Odrobina prywaty
Moderator: RedScorpion
Re: Odrobina prywaty
Genialny kawałek, jednak ZA MAŁO!!
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Znów to zrobił... Kolejny odcinek, i to jeszcze następnego dnia.
Ale podobało mi się, to nawet lepsze. Ciekawe jak to będzie wyglądało jak wieśniak Hugo będzie siedział w towarzystwie szlachty. To będzie niezręczne . Albo jak ktoś pozna, że nie ten facet siedzi w tej zbroi .
Ciekawe, czy żabojady zaiwanią armaty.
Ale podobało mi się, to nawet lepsze. Ciekawe jak to będzie wyglądało jak wieśniak Hugo będzie siedział w towarzystwie szlachty. To będzie niezręczne . Albo jak ktoś pozna, że nie ten facet siedzi w tej zbroi .
Ciekawe, czy żabojady zaiwanią armaty.
A o krasnoludach co by powiedziała. Ale dobrze, że nie wstawiasz tu żadnych elfów, orków i innego bulszitu, magię też w zasadzie mogłeś sobie podarować, ale to już nie byłoby fantasy. Ja dla odmiany lubię robić wstawki industrialne, z tym że nie piszę pełnometrażowych opowiadań.Gniewko pisze:Nasza magia jest inna od czarnoksięskich sztuczek magów imperium.
O! Dzięki!Gniewko pisze:Tym razem dedykacja dla Klafutiego Niech mo!
-
- Wałkarz
- Posty: 79
- Lokalizacja: Buk
Czy Roderyk chce zdesantować pegazy na miasto? To będzie wymagało głębokiego zawieszenia niewiary przez czytelników. Inaczej na szybko tam nie wejdą, zwłaszcza że dalej na murach są co cięższe działa i straż miejska.
Zgrzyt
Zgrzyt
Ja i tak jestem za podpaleniem miasta przez łuczników.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
No co ty, pegazami nie szarzuje sie na domek bo bija sami jezdzy bez wierzchowcow, stomp nie ma i w ogoleZgrzyt Dupogryz pisze:Czy Roderyk chce zdesantować pegazy na miasto? To będzie wymagało głębokiego zawieszenia niewiary przez czytelników. Inaczej na szybko tam nie wejdą, zwłaszcza że dalej na murach są co cięższe działa i straż miejska.
Zgrzyt
Gniewko kiedy mozemy liczyc na kolejny fragment? Dlugi okres czasu nic nie wrzucales, byloby super jakbys znalazl czas napisac cos dluzszego
kudłaty pisze:Wiadomo alkohol jest dla ludzi, ale śliwowica jest dla frontu wschodniego
-
- Wałkarz
- Posty: 79
- Lokalizacja: Buk
Imperialnego miasta raczej nie podpali się łucznikami jak pierwszej, lepszej, bretońskiej wioski ))
Stawiałbym na doborowy oddział lataczy atakujący ośrodek władzy - w tym wypadku ratusz. Najszybsza droga do miasta. Przestrzeliwać się z miejską artylerią byłoby głupotą, zresztą pewnie straż miejska, jak i cechowe pospolite ruszenie na brak kusz nie narzeka, a będą bić z przewagą wysokości. Podkop to z kolei czas, dużo czasu. Chyba że Skaveny tunele wydłubią. W sumie to już wydłubały.
Zgrzyt
Stawiałbym na doborowy oddział lataczy atakujący ośrodek władzy - w tym wypadku ratusz. Najszybsza droga do miasta. Przestrzeliwać się z miejską artylerią byłoby głupotą, zresztą pewnie straż miejska, jak i cechowe pospolite ruszenie na brak kusz nie narzeka, a będą bić z przewagą wysokości. Podkop to z kolei czas, dużo czasu. Chyba że Skaveny tunele wydłubią. W sumie to już wydłubały.
Zgrzyt
U Gniewka nie ma skavenów, ani innych pierdół. Z warhammera została tylko magia i lokacje, bo inaczej byłoby to już tylko historical fiction i bardzo dobrze, podoba mi się taki klimat.
Zatem myślę, że podaruje sobie rycerzy na pegazaurach (to pewnie dostanie breta w nowym AB ), zdobywanie miasta będzie się więc pewnie odbywać tradycyjnie: treby, drabiny i wieże oblężnicze wyładowane M@A, a potem przyjadą rycerze zebrać wszystkie zasługi.
Zatem myślę, że podaruje sobie rycerzy na pegazaurach (to pewnie dostanie breta w nowym AB ), zdobywanie miasta będzie się więc pewnie odbywać tradycyjnie: treby, drabiny i wieże oblężnicze wyładowane M@A, a potem przyjadą rycerze zebrać wszystkie zasługi.
-
- Wałkarz
- Posty: 79
- Lokalizacja: Buk
Ale Roderyk chciałby szybko, i możliwie bez zniszczeń...
Zgrzyt
Zgrzyt
No, z tym odzieraniem Warhammera ze wszystkiego to tak nie do końca. Pojawią się inne rasy i różne fantastyczne niesamowitości, ale z rozsądkiem. To nie D&D, gdzie w każdej piwnicy leży miecz +5
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.
-
- Wałkarz
- Posty: 79
- Lokalizacja: Buk
Nie mam pojęcia co wspólnego Bretończycy mają z Francuzami. Porównajcie sobie to:Klafuti pisze: Ciekawe, czy żabojady zaiwanią armaty.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Azincourt
http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Cr%C3%A9cy
Od razu mi to podpadło - długie łuki i rycerze w szyku piechoty. Jakbyście się chcieli trochę podszkolić z wojskowości analogicznego okresu, to polecam: Andrzej Michałek, wydawnictwo Bellona - i jak leci można czytać.
Zgrzyt
Bretonnia ma masę rzeczy wspólnych ze średniowieczną Francją. Lokalizację kraju analogiczną do Francji, język wzorowany na francuskim, kulturę, nawet heraldykę (lilie jako narodowy emblemat). To, że Anglicy jako autorzy gry musieli dorzucić od siebie łuczników to detal
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2724
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Ogółem breta to kwintesencja skrajnie zachodniej średniowiecznej europy. Gniewko ma rację to dokładnie francja tylko dodali do niej
angielskie legedy o graalu i pani z kałuży, łuczników i te ich pale z bitwy pod azincourt, i oczywiście magię i pegazy.
angielskie legedy o graalu i pani z kałuży, łuczników i te ich pale z bitwy pod azincourt, i oczywiście magię i pegazy.
- Martin von Carstein
- Kradziej
- Posty: 947
Z całym szacunkiem dla ś.p Michałka, ale większość jego dzieł nie jest najlepszą lekturą. Oczywiście poczytać można - o ile zachowamy czujność. Akurat o wojskowości tych krajów jest dużo chociażby po angielsku, a jak się dobrze poszuka to i po polsku.Jakbyście się chcieli trochę podszkolić z wojskowości analogicznego okresu, to polecam: Andrzej Michałek, wydawnictwo Bellona - i jak leci można czytać.
Bretonia najbardziej przypomina właśnie Francję (zresztą porównajmy mapę starego świata z naszą Europą). Albo poczytajmy Rycerzy Graala. Bretonnia to taki miks Angielsko-Francuski, z jednej strony legendy o Graalu, Tristan i Izolda, Rycerze okrągłego stroju, z drugiej buta francuska, nazwy i ta francuska rycerskość.
-
- Wałkarz
- Posty: 79
- Lokalizacja: Buk
Z miksem to już się bardziej zgodzę. Ale czy jedzą też żaby?:-) W każdym razie armaty przydadzą się przy oblężeniu, no chyba że szybki zrzut z pegazów na aktualny ośrodek władzy (ratusz w Altdorfie?) i po sprawie. Można też zrzucić same pegazy na miasto, jeżeli ich nie ugotują, to się otrują:-)
Zgrzyt
Zgrzyt
Nie wkrecaj? Nie pomalowalem jeszcze to nie wiem, ale az sprawdzeSlayer pisze:A co ma na pałeczkach muzyk men-at-arms ?
Dosc tego nic nie wnoszacego gadania czy to bardziej angole czy zabojady. Bardziej by sie przydal kolejny fragment tekstu od Gniewka
kudłaty pisze:Wiadomo alkohol jest dla ludzi, ale śliwowica jest dla frontu wschodniego
Z dedykacją dla poznaniaków I wszystkich wielbicieli dobrego gotowania.
Zmierzchało już, gdy do niezwykle popularnego wśród mieszkańców Altdorfu szynku Pod Wilczą Głową wpadł zziajany Albert Schmolz, mistrz cechu odlewników cyny. Siedzący za barem i przy długich stołach goście w najlepsze pałaszowali golonkę w piwie, czosnkowe kiełbaski z rusztu i duszoną kapustę z kminkiem. Wojenna zawierucha nie dotarła tu jeszcze, choć ledwo kilka godzin wcześniej armia marszałka von Sachsenhofena poniosła klęskę na ukwieconych jaskrami i mleczem łąkach na południe od miasta. Na ulicach krążyły już pierwsze pogłoski o przegranej, ale wnętrze zajazdu było prawdziwą oazą spokoju, którą zmącił dopiero donośny trzask otwartych z impetem drzwi. Schmolz wtoczył się do sali, furkocząc połami kosztownego kaftana i bezceremonialnie wskoczył na jeden ze stołów, roztrącając kubki i talerze.
- Ludzie! Czyście zupełnie potracili rozum? Macie we łbach polewkę zamiast mózgu! Wróg podchodzi na przedmieścia i już pali składy nad rzeką! Za godzinę-dwie zaczną łomotać w bramy taranem, a wy się tu opychacie!
- A cóż mamy robić? Toć od obrony murów jest wojsko i draby miejskie, nam nic do tego! – odparł jeden z gości, wycierając usta w rękaw koszuli, a po sali rozległy się potakujące pomruki.
- Burmistrz i rajcy nakazali Gemeinwehr, wszyscy bez wyjątku mają bronić murów, każdy cech przydzielonego mu odcinka lub baszty – krzyknął Schmolz. – Z miejskiego arsenału już wydają kusze i hełmy. Ruszcie się ludzie! Albo wam Bretończycy posadzą czerwonego kura na dachu!
W karczmie zapadła martwa cisza, ale nikt nie ruszył się z miejsca. Od dwustu lat nikt nie podszedł z armią pod stolicę i od dwustu lat nikt nie przywoływał starego prawa, nakazującego wszystkim mieszkańcom obrony murów. Każdemu bez wyjątku ręka odwykła od miecza, a przywykła do łyżki. Schmolz opuścił zrezygnowany ręce i zeskoczył ze stołu. Już miał wyjść, gdy zatrzymał go melodyjny kobiecy głos:
- Czekajcie no, Herr Schmolz. Idę z wami!
Z prywatnych pomieszczeń na tyłach karczmy wyłoniła się postawna damulka w średnim wieku, o sporym biuście i jeszcze większej tuszy. Choć na twarzy gościł jej delikatny uśmiech, to oczy zdradzały prawdziwą burzę emocji.
- Frau Gessler, z całym szacunkiem, wojaczka to rzecz mężów, nie niewiast… - westchnął Schmolz.
- Podniosłam ten przybytek z ruiny i uczyniłam najlepszą karczmą po tej stronie Reiku. Nie dam nikomu jej spalić, chyba, że spali ją razem ze mną! Skoro mężom nie dość odwagi, to niech baba broni murów!
To rzekłszy, chwyciła w serdelkowatą dłoń sporych rozmiarów tasak do mięsa i wymaszerowała na ulicę. Cisza, która ponownie zapadła we wnętrzu karczmy trwała dosłownie ułamek chwili. Goście zerwali się z bojowym okrzykiem i wybiegli za właścicielką, gotowi bronić miejsca, gdzie podawano najlepszą kaszankę w mieście. O sznycie z leberą nie wspominając.
W mieście wrzało, a tłumy mieszkańców kierowały się w stronę rynku, gdzie z mieszczącego się w piwnicach ratusza arsenału wydawano broń. Wielu mieszczan przychodziło już częściowo lub kompletnie uzbrojonych, korzystając z prywatnego ekwipunku. Choć na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało chaotycznie, to w rzeczywistości bardzo szybko zapanował iście cesarski ordnung. Poszczególne cechy zbierały się pod swoimi sztandarami, zwykle używanymi na świątecznych procesjach, i zwartymi grupami ruszały na wydzielone odcinki murów. Ochotników, którzy zgłosili się spośród przebywających w mieście uciekinierów straż miejska włączała we własne szeregi. W ciągu dwóch godzin większość fortyfikacji roiła się od zbrojnych mieszczan. Choć zapadł zmierzch, miasto jarzyło się łuną pochodni i latarni, a nikomu nie przeszło nawet przez myśl, żeby iść spać.
Burmistrz Leopold Koch, przy wtórze wiwatów i pozdrowień, wygramolił się na szczyt Baszty Złotników, bezpośrednio sąsiadującej z Bramą Końską, od strony której pod miasto podchodziła większość wrogich sił i którą wciąż docierały za mury niedobitki armii marszałka. W oddali tysiącami ognistych punkcików mieniło się bretońskie wojsko, ciągnące nieubłaganie pod mury. Koch wiedział, że to nie dzika horda orków ani budzący grozę wyznawcy chaosu. W szeregach przeciwnika nie człapały ogromne trolle ani powykręcane mutacjami monstra. Mimo to bał się tak samo, jak każdy inny człowiek na murach. Jaka bowiem jest różnica między tym, że troll odgryzie ci głowę, a tym, że rozwali ci ją na strzępy morgensztern albo ostrze halabardy? Myśląc o tym burmistrz odruchowo poprawił pasek od hełmu pod brodą. W polerowanym napierśniku z tobarańskiej stali i z eleganckim Katzbalgerem przy boku wyglądał jak zawodowy oficer lancknechtów. Jego i wielu bogatych mieszczan stać było na najlepszej jakości broń i pancerze, ale niewiele więcej byli w stanie zaoferować jako siła bojowa. Część ludności w wolnych chwilach czwiczyła szermierkę i strzelanie z kuszy, niektóre cechy wręcz to nakazywały swoim członkom. Daleko jednak było kupcom i rzemieślnikom, którzy za broń chwytali raz na tydzień po mszy, do prawdziwych żołnierzy.
- Nic więcej nie mamy… - mruknął Koch sam do siebie, nie zwracając uwagi na krzątających się obok niego zbrojnych. Kilka metrów niżej, na odcinku muru łączącym Basztę Złotników z Siodlarską dostrzegł niezwykłe zbiegowisko. Frau Gessler krążyła wśród swoich klientów, wciąż uzbrojona w tasak, pilnując, by każdy otrzymał solidną porcję gulaszu, który dwóch pachołków nosiło za nią w wielkim kotle. Do uszu burmistrza dobiegł urywek jej szczebiotliwej gadaniny:
- ….wszystko mi zjeść, bo z kotła będziemy lać ukrop na tych parchów!
Koch roześmiał się w głos i spojrzał na miasto.
- A może jednak mamy…
Zmierzchało już, gdy do niezwykle popularnego wśród mieszkańców Altdorfu szynku Pod Wilczą Głową wpadł zziajany Albert Schmolz, mistrz cechu odlewników cyny. Siedzący za barem i przy długich stołach goście w najlepsze pałaszowali golonkę w piwie, czosnkowe kiełbaski z rusztu i duszoną kapustę z kminkiem. Wojenna zawierucha nie dotarła tu jeszcze, choć ledwo kilka godzin wcześniej armia marszałka von Sachsenhofena poniosła klęskę na ukwieconych jaskrami i mleczem łąkach na południe od miasta. Na ulicach krążyły już pierwsze pogłoski o przegranej, ale wnętrze zajazdu było prawdziwą oazą spokoju, którą zmącił dopiero donośny trzask otwartych z impetem drzwi. Schmolz wtoczył się do sali, furkocząc połami kosztownego kaftana i bezceremonialnie wskoczył na jeden ze stołów, roztrącając kubki i talerze.
- Ludzie! Czyście zupełnie potracili rozum? Macie we łbach polewkę zamiast mózgu! Wróg podchodzi na przedmieścia i już pali składy nad rzeką! Za godzinę-dwie zaczną łomotać w bramy taranem, a wy się tu opychacie!
- A cóż mamy robić? Toć od obrony murów jest wojsko i draby miejskie, nam nic do tego! – odparł jeden z gości, wycierając usta w rękaw koszuli, a po sali rozległy się potakujące pomruki.
- Burmistrz i rajcy nakazali Gemeinwehr, wszyscy bez wyjątku mają bronić murów, każdy cech przydzielonego mu odcinka lub baszty – krzyknął Schmolz. – Z miejskiego arsenału już wydają kusze i hełmy. Ruszcie się ludzie! Albo wam Bretończycy posadzą czerwonego kura na dachu!
W karczmie zapadła martwa cisza, ale nikt nie ruszył się z miejsca. Od dwustu lat nikt nie podszedł z armią pod stolicę i od dwustu lat nikt nie przywoływał starego prawa, nakazującego wszystkim mieszkańcom obrony murów. Każdemu bez wyjątku ręka odwykła od miecza, a przywykła do łyżki. Schmolz opuścił zrezygnowany ręce i zeskoczył ze stołu. Już miał wyjść, gdy zatrzymał go melodyjny kobiecy głos:
- Czekajcie no, Herr Schmolz. Idę z wami!
Z prywatnych pomieszczeń na tyłach karczmy wyłoniła się postawna damulka w średnim wieku, o sporym biuście i jeszcze większej tuszy. Choć na twarzy gościł jej delikatny uśmiech, to oczy zdradzały prawdziwą burzę emocji.
- Frau Gessler, z całym szacunkiem, wojaczka to rzecz mężów, nie niewiast… - westchnął Schmolz.
- Podniosłam ten przybytek z ruiny i uczyniłam najlepszą karczmą po tej stronie Reiku. Nie dam nikomu jej spalić, chyba, że spali ją razem ze mną! Skoro mężom nie dość odwagi, to niech baba broni murów!
To rzekłszy, chwyciła w serdelkowatą dłoń sporych rozmiarów tasak do mięsa i wymaszerowała na ulicę. Cisza, która ponownie zapadła we wnętrzu karczmy trwała dosłownie ułamek chwili. Goście zerwali się z bojowym okrzykiem i wybiegli za właścicielką, gotowi bronić miejsca, gdzie podawano najlepszą kaszankę w mieście. O sznycie z leberą nie wspominając.
W mieście wrzało, a tłumy mieszkańców kierowały się w stronę rynku, gdzie z mieszczącego się w piwnicach ratusza arsenału wydawano broń. Wielu mieszczan przychodziło już częściowo lub kompletnie uzbrojonych, korzystając z prywatnego ekwipunku. Choć na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało chaotycznie, to w rzeczywistości bardzo szybko zapanował iście cesarski ordnung. Poszczególne cechy zbierały się pod swoimi sztandarami, zwykle używanymi na świątecznych procesjach, i zwartymi grupami ruszały na wydzielone odcinki murów. Ochotników, którzy zgłosili się spośród przebywających w mieście uciekinierów straż miejska włączała we własne szeregi. W ciągu dwóch godzin większość fortyfikacji roiła się od zbrojnych mieszczan. Choć zapadł zmierzch, miasto jarzyło się łuną pochodni i latarni, a nikomu nie przeszło nawet przez myśl, żeby iść spać.
Burmistrz Leopold Koch, przy wtórze wiwatów i pozdrowień, wygramolił się na szczyt Baszty Złotników, bezpośrednio sąsiadującej z Bramą Końską, od strony której pod miasto podchodziła większość wrogich sił i którą wciąż docierały za mury niedobitki armii marszałka. W oddali tysiącami ognistych punkcików mieniło się bretońskie wojsko, ciągnące nieubłaganie pod mury. Koch wiedział, że to nie dzika horda orków ani budzący grozę wyznawcy chaosu. W szeregach przeciwnika nie człapały ogromne trolle ani powykręcane mutacjami monstra. Mimo to bał się tak samo, jak każdy inny człowiek na murach. Jaka bowiem jest różnica między tym, że troll odgryzie ci głowę, a tym, że rozwali ci ją na strzępy morgensztern albo ostrze halabardy? Myśląc o tym burmistrz odruchowo poprawił pasek od hełmu pod brodą. W polerowanym napierśniku z tobarańskiej stali i z eleganckim Katzbalgerem przy boku wyglądał jak zawodowy oficer lancknechtów. Jego i wielu bogatych mieszczan stać było na najlepszej jakości broń i pancerze, ale niewiele więcej byli w stanie zaoferować jako siła bojowa. Część ludności w wolnych chwilach czwiczyła szermierkę i strzelanie z kuszy, niektóre cechy wręcz to nakazywały swoim członkom. Daleko jednak było kupcom i rzemieślnikom, którzy za broń chwytali raz na tydzień po mszy, do prawdziwych żołnierzy.
- Nic więcej nie mamy… - mruknął Koch sam do siebie, nie zwracając uwagi na krzątających się obok niego zbrojnych. Kilka metrów niżej, na odcinku muru łączącym Basztę Złotników z Siodlarską dostrzegł niezwykłe zbiegowisko. Frau Gessler krążyła wśród swoich klientów, wciąż uzbrojona w tasak, pilnując, by każdy otrzymał solidną porcję gulaszu, który dwóch pachołków nosiło za nią w wielkim kotle. Do uszu burmistrza dobiegł urywek jej szczebiotliwej gadaniny:
- ….wszystko mi zjeść, bo z kotła będziemy lać ukrop na tych parchów!
Koch roześmiał się w głos i spojrzał na miasto.
- A może jednak mamy…
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.