Zmierzch skavenów
Moderator: RedScorpion
Zmierzch skavenów
Bitwa na 2000 pkt. odbyła się 21.05.2011 w bemowskim klubie Valkiria. Przeciwko moim skavenom stanęły zgniłe legiony Ironheada. Bitwa z takim przeciwnikiem zachęca do napisania jedynego w swym rodzaju raportu…
Zanim zaczniecie czytać, zachęcam do obejrzenia tego teledysku, lepiej wejdziecie w klimat:
http://www.youtube.com/watch?v=Cdsit08sT5A
Zmierzch skavenów
Białe i zimne niczym lód promienie księżycowego światła, przedzierające się przez skłębione i czarne jak grzech chmury oraz ciemność jesiennej nocy, pieściły niczym delikatne dłonie kochanka karmazynowo-karminowe płatki róż rosnących w południowym krańcu ogrodu zamku Vladhoff. Zamek, niczym upiór czyhający na szczycie poszarpanych skał na zagubionych podróżnych, górował nad okolicą, pełną wzgórz, lasów i ruin. Ongiś, nieopodal zamku leżało ludne i dostatnie miasto Mordheim – dziś w jego wypalonych ruinach mieszkały tylko wilki – i umarli, którzy nie zaznali po śmierci spoczynku…
W Baszcie Kruków mieściły się prywatne komnaty hrabiego Edwarda. Również tej nocy, pośród ciemności, wichru i wycia wilków nie zaznał snu. Hrabia, sądzony na podstawie swej powierzchowności był ledwie młodzieńcem – lecz klątwa wampiryzmu od stuleci utrzymywała go w nienaturalnym stanie zawieszenia.
<hrabia Edward, vampire lord>
Życie – z jego pasją, nadzieją, gniewem i rozpaczą – było już na zawsze za nim. Śmierć – ostateczne wytchnienie – i otchłań nicości – nie nadejdzie wraz z upływem lat. Serce Edwarda było zimne i martwe. Lecz gdzieś w jego najgłębszych zakamarkach tliła się iskra. Iskra – której teraz, pośród samotnych godzin w wieży – nie potrafił – a może bał się? – nazwać. Czyżby jego uczucia nie umarły? Czyżby był jednak czymś więcej, niż obdarzonym wolą i umysłem drogowskazem dla setek ghouli i szkieletów? Czyżby to wszystko, za czym tęsknił przez setki lat, to wszystko, czego szukał – to wszystko, czego nawet władając czarnoksięskimi mocami i nie znającymi sprzeciwu sługami – nie miał – mógł teraz odnaleźć? Drżał z nadziei i pragnienia – drżał też z lęku.
Choć bronił się przed tym, jego myśli ciągle wracały do Mileny, córki lorda Vladimira Carsteina. Poznał ją podczas tego pamiętnego lata w zamku Drakenhoff. Wyruszył dziesięć lat temu, by raz jeszcze studiować grimuary zakazanej i plugawej wiedzy, by poszukując władzy nad umarłymi – odnaleźć wskazówkę pomocną w poszukiwaniu drogi powrotnej do prawdziwego życia. I odnalazł ją, niech bogowie – jeśli jacykolwiek istnieją, mają w opiece jego udręczoną duszę – znalazł ją nie w księgach i pergaminach – lecz w spojrzeniu młodziutkiej wampirzycy Mileny z klanu Toreador.
<Milena Carstein z klanu Toreador, nie brała udziału w bitwie>
Choć od tamtych dni minęło już dziesięć lat, Edward, gdy tylko zakrywał swe oczy powiekami, widział Milenę jakby ta stała przed nim tu i teraz. Po prawdzie – choć starał się zwalczyć w sobie tą chęć – wracał wspomnieniami do Niej coraz częściej i częściej. Z westchnieniem wracał do chwil, gdy wyglądał ukradkiem z wykusza biblioteki na zamkowy dziedziniec – by oglądać Ją. Była tak różna od niego! Gdy hrabia Edward zachowywał powściągliwość i dystans – Ona wręcz emanowała siłą, radością i energią! Gdy on spędzał noce pośród nekromanckich kodeksów, Ona wyprawiała bale i polowania. Edward, jako jeden z wampirów był naturalnie na nie zaproszony. Jeszcze dziś słyszał muzykę wygrywaną przez ożywione szkielety, jeszcze dziś jego serce biło do rytmu skrzypiec, bębnów i trąb. Jeszcze dziś pamiętał Milenę wirującą w tańcu.
Nie zbliżył się do niej tej nocy, nie zbliżył się również później. Była zbyt piękna i doskonała – i żywa. Gdyby skaził ją melancholią i rezygnacją, którymi była przepełniona jego dusza, nigdy by sobie tego nie wybaczył – chyba sam wbiłby w swe serce osinowy palik.
Pamiętał jej twarz, delikatną i świeżą niczym pierwsze wiosenne kwiaty, oczy niczym dwie gwiazdy wróżące lepszą przyszłość. Nie, nie mógł jej skazić, odebrać jej niewinności i młodości, otoczyć jej mroczną peleryną smutku i cierpienia. To tego wieczora podjął decyzję, że wkrótce powróci do swej siedziby. Od tamtej pory dochodziły go różne ohydne pogłoski – jakoby Milena była nałożnicą regimentu Blood Knight’ów lub jakoby udawała się Czarną Karocą do najgłębszych borów, by tam spółkować z dzikimi Varghulfami.
Milena była wyjątkowa i Edward doskonale rozumiał, że budziła zawiść – jednak te słowa były okrutne nawet jak na Dzieci Nocy. Tu, w swej samotni, z dala od intryg Drakenhoffu hrabia noc po nocy toczył walkę pomiędzy sercem a rozumem – pomiędzy nadzieją a rozpaczą, pomiędzy samotnością i …
Drzwi zaskrzypiały głośno, do komnaty wkuśtykał jeden z pokracznych ghouli, których pełno kręciło się po zamku. Hrabia Edward znał myśli swego sługi – i nim ten zdążył wypowiedzieć choć słowo, wampir zaczął wydawać rozkazy. Jego rozmyślania zostały przerwane przez intruzów, co zresztą działo się z irytującą regularnością. Jeszcze dwa miesiące temu musiał bronić przełęczy przed hordą zielonoskórych – a teraz nadchodzili skaveni. Edward wiedział, że wielu szczuroludzi wierzy w absurdalną bajkę o wielkim meteorycie z Mordheim, który po zniszczeniu tego miasta przemieszcza się po tej okolicy, pełznąc jedną stopę na noc.
Między innymi po to, by skaveńscy czarownicy nie niepokoili tych rejonów Sylvanii, hrabia Edward został wyznaczony jako dowódca sił zamku Vladhoff. Tej nocy po raz kolejny miał wypełnić swoją powinność. Nużące walki były jeszcze jednym aspektem przekleństwa, jakie pętało Edwarda. Wiedział, że jest stworzony do wyższych celów – lecz musiał być posłuszny swym władcom. On – którego nawet odważni i wykształceni ludzie nazywali Diabłem z Vladhoff – był w istocie bezwolny. Ach, gdyby Ci wszyscy prostacy wiedzieli, jak boleje serce Diabła, związane okowami niemocy i niespełnionej pasji!
Hrabia Edward z najwyższym trudem skierował swe myśli w kierunku nieumarłych poddanych – teraz widział oczami każdego z nich, słyszał i czuł dokładnie to, co czują oni. Skaveni około południa opuścili swoje tunele i teraz ich siły zmierzały zachodnimi ścieżkami w kierunku ruin Mordheim. By dojść do resztek miasta, musieli minąć ruiny Czerwonej Oberży. To miejsce skryte pośród borów i skał znakomicie nadawało się na zablokowanie drogi marszu najeźdźców.
Już kilka godzin później Edward skulony za drobnym krzaczkiem, kreślił na ziemi nekromanckie zaklęcia. Szczuroludzie podeszli blisko, nie zdołali dostrzec jednak pojedynczej postaci. I nagle, dosłownie spod ziemi, przed skavenmi wyrosły szeregi nieumarłych! Z bagna wypełzł Varghulf, a spomiędzy wzgórz wyjechała Czarna Karoca!
Wszystko jak zwykle szło nie tak! Szary Prorok Skreetch miał pewność – nie po raz pierwszy zresztą – że ktoś wbija mu nóż w plecy. Wszystko szło tak łatwo – podejrzanie łatwo! Bez większego problemu uzyskał pożyczkę na machiny wojenne klanu Skryre, klan Moulder użyczył mu jednej ze swych budzących grozę Abominacji. Od jednego z pomniejszych klanów otrzymał wystarczającą ilość klanbraci – nawet rada Kapłanów Zarazy uznała, że poszukiwania ucieszą Rogatego Szczura – i przydzieliła skreetch’owi wsparcia duchowego w postaci oddziału mnichów zarazy i katapulty.
Z takim arsenałem zdołał by wystrzelać dowolną ilość nieumarłych, nim zbliżą się wystarczająco blisko, by uderzyć… Wróg nie miał prawa podejść tak blisko – jak właśnie się znajdował.
Skreetch w pośpiechu kalkulował, ile razy jego armia zdąży wystrzelić – i wpadł w popłoch… nadeszła chwila, by sięgnąć po najbardziej zakazane zaklęcia, by przywołać na tą ziemię moc samego Rogatego Szczura!
<Ponieważ była to gra towarzyska, wpadło nam do głowy wylosować scenariusz – i wypadła 4 – blood and glory. Jako grający skavenami byłem raczej niezadowolony - undeadzi zaczynali bowiem o 6 cali bliżej niż w standardowym scenariusz – co tworzy niebagatelną różnicę. Jednocześnie – ze względu na ustawienie terenu – nie mogłem wystawić swych strzelających oddziałów zbyt blisko własnej krawędzi stołu. >
<Ustawienia początkowe>
Hrabia Edward odczuwał coś – jakby cień… ulotny podmuch… zadowolenia. Wiedział, że ma szansę szybko uporać się ze szczuroludźmi i wrócić jeszcze tej nocy do swych komnat… Gdzie będzie mógł dalej przeżywać gorycz swej żałosnej, jałowej egzystencji… Popatrzył dookoła: jakże nisko upadł! Oto jego władza nad wygłodniałymi trupami, suchymi kośćmi – jego całą rodziną, przyjaciółmi i poddanymi są szkielety, ghoule – i jeszcze podlejsze stwory… Gdyby tylko mógł, z radością oddałby całą swą władzę za jeden dzień życia prostego parobka! Ale nie mógł…
- Naprzód – wyszeptał do swych wojsk zrezygnowany.
<Black coach na piątym biegu wbił się w katapultę – walka była krótka i jednostronna.>
<Reszta gnijącej armii parła do przodu. W fazie magii Hrabia Edward nie mógł się skupić, pochłonięty wspomnieniami o Milenie – i nic nie zdziałał>.
Skreetch na próżno usiłował zebrać mysli – ożywiency zbliżali się tak szybko!
- Strzelać – strzelać – zabić! – darł się piskliwym głosem ze szczytu Wrzeszczącego Dzwonu. Spojrzał w prawo: abominacja z oślim uporem sunęła do przodu, potykając się o własne nogi – stając się idealnym celem do ataku hordy ghouli. Spacz-działo strzeliło gdzieś daleko. Znacznie lepiej radził sobie Vreesk –czarownik, którego jedynym zadaniem było odpalenie Rakiety Zagłady. Wywiązał się z niego wzorowo – znaczna część eskorty wampirzego władcy dosłownie wyparowała w spaczeniowej eksplozji, a sam krwiopijca został ranny.
Sytuacja na lewej flance była znacznie gorsza – Czarna Karoca dostała się na tyły całej armii – jezzaile paliły do niej z mizernym rezultatem. Karabin ratling wybił dwie dziury w cielsku Varghulfa – teraz sikała z nich cuchnąca czarna posoka.
Nadeszła jego chwila. Ze skrytki wyciągnął oprawiony w skórę zdjętą z demona tom. Pospiesznie przekręcił klucz w zamykającej księgę kłódce i drżącymi łapami poszukiwał rozdziału XIII. Znalazł go – ale kilka kartek było wydartych! Teraz już miał pewność – komuś bardzo zależało porażce jego misji. Ale stary Skreetch miał dobrą pamięć. Łyknął dwie bryłki spaczenia i rozpoczął snucie zaklęcia.
- Coś pokręciłem – powiedział sam do siebie po chwili, gdy zebrana energia odpłynęła – muszę się skupić – przypomnieć!
<Sytuacja po pierwszej rundzie skavenów. Wystrzelił też warpfire thrower – ale udało mu się zabić tylko 1 grave guarda . >
Gdy tylko opadła wyrzucona w powietrze ziemia, wraz ze szczątkami ghouli, w odmętach apatii hrabiego Edwarda zajaśniała niczym spadająca gwiazda czerwona iskra. Iskrą tą był rozdzierający ból – w miejscu, gdy dawniej była jego lewa ręka – obecnie czerniła się wielka rana. Hrabia z fascynacją patrzył na wyciekającą z niego drogocenną wampirzą vitae. Ból, ten słodki ból który teraz odczuwał, czekał na niego od dawna – gdyż to co teraz czuł, było prawdziwe, tak dojmujące i wszechogarniające. Fizyczny ból, niczym donośna muzyka, zagłuszał boleść i pustkę panującą w jego duszy. Postanowił, że pozostanie z tą raną – by nie czuć po stokroć gorszej rany, jaką na wieczność pozostawiła w jego sercu przemiana w wampira. Był nawet wdzięczny szczuroludziom za doznanie tej odmiany – i teraz wydawał rozkaz ich zgładzenia z prawdziwym żalem i współczuciem.
- Naprzód – powiedział cicho, lecz jego głos usłyszał każdy ożywieniec – zabijcie ich wszystkich.
<Ghoule szarżują na abominację>
<Sytuacja w centrum i na lewej flance skavenów>
Było bardzo źle-niedobrze! Skreetch w panice odpychał prudne pazury ghouli, które zaczęły wdrapywać się z małpią zręcznością na konstrukcję nośną dzwonu. Tym trudniej było mu teraz zebrać myśli na zaklęciu – ale jeśli mu się nie uda – zginie!
- %$#*!!! – zaklnął szpetnie Szary Prorok, gdy po raz drugi pomylił słowa Strasznego Trzynastego Zaklęcia – jedyna nadzieja w mnichach zarazy, szpaczeniowym dziale i abominacji!
Edward poświęcał Malo uwagi toczącej się bitwie – był w jakiś tajemniczy, chory sposób zafascynowany swoją raną. Wreszcie – w cierpieniu ciała znalazł ukojenie w dużo głębszym i nieustającym bólu duszy. Nie baczył na to wszystko, co dzieje się obok niego, nawet na to, że potężna kula energii wystrzelona ze skaveńskiej armaty znów przetrzebiła jego oddział. Cały czas myślał o swym odkryciu – o darze bólu, który zesłało mu dziś jakieś łaskawe bóstwo. Pomyślał o brzytwie – gdyby użył jej do nacinania swych ramion w chwilach, gdy jego dusza nie jest w stanie znieść cierpienia?.. Nawet nie zarejestrował chwili, kiedy jego poddani zabili wrogiego czarownika i tym samym wygrali bitwę.
Wyjątkowo zajadły ghoul wbił swe pazury w ciało szarego proroka i wyszarpał z niego kawał żywego mięsa. Skaveński generał zdążył tylko pomyśleć:
„Gdyby to jakiś bohater – lub choćby kapitan – wyzywał mnie do walki, czmychnąłbym na dzwon i nikt by złego słowa nie powiedział!”
< Koniec 3 rundy wampirów. Zgodnie z warunkami scenariusza przegrałem w tym momencie bitwę. Pociągnęliśmy ją jednak parę rund dalej. Gra skończyła porąbaniem Wrzeszczącego dzwonu w drobiazgi, dwukrotnym zabiciem abominacji (Przez grave guard). Oraz śmiercią pozostałych skavenów. Co dziwne – ocalało działo i operator Doomrocket’a.>
Vreesk wyciągnął swój sztylet z gardła atakującego go ghoula. Wszystko poszło zgodnie z planem… Stary Skreetch miał nos – Wielki Meteor z Mordheim był blisko… Lepiej, żeby taki skarb trafił w łapy klanu Skryre.
Kilka dni później Vreesk przedstawiał raport z bitwy swym mocodawcom. Kiwali głowami z uznaniem – siły nieumarłych były coraz lepiej rozpoznane. Jeszcze kilkaset clanbraci i niewolników poświęci swe nędzne żywoty, by pomóc klanowi Skryre opracować zwycięską strategię…
Ale moc, jaką daje wielki meteoryt jest warta znacznie, znacznie więcej.
ps.jest cholernie ciężko edytować w tym okienku dłuższe teksty - widok co chwila samoczynnie wskakuje na początek tekstu.
Zanim zaczniecie czytać, zachęcam do obejrzenia tego teledysku, lepiej wejdziecie w klimat:
http://www.youtube.com/watch?v=Cdsit08sT5A
Zmierzch skavenów
Białe i zimne niczym lód promienie księżycowego światła, przedzierające się przez skłębione i czarne jak grzech chmury oraz ciemność jesiennej nocy, pieściły niczym delikatne dłonie kochanka karmazynowo-karminowe płatki róż rosnących w południowym krańcu ogrodu zamku Vladhoff. Zamek, niczym upiór czyhający na szczycie poszarpanych skał na zagubionych podróżnych, górował nad okolicą, pełną wzgórz, lasów i ruin. Ongiś, nieopodal zamku leżało ludne i dostatnie miasto Mordheim – dziś w jego wypalonych ruinach mieszkały tylko wilki – i umarli, którzy nie zaznali po śmierci spoczynku…
W Baszcie Kruków mieściły się prywatne komnaty hrabiego Edwarda. Również tej nocy, pośród ciemności, wichru i wycia wilków nie zaznał snu. Hrabia, sądzony na podstawie swej powierzchowności był ledwie młodzieńcem – lecz klątwa wampiryzmu od stuleci utrzymywała go w nienaturalnym stanie zawieszenia.
<hrabia Edward, vampire lord>
Życie – z jego pasją, nadzieją, gniewem i rozpaczą – było już na zawsze za nim. Śmierć – ostateczne wytchnienie – i otchłań nicości – nie nadejdzie wraz z upływem lat. Serce Edwarda było zimne i martwe. Lecz gdzieś w jego najgłębszych zakamarkach tliła się iskra. Iskra – której teraz, pośród samotnych godzin w wieży – nie potrafił – a może bał się? – nazwać. Czyżby jego uczucia nie umarły? Czyżby był jednak czymś więcej, niż obdarzonym wolą i umysłem drogowskazem dla setek ghouli i szkieletów? Czyżby to wszystko, za czym tęsknił przez setki lat, to wszystko, czego szukał – to wszystko, czego nawet władając czarnoksięskimi mocami i nie znającymi sprzeciwu sługami – nie miał – mógł teraz odnaleźć? Drżał z nadziei i pragnienia – drżał też z lęku.
Choć bronił się przed tym, jego myśli ciągle wracały do Mileny, córki lorda Vladimira Carsteina. Poznał ją podczas tego pamiętnego lata w zamku Drakenhoff. Wyruszył dziesięć lat temu, by raz jeszcze studiować grimuary zakazanej i plugawej wiedzy, by poszukując władzy nad umarłymi – odnaleźć wskazówkę pomocną w poszukiwaniu drogi powrotnej do prawdziwego życia. I odnalazł ją, niech bogowie – jeśli jacykolwiek istnieją, mają w opiece jego udręczoną duszę – znalazł ją nie w księgach i pergaminach – lecz w spojrzeniu młodziutkiej wampirzycy Mileny z klanu Toreador.
<Milena Carstein z klanu Toreador, nie brała udziału w bitwie>
Choć od tamtych dni minęło już dziesięć lat, Edward, gdy tylko zakrywał swe oczy powiekami, widział Milenę jakby ta stała przed nim tu i teraz. Po prawdzie – choć starał się zwalczyć w sobie tą chęć – wracał wspomnieniami do Niej coraz częściej i częściej. Z westchnieniem wracał do chwil, gdy wyglądał ukradkiem z wykusza biblioteki na zamkowy dziedziniec – by oglądać Ją. Była tak różna od niego! Gdy hrabia Edward zachowywał powściągliwość i dystans – Ona wręcz emanowała siłą, radością i energią! Gdy on spędzał noce pośród nekromanckich kodeksów, Ona wyprawiała bale i polowania. Edward, jako jeden z wampirów był naturalnie na nie zaproszony. Jeszcze dziś słyszał muzykę wygrywaną przez ożywione szkielety, jeszcze dziś jego serce biło do rytmu skrzypiec, bębnów i trąb. Jeszcze dziś pamiętał Milenę wirującą w tańcu.
Nie zbliżył się do niej tej nocy, nie zbliżył się również później. Była zbyt piękna i doskonała – i żywa. Gdyby skaził ją melancholią i rezygnacją, którymi była przepełniona jego dusza, nigdy by sobie tego nie wybaczył – chyba sam wbiłby w swe serce osinowy palik.
Pamiętał jej twarz, delikatną i świeżą niczym pierwsze wiosenne kwiaty, oczy niczym dwie gwiazdy wróżące lepszą przyszłość. Nie, nie mógł jej skazić, odebrać jej niewinności i młodości, otoczyć jej mroczną peleryną smutku i cierpienia. To tego wieczora podjął decyzję, że wkrótce powróci do swej siedziby. Od tamtej pory dochodziły go różne ohydne pogłoski – jakoby Milena była nałożnicą regimentu Blood Knight’ów lub jakoby udawała się Czarną Karocą do najgłębszych borów, by tam spółkować z dzikimi Varghulfami.
Milena była wyjątkowa i Edward doskonale rozumiał, że budziła zawiść – jednak te słowa były okrutne nawet jak na Dzieci Nocy. Tu, w swej samotni, z dala od intryg Drakenhoffu hrabia noc po nocy toczył walkę pomiędzy sercem a rozumem – pomiędzy nadzieją a rozpaczą, pomiędzy samotnością i …
Drzwi zaskrzypiały głośno, do komnaty wkuśtykał jeden z pokracznych ghouli, których pełno kręciło się po zamku. Hrabia Edward znał myśli swego sługi – i nim ten zdążył wypowiedzieć choć słowo, wampir zaczął wydawać rozkazy. Jego rozmyślania zostały przerwane przez intruzów, co zresztą działo się z irytującą regularnością. Jeszcze dwa miesiące temu musiał bronić przełęczy przed hordą zielonoskórych – a teraz nadchodzili skaveni. Edward wiedział, że wielu szczuroludzi wierzy w absurdalną bajkę o wielkim meteorycie z Mordheim, który po zniszczeniu tego miasta przemieszcza się po tej okolicy, pełznąc jedną stopę na noc.
Między innymi po to, by skaveńscy czarownicy nie niepokoili tych rejonów Sylvanii, hrabia Edward został wyznaczony jako dowódca sił zamku Vladhoff. Tej nocy po raz kolejny miał wypełnić swoją powinność. Nużące walki były jeszcze jednym aspektem przekleństwa, jakie pętało Edwarda. Wiedział, że jest stworzony do wyższych celów – lecz musiał być posłuszny swym władcom. On – którego nawet odważni i wykształceni ludzie nazywali Diabłem z Vladhoff – był w istocie bezwolny. Ach, gdyby Ci wszyscy prostacy wiedzieli, jak boleje serce Diabła, związane okowami niemocy i niespełnionej pasji!
Hrabia Edward z najwyższym trudem skierował swe myśli w kierunku nieumarłych poddanych – teraz widział oczami każdego z nich, słyszał i czuł dokładnie to, co czują oni. Skaveni około południa opuścili swoje tunele i teraz ich siły zmierzały zachodnimi ścieżkami w kierunku ruin Mordheim. By dojść do resztek miasta, musieli minąć ruiny Czerwonej Oberży. To miejsce skryte pośród borów i skał znakomicie nadawało się na zablokowanie drogi marszu najeźdźców.
Już kilka godzin później Edward skulony za drobnym krzaczkiem, kreślił na ziemi nekromanckie zaklęcia. Szczuroludzie podeszli blisko, nie zdołali dostrzec jednak pojedynczej postaci. I nagle, dosłownie spod ziemi, przed skavenmi wyrosły szeregi nieumarłych! Z bagna wypełzł Varghulf, a spomiędzy wzgórz wyjechała Czarna Karoca!
Wszystko jak zwykle szło nie tak! Szary Prorok Skreetch miał pewność – nie po raz pierwszy zresztą – że ktoś wbija mu nóż w plecy. Wszystko szło tak łatwo – podejrzanie łatwo! Bez większego problemu uzyskał pożyczkę na machiny wojenne klanu Skryre, klan Moulder użyczył mu jednej ze swych budzących grozę Abominacji. Od jednego z pomniejszych klanów otrzymał wystarczającą ilość klanbraci – nawet rada Kapłanów Zarazy uznała, że poszukiwania ucieszą Rogatego Szczura – i przydzieliła skreetch’owi wsparcia duchowego w postaci oddziału mnichów zarazy i katapulty.
Z takim arsenałem zdołał by wystrzelać dowolną ilość nieumarłych, nim zbliżą się wystarczająco blisko, by uderzyć… Wróg nie miał prawa podejść tak blisko – jak właśnie się znajdował.
Skreetch w pośpiechu kalkulował, ile razy jego armia zdąży wystrzelić – i wpadł w popłoch… nadeszła chwila, by sięgnąć po najbardziej zakazane zaklęcia, by przywołać na tą ziemię moc samego Rogatego Szczura!
<Ponieważ była to gra towarzyska, wpadło nam do głowy wylosować scenariusz – i wypadła 4 – blood and glory. Jako grający skavenami byłem raczej niezadowolony - undeadzi zaczynali bowiem o 6 cali bliżej niż w standardowym scenariusz – co tworzy niebagatelną różnicę. Jednocześnie – ze względu na ustawienie terenu – nie mogłem wystawić swych strzelających oddziałów zbyt blisko własnej krawędzi stołu. >
<Ustawienia początkowe>
Hrabia Edward odczuwał coś – jakby cień… ulotny podmuch… zadowolenia. Wiedział, że ma szansę szybko uporać się ze szczuroludźmi i wrócić jeszcze tej nocy do swych komnat… Gdzie będzie mógł dalej przeżywać gorycz swej żałosnej, jałowej egzystencji… Popatrzył dookoła: jakże nisko upadł! Oto jego władza nad wygłodniałymi trupami, suchymi kośćmi – jego całą rodziną, przyjaciółmi i poddanymi są szkielety, ghoule – i jeszcze podlejsze stwory… Gdyby tylko mógł, z radością oddałby całą swą władzę za jeden dzień życia prostego parobka! Ale nie mógł…
- Naprzód – wyszeptał do swych wojsk zrezygnowany.
<Black coach na piątym biegu wbił się w katapultę – walka była krótka i jednostronna.>
<Reszta gnijącej armii parła do przodu. W fazie magii Hrabia Edward nie mógł się skupić, pochłonięty wspomnieniami o Milenie – i nic nie zdziałał>.
Skreetch na próżno usiłował zebrać mysli – ożywiency zbliżali się tak szybko!
- Strzelać – strzelać – zabić! – darł się piskliwym głosem ze szczytu Wrzeszczącego Dzwonu. Spojrzał w prawo: abominacja z oślim uporem sunęła do przodu, potykając się o własne nogi – stając się idealnym celem do ataku hordy ghouli. Spacz-działo strzeliło gdzieś daleko. Znacznie lepiej radził sobie Vreesk –czarownik, którego jedynym zadaniem było odpalenie Rakiety Zagłady. Wywiązał się z niego wzorowo – znaczna część eskorty wampirzego władcy dosłownie wyparowała w spaczeniowej eksplozji, a sam krwiopijca został ranny.
Sytuacja na lewej flance była znacznie gorsza – Czarna Karoca dostała się na tyły całej armii – jezzaile paliły do niej z mizernym rezultatem. Karabin ratling wybił dwie dziury w cielsku Varghulfa – teraz sikała z nich cuchnąca czarna posoka.
Nadeszła jego chwila. Ze skrytki wyciągnął oprawiony w skórę zdjętą z demona tom. Pospiesznie przekręcił klucz w zamykającej księgę kłódce i drżącymi łapami poszukiwał rozdziału XIII. Znalazł go – ale kilka kartek było wydartych! Teraz już miał pewność – komuś bardzo zależało porażce jego misji. Ale stary Skreetch miał dobrą pamięć. Łyknął dwie bryłki spaczenia i rozpoczął snucie zaklęcia.
- Coś pokręciłem – powiedział sam do siebie po chwili, gdy zebrana energia odpłynęła – muszę się skupić – przypomnieć!
<Sytuacja po pierwszej rundzie skavenów. Wystrzelił też warpfire thrower – ale udało mu się zabić tylko 1 grave guarda . >
Gdy tylko opadła wyrzucona w powietrze ziemia, wraz ze szczątkami ghouli, w odmętach apatii hrabiego Edwarda zajaśniała niczym spadająca gwiazda czerwona iskra. Iskrą tą był rozdzierający ból – w miejscu, gdy dawniej była jego lewa ręka – obecnie czerniła się wielka rana. Hrabia z fascynacją patrzył na wyciekającą z niego drogocenną wampirzą vitae. Ból, ten słodki ból który teraz odczuwał, czekał na niego od dawna – gdyż to co teraz czuł, było prawdziwe, tak dojmujące i wszechogarniające. Fizyczny ból, niczym donośna muzyka, zagłuszał boleść i pustkę panującą w jego duszy. Postanowił, że pozostanie z tą raną – by nie czuć po stokroć gorszej rany, jaką na wieczność pozostawiła w jego sercu przemiana w wampira. Był nawet wdzięczny szczuroludziom za doznanie tej odmiany – i teraz wydawał rozkaz ich zgładzenia z prawdziwym żalem i współczuciem.
- Naprzód – powiedział cicho, lecz jego głos usłyszał każdy ożywieniec – zabijcie ich wszystkich.
<Ghoule szarżują na abominację>
<Sytuacja w centrum i na lewej flance skavenów>
Było bardzo źle-niedobrze! Skreetch w panice odpychał prudne pazury ghouli, które zaczęły wdrapywać się z małpią zręcznością na konstrukcję nośną dzwonu. Tym trudniej było mu teraz zebrać myśli na zaklęciu – ale jeśli mu się nie uda – zginie!
- %$#*!!! – zaklnął szpetnie Szary Prorok, gdy po raz drugi pomylił słowa Strasznego Trzynastego Zaklęcia – jedyna nadzieja w mnichach zarazy, szpaczeniowym dziale i abominacji!
Edward poświęcał Malo uwagi toczącej się bitwie – był w jakiś tajemniczy, chory sposób zafascynowany swoją raną. Wreszcie – w cierpieniu ciała znalazł ukojenie w dużo głębszym i nieustającym bólu duszy. Nie baczył na to wszystko, co dzieje się obok niego, nawet na to, że potężna kula energii wystrzelona ze skaveńskiej armaty znów przetrzebiła jego oddział. Cały czas myślał o swym odkryciu – o darze bólu, który zesłało mu dziś jakieś łaskawe bóstwo. Pomyślał o brzytwie – gdyby użył jej do nacinania swych ramion w chwilach, gdy jego dusza nie jest w stanie znieść cierpienia?.. Nawet nie zarejestrował chwili, kiedy jego poddani zabili wrogiego czarownika i tym samym wygrali bitwę.
Wyjątkowo zajadły ghoul wbił swe pazury w ciało szarego proroka i wyszarpał z niego kawał żywego mięsa. Skaveński generał zdążył tylko pomyśleć:
„Gdyby to jakiś bohater – lub choćby kapitan – wyzywał mnie do walki, czmychnąłbym na dzwon i nikt by złego słowa nie powiedział!”
< Koniec 3 rundy wampirów. Zgodnie z warunkami scenariusza przegrałem w tym momencie bitwę. Pociągnęliśmy ją jednak parę rund dalej. Gra skończyła porąbaniem Wrzeszczącego dzwonu w drobiazgi, dwukrotnym zabiciem abominacji (Przez grave guard). Oraz śmiercią pozostałych skavenów. Co dziwne – ocalało działo i operator Doomrocket’a.>
Vreesk wyciągnął swój sztylet z gardła atakującego go ghoula. Wszystko poszło zgodnie z planem… Stary Skreetch miał nos – Wielki Meteor z Mordheim był blisko… Lepiej, żeby taki skarb trafił w łapy klanu Skryre.
Kilka dni później Vreesk przedstawiał raport z bitwy swym mocodawcom. Kiwali głowami z uznaniem – siły nieumarłych były coraz lepiej rozpoznane. Jeszcze kilkaset clanbraci i niewolników poświęci swe nędzne żywoty, by pomóc klanowi Skryre opracować zwycięską strategię…
Ale moc, jaką daje wielki meteoryt jest warta znacznie, znacznie więcej.
ps.jest cholernie ciężko edytować w tym okienku dłuższe teksty - widok co chwila samoczynnie wskakuje na początek tekstu.
Fajny raport, przyjemnie i szybko przeczytałem, pomysł z opisem na zdjęciach dobry. I tylko jedną mam uwagę...
..gervaz pisze:
<hrabia Edward, vampire lord>
Potwierdzam, coś z editem jest zrąbane. Wolę kopiować np. do notatnika, obrobić i wkleić ponownie.gervaz pisze:ps.jest cholernie ciężko edytować w tym okienku dłuższe teksty - widok co chwila samoczynnie wskakuje na początek tekstu.
Jak zobaczyłem zdjęcie tego pedała to mi się czytać odechciało. Sry... Ale uważam zmierzch za bajkę dla nastolatek.
To moje zdanie, więc uprzedzam cięte riposty.
To moje zdanie, więc uprzedzam cięte riposty.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
e no fajnie:) gratki
kupię bretke,orki, leśne elfy i wampiry. http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=52293
Na bezlitośność Rogatego Szczura! - jesteśmy w Polsce - toż to Walkiria.gervaz pisze:Bitwa na 2000 pkt. odbyła się 21.05.2011 w bemowskim klubie Valkiria.
Swoją drogą, sorry że jeszcze nie wrzuciłem filmiku, ale skoro jest niekompletny to chyba już go sobie odpuszczę.
Raporcik się przyjemnie czyta.
Co do zdjęcia Edwarda hm... Rozumiem że zdjęcie to forma odegrania się na przeciwniku za podwójny łomot w jednej bitwie.
Co do zdjęcia Edwarda hm... Rozumiem że zdjęcie to forma odegrania się na przeciwniku za podwójny łomot w jednej bitwie.
Kalesoner pisze:Orki i gobliny są częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro.
Haha, już wiemy jak narodziła się subkultura emo w warhammerze .
Sam raporcik bardzo fajny, tylko trochę jednostronny .
Sam raporcik bardzo fajny, tylko trochę jednostronny .
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu.
No to pudło... To prawda - przegrałem z Ironheadem dwa razy pod rząd, ale druga porażka była wynikiem moich ewidentnych błędów. Niemniej jednak jest to przeciwnik, którego gorąco polecam do bitew towarzyskich - życzliwy, punktualny, uczciwy - i ma pomalowane figurki i nie używa bezczelnych proksów.LuciusII pisze:Raporcik się przyjemnie czyta.
Co do zdjęcia Edwarda hm... Rozumiem że zdjęcie to forma odegrania się na przeciwniku za podwójny łomot w jednej bitwie.
Raport ten nie miał na celu drwienia z mojego przeciwnika – ani z jego armii. Konrad - jeżeli poczułeś się urażony - to przepraszam.
Matis pisze:Jak zobaczyłem zdjęcie tego pedała to mi się czytać odechciało. Sry... Ale uważam zmierzch za bajkę dla nastolatek.
To moje zdanie, więc uprzedzam cięte riposty.
duzypawel pisze:Raport bardzo fajny, ale wampiry ze starego świata to chyba całkiem inny klimat niż ten typek z filmu dla nastolatek.
Nie cierpię tłumaczyć dowcipów, ale tym razem chyba trzeba…Chomikozo pisze:Przez godzinę starałem sobie wyobrazić Edwarda z mieczem w ręku. Nie dałem rady. Raporcik poza tym bardzo fajny, tylko zdjęcia Pattisona nieco wybijają z równowagi
Pomyślałem sobie, że bitwa z Vampire counts to doskonały pretekst do żartów z tego, co obecnie nazywa się Emo, ale istniało dużo wcześniej (jednym z kamieni węgielnych takiej postawy był film „Wywiad z wampirem”). Stąd właśnie taki a nie inny teledysk i odwołania do klanu Toreador (jeden z rodzajów wampirów w rpgu „Wampir: maskarada” – wyjątkowo kiczowaty).
Zamiast jednak pisać „wampir to pedał” wolałem użyć takich środków wyrazu jak parodia, przerysowanie i pastisz. Jak widać – nie była to do końca trafna decyzja…
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6355
Nie martw się. Niektórzy po prostu nie chwytają inteligentnego humoru.
Gervaz, raczej nikomu przez myśl nie przyszło że mógłbyś darzyć sympatią w.w Edwarda i sagę Zmierzch Poza tym parodia, pastisz i Warhammerowe raporty bitewne wybitnie nie idą z sobą w parze, więc nikt ich nie dostrzegł. Po prostu raport był rzetelnie napisany i fabularyzowany, bez widocznych wątków humorystycznych związanych z naszym kochanym emo-wampirem
Naviedzony - owszem, chwytam. Co wcale nie zmienia faktu że Pattison na Border Princes lekko nie pasuje
Naviedzony - owszem, chwytam. Co wcale nie zmienia faktu że Pattison na Border Princes lekko nie pasuje
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Chomikozo -> I tu się wybitnie nie zgodzę - warhammer jest najbardziej śmiechowym z systemów GW. Zwłaszcza takie armie jak o&g, empire, krasnoludy, ogry, bretonnia, skaveni - w mniejszym stopniu chaos. A już szczególnie czarny humor jest podkreślony w takim systemie jak mordheim. Do tego humor jest wzmacniany przez zasady - sytuacje, gdy elitarni strzelcy nikogo nie trafią, a skaveńscy niewolnicy wybijają rycerzy - albo gdy wierzchowce zabijają więcej wrogów niż jeźdźcy - to chleb powszedni tej gry. Zawsze, gdy piszę raport, staram się włączać elementy humorystyczne - i dość dobrze to wychodzi.
W tym raporcie wątki humorystyczne były zawarte w przekoloryzowanych opisach stanów wewnętrznych wampira i kiczowatych metaforach.
W tym raporcie wątki humorystyczne były zawarte w przekoloryzowanych opisach stanów wewnętrznych wampira i kiczowatych metaforach.
Fantastyczny raport, świetnie się go czytało Uratowałeś mi straszliwie nudny dzień w pracy Więcej takich! I nie przejmuj się tym, że niektórzy nastoletni (przynajmniej mentalnie ) użytkownicy forum odczuwają tak silną potrzebę udowodnienia swej męskości i dorosłości atakowaniem Edwarda, że nie wyczuwają olbrzymich pokładów humoru zawartych w tym opisie
Swoją drogą figurka Edwarda jako generała wyglądałaby świetnie na czele armii wampirów! Niestety jedyne figurki na Allegro są zdecydowanie za duże
Swoją drogą figurka Edwarda jako generała wyglądałaby świetnie na czele armii wampirów! Niestety jedyne figurki na Allegro są zdecydowanie za duże
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6355
Trzeba byłoby ho pomalować błyszczącym lakierem. Albo brokatem.Scisca pisze: Swoją drogą figurka Edwarda jako generała wyglądałaby świetnie na czele armii wampirów! Niestety jedyne figurki na Allegro są zdecydowanie za duże
bitwa fajna, ale zdjęce pattisona niszczy mózg
"Not that I have anything against senseless violence, manling, but why exactly are you strangling that old man?"
+++ Gotrek Gurnisson, Trollslayer +++
facebook.com/HammerhoodGames <--- takie tam o grach
Stare Dwarfy oraz O&G KUPIĘ
+++ Gotrek Gurnisson, Trollslayer +++
facebook.com/HammerhoodGames <--- takie tam o grach
Stare Dwarfy oraz O&G KUPIĘ