lecz na widok wrogów dziesiątkami i tuzinami wlewających się do holu ocalali obrońcy podali tyły uciekając wąskim korytarzem w mroczne trzewia świątyni.

Chorąży janczarów przystanął koło czarodzieja.
-Effendi... cóż mamy teraz czynić..? -zapytał, pochylając czoło.
-Jak to co, imbecyle..? Za nimi w głąb świątyni! Po ich głowy i skarby! -rozradowani janczarzy wznieśli okrzyk w swoim narzeczu i przepuszczając przed sobą nieco nieumarłych ruszyli hurmem w rozwidlające się korytarze. Edwin tymczasem przystanął, stukając kosturem w podłogę. Z cienia za jedną z kolumn znów wyłonił się Alexander Crovus. Krocząc nonszalancko wampir przystanął przy ranionym strzałami i szerokim cięciem, lecz wciąż dychającym jaszczuroczłeku, przykładając mu palec do czoła z pojedynczym wyszeptanym słowem, po czym przyspieszył kroku. Zanim podszedł do Edwina, z saurusa zostało tylko zasuszone, leżące w kupie prochu, łuskowate truchło.
Mag z Wolnego Miasta aż zagwizdał.
-Jeśli się nie mylę, bo dotąd czytałem o tym jeno w zakazanych księgach, to czyż nie była to Klątwa Wieków..? Sądziłem, że dostęp do tak starej i potężnej magii śmierci mieli jedynie uczniowie samego... Na Wiatry Magii... -zaklął członek Czerwonego Bractwa.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Wow, brawka za tekst Inglief :o ]

Grupka spoconych i oglądających się za siebie strzelców wpadła nagle do komnaty, w której Hans i jakiś skink kończyli właśnie opatrywać rękę kapitana Brennenfelda. Eberwald przeciął bagnetem szarpie i umocował je przy łokciu rzemieniem. Lothar tymczasem spojrzał na rozgorączkowanych jaegrów, za nimi z korytarzy piramidy dochodziło głośne, łomoczące echo kroków i okrzyków. Dwóch z nowo przybyłych stanęło w korytarzu celując z muszkietów w stronę z której nadbiegli.
- Co się stało na Taala ?! -syknął przechodząc nad trupem Jegorija Lothar, podnosząc Astrid z kamiennego stołu.
- Wróg wdarł się do świątyni! - odkrzyknął jeden z czatujących za framugą muszkieterów.
- Jak to ?! Bezmyśle szkielety rozwaliły kamienną płytę grubą na dwa łokcie reiklandzkie ? - wybałuszył oczy Hans.
Dyszący Andreas pokręcił głową.
- Nie... nie tylko... Ma... mają jakiegoś czarodzieja.
- Skurwiel dorwał Luitpolda... - zwiesił głowę Erhardt, uderzając pięścią w ścianę.
- I są z nimi ludzie! Arabiańczycy uzbrojeni po zęby! Przebili się i są już w korytarzach, zaraz mogą i tu przyjść... - dokończył Andreas.
- Scheisse! I po cholerę było wzywać tu przez Drake'a tą Faktorię... - zaklął Lothar, krzywiąc się, gdy zgiął za bardzo ranne przedramię - Musimy więc działać szybko!
Toari, który stał między muszkieterami nagle wzdrygnął się, gdy przy uchu szczęknął mu odciągany zamek pistoletu skałkowego.
- Ty! Gadaj czy jest jakieś inne wyjście z tej piramidy! - zagrzmiał Brennenfeld, jego oczy ścięła lodowata determinacja, po chwili wyszarpnął z pochwy pałasz i jednym cięciem rozłupał głowę zaskoczonego skinka, który przed chwilą pomagał go opatrywać - A to, żebyś nie myślał kłamać.
Kameleon przez chwilę stał nieporuszony.

- Piramida jest zajęta. To już koniec. -wysyczał w końcu.
- Powiedziałeś, że Arena musi być dokończona za wszelką cenę. Jeśli tu zginę w rzyć będziecie sobie mogli wsadzić wszystkich współplemieńców którzy przez nią zginęli, tak jak poległych dotąd na niej trzynastu naiwniaków!
Z korytarza dał się słyszeć hałłakujący okrzyk napastników i stukot pantofli na kamieniu. Dwa muszkiety gruchnęły ogniem, dał się słyszeć głośny wizg i wrzask bólu. Strzelcy schowali się do komnaty by przeładować a zmienili ich Hans i Andreas.
- Czy naprawdę nie ma innej drogi bym ja i moi ludzie mogli wydostać się z tych jaskiń ?!
Toari wciąż milczał.
- CZY NIE MA INNEJ DROGI ?!
Wyłupiaste oko kameleona poruszyło się.
- Jest jedno przejście. Schowane za złotą tablicą przy świętym basenie lęgowym na dnie świątyni. Prowadzi pod ognistą górą i na północną plażę. Ale nie ujdziecie daleko. Ożywionych jest zbyt wiele.
[W razie 'W', gdyby ktoś Easter Egga nie wyłapał http://www.tk421.net/lotr/film/ttt/29.html ]

Lothar skinął głową i schował pistolet do kabury. Przepychając się przez swych ludzi wypadł na korytarz z całym ekwipunkiem.
- Szybko, musimy się tam dostać pierwsi, zanim wróg odetnie nas w tych ciasnych korytarzach. No i huk strzałów pewnie zaraz ściągnie ich tu więcej. Wszyscy za mną!
Jaegerzy posłusznie ruszyli z dobytą bronią gęsiego za dowódcą, zostawiając kameleona samego w zakrwawionej komnacie.
- Północna plaża... toż tam jest Albrecht, wciąż na poinkwizycyjnym "Liberatorze" z załogą i zapasami! Jeśli do niego dotrzemy będziemy uratowani! - ucieszył się biegnący Andreas.
- Módlmy się, żeby wciąż tam byli. - poprawił go Horst, biegnący za Lotharem z młotem na ramieniu i pochodnią w drugiej dłoni - Mnie bardziej martwi ta ognista góra... czy to znaczy, że będzie trzeba przejść pod wulkanem ?
Oddział skręcił na rozdrożu w lewo.
- Skąd pan wie gdzie się kierować herr Oberst ? - rzucił z tyłu pochodu Hans, oglądając się za siebie z gotowym muszkietem.
Lothar na chwilę zatrzymał się, po czym ruszył prosto.
- Nie wiem, kieruję nas tam, skąd nie słychać odgłosów walki i zbliżających się wielu par stóp. Tędy!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

https://www.youtube.com/watch?v=71TC9qXTT6o
- Stać!- zatrzymał Jaegerów głos.
Lothar, mimo szczerej chęci zignorowania go i powędrowania dalej, ku wolności, odwrócił się.
Pakja.
- Potrzebujemy każdej pary rąk w bitwie- oznajmił wódz.
- Nie widzisz, że jesteśmy na straconej pozycji? Musimy się wycofać i przegrupować!- odparł Brennenfeld- Na plaży na północ...
- Nie ma innej możliwości. Jeśli to wszystko wiąże się z powrotem Khela, to zdobycie świątyni oznacza koniec. Nie tylko wyspy, czy całego archipelagu. Jeśli on powróci i zagarnie piramidę, to będzie początek końca.
Lothar mimo woli parsknął. Nieco z lekceważenia, nieco z rezygnacji.
- Nie będę was zatrzymywał cho. Nie będę tracił sił na walkę z wami, gdy potrzeby jestem na górze. Jeśli jednak odejdziecie, skażecie siebie i nas na porażkę.
Saurus nie czekał na decyzję głupich ciepłokrwistych. Potrzebował zebrać wojowników i zreorganizować obronę. Wróg zdobył już dwa górne piętra. Szczęśliwie na najwyższym przetrzymywano tylko zioła i balsamy, zaś niżej znajdował się skarbiec ze złotem i klejnotami. Kruszec miał niewielką wartość dla saurian, lecz z pewnością widok bogactw omami ludzi nacierającymi wraz z nieumarłymi. Nawet gdyby kolejny poziom padł, potrzeba było czasu, by wróg odgadł działanie artefaktów tam zgromadzonych. To krypty i przede wszystkim baseny lęgowe były najcenniejsze.

Saurusi bronili się na schodach na trzeci poziom. W korytarzu ich falanga z wielkich tarcz była niemal nie do przebicia dla zwykłych ciosów. Stojące za nimi skinki raziły wroga, przerzucając nad głowami swych większych braci pociski z procy i bola- najskuteczniejsze wobec nieumarłych narzędzia wojny małych gadów. Pochód nieumarłych póki co został zastopowany, lecz w wąskim korytarzy magia mogła zebrać niszczycielskie żniwo. Stąd wielka była rola skinków, by na widok wrogiego czarodzieja powalić go na miejscu.
Póki co ten się nie pojawiał. Gdy co chwila pojawiał się zakręt korytarza, ten musiałby podejść na bliską odległość, by rzucić zaklęcie. Przy tak wielkim zapasie żyjących trupów nie było potrzeby teraz interweniować.
Maczugi, topory i macuahuitle idealnie sprawiały się do walki z nieumarłymi. Obsydianowe ostrza bez trudu przecinały mięso, kości i skorodowany metal, przechodząc przez nie jak przez ciepłe masło.
Wtedy huknęły strzały zza linii trupów. Janczarzy, zmuszeni przez swoich dowódców do porzucenia skarbów i dalszej walki wznowili natarcie.

***
Corvus przekroczył bramy piramidy jako jeden z ostatnich. Edwin nie mógł oprzeć się wrażeniu, że obecność w tym miejscu nie jest dla wampira najprzyjemniejsza. Z drugiej jednak strony nekrarcha przejawiał podekscytowanie.
- Nasza zdobycz jest już bardzo blisko. Potrzebujemy ledwo kilka kroków...
- Jasne- przerwał mu van Odessirson- Nie próbuj mnie wystawić. Znam takich jak ty. Mam na ciebie oko!
Corvus uśmiechnął się lekko, pozostawiony przez Czerwonego Maga.
- Oczywiście- mruknął pod nosem, schodząc schodami w dół.

[Dajcie znać, czy chcecie się pobawić, czy jechać z fabułą dalej, aż do kolejnego pojedynku.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

- Szlag... - zaklął Lothar, patrząc na plecy odchodzącego Pakji. Jaegerzy nie kryli zdziwienia zagadkowymi słowami wodza jaszczuroludzi.
- Herr Hauptmann..? Co to za Khel, który powraca..? I dlaczego cały archipelag ma zginąć z powodu porzucenia jakiejś podniszczonej świątyni ?! - domagał się wyjaśnień, nieco zbity z pantałyku Hans. Inni muszkieterzy również wymieniali się nerwowymi pomrukami, patrząc na dowódcę. Ów zaś zdjął hełm i oparł czoło na kojąco zimnej lufie Astrid. Zacisnął zęby zmagając się ze sobą, a raczej z sytuacją wymykającą się możliwościom zimnej, taktycznej kalkulacji żołnierza. Nawet zdrowy rozsądek nie nasuwał sam rozwiązania, zaś jedyne widoczne było szaleństwem zupełnie przeciwnym niemu samemu.
Z jednej strony widmo zostawienia wolnej drogi do potęgi i obudzenia śmiertelnie groźnej armii nieumarłemu tyranowi sprzed wieków, poplecznika niosącej śmierć pradawnej grozy, z którą mierzył się niegdyś ich bóg, Sigmar. Młotodzierżca nie pochwaliłby za nic podkulenia ogona i pozostania obojętnym na zło, nie wyciągnąwszy przeciw niemu oręża gdy miało się go pod ręką...
Z drugiej, jednak perspektywy walka w ciasnych, zamkniętych korytarzach przeciw miażdżącej przewadze liczebnej i potężnej magii jawiła się niczym innym jak śmiercionośną pułapką, która pożre ich jeśli nie wyciągną nogi z wnyk...
- Co mam robić..? - jęknął cicho Brennenfeld, ciskając saladę na podłogę.
- Herr Hauptmann! - głos jego ludzi po raz kolejny przebił się przez natłok jego ponurych myśli. Spojrzał na ich twarze, na przecięte blizną zawadiackie lecz urodziwe oblicze Hansa Eberwalda, w wiecznie wesołe oczy Andreasa Steinera, na zarośnięty grubo ciosany pysk sir Horsta van Morke, na wszystkie dobrze znane twarze, twardych niezastąpionych ludzi, którzy walczyli pod jego rozkazami przez długie lata. Patrzyli na niego w napięciu, lecz z nadzieją. I bezgranicznym zaufaniem.

- Herr... - Hans wyciągnął dłoń w czarnej rękawicy by potrząsnąć dowódcą, lecz zaraz ją cofnął gdy Lothar wyprostował się po kolei patrząc w oczy każdemu z nich.
- Krótko mówiąć... - Brennenfeld wziął głęboki wdech - To ten wampir, przez którego wieki temu jaszczury miały tu niezły bajzel, a teraz poszczuł na nas te wszystkie kości. Pakja mówi, że w dolnych komnatach tej piramidy jest coś co pozwoli mu osiągnąć niezmierzoną moc jakiej pragnie... oraz armia pochowanych tu współplemieńców Pakji, gotowa do wskrzeszenia i wymordowania całego życia na tych wyspach, a kto wie co jeszcze z nią zrobi..?
Hochlandczycy jak jeden zaczęli odczyniać znaki młota i rogów Taala.
- Sami pytaliście. - podsumował kapitan, unosząc w dłoni Astrid - Podjąłem decyzję. Hans, poprowadzisz resztę przez tajne przejście na plażę, tam spotkacie Albrechta i schronicie się na statku... jeśli za dzień, lub dwa do was nie wrócę... płyńcie w zdrowiu do Starego Świata.
Uprzedzając wybuch protestów uniósł w zdecydowanym geście otwartą dłoń.
- Bez gadania, to rozkaz.
- Ale... dlaczego pan zostaje ? - załamał ręce Andreas, kącik jego ust pod podkręconym wąsem zadrżał.
- Jestem zawodnikiem Areny Śmierci, choć z początku tego nie wiedziałem, przybyłem tu po walkę i śmierć lub chwałę... żadnego trzeciego wyjścia nie było w kontrakcie...
Przez chwilę na rozdrożu korytarzy zaległa posępna cisza, przerywana tylko pogłosami odległej walki i kapaniem wody ze ścian. Zwiesili głowy.
- Erhardt, zostaw mi swój zapasowy muszkiet. Hans daj też tę parę granatów która się ostała. - wyrzekł w końcu Lothar, poklepując po ramieniu kilku z nich i kiwnąwszy głową w poważaniu oddał im salut, strzelcy zrobili to samo - Idźcie już. To był zaszczyt dowodzić tak zgraną i parszywą kompanią jak wy. Ja mam tu sprawy do dokończenia. Spróbuję kupić wam trochę czasu na bezpieczne wydostanie się stąd, obronić te zatęchłe krytpy... no i dorwać tego szastającego magią skurwysyna, który zabił Luitpolda.
- To był zaszczyt służyć pod kimś takim jak pan... i mam nadzieję, że jeszcze parę lat odsłużę. - rzucił na pożegnanie Hans, po czym otrzymawszy kilka wskazówek pobiegł razem z resztą do zejścia na najniższe poziomy.
Dopiero po chwili Lothar zauważył, że wielki opancerzony brodacz z wilczym futrem na ramieniu pozostał na miejscu.
- Głuotą byłoby prosić, być poszedł z nimi, stary druhu ?
- Aye. Ja nie muszę słuchać twoich rozkazów... no i Białe Wilki nie zwykły uciekać. - mrugnął doń Horst.
- Czy więc uczynisz mi ten zaszczyt i potowarzyszysz mi w tej jatce, w której prawdopodobnie obaj zginiemy a potem nasze ciała wykorzystają jako powłóczące nogami żywe tarcze ?
- Na Ulryka, jeszcze się pytasz ?! Poza tym ktoś musi dać naoczne świadectwo z twojej wygranej na tej przeklętej Arenie! Nie po to tłukłem się latającym cholerstwem nad oceanem i walczyłem z Ulryk-wie-czym, żeby przegapić finał tego wszystkiego.
- Wobec tego voorvarts! Pokażmy tym łuskowatym co potrafią ciepłokrwiści!

Po krótkim biegu w stronę najgłośniejszej jatki znaleźli się na skrzyżowaniu między wrogami z dwóch stron. Zarówno janczarzy z lewej, jak i zombie z prawej ruszyli na nich, rozpoznając nieprzyjaciół. Lothar nie czekał, podrzucił w dłoniach dwie stalowe kule z lontami po czym przytknąwszy je do pochodni na ścianie cisnął krzyżowo w przeciwne korytarze. Nieumarli zignorowali syczący przedmiot pod stopami, dalej prąc bezmózgo ku żyjącym, zaś Arabowie wznieśli okrzyki paniki w swym narzeczu, lecz ciasny korytarz nie pozostawił im drogi ucieczki ani osłony. Z potwornym hukiem unoszącym się korytarzem, który strząsnął z niego wszystkie pajęczyny granaty dokonały swego dzieła ostrymi szrapnelami. Horst opuścił obuch młota na poszatkowanego zombie, który mimo że bez nóg czołgał się ku nim i spojrzał na Lothara. Ten ujął Astrid i skinął saladą.
Zaraz potem dotarli do jednego z trzech korytarzy bronionych przez jaszczuroludzi. W tym konkretnym sytuacja nie wyglądała najlepiej, bo poza ryczącym Pakją mało który jego podkomendny wciąż żył i był w stanie dalej walczyć. Wielki macahuitl pozbawił głowy i ramienia janczara który dopiero co wyszarpnął berdysz z truchła zabitego saurusa, gdy zupełnie niespodziewanie to truchło podniosło się z dziwnym blaskiem w ślepiach. Wódz na moment zawahał się widząc wstającego krewniaka i taki błąd wystarczył, potężna kościana maczuga łupnęła w jego obronę, rozwalając tarczę w drzazgi i obalając pokrytego bliznami weterana. Po chwili wzniosła się ponownie, lecz krótki wystrzał urwał na dobre na wpół odcięty łeb martwego jaszczuroczłeka. Zewłok zwalił się do tyłu, a Pakja wstał widząc Lothara dmuchającego w lufę od muszkietu oraz jego kamrata w pancerzu z górskiej kości ze skórą białego zwierzęcia na ramieniu.
- To co teraz robimy ? - zapytał Brennenfeld, stając obok saurusa.
****

- Szybciej, gdzieś tu muszą być! - syknął Hans, wciąż osłaniając dłonią oczy. Zbytnio przywykł do mroku podziemi, a mętna szaruga na dworze nie ułatwiała dobrej obserwacji. A przynajmniej żaden z jaegerów nie dojrzał śladu "Liberatora" będąc na plaży.
- Hej, tam coś jest, coś dziwnego... - zawołał Andreas, wskazując szczyt jednej z wydm. Siedmiu strzelców puściło się biegiem. Okazało się, że był to drewniany pień po ściętej w połowie palmie do której przywiązany i zakneblowany był nie kto inny jak Albrecht Woundmann.
Gdy tylko przecięto tłumiącą jego potok przekleństw szmatę, blady jednooki rusznikarz warknął jak wściekłe zwierzę i w swoim utytłanym piachem, mocno wyświechtanym przez pobyt na wyspie, czarnym mundurze szarpał się w więzach jak węgorz wyrzucony na brzeg.
- Verfluchte, verdammnte, verscheissen, ungeduldigste..!
Eberwald przeciął resztę jego więzów.
- Uspokój się Woundmann, gadaj lepiej co ze statkiem!
- No właśnie, scheisse gadałem! AAAARGH! Zostawiliście mnie na nim samego! No i po tym jak upadł nasz fort, a ten cały latający statek odleciał gdzieś z Dainem, Drainem, niedobitkami łajdaków von Drake'a oraz nim samym, oby zdechł sukinsyn...
- Zdechł. Dwa dni temu przegrał pojedynek.
- No i dobrze! W każdym razie... jak zostałem tam sam, to co myślicie, że miało się stać idioci, narodowi hochlandscy idioci ?! To jest kurde dramat! Związali mnie, zostawili na brzegu z jakimiś skromnymi racjami i odpłynęli do Imperium! Cholerne niedomyte maty i zatęchli profesorkowie, oby zeżarł ich kraken albo coś!
Nagle wyjący na wyspie wicher jakby przybrał na sile. Hans przytrzymał kapelusz ręką.
- Cholera, w takim razie musimy znaleźć Revenge! To nasza ostatnia droga na opuszczenie tej kaźni!
Hans urwał, gdy w głowę uderzyło go coś, co zaraz z niej spadło i owinęło się wokół jego butów. Sierżant pisnął myśląc że to wąż, lecz zaraz zmiarkował, że to lina. Zwieszająca się z nieba lina. Unieśli głowy widząc przelatujące nisko nad nimi Revenge.
- HEJ CZŁECZYNY! DAWAJCIE NA GÓRĘ PO TEJ LINIE, SZYBKO! BO JAK ZARAZ ZAWIEJE TO WYWINIEMY PIRUET I JEB O ŚCIANĘ WULKANU! NO ŻWAWO!

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Wyjeżdżam na dwa dni więc raczej nie będe aktywny . Jeżeli jest potrzeba możecie zrobić coś z moją postacią ( gdzie jest , co robi itd. ). ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Spoko, będzie w dobrych rękach. Choć nie gwarantuję, że przeżyje :twisted: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Byqu pisze:Choć nie gwarantuję, że przeżyje :twisted: ]
[ Zdaje sobie z tego sprawę :lol2: W batllu waywecherzy ignorują Armour Save więc może ... 8) ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[To nie WhFB, a teoretycznie Twój elf nie jest waywatcherem według zasad.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Wiem , wiem to był tylko żart mający ukryć mój strach przed porażką :wink: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Mimo przewagi liczebnej wroga Pakja daleki był od przytłoczenia. Piramida była mu bronią, którą władał równie śmiercionośnie co macuahuitlem. Położywszy łapę na fresku rekina, z podłogi przed nim wystrzeliły zaostrzone pale, przybijając nieumarłych do sufitu jak motyle do klasera. Potem cofnął się do kolejnego korytarza, gdzie ze ściany wystrzeliły zatrute strzałki, kładąc trupem kilku janczarów. W tym miejscu pochód został praktycznie zatrzymany, tak samo w innych miejscach, gdzie grupki wojowników wycinały wrogów w pień, lecz miał zbyt mało żołnierzy, by zabezpieczyć wszystkie korytarze. Potrzebował ich więcej. I nie miał skąd ich wziąć.
- Jesteś ranny- rzekł do niego wierny Toari.
- Powierzchowna rana- odparł wódz- Sytuacja jest zła.
- Zbyt mało naszych braci, za dużo ataxa-loq. Wiele komnat na trzecim poziomie straconych.
- Nie możemy pozwolić, by wdarli się niżej.
-Jaki masz plan?
- Niektórzy bracia widzieli magów wchodzących do piramidy. Jeden z nich to plugawy pomiot nocy.
- Gdy zabijemy go, jego sługi pójdą w niwecz.
- Zabijemy obu- zarządził wódz.

***
Kamienny korytarz rozjaśniony był doskonale dzięki szeregom pochodni rzucających ciepłe światło. Droga była kręta i usłana trupami, lecz Aleksander czuł, że jest blisko. Mijał beztrosko komnaty wypełnione złotem i klejnotami, które nie miały dla niego żadnej wartości. Nie skusiły go starożytne zwoje i zawarta w nich wiedza. Przystanął przy innym pomieszczeniu.
Kilku janczarów przewalało graty w poszukiwaniu czegoś cennego. Widząc ich nekrarcha skrzywił się lekko, zniesmaczony ślepą zachłannością i słabością do świecidełek. Szybko jednak zapomniał o tym, gdy wzrok jego spoczął na piedestale na końcu sali. Na kamiennym podwyższeniu leżał kostur. Laska z czarnego drewna okuta była złotem na jednym końcu, na drugim zaś znajdowała się głowica w kształcie łba kobry, z dwoma rubinami oprawionymi w miejsce oczu. Zła moc doskonale była wyczuwalna od artefaktu i żaden z szabrujących nie odważył się do niej zbliżyć.
- Nareszcie, ostatni element układanki ląduje w mych dłoniach- rzekł wampir, sięgając po kostur- Moc, tak starannie zbierana przez długie tygodnie, śmierć i zniszczenie, jakie zapanowało na wyspie posłuży mi do ożywienia mego mistrza... A oto przekaźnik!
Krwawe rubiny zajaśniały, gdy biała dłoń zacisnęła się na czarnym drzewcu.
- Arcymistrz Khel powstanie i poprowadzi armię, którą mu zgotuję. Wraz z nią... cóż to?
Hałas, odgłosy walk i krzyki nagle niepokojąco się zbliżyły. Było to dziwne, bowiem siły saurian, choć dawały zacięty opór, były zbyt nieliczne, by przeprowadzić kontratak. Janczar, który wychynął zorientować się w sytuacji zaraz padł martwy z oszczepem wystającym z jego piersi. Jego towarzysze zawahali się. Spojrzeli na Corvusa pytająco.
- Moja rola została odegrana. Wierzę, że wy dopełnicie swojej- odrzekł, znikając w chmurze cienia.
Dwóch Arabów przełknęła ślinę ściskając kurczowo berdysze.

***
- Wdarli się do środka- rzucił skryty w zaroślach Etchan do Xipatiego- Zabiją ich, zawodników i twoich braci.
- Sami nie pokonamy potęgi jaka powstaje, nie pozbędziemy się zarazy, jaka toczy nasze ziemie.
- Nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rękoma!- odparł żywiołowo elf- Mówiłeś, że piramida pełna jest pułapek.
- To prawda, lecz mając wielkie liczby umarłych sług, jest kwestią czasu, aż nasz wróg przedrze się dalej. Nie możemy na to pozwolić, nieważne jakiej ofiary będzie to od nas wymagało!
- Mam nadzieję, że masz plan czcigodny, bo we dwóch nie damy rady przegnać i połowy ich hordy.
- Dlatego, młody łowco, posłałem po pomoc.
Pierwsze co Etchan usłyszał, to bębny. Zaraz zawtórowały im piszczałki i dzikie okrzyki niosące się po ciemnej dżungli. Tupot wielu stóp zatrząsł ziemią, zarośla tańczyły na lewo i prawo, trącane zbliżającym się zastępem. A gdy wreszcie pomoc nadeszła, uczyniła to na skrzydłach dzikiej furii i zapalczywości. Zemsta przemówiła jednym głosem, jednym okrzykiem.
WAAAAAAAAGH!!!
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
JarekK
Bothunter
Posty: 5100
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: JarekK »

[Jeszcze niecałe 2 miesiące i będziecie mogli świętować rocznicę :lol2: (25 czerwca)]
Stone pisze: 16 gru 2019, o 13:36Żeby dobrze rosły, o warzywa trzeba dbać.

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[ Byqu dawaj walkę, finał trzeba już planować! ]

Jeden z korytarzy, zakręcający ostro i lekko opadający w dół owalną komnatą, przeciętą kanalikiem odpływowym niewiadomego przeznaczenia rozbrzmiewał rykami grupki jaszczuroludzi, broniących się zażarcie przed wrogami. Umarli nacierali wciąż na młócące pałkami i macahuitlami saurusy, zaś krążący na tyłach janczarzy szukali okazji by uderzyć przełamująco. Kilku strzelało z łuków do walczących, nie bojąc się trafić sojusznika, gdyż umarli niewiele sobie robili z lotek sterczących z potylic.

Edwin stukając kosturem wszedł do sali, mijając naciągających cięciwy janczarów. Najbliższy z nich, zasalutował sejmitarem i przełknąwszy ślinę wyprostował się przed czarodziejem.
- Effendi... mamy tu małe... komplikacje... - wydukał, oglądając się za siebie, gdzie jeden z jego towarzyszy padł z gardłem przeszytym oszczepem. Wprawdzie miotacz skinków zaraz sam padł, przyszpilony drgającą strzałą do filaru lecz pozostali arabowie przezornie cofnęli się za osłonę ruchomego muru z kości.
- Odsunąć się i osłaniać mnie tarczami. - wycedził van Odesseiron zaciskając pięść wokół której zaczęła pulsować czarna jak noc, zimna aura. Skinki posłały swe pociski w stronę magika, lecz te brzdęknęły tylko o strop pomieszczenia lub o półksiężycowate tarcze janczarów. Edwin uniósł dłoń, z której promieniście na wszystkie płaszczyzny korytarza pomknęły z wizgiem ruchome cienie, zbierając się wokół walczących z nieumarłymi jaszczuroludzi. Przez chwilę mrok zakotłował się u stóp obrońców, po czym wyciągnął się wielkimi płachtami ku górze zakrywając całą scenę walki i znów zabulgotał, jak gotująca się smoła, która po kilku sekundach rozpłynęła się w nicość, ściekając znad rozszarpanych ochłapów i pogruchotanych kości zarówno obrońców jak i szkieletów.
- Droga wolna. Widzieliście inne oddziały ? - zagadnął zmieszanych janczarów mag z Marienburga.
- Nie effendi. Widzieliśmy za to wiele trupów. Każdy kto ocalał musiał już dawno dostać się do skarbców niżej i minąć obronę jaszczuroludzi.
- Szlag... - zaklął Edwin - Musicie w takim razie pomóc mi zebrać ilu się da, żeby...

WAAAAAAAAGH!
Gwałtowny ryk przerwał czarodziejowi. Janczarzy natychmiast zwrócili broń w stronę, z której przybyli. Nie trzeba było długo czekać by fala wytatuowanych, zielonych monstrów wylała się zza zakrętu wymachując kościaną i kamienną bronią. Kilka strzał poleciało naprzeciw potokowi, jednak niemal nie wywarły efektu, dwóch pierwszych Arabów zostało dosłownie wdeptanych w posadzkę, ich krew spłynęła kanałem pod stopami ich kompanów, którzy ignorując Edwina puścili się biegiem w rejteradę w głębie piramidy.
Van Odesseiron zaklął i składając ręce wytworzył wokół siebie krąg światła. Za chwilę orkowie, którzy mieli go dopaść trafili maczugami jeno w pustkę. Po wąsatym czarodzieju w czerwieni nie było śladu.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Zaczekajcie do do jutra z walką. Już wróciłem i dzisiaj napiszę przedśmiertny post :lol2: ]

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[ CDN ? ]
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

ODPOWIEDZ