ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Matis »

[Anast3r, co powiesz na to, żeby zrobić orkową kawalerię na papugach? :D ]

Obrazek
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

Matis pisze:[Anast3r, co powiesz na to, żeby zrobić orkową kawalerię na papugach? :D ]
[ coś pięknego :D panie gieemie, można tak? ]
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Jeśli chcesz oberwać salwę kul i bełtów od wszystkich przerażonych takim mutantem wokół to proszę bardzo :mrgreen: ]
[ @Byqu - widzę, że przyjęcia na statkach stały się ostatnio mainstreamowe. Adelhar van der Maaren zakłada w piekle hipsterskie bryle 8) ]

Awatar użytkownika
Slayer Zabójców
Masakrator
Posty: 2333
Lokalizacja: Oleśnica

Post autor: Slayer Zabójców »

Aaarr, moja głowa... - pomyślał Dieter, już niejednokrotnie budził się w taki sposób, lecz ten jeden był nadzwyczaj wyjątkowy. Nie do końca pamiętał co działo się poprzedniego wieczoru, lecz teraz znajdował się w jakimś ciemnym, chłodnym i wilgotnym miejscu i nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to że... zwisał z sufitu do góry nogami. Czuł, że jest przywiązany... a raczej przykuty? Tak to było dobre określenie, po chwili mimo pulsującej czaszki podciągnął się i sprawdził czy da radę się uwolnić. Nic z tego, wokół jego stóp był zagięty kawał blachy i to w taki sposób, że jej kawałki wpijały się pod samą skórę. Wtedy tez zdał sobię sprawę, że nie wszystko jest tak jak być powinno, przy jego lewej dłoni brakowało dwóch palców, a prawa stopa całkowicie zniknęła. Po ciele najemnika przebiegł dreszcz
-Na Sigmara co tu się... - w tej samej chwili usłyszał głos dobiegający z drugiego końca pomieszczenia, ktoś, a raczej coś się zbliżało niosąc pochodnię w ręku. Przez panujący mrok na początku blask pochodni oślepił Dietera, lecz widział niewielkich rozmiarów postać zbliżającą się w jego kierunku, wydawało mu się, że jest to dziecko, Dieter w przypływie paniki już miał wołać o pomoc, lecz wtedy istota pokracznym ruchem zbliżyła się do niego na odległość pięciu kroków i dopiero teraz poznał z czym ma do czynienia.
-Przecież ty dostać w głowa! Jakim cudem jeszcze żyć? - odezwał się ochrypłym, cienkim głosem gnoblar - Może to i dobrze, szefu lubić żywe - zawsze som świeże!
Nagle serce Dietera zaczęło bić niczym dzwon, przypomniał sobie wczorajszą popijawę w obozie i to jak po wychyleniu flaszki wódki poszedł się zdrzemnąć na wozie. Jego pijacki sen przerwały krzyki ludzi i panikujące konie, a ostatnim co zobaczył tego wieczoru była niska zielona postać z patelnią w ręku.
-Błagam wypuść mnie! - krzyknął z przerażeniem w głosie Dieter.
-Nie martwiaj się - zielonoskóry rozmówca spojrzał na jego rękę i prawą nogę - Brakło trochę gnatów na rosół, jutro szefu ugotuje cię w całości. - w tym momencie gnoblar wyciągnął zza pleców wielką drewnianą lagę - na tym zakończyła się ich rozmowa.
To co zobaczył Dieter po przebudzeniu zmroziło krew w jego żyłach, leżał na ogromnym, płaskim głazie - związany oraz zakneblowany, porozwieszane na ścianach prymitywne pochodnie dość dobrze rozświetlały groteskowy wystrój wnętrza. Całość przypominała zakład rzeźnicki, wzdłuż i wszerz były porozwieszane poćwiartowane części różnych stworzeń, kilka płatów wołowego mięsa, łopatka z orka i kilka ludzkich tuszy, na jednym z ramion najemnik dojrzał wytatuowanego niedźwiedzia mocującego się w żelaznym uścisku z gołą babą po czym poznał, że ramię to należało do Karla, z którym Dieter niejednokrotnie odwiedzał burdele gdy mieszki robiły się zbyt ciężkie. Na samym środku znajdowało się wielkie palenisko, na którym stał jeszcze większy kocioł z którego wydobywał się lekki obłok pary, to co zobaczył za nim wyryło się w jego pamięci do końca życia. Za kotłem stała istota przypominająca połączenie świni z ogrem, wielkości dwóch rosłych chłopów i szerokości sześciu. wokół szyi, a raczej w miejscu, gdzie owa powinna się znajdować znajdował się naszyjnik z ludzkich czaszek oraz zwisał kawałek niegdyś białego materiału - teraz szkarłatnego od śladów krwi - który przypominał fartuch rzeźnika, wokół pasa na hakach miał pozawieszane kawałki mięsa, kończyny, głowy oraz inne części ciała, najczęściej ludzkie, chociaż w kolekcji znalazł się też na wpół przegnity orczy łeb. Gdy wielkolud obrócił się,spojrzał swymi malutkimi, świńskimi oczkami na ogromny zakrwawiony tasak wbity w kawałek pnia robiącego za ogrzy taboret, a następnie na główny składnik dzisiejszego posiłku i wyszczerzył niezliczoną ilość kłów, zębów i siekaczy w parodii uśmiechu.
- Czas dohrdać świeże mięso.
Dieter próbował krzyczeć, niestety nikt nie usłyszał głuchego wołania o pomoc.

***

Ghorm nigdy nie należał do żadnego plemienia, wychowała go dzicz, w której żywił się wszystkim, co wpadło mu w jego tłuste łapska. Po kilku latach jego zmysły wyostrzyły się, okazało się, że za sprawą jego ciężkiego żywota polegającego na ciągłej walce o przetrwanie Przepastne Trzewia pobłogosławiły go, wyostrzając jego zmysły. Dzięki jedzeniu które spożywał jako ofiara dla Przepastnych Trzewi otrzymał dar przewidywania przyszłości oraz manipulowania wiatrami magii. Po kilku latach odosobnienia przyłączyła się do niego grupka gnoblarów, która zwęszyła przy nim łatwy posiłek i względne bezpieczeństwo(co jednak okazało się błędem). Za sprawą swego talentu Ghorm bez problemu potrafił zwęszyć pożywienie oraz nadchodzące zagrożenie. Zielonoskórzy kompani nauczyli go w zamian podstaw mowy oraz innych elementarnych rzeczy. Jak się okazało po jakimś czasie przez jedną z wizji grupka gnoblarów wylądowała w kotle jako poranna potrawka. Ghorm często dołączał do band ogrzych najemników, gdzie służył jako kucharz, doradca oraz duchowy ojciec, lecz zawsze po jakimś czasie wybraniec Przepastnych Trzewi opuszczał drużynę i samotnie ruszał w dalszą drogę.

***

…Wielka fala z północy obmywająca południowe wybrzeże, a następnie cały świat, nieumarły król, władca niebios na skrzydlatym wierzchowcu oraz jeździec końca czasów, wyspa pożerana przez ogromnego smoka…

***

Słońce właśnie zaczęło muskać horyzont, zaczął się nowy dzień a Ghorm znowu zbudził się z powodu tych dziwnych wizji które zawsze kończyły się na tym samym - Smoczych Wyspach.
-Pohra coś zjeść. – Jak co dzień były to pierwsze słowa wypowiadane przez rzeźnika.
Po porannym posiłku Ghorm skierował swój wzrok na zachód, gdzie znajdowało się morze przez ludzi nazywane Morzem Strachu. To właśnie tam znajdował się cel podróży ogrzego proroka. We wcześniejszej wizji ujrzał on dokładnie to miejsce, w którym teraz się znajduje, widział, jak przybywa tutaj maszyna która zabierze go na Smocze Wyspy. Minęło już kilka dni i Ghorm dalej czekał sam nie wiedząc do końca na co, całe dni spędzał na wpatrywaniu się w horyzont... oraz jedzeniu.

Obrazek

Imię: Ghorm Krwawy Prorok
Profesja: Ogr Rzeźnik
Broń: Tasak oraz Tłuczek(topór i młot jednoręczny)
Zbroja: Lekka zbroja (gruba warstwa tłuszczu)
Ekwipunek: Ząbkowane ostrze
Umiejętności: Prekognicja
Czary: Domena Niebios
Czar ofensywny: Nikt Nie Ucieknie - poprzez spożycie niewielkiej ilości mięsa Ghorm manipuluje wiatrem magii Azyr dzięki czemu jego czas reakcji zwiększa się do nadludzkiego poziomu, a ciosy stają się szybkie i mocne niczym uderzenie błyskawicy.
Czar defensywny: Przepastne Trzewia Widzą Wszystko - dzięki błogosławieństwu Przepastnych Trzewi Ghorm może ujrzeć kawałek wydarzeń z przyszłości, potrafi przewidzieć ruchy przeciwnika przez co unik lub zablokowanie zabójczego ciosu swym wielkim cielskiem staje się dziecinnie proste.

[ Witam wszystkich uczestników Areny, przepraszam za tak wielkie opóźnienie, ale z kilku powodów nie mam takiej ilości czasu na pisanie jakbym chciał. Mam nadzieję, że razem będziemy się nieźle bawić :) ]
Ostatnio zmieniony 28 lip 2015, o 22:10 przez Slayer Zabójców, łącznie zmieniany 7 razy.
Obrazek

Awatar użytkownika
JarekK
Bothunter
Posty: 5100
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: JarekK »

Po dotarciu na cmentarz i skonsumowaniu kolacji, która sama tak chętnie przyszła, Nadia rozejrzała się po dość niedużej nekropolii. Było tam, co najwyżej dwadzieścia grobów, co mogło znaczyć, że mieszkańcy pozbywają się ciał w inny sposób niż grzebiąc ich. Mimo, że wyrwała się z pałacu swojego męża i ten nie mógł jej nauczać, nie miała zamiaru porzucić ćwiczeń tym bardziej, że niedługo mogły jej się przydać. Rozpoczęła od podstaw. Skupiła i zaczerpnęła mocy z wirów magii. Ciemna magia potrzebowała o wiele więcej mocy niż inne jej odmiany. Uformowała w myślach istoty, które chciała przyzwać i nie tracąc koncentracji wysłała smugi ciemniej łuny w stronę wszystkich grobów. Ręce zaczęły jej się trząść od nieregularnych przepływów magii przez jej ciało. Gdy w końcu napełniła ciała leżące w grobach wystarczającą ilością energii, zaprzestała i siłą myśli wezwała swoje sługi, aby wyszły na zewnątrz. Chwilę to trwało, zanim zombie i szkielety liczone w dziesiątkach wygrzebały się ze swoich grobów. Wspólne mogiły – pomyślała Nadia – ale dalej jest ich za mało na tak duże miasto. Rozpoczęła trening. Najpierw rzuty. Obrała cele w małym tłumie, który zebrał się na cmentarzu. Oczywiście nie te najłatwiejsze w pierwszych szeregach. To było by za proste.
Zombie w jednym z ostatnich rzędów nie zdążył zawyć, gdy kilku innych także dostało między oczy niewielkimi, lekko zakrzywionymi nożykami. Cała grupa mimo wszystko stała i swobodnie falowała wraz z wiatrem, co było spowodowane ubytkami w zgniłych mięśniach lub ich brakiem. Dalej przyszedł czas na bicz. Kilka szybkich trzaśnięć i co najmniej tuzin ożywieńców nie mógł się podnieść z powodu braku nóg lub głów. Po kilku dobrych chwilach z wielkiej grupy ledwo, co wskrzeszonych nieumarłych pozostał jeden, któremu Nadia nakazała posprzątać wszechobecne członki oraz rozrzuconą ziemię, a potem ułożyć się do wiecznego snu.
Teraz należało, wyczyścić broń, zakonserwować ją i znaleźć sobie coś ciekawego do zrobienia. Nadia tak pogrążyła się w pracy, że nawet nie zauważyła, że było już bardzo późno. Cmentarz, był sporo oddalony od miasta, więc nie było większych szans na to, że ktoś wykryje, piękną młodą kobietę siedzącą samą na cmentarzu jedynie w obecności ciężko pracującego szkieleta, a gdyby nawet to ta osoba nie zdążyłaby krzyknąć nim dwa ostre jak brzytwy kły wbiłyby się w jej szyję. I nagle usłyszała wybuch. Spojrzała się w stronę dobiegającego odgłosu i ujrzała, że ogień trawi jedno z domostw niedaleko portu.
- Zabawa się rozpoczęła – powiedziała Nadia do szkieleta, który w pół pracy momentalnie rozsypał się i zamienił w mały stosik kości.
Nadia ruszyła w stronę portu przebiegając po dachach i resztę nocy spędziła na przyglądaniu się zabawom, jakie uskuteczniali upici członkowie Areny, a gdy zaczęło świtać ukryła się w jednym z domostw, które ewidentnie było od dawna opuszczone. Przeczekała w nim aż do południa i wyszła na ulicę poszukać jakiegoś miłego śmiertelnika, który łatwo da się zaprosić do nowo zasiedlonego domu. Przechadzała się po mieście dość długo, aż w końcu jej kroki skierowały się w stronę portu. W oddali zobaczyła ogromny statek, nad którym lewitował kolejny. Był to dość niespotykane zjawisko, nawet dla osoby, która żyła już ponad pięćset lat. Nadia zagadnęła więc pierwszego lepszego mężczyznę.
- Co to za statek i gdzie oni płyną?
- Nie mam pojęcia piękna, ale cała ta banda oprychów wsiadła na niego ponad godzinę temu i odpłynęli. Dzięki Sigmarowi! Karczme nam psubraty spalili!
- Przegapiłam transport – zbeształa się w myślach Nadia, po czym bez dłuższego namysłu pocałowała w policzek mężczyznę i wskoczyła do wody. Dzięki bransolecie szybkości dogonienie statku nie zajęło dużo czasu, lecz poważnie zmęczyło młodą wampirzycę.

[Kto wyciagnie Nadię z wody ma prawo zamieszkać z nią w kajucie + ma ją zaprosić na bankiet. Odpadają wszyscy, którzy nie są ludźmi. Kto pierwszy ten lepszy!]
Ostatnio zmieniony 23 lip 2015, o 21:43 przez JarekK, łącznie zmieniany 5 razy.
Stone pisze: 16 gru 2019, o 13:36Żeby dobrze rosły, o warzywa trzeba dbać.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Jarekk... my już dawno opuściliśmy Porto Maltese... #-o ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
JarekK
Bothunter
Posty: 5100
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: JarekK »

[Wow, masz rację, przepraszam. Kompletnie nie zauważyłem, że doszło ponad 4 strony teksu. Zaraz wyedytuję i wrzucę]
[Ok, już poprawione i doczytane + zabawa kto pierwszy ten lepszy :D ]
Ostatnio zmieniony 23 lip 2015, o 21:13 przez JarekK, łącznie zmieniany 1 raz.
Stone pisze: 16 gru 2019, o 13:36Żeby dobrze rosły, o warzywa trzeba dbać.

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

[ to przecież wąpierz, dogoni nas wpław :D ]

Zielonoskóry, minąwszy rozbawioną grupkę na śródokręciu, zszedł po schodach do korytarza po drugiej stronie pokładu. Po kilkunastu krokach i jednym załomie ściany znalazł się w maszynowni - przepełnionym zapachem smaru i ozonu pomieszczeniu, w którym nieprzeliczone rury, przekładnie i zawory łączyły się w plątaninę daleko bardziej skomplikowaną, niż niewielki silnik "Marie Sway".
Do uszu orka dobiegł brzęk metalu o metal i, zaraz po nim, głośne przekleństwo - to jeden z kalekich bliźniaków Davi uderzał o jedną z wystających części wielkim kluczem, rzucając gardłowymi, krasnoludzkimi inwektywami. Po chwili Davi, najwyraźniej zadowolony z efektu swych poczynań, opuścił rękę z kluczem i zauważył nowo przybyłego.
- Ten szajs - rzucił na powitanie, wymierzając silnikowi mocny cios dzierżonym w dłoni narzędziem - To cholerny cud, że jeszcze się nie rozpierdolił.
Jakby na potwierdzenie jego słów uderzony fragment zaczął się trząść, z brzękiem wpadając w coraz intensywnie wibracje. Krasnolud zaklął, po czym kilkoma kolejnymi razami uciszył niesforny mechanizm. Widząc, że ork wpatruje się w labirynt części jak urzeczony, z westchnieniem wyjął z kieszeni kaftanu piersiówkę.
- Ta, Makaisson to geniusz - pociągnął długi łyk i podał alkohol towarzyszowi - W pewnych kwestiach potrafi jednak być wyjątkowo głupi. Patrząc na jego dzieła, dochodzi się do wniosku, że to, iż mają tendencję do samoistnego eksplodowania, nie stanowi dla niego wady, której nie można by było olać.
Skit pokiwał głową ze zrozumieniem. Mekaniacy wychodzili z identycznych założeń, a wybuch którejś z maszyn na polu bitwy nieodmiennie stanowił dobry powód do śmiechu. Oczywiście nie dla pechowego operatora, ale miarą sukcesu orkowego wizjonera był stosunek strat zadawanych przez jego wynalazki wrogom do tych ponoszonych przypadkiem przez obsługujące je załogi. A czasem również każdego, kto znalazł się w promieniu dwudziestu metrów od mechanizmu.
Przechylił manierkę. Trunek wydawał się zmieniać jego przełyk w pustynię, wypalać ją ogniem, rozbijać powstałe szkło i szorować odłamkami wrażliwą tkankę poniżej. Zielonoskóremu świeczki stanęły w oczach.
- Ha, widać, żeś żółtodziób, co nigdy Szczyn Sztygara nie próbował! - Davi, rechocząc, odebrał krztuszącemu się kompanowi trunek i rąbnął go potężnie w plecy - Dwieście dwajeścia procent, a fermentowane z jebanej pleśni! Przywodzi na myśl dom...
Kiedy pierwsza fala szoku ustąpiła i Skit znów mógł oddychać, zaczął wypytywać brodacza o konstrukcję silnika. Krasnolud ochoczo tłumaczył działanie poszczególnych części, od czasu do czasu pociągając hojnie z piersiówki. Za każdym razem częstował orka napojem i za każdym razem przełyk zielonoskórego cierpiał mniej, zupełnie jakby przyzwyczajał się do płynu... albo ulegał całkowitemu wypaleniu.
Ostatnio zmieniony 24 lip 2015, o 10:31 przez anast3r, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Wejść!- warknął szorstki i wyrazisty głos Jacka. Drzwi uchyliły sie i do pomieszczenia okrętowego wszedł młody estalijczyk o mocno opalonej twarzy, ubrany w charakterystycznie dostosowane do morskiej walki, pirackie ubranie.
-Panie...wszystko gotowe...jest pan zapisany na Arenę...- rzekł chłopak niepewnym głosem nie podnosząc wzroku.
-Czemu oglądasz podłogę? Czyżbyś obawiał sie czegoś?-
-Ss...skąd, panie...- odparł cicho
-Ach... pewnie nie chcesz mi sprawiać dyskomfortu... nieee obawiaj sie...- ostatnie zdanie Jack wyszeptał chłopakowi niemal do ucha, a ten odskoczył zaskoczony, tak cichym i szybkim przemieszczeniem sie mężczyzny z drugiego końca pokoju. Mimowolnie, jak to już natura ludzka ma, wbił wzrok w długie blizny na twarzy Jacka, jednak opamiętał sie i momentalnie spuścił wzrok wstydliwie. Były istotnie widoczne bez makijażu-głębokie cięte blizny wzdłuż ust, jakby ich makabryczne przedłużenie.
Postawny mężczyzna, jakim był Jack, powolnym ruchem ręki przeczesał swoje włosy po czym rzekł. -Patrzysz na moje blizny... - jego oczy wpatrzone były w przestraszonego chłopaka ktory żałował teraz swojej chęci łatwego zarobku -Pewnie chcesz wiedziec skąd je mam... wyobraź sobie, ze miałem kiedyś brata...- zaczął mowić, jednocześnie krocząc powoli w stronę estalijczyka i cały czas gładząc włosy. -Mój brat bardzo nie lubił gołąbków...a ja tak...
-Ależ...-
-Ciiii- przerwał mu Jack kładąc palec na jego ustach.
-Mój brat rzucał do nich nożem...kiedyś, powiedziałem mu zeby przestał bo to złe...wiesz co odrzekł?- zapytał Jack cały czas patrząc w podłogę.
Chłopak pokręcił powoli głowa, z palcem Jacka na ustach.
-Odparł " Cioto! Lepszy gołąb martwy niż gołąb na dachu!"... po czym chwycił mnie!- wykrzyknął gwałtownie Jack i złapał głowę chłopaka w mocnym uścisku, tą ręką którą przed chwilą wykonywał gest milczenia. Ten jednak sparaliżowany strachem nie stawiał oporu.
-Chwycił mnie właśnie tak i dodał "Mam bardzo cięty dowcip!" CIĘTY DOWCIP! Rozumiesz?!- warknął Jack podnosząc głowę i wbijając swój szaleńczy wzrok w estalijczyka.
-Cięty dowcip!- wykrzyknął ponownie Jack z szaleństwem w oczach po czym nie zwalniając mocarnego chwytu na czaszce pchnął chłopaka i przycisnął go do ściany przygniatając własnym ciałem
-Mój brat...- mówił dalej drżącym głosem -Miał bardzo ostre noże...- po tych słowach chłopak poczuł ostry przedmiot w okolicach lędźwi, lecz nic nie mógł zrobić sparaliżowany strachem i mocnym chwytem. Jack był na tyle blisko przerażonego chłopaka, ze ten widział, co go mimo paniki zdziwiło, kilka łez cieknących z jego podkrążonych oczu wpatrzonych gdzies z boku. Jack zbliżył głowę jeszcze bardziej i wyszeptał chłopakowi do ucha -Czuje twoj strach... gołąbku...-
Chłopak szarpnął sie gwałtownie słysząc ostatnie słowo i próbował wrzasnąć, jednak Jack całkowicie uniemożliwił mu to i nie czekając pchnął posłańca w krocze wywolujac jego straszliwy grymas bólu. Jack patrzył na niego z wyrazistym, jakby scenicznym smutkiem, gdy ten dłońmi złapał go za wlosy i próbował odepchnąć, bez skutku...Po chwili psychopatycznej satysfakcji tego widoku przekręcił ostrze wywołując jeszcze większy ból, po czym gdy ujrzał jak przekrwione, pełne strachu i łez oczy zamykają sie, a ciało wiotczeje puścił go. Chłopak osunął sie w kałuże krwi, lecz żył, jedynie omdlały z makabrycznego bólu. Chociaż "jedynie omdlały" to zdecydowanie zły zwrot w tej sytuacji. Jack nachylił sie nad nim i wciągnął mocno powietrze, jakby próbując wyczuć zapach. Następnie zaczesał potarganą grzywkę na bok starannie gładząc włosy dłonią, która przed chwila przyciskał twarz chłopca do ściany.
-Chyba przeżyje...- rzekł do siebie Jack i zbliżył zakrwawione ostrze do swojej twarzy oglądając je uważnie, następnie znów wciągnął głęboko powietrze i powoli, psychodeliczne polizał krew.
-Fajny byłeś...- mruknął i klęknął na plecach estalijczyka. Złapał go za włosy i jakby wyćwiczonym ruchem wsadził mu ostrze do ust i szybkim ruchem oderżnął język. Ten otworzył szeroko oczy i zaczął krztusić sie krwią, a wszystkie makabryczne bóle i wspomnienia powróciły, -Spojrz na mnie!- Jack natychmiast szarpnął go za włosy do siebie i nie czekając naciął nóżem najpierw jedną, a potem drugą powiekę estalijczyka, ktory wydawał z siebie makabryczne odgłosy spowodowane bólem niemożliwym do opisania...
Dopiero wtedy psychopata poklepał go, puścił włosy i wstał oblizując ostrze. -Dzieki mnie Wesoły Jack jest tym co wbije ci sie w pamięć!- wykrzyknął sadysta. -Nie dziękuj, hihihi...pewnie zaraz cię znajda, a wtedy dzieki mnie nasza mała schadzka zostanie tajemnicą... fajny byłeś- Szepnął i puścił mu oko, po czym opuścił pomieszczenie.
Szedł powoli korytarzem statku, bez emocji na twarzy, lecz nagle rozpłakał sie i podtrzymał o ścianę. -Co ja robie...- jęknął osuwając sie na kolana pod ścianę -To coraz trudniejsze...- mruknął drżącym głosem ocierając rękawem łzy. -Musze byc silny...moja wrażliwa dusza potrzebuje wsparcia!- mówił do siebie próbując przestać płakać -Ale nie moge przestać!- wykrzyknął -Sztuka wymaga poświęceń!- skwitował zaciskając dumnie pieść na sercu.


*******************************

Kislevite obudziło z drzemki pukanie do drzwi. -Spierdalać!- warknął lecz pukanie nie ustawało. W końcu podniósł sie z łóżka i otworzył drzwi, a jego oczom ukazał się wysoki, lecz przy jego wzroście i tak sięgający mu do brody mężczyzna. Wzrok skierował sie od razu na jego twarz pokrytą dziwnymi bliznami na ustach.Kislevita mimo doświadczeń bojowych pierwszy raz widział tak dziwaczne cięcia. W końcu oderwał wzrok i mruknął -Za takie pukanie ktoś moze puknąć cię w czoło...obuszkiem...czego, synku?-
-Będę tu mieszkał, tato.- odparł bez emocji Jack po czym wszedł do środka obok zaskoczonego kislevity. Ten zamknął drzwi i odwrócił sie -Ty chyba nie na tą Arenę, synek??- zapytał zdziwiony widząc, oprocz blizn i podejrzanego wzroku, niepozornego mężczyznę.
-Owszem, tato...-
-Nie nazywaj mnie tak!-
-Jak sobie życzysz...a blizny niech cię nie dziwią, kiedys...opowiem ci skąd je mam...- rzekł Jack i uśmiechnął sie szeroko. Kislevita oderwał wtedy od niego wzrok -Dobra, w sumie wali mnie to, ja idę pić na bankiet! Do jutra, synek!-
-Ide z tobą, tato!- wykrzyknął Jack i zeskoczył z łóżka.
-Ech...- westchnął kislevita i opuścił pokój.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

[ skit chyba nie dotrze na bankiet i urżnie się z kurduplem w maszynowni, bo wyjeżdżam na tydzień poza zasięg dostępu do internetu...
w przypadku gdyby jednak uczestnictwo okazało się mandatoryjnym, matis będzie go ogarniać. ]
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Jim stał na pokładzie i wpatrywał się w dal. Był bardzo ciekawy, jakie przygody i niebezpieczeństwa na nich czekają. Może zaatakuje nas smok, ewentualnie stugłowa hydra, albo papuga gigant!!!
Tak wśród piratów krążyła legenda o powietrznym lewiatanie, jakim była Sally. Zmutowana Papuga chaosu. W mgliste dni porywała każdego trzeźwego marynarza, jaki chodził po pokładzie i pożerała go w swoim leżu. Von Drake traktował tą legendę bardzo poważnie i dla tego 60% ładowni zajmowały beczki z rumem i piwem. Każdy musiał pić nie było innego wyjścia.

Chłopak wyciągnął z chlebaka zgrabną butelkę z napisem Gin. Nie wiedzieć czemu, ale cholernie lubił ten trunek i miał jego mały zapas na statku. Odkorkował zębami butelkę i już miał ją przystawić do ust, gdy ktoś poklepał go w prawe ramię. Odwrócił się w tą stronę, by sprawdzić, kto mógł go niepokoić. Ta utrata czujności wiele go kosztowała. Trunek, który dzierżył w lewej dłoni zniknął!!
Co najdziwniejsze, wszystko odbyło się niezwykle szybko i bezszelestnie. Wzruszył ramionami i stwierdził, że to musiała być jakaś magia, w końcu magia wyjaśnia wszystkie dziwy. Nie tracąc więcej czasu ruszył do swojej kajuty po kolejną porcję napitku.

Zadowolony ze swojego niecnego postępku Harald, szedł jak gdyby nigdy nic, zawadiackim krokiem w stronę stoiska z wędkami. W międzyczasie pociągał z butelczyny swój życiodajny nektar.
- Panowie!! Krzyknął do zebranych. - Założę się o darmowe picie Ginu do końca turnieju, że złowię jeszcze większą rybę!! Przyjmujecie moje wyzwanie!?
- Aye!! Zakrzyknęli entuzjastycznie wszyscy zebrani.

Imperialny kapitan chwycił sporych rozmiarów wędzisko, które było przymocowane do burty statku i zapuścił średniej wielkości hak w dół.
- Teraz patrzcie i uczcie od prawdziwego majstra!

Nadia płynęła za statkiem najszybciej jak tylko mogła. Miała olbrzymie szczęście, że posiadała obręcz szybkości, inaczej nigdy by jej się nie udało dogonić tak wielkiej jednostki. Była już naprawdę blisko, pozostało tylko zwrócić na siebie uwagę kogoś z załogi, by podał jej linę. Zajęta wypatrywaniem swojego wybawcy, nie zauważyła sporej ilości glonów, które odczepiły się od rufy. Wpłynięcie w nie zakończyło się zaplątaniem. Nie była już w stanie poruszać nogami.
- Przeklęte Badyle!! Wysyczała
Za sobą usłyszała głośne chlupnięcie. Pierwszą myślą było, że to rekin lub inny morski stwór. Lecz nagle poczuła silne szarpnięcie za kaftan i koszulę. Wampirzyca chwilę później poszybowała w przestworza.

(minutę wcześniej)
- A tak się właśnie łowi na spinning. Zakładasz jakieś kolorowe, świecące się gówno i rzucasz. Jak tylko wpadnie do wody, zaczynasz ciągnąć. Jeszcze nigdy ta metoda mnie nie zawiodła!
- Ale wiesz, że nie da się nią praktycznie łowić z tej wysokości. Powiedział dość pewny siebie Skgarg.
- Ehh mój "mały" powątpiewający przyjacielu patrz i ucz się.
Gdy hak uderzył o wodę, Harald szarpnął go mocno i o dziwo, poczuł opór.
- Kurwa Mam coś!!! To działa, to działa!! Skgarg chodź i mi pomóż, sam tego nie wyciągnę!
Wielkolud czym prędzej ruszył z odsieczą dzielnemu wędkarzowi. Davi, który wcześniej przegrał zakład z ogrem, znów klął pod nosem jak szewc. Cały żołd za ten miesiąc i następny pójdzie wpizdu...

Zwijali olbrzymi kołowrotek we dwóch, w końcu ich wysiłek został nagrodzony, zdobycz wystrzeliła ponad burtą i runęła na pokład.
Wszyscy tam zebrani rozdziawili gęby i jednocześnie wykrzyknęli.
- O kurwa, Syrena!!!

Nadia leżała na pokładzie, zziębnięta, przemoczona, obolała, zaplątana w glony i kompletnie wkurzona na sposób w jaki ją wyciągnięto z wody...

[Mam nadzieję, że nie obrazicie się za taki sposób rozwiązania sprawy :mrgreen: ]
Ostatnio zmieniony 24 lip 2015, o 16:14 przez Matis, łącznie zmieniany 1 raz.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

Fernando Cortés zatrzymał się przed zdobnymi drzwiami broniącymi dostępu do prywatnej kajuty kapitana. Dwóch odzianych w solidne, marienburskiej roboty napierśniki marynarzy nie chciało puścić go dalej.
- To nie tak, herr - tłumaczył jeden - Kapitan spożywa posiłek ze swoim gościem i wyraźnie powiedział, że nie wolno mu przeszkadzać. Jeżeli pana puścimy, możemy polecieć za burtę.
Cortés wywrócił oczami.
- Człowieku, jeżeli będzie trzeba, sam poświadczę von Drake'owi o twojej sumienności. A tymczasem, zejść mi z drogi! - nie zważając na protesty strażników pchnął drzwi i wszedł do kajuty.
Ułamek sekundy później musiał błyskawicznie odskoczyć w prawo, gdy koło jego ucha świsnęła kula z pistoletu. Von Drake strzelił na ślepo, nadal zwrócony twarzą ku blondwłosej piękności siedzącej z nim przy stole.
- Przecież mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać! - warknął kapitan, wściekłość drgała w jego głosie jak dzikie zwierzę sprężone do skoku - Mam nadzieję, że coś się pali, bo jak nie... A, to ty, Fernando - mruknął, wreszcie odwracając się do intruza.
Estalijczyk uchylił kapelusza i skłonił się z drwiącym uśmiechem.
- Twoja celność zardzewiała przez lata, przyjacielu - rzucił.
- Ha, ha, ha. Czego chcesz? - zapytał von Drake, bynajmniej nie udobruchany.
Uśmiech konkwistadora nabrał cieplejszego wyrazu.
- Przyszedłem prosić cię o przysługę - odparł, lustrując wzrokiem towarzyszkę kapitana - Wiesz, tak przez wzgląd na stare czasy...
Podniebny pirat westchnął i wstał od suto zastawionego stołu.
- Domyślam się, że nie mam wyboru, inaczej będziesz bowiem stał tu i jęczał, dopóki się nie zgodzę...
- Dokładnie - potwierdził radośnie Estalijczyk - A teraz chodźmy. Señorita... - skłonił się kobiecie i wyszedł z kajuty.
- Obawiam się, że muszę cię przeprosić, moja droga - rzekł kapitan, nim podążył śladem przyjaciela.
- Typowe - prychnęła córka rajcy - Możesz nie wracać.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

- Dowiem się wreszcie, o co chodzi? - zapytał von Drake, gdy zeszli po drabince łączącej oba okręty. Cortés odwrócił się do niego.
- No więc...
Przerwał im potężny marynarz, którego von Drake zidentyfikował jako pierwszego oficera załogi orka-pirata. Ciężkim krokiem zbliżył się do konkwistadora i powiedział:
- Wystąpiły pewne... trudnosti z kapitanem.
Obaj przyjaciele w tym samym momencie unieśli brew, domyślając się, jakież to przeszkody mogły stanąć na drodze orkowemu uczestnictwu w bankiecie.
- Został mi udzielony prikaz, sztoby przekazać mu wsje informacje, jakie zostaną wyjawione podczas przyjęcia - kontynuował oficer, unikając patrzenia interlokutorom w oczy.
- Wyrażamy ubolewanie nad niedyspozycją kapitana Skita - odparł Fernando Cortés, robiąc znaczącą przerwę przed słowem 'niedyspozycja' - Mamy nadzieję, że jego... stan - znów ta, zabarwiona najlżejszym odcieniem drwiny, pauza - wkrótce ulegnie poprawie. Oczywiście, jako pierwszy oficer może pan wziąć udzał w bankiecie za swego dowódcę i będziemy mieli przyjemność goszcząc pana przy stole.
Oficer zasalutował i odszedł powłóczyć się gdzieś po "Peña Duro". Przyjaciele poczekali, aż zniknie wśród marynarzy, po czym jak na komendę parsknęli śmiechem.
- Pewnie spotkał Daina - wykrztusił von Drake - Skurczybyk co i rusz zachlewa się na umór w maszynowni...
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6355

Post autor: Naviedzony »

- No i w pizdu popłynęli... - powiedział smutno Wąsaty. Wolna Kompania ponuro wpatrywała się w horyzont, za którym niknęły z wolna maszty Peña Duro. Byli przygnębieni spóźnieniem, a co gorsza trzeźwi. Ten nienaturalny dla nich stan zaczynał powoli męczyć kompanów i morale grupy spadło na łeb, na szyję.
Ostatnio zmieniony 27 lip 2015, o 11:08 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Naviedzony, REVENGE nie ma masztów, bo lata. Zmień proszę na nazwę statku Cortesa]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
JarekK
Bothunter
Posty: 5100
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: JarekK »

Nadia leżała na pokładzie, zziębnięta, przemoczona, obolała, zaplątana w glony i kompletnie wkurzona na sposób w jaki ją wyciągnięto z wody. Z lekkim trudem wstała i skupiła się na zgromadzonej bandzie, która wyglądała jakby widziała ducha, czy inne dziwne morskie stworzenie. Jej wzrok szybko odnalazł jej wątpliwego wybawcę, który z rozwartymi ustami wciąż trzymał wędkę, której koniec nadal spoczywał zaplątany w ubranie Nadii. Nierozważna próba wyciągnięcia go, mogła skończyć się zniszczeniem, podkreślającej wdzięki wampirzycy, kamizelki, co odsłoniłoby ją od pasa w górę czego oczywiście nad wyraz w tej sytuacji nie pragnęła.
- Ty z wędką! Prowadź mnie do mojej komnaty! Ale już!
Harald pod wpływem zdziwienia, dezorientacji i podniecenia całą sytuacją odwrócił się napięcie, by wskazać urodziwej kobiecie swoją komnatę. Zrobił to jednak na tyle nieumiejętnie, że w czasie obrotu kołowrotek w wędce zatrzymał mu się na przedramieniu, tak, że w efekcie pociągną haczyk zaklinowany o kamizelkę wampirzycy.
- WOOOOOOOOOOW! - westchnęli wszyscy zebrani, gdy rozszarpana kamizelka z łoskotem uderzyła o deski pokładu.
- Kretynie! - jęknęła Nadia szybko zakrywając swoje dorodne, jędrne piersi rękami. Problem polegał na tym, że nie wiele mogła w ten sposób zasłonić, co jeszcze bardziej ją rozzłościło i rozbawiło zgromadzoną bandę.
Zdezorientowany Harald nie mógł nacieszyć się pięknym widokiem, ponieważ w tym momencie cała złość wampirzycy skierowała się na niego. Nadia lewą ręką szybkim ruchem podniosłą przemoczoną kamizelkę z resztkami przyczepionych glonów i zasłoniła nią piersi, zaś prawą złapała za swój bicz i wymierzyła jedno trzaśnięcie w taki sposób, że bicz uderzył lekko w lewą nogę Haralda, a cała siła uderzenia została skierowana w jego pośladki.
- Ała! - krzyknął Harald lekko podskakując - gdy cała kompania wybuchnęła śmiechem.
- Do komnaty! ALE JUŻ! - wydała polecenie Nadia, a Harald nie tracąc czasu na namysł ruszył szybkim krokiem w stronę swojej kajuty.
Reszta ciągle podśmiewając się odprowadziła wzrokiem wampirzycę, próbując uszczknąć coś z przepięknego widoku, lecz gdy ich minęła widzieli już tylko jej nagie plecy.
- Lubie takie ostre babki. - szeptem skomentował jeden z obserwatorów zaistniałej sytuacji, czego pożałował gdy tylko skończył mówić. Mały zakrzywiony nożyk wbił się prosto między jego nogi, nie wyrządzajac prawie żadnej szkody oprócz sporego bólu, ale za to cała kompania miała się z czego śmiać i co opowiadać reszcie załogi.
Stone pisze: 16 gru 2019, o 13:36Żeby dobrze rosły, o warzywa trzeba dbać.

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

- Ostra babeczka. Będzie miał dzisiaj nasz "wędkarz" ciekawą noc. - Skomentował całe zajście ktoś z grupy wędkarzy.
- No, całkiem, całkiem. Czemu ja takiej nie złowiłem? Właśnie czemu ty takiej nie złapałeś Piękny, tylko jakąś grubą rybę???
- Ale, Szefie ja nie specjalnie, ty wie...
- Cicho, nie chcem słuchać twoich bezsensownych tłumaczeń. Za karę wyszorujesz mi ubranie na bankiet, a i pamiętaj krasnoludzie o zakładzie. - Po tych słowach Skgarg skierował swe kroki ku schodom prowadzącym pod pokład. Gdy dotarł do swojej kajuty ściągnął swoje ubranie i podał je Gnoblarowi by ten usunął z nich wszelkie zabrudzenia, a sam położył się na łóżku i przykrył futrem z nosorożnika. W pewnym momencie zauważył balię ciepłej wody stojącą przy łożu. Może by się tak pozbyć zapachu spod pach przed tym banikietem..
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Docent
Pseudoklimaciarz
Posty: 22

Post autor: Docent »

[ Uważam , że łowienie ryb wyszło świetnie ..... no prawie świetnie . Wędkarz powinien cieszyć się swoją zdobyczą , w całości :mrgreen: . Zobaczymy co zrobi dalej Harald, jakie palny ma ,jakie konsekwencje przyniesie jego .......działalność.
Wkrótce się dowiemy .]

"Czy ktoś powiedział GIN ? Słowo daje , wyczuwam go na tym statku ! Będę szukał w każdym zakamarku , w każdym kącie , gdziekolwiek się da !!!Woła mnie po imieniu , jakby wiedział ,że tu jestem. Zaraz..... czy ja to powiedziałem na głos ? "
~Harald "Dżin"Trescow

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Nikt nie chce kryminalnego wątku śmierci podwładnego z załogi? :/ no trudno.]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Kapitan Fernando Cortez nie musiał czekać długo, aż goście przybędą do mesy oficerskiej. Wieści o bankiecie szybko zgromadziły chętnych, a niemal każdy domyślał się, że kapitan zaprasza ich nie bez powodu. Z pewnością spodziewali się dowiedzieć czegoś o turnieju. Tak... Cortez miał do nich kilka słów.
"Bankiet" było to słowo huczne i nieco nadużyte. Gości było czternastu (Skit gdzieś zaginął) i gospodarz, brakowało dekoracji, wielkiej sali tanecznej i w ogóle wszystkiego, co się z tym słowem wiązało. Mimo to, sam fakt, że podano gorącą kolację, a nie suchy prowiant i wszyscy jedni w tym samym czasie skłoniły kapitana, by nieco nadużyć określenia.
- Chico!- rzucił do okrętowego chłopaka siedzącego w rogu mesy- Zagraj nam coś.
Młody marynarz uśmiechnął się krzywo do gości i chwycił lutnię, która leżała pod ławą na której siedział. Lekko trącił struny, upewniając się, czy dobrze są nastrojone, po czym zagrał.
https://www.youtube.com/watch?v=Vf4Sbl-r7Tc
Cortez tymczasem gestem zaprosił do jedzenia. Większość z nich raźno zabrała się do jedzenia. Podano gotowane mule, mocno doprawione białym winem i ziołami, marynowaną cebulę i karczochy. Największe wrażenie robił złowiony dziś przez Skgarga tuńczyk, pokrojony przez kucharza z Peña Duro na dzwonka, o czosnkowej nucie, podany na liściach sałaty morskiej. Ciemne mięso ryby skropione zostało sokiem z limonki.
Wszystko to można było zakąszać słonym białym serem z oliwy, czy oliwkami. Do tego pierwszego podano pokrojone w plastry pomidory, przyprawione ziołami.
Wino do tuńczyka podano czerwone. Niektórzy dyletanci i pozorni znawcy oburzyliby się na takie połączenie, twierdząc, że do ryby należałoby podać wino białe. Cortez jednak wiedział, że do ciemnoczerwonego, zwartego, ciężkiego jak na rybę mięsa lepiej będzie pasować Riojanas Viore.
- Doszły mnie słuchy...- zagadnął Fernando, nalewając gościom szlachetnego trunku- Iż wypytujecie moją załogę. Z miernym skutkiem, domyślam się. Większość z nich zaciągnąłem niedawno i płyną z nami po raz pierwszy.
Tu zrobił przerwę, by nałożyć sobie ociekające sosem mule i sięgnął po odpowiedni widelczyk.

[Pomyślałem, że zamiast opisywać samemu wszystko, zabawimy się razem. Odgrywajcie swoje postaci, ja zajmę się Cortezem. Pytajcie o co tam chcecie.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Gdy Skgarg skończył swoje "odświeżanie" w bali wody i założył swoje wyszorowane ubrania, rozległo się pukanie do drzwi jego kajuty.
Pewnie Skit wrócił, przeleciało przez głowę Ogra.
- Wchodźże. - Drzwi otworzyły się bezszelestnie i do środka wszedł najmłodszy członek załogi kapitana von Drake, Tim, jeśli Skgarga nie myliła pamięć.
- Kapitan kazał przekazać, że wyrusza na bankiet i, że może pan iść. - Powiedział, po czym wyszedł. Skgarg gotowy na to od dłużesz chwili, od razu posadził Gnoblara na ramieniu, otworzył drzwi i ruszył w kierunku sznurowanej drabinki.
####
Sala bankietowa, którą była mesa kapitańska nieposiadała ani parkietu do tańca ani dekoracji lecz nadrabiała ilością ciepłego jedzenia, wśród którego największe wrażenie na gościach robił tuńczyk złowiony przez Skgarga. Dumny Ogr zasiadł po prawej stronie kapitana i zaczął zajadać się przysmakami podanymi przez załogę Peña Duro.
- Doszły mnie słuchy... Iż wypytujecie moją załogę. Z miernym skutkiem, domyślam się. Większość z nich zaciągnąłem niedawno i płyną z nami po raz pierwszy. Dlatego ja postaram się odpowiedzieć na wasze pytania.
- Yyy, dobra to gdzie płyniemy teraz - Rzucił Skgarg.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

ODPOWIEDZ