Siły Dżungli kontra Grubi Najeźdźcy [2600?]

Niekulawy język oraz zdjęcia mile widziane!

Moderator: RedScorpion

ODPOWIEDZ
Kraggo
Chuck Norris
Posty: 586

Siły Dżungli kontra Grubi Najeźdźcy [2600?]

Post autor: Kraggo »

Czołem! Na wstępie zaznaczę, że raport przydługawy (tak mnie niosła wena), ale wyciągnąłem go z szuflady, nigdy wcześniej nie ujrzał światła dziennego, a gdybym miał go napisać od nowa... Zdjęcia są mniej więcej do połowy bitwy, to cud że w ogóle je znalazłem :) Zapraszam do lektury.

Słońce stało wysoko na niebie, żar lał się z nieba, było południe. W taką oto porę ogrzy wojownicy stanęli przed bramą lustriańskiej dżungli. Barbarzyńcy z dumą prezentowali swoje obnażone torsy oraz fantazyjne tatuaże przeplatane bliznami myśląc, że może ktoś ich obserwuje i wystraszy się ich "potengi". Mieli ochotę zrewanżować się za doznane krzywdy wyrywając flaki, wszak cała ta gęstwina musiała obfitować w dobrą zwierzynę...

Gdy dowódca, postawny zwierz w magicznej koronie, przypominający zgarbionego giganta, postawił pierwszy krok w dżungli, jego oczom ukazał się niesamowity widok. Przeróżne gatunki drzew stały przemieszane niczym figury na szachownicy, wyciągając swe powykrzywiane konary ku niebu. Gdzieś z w oddali jakiś dzięcioł stukał dziobem o korę, a niczym nieograniczony odgłos niósł się hen daleko, do wszystkich zakątków lasu. Rzadkie odmiany kwiatów i krzewów z dumą rosły, ku uciesze oczu mieszkających tu istot. Powietrze było nieskazitelnie czyste, wolne od miejskiego smrodu gryzącego oczy. Pojedyncze smugi światła spływały pionowo z góry na ściółkę, a pokrywa liści zbudowana nad ich głowami zdawała się być tak szczelna, jak gdyby intruzi weszli pod czyjś dach. Zaiste, ten dom miał swojego lokatora, a Jaszczuroludzie śledzili uważnie każdy krok przybyszów, badając cel ich wędrówki. Szybko jednak okazało się, iż przybyłe tu istoty nie mają dobrych zamiarów.

Obrazek

Kapłan Skinków, Eltz'l, z niepokojem wyczekiwał wieści, czuwając przy palakinie Slanna. Budzenie swego pana było dość ryzykowne, o ile były to sprawy błahe. Jeden z jego posłańców zaskrzeczał coś w swoim narzeczu - ogry przybyły na wojnę. Wymachują wielkimi maczugami, depcząc święte ścieżki lustriańskiej dżungli. Chcą urządzić rajd i przedrzeć się na drugą stronę ich świątyni. Kapłan w milczeniu rozważał, czy sprawę puścić płazem, czy powiadomić Slanna i poderwać do boju podwładnych. Od dawna panował tu spokój, a Jaszczury zawarły niepisany kompromis z najeźdźcami z innych części świata, przynajmniej póki co. Nie zapuszczali się do ich nadbrzeżnych wiosek, ale i "obcy" nie przychodzili do dżungli, która żyła swoim rytmem i nie tolerowała ciepłokrwistych. Eltz'l nie znał też intencji barbarzyńców, którzy wyglądają na wściekłych. Być może ktoś wyrządził im krzywdę, ale nikt bez rozkazu nie ważyłby się opuścić dżungli na łowy. Rozterki targały umysłem kapłana.

Gdy wielowiekowa mądrość nie dała odpowiedzi i nie pojawiły się żadne znaki na ziemi, a w głowie próżno było szukać wskazówek Przedwiecznych, kapłan gwałtownie zerwał z pióropusza jedno z kolorowych piór, zdobiących jego głowę, po czym dokonał symbolicznej wróżby, wyrywając na przemian części grzebienia, recytując słowa rytuału. Na samym końcu wróżby z pióra ostał się mały kawałek chorągiewki, który ani drgnął przy próbie urwania. Kapłan naciął swą skórę o wystający pazur pióra, rozsmarował na twarzy cieknącą z ciała substancję, po czym wyskrzeczał: wojna!

Błyskawicznie posłano po ogromny oddział świątynnych strażników, uprzedzając ich o wybudzeniu ze stanu medytacji Luergpa. Najstarsze Jaszczury w ciszy wyczekiwały nadejścia pana. W milczeniu opuścili pozycje, powierzając swym młodszym braciom ze służby ochronę starożytnych artefaktów i siedliska pana na wypadek, gdyby jakakolwiek blada twarz dotarła tak daleko. Poderwano też do walki szczep krzepkich saurusów, którzy już od dawna nie mieli okazji ruszyć na święte łowy. Zeszły się również małe patrole Skinków, które jako pierwsze wyczuły zagrożenie. Tymczasem ogry trwały nieświadome w swym bluźnierstwie.

Ryczący Ząb stał jak wryty. Nawet jego prosta dusza była przytłoczona pięknem i jednocześnie ciężarem atmosfery tu panującej. Przez chwilę zawahał się, po czym wymówił parę słów do Gnolfa Krempej Masy: -Nu, a może to ludziki z północy zrobić ogrom na złość? Widziałeś Ty to, hę? Nie wierzę, żeby żaba pozwoliła zniszczyć nasz statek.

-Głupiś Ty Zębie, choć i chimerze zdołałeś w żywocie swym łeb utroncić. Któż jak nie te gady oślizłe? Zoba, jak wyszczerzają kły, jak chcą puścić ogry z dala stąd. Widzisz? Patrzaj tam, o - tutaj Gnolf wskazał swym paluchem - jak się łuski mienią kolorami, jak już czychają na nasze plemię i zembiska ostrzom uszami strzyżonc. Musimy pokazać żabiemu ludowi, że my to ogry, tak, ogry, a nie małe ludziki bez wiary w siebie. A Ząb usiłował zobaczyć cokolwiek z tej opowieści dziwnej treści, ale łusek jak nie było, tak nie było.

Na wyciągnięcie ręki stało ośmiu kameleonów z plujkami gotowymi do strzału. Sztukę zakradania się opanowali do perfekcji, znali tu każdą gałąź i każdy liść, który kołysał i tulił ich do snu. Ich oczy potrafiły nieruchomo trwać wiele minut, przypatrując się ciepłokrwistym. Byli kompletnie niewidoczni, przybierając barwy puszczy. Byli tak samo morderczy, jak i ona. Tak jak i ona brzydzili się wielkimi, włochatymi bestiami, przychodzącymi tu po wielkie skarby ich panów. Czekali na sygnał do ataku. Gdy Ząb postawił kolejny krok, dwóch żelazobrzuchów padło na miękką ściółkę niczym rażeni błyskawicą. Z ich ciał wystawały malutkie strzałki, pokryte trucizną dżungli. Co ważne, wszystkie ominęły ciężkie pancerze. Ząb mógłby przysiąc na Wielkie Jelito, że byli tu sami, a nikt nie stał obok. Na moment panika wkradła się w ogrze serca.

Ząb zaryczał w furii, doczekał się równie głośnego odzewu swych wojowników. Na zachodzie ulokował formację byków, a jeszcze dalej na skraju dżungli maszerowało pięćdziesięciu traperów gnoblarów. Ołowiomiotacze wspięli się na pagórek, najprawdopodobniej kurhan jakiegoś jaszczurzego wojownika, gdzie rozłożyli swoje podręczne działa. Pod tymże kurhanem na środku frontu siedział Ryczący Ząb i Gnolf Masa, dźwigający sztandar z ludzkich i zwierzęcych kości, dodający animuszu dzikim rodakom, a za nimi Żelazne Brzuchy. Na wschodzie kolejni Ołowiomiotacze objęli jakąś górkę, może to jakiś punkt alarmowy Jaszczurów. Kawałek od nich stał łowca Gruboskórnokrutny. Karmił swoje wilki resztkami padliny i wymachiwał tajemniczą maczetą. Ku uciesze Zęba udało się do wyprawy namówić Olbrzyma, specjalistę od chowania ludzików do worka i burzenia murów.

Obrazek

Siły dżungli nagle ożyły. W stronę ogrzej armii ciągnęło parędziesiąt małych jaszczurek, które ludzie nazywali Skinkami. Pełzły one z plujkami i oszczepami gotowymi do rzutu. Gnolf tylko uśmiechnął się i wyparskał: -Jeśli to wszystko, co majom na nas, to siem zawiodłem. Małe, gadzie jaszczurki. Najbliższe nadbiegały zza wieży... właśnie, wieży. Nijak nie pasowała do tej magicznej scenerii. Jaszczuroludzie pozostawili jednak budowlę nietkniętą, gdyż mieszkał w niej kiedyś ludzki czarodziej, przyjaciel Luergpa i jaszczurów, który zrósł się z puszczą i oddychał tym samym powietrzem. Gdy umarł, jego wieża stała się miejscem kultu, a obecność czarodzieja ludzi Slann przepowiedział jako dobry znak Przedwiecznych. Wierzono, że jego duch wspomoże powstrzymać nieprzyjaciół.

Obrazek

Gruboskórnokrutny nie czekał, aż go gady otoczą, więc ruszył im naprzeciw, popędzając sprzymierzone wilki. Deszcz małych strzałek i oszczepów poszybował w stronę ogrzego kowboja, jednak tego chroniła magiczna zbroja, z lekkością odbijająca fruwające pociski. Niestety jej aura nie emanowała na zwierzęta łowcy - oba przeraźliwie zaskomlały, po czym wybałuszyły oczyska i przekręciły się w miejscu. Łowca błyskawicznie doskoczył do oszczepników i przegonił patrol. Nie tracąc okazji zaszarżował też drugil, który paroma ciosami rozpędził na wszystkie strony. W oddali jednak ujrzał coś pięknego, co zupełnie sparaliżowało jego zmysły - Stegadona!

Obrazek

Stwór był ogromny, ryczał jak dziki byk, tratując teren ciężkimi odnóżami. Dźwigał na plecach wielki wózek, ozdobiony w uśmiechające się rzeźby. W wózku znajdowało się parę jaszczurek, które rzucały jak szalone oszczepami i operowały przy dwóch Wielkich Plujkach. Nie to jednak przykuło uwagę kowboja, tylko wielkie rogi bestii! Zdobywając rogi i urywając głowę stworowi zyskałby wielkie poważanie wśród ogrzych ziomków. Nosiłby je z dumą, przyprawiając do skórzanego pasa. Zaryzykował, rzucając bestii groźne spojrzenie. Ta powiodła po nim wzrokiem, po czym ruszyła biegiem.

Byki pomaszerowały na oddział Skinków. Ząb rąbał we złości swoją maczugą, gdyż wyczuwał zasadzkę. Nie wiedział, czy z głębi dżungli nie przymaszeruje coś straszniejszego, niż gadzie jaszczurki z trucizną. Cóż, stało się, jego podwładni pożarli cały patrol, lecz ich szefowi Skink stanął w gardle, gdy spojrzał, iż na środku pola stacjonuje horda saurusów z halabardami, a nad nimi lewitujące "coś".

Obrazek

Slann nie był jeszcze w pełni świadom tego, co ma miejsce. Próbując wrócić myślami z odległych czasów, gdy ziemia była zielona, a światło rozpalali Przedwieczni, lewitował na granicy jawy i snu, otoczony rzeszą najbardziej lojalnych wojowników, jakich mogła wychować święta Lustria. Nie chciał krzywdy Ogrów, gdyż szukając w swej pamięci przywołał obraz niszczenia ich okrętu. Podli ludzie północy umalowani na zielono i wytarzani w pierzu wtargnęli w nocy na pokład i rzucili tam ogień. Tylko głupcy mogli dojrzeć w nich Jaszczuroludzi, ale Luergpo nie winił za to Ogrów, gdyż wiedział, że nie zostali obdarzeni bystrością i rozumem. Jego duszę przepełniał smutek, ale na słowa było jednak za późno. Jego wojownicy wpadli w wir walki.

Horda Saurusów starła się z bykami, którzy walczyli jak równy z równym. Ogry wściekle okładały Jaszczurów kanciastymi maczugami, Ci zaś, rozciągnięci do granic możliwości, usiłowali przetrwać potężne uderzenie. Slann wydał mentalny rozkaz Straży Świątynnej, która uderzyła na flankę Byków. W międzyczasie poczuł wyraźne zawirowania magii. Otworzył swe oczy, pierwszy raz od dziesiątków lat. Ujrzał wirujące kłęby magicznych wirów, otaczające największego z ogrów. Jako jedyny ujrzał też klęskę ogrzego szamana, który rozpaczliwie próbował okiełznać chmurę kosmicznego pyłu, a która to odebrała mu połowę swych mocy. Udało mu się jednak wzmocnić byki, które czekały na szarżę.

Najszybciej do Ołowiomiotaczy dotarły Terradony. Latające dinozaury uniosły swych jeźdźców wysoko nad ziemię, po czym obsypały wrogów kamieniami. Nie uczyniwszy krzywdy, Skinki obniżyły lot i spróbowały ugryźć wroga oszczepami, jednak ten huknął ze swych dział, strącając aż dwóch jeźdźców. Złość wzięła górę nad płochliwą naturą, a jeźdźcy nadal lawirowali na tyłach Ogrów, odżegnując od siebie panikę.

Ołowiomiotacze spod kurhanu w końcu wypatrzyli Skinków-Kameleonów. Po salwie kamieni, szkła i kul padła ponad połowa, reszta w popłochu podkuliła ogony i uciekała w stronę... Giganta, na wschodni odcinek frontu. Olbrzym, głupszy od stada bezmózgich jeti, jaszczurki miał za muchy lub komary, które kąsały jego twardą skórę. Wyprawa po śmierć była krótka, gdyż nim zdążył zamachnąć się wyrwanym przed chwilą dwustuletnim drzewem, runął jak długi od trucizny rozsadzającej jego żyły. Połamał swym cielskiem wiele drzew, jednak obrońcom dżungli krzywdy nie uczynił.

Na zachodnim froncie dziarsko maszerował kontyngent gnoblarów. Nie widząc w okolicy wroga, oddział parł naprzód przez puszczę, może i mając nadzieję na wsparcie osaczonych Byków. Ich wesoły marsz przerwało pojawienie się dwóch wielkich gadów, które wywołały lekką konsternację. Salamandry wylazły zza krzaków i łakomie spoglądały na traperów. Było ich tak wielu, że starczyłoby mięsa na wiele tygodni. Gdy już miały ruszyć na łowy, ich dzikie instynkty stłumili poganiacze, dźgając je włóczniami po cielskach. Salamandry wpadły w szał i obie rzuciły się na Skinki! Dopiero, gdy obie zjadły po dwie jaszczurki, przyszedł czas na sztukę ognistą. Skuteczne dźganie spowodowało rzygnięcie ogniem na przestraszone gnoblary. Niemalże trzy pierwsze szeregi zostały przetopione, pozostali zielonoskórzy ruszyli w odwrotną stronę, próbując przypomnieć sobie drogę do wyjścia z dżungli. Ząb mógł tylko przeklinać w myślach, że nie trzymał ich bliżej siebie.

Byki ulegają presji, przewaga liczebna przytłoczyła ich doszczętnie. Ostatnie dwa uciekają w stronę kurhanu, z nadzieją spoglądając na Ołowiomiotaczy, jednak najpierw ginie sztandarowy, a następnie samotny czempion. Saurusi wybiegają pod pozycje Ogrów w głąb puszczy oddalając się od Slanna. Na Zachodzie dżungli panuje porządek, nie licząc trójki strzelców, która staje się celem nieprzeliczonych pocisków z dmuchawek i ognia Salamander. Wkrótce też i trójka ginie, porywając ze sobą paru Saurusów oraz poganiacza, nadpalając też jednego gada ołowiem.

Łowca przymierzył swą kataną, dającą mu niespodziewaną szybkość. Uprzedzając ciosy załogi, rozpoczyna swoje dzieło od próby wymordowania załogi. Skinki chowają się za krawędziami "balkonu", zaś Stegadon wykorzystuje zamieszanie i rozpłaszcza Ogra ciężkimi odnóżami. Jako że sprawa jest załatwiona, Skinki porywają bestię w stronę środka, gdzie rozegra się główny epizod. W międzyczasie na polu bitwy pojawiają się dwa, ślepe, ogrze stworzenia, które błądzą po dżungli, puszczone ze smyczy Zęba. Pierwszy z nich jakimś cudem wychodzi kawałeczek za wieżą na pozycjach Jaszczurów. Kapłan Skinków, Eltz'l, który skrył się w małym oddziale Skinków-oszczepników, wymamrotał magiczną formułę, a Piorun Urannosa pobiegł wprost na napastnika. Kapłan był pewien, że zaklęcie powalił stwora. Nic podobnego! Ten, mimo nadpalonego futra, rzucił się wprost na oddział, jednak nie zdążył do niego dobiec, śmiertelnie raniony zatrutymi oszczepami. Jego brat-bliźniak pojawił się nie wiadomo skąd przy truchle giganta, który był dobijany przez patrol Skinków. Gorger pożarł mały oddział i zdążył jeszcze nastraszyć kolejny, jednak i on zakończył żywot od zatrutych ataków.

Slann odzyskuje świadomość i poddaje się woli głównego Gwardzisty, który sugeruje zwrot w stronę Żelazobrzuchów dążących do walki. To starcie będzie decydujące. Ogry w sile rozpędu tratują swymi brzuchami paru Strażników, rąbią uparcie prowizorycznymi maczugami. Luergpo czuje cierpienie dżungli, musi zareagować, gdyż wróg zdobył ogromną przewagę, a tylko twarda wola trzyma Straż Świątynną. Slann, uplótłszy tron win z wichrów magicznych, przemienił w kamień skórę gadów, by ta mogła oprzeć się niszczycielskiej sile barbarzyńskich Ogrów. Czuje, że Ryczacy Ząb i Gnolf prą do niego, by namaścić go mieczem za swoje krzywdy, którym dżungla nie jest winna. Teraz albo nigdy.

Saurusi! Niespodziewany atak z flanki przywraca nadzieję lustriańskim wojownikom. Gdy kolejni, wiekowi Saurusi padali od ciosów, wróg był bardzo bliski zabicia Slanna. Sytuację, przynajmniej na jakiś czas, uratowała szarża z boku. Wywiązuje się straszliwie krwawa walka. Żelazobrzuchy powalają kolejnych Strażników, usiłując dotrzeć do Luergpo, tak wrażliwego na magiczne ciosy. Nie idzie im to jednak zbyt sprawnie dzięki magii życia, którą umiejętnie włada władca dżungli. Ząb od dawna nie może stanąć z nim w magiczne szranki, osłabiło go tamto pamiętne zaklęcie. Ogry jednak stoją na stosie lustriańskich trupów, a kopczyk rośnie z każdą chwilą. Do walki dobiega Stegadon, który wściekle wali rogami po plecach wroga. Uosabia on zaciętość Lustii gotowej odeprzeć bezprawny atak na ich terytorium.

Ryczący Ząb i Gnolf Krępa Masa zostają sami. Herosi z ogrzego plemienia stoją we dwóch, jak gdyby na szczycie świata, odpierając ciosy z każdej strony. Obaj chronieni przez magiczne amulety odbijają dziesiątki ciosów, a szaman ma jeszcze siłę czarować! W końcu i na nich przychodzi pora - sztandarowiec pada przebity na wylot rogami Stegadona, zaś Ząb ginie od ciosów Saurusów. Z dżungli uchodzi żywcem ledwie jeden Ołowiomiotacz, którzy rzucił się w pościg za dwoma Kameleonami.

Opowieść ta jest smutną historią ogrzego klanu. Dwaj bohaterowie do dziś są wspominani z szacunkiem, głównie przez Tyrana Seviego, który od tej pamiętnej bitwy umocnił swą pozycję w ogrzej społeczności :wink:

Wynik? Ależ proszę! Zwycięstwo Lizardmenów. Już nie pamiętam w jakich proporcjach, wydaje mi się że minimum 15-5. Patrząc na straty po obu stronach jest to dość prawdopodobna różnica punktów. Trochę czasu już upłynęło od tamtej pory :) Punkty - raczej 2600 bez ograniczeń typu euro etc. Tak jak grywaliśmy najczęściej - liczymy połówki, uciekające, look out sir od najpotężniejszych efektów "castingu".

Awatar użytkownika
Sevi
Niszczyciel Światów
Posty: 4777
Lokalizacja: Legion Kraków
Kontakt:

Post autor: Sevi »

Ho, ho, ho, kiedy to było :)
Pierwsza bitwa ogrami na nowym podręczniku :)
Fajnie powspominać, szkoda porażki, a kiedyś pasowałoby rozegrać rewanż :)
Wisła Kraków.

Awatar użytkownika
loko
Masakrator
Posty: 2645
Lokalizacja: wrocław

Post autor: loko »

wszystko pięknie ale : dzięcioły w dżungli? pierwsze słyszę.. to samo jaszczurka strzyżąca uszami wtf? #-o
kupię bretke,orki, leśne elfy i wampiry. http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=52293

ODPOWIEDZ