ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

-W Imieniu Mistrza Białej Wieży Lorda Teclisa Czarodzieja ośmiu Kręgów Wielkiego Władcy wiedzy tajemnej Syna Moreliona Krwi Aeneriona przejmujemy tego więźnia.-powiedział Akeleth Faoiltiarn, który wszedł do kajuty Atheisa i Deliere tuż na Nenzarem.
-Jakim prawem?!-zakrzyknęła Deliere.
-Tym- odpowiedział Kroczący Wśród Cienia podając jej list.
Wojowniczka przeczytała go (Atheis spoglądał jej przez ramię) po czy z niezmiernym zdziwieniem w głosie zapytała:
-Wy tutaj ale...
-Mistrz Wytłumaczy to pani kiedy indziej.


Nenzar zataczał się powoli, idąc na oślep wszystko zasłaniała mu opaska założona na oczy.
-Klękaj!-usłyszał cichy zimny głos.
Ktoś potężnym kopniakiem powalił go na ziemię.
Po chwili zdjęto mu opaskę.
-Błagam...-zaczął lecz urwał w pół zdania.
Przed nim na tronie wykonanym z białego marmuru siedział elf o ostrych rysach twarz i podkrążonych oczach. Jego długie brązowe włosy spadały mu na ramiona. Oczy pełne były chłodu i obrzydzenia. Na czole nieznajomego widniał diadem z wielki rubinem. Ubrany był w szaty, zaś zwoje wiszące mu u pasa zdradzały iż ma on coś wspólnego z Białą Wieżą. Na jego kolanach leżała otwarta księga, na okładce widniał feniks.
-Panie-załkał cicho Nenzar-błagam pomóż, mi wyrzekam eis Malekitha i całej mej plugawej rasy ale zbaw mnie od śmierci!
Zimne oczy elfa wysokiego rodu spojrzały na niego z taką nienawiścią iż ten zatrząsł się.
-Proszę oto przynoszę ci dar klejnot zdolny wskrzeszać zmarłych...-jego ton stał się płaczliwy, zaś z oczu popłynęły łzy.
Nieznajomy wstał i dobył miecza. Podszedł do czarnoksiężnika i przyłożył mu jego czubek do szyi. Mroczny poczuł jak po jego szyi ścieka strumyczek krwi.
-Jesteś niczym-cichy głos elfa wstrząsnął Nenzarem-i niczym pozostaniesz, wybrałeś drogę cienia i smutku więc teraz się w nim pogrążysz.
Postać odziana w białe szaty wyszarpnęła z ręki elfa magiczny kamień.
-Miałeś go przez cały czas choć twój przyjaciel przybył tu aby go poszukiwać.-nieznajomy bezbłędnie wyczuł intencje mrocznego.
-To nie był mój przyjaciel chciałem jego śmierci...
-Nie wierzę ci. Biorę ten kryształ zwany klejnotem wskrzeszenia jako gwarancje twej dobrej woli.-po czym schował artefakt w głąb swych szat.
-Niestety nie przydasz nam się. Twój czas się skończył Nenzarze lub Nędzniku.
-Zabierzcie go do Akeleth Faoiltiarna niech on wymierzy sprawiedliwość.
-NIIIEEEE-krzyk czarnoksiężnika poniósł się echem po salach.

-Panie czy za pomocą tego kamienia nie dało by się wskrzesić tego dzielnego weterana Elithmaira z Yvresse?-zapytał jedne z jego sług.
-Niestety jego ciało dryfuje nie wiadomo gdzie, a do rytuału jest ono potrzebne. Wyślij kamień do Lorda Teclisa.
-Tak jest Mistrzu!

-W imieniu Alith Anara Króla Cieni i domu Anarów prawowitych władców Nargarythe otwieram sąd nad Nenzarem. Słuchaj uważnie i nie przerywaj gdyż jest to nietakt karany śmiercią. Czy mordowałeś, zabijałeś, gwałciłeś i okradałeś Ulthuańczyków?
-Tak ale...
-Czy służyłeś Malekitchowi Uzurpatorowi na dworze króla Nargarythe?
-Tak ale...
-Czy prosiłeś nas o ochronę i obiecywałeś iż wyjawisz nam sekrety plugawego Wiedźmiego Króla?
-Tak.
-A więc wyjaw je teraz a być może Król Cieni daruje ci życie.
-Malekith Wielki zbroi armię ma zamiar poprowadzić kolejną inwazję...-załkał cicho Nenzar.-Jestem elfem z przepowiedni to ja mam go zabić... Przez to poszukują mnie asasyni wysłani przez Morathi... zabili już Harrena...
-Nie to ja go zabiłem-odpowiedział Kroczący Wśród Cienia uśmiechając się paskudnie.
-Na dworze Króla Feniksa jest szpieg to Ignotus z Saphery...
-Zanotuj to- zwrócił się kapitan Języczka do sługi.
-Tak jest.
-Czy masz coś więcej do powiedzenia?
-Nie, wyjawiłem wszystko co wiem-powiedział cicho czarnoksiężnik.
-Nic nie zmaże twych win więc skazuje cię na śmierć-powiedział dowódca statku.
Szybkim ruchem wyciągnął łuk i wycelował strzałę prosto w czoło Nenzara.
Nenzar zerwał się i mimo związanych rąk obalił jednego z wojowników cienia. Po chwili szamotaniny strażnicy wykręcili magowi ręce przywiązali go pod ścianą. Czarnoksięznik wrzasnął:
- co wy..!
Strzała przyszyła jego gardło i zakończyła żywot.

Nenzar pod iluzją jednego ze strażników uśmiechnął się złowrogo.
Po chwili Wojownicy Cienia opuścili kaujte.
Czarnoksieżnik zamyślił się być może jego kuzyni nie są aż tak słabi jak myślał, być może dzieli ich tylko cieniutka granica. Po chwili również wyszedł z kajuty. Niespodziewanie jego iluzja rozwiała się natychmiast. Przed nim stanął nieznajomy w ręku trzymał różdżkę, a przy pasie miecz.
Nenzar rzucił się w bok cudem unikając błyskawicy.
-Jakbyś ie był mrocznym mógłbyś zostać moim uczniem Nędzniku ale teraz zasługujesz tylko na ból!
Nadzwyczaj szybko postać doskoczyła do niego po czym szybkim cięciem odrąbała mu dłoń.
Nenzar spojrzał na krwawiący kikut po czym z rykiem wystrzelił z drugiej dłoni błyskawicą, ta trafiła elfa w twarz. Cofnął się zamroczony, zaś czarnoksiężnik pobiegł do przodu wymijając zaskoczonych wojowników cienia.
-Asgum Vesrsibum!-usłyszał za sobą i w tej samej chwili poczuł ze leci.
Potężny czar miotnął nim o ścianę, przebił ja i wyrzucił jego bezwładne ciało do oceanu.

Obudził się na jakiejś wysepce, na horyzoncie zobaczył odpływająca flotę księcia mórz.

[Kto zgadnie kim jest ów nieznajomy? Odpowiedzi proszę TYLKO na PW
Miejsce MG na 36 nie jest zaklepane po prostu chce zagrać jeszcze w 2 arenach
szczerze mówiąc to jakoś mi nie pasuje ten post, a wam się podoba?]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Grent
Wałkarz
Posty: 61

Post autor: Grent »

Nenzar średnio przytomnie patrzył na oddalającą się flotę. Podniósł prawą rękę by osłonić oczy przed słońcem i z pewnym zdziwieniem spostrzegł jej nieobecność. W miejscu gdzie powinna być czuł tępy ból.
- Kurwa, ale to się wszystko popieprzyło. - westchnął. Krwawienie mocno go osłabiło.
- Nosz jak to było. - mruczał jakieś słowa przez jakiś czas. Następnie zebrał trochę mocy i zatamował upływ krwi. Padł zemdlony na ziemię. Nawet takie proste zaklęcie odbierało mu siły, których za wiele mu nie zostało.
- Ostatnie co musisz zrobić. No, Nenzar, jeszcze tylko mały wysiłek i możesz spać... - szeptał do siebie. Wykonał słaby gest lewą ręką. Zebrał ostatnie siły i zmusił wiatry magii do posłuszeństwa. Mroczki latały mu przed oczami. Następnie uformował jedno z najprostszych zaklę i wypuścił je. Sygnał poleciał z ogromną prędkością nad wodą. Nenzar powoli zamknął oczy i osunął się w ciemność.


Obudził się czując pod sobą coś miękkiego. Łóżko. Leżał w łóżku. Przypomniał sobie co się stało i otworzył oczy. Jakiś człowiek pochylał się nad jego prawą ręką. Wyglądał na cyrulika, chociaż gęba, której nie powstydziłby się najgorszy zbir mówiła coś innego. Medyk spostrzegł, że pacjent się ma otwarte oczy.
- Koren! Elfik się obudził! - ryknął w stronę, gdzie pewnie znajdowały się drzwi. Mężczyzna w średnim wieku, obrośnięty paru tygodniową szczeciną pojawił się w polu widzenia.
- Witamy wśród żywych, sir. - Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, ukazując w wiekszości złote zęby.
- Spóźniliście się. Mieliście się zjawić jakiś tydzień temu. Jak jeszcze raz coś takiego sie zdarzy potrącę wam z wypłaty.
- Uratowaliśmy ci życie i tak się odwdzięczacz?
- To przez was prawie zginąłem! - Nenzar miał ochotę komuś wypruć flaki, ale wiedział, że chwilowo jest w ich ręku, a nie opłaca się gryźć ręki, która cię karmi. Nawet jeśli za karmienie płacisz.
- Gdzie zatem teraz płyniemy?
- Ku staremu światu. W Naggarond chwilowo mnie niezbyt lubią. - Nenzar opadł na poduszki.
- Tak jest sir! - Koren odwrócił się i wyszedł z kajuty. Czarny, piracki okręt ruszył o pełnych w stronę wschodzącego słońca.

[ Dziękuję wszystkim za grę. Do kolejnej Areny!]
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny

Arystoteles

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Dzisiaj jeszcze coś wrzucę. Proszę nie pożyczać mi Gerharda :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Boin z zadowoleniem wrócił do kantyny. Los wreszcie się do nich uśmiechnął dając szansę na uwolnienie przetrzymywanych kamratów. Plan wydawał się genialny ale na takich akcjach zawsze się coś musiało spieprzyć. Trzeba było być przygotowanych na jak najcięższą przeprawę. "Przezorny zawsze gotowy" jak mawiał jego ojciec. Dlatego Boin staranie wybrał resztę drużyny. Do takiej misji potrzebował konkretnych umiejętności.
Ulfar jeszcze dość młody, z błyskiem szaleństwa w oczach był oczywistym wyborem. Nikt inny w kompani nie znał się na zamkach i drzwiach pancernych tyle co on. Jego rodzina zajmowała się ich wytwarzaniem, więc był od dzieciństwa szkolony do przejęcia rodowego interesu. Dopiero później zdecydował się zostać zwiadowcą. Razem z Manorem powinni poradzić sobie w otwarciu im drogi.
Jako wsparcie wybrał bliźniaków Defrausonów. Brand i Grand byli małomówni ale potrafili walczyć swymi dwuręcznymi toporami jak mało kto. Całkiem nieźle radzili sobie też z kuszą i skradaniem. Typowi krasnoludzcy zwiadowcy.
Ostatnimi członkami drużyny zostali Getrii, najlepszy przyjaciel uwięzionego Skriega oraz Dvalin, który najbardziej z całej kompani przypominał Boinowi, Bothana i miał się zamienić z inżynierem przy wyjściu z ładowni. Dla niepoznaki Harnarson kazał mu zdjąć charakterystyczny dla zwiadowców płaszcz i założyć pożyczone od czeladników Bothana, gogle.
Boin zabronił wybranym krasnoludom wziąć udział w jakiejkolwiek popijawie. Sam również położył się wcześniej spać. Następnego dnia musieli być wypoczęci i gotowi do akcji.

Dzień kapitańskiej narady był nad wyraz spokojny. Może nie licząc zamieszania na elfim statku ale krasnoludy zawsze wiedziały, że panował tam niezły burdel. Morze lśniło w promieniach wschodzącego słońca. Wiał leciutki wietrzyk, przyjemnie odganiający upał.
Boin założył na misję pełen rynsztunek: kolczugę, płaszcz i hełm. Na plecach przewiesił oba wykończone obsydianem topory. Jego kompani, poza Dvalinem, ubrali się podobnie. Po pierwszej nieudanej wyprawie ratunkowej nikt nie zamierzał czegoś zaniedbać. Po śniadaniu złożonym z jajka na boczku i wielkich pajd chleba, cała drużyna była gotowa. Pozostali zwiadowcy podchodzili życząc udanej akcji, klepiąc przyjaciół po plecach i odchodząc z zapewnieniem, że pamiętają o ostatnich rozkazach Boina. Teraz wystarczyło poczekać na Bothana i jego czeladników.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Jesteśmy! Jesteśmy!- krzyczał Bothan biegnąc do zwiadowców. Przywitał się z Boinem ,który przedstawił mu wybranych przez niego ludzi
-A to nasza najważniejsza postać! Dvalin odegra ciebie!- rzekł dowódca strazników ,Bothan przetarł oczy i warknął -Cooo?! On ma być podobny do mnie! Nawet mnie nie przypomina!- ,stary Dvalin ściagnął kaptur i wykrzyknął -Bothan! Ty stary capie! Twojej gęby nic nie przypomina!- McArmstrong wymierzył prawy sierpowy ,jednak chybił i sie zatoczył -Od pięciu lat ci nie dokopałem!- Dvalin szarzował ,jednak kopniak wymierzony przez mistrza inżyniera powalił go na ziemię ,już miał rzucić się na zwiadowcę ,kiedy zwiadocy i czeladnicy uspokoili obu awanturników. Po chwili uścisnęli sobie ręce na zgodę i ze śmechem na ustach po przyjacielsku uścisnęli sie ,jakby nei widzieli sie od wielu lat
-Dobra pod pokład!- warknął Mulfgar i cała drużyna zeszła na dół. Tam stały już cztery skrzynie ,dwie beczki i dwa kufry. Manor i Brokki uzbrojeni byli w swoje kusze i pożyczone od zwiadowców obuchowe bełty.
Wszyscy szykowali się do zajęcia dogodnych pozycji kiedy Mulfgar zaprotestował -Nie będę tarabanił się ze skrzyniami pełnymi tego żelastwa! No już zdejmować te kolczugi i odkładać toporki!- Bothan warknął -Ale...- jednak Mulfgar przerwał -Ale to my się napijemy jak wrócimy!- zdenerowany McArsmtrong chciał znów cos powiedzieć ,jednak kiedy nie móg dojśc od głosy złapał Mulfgara za ramię i wskazał mu drewniany wóz. Stary wojownik mruknął coś pod nosem i kontynuował przygotowania.
Kiedy wszyscy oprócz Boina byli w skrzyniach uścisnął on rękę Bothanowi i szepnął -Powierzamy wam nasz los...- ,McArmstrong bez słowa ścisnął rękę zamknął ostatnią beczkę.
-No to zaczynamy ,Mulfgarze...- Mulfgar i jeden zwiadowca przebrany za marynarza ciągnął beczkę ,drugi ja pchał ,a Bothan podążał obok. McArmstrong wysłał kukowi (dowodził w przypadku braku kapitana i bosmana) specjalny sygnał ,wtedy ten wydał odpowiednie rozkazy i wszystkie działa wyceloawno w górę oraz przygotowano procedurę zadymiania.
Krasnoludy żyrokopterem przedostały się na okręt flagowy Księcia Mórz. Do wjeścia do ładowni musiały przejść cały okręt. Od razu na lądowisku zaczepił ich patrol ośmiu halabardników w charakterystycznych morionach ,dowodzony przez ogolonego na łyso ,jednookiego oficera. Ubrany był w charakterystyczne pludry ,żółto-czerwony kaftan z napierśnikiem oraz filcowy kapelusz.
-Stop!- wykrzyknął -Stop! Mówię- wrzasnął kiedy krasnoludy nie zwróciły na niego uwagi ,Bothan rozkazał zatrzymać się i spojrzał na żołnierza ,który do niego podszedł i chłodno przemówił -Czego!?- oficer złapał ze rękojeść szpady i warknął -Grzeczniej! Grzeczniej! Po co ta agresja! Też umiem być agresywny! I nie chcesz się o tym przekonać! Książę zakazał szwędania się po pokładzie! Nawet załogantom i pasażerom!-
McArmstrong huknął -Dobrze! Bo nie jestem żadnym z nich! A teraz z drogi ,bo jestem tu z rozkazu samego Wielkiego Króla Thorgrima Strażnika Uraz ,Władcy Kazak-a-karak ,Powiernika Świetej Runy oraz chwalebnej Korony Ośmiu szycztów! - po tym tyutule wszystkie krasnoludy wymamrotały dumnie -Chwała mu!- z przywyczajenia zrobiły to niektóre z krasnoludów zamkniętych w skrzyniach ,zaniepokoiło to oficera ,jednak Bothan prędko kontynuował zwracajac jego uwagę -Wieziemy broń wykutą i przygotowaną specjalnie dla osobistej ochrony waszego pana i naszego gospodarza! A co myślałeś? Że robimy tu jakąś tajną akcję! A w tych skrzyniach siedzą krasnoludzcy wojownicy! Oj człecze ,człecze! Nigdy nie zrozumiem waszego rozumowania...- zflustrowany oficer machnął ręką i pozwolił jechać dalej. Ze skrzyni odezwał się cichy głos Boina -Panie Bothan! Trochę delikatniej bo sie połapią!- McArmstrong zaśmiał się i odrzekł -Spokojnie! Taki jest plan!-
Po chwili marszu grupkę zaczęło obserować paru ludzi na wyższym pokładzie. Bothan zorientował sie i rozpoczał kolejny etap planu ,mrugnął do Mulfgara i ten kiwnął głową po czym zaintonował donośnie pieść -Hej-ho! Hej-ho! (od 1.16 http://www.youtube.com/watch?v=Uw3HyZM_wMc :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: ). Wszyscy ,którzy ich obserwowali pokręcili głowami ze zrezygnowaniem i odeszli od okien. Harnarson pomyślał -Cóż on wymyślił... ale działa... chociaż w moch warunkach by to nie przeszło...-
Krasnoludy bez przeszkód przeszły do sporych drzwi pilnowanych przez kilkunastu strażników w czerwonych żupanach uzbrojonych w berdysze. Znakiem ręki jeden z nich z wyróżniającą się futrzaną czapką z neibieskim piórem zatrzymał wóz i z kislevskim akcentem rzekł do Bothana -Zdrastwujcie towarziszt! Cóżem wieziecie!?- Bothan z uśmiechem na ustach wykrzyknął -Jak to co??! Przecież jestem zawodnikiem! Walczyłem w drugiej walce! Wiozę trochę towaru na następna walkę!- wszyscy zaciekawieni skrzyniami gwardzisci prędko odsuneli się od wozu. Zdenerowany dowódca zrobił krok w tył i cicho rzekł -Ale tego nie wolno... tu nieprzystosowane!- McArmstrong wrzasnął -Cooo?! Kapitan Makaisson wyrażnie powiedział "Zawieź ładunek do ładowni Księcia Jezior" więc lepiej wpuść mnie albo zostawię dynamit tutaj i sam się z nim baw! Tylko ostrożnie z ogniem!- dowódca jęknął -Makaisson...?- po czym machnął reką do straznicy i rzucił coś po kislevsku -Dawaj! Dawaj krasnolud!-
Wóz wjechał do środka ,po czym zamkniętą za nim bramę ,po czym do krasnoludów podeszło czterech wielkich uzbrojonych w rapiery tileańskich najemników -Witajcie! Odpoiwadamy ,aby nikt nie kręcił się po ładowni bez potrzeby! Wchodzicie tu z nami i tylko z nami opuścicie te pomieszczenia. Mistrz inżynier zgodził się bez wahania po czym udał się z eksortą do odpowiedniej ładowni. Prośba o pomoc w przenoszeniu dynamitu wystarczająco przekonałą straż ,aby pcozekali na korytarzu. Krasnoludy weszły do pustego kubryku ,gdzie otworzono skrzynie i wypuszczono wszystkich. Bez słowa ,posługując sie gestami ,grupa odbijająca więziów z mapą i Bothanem na czele udała się do tajnych przejśc. Dvalin ,Mulfgar i przebrani zwiadowcy wzięli wóz i wyszli an zewnątrz ,Mulfgar szpenął do Dvalina -Pomamrotaj trochę pod nosem ,powykrzykuj coś w khazalidzie i nikt się nie połapie-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Było już dobrze po północy, gdy Gerhard przemierzał wyludnione korytarze pierwszego pokładu "Gargantuana". Wszyscy pasażerowie już dawno spali w swych luksusowych kajutach, przedtem wystawiając nieliczne straże, które Eirenstern z łatwością omijał. Wolał nie rzucać się nikomu w oczy. Od czasu jego ostatniej walki ludzie stawali się dziwnie nerwowi w jego obecności, a i on sam nie był już tym samym imperialnym kapitanem co kiedyś. W razie nieporozumień, komuś mogłaby stać się krzywda...
Gerhard, oglądając uważnie numerki na drzwiach, omalże nie wpadł na ogromną donicę ze słonecznikiem stojącą w zagłębieniu w ścianie. Przeklinając w myślach plugawą roślinę, minął śpiącego strażnika, komicznie opierającego się o swoją halabardę i skręcił w prawo na rozwidleniu korytarza.
- Sto dwanaście, sto trzynaście, sto czternaście... No, nareszcie ! Pokój sto piętnaście !
Eirenstern stanął przed drzwiami kajuty znajdującej się na samym końcu korytarza. Przez niewielki bulaj w ścianie obok widać było księżyc odbijający się w tafli oceanu. Noc była spokojna i bezchmurna.
Gerhard zawahał się. Powinien zapukać czy po prostu wejść ? A może lepiej w ogóle nie ryzykować kontaktu z tymi podejrzanymi kultystami ? A co jeśli to tylko prymitywna pułapka tego całego inkwizytora ? Naciśnie klamkę, wejdzie do pokoju i BAM ! Szalony kapelusznik odstrzeli mu głowę.
Im dłużej myślał o wszelkich możliwych zagrożeniach czyhających za tymi drzwiami, tym bardziej Piętno Khorna pulsowało na jego ciele. W końcu jego niezdecydowanie zmieniło się w irytację, a irytacja w złość. Ta cała farsa zaczynała go męczyć. Zamiast bawić się w podchody, rąbnął w drzwi kilka razy z całej siły.
Odpowiedziała mu cisza.
Warknąwszy gniewnie , zapukał jeszcze kilka razy. Kiedy już rozważał wyrwanie drzwi razem z zawiasami, usłyszał przytłumione głosy i kroki po drugiej stronie. Ta cała farsa zaczynała go męczyć. Zamiast bawić się w podchody, rąbnął w drzwi kilka razy z całej siły.
Odpowiedziała mu cisza.
Warknąwszy gniewnie, zapukał jeszcze kilka razy. Kiedy już rozważał wyrwanie drzwi razem z zawiasami, nareszcie doczekał się jakiejś reakcji.
- Hasło ! - Gerhard usłyszał przytłumiony głos zza drzwi.
Jakie znowu hasło ? W notatce nic o tym nie pisało
- Nie znam żadnego chędożonego hasła ! Otwierać !
Tym razem doszły go przytłumione, gorączkowe szepty. Ktokolwiek stał za tymi drzwiami, właśnie kłócił się z towarzyszami.
Eirenstern miał dosyć.
Cofnął się parę kroków, wziął rozbieg i całą swą masą wpadł w zdobione odrzwia kajuty. Szlachetne drewno poddało się czystej, brutalnej sile czempiona Khorna.
Odźwierny-konspirant, który wcześniej żądał podania hasła, został bezceremonialnie staranowany i padł bez przytomności na ziemię. Gerhard, nadal pędząc niczym czołg parowy na najwyższych obrotach, przebiegł krótki hol i znalazł się w czymś w rodzaju salonu. Dopiero tutaj wyhamował, unikając zderzenia z ciężką trzydrzwiową szafą.
- Co tu się wyprawia ?! – Wrzasnął zirytowany, nawet nie zadając sobie trudu rozejrzenia się po pomieszczeniu. A powinien był to zrobić, bowiem jeden z rzekomych kultystów właśnie rzucił się na niego z dwuręcznym toporem. Eirenstern niemal odruchowo wykręcił się w piruecie, unikając zamaszystego ciosu i kopnął napastnika w kolano. Zaraz potem trzasnął go łokciem w twarz, nie dając mu najmniejszej szansy na reakcję. To wystarczyło, żeby wyłączyć go z akcji; dzielny topornik okazał się raczej miękkim zawodnikiem.
Po tej krótkiej acz intensywnej wymianie ciosów, Eirenstern natychmiast dobył jednego ze swoich gladiusów, którego przezornie zabrał ze sobą. Stanął w pozycji bojowej, z ostrzem wysuniętym przed siebie i zamarł.
W pokoju znajdowało się około piętnastu mężczyzn. Sami marynarze i strażnicy Księcia Mórz, rosłe chłopy o ogorzałych mordach i szerokich barkach. Byli uzbrojeni dosłownie po zęby. Jedni dzierżyli ciężkie, obusieczne topory, inni kordelasy i krótkie miecze, a kilku stojących z tyłu celowało w Gerharda z muszkietów. Ba ! Dwóch przysadzistych łysoli wytaczało właśnie małą armatkę z sąsiedniego pokoju !
Czyli jednak pułapka, pomyślał Gerhard.
- Rzuć broń albo nakarmimy tobą ryby ! - Jeden ze strzelców, brodaty jegomość z opaską na oku przerwał pełną napięcia ciszę. Był przeogromnym wręcz mężczyzną, noszącym kaftan bez rękawów, który odsłaniał jego potężne muskuły. W jego zgrubiałych łapskach muszkiet przypominał dziecięcą zabawkę.
- WYPRUJĘ CI FLAKI, BRUDASIE ! - Eirenstern ryknął, mając wrażenie, że Piętno Khorna zaraz wypali mu dziurę w klatce piersiowej. Po raz kolejny jego zdrowy rozsądek przegrał nierówną walkę z obezwładniającym szałem.
O dziwo, dziarski muszkieter zamiast spełnić swą wcześniejszą obietnicę, rozdziawił tylko gębę ze zdziwienia i opuścił broń. Jego kamraci szybko poszli w jego ślady.
- O kurwa mać, to Eirenstern - Wydukał po chwili - Kapitanie, to... To dla mnie ogromny zaszczyt zaszczyt.
Gerharda zamurowało tak bardzo, że aż mimowolnie się uspokoił. Co on powiedział ?
- Walczyłem u pańskiego boku na statku piratów i widziałem, jak zmasakrował pan elfa na Arenie Śmierci ! - Brodacz kontynuował, nie zwracając uwagi na nieskończenie głupi wyraz twarzy swego idola.
- Ja... - Eirenstern opuścił miecz - Dostałem dzisiaj wiadomość...
- O tak, to my ją wysłaliśmy - Brodacz wyszedł przed szereg swych podwładnych - Chwała Karmazynowej Czaszce !
- Chwała Karmazynowej Czaszce ! - Reszta osiłków podchwyciła okrzyk.
Gerhard zacisnął zęby, przeklinając głupotę swoich współbraci w wierze. Przecież połowa okrętu usłyszy to ich zawodzenie !
- Ciszej, do cholery - Eirenstern syknął - No dobra, skoro już się tutaj pojawiłem, to co macie mi do zaoferowania ?
Kultyści spojrzeli po sobie.
- Eeee.... Tak w zasadzie, to mieliśmy nadzieję, że sam nam pan powie - Brodacz wzruszył bezradnie ramionami.
- Jak to ? Nie dostaliście żadnych instrukcji od swoich przełożonych ? Komu w ogóle służycie ? Podlegacie jakieś większej sekcie ?
Brodacz podszedł nieco bliżej.
- Nasze bractwo jest wprawdzie niewielkie, ale za to mamy swoich ludzi we wszystkich większych flotach na Morzu Szponów. Jesteśmy społecznością marynarzy i wojowników, którzy odnaleźli prawdziwą siłę w Bogu Krwi ! Nasz właśnie oddział istnieje tutaj od kiedy tylko "Gargantuan" opuścił stocznię i wypłynął na szerokie wody. I mimo naszego długiej służby u wszechpotężnego Khorna, żadnemu z nas nie udało się nawet chociażby zbliżyć do TWOJEJ potęgi. Jesteś przykładem dla nas wszystkich !
Gerhard miał wrażenie, że brodacz zaraz padnie na ziemię i zacznie bić pokłony, ale na szczęście ograniczył się tylko do spojrzenia pełnego niezdrowej fascynacji.
- Dobrze - Odpowiedział po chwili - Ale to nie odpowiada na moje pytanie. Skoro wasz oddział jest jedynym w tej flocie, a instrukcje dostaliście z zewnątrz, to skąd wasi przełożeni w ogóle wiedzieli o moim istnieniu. I, przede wszystkim, kim do cholery są ?
- Sam przecież wiesz, że słudzy Chaosu wiedzą o wielu rzeczach, czyż nie ? Zrozumienie tego fenomenu przekracza pojmowanie prostych wojowników, którymi wszak jesteśmy. A co do tożsamości naszych mocodawców, to sami jej nie znamy. Nasze bractwo przestrzega najściślejszych klauzul tajności.
Gerhard skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na brodacza surowym wzrokiem.
- Tak ścisłych, że wiadomość o naszym spotkaniu przekazaliście ZASRANEMU LOKAJOWI ?!
Brodacz strapił się wyraźnie.
- Przyznaję, to nie był najmądrzejszy pomysł. Ale czego się spodziewałeś ? Jesteśmy wyznawcami Khorna, subtelność nie jest naszą najmocniejszą stroną !
Eirenstern, zamiast odpowiedzieć, zaczął przechadzać się w tę i we w tę. Istnienie na statku zorganizowanej sekty wyznawców Boga Krwi stwarzało wiele interesujących możliwość. Teraz, kiedy jego straszny sekret wyszedł na jaw, ci ludzie mogli okazać się cennymi i co ważniejsze, jedynymi sojusznikami na tej przeklętej flocie.
Podjął szybką decyzję.
- Dobra - Zaczął - Nie obchodzi mnie komu służycie. Od dzisiaj JA tu rządzę. Przyda wam się odrobina porządnej wojskowej organizacji. Przekuje was w prawdziwą broń w ręku Boga Krwi !
- Ale... - Brodacz zaczął.
- Żadnego ale ! Macie potencjał, którego najwyraźniej sami nie potraficie wykorzystać. Co więcej, mam już pewne plany, które pomożecie mi zrealizować. To nie była prośba...
Brodacz pokiwał głową. Reszta kultystów również wyglądała na przekonanych.
- Spotykamy się tutaj jutro o tej samej godzinie. Mamy parę rzeczy do przedyskutowania. I, co więcej, odpowiecie mi na kilka pytań. Aha, i jeszcze jedno...
- Tak ?
- Naprawcie te zasrane drzwi. I jak ustalicie jakieś hasło, powiadomcie mnie o nim !
Gerhard wyszedł bez słowa pożegnania. Postanowił bezzwłocznie udać się do swojej kajuty. Miał dużo spraw do przemyślenia.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

W przeciągu nocy, dość burzliwej dla większości zawodników, podczas gdy krasnoludy podejmowały swoją misję zgodnie z planem, Malakai Makaisson wraz ze swymi ludźmi tak jak obiecali zaczęli 'znieczulać' straż ładowni oraz zebranych na naradzie oficerskiej najpotężniejszą bronią jaką na ten cel mają (zaraz obok dział i runiczych młotów) - piwem. A konkretnie w wydaniu Bursztynowego Ale mistrza Joriego, w mocnych dębowych baryłkach.

W końcu nadszedł jednak, jak to ma w zwyczaju świt. Otwarto arenę i wezwanie na walkę, spełniło dla wielu rolę dzisiejszej pobudki. Mimo przejrzystego nieba miał spaść teraz desz. Deszcz krwi.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka szósta: Badzum Stalowy Łep vs Neira

Gdy grzmiały wielkie rogi wykładane morską perłą, a wielojęzyczny gwar wznosił się nad tłum wpływających leniwą rzeczką na trybuny, wszystkie zaspane umysły, długim sielankowym rejsem odzwyczajone od musztry czy nagłych przebudzeń wciąż szukały sposobów na odegnanie resztek snu, by móc cieszyć się w pełni widowiskiem. Tak więc o samym brzasku, gdy złote zegarki ledwie wypstrykały godzinę siódmą, publiczność zaległa na trybunach, zamawiając u wlokących się kelnerów gorącą czekoladę lub tajemniczy smołowaty napój, parzony z ziaren przywożonych z Arabii. Szereg włóczników w morionach i złotych napierśnikach z podobizną Myrmidii Estalijskiej, stanął na baczność i uderzył drzewcami w schodki koloseum, dając znać że zawodnicy są już w pokojach przygotowawczych. Loża honorowa wydawała się równie przetrzebiona wczesną godziną walki. Poza kilkoma kapitanami, większość miejsc zajęła kadra niższych oficerów lub pozostała pusta. Alard MacHaddish, wtoczył się na swoje miejsce, głośno ziewając i przeciągając długie ramiona. Był aż nazbyt wyraźnym dowodem na to że wczorajsza narada dowództwa trwała długo i pochłonęła sporo trunku. Zamiast Księcia Mórz na głównym miejscu zasiadał, a właściwie przysypiał komandor De Merke. Jedynie siedzący w cieniu Daishio Asugawa i imperialny kaper von Teschenn wydawali się w pełni trzeźwi, choć obu niespodziewanie przewyższał dziwnie rozpromieniony Makaisson. Tymczasem w dokuczliwie jasnym, rózowawym świetle poranka ukazała się sylwetka jednego z dzisiejszych czempionów.

Neira weszła na biało-czarny plac boju, stawiając lekkie kroki. Każdy inny mógł być zaspany, niedobudzony... ale ona ledwo mogła zasnąć tej nocy. Była gotowa na wszysto, jak zawsze. Tylko może nieco spięta w głębi duszy. Spokojna, poranna bryza powiewała długimi, nieco kędzierzawymi włosami dziewczyny, spiętymi częściowo w kok długimi szpilami. Banitka usiadła po Nippońsku i położyła długie ostrze na kolanach, a także sprawdziła czy puklerz dobrze trzyma się ramienia. Zamknęła oczy i zrobiła parę szybkich oddechów. "Wystarczy tylko draśnięcie." - pomyślała w końcu. Pozostało tylko wyglądać przeciwnika.

Badzum także nie kazał na siebie długo czekać. Otwarcie się jego wrót poprzedziła seria potężnych łupnięć czegoś twardego w stal, lecz gdy wreszcie ork wjechał stępa na arenę zmrużył oczy i ziewnął tak głośno i przeciągle, że najdalej oddaleni widzowie mogli to wziąć za okrzyk bojowy. Zielonoskóry prezentował klasyczne orkowe rozluźnienie i radość przed walką, nie widać było po nim nawet cienia tego co czuli śmiertelnicy wkraczając na arenę śmierci. Olbrzymi ork na jeszcze większym dziku prezentował się iście monumentalnie przy drobnej dziewczynie, niczym najeżona ostrzami czerwono-żółta góra. Stalowy Łep Walnął parę razy rembakiem w wielką tarczę i wbił z impetem pancerne pięty w boki knura, usadzając szarpiącą się bestię w miejscu.

Wzdłuż widowni przebiegły stłumione szepty. Theo de Merke zamrugał nagle oczami i nieprzytomnie rozejrzał się wokół, kapitan von Teschenn szepnął mu coś do ucha i komandor machnął gwałtownie ręką, po czym wsparł na niej głowę i znów zasnął, niemal ztaczając się z fotela. Race z furkotem opadły z czterech stron iskrzącymi łukami po czym zawisły na chwilę w powietrzu i zgasły tuż nad posadzką. Rozległy się z rzadka wiwaty.
Badzum zapatrzył się na światełka i na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością, lecz Neira nie czekając wyrwała długie, połyskujące błękitem ostrze zabytkowej katany z pochwy i odrzucając ją precz pobiegła co sił w nogach na swojego przeciwnika. "Jeśli mam uniknąć zmiażdżenia muszę uderzyć pierwsza." Herszt Czarnych orków dojrzał atakującą banitkę i pognał swego wierzchowca w chaotycznej kontrszarży, wznosząc wielki, postrzępiony oręż i wykrzykując na całe gardło... WAAAAAAAAAAAAGH!!! któremu zawtórował warkot knura i huk jego kopyt. Nagły rumor skutecznie dobudził każdego przysypiacza, komandor de Merke spadł z siedziska jak rażony gromem. Oboje spotkali się pośrodku areny, wśród huku stali uderzającej o stal.

Neira zwinnie przestąpiła w bok, chwilę potem potężne szable dzika, spięte łańcuchem przeszyły powietrze obok niej. Dziewczyna zrobiła daleki wykrok do przodu, niemal opierając się stopą o pancerny korpus bestii i cięła ukośnie kataną, celując w orcze ramię. Badzum przesunął się nieco w siodle i przepuścił ostre jak brzytwa ostrze centymetry od okutego łokcia. Czarny ork sam zatoczył w odpowiedzi wielki łuk poszarpanym rembakiem, pod którym Neira z łatwością zanurkowała uciekając na flankę Badzuma, który nie mógł jej dosięgnąć ze swego poziomu. Wojowniczka zaatakowała z głośnym okrzykiem i świstem zakrzywionego ostrza tnącego powietrze, lecz katana zatrzymała się na grubym jak burta statku pancerzu Badzuma. Wódz ciął tym razem poziomo. Neira widowiskowo odchyliła się w tył, niczym wędrowny akrobata a długie zadziory orkowego ostrza przeszły zaledwie parę cali nad jej twarzą, ścinając powiewający kosmyk włosów.

Banitka musiała uważać na obracającego się wierzchowca orka, toteż odepchnęła się od niego puklerzem. Stalowy Łep zauważył ten manewr i siłą grubych jak pnie drzew ud obrócił dzika, po czym ciął po skosie wziąwszy poprawkę na wzrost przeciwniczki. Neira wybiła się ze złączonych nóg i wykonałą półsalto nad nisko lecącym tasakiem. Publiczność połączyła się w brawach. Lecz ona nie zwracała na to uwagi, uderzyła stopą o krawędź rembaka i włożyła w najbliższą szczerbę swój puklerz, po czym szarpnęła nim wyrywając zaskoczonemu hersztowi broń. Wielkie szablisko grzmotnęło z hukiem o ziemię. Neira, uchylając się przed kłami knura pozwoliła sobie na uśmiech i przeskoczyła na tył skołowanego orka.
- Skaczesz tylko jak gupi snotling! Stań w miejscu i bij siem jak... jak... mężczyzna! - wyryczał zza wielkich kłów Badzum, obracając głowę. Nad ramieniem ujrzał przeciwniczkę stojącą w pozycji 'en garde'.
Banitka wyciągnęła szpilki z włosów i jedną ręką odgarnęła je z czoła.
- Nie jestem mężem. - powiedziała dziwnym tonem i pchnęła z głośnym okrzykiem kataną. Ostrze przebiło ogniwa kolczugi i weszło głęboko w orcze ciało. Badzum stęknął głośno i warknął, udając że nie nic nie poczuł. Tymczasem Neira szykowała się by jeszcze raz zranić orka, zanim sięgnie po kolejną broń. Ale on cały czas ją miał. Odwracając się przez lewe ramię czarny ork rąbnął dziewczynę olbrzymią, kanciastą tarczą posyłając ją w powietrze. Stalowy Łep ryknął czując jak coś niemiłosiernie kłuje go w ranie i wyszarpnął monstrualny topór w biało-czerwoną kratę.

Neira szybko podniosła się z ziemi, ocierając krew płynącą cienką strużką ze złamanego nosa. Zignorowała ból i przygotowała się do kolejnego starcia. Badzum natarł wywijając zamaszystego młyńca olbrzymimi ostrzami topora, krzesząc iskry gdy te otarły się o ścianę areny. Banitka cięła z doskoku. Cios znad głowy zakrzywionym końcem sięgnął głowy Stalowego Łba i ten przydomek ocalił orka od paskudnej rany gdy katana ześlizgnęła się po kolczastym basinecie. Neira nie miała czasu powtórzyć akcji, ujrzała knura wstrząsającego łbem po czym poczuła potężne uderzenie w nogi i padła jak długa. Nad powaloną dziewczyną zawisł cień. Spojrzała w górę i ujrzała jakby sam sierp księżyca spadał by rozbić ją na dwie zmiażdżone połówki. W ostatniej chwili odturlała się w lewo, a topór Badzuma wbił się aż po kraniec ostrza w marmur, piaskowiec i drewno. Publiczność zamarła widząc siłę tego ciosu.

Neira tytanicznym wysiłkiem podniosła się do kucek, obita noga piekła jak cholera. Ale ona nie miała czasu by rozczulać się nad sobą. Badzum przez chwilę mocował się z wgryzionym w sam pokład toporem, po czym warknął rozeźlony do żywego i sięgnął po śmiertelnie ostry rembak, przybity do trzonka wielkimi ćwiekami. "Tak jak uczył mnie mistrz. Twarda jak stal." Dzik ruszył, niosąc żądnego krwi Badzuma wprost na banitkę. "Spokojna jak stojąca woda."
- Waaaagh! Zerwem twojego czerepa! - ryknął Stalowy Łep.
"Teraz albo nigdy. Lekka jak piórko, zabójcza jak żmija." Neira uświadomiła sobie że nie wypowiada tych słów już tylko w myślach. Przerodziły się w bojowy okrzyk. Wojowniczka odbiła się od podłoża i wypięła w locie, każdy mięsień jej perfekcyjnie szczupłego ciała pracował na najwyższych obrotach. Uderzyła prosto w szarżującego orka, prawą stopą lądując na kle knura i siegając "Płaczem Himiko" barku Badzuma. Ork skrzywił się, czując jak zimne, zatrute ostrze zgrzyta o jego gruby obojczyk. Ale to była zabawa, i wreszcie zaczynało się coś dziać. A teraz on także może się pobawić.
Potężny rembak spadł jak grom z czarnego żelaza, ugodziwszy Neirę w to samo miejsce gdzie ona raniła Badzuma. Z tą różnicą że głębiej i przy akompaniamencie kruszonej kości.

Dziewczyna wydała stłumiony krzyk. Jej stopa ześlizgnęła się z szabli dzika, lecz nie spadła. Rozpędzone zwierzę uderzyło ją swym masywnym bokiem i poniosło aż pod ścianę areny. Gdy jeździec walnął w mur, ten fragment areny aż się zatrząsł a z między marmurowych bloków posypał się pył. Neira była przygwożdżona, tylko jej lewa ręka była wolna. Ponadto rembak Badzuma także ugrzązł i dzik wbijał go coraz głębiej w ciało banitki, niczym wielki hufnal. Próbowała wydostać się z impasu, łapiąc za kłaki knura i podciągając się do góry. Bezskutecznie. Badzum zwisał nad nią, niczym żelazny potwór z najgorszych koszmarów. Za wielkimi kłami usta Herszta wygięły się w coś na kształt uśmiechu. W masywnej łapie już leżał kolczasty morgensztern, wznoszący się do ciosu.
Neira zagryzła wargę i ostatni raz wytężyła wszystkie siły. Całe życie przemknęło jej przed oczami. "Wybacz mistrzu."
Obuch broni wbił się z mlaskiem w sam środek twarzy, spryskując wszystko wokół deszczem krwi i tkanek. Badzum szarpnął swą bronią w górę i przyjrzał się resztkom twarzy jego przeciwniczki, nawleczonym na kolce wokół broni. Cios zerwał czaszkę z karku, nad który wystawał jedynie ułamany kwałek kręgosłupa i zwisająca żuchwa ze sterczącym językiem.
- Gah! Mówiłem że dorwem twojego czerepa.- rzekł ork, wbijając 'trofeum' na jeden z dwóch wysokich, zaostrzonych patyków sterczących z tyłu siodła.
Dwóch mężczyzn z całej widowni poderwało się jednocześnie z okrzykiem wyrażającym mieszankę zaskoczenia, niedowierzania i żalu. Jednym z nich był blondwłosy, bliżej nieznany towarzysz Neiry, zaś drugim - niespodziewanie - zawsze niewzruszenie spokojny Daishio Asugawa. Jednak ogromna większośc widowni łączyła się w wiwatach, a wyrok tłumu jak mawiają (łowcy czarownic) jest decydujący.
Komandor De Merke podźwignął się nieporadnie z ziemi i chytając barkierkę ogłosił zwycięzcę.

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

-Ha! I kto tu jest najwienksiejszy?! Najsilniejsiejszy?! Waaaaaaaaghhhhh! Ha Ha!- Wrzeszczał ork, ogarnięty euforią swoją i tłumu. Ryk wstrząsnął wszystkimi, ale i tak Badzum musiał przyznać, że takiej euforii jeszcze na tej arenie nie widział. Jego siła i pewien rodzaj orkowego sprytu musiały robić olbrzymie wrażenie. Dowiódł, że wokół stalowego przeciwnika nie można ot tak sobie skakać, by zabić celnym, dobrze wymierzonym ciosem. Zniszczył i rozerwał na strzępy narrację opowieści, chociaż o tym nie wiedział, bo tylko w jego oczach zawsze wygrywa silniejszy. (UMIEJĘTNOŚĆ SPECJALNA - WYTRAWNY DEMAGOG) -Dobry Brzydal, dobry, żryj to se.- Dodał już cicho do swojego wierzchowca. Na tej arenie był tylko jeden przeciwnik, którym na pewno nie nakarmi swojego dzika i już niedługo będzie mu kibicował, by w końcu zmierzyć się z jedynym zawodnikiem, którego w pewien sposób szanował.

Tymczasem wyjął wszystkie swoje rembaki i z zadowoleniem stwierdził, że nie straciły wiele ze swej ostrości. Dzisiaj odpocznie,naje się i napije.


[Świetna walka, jestem ciekaw jak przebiegała na papierze, trucizna wpłynie jakoś na kolejne walki?]
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka nie zaimponowała jaszczurowi. Duży, silny ork, w dodatku na dziku zabił ludzką samicę. Wytrwała co prawda dłużej, niż się spodziewał, ale jej los był przypieczętowany już od dawna. Loq-Kro-Gar wyszedł, nie oglądając do końca orczego świętowania.
Natknął się na Badzuma na korytarzu, zupełnie przypadkiem. Ork wciąż traktował saurusa jak "swojego", klepiąc go przyjecielsko w ramię, gadając przy tym bez przerwy.
-Widziaueś jakiem najlepsiejsza? Rozsmarowauem kolejnego śmisznego wroga. -trudno nie było zauważyć dumy Badzuma -Brzydal siem najadł w końcu. Szkoda, że uepetyna malutka, ledwiem na kij siem mieści.
Loq-Kro-Gar nic nie odpowiedział. Ku swojemu zaskoczeniu nie czuł niechęci do zielonoskórego, nie oznaczało to jednak, że są druhami. Ork mógł okazać się użyteczny, to wszystko.
Stoicka postawa nie zrażała Badzuma, który milczenie wziął za zainteresowanie. Ucieszony, że znalazł dobrego słuchacza kontynuował potok przechwałek.
-Ciekawe kogo nastempnego mogiem ubić? Hmm..... WIEM! -wrzasnął - pokurcze pauentajom siem wszendzie, tszeba narombać pokurczuff. A jak jusz oholem im brody, to spotkamy siem w finale!
-Co sądzisz o Chaosie? - spytał ni stąd ni z owąd Loq-Kro-Gar. Badzum zmarszył brwi.
-Chaos zuy! Chaosowe chopaki dopsze siem bijom, ale som zue! Bić Chaos!
-A wampiry?
-Trupiaki nudne, ani nie wrzeszczą, jak siem rembakami ich kroi, nie krfafiom, tylko lezą do pszodu i ginom. A wampiszczaki nie lubiom orkuff, oj nie. Myślom, że są lepsiejsza, nie chcom walczyć, tylko wysyłają trupiaki. A ja muwiem, zielone jest najlepsiejsza, a jak rembaki pujdą w ruch, to wampiszczaki umierajom szypko. Zwuaszcza jak walczem czerwonymi rembakami.
-Jak to? -spytał zaskoczony saurus.
-Czerwone jest szybsze.-odparł Badzum, zupełnie, jakby gad pytał o najoczywistszą oczywistość.
Szli tak przez pokład "Gargantuana", a ork gadał i gadał, zachwalając na przemian to siebie, to jaszczura. W końcu pożegnali się, ruszając w swoją stronę. Badzum kontynuował rozmowę gadając do siebie.
Ostatnio zmieniony 30 sie 2013, o 22:16 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Szerokie na jednego krasnoluda tunele były od bardzo dawna, a może nawet nigdy, nieużywane. Wszechobecny kurz i pajęczyny strasznie irytowały Boina, szczególnie gdy powodowały serię kichnięć, któregoś z członków drużyny. Miał nadzieję, że nikt nie zwróci na to uwagi. Najbardziej jednak martwił się o Mulfgara i Dvalina. Nie tak łatwo jest w końcu udawać rozpoznawalnego przez wszystkich zawodnika areny.
- Daleko jeszcze? - spytał prowadzącego ich Bothana, chcąc odgonić myśli od skutków ewentualnego niepowodzenia.
- Spokojnie! Musieliśmy obejść pół statku aby dostać się do interesującego nas wyjścia ale to już niedaleko.
Rzeczywiście, po kolejnych stu krokach dalszą drogę zagrodziła im ściana. McArmstrong przyjrzał się jej uważnie i zaśmiał się do towarzyszy:
- Cwane. Człowiek miałby trudność z znalezieniem przycisku ale dla każdego krasnoluda to pestka! - Po tych słowach wcisnął, na pierwszy rzut oka po prostu obluzowaną deseczkę.
Natychmiast ściana odsunęła się bezszelestnie ukazując długi korytarz z rzędem drzwi po jednej stronie i klatką schodową po drugiej. Na środku stali plecami do nich dwaj strażnicy rozmawiający ze sobą i opierając się o halabardy. Bothan zrobił krok w bok, robiąc miejsce dla wychodzących z przejścia zwiadowców. W tym samym momencie Boin szybko przekazał, mową gestów, rozkazy braciom Defrausonom. Obaj pokiwali głowami i celnymi strzałami z kusz ogłuszyli wartowników.
- Idealnie. - wyszeptał do siebie Boin, po czym odwrócił się do Bothana – Gdzie teraz?
- Trzecie drzwi prowadzą do cel – Wskazał wielkie metalowe wrota.
Kiedy rozmawiali Getrii przeszukał już nieprzytomnych strażników.
- Nie mają żadnego klucza. - zameldował. Brokki podrapał się po głowie.
- W takim razie jak tam wchodzą?
- Najpewniej ma go dowódca warty, ale nie mamy czasu go szukać. Manor i Ulfar muszą sobie poradzić.
Wymienione krasnoludy, wyjmując potrzebny sprzęt, podeszły do drzwi i po dokładnych oględzinach zaczęły coś przy nich majstrować. W tym czasie reszta wrzuciła nieprzytomnych ludzi do wskazanego przez Bothana schowka na miotły. Po paru długich i stresujących chwilach mechanizm wrót nareszcie puścił i drzwi wolno się otworzyły.
- No nareszcie zmiana! Ile mam na was czekać leniwe matoły! - usłyszeli po drugiej stronie.
Jak na komendę Boin i Getrii rzucili się do przodu powalając zdziwionego strażnika i szybkim ciosem w skroń pozbawiając go przytomności. Stojący po drugiej stronie korytarza drugi wartownik siedział przez chwilę z wytrzeszczonymi oczami, po czym chwycił swoją kusze.
- KRASNO... !!!- Zdążył krzyknąć zanim nie powalił go dobrze wymierzony bełt.
Mało brakowało. - Boin przetarł mokre od potu czoło. - Sprawdźcie, w której celi są przetrzymywani nasi. - Rozkazał swoim chłopakom.
Szybko znaleziono odpowiednie drzwi oraz klucz, tym razem powieszony na haku obok stróżówki. Boin co chwilę oglądał się na schody, sprawdzając czy ktoś nie usłyszał alarmu ale widać alkohol rozdawany przez Makaissona zaczął już przynosić efekty. Uwolnione krasnoludy w milczeniu uścisnęły barki towarzyszom. Na szczęście byli za krótko przetrzymywani by niewola odcisnęła na nich swoje piętno.
- Gdzie Skrieg? - spytał Boin, Ragniego po uściśnięciu zastępcy.
- Nie był z nami przetrzymywany.
Dowódca zwiadowców ruszył zajrzeć do każdej celi i dopiero w ostatniej znalazł tego kogo szukał. Skrieg siedział na środku pomieszczenia, a wokół niego lśniły tysiące drobnych kawałków – resztek rozbitego żyrandola. Przed nim leżał już sklejony fragment. Krasnolud trzymał w jednej ręce dziwnie wyglądającą buteleczkę. W porównaniu do Ragniego i reszty uwięzionych wyglądał dość marnie. Był nienaturalnie chudy. Brodę miał sklejoną i brudną, pełną resztek z posiłków. W zawsze butnych i dumnych oczach Boin dostrzegł rezygnację. Na widok dowódcy Skrieg podniósł się i zrobił nieokreślony ruch ręką mający być pewnie salutem.
- Już myślałem, że mnie tu zostawicie – wychrypiał – do czasu aż za pomocą tej dziwnej klejącej mazi naprawię cały żyrandol.
- My nie zostawiamy nikogo. - odpowiedział Boin, chwytając Skriega za ramię i pomagając mu ruszyć do wyjścia.
Na korytarzu przekazał podwładnego Getriemu i podszedł do Bothana.
- Na razie wszystko poszło dobrze ale teraz czeka nas najtrudniejsze ucieczka – inżynier odwrócił się do reszty – zgodnie z planem tu się rozdzielamy. Ostatnie drzwi w pierwszym korytarzy prowadzą do ładowni i waszego wyjścia. Powodzenia!
Drużyna pokiwała głowami i ruszyła w tamtym kierunku. Obaj zawodnicy wyszli za nimi na korytarz zamykając za sobą stalowe drzwi.
- No to czas na przestawienie.
Dowódca zwiadowców i mistrz inżynier wyszczerzyli się do siebie i najzwyczajniej w świecie poszli schodami na górę. Dopiero na pokładzie zaczepił ich dość podpity kislevski gwardzista.
- Panowie Harnarson i McArmstrong?
- To my. Czemuś przeszkadzasz nam w spacerze? Przecież nie pomagamy naszym uwięzionym towarzyszom w ucieczce! - Inżynier był jak zwykle bezpośredni.
- To dziwne ale wydaje mi się jakbym już pana widział panie McArmstrong, jak wychodzi pan z ładowni.
- Rzeczywiście dziwne. To na pewno przez to morskie powietrze, dwoi się ci w oczach. Proponuję wypić trochę piwa, mnie zawsze pomaga - wtrącił się Boin.
- Ale najlepszym sposobem jest powdychać trochę spalin! - dodał Bothan.
Gwardzista spojrzał na oba krasnoludy i odszedł pukając się po czole i mrucząc:
- Głupie kurduple tylko piwo i maszyny im w głowach.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Dobrze! Doskonale! Wszyscy schlani!- wykrzyknął jak najciszej umiał Bothan ,Boin starał sie zachować twarz czujnego zwiadowcy ,jednak na jego twarzy widac było tłumiony uśmiech.
Krasnoludy bez trudu wyszły głównym wejściem na górny pokład ,jak sie okazało znaleźli się przed miejscowym barem dla elity ,z ładowni zapewne transportowano tu najlepsze trunki.

-Zobacz! To jeden z zawodników! Czciciel Czerwonego Rzeźnika!- mruknął do McArmstronga Boin ,wskazując w stronę imperialisty ,jednak inżyniera bardziej zaciekawiło to ,kto za nim idzie ,starajac wmieszać się w tłum ,nawet bez kapelusza i w dziwnym okryciu rozpoznał łowcę czarownic Reinera. Krasnolud był pewien ,że inwkizytor go dostrzegł ,ale z niewyjaśnionych przyczyn nie zwrócił na niego uwagi.
Boin i Bothan udali się do baru ,aby jak stwierdził Boin "Dla zmyły" udac zwykłych gościu i napić się piwa. Bothanowi po tak długiej wędrówce w kurzu pomysł się spodobał.

Krasnoludy zamówiły trunki i usiadły przy oknie ,z którego widac było pancernik Makaissona.
-Patrz Bothan...- szepnął Harnarson wskazując dysketnie w stronę tafli wody -Nasze chłopaki ,cali i bezpieczni ,teraz najgorsze ,musża przedsotac się do "Niezatapialnego" przez otwarty teren- McArmstrong zmrużył oczy ,po czym wyciagnął lornetkę -Rzeczywiście...teraz widze... spokojnie...- rzekł stary krasnolud ,po czym wyciagnął zegarek "cebulę" i odczytał godzinę -raz... dwa...trzy...- odliczał powoli inzynier -No i co?- zapytał niecierpliwie zwiadowca -Noż cholera! Jeszcze raz...dwa... dwa i pół dwa i trzy czwarte...-
Natychmiast rozniósł sie potężny ryk syren i z wielkich kominów buchnęła gęsta ,czarna i wielka chmura sadzy ,całą flota i zapewne spory obszar wokół jej znalazł sie w chmurze. Hałas silników nasilił się poprzez krzyki ze wszystkich okretów ,syreny ostrzegawcze oraz panikę. Do tego w chwilę potem huknęły działa Malakaia i ten odgłos zagłsuzył wszystko.
Boin zamknął okno i wykrzyknął -Misja wykonana! Zdrowie-






*********
-Chmmm ,czyżby znalazł sobie przyjaciół...- pomyślał Reiner spoglodając na wychodzącego z kajuty wojownika Khorna. łowca czarownic śledził go przez długi korytarz ,wśród tłumu ludzi ,kiedy wielki hałas i towarzyszące mu grzmoty powaliły wszystkich na ziemię ,po chwili do statku wdarłą sie czarna sadza -Czarcie moce atakują!- pomyślał łowca leżąc na ziemi!- jednak po chwili prze korytarz przebiegł majtek wrzeszcząc -Awaria na "Niezatapialnym vII"! Awaria na "Niezatapialnym vII"! Zachować ostrożność!- cały czas powtarzał ostrzeżenie biegnąć wzdłuż korytarza. Większość pasażerów wstała ,prędko zrobił to równiez Reiner -Gdzie on jest do cholery!- myślał zdenerowany rozglądajac się wśród tłumu ,jednak po paru minutach zorietnował się ,ze przez zamieszanie zgubił cel ,zaklnął siarczyście po czym wymamrotwał -No nic... jak mawiał mistrz "Gdy pierwszorzędne środki ,głowny plan oraz wszystkie plany awaryjne zawiodą... niech twą rękę prowadzi Sigmar... Ora et labora..."- po tych słowach inkwizytor zrzucił okrycie ,które zasłaniało jego strój łwocy czarownic oraz nałozył na głowe kapelusz. W milczeniu zawrócił i udał sie w stronę z której przyszedł. Jednak tym razem ,wszyscy ,nawet bogato ubrani szlachcice bez wahania schodzili mu z drogi odwracajac wzrok.

Reiner stanął przed pokojem do którego wparował khornista. -Choćbym kroczył ciemną dolinę... zła się nie ulęknę... bo młotodzierźca ze mną...- wymamrotał łowca po czym wyciągnął długi sztylet i uderzył pięścią w drzwi ,po chwili z środka odezwały się szemry i głosy -To nie on! Nie wracałby tak szybko! KTO TAM I POCO PRZYSZEDŁ?!- inkwizytor rzekł donośnie ,lecz chłodnym głosem -Dopełnić Sądu Ostatecznego... - w drzwiach otworzyła sie mała klapka w których ukazały się zdziwione oczy , inkwizytor prędkim ruchem wbił w czoło odźwiernego sztylet ,po czył potężnym kopniakiem otworzył uszkodone drzwi.
Niezykle szybko wpadł do środka wyjmując jednocześnie swoje dwa pistolety. Pierwszy błyskawicznie wypalił ,uśmiercając celnym strzałem w czoło ,stojącego z maczetą napakowanego żeglarza ,przed kolejnym ciosem uchylił się i kopniakiem w kolano powalił na ziemię murzyna z długimi dredami ,który nawet nie zdążył jęknąć z bólu ,kiedy kula pistoletowa rozerwała mu aortę. Inkwizytor już wyszaronął zza pasa rapier ,kiedy zorientował się ,że w pokoju nie ma nikogo więcej -Jasna cholera... no nic...tak chciał Sigmar...-
Reiner przeszukał martwych ,jednak znalazł przy nich jedynie broszki w kształcie czerwonej czaszki - symbole "uśpionej" w ostatnich czasach sekty Karmazynowej Czaszki. Odkąd jej główny przywódca został spalony na stosie ,nikt o niej nie słyszał.
Łowca czarownic wyjął błogosławione kule z kometą sigmara ,sztylet z twarzy odźwiernego ,p oczym zakmnął drzwi i udał się w strone pokładu.

[Wybacz paru kmiotków ;) ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Rządam aktywności!]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Edytowałe tylko poprzedni post, jakoś poprzednia wersja była bez sensu. Jutro napiszę coś nowego, dzisiaj źle się czuję... :( ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Znów medytował, lecz mimo koncentracji i ziół wizje nie przychodziły. Miał za to sny, jednak niewyraźne, jakby urywki, a budząc się nic nie pamiętał. Źle sypiał. Niejednokrotnie budził się popołudniem, zupełnie zmęczony. Było to dla gada coś zupełnie nowego. Nie wiedząc co czynić, udał się na przechadzkę.
Na morzu panowała kompletna cisza, a po położeniu słońca na nieboskłonie zorientował się, że znowu zaspał. Chodził bez celu po pokładzie, czego również nie miał w zwyczaju, lub patrzył na gładką taflę wody i ognistą kulę zawieszoną nad nią. Zastanawiał się nad następnym krokiem. Jego walka się zbliżała, postanowił więc unikać konfrontacji z Gerhardem, dopóki nie rozprawi się z Khartoxem. Właściwie to poza krasnoludami, to wszyscy zdają się siedzieć w swoich kabinach i nie podejmować jakichkolwiek akcji. Coś wisiało w powietrzu...
Nagle marynarze żywiej zakrzątali się po pokładzie, a charakterystyczny zapach powietrza od razu dał saurusowi odpowiedź co było przyczyną rwetesu. Niedługo potem zagrzmiało w oddali, nagłe uderzenie wiatru wzburzyło dotychczas gładką powierzchnię morza, a ołowiane chmury szybko pokrywały nieboskłon. Nadchodził sztorm.
Alarm szybko przeniósł się na kolejne statki, gdzie stawiano żagle sztormowe, a pasażerom polecono wrócić do swych kajut. Loq-Kro-Gar chwilę jeszcze poobserwował krzątaninę marynarzy, po czym udał się pod pokład. Pierwsze krople deszczu uderzały w drewno.

Lało jak z cebra i kołysało jak diabli. Dla pasażerów nieobeznanych z morzem było to nieprzyjemna przygoda spędzona nad miską rzygowin. Saurus nie wymiotował, ale niezbyt dobrze znosił to bujanie. Nie mógł spać, ani medytować, trwał więc w bezruchu na fotelu, niczym ogromny posąg z jadeitu. Pomimo szalejącego na zewnątrz żywiołu, w końcu udało mu się opanować roztargnięte myśli, zupełnie jakby to czyjaś ingerencja w jego umysł powodowała ten stan, a sztorm skutecznie jej to uniemożliwiał. Saurus postanowił, że zbada to dokładniej gdy morze ucichnie. Tymczasem poczuł zapach.... mokrej kozy?

Na korytarzu było zupełnie ciemno, widocznie nikt się nie kwapił by pozapalać świece w kandeblarach. Loq-Kro-Gar zastygł w bezruchu. Nie potrzebował światła by zlokalizować swoją ofiarę. Początkowo zdawałoby się, że hol jest zupełnie pusty, po chwili jednak saurus wyczuł intruza. Poruszał się nadzwyczaj cicho i nawet stare wygi pośród wartowników nie wykryłyby skardającego się obcego, jednak zmysły gada były warte wiele więcej niż ludzkie. Intruz przekradał się korytarzem niepomny czychającego nad nim niebezpieczeństwa. Ufał, że ciemność i ciche stąpanie czynią go nie do wykrycia. Do ostatniej chwili nie widział, jak wczepione w drewno pazury puszczają, a olbrzymi gad skacze na swą zdobycz. Rozległ się jedynie urwany jęk zaskoczenia.

Cichoskok miotał się jak opętany po pustej ładowni, to rzucając się na saurusa, to próbując go obejść. Ponownie skoczył przed siebie, jednak Loq-Kro-Gar chwycił go za gardło i cisnął w belkę podtrzymującą. Gor beknął żałośnie, lecz od razu zwinął się i ponownie rozpędził się w próbie ucieczki. Zdezorientowany nie wiedział nawet gdzie jest wyjście. Gor był pewien, że zaraz umrze. Fakt, iż jaszczur nie zabił go od razu, tylko zawlókł półprzytomnego do ładowni wziął za chęć pastwienia się nad ofiarą, zabawę, zupełnie jak kot bawi się schwytaną myszą, póki jej nie zabije. Saurus uderzył ogonem bestię, która wyrżneła boleśnie w ścianę, po czym chwycił go ponownie za gardło i unosząc jedną ręką przed sobą przygwoździł do belki. Cichoskok zabeczał panicznie. Odpowiedział mu gardłowy warkot gada, zakrzywione pazury żłobiły drewno belki tuż przy głowie gora. Towarzysz Khartoxa myślał, że to koniec. Mylił się.
-Czego szukałeś na tym statku?! I co planuje Khartox?! Mów, zanim rozerwę korpus i pożrę serce! -warknął Loq-Kro-Gar, a ton jego głosu sprawił, że gor mu uwierzył.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ Rządam od współgraczy roleplayu ! [-X ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Robię co mogę, ale z takim brakiem reakcji... :(]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ No własnie mam to samo :D poruszyłem nawet drugi wątek ,a tu nic #-o ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Gerhard przechadzał się po pokoju niczym po generalskim namiocie. Atmosfera wśród zebranych była cokolwiek napięta. Tym bardziej, że Eirenstern na miejsce zebrania kultu wyznaczył swą własną kajutę. Przez to ryzyko wykrycia było wręcz ogromne, przecież w każdej chwili do pomieszczenie mógł wparować jakiś lokaj czy inny usługiwacz... Choć z drugiej strony, zawodnicy Areny byli praktycznie nietykalni, więc może nie było się czego obawiać ?
- Czyli chcecie mi powiedzieć, że wystąpiły pewne komplikacje ? - Gerhard przestał łazić w kółko i spojrzał na swoich podwładnych. Ci, chociaż byli wielkimi i silnymi chłopami, struchlali pod jego zimnym wzrokiem.
- Owszem, mój panie - Rosły brodacz podjął się roli rzecznika kultystów - Kiedy już opuściliśmy naszą wcześniejszą kryjówkę, zostawiliśmy tam kilku ludzi, którzy mieli usunąć wszelkie ślady naszej obecności. No naprawić drzwi - Dodał po chwili.
- Co się z nimi stało, Ottarze ?
Brodacz zawahał się.
- Wszyscy zginęli. Ktoś zastrzelił ich z pistoletu. Jeden z nich nawet nie zdążył wyciągnąć broni.
Eirenstern zaklął paskudnie. Dobrze wiedział, kto walczył w taki sposób.
- Wiedziałem, że prędzej czy później ten chędożony Łowca Czarownic wpadnie na mój ślad !
Kultyści spojrzeli po sobie zaskoczeni. Gdy w okolicy pojawiał się przedstawiciel inkwizycji, wszyscy, nawet najczyściejsi wyznawcy Sigmara mogli spodziewać się kłopotów. Wszak mieszkańcy Czarnego Zamku raczej nie przebierali w środkach i kiedy chodziło o ostateczne wyplenienie zła, zdarzało im się nawet posuwać do ludobójstwa w imię większego dobra. Co gorsza, Kult Karmazynowej Czaszki znajdował się teraz w zamkniętej i ograniczonej przestrzeni, co jeszcze bardziej ułatwi pracę temu piromanowi w kapeluszu. Gerhard nie miał wyboru. Musiał pozbyć się się tego nowego zagrożenia, bo inaczej jego plany wezmą w łeb.
- Nie martwcie się nim - Eirenstern postanowił zwerbalizować swoje zamiary po chwili milczenia - Zajmę się nim osobiście. A teraz przejdźmy do spraw organizacyjnych.
Z tego, co widzę, wasza liczebność jest raczej niewielka i niezmienna od początku waszej działalności. To błąd. Rozszerzanie wpływów i werbowanie nowych członków jest podstawą istnienia każdego kultu. Z nami będzie podobnie. Zwróćcie się do swoich najbliższych przyjaciół, jeśli takowych posiadacie. Cierpliwie zatruwajcie ich serca obietnicami potęgi oferowanej przez Khorna i kwestionujcie autorytet Księcia Mórz. Kiedy będziecie im dostatecznie ufać, przyprowadźcie ich do mnie, wtedy osobiście ocenię ich wartość. To tyle, jeśli chodzi o wasze działania. W naszym obecnym stanie nie możemy sobie pozwolić na nic więcej. Kiedy nabierzemy sił, zabierzemy się do poważniejszych spraw. Teraz idźcie... Pojedynczo, do jasnej cholery ! Cała banda mięśniaków wypadająca na raz z kajuty wygląda odrobinkę podejrzanie, czyż nie ?
Kultyści posłuchali rozkazu Gerharda i opuszczali pomieszczenie jeden po drugim, czasem parami. Gdy po kilku minutach ostatni konspirant wyszedł na korytarz, Eirenstern usiadł na swym zdobionym fotelu. Wziął napoczęta bluetkę brandy ze stoliczka obok i nalał sobie pełny kielich. Dowodzenie tą zbieraniną okazało się być trudnym zadaniem nawet dla niego. Będzie potrzebował jeszcze wielu spotkań, by przekształcić tą hołotę w sprawny oddział bojowy. No cóż, i tak nie miał nic lepszego do roboty. Od swej pamiętnej walki na Arenie rzadko kiedy opuszczał gościnne progi swej luksusowej kajuty. Ludzie nadal patrzyli się na niego jak na potwora, choć przecież dzielili jeden pokład z jaszczuroczłekiem, orkiem i minotaurem. Mógł zapomnieć o swych wieczornych wizytach w pubie i rozmowach z imperialna szlachtą. No cóż, przynajmniej miał całą masę książek do czytania.
Wziąwszy kilka łyków trunku, Gerhard sięgnął po najnowsze wydanie Moich podróży z Gotrekiem, które zapewniało mu odrobinę rozrywki w chwilach nudy. A gdy już skończy lekturę, zastanowi się nad najlepszym sposobem na wypatroszenie Inkwizytora...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Cichoskok starał się wyrwać jak tylko mógł. Serce podchodziło mu do gardła. Sam nie wiedział czego się bardziej bać.. Saurusa czy Khartoxa.
- Nie mogę....nic zdradzić...wódź urwie mi łeb jak tylko coś wybeczę- wyjąkał Cichoskok- Ale jak tylko obiecasz że mnie przed nim obronisz powiem ci o jego planach- dodał po chwili z zupełną zmianą tonu.

***
W tym samym czasie bestigor ostrzył swoje topory zniecierpliwiony spóźnieniem towarzysza. Co chwila para buchała z jego nozdrzy. Krwawy róg aktualnie wylegiwał się w rogu magazynu.
- Wodzu po co nam ten amulet?- rzekł swym gardłowym głosem Żelaznaskóra
- Żebym mógł dokonać zemsty.- odrzekł spokojnie Khartox
- Jesteś pewien że możesz ufać karmazynowemu blasku?
- Nie. Ale to jedyna droga.

***
Walka Khartoxa i saurusa byłą coraz bliżej i nie tylko zawodnicy byli niecierpliwy. W miejscu gdzie czas płynie inaczej obserwator tracił cierpliwość.

[Sorka że tak późno ale sprawy remontowe. jeszcze jutro coś postaram się napisać]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

ODPOWIEDZ