Arena Śmierci nr 33 - W Czeluściach Pod-Świata
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Re: Arena Śmierci nr 33 - W Czeluściach Pod-Świata
Gdy Caladris wracał po walce Mari z Areny zauważył tablice obwieszczającą kolejną walkę. Ciekawe - pomyślał - będę walczył z tym fanatykiem. Wrócił do kwatery. Nałożył na siebie pełną zbroję, zdobienia lśniły w delikatnym blaskiem w świetle pochodni. Delikatne złote zdobienia, układały się w kształt złotego smoka. Naostrzył miecz. Lśnił on teraz wewnętrznym blaskiem, srebrny ithilmair płonął wewnętrznym ogniem kuźni vaula. W mieczu widać było mistrzostwo, jego brata. Podszedł do kadzi z wodą i przemył miecz. Był to stary elfi zwyczaj. Wsunął miecz do pochwy wykonanej z łusek hydry którą kiedyś ubił. Założył hełm i zmówił modlitwę do elfich bożków. Podszedł do brata.
-Niech szczęście ci sprzyja.- podali sobie ręce, upamiętniając być może ostatnie spotkanie.
Skłonił się przed Ishilą i wyszedł z kwatery, powiewając niebieską peleryną. W tym momencie zabiły dzwony, Caladris zaś udał się na Arene. Lathain i Ishilla usadowili się na resztkach trybun by zobaczyć ów pojedynek.
[Kiedy walka?]
-Niech szczęście ci sprzyja.- podali sobie ręce, upamiętniając być może ostatnie spotkanie.
Skłonił się przed Ishilą i wyszedł z kwatery, powiewając niebieską peleryną. W tym momencie zabiły dzwony, Caladris zaś udał się na Arene. Lathain i Ishilla usadowili się na resztkach trybun by zobaczyć ów pojedynek.
[Kiedy walka?]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Tuż przed elfim zgonem- odpowiedział mu głos wrednego niziołka egzorcysty zza światów.
[ sorka za pożyczkę ]
[ sorka za pożyczkę ]
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
[Pojutrze, moi drodzy. Trochę studia przycisnęły.]
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
WALKA TRZECIA RUNDY DRUGIEJ
CADRIS Z GÓR CALEDORU vs MAGNUS VON BITTEBERG
Kiedy wybiła godzina walki, złowróżbne dzwony rozniosły echo w najdalsze zakątki podziemia. W mieście trwały prace ziemne, lecz zrujnowana Arena Śmierci pozostała opuszczona aż do tego dnia, w którym naprzeciw sobie stanąć mieli elf z odległego Ulthuanu i inkwizytor Magnus von Bitteberg. Tym razem Arena oprócz zwykłych żołnierzy, widzów i pozostałych przy życiu zawodników zapełniła się również złowieszczymi mnichami zarazy. Lubujący się w przeróżnych plagach żołdacy klanu Pestilens tłumnie zjawili się na widowisku, a ich odrażające pyski, zmarszczone z niecierpliwości w oczekiwaniu na krew budziły obrzydzenie nawet wśród tych, którzy przywykli już do okropności Pod-Świata.
Na polu walki, rozświetlanym blaskiem pochodni i nielicznych kawałków zielonego spaczenia pierwszy pojawił się Magnus. Łowca czarownic sam nieco świecił, gdy pełgające po jego skórze płomyki strzelały w górę w nierównych odstępach czasu. Natura tego piekielnego ognia zdumiewała, bowiem nie trawił on swego nosiciela, a dla każdego innego był śmiertelnym zagrożeniem.
Zaraz po Magnusie stawił się Caladris z Caledoru, elf o którym powszechnie sądzono, że zdołał uniknąć mutacji. Na jego ciele nie pojawiły się ohydne deformacje, a żadna mroczna energia zdawała się go nie wypełniać. Elf poruszał się jednak inaczej niż podczas ostatniego pojedynku. Ruchy miał szybsze niż zwykle, lecz krótkie i urywane, jakby to boski lalkarz kierował nim za pomocą nitek wysnutych z szaleństwa.
Stary szczur w szatach klanu Pestilens zajął honorowe miejsce i na jego sygnał walka się rozpoczęła. Magnus podniósł dłoń z pistoletem, ale nie zdążył oddać strzału. Caladris, mimo ithilmarowego pancerza okrywającego całe jego ciało, porażająco szybko znalazł się tuż przy nim. Magnus zaklął i dobył rapiera. Elf zaatakował, ale wypad ześlizgnął się po ukośnej paradzie. Inkwizytor cofnął się o krok i następny, lecz Caladris napierał.
Tnąc krzyżowo, Caledorski książę zepchnął Magnusa do defensywy i przygwoździł do zrujnowanej ściany. Potrzebował tylko jednego ciosu, by zabić wroga, ale z tak bliska nie mógł go zadać. Przygniatając inkwizytora tarczą i opancerzoną ręką poczuł nagłe pieczenie i smród spalenizny. Jego zbroja zaczęła się niebezpiecznie nagrzewać, a wystające spod hełmu jasne włosy skręciły się i poczerniały. Cofnął się o krok, ze zdziwieniem obserwując stającego w płomieniach Magnusa. Łowca czarownic potrząsnął głową, żeby przegonić sprzed oczu pełgające płomyczki i zszedł z linii nadciągającego pchnięcia. Zbyt wolno. Wąskie ostrze przekłuło jego bok, lecz napierśnik i tak uchronił go przed niechybną śmiercią. Magnus pojął, że nie ma szans w bezpośrednim starciu z Caladrisem. Elf był zbyt szybki, a nienaturalny refleks, którym obdarzyli go Bogowie Chaosu czynił z niego niemal niezwyciężonego.
Łowca czarownic skręcił się w miejscu, z najwyższym trudem unikając zadanego od niechcenia uderzenia i przyciskając łokieć do zranionego boku zadawał cios za ciosem. Caladris tańczył wśród cięć, a te mijały go za każdym razem o włos. Elf niemal roześmiał się, widząc jak nużąco powolny jest jego przeciwnik. Kiedy znudziła mu się zabawa, prześlizgnął się jak wiatr przez zastawę inkwizytora i wytrącając mu broń z ręki, przebił na wylot mieczem. Tłum zawył z uciechy, lecz za wcześnie cieszyli się przyjaciele elfa. Magnus upadł na jedno kolano, a potem rozbrojoną ręką złapał Caladrisa za pas, pociągając go za sobą. Przez chwilę człowiek i elf klęczeli naprzeciw siebie w ciszy, a potem Magnus podniósł dłoń zbrojną w pistolet, którego nie zdążył jeszcze użyć i wsuwając lufę w okular Caladrisowego hełmu, pociągnął za spust. Huk rozbrzmiał ogłuszająco, lecz nie dla księcia. Wyrzucona siłą detonacji kula poruszała się szybciej od dźwięku i zgruchotawszy oczodół zabiła Caladrisa zanim zdążył usłyszeć strzał.
Magnusa zabrano na zmontowanych naprędce noszach razem z tkwiącym w jego trzewiach ostrzem i poniesiono w głąb skaveńskich tuneli, gdzie zacierając upazurzone łapy czekał medyk klanu Pestilens. Tłum zaszokowany rozwojem wydarzeń milczał długo, lecz Magnus zdążył jeszcze usłyszeć wiwaty.
- Gdzie… ostrze… - wyjęczał łowca czarownic, nie kierując pytania do nikogo konkretnego.
- Nie da rady zdjąć, Panie! - krzyknął Henry, wymownie gestykulując w kierunku Caladrisa. - Panie! Słyszycie mnie? Nieważne… - Zatrzymał się, spoglądając nieufnie na dziwacznego znachora. - Wyleczcie go i spróbujcie czymś nie zarazić. Będę wdzięczny.
CADRIS Z GÓR CALEDORU vs MAGNUS VON BITTEBERG
Kiedy wybiła godzina walki, złowróżbne dzwony rozniosły echo w najdalsze zakątki podziemia. W mieście trwały prace ziemne, lecz zrujnowana Arena Śmierci pozostała opuszczona aż do tego dnia, w którym naprzeciw sobie stanąć mieli elf z odległego Ulthuanu i inkwizytor Magnus von Bitteberg. Tym razem Arena oprócz zwykłych żołnierzy, widzów i pozostałych przy życiu zawodników zapełniła się również złowieszczymi mnichami zarazy. Lubujący się w przeróżnych plagach żołdacy klanu Pestilens tłumnie zjawili się na widowisku, a ich odrażające pyski, zmarszczone z niecierpliwości w oczekiwaniu na krew budziły obrzydzenie nawet wśród tych, którzy przywykli już do okropności Pod-Świata.
Na polu walki, rozświetlanym blaskiem pochodni i nielicznych kawałków zielonego spaczenia pierwszy pojawił się Magnus. Łowca czarownic sam nieco świecił, gdy pełgające po jego skórze płomyki strzelały w górę w nierównych odstępach czasu. Natura tego piekielnego ognia zdumiewała, bowiem nie trawił on swego nosiciela, a dla każdego innego był śmiertelnym zagrożeniem.
Zaraz po Magnusie stawił się Caladris z Caledoru, elf o którym powszechnie sądzono, że zdołał uniknąć mutacji. Na jego ciele nie pojawiły się ohydne deformacje, a żadna mroczna energia zdawała się go nie wypełniać. Elf poruszał się jednak inaczej niż podczas ostatniego pojedynku. Ruchy miał szybsze niż zwykle, lecz krótkie i urywane, jakby to boski lalkarz kierował nim za pomocą nitek wysnutych z szaleństwa.
Stary szczur w szatach klanu Pestilens zajął honorowe miejsce i na jego sygnał walka się rozpoczęła. Magnus podniósł dłoń z pistoletem, ale nie zdążył oddać strzału. Caladris, mimo ithilmarowego pancerza okrywającego całe jego ciało, porażająco szybko znalazł się tuż przy nim. Magnus zaklął i dobył rapiera. Elf zaatakował, ale wypad ześlizgnął się po ukośnej paradzie. Inkwizytor cofnął się o krok i następny, lecz Caladris napierał.
Tnąc krzyżowo, Caledorski książę zepchnął Magnusa do defensywy i przygwoździł do zrujnowanej ściany. Potrzebował tylko jednego ciosu, by zabić wroga, ale z tak bliska nie mógł go zadać. Przygniatając inkwizytora tarczą i opancerzoną ręką poczuł nagłe pieczenie i smród spalenizny. Jego zbroja zaczęła się niebezpiecznie nagrzewać, a wystające spod hełmu jasne włosy skręciły się i poczerniały. Cofnął się o krok, ze zdziwieniem obserwując stającego w płomieniach Magnusa. Łowca czarownic potrząsnął głową, żeby przegonić sprzed oczu pełgające płomyczki i zszedł z linii nadciągającego pchnięcia. Zbyt wolno. Wąskie ostrze przekłuło jego bok, lecz napierśnik i tak uchronił go przed niechybną śmiercią. Magnus pojął, że nie ma szans w bezpośrednim starciu z Caladrisem. Elf był zbyt szybki, a nienaturalny refleks, którym obdarzyli go Bogowie Chaosu czynił z niego niemal niezwyciężonego.
Łowca czarownic skręcił się w miejscu, z najwyższym trudem unikając zadanego od niechcenia uderzenia i przyciskając łokieć do zranionego boku zadawał cios za ciosem. Caladris tańczył wśród cięć, a te mijały go za każdym razem o włos. Elf niemal roześmiał się, widząc jak nużąco powolny jest jego przeciwnik. Kiedy znudziła mu się zabawa, prześlizgnął się jak wiatr przez zastawę inkwizytora i wytrącając mu broń z ręki, przebił na wylot mieczem. Tłum zawył z uciechy, lecz za wcześnie cieszyli się przyjaciele elfa. Magnus upadł na jedno kolano, a potem rozbrojoną ręką złapał Caladrisa za pas, pociągając go za sobą. Przez chwilę człowiek i elf klęczeli naprzeciw siebie w ciszy, a potem Magnus podniósł dłoń zbrojną w pistolet, którego nie zdążył jeszcze użyć i wsuwając lufę w okular Caladrisowego hełmu, pociągnął za spust. Huk rozbrzmiał ogłuszająco, lecz nie dla księcia. Wyrzucona siłą detonacji kula poruszała się szybciej od dźwięku i zgruchotawszy oczodół zabiła Caladrisa zanim zdążył usłyszeć strzał.
Magnusa zabrano na zmontowanych naprędce noszach razem z tkwiącym w jego trzewiach ostrzem i poniesiono w głąb skaveńskich tuneli, gdzie zacierając upazurzone łapy czekał medyk klanu Pestilens. Tłum zaszokowany rozwojem wydarzeń milczał długo, lecz Magnus zdążył jeszcze usłyszeć wiwaty.
- Gdzie… ostrze… - wyjęczał łowca czarownic, nie kierując pytania do nikogo konkretnego.
- Nie da rady zdjąć, Panie! - krzyknął Henry, wymownie gestykulując w kierunku Caladrisa. - Panie! Słyszycie mnie? Nieważne… - Zatrzymał się, spoglądając nieufnie na dziwacznego znachora. - Wyleczcie go i spróbujcie czymś nie zarazić. Będę wdzięczny.
Ostatnio zmieniony 25 kwie 2013, o 19:45 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 1 raz.
[ Super walka ,gratuluję ogromnie zadziałała na moją wyobraźnie ,zwłaszcza moment ,gdy klęczą a Magnus wypala w twarz zszokowanemu Caladrisowi. W sumie to myślałem ,że nie będzie się dało zdjąć tej rękawicy i będzie trzeba odciać dłoń... ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
[Dziękuję! W sumie racja z tą rękawicą. Zrobię EDIT.]
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Gdy Henry pochylił się aby odciąć rękę Caladrisa, wydarzyło się parę rzeczy na raz. Wszyscy skaveni zamarli, zaś Henry otrzymał cios młotem prosto w twarz. Strzeliła fontanna krwi. Upadł na ziemie jakieś pół metra dalej. Lathain stał nad ciałem brata, w ręku trzymał okrwawiony młot.
-Nie tkniesz go ścierwo-syknął w stronę pomocnika Magnusa.
Elfi Kowal pochylił się nad ciałem swego brata. Zamknął mu oczy, po czym wykonał delikatny ruch ręką a ostrze samo wysunęło się ze szczeliny w pancerzu. Lathain chwycił je i rzucił w stronę Henrego.
-Masz, niech twój szef zatrzyma wygraną.-powiedział po elfiemu.
Chwycił martwe ciało brata i ruszył w stronę wyjścia. Ishila opuściła dłoń i skaveni odzyskali kontrole nad swoimi ciałami. Ruszyła za Lathainem. Nikt nie próbował ich powstrzymać.
Dwa miesiące później biały statek przybił do portu w Lothern. Niósł martwe ciało Księcia Caladris, który po latach wygnania powrócił na rodzinną ziemię.
[Genialna walka, choć szkoda przegranej ]
-Nie tkniesz go ścierwo-syknął w stronę pomocnika Magnusa.
Elfi Kowal pochylił się nad ciałem swego brata. Zamknął mu oczy, po czym wykonał delikatny ruch ręką a ostrze samo wysunęło się ze szczeliny w pancerzu. Lathain chwycił je i rzucił w stronę Henrego.
-Masz, niech twój szef zatrzyma wygraną.-powiedział po elfiemu.
Chwycił martwe ciało brata i ruszył w stronę wyjścia. Ishila opuściła dłoń i skaveni odzyskali kontrole nad swoimi ciałami. Ruszyła za Lathainem. Nikt nie próbował ich powstrzymać.
Dwa miesiące później biały statek przybił do portu w Lothern. Niósł martwe ciało Księcia Caladris, który po latach wygnania powrócił na rodzinną ziemię.
[Genialna walka, choć szkoda przegranej ]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Słabowity wróg został pokonany, a Slaanesh dostał nową zabawkę.
Kharlot mimo niezadowolenia, że to nie jemu przypadło zabić elfiego księcia, wolał, by to inkwizytor wyszedł ze starcia zwycięsko. Z tych dwojga, to Magnusa Khornita uważał za godniejszego rywala, wynik więc go nie zawiódł. Trapiło go jednak co innego. Jego walka zbliżała się, po raz pierwszy w życiu nie wyczekiwał jej z utęsknieniem. Obecne odczucia były Kharlotowi całkowicie obce, wywoływały w nim więc zakłopotanie i konsternację. Zwykle, gdy miał okazję kogoś zabić, nie wahał się ani chwili, nie czując litości i niczego nie żałującc kroczył ścieżką swego losu pozostawiając tuziny ciał za sobą. Teraz nie wiedział co robić.
Nie widział się z Seliną od czasu ich spotkania w karczmie, nie miał śmiałości, by spojrzeć jej w oczy i oznajmić to, co nieuniknione. Przecież to takie proste. Jestem wybrańcem Khorna, a ona stoi mi na drodze po zwycięstwo. Czemu więc się waham? Czy fakt, że z nią sypiam ma mi przeszkodzić w temu, co powinienem zrobić? Przyłapał się na tym, że bardziej absorbuje go Selina niż zemsta na Bjarnie. Bliskość bogów powinna zadziałać na niego stymulująco, tym bardziej niepokoił go jego obecny stan. Co jeśli w ostatecznym momencie zawaha się? Odpędził trapiące go myśli, starał skupić się na finalnej konfrontacji z Ingvarssonem. Był gotowy, teraz pozostało czekać na odpowiedni moment...
Kharlot mimo niezadowolenia, że to nie jemu przypadło zabić elfiego księcia, wolał, by to inkwizytor wyszedł ze starcia zwycięsko. Z tych dwojga, to Magnusa Khornita uważał za godniejszego rywala, wynik więc go nie zawiódł. Trapiło go jednak co innego. Jego walka zbliżała się, po raz pierwszy w życiu nie wyczekiwał jej z utęsknieniem. Obecne odczucia były Kharlotowi całkowicie obce, wywoływały w nim więc zakłopotanie i konsternację. Zwykle, gdy miał okazję kogoś zabić, nie wahał się ani chwili, nie czując litości i niczego nie żałującc kroczył ścieżką swego losu pozostawiając tuziny ciał za sobą. Teraz nie wiedział co robić.
Nie widział się z Seliną od czasu ich spotkania w karczmie, nie miał śmiałości, by spojrzeć jej w oczy i oznajmić to, co nieuniknione. Przecież to takie proste. Jestem wybrańcem Khorna, a ona stoi mi na drodze po zwycięstwo. Czemu więc się waham? Czy fakt, że z nią sypiam ma mi przeszkodzić w temu, co powinienem zrobić? Przyłapał się na tym, że bardziej absorbuje go Selina niż zemsta na Bjarnie. Bliskość bogów powinna zadziałać na niego stymulująco, tym bardziej niepokoił go jego obecny stan. Co jeśli w ostatecznym momencie zawaha się? Odpędził trapiące go myśli, starał skupić się na finalnej konfrontacji z Ingvarssonem. Był gotowy, teraz pozostało czekać na odpowiedni moment...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Przybyły ich setki. Setki elfów przybyły pożegnać księcia Caladrisa. Ten leżał ułożony, na białej poduszcze, w swym Ithilmarowym pancerzu. Na jego piersi spoczywał miecz. Twarz były zasłonięta. Zmówiono proste modlitwy i odcumowano okręt. Po chwili rozległa się pieśń żałobna. Długa i smutna. Tym razem jednak do czystych głosów elfów dołączył potężny ryk smoka. Potężny Gwiezdny Smok, ten który zajmował myśli Caladrisa od przeszło 50 lat, stawił się na jego pogrzebie. Przybył także książe Imrik, na swym smoku. I choć potężny władca nigdy nie wybaczył Caladrisowi, jego nie chęć do syna znacząco zmalała. Odczuł nawet coś w rodzaju żalu, ale szybko odpędził od siebie te myśli.
***
-Odchodzę-głos Lathaina brzmiał jak dzwon w cichych murach świątyni vaula.
-Nie możesz, panie według tradycji musisz dożyć tu swych ostatnich dni. -Stary kapłan spojrzał swymi pustymi oczodołami w jego stronę.
-Tradycje można zmienić. Mój ojciec się tym zajmie Livathusie. Zrzekam się mego młota i mej zbroi, zrzekam się daru tworzeni i odchodzę.
Po czym Lathain nie pytając nikogo o zgodę, ruszył pomostem wykonanym z czarnego obsydianu ponad skwierczącą lawą. Jego występek był najczęściej komentowanym zdarzeniem na ulthuańskich dworach przez wiele lat.
***
-Mistrzu.-Głoś elfiej magiczki poniósł się po sali.
Jej stary wychudziły mistrz odwrócił się w jej stronę. Jego czarne włosy opadały na twarz, zaś wiecznie podkrążone oczy mierzyły ją przenikliwym spojrzeniem.
-Czegóż potrzebujesz Ishilo?-zapytał Teclis Wielki Mistrz Wiedzy Tajemnej i Arcymistrz Białej Wieży Hoetha z rodu Aenarion.
-Mistrzu, odchodzę na pewien czas, nie wiem kiedy powrócę do sztuki, lecz w tej chwili proszę cię o zwolnienie z mego urzędu.
Spojrzał na nią mierząc ją przez chwilę swym bystrym spojrzeniem.
-Idź i niech szczęście ci sprzyja Ishilo córko Fenilis.
***
Jaskinie były nad wyraz ciemne, gorące i ponure. Młody elf o białych włosach, z przypasanym mieczem szedł jednak bez lęku oświetlając sobie drogę pochodnią. Oddychał głęboko i pewnie, lecz mimo to siarkowe opary wdzierały się do jego płuc.
-Ishivaeis Nokiwosu Delifanium Fergolis Cardalis!
Jego głos poniósł się echem po Jaskiniach. Coś zabłysnęło w ciemnościach. Wielkie szafirowe oko, otwarło się tuż przed nim.
-Kim jesteś?-zapytał Gwiezdny Smok Cardalis.
-Jam Caladris syn Lathaina i Ishili imiennik Caladris którego nie chciałeś na jeźdźca, a ty jesteś mym smokiem...
[Taki happy end dla reszty postaci. Pozdrawiam i kończę arenę, byłą to moja pierwsza arena i bardzo mi się podobało z pewnością spotkamy się na kolejnej]
MMH
***
-Odchodzę-głos Lathaina brzmiał jak dzwon w cichych murach świątyni vaula.
-Nie możesz, panie według tradycji musisz dożyć tu swych ostatnich dni. -Stary kapłan spojrzał swymi pustymi oczodołami w jego stronę.
-Tradycje można zmienić. Mój ojciec się tym zajmie Livathusie. Zrzekam się mego młota i mej zbroi, zrzekam się daru tworzeni i odchodzę.
Po czym Lathain nie pytając nikogo o zgodę, ruszył pomostem wykonanym z czarnego obsydianu ponad skwierczącą lawą. Jego występek był najczęściej komentowanym zdarzeniem na ulthuańskich dworach przez wiele lat.
***
-Mistrzu.-Głoś elfiej magiczki poniósł się po sali.
Jej stary wychudziły mistrz odwrócił się w jej stronę. Jego czarne włosy opadały na twarz, zaś wiecznie podkrążone oczy mierzyły ją przenikliwym spojrzeniem.
-Czegóż potrzebujesz Ishilo?-zapytał Teclis Wielki Mistrz Wiedzy Tajemnej i Arcymistrz Białej Wieży Hoetha z rodu Aenarion.
-Mistrzu, odchodzę na pewien czas, nie wiem kiedy powrócę do sztuki, lecz w tej chwili proszę cię o zwolnienie z mego urzędu.
Spojrzał na nią mierząc ją przez chwilę swym bystrym spojrzeniem.
-Idź i niech szczęście ci sprzyja Ishilo córko Fenilis.
***
Jaskinie były nad wyraz ciemne, gorące i ponure. Młody elf o białych włosach, z przypasanym mieczem szedł jednak bez lęku oświetlając sobie drogę pochodnią. Oddychał głęboko i pewnie, lecz mimo to siarkowe opary wdzierały się do jego płuc.
-Ishivaeis Nokiwosu Delifanium Fergolis Cardalis!
Jego głos poniósł się echem po Jaskiniach. Coś zabłysnęło w ciemnościach. Wielkie szafirowe oko, otwarło się tuż przed nim.
-Kim jesteś?-zapytał Gwiezdny Smok Cardalis.
-Jam Caladris syn Lathaina i Ishili imiennik Caladris którego nie chciałeś na jeźdźca, a ty jesteś mym smokiem...
[Taki happy end dla reszty postaci. Pozdrawiam i kończę arenę, byłą to moja pierwsza arena i bardzo mi się podobało z pewnością spotkamy się na kolejnej]
MMH
Ostatnio zmieniony 26 kwie 2013, o 13:32 przez Mistrz Miecza Hoetha, łącznie zmieniany 1 raz.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Meine gott..." mruknął Henry czując przeraźliwy ból. Zamglony obraz w końcu się ukształtował. Klernst widział opustoszałą Arenę ,wszędzie panował mrok ,tylko w paru miejscach dostrzeć można było połyskujący zielony spaczeń. "Gdzie ja jestem..." mówił próbując dojść do siebie łowca czarownic. Wszystko sobie przypomniał ,gdy dostrzegł zakrwawiony piasek. Złapał się za zakrwawioną głowę i jednym szybkim ruchem nastawił nos ,jęknął z bólu. Bardzo szybko zaczął przeszukiwać piasek wokół siebie ,uradował się i poczuł ulgę ,gdy znalazł fragment miecza. "O kurna... moja głowa... ale napieprza..." stwierdził Henry po czym chwycił leżacy nieopodal rapier Magnusa pobiegł w stronę kwater. Prędko przemierzał miasto ,spoglądając wokół,a był to widok okropny nawet dla absolwenta Akademii Inkwizycyjnej. Wszędzie roiło się od zielonych opar oraz zgnilizny ,zmutowane skaveny i obleśne budynki były wszędzie ,Najbardziej wstrząsajacym widokiem były procesje szczurzych mnichów -niczym biczownicy w Imperium uzbrojeni byli oni w wielkie cepy ,na przodzie szedł Skaven w czarnych szatach ,który chrypowato coś popiskiwał ,w dwóch kolejnych rzędach maszerowały skaveny z dzwonkami i wszelkiego rodzaju hałaśliwymi przedmiotami ,kolejne długie rzędy stanowiły okropne ,garbate szczury ,odziane w zielone szmaty ,które ze spaczeniem w oczach kroczyły ,popsikując za przewodnikiem niektóre kwestie. Henry Klernst wzdrygnął się i wbiegł do budynku mieszkalnego. Drzwi do pokoju Magnusa były otwarte ,w środku na ziemi leżało kilka martwych Skavenów i porozrzucane przedmioty ,przy ścianie stał Von Bittenberg ,który masakrował pięścią ostatniego medyka ,gdy zobaczył Henrego wypuścił z uścisku zwłoki i warknął "Gnidy... leczyły mnie jakimś gównem... dobrze ,że w porę się ocknąłem...ale nieważne... co z Caladrisem...co z ostrzem?" na to od razu odpowiedział mu uczeń "Tak jest inkwizytorze! Zdobyłem ostrze ,ciało Caladrisa zabrał jego... silny brat" skończył cicho Klernst trzymając się za zakrwawioną skroń. Po chwili wyciągnął z kieszeni ostrze i podał Magnusowi ,ten powoli i ostrożnie chwycił przedmiot i szybko położył na stole. "Posprzataj tu..." wydał polecenie uczniowi po czym sam zaczął odprawiać specjalne formuł wokół ostrza ,po godzinie ,gdy pokój był czysty ,a ostrze przygotowane ,schował je do skrzyni razem z drugim kawałkiem ,po czym wszystko ukrył. "No dobrze... czas zając się ciałem...cholera jasna" powiedział chłodno Magnus po czym usiadł na krześle łapiac się za ranę "Chodź tu Henry i rób co mówię..." Kolejne godziny minęły na regenerację sił i naprawę ekwipunku oraz modlitwę.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ @MMH - Jest AENARIONA nie Aneriona, uważaj na pisownię imion bo można się czasem pogubić. Sweetaśne zakończenie. Może teraz do RolePlay'a podejmiesz wątek Alatherisa i jego Lwa, którzy sie tu ukrywają ? ]
Gdy Magnus wykrzyknął : "Sigm.... eee... Deus Mihi Lux Clementer !" Wokół Sigmaryty i siedzącego Bjarna roztoczyła się jakby złota mgła. Oczy von Bittenberga zaszły bielmem a Bjarn rozwarł usta w rezonującym okrzyku. Wtedy w złotej poświacie zapłonęły błękitne płomienie. Uszczytu mocy rytuału złote i niebieskie światło skumulowało się w nierównej, mętnej sferze przed Ingvarssonem i rozprysło się w oślepiającym wybuchu przy ogłuszającym trzasku. Po tym cała poprzednia kakofonia umilkła jak nożem uciął.
Magnus padł na ziemię. Henry schował głowę za róg pokoju, krzycząc. Norsmeni, zakrywając uszy cofnęli się.
Krzesło pękło a Bjarn poleciał kilka metrów do tyłu, lądując z trzaskiem podłogi.
Pośród magicznego, zanikającego w powietrzu dymu wojownicy powoli doprowadzali się do porządku i rozglądali.
Thorleif zawzięcie przesuwał po stojących dęba włosach i brodzie, usiłując doprowdzić do posłuszeństwa naelektryzowane jasne kłaki.
- Cholera... durne czarnoksięstwo... - zaklął.
- Na Asów i Vanów, moje uszy - jęknął Turo. - A co tam uszy mój łeb !
Vidarr pospiesznie uczynił kilka razy znak Młota we wszystkich kierunkach.
Bracia Torstenssonowie podbiegli do buchającego resztkami dymu z ust Bjarna. Podparli nieprzytomnego woja, a Leif sprawdził oddech i tętno. Łowca rozwarł szeroko oczy.
- O ja jebie...
- Nie mów że...
- Ja wszystkich Czterech pierdole... zabiliśmy go ! Znowu !!!
Obok eksplozji szoku i niedowierzania, Olaf i Henry podnieśli dochodzącego do siebie Magnusa. Oczy Inkwizytora wywróciły się z powrotem dobrą stroną.
- U... u udało się ?
Thorrvald odwrócił na niego kipiące złością berserkera na łańcuchu oczy.
- Ty durna sigmarycka szmato... zabiłeś go, a ostrzegaliśmy cię !! - młody nors zerwał się na Magnusa, który wolno myśląc sięgnął niemrawo po pistolet. Gdy norsmen rzucił się na niego, zwarli się i potoczyli po podłodze. Reszta krzyczała, zaskoczona. Thorrvald szarpał słabszym człowiekiem, gdy ten wycelował w niego pistolet. W ostatnim momencie Torstensson zorientował się i wykręcił zaciśniętą na spuście rękę na lewo. Krzemień padł na spłonkę i broń wypaliła. Dym i eksplozja oddzieliła walczących. Dało się słyszeć brzęk a potem wizg i dźwięk kuli wchodzącej w drewno. Wszyscy spojrzeli w kierunku, gdzie poleciał pocisk. W kierunku ciała Bjarna. Kilku Norsów podbiegło zaniepokojonych, przeklinając. Lewy róg hełmu okularowego Ingvarssona był odłamany, a metal wgnieciony. Pocisk, najwidoczniej rykoszetem walnął parę metrów dalej. Teraz już wszyscy chcieli posiekać Magnusa.
Wtedy usłyszeli coś dziwnego. Pomruk, przechodzący w charczenie i głęboki oddech. Chwilę później ku śmiertelnemu zaskoczeniu zgromadzonych Dwukrotnie Martwy poderwał się, zrzucając hełm i rycząc sięgnął do paska z toporkami na nodze.
- Rrrraaaghh ! To ONIII ! Dalejże chłopy, prać skurwysynów Gaussera !!! Z morzaaaa ! - Bjarn ciskał toporkami na slepo w losowych kierunkach. Pierwszy wbił się w ścianę za Magnusem, ściągajac mu kapelusz. Drugi śmignął Haakarowi tuż przed nosem a inny wbił się w wiszącą na ścianie złotą Kometę Sigmara, rozpoławiając ją. Olaf, Turo i Hrothgar rzucili się i obalili lunatyka, krępując mu ręce.
Jakiś czas później Bjarn doszedł do siebie. Reszta zebrała jego toporki i swoje rzeczy porzucone w zamieszaniu po czym otoczyli wodza.
Henry pospiesznie zaczął sprzątać powstały bajzel. Kończąc zdjął ze ściany połówki świętego symbolu ze szczerego złota i widząc je skamieniał wpatrując się z nieobecnym wyrazem twarzy w takie świętokradztwo.
- Ha ! A jednak ! Bjarnie, jakież to szczęście ! Ciebie nic nie zmoże ! Wiwat ! Taaak ! - wiwatowali wojowie. Einarr zmrużył oczy.
- A wywlokło to z ciebie to coś ?
Bjarn przez moment zastanowił się. - Wygląda na to że jestem normalny ! Nie czuję tego co przez ostatnie dni... Dobra robota Magnusie !
Wojownik podszedł do masującego plecy Łowcy Czarownic i klepnął go mocno z radości. Żebra Imperialnego aż zatrzeszczały.
- Dobra... może po prostu już wyjdźcie i dajcie mi się uszykować na walkę ?
- Fakt, dług spłaciłeś wdzięcznym ci... Ale pozostaje kwestia naprawy mego ukochanego pięknego hełmu... może wezmę sobie tą gwiazdkę ? I tak jest zepsuta, a nada się do przetopienia na bransolety, albo okucia do rogu...
Norsmen podszedł bezceremonialnie do Henrego i wyrwał ze zbielałych palców osłupionego adepta pękniętą "gwiazdkę" po czym schował ją do torby Thorleifa. Magnus już wzniósł palec i otworzył usta by surowo zareagować, ale po chwili namysłu machnął zrezygnowany ręką i odszedł do swego pokoju, wzdychając. Henry wydał przeciągłe westchnienie i z nieruchomą twarzą i wyciągniętymi, jaby wciaż trzymał symbol rękami osunął się na dywan. Wychodząc Normeni rzucili głośne przeprosiny, podziękowania i życzenia wygrania walki.
Późnym wieczorem znów na ożywionej lecz wciaż pogruchotanej arenie wiwatami powitali oczekiwane zwycięstwo Magnusa. Potem pogratulowali mu zabicia wkurzającego elfa i jak gdyby nigdy nic poszli do karczmy się napić.
Tymczasem gdy zawodnicy i mieszkańcy oraz przybyli świętowali "odrodzenie" areny, ciemne tunele wiodące w głąb trasy miasta-areny rozbrzmiewały stukotem kopyt. Wielu, wielu kopyt. Nienawistne spojrzenia i szepty w Czarnej Mowie omiatały idące ostro w dół ziemi korytarze. Pałętające się z rzadka skaveny samotnicy i patrole ginęły porąbane, wrzeszcząc wniebogłosy. Jednak tego nieświadomi zagrożenia nowi patronowie Areny nie mogli przewidzieć ani usłyszeć....
Gdy Magnus wykrzyknął : "Sigm.... eee... Deus Mihi Lux Clementer !" Wokół Sigmaryty i siedzącego Bjarna roztoczyła się jakby złota mgła. Oczy von Bittenberga zaszły bielmem a Bjarn rozwarł usta w rezonującym okrzyku. Wtedy w złotej poświacie zapłonęły błękitne płomienie. Uszczytu mocy rytuału złote i niebieskie światło skumulowało się w nierównej, mętnej sferze przed Ingvarssonem i rozprysło się w oślepiającym wybuchu przy ogłuszającym trzasku. Po tym cała poprzednia kakofonia umilkła jak nożem uciął.
Magnus padł na ziemię. Henry schował głowę za róg pokoju, krzycząc. Norsmeni, zakrywając uszy cofnęli się.
Krzesło pękło a Bjarn poleciał kilka metrów do tyłu, lądując z trzaskiem podłogi.
Pośród magicznego, zanikającego w powietrzu dymu wojownicy powoli doprowadzali się do porządku i rozglądali.
Thorleif zawzięcie przesuwał po stojących dęba włosach i brodzie, usiłując doprowdzić do posłuszeństwa naelektryzowane jasne kłaki.
- Cholera... durne czarnoksięstwo... - zaklął.
- Na Asów i Vanów, moje uszy - jęknął Turo. - A co tam uszy mój łeb !
Vidarr pospiesznie uczynił kilka razy znak Młota we wszystkich kierunkach.
Bracia Torstenssonowie podbiegli do buchającego resztkami dymu z ust Bjarna. Podparli nieprzytomnego woja, a Leif sprawdził oddech i tętno. Łowca rozwarł szeroko oczy.
- O ja jebie...
- Nie mów że...
- Ja wszystkich Czterech pierdole... zabiliśmy go ! Znowu !!!
Obok eksplozji szoku i niedowierzania, Olaf i Henry podnieśli dochodzącego do siebie Magnusa. Oczy Inkwizytora wywróciły się z powrotem dobrą stroną.
- U... u udało się ?
Thorrvald odwrócił na niego kipiące złością berserkera na łańcuchu oczy.
- Ty durna sigmarycka szmato... zabiłeś go, a ostrzegaliśmy cię !! - młody nors zerwał się na Magnusa, który wolno myśląc sięgnął niemrawo po pistolet. Gdy norsmen rzucił się na niego, zwarli się i potoczyli po podłodze. Reszta krzyczała, zaskoczona. Thorrvald szarpał słabszym człowiekiem, gdy ten wycelował w niego pistolet. W ostatnim momencie Torstensson zorientował się i wykręcił zaciśniętą na spuście rękę na lewo. Krzemień padł na spłonkę i broń wypaliła. Dym i eksplozja oddzieliła walczących. Dało się słyszeć brzęk a potem wizg i dźwięk kuli wchodzącej w drewno. Wszyscy spojrzeli w kierunku, gdzie poleciał pocisk. W kierunku ciała Bjarna. Kilku Norsów podbiegło zaniepokojonych, przeklinając. Lewy róg hełmu okularowego Ingvarssona był odłamany, a metal wgnieciony. Pocisk, najwidoczniej rykoszetem walnął parę metrów dalej. Teraz już wszyscy chcieli posiekać Magnusa.
Wtedy usłyszeli coś dziwnego. Pomruk, przechodzący w charczenie i głęboki oddech. Chwilę później ku śmiertelnemu zaskoczeniu zgromadzonych Dwukrotnie Martwy poderwał się, zrzucając hełm i rycząc sięgnął do paska z toporkami na nodze.
- Rrrraaaghh ! To ONIII ! Dalejże chłopy, prać skurwysynów Gaussera !!! Z morzaaaa ! - Bjarn ciskał toporkami na slepo w losowych kierunkach. Pierwszy wbił się w ścianę za Magnusem, ściągajac mu kapelusz. Drugi śmignął Haakarowi tuż przed nosem a inny wbił się w wiszącą na ścianie złotą Kometę Sigmara, rozpoławiając ją. Olaf, Turo i Hrothgar rzucili się i obalili lunatyka, krępując mu ręce.
Jakiś czas później Bjarn doszedł do siebie. Reszta zebrała jego toporki i swoje rzeczy porzucone w zamieszaniu po czym otoczyli wodza.
Henry pospiesznie zaczął sprzątać powstały bajzel. Kończąc zdjął ze ściany połówki świętego symbolu ze szczerego złota i widząc je skamieniał wpatrując się z nieobecnym wyrazem twarzy w takie świętokradztwo.
- Ha ! A jednak ! Bjarnie, jakież to szczęście ! Ciebie nic nie zmoże ! Wiwat ! Taaak ! - wiwatowali wojowie. Einarr zmrużył oczy.
- A wywlokło to z ciebie to coś ?
Bjarn przez moment zastanowił się. - Wygląda na to że jestem normalny ! Nie czuję tego co przez ostatnie dni... Dobra robota Magnusie !
Wojownik podszedł do masującego plecy Łowcy Czarownic i klepnął go mocno z radości. Żebra Imperialnego aż zatrzeszczały.
- Dobra... może po prostu już wyjdźcie i dajcie mi się uszykować na walkę ?
- Fakt, dług spłaciłeś wdzięcznym ci... Ale pozostaje kwestia naprawy mego ukochanego pięknego hełmu... może wezmę sobie tą gwiazdkę ? I tak jest zepsuta, a nada się do przetopienia na bransolety, albo okucia do rogu...
Norsmen podszedł bezceremonialnie do Henrego i wyrwał ze zbielałych palców osłupionego adepta pękniętą "gwiazdkę" po czym schował ją do torby Thorleifa. Magnus już wzniósł palec i otworzył usta by surowo zareagować, ale po chwili namysłu machnął zrezygnowany ręką i odszedł do swego pokoju, wzdychając. Henry wydał przeciągłe westchnienie i z nieruchomą twarzą i wyciągniętymi, jaby wciaż trzymał symbol rękami osunął się na dywan. Wychodząc Normeni rzucili głośne przeprosiny, podziękowania i życzenia wygrania walki.
Późnym wieczorem znów na ożywionej lecz wciaż pogruchotanej arenie wiwatami powitali oczekiwane zwycięstwo Magnusa. Potem pogratulowali mu zabicia wkurzającego elfa i jak gdyby nigdy nic poszli do karczmy się napić.
Tymczasem gdy zawodnicy i mieszkańcy oraz przybyli świętowali "odrodzenie" areny, ciemne tunele wiodące w głąb trasy miasta-areny rozbrzmiewały stukotem kopyt. Wielu, wielu kopyt. Nienawistne spojrzenia i szepty w Czarnej Mowie omiatały idące ostro w dół ziemi korytarze. Pałętające się z rzadka skaveny samotnicy i patrole ginęły porąbane, wrzeszcząc wniebogłosy. Jednak tego nieświadomi zagrożenia nowi patronowie Areny nie mogli przewidzieć ani usłyszeć....
Hyshis postanowił udać się na arenę by obejrzeć walkę.Jak się okazało zetrzeć się miał Magnus z Caladrisem.Nie wiedział komu miał kibicować.Wola by jakiś plugawy chaośnik umarł czy coś.Niestety parszywi skaveni jak najwyraźniej łączą bardzo umyślnie pary...
-Co on ma na ręcę ?! Czy ten parszywy elf przerobił ostrze w to coś ?!
Niezwykłe zdziwienie ogarnęło Hyshisa wymysłem Caladrisa.Chwilę później Magnus wygrał przejmując sztylet.
-A więc zostałem tylko ja i Magnus z ,,nieskażonych" chaosem ...
Szybkim krokiem pospieszył do domu Magnusa by z nim pogadać.Zapukał spokojnie i czekał na otwarcie drzwi...
-Co on ma na ręcę ?! Czy ten parszywy elf przerobił ostrze w to coś ?!
Niezwykłe zdziwienie ogarnęło Hyshisa wymysłem Caladrisa.Chwilę później Magnus wygrał przejmując sztylet.
-A więc zostałem tylko ja i Magnus z ,,nieskażonych" chaosem ...
Szybkim krokiem pospieszył do domu Magnusa by z nim pogadać.Zapukał spokojnie i czekał na otwarcie drzwi...
Po około 10 minutach drzwi otworzył Henry ,kierując w stronę maga pistolet. Jednak gdy dostrzegł stojacego przed drzwami członka Świetlistego Zakonu milcząc opuścił pistolet i wpuścił Hyshisa do śodka. Mag ujrzał siedzącego na krześle i palącego fajkę łowcę czarownic ,wypowiedział stanowczo 'Witaj" ,ale Magnus odpowiedział chłodno "Więc o co chodzi...?"
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Hyshis surowym wzrokiem spojrzał na najwyraźniej podwładnego Magnusa , Henrego czy jak mu tam.
-A więc nie mam zamiaru wchodzić z tobą w jakieś układy lecz , odpowiem prosto.Dla dobra Imperium , Kolegium Światła i Zakonu Sigmara ustalmy co zrobić z ostrzem ... (Rzekł , i usiadł na krześle naprzeciw Magnusa)
-A więc nie mam zamiaru wchodzić z tobą w jakieś układy lecz , odpowiem prosto.Dla dobra Imperium , Kolegium Światła i Zakonu Sigmara ustalmy co zrobić z ostrzem ... (Rzekł , i usiadł na krześle naprzeciw Magnusa)
Kharlot nigdzie nie mógł znaleźć Seliny, zupełnie jakby wyparowała. Znał ją na tyle długo, iż wiedział, że jeśli nie chce zostać odnaleziona, to tak faktycznie będzie. Czyżby dowiedziała się o losowaniu i unika mnie? Z resztą może i lepiej? Łatwiej przyjdzie mi pozbawić ją życia.
Inni zawodnicy również nie wykazywali większej aktywności. Wszyscy mieli już dość tego miejsca, z utęsknieniem wyglądając powrotu do domu, do dawnego nurtu życia. Tylko nieliczni zdawali sobie sprawę, że już nigdy nic nie będzie takie samo. Arena zmieniła ich na zawsze i nie chodzi tu o mutacje- już zawsze będą w sobie nosili piętno wydarzeń, jakie miały tu miejsce.
Kharlot drgnął. Jego nowa zdolność wyostrzyła mu zmysły, umożliwiała wykrywanie leżące poza możliwościami normalnego człowieka. Mimo, że jego wzrok nie dostrzegał zagrożenia, a uszu jego nie dobiegały obce dźwięki, Kruszący Czaszki wiedział, że coś jest nie tak. Był w stanie wyczuć bliską obecność kogoś, na kim również spoczywało spojrzenie bogów. Taak, w pobliżu musiał się znajdować inny wybraniec. Z całą pewnością nie przybył sam.
Z oddali rozbrzmiewał ledwo uchwytywalny tętęt kopyt.
Nareszcie pomyślał Kharlot.
Inni zawodnicy również nie wykazywali większej aktywności. Wszyscy mieli już dość tego miejsca, z utęsknieniem wyglądając powrotu do domu, do dawnego nurtu życia. Tylko nieliczni zdawali sobie sprawę, że już nigdy nic nie będzie takie samo. Arena zmieniła ich na zawsze i nie chodzi tu o mutacje- już zawsze będą w sobie nosili piętno wydarzeń, jakie miały tu miejsce.
Kharlot drgnął. Jego nowa zdolność wyostrzyła mu zmysły, umożliwiała wykrywanie leżące poza możliwościami normalnego człowieka. Mimo, że jego wzrok nie dostrzegał zagrożenia, a uszu jego nie dobiegały obce dźwięki, Kruszący Czaszki wiedział, że coś jest nie tak. Był w stanie wyczuć bliską obecność kogoś, na kim również spoczywało spojrzenie bogów. Taak, w pobliżu musiał się znajdować inny wybraniec. Z całą pewnością nie przybył sam.
Z oddali rozbrzmiewał ledwo uchwytywalny tętęt kopyt.
Nareszcie pomyślał Kharlot.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Czas się rozruszać, puki jest kogo ]
Tunel po zachodniej stronie miasta rozbrzmiał echem okrzyków i szczękiem żelaza. Po chwili wyszła z niego grupka postaci. Jadący na Juggernaucie, zakuty w czarną zbroję ze złoceniami czempion z ogromnym, zakrzywionym ostrzem. Obok niego na demonicznym rumaku jechała postać w ciemnofioletowych podartych szatach i srebrnym hełmie z rogami. Do jego siodła przytroczone były ciężkie łańcychy skuwające kilku mruczących Forsakenów. Dalej na małym, włochatym lecz umięśnionym koniu sidział ktoś w wytartej i poobijanej do szarości zbroi chaosu, dzierżący wielki topór z łupanego kamienia. Jego hełm był u dołu wycięty, uwalniając zwisającą w tłustych czarnych pasmach brodę i wąsy. Czempion syknął pod przyłbicą i odwrócił się do młodego Kurganina o splecionych pod brodą wąsach.
- Czy to jest Miasto-Góra o którym powiadał Czerwony Wojownik ? Ten który zabił twych braci.
- Tak, o tym mówił. Rzekł jeno że wynurzy się ze skał, a ono tkwi pod ziemią... - wydusił nomada.
- Wygląda jak ruina... ale podobno gromadzą się tam najwięksi wojownicy...to prawdziwa chwała ich zabić..aaa tak pomszczę też waszych braci !
- Wyczuwam...wielką nieznana mi moc.. - wysyczał czarownik. Jego mutanty zanuciły smutno na potwierdzenie.
Wódz spojrzał w dół, ku swojemu zdumieiu ujrzał gromadzące się przed miastem siły wroga. Ale nie wyglądali na herosów. Były to nie przymierzając...zwykłe szczury. Jakaś ich maszyna wystrzeliła zieloną błyskawicę, która skrząc się śmignęła im nad głowami i trafiła w ścianę, zrzucając grad kamieni i żwiru na wyjeżdżajacych rycerzy chaosu i Kurganów.
Czarnoksiężnik machnął bladymi rękami, jego Forsakeni zaskomleli. Działo szczurów wybuchło w kaskadzie szafirowych płomieni, rozbijając lewe skrzydło obrońców.
Czempion wrzasnął i jego dwudziestka pozostałych rycerzy skoczyła do szarży.
- Vharqor ! Szykuj swoich Kurgan do drugiego natarcia ! Szybko !
Topornik wrzasnął i ponaglił wyjeżdżających jezdnych.
- Chyżo kurwie syny, bo Czarni całą chwałę i łup zbiorą !
Ława Rycerzy Chaosu momentalnie znalazła się przy skavenach. Kilku padło, zastrzelonych dziwnymi muszkietami skavenów, lecz reszta wbiła się w nich jak kopia w kupę śmieci, masakrując wrogów. Jakiś Wojownik z kolczastą zbroją przeciął na pół Spacz-inżyniera, który chwilę potem eksplodował. Wybraniec zauważył, czy raczej usłyszał piszczącego dowódcę skavenów.
- Słuchać Gytricha !! Słuchać ! Walczyć-bić ! Pokażemy Pestilensom kto najlepszy !
To były jego ostatnie słowa gdyż chwilę potem ucichł w paszczy Behemota Khorna.
Czempion ucieszył się z małej rozgrzewki przed zabiciem Herosów Pod-Miasta, lecz zachodził w głowę jak dowiedzieli się o jego ataku ? Nie zostawili przecież nikogo przy życiu...
Zamiast rozmyślać nad mrocznymi mocami stworów z podziemi popędził wierzchowca. Do jego przetrzebionego klinu rycerzy dołączyła wyjące pół setki Kurganów, machającymi zakrzywionymi mieczami z grzbietów koników. Ścigając niedobitków wpadli do miasta i rozdzielili się na chaotyczne oddziałki. "Zaczęła się rzeź !"
Bjarn i jego kompania wynosili właśnie ostatnie rzeczy z kwatery, spakowane w podróżne torby. Byli już gotowi opuścić ten śmierdzący padół, nie było tu już prawie nic godnego uwagi.
- Czy to już wszystko ? Możemy ruszać ?
- Tak, spakowani. Nie mogę się doczekać domu...
- Czekajcie ! Coś zostawiłem ! - ryknął Hrothgar. Podszedł do drzwi, wyrwał tkwiący tam nóż i rzuciwszy go Thorrvldowi, schował do kieszeni swoją bieliznę. - Teraz jestem gotowy ! Zabraliśmy wszystko, ktoś zna jakieś nie zbereźne piosenki marszowe ?
Wszyscy buchnęli śmiechem, po czym rzucili swe pochodnie na dawną kwaterę. Cóż chcieli odejść spektakularnie. Po chwili wspominek wzięli głęboki oddech i udali się w kierunku krawędzi miasta.
Tam zatrzymał ich istny chaos. Dosłownie. Skaveny i goście biegali we wszystkie strony, to stawiając mierny opór to znów bezładnie uciekając przed hurmem Kurgańskich jeźdźców i migającymi od czasu do czasu czernią Rycerzy Chaosu. Jakiś krzykacz z kośćmi, wpleconymi w czarne wąsiska, rozrąbał uciekającą kobietę w kajdanach i zauważył ich. Skrzyknął grupę towarzyszy i zaszarżowali na nich z wyciem. Norsmeni, nieco zdziwieni pojawieniem się tak nieoczekiwanego ataku zrzucili bagaże i torby na kupę, którą otoczyli zwartą formacją, gotując się do boju. Haakar splunął, Hrothgar puścił z ust obłok płomieni a Einarr machinalnie sięgnął do kłów, które przecież niedawno ułamał i spiłował do normalnego rozmiaru. Nieuśmiechnięty warknął i sięgnął po młot oraz topór. Bjarn przekrzyczał Kurganów.
- Dawać ich ! Mała rozgrzewka przed marszem ! Nawet nie wiedzą jak szybko zginą !
Tunel po zachodniej stronie miasta rozbrzmiał echem okrzyków i szczękiem żelaza. Po chwili wyszła z niego grupka postaci. Jadący na Juggernaucie, zakuty w czarną zbroję ze złoceniami czempion z ogromnym, zakrzywionym ostrzem. Obok niego na demonicznym rumaku jechała postać w ciemnofioletowych podartych szatach i srebrnym hełmie z rogami. Do jego siodła przytroczone były ciężkie łańcychy skuwające kilku mruczących Forsakenów. Dalej na małym, włochatym lecz umięśnionym koniu sidział ktoś w wytartej i poobijanej do szarości zbroi chaosu, dzierżący wielki topór z łupanego kamienia. Jego hełm był u dołu wycięty, uwalniając zwisającą w tłustych czarnych pasmach brodę i wąsy. Czempion syknął pod przyłbicą i odwrócił się do młodego Kurganina o splecionych pod brodą wąsach.
- Czy to jest Miasto-Góra o którym powiadał Czerwony Wojownik ? Ten który zabił twych braci.
- Tak, o tym mówił. Rzekł jeno że wynurzy się ze skał, a ono tkwi pod ziemią... - wydusił nomada.
- Wygląda jak ruina... ale podobno gromadzą się tam najwięksi wojownicy...to prawdziwa chwała ich zabić..aaa tak pomszczę też waszych braci !
- Wyczuwam...wielką nieznana mi moc.. - wysyczał czarownik. Jego mutanty zanuciły smutno na potwierdzenie.
Wódz spojrzał w dół, ku swojemu zdumieiu ujrzał gromadzące się przed miastem siły wroga. Ale nie wyglądali na herosów. Były to nie przymierzając...zwykłe szczury. Jakaś ich maszyna wystrzeliła zieloną błyskawicę, która skrząc się śmignęła im nad głowami i trafiła w ścianę, zrzucając grad kamieni i żwiru na wyjeżdżajacych rycerzy chaosu i Kurganów.
Czarnoksiężnik machnął bladymi rękami, jego Forsakeni zaskomleli. Działo szczurów wybuchło w kaskadzie szafirowych płomieni, rozbijając lewe skrzydło obrońców.
Czempion wrzasnął i jego dwudziestka pozostałych rycerzy skoczyła do szarży.
- Vharqor ! Szykuj swoich Kurgan do drugiego natarcia ! Szybko !
Topornik wrzasnął i ponaglił wyjeżdżających jezdnych.
- Chyżo kurwie syny, bo Czarni całą chwałę i łup zbiorą !
Ława Rycerzy Chaosu momentalnie znalazła się przy skavenach. Kilku padło, zastrzelonych dziwnymi muszkietami skavenów, lecz reszta wbiła się w nich jak kopia w kupę śmieci, masakrując wrogów. Jakiś Wojownik z kolczastą zbroją przeciął na pół Spacz-inżyniera, który chwilę potem eksplodował. Wybraniec zauważył, czy raczej usłyszał piszczącego dowódcę skavenów.
- Słuchać Gytricha !! Słuchać ! Walczyć-bić ! Pokażemy Pestilensom kto najlepszy !
To były jego ostatnie słowa gdyż chwilę potem ucichł w paszczy Behemota Khorna.
Czempion ucieszył się z małej rozgrzewki przed zabiciem Herosów Pod-Miasta, lecz zachodził w głowę jak dowiedzieli się o jego ataku ? Nie zostawili przecież nikogo przy życiu...
Zamiast rozmyślać nad mrocznymi mocami stworów z podziemi popędził wierzchowca. Do jego przetrzebionego klinu rycerzy dołączyła wyjące pół setki Kurganów, machającymi zakrzywionymi mieczami z grzbietów koników. Ścigając niedobitków wpadli do miasta i rozdzielili się na chaotyczne oddziałki. "Zaczęła się rzeź !"
Bjarn i jego kompania wynosili właśnie ostatnie rzeczy z kwatery, spakowane w podróżne torby. Byli już gotowi opuścić ten śmierdzący padół, nie było tu już prawie nic godnego uwagi.
- Czy to już wszystko ? Możemy ruszać ?
- Tak, spakowani. Nie mogę się doczekać domu...
- Czekajcie ! Coś zostawiłem ! - ryknął Hrothgar. Podszedł do drzwi, wyrwał tkwiący tam nóż i rzuciwszy go Thorrvldowi, schował do kieszeni swoją bieliznę. - Teraz jestem gotowy ! Zabraliśmy wszystko, ktoś zna jakieś nie zbereźne piosenki marszowe ?
Wszyscy buchnęli śmiechem, po czym rzucili swe pochodnie na dawną kwaterę. Cóż chcieli odejść spektakularnie. Po chwili wspominek wzięli głęboki oddech i udali się w kierunku krawędzi miasta.
Tam zatrzymał ich istny chaos. Dosłownie. Skaveny i goście biegali we wszystkie strony, to stawiając mierny opór to znów bezładnie uciekając przed hurmem Kurgańskich jeźdźców i migającymi od czasu do czasu czernią Rycerzy Chaosu. Jakiś krzykacz z kośćmi, wpleconymi w czarne wąsiska, rozrąbał uciekającą kobietę w kajdanach i zauważył ich. Skrzyknął grupę towarzyszy i zaszarżowali na nich z wyciem. Norsmeni, nieco zdziwieni pojawieniem się tak nieoczekiwanego ataku zrzucili bagaże i torby na kupę, którą otoczyli zwartą formacją, gotując się do boju. Haakar splunął, Hrothgar puścił z ust obłok płomieni a Einarr machinalnie sięgnął do kłów, które przecież niedawno ułamał i spiłował do normalnego rozmiaru. Nieuśmiechnięty warknął i sięgnął po młot oraz topór. Bjarn przekrzyczał Kurganów.
- Dawać ich ! Mała rozgrzewka przed marszem ! Nawet nie wiedzą jak szybko zginą !
(To co teraz pisze dzieje się po rozmowie z Hyshisem ,na PW ustalimy jej przebieg ,nie chće ominać tak dobrej walki )
Magnus został poinformowany o ataku na miasto ,bardzo go to zszokowało ,bo był zapewniany ,że Zakon Białego Wilka stacjonuje przy obecnym położeniu Areny. Czym prędzej udał się na dach kwater...
Z dachu widok był niezwykły - oddziały okutych w zbroję wojowników nacierały na miasto ,bronione przez źle zorganizowane szczury. W centrum ,pod budynkiem kwater ,zbrojna grupa Norsmenów tworzyła formację bojową ,łwoca dotrzegł ,że jedna z większych grup wroga prędko przemieszcza sie ulicą ,aby otoczyć niespodziewających się ataku od tyłu ludzi Bjarna. "O nie... kutasy..." pomyślał Magnus "Henry!!! Procedura 666 ! Przygotować Niezwykle Śmiercionośną Powtarzalną Wyrzutnię Kul Oczyszczających! " krzyknął łowca ,wtedy jego uczeń stanął jak dęba "Ale panie... inżynierowie z Nuln ostrzegali... tylko w najwyższej sytaucji... " Magnus spojrzał na niego chłodno i podszedł do wielkiej skrzyni ,wyciągnął z jej jeden z najdoskonalszych i nieprzetestowanych wynalazków Imperium ,czym prędzej rozłożył broń na dachu , po czym założył specjalne okulary i krzyknął "Przygotować nową broń" po tych słowach Klernst podbiegł do maszyny i ... (zobaczcie sami od 2.35 http://www.youtube.com/watch?v=w6wqkgzZmow )
Wielki dym i huk rozniósł się wszędzie wokół ,ponury czarnoksieżnik zaklnął i niebywale się zdziwił widząc zmasakrowanych wojowników ,jego plan otoczenia Bjarna się nie powiódł. Podczas gradu ołowianych kul nagle coś się stało - maszyna zaczęła dziwnie syczeć a korbka od strzały zaczęła sama wirować ,Henry w ostatniej chwili zdążył odskoczyć ,gdy wynalazek z Nuln eksplodował. Młody łowca czarownic zdjął zabrudzone okulary ,w uszach czuł przerażliwy pisk ,jedyne co dostrzegł zanim doszedł do siebie to zmierzającego na ulicę inkwizytora z wyciągniętym rapierem i księgą
Magnus został poinformowany o ataku na miasto ,bardzo go to zszokowało ,bo był zapewniany ,że Zakon Białego Wilka stacjonuje przy obecnym położeniu Areny. Czym prędzej udał się na dach kwater...
Z dachu widok był niezwykły - oddziały okutych w zbroję wojowników nacierały na miasto ,bronione przez źle zorganizowane szczury. W centrum ,pod budynkiem kwater ,zbrojna grupa Norsmenów tworzyła formację bojową ,łwoca dotrzegł ,że jedna z większych grup wroga prędko przemieszcza sie ulicą ,aby otoczyć niespodziewających się ataku od tyłu ludzi Bjarna. "O nie... kutasy..." pomyślał Magnus "Henry!!! Procedura 666 ! Przygotować Niezwykle Śmiercionośną Powtarzalną Wyrzutnię Kul Oczyszczających! " krzyknął łowca ,wtedy jego uczeń stanął jak dęba "Ale panie... inżynierowie z Nuln ostrzegali... tylko w najwyższej sytaucji... " Magnus spojrzał na niego chłodno i podszedł do wielkiej skrzyni ,wyciągnął z jej jeden z najdoskonalszych i nieprzetestowanych wynalazków Imperium ,czym prędzej rozłożył broń na dachu , po czym założył specjalne okulary i krzyknął "Przygotować nową broń" po tych słowach Klernst podbiegł do maszyny i ... (zobaczcie sami od 2.35 http://www.youtube.com/watch?v=w6wqkgzZmow )
Wielki dym i huk rozniósł się wszędzie wokół ,ponury czarnoksieżnik zaklnął i niebywale się zdziwił widząc zmasakrowanych wojowników ,jego plan otoczenia Bjarna się nie powiódł. Podczas gradu ołowianych kul nagle coś się stało - maszyna zaczęła dziwnie syczeć a korbka od strzały zaczęła sama wirować ,Henry w ostatniej chwili zdążył odskoczyć ,gdy wynalazek z Nuln eksplodował. Młody łowca czarownic zdjął zabrudzone okulary ,w uszach czuł przerażliwy pisk ,jedyne co dostrzegł zanim doszedł do siebie to zmierzającego na ulicę inkwizytora z wyciągniętym rapierem i księgą
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Selina po wytrzeźwieniu w swojej kwaterze, udało się zobaczyć końcówkę ostatniej walki. Stojąc w cieniu i oglądając pojedynek, starała się powstrzymać gniew, który prześladował ją gdy zobaczyła pary. Przeklęte skaveny ustawiły ją z Kharlotem! Widocznie chciały się jej pozbyć już teraz. Kobieta wiedziała, że w starciu z czempionem Khorna ma dość małe szanse. Jedyną nadzieją był ich związek. Istniała szansa, że wojownik się zawaha. Selina sam też nie miała ochoty go zabijać. Na samą myśl o tym wpadała w przygnębienie. To będzie ciężki i pełen bólu pojedynek. Tymczasem inkwizytor zastrzelił dziesięciokrotnie szybszego i bardziej opancerzonego elfa. Dawało to kolejny powód, że można wygrać, niemożliwe starcie. Powinna się z tego cieszyć..
Odsunęła od siebie złe myśli i udała się do gorszej dzielnicy miasta. Chyba tylko tutaj dominowała inna część społeczeństwa niż mnisi zarazy. Selina nie lubiła ich. Ci fanatycy rzadko korzystali z usług ludzkich szpiegów. Woleli polegać na swoich plagach i determinacji. Dodatkowo strasznie cuchnęli. Najemniczka spotkała się z parą ubranych w czarne płaszcze skavenów. Gdy pękata sakiewka przeszła z rąk do rąk, szczuroludzie zgodzili się pomóc kobiecie wygrać walkę. Tuż przed nią Kharlot miał zostać zatruty czy to przez zbroję, czy napitek, czy w ostateczności od ukłucia strzałką.
Selina oddaliła się z poczuciem winy. Co prawda to nie ona zmusiła ich do konfrontacja ale spiskowanie przeciw niemu nie było w porządku. Pokręciła się trochę po mieście, szukając ucieczki od problemu. W końcu usiadła na piętrze jakiegoś magazynu, przy oknie z widokiem na wejście do twierdzy. Crak przysiadł na parapecie, rozsądnie zachowując ciszę. Nagle na skraju zabudowań zaczęły kłębić się tłumy skaveńskich żołnierzy. Selina zauważyła na ich czele Gytricha. Dawny dowódca gwardii areny chciał widać odbudować swoją pozycję, zabraną przez klan Pestilens. Z tuneli naprzeciwko jego oddziałów wyjeżdżała właśnie banda wojowników chaosu. W ciągu kilku minut, północni zasiekli przywódcę sił szczuroludzi i pół armii wroga. Reszta skavenów uciekła na wszystkie strony. Jeźdźcy tymczasem rozproszyli się po mieście. Na jednym z placów otoczyli kompanię Bjarna.
Selina widząc to wybiegła z budynku. To była okazja by wreszcie odbić od norsmenów ostrze. Na pierwszym skrzyżowaniu prawie wpadła na dwóch konnych. Wypaliła do jednego z nich z pistoletu, rozcinając mieczem bok konia drugiego. Barbarzyńca zdążył jednak uwolnić się z siadła i uskoczyć przed zmiażdżeniem. Zaczęli krążyć wokół siebie. Z tyłu Selina słyszała już okrzyki towarzyszy jej przeciwnika i odgłosy kopyt. Nie namyślając się wbiegła do pierwszego z brzegu budynku i zamknęła drzwi.
Odsunęła od siebie złe myśli i udała się do gorszej dzielnicy miasta. Chyba tylko tutaj dominowała inna część społeczeństwa niż mnisi zarazy. Selina nie lubiła ich. Ci fanatycy rzadko korzystali z usług ludzkich szpiegów. Woleli polegać na swoich plagach i determinacji. Dodatkowo strasznie cuchnęli. Najemniczka spotkała się z parą ubranych w czarne płaszcze skavenów. Gdy pękata sakiewka przeszła z rąk do rąk, szczuroludzie zgodzili się pomóc kobiecie wygrać walkę. Tuż przed nią Kharlot miał zostać zatruty czy to przez zbroję, czy napitek, czy w ostateczności od ukłucia strzałką.
Selina oddaliła się z poczuciem winy. Co prawda to nie ona zmusiła ich do konfrontacja ale spiskowanie przeciw niemu nie było w porządku. Pokręciła się trochę po mieście, szukając ucieczki od problemu. W końcu usiadła na piętrze jakiegoś magazynu, przy oknie z widokiem na wejście do twierdzy. Crak przysiadł na parapecie, rozsądnie zachowując ciszę. Nagle na skraju zabudowań zaczęły kłębić się tłumy skaveńskich żołnierzy. Selina zauważyła na ich czele Gytricha. Dawny dowódca gwardii areny chciał widać odbudować swoją pozycję, zabraną przez klan Pestilens. Z tuneli naprzeciwko jego oddziałów wyjeżdżała właśnie banda wojowników chaosu. W ciągu kilku minut, północni zasiekli przywódcę sił szczuroludzi i pół armii wroga. Reszta skavenów uciekła na wszystkie strony. Jeźdźcy tymczasem rozproszyli się po mieście. Na jednym z placów otoczyli kompanię Bjarna.
Selina widząc to wybiegła z budynku. To była okazja by wreszcie odbić od norsmenów ostrze. Na pierwszym skrzyżowaniu prawie wpadła na dwóch konnych. Wypaliła do jednego z nich z pistoletu, rozcinając mieczem bok konia drugiego. Barbarzyńca zdążył jednak uwolnić się z siadła i uskoczyć przed zmiażdżeniem. Zaczęli krążyć wokół siebie. Z tyłu Selina słyszała już okrzyki towarzyszy jej przeciwnika i odgłosy kopyt. Nie namyślając się wbiegła do pierwszego z brzegu budynku i zamknęła drzwi.
Wszystko stało się tak nagle. Napastnicy wdarli się do środka, spragnieni krwi, łupów, zemsty i chwały, znaczna część skaveńskiego wojska została szybko rozgromiona, a do walki włączyli się pozostali przy życiu uczestnicy Areny. Kharlot napawał się wszechobecnym widokiem krwi, mordu i chaosu, pławił się w nim, by w końcu uderzyć na wroga. Pierwsi dopadli go lekkozbrojni konni nomadowie, o gorących głowach i niewielkich umiejętnościach, robiących dużo hałasu i szybko umierających. Kruszący Czaszki z łatwością odbijał ciosy ich włóczni, ich krew splamiła ostrza wybrańca Khorna obficie. Właśnie powalił kolejnego, gdy wysoki, barczysty Kurgan natarł na niego koniem. Khornita padł, końskie kopyta boleśnie raniły go, gdy był tratowany. Kharlot zerwał się na nogi, lecz napastnik robił nawrót i znów rozpędził się w ataku, chcąc nadziać khornitę w szarży. Gdy stalowy grot miał sięgnąć swego celu, Kharlot złapał na koniec drzewca i gwałtownym ruchem pociągnął za włócznię, wyrzucając jeźdźca z konia. Tamten wstał błyskawicznie, ze wściekłością patrząc na Thorgarssona. Czempion dopiero teraz go poznał. Darował mu życie podczas jednego ze swoich wypadów na powierzchnie.
-A więc wróciłeś, by dołączyć do swoich braci- stwierdził Kharlot
-Przyszedłem po twoją głowę. Pomszczę ich śmierć!- wykrzyknął tamten.
-Poetyczne. Tym razem jednak nie odejdziesz stąd żywy.
-Skąpie się w twych wnętrznościach!
-Dość słów, niech przemówi stal!
Skoczyli ku sobie. Kurgan walczył wściekle, zadawał ciosy raz po raz, jednak nieprecyzyjnie, prawie na ślepo. Kharlot mimo, że napędzał go gniew i nienawiść, nie tracił kontroli. Wkrótce jego przeciwnik naznaczony był wieloma krwawymi śladami.
-Walczysz jak młodzik, rzucasz wszystko na pierwszy ogień.- rzekł Kharlot-urocze, lecz mylne. Teraz złamię cię.
Kurgan z furią zaatakował ciosem z nad głowy, licząc, że miecz będzie szybszy od topora. Jednak klinga nie zadzwoniła o hełm, Kharlot nie próbował nawet sparować ciosu. Zamiast tego wypuścił topory z rąk i chwycił przeciwnika za nadgarstki, aż tamten syknął z bólu, wypuszczając broń, i z rozmachem uderzył go głową w twarz. Wreszcie chwycił zamroczonego nomada za kark i pas, uniósł wysoko nad głowę, po czym z całym impetem spuścił go na kolano. Rozległ się paskudny trzask, Kurgan drgał w agonii. Nie zaszczycając go już nawet spojrzeniem, Kharlot podniósł topory i natarł na forsakenów. Ci nieśli ze sobą znacznie lepszą rozrywkę niż konni grasanci. Nawet porąbani walczyli dalej, nie czując bólu, ni strachu, w końcu jednak umierali jak każdy inny.
Bitwa trwała, a Kharlot czuł się jak ryba w wodzie. Gdziekolwiek się pojawiał, ulice spływały juchą jeszcze obficiej, a głowy toczyły się po bruku. Kruszący Czaszki w końcu miał okazję dać upust swego gniewu i frustracji, a czerepy wędrowały do Khorna tuzinami.
***
Kairos zaskrzeczał niezadowolony. Znów miał wizję, ta jednak była niewyraźna i zamazana, a jej treść, choćn niepełna, dawała duże powody do niepokoju. Musiał jak najszybciej donieść o tym Tzeentchowi.
Ten, Co Zmienia Ścieżki najwyraźniej oczekiwał swego najwierniejszego sługi. Kiedyś Kairos prowadził nieskończone demoniczne legiony przeciwko jaszczuroludziom w pradawnej wojnie, teraz jednak służył jako wyrocznia.
-Panie, mam wieści- rzekł uniżenie Kairos.
-Mów.
-Objawiona mi została przyszłość. Nadejdzie czempion, wielki wybraniec, który w imię boga wojny utopi świat w ogniu i krwi. Pan Czaszek urośnie niewyobrażalnie w siłę.
Tzeentch zmarszczył brwi. Nie mógł pozwolić, by kto inny zdobył supremację, zwłaszcza ten pozbawiony finezji brutal.
-Będzie to skutkiem wydarzeń w miejscu zwanym przez śmiertelników Areną.-kontynuował Ślepiec- zwłaszcza jeden z jej uczestników wydaje się być kluczowym elementem mej wizji. To czempion Khorna, zwą go Kharlot.
-Nie wymawiaj imienia tego barbarzyńcy z wieży czaszek. -skarcił go Pan przemian.-Kharlot? Od jakiegoś czasu jego związek z krwawym bogiem słabł. Czy to jego widziałeś w swej wizji?
-Nie, to ktoś inny. Ktokolwiek jednak to jest, jego los jest związany z Kruszącym Czaszki. Bóg wojny odzyskuje władzę nad tym śmiertelnikiem. Co mam uczynić?
Tzeentch zamyślił się...
-A więc wróciłeś, by dołączyć do swoich braci- stwierdził Kharlot
-Przyszedłem po twoją głowę. Pomszczę ich śmierć!- wykrzyknął tamten.
-Poetyczne. Tym razem jednak nie odejdziesz stąd żywy.
-Skąpie się w twych wnętrznościach!
-Dość słów, niech przemówi stal!
Skoczyli ku sobie. Kurgan walczył wściekle, zadawał ciosy raz po raz, jednak nieprecyzyjnie, prawie na ślepo. Kharlot mimo, że napędzał go gniew i nienawiść, nie tracił kontroli. Wkrótce jego przeciwnik naznaczony był wieloma krwawymi śladami.
-Walczysz jak młodzik, rzucasz wszystko na pierwszy ogień.- rzekł Kharlot-urocze, lecz mylne. Teraz złamię cię.
Kurgan z furią zaatakował ciosem z nad głowy, licząc, że miecz będzie szybszy od topora. Jednak klinga nie zadzwoniła o hełm, Kharlot nie próbował nawet sparować ciosu. Zamiast tego wypuścił topory z rąk i chwycił przeciwnika za nadgarstki, aż tamten syknął z bólu, wypuszczając broń, i z rozmachem uderzył go głową w twarz. Wreszcie chwycił zamroczonego nomada za kark i pas, uniósł wysoko nad głowę, po czym z całym impetem spuścił go na kolano. Rozległ się paskudny trzask, Kurgan drgał w agonii. Nie zaszczycając go już nawet spojrzeniem, Kharlot podniósł topory i natarł na forsakenów. Ci nieśli ze sobą znacznie lepszą rozrywkę niż konni grasanci. Nawet porąbani walczyli dalej, nie czując bólu, ni strachu, w końcu jednak umierali jak każdy inny.
Bitwa trwała, a Kharlot czuł się jak ryba w wodzie. Gdziekolwiek się pojawiał, ulice spływały juchą jeszcze obficiej, a głowy toczyły się po bruku. Kruszący Czaszki w końcu miał okazję dać upust swego gniewu i frustracji, a czerepy wędrowały do Khorna tuzinami.
***
Kairos zaskrzeczał niezadowolony. Znów miał wizję, ta jednak była niewyraźna i zamazana, a jej treść, choćn niepełna, dawała duże powody do niepokoju. Musiał jak najszybciej donieść o tym Tzeentchowi.
Ten, Co Zmienia Ścieżki najwyraźniej oczekiwał swego najwierniejszego sługi. Kiedyś Kairos prowadził nieskończone demoniczne legiony przeciwko jaszczuroludziom w pradawnej wojnie, teraz jednak służył jako wyrocznia.
-Panie, mam wieści- rzekł uniżenie Kairos.
-Mów.
-Objawiona mi została przyszłość. Nadejdzie czempion, wielki wybraniec, który w imię boga wojny utopi świat w ogniu i krwi. Pan Czaszek urośnie niewyobrażalnie w siłę.
Tzeentch zmarszczył brwi. Nie mógł pozwolić, by kto inny zdobył supremację, zwłaszcza ten pozbawiony finezji brutal.
-Będzie to skutkiem wydarzeń w miejscu zwanym przez śmiertelników Areną.-kontynuował Ślepiec- zwłaszcza jeden z jej uczestników wydaje się być kluczowym elementem mej wizji. To czempion Khorna, zwą go Kharlot.
-Nie wymawiaj imienia tego barbarzyńcy z wieży czaszek. -skarcił go Pan przemian.-Kharlot? Od jakiegoś czasu jego związek z krwawym bogiem słabł. Czy to jego widziałeś w swej wizji?
-Nie, to ktoś inny. Ktokolwiek jednak to jest, jego los jest związany z Kruszącym Czaszki. Bóg wojny odzyskuje władzę nad tym śmiertelnikiem. Co mam uczynić?
Tzeentch zamyślił się...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN