Armia druchii którą prowadzicie. Mniejsze i większe z fluff

Dark Elves

Moderator: Yudokuno

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Armia druchii którą prowadzicie. Mniejsze i większe z fluff

Post autor: Murmandamus »

Taki spisik chcę zrobić i podzielić się tym skąd np moja armia jest i jaka jest jej geneza.

Zatem armia którą wystawiam jest w dużej mierze prywatnym wojskiem rodu Ardanien z Karond Kar. Ród Ardanien to jeden z potężniejszych :wink: rodów tego miasta zwanego wieżą rozpaczy, domu rządzonego ręką patriarchy rodu Murmandamusa. Jako że miasto to przoduje w wysyłaniu rajdów łupieżczych do starego świata i Ulthuanu, dom Ardanien równierz dołącza się do wielu rajdów niektóre nawet organizując. Dom Ardanien posiada też wysepkę nieopodal miasta gdzie hoduje młode hydry którymi handluje. Obecnie ród cieszy się łaską Malekitha jego najcenniejszym skarbem jest smok Motrax podarowany patriarsze rodu za wierną służbę. Murmandamus ma trzech synów Goratcha, Delekhana i Naraba oraz daje potajemnie schronienie dwóm magom renegatom spokrewnionym z rodem w zamian za ich usługi.(dzięki temu nie musi tak często najmować konwent czarodziejek za słoną opłatą).

I to by było o mnie. Zachęcam do dzielenia się genezą swojej armii.
Może ktoś ma na myśli dowódcę wież północnych a może inne rody szlacheckie z różnych miast czy też inne pomysły. Umieszczę poniżej liste którą będę aktualizował.

lista armii.

1.Siły domu Ardanien z Karond Kar [Murmandamus]
2.Rebeliańci z Północnych Straznic Granicznych [Jankiel]
3.Czarna Arka "Krwawy Klasztor Khaina" [Artein]
4.Garnizonowa forteca-więzienie Ath-Arkatz [Jonas]
5.
...
Ostatnio zmieniony 16 wrz 2007, o 20:17 przez Murmandamus, łącznie zmieniany 7 razy.
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Awatar użytkownika
Jankiel
Sol Invictus
Posty: 8228
Lokalizacja: Szybki Szpil

Post autor: Jankiel »

Północne wieże strażnicze

Historia pierwsza, bo drugą gdzieś zgubiłem - została tylko na wydrukach, a przepisywać mi się nie chce. W każdym razie motyw przewodni taki sam "Death to the false king".
17/8

Kolejny podły dzień. Który to już z rzędu? Znów budzę się pijany. Znów wieje i pada. Znów będę pijany, bo i tak nic ciekawszego do roboty nie mam. Nawet ćwiczeń zrobić nie można, bo nie mamy zapasowego sprzętu ćwiczebnego. Kiedyś wydałoby mi się to tak absurdalne, że aż śmieszne. Akurat. W tej chorej krainie wszystko jest możliwe. Jak każdego poranka wypiję za to, by coś się zdarzyło.
No i w końcu się zdarzyło. Nie wiem, czy to dzięki temu, że tak wytrwale za to piłem, czy po prostu tak samo przypadkiem wyszło. Wersję z przypadkiem postanowiłem odrzucić. Wolę żyć z przekonaniem, że mam jakiś wpływ na swoje życie.
Zwiadowcy złapali dziś jakąś grupkę ludzi na wschód od garnizonu. Dziwna sprawa niezwykle… Nie mam pojęcia skąd mogli się tam wziąć i czego tam szukali. Sami będą musieli mi powiedzieć. Przynajmniej będę miał wieczorem trochę rozrywki na tym zimnym i nieciekawym pustkowiu.

18/8

Pojmani utrzymują, iż są podróżnikami i odkrywcami. Wydało mi się to z początku mało wiarygodne, ale po kilkunastogodzinnym przesłuchaniu wszyscy ludzie potwierdzili tą wersję, a ich zeznania zgadzały się w najmniejszych szczegółach. Dwóch od razu trafiło na plantację, gdyż podobno byli jedynie rozbójnikami, natomiast trzeciego zatrzymałem jeszcze trochę. Całkiem ciekawa istota, jak na człowieka. Podobno nazywa się Marco i jest kartografem oraz pisarzem. Pisze nawet znośnie. Mimo plugawego języka jego wypociny mają w sobie coś ciekawego. Miła odmiana po elfickich „dziełach”, które wszystkie obracają się wokół krwi, zemsty i mordowania. Co się stało z całą naszą sztuką? Z całym pisarstwem? Mam ukrytych kilkadziesiąt ksiąg zrabowanych z Ulthuanu. Różnica w poziomie jest oszałamiająca. Zarówno, gdy chodzi o formę, język używany przez autora, jak i o treść. Czyta się to z prawdziwą rozkoszą. Gdy w moje ręce trafia cokolwiek napisanego w Naggarond wywołuje to zamiast pożądanego zachwytu jedynie pełen zażenowania śmiech.
Zaskoczyły mnie także mapy – moi zwiadowcy nie zrobili tak dokładnych szkiców wszystkich podziemnych jaskiń i rozpadlin. Będę musiał najprawdopodobniej jutro któregoś poćwiartować, żeby reszta się nauczyła.

20/8

Nie spodziewałbym się tego. Człowiek ten jest naprawdę dobrze wykształcony i mimo śmiesznie krótkiego okresu życia posiadł ogromną ilość wiedzy. Dziś opisał mi pobieżnie prawie cały Kitaj. Podobno podróżował jeszcze do Arabii i Lustrii. Jutro opowie mi coś więcej. Wreszcie zaczęło się dziać coś ciekawego. Miałem już powoli dosyć tego marazmu. Tego otępiającego odrętwienia. Ciągły stan zagrożenia i ubóstwo dało się nam wszystkim we znaki. Kiedyś jeszcze byłem w stanie wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu, byłem bardziej ciekaw świata. Dziś praktycznie nic mnie nie interesuje. Dni upływają mi na wykreślaniu kolejnych zwiadowców z akt, upijaniu się winem i okazyjnymi spotkaniami z Loretherai. Wcześniej wkładaliśmy wiele wysiłku w utrzymanie tajemnicy, gdyż wyjście na jaw naszego romansu skończyłoby się bardzo źle. Dziś jestem już tak pełen nienawiści do tępych praw świątyni, że nie mam zamiaru dłużej się ukrywać. Bo co mi mogą zrobić? Nie są w stanie wysłać jakichkolwiek posiłków, a wyślą zabójcę albo ekspedycję karną, która odbierze mi dowodzenie?

23/8

Będę musiał zrewidować swoje poglądy na temat niższych ras. Tak dobrego opracowania wschodniego wybrzeża Naggaroth jeszcze nie widziałem. Muszę przyznać jeszcze, że jestem pełen podziwu dla odwagi tego człowieka. Część jaskiń, które naszych mapach nie są do końca zbadane, ponieważ podobno są niebezpieczne oraz praktycznie niedostępne, została na tych mapach przedstawiona doskonale. Marco twierdzi, że sporą część rysunków wykonał na podstawie obliczeń i badania skał, gdyż nawet nie miał czasu na dokładne zwiedzanie każdej z pieczar. Będzie musiał się tą wiedzą podzielić. Jego dzieło jest niemalże identyczne z naszymi, tylko dużo bardziej szczegółowe.

Kolejny oddział zwiadowców zaginął na północy, przestaje mi się to podobać. Chyba będę musiał wysłać Loretherai, by sprawdziła dokładnie, co się tam dzieje. Nie chcę tego robić, nawet bardzo. Niestety chyba teraz nie mam wyboru. Ona mnie jeszcze nie zawiodła i powinna sobie poradzić. A nie mam już nikogo innego, kto mógłby sprawować funkcję dowódcy armii. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu dekad straciłem 11 oficerów i czterdziestu dwóch dowódców oddziałów. Dziś zostałem ja, Morhellon, Loretherai, Karlean, Athellas i Sareth. Jeden regiment został bez dowódcy, nawet nie mam nikogo, kogo można by na to miejsce powołać. Chyba będę rzucał kośćmi.

24/8

Kazałem wychłostać tego psa. Nie wiem, jak w ogóle miał czelność poprosić mnie o pozwolenie na wyprawę badawczą. Dziwni są ci ludzie. Giną z tak głupich powodów. Miał szczęście, że wstałem dziś w wyjątkowo dobrym humorze.
Ale tak właściwie, to znęcałem się nad nim tylko z przyzwyczajenia. Później przyszło mi do głowy, że przecież było to pozbawione jakiegokolwiek sensu, do niczego nie prowadziło, nic nie dawało. Chwilowa radość z tego była tak płytka i ulotna, że aż wstydliwa. Co jest chlubnego w biciu związanego zwierzęcia? To jest zajęcie godne wysoko urodzonego? Zamiast wzorem tego człowieka poświęcić wolny czas na zdobywanie rzeczy, których się pragnie, marnuję godziny na świniobicie. Co się ze mną stało?




26/8

Nie jest dobrze, na północy grasuje coraz więcej tych kundli chaosu . Znowu im te bożki we łbach poprzewracały. Tak… To wygodne wytłumaczenie. Prawda jest taka, że jesteśmy słabi jak nigdy i tylko głupiec by z tego nie korzystał. Jeszcze dziesięć lat temu ze zniecierpliwieniem wyczekiwaliśmy jakichkolwiek wrogów, by nie wyjść z wprawy w walce. Każda informacja o hordach chaosu wzbudzała w nas pełen zniecierpliwienia entuzjazm. Czekaliśmy na to, jak dziecko na pierwszego niewolnika. Teraz byle banda wzbudza w nas obawy.
Wysłałem tego człeczynę z patrolem Loretherai. Może on zrobi porządne mapy i dobre rozeznanie. Smutna prawda jest taka, że kończą mi się elfy. Czternastu zaginęło na patrolach, czterech zmarło z braku opieki medycznej. Od szesnastu dekad nie mamy czarodziejki znającej zaklęcia lecznicze. Ba, nie mamy żadnej czarodziejki. Mieliśmy czarodzieja, tylko oczywiście został ścięty, jak pechowo pomógł jednej kapłance, która gdy tylko doszła do siebie, z miejsca go wydała. To, że później rozszarpałem ją własnoręcznie na kawałki w niczym nie pomogło. Brakuje zaopatrzenia, brakuje niewolników, brakuje sprzętu. Odkąd nasz ostatni władca bestii poległ szmat czasu temu, nie otrzymaliśmy żadnego nowego. Nie mamy żadnej hydry, żadnej innej bestii, nie wspominając już o dawno obiecanej manticorze. W stolicy zabawiają się w jakieś walki frakcji, rycerze giną na arenach, miast służyć na północy. Niech ich wszystkich szlag. Na chwilę obecną mam stu czternastu elfów, Morhellona i Loretherai. Garnizon tej wielkości powinien liczyć co najmniej 650 elfów… Jak ja mam bronić tej cholernej granicy? Bez rycerstwa, bez machin, bez czarodziejek, bez bestii.

27/8

Loretherai wróciła. Cieszy mnie to jak mało co ostatnio. Jest najciekawszą, najbardziej intrygująca i pociągającą elfką, jaką kiedykolwiek poznałem. Porusza się z gracją, ma w sobie coś wyjątkowego, taką subtelność delikatność zarówno w gestach jak i głosie, przywodzącego na myśl dawne arystokratki z Ulthuanu. Coś, co miejscowe elfki już dawno zatraciły, zepsute rozpełzającym się wszędzie kultem mordu i zemsty. Nie mają już w sobie nic podniecającego, nic, co zachwyciłoby mężczyznę i sprawiło, że zapomniałby o wszystkim, co go otacza. Zachowanie większości z nich kojarzy mi się z prostackimi ludzkimi samicami. Są wulgarne i agresywne, napawa mnie to odrazą. Ale dość już o tym…
Nie powinienem przywiązywać się do podwładnych, zdaję sobie z tego sprawę. Mimo to, za każdym razem się niepokoję, gdy wysyłam Ją z jakimkolwiek niebezpiecznym zadaniem. Nie mogę się skoncentrować na niczym, gdy Ona jest poza twierdzą. Gdy jednak jest tylko gdzieś w okolicy, w zasięgu wzroku, gdy czuję Jej dotyk i zapach, mam wrażenie, że jestem bogiem. Że cały Naggaroth leży u moich stóp.
Najchętniej trzymałbym Ją zamkniętą bezpiecznie mojej komnacie, w łożu, gdzie niewolnicy spełnialiby wszystkie jej zachcianki i kaprysy…
Niestety nie mam lepszego dowódcy jazdy. Tak idiotyczna rzecz staje na drodze mojemu szczęściu.
Ale wkrótce nie będzie mnie to martwić. Koniec jest już blisko. Co najmniej dwa tysiące tych opętanych barbarzyńców maszeruje w naszym kierunku. Towarzyszy im drugie tyle zwierzoludzi. Powinni tu być za góra dwa dni. Ale przynajmniej zginę mężnie, jak elfi lord, godny następca Aenariona, a nie żałosny tchórz spędzający całe swe życie w łożu swojej matki.

29/8

Widać ich na horyzoncie. To już pewnie ostatni wpis. Razem z Marco i Morhellonem przygotowaliśmy plan bitwy, choć dla mnie wygląda to raczej jak plan honorowej klęski. Wezmę tego człeczynę na pole bitwy. Ma doświadczenie i szaloną wiarę w zwycięstwo. Stwierdził, że jak przeżył pojmanie przez mroczne elfy, to taka bitwa go już nie przeraża. Powinienem zabić tego idiotę od razu… Choć ma coś, czego elfom już dawno zaczęło brakować. Jasny i wyraźny cel, determinację i pogardę dla śmierci, a przy tym nie traci pogody ducha. Chyba to mnie tak w nim zaciekawiło. Coś, co dawno temu utraciłem

Tym razem zejdziemy z Morhellonem z rydwanów, walcząc pieszo wśród resztek żołnierzy powinniśmy podnieść ich marne morale. Zmusiłem do walki nawet te leniwe kapłanki. Może zginą szybko, moi żołnierze nie będą musili już słuchać tego bełkotu o panie mordu. Przynajmniej udało im się sprowadzić choć kilka harpii. W tej sytuacji każdy jest na wagę złota. Jak tylko uda mi się cudem przeżyć, zemszczę się na tych arystokratach z Naggarond. Żałośni są i godni pogardy. Co się stało z naszą odwagą i zawziętością? Z wizją i determinacją? Od kiedy to przekłada się idiotyczne igrzyska i pałacowe, śmieszne intrygi ponad wojnę? Malekithowi chyba już mózg usechł. Jego dziwactwa i zboczenia można było rozumieć i tolerować dopóki spełniał obowiązki władcy. Teraz zasługuje jedynie na sztylet. Gdy on obłapia się ze swoją matką, wieże strażnicze na północy padają jedna po drugiej.
Warhammer Pro-Tip #2: If Purple Sun isn't winning the game for you, consider using it more.

Awatar użytkownika
Jonas
Wałkarz
Posty: 91
Lokalizacja: Skąd inąd.

Post autor: Jonas »

Cholernie mi się podoba powyższy tekst. :)

Przy okazji tego tematu postanowiłem odgrzebać napisany jakoś trzy lata temu tekst, który miał być pierwszym z serii opowiadań fabularnych opisujących fluff mojej armii. Pozostałe nigdy nie powstały, ale mam nadzieję, że już pierwsza część zawiera trochę zamierzonego klimatu.
Do komnaty naczelnika Yriela Vraetha powoli wpełzał mrok. Niewielkie, okratowane okno nawet w południe nie pozwalało światłu wedrzeć się w głąb pokoju, toteż, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, w gabinecie bardzo szybko zalegały całkowite ciemności. Sam lokator właśnie z niezadowoleniem zauważył ten fakt i powoli podniósł się z dziwnego, strzelistego fotela stojącego przy czarnym biurku, by zapalić świece. Kolejne świeczniki odgarniały cienie na boki falami niepewnego, chybotliwego światła, ukazując ściany pokoju, ozdobionego w szczególny sposób. Wisiały w nim przeróżne trofea, od sztandarów przeklętych elfów Ulthuanu, poprzez skóry jaszczuroludzi z południa, aż po pamiątki z północnych rubieży, wśród których nie zabrakło najcenniejszej – głowy smoczego ogra. Za każdym razem, kiedy Yriel patrzył na swą kolekcję, mimowolnie uśmiechał się sam do siebie, wspominając dawne czasy. Jego wzrok zawsze kończył podróż na przedmiocie zajmującym miejsce honorowe – jednym z egzemplarzy unikalnej Karmazynowej Śmierci, magicznej halabardzie zabranej jeszcze z Naggarond. Już tyle razy uratowała mi życie. – pomyślał. Mimowolnie spojrzał jeszcze raz na szpetną „twarz” ogra i zaśmiał się ponuro na myśl o tym, co stałoby się, gdyby napotkał go wtedy dzierżąc zwykłą broń.
Chwilę zadumy przerwał mu okrzyk radości, który brutalnie wdarł się przez malutkie okno do komnaty. Vraeth wyjrzał obojętnie na zewnątrz. Dostrzegł dziwaczną sytuację: kilkunastu strażników stało na murach przy baliście; jeden zdejmował opaskę z oczu, inny ładował do machiny ogromny pocisk, kolejny wręczał uradowanemu kumplowi garść monet. Cała reszta, wyraźnie niezadowolona sięgała do kieszeni po pieniądze. Poniżej, w obrębie murów zamku, wśród tłumu więźniów zdecydowanie wyróżniał się jeden, przybity wielkim bełtem do ziemi. Absurdalna scena bynajmniej nie zaskoczyła Vraetha. Jego straż więzienna wciąż szukała nowych rozrywek, a „traf robola” była ostatnio jedną z najpopularniejszych gier. Polegała tym, że jeden z wartowników z zasłoniętymi oczyma wystrzeliwał pocisk z balisty w stronę niewolników, podczas gdy reszta obstawiała, który z nich zostanie trafiony. Naczelnik po raz kolejny tego wieczora uśmiechnął się pod nosem, po czym wrócił do niedawno przerwanej pracy. Jeszcze dziś musiał dokończyć kwartalny raport, który następnego dnia powinien się znaleźć w drodze do Har Ganeth.
Zasiadł przy biurku i chwycił eleganckie pióro kruka, gdy nagle zabrzmiała kołatka przytwierdzona do ciężkich, zdobionych drzwi. Vraeth westchnął, odłożył pióro i ostro wydał komendę - Wejść! Wrota uchyliły się same, po czym do pokoju wmaszerował wyprostowany elf w pełnej zbroi. W dłoni trzymał plik pergaminów. Zatrzymał się metr przed biurkiem i zasalutował.
- Chciałbym złożyć meldunek, Sir!
- Nie dziwi mnie to, Uraithen. Czekałem na ciebie. – Naczelnik zmierzył wzrokiem przbysza. Żołnierz niewiele ponad sto lat, ale już widać było po nim dostojne maniery, jakie wyniósł ze swego domu. Należał w końcu do jednej z najbardziej szanowanych rodzin Naggarond, nic więc dziwnego, że otrzymał staranne wychowanie. Z jego zachowania trudno było odczytać jakiekolwiek emocje. Ale Vraeth miał doświadczenie i wiedział, że nawet najlżejszy ruch mięśni twarzy może zdradzić intencje rozmówcy. Tak stało się i tym razem. Krótkie, niemal niezauważalne drgnięcia prawej powieki mówiły: musimy porozmawiać. – Spocznij – rzucił niedbale Yriel i pozwolił rozpocząć raport.
Uraithen zwięźle i oficjalnym tonem relacjonował bilans finansowy ostatniego miesiąca mijającego kwartału, ale jego zwierzchnik nawet nie starał się udawać, że słucha. Sam obowiązek ustnego przekazywania raportu był tylko stratą czasu, wszystkie potrzebne informacje tkwiły zapisane na pergaminach w ręku oficera. Nakaz ten mógł co najwyżej zirytować sprawozdawcę, zmuszonego do bezcelowej recytacji długich linijek liczb i dat. Vraeth doskonale o tym wiedział. Sam go przecież wprowadził. Była to jedna z metod sprawdzania posłuszeństwa. Dla osiągnięcia lepszego efektu, ostentacyjnie ziewał, bawił się małymi przedmiotami i gapił w sufit. Mimo to, jego pierwszy oficer nie przejawiał oznak znużenia, czy złości. Przez ponad 15 minut z zimnym zaangażowaniem składał bezcelowy meldunek.
- To już wszystko, Sir.
- Heheh, dwóch za jednym razem – odpowiedział Vraeth, teraz dla odmiany zapatrzony w wydarzenia za oknem – mówiłeś coś? – spojrzał drwiąco na podwładnego.
Tym razem nerwy Uraithena nie wytrzymały presji i wyraźnie przygryzł dolną wargę. Przełożony uśmiechnął się triumfalnie.
- Więc?
- Skończyłem meldunek. Tu są dokumenty, o które pan prosił. – powiedział, mimo wszystko opanowanym głosem, wyciągając rękę z przeczytanym moment wcześniej pergaminem.
- Połóż na biurku. Ja muszę wrócić do pracy - rzekł sięgając po pióro. Więc jeżeli to już wszystko... – wskazał dłonią w stronę drzwi, które momentalnie się otworzyły.
- Sir?
- Tak? – zapytał Vraeth z udawanym zdziwieniem, chociaż w rzeczywistości tylko na ten moment czekał. Od początku wiedział, że jego pierwszy oficer chce powiedzieć o czymś więcej, niż tylko o liczbie sprzedanych w bieżącym miesiącu niewolników. Uraithen przełknął ślinę i zaczął mówić.
- Zastanawiam się Sir, czy nie powinniśmy im tego zabronić? – spytał, wskazując lekkim ruchem głowy w stronę okienka.
Przełożony odczuł wyraźny zawód. Oczekiwał poważnej rozmowy, a tymczasem jego podwładny zjawił się z nic nieznaczącą błahostką.
- Nie widzę takiej potrzeby – odparł lodowatym tonem. – chyba, że jest Ci żal tego barbarzyńskiego ścierwa?
Na zewnątrz niewolnicy i straż wstrzymali oddechy, w pełnym napięcia oczekiwaniu na kolejny strzał. W pokoju również zaległa całkowita cisza. Żołnierz i jego dowódca skrzyżowali spojrzenia.
- Nie. – Jedno słowo Uraithena uderzyło z niezwykłą siłą, dokładnie w momencie, gdy zadźwięczała cięciwa balisty. Chwilę później, rozległ się rozradowany krzyk zwycięzcy i jeszcze głośniejszy jęk zawodu przegranych. – Uważam tylko, że zbyt dużo tracimy na tej, eee... rozrywce. Wczoraj mieliśmy świeżą dostawę orków i już trzech z nich nie żyje. A wie pan jakim są rzadkim i cennym towarem, Sir.
Vraeth wzruszył ramionami. Wiedział, jakie pobudki kierowały Uraithenem, gdy stanął z prośbą przed jego obliczem. Uraithen był młodym, ambitnym szlachcicem, pełnym młodzieńczego entuzjazmu. Uraithenowi nie brakowało ani inteligencji, ani umiejętności, by już teraz zostać dowódcą niewielkiego kontyngentu bojowego. Tak więc, Uraithen świetnie rokował na przyszłość, a tymczasem tkwił w jedynej fortecy w całym Naggaroth, w której ogień maszyn wojennych częściej skierowany był w obręb murów zamku, niż na zewnątrz.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć. – naczelnik zmierzył spokojnym wzrokiem oficera - Potraktuj tych orków jako cenę, którą płacimy za wysokie morale naszych ludzi. Dobry dowódca musi umieć dbać o samopoczucie swoich żołnierzy. Nawet kosztem pewnych wyrzeczeń. Musisz o tym pamiętać, jeśli zamierzasz kiedyś stać się kimś.
Uraithen opuścił wzrok.
- Zrozumiałem, Sir. Przepraszam za kłopot.
- Nic się nie stało. Możesz odejść.
Vraeth z bladym uśmiechem na twarzy obserwował, jak osoba przed nim salutuje, po czym znika za ciężką framugą drzwi. Kolejny gest ręki sprawił, że wrota zamknęły się z głuchym trzaskiem. Naczelnik wsłuchał się w odgłos kroków na spiralnych schodach przed gabinetem.
Jest młody i ambitny. – myślał – Inteligentny, no i pochodzi z dobrego domu.
Czyli musi zniknąć.
Tych cech nie można tolerować u podwładnych. W ciągu miesiąca będzie już w drodze do północnych strażnic. Bo jeśli tak dalej pójdzie, stanie się zagrożeniem...
Vraeth rozwinął arkusz pergaminu i podniósł pióro. Z zewnątrz wciąż dochodziły odgłosy radosnej rzezi. Naczelnik zamyślił się przez chwilę, po czym zaczął pisać.
Zgodnie z konceptem, moja armia miała być armią garnizonową fortecy-więzienia Ath-Arkatz, wspomaganą jednostkami bestii z niedalekiej, stworzonej przy okazji hodowli. (wiadomo, trochę więźniów umiera, ciała nie mogą się zmarnować :twisted: )
"Wake up, Mr. Freeman. Wake up, and smell the ashes..."

Awatar użytkownika
Jankiel
Sol Invictus
Posty: 8228
Lokalizacja: Szybki Szpil

Post autor: Jankiel »

Świetna historia, podoba mi się.
To mój drugi tekst, który gdzieś wygrzebałem. Pisany z okazji Tropiku.
Lola była słodziutką, elfią dziewczyną. Naprawdę rodzice nazwali Loretherai, jak przystało na porządna damę druchii. Ale dla Loli imię było za długie i utrudniało jej kontakty w szerokim świecie – mądrzejsze chłopaki od razu kojarzyły mroczno elfickie imię, a głupsze nawet nie były w stanie go powtórzyć. A Lola była bardzo towarzyska i nie mogła wytrzymać bez odpowiedniej ilości adoratorów. Jej ojciec, dumny książę Hithaelin planował dla córki inną przyszłość – miała zostać potężną czarodziejką. Ojciec załatwił jej już nawet miejsce w najlepszym uniwersytecie w Naggarond, ale Lola miała ciekawsze rzeczy do roboty. Nad naukę i karierę przekładała szybkie smoki, umięśnionych barbarzyńców i bale do samego rana. Nie trudno się dziwić, że dla ojca była jedną wielką porażką wychowawczą i codziennie uświadamiała mu, że może i umie powalić sześciu przeciwników jednym ciosem, ale do wychowywania dzieci za cholerę się nie nadaje. Czekał zatem z niecierpliwością na jakiegokolwiek mężczyznę, który przyjdzie do niego poprosić o rękę córki. Czekał i czekał, bo większość znajomych córki zadowalała się wpadnięciem do niej na noc i szybka ucieczką z rana, zanim znajomość stanie się zbyt oficjalna. Lecz pewnego dnia szczęście się do niego uśmiechnęło.
Na dalekiej północy żył sobie pewien nie do końca zdecydowany wyznawca Tzeentcha o imieniu tak długim, iż sam je dawno zapomniał. Kiedyś w młodości wpadła mu w ręce książka opisująca imperialne machiny wojenny. Od tamtego czasu zapałał ogromną miłością do wszelkich strzelających wynalazków. Niestety złośliwi bogowie sprawili, że urodził się na północy, gdzie nie uświadczy się ni pół armaty. Pamiętając jednak słowa ojca – „synu, nigdy nie zapominaj o młodzieńczych marzeniach”, przysiągł sobie, że poświęci życie na poszukiwanie machin wojennych. Po jednej z ogromnych bitew Pan Zmian zlitował się nad swoim przyszłym wyznawcą i zesłał mu sen. W tym śnie lord o bardzo długim imieniu ujrzał miasto mrocznych elfów, a w nim władcę posiadającego mnóstwo rozmaitych zdobycznych machin wojennych. Ponieważ Tzeentch nie lubi monotonii przedstawił swojemu wyznawcy cięzką sytuację rodzinną owego wadcy, sugerując zdobycie machin w inny sposób, niż toporem. Sen zakończyła naga postać Loli, co ostatecznie przekonało chaośnika do wysilenia mózgownicy. Po dziesięciu dniach bardzo intensywnego myślenia w jego głowie pojawiły się już zręby szatańskiego planu.

Tego dnia było dosyć chłodno, Hithaelin leniwie przechadzał się po murze i z rezygnacją obserwował kolejnego znajomego córki wyskakującego przez okno na najnowszy, ulepszony model pegaza i odlatującego z głośnym szelestem skrzydeł. Wtem na horyzoncie zauważył ogromnego smoka zbliżającego się do miasta. Od początku coś mu nie pasowało – smok był dwugłowy, co od razu sugerowało użycie armat, aczkolwiek miał w sobie coś, co nie pozwalało Hithaelinowi tak po prostu go zastrzelić. Smok był pomalowany na biało, w pysku miał olbrzymią torbę z kwiatami, a dosiadający go wojownik wymachiwał biała flagą z czerwonym serduszkiem. Hithaelin czekał zatem cierpliwie, a po chwili jego ludzie wskazali smokowi lądowisko. Jeździec zeskoczył z potwora, klęknął i przemówił:

- Szanowny książę, władco północy, królu czterech stron świata, pokornie proszę o rękę Twej córki. O jej urodzie i mądrości krążą na północy legendy, gdy tylko ujrzałem ją we śnie od razu ja pokochałem. Wiem, iż jestem tylko jednym z tysięcy młodzieńców wzdychających do niej, ale ręczę że kocham ją najszczerzej i najmocniej, czego gotów dowieść jestem w dowolny sposób.
- Powstań, panie. Słudzy wskażą ci komnatę, a ja zapraszam cię na wieczorną wieczerzę, gdzie poznasz moją córkę i okaże się, czy przypadniecie sobie do gustu. Aha, umyj smoka – córka nie lubi białego.

Wieczorem w trakcie wieczornej wieczerzy książę przedstawił Loli jej nowego adoratora i szybko się oddalił, nie mogąc znieść słodkiego głosiku córki. Pił z radości całą noc, dziękując bogom za zaistniałą sytuację, obawiając się jednocześnie, czy bezgraniczna głupota jego córki nie zniechęci kolejnego młodzieńca. Na szczęście jego obawy okazały się płonne, o czym przekonał się następnego dnia. Rano udał się do komnaty córki dowiedzieć się, jak uda jej się ostatni wieczór.

- Tato, on jest fantastyczny. Widziałeś jakiego ma smoka? W pięknym, ciemnobłękitnym kolorze i ma podwójna głowę. Żadna z moich koleżanek nie ma chłopaka z takim smokiem. I jaki on jest umięśniony, jak dobrze zbudowany i umie czarować, i ma długie blond włosy i dwa członki. Dwa! Nigdy nie spotkałam takiego faceta – jest fantastyczny!
- No to dobrze, córuś. Tatuś musi teraz iść zająć się bardzo ważnymi sprawami.

Hithaelin skierował swoje kroki do komnaty przybysza i zapytał go o wrażenia związane z córką.

- Wiesz panie, że twa córka jest wspaniałą kobietą. Aczkolwiek z całym szacunkiem dla jej olbrzymiej mądrości i wrażliwości, z racji młodego wieku mnóstwo jeszcze zostało przed nią do poznania. Jak sam panie wiesz, nauka dziś jest bardzo droga, a me północne królestwo do najbogatszych nie należy i brak tam naprawdę znanych przybytków wiedzy. Dlatego, by nie stracić takiego talentu, potrzebują panie Twojej pomocy. Odpowiedni posag na pewno ułatwi twojej córce dalszy rozwój. Tak się akurat składa, że u nas największym zainteresowaniem cieszą się machiny wojenne i można za nie dostać naprawdę sporo złota. Nasi kupcy nie są zbyt wymagający i zainteresują się wszystkim, co strzela. A ty panie, na pewno masz w swych piwnicach mnóstwo starych, zniszczonych i nie potrzebnych już twej armii konstrukcji.
- Sugerujesz panie, że mam ci oddać część mojej artylerii, w zamian za ślub z moją córką. A co by cię interesowało, przyszły zięciu?
- A ze cztery armaty, z pięć balist.
- Wchodzę w to – rzekł szybko Hithaelin, wiedząc, że druga taka okazja się nie nadarzy.
- Ślub, panie, jeśli nie masz nic przeciwko zorganizuję u siebie w lodowym pałacu za dwa tygodnie.
- W porządku, nie ma na co czekać, skoro tak bardzo ją kochasz. Córka wraz ze swym orszakiem, będzie gotowa do drogi w ciągu trzech godzin.

I tak oto dzięki wsparciu niezawodnego pana zmian, wojownik chaosu wrócił do siebie będąc w posiadaniu cycatej blondynki oraz kompanii artylerii. Hithaelin obdarował zięcia dodatkowo goblińską drużyną strzelecką, którą jedno z plemion zielonoskórych przysłało mu w darze oraz wyrzutnią szkieletów – urodzinowym prezentem od szalonego nekromanty konstruktora. A z okazji ślubu, bogowie chaosu obdarowali swego wiernego wyznawcę trzecim członkiem, by pożycie małżeńskie rozwijało się szczęśliwie.
Warhammer Pro-Tip #2: If Purple Sun isn't winning the game for you, consider using it more.

Awatar użytkownika
viatroof
Chuck Norris
Posty: 382
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: viatroof »

Smok był pomalowany na biało, w pysku miał olbrzymią torbę z kwiatami, a dosiadający go wojownik wymachiwał biała flagą z czerwonym serduszkiem.
:shock:
Tak jak normalnie nie lubię czytać nic na monitorze, tak tym razem wszystkie trzy były świetne :D Więcej :!:

Awatar użytkownika
Artein
Masakrator
Posty: 2284

Post autor: Artein »

Muszę w końcu wziąć się do kupy i spisać historię mojej armii Czarnej Arki Krwawego Klasztoru Khaine'a, kapitana Rathala, Arteina Blacksorrow - najmłodszego syna jednego z wyżej postawionych lordów Ghrond i kilku innych równie interesujących postaci....

Awatar użytkownika
Artein
Masakrator
Posty: 2284

Post autor: Artein »

znalazłem zaczęty prawie rok temu większy projekt, może znajdę siły na kontynuowanie
Najpierw jego nozdrza odebrały zapach, woń śmierci, bólu i rozpaczy. Następnym zmysłem był słuch, ten dźwięk zapadał w sercu, nawet najczarniejszym, na całą wieczność. Przerażający odgłos, było w nim coś z ryku dzikich bestii, coś z jęku potępionych ale również coś z sadystycznego śmiechu oprawców. Trudno powiedzieć, która część wywoływała u niego lekko dreszcz, u niego, Rathala, kapitana Klasztoru Khaine'e, jednej z najstraszliwszych Czarnych Arek jakie pływały po Wielkim Oceanie, u niego, Druchii, potomka ludu Nagarythe, wojowników Aenariona, Wybrańcy Khaine'a. Po stu latach nieobecności Rathal był wreszcie w domu.

Z ciemnej mgły zaczęły wyłaniać się kształty, wieże, mury, okręty. Rathal wydał rozkaz zatrzymania Arki. Druchii następnie owinął się ciaśniej płaszczem z morskiego smoka i wszedł do środka Klasztoru. Szedł pewnie krętymi korytarzami i schodami aż doszedł do pomieszczenia przypominającego niewielkie doki. Łódź była już przygotowana.

Rathal wsiadł na pokład i skinął obecnym nań Korsarzom. Po niecałej minucie okręt ruszył napędziany siłą blisko setki niewolników. Łódź wpłynęła w iluzoryczną ścianę i Rathal znów mógł podziwiać miasto. Karond Kar, bastion Władców Bestii, jedno z sześciu potężnych miast Naggaroth, kraju Mrocznych Elfów, miejsce, przez które co dzień przewijało się tysiące niewolników.

W powietrzu unosił się dym pochodzący z ołtarzy Khaela Mensa Khaine'a, boga Druchii. W okół wysokich niczym góry wież krążyły harpie, pół-elfki, pół-bestie z ostrymi niczym najlepsze miecze szponami i kłami.

Tak, Rathal mógł powiedzieć, że wreszczie wrócił do domu. Nie powiedział tak jednak.

Łódź przycumowała do jednego z doków w prawdopodobnie największym porcie świata. Tam czekał już na Rathala lord Blacksorrow z Ghrond.
i więcej nie napisałem

Awatar użytkownika
Jonas
Wałkarz
Posty: 91
Lokalizacja: Skąd inąd.

Post autor: Jonas »

Murmandamusie, dlaczego nie dopisałeś mojej armii do listy? Czuję się olany :wink:
"Wake up, Mr. Freeman. Wake up, and smell the ashes..."

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

Wybacz. Moje przeoczenie. Już uzupełniłem.
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Awatar użytkownika
Artein
Masakrator
Posty: 2284

Post autor: Artein »

a moja Arka ma błędną nazwę....

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

poprawione
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Awatar użytkownika
zaf
Masakrator
Posty: 2653
Lokalizacja: bedzin/k-ce

Post autor: zaf »

historie musze zrobic - narazie mam zarys pomyslu i inne opowiadanie pisze. jednak spodziewajcie sie kiedys ze umieszcze tutaj :P
armia z karond kar - najemna - czyli ktora rodzina zaplaci wiecej - tym lepiej ;) narazie oplacana jest armia przez 3cia rodzine tegoz szacownego miasta
motto: "nie ma takiego problemu, ktory nie zalatwi blysk stali lub dzwięk monety"

Awatar użytkownika
Jankiel
Sol Invictus
Posty: 8228
Lokalizacja: Szybki Szpil

Post autor: Jankiel »

Proszę o zmianę "Obrońców" na "Rebeliantów"
Nie udało mi się znaleźć drugiej trzeciej historii armii, wersji "standardowej", gdzie wszystko jest opisane.
Warhammer Pro-Tip #2: If Purple Sun isn't winning the game for you, consider using it more.

ODPOWIEDZ