ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Matis »

[Ork mamrocze litanię do Sigmara :?: :!: RLY??? #-o ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

( przecie pijany :D )

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Dziad Zbych pisze:( przecie pijany :D )
[Przez twój kawałek tekstu, teraz ja muszę się napić... :evil: ]
Ostatnio zmieniony 20 lip 2015, o 00:17 przez Matis, łącznie zmieniany 1 raz.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

[ @dziad_zbych: nie no, serio, ork - litanię do sigmara? skąd by ją znał? poza tym, przed chwilą wyrwał w potylicę, a teraz nagle w ryj? co do pijaństwa, wcześniej całkiem przytomnie grał w karty... jakby zauważył elfa, który rąbnął go stołkiem, to raczej nie ogr byłby tym, którego zaatakuje. proszę, ogarnij ten post... ]

Pierwszą istotą, na której zatrzymał się wściekły wzrok zielonoskórego, był potężnie zbudowany ogr; ten sam, który dosiadł się do nich, gdy śpiewali szanty. No nie. Ja do niego, jak do przyjaciela, z otwartą dłonią, z butelką bimbru, co tom sam zrabował, a on mie krzesłem od tyłu, jak tchórz?! Dla Skita takie zachowanie było gorzej niż nie do przyjęcia. Stwór patrzył prosto na orka, otwierając usta, żeby coś powiedzieć, ale zielonoskóry nie dał mu wyrzucić z siebie, jak się spodziewał, obelgi. Z rykiem słusznej furii natarł na Skgarga, odwodząc ramię do ciosu prostego; wcześniej już pokiereszowana pięść uderzyła ogra prosto w żołądek.
Ork równie dobrze mógłby próbować pobić skałę.
Kilogramy tłuszczu zbudowane na baranich udźcach chroniły brzuch Skgarga przed jakimikolwiek ciosami. Pod nimi kryła się warstwa stalowych mięśni, które ogr, choć zaskoczony, zdążył jeszcze napiąć w chwili ciosu. Uderzenie Skita, chociaż potężne, nie poruszyło go bardziej, niż, dajmy na to, ugryzienie dużego szerszenia.
Zielonoskóry nie zraził się niepowodzeniem. Pochłonięty przez - typowy dla jego ludu - morderczy szał, zadawał kolejne bezskuteczne ciosy, dobywając z głębi pojemnych, orkowych płuc coraz głośniejszy ryk...
Ostatnio zmieniony 20 lip 2015, o 00:41 przez anast3r, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

Gdy nagle do karczmy wpadła z krzykiem drużyna straży miejskiej w morionach i żółtych liberiach, atakując hurmem grających w karty piratów w całej karczmie aż zawrzało. Widocznie kimkolwiek był organizator Areny nie poinformował o wszystkim miejscowych konstabli, gdyż ci gdy tylko ujrzeli nieludzkich przybyszy, zaatakowali ich na równi z poszukiwanymi zbójcami morskimi.
Sepphirion i Zograth mieli pecha siedzieć dość blisko.
Wrzeszczący, smagły estalczyk zaatakował z okrzykiem szpadą, której Sepphirion gładko uniknął wykręcając się na krześle, przed kolejnym pchnięciem zerwał się z krzesła, a następne sparował jego oparciem. Był za szybki dla żółtodzioba.
-Nie baw się z nimi! Ja tu jestem okrążony! -poskarżył się Zograth, broniąc się kolbą Blunderbussa przed atakami pałek.
-Jak tam chcesz. -czempion pancerną rękawicą złapał za atakującą szpadę i odgiąwszy ją w bok zamaszystym uderzeniem roztrzaskał porwaną butelkę wina o bok głowy strażnika. Zaraz po tym wpadł w jednego z atakujących krasnoluda i podciął go nogą, a następnie kopnął go nogą w twarz, pozbawiając przytomności. Sierżant z wystrzyżoną bródką pospieszył podkomendnym na ratunek, wywijając szpadą, lecz Sepphirion przechwycił go w biegu i cisnął go na stół, przewracając go razem z meblem i wszystkim co na nim stało. Dawi tymczasem rąbnął ostatniego w pierś kolbą, odpychając gagatka i wskoczywszy na krzesło splótł razem dłonie, potężnym hammerfistem eliminując estalczyka. Stojąc nad ogłuszonym człowiekiem z perfidnym wyszczerzem wzniósł kolczastą buławę. Sepphirion w ostatniej chwili złapał za jej trzonek powstrzymując go.
-Reszta walczących unika zabijania, skoro chcemy grać pod zasady tego miejsca i jego turnieju lepiej dostosujmy się do miejscowych zwyczajów...
Czempion dokończyłby, gdyby na twarz nie spadł mu obklejony piórami gnoblar. Po chwili szamotania wściekły jak nigdy Sepphirion złapał mikrusa i cisnął nim o klepisko, unosząc stopę.
-Rozdepczę cię ty mała gnido... zaraz... ty jesteś od tego grubianina... Przeholował.
Slaneszyta kopnął małego gnoblara, który przeleciał pół sali nad rozróbą jak autentyczna papuga. Potem białowłosy ruszył prosto na walczącego ogra, zwinnie wymijając walczących, zatrzymując się tylko by gwoli uprzejmości przepuścić szarżującego elfa. Po chwili z wściekłym okrzykiem zaatakował Skgarga, zasypując go nawałą pięści. Szybkie ciosy niestety tylko nieszkodliwie plaskały o jego kałdun, ogr nawet nie poczuł bólu. Ludojad zawarczał i potężnym kopnięciem posłał Sepphiriona parę mterów w tył, który lecąc roztrącał innych bójkowiczów. Po chwilowym zamroczeniu czempion podniósł się i tym razem dobywając bicza ponowił mściwy atak, najpierw zawijając wijący się oręż wokół szyi wielkoluda, by zaraz szarpnąć nim tak aby jego łeb znalazł się na równi z jego po czym kopnięciem z półobrotu przyłożył mu na tyle mocno, że ten zachwiał się tratując szafkę z zastawą i odbijając się od trzeszczącej ściany, niemal przewracając się.
Już chciał skoczyć gdy miał przewagę nad grubasem, gdy znów dorwali go strażnicy. Czempion ciosem rękojeści bicza dwa razy ostudził zapał atakującego, ciskając nim na resztki kontuaru, następnie złapał kawałek potłuczonej butelki i zamaszyście przybił tulipanem rękę konstabla do blatu, przekręcając szkło w ranie i pośród rozwałki napawając się jego krzykami bólu.

Tymczasem Zograth ciosem z główki między nogi, wyeliminował następnego napastnika odsłaniając również walczące dwa krasnoludy. Te dopiero zauważając znienawidzonego Dawi Zharr zrobiły srogie miny, zgrzytając zębami. Nienawiść między ich ludami była wprost legendarna. Czarnobrody krasnolud Chaosu złapał pospiesznie dwie wyrwane nogi stołów i stukając nimi o siebie splunął pod nogi Draina i Daina.
-No chodźcie kalekie pizdeczki, zobaczymy czyście tacy twardzi!
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Baastan otworzył oczy, gdy do karczmy wszedł czempion Slaanetha. Plugawa kreatura - pomyślał. - Czyżby Bogowie Chaosu chcieli go dopaść nawet na tak odległym krańcu świata? To raczej nie była prawda. Arena przyciągała wiele dziwnym indywiduów. Mag na wszelki wypadek zaczerpnął odrobiny mocy. Atmosfera się widocznie zagęszczała.
Nie mylił się. Wybraniec od razu zaczął szukać kłopotów przy stoliku piratów. Skończyło się to bójką i niespodziewanym remisem. Gii Yi zmrużył swoje skośne oczy.
Potem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Do karczmy wszedł wściekły burmistrz wraz z gwardią, a kapitan piratów powitał go na swój sposób. Znaczy pięścią miedzy oczy. Baastan westchnął, dopił ciurkiem piwo, uchylając się przed ciałem burmistrza, powoli wstał. Błyskawicznie zwinął się w pozycji Kobry unikając podstępnego uderzenia miejskiego strażnika. Laska czarownika zatoczyła okrąg uderzając napastnika w skroń. Następnie wciąż w pozycji obronnej odsunął się za ladę, wykorzystując ją jako naturalną barykadę.
Ktoś potwornie zawył. Karczmarz, który uświadomił sobie, że poskąpił pieniędzy na ubezpieczenie przybytku. Teraz miał za swoje. W końcu reputacja Aren Śmierci była już tak duża, że banki miały już na nią specjalną ofertę dla karczm.
Pijany tłum wpadł na Baastana, który nie dał rady odgonić ich laską. Puścił ją, więc uznając za bezużyteczną w takim ścisku. W zamian czarownik chwycił stołek i z niewielką pomocą magii posłał go na drugi koniec sali. Pocisk miał pecha trafić Groga, który odwrócił się wściekły.
Dość.
Gii Yi uderzył, duch dzika widziany przez innych jako fala uderzeniowa przetoczył się przez salę, przewracając orka, kilku piratów oraz czempiona Mrocznego Księcia oraz wybiła dziurę w ścianie przez, którą wyleciało paru strażników.
- Spokojnie panowie! Nie warto! - krzyknął, ale nikt go teraz nie słuchał mimo pokazu mocy.
Musiał uchylić się przed szarżującym ogrem. Trzy szybkie ciosy w plecy nie zrobiły na grubasie większego wrażenia.
- Głupi, słaby człeczek. Zaraz zostaniesz dotkliwie pobity.
Baastan odwinął się przydeptując nogę ogra i schodząc z linii jego ataku. Wyglądało na to, że ten pojedynek pozostanie nierozstrzygnięty, ale cathayczyk (a przynajmniej za takiego w części chciał uchodzić) pobrał magiczną energię przesyłając ją do mięśni i zwiększając swoją siłę i szybkość. Grog wykorzystał moment skupiania, żeby chwycić maga w żelaznym uścisku. Baastan napiął mięśnie, twarz mu poczerwieniała, ale dał radę. Ogr puścił go z sapnięciem. Gii Yi od razu uderzył tak jak go uczył stary mistrz. Te wzmocnione mocą ciosy nawet ogr musiał poczuć. Cofnął się przed czarownikiem i splunął krwią.
Zaraz potem rozdzielił ich atak czterech żołnierzy. Baastan szybkimi, precyzyjnymi ciosami znokautował swoją dwójką, po czym zauważył, że stoi sam, nieatakowany. Cisza przed burzą. Zaraz wyszukał wzrokiem wybrańca Slaanetha. Wyczuł gdzieś w podświadomości furię Ursusa i Ulryka. Zaczął się przepychać w kierunku pięknisia po drodze obijając parę mord strażników miasta. Musiał być to komiczny widok. Zarośnięty, brudny po podróży pustelnik pokonujący pół tuzina uzbrojonych milicjantów. Nie zamierzał jednak jeszcze pozbywać się tego przebrania. Ukrywanie sił przed walką to podstawa, każdy to wiedział i Baastan podejrzewał, że czyni tak połowa zapisanych na tej sali osób.
Nie mógł być gorszy. W biciu również nie.

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

( litania to miał być element humorystyczny jak nie śmieszny to sorry)

Docent
Pseudoklimaciarz
Posty: 22

Post autor: Docent »

Idąc przez ulicę Harald zauważył wbiegających uzbrojonych strażników do karczmy .
- Zaczęło się - z uśmiechem na ustach podbiegł pod frontowe drzwi. Przyjrzał się sytuacji , która miała miejsce w karczmie i obserwował jak straż miejska szarpie się z uczestnikami bijatyki . Wszyscy okładają się tym co mają pod ręką . W pewnej chwili przez drzwi frontowe wyleciało kilku ludzi , którzy zaryli swoją gębą o ziemie . Wstali i z powrotem zaczęli się okładać na gołe pięści. Jeden z nich miał już skwarzoną minę jak POMIDOR.
- O KUR** MOJE POMIDORY - krzyknął Harald - Zostawiłem je pod stolikiem !
Po tych słowach wbiegł między dwóch szarpiących się ludzi przed drzwiami , przewrócił ich i wbiegł przez drzwi do karczmy .
Obok jego głowy przeleciało krzesło , które rozbiło się o ścianę .
Walka trwała w najlepsze . Na podłodze już byli nieprzytomni ludzie , którzy dostali zbyt mocne łomot , aby pozbierać się z powrotem . W powietrzu latały kubki , talerze , stoły i krzesał przy akompaniamencie trzasków , zgrzytów , przekleństw walczących ludzi i pękających butelek o głowy żołnierzy .
Przechodząc między stłoczonymi w zgiełku walki ludźmi , na Haralda wpadł jakiś "długouchy" z koszykiem na głowie . Z jego czoła mocno leciała posoka wydobywająca się po zgniecionych pomidorach . Był to druzgocący cios dla Haralda i jego pomidorów .
- Ty leśna miernoto - złapał za frak zdezorientowanego elfa - To było moje!!! - strzelił jego prost w jego śliczną buźkę, elf gdzieś potoczył się po podłodze i zniknął . Z tłumu wyłonił się Ork , który bez wysiłku powalił 3 kolejnych ludzi na ziemie .
- E ty laluś w kapelutku , cho no tu taj - krzyknął Ork z przypalonymi włosami
Harald przyjął to wyzwanie i zaczął zmierzać w kierunku okra . Przebijał się przez gromadę szamoczących się ludzi i dotarł do swojego konkurenta .
- No ,pokaż z czego jesteś zrobiony człekusiu - z obrzydliwym uśmiechem na twarzy
Harald wykorzystując chwilę roztargnienia orka i rzucił w jego stronę krzesłem , który wcześniej chwycił .Ork pochwycił bez większego problemu rzucony obiekt w niego - Ha , na tyle cię tylko st...- starał się dokończyć swoją wypowiedź , jednak przeszkodziły w tym cios Haralda wymierzony w jego twarz . Szybko wyrwał trzymające kawałek drewna prze Orka , zamachnął się nim uderzyć żeby go strzelić w głowę . Wtedy ork wykręcił jego rękę . - Za wolnyś tyś jest - strzelił niespodziewającego się takiej reakcji Haralda w podbrzusze .
Harald zgiął się w pół i raptownie zebrało mu się wymioty . Ork stanął nad nim szykując się do kolejnego ciosu.
- Wal się - krzyknął Harald
Harald szybko zanurkował między nogami orka , unikając jego silnego ataku . Harald szybko wyciągnął za pasa saperkę . Kiedy ork odwrócił się w stronę Haralda , ten zdzielił go płazem swojej broni . Ork odbił się od tego uderzenia i zniknął w tłumie .
- No dobra kto następny !- krzyknął zdyszanym głosem Harald
Wtedy wyłonił się ogry , który pochwycił zdezorientowanego Harald i podniósł go do góry .
-Puszczaj mnie ty bezmózga beczko sadła - próbował się wyrwać bezskutecznie z mocarnego uścisku swojego przeciwnika - Zaraz człowieczku nauczysz się latać - z jego ust wylatywał odór alkoholowy , który mógłby powalić konia na łopatki.
Rzucił Haralda tak mocno , że poszybował prosto na pułki z alkoholem za ladą . Impet rzutu spowodował , że stelarzdrewniany się połamał i Harald spadł na ziemie z łomotem , tłukąc przy okazji wiele butelek.
- Chyba się nie nauczysz latać ,człowieczku - krzyknął rozbawionym głosem ogr
Ostatnio zmieniony 20 lip 2015, o 01:22 przez Docent, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Docent pisze:- O KUR** MOJE POMIDORY
Płaczę :lol2:

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

( ogrowi chyba spodobał się pomysł rzucania przeciwnikami :D ) Elf nie miał czasu na radość z lotu orka , rzucił się w wir walki. Zwinnie uskoczył przed nadbiegającym milicjantem , uderzył w potylicę odwróconego tyłem człowieka. W tym momęcie na skutek upadku jednego z walczących zobaczył kaitana Francisa von Drake walczącego z czwórką napastników. Pirat zwinnie unikał ciosów , co chwilę wyprowadzając zabójcze kontry. Już jeden przeciwnik osunął się na ziemię z rozkwaszonym nosem , drugi oberwał w twarz własną halabardą i uznał za stosownę opuścić polę walki. Trzeci zamierzał się właśnie do ciosu paskudnie wyglądającym nożem na odsłonięte plecy kapitana. Jego życie uratował rzucony przez Ethana kufel. Co prawda cel nie został trafiony zgodnie z zamiarem w głowę ale trafienie kuflem w brzuch spełniło swoje zadanie.Człowiek skulił się a wtedt jego pochyloba twarz spotkała się z pięścią von Drake.Gdy Francis rozejrzał się czwartego wroga już nie było , momęt zastanowienia kto uratował mu życie gwałtownie przerwało mocne , wzmocnionę rozpędem pchnięcie w stół i ławę. Mimo bardzo dużego bólu pirat błyskawicznie obrócił się , i zaczął podnosić się. Przed sobą zobaczył Etchana z okrutnym i tryumfalnym uśmiechem na twarzy. Nie myśląc wiele Francis kopnął elfa w brzuch. Łowca był komletnie zaskoczony błyskawicznną reakcją człowieka. Silny cios pozbawił go tchu i rzucił na ziemie. Von Drake próbował kopnąć leżącego lecz elf wężowym ruchem wywinął się i podciął kapitana. Wylądował na nim i zaczął zasypywać go celnymi ciosami. Ten napór ciosów zatrzymał miażdzący atak łokcię , tak mocny że aż stoczył się z przeciwnika natychmiast wstał , i zobaczył że pirat również jest na nogach.
- Za pedała . powiedział po czym pchnął w stronę Francisa nadbiegającego milicjanta , po czym próbuje biec i chwiejąc się wychodzi przez wybite dzwi
Ostatnio zmieniony 20 lip 2015, o 10:32 przez Dziad, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Razandir i Erwin nie rozmawiali zbyt dużo. Podróż do Estalii zmęczyła ich obu więc teraz nie byli przesadnie gadatliwi. Sączyli leniwie nalewkę von Wadora, która okazała się całkiem znośna, pomarudzili trochę na upał, ocenili urodę tutejszych kobiet, zajadali się słonymi sardynkami i słuchali szantów jakie podpitymi głosami wyśpiewywali piraci wraz z orkiem i jego kamratami. Ale ta sielanka szybko się skończyła.
Wszystko zaczęło się gdy do karczmy weszło dwóch osobników. Jeden od biedy przypominać mógł kogoś na kształt przystojnego rycerza, a drugi pewniakiem był krasnoludem, lecz Razandir od razu wyczuł wokół nich plugawy smród chaosu. Nowoprzybyli niemal od razu zaczęli szukać zwady u pozostałych gości zebranych w karczmie. A w miejscu tak przeładowanym różnorodnością ras i charakterów mogło sto się skończyć tylko w jeden sposób. Pojedynek jaki urządzili sobie urażony kapitan pirackiej bandy i wybraniec chaosu był nawet emocjonujący tym bardziej, że skończył się dość niespodziewanym remisem. Razandir przez chwilę nawet myślał, że to mordobicie ostudzi nabuzowane alkoholem towarzystwo, które zajęło się grą w karty, choć i sama gra przebiegała w atmosferze wzajemnych animozji. Rozsądek podpowiadał więc by w pogotowiu trzymać różdżkę a ręka sama pogładziła żeleźce topora zatkniętego za pas. Mag skonstatował też, że jest chyba najtrzeźwiejszą osobą obecnie przebywającą w karczmie i choć wiedział, że na pewno nie bawi się tak dobrze jak cała reszta, to dzięki temu jest w stanie racjonalnie ocenić sytuację.
Wtem ktoś z hukiem wdarł się do karczmy. Lokalny burmistrz wraz ze swoją strażą wyraźnie niepocieszony był z obecności zawodników Areny w jego mieście, a szczególną nienawiścią zdawał się darzyć kapitan Francisa i jego piracką kompanię. To był punkt, w którym rosnące w gospodzie napięcie pękło jak mydlana bańka i wybuchło w formie prawdziwej burdy.
Razandir nagłym ruchem przewrócił stół, przy którym siedział razem z Erwinem von Wadorem. Skulił się za blatem w ostatniej chwili chowając się przed nadlatująca butelką, odruchowo chwycił za wierne stylisko Siekacza, ale zaraz zaniechał walki toporem. Tak po prawdzie to w ogóle wolałby nie angażować się w walkę. W swym długim życiu brał udział w wielu karczemnych burdach i wcale nie uśmiechało mu się uczestniczenie w kolejnej. Z bezmyślnej bijatyki, która nie przysporzy mu żadnych korzyści wolał się po prostu wycofać.
Wyciągnął więc różdżkę i skupił się na tyle na ile pozwalał mu wszechobecny harmider, krzyki, trzaski i inne najróżniejsze odgłosy zdrowego mordobicia. Wiatru Hysh było tu niewiele, słońce już zaszło więc światło dolatywało tylko z kaganków i kilku oliwnych lamp. Mimo to Razandirowi udało się zaczerpnąć z tego ograniczonego źródła na tyle, by po chwili w kilku śpiewnych słowach wyczarować swoje Nie Przebijesz Tarczy Hysh. Torbę ze swym dobytkiem zarzucił zaraz na ramię a chwytając za jedną z nóg stołu wyłamał ją silnym szarpnięciem. Warząc nową broń w dłoni wychylił się nieco by szybko ocenić sytuację. Od karczemnych drzwi dzieliło go kilkudziesięciu pogrążonych w bijatyce miejscowych wraz z Arenowymi zawodnikami. Widział, że czeka go trudna przeprawa.
Spojrzał na Erwina, który kucnął obok niego i już sięgał po swoją tarczę.
– Nie wiem jak ty, panie von Wador, ale ja jestem już za stary na takie zabawy. Żegnam.
Wypowiedziawszy te słowa mag osłonił się baskiem swojej świetlistej tarczy i ruszył w tłum kierując się ku drzwiom. Mimo że od lat nie wojował, to jednak ciało nie wyzbyło się dawnych odruchów. Odbił zaraz czyjś cios, i odwinął stołową nogą posyłając nieszczęśnika na ziemię. Siły nigdy mu nie brakowało i choć znów odezwała się stary, źle zagojony uraz w kolanie, to jednak łapy wciąż miał sprawne. Trzasną profilaktycznie przez plecy jakiegoś esalijskiego strażnika, który blokował mu drogę, znów zasłonił się światłem i naparł na pijaka rzucającego się na niego z kawałkiem rozbitej butelki. Poprawił uderzeniem przez łeb pozbywając się napastnika.
Droga do drzwi była jeszcze daleka, a co gorsza prowadziła przez najbrutalniejsze szaleństwo rozróby w jakie zaangażowali się chyba wszyscy uczestnicy Areny. Razandir szybko zmienił plany. Postanowił ruszyć w stronę szynkwasu, za którym znajdowało się wejście do kuchni i na zaplecze. A tam na pewno było jakieś tylne wyjście. Musiał jednak działać szybko zanim moc Hysh utrzymująca jego tarczę rozwieje się i zgaśnie. Wziął się więc do dzieła.

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

Kapitan Skit potrząsnął głową, próbując poukładać sobie w pamięci wydarzenia ostatnich paru sekund. Był pewien, że zaatakował zdradzieckiego ogra, umysł podpowiadał mu też, że jego ciosy, które człowiekowa czy elfa wysłałyby na krótką wycieczkę w jedną stronę do krainy Chaosu, na stworze nie robiły większego wrażenia; nie miał jednak pojęcia, w jaki sposób nagle przefrunął kawał sali, roztrącając po drodze ściętych w walce stróżów porządku, by wreszcie wylądować w palenisku, rozrzucając wokół tlące się polana...
Zaraz, coś jest nie tak. Skit poczuł smród palonych włosów. Na jego plechach coś cicho zasyczało i niemal natychmiast umilkło.
Oczy orka rozszerzyły się w panice. Nagłe oświecenie spłynęło na niego zbyt późno - nim zdążył cokolwiek zrobić, komora prochowa wiszącego na jego ramieniu arkebuza eksplodowała z głośnym hukiem, wbijając zielonoskóremu w plecy co najmniej trzy odłamki rozpalonego metalu. Gruba skóra ochroniła go nieco, nie dopuszczając do poważniejszych obrażeń, lecz szrapnele i tak parzyły jak diabli. Skit ryknął z bólu i wytoczył się z paleniska, gwałtownymi ruchami dłoni usiłując ugasić płonące bokobrody.
Ogr musiał cierpieć. Ork powiódł po karczmie spojrzeniem przekrwionych oczu, szukając swego wroga pośród tłumu walczących. Kiedy go nie zauważył, ruszył wprost przed siebie, rozdzielając ciosy po równo każdemu napotkanemu po drodze. Miejscy strażnicy padali jak zboże pod jego uderzeniami; zajęty dręczeniem jakiegoś nieszczęśnika Sepphirion zarobił przypadkowy cios w brodę, po którym zatoczył się na przemykającego chyłkiem ku tylnemu wyjściu z karczmy maga. Świetlista tarcza czarodzieja wytrzymała chwilę, po czym rozwiała się, gdy runął na niego ciężar zakutego w płytowy pancerz wojownika. Ocalony milicjant nie zdążył podziękować swojemu wybawcy - krótki sierpowy wysłał go za kontuar; ukryty tam przerażony karczmarz pisnął, gdy tuż obok niego z łoskotem upadł obolały człowiek.
Skit powalił jeszcze paru żołdaków, wdał się w krótką walkę z zawadiacko odzianym imperialnym, po czym został odepchnięty na kawałek pustej przestrzeni, na którym trzy krasnoludy szykowały się właśnie, by skoczyć sobie do gardeł. Ork, mimo iż wzrok przesłaniała mu czerwonawa mgiełka, rozpoznał dwóch davi z załogi von Drake'a. Korzystając z okazji, schylił się i zamknął ich przeciwnika w niedźwiedzim uścisku, żebra krasnoluda jęknęły w proteście. Davi Zharr okazał się jednak silniejszy, niż ork przypuszczał; przedłużający się pojedynek na krzepę przerwał dopiero Drain, kopniakiem okutego w stal buta na pewien czas wyłączając mrocznego krasnoluda z walki.
Nagle jakiś nadgorliwy strażnik zamierzył się na Skita drzewcem rohatyny i zdzielił go potężnie przez plecy. Ork poleciał do przodu i byłby niechybnie wyrżnął w ścianę, gdyby nie gramolący się właśnie spośród resztek stołu "señor presidente". Grubas wstał chwiejnie tylko po to, by po chwili znowu znaleźć się na ziemi, przygnieciony ciężarem stukilogramowego zielonoskórego. Skit niemal natychmiast znalazł się z powrotem na nogach; z nową dozą gniewu ruszył do dalszej walki.
Nieopodal, koło kominka, gdzie kończący swój lot ork rozrzucił wcześniej płonące żagwie, ogniem powoli zajmowały się belki ściany, lecz w ogólnym rozgardiaszu nikt tego nie zauważył.

[ ciekawe, czy jest tu jakiś warsztat rusznikarski. naprawianie spluwy to czasochłonne zajęcie, a alkohol sam się nie wypija :mrgreen: ]
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Mag sprawiedliwie rozdzielał ciosy wszystkim, którzy stali między nim a tylnym wyjściem. Trzepnął właśnie jakiegoś kmiecia po żebrach i już miał zająć się następnym gdy kątem oka zobaczył jak wpada na niego czyjeś zamroczone ciało. Odruchowo zasłonił się tarczą leczy było już za późno. Razandir runął na deski podłogi przygnieciony ciężarem lalusiowatego chaosyty. Nadwątlone światło tarczy Hysh zabłysło ostatni raz i zgasło nagle pod wpływem mrocznej emanacji mocy krążącej wokół czempiona mrocznych potęg.
– Zaraza! – syknął mag. – Złaźże ze mnie popaprańcu…
Nie czekał jednak aż wojownik w ciężkiej zbroi sam wstanie na nogi. Stękną naprężając mięśnie i zrzucił jago ciało na bok. Pozbierał się najszybciej jak mógł. Upuszczoną różdżkę podniósł i schował do kieszeni opończy, nie było już czasu by znów czerpać z mocy, zresztą burda wywołała w osnowie lekki wir magicznych wiatrów więc trudno byłoby teraz skupić się i zaczerpnąć z jednego. Plan rychłego wydostania się z karczmy również spalił na panewce bo walka objęła już każdy kąt gospody. Mag uchylił się przed nadlatującym kuflem, złapał swoją torbę i ruszył pod ścianę, przy której stała dłuższa ława. Trzasnął po mordzie przypadkowego żołdaka, odepchnął potężnie jednego orkowych kamratów, który boleśnie łupnął go w kark, cudem uniknął potężnej piąchy jednego z ogrów, przystanął by przepuścić przelatujące przez salę ciało i w końcu schował się za stołem. Przewrócił go zaraz odgradzając się niczym szańcem od najgorętszej rozróby. Ciosem przez łeb nie pozwolił wrzeszczącemu pijakowi wtargnąć do jego małej twierdzy, a oceniając, że noga od stołu sprawuje się całkiem dobrze jako broń odrąbał sobie drugą, tyle że od krzesła i zaraz chwycił ją lewą ręką.
– No dobra, najwyraźniej tę burzę trzeba będzie przeczekać – mruknął do siebie stając w postawie obronnej.

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[@ Byqu czy jak wrzyscy uczestnicy dojdą do siebie , dowiemy się jak wygląda arena ? ] Etchan , obudził się słińcę niedawno wstało. Po wyjściu był bardzo zadowolny z obrotu spraw , mimo że wrzystko bolało go cholernie. Całe miasto zostało obudzoe odgłosami bójki lecz mieszkańcy widząc ucieczkę pojedynczch stróży prawa i ich sniaki , złamania i stłuczenia nie zdecydowali się pomóc dzielnym milicjantom , poniekąd słusznie. Sam skierował się bocznymi ulcami do jakiejś karczmy gdzie mógłby przenocować. Szedł bardzo uważnie ponieważ obawiał się posiłków milcji które mogłyby wesprzeć walczącychml. Po dłuższej chwili zauważył ładnu budnek z szyldem na którym widniał wizerunek smoka i dość rozchełstanej panny. A później .... cóż zasnąć pomogła mu smukła , kształtna czarnowłosa i wyglądająca na niewinną dziewczyna o imieniu Virdanna. W nocy przekonał się że jest ptawie całkowitym przeciwieństwem niewinności lecz było to tak przyjemne że nie był w stanie się tym przejąć. Gdy wstał Vi szykowała się już do wyjścia. Nie wiedział czemu widok jej ubierającej się zasmucił go , świadomość że on nie ma osoby na której mu zależy była przygnębiająca. Jeszcze dziesięć minut poleżał potem ubrał się i wyszedł z)obaczyć co zostało z karczmy
[ tu czekam na informacje czy karczma spłoneła czy nie ]
Ostatnio zmieniony 20 lip 2015, o 22:49 przez Dziad, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Gdy kolejny przeciwnik został przerzucony przez całą długość sali, umysł ogra zaczął doznawać dziwnych zjawisk przez innych nazywanych halucynacjami wywołanymi brakiem snu. Skgarg pochwycił dwóch strażników i używając ich jak maczug zaczął torować sobie drogę ku wyjściu. Szło mu to całkiem nieźle gdy nagle metr przed drzwiami natarł na niego ork z nogą od stołu. Pęd zielonskórego powalił Ogra na łopatki. Skit uniósł nogę od stołu i zamierzył się nią z okrzykiem na ustach brzmiącym jak coś w stylu Skit POGROMCA OGRÓW!!. Skgarg pochwycił orka w żelaznym uścisku, tak by ten mógł się tylko szamotać.
- Ty bezmózgu, czy jak to tam mnie zwyzywał tan białowłosy, nie zauważyłeś, że to ten długouch cię sztachnął tym krzesłem?
- A co ja mieć widzieć widzieć, tchórz pewnie za tobą się schować wielkoludzie. Tylko ja mieć jedno pytanie. Czemu ty mnie rzucić skoro to elf zaatakować?
- Rzuciłem cię bo nie lubiem jak ktoś mnie pięściami okłada po brzuszysku, rozumiesz?
- Ta, a teraz mnie puść bo ja lecieć do walki. '
- Dobra, leć tylko jak wszystko się skończy przyjdź do mnie się napić. - Skgarg puścił orka i nie czekając na dalsze wydarzenia wytoczył się na podwórze.
- Nareszcie.. Cholera gdzie Piękny? PIĘKNY!!!
- Ta jestem taki. - Wydobył się z tłumu głos białowłosego chaosyty. Nagle oknem wyleciał mały Gnoblar i wylądował idealnie na ramieniu Ogra.
- No tu jesteś, chodźmy klapnąć sobie naprzeciwko, poczekamy na WIELKIE ognisko.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[@Dziad: jasne. Gdy tylko skończycie zabawę, będzie potwierdzenie oficjalnej listy, rozdanie miksturek i pchnięcie fabuły dalej. Wiecej na razie nie zdradzę, bo będą spojlery]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

Skit wreszcie wypatrzył w tłumie swój główny cel - Skgarg, wywijając młynka dwoma strażnikami, kierował się ku drzwiom prowadzącym do portu. Zielonoskóry nie mógł na to pozwolić. Z donośnym okrzykiem natarł na ogra, mocno ściskając dzierżoną w dłoni nogę stołu. Zaskoczony ogr wyciągnął się jak długi na klepisku. Skit, przygniatając go do podłogi swoim, nielichym wszak, ciężarem, wzniósł wysoko nad głowę prowizoryczną broń, zdecydowany uczynić z facjaty ogra coś zgoła twarzy nieprzypominającego; ten jednak otoczył Skita ramionami i przyciągnął do siebie, kompletnie unieruchamiając niespodziewającego się takiego obrotu spraw orka.
- ...to ten długouch cię sztachnął tym krzesłem! - wydarł się mu prosto do ucha. Skit potrząsnął głową, usiłując skupić zagubione w bojowym szale myśli. Ogr tymczasem cierpliwie tłumaczył mu sytuację.
Do mózgu orka w końcu przebiła się wiadomość, że to elf był winien wszystkich jego cierpień; obiecawszy Skgargowi, że po wszystkim postawi mu parę kolejek - ot, w ramach przeprosin - ruszył rozejrzeć się za spiczastouchym.
- Gdzie ty, elfie ścierwo?! - ryknął na całe gardło, w naiwnej nadziei, że elf honorowo odpowie.
Co dziwne, jego pytanie rzeczywiście spotkało się z odzewem.
- Na zewnątrz! Pobiegł na zewnątrz! - krzyknął kapitan von Drake, walczący wręcz z uzbrojonym strażnikiem.
Ork chwycił milicjanta za szyję i, napiąwszy muskuły, cisnął za siebie, wgłąb sali. Korsarz podziękował mu skinieniem głowy i pognał ku wyjściu, mając nadzieję dogonić spiczastouchego.
- Smith! Jegorow! Za mną! - zawołał zielonoskóry, po czym, nie oglądając się, czy oficerowie wykonali rozkaz, wybiegł za Francisem na zewnątrz.
W ogniu stała już cała zachodnia ściana; jeszcze trochę, i walczących zaczną dusić kłęby dymu...

. . . . . . . . . . . . . . . . .

Kapitan Rodrigo stał, wykrzykując rozkazy, dopóki o hełm nie zadzwonił mu przemierzający przestrzeń powietrzną karczmy kufel z piwem. To właśnie wtedy zorientował się, że coś poszło nie tak i zorganizowana operacja estalijskiej milicji przerodziła się w chaotyczne "każdy na każdego", a jego komendy padają jak w próżnię. Wyciągnął zatem rapier i włączył się w wir walki, całe życie bowiem żywił przekonanie, iż porządny dowódca, gdy potrzeba wzywa, nie waha się stanąć ramię w ramię ze swymi ludźmi.
Nie był to zdecydowanie najlepszy z jego pomysłów - nim minęło pół świecy zdążył stracić dwa zęby, pękł mu nadgarstek, a jedno oko zakryła sina opuchlizna. Rodrigo był jednak twardym żołnierzem, przeniesionym do straży prosto z marynarki, bół działał więc jedynie jak paliwo rzucane w głodny płomień jego gniewu.
Nagle oczom kapitana na sekundę mignęło w tłumie pawie pióro. Rodrigo z miejsca skojarzył jedyną osobę, która takowe nosiła, i chwilę później wyłowił z ciżby sylwetkę Francisa von Drake'a. Przeklęty zbir toczył właśnie wyrównany pojedynek z Sylvio, jednym z jego najsprawniejszych podkomendnych, gdy znikąd pojawił się ryczący ork, miotając milicjantem jak szmacianą lalką. Przyłażą tu, do mojego miasta, banici, plugastwa i potwory, po czym plują na władzę i beztrosko depczą prawo? Rodrigo nie mógł im tego darować. Kiedy obaj piraci skierowali się ku wyjściu, skrzyknął paru chłopców - w dwóch czy trzech przypadkach na siłę odciągając ich od przeciwników - po czym ruszył w pogoń.
- Stać! Stać, psubraty! - wrzasnął.
Częściowo osiągnął swój cel. Ludzki członek pary zatrzymał się koło zwalistego ogra, wyrywając coś, co ten trzymał w ramionach, po czym obrócił się na pięcie, stając twarzą w twarz ze ścigającymi. Członkowie milicji opuścili piki, a Rodrigo z mściwym grymasem rzucił:
- Dobra, chłopcy. Załóżmy, że stawiał opór przy zatrzymaniu...
Na twarzy Francisa wykwitł paskudny uśmiech. Rozbójnik jednym, płynnym ruchem wyciągnął pistolet i strzelił bez mierzenia...
Wysoko ponad głową kapitana Rodrigo. Estalijczyk zamarł, po czym wybuchł śmiechem.
- Zrobić mi z niego szaszłyk - warknął wreszcie.
Gdy tylko strażnicy postąpili krok naprzód, nad ich głowami coś głośno trzasnęło.
Potężne uderzenie, wgniatające powierzchnię hełmu, było ostatnim, co kapitan poczuł, nim pochłonęła go ciemność.
Ostatnio zmieniony 20 lip 2015, o 16:07 przez anast3r, łącznie zmieniany 3 razy.
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Do karczmy wpadła straż, razem z kimś ważnym, a przy najmniej tak ważnym jak może być żałosna człeczyna. Merxerzis juz sięgał za plecy po swojego draicha, kiedy zauważył, że wszyscy obecni połapali się za umeblowanie i inne mniej groźne narzędzia w poszukiwaniu zwykłej bójki.
- Tak bez krwi? - Spytał zawiedziony, wciąż trzymając dłoń na rękojeści Ghaz'lera.
W tym momencie trafił lecący taboret w twarz, aż musiał sie podeprzeć, żeby nie upaść. Splunął na ziemię, głównie krwią z rozerwanej wargi.
Tylko bez takiej chlustającej krwi...
Starał się nie zbliżać do ogrów ani orka, którzy oczywiście brylowali na parkiecie. I tak musiał kilka razy dziękować swojej ciężkiej zbroi, że nie oberwało się mu poważniej, gdyż po pomieszczeniu latało niemal wszystko, w tym również gnoblary. Wkrótce do listy zagrożeń, dołączył również ogień. Nie było czasu się zastanawiać, czy był to wynik czyjejś głupoty, czy celowe działanie, tylko należało się ewakuować.
Kiedy w końcu przedarł się na zewnątrz, budynek był już w zaawansowanym stadium spalenia. Były juz zamieszki, pobicie, a teraz podpalenie.
Arena w sowim żywiole. Przynajmniej straż jest na miejscu.
Obrazek

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Za powalonym stołem Razandir nie bronił się zbyt długo bo już po chwili poczuł smród dymu, a potem ujrzał języki ognia obejmujące szybko zachodnią ścianę gospody i zabierające się już za deski podłogi. Problem był o tyle palący, że mag stał całkiem niedaleko tejże ściany. Rozglądną się szybko za drogą ucieczki. Wtem płomienie tańczące na ścianie sięgnęły blatu stołu, jakim mag odgrodził się od reszty i napotykając szerokie plamy rozlanego alkoholu ochoczo huknęły żarem by po chwili objąć również sam stół. Czarodziej przeklął głośno i wyskoczył z kręgu ognia szczęśliwie przypalając sobie przy tym tylko brodę. Zauważył, że kilku spośród arenowiczów już wybiega z karczmy, sam jednak nie chciał przedzierać się pomiędzy tymi, którzy w szale jeszcze okładali się po mordach ze strażnikami więc wybrał krótszą drogę.
Przez okno najpierw wyleciała jego torba, która wybiła to co zostało z już wcześniej wybitego okna. Potem przez futrynę przecisnęła się barczysta postać maga, a za nim od razu buchnęły czarne kłęby dymu. Swym kulawym krokiem Razandir odszedł na odpowiednią odległość i przez kilka uderzeń serca patrzył oniemiały na budynek, który z każdą chwilą przemieniał się w ogromne ognisko. Zaraz otworzył torbę i szybko zaczął przeglądać woluminy jakie tachał ze sobą.
- Jasna cholera, toż to wszystko pójdzie z dymem - mamrotał do siebie. - Gdzie to jest, gdzie ja wepchnąłem tą księgę...
W końcu znalazł „Traktat Averiusa” opisujący różne użytkowe zastosowania magii, a w tym również manipulowanie pogodą. Uczony Averius w jednym z rozdziałów swojego dzieła opisywał kilkanaście zaklęć wywołujących mniejsze lub większe deszcze i Razandir postanowił skorzystać z czaru przyzywającego ulewę. Spojrzał na niebo, po którym wiatr pchał tylko kilka chmur i już wiedział, że zadanie wcale nie będzie proste. Mimo to trzeba było działać bo karczma płonęła już dosyć zawzięcie, ogień lizać zaczął okoliczne budynki, spanikowani ludzie biegali z wiadrami a dzwony niedalekiej świątyni biły na alarm.
Razandir wyciągną więc różdżkę i skupił się wyłapując spadający na ziemię zielony Wiatr Ghyran. Powoli i metodycznie zaczął wypowiadać inkantację zapisaną w „Traktacie Averiusa”. Po dłuższej chwili nad miastem zaczęły pojawiać się ciężkie chmury lecz magowi sporo trudności przysporzyło ich utrzymanie i ciągłe wzmacnianie zaklęcia. Końcowy efekt przerósł jednak jego oczekiwania. Ciepłe esalijskie powietrze weszło w reakcję z czarem Razandira i na zachmurzonym niebie nagle błysnęło kilka wyładowań, a z góry zagrzmiał budzący respekt pomruk gromu. Pierwszy piorun łupnął w morze a chwilę potem ulewa zaczęła oblewać to niewielkie miasto, które miało nieszczęście stać się światkiem zapisów na Arenę Śmierci.
Mag schował księgę i naciągnął na łeb kaptur swojej opończy. Wiedział, że wywołana burza karczmy już raczej nie ocali ale przynajmniej nie pozwoli pożodze rozejść się na okoliczne budynki. Nic więcej nie mógł już zrobić.
I nagle poczuł się bardzo zmęczony.

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Nie było mnie kilka dni i teraz siedzę drugą godzinę przebijając się przez wasze posty :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

ODPOWIEDZ