Arena Śmierci nr 33 - W Czeluściach Pod-Świata
Re: Arena Śmierci nr 33 - W Czeluściach Pod-Świata
[tfu mój błąd, no nic dorwiemy tylko mumie]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Maria, Selina, Willard i mniej rozgarnięte pół moich Norsów broni miasta Norsmenów a Bjarn poleciał właśnie im na ratunek, walka na arenie jest już własciwie skończona ]
Magnus bez ustanku wyżynał nacierajace bestie pod bramą/wejściem do miasta ,gdy zorientował sie ,że wszystkie stwory watahami udawały sie do miasta ,atakując innych zawdoników rzucił sie za nimi. Gdy był już w podziemnym miescie ujrzał nieciekawy widok - bestie ostaczały obrońców ,którzy z całych sił próbowali przetrwać ataki zaciskąjąc coraz węższy krąg. Czym prędzej von Bittenberg wbiegł do budynku ,w środku zorientował się ,ze pełni on funkcję zbrojowni - walały się w nim hałdy przeróżnych broni ,od prostych bretońskich sztyletów ,aż po ozdobne wymyśle arabiańskie lance. Nie tracąc czasu wbiegł na kolejne piętro ,jego oczom ukazały się rozłupane na spore głazy starożytne pomniki elfów ,całe pokryte runami. Inkwizytor wzdrygnął się i wbiegł na 2 piętro ,cieności rozjaśniał tylko stary kamienny piecyk ,gdy Magnus przyjrzał się dokładnej ,spostrzegł ,że na ścianach ,niczym gobeliny wiszą dziesiątki przeróżnych sztandarów ,głównie jego uwagę przykuł niebiesko-srebrny sztandar ,pokryty zdobieniami na kształt wilków ,który nawet trochę nie wydawał się uszkodzony oraz cały ,poplamiony krwią proporzec ,widniał na nim symbol ośmioramiennej gwiazdy Chaosu ,na tle niedbale wyhaftowanych czaszek. Von Bittenberg splunął ,po czym zerwał go ze śniany ,podczas czego zza neigo wyleciało parę drobnych robaków. Owinął go wokół kawałka drewna ,podpalił i wybiegł na dach. Ze szczytu budynku widać było okropny widok - wielkie zaniedbane miasto ,an jego środku rynek ,a na nim oddział zawodników otaczany przez potwory ,w oddali Magnus zobaczył parę oddziałów niewolników ,którzy czym prędzej oddalali się od centrum miasta ,mimo ,iż ich nadzorcy brutalnei samgali ich batami ,aby ruszyli z pomocą. Łowca podjął decyzję ,aby pomóc zawodniką. Natychmiast polał dach łatwopalną substancją,wyjął z torby ksiegę ,po czym zaczął odczytywać egzorcyzm z staroświatowym języku ,który zakończył słowami "Stworzenia piekielne!!! Z czeluści powstałe!!! Odpędzam was!!! W imię Sigmara odpędzam was!!! Nie będzie litości... nie będzie miłosierdzia...nie będzie odwrotu... wasze dusze zostaną oczyszczone na wieki! Niech się stanie!!!" po ostatnim głośno wykrzyczanym zwrocie inkiwzytor cisnął pochodnię za siebie. Uniósł księgę nad głową ,po czym zniknął w chmurze ciemnego dymu... cały budynek zaczął płonąć potężnie oślepiajacymi płomieniami ,z pożaru uniosły się kłęby dymu ,które z braku możliwości rozwiania się w powietrzu zaczęły kłębic sie nad miastem. Cała dzielnica była pełna czarnego ,duszącego dymu ,który roznosił się po ulicach. Chwilowo przerwało to walkę ,z powodu braku widoczności i świeżego powietrza.
[Takie małe zatrucie środowiska...ekhu ]
[Takie małe zatrucie środowiska...ekhu ]
Ostatnio zmieniony 21 mar 2013, o 20:34 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ kurna wczoraj naskrobałem epicki kawał tekstu, ale chyba byłem nie całkiem trzeźwy bo przed wysłaniem nie skopiowałem jak zwykle i mnie wylogowało, posyłając tekst do internetowego warpa. ]
Mimo nagłej poprawy sytuacji obrońcy miasta wciąż przegrywali. Wtedy rozbrzmiał rozkaz Eklafa:
- Wycofać się do Długiego Domu ! Wojowie Jutsvall w formacji !!!
Skromny odwód przejął główny ciężar walki, podczas gdy zabierano rannych i odciągano ich w tył. Leif dostrzegł wykrwawiającego się Turo i nie zastanawiając się czy jeszcze żyje wyszarpnął miecz z pochwy na plecach i rzucił się na pomoc. Przeturlał się między pobliźnionym wteranem, walczącym z Byttingenem, tnąc bestię po nogach. Dopadł do towarzysza i łapiąc za kolczugę zaczął go odciągać w tył.
Leif, będąc łucznikiem dopiero od niedawna włączył się do walki, lecz dźwigając ciężkiego woja sapał z wysiłku, a pot przesiąknął opaskę na włosach, skórznię i koszulę myśliwego. Wtedy jakaś pomocna dłoń także złapała rannego i pomogła odciągnąć go do bezpieczeństwa. Leif nawet nie miał czasu, czy siły spojrzeć kto to był.
Gdy ostatni wojownicy minęli grube drzwi domostwa Rigsjarla, jakiś heroiczny berserker rzucił się z rykiem na szereg bestii, swym życiem dając ziomkom szansę. Eklaf zasalutował ponuro wojownikowi i zablokował z kilkoma pomocnikami drzwi wielką, okutą kłodą.
Po chwili szczęku oręża i dźwięku rozrywania ciała, uderzenia pazurów o drewno rozbrzmiały niczym legion korników.
Rannych ułożono na tyłach domu, gdzie zgromadzili się wszyscy niewalczący mieszkańcy i zaczęto ich opatrywać. Wojownicy z rzadka popijali leżący na stołach miód, po chwili wytchnienia ruszyli do umacniania wrót ławami i stołami, poganiani przez zarządcę.
Zawodnicy legli pod ścianami, dysząc i spierając się ze świadomością konca. Maria nerwowo chodziła w koło.
Gdy wierzeje zaczęły prześwitywać, ustawił się przed nimi szereg obrońców, zdecydowanych drogo sprzedać życie. Tylko Maria gdzieś zniknęła.
Nagle usłyszeli szczęk. Nie szponów o żelazne okucia Długiego Domu, lecz szczęk broni. I wycie Byttingenów.
Bjarn natarł na stwory, zaparł się nogami i osłonił tarczą. Obrócił impet pierwszej skaczącej bestii, przeciw niej. Przerzucił ją za plecy i rozorał, wzdłuż wystającego kręgosłupa zanim się podniosła. Zaszarżował na największą ciżbę stworów wykrzykując:
- EISS-VANR-FIORD !!! - okrzyk podjęli jego towarzysze, biegnący tuż za nim. Bjarn wpadł w szereg bestii, zamaszyście tnąc poziomo toporem. Czwórka norsmenów była tuż za nim. Jednak i tak jedynym, który ledwo dorównywał Ingvarssonowi w szerzeniu zniszczenia był Kharlot. Topory obu wybrańców zmieniły się w smugi, szatkujące zaskoczone stwory. Po chwili usłyszeli trzask. To Maria wybiła dziurę w ścianie na piętrze i wskoczyła między bestie, siekąc z wściekłością ostrzami. Wrota Długiego Domu także rozwarły się i wypadli z nich obrońcy. Willard ciął szeroko mieczem, biorąc krwawy wergild za swój strach. Usłyszeli trzask pistoletu Seliny. Falanga Norsmenów wypadła na Byttingeny, prowadzona przez Eklafa i bliźniaków Torstenssonów. Aura strachu, jaką roztaczały wcześniej demony zniknęła jak śnieg w lecie. Otoczone bestie próbowały ucieczki, jednak były chwytane i zabijane bez litości.
Na tle wschodzącego, krawego słońca Bjarn uniosł okrwawiony, jarzący się topór. Wokół Wydartego Morzu urósł wielki stos ciał potworów.
Wszyscy złączyli swe głosy w okrzyku zwycięstwa.
Po wszystkim skaveny wysłały prawdziwe hordy niewolników, które pozbierały ciała Byttingenów na ogromny stos obok Areny, poganiane przez zastępy nadzorców klanu Moulder. Nikt nie wiedział w jakim niecnym celu je wykorzystają, ale wystarczyło że do południa zniknęły razem ze wszystkimi ciałami bestii. Spacz-inżynierowie zaczęli naprawy budynku i oznajmili że będzie nazajutrz gotowy do osunięcia.
Sarlsowie ułożyli wielkie stosy pogrzebowe dla kilkudziesięciu swych poległych a niedobitki ich niewolników zaczęły usuwać ślady zniszczeń.
Zwycięskich poległych odprawiono z szacunkiem na dwór przodów po tym jak zniknęły skaveny z ciałami bestii. Wieść o złamaniu klątwy obiegła całe ziemie Sarlsów, wespół z legendą o odwadze tajemniczej grupy bohaterów. Eklaf nie wiedząc jak mógłby się odwdzięczyć walczącym zawodnikom, zorganizował dla nich najwspanialszą ucztę, jaką od dawna widzieli. Bjarn i Kharlot pierwsi przyjęli zaproszenia, po tym jak powiedziano im że arena rusza dopiero jutro. Wieczorem, przy huczących paleniskach i dźwięku sag, rogach napełnianych wybornym miodem i przynoszonych półmiskach, uginających się od jadła żywi świętowali.
Magnus kometą Sigmara odganiał ciekawych Norsów od swego miejsca a Aszkael huczał, opowiadając o krainie Bogów.
Zawodnicy dostali najbardziej honorowe miejsca i zastawy, zwykle należące się Rigsjarlowi i bohaterom. Bjarn, siedzący na rzeźbionym tronie był okrzykiwany i oklaskiwany przy każdym ruchu. Gdy pałaszował morsa w miodzie podszedł do niego Eklaf i oznajmił że z użyciem potężnych eliksirów zmarłego Vitki uleczyli jego umierającego towarzysza. "Wszystko bez wyjątku dla bohatera." - krzyknął zarządca. "Nie rozlewaj dziewko to miód samego Rigsjarla ! Ha ha !"
Uczta trwała w najlepsze, gdy do Kharlota podeszli Haakar, Leif i Thorrvald. Byli nieco spięci.
- Dzięki za uratowanie życia i tego no... - szurając stopą szturchnął Thorrvalda. Wojownik odkaszlnął i rzekł:
- W ramach podzięki wymyśleliśmy że to... no wiesz z południówką zostanie między nami czterema... na Czwórkę i naszych Bogów. - Leif i Haakar zgodnie skinęli głowami. Kharlot powstrzymał usmiech i wybuch radości.
- Ja także wam więc dziękuję. A teraz siądźmy i pijmy póki noc młoda ! - rzekł przekrzykując skaldów i zanurzył złoty róg w beczce z miodem. "Bylebym tylko się po pijaku nie wygadał komuś... to byłaby dopiero ironia.." - pomyslał wychylając do dna naczynie Kruszący Czaszki.
[ Oficjalny koniec jednego eventa a w ramach podzięki dla wszystkich walczących (czyli nie elfa), taki mały kolejny - prawdziwa nordycka uczta, jak z sag, miłej zabawy ]
Mimo nagłej poprawy sytuacji obrońcy miasta wciąż przegrywali. Wtedy rozbrzmiał rozkaz Eklafa:
- Wycofać się do Długiego Domu ! Wojowie Jutsvall w formacji !!!
Skromny odwód przejął główny ciężar walki, podczas gdy zabierano rannych i odciągano ich w tył. Leif dostrzegł wykrwawiającego się Turo i nie zastanawiając się czy jeszcze żyje wyszarpnął miecz z pochwy na plecach i rzucił się na pomoc. Przeturlał się między pobliźnionym wteranem, walczącym z Byttingenem, tnąc bestię po nogach. Dopadł do towarzysza i łapiąc za kolczugę zaczął go odciągać w tył.
Leif, będąc łucznikiem dopiero od niedawna włączył się do walki, lecz dźwigając ciężkiego woja sapał z wysiłku, a pot przesiąknął opaskę na włosach, skórznię i koszulę myśliwego. Wtedy jakaś pomocna dłoń także złapała rannego i pomogła odciągnąć go do bezpieczeństwa. Leif nawet nie miał czasu, czy siły spojrzeć kto to był.
Gdy ostatni wojownicy minęli grube drzwi domostwa Rigsjarla, jakiś heroiczny berserker rzucił się z rykiem na szereg bestii, swym życiem dając ziomkom szansę. Eklaf zasalutował ponuro wojownikowi i zablokował z kilkoma pomocnikami drzwi wielką, okutą kłodą.
Po chwili szczęku oręża i dźwięku rozrywania ciała, uderzenia pazurów o drewno rozbrzmiały niczym legion korników.
Rannych ułożono na tyłach domu, gdzie zgromadzili się wszyscy niewalczący mieszkańcy i zaczęto ich opatrywać. Wojownicy z rzadka popijali leżący na stołach miód, po chwili wytchnienia ruszyli do umacniania wrót ławami i stołami, poganiani przez zarządcę.
Zawodnicy legli pod ścianami, dysząc i spierając się ze świadomością konca. Maria nerwowo chodziła w koło.
Gdy wierzeje zaczęły prześwitywać, ustawił się przed nimi szereg obrońców, zdecydowanych drogo sprzedać życie. Tylko Maria gdzieś zniknęła.
Nagle usłyszeli szczęk. Nie szponów o żelazne okucia Długiego Domu, lecz szczęk broni. I wycie Byttingenów.
Bjarn natarł na stwory, zaparł się nogami i osłonił tarczą. Obrócił impet pierwszej skaczącej bestii, przeciw niej. Przerzucił ją za plecy i rozorał, wzdłuż wystającego kręgosłupa zanim się podniosła. Zaszarżował na największą ciżbę stworów wykrzykując:
- EISS-VANR-FIORD !!! - okrzyk podjęli jego towarzysze, biegnący tuż za nim. Bjarn wpadł w szereg bestii, zamaszyście tnąc poziomo toporem. Czwórka norsmenów była tuż za nim. Jednak i tak jedynym, który ledwo dorównywał Ingvarssonowi w szerzeniu zniszczenia był Kharlot. Topory obu wybrańców zmieniły się w smugi, szatkujące zaskoczone stwory. Po chwili usłyszeli trzask. To Maria wybiła dziurę w ścianie na piętrze i wskoczyła między bestie, siekąc z wściekłością ostrzami. Wrota Długiego Domu także rozwarły się i wypadli z nich obrońcy. Willard ciął szeroko mieczem, biorąc krwawy wergild za swój strach. Usłyszeli trzask pistoletu Seliny. Falanga Norsmenów wypadła na Byttingeny, prowadzona przez Eklafa i bliźniaków Torstenssonów. Aura strachu, jaką roztaczały wcześniej demony zniknęła jak śnieg w lecie. Otoczone bestie próbowały ucieczki, jednak były chwytane i zabijane bez litości.
Na tle wschodzącego, krawego słońca Bjarn uniosł okrwawiony, jarzący się topór. Wokół Wydartego Morzu urósł wielki stos ciał potworów.
Wszyscy złączyli swe głosy w okrzyku zwycięstwa.
Po wszystkim skaveny wysłały prawdziwe hordy niewolników, które pozbierały ciała Byttingenów na ogromny stos obok Areny, poganiane przez zastępy nadzorców klanu Moulder. Nikt nie wiedział w jakim niecnym celu je wykorzystają, ale wystarczyło że do południa zniknęły razem ze wszystkimi ciałami bestii. Spacz-inżynierowie zaczęli naprawy budynku i oznajmili że będzie nazajutrz gotowy do osunięcia.
Sarlsowie ułożyli wielkie stosy pogrzebowe dla kilkudziesięciu swych poległych a niedobitki ich niewolników zaczęły usuwać ślady zniszczeń.
Zwycięskich poległych odprawiono z szacunkiem na dwór przodów po tym jak zniknęły skaveny z ciałami bestii. Wieść o złamaniu klątwy obiegła całe ziemie Sarlsów, wespół z legendą o odwadze tajemniczej grupy bohaterów. Eklaf nie wiedząc jak mógłby się odwdzięczyć walczącym zawodnikom, zorganizował dla nich najwspanialszą ucztę, jaką od dawna widzieli. Bjarn i Kharlot pierwsi przyjęli zaproszenia, po tym jak powiedziano im że arena rusza dopiero jutro. Wieczorem, przy huczących paleniskach i dźwięku sag, rogach napełnianych wybornym miodem i przynoszonych półmiskach, uginających się od jadła żywi świętowali.
Magnus kometą Sigmara odganiał ciekawych Norsów od swego miejsca a Aszkael huczał, opowiadając o krainie Bogów.
Zawodnicy dostali najbardziej honorowe miejsca i zastawy, zwykle należące się Rigsjarlowi i bohaterom. Bjarn, siedzący na rzeźbionym tronie był okrzykiwany i oklaskiwany przy każdym ruchu. Gdy pałaszował morsa w miodzie podszedł do niego Eklaf i oznajmił że z użyciem potężnych eliksirów zmarłego Vitki uleczyli jego umierającego towarzysza. "Wszystko bez wyjątku dla bohatera." - krzyknął zarządca. "Nie rozlewaj dziewko to miód samego Rigsjarla ! Ha ha !"
Uczta trwała w najlepsze, gdy do Kharlota podeszli Haakar, Leif i Thorrvald. Byli nieco spięci.
- Dzięki za uratowanie życia i tego no... - szurając stopą szturchnął Thorrvalda. Wojownik odkaszlnął i rzekł:
- W ramach podzięki wymyśleliśmy że to... no wiesz z południówką zostanie między nami czterema... na Czwórkę i naszych Bogów. - Leif i Haakar zgodnie skinęli głowami. Kharlot powstrzymał usmiech i wybuch radości.
- Ja także wam więc dziękuję. A teraz siądźmy i pijmy póki noc młoda ! - rzekł przekrzykując skaldów i zanurzył złoty róg w beczce z miodem. "Bylebym tylko się po pijaku nie wygadał komuś... to byłaby dopiero ironia.." - pomyslał wychylając do dna naczynie Kruszący Czaszki.
[ Oficjalny koniec jednego eventa a w ramach podzięki dla wszystkich walczących (czyli nie elfa), taki mały kolejny - prawdziwa nordycka uczta, jak z sag, miłej zabawy ]
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Bez przesady, ile można się naparzać? Najpierw w karczmie, potem pojedynki i abominację czy to was już ciut nie nudzi? Mnie już trochę tak, dlatego nie wziąłem udziału (jak zresztą i czarodziej Hysis) przy okazji wraz z Giamco opracowujemy inny event.]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-Uwielbiam zapach krwi o poranku. To zapach zwycięstwa!
Kharlot stał na pobojowisku napawając się wiktorią. To była długa noc i pełna wrażeń. Wielu poległo, lecz z pewnością Odyn podejmie ich na uczcie w Vallhali. Na szczęście Selina nie ucierpiała w starciu. Zamienili tylko kilka słów, potem przybyły wieści od szczurów. Mieli czas do jutra. Dzień minął na uprzątnięciu ciał, naprawianiu szkód i tym podobne. Gospodarze w swej wdzięczności zaprosili bohaterów na ucztę, która miała odbyć się dziś wieczorem.
Zmierzchało. Pochodnie zapłonęły, zalśniła miedź, zadzwoniły kotły. Rozpoczęła się wieczerza. Od misek pełnych wyśmienitego jadła uginały się stoły, piwo, wino i miód lały się litrami. Kucharze zadziwili wszystkich swym kunsztem, serwując wymyślne pieczenie, ryby i desery. Przy stole gawędzono i opowiadano, wznoszono toasty i śpiewano. Skaldowie już układali pieśni o męstwie i wiktorii, o Bjarnie, Kharlocie i dzielnych obrońcach ziemi Saarlsów. Kruszący Czaszki raz po raz szukał się kuflem z Wydartym Morzu. Widział jak z zapartym tchem bliźniacy słuchali o przebiegu bitwy u wrót areny. Przy fragmencie o upadku wodza wrogów Thorrvald skinął z uznaniem w kierunku Kharlota. Bjarn ponownie wbił zęby w mięsiwo.
-Pieśni o dzisiejszych zdarzeniach długo będą śpiewane przez skaldów, a nie przeszliśmy jeszcze do ćwierćfinałów. Udział w Arenie okazał się być owocnym posunięciem. Obaj okryliśmy się chwałą!-rzekł przeżuwając.
-Wielu potrzebuje lat by dokonać choćby części z naszych czynów. Bogowie z pewnością są zadowoleni.-odpowiedział Kharlot.- Razem stawimy czoło każdemu wrogowi!
-Kroczymy ścieżką przeznaczenia. Obyśmy odnaleźli to czego szukamy.
-Powiadają, że nagrodą na końcu tej drogi okazuje się podróż sama w sobie.-stwierdził Kharlot.
-Ha, dobrze powiedziane. Wypijmy za to. I na pohybel każdemu wrogowi, kto ośmieli wejść nam w drogę!
-Na pohybel!
Biesiada trwała. Co mniej wytrwali odnaleźli drogę pod stół, staczając się w objęcia Morfeusza.
Dużo później, gdy ogień ledwo się tlił, a pod stołem zrobiło się ciasno Kharlot udał się na spoczynek. Bohaterom oddano do dyspozycji małe oddzielne pokoje na piętrze. Kruszący Czaszki podszedł do okna. Bjarn miał rację. Cóż jeszcze los nam przyniesie, gdy podążamy tą drogą -pomyślał. Drzwi skrzypnęły lekko, miękkie kroki były ledwo słyszalne. Selina zamknęła drzwi. Wreszcie sami. Nie potrzebowali słów. Zaczeli powoli, ostrożnie, jakby lękali się ponownego przyłapania. Odpięty pas z mieczem zadzwonił o podłogę, podobnie jak topory. Długie, skórzane buty poleciały pod ścianę, hełm poturlał się po posadzce, za nim poleciały rękawice, naramienniki i płaszcz. Guziki w jej kaftanie stawiały zacięty opór, na szczęście nie deprymowało ją to, podobnie brzdęki jakie wydawała czerwona zbroja, lądująca we fragmentach po całym pokoju. Na dole Haakar przebudził się pod stołem. Zaklął paskudnie, wyrażając sprzeciw przeciwko hałasom nie dającym odpocząć zmęczonemu wojowi, po czym przewrócił się na drugi bok i zasnął. Na górze Selinie i Kharlotowi w końcu udało się pozbyć odzienia. Twarde łoże było wielkim luksusem jak na norsmeńskie standardy, na szczęście oboje przywykli do trudów. Futra przyjemnie łaskotały ciało, chroniły przed chłodem nocy wdzierającym się przez okno, choć bez nich było i tak wystarczająco gorąco. Na parapecie wylądował Crack. Przechylił głowę i patrzył na zmagania kochanków. Miłosny taniec przypominał walkę, gdzie każda ze stron starała się zadać drugiej jak największą rozkosz. Kharlot wyczuwał pod palcami niewielkie, lecz liczne blizny. Kto wie, co ona przeszła zanim trafiła tu, na ziemie Skaalsów? "Walka" przebiegała długo, żadne z nich nie chciało się poddać, trwało to aż do utraty tchu. Palce Seliny wpiły się z plecy Kharlota, z jej ust wydobywał się cichy jęk, przymknąwszy oczy zapomniała o całym świecie, o Arenie, skrytobójcach, skavenach, był tylko mały, ciasny pokój po środku surowej krainy. I on. Tej nocy dla obojga nie liczył się nikt inny. Gdy było po wszystkim leżeli spokojnie oddychają ciężko, ona wtulona w niego, on objął ją silnym ramieniem, oboje wsłuchani w ciszę nocnej pory.
Słońce wzrosło się wysoko, gdy Thorrvald obudził się. Morderczy kac trawił go niemiłosiernie. Nie straszny był mu żaden mąż, ni potwór, nie sposób jednak walczyć z takim przeciwnikiem. Westchnął, podrapał się po brodzie i z trudem wstał. Jego przekrwione oczy nieco się ożywiły, gdy jego wzrok spoczął na resztkach piwa. Chciwie przełykał każdą kroplę, aż stwierdził z przykrością, że kubeł jest pusty. Spojrzał na drzwi od jednego z pokojów na piętrze.Kharlot pewnie umiera z pragnienia, sam, z dala od źródła życia. Westchnął i ruszył po schodach z kolejnym niedopitym wczoraj piwem. Po długiej walce w końcu doczłapał się na górę i delikatnie uchylił drzwi.
-Hej, żyjesz?- nie zdążył nawet zajrzeć do środka. Kharlot przebudziwszy się nieco, półprzytomny i zły, że ktoś zakłóca jego spokój sięgnął pod łóżko. Nim Thorrvald wetknął choćby czubek nosa, ciężki topór wgryzł się we drzwi, wyraźnie dając do zrozumienia, by nie przeszkadzać.
-Więcej dla mnie- mruknął młody Norsmen i zatonął w piwnym raju.
Kharlot stał na pobojowisku napawając się wiktorią. To była długa noc i pełna wrażeń. Wielu poległo, lecz z pewnością Odyn podejmie ich na uczcie w Vallhali. Na szczęście Selina nie ucierpiała w starciu. Zamienili tylko kilka słów, potem przybyły wieści od szczurów. Mieli czas do jutra. Dzień minął na uprzątnięciu ciał, naprawianiu szkód i tym podobne. Gospodarze w swej wdzięczności zaprosili bohaterów na ucztę, która miała odbyć się dziś wieczorem.
Zmierzchało. Pochodnie zapłonęły, zalśniła miedź, zadzwoniły kotły. Rozpoczęła się wieczerza. Od misek pełnych wyśmienitego jadła uginały się stoły, piwo, wino i miód lały się litrami. Kucharze zadziwili wszystkich swym kunsztem, serwując wymyślne pieczenie, ryby i desery. Przy stole gawędzono i opowiadano, wznoszono toasty i śpiewano. Skaldowie już układali pieśni o męstwie i wiktorii, o Bjarnie, Kharlocie i dzielnych obrońcach ziemi Saarlsów. Kruszący Czaszki raz po raz szukał się kuflem z Wydartym Morzu. Widział jak z zapartym tchem bliźniacy słuchali o przebiegu bitwy u wrót areny. Przy fragmencie o upadku wodza wrogów Thorrvald skinął z uznaniem w kierunku Kharlota. Bjarn ponownie wbił zęby w mięsiwo.
-Pieśni o dzisiejszych zdarzeniach długo będą śpiewane przez skaldów, a nie przeszliśmy jeszcze do ćwierćfinałów. Udział w Arenie okazał się być owocnym posunięciem. Obaj okryliśmy się chwałą!-rzekł przeżuwając.
-Wielu potrzebuje lat by dokonać choćby części z naszych czynów. Bogowie z pewnością są zadowoleni.-odpowiedział Kharlot.- Razem stawimy czoło każdemu wrogowi!
-Kroczymy ścieżką przeznaczenia. Obyśmy odnaleźli to czego szukamy.
-Powiadają, że nagrodą na końcu tej drogi okazuje się podróż sama w sobie.-stwierdził Kharlot.
-Ha, dobrze powiedziane. Wypijmy za to. I na pohybel każdemu wrogowi, kto ośmieli wejść nam w drogę!
-Na pohybel!
Biesiada trwała. Co mniej wytrwali odnaleźli drogę pod stół, staczając się w objęcia Morfeusza.
Dużo później, gdy ogień ledwo się tlił, a pod stołem zrobiło się ciasno Kharlot udał się na spoczynek. Bohaterom oddano do dyspozycji małe oddzielne pokoje na piętrze. Kruszący Czaszki podszedł do okna. Bjarn miał rację. Cóż jeszcze los nam przyniesie, gdy podążamy tą drogą -pomyślał. Drzwi skrzypnęły lekko, miękkie kroki były ledwo słyszalne. Selina zamknęła drzwi. Wreszcie sami. Nie potrzebowali słów. Zaczeli powoli, ostrożnie, jakby lękali się ponownego przyłapania. Odpięty pas z mieczem zadzwonił o podłogę, podobnie jak topory. Długie, skórzane buty poleciały pod ścianę, hełm poturlał się po posadzce, za nim poleciały rękawice, naramienniki i płaszcz. Guziki w jej kaftanie stawiały zacięty opór, na szczęście nie deprymowało ją to, podobnie brzdęki jakie wydawała czerwona zbroja, lądująca we fragmentach po całym pokoju. Na dole Haakar przebudził się pod stołem. Zaklął paskudnie, wyrażając sprzeciw przeciwko hałasom nie dającym odpocząć zmęczonemu wojowi, po czym przewrócił się na drugi bok i zasnął. Na górze Selinie i Kharlotowi w końcu udało się pozbyć odzienia. Twarde łoże było wielkim luksusem jak na norsmeńskie standardy, na szczęście oboje przywykli do trudów. Futra przyjemnie łaskotały ciało, chroniły przed chłodem nocy wdzierającym się przez okno, choć bez nich było i tak wystarczająco gorąco. Na parapecie wylądował Crack. Przechylił głowę i patrzył na zmagania kochanków. Miłosny taniec przypominał walkę, gdzie każda ze stron starała się zadać drugiej jak największą rozkosz. Kharlot wyczuwał pod palcami niewielkie, lecz liczne blizny. Kto wie, co ona przeszła zanim trafiła tu, na ziemie Skaalsów? "Walka" przebiegała długo, żadne z nich nie chciało się poddać, trwało to aż do utraty tchu. Palce Seliny wpiły się z plecy Kharlota, z jej ust wydobywał się cichy jęk, przymknąwszy oczy zapomniała o całym świecie, o Arenie, skrytobójcach, skavenach, był tylko mały, ciasny pokój po środku surowej krainy. I on. Tej nocy dla obojga nie liczył się nikt inny. Gdy było po wszystkim leżeli spokojnie oddychają ciężko, ona wtulona w niego, on objął ją silnym ramieniem, oboje wsłuchani w ciszę nocnej pory.
Słońce wzrosło się wysoko, gdy Thorrvald obudził się. Morderczy kac trawił go niemiłosiernie. Nie straszny był mu żaden mąż, ni potwór, nie sposób jednak walczyć z takim przeciwnikiem. Westchnął, podrapał się po brodzie i z trudem wstał. Jego przekrwione oczy nieco się ożywiły, gdy jego wzrok spoczął na resztkach piwa. Chciwie przełykał każdą kroplę, aż stwierdził z przykrością, że kubeł jest pusty. Spojrzał na drzwi od jednego z pokojów na piętrze.Kharlot pewnie umiera z pragnienia, sam, z dala od źródła życia. Westchnął i ruszył po schodach z kolejnym niedopitym wczoraj piwem. Po długiej walce w końcu doczłapał się na górę i delikatnie uchylił drzwi.
-Hej, żyjesz?- nie zdążył nawet zajrzeć do środka. Kharlot przebudziwszy się nieco, półprzytomny i zły, że ktoś zakłóca jego spokój sięgnął pod łóżko. Nim Thorrvald wetknął choćby czubek nosa, ciężki topór wgryzł się we drzwi, wyraźnie dając do zrozumienia, by nie przeszkadzać.
-Więcej dla mnie- mruknął młody Norsmen i zatonął w piwnym raju.
Ostatnio zmieniony 23 mar 2013, o 18:06 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ ojtam ojtam, jojczysz bo nie zaprosili cię na ucztę i boisz się przyznać że stchórzyłeśMistrz Miecza Hoetha pisze:[Bez przesady, ile można się naparzać? Najpierw w karczmie, potem pojedynki i abominację czy to was już ciut nie nudzi? Mnie już trochę tak, dlatego nie wziąłem udziału (jak zresztą i czarodziej Hysis) przy okazji wraz z Giamco opracowujemy inny event.]
A miły5 z Hyshisem nie kontaktuje od jakiegoś czasu.
Poza tym walka w tym evencie miała fluffowe uzasadnienie i fajne tło a nie w stylu "coś tam jest, chodźmy z karczmy to zabić". Idąc tym tropem to co też mogą innego robić Chaosyci nie Slaanesha ? Poematy pisać, inteligentna dyskusyjka ? Bo chlanie i składanie ludzi w ofierze w opór jest ciut nudne.
Naviedzony, kiedy walka ? ]
[ Zgadzam się z przedmówcą ,jak jest kliamt i fluff to jest dobrze ]
Magnus siedział przy długim stole wpatrzony w notes ,dokładnie spisał wszystkie imiona poległych dzisiaj wojowników oraz poczynania bestii. Cały czas ,aż do spalenia norsmenów przebywał ,przy ich ciałach ,aby mieć pewność ,że Skaveny nie zaczną przy nich majstrować ,zważywszy na podjerzane rany zadane kłami potworów. Podczas uczty zjadł bardzo wiele ,chciał zregenerować siły ,które zużył uciekając z płonącego budynku "Muszę zwiększyć warstwę ognioodpornej skóry na kapeluszu ...strasznie boli mnie głowa" pomyślał łowca ,dopijając kufel piwa. Mimo uprzedzeń ,że po chwalebnej walce nie szukał sporów ,spokojnie siedział i obserwował innych ,od czasu do czasu zbywając młodych ludzi północy ,zainteresowanych jego osobą. "Sigmarze ,twój wyrok słuszny i wspaniały...lecz dziwię się ,że nie będzie mi dane zabić heretyka albo jakiejś bestii...albowiem będę musiał oczyścić duszę tego wojownika... czy do tego szczury dążą ,aby po to stawać ramię w ramię w obronie honoru,by po chwili musieć odbierać sobie wzajemnie życie... Sigmarze ... wykończ ta rasę podziemia ...bo mi moze nie starczyć kul i sił..."
Magnus siedział przy długim stole wpatrzony w notes ,dokładnie spisał wszystkie imiona poległych dzisiaj wojowników oraz poczynania bestii. Cały czas ,aż do spalenia norsmenów przebywał ,przy ich ciałach ,aby mieć pewność ,że Skaveny nie zaczną przy nich majstrować ,zważywszy na podjerzane rany zadane kłami potworów. Podczas uczty zjadł bardzo wiele ,chciał zregenerować siły ,które zużył uciekając z płonącego budynku "Muszę zwiększyć warstwę ognioodpornej skóry na kapeluszu ...strasznie boli mnie głowa" pomyślał łowca ,dopijając kufel piwa. Mimo uprzedzeń ,że po chwalebnej walce nie szukał sporów ,spokojnie siedział i obserwował innych ,od czasu do czasu zbywając młodych ludzi północy ,zainteresowanych jego osobą. "Sigmarze ,twój wyrok słuszny i wspaniały...lecz dziwię się ,że nie będzie mi dane zabić heretyka albo jakiejś bestii...albowiem będę musiał oczyścić duszę tego wojownika... czy do tego szczury dążą ,aby po to stawać ramię w ramię w obronie honoru,by po chwili musieć odbierać sobie wzajemnie życie... Sigmarze ... wykończ ta rasę podziemia ...bo mi moze nie starczyć kul i sił..."
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[kordelas jedna uwaga spację stawiamy po przecinku nie przed. Uważam, że zamiast uważam ,że. ]
Po zwycięskiej walce nad bestiami, norsmeni wyprawili w swoim grodzie ucztę na część zawodników. Selina przyszła na nią niechętnie, chcąc zachować jak najlepszą formę na jutrzejszą walkę. Podczas gdy ludzie północy urządzili wielką popijawę, najemniczka wypiła najwyżej dwa kufle piwa. Przez większość czasu skubała kolację, rozmyślając nad taktyką przeciwną elfiemu skrytobójcy.
W połowie biesiady Selina wyszła na dwór pragnąc chwilę odpocząć od zgiełku. Usiadła na jakieś beczce na uboczu, wpatrując się w gwiazdy. Z zamyślenia wyrwał ją trzepot skrzydeł. Crak zręcznie wylądował na ramieniu swojej pani. Najemniczka pogłaskała pupila i westchnęła.
-Jutro czeka nas ciężki dzień - powiedziała do ptaka - ale w sumie nie to mnie martwi - spojrzała na towarzysza - jak myślisz powinnam to zrobić?
Intensywne krakanie kobieta wzięła za tak. Chwilę jeszcze posiedziała na dworze po czym wróciła do sali.
Późną nocą wślizgnęła się do kwatery Kharlota.
* * *
Intensywny deszcz spływający po ulicach Marienburga, skutecznie wygonił ludzi z ulic. Pojedyńczy osobnicy szybko załatwiali swoje sprawy i wracali do domów. Nikt nie zauważył grupy cieni przemykającej uliczkami miasta.
Karczma "pod jednym okiem" sprawiała wrażenie zaniedbanej i mającej złą sławę. Bywalcy tawerny mimo niechlujnego wyglądu, nie wywoływali żadnych burd w spokoju sącząc swoje piwo.Wyglądali na rzezimieszków. Po dłuższych oględzinach można było jednak zauważyć, że to tylko pozory. W oczach gości znajdował się twardy najemny profesjonalizm, wartownika na służbie.
Gdy do środka wpadło czterech osiłków z wielkimi lagami, zareagowali błyskawicznie, podnosząc się z miejsc i wyjmując różnego rodzaju broń. Nowo przybyłym udało się jednak powalić trzech nim tamci zaatakowali.
Mała postać wykorzystała zamieszanie i wślizgnęła się na zaplecze. Garth rozejrzał się po piwniczce Większość przestrzeni zajmowały beczki z piwem. Kąt pomieszczenia zasłany był dywanikiem. Nie namyślając się długo karzeł odsunął kobierzec odsłaniając drewnianą klapę. Otworzył ją i cicho zszedł w dół. Znalazł się w niewielkim pomieszczeniu gdzie jedynymi meblami był mały stolik i dwa krzesła. Oprócz Gartha w pokoju nie było nikogo. Szpieg uśmiechnął się do samego siebie. Ta akcja planowana była tygodniami. Wszystko dopięte było na ostatni guzik. Tutejsi strażnicy zostali przekupieni by wymknąć się zanim coś się zacznie. Zadowolony karzeł otworzył następne drzwi. Za nimi ciągnął się wąski korytarz prowadzący do kolejnego wejścia. Przed nim siedziało dwóch kolejnych wartowników, grających w karty. Najwyraźniej jeszcze nie zobaczyli Gartha. Mężczyzna wykorzystał to by cicho się do nich zbliżyć. W końcu jeden najemnik zdołał go zauważyć. W gotujące się do krzyku usta wbił się nóż. Karzeł nie czekał aż jego towarzysz zorientuje się w sytuacji. W paru skokach dopadł go i wyćwiczonym ruchem poderżnął mu gardło.
Wiedział, że w następnym pomieszczeniu znajduje się jego cel. Odetchnął kilka razy i zasłonił usta chustą. Następnie wyjął z torby trzy kule. Nie czekając dłużej, kopniakiem wyważył drzwi. Przez otwór wrzucił trzymane przedmioty. Szklane pociski rozbiły się na podłodze a ich szczątków zaczął wydobywać się gaz. Niestety Garth potrzebował człowieka w pokoju obok żywego i dlatego opary były tylko usypiające. Gdy karzeł wszedł do pomieszczenia, dostał w twarz lagą. Cofnął się zdziwiony. "Facet powinien być dawno nieprzytomny. Ta dawka uśpiłaby niedźwiedzia." Na szczęście był przygotowany też na taką ewentualność. Z nieludzką precyzją doskoczył do przeciwnika i rąbnął go w brzuch. Cel stęknął, upadając na ziemię. Garth szybko wyciągnął z torby pokryte runami kajdanki i założył je mężczyźnie. Potem wywlókł go z jego pokoju by wydostać się z oparów. Wiedział, że gdyby nie gaz zostały by spalony na miejscu. Jego cel był magiem i tylko przez otępienie nie użył zaklęcia.
- Witaj Hektor. Obudziłeś się już? - powiedział z nutą sarkazmu w glosie, szpieg.
- Wiedziałem, że kiedyś po mnie przyjdziesz karle. Czego chcesz? To musi być coś poważnego skoro nie zabiłeś mnie na miejscu - rywal Seliny najwidoczniej dochodził już do siebie.
- Chcę wiedzieć kto wynajął skrytobójców Eshin by zabić zawodników Areny.
- Skąd mam to wiedzieć?
- Słuchaj, jeśli mi pomożesz masz szansę przeżyć, jeśli nie, oddam cię twojemu kolegium - mag-renegat przełknął ślinę z zdenerwowania- wiem, że to ty zorganizowałeś mu spotkanie z skavenami
-Nie wiem kto to, ale wiem dlaczego. Chciał powstrzymać tym samym szczuroludzi - Hektor uśmiechnął się na widok zdziwionej miny Gartha - nie wiedziałeś, że skaveny chcą wykorzystać zwycięzcę?
- Jak? - karzeł był nieprzekonany
- Arena Śmierci nie jest zwykłym wydarzeniem. Podczas niej coś wchłania siłę pokonanych tworząc miejsca mocy. To dzięki nim zwycięzca dostaje zawsze to czego zażąda. W tym przypadku, pewien szary prorok przekonał radę by zorganizować Arenę. To on zamierza wchłonąć tę moc. Uczestnicy tej Areny mając wszyscy zginąć.
-Gdzie on jest? Nie widziałem go na trybunach.
-Ma kwaterę nad areną. Myślę, że powiedziałem ci wystarczająco by przeżyć..
Tasak Gartha przebił czaszkę zdziwionego Hektora.
- A kto mówił coś o przeżyciu?
Karzeł szybko wyszedł z karczmy. Musiał szybko zanieść te wieści swojej pracodawczyni.
W połowie biesiady Selina wyszła na dwór pragnąc chwilę odpocząć od zgiełku. Usiadła na jakieś beczce na uboczu, wpatrując się w gwiazdy. Z zamyślenia wyrwał ją trzepot skrzydeł. Crak zręcznie wylądował na ramieniu swojej pani. Najemniczka pogłaskała pupila i westchnęła.
-Jutro czeka nas ciężki dzień - powiedziała do ptaka - ale w sumie nie to mnie martwi - spojrzała na towarzysza - jak myślisz powinnam to zrobić?
Intensywne krakanie kobieta wzięła za tak. Chwilę jeszcze posiedziała na dworze po czym wróciła do sali.
Późną nocą wślizgnęła się do kwatery Kharlota.
* * *
Intensywny deszcz spływający po ulicach Marienburga, skutecznie wygonił ludzi z ulic. Pojedyńczy osobnicy szybko załatwiali swoje sprawy i wracali do domów. Nikt nie zauważył grupy cieni przemykającej uliczkami miasta.
Karczma "pod jednym okiem" sprawiała wrażenie zaniedbanej i mającej złą sławę. Bywalcy tawerny mimo niechlujnego wyglądu, nie wywoływali żadnych burd w spokoju sącząc swoje piwo.Wyglądali na rzezimieszków. Po dłuższych oględzinach można było jednak zauważyć, że to tylko pozory. W oczach gości znajdował się twardy najemny profesjonalizm, wartownika na służbie.
Gdy do środka wpadło czterech osiłków z wielkimi lagami, zareagowali błyskawicznie, podnosząc się z miejsc i wyjmując różnego rodzaju broń. Nowo przybyłym udało się jednak powalić trzech nim tamci zaatakowali.
Mała postać wykorzystała zamieszanie i wślizgnęła się na zaplecze. Garth rozejrzał się po piwniczce Większość przestrzeni zajmowały beczki z piwem. Kąt pomieszczenia zasłany był dywanikiem. Nie namyślając się długo karzeł odsunął kobierzec odsłaniając drewnianą klapę. Otworzył ją i cicho zszedł w dół. Znalazł się w niewielkim pomieszczeniu gdzie jedynymi meblami był mały stolik i dwa krzesła. Oprócz Gartha w pokoju nie było nikogo. Szpieg uśmiechnął się do samego siebie. Ta akcja planowana była tygodniami. Wszystko dopięte było na ostatni guzik. Tutejsi strażnicy zostali przekupieni by wymknąć się zanim coś się zacznie. Zadowolony karzeł otworzył następne drzwi. Za nimi ciągnął się wąski korytarz prowadzący do kolejnego wejścia. Przed nim siedziało dwóch kolejnych wartowników, grających w karty. Najwyraźniej jeszcze nie zobaczyli Gartha. Mężczyzna wykorzystał to by cicho się do nich zbliżyć. W końcu jeden najemnik zdołał go zauważyć. W gotujące się do krzyku usta wbił się nóż. Karzeł nie czekał aż jego towarzysz zorientuje się w sytuacji. W paru skokach dopadł go i wyćwiczonym ruchem poderżnął mu gardło.
Wiedział, że w następnym pomieszczeniu znajduje się jego cel. Odetchnął kilka razy i zasłonił usta chustą. Następnie wyjął z torby trzy kule. Nie czekając dłużej, kopniakiem wyważył drzwi. Przez otwór wrzucił trzymane przedmioty. Szklane pociski rozbiły się na podłodze a ich szczątków zaczął wydobywać się gaz. Niestety Garth potrzebował człowieka w pokoju obok żywego i dlatego opary były tylko usypiające. Gdy karzeł wszedł do pomieszczenia, dostał w twarz lagą. Cofnął się zdziwiony. "Facet powinien być dawno nieprzytomny. Ta dawka uśpiłaby niedźwiedzia." Na szczęście był przygotowany też na taką ewentualność. Z nieludzką precyzją doskoczył do przeciwnika i rąbnął go w brzuch. Cel stęknął, upadając na ziemię. Garth szybko wyciągnął z torby pokryte runami kajdanki i założył je mężczyźnie. Potem wywlókł go z jego pokoju by wydostać się z oparów. Wiedział, że gdyby nie gaz zostały by spalony na miejscu. Jego cel był magiem i tylko przez otępienie nie użył zaklęcia.
- Witaj Hektor. Obudziłeś się już? - powiedział z nutą sarkazmu w glosie, szpieg.
- Wiedziałem, że kiedyś po mnie przyjdziesz karle. Czego chcesz? To musi być coś poważnego skoro nie zabiłeś mnie na miejscu - rywal Seliny najwidoczniej dochodził już do siebie.
- Chcę wiedzieć kto wynajął skrytobójców Eshin by zabić zawodników Areny.
- Skąd mam to wiedzieć?
- Słuchaj, jeśli mi pomożesz masz szansę przeżyć, jeśli nie, oddam cię twojemu kolegium - mag-renegat przełknął ślinę z zdenerwowania- wiem, że to ty zorganizowałeś mu spotkanie z skavenami
-Nie wiem kto to, ale wiem dlaczego. Chciał powstrzymać tym samym szczuroludzi - Hektor uśmiechnął się na widok zdziwionej miny Gartha - nie wiedziałeś, że skaveny chcą wykorzystać zwycięzcę?
- Jak? - karzeł był nieprzekonany
- Arena Śmierci nie jest zwykłym wydarzeniem. Podczas niej coś wchłania siłę pokonanych tworząc miejsca mocy. To dzięki nim zwycięzca dostaje zawsze to czego zażąda. W tym przypadku, pewien szary prorok przekonał radę by zorganizować Arenę. To on zamierza wchłonąć tę moc. Uczestnicy tej Areny mając wszyscy zginąć.
-Gdzie on jest? Nie widziałem go na trybunach.
-Ma kwaterę nad areną. Myślę, że powiedziałem ci wystarczająco by przeżyć..
Tasak Gartha przebił czaszkę zdziwionego Hektora.
- A kto mówił coś o przeżyciu?
Karzeł szybko wyszedł z karczmy. Musiał szybko zanieść te wieści swojej pracodawczyni.
Malesantha obudziło coś dziwnego. Nic nie usłyszał, niczego nie wyczuł, ale instynkt podpowiadał mu coś innego. Nagle ucichły pijackie pieśni z ulicy obok i głośne skrzypienie chwiejącego się budynku. pobliskiego prawie zawalającego się budynku. Właśnie to go obudziło. Nienaturalna cisza, która aż dzwoniła w uszach. Źródło tej anomalii właśnie skradało się pod ścianą, po lewej stronie Druchii. Wykrywał ją, ponieważ z tamtego miejsca w ogóle nie dobiegały żadne dźwięki. Asasyn przemyślał swoją pozycję. Leżał na brzuchu, nogami w stronę drzwi. Koło łoża, na stoliku położył wcześniej miecz i kuszę pistoletową. Pod ręką miał tylko parę noży do rzucania. Źródło ciszy powoli zbliżało się, było już w połowie miejsca, w którym spał Malesanth. Asasyn, odbijając się z prawej ręki, lewą cisnął nóż a prawą po zrobieniu pełnego obrotu złapał miecz. Jeśli ktoś by to oglądał, cały ten ruch mógłby mu umknąć. W jednej chwili asasyn wyglądał na śpiącego, a mrugnięcie oka później stał na łóżku gotowy do walki, a sztylet leciał w kierunku skradającego się cienia. Rozległ się głuchy stuk, gdy nóż z hartowanej stali wbił się głęboko w ścianę. Asasyn zlustrował pomieszczenie wzrokiem. W pokoju nikogo nie było. Dziwna obecność momentalnie znikła. Za to jego sztylet przytwierdził do ściany jakiś zapisany kawałek papieru, dowodząc, że to nie była tylko paranoja elfa. Szczur, znikający właśnie w dziurze spojrzał na asasyna z wyrzutem.
- Jak nie szczuroludzie, to zwykłe szczury. Cholerne gryzonie. - Mruknął zabójca i zeskoczył z łóżka. Dźwięki wróciły, jako dowód, że to coś, czymkolwiek było, znikło. Podłoga zaskrzypiała głośno, jakby miała zaraz się zawalić. Ich kwatery, zostały przecież zbudowane tak, by tylko dobrze wyglądały. Na zewnątrz pięknie, a wewnątrz zgnilizna. Pozostaje tylko nadzieja, że to wszystko się nie zawali przed końcem turnieju. Bo kiedyś zawali się na pewno. Asasyn wyciągnął sztylet ze ściany i popatrzył na pożółkłą kartkę papieru. Była to mapa skaveńskiego miasta. Koło targu niewolników, w jednym z ciemnych zaułków namalowany był, krwistą czerwienią, mały krzyżyk. Pod mapą widniał napis : Teraz i runa Khaina, która jaśniała lekko w półmroku. Czego od niego może teraz chcieć kult Khaina? Musi się tam udać, nieposłuszeństwo, nawet najmniejsze, karane jest śmiercią Ubrał swój płaszcz, nałożył świeżą truciznę na broń i bełty i przygotowany na wszystko opuścił lokal.
Na miejscu nie zauważył nikogo. Była to wąska, nieuczęszczana uliczka o szerokości mniej więcej dwóch rydwanów, czyli czterech koni koło siebie. Nie było nawet żadnych szczuroludzi, co było naprawdę dziwne. Zmurszałe ściany domów, magazynów i więzień napełniały powietrze odorem zgnilizny. Malesanth stał próbując zignorować ten smród, lustrując uważnie całą uliczkę. Wtem przed nim pojawiła się zakapturzona postać. Tam gdzie przed chwilą było tylko powietrze, nagle zmaterializował się nieznajomy. Znikąd. Jak duch. Asasyn, zaskoczony, jak najszybciej odskoczył na bezpieczną odległość.
- Beznadziejny - prychnęła postać. W tej chwili Malesanth go rozpoznał. Wezbrała w nim straszliwa fala nienawiści i wściekłości. Dysząc z żądzy mordu rzucił się, ze straszliwą prędkością, by zabić, rozsiekać, rozczłonkować, poćwiartować.
Walka skończyła się bardzo szybko. Najpierw było słychać kilka tak szybkich uderzeń stali o stal, że zlały się w jedno. W następnej chwili nieznajomy, nawet nie wyciągnowszy broni, stał przy osuwającym się na ścianie zabójcy Druhii.
- Jak mówiłem beznadziejny, nie wiem jakim cudem to akurat ty zostałeś asasynem. Jesteś wolny, przewidywalny i słaby. - był to mistrz Malesantha. Od niego nauczył się wszystkiego co umie. Teraz patrzył ,sparaliżowany jego jednym ruchem, na niego ze straszliwą nienawiścią.
- Co się gapisz, robaku - kopnął go w twarz. Rozległo się obrzydliwe chrupnięcie miażdżonej chrząstki nosa. Polała się krew. Na twarz oprawcy wypełzł szyderczy uśmieszek. Jednak w następnej chwili odstąpił i usiadł na pobliskim starym fragmencie ruin.
- Niestety nie przybyłem tu dla przyjemności - westchnął - Mam ci coś przekazać - to mówiąc wyjął jakiś wisiorek. Był to czarny, obsydianowy kamień szlifowany na markizę. Wisiał on na srebrnym łańcuszku, czuć było od niego magię. Zawiesił go na szyi Malesantha.
- Ten talizman ma być dla ciebie dodatkową motywacją i karą, jeśli nie wygrasz przynajmniej jednej walki, przynosząc wstyd kultowi Khaina - uśmiechnął się lekko, samymi kącikami ust - Pewnie zastanawiasz się co możemy ci zrobić, skoro i tak umrzesz na arenie. Ten amulet, który ci dałem, gdy umrzesz, pochwyci twoją duszę, którą potem wykorzystamy wedle naszej woli. I niema możliwości by było to dla ciebie przyjemne. - widać było, że rozkoszuje się strachem, który dostrzegł w oczach Malesantha.
- To tyle - wstał - Aha, właśnie. Nawet nie próbuj mnie śledzić - I odszedł zostawiając mrocznego elfa upokorzonego, pokonanego i sparaliżowanego. Jednak w jego duszy szalał gniew i nienawiść tak straszliwe, że chyba tylko demon mógłby coś takiego odczuwać.
Gdy wracał jego twarz przypominała maskę. Nie wyrażała zupełnie żadnych emocji, które w nim szalały. Odczuwał wściekłość tak potężną, że kogoś o słabszej samokontroli zamieniłaby w szalejącego mordercą. Kręcił się po targu niewolników. Nie chciał chwilowo wracać do kwatery, musiał znaleźć jakiś sposób by się wyżyć.
Nagle zauważył coś, co go tak zdziwiło, że na chwilę zapomniał o całym wcześniejszym zdarzeniu. Wśród niewolników w klatkach zauważył rodowitą elfkę! Na jego twarz wpełzł straszliwy uśmieszek. Asasyn podszedł do szczura - handlarza niewolników.
- Masz, to za tę elfkę - rzucił mu chudą sakiewkę. Handlarz złapał ją i zajrzał do środka.
- To zza mmmało, pppanie - potężny kopniak cisnął nim o ścianę. Asasyn przeciął kłódkę od klatki elfki i wyciągnął ją. Była nieprzytomna, widać było, że ktoś ją torturował. Druhii zarzucił ją sobie na ramię i już w znacznie lepszym humorze udał się do swojej kwatery.
[ A teraz czekamy na księcia na białym koniu ]
- Jak nie szczuroludzie, to zwykłe szczury. Cholerne gryzonie. - Mruknął zabójca i zeskoczył z łóżka. Dźwięki wróciły, jako dowód, że to coś, czymkolwiek było, znikło. Podłoga zaskrzypiała głośno, jakby miała zaraz się zawalić. Ich kwatery, zostały przecież zbudowane tak, by tylko dobrze wyglądały. Na zewnątrz pięknie, a wewnątrz zgnilizna. Pozostaje tylko nadzieja, że to wszystko się nie zawali przed końcem turnieju. Bo kiedyś zawali się na pewno. Asasyn wyciągnął sztylet ze ściany i popatrzył na pożółkłą kartkę papieru. Była to mapa skaveńskiego miasta. Koło targu niewolników, w jednym z ciemnych zaułków namalowany był, krwistą czerwienią, mały krzyżyk. Pod mapą widniał napis : Teraz i runa Khaina, która jaśniała lekko w półmroku. Czego od niego może teraz chcieć kult Khaina? Musi się tam udać, nieposłuszeństwo, nawet najmniejsze, karane jest śmiercią Ubrał swój płaszcz, nałożył świeżą truciznę na broń i bełty i przygotowany na wszystko opuścił lokal.
Na miejscu nie zauważył nikogo. Była to wąska, nieuczęszczana uliczka o szerokości mniej więcej dwóch rydwanów, czyli czterech koni koło siebie. Nie było nawet żadnych szczuroludzi, co było naprawdę dziwne. Zmurszałe ściany domów, magazynów i więzień napełniały powietrze odorem zgnilizny. Malesanth stał próbując zignorować ten smród, lustrując uważnie całą uliczkę. Wtem przed nim pojawiła się zakapturzona postać. Tam gdzie przed chwilą było tylko powietrze, nagle zmaterializował się nieznajomy. Znikąd. Jak duch. Asasyn, zaskoczony, jak najszybciej odskoczył na bezpieczną odległość.
- Beznadziejny - prychnęła postać. W tej chwili Malesanth go rozpoznał. Wezbrała w nim straszliwa fala nienawiści i wściekłości. Dysząc z żądzy mordu rzucił się, ze straszliwą prędkością, by zabić, rozsiekać, rozczłonkować, poćwiartować.
Walka skończyła się bardzo szybko. Najpierw było słychać kilka tak szybkich uderzeń stali o stal, że zlały się w jedno. W następnej chwili nieznajomy, nawet nie wyciągnowszy broni, stał przy osuwającym się na ścianie zabójcy Druhii.
- Jak mówiłem beznadziejny, nie wiem jakim cudem to akurat ty zostałeś asasynem. Jesteś wolny, przewidywalny i słaby. - był to mistrz Malesantha. Od niego nauczył się wszystkiego co umie. Teraz patrzył ,sparaliżowany jego jednym ruchem, na niego ze straszliwą nienawiścią.
- Co się gapisz, robaku - kopnął go w twarz. Rozległo się obrzydliwe chrupnięcie miażdżonej chrząstki nosa. Polała się krew. Na twarz oprawcy wypełzł szyderczy uśmieszek. Jednak w następnej chwili odstąpił i usiadł na pobliskim starym fragmencie ruin.
- Niestety nie przybyłem tu dla przyjemności - westchnął - Mam ci coś przekazać - to mówiąc wyjął jakiś wisiorek. Był to czarny, obsydianowy kamień szlifowany na markizę. Wisiał on na srebrnym łańcuszku, czuć było od niego magię. Zawiesił go na szyi Malesantha.
- Ten talizman ma być dla ciebie dodatkową motywacją i karą, jeśli nie wygrasz przynajmniej jednej walki, przynosząc wstyd kultowi Khaina - uśmiechnął się lekko, samymi kącikami ust - Pewnie zastanawiasz się co możemy ci zrobić, skoro i tak umrzesz na arenie. Ten amulet, który ci dałem, gdy umrzesz, pochwyci twoją duszę, którą potem wykorzystamy wedle naszej woli. I niema możliwości by było to dla ciebie przyjemne. - widać było, że rozkoszuje się strachem, który dostrzegł w oczach Malesantha.
- To tyle - wstał - Aha, właśnie. Nawet nie próbuj mnie śledzić - I odszedł zostawiając mrocznego elfa upokorzonego, pokonanego i sparaliżowanego. Jednak w jego duszy szalał gniew i nienawiść tak straszliwe, że chyba tylko demon mógłby coś takiego odczuwać.
Gdy wracał jego twarz przypominała maskę. Nie wyrażała zupełnie żadnych emocji, które w nim szalały. Odczuwał wściekłość tak potężną, że kogoś o słabszej samokontroli zamieniłaby w szalejącego mordercą. Kręcił się po targu niewolników. Nie chciał chwilowo wracać do kwatery, musiał znaleźć jakiś sposób by się wyżyć.
Nagle zauważył coś, co go tak zdziwiło, że na chwilę zapomniał o całym wcześniejszym zdarzeniu. Wśród niewolników w klatkach zauważył rodowitą elfkę! Na jego twarz wpełzł straszliwy uśmieszek. Asasyn podszedł do szczura - handlarza niewolników.
- Masz, to za tę elfkę - rzucił mu chudą sakiewkę. Handlarz złapał ją i zajrzał do środka.
- To zza mmmało, pppanie - potężny kopniak cisnął nim o ścianę. Asasyn przeciął kłódkę od klatki elfki i wyciągnął ją. Była nieprzytomna, widać było, że ktoś ją torturował. Druhii zarzucił ją sobie na ramię i już w znacznie lepszym humorze udał się do swojej kwatery.
[ A teraz czekamy na księcia na białym koniu ]
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny
Arystoteles
Arystoteles
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Dzisiaj nie dam rady. Jutro napiszę.MikiChol pisze:[Będzie dziś walka?]
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Caladris spojrzał w okno i zauważył coś co bardzo go zaniepokoiło. Wziął szybko miecz i tarcze i wyszedł na ulicę.
***
Malesanth wyczuł czyjąś obecność. Jego ręka powędrowała do noża ukrytego za pasem. Odwrócił się z niesamowita szybkością i cisnął nożem. Usłyszał tylko metaliczny dźwięk gdy jego nóż uderzył o ithilmarową tarczę. Poczuł gwałtowny ból w nosie, gdy jego twarz zderzyła się z bogato zdobioną tarczą Caladrisa. Posoka trysnęła z jego nosa. Chwile później leżał na ziemi, przygnieciony stopą elfiego rycerza. Czuł zimny chłód miecza na gardle.
-Cóż to plugawy zdrajco własnej rasy? Elfek ci się zachciało? Może na ożenek się wybierasz? A może to ofiara dla Khaina lub Slanesha co? Zmartwię cię więc kundlu wiedźmiego króla dzisiaj nie będzie ofiar!-Elfi książę splunął Malesanthowi na twarz. Ślina zmieszała się z krwią płynącą drobnymi strużkami z nosa Druhii. Caladris zwiększył nacisk stopy i powietrze uleciało z płuc asasyna. Elfi Książe cofnął się podniósł elfkę i ruszył w stronę swej kwatery. Malesanth eksplodował zimną furią, wyszarpnął sztylet z pochwy i cisnął w Caledorczyka. Sztylet wbił się Caladrisowi w rękę. Ten skrzywił się nieznacznie i nie oglądając się za siebie ruszył do swej kwatery.
Ishila obudziła się krzywiąc twarz z bólu. Bolało ją wszystko począwszy od mięśni aż po kości. Jednak wyczuła iż jej plecy są owinięte świeżymi bandażami. Leżała na czystym łóżku, obok którego stał stolik. Obok stolika na krześle siedział o srebrnych, długich włosach, szlahetnych rysach, ciękich wargach i skośnych błękitnych oczach. Uśmiechnął się do niej i po elficku powiedział:'
-Witaj, jam jest szlachetny Caladris syn księcia Imrika i władca Caledoru, znajdujemy się w skaveńskim pod-Imperium.
-Jestem Ishila, szlachcianka i uczennica mistrzów wiedzy tajemnej Hoetha. - Odpowiedziała ze śpiewnym Sapherskim akcentem.
-Znalazłem dla ciebie stosowny strój, idź przebierz się za parawan, a później zapraszam cie na kolację.
Ishila przebrała się i usiadła wraz z Caladrisem do stołu. Jedli krewetki popijając białym winem z Tiranoc. Ishila opowiedziała mu o nie udanej próbie teleportacji na skutek której znalazła się w starym świecie, gdzie została pojmana prze skavenów. Więcej nic nie pamiętała. Sam Caladris opowiedział jej niewiele o sobie, bardziej skupił się na Arenie i parszywym miejscu w jakim się znajdowali. Następnie Ishila udała się na spoczynek, zaś Caladris usiadł przy stole i zaczął czyścić swą tarczę z krwi psa z Nargoroth. Odczuwał przy tym ból w miejscu w które trafił go asasyn. Zmęczony usnął na siedząco, obudził go dźwięk dzwonów bijących na walkę...
***
Malesanth wyczuł czyjąś obecność. Jego ręka powędrowała do noża ukrytego za pasem. Odwrócił się z niesamowita szybkością i cisnął nożem. Usłyszał tylko metaliczny dźwięk gdy jego nóż uderzył o ithilmarową tarczę. Poczuł gwałtowny ból w nosie, gdy jego twarz zderzyła się z bogato zdobioną tarczą Caladrisa. Posoka trysnęła z jego nosa. Chwile później leżał na ziemi, przygnieciony stopą elfiego rycerza. Czuł zimny chłód miecza na gardle.
-Cóż to plugawy zdrajco własnej rasy? Elfek ci się zachciało? Może na ożenek się wybierasz? A może to ofiara dla Khaina lub Slanesha co? Zmartwię cię więc kundlu wiedźmiego króla dzisiaj nie będzie ofiar!-Elfi książę splunął Malesanthowi na twarz. Ślina zmieszała się z krwią płynącą drobnymi strużkami z nosa Druhii. Caladris zwiększył nacisk stopy i powietrze uleciało z płuc asasyna. Elfi Książe cofnął się podniósł elfkę i ruszył w stronę swej kwatery. Malesanth eksplodował zimną furią, wyszarpnął sztylet z pochwy i cisnął w Caledorczyka. Sztylet wbił się Caladrisowi w rękę. Ten skrzywił się nieznacznie i nie oglądając się za siebie ruszył do swej kwatery.
Ishila obudziła się krzywiąc twarz z bólu. Bolało ją wszystko począwszy od mięśni aż po kości. Jednak wyczuła iż jej plecy są owinięte świeżymi bandażami. Leżała na czystym łóżku, obok którego stał stolik. Obok stolika na krześle siedział o srebrnych, długich włosach, szlahetnych rysach, ciękich wargach i skośnych błękitnych oczach. Uśmiechnął się do niej i po elficku powiedział:'
-Witaj, jam jest szlachetny Caladris syn księcia Imrika i władca Caledoru, znajdujemy się w skaveńskim pod-Imperium.
-Jestem Ishila, szlachcianka i uczennica mistrzów wiedzy tajemnej Hoetha. - Odpowiedziała ze śpiewnym Sapherskim akcentem.
-Znalazłem dla ciebie stosowny strój, idź przebierz się za parawan, a później zapraszam cie na kolację.
Ishila przebrała się i usiadła wraz z Caladrisem do stołu. Jedli krewetki popijając białym winem z Tiranoc. Ishila opowiedziała mu o nie udanej próbie teleportacji na skutek której znalazła się w starym świecie, gdzie została pojmana prze skavenów. Więcej nic nie pamiętała. Sam Caladris opowiedział jej niewiele o sobie, bardziej skupił się na Arenie i parszywym miejscu w jakim się znajdowali. Następnie Ishila udała się na spoczynek, zaś Caladris usiadł przy stole i zaczął czyścić swą tarczę z krwi psa z Nargoroth. Odczuwał przy tym ból w miejscu w które trafił go asasyn. Zmęczony usnął na siedząco, obudził go dźwięk dzwonów bijących na walkę...
Ostatnio zmieniony 26 mar 2013, o 20:49 przez Mistrz Miecza Hoetha, łącznie zmieniany 2 razy.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony