Jak to Imperium wdępnęło w g.... w Sylvanii (18+wejście)

Niekulawy język oraz zdjęcia mile widziane!

Moderator: RedScorpion

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Noire
Mudżahedin
Posty: 245

Jak to Imperium wdępnęło w g.... w Sylvanii (18+wejście)

Post autor: Noire »

Dawno Dawno temu jak jeszcze grałem Imperium(z resztą dalej ta armia jest bardzo bliska mojemu sercu)

popełniłem takie cuś;-)

Miłego czytania



Gorączkuje. Nie przeżyje nocy. – zmęczony głos felczera zabrzmiał wyjątkowo głucho w niewielkim namiocie głównego inżyniera korpusu.
- Musi być coś, co można poradzić! – jęknął Gunther Stammerfeld, hrabia Talabheim.
- Nic nie mogę poradzić. – lekarz nie miał nawet sił, żeby się zirytować – Trucizna jest o wiele za silna, nawet, gdyby posłano po mnie wcześniej, nie sądzę, bym był w stanie mu pomóc. Biedak. Powinien był wiedzieć, że rośliny Sylvanii są równie niebezpieczne, jak istoty, które ją zamieszkują... Miał żonę?
- Miał. A w zasadzie ona miała jego. Będę musiał przekazać jej te wieści osobiście. Jurgen nie zasługiwał na nic mniej.
* * *
- Panowie oficerowie. - zagaił Stammerfeld - W związku z tragiczną śmiercią inżyniera Jurgena Schaffera, dowódcy naszej artylerii, zmuszeni jesteśmy do podjęcia niełatwego wyboru. Czy będziemy kontynuowali naszą wyprawę w głąb tego przeklętego kraju, narażając na niezawodny hazard siebie i wszystkich naszych
ludzi – bo chyba nikt z nas nie ma wątpliwości, że brak wsparcia dział wróży niezwykle trudne walki - czy też zawrócimy, jak psy podkuliwszy ogony, i narazimy się na hańbę i niełaskę Cesarza?
Stojący w namiocie hrabiego , wokół stołu, oficerowie korpusu ekspedycyjnego Jego Cesarskiej Mości Karla Franza; Oscar Malden, dowódca regimentu halabardników, Morten de Barge, dowodzący oddziałem wielkich mieczy, przewodzący marienburskim pikinierom Hans Venzler, baron Wilhelm von Kristed, pierwszy pośród Rycerzy Płonącego Słońca, baron Dieter von Greiss, sprawujący komendę nad hufcem lekkiej jazdy, adiutant hrabiego, młody graf Stefan de Twein i wędrujący z nimi kapłan Sigmara Angus Breithelm milczeli. Milczenie było ciężkie, wręcz przytłaczające, zwłaszcza, że wybór stojący przed nimi był zaiste niełatwy. Gdyby zawrócili teraz, nigdy nie zdołaliby zmazać swojej hańby i wstydu, ale kontynuacja wyprawy z pozbawioną dowódcy artylerią równała się samobójstwu.
Hrabia powoli spojrzał na każdego z podwładnych.
- No więc? Panie de Barge? Baronie von Kristed? Panie von Greiss? Malden, Venzler? Co panowie radzą?
Nieznośną ciszę przerwał jednak kapłan Breithelm.
- Za pozwoleniem, panie hrabio. Oczywistym jest, że naszą wyprawę powinniśmy kontynuować. Ale nie bez artylerii. Należy przydzielić jej nowego dowódcę.
- Kogo? – parsknął Stammerfeld – Tego szczeniaka Bulleiva? On jeszcze ma mleko pod nosem, a Forbeck zna się tylko na obsłudze dział, a nie kierowaniu ich ogniem!
- Jest jeszcze ktoś, panie hrabio. – stwierdził von Greiss – I suponuję, że wielebny Breithelm myśli o tym samym. Graf Wolf von Sah Rher, jeśli mogę, choć służy w mojej jeździe, szkolił się we wszystkich arkanach sztuki dowodzenia, i wie, którym końcem strzela armata. Proponuję, by dać mu szansę. Daję parol, że nie zawiedzie.
- Dobrze więc. Ręczycie własnym honorem, baronie... Jakieś obiekcje? Panowie? – Gunther Stammerfeld zajrzał w oczy każdemu ze zgromadzonych – Dobrze więc. Postanowione zatem. De Twein, poinformujcie grafa Sah Rhem, że objął właśnie ogólną komendę nad artylerią całego korpusu. Przygotować się do wymarszu, za dwie godziny ruszamy!

* * *
- No i masz ci, życie w regimencie halabardników. – Oscar Malden zaklął plugawie, poprawiając chwyt na rękojeści miecza i spluwając do kałuży pełnej brudnej wody. Niebo nad Sylvanią było ciemne od chmur, z których niedawno spadła ulewa paskudnej, ciężkiej jakby wody. Nic w tej zatraconej krainie nie było normalne. Nawet deszczowa woda. Koń niespokojnie dreptał w miejscu, rozpychając na boki tłoczących się dookoła żołnierzy.
– Masz ci życie. Mają nas. – Fakt nie ulegał kwestii, ciężka kawaleria nieumarłych pogalopowała łukiem, i zaszła cesarskie wojska od flanki. Flanki, która jeszcze niedawno osłaniana była przez pikinierów z Marienburga. Cały regiment jednak wycięły niemal w pień hordy przeklętych szkieletów, a resztki przegrupowały się, kryjąc się z tyłu formacji Maldena. Teraz kawaleria martwiaków miała wolne pole, by nabrać rozpędu i wbić się w bok czworokąta tworzonego przez halabardników.
- Masz ci życie. – powtórzył po raz trzeci kapitan regimentu. – W prawo zwrot!! – ryknął – Dzierż szyk! Ramię w ramię!! Przygotujcie się!! Nikt nie jest sam, razem stoimy, i razem będziemy walczyć!! Przygotujcie się, na sztorc halabardy!! Na sztorc, durniu! Jak pikę! Zaprzeć się, i czekać!!
Konnica nieumarłych nabierała rozpędu, szła ławą. Widok był tak imponujący, jak przerażający, zwłaszcza, że w niedalekiej perspektywie oznaczał śmierć wielu, jeśli nie wszystkich ludzi Maldena.
* * *
- Ale jaśnie panie, lont zamókł! Nijak podpalić!
- Dawaj to, bałwanie! – Sah Rher wyszarpnął żagiew z ręki spanikowanego artylerzysty. Wyciągnął sznur trochę bardziej ponad krawędź otworu, zagiął – Dajcie gorzałki.
- Gorzałki?! Ależ, panie, co wy...
- Nie dyskutuj, O_o twoja mać, dawaj!
Jeden z obsługi sąsiedniego moździerza zagrzebał w skrzynce leżącej obok beczek z prochem, wyciągnął z niej bukłaczek, siłując się z paroma innymi rzeczami, po czym podał go nieszczęsnemu strzelcowi, który, drżącymi rękami, przekazał naczynie Wolfowi. Ten wyrwał korek zębami i delikatnie polał wyciągnięty lont alkoholem. Obsługujący działo patrzyli na to, nie wiedząc, co myśleć.
- Podpalać! – krzyknął Sah Rhem do pozostałych załóg, po czym sam przyłożył żagiew i odwrócił się natychmiast, kuląc się i zakrywając uszy.
* * *
Ze wzgórza nieopodal dała się słyszeć seria stłumionych wybuchów, a zaraz po niej przeszywający świst. Część z szarżujących nieumarłych została zmieciona razem ze szkieletowymi końmi. Gdy wydawało się, że już po wszystkim, gwiżdżąc przejmująco, w środek zdruzgotanej formacji kawalerii spadła jeszcze jedna kula, niechybnie wystrzelona z moździerza, wybuchając po chwili pod kopytami martwych koni, i wyrzucając dobry tuzin jeźdźców w powietrze.
Nagle pędzący Czarni Rycerze, zdziesiątkowani celną salwą cesarskiej artylerii, przestali wyglądać tak imponująco. I groźnie. Malden splunął i poprawił chwyt na rękojeści miecza.
- Naprzóóóód, ludzie, w nich bij!! ŚMIEEEERĆ!!! – poganiając konia do cwału i czując rosnącą wściekłość, zawsze towarzyszącą walce, cesarski kapitan Oscar Malden nie zauważył nawet gry swoich słów.
* * *
Spoglądając na pobojowisko, pełne ludzkich ciał i mnóstwa porozrzucanych kości, Wolf von Sah Rher otarł rękawem spocone czoło.
- Dajże jeszcze tej siwuchy... – skinął na tego z obsługi artylerii, który wcześniej odnalazł bukłak wśród innych cesarskich zapasów. Po chwili pociągnął solidny łyk, krztusząc się trochę, był to bowiem samogon przedniej doprawdy roboty. Przekazał naczynie właścicielowi. – Dobrze, żeś miał. Uratowała nas, niejako. – pochwalony żołnierz rozpromienił się – Ale jak następnym razem znajdę, niecnoty, tydzień was o chlebie i wodzie...



II

Wokół panowała cisza, przerywany tylko od czasu do czasu stukotem kół taboru i parskaniem koni. Widoczność była bardzo zła. Panująca wokół mgła zamazywała kontury lasu, w którym wiła się droga. Wolf Sah Rher poprawił swój czarny kapelusz która opadał mu na oczy.
-Życie żołnierza to nie tylko piękne bitwy, ale też niekończące się marsze o głodzie, chłodzie, smrodzie i bez gorzałki.
Z przodu słychać było, jak stary wiarus poucza świeżego rekruta, który myślał, że żywot żołnierza to tylko piękne bitwy, a nie wielokilometrowe przemarsze. Cisza otaczającego lasu była niewiarygodna. Żaden liść nie drgał. Las był niczym zaklęty. Pradawna magia czekała tylko na mały ruch który obudziłby jej niszczycielska moc.
******************
Zimne oczy zwiewnej duszyczki patrzyły wrogo na tabor .Tyle lat temu gdy była gwałcona właśnie przez imperialnych żołnierzy wybrała swoja drogę przeklęła siebie zwracając się do mocy krwi aby uczyniła ją silną do zabicia prześladowców. Gdy ja zabili, jej dusza przemieniła się w widmo zgodnie z obietnica. Oni odjechali ale nadeszli inni teraz przyjdzie czas na jej zemstę. Sylvania jest pełna dusz czekających na zemstę. Śledziła go od samego początku, gdy tylko wjechał do lasu. Każda chwila zbliżała do zasadzki. Nic nie warci ludzie, po śmierci dołączą do armii jej pana, zostaną bezwolnymi narzędziami w jego zimnych rękach..
*****************
Korpus powoli zmierzał do przodu. Droga, po której podążali coraz bardziej się zwężała - miedzy jednym, a drugim brzegiem lasu było niespełna dwa i pół metra.
W lesie dalej panowała niespotykana cisza. Mgła podnosiła się, delikatnie odsłaniając kontury lasu.
-Widzisz, gdy już bolą cię nogi tak, że masz wrażenie, że zaraz upadniesz, to znak, że oficerowie zrobią postój za jakieś pięć godzin.
-A co będzie, jak upadnę i nie będę mógł się podnieść?
-To wtedy jeden z panów oficerów przyjedzie, wyciągnie bat, i zacznie liczyć. Gdy po trzech sekundach nie wstaniesz na nogi, to bat spadnie na twoje plecy.-
- Czy, czy to będzie osławiony kocur...? - głos rekruta był ściszony.
- Ależ oczywiście, że tak. Nasz korpus ma dobre znajomości z bracią marynarską - to oni nauczyli używać go do budzenia opornych do marszu...
Wolf przysłuchiwał się rozmowie jednym uchem. Jego umysł zaprzątały inne, ważniejsze sprawy. Ta mgła i ten dziwny las nie podobały mu się.
***************
Gunther Stammerfeld jechał spokojnie na koniu wraz z swoim dobrym przyjacielem, baronem Wilhelmem von Kristed, na czele jego rycerzy. Ich rozmowa dotyczyła ich młodego dowódcy artylerii, grafa Sah Rheme.
-Ależ Guntherze, przecież on rzemiosła uczył się pod samym von Stigiem! Wiesz, jakim zaufaniem darzył on artylerię. Sam słyszałeś, jak chwalili go kanonierzy za jego pomysł i stalowe nerwy. Doskonale wyczekał chwili, aby przeważyć szalę zwycięstwa na nasza korzyść. Gdyby nie on, wielu obecnych tu żołnierzy straciłoby życie! Myślę, że po powrocie można będzie go polecić jako kompetentnego i zdolnego dowódcę, który powinien samodzielnie dowodzić korpusem.
-Wilhelmie... Ile lat razem ze sobą podróżujemy, nigdy, nigdy jeszcze nie mieliśmy tak odmiennego zdania. Artyleria jest bronią nieobliczalną. Nigdy nie wiadomo, czy zadziała, jak należy, nie można na niej polegać... A to, co ten młokos zrobił, polewając lont wódką, woła o pomstę do nieba! Zgodzę się, że jest obiecującym oficerem, ale na dowództwo korpusu nigdy nie zasłuży, za bardzo ufa swoim przeczuciom, oraz artylerzystom wywodzącym się z gminu. On, oficer, a woli przebywać wśród ludzi bez szlacheckiego rodowodu. Przecież, kto zadaje z gównem, sam się nim sta...-
Jego głos nagle zamarł - w miejscu gdzie była jego głowa, znajdowała się pustka. Szyja tryskała strumieniami krwi. Las jakby nagle ożył. Ciszę przerwały wysokie dźwięki nietoperzy. Strzelcy von Reba próbowali strzelać, jednak pudłowali haniebnie. Czas spędzony w tawernach, zamiast na ćwiczeniach, przyniósł efekty. Wielu z nich leżało już z oderwanymi głowami. Rycerze próbowali opanować tańczące konie, gdy, pojawiwszy się znikąd, uderzył w nich czarny powóz. Wilhelm von Kristed nie zdążył nawet krzyknąć, gdy upadał na ziemie z olbrzymią, tryskającą krwią dziurą w piersi.
****
-Niech ich szlag, nie mieli kiedy nas zaatakować!? Widzisz, młodziku, przy starym Klugle nie zginiesz, teraz tylko trzymaj ta halabardę silno! Mówię,kurwa silno, a nie jak cycki kurwy na jarmarku!!
Zgiełk walki wyrwał Wolfa z zamyślenia.
-Przygotować działo.
Jego głos był stanowczy i spokojny. Artylerzyści natychmiast wykonali rozkaz, ładując armatę, i ustawiając ją na pozycji do strzału.
Z tyłu konwoju pojawili się nagle nieumarli konni.
-Strzelajcie, jeśli wam życie miłe!
-Tak, pa... - Kanonier nie zdążył odpowiedzieć do końca Fellbats urwał mu głowę jednym ruchem pazurzastej łapy. Kawaleria zbliżała się coraz bardziej. Sah Rheme zeskoczył z konia, dopadł działa, i już miał odpalać lont, gdy poczuł paraliżujący ból w piersi. Pancerz, który go chronił, został przesieczony ostrymi jak stal pazurami fellbats. Z zagłębienia zaczęła wypływać krew. Ostatkiem sił podniósł lont i przyłożył ogień. Huk wystrzału ogłuszył go. Z tak małej odległości, skutki były dla nieumarłych katastrofalne, kula zmiotła wszystkich jeźdźców na swojej drodze. Ale reszta pędziła nadal. Wolf czul zbliżająca się śmierć. Nie bał się jej ileż to razy stawał naprzeciw niej. Zaczał zmawiać modlitwę do Sigmara, poprawiając chwyt miecza. Zanim umrze zabierze ze sobą jeszcze paru. Jazda była w odległości dziesięciu metrów gy nagle padła komenda
-Cel... pal!
Huk wystrzałów zmieszał się z klekotem upadających kosci. To pułkownik Sharp zebrał resztki strzelców. Przed nich wystąpił regiment wielkich mieczy.Jazda uderzyła w nich i odbiła się, po chwili zaczęła się rozpadać od mocnych ciosów mieczników. Graf odetchnął z ulga próbował się podnieść, jednak rana była zbyt głęboka aby wstać; upadł bezwładnie na ziemie.
***********

-widzisz teraz to jak nas cos rypnie to ino raz....
-Czy my zginiemy?
-Będzie dobrze synek nie martw się. Chyba wygrywamy....
-Trzymaj żesz tę halabardę jak należy. Uważaj.....
Rekrut w ostatniej chwili odparł atak ghoula. Jednak jego uderzenie wytraciło mu halabardę z dłoni .Klugle zasłonił swym ciałem młodzika i ciał straszliwie; ghoul rozpadł sie na dwie połowy.
-Trzymaj żesz tę halabardę mocno....Jak w kurwę wchodzisz za mocno to wrzeszczy i drapie a jedyna wada tego jest że zarazisz się syfilisem...A tu a tu jak nie będziesz mocno trzymał i machał to prędzej czy późnej ja twierdze że prędzej coś upierdoli ci coś łeb przy samej dupie.
-Odchodzą- rozległ się krzyk....

Zmora patrzyła z rosnącym zdenerwowaniem. Nie tak miał potoczyć sie atak.
-Pan będzie niezadowolony.... Czas jej zemsty się zbliża , a ten który tu dowodzi jest potomkiem tego który mnie zabił. Nadszedł czas mojej zemsty nareszcie..... szeptała cicho poczym znikła, aby zanieść wieści o klęsce
**************

Wolf obudził się w lazarecie rana na piersi paliła żywym ogniem. Mimo to wstał i próbował wyjść.
-Ależ panie jesteś ciężko ranny musisz leżeć.
-Musze przygotować korpus do obronny oni wrócą jak nie dziś to jutro, ale wrócą.
Panie masz się położyć ale to natychmiast-felczer był nieugięty w swoim zdaniu..
Wolf wrócił do lóżka
-Każ sprowadzić do mnie Maldena,de Barge ,Venzlera oraz von Greissa.Są mi natychmiast potrze...jego głos załamał się stracił przytomność



III

Gorączka nie opuszczała ciała grafa. Ciągle męczyły go dreszcze i senne majaki. Felczerzy kiwali tylko smutno głowami, ich umiejętności na nic się zdawały przeciwko grobowej gorączce. Każdy oddech oznaczał to , że dalej żyje , a jego ciało nie poddało się gorączce.
W namiocie były bardzo ciepło gdyż cały czas starano się utrzymać temperaturę, dzięki której miano nadzieje wyleczyć Wolfganga Sah Rher...
****
Ognisko płonęło smętnie jakby miało zaraz zgasnąć. Co chwilę ktoś dorzucał jakieś drewno aby utrzymać ten jakże nikły płomień.
-Eh kurwa, w tej pieprzonej krainie nawet drewno nie płonie tak jak powinno- zaklął Klugle
-Ależ sierżancie to przez to, że jest mokre. Moja mama zawsze mówiła , że trzeba palić suchym drewnem...-odezwał się młodzik
-A widzisz tu gdzieś suche drewno- warknął sierżant....
Rozmowę przy ognisku przerwały odgłosy opadającego kocura na czyjeś plecy. Wszystkie głowy obróciły się w kierunku, z którego dochodził dźwięk
-Wszyscy jesteśmy straceniiii nadchodzi lord końca czasów-opadniecie bicza na plecy-módlmy się do Sigmara –trzask bicza-módlmy się aby zesłał swoja inkarnację....-trzask bicza..
-Jeszcze tego nam tylko brakowało biczowników, nie dość że dowódca chory armia w rozsypce to jeszcze ich nam brakowało... ale w sumie wdepnęliśmy w gówno więc teraz czas na karczmę i burdel ! – roześmiał się rubasznie- ilu z was był wcześniej z kobietą? Czy ja dobrze słyszę, że nikt? O ja pierdole same prawiczki....Sigmarze kimś Ty mnie pokarał....?
Ale nie martwcie się chłopcy przy starym Klugle nie zginiecie a nawet na dziwki pójdziecie-uśmiechnął się-A teraz niecnoty wy moje pójdziecie pełnić wartę nie daj Sigmarze abym was dorwał jak będziecie na niej spać. Pożyczę specjalnie kota od biczowników i wygarbuje wam skóry.......
***
W namiocie, który obecnie stał się namiotem narad toczyła się zażarta rozmowa.
-Musimy się wycofać nie mamy innego wyjścia-wręcz krzyczał Malden
-Jak mamy się wycofać jak jesteśmy już tak daleko? Przecież połowa naszych żołnierzy jest chora-odpierał argumenty Otto de Barge
Kurt Venzler nie odzywał się w końcu znudziły mu się słowne utarczki dwóch dowódców
- a czy w do ciężkiej cholery nie pomyśleliście ze jesteśmy w oblężeniu na wrogim terenie? Czy chodź raz przyszło wam na myśl, że jesteśmy zdani ty tylko na nasze siły a nasz taktyk leży złożony gorączką? Więc przestańcie się kłócić , a weźcie się do roboty bo czas działa na naszą niekorzyść.
-Zgadzam się z Kurtem, jazda nasza potrzebuje wypocząć ciągłe walki nadszarpnęły siły rycerzy, jednak uważam, że musimy się wycofać straty w większości regimentów przekroczyły pięćdziesiąt procent stanu, nie jesteśmy w stanie kontynuować kampanii -odezwał się von Greiss
-Ależ Dieter co na to powie Cesarz...-zastanawiał się de Barge
-Cesarz zrozumie....odezwał się rozgorączkowany Graf von Sah Rher- zarządzam odwrót, nie mamy innego wyjścia...


.IV
Dwa dni odpoczynku minęło jak z bicza strzelił, nastrój całego korpusu poprawił się. Jednak oficerowi mieli inny o wiele poważniejszy problem ich obecny dowódca dalej leżał złożony chorobą, jego stan z dnia na dzień pogarszał się. Bez głównego taktyka uporządkowany odwrót mógł się zamienić w bezładna paniczną ucieczkę, znaczoną szlakiem ofiar żołnierzy.
Jednak trzeba było ruszać, nikt nie potrafił przewidzieć jak długo utrzyma się dobra pogoda.
Graf został przeniesiony do wozu, w którym był przy nim felczer cały czas. Został wydany rozkaz. Dla niedoświadczonego oka ,obóz w tym momencie wyglądał chaotycznie, jednak wszystko przebiegało sprawnie i rutynowo, niczym na ćwiczeniach w koszarach.....

***
-No moi mili mam dla was radosną wieść-na twarzy sierżanta malował się uśmiech- wracamy do domu, a wiecie co jest w domu?- zapytał
- Mamusia, dobre jedzenie, wygodne lóżko i poduszka wypchana słomą- rozmarzył się jeden z żołnierzy
-Głupiś- warknął Klugle- żołd, karczma, burdel...w tej o to kolejności. Widać, że już wszyscy przygotowani do wymarszu więc, Na Ramię Broń! Równaj Szyk! Formuj Kolumnę Marszową!
- A teraz pięknie ładnie przepuścimy wszystkie regimenty i zamkniemy szyk kolumny zrozumiano niecnoty?
Chwile później korpus maszerował noga w nogę do domu ku końcu kampanii. Żaden z nich nie przypuszczał, że już więcej mógł nie zobaczyć więcej domu. Karmili się wizjami o spokojnym pełnym ciepła domu, od którego znaleźli się tak daleko.
Maszerowali dzień i noc zatrzymując się tylko na krótkie postoje aby dać wytchnąć zmęczonym nogom i zostawiając tych którzy byli zbyt chorzy by dalej iść. Powrotny szlak był szlakiem śmierci , a drogę przemarszu znaczyły ciała Coraz częściej ten który zostawał z tyłu już nie wracał tak samo działo się z tymi którzy oddalili się za potrzebą. Coś ich ściągało tylko nikt nie wiedział co.
Każdy krok to bliżej domu tłumaczył swojej kompanii sierżant Klugle on sam był już w niejednej takiej kampanii.
Nagłe do uszu dowodzących oficerów wpadły pierwsze słowa starej żołnierskiej pieśni sami doskonale ja znali i zaczęli pod nosem cicho nucić. Coraz to nowe głosy dołączały się do niej w końcu cały korpus śpiewał
Choć droga długa przed nami
Na końcu zawsze jakiś jest kres
Choć śpiewamy spierzchniętymi ustami
Lecz żaden w tym władców interes
Gdyż dla ich kiwnięcia palcem
Zginąć nam przyjdzie tu dziś

Klugle śpiewał z całych sił wiedział co ta pieśń oznacza. Gdy żołnierz zaczyna śpiewać pełne smutku żołnierskie pieśni to znaczy że morale spada- tłumaczył mu stary sierżant jego kompanii Irvin, zapamiętaj to, a kiedyś będziesz dobrym podoficerem. Przypominając sobie te słowa Klugle zwiększył czujność obawiał się dezercji....Mimo że byl coraz bliżej domu w atmosferze lasu wyczuwał coraz większe napięcie, coś się szykowało aby nie wypuścić ich z tej przeklętej ziemi; coś szykowało się do stoczenia walnej bitwy.


V

Przed nimi było powoli widać równiny imperium. Otucha wstąpiła w serce żołnierzy, zmęczone nogi przyspieszyły krok, zmuszając je do ostatniego wysiłku. Na zmęczonych twarzach powoli pojawiał się uśmiech.
-Widzicie chłopcy mówiłem, że wrócimy w końcu parabola żołnierskiego życia jest prawdziwa. Gówno już było więc zostały już tylko karczma i burdel- roześmiał się rubasznie Klugle
-W końcu damy wypocząć obol...-nie dokończył mówić gdy od tyłu uderzyły w nich jednostki martwiaków.. Zaczął krzyczeć- trzymać szyk! Musimy dać czas innym na ustawienie linii...
Przyjdzie mi to zginąć pomyślał sierżant , ale na pewno nie pójdę tam sam. Uderzenie w klatkę piersiowa pozbawiło go dechu. Ostatkiem sił uderzył halabardą, która następnie wypadła mu z omdlałych rąk
*****
Gorączka cały czas targała ciałem grafa . Felczerzy byli bezsilni, wiedzieli że jedyna nadzieją dla niego jest jak najszybsze znalezienie się w Aldorfie, stolicy imperium , pod okiem najlepszych lekarzy. Nagle wóz się zatrzymał, do uszu konowała dotarły odgłosy walki i dźwięk krzyżujących się mieczy, czuł że byli zgubieni. Nagle graf otworzył oczy tak jakby odgłosy walki zadziałały na niego niczym najlepsze lekarstwo, zaczął się podnosić.
-Panie nie możesz, jesteś ciężko chory- głos felczera był stanowczy.
-Ktoś musi dowodzić armią aby ocalić resztki tych którzy wyszli z Sylvanii
Po tych słowach graf wstał i wyszedł z wozu. Skierował swoje kroki w kierunku artylerii i zaczął wydawać rozkazy. W jego bladej twarzy niebieskie oczy, które zawsze są tak ciepłe dla żołnierzy, przybrały lodowaty kolor. Na jego widok w artylerzystów wstąpiła otucha, to dzięki niemu porażki przemieniły się w zwycięskie bitwy. Ufali mu tak jak i on ufał im.
Gdy tylko do nich doszedł zaczął wydawać rozkazy.
Nagle ponad tumult walki wzniósł się stanowczy głos grafa.
-Cel lewo dwadzieścia...ognia
Huk armat był dla sierżanta niczym najpiękniejsza rapsodia Jednak wiedział ze przegrywają nawet geniusz grafa nie pomoże przy czterokrotnej przewadze wroga. Wszędzie widział padających żołnierzy, obrócił głowę i popatrzył w zachodzące mgła oczy pułkownika strzelców , głęboka rana znaczyła jego pierś. Nie było już linii był tylko chaos w którym ścierały się grupki walczących żołnierzy z martwiakami. Z minuty na minute tych grupek było coraz mniej. Ekspedycyjny korpus jego cesarskiej mości Krala Franza, metodycznie był unicestwiany. Nic tylko cud mógł przeważyć szale bitwy na jego korzyść.
Nagle graf padał na ziemie, a z jego ciała sterczały groty. To już koniec żałował Klugle, a w jego sercu umarł w tym momencie ostatni promyk.
Nagle do jego uszu dobiegło echo okrzyku wojennego rycerzy białego wilka nadszedł cud pomyślał i stracił przytomność
Ostatnio zmieniony 30 cze 2012, o 16:20 przez Noire, łącznie zmieniany 1 raz.
PK w sumie jest takie samo jak PVP tylko jesteś czerwony i wszyscy chcą Cię zabić

Awatar użytkownika
Stormtrooper
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 189
Lokalizacja: Rawicz/ Leszno / Wrocław

Post autor: Stormtrooper »

Raport fajny, klimatyczny, przyjemnie się czytało, ale rażą w oczy Greatswordzi i Fellbats.
podpis był nieregulaminowy

Kraggo
Chuck Norris
Posty: 586

Post autor: Kraggo »

Tak jak przedmówca - angielskie nazwy zupełnie się tu nie sprawdziły :) Ponadto w paru miejscach przydałoby się zatroszczyć o chociażby szczątkową interpunkcję. Niektóre ciągi znaków wyglądają, jak gdyby brakowało między nimi kropek czy przecinków. Nie wiem, może to na skutek edycji i kopiowania z innego źródła?

Pomijając te kwestie raport naprawdę solidny, przybrał formę opowieści wyrwanej ze Starego Świata. Fajny pomysł, jak i fabuła. Całość miła dla oka :wink:

Awatar użytkownika
Noire
Mudżahedin
Posty: 245

Post autor: Noire »

Wyrwany ze szczątków starego dysku z jeszcze starszego komputera.;-) pisany z jakiś 5-6 lat temu.

Postaram się znowu coś umieść jak ludzie będą zainteresowani kontynuacją.
PK w sumie jest takie samo jak PVP tylko jesteś czerwony i wszyscy chcą Cię zabić

Awatar użytkownika
Słowian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 184

Post autor: Słowian »

Naprawdę świetnie się czytało =D> . Proszę mnie dopisać do listy zainteresowanych :)
"When you're a goblin, you don't have to step forward to be a hero-everyone else just has to step back!" - Biggum Flodrot, goblin veteran

Awatar użytkownika
Marynarz Storczyk
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 114
Lokalizacja: Wawa

Post autor: Marynarz Storczyk »

Napisz tego więcej bo czytało się wyśmienicie, zupełnie jak prawdziwe książki warhammera :) Tylko szkoda, że takie przerwy pomiędzy akcją robiłeś, a ja byłem taki ciekaw co tam się dzieje :cry: Mam nadzieję, że jeszcze poczytam sobie twoje dzieła bo są wyśmienite.
El dinero no es nada, pero mucho dinero, eso ya es otra cosa.

ODPOWIEDZ