ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: MikiChol »

[Matis ty powergamerze!
Z racji, że chomikozo pozwolił, przejmuję kislevitę, przy czym jak będzie chciał wrócić to niech napisze. Niestety jakaś fabularna wstawka dopiero jutro.]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Nie kwestionuję wyboru, ale wiesz, że możesz jeszcze wybrać Haralda czy Razandira?]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

[Wiem, ale jakoś tak nie umiałbym się wczuć w Razandira - za dobry. Harald nie wiem... może, ale jakoś tak na kozaka mam lepszy pomysł co dalej - no i jakoś bardziej pasuje do stronnictwa jaszczuroludzi do którego chciałem dołączyć jako mój szaman :wink: ]

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[Grubo, Lothar poprosi miecz bękarci (trzeci pistolet byłby zbytnim overkillem :roll: ) ]

Lothar ścisnął usta, tak że te schowały się zupełnie między wąsikiem a nieprzycinaną od dawna brodą.
Po raz pierwszy w życiu wydarzenia nie potoczyły się zaplanowaną od dawna i wywołaną taktycznymi decyzjami drogą, ale zwaliły się jak kopalnia z powalonymi stemplami. Za szybko. Za dużo.
Po raz pierwszy w życiu oficer nauczony rozporządzać ludźmi i obmyślać najkrótszą drogę do zwycięstwa nie wiedział co robić...
- Kapitanie ? - zaczął nieśmiało Hans, który przyprowadził ocalałego marynarza.
- Lothar...? - dołączył Cortez, smagłe oblicze estalczyka wyrażało bezgraniczny lęk.
Brennenfeld wpatrywał się tępo w niebo.
- Poruczniku Brennenfeld! Żołnierzu!
Lothar drgnął jak obudzony ze snu. Tego głosu nie słyszał od bardzo dawna. Ów nieznoszący sprzeciwu, typowo żołnierski ton, podobny kutemu żelazu należał do...
- Synu! Twój ruch! Mam sterczeć nad tą szachownicą aż rosnąca broda postrąca wszystkie moje pionki ? Ciekawy plan, ale nie ma tak łatwo. Sam Elektor mianował cię kapitanem w Jaegerkorpsie to pokaż ojcu, że umiesz dowodzić bo sam napiszę o degradację do Hergig. No ruchy żołnierzu, utrata kilku pionków i szach to jeszcze nie koniec gry!
Lothar zacisnął nagle urękawiczoną dłoń na rękojeści pałasza przy pasie. Uniósł kciukiem rondo kapelusza.
- Musimy więc działać szybko!
Wszyscy zebrani spojrzeli na oficera.
- Najpierw wyślemy grupę zwiadowców do lasu, Andreas, weź czterech chłopaków i kilku bystrookich marynarzy. Chcę wiedzieć, jak daleko jest wróg. Jakimi siłami uderzył na fort Maria i czy następują dalej. Uważajcie przy tym na te małe jaszczurki z dmuchawkami... mniemam, że usłyszycie je, w końcu niczego innego nie spodziewam się po żołnierzach, którzy potrafili ukryć się w lesie lepiej niż zwierzoludzie. I nie chcę żadnych strat, nie ryzykujcie...
Jedzący właśnie śniadanie żołnierz odstawił miskę i z pełną gębą chwycił muszkiet, w biegu podwiązując pas od bryczesów.
- Nie ja powinienem pójść ? - spytał Hans, oglądając się za obskakującym marynarzy żołnierzem.
- Nie. Ty jako sierżant weźmiesz w dryl ocalałe załogi naszych piratów. Podziel ich na grupy i ustal im z całego dnia po dwie sesje musztry, sesję nauki strzelania i walki, sesję warty na palisadzie i sesję pracy konstrukcyjnej nad czynnościami, które zaraz obmyślimy. Będą się tym zajmować na zmianę, żeby osiągnąć największą efektywność. Możesz im skracać czas na odpoczynki. Za trzy dni mają reagować na rozkazy jak prawdziwi żołnierze albo chociaż prawie żołnierze, tak samo myśleć, działać i walczyć. Z trzech pozostałych muszkieterów dwóch niech cały czas trzyma wartę, a jeden pomaga ci w szkoleniu.
- A co ze mną w takim razie ? Bo pewnie nie zostawiłeś mi z życzliwości wylegiwania się na posłaniu ? - syknął czyszczący jedną z rusznic Albrecht, wycierając jedną ze szmat o i tak już czarny mundur.
Lothar pokręcił głową.
- Po pierwsze jako nasz felczer oddasz Razandirowi całą zawartość apteczki. Po drugie jako nasz najlepszy rusznikarz zbierzesz całą broń palną jaką mają marynarze i zrobisz jej przegląd. Potem weźmiesz swój warsztat i rozłożysz go w jakimś ustronnym, chłodnym ale i suchym szybie w kopalni. Masz spakowane trochę materiałów na może pół tuzina dodatkowych muszkietów i pistoletów, już nie są zapasem technicznym, potrzebujemy każdej sztuki broni. Pomagać ci będą krasnoludy von Drake'a i jedna ze zmian marynarzy na czynnościach konstrukcyjnych, którymi będą odlewanie kul i mielenie prochu. Dzięki rozebraniu do reszty karaki Corteza mamy dość drewna na węgiel oraz saletry i ołowiu. Elfi niewolnicy Francisa przeniosą się także z wydobyciem, przestaną kopać po diamenty i zaczną wydrapywać siarkę z niższych szybów. Wiesz jak macie dbać o proch, żeby nie zamókł jak już go naprodukujecie ?
Albrecht wyszczerzył się.
- Tiaaa... ale będziemy potrzebowali dodatkowej racji wody, żeby mieć czym szczać do baryłek.
- GROG! Horst! - wrzasnął na ogra i Ulrykanina Lothar - Nie bierz tego za afront ogrze, ale wielki z ciebie i krzepki bysior, nie obrazisz się, jeśli stawianie dodatkowych umocnień i naprawę stojących powierzę tobie i temu rycerzowi ? Możecie wziąć część drewna, lin i gwoździ z zapasu.
Ogr spojrzał tępo na Francisa, a gdy ten skinął głową zasalutował wielką jak udziec krowy piąchą.

Teraz przyszła kolej na zawodników.
- Harald, kolego... każdy z nas musi coś robić. Pomożesz w szkoleniu na dziennej zmianie. Szlachcic i weteran uspokoi ducha nawet największych szumowin i tchórzy.
Von Trescow w milczniu trącił palcami kapelusz co miało imitować salut.
- Razandirze. - zwrócił się z pokorą do starca - Normalnie kazałbym chorych wyprowadzić w las, ale skoro mamy maga to zabierz ich do jednej z grot na zboczach wulkanu. Nie będą się dusić jak w kopalni, świeże powietrze powinno im pomóc a będą też mogli wypatrywać nadchodzącego stamtąd wroga.
- Mamy siedmiu chorych póki co, zajmę się nimi i dziękuję za apteczkę. Przyda się. - stęknął magik wiedząc, że będzie musiał wytężyć siły w dobrze znanym wietrze Hysh ale też tajemiczycm Ghyran.
- Cortez zna okoliczne zioła i rośliny. Niech przekaże ci wszystko co wie. - westchnąwszy wojak odwrócił się do przyglądającemu się wszystkiemu z boku Merxerzisa - Elfie... myślę, że akurat w tych okolicznościach będziemy musieli sobie zaufać. Wzrok masz bystrzejszy nawet niż moi ludzie, więc poproszę cię o dołączenie do zwiadowców.
Nie czekając co odpowie Egzekutor Lothar skinął na kompanów by poszli na naradę do drewnianego domu von Drake'a.
Siedzieli tam do godzin wieczornych, podczas gdy wszyscy wokół latali z materiałami, pokrzykiwali na siebie i ogólnie wypełniali cały fort harmidrem jakich mało.

Lothar ćmił swoją lulkę, nerwowo pogryzając wygięty ustnik.
Pierwszy nad mapą okolicy głos zabrał Cortez.
- Po dokładnym egzercerunku wyszło na to, że poza dziesiątką pańskich ludzi, żyje około 21 moich w pełni sił, czterech złapała choroba, jeden jest zbyt ranny by pracować, a na wyposażeniu mieliśmy sześć akrebuzów i dwa pistolety oraz osiem arbaletas.
Hochlandczyk skinął głową, zapamiętując liczby. Następny zgłosił się von Drake.
- Na miejscu mam 14 ludzi zdrowych, trzech odesłałem do Razandira i żadnych rannych. Posiadamy cztery arkebuzy, sześć pistoletów i jedną 'kaczą stopę' oraz pięć kusz. Szkoda, że dotąd straciliśmy już tylu ludzi...
- Zaraz, czy powiedziałeś... na miejscu ?
Korsarz pokiwał głową z nietęgą miną.
- Otóż w forcie Maria mieliśmy tunel ewakuacyjny prowadzący do puszczy... poinstruowałem Daina by w razie ataku złapał co może z zapasów i uciekał, podpalając za sobą wieżę obserwacyjną. Jest szansa, że... że kilku ludzi ocalało i mają nieco jedzenia, prochu i wody. Pomyślałem, że polecę na Revenge z Drainem to sprawdzić.
- No tak. - plasnął się w czoło Lothar - Mamy statek powietrzny! Każę natychmiast wycofać twoich marynarzy ze zwiadu, polecicie na Revenge w poszukiwaniu ocalałych i sami dokonacie bezpiecznego zwiadu z powietrza!
- Co w tym czasie zrobią Merxerzis i twoja piątka strzelców ?
- To co robią najlepiej jegrzy. Kazałem im wziąć nieco drewna, lin i gwoździ. Równiutko opierdolą skraj sadu pułapkami. Nawet najmniejszy z tych gadów się nie prześlizgnie bez hałasu i zrobienia sobie krzywdy.
- Doskonale! W takim razie może napijemy się resztki mojej tequili..? - wstał nieco pocieszony Hernan Cortez ujmując butelkę. Lothar wstał wyrywając mu ją z ręki i wciskając w nią pistolet.
- Nie tak szybko. Konkwistador, czy nie idziesz ze mną na musztrę i strzelnicę. Oćwiczę cię pospołu z twymi ludźmi, jak dobrego podoficera!
*******

Stirlitz martwił się o Brawna. Nie żeby lubił czy potrzebował innego operatora Inwizycji, ale jednak nie wracał z walki z pojmanym Kurganinem ani jego zwłokami jak powiedział. Coś musiało się stać. Max był w połowie spisywania nowej wiadomości do Czarnego Zamku, gdy usłyszał odgłosy walki. Najpierw przytłumione, lecz potem wzbierające na sile.
Wyjrzał przez okno ambonki.
Jakiś marynarz przebiegł między namiotami wewnątrz fortu, z ramienia sterczała mu długa strzałka.
- BRAMA PADŁA! JASZCZURY SĄ W ŚRODKU RATUJ SIĘ KTO MOŻ...!
Nie dokończył, gdy na plecy skoczył mu jeden ze skinków, podżynając gardło krzemiennym nożem. Ledwie podniósł się znad swej ofiary, sam został dosłownie przybity do słupa podtrzymującego jeden z daszków przez bełt z kuszy.
Stojący po drugiej stronie placyka rudobrody krasnolud z opaską na oku zawołał coś do kilku marynarzy niosących pośpiesznie jakieś skrzynie i beczki po czym wbiegli w jedną z szop, której wejście zaraz przywalił płonący dach, zasłaniając widok kłębami dymu.
- Szlag szlag szlag scheisse... wot pizda gorbataja... - sarknął łowca zbierając pospiesznie broń i ekwipunek, demolując pedantycznie urządzony pokoik po czym zbiegł po drewnianych schodkach w dół - Jak to się stało na Sigmara i Ursuna ?! Jak ?!
W pół drogi na dół przejście zagrodził mu zwalisty saurus, który zamachnął się na zaskoczonego człowieka kamiennym toporem, burząc część ścianki w chmurze drzazg. Łowca odskoczył do tyłu, lecz usłyszał syk także za sobą. Nie zastanawiając się długo wyrwał parę pistoletów i krzyżując ramiona wypalił. Atakujący od tyłu skink zginął na miejscu lecz kula niewiele zrobiła saurusowi, który kłapnął paszczą, odryzając spory kawał płaszcza Stirlitza. Max odwinął się szablą, przecinając bok pyska gada wraz z okiem, lecz ten wymierzył kolejny cios. Na wąskich schodach nie było się gdzie ukryć ani odskoczyć... zostało tylko jedno.
Wrzeszcząc w niebogłosy łowca zanurkował pod toporem i wbijając pióro karabeli w miękkie podburzusze gada susem wpadł na niego, obalając go na potrzaskanych schodkach i razem wypadli w bok, poszerzając wyłom w ścianie wieżyczki. Upadek wbił oręż tak głęboko, że nawet opierając się butem nie mógł wyszarpnąć ostrza z martwego wroga. A tymczasem pierścień wykańczających ostatnich marynarzy jaszczuroludzi i płonących zabudowań się zwiększał.
Pierwszy skink, który na niego skoczył zarobił między oczy z kuszy pistoletowej. Przed drugim uskoczył i ciął go wysuniętym z rękawa puginałem, po czym cisnął w następnego sztyletem. Raz jeszcze odskakując przed szarżą saurusa z kamienną włócznią, spojrzał na wrogów dookoła i to jak odcięli mu wszystkie drogi ucieczki. Zaklął.
- A więc zostało już tylko jedno...
Nie czekając Stirlitz wyszarpnął dwie fiolki z mętnym zielonym płynem i cisnął je przed siebie, natychmiast sam okrywając się płaszczem i odwracając się przez ramię by dwoma susami znaleźć się przy wejściu na ambonkę. Za jego plecami wybuchła chmura kwasowych chemikaliów, oślepiając i paląc oczy najbliższych wrogów. Już miał wbiec w małe drzwiczki z rozbitą framugą, gdy wbiła się w nią drżąca włócznia. Stirlitz zanurkował pod nią na czworaka, jednak mała przeszkoda skutecznie zatrzymała nacierającego za nim saurusa, który wpadł na blokujące wejście drzewce. Stirlitz doskoczył do niego, jako że wróg wsadził tylko łeb i z westchnięciem zgrozy wbił mu w oko puginał aż po mózg. Gdy trup zawalił do reszty wejście pobiegł w górę.
Gdy jednak mijał otwór powstały po walce z pierwszym saurusem na półpiętrze poczuł przeraźliwy ból w ręce i karku. Łowca skoczył za ścianę w górę schodów osłaniając się, lecz zdębiał widząc kilka strzałek wbitych w przedramię oraz bark. Wyrwał jedną, przeklinając w obu znanych narzeczach, gdy ujrzał jak krawędzie rany ciemnieją a poza krwią ze strzałki cieknie mętny, pomarańczowy kleik. Zgiął się wpół niemal wymiotując. Świat zawirował mu przed oczyma i na chwiejnych nogach niczym pijany wdrapał się na szczyt tylko dzięki żelaznej determinacji. Tam padł na twarz przed urządzeniem do komunikacji.

Gdy już podniósł się ujrzał, że dookoła na parapetach pomiędzy kolumnami wspierającymi dach przycupnęły małe jaszczurce, dwojące i trojące mu się w oczach. Wpatrywały się w niego wyłupiastymi ślepiami. Łowca podniósł się, dwa razy zataczając gdy obmacał swoje pasy i kieszenie. Był bezbronny. Ranny. Poza tym i tak zbyt odurzony trucizną by walczyć. Kaszlnął na połę koszuli krwią zmieszaną z czymś czarnym po czym wziął płonącą deskę w dłoń.
- Nawet nie wiecie jak macie teraz przesrane, durne gekony... bljadź...
To mówiąc odczekał aż bujające się w oczach ustrojstwo stanie w jednej pozycji i jednym ruchem strzaskał sklany cylinder z migoczącym kryształem w środku, po czym wiedziony impetem upadł znów na twarz, wymiotując krwią pod siebie. W powietrzu rozprysł się migoczący srebrnie pył, gdy skinki skoczyły wśród płomieni na Stirlitza, przewracając uszkodzoną maszynę, która ze szczękiem rozwaliła się do reszty i dźgając raz po raz zwłoki łowcy czarownic oszczepami i plujkami.
Szarpany łowca znieruchomiałymi oczyma wpatrywał się w zmiażdżony automat. Na obliczu zastygł mu krwawy uśmiech.
********

Oba księżyce spokojnie odbijały się w niemal niewzruszonej poza drobnymi falami tafli morza. Za godzinę zaczynał się przypływ.
Galeon "Liberator" stał na kotwicy tuż koło wielkiej skały wyrastającej prosto z morza. Kilka mil od dziobu widać było zarysy wyspy. Wielka Kahoona jak twiedził ich łącznik. A za nią kilka innych. Archipelag, który był ich celem stał tak bardzo niedaleko... A oni musieli czekać. Kapitan von Gefenschier i jego marynarze dawno już smacznie spali po całym dniu i tak spędzonym na bezczynności, zaś tuzin naukowców wszelkich ponadnaturalnych dziedzin pewnie dotąd kursował między swoją kajutą, a wychodkiem po libacji jaką urządzili. Jedynie para najsędziwszych profesorów z uniwersytetu w Altdorfie dotąd trwała w mesie pogrążona w dyskusji z magistrem Mortariusem na temat wpływu przemijania i towarzyszących mu psychofizycznych odbić emocji na materię magiczną. Jedynie szesnastka ponurych typów w czarnych kapturach lub kapeluszach i nitowanych blaszkami kaftanach trwała siedząc na pokładzie przy maszcie, rozmawiając o czymś ściszonyi głosami i doglądając części swego przerażająco zasobnego arsenału broni.
No i oczywiście on sam na bocianim gnieździe.
Starzec w długich, błękitnych szatach z lekkiego jedwabiu lamowanych srebrem o wyglądzie czarodzieja takim, jaki zawsze figurował w bajkach dla dzieci z ukontentowaniem podziwiał gwiazdy. Arcymag Archibald Wetterbericht, człowiek tak łagodny z natury nie czuł się dobrze w towarzystwie tak bezwzględnych osób. Skazany za nieostrożne użycie magii, rezultujące w spaleniu żywcem tuzina ludzi magister Ignitus niemal spalił dziś cały statek ze złości, gdy przegrał w kości z jednym z zabójców inkwizycyjnych. Mag kolegium niebios sądził, że dobrym uczynkiem jest przynajmniej zabranie go od cywilizowanego świata.
Wtem siwobrody starzec wyczuł za sobą drganie magii. Odwrócił się, spoglądając swymi jasnymi jak szafiry oczami na człowieka z kręconymi, czarnymi włosami i szpiczastą bródką odzianego w powłóczystą szarą szatę i takiż szpiczasty kapelusz.
- Matthiasie... skoro ja w swoim wieku mogę się tu wspiąć to czemu ty używasz do tego magii cienia... gdyby to nie był już siedemnasty raz dostałbym zawału... - wychrypiał staruszek.
Magister szarego kolegium odchrząknął, zacierając pobliźnione ręce.
- Archibaldzie... trafiłem tu za kradzież z użyciem magii, lecz zabicia ciebie nigdy bym sobie nie odpuścił... mam ważną wiadomość.
- Hę ? Mów więc rychło, bo przed końcem nocy chciałbym napisać komentarz do ułożenia tutejszych gwiazdozbiorów.
- Twój magiczny przyrząd do komunikacji... on... przestał działać... Zupełnie zgasł w nim przepływ magii... Co to znaczy ?
Archibald otworzył szerzej oczy, krzywiąc pomarszczoną twarz. Po chwili stękając i wspierając się na lasce wstał ze stołka.
- To znaczy, ze zerwano kontakt. Urządzenie-bliźniak musiało zostać uszkodzone. Jest tylko jedno wyjaśnienie i jedna instrukcyja została nam przydzielona na wypadek czegoś takiego.
- To znaczy ? - zapytał Matthias, domyślając się jednak co powie arcymag niebios.
- To znaczy, użyj teraz tej swojej magii cienia i przenieś mnie na dół. Musimy szybko obudzić kapitana i załogę by podnieśli kotwice zanim minie przypływ. Czas rozpocząć operację "Interferae".

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Ostatnia noc nie należała do tych owocnie przespanych. Przez chatkę Skgarga, pomimo tego, że stała na uboczu, przetoczyła się zgraja panikujących ludzi, z któych większość pożałowała wyboru drogi ucieczki. Ogr wściekły, że wyrwano go z snu pozbawiał życia każdego człowieka, który tylko wbiegł w jego zasięg. Gdy już ostatnia fala uciekinierów została rozgromiona przez wielkoluda, zapłonął fort. Skgarg pomimo nalegań Pięknego na upieczenie białych, słodkich pianek zrabowanych kiedyś na jakimś jarmarku, ogr ten jeden raz wolał nie pchać się w centrum bitwy.

Jako, że poranek nie przyniósł żadnych wyjaśnień, a tylko smród gnijących ciał i zapach dymu z spalonego fortu, zmęczony Skgarg poczłapał noga za nogą w kierunku piramidy. Wielka budowla rzucała długi cień na pusty plac. Ogr obszedł całą świątynię kilka razy i gdy nie znalazł żadnego z jaszczuroludzi wrócił przed główne wejście, przyłożył wielkie łapska do ust i użył swoich strun głosowych do granic możliwości.
- Żądam wyjaśnień za zdarzenia z dzisiejszej nocy! DO czego to doszło, że nie można się spokojnie wyspać! Słyszycie mnie?!
Chwilę później główne wejście stanęło otworem.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Jak nietrudno było się domyśleć , opowiadam się po stronie Jaszczuroludzi i wybieram tatuaż węża ]

Dawno nie byłem , na tak posępnej wieczerzypomyślał Etchan gdy siedział przy stole , i próbował zdusić w sobie chęć wstania z miejsca i powrotu do swojej kwatery. Starał się nie popadać w melancholijne myśli ale atmosfera wieczoru sama sprawiała że zaczął wspominać to co wydarzyło się od jego przybycia na miejsce zapisu. Widział znowu płonącą karczmę , walkę z demonami z tajemniczą teleportacje okrętu. Przypomniał sobie jego pierwsze dni w wiosce jaszczuroludzi i polowanie feralne polowanie. Muszę zająć się czymś , inaczej zacznę wspominać dosłownie wszystkopomyślał i wstał od stołu. Mimo to czuł wewnętrzny niepokój , słyszał podsuwającą jedynie wątpliwości i obawy pieśń wiatru i czuł że cała okoliczna przyroda zastygła jakby w oczekiwaniu na gwałtowne wydarzanie mające niedługo mieć miejsce na wyspie. Gdy odszedł od stołu , zobaczył Pakje również stojącego poza kręgiem światła i patrzącego w dal , wyglądał na równie zamyślonego jak Etchan jeszcze przez kilkoma chwilami. Elf poszedł do niego i stanął obok
- Nawet przyroda wyczuwa napięcie , prawda ? - odezwał się po chwili ciszy
- Masz racje i to napięcie udziela się również nam , głównie tym którzy potrafią usłyszeć jej cichy śpiew. - odrzekł Pakja i dość znacząco popatrzył się na siedzącego przy stole kapitana Drake. Elf nie musiał odwracać głowy , wiedział co ma na myśli.
- Nigdy nie zrozumiem po co oni to wszystko robią , czy nie widzą że złoto tak naprawdę nie znaczy więcej niż drzewa które tak chętnie ścinają i zwierzęta na które tak ochoczo polują ? - zamilkł na chwile - Powiesz mi co się tu naprawdę dzieje ? Kiedy będzie trzeba zdecydować nie będę miał czasu na pytania. - powiedział i spojrzał na przewyższającego go o ponad głowy.
- Czas jeszcze nie nadszedł towarzyszu , gdy będziemy potrzebowali pomocy powiem CI wszystko. - powiedział Pakja po czym pożegnał się i odszedł. Etchan jeszcze długo patrzył się w ciemność próbując zebrać myśli na temat tego czego już dowiedział się o nieuchronnym konflikcie.

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

- Elfie... myślę, że akurat w tych okolicznościach będziemy musieli sobie zaufać. Wzrok masz bystrzejszy nawet niż moi ludzie, więc poproszę cię o dołączenie do zwiadowców.
Nie czekając co odpowie Egzekutor, Lothar skinął na kompanów by poszli na naradę do drewnianego domu von Drake'a.
Merxerzis z kolei nie raczył wspomnieć, że zwiadowca z niego nikły i prędzej obwieściłby wszystkim w zasięgu słuchu, że przedziera się przez las. Głośno i wyraźnie. Natomiast jeśli sprowadziłoby to na jego grupę walkę, byłby bardzo ukontentowany.
Ludzie wyznaczeni przez Brennenfelda spojrzeli na niego trochę krzywo, ale rozkaz był rozkaz, tym bardziej poparty pewnymi racjonalnymi argumentami. No ale rozkazy dotyczyły tylko zabranie elfa na wypad, więc wszelkie przygotowania prowadzili wyłącznie w swoim gronie. Egzekutorowi oczywiście, wcale to nie przeszkadzało i przysiadł pod ścianą, by naostrzyć swoją klingę.
- Wybierasz się na zwiad, do dżungli, z tą kosą? - Odezwał się Andreas, kiedy zauważył co robi druchii.
- Nie poszedłbym BEZ niej. A dodatkowo, po prostu nie mam niczego innego. - Obojętnie wzruszył ramionami.
Strzelec przewrócił oczami i chwilę się zastanawiał. W końcu, z oporem, odpiął od pasa krótki nóż w prostej pochewce.
- Masz. Na szybko nic ci lepszego nie załatwię, a może się okazać nawet bardziej przydatne od tego przerośniętego ostrza.
Egzekutor puścił tą negatywną uwagę, koło swoich szpiczastych uszu i przyjął sztylet. Czemu nie. Głowy się tym nie utnie, ale w bliskim kontakcie można się ładnie upaćkać krwią z rozciętej aorty.
- Coś potulnie się zachowujesz wobec tego ludzkiego ścierwa. - Usłyszał szept obok siebie.
Jeszcze nie przyzwyczaił się do niewidzialności czarodziejki, chociaż spytana, zaprzeczała. Nie zrozumiał z tego nawet połowy, ale chyba twierdziła, że jakoś otacza się cieniem, oszukując nieuważnie patrzących.
- Jestem z nimi, nie dostaję kulki w łeb. Jestem za ich płotem, nie dostaję zatrutą strzałką w szyję. - Mruknął cicho, żeby nikt nie pomyślał, że gada do siebie.
- A moja zemsta? To właśnie między innymi na nich, miałam ją wywrzeć, a ty się z nimi układasz i na zwiady wybierasz.
- Spokojnie, po tym co tu się niedługo wydarzy, będziesz jeszcze chciała odrobiny spokoju. Na tą chwilę zapewniam ci w miarę komfortowe warunki i faktyczną okazję do walki. No i oczywiście po tej zwycięskiej stronie.
Vaedra nic juz nie odpowiedziała. Być może też uważała, że strona po której się znaleźli ma przewagę. A może przypomniało jej się, że ostatnią noc spędziła w wyznaczonym przez von Drake'a pokoju i normalnym łóżku, zamiast w kajdanach, worku i nieciekawych perspektywach. Merxerzis w ogóle zakładał, że czarodziejka narzeka zwyczajnie z nudów. Egzekutor pewnie też byłby podatny na jej efekt, gdyby nie to, że wciąż czuł to przyjemne spełnienie, które towarzyszyło mu od pojedynku z Xothalem. Jakie szanse miały w ogóle jaszczurki, skoro ich wodza, najlepszego z najlepszych wojowników wioski, zabił sam jeden.
Rozmyślania przerwał mu posłaniec, który podbiegł do Andreasa.
- Jakie wieści? - Spytał egzekutor, wstając ze swojego miejsca. - Możemy juz ruszać?
- Zmiana planów. Zwiadem zajmie sie kto inny. My idziemy zakładać pułapki.
Egzekutor lekko oklapł na tą niezbyt pocieszającą wiadomość.
- O tobie nie było mowy. - Kontynuował dowódca małego oddziału. - Ale ostatecznie możesz iść z nami, chociaż wątpię byś się bardzo przydał.

Merxerzisowi znudziło się stanie i obserwowanie pracy dh'oine, więc położył się bezpośrednio na ziemi i wpatrywał się tym razem w korony drzew. I tak żaden z ludzi nie oczekiwał od niego kooperacji, więc nikt się nie obraził.
- Głębiej ten dół! Pal musi być porządnie wbity!
Grupa nie odeszła daleko od fortu, więc nie przejmowali się czy narobią hałasu czy nie.
- Przecie widziałeś jakie wielkie te jaszczury. Muszą sie tu porządnie nabić, tak żeby juz nie wyjść.
- Taaaa jest. - Odpowiedział niechętnie zbesztany jaeger. Tropikalna pogoda nie ułatwiała kopania.
Jeden z kopiących wstał na chwilę przerywając pracę, by rozprostować nogi. Otarł czoło i pociągnął z bukłaka. Tym razem, tylko woda.
W chwili ciszy, Merxerzis usłyszał, cichy szelest, ale z kompletnie przeciwnej strony niż pracujący ludzie Brennenfelda. Cały stężał w oczekiwaniu, ale nie wstawał by nie zagłuszyć ewentualnego kolejnego dźwięku. Jednocześnie, cały czas patrząc się w górę, miał wrażenie jakby jedna z gałęzi się poruszyła. Chwilę później rozróżnił na tle listowia, przykucniętą na gałęzi sylwetkę, ale tylko dlatego, że przystawiła do ust cienką rurkę, która oczywiście nie mogła juz wtopić się w otoczenie.
Egzekutor nie zdążył krzyknąć ostrzeżenia. Rozległ się cichy świst i pijący z manierki człowiek, złapał się drugą ręką z kark.
- Kamuflują się! Są na gałęziach. - Krzyknął elf, samemu podnosząc się z ziemi, ale nie wstając.
Ludzie Lothara również nie dali się całkiem zaskoczyć. Rzucili się po swoje pistolety, jednocześnie nie podnosząc się zbyt wysoko, by dalej korzystać z ochrony bujnej flory, która rozrastała się szczególnie bujnie, bliżej ziemi. Pewnie dlatego nie zaatakowali wcześniej, nie mieli pewnego strzału, kiedy wszyscy kopali i pochyleni, byli zasłonięci szerokimi liśćmi, tych wszystkich krzaków.
Nie mniej, nie było do kogo strzelać. Obie strony trwały w impasie, nie widząc dokładnie przeciwnika.
- Wygląda na to, że moja kolej. - Zaśmiał się kobiecy głos znikąd.
Z epicentrum, znajdującego się blisko Merxerzisa, rozeszła się fala smolistego dymu, który wbrew pozorom był całkowicie bezwonny. Chmura rozrastała się do olbrzymich rozmiarów. Kiedy egzekutor mógł już cokolwiek zobaczyć wokół siebie, bo dym zdążył się już rozrzedzić przy jego pozycji, zauważył czarne postaci, siedzące wysoko na drzewach. Zaklęcie oblepiło wszystkie nieznane mu istoty, które korzystały z nietypowego kamuflażu.
- No co jest kurwa? Napierdalaaaaamy! - Krzyknął Andreas
W zaistniałej sytuacji, profesjonaliści jakimi byli strzelcy kapitana Lothara Brennenfelda, nie mogli tego spierdolić. Każdy oznajamiał reszcie swoje cele, przez co do żadnego skinka nie poleciała więcej niż jedna kula. Za każdym razem, jedna kula wystarczała. Bez broni zasięgowej, Merxerzis ograniczył sie do dalszego ukrywania się w krzakach. Obok niego stała Vaedra, której chmura dymu, najwyraźniej przerwała poprzednie podtrzymywane zaklęcie.
- Tak, wiem uratowałam ich. - Westchnęła czarodziejka. - Ale te gady chciały podpierdolić to co należy się mnie. Nawet jeśli będę musiała na to czekać następne kilka tygodni.
- Chyba płazy. - Odpowiedział egzekutor, otrzepując się z ziemi. Nie wypadało dalej się chować, kiedy kobieta stała obok niczego się nie bojąc. - Te małe, to takie trochę bardziej do żaby podobne, nie?
Elfka tylko z rezygnacją pokręciła głową. Chwilę później stała już spięta, kiedy zauważyła, że obserwuje ją czwórką imperialnych żołdaków.
[Może nie wynika to jakoś szczególnie z tekstu, ale na dodatkową broń wybieram sztylet. Bronie zasięgowe, jak wynika z dotychczasowego fluffu, są dla tej postaci zabronione :) , a ta jest najmniej inwazyjna.]
Obrazek

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Wybaczcie, ale nie dam rady już dzisiaj tego zredagować, może będzie zjadliwe. ]

Czasu było już coraz mniej, więc nic dziwnego, że przygotowania do nieuniknionego oblężenia ruszyły pełną parą. Von Drake z początku nie chciał przekazywać dowództwa Lotharowi, jednak szybkie kalkulacje doświadczenia bojowego na lądzie w końcu wygrały z Korsarską dumą. Odizolowano rannych, zaczęto produkować broń (z części zapasowych) oraz amunicję, a dzięki trikowi z moczem, rozwiązano problem wilgotnego prochu. Oddziały zwiadowcze rozstawiły pułapki wzdłuż linii lasu.

Zdecydowanie gorzej szło z musztrą. Piraci i marynarze potrafili wykazać się sprawnością bojową podczas abordarzu lub bitwy morskiej. Brakowało im jednak doświadczenia dosłownie we wszystkim jeśli chodziło o walkę na lądzie.

Lothar w pewnym momencie nie wytrzymał nerwowo, gdy grupa zabijaków po raz dwudziesty zrobiła obrót przez nie to ramię, na dodatek połowa oddziału odwróciła się w całkiem inną stronę.
- Nosz kur...wa mać, czy to jest naprawdę takie trudne!?
- Ale Panie Kapitanie, spokojnie, oni dopiero zaczynaj...
- Ch..j mnie obchodzi, że dopiero zaczynają!! Dobrze, skoro nie chcą się nauczyć to zastosujemy metodę bata.

I Kapitan postanowił zrobić to dosłownie, wyrwał Grogowi broń Nadii, szybkim ruchem noża odciął ostrza.
- No dobra Panienki, niech teraz któryś spróbuje się odwrócić w złą stronę, albo wyjdzie pół stopy przed szereg to gwarantuję, że za każdym ciosem będę wyrywał kawał mięcha.!!
Środek perswazji najwidoczniej podziałał i marynarze zaczęli chodzić jak w zegarku.

W tym czasie Von Drake wziął dwudziestu ludzi i ruszył na poszukiwania ocalałych. Miał cichą nadzieję, że uda mu się odszukać choć kilka osób i zapasy, które kazał ukryć. Pozostawał jeden problem, jak odwrócić uwagę jaszczurek od serowca i grupy poszukiwawczej? Nie było wyjścia. Drain, wiem, że wolał byś poszukać brata osobiście ale nikomu innemu nie powierzę statku, ja i pięciu ludzi zjedziemy na linach do lasu. Odszukam wejście do tunelu i sprawdzę co i jak. Poinformujemy was flarą o naszej lokalizacji, więc krążcie w pobliżu.
Nagle coś zaświstało w powietrzu, po chwili rozległ się huk. Biała smuga dymu i czerwone światło w powietrzu wskazywały na miejsce z którego koś wzywał pomocy.
- To Dain!
- Równie dobrze to mogą być te przeklęte jaszczurki i tylko czekają na to, byśmy wylądowali.
- Nie, one nie potrafią korzystać z takich urządzeń, ląduj na tamtej polanie. Szybko!

Sterowiec zrobił zwrot i po kwadransie osiadł na ziemi. Marynarze przygotowali broń i czekali. Po chwili z lasu od strony lewej burty wypadł człowiek i zaczął machać rękami, dołączyło do niego też pięciu innych oraz krasnolud.
Von Drake i Drain odetchnęli z ulgą. Żyje a z nim kilku naszych, którzy z pewnością będą się chcieli odgryźć tym potworom. Po szybkim przywitaniu, zabezpieczono dwie beczki z prochem, kilka worków z kulami, 5 muszkietów i 10 pistoletów.
- Sir, tylko tyle daliśmy radę zabrać nim przełamano linie obrony. Wysapał człowiek z paskudną raną biegnącą przez cała twarz, już na pierwszy rzut oka było widać, że wdała się infekcja.
- Jak dla mnie to aż tyle, dobra robota. A teraz ładować mi to na okręt i spadamy stąd!
- Mamy też pański pistolet, zostawił go Pan w swoim gabinecie, na całe szczęście nie zapomniałem o nim. Odparł dumnie Dain.
- Dziękuję przyda się w kolejnych walkach, w forcie stawiam Ci butelkę rumu.

Podczas Lotu Dain dokładnie opisał co się stało. Grupa pijanych marynarzy Corteza postanowiła zdobyć bogactwa, jakie jaszczurki trzymały w piramidzie. Gdy weszli do środka, odpaliły się pułapki, które zabiły kilku z nich. Wpadli w panikę i o paskudny losie wpadli na ich szamana, którego bez zastanowienia zastrzelili. Potem to już wiadomo co się stało. Nastąpił atak ze wszystkich stron. Nie udało się zamknąć na czas bramy, więc grupa saurusów zdobyła ją bez najmniejszego problemu. Nie mieli żadnych szans, pozostała już tylko ucieczka. Było jednak kilka dobrych wieści. Inkwizytor zginął, spalone zostały tylko zewnętrzne zabudowania, mur wciąż stał bramę dało się bardzo łatwo i szybko naprawić. Gdy zajdzie taka potrzeba i okazja, będą mogli go odbić szybkim desantem z powietrza.

Kapitan kątem oka zauważył łudź ewidentnie pochodzącą z północy, miała połamane żagle i zmierzała na wiosłach ku brzegom wyspy.
- Czego mogą chcieć tu ludzie z północy? Zdziwił się Francis
- Nie wiem jakie licho ich tu przywiało, ale może w zamian za pomoc oni pomogą nam?
- Być może, na pewno trzeba spróbować. Każdy dodatkowy wojownik się przyda...
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Matis, najwyraźniej włamałeś mi się na kompa, to taki powód ataku miałem na myśli :mrgreen: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Czy to był ten szaman który uleczył Ethana i oprowadzał go po świątyni ? Jeśli tak to nie żyjesz :twisted: A na serio to fort wiosce został zdobyty ( wole się upewnić ) ? ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Zdobyty i zrównany z ziemią. Dziś wrzucę tekst już ze strony jaszczuroludzi.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Początek końca najeźdźców :) , wieczorem też wrzucę zdobycie fortu z perspektywy ]

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Tylko pamiętajcie że w forcie było kilkinastu co najwyżej ludzi i łowca czarownic do tego krasnolud i parę osób uciekło z garścią zapasów tunelem, nie zróbcie z tego oblężenia Helmowego Jaru :lol2: ]

- Razandir! RAZANDIRZE! Gdzie jest ten mag ?! Mamy rannego!
Takie i inne okrzyki rzucała para spoconych i pobrudzonych przy pracy sidlarskiej strzelców, która z muszkietami przewieszonymi przez plecy wbiegła przez główną furtę, na wpół prowadząc pod ramiona na wpół wlokąc otumanionego kompana z podkrążonymi oczyma, nieobecną miną oraz śliną cieknącą z kącika ust.
Kilku marynarzy z tuzina akurat ćwiczącego strzelanie z naprawionych przez Albrechta arkebuzów na zmianę z kuszami zespołu przerwało ćwiczenia i wbrew wściekłym okrzykom komenderującego drylem Lothara podbiegło do krzyczących Jaegerów.
- Jest w grocie na zboczu wulkanu, pomaga chorym... - wydukał spocony Estalijczyk, oglądając się na podchodzącego sierżanta z Imperium.
- Ponoć z okolicznych ziółek wyzbierał coś na mieszankę, która nawet działa na to choróbsko. - dodał krępy Tileańczyk z załogi von Drake'a.
Hans odepchnął ich obu, zasępiając się na widok rannego kumpla.
- C..Co mu jest ?
- Stawialiśmy pułapki w lesie, gdy ten elf wykrył przyglądające się nam jaszczurki... daliśmy ognia... gdyby nie jakieś czary tej... tej elfki cośmy ją... No i...
- Streszczaj się żołnierzu, Luitpold zaraz nam tu zemrze! - ofuknął strzelca ubrany jedynie w bryczesy i rozchełstaną koszulę Lothar. Hochlandczyk pokiwał głową.
- Luitpold oberwał z zaskoczenia zanim się strzelanina zaczęła... w kark... co prawda to tylko płytkie draśnięcie, ale nie najlepiej z nim.
Lothar skinął głową.
- Ty! - wskazał na losowego estalijczyka - wespnij się na zbocze i ściągnij maga do mojej kwatery, powiedz że mamy tu pilny przypadek zatrucia i każda chwila się liczy. Na co czekasz ? Biegiem żołnierzu!
Smagły marynarz pomknął jak strzała, mało nie gubiąc własnych pantofli.
*****

Gdy było po wszystkim Andreas wyciągnął bukłak z wodą zakrapianą sokiem z miejscowych, kwaśnych owoców barwy jasnej żółci i siadając ciężko na pniaku drzewa ściętego rano przez francisowego ogra.
- Ech, nie myślałem, że to powiem, ale dzięki elfie. Bez ciebie i twojej... panny byłoby z nami krucho. - rzekł, ocierając rękawem usta strzelec.
Merxerzis jeno prychnął.
- Nie dziękuj na zapas bo jeszcze pewnego dnia skończysz w łańcuchach w moim ojczystym Naggaroth.
Andreas podrapał się po czuprynie.
- To gdzieś na tej waszej wyspie... tym no, Ulutunie tak ?
Kat wymienił pełne rozbawienia spojrzenie z Vaerą.
- Ech ludzie, nie przestaje mnie zadziwiać, że wasza mała wiedza o historii reszty świata jest jednocześnie tak zbawiennie błoga i tak idiotycznie naiwna... - elf skończył czyścić z ziemi i liści swoją kolczugę - Ale niech będzie, nigdy w sumie nikt jeszcze z mojej rasy mi za nic nie podziękował, o dhoine nie wspominając.
- No twoje zdrowie panie zawodnik! I tej pani czarodziejki, którą przepraszamy za... nieporozumienia...
Konwersację przerwał ostatni muszkieter, otrzepując rękawy z piachu i listowia.
- Dobra, ostatnie wnyki i spadający z gałęzi głaz założone. Ten fragment już jest zabezpieczony.
Andreas podniósł się uśmiechnięty.
- To na dziś lepiej kończmy.. zwłaszcza po tym wszystkim. Wracamy do fortu.
Dziarski krok hochlandczyka przerwało odchrząknięcie Merxerzisa.
- Mówicie, że ten kawałek pokryliście cały pułapkami ?
- Mhm. - mruknęli obaj strzelcy.
- To jak do cholery przejdziemy z powrotem nie władowując się w przynajmniej połowę z nich ?
Andreas pobieżnie przeleciał wzrokiem pobliskie krzaki.
- Scheisse...
****

- I jak tam z nim ? - nachylił się za Razandirem Hans, zamarł gdy poczuł jak nasadę nosa zadziera mu w górę nadstawiony czubek kostura maga.
- Na pewno lepiej, jeśli nikt nie będzie mi zaglądał przez ramię i chuchał do dekoktu. - syknął brodacz.
Lothar westchnął przeciągle, przez co czarodziej obejrzał się na kapitana. Był jakby gotowy do walki, odziany w ćwiekowany kaftan z grubą przeszywanicą pod spodem oraz swój ciemnozielony płaszcz Jaegerkorpsu. Za pasem miał kilka sztyletów oraz nieodłączny pałasz i pistolety, zaś na ramieniu spoczywała połyskująca w świetle lampy oliwnej Astrid.
- Ma cholerne szczęście, powiem że uratował go poniekąd brud. Zanim strzałka przeszła przez te długie, gęste i obecnie przez liczne zaschłe, niemyte warstwy brudu oraz łoju bardziej przypominające sierść włosy to wytraciła wiele impetu [true story] i nie wprowadziła w żyłę całości trucizny a jedynie jej niewielką porcję. No i że odpowiednio szybko mnie ściągnęliście. Pogorączkuje parę dni, błędnik poszaleje mu parę kolejnych i jakoś się wyliże. Jak widać żylasty żołnierski kark nie jest za bardzo unerwiony.
Zebrani nie wiedzieli czy to ma być żart rozładowujący napięcie czy też przytyk. Jedynie Lothar odwrócił się, naciągając kaptur od płaszcza na głowę.
- Herr Brennenfeld ? Dokąd pan idzie ?
Stojąca w drzwiach w blasku księżyca sylwetka kapitana nie odwróciła się.
- Hans, dokończ za mnie dzisiejszą musztrę. Ja idę do lasu.
- Nie może pan! Widzi pan co spotkało Luitpolda a to był ledwie skraj lasu! - zaprotestował blondyn.
- Ta puszcza potrzebuje łowcy wyższego kalibru. I mam zamiar jej go dać. Poza tym muszę spotkać się z jedną osobą i szanse na przedarcie się do niej mam jeno w pojedynkę. Nie róbcie nic głupiego, fort ma stać jak stał kiedy tu wrócę. - rzucił na odchodnym, wychodząc w mrok wieczoru.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Otworzyć wrota.
Ciężkie, kamienne drzwi zgrzytnęły o płyty, wzbijając pył i piach. Etchana i Sgrarga wpuszczono do środka, po czym przejście znów zaryglowano. Dało się od razu zauważyć, że wielu jaszczuroludzi zgromadziło się w świątyni. Nawet obandażowany Jegorij już tu był.
- Żyjesz, Itza'za'khanx! To dobre wieści w złych czasach...- powitał go Pakja. Asrai zdążył nieco już poznać zachowania saurusów i zdaje się, że zauważył w nowym wodzu ulgę.
- Wydarzenia przeminęły tak szybko... Co się właściwie stało? Doszły mnie czarne wieści- odparł elf.
- Pomiot ludzki wdarł się do świątyni, rządny bogactw. Zachowywali się dziwnie. Gdy jednak mechanizmy obronne przyniosły śmierć kilku z nich, obwinili nas za ich los, skierowując swój gniew na naszych braci.
- Czy Xipati...- zaczął Etchan, nie śmiąc kończyć.
Saurus mruknął gardłowo, z gniewem wspominając wydarzenia.
- Żyje. Jest ranny, początkowo obawialiśmy się, że powrócił do gwiazd.
- Czy mogę się z nim zobaczyć?
- Wykluczone. Przebywa teraz w komorze regeneracyjnej.
- W czym?
- Nie czas teraz na objaśnianie działania starożytnej technologii. Widziałeś okręty na horyzoncie?
- Kolejni dh'oine. Żagiel nosił znak organizacji znanej jako Inkwizycja. To najgorsi ludzie, jakich nosiła ziemia. Spalą wszystko do gołej ziemi, co uznają za heretyckie.
- Nie możemy walczyć na dwóch frontach. Nawet jeśli utrzymamy wioskę, nie starczy nam sił na rozprawienie się z ludźmi Drake'a.
- Co proponujesz więc?
- Zapieczętujemy świątynie. Moc Quetzla ochroni ją przed wdarciem się intruzów. Ranni pozostaną tutaj. Reszta idzie do lasu. Tam możemy walczyć z dużo liczniejszym przeciwnikiem.
- A więc wojna?- westchnął Etchan.
- Nie- pokręcił głową Pakja- Polowanie.
Saurus rzucił krótkie słowo po sauriańsku do zgromadzonych jaszczurów. Ci zaraz odwrócili głowy.
- Ci oto tutaj- rzekł wódz, wskazując na Skgarga, Etchana i Jegorija- Udowodnili swą sprawność, odwagę i honor. Nie porzucili naszego ludu. Oto więc nakazuję, by nikt więcej nie nazywał ich cho, albowiem są jednością z naszym ludem. Vode an!
- Vode an!- odkrzyknęły gady.
Potem Pakja zwrócił się ku nim.
- Będziecie nosić nasze symbole, totem zwierzęcy według waszego uznania. Otrzymacie je nim wyruszymy. My w tym czasie otworzymy Komnatę Yautja. Czas wyplenić wrogów Planu bronią starożytnych.
- A potem?- spytał Skgarg.
- Potem rozpoczniemy łowy.

***
Gdy tatuażyszta wykonywał swe dzieło, Etchan mógł zauważyć jak kilku najznamienitszych wojowników sauriańskich uzbraja się w broń i pancerze jakich nigdzie nie widział. Ornamenty i wykonanie były typowe dla jaszczuroludzi, lecz część oręża była nie do opisania. Wyglądały jakby wykuto je z jakiegoś... gwiezdnego metalu. Część z nich miała kształt włóczni, inne dysków, sieci, czy ostrzy. Tych z pewnością Pakja będzie trzymał w odwodzie, zdając się na nich w najwyższej ostateczności.
Inni wojownicy zbroili się z zwykłą broń, jaką widział już u gadziego ludu. Do tego brali wielkie, okrągłe tarcze o bogatej ornamentacji i zbroje z kości jakiegoś wielkiego zwierza zdaje się.
Wtedy to Pakja podszedł do Etchana.
- Prezent, Etchanie- rzekł, wręczając mu swój nóż- Utraciłeś swój w walce z orkiem.
Była to broń stara, o czarnym ostrzu z obsydianu, której rękojeść wyrzeźbiono w dwa splecione ze sobą węże, których łby stanowiły głowicę rękojeści.

Ruszyli wieczorem. Gdy opuszczali Sanguax, Etchan obejrzał się przez ramię. Świątynia mignęła mu na chwilę złotą aurą, po czym przygasła.
Najwyraźniej mówiąc o ochronie Pakja nie miał na myśl pokładania nadziei w bóstwa- pomyślał.

***
Noc spędzili w pobliżu opuszczonej świątyni. Jaszczuroludzie przeczesywali las w poszukiwaniu zasadzek, toteż można było bezpieczne zmrużyć oko. Etchan jednak średnio mógł zasnąć. Wydarzenia kotłowały mu się w głowie. Co jeszcze mógł zgotować przewrotny los? Jakie jeszcze dziwactwo mógł przynieść? Odpowiedź otrzymał rano.

Obudziły go podniesione głosy. Nie rozumiał z tego ani słowa, głównie dlatego, że w większości były to porykiwania i warkot. Gdy jednak otworzył oczy, ujrzał co było powodem całego zamieszania.
Przybyli orkowie. Wielka grupa wyszła na spotkanie jaszczuroludziom. Od razu było widać jak dwie różne rasy są bliskie sobie kulturowo. Ich wojownicy byli praktycznie identycznie uzbrojeni i opancerzeni.
Obrazek
Elf zaraz zauważył starego znajomego- Kanaaka. Ku jego radości, rezolutny zielonoskóry dzierżył teraz symbol władzy. Rozmawiał teraz z Pakją, gestykulując żywo. Głosy mieli podniesione i choć Etchan nie znał języka, nie wróżył nic dobrego. Wtedy Kanaak wyciągnął rękę.
- Zielone!- ryknął, wskazując na siebie. Potem wyciągnął palec w kierunku Pakji, niemal dotykając jego torsu.
- Zielone!- znów krzyknął Kanaak i miał rację bo taki był kolor łuski u saurusa. Zacisnął pięść i uniósł ją w górę.
- Zielone razem... Silne!
Etchan aż zatkał uszy, tak głośne były porykiwania aprobaty z obu stron.

***
Strażników fortu czekała rano niespodzianka. Czujnym wartownikom nieco zrzedły miny, gdy na jaw wyszło, że parę lekcji u Hauptmana Lothara Brennenfelda nie czyni z nich zawodowych żołnierzy.
W połowie pasma gołej ziemi, równo dwadzieścia pięć kroków od bramy i dżungli stał wbity w ziemię ogromny kamień. Nie był to jednak typowy obiekt naturalny. Powierzchnia jego była gładko wyszlifowana, a w rogach jego spozierały wyrzeźbione węże. Gdy wysłano kilku ludzi do zbadania obiektu, odkryli oni napisy. Osiem imion.

Harald”Dżin” Trescow vs Jegorij Pałładijinowicz
Merxerzis vs Skgarg
Razandir z Klifu vs Hauptman Lothar Brennenfeld
Etchan vs kapitan Francis von Drake


[Doprecyzowanie wątków jutro, bo późno już :| ]
Ostatnio zmieniony 6 lut 2016, o 11:31 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Dzidy laserowe? Rly? Chyba będzie nam potrzebny Kapitan Bombardiero... :lol2: ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Nie, nie laserowe. Nie usiłuję za wszelką cenę pokazać, że jestem lepszy :wink:
Poszedł edit, wrzuciłem resztę pairingów]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Zacytuje moją ulubioną grę strategiczną : "Czas na krwawe gody !" Byqu poczekam na Ciebie z dokładnym opisem obozu i działań itd. ]

Gdy okrzyki ucichły Etchan mimowolnie poczuł że ich szanse na zwycięstwo znacznie się powiększyły zwłaszcza że orkowie pokazali już że są groźnymi wojownikami i że w obronie swojego domu są gotowi poświęcić życie Zupełnie jak ja , czy te wsypy stały się też moim domem ? myślał gdy grupa orków zaczęła rozbijać skórzane namioty a kilku z nich ruszyła do lasu , szukając owoców kaku czyli podstawowego źródła rozpałki w wilgotnych lasach Smoczych Wysp. Z zamyślenia wybudził go dźwięczny głos Kanaaka który podchodził energicznym krokiem do niego
- Nasz Elfiak ! Cieszym sie że żyjesz ! Przydasz się ! - Wyrzucił z siebie przywódca orków , nie dając zbytnio elfowi czasu na odpowiedź .
- Też cieszę że Cię widzę Kannaku , gratuluje wyboru na wodza . - odparł elf równocześnie przyglądając się ogromnej wręcz pałce nabijanej obsydianowymi kolcami , którą trzymał w wolnej ręce. Ork widząc zaciekawione spojrzenie elfa nie ukrywając dumy odparł
- To jest zabijacz , dzierżą go wodzowie naszego plemienia od kilkunastu pokoleń dotychczas żaden wróg mu się nie oparł. - powiedział Kanaak zataczając kilka kół w powietrzu swoją bronią. Etchan pomyślał że choć kilku wojowników tak sprawnych jak on może urządzić konkwistadorom prawdziwą jatkę. O ile w ogóle dobiegną do palisady ta sama myśl znowu nie dawała mu spokoju. Pożegnał się z orkiem i ruszył w kierunku dużego namiotu , tymczasowo pełniącego funkcje siedziby wodzów obydwu plemion i najwybitniejszych wojowników. Co chwila mijali go uzbrojeni po zęby wojownicy lub niosące zapasy skinki , napięcie i gotowość do walki byłą niemal wyczuwalna. Gdy rozsunął płótno i wszedł na namiotu , zobaczył że wszyscy zgormadzeni siedzą w kręgu i że najwyraźniej trwa dyskusja na temat nadchodzącego starcia. Podświadomie chciał odejść i poczekać aż zakończą naradę , ale wtedy Pakja wzrokiem dał mu do zrozumienia żeby zasiadł razem z nimi. Reszta wojowników starała się mówić językiem rozumianym przez wszystkich a przedmioty lub miejsca których nie potrafili opisać po prostu przedstawiać za pomocą symboli. Na szczęście Etchan zdążył nauczyć się trochę języka , więc wkrótce rozmowa znowu rozbrzmiała w ich ojczystym języku. Głównym problemem był sposób sforsowania fortyfikacji wroga , i wszyscy zgadzali się co do tego że nie będzie to łatwy szturm.

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Skgarg, zgodnie z poleceniem skinka, nie poruszył ani jedną częścią ciała do czasu ukończenia tatuażu. Pięknie wykonany rekin zdawał się poruszać przy każdym zgięciu i wyprostowaniu ręki. Kolory pozyskane z okolicznych roślin były tak dobrane by tatuaż jak najbardziej przypominał swojego żywego odpowiednika.
- Ja też mogę taki szefuńciu?
Ogr skierował pytający wzrok na skinka.
- Może?
- Oczywiście on też jest teraz częścią naszego plemienia. Jakie zwierzę ci wytatuować?
- A może być Pakariri?
- Chyba chodzi ci o Pekari. Tak może być.
- To chcę Pakariri.
No pięknie... kolejne godziny spędzone na bezczynności, przemknęło przez głowę Skgarga.


Godziny nie okazały się jedak tak bardzo stracone jak ogr przypuszczał. Dowiedział się bowiem, że za niedługo stoczy kolejną walkę. Gdy już udało mu się opuścić świątynie zastał go wieczór, rozłożyli się więc z Pięknym pod największą palmą w okolicy. Sen przyszedł niespodziewanie szybko i był nadzwyczaj spokojny. Ten spokojny stan zakończył wielki orzech kokosowy, który z hukiem rozbił się na głowie ogra ku uciesze nowo przybyłej grupy orków.
- Piękny co tu robią zieloni?
- Przyszli sobie.
- Aha.
- Szefu był tu Pan Pakja i mówił coś o naradzie przed bitwą, zapraszał.
- Nie, nie ja się na planowaniu nie znam. Niech sami sobie ustalą, a mi potem przekażą co mam robić.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Dym z rzeźbionej fajki unosił się lekko nad głowami rady wojennej. Ziołowa mieszanka rozżarzyła się na chwilę, gdy wielki ork pociągnął z cybucha. Kanaak wciągnąwszy dym do płuc podał fajkę dalej, ku Mboto zasiadającemu po jego prawicy. Gdy ten również pociągnął z fajki, nie przekazał jej siedzącemu naprzeciwko Etchanowi. Nie wolno było podawać falki przy wyjściu z tipi, dlatego nim trafiła ona do elfa, przeszła przez ręce wszystkich pozostałych pięciu członków narady wojennej. Trzech ich było z każdej strony. Po prawicy Pakji był Toari, najlepszy myśliwy pośród jaszczurzego ludu. Po lewej zasiadł Etchan. Kanaak siedział naprzeciw saurusa, wódz naprzeciw wodza. Po jego lewej ręce, z drewnianą maską na twarzy mruczał pod nosem zaklęcia Wazungu, szaman orków. Po drugiej ręce wodza zielonoskórych był Mboto,
- Wincyj ludziuff w wielkich łudkach?- mruknął Kanaak, drapiąc się po brodzie- Niedobrze. Walczyć z dwóch stron... niedobrze.
- Zmiażdżym ich wodzu!- huknął Mboto, uderzając wielką piąchą o dłoń.
- Ty głupi. Ludziuf za dużo. Sił starczyć nam musi. Jak mówiłeś, szamanie?
- Znaki od nieba i ziemi- zawarczał zamaskowany ork- Cień podniesie łeb raz jeszcze i pochłonie słońce. Wiele, wiele złego! Ludzie karmiom złe moce!
- Nasz kapłan również otrzymał ostrzeżenie od duchów- dodał Pakja- Serce rwie się więc do rychłego zakończenia sprawy. Zły to jednak doradca, pośpiech.
- Pięćdziesiąt kroków od drzew do palisady. Ludzie mają dużo grzmiących kijów.
- Ludzie z łodziuf zaatakują z drugiej strony. Dużo ich, dużo broni. Ale w lesie są słabsi od goblina z dzidą. Dużo kroków do naszych pozycji. Dużo trupuf.
- Saak te tiquilizi- stwierdził Toari- Strach będzie naszą bronią.
- Ci ludzie nie znają tego pojęcia- wtrącił Etchan.
- Strach jest jak choroba. Wdziera się do duszy stworzenia. Wystarczy ich zainfekować- odrzekł skink, po czym zwrócił się do wodza orków- Kauyon, Kanaak.
- Moi chopaki bendom nenkać ludziuff w zasadzkach w lesie- zgodził się ork- Będziem ich osłabiać z każdym krokiem.
- Część łowców pójdzie z nimi- dodał Pakja- W zamian Mboto i najsilniejsi orkowie będą trzymać blokadę ludzkich umocnień tu.
- Jak chcesz to przeprowadzić?- spytał Etchan.
- Roztoczymy kontrolę nad każdym skrawkiem lasu, pilnując by nikt się nie przedarł. Nie będziemy atakować jednak. Póki inni intruzi są na Pao, będziemy musieli czekać, aż Drake'owi skończy się woda i jedzenie.
- To zajmie długo- zauważył elf.
- Wiele siem wydarzy przez ten czas.
- Dlatego póki nie rozprawimy się z najeźdźcami, o tym konflikcie zadecydują nieliczni.
Etchan spojrzał na saurusa podejrzliwie.
- Czy zamierzasz...
- ... kontynuować turniej. Nasi zawodnicy przeciw ich.
- Jest nas za mało- zauważył elf- Trzech przeciw pięciu.
- Ludzki mag dotrzyma postanowień. Los jego ludu wiele księżyców stąd zależy od jego powodzenia. Będzie walczył nawet przeciw swym obecnym sojusznikom.
- Kiedy?
- Jutro, gdy słońce będzie wschodziło.

Harald”Dżin” Trescow vs Jegorij Pałładijinowicz
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Docent
Pseudoklimaciarz
Posty: 22

Post autor: Docent »

[ Witam ! Dawno tutaj nic nie pisałem. Wybaczcie , ale mam od dłuższego czasu urwanie głowy z kilkoma sprawami ( w tym teraz poprawka do egzaminu).No cóż....... nie sądziłem , że tak długo będzie prowadzona gra.
Związku z zbliżającą się walką między mną a Jagorija zobaczę coś nieprzewidywalnego . :) ]

ODPOWIEDZ