ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: GrimgorIronhide »

[ :shock: wow stary, szacunek ulicy za kawał przezacnego tekstu.
Arena jest na 16, Byqu się martwił o brak klimaciarzy -tylko tak dalej ze zgłoszeniami a wyjdzie ze bezzasadnie.]

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

[ Edit: jednak nie dałem rady wczoraj, vim nie ma systemu autozapisu. jedna głupia burza i ćwierć tekstu pisałem od nowa -.-
Ale w końcu, po wielu trudach, dzieło me skończonym się jawi. ]
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[No dobra, skończyłem redagować tekst. Chyba już nadaje się do przeczytania. Zapraszam!]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[No, jak na razie Arena zapowiada się obiecująco :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6355

Post autor: Naviedzony »

Powiedzieć, że biesiada kompanii była suto zakrapiana alkoholem, to jak wspomnieć o tym, że smoczy płomień bywa ciepły. Po pierwsze dlatego, że innych biesiad Wolna Kompania nie wyprawiała, a po drugie dlatego, że ilość pochłanianej przez biesiadujących gorzałki mogłaby posłużyć do zaopatrzenia niejednego Tileańskiego karnawału. Hans Buba właśnie zamierzał iść się odlać, kiedy do ogniska przyczołgał się Wąsaty.
- Hau, hau! - powiedział i wpadł do ognia. Jego imponujący zarost zajął się natychmiast błękitnym płomieniem, co tłumaczyło gdzie podziewała się cała wódka, której nie potrafił już pochłonąć otworem gębowym. Kompania zawiwatowała wznosząc toast. Wąsaty zerwał się na równe nogi i - zbliżając się heroizmem do legendarnych bohaterów - utrzymał pozycję pionową. Osmolone resztki jego wąsów zatrzęsły się od serdecznego śmiechu.
- Koniec żartów! - ryknął, a oczy wyszły mu z orbit. - Jestem tak pijany, jak Hans nigdy nie był i nigdy nie będzie!
- Cooooo?! - zawył Buba. Taka obraza niemal nie mieściła się w dostępnej jego umysłowi skali obelg. - Jak śmiesz, trzeźwa świnio?! Ja się urodziłem pijany bardziej niż ty! I do dzisiaj nie wytrzeźwiałem! Moja matka piła Bugman XXX, a twoja piła wodę! Jak baran!
Tego już było zbyt wiele. Wąsaty dżentelmeńskim kopnięciem w oczodół wyzwał Bubę na pojedynek. Poturlali się po trawie i legli, przytuleni, zdjęci alkoholowym wzruszeniem.
- Ty wiesz, Buba, że ja tak wszystko z sympatii... Ile to lat już się znamy...
- Prawie dwa.
- Prawie dwa - załkał Wąsaty. Łzy jak grochy perliły mu się na policzkach. - Czy ty wiesz Buba, że ja żadnego z moich braci nie znałem tak długo? A miałem jednego. Zawsze chciałem znać kogoś tak jak ciebie.
Usiedli. Wokół nich, zachowując pełne szacunku milczenie zebrała się reszta Kompanii. Przeczuwali, że dzieje się coś doniosłego, że być może teraz właśnie rozstrzygają się ich losy. Był to wniosek kompletnie nielogiczny, a także pozbawiony jakichkolwiek podstaw i w związku z tym okazał się być słusznym.
- Ja to zawsze chciałem zostać zabójcą. Krasnoludzkim zabójcą - powiedział Hans Buba. - Takie miałem marzenie.
Zebrani pokiwali głowami ze zrozumiem. Po ósmej butelce zrozumienie towarzyszyło im już na stałe. Wąsaty złapał Hansa za ramiona i spojrzał mu głęboko w oko. Drugie w międzyczasie zakrył siniak po kopnięciu.
- Totalnie powinieneś zostać krasnoludzkim zabójcą! - zawołał.
- Totalnie powinienem! - uświadomił sobie Buba.
- Byłbyś zajebistym zabójcą! - krzyknął ktoś z tłumu.
- Totalnie byłbym!
Radosne okrzyki Wolnej Kompanii wypłoszyły z krzaków nie tylko te nieliczne ptaki, które nie uciekły wcześniej, ale i niedźwiedzia. Niedźwiedź próbował być groźny, ale uznał, że nie warto i poszedł spać gdzie indziej, unikając największej (i ostatniej) przygody swego życia.
- Zostaję zabójcą!!! - ryknął Buba, zrywając się na równe nogi. - Golcie łeb! - dodał. Chciał uściskać Wąsatego, ale Wąsaty obrzygał sobie buty i zasnął.
Natychmiast wyczarowano brzytwę. Z wielką wprawą na wpół ogolono, a na wpół oskalpowano Hansa. Powszechnie zgodzono się, że z twarzą zalaną krwią wyglądał lepiej niż te konusy, bawiące się w prawdziwych Zabójców. Kompania nie posiadała się z radości. Ogolenie Bubie łba w oczywisty sposób zwiększyło przecież jego zdolności bojowe i prestiż Wolnej Kompanii. Z uskrobanej rdzy zmieszanej z likierem ktoś ukręcił farbę i chwilę później dumny, pomarańczowy czub Zabójcy zdobił głowę Hansa Buby.
- Teraz żeś jest pan! - zakrzyknęli do Buby unosząc go na ramionach (i przypadkiem zrzucając na zaszczaną trawę). - Więc pij jak pan!
Złociutki, skarbnik Wolnej Kompanii, przełykając łzy wzruszenia wydobył ze skrzyni ich największy skarb. Butla krasnoludzkiej gorzały zalśniła w blasku ognia.
- Pij - szepnął. - Pij wszystko.
Buba drżącymi dłońmi przyjął ten największy z darów i odkorkował. Wszy w jego brodzie umarły, dżdżownice w glebie, na której stał zwinęły się ze zgrozy w ciasne precelki, a stężenie alkoholu we krwi całej Wolnej Kompanii zaczęło rosnąć od samego widoku tego przedniego trunku. Alkohol zawarty w butelce swoją mocą zagiął rzeczywistość, spoza której na Hansa Bubę spojrzały płonące oczy. Hans nie przejął się ich obecnością, bo płonące ślepia spoza zasłony rzeczywistości nie były najdziwniejszą rzeczą jaką ujrzał podczas biesiad Kompanii.
- Duszę stawiam, że zrobię tę butlę na jeden raz! - ryknął, aspirując tym samym do panteonu autorów stwierdzeń podobnych do "Jak kopnę smoka w dupę, to wisicie mi piwo".
Istnienie pękło z hukiem i w powietrzu zmaterializowała się gibka istota. Jej blada skóra kontrastowała z błyszczącymi głębokim fioletem oczami. Zamiast dłoni posiadała dwie pary chwytnych szczypiec, paskudnie przypominających szczypce do kastracji, którymi kiedyś straszono Hansa w lochu.
- Mroczny Książę przyjmuje twój zakład - wysyczała.
Kompania wytrzeszczyła oczy.
- Ja stawiam koronę, że Dymacz nie wydyma potwory! - zakrzyknął Hans. - Bo nie wydyma!
- Ja nie wydymam?! - wywołany uniósł się honorem. - To potrzymaj mi piwo!
- Zara - zaniepokoił się demon - co jest?
Tylko nadnaturalny refleks pozwolił mu uniknąć Dymacza, który z wielką wprawą zaszarżował na jego tyły. Sytuacja w mgnieniu oka zmieniła się na jego niekorzyść.
- Poczekajcie! - zawył, widząc jak niezadowoleni kompani sięgają po różne ostre i ciężkie przedmioty. - Przecież Buba jest zabójcą!
- No i? - zapytał go Złociutki, wsypując gwoździe i widelce do garłacza.
- Żeby być zabójcą musi przecież zabijać! Zabijać jak najpotężniejszych przeciwników. Tak potężnych jak tylko się da!
- No i będę - Hans Buba wzruszył ramionami, rozkręcając korbacz. Z jakiegoś powodu od niego właśnie demon trzymał się najdalej. Kompani pokiwali głowami. Był przecież Zabójcą. - Zacznę od Rudigera z Mysiej Podpierdółki. A potem Grubego, bo go nie lubię.
- Ale jak to? Dlaczego mnie? - stęknął Gruby. Groźba spotkania w walce Zabójcy Hansa Buby sprawiła, że gwałtownie wytrzeźwiał o kilka promili, co jednak wcale nie poprawiło jego sytuacji.
- Nie dyskutuj z Zabójcą! - zakrzyczała go Wolna Kompania. Gruby usiadł i zrobił nieszczęśliwą minę.
- Nie o nich mi chodzi! - zirytował się demon. Tak głupiego śmiertelnika nie widział od czasu, kiedy został stworzony, czyli jeszcze nigdy. W materialnym świecie bywał jednak zbyt rzadko, by pojąć, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej. - Innych przeciwników. Potężniejszych. Niedługo odbywa się Arena Śmierci i tam możecie zdobyć wielkie bogactwa. Hans może tam zabijać potężnych wojowników. Będzie biba - dodał, widząc ich nieprzekonane miny.
Wszyscy spojrzeli na Zabójcę.
- Myślę, że totalnie powinniśmy pójść na Arenę Śmierci! - zawołał, po czym strzelił demona kiścieniem.
- Zzaaa ccccooo...? - wystękał demon powoli dematerializując swoje znękane ciało.
- W imię zasad, skurczybyku - powiedział Hans Buba z włosami rozwianymi na wietrze. - I kodeksu honorowego Zabójcy.


- Imię postaci: Hans Buba
- Rasa i klasa: Imperialny najemnik (traktować jak DoW Captain)
- Broń: Kiścień wykonany z gwoździ kupionych od handlarza relikwiami. Wedle jego słów użycie ich w walce powinno niesamowicie karać demony i nieumarłych. Hans Buba nie wierzy w demony i nieumarłych, ale gwoździe kupił na wszelki wypadek.
- Zbroja: średnia (kolczuga). Hans nie nosi hełmu, żeby jego pomarańczowy irokez mógł swobodnie i z dumą obwieszczać otoczeniu, że jego właściciel jest krasnoludzkim zabójcą, nawet jeśli nie jest. Na uwagi, że zabójcy nie noszą zbroi, Hans reaguje niezrozumieniem.
- Ekwipunek: Święty oręż. Gwoździe, które Hans Buba kupił od handlarza relikwiami za ćwierć korony naprawdę były relikwiami. Nikt nie byłby tym faktem zdziwiony bardziej, niż ich sprzedawca.
- Umiejętności specjalne: Kompletny Szaleniec. Równie odważny, co głupi.
Ostatnio zmieniony 10 lip 2015, o 13:09 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

[Przeczytałem w końcu historie wszystkich dotychczas zgłoszonych postaci i rzeczywiście na Arenę szykuje się zgraja całkiem interesujących zabijaków ;) A Byqu chyba będzie miał spory kłopot gdy trzeba będzie przydzielić miksturki.]
Ostatnio zmieniony 9 lip 2015, o 18:27 przez Leśny Dziad, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

[ mnie póki co rozłożył Hans Buba. chuj, że na razie tylko parę linijek, skoro i tak sprawiły, że jak debil szczerzyłem się radośnie do ekranu :D z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. ]
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Awww yiss, Naviedzony wkracza do akcji !]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6355

Post autor: Naviedzony »

[Historia uzupełniona]

Kolas111
Chuck Norris
Posty: 407

Post autor: Kolas111 »

[Naviedzony Mistrz :lol2: ]

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Kolejny dowód na to, że można zabić śmiechem i to jeszcze w czempiońskim stylu :mrgreen: ]

Awatar użytkownika
KERSZUR
Mudżahedin
Posty: 254

Post autor: KERSZUR »

Erwin von Wador, siedział wsparty o kamienny filar delikatnie podgryzając drewniany patyk, otoczony był przez niedobitków oddziału broniącego kopalni i znajdującej się podziemnej kuźni, miejscem niezwykle potrzebnym do prawidłowego prosperowania całego miasta Ferenstein. Przyjęte przy stworzeniu miasta zasady iż każdy jest równy i praktycznie wykluczenie z społeczeństwa biedy i nędzy, niosło to ze sobą duże nakłady pieniędzy. Młody kapitan doskonale zdawał sobie sprawę z kluczowego dla gospodarki, punktu przemysłu, artykuły z tutejszego srebra były rozprowadzane po całym Starym Świecie, znajdowały się tu również pokłady magicznej skały która kiedy zostało odpowiednio przetworzona przez krasnoludzkich mistrzów obróbki, stawała się katalizatorem magii. Najprawdopodobniej to te pokłady spowodowały nagły atak skaveńskiej armii. Śmierć poniosło wielu niewinnych górników, kiedy fale niewolników zalewały tunele, za nim ustawiono regimenty zwartych mieczników, tylko truchła zdobiły chodniki a masa futrzanych ciałek parła do przodu. Obrona stawiła nieprzełamany opór, prowadzona przez młodego kapitana. Ich tarcze, broń, oraz oręż skąpane zostały w posoce oponentów, a ciała martwych pomału piętrzył się po sam strop. Kiedy ucichły odgłosy dobijanych szczuroludzi, rozległ się nagle syk i swąd palonych ciał. To miotacze ognia torowały sobie drogę wśród żywych i umarłych.
Erwin nagle poczuł szarpanie za pancerz i spojrzał za siebie. Zobaczył to dziwne spojrzenie oczu towarzyszących im Krasnoludów, a najstarszy wśród nich rzekł: - jeżeli przypalą prawą odnogę kopalni, za naszymi plecami to jak metan pierdolnie, to nie będzie co z nas zbierać.
W między czasie ujrzał płomienie przebijające mur zbudowany ze szczątek.
- Ratuj się komu życie miłe.- zawołał w trakcie biegu.
Nie zdołali nawet przebiec 50 metrów kiedy piekielny ryk rozerwał im bębenki, a za ich plecami rozlała się ściana niebieskiego płomienia. Fala wybuchu zmiotła ich z nóg, a kakofonia bólu niosła się po całej kopalni. Sypiący się pył ocucił leżącego kapitana, nie otrzymał praktycznie żadnych obrażeń poza lekkimi poparzeniami i popękanymi płytami w zbroi.
-Ojciec mnie zabiję.- Sapnął, rozkazał zebrać ocalałych i rannych, i wycofać się do ostatniego pomieszczenia które dawało jakiekolwiek szanse przeciwko przytłaczającej masie szczurów. Już jakiś czas temu rozległ się odgłos chrobotania i szmeru.
Musiała ich pchać jakaś wielka siła skoro nadal ich morale pozwalały na kolejne ataki. Rozejrzał się po słabo oświetlonej sali, naliczył ledwo 18 osób z czego przeżył tylko jeden Krasnolud. Reszta leżała martwa bądź ranna. Przegryzł zwęglone drewno, czując gorzki smak spalenizny i wyrzutów sumienia z powodu martwych towarzyszy. Kiedy tu przybył miał ze sobą praktycznie 60 ludzi i tuzin ludzi gór.
Kiedy przypominał sobie ich twarze ich marzenia i ambicję, ogarniało go nieodparte pragnienie zemsty i mordu.
Poczuł nagły uścisk na barku, kiedy odwrócił twarz zobaczył smutek i gorycz w oczach Krasnoluda, wyczuł w nim te dziwne coś tak jakby pęknięcie, odczuwane w rzeszach Zabójców, którzy przemierzali świat w poszukiwaniu godnej śmierci.
- Stracili większość swojej armii, co prawda zginęły z ich strony same prawie nieważne jednostki niewolników, to zapewne teraz walka stanie się najcięższa i zawzięta, najprawdopodobniej prowadzi ich jakiś znakomitszy wódź skoro nadal stawiają opór, musimy grać na czas i czekać na wsparcie- rzekł, jednak jego usta mówiły co innego, niż jego uczucia, też pragnął krwi i zemsty za zamordowanych pobratymców.
Strzepał z siebie resztki pyłu i wsparł się na włóczni, jego ludzie podążyli za nim bez słowa, niczym cienie. Byli gotowi zginąć jednak, musieli utrzymać przyczółek, gdyż inaczej rozpoczęła by się rzeź mieszkających wyżej mieszczan. Usłyszeli uderzenia w ciężkie dębowe drzwi, zwarli szyki i czekali na ostatnią walkę.
Wybuch zmiótł odrzwia otwierając przednimi ciemną drogę do głębin ziemi wypełnionych czerwonym setkami krwawych oczu. Rozległo się buczenie gdy Krasnolud zaczął kręcić młyńce toporem. Zwarli formację tworząc żywy mur, kilka szybkich pchnięć pozbawiło przeciwnika kilku głów i zapału do walki. Pozwolił sobie na bezpośredni atak, rozbijając i machając na oślep włócznią, zbierał krwawe żniwo, a przeciwnik nie był w stanie kontratakować z powodu braku miejsca i dzierżeniu krótkiej broni. Za nim stale kroczył jego oddział oczyszczając pomieszczenie i pomiotów spaczenia. Między nogami/szłapkami wycofujących rozległ się pisk, i z ciemności wychynęły największe szczury jakie widział na oczy, zwolnił uchwyt na tarczy i wykonał piruet miotąc rozbiegane roje. Szczury dzięki temu zyskały pole do manewru i raz po raz dudniły odbite ciosy od tarczy, z obu stron jednak pojawiły się miecze jego oddziału, wycinając mu szeroką przestrzeń.
Walka przyniosła im dość nikłe straty, jednak z minuty na minute co raz to kolejny padał od zmęczenia lub ze zbyt ciężkimi ranami by kontynuować walkę. Kiedy tracili już resztki nadziei nagle zabrakło szczurów, a te które przeżyły rzuciły się do ucieczki. Jego ludzie nie wiwatowali, zbyt wielu dzisiaj umarło w tej bezsensownej i nierównej walce, wielu z ich towarzyszy umarło w strasznych bólach, to od wybuchu, to od pożarcia żywcem przez roje, to od ran zadanych przez spaczone i zatrute ostrza.
Względny spokój przerwał ryk bestii, gdy oddział Rat Ogrów wbiegł do pomieszczenia.
Ludzie nie mieli nawet sił, czy nawet nadziei na stawienie im czoła, dźwigali się mozolnie, wznosząc modły do Morra, nawet gdyby byli wypoczęci i w pełnym garnizonie ich szanse byłyby zbyt nikłe.
Jednak na środku sali zajaśniały dwie postacie, jedna wysoka, uzbrojona w długą włócznię, przy zdobioną powgniataną, srebrzystą, pełną zbroję płytową i osmalony hełm z pawim piórem, na jego ręce smętnie wisiała zmaltretowana tarcza. Drugi z nich był zaskakująco niski i szeroki w barach, miał na sobie wyłącznie splamiony krwią kaftan i dzierżył oburęczny runiczny topór. Wyglądali nikle na tle szarżujących bestii, jednak dali im ostatnią nadzieję, na próbę przeżycia.
- Niech przyjdą, jeszcze jeden Krasnolud w tej kopalni dycha.- ryknął wsparty o żelazne kowadło, wbijając topór w nogę pierwszej z ośmiu szarżujących monstrów.
Erwin nie miał nawet czasu na jakiekolwiek słowa, wbił w gardło, po same drzewce ostrze jednemu z szarżujących i uchylił się od cięcia jednego z poganiaczy, zasłonił się tarczą przed jednym z Rat ogrów przyjmując mocarne uderzenie, zgiął się w pół od samej siły, a po ustach spłynął mu strumyk krwi. Broń przeciwnika ugrzęzła w drewnianym poszyciu tarczy, co pozwoliło kapitanowi na wyprowadzeniu kolejnego pchnięcia, które pozbawiło, bądź ciężko raniło bestię. Zdążył tylko zobaczyć jak jeden potwór morduje jednego z jego podwładnych, ogarnęła go furia wypuścił zniszczoną tarczę i z impetem szarży wbił się w ramie mordercy przecinając przy okazji jedną z tętnic na szyi, bezrozumny stwór cisnął nim w przypływie nagłego bólu o najbliższą kolumnę. Podniósł się obolały, czuł połamane żebra i pulsujące praktycznie całe ciało, na jego oczach ocalali ludzie z pomocą wściekłego krasnoluda jakoś dali sobie radę z pozostałymi monstrami i szczurzymi pomiotami. Po rozbitych odrzwiach nagle wtoczyła się kolejna maszkara tym razem większa i pokryta mnóstwem spaczeń i mutacji, a z jej grzbietu spoglądał niezadowolony szczurzy generał.
-Łamacz kości, to nasza jedyna szansa teraz albo nigdy.- pomyślał i wyjął z ręki zamordowanego żołnierza prostą okrągła tarczę, stanął na samym środku, obolały, ranny ale nie złamany, stał na środku rozrzuconych wszędzie trucheł poległych, jego ludzie zgromadzili się przy wyjściu gotowi ewentualnie wspomóc swego wodza gdyby pojawiło się kolejne mrowie skavenów.
Erwin spojrzał po swoich podopiecznych i ze łzami w oczach rzucił się w kierunku jego ostatniego wroga, który piorunował go wzrokiem po tym jak zmiótł jego armię i pokrzyżował, jego chytry plan. W biegu przyjął na tarczę pionowe cięcie, poczuł pękające kości w całej ręce. Jednak plan się powiódł nadal żył, i był dokładnie pod nimi. Ostatkiem sił przebił Gardło bestii która nagłym impulsem, szarpnęła się w górę mieląc w pisku swego Pana.
Przewracające się cielsko powaliło zwycięskiego kapitana. Erwin ocknął się po chwili czując na twarzy dziwną rzecz i nietypowy zapach, z przerażeniem zdał sobie sprawę że znalazł się pod genitaliami zabitego potwora, nagle coś zepchnęło ścierwo z jego ciała.
- Rzekłbym piękna, walka godna Dawiego, ale tak chujowej śmierci nigdy nie uświadczyłem- śmiał się, płacząc ostatni z Krasnoludów.
-Mów mi Galiks, jestem twoim ...- nigdy nie zakończył tego zdania gdy gardło rozpłatało mu spaczone ostrze asasyna.
Przerażony Erwin nawet nie mógł się szarpnąć był tak obolały i ranny.
- Tak, to bardzo chujowa śmierć- nie zdążył nawet pomyśleć gdy resztką sił zdołał dosłyszeć kliknięcie i rozbłysk światła, dezintegrującego dziecię spaczenia.
W zamglonej kuźni stał jego brat Arzin.
-Ty tu się wylegujesz, a nasze miasto szturmuję armia Chaosu !
-Też miło Ciebie spotkać, możesz pomóc mi wstać i pomóc moim ludziom ?
-Twoim ludziom ? Jesteś ostatni żywy z tej masakry, a z reszty garnizonu została paćka.
Wsparł się na włóczni, rozejrzał się, aby zapamiętać ostatni raz ich twarze, nie zobaczył w nich strachu, tylko dumę i godność znaną tylko nielicznym.
Nagle obraz się rozmył, rozległo się wycie domen Chaosu i miarowy głos, wzywający go do mordu i pomszczeniu swoich towarzyszy, głos upokarzał go, mówiąc mu że to przez niego zginęli, że nie był w stanie nawet ich ocalić.
Nie zdążył nawet dokładnie o tym pomyśleć kiedy zaklęcie rzuciło nim o posadzkę, w kwaterze namiestnika miasta, w gabinecie ich ojca. Jego oczom ukazały się wyrozumiałe zielone oczy jego drugiego brat Grounda maga Jadeitowego Kolegium, maga życia. W oddali słychać było pogłos bitwy, jednak jego ciało odmówiło współpracy.
-Leż spokojnie, martwy się nam nie przydarz, słyszałem że wyciąłeś sam całą armię szczuroludzi?
-On ? Leżał sobie boroczek kiedy jego ludzie ginęli, jakimś cudem udało im się wytrzymać, was kurier z wiadomością nie opuścił nawet kuźni nim ten zawszony asasyn go dopadł.-zmienił temat kiedy grymas targnął twarzą Erwina.
Kiedy Arzim się odwrócił widać było w jego twarzy przemęczenie i niepokój, dalekie skoki nie były przyjemne dla towarzysza maga, a co dopiero dla samego nawigatora.
-A jeszcze jedno, ojciec już przewidział jak skończy się twoja eskapada po kopalniach, masz zabrać czarną zbroję i świętą tarczę poza tym reszta twego ekwipunku pewnie wymaga wymiany, ja lecę zobaczyć czy da się coś uratować z pierwszego kręgu.- zniknął nie dając nawet szansy na jakiekolwiek pytanie, ale Erwin już wiedział że coś jest nie tak, zaczął wpatrywać się uparcie w oczy swojego brata.
-No dobrze nie patrz tak na mnie, dostaliśmy informację od Elfich zwiadowców że okoliczne lasy przemierza armia Chaosu, która rozbiła jedną z armii Averladnu i uciekając przed pościgiem ze strony Imperium, szuka miejsca w którym może narobić jak najwięcej strat i jak najwięcej poświęcić swym bogom, ( nawiasem mówiąc Ferenstein zostało założone przez 3 rodziny elfów, krasnoludów i ludzi, nie wiadomo dokładnie kiedy, ale trwało w ciszy pomiędzy wielkimi wojnami, nie dając sobie poróżnić swoich mieszkańców, każda rasa włożyła w te miejsce to co najlepsze żyjąc w pokoju, jednak z czasem różnice między rasowe zaczęły się zaogniać, wybuchały wojny domowe, w których jeśli któraś strona miała przewagę 2 kolejne jednoczyły się, jednak kilka set lat temu, doszło między wszystkimi do porozumienia i wprowadzono równe zasdy dla każdego mieszkańca, jednak to ludzie najszybciej się rozwinęli i zdominowali społeczeństwo, jednak nadal wszyscy żyli w pokoju obok siebie, do dzisiejszego dnia ). Ojciec wyprowadził wszystkich ze kręgu rolniczego i gospodarczego i wszystkich zamknął w pieczarze, sam stając z gwardią na straży wejścia.
Erwin podniósł się z ziemi i z nabożną czcią zaczął wkładać zbroję płytową z niebiańskiej stali pozyskanej z meteoru, tarcza pomalowana była na barwy miasta zieleń- oznaczającą rolnictwo i bliskość z naturą i czerń, kolor ziemi i przemysłu związanego z nią.
- Nasze zadanie jest proste mamy za wszelką cenę, obronić 2 krąg ( przemysłowy) aby ocalić manufaktoria, zaleczyłem wszystkie twe najpoważniejsze rany, dasz sobie radę ?
Szybkie -wio- musiało wystarczyć mu za odpowiedź, on sam udał się do pobliskiego szpitala w celu uleczenia rannych.


Pęd wiatru, zdjął z niego pobolewania, lecąc w kierunku niższych partii miasta zobaczył ogrom zniszczeń i płonący pierwszy okręg w którym paliły się domy rolników i ich narzędzia pracy, na szczęście uratowali kopalnie więc mogli przez jakiś czas kupować dobra ziemi od pobliskiego Averheimu, pociągnął delikatnie lejce pegaza, wskazując miejsce lądowania przy wielkiej bramie, drugiego kręgu dzielące obecnie ludzi od morza Chaosu.
Na miejscu zastał regimenty zbrojnych w halabardy broniących dostępu do bramy, w mgnieniu oka poznał go jego przyjaciel z dzieciństwa Eremil, obecnie kapitan.
-O Erwin nie wyglądasz za dobrze zaraziłeś się od Arzima kiłą? ( mimo bycia magiem światła jego brata znały wszystkie młode kobiety i ich ojcowie)
-Bardzo śmieszne, tak śmieszne jak płonący sektor rolniczy, zamiast walczyć stalą leczyliście Heretyków i Demony śmiechem ?
- Kiedy ty robiłeś sobie wakacje, my rozbiliśmy większość armii przeciwnika- nagle stał się poważny- dzisiaj straciliśmy wiele ludzi, elfów i krasnoludów, jednak wystarczy obronić tą bramę a twój ukochany braciszek ze swojego piekielnego działa wystrzela resztę bestyjek, jak to miewa dzisiaj w zwyczaju.
Huk armat niósł się po nieboskłonie, nieustanie dziesiątkując armie przeciwnika, a celny ostrzał elfickich łuków, ludzkich kusz i kransnoludzkich muszkietów wybijały kolejne regimenty wroga, jednak nadal piekielne legiony toczyły się w powolnym karnawale w kierunku bramy, nie było wątpienia nadal mieli jakiś plan.
Zaskoczeniem dla atakujących był fakt iż praktycznie nie mogli używać magii, nagromadzone przez latach kryształy w rękach krasnoludzkich kowali stanowiły nie przebitą bramę, jednak bogowie chaosu spełnili przekorną prośbę swoich wiernych, w kilku miejscach miasta rozdarła się przestrzeń a oddziały demonów wdzierały się do wnętrza miasta, prowadziły ich dwie piekielne postacie, jedna była dzieckiem nurgla i prowadziła bezpośrednio zastępy Plaguebearersów w kierunku wrót. Ich drogę przecięła horda halabardników z Erwinem na czele.
Demony powolnym krokiem zaczęły swą szarżę w kierunku najeżonego okręgu.
Kiedy byli kilka kroków przed oddziałem, Erwin poczuł obrzydliwy fetor i otoczyła go fala much, przysłaniając mu widok, podniósł rękę dając komendę detachmentowi kuszników, do ostrzału, bełty dopadły cel, jednak nie powaliły któregokolwiek z posępnego oddziału, dalej kroczyła upiorna kawalkada śmierci, wielu niosło rany które zabiłyby zwykłego człowieka, jednak ich patron zasklepiał ich rany.
Widział niepokój w oczach towarzysz, ale musiał utrzymać zimną krew, to była zbyt ważna potyczka, która decydowała o losie całego miasta i ich mieszkańców.
-Spokojnie, trzymajcie pozycję, to jest nurgle tego się nie szarżuje.- zakomenderował.
Zetknęli się na środku ulicy broniąc dostępu do bramy, sam pierwszy przebił długim pchnięciem jednego z potworów, jednak w jego kierunku poszybowało zatrute ostrze wgryzając się w tarczę, używając całej dostępnej mu siły wyszarpnął włócznię rozcinając przy okazji całe podbrzusze, mimo to nadal demon kontynuował swój pochód depcąc swe zwisające jelita, znad jego głowy wychynęła nagle halabarda skracająca niespodziewanie nurglitę o głowę, nie musiał się obracać doskonale poznając Eremila.
-Dzięki- niedbale rzucił, odganiając fale much, wykonał następnie kolejne trzy pchnięcia które z powody złowieszczej aury sięgnęły tylko jednego celu, zrzucając zgniły hełm wraz z zawartością.
Szybkim spojrzeniem przekalkulował sytuację, nadal mieli dość sporą przewagę liczebną i dzięki ustawieniu jednostki w mięsnego jeża, pozbyli się korzyści jaką dawała oponentom szarża, jego ludzie mimo fetoru, much i nie ludzkiego zachowania nadal mężnie bronili swoich pozycji, mimo że kilku zginęło od ran a wielu dogorywało od trucizny i było pożerane żywcem przez stada krwiożerczych insektów.
Z rozmyślań wyrwało go nagłe pojawienie się potwornego czempiona mrocznych bogów, jego ciało przedstawiało jeden wielki koszmar, z wielu czyraków wylewały się strumienie ropy, a z pożółkłej skóry wyskakiwały tasiemce, muchy i inne niemiłe człowiekowi szkarady, nie nosił żadnej zbroi poza olbrzymim brzuchem pokrytym licznymi trofeami, wśród nich wiły się ciała Elfów zamordowanych zapewne po zdobyciu pierwszej bramy, w ich oczach nadal tliło się życie jednak, samo patrzenie sprawiało iż człowiek popadał w obłęd. Z kręgosłup wystawała pokrzywiona deska z przybitą stwardniałą szmatą z znakiem Nurgla, w jego rękach spoczywał ogromny dwu ręczny topór, a twarz przysłaniał, starodawny hełm.
-Tyle dobrze nie musimy oglądać jego szpetnej mordy- szepnął Eremil.
Czempion z rozpędu rozciął trzech halabardników, raniąc i zatruwając kolejnych, młócił kolejnych, nie robiąc sobie nic z ostrzy sterczących w każdym calu jego ciała.
-Zajmę się nim, wy nie pozwólcie im nawet splugawić tej bramy- krzyknął biorąc rozpęd i wbijając włócznie w cielsko potwora, zasłaniając się tarczą wypchnął go poza miejsce bitwy. W ostatnim momencie wyszarpnął z jego trzewi broń i odskoczył, kiedy przestrzeń między nimi wypełniły trujące wymiociny przeciwnika, starał się odciągnąć go jak dalej od jego ludzi, w których zawierzył nadzieję. Nie wiedział ile czasu trwał ich pojedynek, ale jego zbroja pokryta była kolejnymi rysami, nie wspominając o jego tarczy mimo to nie pozostał dłużny, zmieniając cielsko przeciwnika w mielonkę. Szykował się do kolejnego starcia kiedy usłyszał za sobą kroki, kroki malutkiej dziewczynki, która pojawiła się za plecami Nurglity, ten widząc kolejną ofiarę swej rzezi, już rozchylił usta w celu zarzygania biednego dziecka na śmierć, jednak jej delikatne ciało zasłonił młody kapitan przyjmując cała zawartość na swą tarczę i nieodsłonięte ciało, piekło niemiłosiernie dziurawiąc jego jestestwo, mimo to do samego końca trzymał ją w swoich objęciach, kiedy przeciwnik ciągnął swój skuteczny atak.
Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się postać Arzima, który oświetlił twarz rzygającego, nie minęła chwila kiedy rozległ się huk działa i kula pozbawiła głowy upiorną postać.
Erwin spojrzał po bracie i z przerażeniem odnotował jego krytyczny stan, całe jego ciało wybielało a na jego klatce piersiowej płonął żywym ogniem, talizman z kryształem katalizującym jego magię.
-Musze wracać, nadlatują kolejne furię a nie zostawię dział na pastwę losu.- urwał kiedy niespodziewaniu zewłok naglę się poruszył i uniósł na wyszczerbionej broni, a przestrzeń wypełnił szaleńczy rechot nie należący nawet do demona, bardziej do jego ukochanego ojca obserwującego walkę ze swego boskiego ogrodu.
-Zabierz ją i uciekajcie, acha za nim odejdziecie, co się stało z oddziałem halabard broniących bramy?- zapytał rozprostowując obolałe mięśnie.
-Brama została uratowana, większa część przeżyła dzięki odwadze Eremila- tu twarz mówiącego przeszyła nagła zmarszczka.- o tyle sam nie miał tyle szczęścia, podczas pojedynku z czempionem nurglitów, skrócił go o głowę jednak z powodu ran i trucizny wyzionął ducha.
Erwin zaczął powolnie kroczyć w kierunku niezmordowanego przeciwnika, aby ukryć łzy wypływające obficie spod jego hełmu, kiedy usłyszał trzask sygnalizujący, ucieczkę brata ogarnął go szał, niezliczoną ilość razy przebijał ciało, sam przyjmując wszystko na tarczę, która pokryta została rżącym kwasem i podczas każdego starcia trawiła i tak już zniszczone ostrze oponenta, jednak nadal nie mógł zadać kluczowego ciosu, cielsko olbrzyma wyglądało jak podziurawiony zgnity ser mimo tego nadal trzymał się na nogach, jednak w momencie kiedy broń posypała się się w metalowe opiłki, postawił wszystko na jedną kartę, przebił się przez zasłonę smrodu, much, obrzydzenia i przebił całe cielsko przyszpilając je do podłoża.
Poczuł nagłą ulgę kiedy przeciwnik zastygł, jednak kiedy nagle cielsko się pochyliło i ujrzał wzbierające w jego szyi potoki żrącego płynu wiedział, że przegrał, że zawiódł wszystkich.
Kiedy zaczął odliczać, ostatnie sekundy swego życia, usłyszał nagły trzask i słowa.
- Teraz dowiesz się dlaczego wszystkie kobiety nazywają mnie analizatorem.- krzyknął jego brat- Tysiąc lat bólu!
Erwin zdążył tylko przymknąć oczy kiedy magiczna eksplozja zamiotła nim o ścianę pobliskiego domu.
Kiedy się ocknął ujrzał makabryczny widok, po całej ulicy walały się szczątki rozerwanego nurglity, a w wszędzie niósł się ten nie możliwy do wytrzymania smród, nagle po przeciwnej stronie ulicy zobaczył spopielone ciało swojego brata, z trudem się podniósł i zbliżył się do niego, po wstępnych oględzinach stwierdził.
-Wstawaj nie mów mi że takie dmuchnięcie coś ci zrobiło.
-Miałbym dwie prośby, jedna to zamknij pysk, a druga czy mógłbyś łaskawie znaleźć łaskawie moje ręce?- warknął a z kącików jego ust pociekły krople krwi.
Erwinowi, dość sporo czasu zabrało szukanie części brata, jednak znalazł jedynie jego pierścień z znakiem ich rodu.
-Zgaduję że się rozpuściły?- rzucił niedbale Arzim
Nie czekając na odpowiedź rzekł- Zabierz mój pierścień, mi się już raczej nie przyda, chyba że do noszenia na przyrodzeniu, a patrząc na twoje wyczyny, ciebie na pewno uratuję z opresji.- Zaczął się śmiać rzężąc i krztusząc się krwią.
W oddali słychać było krzyki demonów i triumfalne zawołania armii oczyszczającej pozostałe części miasta.
-Chyba to by było na tyle.-rzekł Erwin, uśmiechając się pierwszy raz tego dnia.
Jednak ku jego goryczy po stokach góry poniósł się róg wprost z pozycji jego ojca, broniącego dostępu do cywili.
Cichym gwizdem wezwał swego pegaza, spoglądając na noszonego Arzima w kierunku oddziałów medycznych, na rękach jego oddziału chwalącego go jako pogromcę pomiotu Nurgla i jego armii.
Zdołał uchwycić tylko jedno krótkie jego spojrzenie, mówiące - Że pokłada w nim swoją nadzieję, na lepsze jutro.
-No to ostatnia prosta- mruknął szybując w kierunku, ostatniego pola bitwy.
Jakże się mylił.

Podczas lotu docenił ogrom strat spowodowany nagłym atakiem, pola i lasy wokół miasta zmieniły się w pogorzeliska nie wspominając o pierwszej z kondygnacji, którą pokryły szczątki pomordowanych.
Przeleciał obok bramy gdzie po obu stronach znajdowały się zwały trupów i dogasające walki, niepokoiło go nagłe wezwanie do grodu, nie było opcji żeby znalazł tam się jakiś wrogi oddział, a wejścia do cywilów bronił oddział złożony z 3 tuzinów, ludzi, elfów i krasnoludów. Każdy z nich miał co najmniej wyszkolenie i umiejętności z automatu przyzwalające mu na uzyskanie status Kapitana lub innej zaszczytnej funkcji. Byli wśród nich mistrzowie magii, miecza, strzelectwa i innych przydatnych atutów podczas batalii. Jedynie co mu przychodziło do głowy to bunt, ale dlaczego, jego ojciec namiestnik sprawiedliwe prowadził rządy, nawet opozycja która wytykała mu jakiekolwiek błędy, nie miała żadnych argumentów do podjudzania ludności, z jakiejkolwiek rasy.
Kiedy doleciał do stołpu, uderzył go zaskakujący fakt, nigdzie nie było straży, nikogo kompletnie na blankach, a w powietrzu unosił się dziwnie znajomy zapach.
Trącił pegaza i szarpnął wodzami aby przyśpieszył, w momencie gdy zobaczył dziedziniec poprzedzający wejście do twierdzy-pieczar, ogarnęła go panika i niedowierzanie, wszędzie walały się zwłoki gwardzistów, a na wybrukowanym placu stała tylko jedna osoba, jednakże to nie mógł być człowiek.
Wylądował pod wyważoną bramą, której mogły nie sprostać tarany, wypuścił wierzchowca, wiedział że będzie na nim zbyt łatwym łupem.
Kiedy minął ostatni łuk należący do wyposażenia bramy, zastał powalone posągi bogów, zbezczeszczone kapliczki i pomordowanych. Każdy elf, krasnolud czy człowiek uzbrojony był w najprzedniejszą stal, gromrilu czy ithilmaru, w zależności od upodobań czy rasy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę że przestał oddychać, przejęty grozą i nienawiścią.
Bezgłośnie przeskoczył nad przepołowionym Elfim strażnikiem, wolał na nich nie spoglądać, znał przecież każdego osobiście.
Najbardziej go dziwił fakt że nie mógł spotkać żadnego śladu przeciwnika, żadnego ciała czy choćby śladu przebywania tu oddziału demonów.
Kiedy wspiął się po ostatnich schodach przed masywnymi drzwiami, zobaczył coś co zmroziło mu krew w żyłach.
Do dębowych desek przybity został jego ojciec, a nieznana postać z jego wnętrzności układała coś na rodzaj znaku Khorna.
-Twój tatuś i obecni tu "wojownicy" byli nader daremni, czy ty będziesz chociaż w stanie zapewnić mi chociaż kwadrans zabawy?
Erwin milczał ogarniał go nie pohamowany gniew, a w bębenkach słyszał tylko dudnienie bębnów niczym podczas teleportacji. Normalnie uznałby to za oznakę szaleństwa bądź herezji, jednak tym razem nie zważał już na nic.
-Zabij go, pomścij swoich towarzyszy, stań sssię moim czempionem, a wyniosę cię ponad możliwości ludzi, staniesz się nieśmiertelny, dam ci moc godną tych waszych nędznych bogów!- szeptało coś mu w głowie - uwolnij swój gniew.
Nagle człowiek, bądź już demon zadrżał.
-Ja mam się mierzyć z tym ścierwem w walce o wyniesienie, ja który skąpałem się w morzu krwi ku twojej chwale, ja który nie mam nawet zadrapania na podarowanym od ciebie pancerzu, ja który uczyniłbym z tych śmiertelników twoje bezrozumne sługi!- ryczał w szale.
-Ty i twoi braci będziecie doskonałym trofeum, kiedy będę w stanie samotnie pogrążyć to miejsce w chaosie.
Erwin nagle zaczął się śmiać, jego umysł nie był już w stanie rozumieć motywacji Khornity, miał jedną myśl zatopić ostrze swojej włóczni w ciele tego który sprowadził zagładę i rozpacz na jego dom. Przestało liczyć się wszystko, przeszłość i przyszłość liczyło się tylko tu i teraz i ten który będzie w stanie przeżyć.
Z rozpędu zaszarżował, ciskając tarczę i łapiąc oburącz włócznię, zaskoczył przeciwnika, jednak nie na tyle żeby stworzyć dla siebie sytuację. Lord chaosu lekko się usunął i ze zdziwieniem zobaczył, jak włócznia rozbija w pył stojącą za nim fontannę, musiał przejść do defensywy kiedy ostrze włóczni w szaleńczym pędzie godnym biczownika młóciła powietrze, bez jakiejkolwiek logiki czy taktyki. Sam uzbrojony był w zbroję chaosu, topór i miecz jednak, nie spotkał się z takim przeciwnikiem od lat kiedy opuścił pustkowia chaosu, gdzie zmuszony był do walki o przychylność swego patrona.
Jednak nie było nadal dla niego jakiekolwiek wyzwanie, za nim został opanowany przez chaos mógłby zmieść tego młodzika, mimo że nie pamiętał już praktycznie nic ze swojej przeszłości odezwało się jego dawne ja odczuł tak jakby nostalgię? Nie nie możliwe zawsze był czempionem Khorna.
Ryknął i przeszedł do kontrofensywy, przejmując inicjatywę, parowali nawzajem swoje ciosy, część cięć i wypadów spadały na zbroję nie osłoniętego Erwina, którego tarcza wżerała się w wybity bruk. Zwarli się w tytanicznym pojedynku w furii wypłacając sobie ciosy. Ebrahil bo takie niegdyś nosił imię, zauważył z dziwnym ukłuciem zażenowania, że jego bóg bawi się nim sprawdzając jego umiejętności i wspomagając ludzkiego kapitana, nigdy nie był dumny z tego kim się stał jednak obrał już drogę z której nie ma już odwrotu. W końcu po wymianie znacznej ilości ciosów jego topór przebił zbroję i płuco szalonego człowieka i cisnął nim o drugie drzwi obok swego ojca.
Erwin szarpnął się w szale, ale nagle zaczął goreć pierścień Arzima na jego dłoni chciał to zignorować i do końca pogrążyć się w obłędzie. Ale nagle poczuł że coś jest nie tak, kiedy chciał go sunąć z dłoni nagle inskrypcje przedstawione kometę o bliźniaczych ogonach zapłonęły żywym ogniem a jego palec momentalnie odpadł spalony. Momentalnie zdziałało to na niego jak kubeł zimnej wody. Poczuł się się tak jakby wyszedł z lodowatego jeziora, nie mogąc zaczerpnąć oddechu, bolała go każda cząstka jego ciała nie wspominając o udręczonej duszy. Spojrzał na swojego ukochanego ojca i swych przyjaciół rozrzuconych po cały polu walki. Nachylił się do odrąbanej głowy, naciągnął mu powiek na oczy i odwrócił się twarzą do zaskoczonego wroga. Który nawet nie pomyślał że będzie w stanie wstać, a co dopiero do zmiany jaka zaszła w jego postawie.
-Khorn chciał poddać mnie próbie, gdybym z tobą przegrał zająłbym miejsce nurglity jako żywy sztandar armii, jednak kiedy bym wygrał zająłbym twoje miejsce.- wychrypiał z trudem łapiąc powietrze.
Odpowiedział mu demoniczny śmiech.-Ty, ty pokonałbyś mnie ?
-Sigmar, powiedział mi że gdybym dalej atakował cię w furii, podzieliłbym twój żałosny los, prawda Ebrahilu?
Na to Khornita był w stanie tylko krzyczeć próbując zapomnieć o tym co przed chwilą usłyszał jego cel był jasny, ma zostać Demonicznym księciem i zniszczyć tych zakłamanych, fałszywych bogów, tylko nie umiał sobie przypomnieć dlaczego.
Erwin uchylił się przed cięciem, i sięgnął po świętą tarcze, która nadal nie została nawet nadtrawiono przez kwas nurgla.
Ciął na odlew w plecy pędzącego pocisku, krzesząc iskry po grubym pancerzu. Uśmiechnął.
Jego przeciwnik zdołał się już pozbierać.
-Z czego tak się cieszysz psie, jesteś już trupem.
-Masz szramę na plecach- uśmiechnął się mętnie.
Nie zbyt dobrze pamiętał co było dalej, czuł tylko jak w jego tarczę raz po raz uderza taran, nie miał już sił na cokolwiek, chciał żeby to się już skończyło, żeby mógł zasnąć.
Kiedy kolejne pchnięcie mieczem zjechało po pancerzu łamiąc mu przy okazji żebra, dostał w głowę toporem, rozbijając całkowicie jego hełm i rozpoławiając jego ukochane piórko, podarowane mu kiedyś przez piękną księżniczkę leśnych elfów podróżujących po tych ziemiach.
Topór ugrzęzł na dobre w hełmie a kiedy demon starał się go oswobodzić, Erwin szybko odpiął pasek ratując głowę przed wyrwaniem. to starcie pozostawiło głęboką szramę na jego twarzy przy okazji kalecząc lewe oko.
Podniósł się zmordowany, gotowy na przyjęcie ostatniego ciosu, kończącego jego mękę.
Zamknął oczy, zobaczył swoje miasto w chwili gorącego dnia, pełne ludzi, jego przyjaciół i jego rodziny. Po zdrowym policzku pociekły łzy.
-Przepraszam was, zawiodłem wasze zaufanie.
Następnie rozległ się bulgot tryskającej krwi.


Erwin otworzył oczy, kilka kroków przed nim zatrzymał się niespodziewanie biegnący, z jego stóp wychynęły korzenie wprost z podłoża, przyszpilając go do ziemi.
- Uciekaj.- mruknął Emanuel.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę ze stanu brata, jego skóra była wyblakła, wyglądał jak żywy trup, z kącików ust widoczna była zakrzepła krew, wiedział że to tylko kwestia czasu aż stanie się jakaś katastrofa. Mimo iż ciskał kolejnymi pędami w kierunku Khornity, nie były w ogóle efektywne.
-Myślisz że mnie, pokona jakiś tchórzliwy mag? Gardzę twoją słabą magią!-Ryczał rozbijając pędy i oswobadzając rozerwane stopy.
W powolnym tępię jak zombie ( najlepiej ten z heroes 3) wlókł się w kierunku maga znacząc drogę posoką, magia życia którą dysponował jego brat na nic się nie zdawała.
Nagle Erwin zebrał się w sobie odrzucił broń i złapał kroczącego przeciwnika, uniemożliwiając mu zadanie ciosu, zaczęli się siłować, co nie było zbyt pomyślne dla kapitana.
- Użyj tego- ryknął
- Ale..
- Jeśli zginie całe miasto, to nawet jeśli przeżyję, to skończy się dla mnie życie.
Jego brat z łzami w oczach zaczął inkantację, czerpiąc moc z wiatru Ghyran. Przywołał podziemne istoty które zaczęły wciągać, szamoczącą się parę, wojownik chaosu był o wiele silniejszy ale Erwina pchała niepohamowana determinacja która sprawiła że zapomniał o bólu i obrażeniach, o tym że zaraz zostanie rozerwany na strzępy, ze jego stawy nie wytrzymają naporu.
Nagle błysnęło światło i stali się jednością.

Ocknął się czując palący ból no całym ciele, został skrępowany linami które paliły jego skórę, nie był w stanie się nawet odezwać, dziwne był wstanie rozpoznać że w pomieszczeniu znajdowały się 3 osoby, mimo zamkniętych powiek, odczuwał również tak jakby drugą osobowość która była strasznie niestabilna emocjonalnie.
- Chaos, zmieszał mi myśli- pomyślał.
- Pierwszy raz widziałem coś takiego, już prawie mieszkańcy podziemi pochłonęli ich, aż nagle rozbłysnęło światło i pozostało tylko wyleczone ciało Erwina - rozpoczął Emanuel.
-Nie ulega też wątpliwości ich ciała w jakiś sposób się połączyły, to nadal jest nasz brat. ale z domieszką tego demona.
-Chyba to zdarzenie wyklucza cud, jakieś zrządzenie wiatrów magii, tylko teraz pytanie czy w tym ciele przebywa teraz dziecię khorna czy może wasz bohater?- zapytał nieznajomy mu głos.
- Jego ciało się zmieniło, tak jakby umocniło, jest ponad zwykłym człowiekiem nawet biorąc najlepsze standardy, jego narządy wewnętrzne też są mocniejsze i wydajniejsze, poza tym zasklepiły się jego wszystkie rany, poza tym nieszczęsnym okiem.
-Nawet przyrodzenie mu dość ładnie rozrosło.- mruknął Arizm
-Naprawdę czasem się zastanawiam, czy ty naprawdę po cichu nie aprobujesz Slanesha- zagrzmiał nieznany głos.
- Czyli co odprawiamy egzorcyzm, do momentu aż się wyjaśni kto jest w ciele, a jeśli usmażymy Erwina żywcem?
-Wole jednego trupa niż powtórkę z zeszłego tygodnia, nawet jeśli będzie musiał umrzeć was brat, o ile można nazwać jego egzystencje życiem.

Męki trwały godziny, w sumie po czasie zdał sobie sprawę, że jego ciało nadal należy do niego, nadal był człowiekiem, wiedział że egzorcyzm niszczy tylko demony, jednak dlaczego paliło jego ciało? Jeżeli naprawdę został zlepiony z tym diabłem to znaczy że umrze wraz z nim? Myśli kłębiły się nieznośnie kiedy on pragnął pozostać w bezmyślnym letargu.
Po kilku godzin czół że na jego klatce piersiowej zaczęło wzbierać dziwne wybrzuszenie, uczucie podobne do rozrostu pryszcza lub wrzodu.
-Inkwizytorze, pozwoli Pan na moment. - zasłyszał.
- Dlaczego z jego klatki piersiowej zaczyna wyrastać ten kij ?
- To nie kij to trzonek, prawdopodobnie z topora tego khornity, nie pamiętam go dokładnie.
- To zaczyna się szarpać, zwiększ moc zaklęcia!- zakomenderował niespodziewanie pojawiający się inkwizytor.
Po kwadransie narośl pękła z piskiem i stękiem, uwalniając znajdującą się w środku galaretę która wyparowała w kontakcie z rzeczywistością.
-Plugastwo...
Erwin nagle stracił przytomność, kiedy mdlał wydało mu się że słyszał oddech ulgi.

Ocknął się następnego dnia, czując się jak po przebiegnięciu się od granic Bretonni do Middenheimu. oplatające jego ciało więzy znikły, wraz z dziwnym uczuciem obcej świadomości, odetchnął. delikatnie podnosząc się z łóżka.
Zsunęła się z niego pościel, jednym okiem zaczął przeglądać się w lustrze stojącym obok. Jego całe ciało zostało uleczone, a nawet sporo się rozrosło, mimo to brakowało mu w kilku miejscach skóry, a każdy ruch mięśniem przyprawiał go o zawroty głowy z bólu.
Najechał dłonią na bliznę pokrywającą jego lewą część twarzy, śledząc płynnie drogę ostrza topora. Rozejrzał się po pomieszczeniu, typowe jak każde w tym mieście, te same rozmiary, ten sam kolor ścian, tylko umeblowanie inne, niczym w szpitalu dla chorych na umyśle.
- No,no widzę że mamy kolejnego narcyza w rodzinie.- niespodziewanie ujawnił się Emanuel. - Kiedy skończysz się oglądać może łaskawie przyjdziesz na pogrzebanie naszego ojca ?
Nagle popadły go wspomnienia ostatniej bitwy, widok rozerwanego ciała jego rodzica i wszystkich zamordowanych.
Potknął się, ale szybko złapały go ręce brata, pomógł mu się ubrać i dojść do bramy cytadeli, gdzie zebrał się żałobny tłum, każdego żegnano w taki sam sposób, w ten sam sposób składano ich ciała do grobów, wszyscy w jednym miejscu, każdy sobie równy, jak przed obliczem śmierci.
Uczczono ich pamięć ciszą, kiedy kapłani prowadzili obrzędy, ich ojciec jako jeden z wielu zniknął w czeluściach krypty, a jego imię znalazło się na tablicy grobowej.
Kiedy tłum się rozszedł, Erwin samotnie podszedł do tablicy, smętnie podpierając się drewnianą kulą, zaczął śledzić listę zmarłych, szukając swoich przyjaciół, rodziny i podwładnych, nikt się nie wyróżniał na tej tablicy mimo tego że każdy był inny,
Nagle usłyszał za sobą krok, kiedy się odwrócił spostrzegł typowy kapelusz inkwizycji i jednego z ich agentów.
-Wielka strata.- mruknął, Erwin z miejsca rozpoznał jego głos, to on towarzyszył jego braciom przy jego egzorcyzmie.
-Mimo to mam nadzieję że wiesz co cię czeka prawda?
Na brak odpowiedzi ciągnął. - Za splamienie się herezją i chaosem dostaniesz tylko jedno, oczyszczający ogień miłosierdzi Sigmara, a jeśli nawet mieszkańcy tego pięknego miasta cię poprą czeka ich ten sam los.
- Doskonale o tym wiem, żeby niepotrzebnie nie narazić niewinnych na waszą "sprawiedliwość", jutrzejszej nocy opuszczę miasto.
-Będziemy na Ciebie czekać.- z pod kaptura wychynął uśmiech.
Erwin odwrócił się spoglądając w smutne pokryte chmurami niebo, nie zwracał uwagi na odchodzącego i na pojawiające się krople deszczu stał samotnie pogrążony w żalu za zmarłymi i jego dotychczasowym życiem.


Zgodnie z obietnicą, wieczorem mimo bólu zebrał swój cały ekwipunek, który został już wcześniej naprawiony i wyczyszczony.
Nie zamierzał po tym wszystkim tak sobie umierać, przygotował swojego pegaza do lotu, zamierzał szukać karnych oddziałów, rozsianych po Imperium ( do oddziału trafiało się aby oczyścić swoje imię i odpokutować swoje grzechy, lub po prostu zdobyć chwałę. Wysyłano je na eskapady, walcząc praktycznie za darmo w imię Imperium.) Zamierzał pomóc i odesłać każdego z jego miasta, aby uzupełnili bardzo uszczuplone wojsko na terenie całego Ferenstein.
Kiedy sprawdzał poprawnie umieszczone sidło i delikatnie czesał swego wiernego wierzchowca, usłyszał.
-Nie myślałeś że odlecisz bez pożegnania.
Odwrócił się, a jego oczom ukazali się jego trzej bracia, ze łzami w oczach stojących w stajni.
- Pomachałbym Ci na drogę, ale jakoś mi nie zręcznie.-zażartował Arzim.
Erwin ze smutkiem spojrzał po braciach, nie miał im nic do powiedzenia, bo doskonale wiedzieli co się stało.
- Trzymajcie się !- krzyknął odlatując.

Podróż przebiegała niespodziewanie dobrze żadnego wiatru i chmur, co go bardzo zmartwiło, był doskonale widoczny z ziemi, a wolał żeby minęło trochę czasu od ka zacznie do ścigać inkwizycja. Jego rozmyślenia nagle przerwał huk armaty, rozdzielający niebo, jego wierzchowcem szarpnęło i nagle zaczęli tracić wysokość. Zdążył zobaczyć zielone korony Wielkiego Lasu za nim gruchnęli o ziemię.

Ocknął się po paru ładnych godzinach, znowu był cały obolały zaraz obok niego, leżał martwy jego ukochany pegaz. Zebrał się w nim żal, nawet nie nadał mu imienia, mimo tego że byli wychowywani od małego. Mimo strachu przed pościgiem zebrał się do kopania mu grobu. Kiedy skończył skierował się na północ.
Po kilku minutach zaczął się przyzwyczajać do panujących w lesie zasad, pamiętając rady Elfów, naciągnął na głowę kaptur a lśniący grot włóczni obwiązał kawałkiem płótna. W tym stanie wolał się nie natknąć na żadne monstrum.

Nie wiedział ile minęło czasu jednak poczuł zmęczenie, od jakiegoś czasu zaczął słyszeć dziwne odgłosy, z różnych części lasu, dlatego przezornie wspiął się na drzewo ( co w ciężkim pancerzu graniczyło z cudem) i przewiązał się liną.
Kiedy miał chwilę czasu pomyślał że gdyby ( nie lubił używać tego słowa) jego mutację to prawdopodobnie zginąłby od samego zetknięcia z ziemią, a co ważniejsze nie byłby w stanie nawet się podnieść, a co dopiero wchodzić na drzewa.

Ranek zastał go nie spodziewanie, odgłosy nocy umilkły, jednak gdy jego stopy dotknęły ziemi ogarnęło go przerażenie, znajdował się w samym środku ogromnego obozowiska zwierzoludzi. Na całe szczęście zostało opuszczone, w myślach podziękował Bogom za pomysł schowania się na drzewie i pochowaniu wierzchowca który mógłby nie potrzebnie ściągnąć uwagę watahy. Dyskretnie przemieszczał się do krańca obozu, kiedy nagle usłyszał miarowy oddech, od niechcenia spojrzał na pobliskie zarośla, w których leżało zmaltretowane ciało kobiety, cała pokryta była białą mazią, a sam wyraz jej oczu i stan w jakim znalazły się dolne partię jej ciała wystarczał za jakiekolwiek odpowiedzi. Erwin chciał szybkim cięciem skrócić jej mękę, ale zadrżała mu ręka, nie był w stanie zabić niewinnej osoby i nagle poczuł pierwszy raz inną świadomość która wykonała mordercze pchnięcie, słysząc jedynie słabe- Dziękuje.
Wytarł splamione ostrze i ruszył w dalszą drogę.

Kilka dni później natrafił na stacjonującą armię ludzi, od razu rozpoznał zielono czarne umundurowanie żołnierzy, (tutaj nie będę się rozpisywał.)
Przedstawił się jako posłaniec z miasta wzywających wszystkich do powrotu w macierzyste ziemie, jednak Wielki Mistrz Zakonu Ferenstein, po krótkiej rozmowie oświadczył że najpierw muszą wykonać zlecone im zadanie.
Zatem Erwin dołączył do oddziału halabardników, okazało się bowiem że polują na spotkane wcześniej stado Zwierzoludzi, dzięki otrzymanym informacjom byli w stanie opracować plan zasadzki.
Jednak podczas przygotowań okazało się że te ziemię przemierza karawana Leśnych elfów, która jako jedna z ostatnich opuszcza te ziemię. Erwin złamał rozkaż i przed wcześnie zaatakował ratując jednocześnie nieświadomych podróżnych.


Erwin kiedy nagle stanął pomiędzy elfami a dziką hordą, zaskoczył wszystkich, z krzaków wraz za nim wychynął jego oddział halabard, nagle zerwał z siebie płaszcz ukazując legendarny pancerz, wychynął jako pierwszy mając przed oczami obraz zhańbionej kobiety, zderzyli się z niezliczonym oddziałem Ungorów, a z flanek pojawił się oddziały licznej jazdy i kilka demigryfów, z ukrytych pozycji leciał grad strzał, bełtów i armatnich kul które szybko zmiotły najpoważniejsze oddziały przeciwnika, walka skończyła się tak szybko jak zaczęła, dając połączone zwycięstwo elfów i ludzi.

Po bitwie, Erwin został wezwany przed obliczę generała, który oznajmił mu że wie co się stało w mieście, dał mu dane na temat innych oddziałów, rozmieszczonych po całym wielkim Imperium.
Dołączył również do niego krasnoludzki inżynier Andrzej, którego ocalił rzutem włóczni prze rozpłataniem z rąk jednego z Gorów które dotarły do linii dział.

Kiedy wyruszyli na otrzymanych koniach, nagle dołączyła do nich niespodziewanie Elfka z ocalałego plemienia, która z wdzięczności postanowiła na jakiś czas im towarzyszyć. Po miesiącach pomagali i odesłali kolejne oddziały, które często były traktowane przez lokalnych władców jak mięso armatnie.
Któregoś razu gdy przemierzali lasy Drakwaldu napotkali nietypowe zjawisko, uszkodzony czołg parowy przy którym majstrowało kilku szczurzych mechaników, po uprzednim uprzątnięciu rynsztokowców, przetransportowali pojazd do pobliskiej jaskini, w której czekali cierpliwie aż Andrzej naprawi cud ówczesnej techniki.

Między Erwinem a Elfką Aryią od kilku tygodni wyrosło wspaniałe uczucie miłości, obydwoje spędzali dnie na przemierzaniu wspólnie kniei, dzieląc się swymi troskami, marzeniami, namiętnościami.
Jednak nic co piękne nie trwa wiecznie, któregoś dnia podczas jednego ich spacerów, dostrzegli oddział biczowników, dowodzony przez jego niedoszłego oprawcę, Inkwizytora. Zaczęli biec w kierunku jaskini, zdążyli tylko ostrzec Andrzeja i uzbroić się w pełny ekwipunek.
Jaskinia była rozległa, dlatego nie było to dla nich dobre miejsce do obrony dlatego ustawili się przed gęstym lasem, odgradzając im dojście do ich tymczasowej kryjówki.
-Dobrze ciebie znów zobaczyć pomiocie chaosu- skłonił się nisko.
-Zabić ich, mutanta jeśli jest okazja, pojmać.
Rozległ się ryk oszalałych ludzi, pędzących bezrozumnie na obrońców, mignęły strzały wypuszczane prze Aryię i kule z podręcznego pistoletu Andrzeja. Erwin czekał na nich cierpliwie z przysłoniętym ciałem pod tarczą, szybkimi cięciami i pchnięciami pozbawiał życia kolejnych biczowników, co tylko wprawiało w większy szał kolejnych, w końcu zaczął zbierać pierwsze uderzenia kiedy stracił przewagę długiej broni, na jego tarczę spadały kolejne uderzenia cepów, wymieniał z nimi naprzemiennie ciosy, jednak kiedy on przebił jednego inni atakowali z furią, obijając boleśnie jego ciało ukryte pod doskonałą zbroją.
-Rozstąpcie się!- ryknęła nagle ukryta w cieniu drzew postać, oddział Flagelantów niespodziewanie rozpierzchł się, przed inkantującym magiem, Erwin zdążył zasłonić się jedynie tarczą kiedy biały promień uderzył w niego, gorące powietrze wytrąciło mu tarczę z rąk, a jego postać zaczęła znikać w świetlistej łunie, kiedy zaklęcie minęło na polu walki nadal stał kapitan w czarnej zbroi, poparzony w wielu miejscach.
-Ty, ty, skoro byłeś w stanie to przeżyć to nie ma w tobie zł...- nie zdążył bo strzała przebiła mu krtań.
-Nic ci nie je..- nie dokończyła Aryia kiedy z jaskini wytoczył się czołg mieląc na drodze wszystko łącznie z elfką.
Erwin miał przed oczami jej wyciągniętą dłoń, pochłanianą przez stalowy pancerz giganta na parę.
Pamiętał tylko z tego później tylko jak włócznią w napadzie szału wymordował resztę oddziału, a kiedy czołg rozbił się na pobliskim drzewie, bo nie naprawili do końca sterowania, słyszał ryki Andrzeja- kto kierowcą kur#a jest! który swoim toporkiem rozpłatał pół tuzina ludzi.
Kolejnym obrazem jaki sobie przypominał był pokrwawiony kapelusz inkwizycji kiedy w szale ręcznie masakrował szalonego pilota. Kiedy jego twarz zaczęła przypominać krwawą papkę, nagle jego złość zaczęła wytłumiać druga osoba, a nagle jego zamknięte do tej pory oko się otwarło, jego kolor był zielony co przeczyło jego wcześniejszemu niebieskiemu odcieniowi.
-Wiem co się stało, rozumiem Cię, ale wiesz że jeśli nie przestaniesz stanie się jeszcze gorzej, aż w końcu staniesz się tym czym ja się stałem.- mruknęła w jego umyśle niezidentyfikowana istota.
- Wiedziałem, że należało wyeksterminować was zaraz po narodzeniu, ale wasz ojciec był przeciwny...wielka czwórka...każdy z was będzie należał do innego z Mrocznych Bogów- mruczał krztusząc się krwią.
Zaraz po tym wyzionął ducha, po zostawiając Erwina samego.
Nie był w stanie nawet odnaleźć ciała swojej kochanki, która w nieokreślonych okolicznościach zniknęła, kiedy po kilku dniach przeczesali każdy kawałek pola bitwy, a Andrzej naprawił przeklęty czołg każdy ruszył w swoją stronę. Krasnolud w kierunku Nuln, mając na celu zostać pierwszym krasnoludzkim czołgistą, a człowiek po kilku próbach kontaktu z nieznaną sobie osobą usłyszał tylko. - Arena Śmierci...
A więc nic mi nie pozostało- mruknął


Imię: Erwin von Wador
Rasa: Imperialny Kapitan
Broń: Włócznia i duża tarcza
Zbroja: Pełna zbroja płytowa, ciężki hełm z piórem.
Ekwipunek: Mistrzowska zbroja. ( zbroja z meteorytowego metalu )
Umiejętność Specjalna: Tarczownik,Sprawny kontratak
Ostatnio zmieniony 21 lip 2015, o 03:27 przez KERSZUR, łącznie zmieniany 6 razy.

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Mam nadzieje że można się jeszcze zapisać . Jutro opiszę moją postać ( taka rezerwacja ) .

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Zostało 5 miejsc (Byqu zapewne ucieszy się z zacnego odzewu), także zapisuj się :D
Warlock, Kordelas, Slayer Zabójców - lepiej też się pospieszcie

Miejsca:
1. Merxerzis
2. Gii Yi Xingam
3. kapitan Lothar Brennenfeld
4. Nadia
5. Jegorij Pałładijinowicz
6. Francis von Drake
7. Skit
8. Skgarg
9. Razandir z Klifu
10. Hans Buba
11. Erwin von Wador
12.
13.
14.
15.
16.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Pewnie, że się cieszę :D
Witam serdecznie wszystkich debiutujących, gratuluję wspaniałych historii! Zapoznać się jeszcze muszę z updatem Matisa, Anast3ra i Naviedzonego, ale już widzę, że jest syto.
Przebywajcie śmiało do Porto Maleje, bo musimy dotrzymać tradycji.... Myślę, że wiecie co mam na myśli... :wink:
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Byqu, czytaj tylko od początku, bo zmieniło się w zasadzie wszystko od pierwszej wersji :d
Kiedy możemy zacząć właściwy rollplay (głownie chodzi mi o sam wątek przybycia do miasta, zapisania się i poszukiwania karczmy)?
Ostatnio zmieniony 13 lip 2015, o 12:19 przez Matis, łącznie zmieniany 1 raz.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Urodziłem się na obrzeżach Artel Loren , mój ojciec był książęcym łucznikiem a matka jeźdźcem polany. Zawszę byłem cichym i skrytym dzieckiem który od towarzystwa elfów wolał samotną wędrówkę po puszczy. Jak na ironie z najspokojniejszego okresu mego życia jakim było dzieciństwo nie zapamiętałem praktycznie niczego. Już w trakcie obowiązkowej służby jako strażnik polany wyróżniałem się zwinnością i niebywałym wręcz talentem do łuku , byłem wręcz niezwykłym przypadkiem z powodu mojej zwinności i indywidualności. Z tego też powodu jako jeden z najmłodszych elfów zostałem przyjętych do elitarnych Strażników Ścieżek. Doskonale zapamiętałem godzinne tropienie , naukę skutecznego maskowania , stylu walki dwoma sztyletami oraz perfekcyjnego strzelania. Z powodu mojego charakteru nie miałem tam przyjaciół ani nawet osób z którymi mogłem porozmawiać Wydarzenie o którym zaraz opowiem miało miejsce dwa lata po rozpoczęciu szkolenia tydzień po tym jak zostałem mianowany strażnikiem cienia. "Cholera ale mocna ta wódka no ale będę jej jeszcze potrzebował". Zobaczyłem ją podczas jednego z moich patroli , zwiewna sukienka , długie czarne jak noc włosy i duże , piękne oczy. Była naprawdę piękna , nalej jeszcze. Nie wiem o czym rozmawialiśmy ale pierwszy raz odkąd przestałem być dzieckiem uśmiechałem się , była inteligenta , zabawna i nie bała się mnie. Z czasem przełamywała barierę mojego milczenia i coraz bardziej mnie poznawał a ja stopniowo się zmieniałem. Myślę że pokochałem ją od początku lecz dopiero na pewnej bezksiężycowej nocy zdałem sobie w pełni z tego sprawe . Dirael ( a tak miała na imię ) miała jednak ojca Ranu : nadwornego tkacza czarów księcia Equsa z Kryształowej toni , osobę podejrzliwą i okrutną. Wtedy uważałem go jedynie za dziwaka ale to był mój duży błąd. To ze był kultystą śmierci odkryłem po tym jak do wspólnoty dotarła wiadomość o rozprzestrzeniającym się kulcie Mora. Każdy strażnik miał teraz za główne zadanie wytropienie kultu. Ja sam dowiedziałem się o tym z dziwnej zawartości biblioteki w ich domu ale ostatecznych dowodów dostarczyło zachowanie Ranu podczas święta obchodzonego co dziesięć lat czyli Nocy Przymierza. Obchodzi się wtedy rocznice zawarcia sojuszu z puszczą. Praktycznie wszystkie elfy gromadzą się wtedy pod Dębem Wieków by świętować to wydarzenie. Lecz nie Ranu on tuż po rozpoczęciu opuścił polane i udał się głęboko w las , a jako że posiadałem jeszcze wtedy honor i ducha służby podążyłem za nim. Śledziłem go długo , nie dowiedziałem jaki był cel jego wędrówki ponieważ jeden jedyny raz w życiu moje umiejętności zawiodły mnie i Ranu nie dość że usłyszał mnie to zobaczył moją przyczajoną sylwetkę. Gdy mnie zobaczył natychmiast zacząłem uciekać a on co zaskakujące nie gonił mnie. O tym że nie musiał mnie gonić dowiedziałem się wczesnym rankiem gdy obudził mnie kopniak wymierzony przez groźnie wyglądającego dziesiętnika Wiecznej Straży obok którego stał jedyny elf do którego czuje szacunek przywódca wspólnoty strażników ścieżek Calnardis. On pełnym bólu i smutku powiedział mi że jestem zdrajcą , kultystą Mora i mordercą własnych rodziców których ciała znaleziono nocą w ich domu. Dodał też że już rozumie powód dla którego opuścił święto. Byłem zbyt otępiały z bólu żeby zaprzeczyć. Nie dostałem wyroku śmierci z powodu wstawiennictwa Calnardisa który uważał że moi rodzice nie chcieliby tego. Straż odprowadziła mnie do granic pyszczy i wtedy w tą bezksiężycową noc wpadli w zasadzkę. Rzucili się na nich ludzie , większość w starych mundurach imperium lub w skórzanych kaftanach. Uzbrojeni w halabardy , tępe noże i morgersterny szybko wyrżnęli moją straż. Po przywiązaniu mnie do drzewa mieli zamiar trochę się ze mną zabawić mimo że zapłata od Ranu który chciał pokazać jeszcze że jestem zdrajcą. I wtedy rozpoczął się koszmar który śni mi się co noc. Usłyszałem krzyki i w obręb światła pochodni wepchnięto Dirael , zdołała zbić pięciu lecz teraz podchodził do niej przywodca. Jego zapamiętałem najbardziej rosły ubrany w wypłowiały mundur imperium z tępym kordelasem pachniał potem , szczynami i chucią. Na początek obdarł Direl z szat jego brudne ręce dotykały ją gdy próbowała się wyrwać. Gdy robił to ona patrzyła na mnie oczami w których widziałem ból , przerażenie i miłość do mnie ale głównie ogromy smutek że umiera gwałcona przez brudnego najemnika bez śladu sumienia , smutek że się nie całowaliśmy , że nie założymy rodziny. Gdy przebijał jej ciało umierała bez krzyku lecz cały czas patrzyła się na mnie. Pamiętam jej czarne włosy rozwiane przez wiatr , krew w wielu miejscach , podarte ubranie. Nigdy nie zrozumiem po co to robili , przecież mogli nas puścić pozwolić nam przeżyć życie osiągnąć coś .Zachowywali się jak zwierzęta bez sumienni , bez uczuć tylko radość z przemocy. Przywiązali ją do drzewa na przeciwko mnie i zakneblowali by nie mogła wydać słowa do mnie. Konała powoli z licznych ran kłutych i ciętych. Ci ludzie byli tak przerażająco inteligentni w wymyślaniu sposobów na ból że zastanawiam się czy byli ludźmi. Byli bo wymordowali siebie na wzajem w walce o żołd. Gdy w końcu się uwolniłem i pochowałem Dirael nie czułem już niczego byłem kompletnie wypalony , została tylko zimna nienawiść. Po dziś dzień wędruje jako łowca głów i najemnik. Nie rozpamiętuje tego czy gdybym zabił Ranu to nikt by nie zginął bo to by mnie zniszczyło . Tak ogólnie to czuje się hipokrytą nienawidzę ludzi lecz również ich szanuje że nie posiadają smoków , potężnych magów czy szermierzy tylko w tych obcisłych strojach i z krzepkimi halabardami lub z mieczami stawiają opór chaosowi od ok. trzech tysięcy lat lecz zawsze mam w pamięci jeden obraz który nie pozwala ucichnąć mojej nienawiści : dumny gryf Karla Franca szlachetnego obrońcy imperium i symbol nieprzerwanych ideałów świętego Sigimara na piersi bandyty bez sumienia gwałcącego młodą elfkę...

imię : Ethan
rasa: Leśny Elf
profesja: Strażnik Cienia ( dowódca Strażników Ścieżek ) obecnie najemnik
broń: długi łuk , długi elficki sztylet ( traktujcie jako krótki miecz)
zbroja: bardzo maskujący strój wraz z płaszczem , kaptur ( lekki hełm ) nie ma zbroji
umiejętności specjalne: strzelec idealny , wirujący atak

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

umiejętność strzelec doskonały pomyliłem nazwy , i mam kilka pytań jako że pierwszy raz uczestniczę w arenie śmierci czy elfy jak ludzi mogą mieć dwie umiejętności specjalne kiedy rezygnują z ekwipunku ?

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Ludzie nie muszą rezygnować z ekwipunku, by mieć dwie umiejętności. Elfy mogą mieć tylko jedną umiejętność.
Twój elf mógł mieć tatuaż ochronny, zamiast zbroi. Choć nie musi.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

[ mój "apdejt" to właściwie 3/4 tekstu :d ]
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

ODPOWIEDZ