ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Byqu »

Chomikozo pisze:[Nie było mnie kilka dni i teraz siedzę drugą godzinę przebijając się przez wasze posty :wink: ]
[Przyzwyczajaj się 8) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Widzę, że się wypala zabawa ale proszę NIE KOŃCZCIE JESZCZE ROZRÓBY! Wieczorem machnę post, który wreszcie opisze przyjazd mojego snajpera do miasta i to w nader efektownym stylu :twisted: ]

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Baastan nie zdążył dopchnąć się do slaaneshyty, przed wybuchem pożogi. Ogień, który wydostał się z kominka podczas zamieszania ogarnął właśnie skład alkoholu, wywołując imponujący wybuch. Czarownik zdążył paść na ziemię, ale jego przeciwnik - barczysty wąsacz uzbrojony w milicyjną pałkę i krótki miecz, miał mniej szczęścia. Kula ognia wielkości ludzkiej głowy trafiła go w klatkę piersiową podpalając najpierw mundur i włosy, a później ciało. Wycie mężczyzny jeszcze przez długą chwilę nie chciało opuścić uszu Baastana.
Dwoma płytkimi oddechami uspokoił oszalały umysł i przeanalizował przez ten czas sytuację. Co mądrzejsi już się zwinęli pozostawiając tych, których tak bardzo pochłonęła bitewna gorączka, że nie zauważyli pożaru. Drzwi były ogarnięte przez płomienie, więc tamto wyjście odpadało. Okno znajdowało się zbyt daleko. Pozostawała...dziura w ścianie. Baastan rzucił się w jej stronę, ale nie docenił przeciwnika. Ogień wyprzedził go, stawiając ścianę pomiędzy czarownikiem, a wolnością. Gii Yi nie zatrzymał się jednak. Przeskoczył przez pożogę, zamykając oczy. Na uderzenie o nagrzaną podłogę odpowiedział przewrotem w przed prosto w błoto.
Błoto?
Ulewa sieknęła maga po twarzy niczym zdradzona kochanka. Zaśmiał się przyjmując sojuszniczkę w walce z ogniem wciąż pełgającym po jego płaszczu. Obejrzał się. Karczma była stracona. Deszcz jednak uspokoił rywala na tyle, by płomienie zelżały i nie stanowiły większego zagrożenia dla miasta. Baastan wyczuł w deszczu nutę obcej magii. Ingerencję.
Zaczął od sprawdzenia ekwipunku. Torba z zapasami była stracona, ale czarownik wyczuł ciężar niewielkiego mieszka przy pasie. Nie stracił pieniędzy, a ubrania czy książki były mniej ważne. Jego brunatna szata nie nadawała się do niczego. Przypalona, podarta i przemoknięta bardziej przypominała teraz brudną szmatę. Baastan zdjął ją i bez żalu rzucił w błoto, odsłaniając prostą tunikę bez rękawów i schowany w przewieszonej przez plecy pochwie, wakizashi. Skóra niedźwiedzia również wykazywała ślady niedawnego pożaru, ale wzmocniona wcześniej zaklęciem wytrzymała. Gii Yi owinął się ją jak płaszczem ukrywając ostrze. Spojrzał jeszcze na palec, na którym widniała najcenniejsza rzecz jaką miał sygnet rodu Xingam. Tak jak zawsze jego widok przywołał falę wspomnień, ale Baastan odegnał je wszystkie na później. Teraz należało znaleźć czarodzieja odpowiedzialnego za burzę.
Nie było to trudne. Stał przygarbiony przed płonącą karczmą ściskając opasłą torbę. Baastan podszedł do niego. Jedynym sposobem na zachowanie jego pochodzenia w tajemnicy było udawanie imperialnego maga, a to mogło być wiarygodne jedynie wtedy kiedy przebywał w towarzystwie tychże. Miał nadzieję, że starzec nie jest zbyt podejrzliwy.
- Wybuchowy dzień, co?

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

- Blać - Ewidentnie niezadowolony Jegorij skulił się w siodle, gdy nagle z nieba lunął deszcz. Ciekawe, kiedy dwie minuty temu przejeżdżał przez miejską bramę niebo było czyste jak łza. Wystarczyło kilka następnych minut, żeby utwierdzić ksilevitę w przekonaniu, że kapryśna pogoda nie była najdziwniejszych elementem charakteryzującym Porto Maltese. Nad miastem mianowicie unosił się statek. Zacumowany linami do pięknej rezydencji stojącej na wzgórzu, robił cokolwiek surrealistyczne wrażenie. Jegorij był prawie pewien, że już nic go nie zdziwi. Przejechał obok smętnej kupki gruzu, która, sądząc po resztkach wcale ładnych rzeźb, jeszcze niedawno upiększała centrum miasta i skierował się ku narastającemu hałasowi dochodzącemu z doków.
Zastał go tam znajomy widok. Straż miejska szturmowała budynek płonącej karczmy, z której co rusz ktoś wylatywał oknem lub wybiegał ze środka brocząc krwią i innymi płynami ustrojowymi. Kislveita aż cicho gwizdnął gdy, podjechawszy bliżej, ujrzał całą masę ludzi, krasnoludów, ogrów, elfów i cholera wie czego jeszcze tłukących milicjantów i siebie nawzajem.
Zsiadł z konia i sprawdzając, czy kord płynnie wysuwa się zza pasa, podszedł do ewidentnie przerażonego jegomościa leżącego w na trawniku w pozycji embrionalnej obok sterty papierów przykrytych płaszczem dla ochrony przed deszczem.
- Powiedz mi no, bratanku - Kislevita uklęknął przy mężczyźnie, który na jego widok jęknął cicho - Co tu się stało ?
- Arena się stała, kurwa wasza mać ! - Zapytany odzyskał rezun i podniósł się do pozycji siedzącej - Powiadam ci, to nie ludzie, to zwierzęta ! Pijane, agresywne, mściwe, okrutne bestie !
Pałładijinowicz uśmiechnął się pod wąsem. Jego zwykło się podsumowywać podobnymi przymiotnikami.
- A powiedz mi jeszcze - Kontynuował - Gdzie mógłbym się zapisać na tą Arenę ?
Mężczyzna rozszerzył oczy ze zdziwienia.
- Cooooo ?! Ty też jesteś jednym z tych sukinsynów ? Idź się je...
Nie zdążył sprecyzować gdzie kislevita miałby się udać, bowiem owłosiony kułak zacisnął się na jego szyi.
- Gdzie ? - Jegorij pachnął gorzałą, potem i okrucieństwem.
- To ja... Zbieram... Khy... Zapisy - Nieszczęśnik, cały czerwony na twarzy, wykorzystał cały swój zapas tlenu na to jedno krótkie zdanie.
- Tak lepiej - Bandyta uśmiechnął się fałszywie i puścił go - Rozumiem, że będąc zawodnikiem Areny uzyskuje się pełen immunitet ?
- Tak, khy, khy... I tak piętnaścioro z was zginie na Arenie, władze nie mają interesu w ściganiu ludzi, którzy już są trupami...
- Doskonale. Pisz więc: Jegorij Pałładijinowicz. - Kislevita mógł teraz podać swoje prawdziwe imię, straż i listy gończe już nic nie mogły mu zrobić.
Zapisawszy się na Arenę, dołączył do grupki gapiów obserwujących całe zdarzenie. Nie miał pojęcia o co się bili ani kto trzymał z kim, więc na razie wolał nie pakować się w kłopoty. Mimo, że było to cokolwiek sprzeczne z jego gwałtowna naturą.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Razandir stał na uboczu i obserwował jak walka ze strażą przenosi się teraz na doki przed karczmą. Zastanawiał się kiedy zakończy się ten festiwal niekontrolowanej agresji.
– Wybuchowy dzień, co?
Z zadumy wyrwało go pytanie człowieka w tunice, okrytego niedźwiedzią skórą i jak żywo przypominającego jednego z magistrów Bursztynowego Kolegium. Mag przypomniał sobie, że widział go już wcześniej siedzącego samotnie w karczmie i zrozumiał, że dzikie powiewy brązowego Ghur jakie wyczuwał podczas rozróby prawdopodobnie były efektem działań tego właśnie człowieka. Za zwyczaj unikał towarzystwa dyplomowanych magistrów magii obawiając się, że któryś z nich odkryje w końcu, iż Razandir wcale nie jest magiem z prawdziwego zdarzenia. To niechybnie oznaczałoby kłopoty. Jednak szamani władający dziką Domeną Bestii zwykle całkowicie oddani byli naturze i nie zwracali uwagi na tytuły naukowe, formalności i akademicką przeszłość. Może więc i ten tutaj nie będzie zadawał niewygodnych pytań.
– Mhm… Trochę już odzwyczaiłem się od takich wrażeń – odparł w końcu Razandir patrząc w oczy czarownika. A były to oczy niezwykłe, trochę zwężone, podobne do tych jakie mają ludzie z dalekiego wschodu. – Mam nadzieję, że ci furiaci nie zniszczą zaraz całego miasta – dodał bez przekonania.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Dobra, widzę, że już skończyliście, dziś dodam coś od siebie. Skit otrzymuje walkę z botem zamiast miksturki, pozostali dwaj szczęśliwcy to Sepphirion i Jeorgij. Sami wpiszcie to w fabułę.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Docent
Pseudoklimaciarz
Posty: 22

Post autor: Docent »

Do nozdrzy pół-nieprzytomnego Haralda napływała zmieszana woń dymu i alkoholu wiszącego w powietrzu. Zakrztusił się , wypuszczając odór ze swoich nozdrzy . Jego mózg w tej chwili był tak rozkojarzony , że nie był w stanie odbierać bólu .Kilka sekund zajęło Haraldowi , aby pozbierać się z podłogi . Oparł się ręką o bar i i próbował się podciągnąć żeby dostrzec jak sytuacja panuje w sali. Wysiłek sprawił , że ból powrócił i przypomniał sobie dlaczego wylądował za barem .
- Następnym razem omijać bójki , w których uczestniczą ogry- pomyślał ,obejmując się wolną ręką za brzuch .Wyprostował i rozejrzał się dookoła. Nic się nie zmieniło w krajobrazie burdy , która panował w najlepsze , no może z tym wyjątkiem , że bar stanął częściowo w płomieniach.Harald popatrzył się w stronę ognia ,który trawił drewnianą ladę . Nikt tym się nie przejął . Walka nie ustawał , a ludzie mieli gdzieś , że KARCZMA ZARAZ SPŁONIE .
- Cholera ....... to się skończy źle - pomyślał Harald oglądając się za siebie . Spostrzegł ułamane półki i stłuczone szkło na podłodze.Zajrzał tam żeby sprawdzić , czy została jakaś nienaruszona butelka . Ze stosu gruzu wyciągnął jedną nietkniętą , która cały czas miała w środku alkoholu . Wytarł ją z kurzu i przeczytał uważnie napis wyryty na ceramicznej powierzchni .
- Wino 60% "WETERRANO" - tylko dla wojaków i twardzieli
Harald odwrócił się w stronę ludzi i popatrzył trochę przymglonym wzrokiem przed siebie . Zauważył opartego plecami o ladę mężczyznę , który usiłował się wyrwać z uścisku jakiego dużego Chłopa . Harald podszedł bliżej i zdzielił tego Dużego Chłopa w głowę butelką Elementy ceramiki wbiły się w jego głowę , po czym osunął się bez przytomności na podłogę .
- Chyba ...... nie był twardzielem - powiedział na głos Harald
Zwrócił uwagę , że jego kapelusz leżał na ziemi , podszedł do niego i podniósł go . Założył swoje nakrycie głowy i stał na chwile zamroczony . - A gdyby tak - pomyślał Harald sięgając swoją ręką do plecaka - Użyć kilku Wybuchowych składników .
Z kieszeni swojego pakunku , wyciągnął kilka składników chemicznych i słoik . Szybko skulił się za ladą i wpakował porcję mieszaniny do słoja . Przyczepił sznur nasączony łatwo palną substancją do otworu , przykrył wieko pojemnika kawałkiem szmaty i podpalił lont . Włożył "błyskawiczną bombę " pod ladę . Zerwał się natychmiast , po czym pośpiesznym krokiem , unikając niepotrzebnej walki wyskoczył przez drzwi lokalu . Posiniaczony i mocno wstrząśnięty "nauką latania" poszedł do najbliższej ławki , aby usiać i popatrzeć na to co się zaraz stanie .
- Chyba za dużo dodałem saletry potasowej....... mam nadzieje , że nikt nie ucierpi - pomyślał Harald - Zastanowił się nad tym w , jak bardzo drewniana lada pochłonie wybuch bomby , czy nikt nie ucierpi ,czy ........ - A no tak , zapomniałem powiedzieć karczmarzowi , że zaraz cały bary wybuchnie ........ szkoda mi człowieka - powiedział w myślach zmartwiony niepotrzebnymi stratami w cywilach . Roztargniony wyciągnął piersiówkę z kieszeni i pociągnął głęboki łyk .
- Czekaj ...... za ile bomba wybuchnie ? - nie pomyślał o tym , że zapomniał sprawdzić lont
W oddali usłyszał słowo "Wybuchowy'' i skierował swój wzrok w stronę ludzi , którzy między sobą rozmawiali .
Jeden z nich był człowiek okryty niedźwiedzią skórą. Harald uśmiechnął się sam do siebie i powiedział na głos .
- Zaraz będzie jeszcze bardziej WYBUCHOWY - rozsiadł się wygodnie na ławie

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

– Mam nadzieję, że ci furiaci nie zniszczą zaraz całego miasta – dodał bez przekonania.
Baastan westchnął wyrażając tym swoje przekonanie, że to pobożne życzenia. Kolejny oddział straży przebiegł obok, więc czarownik wraz z towarzyszem cofnęli do cienia pod niewielki daszek obok paru innych gapiów. W tej ulewie milicjanci nie powinni ich szybko zauważyć.
- Gii Yi Xingam. - Baastan wyciągnął rękę w stronę maga. Ten uścisnął ją trochę nieufnie, trochę przyjaźnie.
- Razandir. Pochodzisz ze wschodu?
- Tak z Cathayu. Przybyłem do Imperium, by dołączyć do Kolegium. A teraz jak widać Arena.
- Tak, Arena. - mruknął Razandir. - Spaja tu chyba nas wszystkich.
Milczeli, przyglądając się bardzo powoli dogasającej karczmie. Do siedzącego w błocie urzędnika podszedł wysoki mężczyzna o wyjątkowo zakazanej gębie. Kislevita najpierw próbował coś wyciągnąć od chłopaka, po czym tamtej dołączył jego imię do zapisanych. Kolejny zawodnik.
W tym momencie karczmą wstrząsnął kolejny wybuch, znacznie potężniejszy od wcześniejszych. Najbliższa okolica, aż zadrżała. Trzech gapiów się przewróciło, pozostali, łącznie z magami ledwo ustali na nogach. Budynek karczmy wyleciał w powietrze. Fala uderzeniowa wybiła te okna, które jeszcze pozostały całe. Drzwi wyskoczyły z zawiasów.
- Wygląda na to, że znalazł się tam ktoś z piromanckimi skłonnościami. - stwierdził Baastan.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Ugh, moja głowa...- mruknął Skarg, leżąc na wznak, pośród nadpalonych bali, resztek jednej ze ścian karczmy. Ogr próbował przypomnieć sobie, dlaczego właściwie leży na zewnątrz. Przez myśl mignął mu obraz pełnego dymu pomieszczenia, z którego nie mógł znaleźć wyjścia. Wobec tego stworzył sobie takież. Głową. Nienajlepsza decyzja w jego życiu.
Tak więc kontemplował on sobie, póki cień nie zawisł na nim.
- Señores zapewne na Arenę, jak mniemam- rzucił mężczyzna.
- Eee, czego? Kolejny do bitki?
Ci, z zawodników, którzy stali nieopodal spojrzeli w kierunku mężczyzny. Był to smagły Estalijczyk, o skórze ogorzałej od wiatru, mający około pięciu i pół stopy wzrostu, typowo jak dla ludzi żyjących w tej części świata. Twarz miał szczupłą, spojrzenie żywe, a całości dopełniał zabójczy wąsik i szelmowski uśmieszek.
Ubrany był w luźne, marynarskie spodnie, białą koszulę, sięgający do kolan płaszcz i kapelusz o szerokim rondzie, ozdobiony piórem rajskiego ptaka. Za pasem zatknięty miał pistolet i kordelas.
- Buenos dias, señores- skłonił się mężczyzna, zamiatając kapeluszem bruk- Nazywam się Fernando Cortez! Moi pracodawcy zobowiązali mnie, bym dostarczył panów wszystkich na turniej, zwany Areną Śmierci!
Na dźwięk tych słów inni zainteresowali się Estalijczykiem.
- Buenos aires!- zawołał Skgarg, wciąż z lekka podpity- Me frend!
- A kimże są ci tajemniczy organizatorzy?- spytał Harald.
- Wszystko dowiecie się w swoim czasie... No proszę. Von Drake!
- Cortez, ty stary lisie!- zawołał kapitan "Revenge", ściskając prawicę Fernanda- Kopę lat!
- Nie podziewałem się ciebie tu ujrzeć! Piractwo ci się znudziło?
- Mniej więcej.
- Wy się znać?- zawołał Skit, który bezskutecznie próbował nadążać za wydarzeniami.
- To długa historia- Francis uśmiechnął się lekko- Powiedzieć tylko, że znam tego pirata od dawna.
- Wolałbym określenie "konkwistador"- poprawił go Cortez.
- Bo łupisz przybrzeżne lądy, a nie statki? Przecież to jeden pies!
- Wypraszam sobie! Ja jestem odkrywcą. O! Pan Venganza już sporządził listę!- zawołał na widok gramolącego się urzędnika z księgą zapisów.

Lista uczestników:
1. Merxerzis, egzekutor z Naggaroth
2. Gii Yi Xingam, szaman dusz
3. Hauptman Lothar Brennenfeld, 1. Elektorski Jägerkorps Hochlandu
4. Nadia, wampirzyca
5. Jegorij Pałładijinowicz, bandyta z Kislevu
6. Francis von Drake, Podniebny Pirat, kapitan statku REVENGE
7. Skit, ork
8. Skgarg, weteran ogrzych napadów
9. Razandir z Klifu, mag samouk
10. Hans Buba, imperialny najemnik
11. Erwin von Wador, kapitan Imperium
12. Ethan, Strażnik Cienia
13. Wesoły Jack, artysta
14. Sepphirion Aethelfbane, wywyższony czempion Slaanesha
15. Harald”Dżin” Trescow, kapitan Imperium
16.Ghorm Prorok Końca, ogr rzeźnik

- Wspaniale... wszyscy są. Zapraszam zatem do poru. skąd jeszcze dziś wypłyniemy ku naszemu przeznaczeniu!
- To znaczy gdzie?- rzucił Skgarg.
- Na koniec świata i jeszcze dalej....

W drodze do portu nikt ich już nie niepokoił. Najwyraźniej nikt nie miał ochoty na powtórkę tego, co się zdarzyło w karczmie. Rozsądnie. Zwłaszcza, że przyszli gladiatorzy mieli opuścić miasto.
Okręt stał zacumowany, gotowy do odpłynięcia. Był to zgrabna, dwumasztowa karaka, o wdzięcznej nazwie "Peña Duro".
- Niezła- gwizdnął Francis na jej widok- Choć zabiorę się własną krypą.
- W porządku- odparł Fernando- To nawet lepiej. Miałbym problem, by was pomieścić. I tak będę zmuszony umieszczać was w kajutach po dwóch. Który ze statków to twój?
- Jak zobaczysz mój, to się zesrasz- zaśmiał się Francis na odchodne.
Gdy weszli na pokład, Cortez podliczył zawodników. Już wcześniej zaokrętował niektórych z gladiatorów, stwierdził więc teraz, że ma komplet.
- Bosmanie! Wypływamy!
- Odwiązać cumy!
- Cuma klar kapitanie!
- Podnieść kotwicę!
"Peña Duro" szybko chwyciła wiatr w żagle. Płynęli ku nieznanemu, ku Arenie, w miejscu , którego chyba żaden z nich się nie spodziewał.
"Revenge" leciał nad nimi. By nie zgubić się, przymocowano linę łączącą jeden statek z drugim. Okręt faktycznie zaimponował Cortezowi.
- Bosmanie!- zawołał na widok latającej jednostki- Przynieś mi moje brązowe spodnie...

[No to płyniemy! Dobierzcie się podług woli po dwie osoby w kajucie. Do końca tygodnia będziemy na okręcie, więc póki co się integrujcie jeszcze, a w niedzielę nowa porcja fabuły i pierwsze losowania.
Płyniemy w dwie jednostki, "Revenge" i "Peña Duro". Żadnych innych. Zajmujcie miejsca, gdzie chcecie.]
Ostatnio zmieniony 25 lip 2015, o 21:39 przez Byqu, łącznie zmieniany 3 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

( cytat z kilerów 8) Ciekawę jak dułga będzie kolejka kandydatów na dzielenie kajuty z Nadią ? )

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Nie jest to jedyny easter egg :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[wypraszam sobie! Powinno byc "Wesoły Jack, artysta" ;)
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Kordelas pisze:[wypraszam sobie! Powinno byc "Wesoły Jack, artysta" ;)
[Zrobione :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ @ Kordelas artysta? Chyba masz inne pojęcie o tym czym, charakteryzuję się artysta :D No chyba że maestro przemocy i bólu bo takim jest twoja postać :twisted: @ Byqu drugim easter eggiem jest konkfiskador Cortes ? ]
Ostatnio zmieniony 20 lip 2015, o 20:45 przez Dziad, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ o gustach artystycznych sie nie dyskutuje, okej?? :twisted: ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Kordelas pisze:[ o gustach artystycznych sie nie dyskutuje, okej?? :twisted: ]
Wybacz jeśli swoją ignorancja uraziłem twój , oryginalny i ciekawy gust :)

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Dość spamu! Roleplay! :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

[ to rozumiem, że elf, zajęty igraszkami, nie dostał się na statek? :D ]
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Von Drake i Skit przestali biec, strugi deszczu zatarły wszelkie ślady i przez to zgubili trop elfa. Trudno, zemszczą się na nim później. Teraz szli spokojnie w stronę hacjendy burmistrza. Po drodze dołączyła do nich reszta załogantów. Wszyscy delektowali się chłodnymi kroplami, które spływały po ich obitych ciałach, zmniejszając przy tym ból. Po kilkudziesięciu minutach marszu, dotarli do celu. Pomimo przemoczenia, zmęczenia wszyscy szczerzyli się jak głupi. To była dobra noc, zacna popijawa, która zakończyła się solidną pijatyką. Załoga, która strzegła ich tymczasowej bazy, przygotowała łaźnię, oraz czyste ubrania.

Wszyscy poza Skitem byli rad, że mogą wymoczyć w gorącej wodzie obolałe kości. Sam ork patrzył podejrzanie na parę unoszącą się z basenu.
- Czy wy na pewno nie chcieć ugotować mnie żywcam i zjeść? Bo my tak gotować kiedyś gobliny.
- Spokojnie, proszę wchodzić i się niczym nie martwić. Nie będziesz żałował.
Zielonoskóry wziął głęboki oddech i wskoczył na bombę, ochlapując wszystkich zebranych. Znów rozpoczęły się serie niesamowitych opowieści, zaśpiewano też kilka spokojniejszych szant. Kiedy, byli już czyści, udali się do komnat na zasłużony spoczynek.
Do Kapitana podeszli jeszcze Jim i Tim.
- Panie, co mamy zrobić z córką burmistrza?
- Ach, no tak, całkiem o niej zapomniałem. Zamknąć ją w jednej z wolnych kajut. Leci z nami.

- Ale Sir! Dał pan jej przecież słowo, że zostanie wypuszczona, jak stąd odlecimy.
- Nie dałem Gentlemańskiego słowa, zapamiętaj to sobie chłopcze. Odmaszerować!
- Aye!

Obaj ruszyli wykonać rozkaz. Kapitan legł w swoim gabinecie, na ulubionym hamaku. Pierwszy raz w życiu, nie wiedział co ich czeka, ciekawiło go też, z kim przyjdzie mu stoczyć pierwszą walkę.

Obudzili się około ósmej rano. Załoga Revenge dostała rozkaz, by czekać na znak od kapitana i szykować okręt do wylotu. Reszta, na czele ze Francisem i Skitem ruszyła w stronę karczmy, a raczej miejsca gdzie kiedyś stała. Tam spotkali Corteza, starego przyjaciela kapitana. Okazał się pośrednikiem organizatora, który miał ich odeskortować na "Koniec świata i jeszcze dalej"

Niespełna kilka godzin później, lecieli w nieznane...
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Odkąd tylko minęli granicę Estalii podróż szła dość sprawnie jak na słynne spalone słońcem pustkowia pełne skorpionów i węży, na których walki toczyły armie skonfliktowanych ze sobą miast-państw i małych królestw, z których składało się to państwo. Do czasu.
Gdy byli już relatywnie blisko Porto Maltese w środku nocy napadła ich zgraja konnych bandytów, Jinetes. Napastnicy krążyli wokół nich miotając oszczepy, podczas gdy pochowani za wozami i skałami muszkieterzy na komendy Brennenfelda odpowiadali sporadycznym ogniem. Mimo, że ustrzelili więcej jeźdźców ci ubili czwórkę strażników wozu z zapasami, ostatni do końca bronił go Hans, niestety blondyn nie dorównał w szpadzie zamaskowanemu przywódcy banitów w czarnym płaszczu, który choć mógł zabić sierżanta po prostu dziwnym zwyczajem pociął mu kolet w kształt litery "Z" i pokrzykując coś odjechał wraz z zapasami. Schowani przed deszczem oszczepów mogli tylko patrzeć jak ich racje żywnościowe się oddalają w mrok nocy. Gorsza jednak była utrata niemal całej wody.

Nazajutrz forsownym marszem zdecydowali się dotrzeć do celu. Niestety już pierwszy postój zapowiadał opóźnienia.
- Z drogi patałachu! - zawołał do tarasującego przejazd na moście frywolnie odzianego Estalczyka Lothar, mnąc w dłoniach lejce.
- Esparza Señor, aby przejechać - tu wydobył z pochwy zdobną szpadę - Ktoś z was musi mnie pokonać w pojedynku.
- Co takiego ?! - warknął Horst, podjeżdżając na czoło kolumny na swym rumaku rycerskim - To jawny rozbój! Blokowanie publicznych dróg!
- Non non señorez! - pospieszył z wyjaśnieniem Driesto, kłaniając się - Nazywam się Sergio Ramos Avaris san Lopez de Fellada, uczeń szkoły szermierczej szacownego mistrza de Calatrava... Po skończeniu zajęć tradycją jest by przed egzaminem adept próbował swych sił na szlaku, krzyżując ostrza z nieznajomymi... a że na mostach najłatwiej spotkać tu podróżnych toteż niemal wrosło to w zwyczaj.
- I nie przejedziemy, póki ktoś cię nie pokona ? - zapytał poddenerwowany od prażącego słońca Lothar.
- Si. - odparł tamten stając w pozycji En Garde.
- Hans, zrewanżuj się za wczorajszą porażkę, dobywaj tej swojej szpilki!
- Ale czemu jaaa..? Może herr oberst spróbuje ?
- Tym pałaszem ? Rozwalić łeb umiem ale fechtmistrz ze mnie żaden, ruszaj się patałachu bo zdegraduję!
Eberwald marudząc dobył szpady i stanął przed Estalczykiem, ów widząc jego pozaszywany kolet uśmiechnął się lekko.
- O, widzę, że spotkałeś El Zorro.
- Kogo ?
- Nieważne, broń się Imperialny! - Driesto zrobił szybki wypad, który blondyn ledwie zdołał podbić i wyprowadzić niezgrabny kontratak, który przyniósł więcej szkód niż pożytku, gdyż stracił inicjatywę. Do tego stał pod słońce, które gdy tylko uchylał ronda kapelusza potwornie raziło go w oczy. Potknięcie się o wystającą cegłę tylko dopełniło dzieła.
- Przegrałeś przyjacielu, zwyczaj nakazuje mi cię teraz dobić, chyba że... - zaczął przystawiając sztych do gardła oszołomionego muszkietera, gdy urwał, kuląc się przy huku wystrzału. Odstrzelony kawałek pawiego pióra z jego kapelusza lekko spłynął mu przed oczyma, którymi zaraz zarejestrował dmuchającego w lufę jednego z dzierżonych pistoletów kapitana Brennenfelda.
- Tak się nie umawialiśmy, dummkopf. A teraz jazda z drogi albo kolejną dostaniesz w łeb! - wygroził krócicą oficer.
Estalijczyk tylko wrzasnął przeraźliwie i rzucił się naprzód, prosto na oficera, lecz w pewnym momencie skonstatował, że zamiast biec macha tylko nogami dobry łokieć nad ziemią. Trzymający go bez trudu za połę koszuli Horst ziewnął, poprawiając trzymany drugą ręką na ramieniu młot.
- Co z tym gagatkiem ? - zapytał Biały Wilk, unosząc go jakby chłopak nie ważył nic a nic.
- Do rzeki z nim. - zanim Driesto zdążył zaprotestować zwalisty Middenlandczyk cisnął go przez przęsło do huczącej w dole rzeki, krzyki urwał głośny plusk. - Na Taala! Zmarnowaliśmy już zbyt wiele czasu, formacja marszowa - fooorwarz!

Niestety złoliwość losu postawiła im na drodze kolejny most. Także obsadzony, a jakże.
Odziany w brokatowane bryczesy i dublet z bufiastymi rękawami szermierz ukłonił im się w pas, dobywając szpady.
- ¡Hola amigos! Mam zaszczyt zwać się Diego Esteban Gonzalez y Caravras del Thi... - opalony elegant urwał widząc wycelowany dwuszereg muszkietów i stojącego z podniesioną dłonią Lothara Brennenfelda.
- Gówno mnie obchodzi jak się nazywasz, gdzie się szkolisz i po kij tu czatujesz, paraliżując infrastrukturę publiczną. Za dwa uderzenia serca otwieramy ogień. Cel! - widząc szeroko otwarte oczy Driesto kapitan opuścił rękę - FEUER!
Gdy kule zaczęły śmigać wszędzie wokół niego, stręczyciel wrzasnął cienko i gubiąc szpadę oraz bandanę, którą obwiązywał głowę przetoczył się w bok, spadając z mostu. Muszkieterowie z radością opuścili dymiące rusznice.
- Wymarsz! - zakomenderował oficer, z westchnieniem siadając na zydlu wozu z amunicją obok Stirlitza - Toż taki zwyczaj jest bez sensu z ekonomicznego punktu widzenia! Pomijając dziesięć barier celnych między autonomicznymi królestwami, jacy kupcy funkcjonują w takich warunkach ?!
Stirlitz uśmiechnął się szczerze jak to miał w zwyczaju.
- Kak skazał adin kislevickij marszałek... ekhem... Kraj krasnyj, ino narod bljadzie.
- Co takiego ?! - zmarszczył brwi wyrwany z toku swoich narzekań Lothar. Stirlitz pokręcił dynamicznie głową.
- A nic, nic chciałem tylko rzec, herr Brenenfeld, że z tego co wiem można to uznać za powód, dlaczego tutejszy handel prowadzą wyłącznie drogą morską.
Snajper z Hochlandu pokiwał głową, czyszcząc lufę Julii.
- W sumie ma pan rację, łowco Stirlitz. To by też tłumaczyło dlaczego nikt tu nie przyjeżdża, a wręcz sami Estalijczycy emigrują stąd na potęgę jako najemnicy i artyści. Ale Sigmar mi świadkiem, kolejnego takiego komedianta, jeśli na niego trafimy, każę obić kijami.

Godzinę drogi później wymęczonym, spragnionym jurgieltnikom ukazały się zabudowania mieścinki zwanej Porto Maltese.
Był tylko jeden problem.
Oddzielała ich od niej rzeka. A na niej most.
- SCHEISSEEEEE! - zaklął Brennenfeld, łapiąc za swoją eksperymentalną rusznicę, Astrid i zeskakując wozu na czoło muszkieterów - Żołnierze! Między nami a karczmą, cieniem i zimnym piwem stoi wyłącznie ten łysol na moście! Za mną!
Korpulentny jegomość w poszarpanym bogatym surducie zmachał poobijanymi rękoma, widząc szarżującą z krzykiem i uniesionymi kolbami oraz nastawionymi bagnetami czeredę wojska.
- NIE! NIE! Señorez! Ja nie jestem Driesto, jestem tutejszym el Presidente! El Presidente! - zaczął wydzierać się, wymachując swoim łańcuchem, symbolizującym piastowany urząd. Lothar ledwie zatrzymał wpienionych jak nigdy ludzi.
- Czyli nie blokuje pan przejazdu ?
- Nie, ale...
- Doskonale żołnierze! Do karczmy! - odpowiedziały mu wiwaty, które ledwie przekrzyczał burmistrz.
- Señorez z tym może być kłopot. Otóż ja ledwie z tej karczmy uciekłem. Zagnieździła się tam jakaś banda piratów, nieludzi i Myrmidia wie czego jeszcze i piorą moją straż! Cały budynek zaraz rozniosą! Dlategóż rad wielcem, widząc jak w samą porę do mego miasta przychodzi dzielna kompania wojaków ze sławetnego Imperium. - brzuchaty urzędnik padł na kolana - Błagam, señorez. Pomóżcie mi opanować sytuację, dam wszystko co mogę, tylko poratujcie. - to mówiąc wręczył kapitanowi jeden ze swoich pierścieni.
- Hmmm. - zaczął Lothar, oglądając klejnot - Raz proszono mój regiment o opanowanie sporu granicznego między pewnym sędzią z Kisleva, którego zajechał pewien imperialny hrabia z zajazdem przekupionych, wąsatych szlachciców. Podobno poszło o jakiś zamek. Nie skończyło się to dla nas dobrze. Toteż udzielę waści pomocy, niemniej w inny sposób. Dwuszereg! Przygotować się do salwy!
- Czekaj panie! Nie możesz ostrzelać karczmy! Tam są niewinni ludzie!
- Cóż, skoro nie mogę ich pozabijać to rozwalimy przedmiot sporu! Karczmę! - oficer odwrócił się od oniemiałego burmistrza, skinając na blondwłosego sierżanta i odzianego w czarny mundur Albrechta.
- Eberwald, Woundmann! Bierzcie baryłkę prochu i przez okno! Reszta czeka w szyku. Powalić każdego kto wybiegnie!
Mijając przerażonego oficjela, dwaj wojacy dźwignęli z wozu beczkę i śmiejąc się paskudnie podbiegli do karczmy. Albrecht wraził w szpunt siarkowaną żagiew po czym z wrzaskiem wrzucili baryłkę przez już wybite okno od razu po rzucie biegnąc z powrotem ku swoim z pochylonymi głowami i zatkanymi uszami.
Eksplozja pomalowała całe miasteczko ogniście jasnymi barwami na kilka cudownych chwil. Potem wśród płomieni z nieba zaczęły się sypać jej pozostałości.
Tymczasem zgodnie z planem dzielni strzelcy kolbami i bagnetami unieszkodliwiali wybiegły z oberży motłoch. Jakiś pijus dostał w mordę kolbą, tracąc połowę zębów i przytomność na parę dni. Po kwadransie Brennenfeld z dumą oprowadzał burmistrza po pojmanych burdowiczach.
- Los momentos! Ponad połowa z nich to moi strażnicy! Poza tym złapałeś tylko kilkunastu piratów od tego el Diablo von Drake, jakiegoś śmierdzącego ogra, dziwnego krasnoluda i paru pijaków! - oburzył się włodarz miasteczka.
- Chciał pan uspokojenia rumoru to w imię praworządności uspokoiłem, bez zbędnych ceregieli. Tak jak tylko potrafi wyborowy oddział. Jeńcy są do pańskiej dyspozycji. - Brennenfeld rozejrzał się po mieście, na którego rynku wokół studni zapanowało jakieś poruszenie. - Tak skoro już tu jestem, macie tu jakąś drugą karczmę ? No i gdzie znajdę punkt zapisów na ten wasz wielki turniej strzelecki ?
- Jest jeszcze portowa tawerna, choć to bardziej niż pijalnia ten no... prostíbulo. Turniej... jak to strzelecki ?
- No ta... Arena śmierci.
- To pan też na... o carravras... Chwileczkę, to nie jest żaden turniej dla st...
Stirlitz przechodzący obok włączył się do rozmowy.
- Burmistrz chce powiedzieć, że to nie jest turniej dla słabych strzelców. Dziękujemy wasza ekscelencjo, poradzimy sobie sami. - łowca czarownic odwrócił się do Lothara - Znalazłem punkt zapisów ale pospiesz się, właśnie wyszedł kapitan statku, który ma nas przewieźć na miejsce odbycia się tego konkursu. Wypływają jutro rano.
- Co ? - wybałuszył oczy Brennenfeld - To mam się udać z chłopakami gdzieś jeszcze dalej niż to zadupie świata ? Bądź przeklęty Aldenhoff, ty i twoje manipulacje! - oficer wygroził niebu po czym odetchnął - Stirlitz, Horst za mną do zapisów i punktu zaokrętowania. Hans, wy pilnujcie jeńców. Potem możecie pójść do owego... prostíbulo.

Kapitan Brennenfeld zapisał się dosłownie w ostatniej chwili. Niejaki Fernando Cortés przyjmował już zapisy na zaokrętowanie. Z racji, że wypływali już następnego dnia świtem, wielu zawodników, którzy jeszcze nie wypoczęli nawet porządnie po podróżach stało bezczynnie w porcie myśląc nad szykującą się wojażą morską. Na kamiennym molo obok statku konkwistadora, którym mieli popłynąć Brennenfeld ujrzał grupki tych, których prawdopodobnie będzie musiał pokonać w turnieju. Dziwnym trafem nie wyglądali mu na strzelców. Jakiś ork w spódniczce, biegle władający mową ludzi (co przestałoby wprawiać w osłupienie Imperialnych dopiero może po karafce gorzałki na łeb), wielki ogrzy najemnik, jakaś powalająco urodziwa panna w skąpym stroju, kilka naprawdę dziwacznych indywiduów i nawet czempion Mrocznych Potęg! Doprawdy miał rację inkwizytor Aldenhoff, dziwny to turniej. Choć w sumie ork nawet miał jakiś stary arkebuz, czyżby jednak naprawdę mieli brać udział w konkursie strzeleckim ? W takim razie wygraną miał już w kieszeni ze swoją nowoczesną rusznicą.
Niewiele myśląc nad zaokrętowaniem, podszedł do Cortésa, gdy nad głową ujrzał na niebie prawdziwy cud. Kapitan nie był jakimś ciemnym wieśniakiem i w czasie swych bojów widział już statek powietrzny krasnoludów, niesamowitą, magiczną by się zdało konstrukcję, która umiała pokonywać przestworza niczym smoki z legend. Ten jednak był nieco inny od konstrukcji szalonego Malakaia Makaissona. Niemniej Lothar zawsze marzył o możliwości podróży w przestworzach, szybko więc wypytał o dowódcę owej jednostki, nie biorąc pod uwagę co powiedzieliby jego ludzie na konieczność latania czymś tak niebezpiecznym, lecz w swej fascynacji nie myślał o tym wcale, zbliżając się do gadającego z jakimiś innymi ludźmi Francisa von Drake.
- Czekaj! - zatrzymał go Stirlitz - Chcesz tak po prostu podejść do tych zabijaków ?
- Oczywiście. Mam na takich sprawdzoną metodę. Od razu przypodobać się każdemu z osobna. Hehe.
Kapitan statku REVENGE odwrócił się, gdy Lothar skinął mu kurtuazyjnie głową.
- Niech mnie kule biją - udał zaskoczenie niczym rasowy aktor - Czyż to nie najskuteczniejszy pirat, o którym krążą legendy od Morza Szponów po południowe oceany ? Jestem kapitan Lothar Brennenfeld, dowódca Freikorpsu Imperialnych strzelców, dawniej Hauptjäger armii księstwa Hochlandu. Powiem, że otacza pana tak czarna sława w mej ojczyźnie, że z uwagi na nią tylko wolałem pójść do strzelców a nie marynarki.
Von Drake uśmiechnął się przyjaźnie, ściskając mu dłoń.
- Rozumiem, że herr oficer też na Arenę ? Czym mogę służyć tak znamienitemu oficerowi, o którym też nawet na morzu obiło mi się o uszy ?
- Widzisz, kapitanie. Moich szesnastu ludzi i dwóch towarzyszy wraz ze sprzętem szuka zakwaterowania na nadchodzący jutro rejs i pomyślałem sobie, że unikając gorszej kompanii mógłbym poprosić jak kapitan kapitana o kwatery na tym... cudzie techniki. Znalazłoby się dla nas miejsce ? Aha! Po tym jak ktoś wysadził karczmę w której przebywała część pańskiej załogi, burmistrz pojmał niektórych z nich w tym ogra, będącego pańskim pierwszym oficerem... Na szczęście moi dzielni chłopcy odbili ich w trymiga i zaraz ich tu odst... odeskortują... To jak będzie ?
Von Drake uniósł brew słysząc te rewelacje, zerknął na swój krasnoludzki zegarek na łańcuszku po czym odpowiedział:

ODPOWIEDZ