WAAAGH Gorthaza!

Niekulawy język oraz zdjęcia mile widziane!

Moderator: RedScorpion

ODPOWIEDZ
zwieszak
Warzywo
Posty: 12

WAAAGH Gorthaza!

Post autor: zwieszak »

... WAAAAGGHHH.... Ryknął Gorthaz.
WAAAAAAAAAGH! - Odpowiedziało 10 tysięcy gardzieli.

Wolfgar
Chuck Norris
Posty: 399

Post autor: Wolfgar »

Będzie to duża kampania, Waaaagh na ziemie Bretonni. Planujemy z pewnym Orkiem bardzo fluffowe bitwy z pełnym klimatem i realnością jednostek. Będzie to swego rodzaju opowiadanie z raportami. Miłego czytania, dziś pierwsze starcie na 1200 pkt.Będzie to pisane przez wszystkich graczy, każdy dla swojej rasy.



- Alain do domu, natychmiast, ciemni się, bo pójdziesz spać bez kolacji – Bernard starał się nadać słowom powagę groźną miną.
Chłopiec przystanął nagle, zaprzestając pogoni za kudłatym psem. Spojrzał z wyrzutem na ojca, spuścił głowę i ruszył mozolnie do domu, jak gdyby nagle znalazł się w błocie. Nogi nagle odmawiały posłuszeństwa.
- Nie martw się jutro też jest dzień – rzekł ojciec – nic straconego.
Chłopiec minął mężczyznę, i wszedł do domu, szybko robiło się ciemno.
Bernard wyszedł jeszcze przed chatę spoglądając na swą wioskę która powoli przygotowywała się do snu by o świcie wraz z pianiem koguta przebudzić się i pracować do zmroku na roli dla panów Parravon. Rycerze uważali, że praca dla rycerstwa to chluba i trzeba się tym cieszyć, niestety był to tylko ich punkt widzenia.
Bernard nie narzekał, wioska położona była w ładnym miejscu, w oddali było widać Góry Szare, pobliskie lasy obfitowały w małą zwierzynę, a że były słabo pilnowane przed kłusownikami dało się wyżyć.
Odwrócił się i ruszył s stronę chaty gdy zawiało okrutnie, wiatr przyniósł odgłosy podobne do wycia. Barnard spojrzał uważnie w stronę gór. Już prawie było ciemno lecz wydawało mu się że mignęło mu coś na horyzoncie.
- Hmm dziwne - mruknął do siebie.


****************


- Ruszać się podle leniuchy! - ryknal olbrzymi zielony ork.
- Ruszać się bo łeb wam urwem! - pogroził.
Waaaghhh!!!! ....
WAAAAAAGGGGHHHH!!!! rozległ się krzyk kilkudziesięciu zielonych orków spoglądających z wyżyny na odlegle światła ledwo migocące na horyzoncie wioski kładącej się do snu.
- Żwawo! Waaahgg! Wielka szef być wściekli, chce mienso słabych ludzie! - ponaglił wielki ork.
Auuuuuu.... z boku niezgrabnej kolumny przemknęły chybcikiem wielkie zielone pająki, obsadzone półnagimi zielonymi goblinami....auuuuuu..... agrrrr......
Kilkunastu jeźdźców zielonych pająków wyrwało się do przodu, z gracją pająka pokonują najniebezpieczniejsze przeszkody, bez utraty szybkości, jak gdyby biegły po polnym szlaku.
Aoiii aoiii !! krzyczeli jeźdźcy podjudzając pajęcze wierzchowce.
Waaagghh!
Skandowały im okrzyki ochrypniętych dzikich gardeł zielonej hordy.
Nagle przed kolumnę, jak by z cienia wyskoczył pajęczy jeździec, siedzący na pająku tygrysim w czerwone pasy.
- Szef!- wykrztusił.
- Ludzki som slabe, niedaleko wioska, bez koni, slabe o drzonce ze strachu ludzie w wiosce przed nami. Kladom sie spac, my ich zabic we snie, dobra smaczna czlowiek...
- Waaaaghh... zamilcz glupi goblinie! - warknoł wielki ork.
- Ja , My ich zabic szybko, oni niespac kidy my ich zarzynac i lamac ich krucha kosc!
- Oni cierpieć!
- Cierpionce mienso dobre cieple! - w malym mużdżku orka juz widniał wpaniały obraz małego dziecka którego krew gotująca się ze strachu a członki jeszcze nerwowo dygocące rozpływają mu się w jego paszczęce .
WAAAGHHHH!!!!
WAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAGHHHHHH!!!! ryknęło setki gardeł aż powietrze zadrżało i echem po górach rozniósł okrzyk okrucieństwa.



****************

Obudziły go dziwne odgłosy dobiegające z oddali, otworzył oczy. Jeszcze nie było jasno i kogut na pewno nie zapiał, podniósł się z łóżka. Alice wciąż spała, nie obudził ją ruch męża.
Bernard wstał, znów jakieś wycie. Znał ten dźwięk.
Pośpiesznie wyszedł przed chatę w samych gaciach, na horyzoncie ujrzał wiele pochodni ale jeszcze daleko.
Stał jak słup soli.
Niemożliwe- pomyślał – niemożliwe – czyżby.
Nieświadomie cofał się parę kroków.
- Wstawaaaaaaaać!!!!!! – ryknął ile się w płucach – wstawać ludzie orki nadchodzą.
W Momocie przed pare chat wyskoczyło dwóch, trzech, pięciu, siedmiu chłopów.
- Co takiego sołtysie, cóż się dzieje - spytał jeden podbiegając szybko.
- Oki nadchodzą!!! Zbroić się, do broni!!! Mamy mało czasu!!!
Później poszło błyskawicznie, ludzie spanikowani zaczęli biegać po wsi nie wiedząc co począć. Bernard rzucał polecenia co chwilę, miał czysty umysł, nie panikował.
O dziwo chłopi jak na chłopów bardzo szybko się zebrali, część wciąż naciągał na siebie kaftany pikowane, szare, brudne, zakurzone, niektóre jeszcze z pajęczynami. Nieśli ciężkie halabardy, włócznie i wielkie pawęże.
- Bernardzie co robimy – spytał Louis
- Zbliżają się szybko mamy mało czasu, wyprowadźcie konie chce byście wspierali nas konno na flankach, weźcie tyle strzał ile zdołacie. Kobiety i dzieci w las jak najdalej by miały szanse ucieczki jeśli przejdą po nas – Bernard patrzał na mieszkańców wioski, widział w ich oczach strach i zwątpienie.
- Cóż poczniemy bez rycerzy… przecież nas zgniotą… nie mamy szans… uciekajmy – mieszkańcy mówili jeden przez drugiego.
` - Zapomnieliście o jednym, mamy szanse, dziś zbierają podatki, jeśli będziemy mieli szczęście i wytrzymamy powinni niedługo nadjechać. Jeżdżą zazwyczaj po sześciu. To dużo ludzie, mówie wam.
- Szykujcie się, ja idę się przezbroić – rzekł Bernard odchodząc szybko.
Wpadł do chaty jak oparzony.
- Alice weź tyle jedzenia by starczyło wam na drogę, zmierzajcie do Parravon…
Przerwała mu wpadając w jego ręce, łzy płynęły jej po policzku.
- Nie płacz będzie dobrze, weź ciepłe rzeczy dla Alaina, weź się w garść, musisz prowadzić te kobiety i dzieci, liczą na ciebie.
- Obiecałeś, obiecałeś że nie będziesz walczył więcej – szlochała.
- Jeśli teraz ucieknę, to tak jak bym już was stracił, ci ludzie mnie potrzebują.
- Nieprawda, przecież jadą po podatk,i rycerze ich poprowadzą, ty możesz iść z nami.
- Wiesz że nie mogę, ja też jestem rycerzem, wyrzekłem się tego ale nie wyrzekłem się błogosławieństwa Pani, wiesz o tym, po za tym rycerze poślą naszych na rzeź, zawsze tak jest, każą osłabiać wrogów a później sami dobijają resztki stając się bohaterami.
Odwrócił się podszedł do łóżka, chwycił mocno i przeciągnął, Następnie podniósł prawie niewidzialną klapę w podłodze.
Zaczął wyciągać na łóżko, przeszywanicę pięknie zdobioną, metalowe nagolenie wraz z nakolannikami, wspaniale zdobiony złotem i srebrem pas rycerski z mieczem, kolczugę z małych kółeczek i wielki hełm od którego bił cudny blask, ostatnia była tarcza która była od której biła jakaś dziwna siła.
Stanął nad tymi rzeczami spoglądając w krótkiej zadumie.
- Pani daj mi siłę i wolę walki, by Cię nie zawieść. Dziś jak nigdy wcześnie potrzebuje Twej łaski i siły. Bądź z nami, bądź z ludem Bretonii.

ODPOWIEDZ