ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Re: ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań

Post autor: Gror »

[Nie wierzę, wygrałem....Sądziłem, że Bretończyk mnie rozwali pod koniec jakimś trikiem, a tu proszę, odgryzłem mu pół głowy pyskiem mojego martwego konia. Poziom walki over 9000, genialne fatality i jeszcze zakończenie z krwawym deszczem... To było po prostu piękne.
Leśny Dziadzie, dziękuję Ci za współudział, mam nadzieję, że spotkamy się na kolejnej Arenie.

I jeszcze tak informacyjnie: coś mi teraz przysługuje, w sensie jakieś życzenie, czy mam zabrać moje topory i iść zabijać mu chwałę Czerwonego Boga?]
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Gratulacje! :)
Wspaniała walka Grimgor! Pora na epilog ode mnie, choć to potem, jak już odeśpię :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Wow mega walka , naprawdę. Gratulacje Gror :) ]

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Gror pisze:[Leśny Dziadzie, dziękuję Ci za współudział, mam nadzieję, że spotkamy się na kolejnej Arenie.
I jeszcze tak informacyjnie: coś mi teraz przysługuje, w sensie jakieś życzenie, czy mam zabrać moje topory i iść zabijać mu chwałę Czerwonego Boga?]
[ Otrzymujesz tradycyjnie Epilog Zwycięzcy, a więc sam decydujesz jak kończy się fabuła tej areny i samego Grora (ofc na tej arenie, może też wystąpić kolejnej) :wink: Możesz spojrzeć na listę zwycięzców i poprzednie areny w razie "w". ]

[ Dziękuję panowie, jak na tak nieludzką godzinę pisania to nie wyszło chyba źle :lol2: ]
[ Gratulacje dla zwycięzcy, kostki były bezlitosne dla Severina tym razem choć gorąco było w paru momentach ]

No to oficjalnie zamykamy 38 Arenę Śmierci i czekamy na epilog od wygranego! Doborowa kompania, choć w okrojonym gronie - miejmy nadzieję, że na kolejną Inglief zbierze full luda. No a ja lecę robić postać. :P

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

[Łolaboga nie wiem co napisać... Walka przekroczyła skalę mojego epickometru chociaż szkoda mi trochę Severina, dobrze mi się grało tym blaszakiem :D
Gror, gratuluję wygranej ale nie przyzwyczajaj się bo oczekuję rewanżu!

Chwała Grimgorowi za poprowadzenie tej areny i dzięki wszystkim za świetną zabawę :) ]

Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Post autor: Gror »

Gror upadł wyczerpany, pośród śmiechów rozszalałych demonetek. Ból i zmęczenie odcisnęły na nim swe piętno, nie potrafił znaleźć sił, by cieszyć się lękiem sług Księcia Chaosu.
Zebrał w sobie siły na ostatni okrzyk i, unosząc zdobyczny oręż swego dawnego przeciwnika, wydarł się najmocniej jak potrfił:
-Krew dla Boga Krwi!!!
Niebo zakotłowało się, czarne i czerwone chmury mieszały się ze sobą w niewyobrażalne wzory, by wreszcie uformować wir, z którego wychynęła opancerzona, szponiasta dłoń. Gigantyczna kończyna podniosła z ziemi Norsmena, który wydawał się teraz szmacianą lalką, równie mały i uległy.
Dzięki przelanej krwi oraz oddaniu swego czempiona, Khorne zdołał przełamać granice między domenami. Zabrał go do siebie, do krainy krwawych jezior, szału, krzyku i kości. Nad całym tym ponurym krajobrazem wznosił się Tron Czaszek, na którym siedział Krwawy Bóg we własnej osobie. Chyba tylko taki szaleniec, jak Gror, byłby w stanie dojrzeć w nim cokolwiek przyjemnego dla oka.
-Ha, ha, ha - grzmiał bóg ogłuszającym dla śmiertelnika głosem. - Doskonale! Tyle krwi! Tyle śmierci! Tyle szału! Wspaniale. Spisałeś się.
Gror nie mógł uwierzyć zarówno w to, co widział, jak i w to, co słyszał. Krwawy Bóg osobiście gratulował mu dobrze wypełnionej służby. Okres, kiedy pragnął jego śmierci i zniszczenia całego kultu, przepadł gdzieś w zakamarkach jego umysłu w chwili, kiedy zniszczył materialne ciało Nikisha. Teraz to było jak długi i smutny koszmar, z którego się wybudził i wreszcie mógł zrealizować swoje marzenie.
Jednak życiodajna krew opuszczała jego ciało, a wraz z nią ulatywała świadomość. Koniec był bliski, a z całego serca pragnął podziękować swemu panu za słowa uznania.
-Ej, nie umieraj mi tu! - ponownie zagrzmiał bóg.
Rozrzucone na ciele Grora piętna Khorne'a zalśniły szkarłatnym światłem, uwalniając moc szału jakiej ten nie doświadczył nigdy wcześniej. Moc wlała się w jego żyły, utrzymując spaczoną duszę w kruchej powłoce.
-Masz jeszcze trochę do zabicia. Czeka cię dużo krwawej roboty, ha, ha! Nie zrezygnuję z tak udanej zabawki. Zasłużyłeś sobie, powiedz czego chcesz.
Wspierając się na klindze oprawcy, Norsmen wstał i spojrzał rozszalałym wzrokiem na swego boga.
-Władco Czaszek! Poświęciłem swe życie jednemu tylko celowi! Twe słowa świadczą o ciężkiej drodze, jaką pokonałem, by móc cię zadowolić i realizować swe pragnienia! Moja prośba brzmi: daj mi siłę, bym walczył i zabijał wiecznie!
-I to są słowa godne mego czempiona!
Kolejne piętno samodzielnie wypaliło się na jego ciele. Ból rozlał się po pokiereszowanych członkach. Serce zabiło z nienaturalną prędkością, by zatrzymać się z łomotem. Moc Chaosu ukształtowana przez Khorne'a przelała się przez śmiertelne ciało, zmieniając na zawsze jego wygląd. Pancerz, do tej pory zrośnięty ze skórą, odpadł niczym skorupka od zagotowanego jajka, mięśnie napuchły, kości rozrosły się i złączyły w nowy kształt. Oprawca również urósł, na ostrzu wyrosły metalowe zęby, klinga stanęła w ogniu i pokryła się tajemniczymi runami, rękojeść i jelec wyglądały, jak zrobione z ludzkich kości.
-Dobra, koniec wylegiwania się!
Krwawy Bóg cisnął dawnym człowiekiem w stronę jednego z czerwonych jezior. Kiedy Gror uderzył w jego powierzchnię, rzeczywistość zakotłowała się. W pewnym momencie miał wrażenie, że unosi się, jak w wodzie.
Jednak zdał sobie sprawę, że nie było to wrażenie, lecz fakt. Zaczął płynąć w górę, ku powierzchni i wynurzył się z czerwonego basenu w jaskini. Tej samej jaskini, w której dawno temu otrzymał swój pancerz. Uśmiechnął się szeroko i wybiegł z tunelu, w którym ledwo się mieścił. Wydostawszy się na mroźne powietrze, wzleciał w górę na swoich skrzydłach, śmiejąc się.
Jako nowy Demoniczny Książę Khorne'a ruszył na poszukiwanie nowych ofiar.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Post autor: Gror »

[Chciałem podziękować wszystkim za współudział w Arenie i wspaniałe walki. Do zobaczenia na 39., która, mam nadzieję, odbędzie się w Nipponie :)]
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Momoa nie rozumiał dobrze co się wydarzyło. W jednej chwili walczyli z xlanax Wiecznie Pragnącej, chwilę później Severin i Gror starli się między sobą. Rzeczywistość zawirowała, a saurus widział ich pojedynek jak przez zaparowaną szybę. Widział, jak rycerz pada. Lecz nim zdołał cokolwiek uczynić, świat znów zajaśniał oślepiającym blaskiem. W tle słyszał tylko demoniczny ryk nowo narodzonego księcia demonów.... a potem szum morza.
Uderzył ogonem, czując pod sobą chłodną toń. Morska woda ocuciła go, jak wyrwanego z głębokiego letargu. Było dość ciemno, po czerniejącym morzu pływały kawałki bel z zatopionej Arki. Był też okręt. Smukła, lekka jednostka o białych żaglach. Jej załoga również go dostrzegła.
- Jest! Ktoś tam pływa- zawołał jakiś marynarz.
Momoa zbliżył się do jednostki kilkoma uderzeniami ogona. Wspiął się na rzuconej mu cumie, wchodząc na pokład. Zaskoczył ich. Na twarzach niektórych było wręcz widać przerażenia, jakby jakiś morski potwór wszedł im na pokład. Wycelowali w niego łuki.
Właśnie, łuki. Nie kusze. Elfy te nosiły inne barwy i herb, niźli ci z Arki.
- Caedmil, sauros- usłyszał Momoa za plecami. Głos był spokojny i raczej uprzejmy. Saurus odwrócił się. Wysoki elf odziany był dostojniej od pozostałych. Jedwabną tunikę barwy oceanu założył na białą koszulę, zaś jej rozcięte rękawy powiewały na morskim wietrze. Lędźwia zdobił mu wysadzany złotem pas. Saurus dostrzegł, jak elf stąpa lekko, jak człek przyzwyczajony do ciągłego ciężaru zbroi. Co jednak było w nim osobliwe- był niewidomy.
- Te rogo- odparł Momoa- Ty musisz być Eltharion.
Elf uniósł lekko brew, słysząc te słowa.
- W istocie- odparł- Wątpię jednak, że pieśni o moich czynach dotarły do twego ludu. Skąd...
- Czarna Arka którą śledziliście. Byłem w jej wnętrzu. Informacje przekazał mi wasz szpieg.
- Czy on...
- Został uwięziony w domenie Slaanesha.
Na samo wspomnienie tego imienia Eltharion się skrzywił szpetnie. Chwilę potem na twarzy jego zagościł smutek. Śmierć bowiem byłaby dla fałszywego setnika dużo łaskawsza, niźli ten los...
- Wiem też jaki jest wasz cel- dodał saurus.
- Doprawdy? A jakiż to on jest?
- Taki sam jak mój...

***
Lasy Sylvanii, niepodal Kręgu Dziesięciu Demonów, miesiąc później
Zagajnik był cichy. Zbyt cichy. Nawet nocą winien nieść odgłosy życia. Jednak saurus nie słyszał nic z tych rzeczy. Tylko wiatr zawodzący wśród drzew i traw...
Saurus gestem nakazał zatrzymanie się. Całą kolumna, żołnierze, konie i wozy stanęły. Poza jednym.
Konny rycerz, zwany przez swój gatunek Hans Leitdorf zbliżył się do saurusa lustrującego okolicę.
- Czemu się zatrzymaliśmy?- spytał nieco zirytowany.
- Kurhany- rzekł saurus- Stare.
- No i zwierzoludziu? Nie czas na zabobony. Przejedziemy się po kościach, zostawiając za sobą proch.
- Nie był bym taki pochopny w działaniu, komturze Leitdorf- rzucił mag elfów, tonem jakby karcił dziecko- Nasz "przyjaciel" słusznie zwraca nam uwagę. Winniśmy oczyścić drogę z tych kurhanów, odcinając wroga od posiłków.
Elf wydawał się uprzejmy, lecz sposób, w jaki wypowiadał słowo "przyjaciel" tylko upewniło saurusa w przekonaniu, że arcymag gardzi nim równie mocno, co Imperialny.
- Dość już zmitrężyliśmy!- warknął- Ta wyprawa jest pasmem niepowodzeń z waszej winy. Gdybym to ja dowodził nie tylko Rycerzami Krwi Sigmara, lecz wszystkimi siłami...
- Nie wiem jakimi ścieżkami kroczy twój umysł komturze, skoro obarczyłeś mnie winą za ciężkie straty Ungrima w starciu ze zwierzoludźmi czy za zjawiska magiczne, które pozbawiły nas wsparcia Asrai.
- Ungrim nas zdradził i porzucił w potrzebie!
- Ungrim nie miał wyboru, a zarządzając odwrót nie uszczuplił naszych sił, gdyż opuściła nas garstka rannych krasnoludów!
Kłótnie. Ciągłe kłótnie. Tak było od pierwszego spotkania w mieście, którego nazwa nie była istotna dla wyprawy. Momoa nie zwracał większej uwagi na swary. Nic nie mógł z tym zrobić. Dla ciepłokrwistych pozycja władzy była ważniejsza od kooperacji.
- Pokażemy wam, jak należy działać, uwalniając więźniów. Sami- rzucił z pasją Leitdorf- Za mną rycerze, naprzód!
Saurus patrzył tylko, jak Rycerze Krwi Sigmara zostawiają za sobą siły Assurów. Eltharion zacisnął pięści wściekły. Bellaner przeciwnie- spokojny mgła pośród wysokich traw.
- Zajmijmy się tymi kurhanami- rzekł arcymistrz.
Dalszy postęp był długi i uciążliwy. Każdy nagrobek, każdy kamień musiał zostać przeszukany i oczyszczony z magii Shyish. Momoa miał czas na przemyślenia. Bellaner odnosił się do niego z niezbyt starannie skrywaną niechęcią, jak żaden z pozostałych elfów. Jednocześnie orientował się w pewnych faktach co do jego rasy. Czy miał złe doświadczenia z jaszczurzym ludem w przeszłości?
Gdzieś hen daleko przerażony koń kwiknął przeszywająco. Saurus zaraz poderwał łeb, wytężając słuch. Elfy, choć prowadziły zachowywały się cicho, zamarły i umilkły. Oni również to słyszeli. Szczęk stali. Huk wystrzałów. Wrzaski mordowanych. Skrzek horroru, jaki niesie noc.
Momoa widział jak mocno zacisnął zęby Eltharion. Jak Bellaner wzdycha ubolewając nie nad śmiercią ludzi, lecz ich ignorancją. Dowódca elfów odwrócił niewidome oczy w kierunku saurusa. Nic jednak nie rzekł. Obaj dobrze wiedzieli, że nie zdążą pomóc Imperialnym, samemu ryzykując bycie okrążonym przez świeżo powstałych martwych z nieoczyszczonych kurhanów.

Saurus widział, jak wyprawa traci swój sens militarny. O ile słuszną decyzją było oczyszczanie krypt z potencjalnych posiłków dla nieprzyjaciela, posuwali się przez to powoli i żmudnie. Stracili większość ze swych początkowych sił, a wróg wiedział, że nadchodzą.
- Powinniśmy zawrócić- rzekł nagle, bez ogródek do Elthariona.
Elf z początku milczał. Przemówił po chwili.
- Nie możemy- rzekł- Pozostawimy więźniów na pastwę nieumarłych.
- Zwołany ich odbić tylko wtedy, gdy zwyciężymy z siłami Arkhana i Mannfreda- tu Momoa przeskanował wzrokiem elfią ekspedycję- W tych warunkach się to nie powiedzie.
Eltharion Ponury zamyślił się, saurus wyczuł wahanie.
- Nie- powiedział wreszcie elf- Nie będę ryzykować, że przybędziemy z odsieczą zbyt późno.
Momoa opuścił łeb. Nie rzekł nic ponadto, lecz czuł, że popełniają błąd.

Kolejne godziny towarzyszyła im tylko cisza. Czasem szczęknęła zbroja, czasem elficki koń kwiknął z niepokoju. Bellaner i asystujący mu magowie co jakiś czas zatrzymywali pochód, by oczyścić kolejny kurhan z mrocznej magii. Całość przypominało oczekiwanie na ścięcie.
Momoa wysunął się naprzód, badając teren w poszukiwaniu przeciwnika. Tropy niewiele tu mówiły, a bez użycia magii rzadko kiedy można było cokolwiek wykryć. W końcu, po długich godzinach marszu dotarli na miejsce.

https://www.youtube.com/watch?v=_XySP-M ... Dw&index=7
Las kończył się stopniowo, przechodząc we wrzosowisko, które dalej zachodziło na niewielki pagórek. Na jego szczycie, pomiędzy dwoma czarnymi drzewami, których rosochate, uschłe gałęzie strzelały w czarne niebo był magiczny krąg. Centrum jego stanowił żertownik. Czarny jego marmur lśnił w blasku magicznej bariery. Momoa widział go z daleka, lecz od razu przykuł jego wzrok. Arkhan stał przy kamiennym stole ofiarnym, nad powiązanymi niczym wieprzki więźniami. Różni cho, nic dla saurusa nie znaczący, lecz słyszał o nich z opowiadań. Aliathra Wszechdziecko, następczyni Alarielle. Volkmarr Ponury, głowa kościoła sigmaryckiego w Imperium. Morgianna le Fay, przywódczyni kultu Pani w Bretonii. Było też kilkoro innych ciepłokrwistych, których saurus nie rozpoznawał. Nie o nich jednak chodziło lustriańskiemu wojownikowi. Nawet nie o Arkhana Czarnego. Tuż obok lisza jak wielki cień stał jego osobisty ochroniarz i cel wyprawy Momoy.
- Jest i twój cel- rzekł beznamiętnie do Elthariona.
- Żyją?- spytał go elf.
- Tak. Lecz by do nich dotrzeć, będziemy musieli pokonać armię.
https://www.youtube.com/watch?v=4Bgv3mk ... w&index=27
W istocie, wielkie zastępy szkieletów i zombie stały przed siłami elfów. Krótkie oględziny potwierdziły saurusowi to, co stwierdził już wtedy, gdy po raz pierwszy ujrzał siły elfów.
Było ich za mało. Wyprawa cierpiała na niedostatek środków.
Eltharion jednak zaraz przekazał swym kapitanom polecenia w ich śpiewnej mowie. Hufle Assurów wystąpiły z lasu, formując prostokąty włóczników w centrum, których zadaniem było przyjęcie na swe tarcze głównego uderzenia. Na lewej flance stanął Bellaner na czele Mistrzów Miecza z Hoeth, osławionych Wiarołomców z Athel Tamhra, w szyku dość luźnym, by wykorzystać pełen potencjał dwuręcznych mieczy. Mieli oni być młotem rozbijającym nieumarłych o kowadło włóczników. Ponadto Bellaner i jego podopieczni mieli powstrzymywać nekromantów przed uzupełnianiem sił utraconych w boju.
Prawą flankę zajęła księżniczka Eldyra na czele swych jeźdźców z Tiranoc. Skryci wśród drzew, czekać mieli na dogodną chwilę do ataku, celując w wrogiego generała. A był nim nie kto inny, a Mannfred von Carnstein. Saurus widział go dokłądnie, stojącego na czele Grobowej Gwardii, w odwodach, tuż przy wzgórzu. Nawet z daleka Momoa czuł bijącą z niego aurę grozy i pewności siebie. Jego martwa powłoka skupiała tak wiele wiatrów Shyish, że niewyszkolony w magii saurus był w stanie ją wyczuć.
Na sygnał trębacza hufce elfów, jak na defiladzie ruszyli w kierunku nieumarłych. Ci, jak zawieszone na sznurkach kukiełki stali w miejscu, kołysząc się tylko nieznacznie. Nie poruszyli się nawet o cal póki Asurowie nie zbliżyli się na trzydzieści kroków. Wtedy, jakby spełnione były warunki logiczne ich zaklęcia programowego, drgnęli, rzucając się z miejsca ku wrogowi. Pierwsza fala zombie uderzyła o mur tarcz. Szare, przegniłe zwłoki rozpryskiwały się o jasne, migdałowate osłony, włócznie spłynęły śliską, gnijącą mazią. Saurus widział na świeżych zwłokach porwane i brudne od krwi mundury Imperium. Jeszcze wczoraj ci żołnierze maszerowali zraz z nim. A więc Leitdorf zasilił siły wroga.
https://www.youtube.com/watch?v=ad4LoPQ ... ikPV_b5GDw
Pierwsze szeregi ożywieńców padły natychmiast, nadziewając się na włócznie elfów, lecz kolejne parły do przodu. Srebrzyste groty opadły, ściągane w dół ciężarem martwych ciał, a martwi żołnierze tym razem dotarli do swych przeciwników. Saurus obserwował z krawędzi lasu, jak drugi szereg elfów wystąpił do przodu, osłaniając pierwszy, jak sprawna machina wojenna. Dalej widział, jak Mistrzowie Miecza wyrąbują zombie, sprawnie czyszcząc pole z chodzących trupów. Bitwa póki co przebiegała po myśli elfów.
Świeżo martwi wkrótce zostali zastąpieni przez kohorty szkieletów, którzy marszowym krokiem zbliżali się do przeciwnika, kołysząc włóczniami. Włócznicy starli się z włócznikami, a tym razem walka przynosiła straty u obu stron. To był ten moment, gdzie saurus włączył się do bitwy. Podszedł z prawej flanki elfich włóczników, nie pasując w ich szyku. Glewią rozbijał skierowane weń włócznie nieumarłych, tworząc otwarcie w ich formacji, po czym wbił się w jej środek. Jego oręż zatoczył szeroki łuk, krusząc pod sobą kości i przerdzewiałe ostrza. Szkielety rozpadały się w proch w milczeniu, bez skargi. Na lewej flance Wiarołomcy skutecznie rozbijali kohortę kościanych żołnierzy. Linie elfów powoli postępowały do przodu.
Wtedy to Mannfred von Carnstein uniósł swoją sierpowatą różdżkę, wypowiadając bluźniercze słowa mocy. Cień zdawał się przy nim gromadzić, lecz zaraz potem pierzchał na cztery wiatry. Oto bowiem arcymistrz Bellaner, z wzrokiem wbitym w swego rywala skutecznie blokował próby wskrzeszenia utraconych żołnierzy. Momoa widział grymas wściekłości na twarzy wampira. Nie nawykł on do przegrywania.
Na rozkaz wampira Gwardia Grobowa ruszyła do przodu, ku Mistrzom Miecza. Wygrywający, ale wciąż związani walką ze szkieletami włócznicy nie mogli wesprzeć swych braci. Nagle kilku gwardzistów w czarnych zbrojach padło, rozsypując się z proch. Oto bowiem z lasu po lewej wystąpił wcześniej ukryty oddział Krączących Pośród Mgły, Wojowników Cienia. Zasypywali oni wroga deszczem strzał, bijąc tak celnie, że nawet Mannfred zmuszony był kryć się za swymi sługami. Tymczasem Wiarołomcy z Athel Tamhra dobijali ostatnie zombie. Zdawało się, że Manfred jest w potrzasku, a droga do wycofania jedna- ku zagajnikowi po jego lewej czyli na prawej flance elfów. Dokładnie tak, gdzie skryte były Srebrne Hełmy Eldyry. Gdy von Carnstein padnie, droga do Arkhana będzie otwarta.
Momoa jednak czuł zdenerwowanie Elthariona, który prowadził włóczników do ataku. Akrhan zatopił rytualny sztylet w piersi pierwszej z ofiar, wydzierając z wiotczącego ciała jego dusze. Dla elfa był to nic nie znaczący dh'oine, lecz czas naglił.
- Kapitanie- zawołał elf, zatrzymując się na chwilę w natarciu- Daj sygnał dla jazdy!
Złoty głos trąbki zdawał się na chwilę rozproszyć mgły okolicy. Sygnał niósł się po wrzosowisko, zwiastując koniec sił Mannfreda. Pieść trębacza trwała jeszcze przez kilka chwil, lecz nic się nie wydarzyło. Momoa miał złe przeczucia.
- Trzymajcie linie- warknął do Elthariona- Sprawdzę co się dzieje z jazdą!
Nie czekając na odpowiedź, pobiegł w kierunki zagajnika, miażdżąc kilka szkieletów, które zastąpiły mu drogę. A gdy głosy walki za jego plecami cichły, nowe, przed nim stawały się coraz głośniejsze. Kwik koni i szczęk oręża.
Srebrne Hełmy zostały osaczone przez ghule. Zaskoczeni w lesie kawalerzyści nie mogli uderzyć nań w pełnym pędzie, drzewostan przeszkadzał im w sprawnej walce. Trupojady długimi pazurami rozpruwały koniom brzuchy, ściągały jeźdźców z koni, sprawnie wykorzystując rozbicie i chaos w szeregach elfów.
Momoa nawet nie zwolnił. Uderzając w pełnym pędzie szybko powalił kilka stworów. Jego szarża pomogła Assurom otrząsnąć się z pierwszego szoku, mieczami rąbiąc potwory z końskich grzbietów. Momoa zbierał za sobą wojowników, usiłując przedostać się do Eldyry. Opór jednak zgęstniał, a szarża wytraciła impet. I choć saurus kładł wielu wrogów potężnymi ciosami glewii, zbyt dużo trupojadów stało między nim a księżniczką z Tiranoc. Mógł tylko patrzeć z daleka, jak ghule zabijają ostatnich z jej obstawy, ściągają z konia ją samą. Saurus nie widział sensu walki na tym odcinku.
- Wycofujemy się!- rzucił krótko.
Elfi podoficer, dysząc ciężko, z mieczem uwalonym we flakach, spojrzał na niego tępo.
- Co?- wysapał.
- Chcesz nakarmić ghule, czy staniemy do walki na korzystniejszej pozycji? Twój generał potrzebuje cię tam, w polu, nie tutaj.
Assur zawahał się. Rozejrzał się za trębaczem, lecz ujrzał tylko zmasakrowane zwłoki, które trupojady wyrywały sobie nawzajem. Chorągiew padła, teraz będąc kawałem brudnej szmaty. To już nie były Srebrne Hełmy, a tuzin pieszych, poranionych i rozbitych. Większość z nich, jeśli przeżyje bitwę, umrze dziś w nocy od zakażeń i trupiego jadu.
- Dobrze- rzekł cicho podoficer.
Jak saurus przypuszczał, trupojady nie pognały za nimi. Pęd do żeru był zbyt silny bowiem ilość trupów elfów, koni, a nawet przedstawicieli ich gatunku starczyła na wyśmienitą ucztę. To co jednak jaszczurzy wojownik ujrzał na wrzosowisku zamurowało go. Sytuacja była bowiem diametralnie różna. Włócznicy pod Eltharionem szli w rozsypkę lub byli miażdżeni przez zamaszyste ciosy Horrorów z Krypty. Bellaner kulami ognia palił atakujące go zjawy, a Mannfred, nieniepokojony dawał popis swych mrocznych arkanów. Pierwsi jego gniewu zasmakowali Wojownicy Cienia. Mroczna energia dhar utworzyła syfon, który wyrywał dusze z ich ciał, napełniając wampira wigorem i nowymi siłami. Von Carnstein jednak z nimi nie skończył. Posyłając Grobową Gwardię na elfich mieczników, sam szybko i lekko jak cień uderzył na Kroczących Pośród Mgieł. Nie była to walka, tylko rzeź. Ich wrzaski Momoa słyszał przez całą szerokość wrzosowiska.
Saurus dołączył do walki przeciw wielkim kuzynom ghuli wraz z resztką Srebrnych Hełmów. Dla Momoy był to dobry przeciwnik, lecz dla walczących w zwartych szeregach elfów. Saurus jednam musiał się natrudzić, by powalić te potworności. Rany, jakie im zadawano szybko się zasklepiały. Dopiero odcięta kończyna spowalniała ich atak. Ząbkowana glewia miała jednak wyśmienite właściwości tnące, co pozwoliło zniszczyć horrory bez użycia płomieni. Bestie były pokaźnych rozmiarów i łowy na nie byłyby czystą przyjemnością, gdyby nie zadanie jakie spoczywało na barkach saurusa. Trzymając dystans, uderzył nisko, kosząc przeciwnika. Baryłkowaty korpus pozbawiony podpory kończyn dolnych padł na ziemię. Stwór jeszcze chciał walczyć, lecz Momoa rozkwasił mu łeb jak kapuścianą głowę. Tuż obok Eltharion trzymał mieczem w ryzach innego potwora, wszelkimi siłami utrzymując szyk Assurów.
- Nie przebijemy się- rzekł saurus przekrzykując odgłosy bitwy.
- Nie- rzekł dziwnie spokojnie elf.
Elf zaimponował saurusowi opanowaniem. Lustryjczyk dostrzegł w tym cień szansy.
- Trzymajcie linię- rzucił- Muszę przebić się do Bellanera.
- Masz plan.
Stwierdzenie, nie pytanie.
- Mannfred wciąż przyzywa nowe oddziały.
- Bellaner miał się nim zająć!
- Ale nie zajął. Ja to zakończę. Ty natomiast... Otworzę ci drogę do Arkhana, cho!
Wyrwał łeb z karku monstrualnego horrora z krypty. Eltharion przytaknął
- Va fail, sauros- rzucił smutno- Obyśmy spotkali się w lepszym świecie.
Saurus zostawił za sobą Elthariona Ponurego na czele topniejących szeregów włóczników. Na gromki okrzyk swego wodza Assurowie spowrotem zwarli szyki, a śmierć każdego z nich musiała być okupiona wieloma nieumarłymi.
Jak żniwiarz w sierpniu saurus przesuwał się pośród szeregu martwych żołnierzy, zdążając ku Mistrzom Miecza. Długimi ostrzami rozczłonkowywali oni wciąz powstające zombie, a srebrzyste niegdyś klingi i pancerze uwalane były w jusze. Bellaner trzymał dłonie w górze, włosy falowały mu od wiatrów magii. Płonącymi kulami niszczył atakujące go zjawy, krzycząc w niebogłosy słowa inkantacji z nienawiścią. Zagłuszał go jednak ponura pieśń dzwonu na wozie pełnym martwych ciał, gdzie wielki grabarz w łachmanach trzymał w jednym ręku kosę, w drugim zaś pochodnię z czarnym płomieniem. Pomiędzy nim, a elfami horda zombie. Saurus widział ich jednak jak jeden organizm. Silny, opancerzony. Uderzanie na oślep było receptą na porażkę. Trzeba było sięgnąć po punkty witalne i tam uderzyć z pełną mocą.
Momoa wpadł na wóz w pełnym pędzie, ścinając zaprzężonych weń ożywieńców. Zakapturzony grabarz drgnął na jego widok i powstał, przyjmując agresora stalą i magią. Kosa i glewia zderzyły się ze sobą w dystansie i saurus spróbował ściągnąć oręż przeciwnika w dół, tworząc otwarcie. Ten jednak mądrze wycofał swoją broń, wystawiając przed siebie czarny ogień. Momoa poczuł jak patrzy w najgłębszy mrok. Poczuł nagle zimno, paraliżujące jego kończyny. Noc wydawałamu się wieczna, a w umyśle zasiano wrażenie, że słońce nigdy już nie wstanie.
Wtedy to białe tatuaże na jego ciele zajaśniały, a symbol slońca, jaki nosił na naszyjniku zaplonął. Saurus pochwycił go w lewą dłoń, usosząc ku niebu. I wtedy to, w środku nocy, zza pokrywy chmur wyszedł mu z odsieczą brat Słońca- Księżyc. Jego srebrzyste światło padło na symbol Choteca, a czarna szata grabarza stanęła w ogniu. Jasnym, czystym. Płomienie przeszły dalej, obejmując posępnego powoźnika, który skrzecząc na próżno próbował zdławić ogień. Pożar pochłaniał martwe ciała na wozie. Rozszedł się swąd palonego mięsa.
Bez inhibicyjnej mocy powozu, Bellaner podjął magiczny pojedynek z Mannfredem. Bitwa na tej flance nagle przybrała korzystny obraz dla elfów, którzy kładli ożywieńców szybciej, niż ci powstawali. Assurowie przeszli tu do kontrataku.
Bellaner, Momoa i Wiarołomcy z Athel Tamrha uderzyli z pełną siłą na Grobową Gwardię. Przeklęte ostrza starły się z mieczami pobłogosławionymi przez Vaula, a gasnąca bitwa rozgorzała na nowo. W tłumie tym saurus miał jasny cel- Mannfreda. Wampir, pełen pewności siebie, stał na przedzie swych przybocznych. Jego miecz z nienaturalną prędkościa sięgał serc elfów, atakując w wirującym tańcu śmierci. Saurus ryknął, atakując. Wampir uskoczył na bok, a potęzna glewia uderzyła w trawę. Von Carnstein zaraz odpowiedział wypadem celując w plecy gada, lecz ten utrzymał dystans, odrzucając przeciwnika ciosem ogona. Mannfred wyszczerzył się gniewnie, celując w Momoę różdżką, lecz cienie jakie gromadził rozproszyły się nim zdołał je uformować.
Oto bowiem Bellaner uderzył na niego z jaśniejącym mieczem. Wampir przyjął to na gardę i chciał odpowiedzieć dekapitującym ciosem sierpowatej różdżki, lecz musiał umknąć zębatemu ostrze sauriańskiej glewii. Udało mu się sięgnąć kontrą mieczem w tors saurusa, raniąc go powierzchownie.


Morganna le Fay załkała cicho, gdy rytualny nóż zagłębił się w jej piersi. Ciemnoczerwony strużki spłynęły po ołtarzu, sięgając zgromadzonych na nim artefaktów. Na wypowiedziane przez lisza słowa mocy służka Pani zadygotała, brocząc krwią z nosa, uszu, ust i oczu. Wreszcie znieruchomiała, a jej trup sczerniał i skurczył się. Arkhan wtedy na chwilę zerknął na pole bitwy.
- Pozostały nam dwie ofiary- rzekł. Mówił jak zawsze spokojnie i cicho, niemal szeptem. Było w tym coś przerażającego- Nie możemy pozwolić, by Mannfred upadł teraz.
Stojący obok ochroniarz starożytnego kapłana nie odezwał się. Był to wielki saurus, przerastający Momoę, o ciemnoczerwonym grzbiecie. Brakowało mu lewego oka, miast końcówki ogona miał metalowy szpikulec, tak samo jak dwa palce u lewej łapy. W dłoni ściskał glewię o khermijskoch zdobieniach, po ostrzu której przebiegały zielone wyładowania.
- Nie możemy też przynieśc pełnej swobody von Carnsteinowi. Gotów przeszkodzić w rytuale- kontynuował kapłan- Idź, Mag'ladorthalu, uderz na wrogów śmierci z pełną siła.
Saurus przytaknął, bez słowa przechodząc przez pole siłowe, ku bitwie.

Eltharion zatopił sztych w głowie ghula i przekręcił ostrze. Choć ślepy, jak kierowany przez opatrzność skierował miecz ku kolejnemu napastnikowi. I choć trupojad rzucił się na niego, Ponury generał wyczuł wmianę.
- Wycofują się!- zakrsyknął jakiś włócznik- Nieumarli się wycofują!
Eltharion uśmiechnął się pod nosem. Saurus dopiął swojego. By chornić swe nie-życie, Manfred ściągnął swe wojska z tej części frontu ku sobie. W swym egoiźmie wsytawił Krąg na jego atak. Assur nie miał zamiaru odpuszczać teraz. I choć zmęczeni, ranni, jego żołnierze gotowi byli pójść za nim.
- Za mną!- zarządził- Poraz uwolnić księżniczkę!


Mannfred, choć atakowany z dwóch stron, walczył z Bellanerem i Momoą wyrównanie. Żadna ze stron nie mogła osiągnąć przewagi i zakończyć pojedynku, by wesprzeć swój oddział i stłumic opór na tej flance. Czas elfom jednak się kończył, a zwłoka była von Carnsteinowi na rękę.
- Zawiedliście- kpił wampir- Naprawdę sądziliście, że możecie bez konsekwencji rzucać wyzwanie mojej potędze?! Cała potęga nocy jest na moje wezwanie!
- Jesteś głupcem Mannfredzie- syknął Bellaner, unikając wampirzego ostrza- W tej właśnie chwili nakładasz na siebie jarzmo poddaństwa. Myślisz, że Nagash będzie cię traktował jako partnera?
- Jeszcze wyplujesz te słowa, elfie- wyszczerzył kły von Carnstein
- Cokolwiek planujesz, nie zdołasz tego dokonać będąc zajęty nami!- odkrzyknął elfi arcymistrz.
W tym momencie glewia saurusa sięgnęła pancerza wampira i choć go nie przebiła, rzuciła nieumarłym panem jak szmatę. Bellaner zaraz doskoczył do niego, by przebić sztychem.
Wtedy szeregi Mistrzów Miecza załamały się. Pierwsze uderzenie posiłków dla Mannfreda przyjęli dobrze, lecz teraz zielonkawe wyładowania enegrii zmieniły pół tuzina z nich w zwęglone zwłoki. Pod nogi Momoy potoczyła się głowa elfa. A wtedy ujrzał go. Jego cel stał kilka kroków przed nim, rozdając razy na lewo i prawo. Loq-Kro-Gar.
Momoa zawahał się. Nie mógł pozwolic, by elfy go zabiły, wiedział też, że nie pochwyci go i nie zmusi do uległości bez walki. A jednak, nigdy w historii świata saurus nie walczył z saurusem na śmierc i życie.
Ruszył. Z początku niepewnie, przyspieszył, szykując się do najtrudniejszej walki w swym życiu. Jego ryk rozległ się po polu bitwy
- KA MATE!
Mag'ladorthal, posłaniec Smoka Pustki odwrócił łeb, słysząc rodzimą mowę. Sprawnie przyjął cios z góry, zbijając lekko, przechodząc płynnie w sztych. Cięcie roztrzaskało lekki pancerz z drewna palmowego na torsie Momoy. Jego ciałem targnął bolesny skurcz. Jednak młody saurus przezwyciężył ból, uderzając horyzontalnie. Bez skutku. Była to beznadziejna walka z wiekiem. Prócz doświadczenia, setek lat więcej na szlifowanie swych umiejętności, ponad tysiąc lat, jakie dzieliło oba jaszczury wiązały się z aspektem fizycznym. Saurus bowiem rośnie całe życie, stając się większym, silniejszym, a jego naturalny pancerz tylko się wzmacnia. Proces starzenia się byl temu gatunkowi obcy. Żaden bowiem saurus w historii wrzechświata nie umarł ze przyczyn naturalnych.
Plan musiał być dostosowany do celu. Rozkazy Momoy były jasne. Przywrócić Loq-Kro-Gara do Wielkiego Planu i zniszczyć Arkhana, nie dopuszczając do powrotu Nagasha. Od początku, wiedząc, że jako Mag'ladorthal, Loq-Kro-Gar nie odstępuje lisza na krok, musiał dążyć do rozdzielenia celów. Nie miał wyboru- Arkhana Czarnego musiał zgładzić kto inny.
Momoa był bliski celu. Choć przegrywał starcie ze swym bratem, widział jak hen daleko Eltharion na czele ocalałych włóczników docera do Kręgu. Widział, jak magiczny miecz elfa zaburza pracę pola siłowego, tworząc szczelinę.
Wtedy walka zmusiła go do przeniesienia wzroku.
- Bracie- ryknął po sauriańsku- Musisz z tym walczyć!
- Istnieję by walczyć- rzekł głucho Loq-Kro-Gar.
- Lecz nie tej sprawie. Mamy zwalczać sługi nocy, nie z nimi się bratać!
- Istnieję... by walczyć!
Sztych przeszedł gardę Momoy, wchodząc w bark. Saurus ryknął z bólu, łapiąc za drzewce glewii i wyciągając ją z rany. Natarciem Loq-Kro-Gar obalił przeciwnika, następując mu na tros. Wzniósł glewię do ciosu. Czas zdawał się zatrzymać na chwilę. Mijały jednak sekundy i śmiertelny raz nie padał.
Błąd.
Saurianie rodzą się z wiedzą i umiejętnościami im potrzebnymi i ze znajomością Wielkiego Planu. Są niejako zaprogramowani by Plan realizować, odstępstwo jest niemożliwe. Saurianie nie potrafią przedłożyć osobistych pragnień nad polecenia slannów. Zamanie reguł jest dla nich niemożliwe.
Zabicie swego brata było jednym z tych niemożliwych scenariuszy. Arkhan, nadpisując program lustijskiego wojownika nie złamał kodu, bowiem jego agent, Ludwig nie zdołał go rozgryźć nim sam nie poległ na Arenie na morzu. Lisz wobec tego zastosował pranie mózgu w taki sposób, by sausur traktował jego polecenia jak polecenia slanna. Spodziewając się reperkusji, używał go tylko w taki sposób, by nie złamac podstawowych reguł. Logiczna sprzeczność jaka teraz nastąpiła zwarła ze sobą ścieżki neuronalne.
Loq-Kro-Gar ustąpił, zmieniając cel. Cel znany mu z przeszłości.
- Ty...- sapnął Bellaner na widok starszego saurusa- TY!
- Tak, on- rzucił szyderczo Mannfred, dotąd trwając w pacie z arcymagiem- Zabawka Arkhana. Jak widać też świetny domodwracania uwagi.
Wampir splótł szybko słowa mocy, kumulując energię śmierci. Bellaner zaklął lo elficku, wiedząc, że nie zdąży postawic zasłon na czas.
Z palców Mannfreda wystrzelily fioletowe promienie, przebijając ciało elfa na wylot. Bellaner wydarł się wniebogłosy, jego ciało załamało się, a wrzeszcząca dusza powędrowała ku Manfredowi. Przekuwając ducha elfa w czystą moc Osnowy, wampir odzyskał siły nadszarpnięte w długiej batalii. Uśmiechnął się.
https://www.youtube.com/watch?v=fnooGOhLIdM
- Zabijcie mniejszego gada- wydał rozkaz, a nieumarli usłuchali. Von Carnstein tymczasem udał się do Kręgu. Miał ważne sprawy do dopilnowania.
To był ostatni akt bitwy. Nie było już tu miejsca na żadną taktykę. Umarli zalali ich swą liczbą, a jedyne, co elfy mogły zrobić, to powalić jak najwięcej przed śmiercią. Momoa widział jak w oddali Eltharion przebił się przez pole siłowe, lecz włócznicy giną pod kopytami Rycerzy Krwi ściągniętych z odwodów. Tarcze szły w drzazgi, miecze pękały, włócznie się łamały, lecz nieumarłe zastępy parły do przodu, znów i znów. Sztandar Wiarołomców z Athel Tamhra powiał na zimnym wietrze nocy, ich ostrza kładły wrogów jak dojrzałe zboże. Pośród nich młody saurus. Jego glewia zmiatała kolejne szkielety, rozczłonkowywała olbrzymie horrory. Miecze raniły jego ciało, włócznie łamały się, stercząc wbitymi grotami jak w jeżu. Jego ryk niósł się po polu bitwy, a u stóp rósł stos ciał poległych. W oddali widział, jak Eltharion dopada Arkhana, jak powstrzymuje spadający sztylet przeznaczony dla Aliathry. Widział, jak Czarny Kapłan kładzie nań ręce, jakby błogosławiąc. Niesłyszalnymi stąd słowami mocy uwolnił Klątwę Przemijania Lat. W jednej chwili Eltharion zaczął się starzeć, jego twarz pokryła się zmarszczkami. Schudł zaraz, ciało zapadło się pomiędzy kości, susząc coraz mocniej. Oczy zniknęły w oczodołach, siwe już włosy wypadły, aż wreszcie ciało elfa rozsypało się w proch. Potem Arkhan, jakby nigdy nic zaszlachtował Wszechdziecko rozpruwając ją jak owcę na ołtarzu.
Rycerze Krwi wpadli w pełnym galopie na Mistrzów Miecza, nie dbając, że tratują też innych nieumarłych. To były tylko narzędzia, łatwe do zastąpienia. Kopia wbiła się w tors Momoy, lecz ten utrzymał się na nogach. Złamał drzewce, obalając konia, przygniatając ciężarem martwego rumaka okutego w stal wampira. Nadepnięciem zmiażdżył mu napierśnik, łamiąc mostek i żebra, dochodząc aż do kręgosłupa. Nieumarły rycerz jednak wciąż żył. Dopiero cios glewii w głowę zakończył jego egzystencję. Inny wtedy chlasnął saurusa mieczem po karku. Jakaś włócznia wbiła mu się w bok. Momoa zakręcił się, rozbijając szkielety ogonem, glewią ściągając jeźdźca z siodła. KOolejna kopia, tym razem w serce. Krew buchnęła z pyska jaszczura, zwalniał, lecz wciąż walczył. Kolejnych razów już nie czuł. W oddali Arkhan złożył ostatnią ofiarę, z Volkmara. A Loq-Kro-Gar, niczym posąg z jadeitu stał nieruchomo, z pustym wzrokiem. Nie uczynił ruchu odkąd nie zadał ciosu finalnego. Jakby błąd logiczny zawiesił jego umysł.
Momoa padł na kolana. Glewia niezdarnie jeszcze pokruszyła parę szkieletów, inni mijali już do, dożynając ostatnich Mistrzów Miecza. Saurus uniósł łeb ku niebu. Księżyc wystąpił jeszcze raz zza chmur, jasny, okrągły. Ten prawdziwy, srebrny. Do niego Momoa skierował ostatnie słowa.
- Ka mate, ka mate, ka ora, ka ora....- wysyczał słabo.
Oto śmierć. Oto życie.
Sztandar Wiarołomców padł na ziemię, zbryzgany krwią i wnętrznościami.

***
Było to jak wybudzenie się z głębokiego letargu, bezsennej toni czerni. Nagle Loq-Kro-Gar znalazł się pośród morza trupów. Zaskoczyło go to, choć tak naprawdę wiedział doskonale jak do tego doszło. Nie widział jak Mannfred warczy wściekle, widząc, że nie zdążył na czas. Jak Arkhan Czarny pada przed ołtarzem na kolana, przed wielkim wirem wiatru Shyish. Nie spoglądał jak Nagash, Pierwszy Nekromanta po tylu wiekach wraca do nie-życia. Staokrwisty miał ważniejszą rzecz do zrobienia. Musiał wrócić z ciałem brata do Lustrii.
Do domu.
Ostatnio zmieniony 9 wrz 2016, o 23:05 przez Byqu, łącznie zmieniany 5 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ O, to ja też parę wątków pokończę ]

Wśród krwawego chaosu, jaki wybuchł w domenie Slaanesha oddział Druchii wciąż walczył desperacko o swe dusze. Świst kusz powtarzalnych, bezpardonowe ciosy włóczni i korsarskich ostrzy zbite w jedną formację idącą do ataku niczym kolczaste jaszczury z Lustrii brzmiał coraz bliżej pałacu ze złota. W jego polerowanych ścianach zażarte walki z demonami odbijały się prawie jako miłosne igraszki.
Lord Vesaleth Dreadstar z zimną furią rąbał swoimi mieczami na czele hufca, powalając kolejne demonetki i stwory o zatrutych językach jak gięte huraganem trzciny. Wielki portal, który otworzył się wśród deszczu krwi, brzęczącego o hełmy i pancerze stopniowo rósł w jego oczach pośród gruzów jednej ze ścian monumentalnej budowli.

Wtem grupka osób wgramoliła się na obaloną kolumnę, stając przed blokiem skalnym. Była to para jakichś Mon'keigh i Dawi o okrutnym wyrazie twarzy. Jednooki człowiek w płaszczu wypalił z garłacza, odpierając najbliższe demony.
Lord Vesaleth wskazał ich zakrwawionym mieczem.
- Wyblakłe Serca! Naprzód! Tam jest nasza droga powrotu - Za Wiedźmiego Króla!
Druchii zakrzyknęły w odpowiedzi, bardziej zmotywowane wizją uratowania się ze szponów Wielkiego Pożeracza, niż charyzmą dowódcy.

Jeremi zdębiał widząc zaczynające wspinaczkę po gruzowisku elfy. Obejrzał się niezdecydowany najpierw na portal, a potem na leżące na środku areny zmasakrowane zwłoki Severina. A więc jednak nie porzucił przyjaciela, wytrwał przy nim do jego końca... czy można powiedzieć, że odszedł godnie, tak jak tego chciał ? Czy powinien spróbować go pochować, nawet kosztem swojego życia albo inaczej oddać przyjacielowi hołd ?
- Na Hashuta, człeczyno rusz się! Nie mamy całego dnia! - warknął Khulmarr Czarne Kowadło, szarpiąc go za rękaw. Z przekleństwem cisnął w najbliższego elfa ciężkim kawałem kamienia po czym spojrzał na swoje ręce - Cholera czy ja właśnie wywaliłem kawał złota wielkości orczego łba ?!
To powiedziawszy sam porzucił obronę i ucieczkę, a zajął się pakowaniem złotych odłamków w podwinięty fartuch i spodnie, nawet gdy nad uchem przeleciał mu bełt o czarnej brzechwie. Stojący obok Sergei Kravinoff warknął i zeskoczył niżej, potężnym kopniakiem zwalając elfiego włócznika w dół gruzowiska a kolejnego przybijając płasko znalezioną włócznią. Potem dobył noża skacząc jak lew z jego kamizeli na kolejnego przeciwnika, tym razem był to korsarz, który przypięty liną z hakiem nie musiał kurczowo trzymać się skał i podjął równą walkę. Mimo, że zaraz jego gardło bryznęło krwią po ciosie nożem, który Kraven Łowca wyrwał mu zza pasa to do walki dołączyło kilku jego druhów a kolejne dziesiątki Druchii już pięło się ku portalowi.
- Won ostrouche ścierwa! To moje złoto! Moje! - ryknął Khulmarr młotem rozbijając na kawałki hełm wraz ze łbem elfa będącego już o krok od portalu. Jeremi otrząsnął się w ostatnim momencie i mieczem poległego poodcinał liny korsarzy od kotwiczek. Ci spadli z krzykiem na kompanów poniżej, zostawiając zaskoczonego i ciężko rannego Sergeia.
- Kraven! - zawołał - Wracaj z nami, mamy teraz chwilę czasu!
Czempion przez chwilę spojrzał na portal, potem na Jeremiego, a w końcu na swoje rany i wrogów. Pokręcił głową i wyszczerzył się zwierzęco.
- Wybaczcie rebiata, ja już nie mam do czego wracać. Ale mam jeszcze zemstę za swą niewolę. Owocnych łowów!
To powiedziawszy z rykiem prawdziwego lwa skoczył w dół, ciągnąc ze sobą prawie tuzin oderwanych ze zbocza Druchii i dźgając ich raz po raz sztyletem. Przy jednym z ciosów tuż pod łopatką przeszyła go na wylot włócznia, lecz ten dalej walczył otoczony wrogami jak prawdziwy osaczony niedźwiedź. Równocześnie na szczycie obalonej kolumny pojawił się otoczony podoficerami Mroczny Elf w rzeźbionym w pajęczyny i czaszki pancerzu, ścinając najbliższą demonetkę.
Jeremi otworzył szeroko oczy i szarpnął Khulmarra, wciągając go przez portal, gdy ten właśnie pakował złoto w usta. Wleczonemu krasnoludowi wysypało się kilka odłamków ze złota, co wywołało przytłumiony przez pełne usta i poliki bełkot protestu.

Gdy tylko para zniknęła, Lord Vesaleth podszedł do portalu, który znacząco się zmniejszył.
- Już, wychodzimy. - syknął. Stojący za nim setnik spojrzał na walczących z poprzebijanym włóczniami i bełtami kislevitą lub napływającymi ponownie demonami oraz wciąż wspinających się żołnierzy.
- A co z resztą hufca wasza magnificencjo ? - zapytał.
- Nie obchodzi mnie to, zostań z nimi jeśli chcesz tu umrzeć i nie zobaczyć znów Naggaroth. - warknął arystokrata, nawet się nie odwracając. Setnik spuścił wzrok, opuszczając dłoń do pasa.
Przez szelest padającego deszczu, wycia demonic i harmider bitwy nawet nie usłyszał dobywanego ostrza. Dreadstar zachwiał się w pół kroku, zgiął z chrzęstem blach i splunął krwią przez wizjer hełmu. Tuż przy nim, chwytając go w pasie był jego setnik wrażający długi i cienki puginał o małych wgłębieniach w ostrzu pełnych trucizny pod pachę wysoko urodzonego. Aż po samą rękojeść.
Vesaleth aż się zachłysnął, próbując odwrócić wzrok na swego zabójcę. Nie dał rady, kolana same się pod nim ugięły.
Setnik zrzucił czaszkowy hełm z czarna kitą odsłaniając dotąd ukryte długie, jasne jak len włosy i szlachetne oblicze o bystrych, zielonych oczach.
- Nie mogę pozwolić by tak groźny dowódca jak ty zobaczył znów swoje Naggaroth i dalej najeżdżał moją ojczyznę, a Malekith nieprędko znajdzie nowego - wydyszał mu nad ramieniem jasnowłosy elf po czym uśmiechnął się smutno i dodał szeptem - The Phoenix King sends his regards.
https://www.youtube.com/watch?v=ECewrAld3zw

- Zdraaaj... cssaaa... - wycharczał lord, padając na twarz w drgawkach, zapluwając się ciemną krwią, przesiąkniętą jadem trucizny.
Stojący w osłupieniu przyboczni lorda wrzasnęli dojmująco i doskoczyli do Asura, rąbiąc go na oślep mieczami i dźgając włóczniami. Ellindaneth z Yvresse padł z krwawym uśmiechem, rzucającym nawet pośmiertnie kpinę jego zabójcom zajętym rąbaniem ciała szpiega, podczas gdy portal zamknął się z sykiem zasysanego powietrza. Nie zawiódł swego pana i Ulthuanu.

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[ Wow, Byqu - to nie jest ta bitwa z End Times? :shock: Klimat! ]
[ Ech, dzięki za klimatyczną Arenę Grimgor. Szkoda że w okrojonym składzie i szkoda że mój doktor przegrał ale nie można mieć wszystkiego =D> Zapraszam na kolejną edycję 39 w Zharr Nagrund pod moim (wymuszonym) przewodnictwem :P ]
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Postaram skę dziś ją skończyć, względnie jutro, w przerwie między nauką neurologii :)
Ale tak. To ta bitwa i choć nie wszystko się zgadza z książką (bo jej nie czytałem xD) to dziękuję, miło jest widzieć uznanie. :mrgreen: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Mi też się podoba :) , i przypomniałeś mi o tym że w ogóle czytałem EoT :lol2: ]

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

[Wcześniej nie chciałem kończyć wątków Severina i Jeremiego żeby wszystko zakończyło się tak gwałtownie jak śmierć rycerza, ale wcześniejsze teksty jednak mnie natchnęły, więc też dodam coś od siebie ;)]

Potworny ból miażdżonej czaszki ustał nagle gdy dusza człowieka znanego kiedyś pod imieniem Severin została wyrwana z ciała.

Lecz ból zastąpiło coś znacznie gorszego. Plugawy wymiar Slaanesha zamknął sie nagle nad nim, przydusił i wciągnął w obłęd chichotów, w morze splątanych ciał krzyczących z mieszanką bólu i z rozkoszy. Usłyszał znów okropny śmiech Asteroth i poczuł na sobie jej pożądliwy dotyk. Zatapiał się powoli w bezkresnej otchłani plugawych uciech rozumiejąc w przerażeniu, że utkwi tu już na wieki, że już na zawsze będzie jej zabawką.

I wtedy śmiech Strażniczki Sekretów przerodził się krzyk wściekłości. Przez nierealny plan nagle przebiła się wąska struga światła, która złapała jego istnienie i wyrwała go z rąk demonów.

Ocknął się gdzieś na trawie spowitej eteryczną poświatą leżąc na brzegu jeziora. Szła ku niemu Pani w sukni utkanej z mgieł, z promieni słońca, z kwiatów i porannej rosy. Piękniejsza niż jej przedstawienia na najznamienitszych obrazach i witrażach jakie zobaczyć można było w świątyniach. Jej włosy rozwiane były przez lekki pachnący wiatr, niosący spokój i ukojenie. Cudowna, nierealna, a jednocześnie tak zwyczajna. Miał wrażenie jakby znał ją już od dawna, jakby to wcale nie był pierwszy raz gdy widzi ją w prawdziwej postaci.
– Pani… – wystękał.
– Czyżbyś był zdziwiony? – Jej głos był ciepły, spokojny, a jednak smutny. – Mówiłam przecież, że moich wiernych nie oddam otchłani.
– Ale przecież zawiodłem… Znów zawiodłem…
– Swoje oczekiwania na pewno – odparła. – Jednakże udało ci się pokonać najgroźniejszego przeciwnika.
– Kogo? – zapytał zdziwiony.
– Samego siebie. – Zamilkła na chwilę patrząc gdzieś w dal jakby zatroskanym wzrokiem. – A teraz wstań mój czempionie. Bowiem nadeszły złe czasy, nadeszły czasy końca. I to właśnie teraz potrzebuję takich jak ty. Takich, którzy pozostają w pamięci na zawsze i stają się wzorem dla innych…





Jeremi czuł jak spada w nicość, która rozrywa go od środka i składa do kupy w jednej i tej samej chwili. Nigdy nie przechodził przez magiczny portal ale nigdy też nie przypuszczał, że to tak okropne uczucie. Chyba krzyczał choć nie był tego pewien. Tutaj niczego nie był pewien. Nie był nawet pewien czy w ogóle jeszcze istnieje. Dryfując przez nierealną otchłań widział natomiast wirujące obok, jakby w zwolnionym tempie, postawne ciało Khulmarra. Krasnolud krztusił się i wypluwał złoto, które w przypływie chciwości schował sobie wcześniej do ust. Świecące drobinki kruszcu krążyły wokół nich lśniąc w migającej kakofonii barw.

Nagle wraz z hukiem jasności wyrżnęli w twardą, spopieloną ziemię. Jednooki wydał z siebie jęk bólu pomieszany z ulgą i podniósł się do pozycji siedzącej trzymając się za łeb. Jeszcze zanim ustały zawroty głowy, zanim znów zrozumiał, że żyje, zanim oczy ponownie przyzwyczaiły się do widzenia, usłyszał charkotliwy chichot rudobrodego. Były narkoman, woźnica i towarzysz Severina spojrzał na krasnoluda leżącego wciąż na brzuchu wśród kawałków rozsypanego złota. Ziemia wokół nich była szara, popękana, oprócz uschniętych i powykręcanych nienaturalnie nagich pni drzew nie było tu żadnej roślinności. Śmierdziało spalenizną i siarką, a z niektórych rozpadlin co chwila buchały niewielkie języki ognia oraz kłęby czarnego, gęstego dymu, który zdawał się przysłaniać niebo i światło słońca. Dawi Zharr patrzył przed siebie w stronę jakiegoś wielkiego nasypu, a gdy Jeremi wytężył wzrok ze zdumieniem rozpoznał, że owa góra jest w rzeczywistości systemem wznoszących się piramidalnie konstrukcji.
– Gdzie my do jasnej cholery jesteśmy… – wymamrotał.
Odpowiedział mu jeszcze głośniejszy śmiech krasnoluda, który teraz odwrócił się na plecy i zatopił szerokie dłonie w spalonym piasku by po chwili patrzeć jak pył przesypuje mu się przez palce.
– Witaj na Mrocznych Ziemiach, człowieku! – wykrzyknął między jednym a drugim napadem chichotu. – Witaj w mojej ojczyźnie!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Już. Wszystko ode mnie, czekam na start 39! :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ