ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
- Brodate sukinsyny - Gerhard uniósł się na łokciach, krzywiąc się lekko. Rany postrzałowe, chociaż już dawno zasklepione, emanowały od czasu do czasu ostrym, ćmiącym wręcz bólem.
Helstan odwalił kawał dobrej roboty. Ponad dwugodzinny maraton rzucania zaklęć ochronnych i wlewania na siłę magicznych eliksirów niemalże całkowicie wykurował go z doznanych obrażeń. Wprawdzie i tak musiał odleżeć swoje w łóżku (głównie ze względu na skrajne wyczerpanie spowodowane mordowaniem krasnoludów), ale to niewielka cena za tak szybki powrót do zdrowia. W normalnych warunkach albo zdechłby na tamtym zakrwawionym stole operacyjnym, albo co gorsza, zostałby kaleką o końca życia. Niezbyt wesoły los dla Czempiona Khorna.
- Może pójdziemy z chłopakami im wpierdolić ? - Kurt, który już podniósł się z podłogi, zacisnął swe potężne łapska na trzonku okutej żelazem maczugi - Ot tak, dla zasady.
- Wątpię, żeby wam się udało - Gerhard sięgnął po dzban z winem stojący przy łóżko - Wkurzony krasnolud może zdziałać cuda, nawet przeciwko sługom Pana Krwi. Wystarczy wspomnieć Bothana... No, dosyć o kurduplach. Wykonaliście mój rozkaz ?
- O tak, co do joty. Wysłałem Abrahama i Sorrela na misję do tego kolekcjonera artefaktów. Wrócili dwie godziny temu, ale wtedy spałeś, więc kazałem im poczekać z tym na zewnątrz.
- Na co jeszcze czekasz ? Już nie śpię, wjeżdżajcie tu z tym !
Kurt kiwnął głową, otworzył drzwi i gwizdnął krótko na stojących za nimi kultystów. Ci zerwali się z ławy i z wysiłkiem podnieśli coś ciężkiego i sądząc po odgłosach, metalowego.
Po krótkiej chwili dwójka kultystów wtoczyła się do kajuty, dźwigając... pełny płytowy pancerz.
- Bez jaj - Zdziwił się Gerhard - Przynieśliście ją razem ze stojakiem ? Szliście z nią tak przez cały statek ?
- Trochę się śpieszyliśmy - Wyspał spocony kultysta - Nie było czasu jej rozmontowywać na części...
- A niech mnie kule biją - Kurt podszedł do zbroi, podziwiając tą niezwykła zdobycz - Nigdy w życiu nie wdziałem czegoś takiego...
Faktycznie, węglowoczarny pancerz robił wrażenie. Głównie niesamowitymi wręcz zdobieniami, wśród których dominowały szkieletowe motywy. Począwszy od nakolanników imitujących kości piszczelowe, po pokryte misternymi płaskorzeźbami karwasze i rękawice. Naramienniki były wyrzeźbione na kształt dwóch czaszek pozbawionych kości żuchwowych, a napierśnik "upiększono" metalowymi żebrami, ciasno oplatającymi stalowy kirys. Całość wieńczył stalowy heł z maską stylizowaną, a jakże, na twarz kościotrupa.
- Cholera. Nie było czegoś... Mniej krzykliwego ? - Gerhard, będąc niepoprawnym wręcz pragmatykiem, cenił sobie funkcjonalność i estetyczny ascetyzm. Czyli wszytko, czego ten pancerz był przeciwieństwem. Khornita z tęsknotą spojrzał na stos pogiętych, metalowych pasów, które jeszcze kilkanaście godzin temu były jego zbroją. Niestety, po spotkaniu z krasnoludzką myślą techniczną ten pancerz był poza wszelką naprawą.
- Oj, było - Kultysta podrapał się po głowie - Ten szlachetka miał całe mnóstwo różnego żelastwa. W zasadzie to nie wiem, po jasną cholerę brał to wszytko ze sobą na ten rejs.
- Ci kolekcjonerzy tak mają - Powiedział Kurt, przyglądając się z bliska zdobieniom na karwaszach - Nie mogą się rozstać ze swoim eksponatami.
- Ten zrobiłby lepiej, gdyby wszytko jednak zostawił, he he - Drugi z kultystów wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu.
- Chyba go nie zabiliście ? - Gerhard wbił w mężczyzn swe mordercze spojrzenie - Pamiętacie, co wam mówiłem o morderstwach bogatych i wpływowych osób ?
- On żyje, spokojnie ! - Kultysta pośpieszył z wyjaśnieniami - Pamiętamy, co mówiłeś ! Rodzina i przyjaciele takich bogaczy wyśledziliby nas bez trudu, bo mają na o czas i pieniądze.
- Właśnie - Eirenstern rozsiadł się wygodniej na łożu - Gadajcie. Co dokładnie zrobiliście ?
- No, poszliśmy do tej kajuty tego kolekcjonera oręża, o którym nam mówiłeś. Zastaliśmy tam właściciela, który akuratnie sklejał modele do Wojennego Obucha. No to kazaliśmy mu pokazać nam jego najlepszą zbroję, bo przecież jakiegoś gówna byśmy ci nie przynieśli. On wtedy kazał na wypierdalać i zagroził, że wezwie straż. To Sorrel podchodzi do niego i JEB, wali go w łeb ! Potem go jeszcze delikatnie przekopaliśmy - Kultysta uśmiechnął się ciepło do miłych wspomnień.
- Po takie terapii wszystko nam wyśpiewał - Sorrel podjął opowieść - Wskazał nam ten oto pancerz i powiedział, że należał kiedyś do rycerza Morra z Ostlandu. To stąd te wszystkie szkielety na zdobieniach. Wtedy wzięliśmy wszytko razem ze stojakiem i tu przyszliśmy.
- Świetnie - Gerhard z trudem wstał z łóżka i podszedł do zbroi - Może Loq-Kro-Gar umrze ze śmiechu, kiedy staniemy do pojedynku... A zresztą nieważne. Dobra, teraz wszyscy wyjść. Muszę wykurować się przed walką. Już niedługo sięgnę po potęgę, o jakiej wam się nie śniło. Spotykamy się jutro w mojej kajucie. Musimy pomówić o wielkich i strasznych rzeczach, jakie niedługo będą tu miały miejsce. Khorne będzie zadowolony ze swoich sług...
Helstan odwalił kawał dobrej roboty. Ponad dwugodzinny maraton rzucania zaklęć ochronnych i wlewania na siłę magicznych eliksirów niemalże całkowicie wykurował go z doznanych obrażeń. Wprawdzie i tak musiał odleżeć swoje w łóżku (głównie ze względu na skrajne wyczerpanie spowodowane mordowaniem krasnoludów), ale to niewielka cena za tak szybki powrót do zdrowia. W normalnych warunkach albo zdechłby na tamtym zakrwawionym stole operacyjnym, albo co gorsza, zostałby kaleką o końca życia. Niezbyt wesoły los dla Czempiona Khorna.
- Może pójdziemy z chłopakami im wpierdolić ? - Kurt, który już podniósł się z podłogi, zacisnął swe potężne łapska na trzonku okutej żelazem maczugi - Ot tak, dla zasady.
- Wątpię, żeby wam się udało - Gerhard sięgnął po dzban z winem stojący przy łóżko - Wkurzony krasnolud może zdziałać cuda, nawet przeciwko sługom Pana Krwi. Wystarczy wspomnieć Bothana... No, dosyć o kurduplach. Wykonaliście mój rozkaz ?
- O tak, co do joty. Wysłałem Abrahama i Sorrela na misję do tego kolekcjonera artefaktów. Wrócili dwie godziny temu, ale wtedy spałeś, więc kazałem im poczekać z tym na zewnątrz.
- Na co jeszcze czekasz ? Już nie śpię, wjeżdżajcie tu z tym !
Kurt kiwnął głową, otworzył drzwi i gwizdnął krótko na stojących za nimi kultystów. Ci zerwali się z ławy i z wysiłkiem podnieśli coś ciężkiego i sądząc po odgłosach, metalowego.
Po krótkiej chwili dwójka kultystów wtoczyła się do kajuty, dźwigając... pełny płytowy pancerz.
- Bez jaj - Zdziwił się Gerhard - Przynieśliście ją razem ze stojakiem ? Szliście z nią tak przez cały statek ?
- Trochę się śpieszyliśmy - Wyspał spocony kultysta - Nie było czasu jej rozmontowywać na części...
- A niech mnie kule biją - Kurt podszedł do zbroi, podziwiając tą niezwykła zdobycz - Nigdy w życiu nie wdziałem czegoś takiego...
Faktycznie, węglowoczarny pancerz robił wrażenie. Głównie niesamowitymi wręcz zdobieniami, wśród których dominowały szkieletowe motywy. Począwszy od nakolanników imitujących kości piszczelowe, po pokryte misternymi płaskorzeźbami karwasze i rękawice. Naramienniki były wyrzeźbione na kształt dwóch czaszek pozbawionych kości żuchwowych, a napierśnik "upiększono" metalowymi żebrami, ciasno oplatającymi stalowy kirys. Całość wieńczył stalowy heł z maską stylizowaną, a jakże, na twarz kościotrupa.
- Cholera. Nie było czegoś... Mniej krzykliwego ? - Gerhard, będąc niepoprawnym wręcz pragmatykiem, cenił sobie funkcjonalność i estetyczny ascetyzm. Czyli wszytko, czego ten pancerz był przeciwieństwem. Khornita z tęsknotą spojrzał na stos pogiętych, metalowych pasów, które jeszcze kilkanaście godzin temu były jego zbroją. Niestety, po spotkaniu z krasnoludzką myślą techniczną ten pancerz był poza wszelką naprawą.
- Oj, było - Kultysta podrapał się po głowie - Ten szlachetka miał całe mnóstwo różnego żelastwa. W zasadzie to nie wiem, po jasną cholerę brał to wszytko ze sobą na ten rejs.
- Ci kolekcjonerzy tak mają - Powiedział Kurt, przyglądając się z bliska zdobieniom na karwaszach - Nie mogą się rozstać ze swoim eksponatami.
- Ten zrobiłby lepiej, gdyby wszytko jednak zostawił, he he - Drugi z kultystów wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu.
- Chyba go nie zabiliście ? - Gerhard wbił w mężczyzn swe mordercze spojrzenie - Pamiętacie, co wam mówiłem o morderstwach bogatych i wpływowych osób ?
- On żyje, spokojnie ! - Kultysta pośpieszył z wyjaśnieniami - Pamiętamy, co mówiłeś ! Rodzina i przyjaciele takich bogaczy wyśledziliby nas bez trudu, bo mają na o czas i pieniądze.
- Właśnie - Eirenstern rozsiadł się wygodniej na łożu - Gadajcie. Co dokładnie zrobiliście ?
- No, poszliśmy do tej kajuty tego kolekcjonera oręża, o którym nam mówiłeś. Zastaliśmy tam właściciela, który akuratnie sklejał modele do Wojennego Obucha. No to kazaliśmy mu pokazać nam jego najlepszą zbroję, bo przecież jakiegoś gówna byśmy ci nie przynieśli. On wtedy kazał na wypierdalać i zagroził, że wezwie straż. To Sorrel podchodzi do niego i JEB, wali go w łeb ! Potem go jeszcze delikatnie przekopaliśmy - Kultysta uśmiechnął się ciepło do miłych wspomnień.
- Po takie terapii wszystko nam wyśpiewał - Sorrel podjął opowieść - Wskazał nam ten oto pancerz i powiedział, że należał kiedyś do rycerza Morra z Ostlandu. To stąd te wszystkie szkielety na zdobieniach. Wtedy wzięliśmy wszytko razem ze stojakiem i tu przyszliśmy.
- Świetnie - Gerhard z trudem wstał z łóżka i podszedł do zbroi - Może Loq-Kro-Gar umrze ze śmiechu, kiedy staniemy do pojedynku... A zresztą nieważne. Dobra, teraz wszyscy wyjść. Muszę wykurować się przed walką. Już niedługo sięgnę po potęgę, o jakiej wam się nie śniło. Spotykamy się jutro w mojej kajucie. Musimy pomówić o wielkich i strasznych rzeczach, jakie niedługo będą tu miały miejsce. Khorne będzie zadowolony ze swoich sług...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Książę Aldenher siedział wygodnie w swojej kajucie ,kiedy ze snu wyrwały go odgłosy dochodzące z zewnątrz. Słyszał głośne tupanie ,a następnie krzyki ,wrzaski i dźwięk odbezpieczanej broni.
Nadal pozostając w traumie po poprzednim ,nieudanym zamachu przestraszył się i pochwycił spod biurka mały pistolet ,kiedy dwóch towarzyszących mu strażników zerwało się z halabardami do wejścia.
Po chwili hałasy nagle ustały i słyszeć było jedynie lekkie pukanie do drzwi.
-Co jest...- szepnął do siebie Książe ,po czym głośno zawował nie zdejmując ręki ze spustu -Wejść!-
Drzwi otworzyły się i pewnym krokiem wkroczył przez nie Mulfgar gładząc brodę i nie zwracając uwagi na mierzących do niego ostrzami gwardzistów.
Aldenher zdjął rękę z broni i powstał z krzesła. Zza wchodzącym Mulfgarem ujrzał w korytarzu gromadę innych brodaczy zaciekle próbujących wejrzeć do środka.
-Witaj ,panie krasnoludzie.- zaczął sucho Książe ,gdy Mulfgar stanął przed jego biurkiem.
-Witam... przychodzę w sprawie mistrza McArmstronga...- odparł stary krasnolud
Szlachcic usiadł na fotelu i westchnął donośnie starając się ,aby uzbrojone krasnoludy stojące za drzwiami dobrze go usłyszały -Naprawdę strata... wyrazy współczucia!-
-Taa... ale muszę prosić o dostęp do skarbca.- odparł szorstko inżynier.
Książe Jezior spojrzał pustym wzrokiem na krasnoluda. Kiedy ktoś inny by wypowiedział to zdanie wyśmiałby go ,ale czuł powagę w głosie inżyniera. Po dłuższej chwili odparł -Odszkodowania nie będzie...-
Mulfgar zrobił srogą minę i warknął -Trochę szacunku ,mój drogi gospodarzu! Umowa była i jej dotrzymamy! Ale rządamy dostępu do zwłok krasnoludzkich wojowników i rodowych pamiątek klanu!-
Nadal pozostając w traumie po poprzednim ,nieudanym zamachu przestraszył się i pochwycił spod biurka mały pistolet ,kiedy dwóch towarzyszących mu strażników zerwało się z halabardami do wejścia.
Po chwili hałasy nagle ustały i słyszeć było jedynie lekkie pukanie do drzwi.
-Co jest...- szepnął do siebie Książe ,po czym głośno zawował nie zdejmując ręki ze spustu -Wejść!-
Drzwi otworzyły się i pewnym krokiem wkroczył przez nie Mulfgar gładząc brodę i nie zwracając uwagi na mierzących do niego ostrzami gwardzistów.
Aldenher zdjął rękę z broni i powstał z krzesła. Zza wchodzącym Mulfgarem ujrzał w korytarzu gromadę innych brodaczy zaciekle próbujących wejrzeć do środka.
-Witaj ,panie krasnoludzie.- zaczął sucho Książe ,gdy Mulfgar stanął przed jego biurkiem.
-Witam... przychodzę w sprawie mistrza McArmstronga...- odparł stary krasnolud
Szlachcic usiadł na fotelu i westchnął donośnie starając się ,aby uzbrojone krasnoludy stojące za drzwiami dobrze go usłyszały -Naprawdę strata... wyrazy współczucia!-
-Taa... ale muszę prosić o dostęp do skarbca.- odparł szorstko inżynier.
Książe Jezior spojrzał pustym wzrokiem na krasnoluda. Kiedy ktoś inny by wypowiedział to zdanie wyśmiałby go ,ale czuł powagę w głosie inżyniera. Po dłuższej chwili odparł -Odszkodowania nie będzie...-
Mulfgar zrobił srogą minę i warknął -Trochę szacunku ,mój drogi gospodarzu! Umowa była i jej dotrzymamy! Ale rządamy dostępu do zwłok krasnoludzkich wojowników i rodowych pamiątek klanu!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Chłód chwycił Loq-Kro-Gara, gdy zbliżył się do skarbca, a uciążliwe wrażenie, jakie towarzyszyło mu do kilku dni spotęgowało się. Gdzieś tam na dole leżało źródło mrocznej magii, a on musiał niedługo się tam udać. Jednak jeszcze nie teraz. Zamiast tego udał się w kierunku stołu, gdzie miejsce zajmowali najznakomitsi goście Księcia Mórz. Saurusa z pośród całej tej niewielkiej grupki osób interesował jeden człowiek- Raish Aafrit. Jaszczur usiadł nieproszony naprzeciw posilającego się magnata, na co Ubu zareagował kładąc rękę na bułacie, lecz Raish powstrzymał go spojrzeniem. Łysy przyboczny znów powrócił do pozy z rękoma skrzyżowanymi na piersi, bacznie obserwując każdy ruch weterana blizn. Reszta siedzących przy stole rychło go opuściła.
-Witaj łowco. -odezwał się Aafrit- Czemu mnie niepokoisz i przeszkadzasz w posiłku?
Jego stalowe oczy przeszyły jaszczura momentalnie, sondując go od stóp do głów.
-Śmierć. -odrzekł lakonicznie gad.
-Na tej wyspie znajdziesz jej aż nadto. -twarz Raisha była jak z kamienia.
-Interesują mnie ostatnie morderstwa. -syknął Loq-Kro-Gar. Przez myśl przeszło mu, że Arab przypomina mu Belanera.
-Interesujące. Rzeczywiście sporo ich ostatnio było. Zdaje się, że brałeś udział w części z nich. -Tak, Raish zdecydowanie przypominał mu elfa. Już teraz grał mu na nerwach. -Nie martw się łowco, wiem, dlaczego zabiłeś tych ludzi. Należeli do kultu Karmazynowej Czaszki, czyż nie?
Milczenie saurusa uznał za wystarczającą odpowiedź.
-Te, które miały miejsce już na wyspie z kolei nie były twoim dziełem. Inny styl. Swoją drogą był to zupełny partacz. Wiedziałem, że szybko odkryjesz sprawcę. Bo odkryłeś już go, zgadza się?
-Mniej więcej. -rzucił jaszczur.
-Tak, wysłannicy Czarnego Zamku nigdy nie posiedli finezji i artyzmu w sztuce zabijania.- skrzywił się Aafrit, jak saurus przypuszczał, szczerze.
Zapadło milczenie.
-Co ty tu właściwie robisz ciepłokrwisty?-spytał Loq-Kro-Gar. -Od samego przybycia jesteś mało aktywny, pokazujesz się najmniej, jak to jest konieczne, jednak wiesz o każdym ruchu, jaki wszyscy czynią, wiesz o każdym wypowiedzianym słowie i trzeba było być ślepcem, by nie zauważyć, iż jesteś, jak to mówią ludzie, "poważnym graczem".
Tym razem to Raish Aafrit milczał. Jego stalowe spojrzenie spotkało się z pionowymi źrenicami pełnymi dziką zawziętością.
-Nie czynisz żadnego ruchu, gdyż nic nie stoi ci na drodze do realizacji planów. Nie działasz, by nie zdradzić swoich intencji. Nie mam pojęcia jeszcze co knujesz, lecz dowiem się. Dowiem się, co zamierzasz i czemu kazałeś zabić Imperialnych, którzy spiskowali przeciw ludzkiemu magowi.
Kolejna chwila milczenia, tym razem dłuższa od poprzedniej. W końcu rozległo się nieśpieszne klaskanie.
-Winszuję. -powiedział wreszcie Aafrit -Niemal mi zaimponowałeś. Niemal. Jak na to wpadłeś, że to ja stałem za atakiem?
-Czasem brak wskazówek sam jest wskazówką. Jedynymi za całej floty do wybicia kilkunastu dobrych żołnierzy z zupełnego zaskoczenia, nie zostawiając żadnych śladów są ninja pod rozkazami Daishio Asugawy. To, że kapitan jest twoim podwładnym odgadłem dość szybko.-triumfował jaszczur.
-"Brak wskazówek sam jest wskazówką" Hm... Zapamiętam to. -uśmiechnął się lekko Raish. -Okazałeś się czymś znacznie więcej niż całe to tałatajstwo o tobie sądzi. Jesteś wybitnym przeciwnikiem. Niestety, również sporym utrudnieniem. Dlatego musisz... zginąć.
Na krótką komendę po Arabiańsku z nikąd pojawili się czterej skrytobójcy odziani na czarno, którzy od razu zaatakowali jaszczura. Saurus kopnął stół w ich kierunku, lecz napastnicy zgrabnie nad nim przeskoczyli, nie zwalniając ataku. Raish zniknął, podobnie jak Ubu. Loq-Kro-Gar zaklął po sauriańsku. Później się z nim policzy, teraz były sprawy o wiele bardziej... zajmujące.
Pierwszy ninja dzierżył dwa krótkie, jednosieczne miecze o prostej głowni, którymi siekł z nadzwyczajną szybkością. Nie mogąc sparować takiej nawałnicy ciosów, saurus trzymał go wymachami buzdygana na dystans, wykorzystując przewagę zasięgu. Drugi, mający przymocowane do wierzchniej części nadgarstków metalowe pazury zaatakował od tyłu, znacząc plecy jaszczura krwawymi pręgami. Gad momentalnie obrócił się i uderzył poziomo, lecz ninja w niemożliwym dla staroświatowca popisie sprawności odbił się od ziemi i przeleciał nad ciosem w zgrabnym salcie. Wycofał się, dając miejsce dal trzeciego, z dwoma wachlarzami bojowymi. Jednocześnie z boku nadchodził czwarty z dwiema brońmi przypominającymi sierpy. Saurus wiedział, że jego przewaga fizyczna nie wystarczy w starciu z liczniejszym, szybszym i świetnie wyszkolonym przeciwnikiem...
***
Roch znów spędzał czas pod stołem. Był szlachcicem, to prawda, lecz był też Kislevitą i patriotą, a każdy porządny Kislevita nie powinien od wódki stronić. W końcu kto nie pije, ten kapuje, a Roch nienawidził kapusi. Pił przeto im na pohybel, póki sił mu starczało. Tego dania jednak zdarzyło się coś, co odmieniło jego życie na zawsze.
Właśnie ucinał drzemkę pośród pustych butelek, które sam przed chwilą opróżnił, gdy przebudził się nagle. Przez moment wydawało mu się, że ni godnego uwagi się nie dzieje i już chciał wrócić w objęcia Morfeusza, gdy to, co zauważył sprawiło, że oczy wyszły mu z orbit.
Wiedział, że na Arenie jest wielki, dwunożny jaszczur, widywał go niejednokrotnie (zawsze z bezpiecznej odległości), lecz właśnie mijało go nie jeden, a dwa(!) takie stwory. Gady minęły go szybkim krokiem. Roch zemdlał, przyrzekając sobie przedtem, że nigdy nie tknie ni kropli alkoholu.
***
Ninja atakowali raz po raz, nie blokując sobie drogi, jak przystało na zawodowców. Loq-Kro-Gar parował co mógł, zasłaniał się, lecz stracił inicjatywę. Cofał się zupełnie zepchnięty do obrony. Wytrzyma jeszcze długo, lecz co potem...
Wtem jeden z napastników odwrócił głowę, słysząc coś z tyłu. Chciał krzyknąć, lecz nim to zrobił, zdobiony miecz o ząbkowanym ostrzy rozdarł mu klatkę piersiową, niemal ją przepoławiając. Dwaj kolejni również się odwrócili, oczekując nowego wroga. Z ciemności wypadły dwa saurusy, jeden zbrojny w miecz, drugi rzeźbiony toporek, obaj w lekkich zbrojach, dzierżyli duże, okrągłe tarcze. Spadli na wrogów niczym orzeł na nieświadomą ofiarę. Loq-Kro-Gar mruknął po gadziemu z zadowolenia i przeszedł do ofensywy. Ninja bronili się dzielnie, lecz mając odciętą drogę ucieczki i takich przeciwników wkrótce ulegli. Ich zmiażdżone ciała pokryły ziemię.
Weteran blizn spojrzał na przybyszy.
-Chax-Bok! Quara-Lo! Bracia! Cieszę się, że was widzę. -powiedział po sauriańsku.
-Przybyliśmy na twe wezwanie Loq-Kro-Garze.-odrzekł ten z mieczem, nazwany Quara-Lo.
-W ostatniej chwili. -wyszczerzył się Chax-Bo. -Masz pozdrowienia od Mazdamundiego.
-Tak... wielki Mazdamundi przesyła pozdrowienia i pomoc. Dziewiędziesięciu młodokrwistych. -dodał spokojniejszym i bardziej oficjalnym tonem Quara-Lo. -Rozbiliśmy obóz na plaży.
-Hsssszzzz. Znakomicie. Wkrótce każdy saurus będzie się liczył.-rzekł Loq-Kro-Gar -Prowadź. Pora przywitać się z braćmi.
-Witaj łowco. -odezwał się Aafrit- Czemu mnie niepokoisz i przeszkadzasz w posiłku?
Jego stalowe oczy przeszyły jaszczura momentalnie, sondując go od stóp do głów.
-Śmierć. -odrzekł lakonicznie gad.
-Na tej wyspie znajdziesz jej aż nadto. -twarz Raisha była jak z kamienia.
-Interesują mnie ostatnie morderstwa. -syknął Loq-Kro-Gar. Przez myśl przeszło mu, że Arab przypomina mu Belanera.
-Interesujące. Rzeczywiście sporo ich ostatnio było. Zdaje się, że brałeś udział w części z nich. -Tak, Raish zdecydowanie przypominał mu elfa. Już teraz grał mu na nerwach. -Nie martw się łowco, wiem, dlaczego zabiłeś tych ludzi. Należeli do kultu Karmazynowej Czaszki, czyż nie?
Milczenie saurusa uznał za wystarczającą odpowiedź.
-Te, które miały miejsce już na wyspie z kolei nie były twoim dziełem. Inny styl. Swoją drogą był to zupełny partacz. Wiedziałem, że szybko odkryjesz sprawcę. Bo odkryłeś już go, zgadza się?
-Mniej więcej. -rzucił jaszczur.
-Tak, wysłannicy Czarnego Zamku nigdy nie posiedli finezji i artyzmu w sztuce zabijania.- skrzywił się Aafrit, jak saurus przypuszczał, szczerze.
Zapadło milczenie.
-Co ty tu właściwie robisz ciepłokrwisty?-spytał Loq-Kro-Gar. -Od samego przybycia jesteś mało aktywny, pokazujesz się najmniej, jak to jest konieczne, jednak wiesz o każdym ruchu, jaki wszyscy czynią, wiesz o każdym wypowiedzianym słowie i trzeba było być ślepcem, by nie zauważyć, iż jesteś, jak to mówią ludzie, "poważnym graczem".
Tym razem to Raish Aafrit milczał. Jego stalowe spojrzenie spotkało się z pionowymi źrenicami pełnymi dziką zawziętością.
-Nie czynisz żadnego ruchu, gdyż nic nie stoi ci na drodze do realizacji planów. Nie działasz, by nie zdradzić swoich intencji. Nie mam pojęcia jeszcze co knujesz, lecz dowiem się. Dowiem się, co zamierzasz i czemu kazałeś zabić Imperialnych, którzy spiskowali przeciw ludzkiemu magowi.
Kolejna chwila milczenia, tym razem dłuższa od poprzedniej. W końcu rozległo się nieśpieszne klaskanie.
-Winszuję. -powiedział wreszcie Aafrit -Niemal mi zaimponowałeś. Niemal. Jak na to wpadłeś, że to ja stałem za atakiem?
-Czasem brak wskazówek sam jest wskazówką. Jedynymi za całej floty do wybicia kilkunastu dobrych żołnierzy z zupełnego zaskoczenia, nie zostawiając żadnych śladów są ninja pod rozkazami Daishio Asugawy. To, że kapitan jest twoim podwładnym odgadłem dość szybko.-triumfował jaszczur.
-"Brak wskazówek sam jest wskazówką" Hm... Zapamiętam to. -uśmiechnął się lekko Raish. -Okazałeś się czymś znacznie więcej niż całe to tałatajstwo o tobie sądzi. Jesteś wybitnym przeciwnikiem. Niestety, również sporym utrudnieniem. Dlatego musisz... zginąć.
Na krótką komendę po Arabiańsku z nikąd pojawili się czterej skrytobójcy odziani na czarno, którzy od razu zaatakowali jaszczura. Saurus kopnął stół w ich kierunku, lecz napastnicy zgrabnie nad nim przeskoczyli, nie zwalniając ataku. Raish zniknął, podobnie jak Ubu. Loq-Kro-Gar zaklął po sauriańsku. Później się z nim policzy, teraz były sprawy o wiele bardziej... zajmujące.
Pierwszy ninja dzierżył dwa krótkie, jednosieczne miecze o prostej głowni, którymi siekł z nadzwyczajną szybkością. Nie mogąc sparować takiej nawałnicy ciosów, saurus trzymał go wymachami buzdygana na dystans, wykorzystując przewagę zasięgu. Drugi, mający przymocowane do wierzchniej części nadgarstków metalowe pazury zaatakował od tyłu, znacząc plecy jaszczura krwawymi pręgami. Gad momentalnie obrócił się i uderzył poziomo, lecz ninja w niemożliwym dla staroświatowca popisie sprawności odbił się od ziemi i przeleciał nad ciosem w zgrabnym salcie. Wycofał się, dając miejsce dal trzeciego, z dwoma wachlarzami bojowymi. Jednocześnie z boku nadchodził czwarty z dwiema brońmi przypominającymi sierpy. Saurus wiedział, że jego przewaga fizyczna nie wystarczy w starciu z liczniejszym, szybszym i świetnie wyszkolonym przeciwnikiem...
***
Roch znów spędzał czas pod stołem. Był szlachcicem, to prawda, lecz był też Kislevitą i patriotą, a każdy porządny Kislevita nie powinien od wódki stronić. W końcu kto nie pije, ten kapuje, a Roch nienawidził kapusi. Pił przeto im na pohybel, póki sił mu starczało. Tego dania jednak zdarzyło się coś, co odmieniło jego życie na zawsze.
Właśnie ucinał drzemkę pośród pustych butelek, które sam przed chwilą opróżnił, gdy przebudził się nagle. Przez moment wydawało mu się, że ni godnego uwagi się nie dzieje i już chciał wrócić w objęcia Morfeusza, gdy to, co zauważył sprawiło, że oczy wyszły mu z orbit.
Wiedział, że na Arenie jest wielki, dwunożny jaszczur, widywał go niejednokrotnie (zawsze z bezpiecznej odległości), lecz właśnie mijało go nie jeden, a dwa(!) takie stwory. Gady minęły go szybkim krokiem. Roch zemdlał, przyrzekając sobie przedtem, że nigdy nie tknie ni kropli alkoholu.
***
Ninja atakowali raz po raz, nie blokując sobie drogi, jak przystało na zawodowców. Loq-Kro-Gar parował co mógł, zasłaniał się, lecz stracił inicjatywę. Cofał się zupełnie zepchnięty do obrony. Wytrzyma jeszcze długo, lecz co potem...
Wtem jeden z napastników odwrócił głowę, słysząc coś z tyłu. Chciał krzyknąć, lecz nim to zrobił, zdobiony miecz o ząbkowanym ostrzy rozdarł mu klatkę piersiową, niemal ją przepoławiając. Dwaj kolejni również się odwrócili, oczekując nowego wroga. Z ciemności wypadły dwa saurusy, jeden zbrojny w miecz, drugi rzeźbiony toporek, obaj w lekkich zbrojach, dzierżyli duże, okrągłe tarcze. Spadli na wrogów niczym orzeł na nieświadomą ofiarę. Loq-Kro-Gar mruknął po gadziemu z zadowolenia i przeszedł do ofensywy. Ninja bronili się dzielnie, lecz mając odciętą drogę ucieczki i takich przeciwników wkrótce ulegli. Ich zmiażdżone ciała pokryły ziemię.
Weteran blizn spojrzał na przybyszy.
-Chax-Bok! Quara-Lo! Bracia! Cieszę się, że was widzę. -powiedział po sauriańsku.
-Przybyliśmy na twe wezwanie Loq-Kro-Garze.-odrzekł ten z mieczem, nazwany Quara-Lo.
-W ostatniej chwili. -wyszczerzył się Chax-Bo. -Masz pozdrowienia od Mazdamundiego.
-Tak... wielki Mazdamundi przesyła pozdrowienia i pomoc. Dziewiędziesięciu młodokrwistych. -dodał spokojniejszym i bardziej oficjalnym tonem Quara-Lo. -Rozbiliśmy obóz na plaży.
-Hsssszzzz. Znakomicie. Wkrótce każdy saurus będzie się liczył.-rzekł Loq-Kro-Gar -Prowadź. Pora przywitać się z braćmi.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-NAPRZODEM!!! NAPRZODEM!!!- wydarł się Makaisson idąc na czele sporej gromady Zabójców.
Obok kapitana podążał Mulfgar wraz z czeladnikami toczącymi "Mściwą Helgę"
-A tak ,Manor! Niktem nie będziem myrdował mi bosmanam i mistrza inżynieram! Powtyrzam nikt!-
Manor ćmiąc fajkę odparł -Mądra decyzja ,kapitanie Malakaiu... nawet na tej ematyniującej magią wysepce trza o honor dbać!-
-Tom samom mówił! Tom samom!-
-Aczkolwiek miejmy nadzieję ,ze mistrz Mulfgar ruszy sprawę u Księcia Jezior!-
Banda uzbrojonych marynarzy z Niezatapialnego na oczu wielu gapiów wdrapała się pod górę i znalazła się przy wielkim skarbcu otoczonym strażami.
Dowódca ubrany w ciężką lamelkową zbroję podszedł do Makaissona i niepewnym głosem zapytał -Coż to ,panie kapitanie? Co tu robi ta armia? Co to ma być?-
Makaisson zatrzymał gestem pochód i parsknął -Nicżem człeczyno! Ale to miejscem obrałem jako mojem obozowisko! Tutejsza aura mi słuzy! Nie widać?-
Po jego słowach wszyscy Zabójcy zaczęli kiwać głowami w ramach aprobaty.
-Ale to jakiś żart?! Co na to Jego Książeca Mość?-
-Spokojniem ,mój człeczy kumplu! Nikt nawet nie zblizy się do złotka i miejsca zgonu naszych dawi!-
-Nie ja tu decyduję!- wykrzyknął dowódca i odmaszerował wzywając okrzykiem gońca.
Manor nabił fajkę i zaśmiał się -Pięknie! To co? Zaczynamy?-
-Zaczenamem! Rozbijta obóz chłopaki!!! I przygotucjie bugmansa!!-
-BARUM KHAZAD!!!- wrzasnęła horda Zabójców w ramach odpowiedzi
[Oj będzie sie działo... oj będzie... ]
Obok kapitana podążał Mulfgar wraz z czeladnikami toczącymi "Mściwą Helgę"
-A tak ,Manor! Niktem nie będziem myrdował mi bosmanam i mistrza inżynieram! Powtyrzam nikt!-
Manor ćmiąc fajkę odparł -Mądra decyzja ,kapitanie Malakaiu... nawet na tej ematyniującej magią wysepce trza o honor dbać!-
-Tom samom mówił! Tom samom!-
-Aczkolwiek miejmy nadzieję ,ze mistrz Mulfgar ruszy sprawę u Księcia Jezior!-
Banda uzbrojonych marynarzy z Niezatapialnego na oczu wielu gapiów wdrapała się pod górę i znalazła się przy wielkim skarbcu otoczonym strażami.
Dowódca ubrany w ciężką lamelkową zbroję podszedł do Makaissona i niepewnym głosem zapytał -Coż to ,panie kapitanie? Co tu robi ta armia? Co to ma być?-
Makaisson zatrzymał gestem pochód i parsknął -Nicżem człeczyno! Ale to miejscem obrałem jako mojem obozowisko! Tutejsza aura mi słuzy! Nie widać?-
Po jego słowach wszyscy Zabójcy zaczęli kiwać głowami w ramach aprobaty.
-Ale to jakiś żart?! Co na to Jego Książeca Mość?-
-Spokojniem ,mój człeczy kumplu! Nikt nawet nie zblizy się do złotka i miejsca zgonu naszych dawi!-
-Nie ja tu decyduję!- wykrzyknął dowódca i odmaszerował wzywając okrzykiem gońca.
Manor nabił fajkę i zaśmiał się -Pięknie! To co? Zaczynamy?-
-Zaczenamem! Rozbijta obóz chłopaki!!! I przygotucjie bugmansa!!-
-BARUM KHAZAD!!!- wrzasnęła horda Zabójców w ramach odpowiedzi
[Oj będzie sie działo... oj będzie... ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Nowy obóz krasnoludó miał się w najlepsze. Makaisson wydał "bugmansową przepustkę" dal całej załogi. Naturalnie żaden Zabójca nie myślał o opuszczeniu reszty krasnoludó i biesiadować gdzie indziej.
-Kapitanieee!- wrzasnął Zabójca obserwujący przez lornetkę teren dookoła -Idzie pan Mulfgar!-
Na ten okrzyk Makaisson i czeladnicy Gildii od razu zerwali się ,aby przywitać starego inżyniera.
Pierwszy podbiegł do niego Fland wręczając mu kufel piwa.
Mulfgar chwycił go i zaczął pić ,wreczając przy tym Malakaiowi ozdobioną pieczęcią kartkę papieru. Kapitan od razu przekazał ją Manorowi ,który głośno przeczytał
"Niniejszym w swej wielkiej łasce
i poszanowaniu dla rasy krasnoludzkiej
oraz poległych zawodników wyrażam
zgodę ,aby mistrz inżynier Mulfgar oraz
jego czeladnicy uzyskali dostęp
do mego nowego skarbca w celu
wyniesienia z niego zwłok pokonanych
oraz ich ekwpipunku.
Podpisano:
Książę Mórz Adelhar van der Maaren"
-Mistrz inżynier Mulfgar?!- wykrzyknął jakiś Zabójca stojący obok.
Makaisson spojrzał na niego i odparł gwara -Nom oczywiestem! Zgydniem z ponktami reguliminów Gildij Wynalazców mistrz enżinier ma prywo wykierunkować swemgo następcem!-
-Właśnie tak!- dodał Mulfgar
-To czemu tego nie oblaliśmy?- zapytał cicho inny Zabójca
-W obliczu cięzkiej sytuacji nie ma czego świętować! Nieważne! Manor! Fland! Brokki! Za mną!- krzyknął stary krasnolud i podążył w stronę dowócy straży.
-No? Czego chcecie krasnoludy?- warknął oficer zdenerwowany obecnością wielkiej gromady Zabójców obok jego psoterunku.
Mulfgar bez słowa wręczył mu list i spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem
Dowódca przeczytał dokument ,po czym westchnął -Za mną!- i od razu gestem ręki przywował do siebie wydzieloną częśc regimentu. Kiedy do dawich i oficera dostąpiłu kilkunastu żołnierzy odzianych w lamelkowe zbroje i kapaliny ,którzy utworzyli kordon wokół grupki oficer wykrzyknął w jakimś dziwnym języku i wszyscy podążyli do środka.
Po kilku chwilach marszu przez spiralne schody grupa stanęła na powierzchni skarbca i oczom inżynierów ukazał się gigantyczne jezioro złota. Wszędzie walały się złote monety ,złote naczynia ,złote kufry pełne złota ,złote ozdoby ,złote figurki ,złote bronie. Oprócz cennego kruszcza pełno było tam przeróżnych klejotów i kamienu szlachetnych oraz przeróżnych ekskluzywnie i tajemniczo wyglądajacych artefaktów.
Mulfgar stanął jak wryty i otworzył szeroko oczy -To... to takie piękne...-
-Panie krasnoludzie! Idziemy dalej! Proszę nie stawać!- wrzasnął dowóca straży.
Stary inżynier nie odwracajac wzroku od majątku szedł przed siebie -To dobre miejsce by umrzeć... tylko jak oni to przeniosą na "Gargantuana"...-
W końcu dotarli do oczekiwanego miejsca.
Wbity w stertę złota leżał rozbity na części "Czerwony Baron" pełen rys i wgnieceć. Jednak nie to zasmuciło dawich. Na stercie szafirów okrytych krwia leżało ciało Bothana. Nie miało ono głowy ,więc z daleka zwłoki wyglądały jak zdobny ,grommnilowy pancerz leżacy wśród majatku. W dłoni zaciśniety był jednak mocno klucz rodowy McArmstrongów. Mulfgar przeszedł parę kroków sam ,wiedząc co ujrzy. Niósł pod pachą piękną ,wykładana aksamitem od środka skrzynię.
Kiedy ujrzał leżącą bezwładnie głowę Bothana upadł na jedno kolano i przeklnął w khazalidzie. Z drżącymi rękoma pochwycił czerep mistrza inżyniera ,któty miał otawrte ,lecz martwe oczy i włożył go do zdobnego kufra ,po czym zamknął go na klucz.
Kiedy po chwili wrócił do żołnierzy ,którzy nie mieli czelności za nim iść, zobaczył ,że ciało wraz z zbroja Bohana leży już na noszach.
-Klucz i garłacz nieście osobno...-
-Nie możemy panie Mulfgar...- odparł Manor -Klucz kurczowo trzyma sie ręki...-
Stary krasnolud kiwnął głową i pokierował czeladników za sobą. Parę metrów dalej przy kilkunastu złotych figurach leżały zwłoki Gottriego.
Był on cały w ranach i krwi ,jednak wśród poamrańczowej brody mozna było dostrzec na twarzy wyraz ulgi.
-Spełnił swoją przysięgę panowie...- westchnął Mufgar ,po czym czeladnicy ułozyli go na drugich noszach.
-Panie oficerze!- wykrzyknął Mulfgar do stojacego ze spuszczona głową dowódcy straży- Proszę ,aby pana ludzie poniesli do wyjścia bosmana.-
Dowódca bez słowa machnął ręką i dwóch żołnierzy podniosło nosze.
Mulfgar chwycił skrzynię i ruszył ku wyjściu. Za nim maszerował oddział straży oraz niesiony na noszach Zabójca i ciało Mulfgara ,które z powodu ciężaru pancerze cali czerwoni na twarzy niesli Manor i Fland.
Kiedy grupa opuściła bramę skarbca uniósł się potężny ryk. Wszyscy Zabójcy wydali okrzyk szacunku unosząc topory i wystrzeliwujac z muszkietów. Czterech Zabójców od razu podbiegło przejąć nosze.
-Wracajmy na statek...- rzekł Mulfgar do kapitana ,który w smutku przyglądał się martwym krasnoludom.
-Wrycajmy... WRYCAMY NA STATEK!!!- wrzasnął kapitan -NIECH GRIMMNIR USŁESZY O NYSZYCH TOWARZYSZFACH!- wrzasnął donoście Makaisson po czym z Mulfgarem ruszył ku Niezatapialnemu. Za nim podążył pochód kilkuset Zabójców ,którzy zdażyli zwinąć obóz. Na czele pochodzu niesiono zwłoki dawich. Kilkaset krasnoludzkich gardeł śpiewało w khazalidzie posępną pieśń Grimmnira.
-Kapitanieee!- wrzasnął Zabójca obserwujący przez lornetkę teren dookoła -Idzie pan Mulfgar!-
Na ten okrzyk Makaisson i czeladnicy Gildii od razu zerwali się ,aby przywitać starego inżyniera.
Pierwszy podbiegł do niego Fland wręczając mu kufel piwa.
Mulfgar chwycił go i zaczął pić ,wreczając przy tym Malakaiowi ozdobioną pieczęcią kartkę papieru. Kapitan od razu przekazał ją Manorowi ,który głośno przeczytał
"Niniejszym w swej wielkiej łasce
i poszanowaniu dla rasy krasnoludzkiej
oraz poległych zawodników wyrażam
zgodę ,aby mistrz inżynier Mulfgar oraz
jego czeladnicy uzyskali dostęp
do mego nowego skarbca w celu
wyniesienia z niego zwłok pokonanych
oraz ich ekwpipunku.
Podpisano:
Książę Mórz Adelhar van der Maaren"
-Mistrz inżynier Mulfgar?!- wykrzyknął jakiś Zabójca stojący obok.
Makaisson spojrzał na niego i odparł gwara -Nom oczywiestem! Zgydniem z ponktami reguliminów Gildij Wynalazców mistrz enżinier ma prywo wykierunkować swemgo następcem!-
-Właśnie tak!- dodał Mulfgar
-To czemu tego nie oblaliśmy?- zapytał cicho inny Zabójca
-W obliczu cięzkiej sytuacji nie ma czego świętować! Nieważne! Manor! Fland! Brokki! Za mną!- krzyknął stary krasnolud i podążył w stronę dowócy straży.
-No? Czego chcecie krasnoludy?- warknął oficer zdenerwowany obecnością wielkiej gromady Zabójców obok jego psoterunku.
Mulfgar bez słowa wręczył mu list i spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem
Dowódca przeczytał dokument ,po czym westchnął -Za mną!- i od razu gestem ręki przywował do siebie wydzieloną częśc regimentu. Kiedy do dawich i oficera dostąpiłu kilkunastu żołnierzy odzianych w lamelkowe zbroje i kapaliny ,którzy utworzyli kordon wokół grupki oficer wykrzyknął w jakimś dziwnym języku i wszyscy podążyli do środka.
Po kilku chwilach marszu przez spiralne schody grupa stanęła na powierzchni skarbca i oczom inżynierów ukazał się gigantyczne jezioro złota. Wszędzie walały się złote monety ,złote naczynia ,złote kufry pełne złota ,złote ozdoby ,złote figurki ,złote bronie. Oprócz cennego kruszcza pełno było tam przeróżnych klejotów i kamienu szlachetnych oraz przeróżnych ekskluzywnie i tajemniczo wyglądajacych artefaktów.
Mulfgar stanął jak wryty i otworzył szeroko oczy -To... to takie piękne...-
-Panie krasnoludzie! Idziemy dalej! Proszę nie stawać!- wrzasnął dowóca straży.
Stary inżynier nie odwracajac wzroku od majątku szedł przed siebie -To dobre miejsce by umrzeć... tylko jak oni to przeniosą na "Gargantuana"...-
W końcu dotarli do oczekiwanego miejsca.
Wbity w stertę złota leżał rozbity na części "Czerwony Baron" pełen rys i wgnieceć. Jednak nie to zasmuciło dawich. Na stercie szafirów okrytych krwia leżało ciało Bothana. Nie miało ono głowy ,więc z daleka zwłoki wyglądały jak zdobny ,grommnilowy pancerz leżacy wśród majatku. W dłoni zaciśniety był jednak mocno klucz rodowy McArmstrongów. Mulfgar przeszedł parę kroków sam ,wiedząc co ujrzy. Niósł pod pachą piękną ,wykładana aksamitem od środka skrzynię.
Kiedy ujrzał leżącą bezwładnie głowę Bothana upadł na jedno kolano i przeklnął w khazalidzie. Z drżącymi rękoma pochwycił czerep mistrza inżyniera ,któty miał otawrte ,lecz martwe oczy i włożył go do zdobnego kufra ,po czym zamknął go na klucz.
Kiedy po chwili wrócił do żołnierzy ,którzy nie mieli czelności za nim iść, zobaczył ,że ciało wraz z zbroja Bohana leży już na noszach.
-Klucz i garłacz nieście osobno...-
-Nie możemy panie Mulfgar...- odparł Manor -Klucz kurczowo trzyma sie ręki...-
Stary krasnolud kiwnął głową i pokierował czeladników za sobą. Parę metrów dalej przy kilkunastu złotych figurach leżały zwłoki Gottriego.
Był on cały w ranach i krwi ,jednak wśród poamrańczowej brody mozna było dostrzec na twarzy wyraz ulgi.
-Spełnił swoją przysięgę panowie...- westchnął Mufgar ,po czym czeladnicy ułozyli go na drugich noszach.
-Panie oficerze!- wykrzyknął Mulfgar do stojacego ze spuszczona głową dowódcy straży- Proszę ,aby pana ludzie poniesli do wyjścia bosmana.-
Dowódca bez słowa machnął ręką i dwóch żołnierzy podniosło nosze.
Mulfgar chwycił skrzynię i ruszył ku wyjściu. Za nim maszerował oddział straży oraz niesiony na noszach Zabójca i ciało Mulfgara ,które z powodu ciężaru pancerze cali czerwoni na twarzy niesli Manor i Fland.
Kiedy grupa opuściła bramę skarbca uniósł się potężny ryk. Wszyscy Zabójcy wydali okrzyk szacunku unosząc topory i wystrzeliwujac z muszkietów. Czterech Zabójców od razu podbiegło przejąć nosze.
-Wracajmy na statek...- rzekł Mulfgar do kapitana ,który w smutku przyglądał się martwym krasnoludom.
-Wrycajmy... WRYCAMY NA STATEK!!!- wrzasnął kapitan -NIECH GRIMMNIR USŁESZY O NYSZYCH TOWARZYSZFACH!- wrzasnął donoście Makaisson po czym z Mulfgarem ruszył ku Niezatapialnemu. Za nim podążył pochód kilkuset Zabójców ,którzy zdażyli zwinąć obóz. Na czele pochodzu niesiono zwłoki dawich. Kilkaset krasnoludzkich gardeł śpiewało w khazalidzie posępną pieśń Grimmnira.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Czas zaczynać Zatytuowałem tę arię "Początek końca." - waszego ma się rozumieć ]
- Tak, tak bierzcie tylko ostrożnie. - Adelhar van der Maaren zamachał dłonią w upierścienionej, białej rękawiczce i spojrzał na zegarek u złotego łańcuszka, który właśnie wyciągnął zza niebywale drobiazgowo wyzdobionego kirysu lśniącej jak morze o poranku półzbroi. Tuż za nim biała płachta jego nowego namiotu zrolowała się w parę sekund i po minucie spięta cedrowym szkieletem schroniska została przez trójkę marynarzy z "Dumy" odniesiony w kierunku portu. To samo stało się z cudem ocalałym z pożaru i napaści składanym kompletem mebli pałacowych, zaprojektowanych w Tilei dla Książąt Kondotierów. Książę Mórz położył dłoń na rękojeści ithilmarowego ostrza i wkroczył na leżącą ukośnie skałę. Wokół całe obozowisko było już niemal zwinięte, a pasażerowie głośną gromadą wrócili na "Gargantuana" oraz "Waleczne Serce". Po tym jak ogłosił że finał odbędzie się jednak na arenie statkowej każdy bez specjalnej zachęty rzucił się na molo, wiodące do kolosa. Tak samo jego marynarze i najemnicy, zebrano tylko co cenniejsze namioty i z rzadka nieopróżnione beczki (z których większośc natychmiast jednak opróżniono), pozostawiając liczne, szarpane wzmagającym się stale wiatrem i puste namioty oraz mnóstwo śmieci i odpadków. Potem mieli zaś zupełnie inne zajęcie, a czas naglił...
- Właśnie... dochodzi osiemnasta... Punktualnie chłopcy! - zakrzyknął do ostatniej partii marynarsko-najemniczych tragarzy Książe Mórz, chowając zegarek. Niektórzy mogli zadawać sobie pytanie jak u licha chciał przenieśc cały ten skarb na statki. Odpowiedź była prosta. Tak prosta, że zasadniczo mało kto na nią wpadł - regularna, napędzana obietnicą premii, dziwek i alkoholu kilkunastogodzinna praca setek ludzkich mięśni. Od czasu, gdy Gerhard wykończył krasnoludy o wschodzie słońca, do hali balowej "Gargantuana" i skarbca dolnego "Dumy Driftmaarktu" wniesiono na taczkach i workach właściwie całość skarbu ze szczególnym uwzględnieniem najcenniejszych jego elementów. Lecz teraz oba skarbce dosłownie pękały w szwach od bogactwa, które wciąż zalegało stosikami rozrzucone po odkopanej, czerwonej podłodze Skarbnicy Mórz.
Adelhar w otoczeniu swej gwardii przeszedł do prowizorycznego portu, dumnie powiewając wielkim płaszczem z wyszytą na białym jedwabiu sceną bitwy morskiej i świeżo ufryzowanymi na żelazkach blond włosami. Tam marynarze i żołnierze pospołu uświetniali zasłużony odpoczynek po tytanicznym wprost zadaniu trunkami i jadłem.
- He lifted her, high in the air. H' sniffed 'n roar'd 'n smell'd her there... shee kick'd 'n welled... The maid so faaair but he lick'd the honey from her hair! - zaintonował dość udanie wysoki Albiończyk o jasnej czuprynie i wytatuowanych na twarzy zawijasach. Zagrały dudy. Adelhar wprost nienawidził tego demonicznego piszczadła.
- From there, up 'ere, from here to there... All black 'n brown 'n covered in hair! He smell'd that girl, her sommer hair... THE BEAR BEAR 'N A MAIDEN FAIR ! - zawyli w odpowiedzi jego krajanie, najemnicy przy wejściu na "Gargantuana" zabili brawo, a siedzący opodal na burcie "Płaczu Himiko" kapitan Daishio Asugawa wyciągnął z uszu zatyczki i dopił herbatę.
- Koniec tego dobrego. Niech włażą na statki i wypływają! - powiedział do swego drugiego oficera, młodego Fausta Książę Mórz. W gromadzących się nad nimi złowieszczym całunem zagrzmiały odległe gromy, a na rondzie wspaniałego kapelusza księcia z piórami najrzadszych ptaków, spiętymi szafirowym konikiem morskim zabębniły pierwsze krople deszczu. Po prostu lepiej być nie mogło.
- Melduję, że ostatni ludzie kierują się właśnie do pomostów. Ojcze, kiedy będź... - zaczął cudem uniknąwszy upadku do wody Faust, po czym zarobił pacnięcie w gładko ogoloną twarz.
- Durny bękart! Miałeś trzymać gębę na kłódkę, po co ja cię wogóle wziąłem na tę wyprawę...?
Dalsze zrzędliwe wywody Van der Maarena przerwał nagły krzyk marynarza z załogi cumującej za dżonką Nippończyków kogi "Tańcząca Ella".
- Woda... Morze! Morze się rusza... Koniec świata na podwodny pałac Mananna!
Adelhar wbiegł co sił w nogach na wysoki kasztel "Dumy" i spojrzał na to, co wprawiło w taki strach jego ludzi. I nie tylko ich. Morze spienionymi liniami, układającymi się spiralnie od brzegów wyspy zaczęło ruszać się w jednym kierunku. Deszczyk powoli zamieniał się w ulewę. Adelhar zaklął.
- Do masztów! Odcinać kotwice i odbjiać od brzegu jeśli wam życie miłe. WIR MORSKI ! Jeśli nie odpłyniemy to rozwali nas o te cholerne skały, co tak stoicie jazda!!! - wrzasnął ile sił w plucach marienburczyk, przyjmując ton oficerski. - Helstan... jesteś już martwy.
****
Czarny Magister spoglądał na to, co działo się wszędzie wokół z oszklonych szyb okrągłego pomieszczenia obserwatorium na szczycie masztu "Gargantuana". Na pobliskim krześle drzemał stary astrolog, wciąż trzymając kościste ręce na mapach gwiazd i prądów morskich. Tak się akurat szczęśliwie złożyło, że ich wspólna koniunkcja była charakterystyczna dla jednego tylko dnia w roku. Dzisiejszego.
Hierofanta odszedł od zalewanych deszczem szyb i zaśmiał się w duchu, widząc co się zaraz stanie. Burzowe chmury, wichura i ulewny deszcz nie miały naturalnego źródła, a jakże. Gdyby ktoś pomyślał o czymś poza bezmózgą siekaniną i piciem czy złotem, zauważyłby że wiatr nagina się do centralnego punktu wyspy. Nawet chmury z niebios zdawały się lejkowato nachylać ku iglicy skalnej, górującej nad wyspą. Ta naturalna wieża, dla kogoś obdarzonego zmysłem magicznym jaśniała od samego ich tu przybycia, niczym potężna latarnia wśród ciemności. Teraz płonęła dziką energią niczym inferno, porwane w tajfun trąby powietrznej.
Helstan zszedł po schodkach i otworzył klapę, wpuszczając zimny podmuch wichru do przytulnie ciepłego pomieszczenia. Mag otoczył się polem światła i z łopotem złotych szat zleciał wzdłuż grubego żagla na sam pokład olbrzymiego okrętu w chmurze złotego lśnienia. Najbliżsi ludzie, kierujący się do kajut, bądź stanowisk zamarli w niemym podziwie. Czarodziej westchnął, gdy uderzyły pierwsze pioruny, roztaczając na tafli czarnych chmur zielone poblaski. Kształt wyspy nie był przypadkowy, ani nawet symboliczny.
- Powinienem to wcześniej zauważyć... - rzucił szeptem. Proste pomosty, półkole i idealny niemal okrąg wyspy...
Nic dziwnego, że ten głupiec, Adelhar nie znalazł w skarbie odłamka i wściekał się jak małe dziecko. Cała wyspa jest jednym, wielkim odłamkiem. Łącznikiem między naszym światem, a Pustką. Te skały były przecież nie w porządku i wyczuwał to każdy głupiec... Teraz należało działać szybko.
Nieliczni najemnicy chcieli już podnosić pomost, spadający z rusztowania burtowego, ale Helstan z pomocą magii przeleciał nad przeszkodą i zbiegł po wielkim trapie. Co ciekawe pobiegła obok niego grupa różnorodnie uzbrojonego woja, której prowadził ktoś zakuty w szkieletową, czarną zbroję i wskazujący złotym gladiusem coś w głębi wyspy. Mag zignorował ich, nawet gdy mimo nawoływań straży pobiegli wgłąb ulewy na stoki skalne. Trap został wciągnięty i po chwili olbrzymie kotwice zostały podniesione i "Gargantuan" majestatycznie odbił od pomostu, wpływając w stale przyspieszający okrąg wiru morskiego. Wszystkie statki uczyniły kolejno podobnie, prawie wszystkie. Z łopotem białych żagli srebrzysty okręt Księcia Mórz kurczowo trzymał się mola. Helstan pospieszył w tamtym kierunku.
- Helstan! Co się tu dzieje ?! - wrzasnął Adelhar, głos księcia tłumił wyjący z oszałamiającą prędkoscią wicher i ryczący deszcz. - Rytuał potrzebował jeszcze jednej duszy, dlaczego zaczęło się akurat teraz ?!
- Widocznie nastąpiło tu tyle morderstw, że targ został uznany za dobity! Nie mamy czasu, musimy dojść do iglicy! - Helstan wskazał jedną ręką skupiającą się na czubku skał, wielką sferę szmaragdowej energii a drugą przytrzymał przemoczony już kaptur.
- Dobra. Meinhardt, weź ludzi - idziecie ze mną! Faust... postaraj się nie zatopić statku. Naprzód! - nieco ponad tuzin gwardzistów ruszyło z chlupotem przemoczonych, białych płaszczy za swoim wodzem. Po kilkunastu sekundach pięli się już w górę żwirowej plaży. Nagle Adelhar jęknął i wyszarpnął zza pasa gwintowany pistolet o długiej lufie, a następnie przyłożył go do skroni. Helstan warknął i złapał Księcia Mórz za rękę, w oczach admirała zgasła odległa iskierka zielonego blasku.
- Co to... dziwnie się... - wyjąkał mało przytomnie van der Maaren.
- Wpływ wyspy osiągnął swój szczyt, aż dzwoni mi w głowie... Ta moc... Czuję... Załóż ten medalion. - czarodziej wręczył mu wisiorek z brzęczącym obsydianem, oprawionym w złoto. Po chwili znów wspinaczkę przerwał okrzyk.
- Wasza Książęca Mość! Admiarał raczy spojrzeć... - krzyknął Meinhardt, wskazując coś rapierem. - Dzisiaj popołudniu odprowadzałem na statek pijanego wsztok Kislevitę, który bredził coś o tym że Saurus się rozmnożył...
- I jak wiążę się to z tą... powiedzmy naglącą chwilą ?!
- Proszę spojrzeć... - w górę skał faktycznie pięły się jaszczury, ale z wymysłów, paplanina Kislevity nagle stała się niedoszacowaniem. I to sporym. Deszcz mienił się na łuskach nie dwóch, ale dwóch tuzinów jaszczurów.
- Mój zawodnik... miał być na statku!!! Czemu nic nie idzie jak powinno ?! I co to... to... - Adelhar kopnął ze złości kamień. - Zresztą gówno... zatrzymać go, nieważne jak... OGNIA !
Osiemnastu gwardzistów odłożyło halabardy i wycelowało gwintowane muszkiety o polerowanych kolbach z hebanu. Deszcz zagłuszył komendę porucznika. Ale nie salwę. Śmiertelna precyzja strzelców i broni dała o sobie znać - około dziesięć jaszczurców zwaliło się bez życia na skały. Loq-Kro-Gar przetoczył się jednak i długim susem wpadł do wnętrza skarbca. Pozostałe gady zniknęły w resztkach pustego obozu.
- Adelhar... - syknął Helstan, ewidentnie niemotywującym tonem. Książę Mórz obejrzał się. W obóz od drugiej strony wpadła spora gromada wyjących jak barbarzyńcy najemników spod najróżniejszych znaków. Przewodził im ktoś w makabrycznej, lecz efektownej zbroi.
- Krew dla Boga Krwi! - ryknął największy z brutali, zamachując się na zaskoczonego saurusa kordem wielkim jak dorodny merlin. Pozostali wpadli w namioty, przewracając wiele z nich i siekąc zimnokrwiste poczwary. Wojownik ze złotymi gladiusami zabił aż dwóch saurusów po czym po konsultacji ze swym porucznikiem pobiegł przez bezpardonowe pole rzezi i także wskoczył do skarbca, powalając Saurusa z toporem.
- Ja ich znam... Kurt, Klaus, Axel i... i... Eirenstern ?! - ryknął, patrząc na wojowników Książę Mórz.
- Widać nasz Gerhard znalazł przyjaciół wśród tej twojej zgrai. - sarknął Helstan. - A walka naszych marionetek i tak się sama rozegra. Nie mitrężmy, musimy się przeee... - mag zamarł, widząc jak tryumfujących kultystów Khorna zalewa istna fala kilkudziesięciu łuskowatych wojowników. - Eee, to znaczy - podejść z drugiej strony. Tu nie damy rady!
O dziwo zezłoszczeni zdradą kompanów gwardziści oraz ich pan, przyjęli do wiadomości to co rozgrywało się na ich zdziwionych oczach i pobiegli prędko do drugiej ścieżki schodów. Deszcz brzdęczał na ich ostrzach i pancerzach, kilku gwardzistów potknęło się na śliskich schodach. W końcu jednak dotarli do podnóża skał, skąd przyszli. Ale teraz nie byli tu sami.
Raish Aafrit stał jak złoty posąg wśród deszczu, za nim czyhał wierny, łysy olbrzym z bułatem oraz kilkunastu samurajów z zacięciem na skośnych twarzach.
- Raish ? - warknął, kompletnie zdezorientowany Adelhar. - Pewnie wszyscy złamali mój rozkaz i zostali... Z drogi, stary druhu. Spieszy mi się.
Arab pokrecił głową i uśmiechnął się, prezentując błyszczące zęby. Po chwili spod zielonych szat dobył długich sejmitarów o czarnych ostrzach, pobłyskujących aurą taką samą jaka gromadziła się w górze. Taka sama jaka płonęła w jego oczach.
- Przybyliście i odnaleźliście... - mężczyzna wzniósł swój sejmitar i wyprostował drugą rękę, której zacienione palce wydawały się zakrzywiać w szpony. Jego głos brzmiał jakby dochodził gdzieś z daleka i potwornie chrobotał przy spółgłoskach. - ...Śśmmieeerćć...
Między palcami Aafrita, albo jakkolwiek zwała się ta istota zaczęły skakać zielone błyskawice. W powietrzy dało się wyczuć ciężką, metaliczną woń. Adelhar wrzasnął, cofając się za plecy Helstana i gwardii, z wyciągniętym pistoletem i mieczem.
- Tak, tak bierzcie tylko ostrożnie. - Adelhar van der Maaren zamachał dłonią w upierścienionej, białej rękawiczce i spojrzał na zegarek u złotego łańcuszka, który właśnie wyciągnął zza niebywale drobiazgowo wyzdobionego kirysu lśniącej jak morze o poranku półzbroi. Tuż za nim biała płachta jego nowego namiotu zrolowała się w parę sekund i po minucie spięta cedrowym szkieletem schroniska została przez trójkę marynarzy z "Dumy" odniesiony w kierunku portu. To samo stało się z cudem ocalałym z pożaru i napaści składanym kompletem mebli pałacowych, zaprojektowanych w Tilei dla Książąt Kondotierów. Książę Mórz położył dłoń na rękojeści ithilmarowego ostrza i wkroczył na leżącą ukośnie skałę. Wokół całe obozowisko było już niemal zwinięte, a pasażerowie głośną gromadą wrócili na "Gargantuana" oraz "Waleczne Serce". Po tym jak ogłosił że finał odbędzie się jednak na arenie statkowej każdy bez specjalnej zachęty rzucił się na molo, wiodące do kolosa. Tak samo jego marynarze i najemnicy, zebrano tylko co cenniejsze namioty i z rzadka nieopróżnione beczki (z których większośc natychmiast jednak opróżniono), pozostawiając liczne, szarpane wzmagającym się stale wiatrem i puste namioty oraz mnóstwo śmieci i odpadków. Potem mieli zaś zupełnie inne zajęcie, a czas naglił...
- Właśnie... dochodzi osiemnasta... Punktualnie chłopcy! - zakrzyknął do ostatniej partii marynarsko-najemniczych tragarzy Książe Mórz, chowając zegarek. Niektórzy mogli zadawać sobie pytanie jak u licha chciał przenieśc cały ten skarb na statki. Odpowiedź była prosta. Tak prosta, że zasadniczo mało kto na nią wpadł - regularna, napędzana obietnicą premii, dziwek i alkoholu kilkunastogodzinna praca setek ludzkich mięśni. Od czasu, gdy Gerhard wykończył krasnoludy o wschodzie słońca, do hali balowej "Gargantuana" i skarbca dolnego "Dumy Driftmaarktu" wniesiono na taczkach i workach właściwie całość skarbu ze szczególnym uwzględnieniem najcenniejszych jego elementów. Lecz teraz oba skarbce dosłownie pękały w szwach od bogactwa, które wciąż zalegało stosikami rozrzucone po odkopanej, czerwonej podłodze Skarbnicy Mórz.
Adelhar w otoczeniu swej gwardii przeszedł do prowizorycznego portu, dumnie powiewając wielkim płaszczem z wyszytą na białym jedwabiu sceną bitwy morskiej i świeżo ufryzowanymi na żelazkach blond włosami. Tam marynarze i żołnierze pospołu uświetniali zasłużony odpoczynek po tytanicznym wprost zadaniu trunkami i jadłem.
- He lifted her, high in the air. H' sniffed 'n roar'd 'n smell'd her there... shee kick'd 'n welled... The maid so faaair but he lick'd the honey from her hair! - zaintonował dość udanie wysoki Albiończyk o jasnej czuprynie i wytatuowanych na twarzy zawijasach. Zagrały dudy. Adelhar wprost nienawidził tego demonicznego piszczadła.
- From there, up 'ere, from here to there... All black 'n brown 'n covered in hair! He smell'd that girl, her sommer hair... THE BEAR BEAR 'N A MAIDEN FAIR ! - zawyli w odpowiedzi jego krajanie, najemnicy przy wejściu na "Gargantuana" zabili brawo, a siedzący opodal na burcie "Płaczu Himiko" kapitan Daishio Asugawa wyciągnął z uszu zatyczki i dopił herbatę.
- Koniec tego dobrego. Niech włażą na statki i wypływają! - powiedział do swego drugiego oficera, młodego Fausta Książę Mórz. W gromadzących się nad nimi złowieszczym całunem zagrzmiały odległe gromy, a na rondzie wspaniałego kapelusza księcia z piórami najrzadszych ptaków, spiętymi szafirowym konikiem morskim zabębniły pierwsze krople deszczu. Po prostu lepiej być nie mogło.
- Melduję, że ostatni ludzie kierują się właśnie do pomostów. Ojcze, kiedy będź... - zaczął cudem uniknąwszy upadku do wody Faust, po czym zarobił pacnięcie w gładko ogoloną twarz.
- Durny bękart! Miałeś trzymać gębę na kłódkę, po co ja cię wogóle wziąłem na tę wyprawę...?
Dalsze zrzędliwe wywody Van der Maarena przerwał nagły krzyk marynarza z załogi cumującej za dżonką Nippończyków kogi "Tańcząca Ella".
- Woda... Morze! Morze się rusza... Koniec świata na podwodny pałac Mananna!
Adelhar wbiegł co sił w nogach na wysoki kasztel "Dumy" i spojrzał na to, co wprawiło w taki strach jego ludzi. I nie tylko ich. Morze spienionymi liniami, układającymi się spiralnie od brzegów wyspy zaczęło ruszać się w jednym kierunku. Deszczyk powoli zamieniał się w ulewę. Adelhar zaklął.
- Do masztów! Odcinać kotwice i odbjiać od brzegu jeśli wam życie miłe. WIR MORSKI ! Jeśli nie odpłyniemy to rozwali nas o te cholerne skały, co tak stoicie jazda!!! - wrzasnął ile sił w plucach marienburczyk, przyjmując ton oficerski. - Helstan... jesteś już martwy.
****
Czarny Magister spoglądał na to, co działo się wszędzie wokół z oszklonych szyb okrągłego pomieszczenia obserwatorium na szczycie masztu "Gargantuana". Na pobliskim krześle drzemał stary astrolog, wciąż trzymając kościste ręce na mapach gwiazd i prądów morskich. Tak się akurat szczęśliwie złożyło, że ich wspólna koniunkcja była charakterystyczna dla jednego tylko dnia w roku. Dzisiejszego.
Hierofanta odszedł od zalewanych deszczem szyb i zaśmiał się w duchu, widząc co się zaraz stanie. Burzowe chmury, wichura i ulewny deszcz nie miały naturalnego źródła, a jakże. Gdyby ktoś pomyślał o czymś poza bezmózgą siekaniną i piciem czy złotem, zauważyłby że wiatr nagina się do centralnego punktu wyspy. Nawet chmury z niebios zdawały się lejkowato nachylać ku iglicy skalnej, górującej nad wyspą. Ta naturalna wieża, dla kogoś obdarzonego zmysłem magicznym jaśniała od samego ich tu przybycia, niczym potężna latarnia wśród ciemności. Teraz płonęła dziką energią niczym inferno, porwane w tajfun trąby powietrznej.
Helstan zszedł po schodkach i otworzył klapę, wpuszczając zimny podmuch wichru do przytulnie ciepłego pomieszczenia. Mag otoczył się polem światła i z łopotem złotych szat zleciał wzdłuż grubego żagla na sam pokład olbrzymiego okrętu w chmurze złotego lśnienia. Najbliżsi ludzie, kierujący się do kajut, bądź stanowisk zamarli w niemym podziwie. Czarodziej westchnął, gdy uderzyły pierwsze pioruny, roztaczając na tafli czarnych chmur zielone poblaski. Kształt wyspy nie był przypadkowy, ani nawet symboliczny.
- Powinienem to wcześniej zauważyć... - rzucił szeptem. Proste pomosty, półkole i idealny niemal okrąg wyspy...
Nic dziwnego, że ten głupiec, Adelhar nie znalazł w skarbie odłamka i wściekał się jak małe dziecko. Cała wyspa jest jednym, wielkim odłamkiem. Łącznikiem między naszym światem, a Pustką. Te skały były przecież nie w porządku i wyczuwał to każdy głupiec... Teraz należało działać szybko.
Nieliczni najemnicy chcieli już podnosić pomost, spadający z rusztowania burtowego, ale Helstan z pomocą magii przeleciał nad przeszkodą i zbiegł po wielkim trapie. Co ciekawe pobiegła obok niego grupa różnorodnie uzbrojonego woja, której prowadził ktoś zakuty w szkieletową, czarną zbroję i wskazujący złotym gladiusem coś w głębi wyspy. Mag zignorował ich, nawet gdy mimo nawoływań straży pobiegli wgłąb ulewy na stoki skalne. Trap został wciągnięty i po chwili olbrzymie kotwice zostały podniesione i "Gargantuan" majestatycznie odbił od pomostu, wpływając w stale przyspieszający okrąg wiru morskiego. Wszystkie statki uczyniły kolejno podobnie, prawie wszystkie. Z łopotem białych żagli srebrzysty okręt Księcia Mórz kurczowo trzymał się mola. Helstan pospieszył w tamtym kierunku.
- Helstan! Co się tu dzieje ?! - wrzasnął Adelhar, głos księcia tłumił wyjący z oszałamiającą prędkoscią wicher i ryczący deszcz. - Rytuał potrzebował jeszcze jednej duszy, dlaczego zaczęło się akurat teraz ?!
- Widocznie nastąpiło tu tyle morderstw, że targ został uznany za dobity! Nie mamy czasu, musimy dojść do iglicy! - Helstan wskazał jedną ręką skupiającą się na czubku skał, wielką sferę szmaragdowej energii a drugą przytrzymał przemoczony już kaptur.
- Dobra. Meinhardt, weź ludzi - idziecie ze mną! Faust... postaraj się nie zatopić statku. Naprzód! - nieco ponad tuzin gwardzistów ruszyło z chlupotem przemoczonych, białych płaszczy za swoim wodzem. Po kilkunastu sekundach pięli się już w górę żwirowej plaży. Nagle Adelhar jęknął i wyszarpnął zza pasa gwintowany pistolet o długiej lufie, a następnie przyłożył go do skroni. Helstan warknął i złapał Księcia Mórz za rękę, w oczach admirała zgasła odległa iskierka zielonego blasku.
- Co to... dziwnie się... - wyjąkał mało przytomnie van der Maaren.
- Wpływ wyspy osiągnął swój szczyt, aż dzwoni mi w głowie... Ta moc... Czuję... Załóż ten medalion. - czarodziej wręczył mu wisiorek z brzęczącym obsydianem, oprawionym w złoto. Po chwili znów wspinaczkę przerwał okrzyk.
- Wasza Książęca Mość! Admiarał raczy spojrzeć... - krzyknął Meinhardt, wskazując coś rapierem. - Dzisiaj popołudniu odprowadzałem na statek pijanego wsztok Kislevitę, który bredził coś o tym że Saurus się rozmnożył...
- I jak wiążę się to z tą... powiedzmy naglącą chwilą ?!
- Proszę spojrzeć... - w górę skał faktycznie pięły się jaszczury, ale z wymysłów, paplanina Kislevity nagle stała się niedoszacowaniem. I to sporym. Deszcz mienił się na łuskach nie dwóch, ale dwóch tuzinów jaszczurów.
- Mój zawodnik... miał być na statku!!! Czemu nic nie idzie jak powinno ?! I co to... to... - Adelhar kopnął ze złości kamień. - Zresztą gówno... zatrzymać go, nieważne jak... OGNIA !
Osiemnastu gwardzistów odłożyło halabardy i wycelowało gwintowane muszkiety o polerowanych kolbach z hebanu. Deszcz zagłuszył komendę porucznika. Ale nie salwę. Śmiertelna precyzja strzelców i broni dała o sobie znać - około dziesięć jaszczurców zwaliło się bez życia na skały. Loq-Kro-Gar przetoczył się jednak i długim susem wpadł do wnętrza skarbca. Pozostałe gady zniknęły w resztkach pustego obozu.
- Adelhar... - syknął Helstan, ewidentnie niemotywującym tonem. Książę Mórz obejrzał się. W obóz od drugiej strony wpadła spora gromada wyjących jak barbarzyńcy najemników spod najróżniejszych znaków. Przewodził im ktoś w makabrycznej, lecz efektownej zbroi.
- Krew dla Boga Krwi! - ryknął największy z brutali, zamachując się na zaskoczonego saurusa kordem wielkim jak dorodny merlin. Pozostali wpadli w namioty, przewracając wiele z nich i siekąc zimnokrwiste poczwary. Wojownik ze złotymi gladiusami zabił aż dwóch saurusów po czym po konsultacji ze swym porucznikiem pobiegł przez bezpardonowe pole rzezi i także wskoczył do skarbca, powalając Saurusa z toporem.
- Ja ich znam... Kurt, Klaus, Axel i... i... Eirenstern ?! - ryknął, patrząc na wojowników Książę Mórz.
- Widać nasz Gerhard znalazł przyjaciół wśród tej twojej zgrai. - sarknął Helstan. - A walka naszych marionetek i tak się sama rozegra. Nie mitrężmy, musimy się przeee... - mag zamarł, widząc jak tryumfujących kultystów Khorna zalewa istna fala kilkudziesięciu łuskowatych wojowników. - Eee, to znaczy - podejść z drugiej strony. Tu nie damy rady!
O dziwo zezłoszczeni zdradą kompanów gwardziści oraz ich pan, przyjęli do wiadomości to co rozgrywało się na ich zdziwionych oczach i pobiegli prędko do drugiej ścieżki schodów. Deszcz brzdęczał na ich ostrzach i pancerzach, kilku gwardzistów potknęło się na śliskich schodach. W końcu jednak dotarli do podnóża skał, skąd przyszli. Ale teraz nie byli tu sami.
Raish Aafrit stał jak złoty posąg wśród deszczu, za nim czyhał wierny, łysy olbrzym z bułatem oraz kilkunastu samurajów z zacięciem na skośnych twarzach.
- Raish ? - warknął, kompletnie zdezorientowany Adelhar. - Pewnie wszyscy złamali mój rozkaz i zostali... Z drogi, stary druhu. Spieszy mi się.
Arab pokrecił głową i uśmiechnął się, prezentując błyszczące zęby. Po chwili spod zielonych szat dobył długich sejmitarów o czarnych ostrzach, pobłyskujących aurą taką samą jaka gromadziła się w górze. Taka sama jaka płonęła w jego oczach.
- Przybyliście i odnaleźliście... - mężczyzna wzniósł swój sejmitar i wyprostował drugą rękę, której zacienione palce wydawały się zakrzywiać w szpony. Jego głos brzmiał jakby dochodził gdzieś z daleka i potwornie chrobotał przy spółgłoskach. - ...Śśmmieeerćć...
Między palcami Aafrita, albo jakkolwiek zwała się ta istota zaczęły skakać zielone błyskawice. W powietrzy dało się wyczuć ciężką, metaliczną woń. Adelhar wrzasnął, cofając się za plecy Helstana i gwardii, z wyciągniętym pistoletem i mieczem.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Kilka minut wcześniej
-Kroczący Wśród Cienia już czas!-wrzasnął Bellaner.
-Nie popłynę z tobą Mistrzu-rzekł cicho.
-Co to ma znaczyć?!-ryknął elf.
-Spójrz-rzekł wskazując na widoczną w oddali flotę statków. -To Druhii, dziś mam zamiar odzyskać honor i splamić morze ich posoką. Przy okazji będę osłaniał wasz desant mistrzu.
-Niech więc tak będzie.
-Jak przepłyniemy przez ten cholerny wir?!-ryknął jeden ze Mistrzów Miecza starając się przekrzyczeć wiatr.
-Wsiadajcie na łódki!-wydał rozkaz Bellaner.
Gdy siły były już gotowe, elfi mag wzniósł swoją różdżkę.
Łódki podniosły się i z zadziwiającą prędkością przeleciały nad wirem/
Nagle zakotłowało się, żołnierze Księcia Mórz rzucili się na wyznawców Karmazynowej Czaszki, inni wręcz na swoich kolegów. Słychać było strzały lecz już nie w kierunku gadów, teraz kule leciały ku lojalnym sługom kapłana Mananna. Helstan zmarszczył brwi poczuł, zawirowania mocy.
W tej samej chwili potężna kula ognia rozrzuciła walczących, buchając wokoło płomieniami i żarem. W powstałą wyrwę wkroczyła postać w białych szatach, jej twarz wyrażała czystą i zimną determinację. W prawicy ściskała kostur, w drugiej ręce zaś ithilmairowe ostrze. Tuż za nim szły zdyscyplinowane szeregi mistrzów miecza, każdy kto wszedł im w drogę ginął od szybkim precyzyjnych cięć. Krew splamiła brzegi wyspy gdy niby burza szli elfi wojownicy. Kolejni żołnierze padali pod ich ciosami i od piorunów miotanych przez maga z białej wieży.
Nagle jednak stanął przeciw nim wróg nie spodziewany. Kultyści w czerwonych krwawych zbrojach z rykiem rzucili się na władców ostrzy. Teraz bitwa była wyrównana, posoka lała się strumieniami, wśród walczących. Bellaner nie miał zamiaru tracić czasu. Wykrzyknął zaklęcie i wojownicy khorna którzy tarasowali mu drogę polecieli do tyłu.
Przebiegł szybko w powstałej wyrwie, tnąc jednego w biegu. Wtem na drodze stanął mu Kurt. Jego obnażony miecz był głodny krwi. Starli się ze sobą, szybko Bellaner ciął od lewej, lecz khornita przetoczył się pod ostrzem, zaatakował plecy. Lecz jego ostrze trafiło na silną paradę. Elf wykręcił się zaszedł go od boku, lecz on szybko półpirutem zwiększył dystans. Kultysta ryknął i zaszarżował, Bellaner skoczył nad nim w niesamowitym salcie ciął go jeszcze po karku, ale pancerz wytrzymał. Kurt obrócił się doskoczył do elfa, lecz ten już był na jego tyłach, wtem khornita poczuł jak oplata go silne ramię, i już wiedział, że zaraz elf spróbuje poderznąć mu gardło. Nie dał się, chwycił go za nadgarstek i przerzucił. Mag z rumorem padł na ziemię, kultysta siadł na nim uniemożliwiając mu wszelaki ruch. Wzniósł miecz od ciosu, lecz zanim zadał decydujące pchnięcie powiedział:
-Zapomniałeś, że jestem sługą pana krwi? Używałem tej techniki tysiące razy pedałku!
Elf zaśmiał się.
-To ty o czymś zapomniałeś.
Kostur zapłonął złotym światłem, w tym samym momencie oczy Kurta stanęły w płomieniach.
-Argh!-ryknął, próbując zadać cios.
Jednak gdy wydawało mu się, że ostrze zaraz dosięgnie wroga poczuł jak leci do tyłu. Rąbnął plecami w ścianę i stracił przytomność.
Bellaner wstał i puścił się sprintem do skarbca.
[Kurt jest jeszcze do odratowania, jeśli ci na nim Chomikozo zależy, ale khorn musi przywrócić mu wzrok czy coś.]
-Kroczący Wśród Cienia już czas!-wrzasnął Bellaner.
-Nie popłynę z tobą Mistrzu-rzekł cicho.
-Co to ma znaczyć?!-ryknął elf.
-Spójrz-rzekł wskazując na widoczną w oddali flotę statków. -To Druhii, dziś mam zamiar odzyskać honor i splamić morze ich posoką. Przy okazji będę osłaniał wasz desant mistrzu.
-Niech więc tak będzie.
-Jak przepłyniemy przez ten cholerny wir?!-ryknął jeden ze Mistrzów Miecza starając się przekrzyczeć wiatr.
-Wsiadajcie na łódki!-wydał rozkaz Bellaner.
Gdy siły były już gotowe, elfi mag wzniósł swoją różdżkę.
Łódki podniosły się i z zadziwiającą prędkością przeleciały nad wirem/
Nagle zakotłowało się, żołnierze Księcia Mórz rzucili się na wyznawców Karmazynowej Czaszki, inni wręcz na swoich kolegów. Słychać było strzały lecz już nie w kierunku gadów, teraz kule leciały ku lojalnym sługom kapłana Mananna. Helstan zmarszczył brwi poczuł, zawirowania mocy.
W tej samej chwili potężna kula ognia rozrzuciła walczących, buchając wokoło płomieniami i żarem. W powstałą wyrwę wkroczyła postać w białych szatach, jej twarz wyrażała czystą i zimną determinację. W prawicy ściskała kostur, w drugiej ręce zaś ithilmairowe ostrze. Tuż za nim szły zdyscyplinowane szeregi mistrzów miecza, każdy kto wszedł im w drogę ginął od szybkim precyzyjnych cięć. Krew splamiła brzegi wyspy gdy niby burza szli elfi wojownicy. Kolejni żołnierze padali pod ich ciosami i od piorunów miotanych przez maga z białej wieży.
Nagle jednak stanął przeciw nim wróg nie spodziewany. Kultyści w czerwonych krwawych zbrojach z rykiem rzucili się na władców ostrzy. Teraz bitwa była wyrównana, posoka lała się strumieniami, wśród walczących. Bellaner nie miał zamiaru tracić czasu. Wykrzyknął zaklęcie i wojownicy khorna którzy tarasowali mu drogę polecieli do tyłu.
Przebiegł szybko w powstałej wyrwie, tnąc jednego w biegu. Wtem na drodze stanął mu Kurt. Jego obnażony miecz był głodny krwi. Starli się ze sobą, szybko Bellaner ciął od lewej, lecz khornita przetoczył się pod ostrzem, zaatakował plecy. Lecz jego ostrze trafiło na silną paradę. Elf wykręcił się zaszedł go od boku, lecz on szybko półpirutem zwiększył dystans. Kultysta ryknął i zaszarżował, Bellaner skoczył nad nim w niesamowitym salcie ciął go jeszcze po karku, ale pancerz wytrzymał. Kurt obrócił się doskoczył do elfa, lecz ten już był na jego tyłach, wtem khornita poczuł jak oplata go silne ramię, i już wiedział, że zaraz elf spróbuje poderznąć mu gardło. Nie dał się, chwycił go za nadgarstek i przerzucił. Mag z rumorem padł na ziemię, kultysta siadł na nim uniemożliwiając mu wszelaki ruch. Wzniósł miecz od ciosu, lecz zanim zadał decydujące pchnięcie powiedział:
-Zapomniałeś, że jestem sługą pana krwi? Używałem tej techniki tysiące razy pedałku!
Elf zaśmiał się.
-To ty o czymś zapomniałeś.
Kostur zapłonął złotym światłem, w tym samym momencie oczy Kurta stanęły w płomieniach.
-Argh!-ryknął, próbując zadać cios.
Jednak gdy wydawało mu się, że ostrze zaraz dosięgnie wroga poczuł jak leci do tyłu. Rąbnął plecami w ścianę i stracił przytomność.
Bellaner wstał i puścił się sprintem do skarbca.
[Kurt jest jeszcze do odratowania, jeśli ci na nim Chomikozo zależy, ale khorn musi przywrócić mu wzrok czy coś.]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Starli się w deszczu po środku morskiej nawałnicy. Z jednej strony żywioł i gniew, z drugiej dzikość serc. Chax-Bok odbił wymierzoną w jego kierunku halabardę i ciął z dołu, wypruwając kultyście flaki. Tamten w ślepym szale parł dalej do przodu mimo obrażeń, więc saurus poprawił ciosem w głowę. Czaszka eksplodowała w fontannie krwi i resztek mózgu. Weteran uśmiechnął się. Był w swoim żywiole. Uwielbiał walkę i zabijanie ciepłokrwistych, wrzawa bitwy była mu rajem. Z rozmachem uderzył tarczą wrzeszczącego kultystę z dwoma długimi nożami i ściął głowę kolejnemu. Wtedy zauważył wojownika w zbroi wymalowanej w motywy śmierci. Skoczył ku niemu, tnąc z góry, lecz tamten z niezwykłą prędkością sparował cios i wyprowadził kontrę. Gladius zadzwonił o tarczę. Weteran ryknął i naparł na czempiona, lecz ten w zręcznym piruecie minął szarżę i ciął w tętnice. Saurus w ostatniej chwili zbił cios toporem. Grzmotnął przeciwnika tarczą i ciął z góry, licząc, że ogłuszony nie zdąży się uchylić. Chax-Bok nie docenił przeciwnika, jego determinacji i furii. Kapitan zszedł w ostatniej chwili z toru ataki i odpowiedział. Demoniczny gladius ciął saurusa przez tors. Świat zawirował, a po chwili gad zwalił się ciężko na ziemię. Gerhard popędził dalej, nie zwracając więcej uwagi na pokonanego.
Quara-Lo ciął znad głowy poparzonego kultystę, przełamując się wreszcie przez jego obronę. Zębaty miecz przebił się przez obojczyk i żebra, rozrywając serce i płuca. Heretyk osunął się z buglotem na ziemię. Quara-Lo wydał krótki rozkaz, na którego dźwięk saurusi zwarli szyki, zupełnie zatrzymując impet początkowego uderzenia. Teraz stanowili jedność, prawdziwy mur tarcz, nie do przejścia.
Wtedy Quara-Lo ujrzał, jak jego brat pada. Zagotowało się w nim, lecz zamiast ścigać Gerharda, warknął kolejny rozkaz. Saurusi ruszyli szykiem w kierunku Chax-Boka, ścinając każdego, kto wszedł im w drogę. Wreszcie dotarli. Quara-Lo odetchął z ulgą. Chax-Bok żył, lecz należało go niezwłocznie ewakuować. Kazał dwóm młodym wojownikom unieść ciężko rannego i zanieść go na tyły. Nim kultyści przypuścili kontratak, mur tarcz z powrotem się zamknął a za nim zniknęła ich niedoszła ofiara. Wtem rozległ się czysty dźwięk złotego rogu. Karmazynowa Czaszka zatrzymała się na chwilę, wypatrując nowego zagrożenia.
Raelag dobył miecza i uniósł go w heroicznym geście.
-Naprzód Asurowe! Za Ulthuan! -wrzasnął.
Srebrzystobiałe szeregi elfów ruszyły, a wraz z nimi reszta saurusów, którzy nie towarzyszyli Loq-Kro-Garowi w pierwszym natarciu. Ziemia zadudniła, gdy setki wojowników ruszyło do ataku. Quara-Lo widział, jak Bellaner starł się z wielkim kultystą, lecz nie obserwował końca starcia. Nakazał swym wojownikom przegrupować się, pozwalając elfom zająć przednią linię, by saurusi zebrali rannych i poległych z pola.
***
Wewnątrz skarbca panowała zadziwiająca cisza, stojąc w zupełnym kontraście do szalejącej na powierzchni bitwy. Loq-Kro-Gar posuwał się schodami w dół, czując jak z każdym stopniem przejmujący chłód chwyta go swymi śliskimi placami. Wreszcie dotarł na sam dół. Ograbiony ze wszystkiego, co dało się ruszyć skarbiec świecił teraz pustakami, lecz nie złota saurus szukał. Spojrzał uważnie na zdobiące ściany glify, wodząc wzrokiem za każdym zagłębieniem z skale.
Z oddali usłyszał kroki...
[Prosiłbym, by nie zabić mi za dużo saurusów, gdyż będą mi jeszcze potrzebni... Nie pożałujecie ]
Quara-Lo ciął znad głowy poparzonego kultystę, przełamując się wreszcie przez jego obronę. Zębaty miecz przebił się przez obojczyk i żebra, rozrywając serce i płuca. Heretyk osunął się z buglotem na ziemię. Quara-Lo wydał krótki rozkaz, na którego dźwięk saurusi zwarli szyki, zupełnie zatrzymując impet początkowego uderzenia. Teraz stanowili jedność, prawdziwy mur tarcz, nie do przejścia.
Wtedy Quara-Lo ujrzał, jak jego brat pada. Zagotowało się w nim, lecz zamiast ścigać Gerharda, warknął kolejny rozkaz. Saurusi ruszyli szykiem w kierunku Chax-Boka, ścinając każdego, kto wszedł im w drogę. Wreszcie dotarli. Quara-Lo odetchął z ulgą. Chax-Bok żył, lecz należało go niezwłocznie ewakuować. Kazał dwóm młodym wojownikom unieść ciężko rannego i zanieść go na tyły. Nim kultyści przypuścili kontratak, mur tarcz z powrotem się zamknął a za nim zniknęła ich niedoszła ofiara. Wtem rozległ się czysty dźwięk złotego rogu. Karmazynowa Czaszka zatrzymała się na chwilę, wypatrując nowego zagrożenia.
Raelag dobył miecza i uniósł go w heroicznym geście.
-Naprzód Asurowe! Za Ulthuan! -wrzasnął.
Srebrzystobiałe szeregi elfów ruszyły, a wraz z nimi reszta saurusów, którzy nie towarzyszyli Loq-Kro-Garowi w pierwszym natarciu. Ziemia zadudniła, gdy setki wojowników ruszyło do ataku. Quara-Lo widział, jak Bellaner starł się z wielkim kultystą, lecz nie obserwował końca starcia. Nakazał swym wojownikom przegrupować się, pozwalając elfom zająć przednią linię, by saurusi zebrali rannych i poległych z pola.
***
Wewnątrz skarbca panowała zadziwiająca cisza, stojąc w zupełnym kontraście do szalejącej na powierzchni bitwy. Loq-Kro-Gar posuwał się schodami w dół, czując jak z każdym stopniem przejmujący chłód chwyta go swymi śliskimi placami. Wreszcie dotarł na sam dół. Ograbiony ze wszystkiego, co dało się ruszyć skarbiec świecił teraz pustakami, lecz nie złota saurus szukał. Spojrzał uważnie na zdobiące ściany glify, wodząc wzrokiem za każdym zagłębieniem z skale.
Z oddali usłyszał kroki...
[Prosiłbym, by nie zabić mi za dużo saurusów, gdyż będą mi jeszcze potrzebni... Nie pożałujecie ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Pół godziny wcześniej
Nadszedł ten dzień.
Książę Mórz najwyraźniej zaspokoił swoją chciwość, bowiem cała flota już niedługo miła odpływać z tego przeklętego miejsca. Co więcej, ogłoszono że finał odbędzie się na statkowej Arenie, przez co spore obozowisko na wyspie opustoszało w kilkadziesiąt minut. Wszyscy czekali na wielki finał.
Gerhard zaś czekał najbardziej.
Stał w swojej kajucie zakuty w nowy, kościsty pancerz. Właśnie sprawdzał, czy wszystkie mocowania dobrze trzymają, nie chciałby przecież, napierśnik albo naramiennik nagle odpadł od reszty zbroi.
Gdy upewnił się, że wszytko działa jak należy, przepasał swe demoniczne miecze. Był gotów. Od pierwszego momentu, gdy postawił stopę na pokładzie "Garganutana", wiedział że zawiłe ścieżki losu zaprowadzą go do tej właśnie chwili. Teraz odniesie największe zwycięstwo swego życia, albo przegra sromotnie i popadnie w zapomnienie.
Rozglądając za hełmem, zawiesił na chwilę wzrok na niewielkim lustrze, które jakimś cudem przetrwało przygodę z krakenem. Nieoczekiwanie zebrało mu się na sentymenty, podszedł więc bliżej i spojrzał w swe oblicze.
Wcześniej nawet nie zauważył, jak bardzo się zmienił podczas pobytu tutaj. Kiedy wysiadł z Nordlandzkiego statku kupieckiego w porcie w Erengradzie, był gładko ogolonym, przystojnym oficerem z bujną czupryną czarnych włosów. Teraz zaś z lustra patrzył na niego potwornie blady, brodaty psychopata. Podkrążone, przekrwione oczy skrywały w sobie pokłady niewypowiedzianego wręcz okrucieństwa, które mroziło krew w żyłach każdego, kto w nie spojrzał. Jego włosy zaś były ścięte krótko przy czaszce, żeby nie przeszkadzały w walce.
No i blizny.
Podczas tego rejsu Eirenstern obrywał często, zarówno na Arenie, jak i poza nią. Bójka w Erengrandzkiej karczmie, abordaż na pirackie okręty, rozróba na "Walecznym sercu", przygoda w Arabii, potyczka z Krakenem... Pod zbroją ciało Gerharda przypominało bardziej deskę do krojenia. W porównaniu z tym, twarzy dostało się relatywnie niewiele. Ot, kilka wybitych zębów, naderwane ucho, przegryziony polik i zniekształcony, wielokrotnie złamany nos. Mogło być gorzej.
Eirenstern podniósł głowę i zganił się w myślach. Takie durne wspominanie przeszłości do niczego nie prowadziło. Wszystko to, czego dokonał, wyniosło go na szczyty potęgi. Niczego nie żałował. Ani Imperium, które niegdyś kochał całym sercem, ani utraconej reputacji. Fakt, że kiedyś był ukochanym przez żołnierzy bohaterem, też go już zbytnio nie ruszał. Jego sumienie umarło razem z Elithamarem, po walce z którym jego zdrada wyszła na jaw. Teraz miał inne priorytety. Wielkie i straszne sprawy, krwawe plany, o których nie wiedział nikt poza kultystami Karmazynowej Czaszki i nim samym.
Nagłe pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
- Wejść ! - Zakomenderował.
Do kajuty wpadł nikt inny jak Kurt we własnej osobie. Był zakuty w potężny, płytowy pancerz z ciemnego żelaza, a u pasa wisiał mu ciężki kordelas. Gerhard wcześniej kazał wszystkim kultystom uzbroić się po zęby. Wszak podczas finału wszystko mogło się wydarzyć. Poza ty, Eirenstern szykował dla wszystkich małą niespodziankę w przypadku jego ewentualnej wygranej...
- Panie ! - Kultysta ukłonił się swemu liderowi - Coś się dzieje !
- Co ? - Gerhard odszedł od lustra i podszedł do bulaja.
- Nooo... Coś ! Nagle zerwał się silny wiatr, woda, normalnie przecież spokojna, zaczęła się burzyć, no i w powietrzu czuć coś dziwnego.
Gerhard otworzył bulaj i wyjrzał na zewnątrz. I aż przeszedł go dreszcz.
Iglica na środku wysp ściągała ku sobie czarne, burzowe chmury, które formowały na niebie gigantyczny lej. Widok był zaiste piorunujący.
- Kurwa mać - Khornita odwrócił się od okna - KURT !
- Panie ?! - Kultysta, teraz już zupełnie zdezorientowany, wyprężył się jak struna.
- Zwołaj wszystkich !
- Wszystkich ?!
- WSZYSTKICH ! Każdego kultystę pod mymi rozkazami ! Dziś Karmazynowa Czaszka rusza na wojnę !
- Ale Panie... Co się dzieje ?
- Adelhar nie chciał żadnego chędożonego złota ! - Warknął, zakładając hełm - Prawdziwy powód dla którego tu przybyliśmy, ba, dla którego zorganizowano całą ta Arenę, znajduje się właśnie na środku tej wyspy ! Coś się wydarzyło... Jeszcze nie wiem co, ale czuję, że muszę tam być ! Więc jazda !
***
Dziesięć minut później rozwrzeszczana banda kultystów biegła ile sił w nogach, kierując się ku środkowi wyspy. Już wcześniej usłyszeli salwę z muszkietów i byli gotowi do bitwy. Ale to, co ujrzeli na miejscu, przeszło ich najśmielsze oczekiwania.
- JASZCZURY ! - Kurt, biegnąc obok Gerharda, wskazał na dość sporą grupę gadów blokujących im dostęp do celu - SKĄD ONE SIĘ TU WZIĘŁY !?!
Eirenstern nie odpowiedział. To nie było ważne. Gady stały im na drodze, musiały więc zginąć.
- KREW DLA BOGA KRWI ! CZASZKI DLA TRONU CZASZEK ! - Potężny głos Gerharda zadudnił spod osłony czaszkowego hełmu.
Kultyści odpowiedzieli dzikim, zwierzęcym wręcz rykiem. Jaszczury, które wyszły im naprzeciw, nie wydały zaś z ciebie żadnego dźwięku.
Obie grupy wojowników starły się ze sobą wśród strug deszczu i grzmotu błyskawic. Plugawe bitewne okrzyki i klątwy mieszały się z gardłowymi warknięciami. Krew spływała do oceanu kaskadami, zmywana przez przybierającą na sile ulewę.
Gerhard wymieniał ciosy z przeciwnikami, niemalże się nie zatrzymując. Gdzieś tam w oddali zauważył, jak Loq-Kro-Gar wchodzi do wnętrza skarbca. Mimo, że saurus teoretycznie nie różnił się niczym od swych braci, Eirenstern rozpoznał go bezbłędnie, nawet w deszczu i z takiej odległości. Jaszczurem zapewne też kierowało to samo dziwne przeczucie, które kazało Gerhardowi poprowadzić swych ludzi na plażę.
Eirenstern ryknął więc wściekle i starł się z kolejnym jaszczurem. Wykręciwszy się w piruecie, zbił krótki sztych włóczni jaszczura i obciął mu łeb zamaszystym ciosem. Zanim jednak jego łuskowate ciało uderzyło o przesiąknięty deszczem grunt, khornita został zaatakowany przez kolejnego gada. Zaatakował go kościstym mieczem po tym, jak zabił jednego z poparzonych kultystów.
Gerhard rzucił się na niego z pianą na ustach. Po kilkunastu sekundach zabójczego tańca, chlasnął go gladiusem przez pierś i pobiegł dalej. Tylko żelazna samokontrola powstrzymywała go przed zatraceniem się w mordowaniu saurusów. Dla tego wszakże żył - dla brutalnej bitwy. Ale teraz miał inny cel, na którym musiał się skupić.
Po chwili nareszcie udało mu się wyrwać z bitewnego zgiełku. Wyrwawszy się na otwartą przestrzeń, pobiegł co sił w nogach ku wejściu do skarbca. Gdzieś z tyłu rozległ się czysty dźwięk złotego rogu, ale Gerhard już nie miał czasu się tym zajmować.
Mając świadomość, że w środku tych dziwnych podziemi spotka się ze swoim przeznaczeniem, bez strachu zagłębił się w mrok.
[ Epicko się zrobiło Aha, i jeżeli jeszcze ktoś ma zamiar okaleczyć ważną dla mojej fabuły postać, niech najpierw napisze mi na PW.]
Nadszedł ten dzień.
Książę Mórz najwyraźniej zaspokoił swoją chciwość, bowiem cała flota już niedługo miła odpływać z tego przeklętego miejsca. Co więcej, ogłoszono że finał odbędzie się na statkowej Arenie, przez co spore obozowisko na wyspie opustoszało w kilkadziesiąt minut. Wszyscy czekali na wielki finał.
Gerhard zaś czekał najbardziej.
Stał w swojej kajucie zakuty w nowy, kościsty pancerz. Właśnie sprawdzał, czy wszystkie mocowania dobrze trzymają, nie chciałby przecież, napierśnik albo naramiennik nagle odpadł od reszty zbroi.
Gdy upewnił się, że wszytko działa jak należy, przepasał swe demoniczne miecze. Był gotów. Od pierwszego momentu, gdy postawił stopę na pokładzie "Garganutana", wiedział że zawiłe ścieżki losu zaprowadzą go do tej właśnie chwili. Teraz odniesie największe zwycięstwo swego życia, albo przegra sromotnie i popadnie w zapomnienie.
Rozglądając za hełmem, zawiesił na chwilę wzrok na niewielkim lustrze, które jakimś cudem przetrwało przygodę z krakenem. Nieoczekiwanie zebrało mu się na sentymenty, podszedł więc bliżej i spojrzał w swe oblicze.
Wcześniej nawet nie zauważył, jak bardzo się zmienił podczas pobytu tutaj. Kiedy wysiadł z Nordlandzkiego statku kupieckiego w porcie w Erengradzie, był gładko ogolonym, przystojnym oficerem z bujną czupryną czarnych włosów. Teraz zaś z lustra patrzył na niego potwornie blady, brodaty psychopata. Podkrążone, przekrwione oczy skrywały w sobie pokłady niewypowiedzianego wręcz okrucieństwa, które mroziło krew w żyłach każdego, kto w nie spojrzał. Jego włosy zaś były ścięte krótko przy czaszce, żeby nie przeszkadzały w walce.
No i blizny.
Podczas tego rejsu Eirenstern obrywał często, zarówno na Arenie, jak i poza nią. Bójka w Erengrandzkiej karczmie, abordaż na pirackie okręty, rozróba na "Walecznym sercu", przygoda w Arabii, potyczka z Krakenem... Pod zbroją ciało Gerharda przypominało bardziej deskę do krojenia. W porównaniu z tym, twarzy dostało się relatywnie niewiele. Ot, kilka wybitych zębów, naderwane ucho, przegryziony polik i zniekształcony, wielokrotnie złamany nos. Mogło być gorzej.
Eirenstern podniósł głowę i zganił się w myślach. Takie durne wspominanie przeszłości do niczego nie prowadziło. Wszystko to, czego dokonał, wyniosło go na szczyty potęgi. Niczego nie żałował. Ani Imperium, które niegdyś kochał całym sercem, ani utraconej reputacji. Fakt, że kiedyś był ukochanym przez żołnierzy bohaterem, też go już zbytnio nie ruszał. Jego sumienie umarło razem z Elithamarem, po walce z którym jego zdrada wyszła na jaw. Teraz miał inne priorytety. Wielkie i straszne sprawy, krwawe plany, o których nie wiedział nikt poza kultystami Karmazynowej Czaszki i nim samym.
Nagłe pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
- Wejść ! - Zakomenderował.
Do kajuty wpadł nikt inny jak Kurt we własnej osobie. Był zakuty w potężny, płytowy pancerz z ciemnego żelaza, a u pasa wisiał mu ciężki kordelas. Gerhard wcześniej kazał wszystkim kultystom uzbroić się po zęby. Wszak podczas finału wszystko mogło się wydarzyć. Poza ty, Eirenstern szykował dla wszystkich małą niespodziankę w przypadku jego ewentualnej wygranej...
- Panie ! - Kultysta ukłonił się swemu liderowi - Coś się dzieje !
- Co ? - Gerhard odszedł od lustra i podszedł do bulaja.
- Nooo... Coś ! Nagle zerwał się silny wiatr, woda, normalnie przecież spokojna, zaczęła się burzyć, no i w powietrzu czuć coś dziwnego.
Gerhard otworzył bulaj i wyjrzał na zewnątrz. I aż przeszedł go dreszcz.
Iglica na środku wysp ściągała ku sobie czarne, burzowe chmury, które formowały na niebie gigantyczny lej. Widok był zaiste piorunujący.
- Kurwa mać - Khornita odwrócił się od okna - KURT !
- Panie ?! - Kultysta, teraz już zupełnie zdezorientowany, wyprężył się jak struna.
- Zwołaj wszystkich !
- Wszystkich ?!
- WSZYSTKICH ! Każdego kultystę pod mymi rozkazami ! Dziś Karmazynowa Czaszka rusza na wojnę !
- Ale Panie... Co się dzieje ?
- Adelhar nie chciał żadnego chędożonego złota ! - Warknął, zakładając hełm - Prawdziwy powód dla którego tu przybyliśmy, ba, dla którego zorganizowano całą ta Arenę, znajduje się właśnie na środku tej wyspy ! Coś się wydarzyło... Jeszcze nie wiem co, ale czuję, że muszę tam być ! Więc jazda !
***
Dziesięć minut później rozwrzeszczana banda kultystów biegła ile sił w nogach, kierując się ku środkowi wyspy. Już wcześniej usłyszeli salwę z muszkietów i byli gotowi do bitwy. Ale to, co ujrzeli na miejscu, przeszło ich najśmielsze oczekiwania.
- JASZCZURY ! - Kurt, biegnąc obok Gerharda, wskazał na dość sporą grupę gadów blokujących im dostęp do celu - SKĄD ONE SIĘ TU WZIĘŁY !?!
Eirenstern nie odpowiedział. To nie było ważne. Gady stały im na drodze, musiały więc zginąć.
- KREW DLA BOGA KRWI ! CZASZKI DLA TRONU CZASZEK ! - Potężny głos Gerharda zadudnił spod osłony czaszkowego hełmu.
Kultyści odpowiedzieli dzikim, zwierzęcym wręcz rykiem. Jaszczury, które wyszły im naprzeciw, nie wydały zaś z ciebie żadnego dźwięku.
Obie grupy wojowników starły się ze sobą wśród strug deszczu i grzmotu błyskawic. Plugawe bitewne okrzyki i klątwy mieszały się z gardłowymi warknięciami. Krew spływała do oceanu kaskadami, zmywana przez przybierającą na sile ulewę.
Gerhard wymieniał ciosy z przeciwnikami, niemalże się nie zatrzymując. Gdzieś tam w oddali zauważył, jak Loq-Kro-Gar wchodzi do wnętrza skarbca. Mimo, że saurus teoretycznie nie różnił się niczym od swych braci, Eirenstern rozpoznał go bezbłędnie, nawet w deszczu i z takiej odległości. Jaszczurem zapewne też kierowało to samo dziwne przeczucie, które kazało Gerhardowi poprowadzić swych ludzi na plażę.
Eirenstern ryknął więc wściekle i starł się z kolejnym jaszczurem. Wykręciwszy się w piruecie, zbił krótki sztych włóczni jaszczura i obciął mu łeb zamaszystym ciosem. Zanim jednak jego łuskowate ciało uderzyło o przesiąknięty deszczem grunt, khornita został zaatakowany przez kolejnego gada. Zaatakował go kościstym mieczem po tym, jak zabił jednego z poparzonych kultystów.
Gerhard rzucił się na niego z pianą na ustach. Po kilkunastu sekundach zabójczego tańca, chlasnął go gladiusem przez pierś i pobiegł dalej. Tylko żelazna samokontrola powstrzymywała go przed zatraceniem się w mordowaniu saurusów. Dla tego wszakże żył - dla brutalnej bitwy. Ale teraz miał inny cel, na którym musiał się skupić.
Po chwili nareszcie udało mu się wyrwać z bitewnego zgiełku. Wyrwawszy się na otwartą przestrzeń, pobiegł co sił w nogach ku wejściu do skarbca. Gdzieś z tyłu rozległ się czysty dźwięk złotego rogu, ale Gerhard już nie miał czasu się tym zajmować.
Mając świadomość, że w środku tych dziwnych podziemi spotka się ze swoim przeznaczeniem, bez strachu zagłębił się w mrok.
[ Epicko się zrobiło Aha, i jeżeli jeszcze ktoś ma zamiar okaleczyć ważną dla mojej fabuły postać, niech najpierw napisze mi na PW.]
Ostatnio zmieniony 13 gru 2013, o 23:25 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 1 raz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
-Straszna cisza...- mruknął do siebie poparzony kultysta skradając się przez kantynę Niezatapialnego. Cały statek prawie opustoszał. Nawet w gwarnej zawsze kantynie było pusto. Wejście na okręt do którego dotychczas nie mógł się zbliżyć było zbyt proste.Tylko jeden śpiący Zabójca pełnił wartę.
Reiner jednak cały czas miał serce w gardle i trzymał kurczowo za pistolet strzałkowy. Z munduru gwardzisty nosił juz tylko srebrno-biały płaszcz szczelnie okrywający resztę ekwipunku.
Inkwizytor stawiajac wolne kroki przemierzał żelazny korytarz biegnąc prawie przez cały okręt Niezatapialnego v2.
Cały korytarz pełny był identycznych drzwi ,prawie identycznych. Po kilkunastu metrach marszu uwagę łowcy coś przyciągneło. Na drzwiach do jednej kajuty nie było zwyczajowego numerka ,ale przyczepiono do nich złotą inżynierską runę i napis we wspólnej mowie.
"Jeśli mnie obudzisz i nie będziesz Grimmnirem to moja pięść rozkwasi ci morde.
Pozdrawiam.
Mulfgar"
Reiner chwycił malutką klamkę i niezykle delikatnie nacisął. Z gracją i ostrożnością nie wydajac dźwieku popchnął drzwi i wszedł do środka.
-Giń dziwko!- warknął siedzący na łóżku Fland i odpalił muszkiet.
Huk! I wielki dum rozniósł sie po pomieszczeniu.
Zaskoczony człowiek ledno odskoczył wrzeszcząc. Kula wbiła się w jego nogę powalajac go na ziemię.
-Myślałeś ,że nikt nie pilnuje kajuty!? Dobrze ,żean Mulfgar kazał mi przylecieć tu żyrkiem ,aby przygotować pomieszczenie! Po co ja ci to w sumie mówię?!- krzyknął dawi i wyjrzał na zewnątrz zamachując się muszkietem
-Gdzie ta dziwka?- ledwo pomyślał ,kiedy nie zobaczył na podłodze Reinera. Nie zdążył uderzyć na odlew kiedy przeciwnik wbił mu nóż w ramię i próbował przewrócić. Krasnolud wrzasnął i uderzył za siebie kolbą. Okrzyk bólu Reinera ucieszyłby go ,gdyby nie piekielnie krwawiace ramię. Dawi wyrwał sztylet i odrzucił go po czym odwrócił się do inkwizytora.
-Czas na ciebie...- warknał człowiek i wycelował do inżyniera pistoletem strzałkowym po czym wypuścilpocisk Krasnolud reflektywnie zasłonił twarz ręką. Podświadoma reakcja go uratowała ,gdyż strzałka przebiła dłoń ,unikajac twarzy. Manor jednak warknął i w adrenalinie rzucił się na człowieka powalajac go na ziemię.
-Giń człecza cichodajko!!!- wrzasnał i zaczął okładać zaskoczonego Reinera pięściami. Inkwizytor nic nie mógł zrobić przez pierwsze chwile otrzymania silnych ciosów. Jednak po chwili doszedł do siebe i prędkim ruchem dobył sztyletu wbijajac go prosto w brzuch bijącego go krasnoluda.
Manor wrzasnął jeszcze głośniej i jeszcze mocniej lał człowieka. Jednak po chwili jego ciosy słabły ,aż bezwładnie opadł na Reinera przeklinając po czym wyzionął ducha.
-Co to było... kurwa...- przeklnął inkwizytor i zrzucił z siebie pokonanego. Chciał wstać ,kiedy upadł na jedno kolano przeklinajac siarczyście ,gdy poczuł ból w złamanym nosie ,potłuczonych żebrach i ranie postrzałowej.
Wtedy dotarł do niego dźwięk którego najbardziej sie obawiał. Potęzny ryk krasnoludzkich gardeł. Całymi siłami ledwo przeszedł do okna kajuty i ujrzał wielki pochód pomarańczowych głów zmierzajacych w stronę okrętu. Nie zważajac na wielki ból pochwycił leżącą na łóźku złoconą ksiegę i zaczął ja kartkować. Pełna była różnych pokrwawionych kartek ,run i zapisów w khazalidzie. W końcu ujrzał małą zapieczętowana kopertę. Wyrwał ją i wykrzyknął -Wreszcie... dzieki Sigmarze!- z modlitw jednak wyrwał go zblizajacy się kondukt pogrzebowy i czym prędzej wybiegł z kajuty.
***************
-Co jest do cholery?!?!- wrzasnął Mulfgar widząc martwego czeladnika
-Manor! Manor!- krzyczał dostępując do niego -Wielki Grungi... co ja narobiłem...- krzyknął zagryzając palec.
Nad nim stał Makaisson ,Fland i Brokki.
-Kucharz! Kazaci przeszykac łódż!- wrzasnął Malakai w stronę kantyny.
Mulfgar stanął dęba i zostawiajac martwego czeladnika zerwał się wchodząc do kajuty.
-O nie... tylko nie to... tylko nie to!!!- wrzeszczał zdesperowany krasnolud przekartkowujac Księgę Uraz.
-Co sie stało?- zapytał cicho Brokki siedzącego na łóżku Mulfgara ,który zakrywał twarz.
Mulfgar podniósł głowę na trójkę dawich i z niezykle ponurą i smutną mina rzekł -Tego dnia... złamałem przysięgę...-
Malakai w milczeniu podszedł do starego krasnoluda i poklepał go po ramieniu ,kiedy Brokki zaczął szybko wrzeszczeć do stojącego w smutku Flanda -Nie! Nie! Nie możę być! Odzyskamy dokumenty! Prawda ,Fland?! Prawda?!-
Fland jednak milczał. Makaisson trzymając rękę na ramieniu Mulfgara wyszedł na korytarz ,gdzie stało już kilkuanstu Zabójców.
-Przystąpię do drogi Grimmnira!- warknał Fland przerywajac ciszę -Też okryłem sie hańbą!-
-NIE!- wrzasnął Mulfgar -Masz razem z Brokkim wrócić do Królestwa! Macie zabrać mistrza Bothana i Manora! Manie uzupełnić kronikę kalnu McArmstrong! Nakazuję wam to!!!-
Fland i Brokki w milczeniu zostali na korytarzy ,gdy Mulfgar szedł z Makaissonem i Zabójcami.
Makaisson stał na podwyższeniu w sporej kajucie pełnej toporów. Była zaciemniona ,a światło padało jedynie na pomnik Grimmnira. Przed kapitanem w długim rzędzie stali Zabójcy uderzajac w bębny.
Donośny hałas towarzyszył wchodzącemu Mulfgarowi. Nie był on jednak juz tym samym inzynierem sprzed kilku dni. Sprzed walki...
Jego gęsta siwa broda i włosy pofarbione zostały na pomarańcz,a on sam miał na sobie kilka nowych tatuaży. W przeciwieństwie do poprzednich pamiatek z podrózy ,te nowe oznaczały same złe i przykre rzeczy.
Niósł ze sobą swój dwuręczny runiczy topór ,a na jego twarzy widniałą sroga mina.
Kiedy padł na kolana przed pomnikiem Grimmnira bęny ustały ,a Makaisson donośnie wykrzyknął w khazalidzie (przetłumaczmy)
-Co cie tu sprowadziłom?!-
Mulfgar podniósł głowę i odparł chłodno
-Hańba! Hańba ,którą chcę zmazać! Złamana przysięga! Przysiega któa chcę odkupić!
-Czy gotowy jesteś wkroczyć na drogę Grimmnira!? Czy gotowy jesteś odkupić winy poprzez chwalebną śmierć?!-
-Jestem gotowy!
-A wiec powtarzaj słowa przysiegi! Kiedy spotkam Trolla urżnę mu łeb!-
-Kiedy spotkam trolla urżnę mu łeb...-
-ARGGG!- wrzasnęli Zabójcy
-Dalej! Kiedy spotkam olbrzyma urżnę mu łeb!-
-Kiedy spotkam olbrzyma urżnę mu łeb!-
-ARGGGG!
A teraz! Kiedy spotkam smoka urżnę mu łeb!-
-Kiedy spotkam smoka urżnę mu łeb!-
ARGGGG!!!!- rozniósł sie wielki ryk
-I na koniec! Kiedy spotkam demona urżnę mu łeb!-
-URŻNĘ!!!-
-ARGHHHH!-
-A kiedy ubijesz demona to na nastanie smutek ,bo do końca dni będziesz stąpał po padole!Wstąpiłeś na ścieżke Grimmnira! I tylko wchodząc w komanty przodkó opuścisz ją! Idź Mulfgarze! Nowy bosmanie Niezatapialnego v.2!!!!-
Wtedy zatrzęsło całym pancernikiem i rozniósł się okrzyk -BURZA!!! BURZA!!! Wszyscy na stanowiska!-
-Na stanowiskam! Na plażem!!!- wrzasnął Malakai
[ ]
Reiner jednak cały czas miał serce w gardle i trzymał kurczowo za pistolet strzałkowy. Z munduru gwardzisty nosił juz tylko srebrno-biały płaszcz szczelnie okrywający resztę ekwipunku.
Inkwizytor stawiajac wolne kroki przemierzał żelazny korytarz biegnąc prawie przez cały okręt Niezatapialnego v2.
Cały korytarz pełny był identycznych drzwi ,prawie identycznych. Po kilkunastu metrach marszu uwagę łowcy coś przyciągneło. Na drzwiach do jednej kajuty nie było zwyczajowego numerka ,ale przyczepiono do nich złotą inżynierską runę i napis we wspólnej mowie.
"Jeśli mnie obudzisz i nie będziesz Grimmnirem to moja pięść rozkwasi ci morde.
Pozdrawiam.
Mulfgar"
Reiner chwycił malutką klamkę i niezykle delikatnie nacisął. Z gracją i ostrożnością nie wydajac dźwieku popchnął drzwi i wszedł do środka.
-Giń dziwko!- warknął siedzący na łóżku Fland i odpalił muszkiet.
Huk! I wielki dum rozniósł sie po pomieszczeniu.
Zaskoczony człowiek ledno odskoczył wrzeszcząc. Kula wbiła się w jego nogę powalajac go na ziemię.
-Myślałeś ,że nikt nie pilnuje kajuty!? Dobrze ,żean Mulfgar kazał mi przylecieć tu żyrkiem ,aby przygotować pomieszczenie! Po co ja ci to w sumie mówię?!- krzyknął dawi i wyjrzał na zewnątrz zamachując się muszkietem
-Gdzie ta dziwka?- ledwo pomyślał ,kiedy nie zobaczył na podłodze Reinera. Nie zdążył uderzyć na odlew kiedy przeciwnik wbił mu nóż w ramię i próbował przewrócić. Krasnolud wrzasnął i uderzył za siebie kolbą. Okrzyk bólu Reinera ucieszyłby go ,gdyby nie piekielnie krwawiace ramię. Dawi wyrwał sztylet i odrzucił go po czym odwrócił się do inkwizytora.
-Czas na ciebie...- warknał człowiek i wycelował do inżyniera pistoletem strzałkowym po czym wypuścilpocisk Krasnolud reflektywnie zasłonił twarz ręką. Podświadoma reakcja go uratowała ,gdyż strzałka przebiła dłoń ,unikajac twarzy. Manor jednak warknął i w adrenalinie rzucił się na człowieka powalajac go na ziemię.
-Giń człecza cichodajko!!!- wrzasnał i zaczął okładać zaskoczonego Reinera pięściami. Inkwizytor nic nie mógł zrobić przez pierwsze chwile otrzymania silnych ciosów. Jednak po chwili doszedł do siebe i prędkim ruchem dobył sztyletu wbijajac go prosto w brzuch bijącego go krasnoluda.
Manor wrzasnął jeszcze głośniej i jeszcze mocniej lał człowieka. Jednak po chwili jego ciosy słabły ,aż bezwładnie opadł na Reinera przeklinając po czym wyzionął ducha.
-Co to było... kurwa...- przeklnął inkwizytor i zrzucił z siebie pokonanego. Chciał wstać ,kiedy upadł na jedno kolano przeklinajac siarczyście ,gdy poczuł ból w złamanym nosie ,potłuczonych żebrach i ranie postrzałowej.
Wtedy dotarł do niego dźwięk którego najbardziej sie obawiał. Potęzny ryk krasnoludzkich gardeł. Całymi siłami ledwo przeszedł do okna kajuty i ujrzał wielki pochód pomarańczowych głów zmierzajacych w stronę okrętu. Nie zważajac na wielki ból pochwycił leżącą na łóźku złoconą ksiegę i zaczął ja kartkować. Pełna była różnych pokrwawionych kartek ,run i zapisów w khazalidzie. W końcu ujrzał małą zapieczętowana kopertę. Wyrwał ją i wykrzyknął -Wreszcie... dzieki Sigmarze!- z modlitw jednak wyrwał go zblizajacy się kondukt pogrzebowy i czym prędzej wybiegł z kajuty.
***************
-Co jest do cholery?!?!- wrzasnął Mulfgar widząc martwego czeladnika
-Manor! Manor!- krzyczał dostępując do niego -Wielki Grungi... co ja narobiłem...- krzyknął zagryzając palec.
Nad nim stał Makaisson ,Fland i Brokki.
-Kucharz! Kazaci przeszykac łódż!- wrzasnął Malakai w stronę kantyny.
Mulfgar stanął dęba i zostawiajac martwego czeladnika zerwał się wchodząc do kajuty.
-O nie... tylko nie to... tylko nie to!!!- wrzeszczał zdesperowany krasnolud przekartkowujac Księgę Uraz.
-Co sie stało?- zapytał cicho Brokki siedzącego na łóżku Mulfgara ,który zakrywał twarz.
Mulfgar podniósł głowę na trójkę dawich i z niezykle ponurą i smutną mina rzekł -Tego dnia... złamałem przysięgę...-
Malakai w milczeniu podszedł do starego krasnoluda i poklepał go po ramieniu ,kiedy Brokki zaczął szybko wrzeszczeć do stojącego w smutku Flanda -Nie! Nie! Nie możę być! Odzyskamy dokumenty! Prawda ,Fland?! Prawda?!-
Fland jednak milczał. Makaisson trzymając rękę na ramieniu Mulfgara wyszedł na korytarz ,gdzie stało już kilkuanstu Zabójców.
-Przystąpię do drogi Grimmnira!- warknał Fland przerywajac ciszę -Też okryłem sie hańbą!-
-NIE!- wrzasnął Mulfgar -Masz razem z Brokkim wrócić do Królestwa! Macie zabrać mistrza Bothana i Manora! Manie uzupełnić kronikę kalnu McArmstrong! Nakazuję wam to!!!-
Fland i Brokki w milczeniu zostali na korytarzy ,gdy Mulfgar szedł z Makaissonem i Zabójcami.
Makaisson stał na podwyższeniu w sporej kajucie pełnej toporów. Była zaciemniona ,a światło padało jedynie na pomnik Grimmnira. Przed kapitanem w długim rzędzie stali Zabójcy uderzajac w bębny.
Donośny hałas towarzyszył wchodzącemu Mulfgarowi. Nie był on jednak juz tym samym inzynierem sprzed kilku dni. Sprzed walki...
Jego gęsta siwa broda i włosy pofarbione zostały na pomarańcz,a on sam miał na sobie kilka nowych tatuaży. W przeciwieństwie do poprzednich pamiatek z podrózy ,te nowe oznaczały same złe i przykre rzeczy.
Niósł ze sobą swój dwuręczny runiczy topór ,a na jego twarzy widniałą sroga mina.
Kiedy padł na kolana przed pomnikiem Grimmnira bęny ustały ,a Makaisson donośnie wykrzyknął w khazalidzie (przetłumaczmy)
-Co cie tu sprowadziłom?!-
Mulfgar podniósł głowę i odparł chłodno
-Hańba! Hańba ,którą chcę zmazać! Złamana przysięga! Przysiega któa chcę odkupić!
-Czy gotowy jesteś wkroczyć na drogę Grimmnira!? Czy gotowy jesteś odkupić winy poprzez chwalebną śmierć?!-
-Jestem gotowy!
-A wiec powtarzaj słowa przysiegi! Kiedy spotkam Trolla urżnę mu łeb!-
-Kiedy spotkam trolla urżnę mu łeb...-
-ARGGG!- wrzasnęli Zabójcy
-Dalej! Kiedy spotkam olbrzyma urżnę mu łeb!-
-Kiedy spotkam olbrzyma urżnę mu łeb!-
-ARGGGG!
A teraz! Kiedy spotkam smoka urżnę mu łeb!-
-Kiedy spotkam smoka urżnę mu łeb!-
ARGGGG!!!!- rozniósł sie wielki ryk
-I na koniec! Kiedy spotkam demona urżnę mu łeb!-
-URŻNĘ!!!-
-ARGHHHH!-
-A kiedy ubijesz demona to na nastanie smutek ,bo do końca dni będziesz stąpał po padole!Wstąpiłeś na ścieżke Grimmnira! I tylko wchodząc w komanty przodkó opuścisz ją! Idź Mulfgarze! Nowy bosmanie Niezatapialnego v.2!!!!-
Wtedy zatrzęsło całym pancernikiem i rozniósł się okrzyk -BURZA!!! BURZA!!! Wszyscy na stanowiska!-
-Na stanowiskam! Na plażem!!!- wrzasnął Malakai
[ ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ @Kordelas - dobre, dobre
Dobra nastepna symfonia zawiera eventa ostatecznego: Bitwa, nie cykać się tylko brać za stery i działa i do rozwałki, ktokolwiek nawet jak nie bieże udziału, dawać dawać zakończmy to mocnym akcentem! Wybieramy statek i walczymy! ]
Komandor Theo de Merke przechadzał się wzdłuż pokładu działonowego "Gargantuana", trzymając wielki kordelas z syrenią rękojeścią na potężnym ramieniu. Właściwie, pokład z ogromnymi kartaunami i amunicją, windą do arsenału oraz małą armią kanonierów zajmował na tym poziomie całość molocha i naprawdę możnaby się tu zgubić. Długi, złoty warkocz obijał się o plecy oficera gdy lustrował zabezpieczenia kolejnych dział. W pewnym momencie przystanął, przy zalanym deszczem oknie celowniczym. Wir przybierał na sile, mniejsze okręty zwinnie próbowały podporządkować się jego nurtowi i raz po raz okrążały wyspę, jednocześnie gorączkowo usiłując nie rozbić się na skałach i pomostach wokół niej. "Gargantuan" z racji swego rozmiaru nie miał takiego problemu, ale ogromny statek z każdym kolejnym kwadransem chwiał się nieco bardziej. Dobrze że zalecił już pasażerom pozostać w kajutach lub barze centralnym. Sala balowa, będąca skarbcem także była właściwie pilnowana.
Pośród całego tego nienaturalnego huraganu i pojawiającemu się znikąd wiru morskiego, de Merke czuł się jakby ciepło i komfortowo na eleganckich i obszernych korytarzach swego okrętu. A przynajmniej byłoby tak gdyby nie troska o towarzysza i chlebodawcę. Wielokrotnie nastawiany nos marienburczyka przywarł do zimnej szyby. "Duma" wciąż nie odbiła od wyspy i chaotycznie chwiała się, uwiązana do pomostu. Żywioł... a raczej jakaś diabelska magia mogła w każdej chwili strzaskać okręt. Dowódca powstrzymał drżenie kolan, gdy zobaczył drobne ludziki toczące bitwę wśród resztek dawnego obozu oraz wirującą wśród chmur nad nimi zieloną kulę błyskawic.
"Skąd się oni do Krwawej Mary wzięli ? Co to za magia plugawa i czego szuka tam Adelhar ?"
Komandor ujrzał jak "Konik Mananna" uderza dziobem w "Tańczącą Ellę", która następnie odbija się od potężnego korpusa "Walecznego Serca" i wywraca się bokiem, padając w kipiel. Nawet nie chciał myśleć o losie marynarzy z "Elli", dobre chłopy i tęgie głowy - zasługiwali na lepszy koniec. Upadła koga zatańczyła ostatni raz, miotając się w zburzonej wodzie, by następnie roztrzaskać się o południowy bok wyspy, wciąż sypiąc drobnymi kropkami sprzętu lub ludzi. Gdzieś, już skręcając za załom wyspy gładko ślizgały się po wodzie "Języczek Lileath" i lekka dżonka Asugawy. Te statki toczyły grę równie pozornie łatwą, co ryzykowną - pęd się ich nie imał, ale jedna większa fala mogła posłać je na dno w kawałkach. Zupełnie inaczej rzecz się miała z potężnym "Niezatapialnym II". Behemoth pluł ogniem i dymem, rozbijając fale niczym młot krasnoludzkiej myśli technicznej, powoli ale zapamiętale. Runy i sygnalizatory palił się wzdłuż jego burt na czerwono, ostatecznie utwierdzając de Merkego w przekonaniu, że działa tu niesamowicie potężna magia. Rozmyślania przerwał mu jeden z jego młodych podoficerów - Hans, szpakowaty jurgieltnik prosto po akademii marynarki w Marienburgu.
- Komandorze, melduję... mgła... ona... ona...
- Co z nią synu ?! - huknął zza nawoskowanej brody dowódca "Gargantuana".
- Ona rozstępuje się... - wyjąkał młodzik. Faktycznie, gdy znów płynęli po północnej krawędzi wiru, mgła otaczajaca zewsząd wyspę nagle się cofnęła. Także morze, cały czas płaskie jak stół pokryło się bałwanami wielkimi jak w najgorsze sztormy na Morzu Szponów. Ale to nie fale czy mgła wydarły paniczne okrzyki z gardeł całej załogi "Gargantuana".
W świetle zielonych błyskawic, z cofającej się mgły wyłaniały się raz po raz długie, czarne kształty. Gdy wreszcie oni zbliżyli się do północno-zachodniej ściany wiru, zobaczyli je w pełnej krasie.
Żagle w szachownice, krzyże, komety i czaszki z wieńcami laurowymi, takież flagi oraz kadłuby w najróżniejszych kolorach. Nie był to jednak jarmark okrętów na Sartossie. Wielkie i potężnie zbudowane, słynne na cały świat trzema pokładami działonowymi "Sokoły". Drapieżnie zadzierające dzioby "Jastrzębie" i masywne "Orły" o wysokich burtach. A między nimi kilka straszliwych koszmarów wrogów dominacji człowieka na morzu - majestatyczne statki klasy "Imperator" o burtach, przystrojonych religijnymi rzeźbami. Na czele tej potężnej armady płynął wielki okręt o czerwonym kadłubie i nadburciach ze złota, usiany mnóstwem otworów strzelniczych. Kasztel okrętu przypominał bardziej gotycką katedrę o strzelistych wieżycach. Karmazynowe żagle wyobrażały złote podobizny komety, gryfa, korony, młota i czaski, lecz wszystko to bledło w porównaniu z dziobem. Zamiast taranu był tam olbrzymi złoty posąg Sigmara, dzierżącego młot. Posąg ten dzięki systemowi łańcuchów mógł opuścić gigantycznego Ghal-Maraza w iście boskim akcie furii. Był to jedyny statek, dla którego admiralicja wynalazła kategorię "Deus Sigmar", duma i chluba Imperialnej marynarki - "Młotodzierżca" przybył. http://www.winterdyne.co.uk/ChrisS/drea ... ammer1.jpg
- Na honor mej matki ! - syknął po Tileańsku de Merke, odnajdując wzrokiem pokiereszowany, czarno-żółty statek z charakterystycznymi Piekłomiotami na dziobie. - Płonący Elektor! Von Teschenn, zdrajco przysięgam na mój okręt, że poruszę niebo i morze byś nie wyszedł dziś z tego żyw!!! Jens, Otto - niech nasze panienki zaśpiewają!
***
Srebrnowłosy arystokrata w błyszczącej, płytowej zbroi, przeciętej błękitnozłotą szarfą z dziesiątkami orderów wtał od suto zastawionego stołu i z wolna ruszył przez drzwi do kasztelu "Młotodzierżcy". Gdy szedł wszyscy oficerowie i marynarze skłaniali przed nim głowy, a obszerna niebieska peleryna z wysokim kołnierzem powiewała na wietrze. W końcu dostał się pod największy żagiel okrętu i wzniósł miecz, w ostrzu którego odbiły się błyskawice. A nie byl to byle jaki miecz - "Karmiciel wron" jeden z legendarnych wprost Runiczych Kłów, produkcji Alaryka Szalonego w Erze Herosów. Sam właściciel z resztą był nie mniejszą legendą. http://static4.wikia.nocookie.net/__cb2 ... ausser.jpg
- Wasza Elektorska wysokość, Theoderic Thietmar Gausser III Nordlandzki... Flota Sigmara i Cesarza czeka na twe rozkazy! - wyrecytował dumnie rycerz w błękitnej zbroi, i pawim pióropuszu.
- Synowie Imperium! Z łaską Sigmara rozgoniliśmy tę zgraję arabskich łupinek, które zamyślały nas zatrzymać pod Sudenburgiem, lecz teraz nasza szlachetna krucjata dobiega końca! Inkwizycja zaalaromowała nas w konkretnym celu. Zło nie zatriumfuje dopóki nasze działa nie zamilkną a żelazo nie zmięknie w naszych dłoniach! - nagle rozległa się głośna eksplozja i w powietrze strzelił słup ognia, dymu i desek. Książę Elektor spojrzał na lewą flankę armady. - Kogo trafił ten marienburski moloch ?
- Zdaje się że okręt kaperski kapitana von Teschenna. - rzekł stary pułkownik, podnosząc się z ziemi.
- I dobrze, należało się mu. A my mamy pretekst - zaatakowali pierwsi! Do dział, ognia ! Wyrpowadzić mego hippogryfa, chcę mieć ich na wyciągnięcie miecza! I zdobyć koniecznie ten olbrzymi statek, resztę...
- Panie... - przerwał mu jeden z rycerzy. - Spójrz, wystąpiły drobne... komplikacje.
***
Z zachodu, dokładnie równolegle naprzeciw Imperialnych, niczym czarne szpony rozrywające namoczoną płachtę pojawiały się ze złowieszczym skrzypieniem i pluskiem setek wioseł podłużne i smukłe na pewien przypominający drapieżniki sposób statki. Czarne, trójkątne żagle i poznaczone żelaznymi szpicami nadburcia nasuwały kolejne skojarzenia ze szponami. Ponure flagi przedstawiały sople lodu, sztylety, krew, czaszki i węże w najróżniejszych ale zawsze makabrycznych kombinacjach. Liczne galery, napędzane pracą niewolników i przypominające łaknące krwi ostrza okręty korsarskie kłębiły się wokół olbrzymiego obiektu niczym zwabione krwią piranie. Obok piranii płynęły wielkie węże morskie w pancerzach, dosiadane przez zakutych w czarną stal rycerzy, a nad całą ławicą śmigały i wyły harpie. Jednak wszystko to było niczym w porównaniu z centrum floty Druchii.
Każdy do niedawna nie miał złudzeń co do liczby wysp w okolicy. Teraz musiał zaaplikować sobie porządną dawkę abstrakcji, aby uwierzyć w to co widzi. Olbrzymia, wielenaście razy większa od zniszczonej na początku podróży Arki-falsyfikatu, prawdziwa góra unosząca zamki. Ponure wieżyce i sieci murów oplatały gęsto sunącą powoli skałę, spiczastych doków do jej podnóża, przez strzeliste budynki na zboczach, aż po najwyższe z wież na szczycie niknące w chmurach i koronie piorunów. Wielu zamarło z wrażenia widząc pierwszą w swoim życiu najwyższą manifestację potęgi Mrocznych elfów, Czarną Arkę, koszmar wybrzeży całego świata.
Na najwyższej z jej wież zasiadała właśnie potężna sylwetka, zakuta w rzeźbiony w pajęczyny i kolce pancerz oraz wielki płaszcz z wielu poczerniałych skór łuskowatych monstrów. Arystokrata roztaczał namacalną niemal aurę strachu i każde poruszenie szpona lub głowy wprawiało szereg młodych szlachciców w przerażenie. Spiczasty hełm z dwoma płaskimi rogami i wysoką czarną kitą obrócił się na uwiązaną u stóp tronu żałosną postać. Zeszmacony, skarlały Nekrarcha kulił się pod ciężarem łańcuchów. Z trójkątnego wizjera Mrocznego Admirała wzbił się obłok pary.
- Czy to jest to miejsce, poegzystencjalny robaku ? - warkliwy i jeszcze bardziej przerażający głos wyrwał Nekrarchę z otępienia.
- Stąd łącznik moich panów, niejaki Ludwig Friedrich przysłał ostatnią wiadomość. - stary wampir zakaszlał. - Ale inni ubiegli was, blade łajzy. Nie zdążycie na cza... - nagły świst zakończył rechot nieumarłego. Łysa, pomarszczona głowa upadła na czarny kamień i po chwili Nekrarcha zmienił się w proch. Lord - Arystokrata Tulaketh z Karond Kar wstał, wznosząc zakrzywiony miecz i zaciśnięte w pięść szpony.
- Ku chwale Malekitha i Nagarythe, zabić niższe rasy! Zdobyć wyspę, nie... to znaczy brać jeńców, dużo jeńców. Pełna ofensywa, niech nikt wam nie umnknie, niech nikt nie umknie strachowi!
Kapitanowie zasalutowali wyciągniętymi ostrzami i pobiegli na stanowiska, uwolnić piekło.
***
[macie, wczujcie się w klimat: http://www.youtube.com/watch?v=XNWSKlFafhc ]
Dwie olbrzymie armady natarły na siebie w tytanicznym pokazie siły. Najodleglejsze flanki, niknące jeszcze we mgle od razy zwarły się ze sobą, jednak bliższa część floty i ich centra napotkały na swej drodze małą przeszkodę. Wyspę i wir wodny. Przez dmący jak szalony wicher i lejącą się z góry powódź nikt nie pomyślał nawet o odwrocie - floty jak ramiona gigantycznych obcęgów zatrzasnęły się na wirze wodnym, dokoła wyspy C'tan i nomen omen, statkach floty Adelhara, które były w nim uwięzione. Kilkanaście płynących na złamanie karku jednostek wpadło tłocznie do wodnego cyklonu i natychmiast przewróciło się, splątując takielunkiem sąsiadów lub po prostu roztrzaskało się i poszło na dno. Niebo zaciemniły salwy balist, kusz i kaskady czarów, potężne wystrzały z dział rozrywały na strzępy kadłuby i wzbijały gejzery i tak już spienionej wody. Salwy burtowe i abordaże oraz taranowania skumulowały się w majestatycznym armagedonie, pochłaniając setki istnień. Święcący w samym środku boju niczym latarnia "Młotodzierżca" opuścił swój ogromny młot, anihilując wielką galerę z wężowym taranem. Gdzie indziej potężny wąż morski wpadł w sam środek pokładu "Jastrzębia" w barwach Nordlandu i przeszył go na wylot. Na krańcu tego istnie obrazowego konfliktu ciągnął powoli, największy z okrętów wystając ponad wszystkie inne. Olbrzymie działa "Gargantuana" pojedynczymi strzałami zatapiały każdy okręt na tyle głupi by się doń zbliżyć, inne zaś po prostu miażdżąc pod gigantycznym dziobem. Inne statki z floty Księcia Mórz także walczyły zaparcie o przetrwanie, z miernym zwykle skutkiem. "Konik Morski" został w kilka minut rozniesiony na salwach armat, a "Waleczne Serce" i "Płacz Himiko" dostały się w gęstą sieć haków abordażowych i sieci Druchii, liczne grono pasażerów uniknęło rzezi tylko dzięki męstwu wojowników obu kapitanów. Byli jednakże i tacy, którzy radowali się walką bez przynależności do którejś ze stron. "Języczek Lileath" pomknął wypełnić odwieczną zemstę swej cienistej załogi i masakrując statek po statku zniknął wreszcie w gąszczu łańcuchów i czarnych żagli ze śpiewnym krzykiem załogi: "Za Alitha Anara!"
"Niezatapialny II" jak młot roztrącał statki Imperium i Mrocznych elfów, z kominów buchały olbrzymie słupy ognia, a koła na rufie mieliły wodę z szaleńczą prędkością. Zwiadowcy Boina pod wodzą Gorina szyli z bezpiecznych pozycji na górze z bełtów, inżynierowie i Zabójcy Makaissona palili z wyrzutni rakiet i muszkietów. Działa organowe, armaty powtarzalne i miotacze harpunów siały prawdziwe spustoszenie.
Załoga krzykiem domagała się abordażu i potrząsała toporami, gdy dwa pozostałe żyrokoptery wystartowały i zaczęły bombardowanie. Malakai Makaisson śmiał się jak szalony i ryczał, kręcąc kartaczownicą.
- Mój przyjiaciel Gotrek Gurnisson z tym człekiem Felixem rozwalilim już raz takom skałem! To czemu nie mym, com chopaki ?! Przebić mi się do tejżem górym, aktywywać mniem Oddecha Grimnira!!!
Potężna twarz krasnoluda wyrzeźbiona na płaskim dziobie pod rampą startową żyrokopterów otworzyła się i wielki strumień ognia pochłonął kilka statków Druchii.
W czasie gdy na wyspie śmierć zbierała obfite żniwo, na morzu nie mogło go zabraknąć.
****
Ubu zamachnął się z góry bułatem. Adelhar gładko zszedł z lini cięcia i z pogardliwym parsknięciem zaznaczył bok olbrzyma długim rozcięciem. Arab ciął znów, poziomo ale Książę Mórz przeszedł za plecy wroga i wypaliwszy mu w goleń z pistoletu, błyskawicznie odrąbał mu głowę srebrnym ostrzem z piekielnie ostrego Ithilmaru. Ubu zwalił się na skały i chlusnął krwią pod nogi dożynanych przez gwardię samurajów. Ostatni Nippończyk nawet nie krzyczał, gdy szpic halabardy przeszył mu gardło. Inaczej rzecz się miała na polu magicznym. Helstan uniósł się w polu światła i błysnął jak gwiazda, wywołując na ciele Raisha kilkanaście wybuchów. Gdy blask opadł, Aafrit wciąż tam stał w aurze zielonych błyskawic. Opętany podniósł rękę i potężny łańcuch błyskawic powalił Czarnego magistra na piach, ryk zaklęcia zagłuszył krzyki maga. Potem Raish jakby urósł dwukrotnie wyższy od normalnego męża i odwrócił wzrok na szalupy, którymi przybyły elfy. Wszystkie po kolei zniknęły w szmaragdowym ogniu, a Arab odwrócił się do "Dumy Driftmaarktu".
- O nie, czymkolwiek jesteś sukinsynu... giń! - krzyknął Adelhar, muszkiety i pistolety wypaliły w Awatara, lecz kule tylko rozprysły się na jego płaszczu. Pełne wyładowań oczy Awatara obróciły się na marienburczyków i połowa z nich padła, dusząc się w torsjach, po chwili dał się słyszeć trzask kości i znieruchomieli w dziwnych pozach. Adelhar otworzył oczy i ze zdziwieniem zobaczył że jego zbroja jest nawet nie draśnięta. Wszystko dzięki amuletowi od Helstana, który jednak pękł po pochłonięciu zaklęcia. Raisha już tam nie było, zniknął w rozbłysku energii, a Książę Mórz podbiegł do leżącego Helstana. Jego ludzie w tle wrzeszczeli, widząc rozgrywającą się dookoła na morzu wielką bitwę i sunącą po wodzie górę z zamkami.
- Helstan, nie waż się umierać - nie płacę ci za to! - wtedy księcia olśniło i wlał do gardła maga kilka eliksirów, mając nadzieję że nie spowoduje jakiejś reakcji chemicznej. Wkrótce Helstan zamrugał oczyma za potłuczonymi okularami.
- Aaargh... pomóżcie... mi wstać idioci. - kilku halabardników w białych płaszczach uniosło rannego czarodzieja. - Strzaskany zaraz się zmanifestuje, czułem jego moc w skorupie Raisha.
- Toteż nie ma co mitrężyć, każdy kto pomoże mi dojść na tamtą iglicę dostanie zamek w wybranej części Starego Świata! - zawołał do podnoszących się z przerażeniem w oczach gwardzistów. Wtem zza załomu skalnego wybiegł zlany krwią i potem Meinhardt, wymachując rapierem.
- Panie, nie damy rady... Jaszczurów jest pół setki, a kultyści... przywołali demony! - jęknął jak dziecko weteran. - Czerwone demony z ostrzami i rogami! Walczą jakimiś elfami!
- Co ?! Coraz mniej tu sensu... Choć to nie powinno akurat dziwić... Nie trzęście zadami jak stare baby, za mną wiarusy! - choć z ociąganiem, kilkunastu żołnierzy popędziło za Księciem Mórz. Minęli w strugach deszczu miejsce, gdzie Valarr chciał zabić van der Maarena i zaczęli wspinaczkę. Widok bitwy był stąd aż zbyt przerażający, nawet dla szalonego malarza. Helstan magicznie wyczuł dwóch potężnych wojowników mierzących się w otchłani skarbca, zapewne Gerhard i Loq-Kro-Gar. Ich nienawiści nie tamowała nawet wszechobecna apokalipsa. Niżej Krwiopuszcze, ogary Khorna i kultyści szarpali się wokół czerwonego portalu z armią Saurusów i resztkami mistrzów miecza. Raelag, powaliwszy wielkiego kultystę z dwuręcznym toporem i jelitami, zwisającymi spod pancerza, uniósł rękę z mieczem by okrzykiem bojowym podbudować towarzyszy. Wtedy poczuł jak coś palącego zagłębia się mu tuż pod pachą. Jak coś przebija mu serce i wydziera czaszkę z wrzeszczącej głowy. Ogromny Krwiopuszcz w pancerzu z czaszek i z płonącym mieczem wyłonił się z portalu.
- Raagwr! Jam jest Czaszkodzierca, herold lorda Khorna! Mój pan nie pozwoli twoim słabym bogom powstrzymać tu swego czempiona, wasze czaszki należą do niego! - oznajmił kilkoma dudniącymi głosami demon po czym włączył się do boju. Jeszcze bardziej dantejską sceną był tylko pojedynek wyżej. Bellaner na stoku iglicy pojedynkował się na czary z opętanym Raishem, talizmany elfa lśniły gdy na błyskawice odpowiadał kulami błękitnej energii. Po którejś wymianie zaklęć elf wsparł się na lasce i przyłożył rękę do skroni. Tylko on sam i dwójka innych elfów wiedziała co robi.
"Gwynnfaelu, Ethaisie... zacznijcie bunt na wielkim statku ludzi, teraz!" ~ zakomunikował telepatycznie arcymag, po czym wznowił walkę słupem złotych płomieni. Raish uśmiechnął się tylko i rozbił go machnięciem czarnych szponów, jego twarz obrzydliwie przeistoczyła się w złotą maskę z ziejącą błyskawicami parą otworów.
****
Komandor de Merke stał przed wielkim budynkiem sterówki "Gargantuana", opierając się o złotą poręcz i wykrzykując dziesiątki rozkazów do adiutantów, biegających po całym statki od artylerzystów, przez koszary i pokoje gości, inżynierów stwierdzających uszkodzenia niższych partii statku, aż po prochownię i centrum dowodzenia.
- Imperialne "Sokoły" od sterburty! Kartauny B siedem, osiem i dziewięć ognia! Poślijcie wurstożerców na dno.
- Dajcie race naszym kogom, mają się wycofać z drogi do kurwy marynarki! Będziemy taranować tamte dwa walczące okręty!
- Chędożone elfy płyną od tyłu, Hammarfeld - chcę mieć dwustu strzelców na tarasach rufowych!
- Ale ja mam tylko stu !! - odkrzyknął brodaty oficer, wylewając wodę z czoła swojego moriona. Padający w oszałamiającym tempie deszcz zaraz i tak je zalał.
- To zrób coś do cholery, choćbyś miał dać muszkiety i granatniki tym nierobom z ładowni!!!
- Komandorze de Merke! - zawołał przeciągle jakiś śpiewny głos. Oficer odwrócił się na podwyższeniu schodów przed sterówką w kierunku pokładu. Stała tam, ciągnąca się od żagla środkowego z tablicą walk minionych, aż pod zejście pod pokład wielka ciżba ponurych marynarzy z maczetami, pistoletami i inną zaimprowizowaną bronią. Wśród zdrajców znalazła się także kompania pikinierów z Estalii oraz pojedynczy najmici z innych oddziałów. Przewodziła im dwójka elfów w błyszczących pancerzach z dwuręcznymi ostrzami. Sześćdziesięciu Mieczników z kompanii Ostrzy Mananna zamknęło kordon, tworząc mur między spiskowcami, a sterówką pełną oficerów, załogi i śpiewającym modlitwy Aeronem Graufraude, zapuszczonym kapłanem Mananna. De Merke machnął pistoletem i kordem, wstrząsając przemoczonym warkoczem.
- A więc to tak ?! Bunt, czy zdrada ? Buntowników każę przeciągnąć pod kilem, zdrajców nabić na pal - decydujcie! - zakrzyknął komandor, zwołując lojalnych mu ludzi. Niewiele tego było - prawie wszyscy walczyli teraz o przeżycie wielkiego statku na pozycjach bojowych.
- Przejmujemy statek w imię arcymaga Bellanera! Także skarb i dobytek pasażerów. - powiedział jeden z elfów, a zgraja buntowników postąpiła krok w przód.
- NIE TAK SZYBKO, REWOLUCJONISTO ! - ryknął ktoś za nimi. Z innego luku pod pokład wypadł Kislevita w husarskim pancerzu z wielkim, elfim mieczem pięknej roboty. Za nim wygramoliło się kilkunastu towarzyszy, także kislevitów. Jeden z nich, blady oficer w czerwonym kontuszu podniósł szablę i dołączyło do nich ponad pięćdziesięciu Kislevickich najemników z rohatynami, berdyszami i samopałami gotowymi do strzału.
- Naprzód wiara! Bić motłoch! - zakrzyknął major Krassow.
- Na pochybel kurwim synom, przedawczykom! Druzjet, za mną ZA ŚWIĘTE PRAWO WŁASNOŚCI ! - warknął Jan, biegnąc ze wzniesioną Kroniką do boju.
W crescendo strzałów, okrzyków i chlupotu deszczu dwie mniejsze lecz lojalne i dzielne formacje wzięły w kleszcze tłum ryczących marynarzy. Pośród bitwy na morzu wszędzie dookoła rozegrała się jeszcze jedna, kluczowa dla posiadania najpotężniejszego okrętu na polu walki.
****
Powstali eony temu. A potem czuli głód. A kiedy nie czuli już nic zapragnęli niszczyć.... I tak przekupując pojedyncze lecz naiwne istnienia pokonywali potęgi tak wielkie jak Pradawnych...
Loq-Kro-Gar postąpił krok dalej i oderwał wzrok od inskrypcji. W wielkim, ciemnym i obłym pomieszczeniu z dachem otwartym na deszcz i błyskawice pod niebo wznosiło się pięć równolegle rozmieszczonych od środka kolumn. Saurus zatrzymał się przy tej złamanej i przewróconej. Wokół leżały jeszcze płaskie i porozrzucane stosy skarbów porzuconych przez Księcia Mórz. Pod jedną z kolumn leżały wykrwawiające się zwłoki kilku marynarzy. Wpływ Kłamcy pomieszał zmysły tym, którzy z jakichś powodów nie odpłynęli wraz z flotą Księcia Mórz i ci mężczyźni kolejno roztrzaskali sobie głowy o kamień lub udławili się połkniętymi skarbami. Na górze toczyła się bitwa, Loq-Kro-Gar czuł nawet obecność demonów i czegoś potężniejszego... czuł zimne łapska pustki, wdzierające się w ich wymiar.
Pradawni rozbili ich na tysiące odłamków i cisnęli precz w niebyt, ale oni nie umarli. Nigdy nie umrą...
Nagły trzask kamieni i brzdęk poruszanych monet zaalarmował Saurusa. Przybrał postawę bojową. Trzasnął piorun, rozświetlając ciemność. Potem kolejny. Lustrijczyk widział kościany pancerz i potężną sylwetkę. A także czuł mroczną aurę postaci z cienia. Wojownik postawił kolejny krok i zbliżył się w obszar światła, które upiornie podkreśliło załamania pancerza i oczy Gerharda Eirensterna.
- Szukałem cię. - warknął czempion, wskazując go złotym gladiusem. - Mój bóg pomaga mi nawet tu osiągnąć nagrodę... Ty jesteś sam. Bez szans.
Saurus dokładnie zlustrował pomieszczenie i nową postawę oraz sam wygląd ostatniego przeciwnika.
- Jessszcze rano umierałeś. Czy dwie walki jednego dnia to dla ciebie nie za dużo ?
- Niech to poświadczy za dowód. - Gerhard kopnął odciętą głowę Saurusa, która potoczyła się na stos srebrnych monet i złotych naczyń. Deszcz zabębnił mocniej o hełm lidera kultu. - To dobre miejsce by umrzeć, woda i złoto... wy Jaszczuroludzie podobno to lubicie.
- Głupcze. Nie czujesssz emanacji Strzaskanych ? - saurus wskazał buzdyganem wszystko wokół. - Cała ta wielka bitwa była ustalona przed wiekami... Ona ich raduje... Muszę ją skończyć! - powiedział Loq-Kro-Gar po czym przeszedł do nerwowego warkotu.
- Dlaczego myślisz że to TY masz ją skończyć ?! Wybrali cię, czy jak ? To mój bóg zatryumfuje! - Eirenstern wpił swe krwiożercze spojrzenie w jaszczura. Pośledniejsza istota mogłaby nie przeżyć takiego pojedynku wzrokowego. Tym bardziej że zapewne patrzyła tu też całkiem pokaźna gromadka bogów. - Ale masz rację... to skończy się... ALE ZGINIE JUŻ TYLKO JEDEN !
Ryknął Gerhard i wzniósł swe wibrujące od mocy ostrza. Saurus ryknął i skoczył mu na spotkanie.
FINAŁ ! FINAŁ ! FINAŁ ! Walka piętnasta: Loq-Kro-Gar, Weteran Blizn vs Gerhard Eirenstern, Wybraniec Khorna
Dobra nastepna symfonia zawiera eventa ostatecznego: Bitwa, nie cykać się tylko brać za stery i działa i do rozwałki, ktokolwiek nawet jak nie bieże udziału, dawać dawać zakończmy to mocnym akcentem! Wybieramy statek i walczymy! ]
Komandor Theo de Merke przechadzał się wzdłuż pokładu działonowego "Gargantuana", trzymając wielki kordelas z syrenią rękojeścią na potężnym ramieniu. Właściwie, pokład z ogromnymi kartaunami i amunicją, windą do arsenału oraz małą armią kanonierów zajmował na tym poziomie całość molocha i naprawdę możnaby się tu zgubić. Długi, złoty warkocz obijał się o plecy oficera gdy lustrował zabezpieczenia kolejnych dział. W pewnym momencie przystanął, przy zalanym deszczem oknie celowniczym. Wir przybierał na sile, mniejsze okręty zwinnie próbowały podporządkować się jego nurtowi i raz po raz okrążały wyspę, jednocześnie gorączkowo usiłując nie rozbić się na skałach i pomostach wokół niej. "Gargantuan" z racji swego rozmiaru nie miał takiego problemu, ale ogromny statek z każdym kolejnym kwadransem chwiał się nieco bardziej. Dobrze że zalecił już pasażerom pozostać w kajutach lub barze centralnym. Sala balowa, będąca skarbcem także była właściwie pilnowana.
Pośród całego tego nienaturalnego huraganu i pojawiającemu się znikąd wiru morskiego, de Merke czuł się jakby ciepło i komfortowo na eleganckich i obszernych korytarzach swego okrętu. A przynajmniej byłoby tak gdyby nie troska o towarzysza i chlebodawcę. Wielokrotnie nastawiany nos marienburczyka przywarł do zimnej szyby. "Duma" wciąż nie odbiła od wyspy i chaotycznie chwiała się, uwiązana do pomostu. Żywioł... a raczej jakaś diabelska magia mogła w każdej chwili strzaskać okręt. Dowódca powstrzymał drżenie kolan, gdy zobaczył drobne ludziki toczące bitwę wśród resztek dawnego obozu oraz wirującą wśród chmur nad nimi zieloną kulę błyskawic.
"Skąd się oni do Krwawej Mary wzięli ? Co to za magia plugawa i czego szuka tam Adelhar ?"
Komandor ujrzał jak "Konik Mananna" uderza dziobem w "Tańczącą Ellę", która następnie odbija się od potężnego korpusa "Walecznego Serca" i wywraca się bokiem, padając w kipiel. Nawet nie chciał myśleć o losie marynarzy z "Elli", dobre chłopy i tęgie głowy - zasługiwali na lepszy koniec. Upadła koga zatańczyła ostatni raz, miotając się w zburzonej wodzie, by następnie roztrzaskać się o południowy bok wyspy, wciąż sypiąc drobnymi kropkami sprzętu lub ludzi. Gdzieś, już skręcając za załom wyspy gładko ślizgały się po wodzie "Języczek Lileath" i lekka dżonka Asugawy. Te statki toczyły grę równie pozornie łatwą, co ryzykowną - pęd się ich nie imał, ale jedna większa fala mogła posłać je na dno w kawałkach. Zupełnie inaczej rzecz się miała z potężnym "Niezatapialnym II". Behemoth pluł ogniem i dymem, rozbijając fale niczym młot krasnoludzkiej myśli technicznej, powoli ale zapamiętale. Runy i sygnalizatory palił się wzdłuż jego burt na czerwono, ostatecznie utwierdzając de Merkego w przekonaniu, że działa tu niesamowicie potężna magia. Rozmyślania przerwał mu jeden z jego młodych podoficerów - Hans, szpakowaty jurgieltnik prosto po akademii marynarki w Marienburgu.
- Komandorze, melduję... mgła... ona... ona...
- Co z nią synu ?! - huknął zza nawoskowanej brody dowódca "Gargantuana".
- Ona rozstępuje się... - wyjąkał młodzik. Faktycznie, gdy znów płynęli po północnej krawędzi wiru, mgła otaczajaca zewsząd wyspę nagle się cofnęła. Także morze, cały czas płaskie jak stół pokryło się bałwanami wielkimi jak w najgorsze sztormy na Morzu Szponów. Ale to nie fale czy mgła wydarły paniczne okrzyki z gardeł całej załogi "Gargantuana".
W świetle zielonych błyskawic, z cofającej się mgły wyłaniały się raz po raz długie, czarne kształty. Gdy wreszcie oni zbliżyli się do północno-zachodniej ściany wiru, zobaczyli je w pełnej krasie.
Żagle w szachownice, krzyże, komety i czaszki z wieńcami laurowymi, takież flagi oraz kadłuby w najróżniejszych kolorach. Nie był to jednak jarmark okrętów na Sartossie. Wielkie i potężnie zbudowane, słynne na cały świat trzema pokładami działonowymi "Sokoły". Drapieżnie zadzierające dzioby "Jastrzębie" i masywne "Orły" o wysokich burtach. A między nimi kilka straszliwych koszmarów wrogów dominacji człowieka na morzu - majestatyczne statki klasy "Imperator" o burtach, przystrojonych religijnymi rzeźbami. Na czele tej potężnej armady płynął wielki okręt o czerwonym kadłubie i nadburciach ze złota, usiany mnóstwem otworów strzelniczych. Kasztel okrętu przypominał bardziej gotycką katedrę o strzelistych wieżycach. Karmazynowe żagle wyobrażały złote podobizny komety, gryfa, korony, młota i czaski, lecz wszystko to bledło w porównaniu z dziobem. Zamiast taranu był tam olbrzymi złoty posąg Sigmara, dzierżącego młot. Posąg ten dzięki systemowi łańcuchów mógł opuścić gigantycznego Ghal-Maraza w iście boskim akcie furii. Był to jedyny statek, dla którego admiralicja wynalazła kategorię "Deus Sigmar", duma i chluba Imperialnej marynarki - "Młotodzierżca" przybył. http://www.winterdyne.co.uk/ChrisS/drea ... ammer1.jpg
- Na honor mej matki ! - syknął po Tileańsku de Merke, odnajdując wzrokiem pokiereszowany, czarno-żółty statek z charakterystycznymi Piekłomiotami na dziobie. - Płonący Elektor! Von Teschenn, zdrajco przysięgam na mój okręt, że poruszę niebo i morze byś nie wyszedł dziś z tego żyw!!! Jens, Otto - niech nasze panienki zaśpiewają!
***
Srebrnowłosy arystokrata w błyszczącej, płytowej zbroi, przeciętej błękitnozłotą szarfą z dziesiątkami orderów wtał od suto zastawionego stołu i z wolna ruszył przez drzwi do kasztelu "Młotodzierżcy". Gdy szedł wszyscy oficerowie i marynarze skłaniali przed nim głowy, a obszerna niebieska peleryna z wysokim kołnierzem powiewała na wietrze. W końcu dostał się pod największy żagiel okrętu i wzniósł miecz, w ostrzu którego odbiły się błyskawice. A nie byl to byle jaki miecz - "Karmiciel wron" jeden z legendarnych wprost Runiczych Kłów, produkcji Alaryka Szalonego w Erze Herosów. Sam właściciel z resztą był nie mniejszą legendą. http://static4.wikia.nocookie.net/__cb2 ... ausser.jpg
- Wasza Elektorska wysokość, Theoderic Thietmar Gausser III Nordlandzki... Flota Sigmara i Cesarza czeka na twe rozkazy! - wyrecytował dumnie rycerz w błękitnej zbroi, i pawim pióropuszu.
- Synowie Imperium! Z łaską Sigmara rozgoniliśmy tę zgraję arabskich łupinek, które zamyślały nas zatrzymać pod Sudenburgiem, lecz teraz nasza szlachetna krucjata dobiega końca! Inkwizycja zaalaromowała nas w konkretnym celu. Zło nie zatriumfuje dopóki nasze działa nie zamilkną a żelazo nie zmięknie w naszych dłoniach! - nagle rozległa się głośna eksplozja i w powietrze strzelił słup ognia, dymu i desek. Książę Elektor spojrzał na lewą flankę armady. - Kogo trafił ten marienburski moloch ?
- Zdaje się że okręt kaperski kapitana von Teschenna. - rzekł stary pułkownik, podnosząc się z ziemi.
- I dobrze, należało się mu. A my mamy pretekst - zaatakowali pierwsi! Do dział, ognia ! Wyrpowadzić mego hippogryfa, chcę mieć ich na wyciągnięcie miecza! I zdobyć koniecznie ten olbrzymi statek, resztę...
- Panie... - przerwał mu jeden z rycerzy. - Spójrz, wystąpiły drobne... komplikacje.
***
Z zachodu, dokładnie równolegle naprzeciw Imperialnych, niczym czarne szpony rozrywające namoczoną płachtę pojawiały się ze złowieszczym skrzypieniem i pluskiem setek wioseł podłużne i smukłe na pewien przypominający drapieżniki sposób statki. Czarne, trójkątne żagle i poznaczone żelaznymi szpicami nadburcia nasuwały kolejne skojarzenia ze szponami. Ponure flagi przedstawiały sople lodu, sztylety, krew, czaszki i węże w najróżniejszych ale zawsze makabrycznych kombinacjach. Liczne galery, napędzane pracą niewolników i przypominające łaknące krwi ostrza okręty korsarskie kłębiły się wokół olbrzymiego obiektu niczym zwabione krwią piranie. Obok piranii płynęły wielkie węże morskie w pancerzach, dosiadane przez zakutych w czarną stal rycerzy, a nad całą ławicą śmigały i wyły harpie. Jednak wszystko to było niczym w porównaniu z centrum floty Druchii.
Każdy do niedawna nie miał złudzeń co do liczby wysp w okolicy. Teraz musiał zaaplikować sobie porządną dawkę abstrakcji, aby uwierzyć w to co widzi. Olbrzymia, wielenaście razy większa od zniszczonej na początku podróży Arki-falsyfikatu, prawdziwa góra unosząca zamki. Ponure wieżyce i sieci murów oplatały gęsto sunącą powoli skałę, spiczastych doków do jej podnóża, przez strzeliste budynki na zboczach, aż po najwyższe z wież na szczycie niknące w chmurach i koronie piorunów. Wielu zamarło z wrażenia widząc pierwszą w swoim życiu najwyższą manifestację potęgi Mrocznych elfów, Czarną Arkę, koszmar wybrzeży całego świata.
Na najwyższej z jej wież zasiadała właśnie potężna sylwetka, zakuta w rzeźbiony w pajęczyny i kolce pancerz oraz wielki płaszcz z wielu poczerniałych skór łuskowatych monstrów. Arystokrata roztaczał namacalną niemal aurę strachu i każde poruszenie szpona lub głowy wprawiało szereg młodych szlachciców w przerażenie. Spiczasty hełm z dwoma płaskimi rogami i wysoką czarną kitą obrócił się na uwiązaną u stóp tronu żałosną postać. Zeszmacony, skarlały Nekrarcha kulił się pod ciężarem łańcuchów. Z trójkątnego wizjera Mrocznego Admirała wzbił się obłok pary.
- Czy to jest to miejsce, poegzystencjalny robaku ? - warkliwy i jeszcze bardziej przerażający głos wyrwał Nekrarchę z otępienia.
- Stąd łącznik moich panów, niejaki Ludwig Friedrich przysłał ostatnią wiadomość. - stary wampir zakaszlał. - Ale inni ubiegli was, blade łajzy. Nie zdążycie na cza... - nagły świst zakończył rechot nieumarłego. Łysa, pomarszczona głowa upadła na czarny kamień i po chwili Nekrarcha zmienił się w proch. Lord - Arystokrata Tulaketh z Karond Kar wstał, wznosząc zakrzywiony miecz i zaciśnięte w pięść szpony.
- Ku chwale Malekitha i Nagarythe, zabić niższe rasy! Zdobyć wyspę, nie... to znaczy brać jeńców, dużo jeńców. Pełna ofensywa, niech nikt wam nie umnknie, niech nikt nie umknie strachowi!
Kapitanowie zasalutowali wyciągniętymi ostrzami i pobiegli na stanowiska, uwolnić piekło.
***
[macie, wczujcie się w klimat: http://www.youtube.com/watch?v=XNWSKlFafhc ]
Dwie olbrzymie armady natarły na siebie w tytanicznym pokazie siły. Najodleglejsze flanki, niknące jeszcze we mgle od razy zwarły się ze sobą, jednak bliższa część floty i ich centra napotkały na swej drodze małą przeszkodę. Wyspę i wir wodny. Przez dmący jak szalony wicher i lejącą się z góry powódź nikt nie pomyślał nawet o odwrocie - floty jak ramiona gigantycznych obcęgów zatrzasnęły się na wirze wodnym, dokoła wyspy C'tan i nomen omen, statkach floty Adelhara, które były w nim uwięzione. Kilkanaście płynących na złamanie karku jednostek wpadło tłocznie do wodnego cyklonu i natychmiast przewróciło się, splątując takielunkiem sąsiadów lub po prostu roztrzaskało się i poszło na dno. Niebo zaciemniły salwy balist, kusz i kaskady czarów, potężne wystrzały z dział rozrywały na strzępy kadłuby i wzbijały gejzery i tak już spienionej wody. Salwy burtowe i abordaże oraz taranowania skumulowały się w majestatycznym armagedonie, pochłaniając setki istnień. Święcący w samym środku boju niczym latarnia "Młotodzierżca" opuścił swój ogromny młot, anihilując wielką galerę z wężowym taranem. Gdzie indziej potężny wąż morski wpadł w sam środek pokładu "Jastrzębia" w barwach Nordlandu i przeszył go na wylot. Na krańcu tego istnie obrazowego konfliktu ciągnął powoli, największy z okrętów wystając ponad wszystkie inne. Olbrzymie działa "Gargantuana" pojedynczymi strzałami zatapiały każdy okręt na tyle głupi by się doń zbliżyć, inne zaś po prostu miażdżąc pod gigantycznym dziobem. Inne statki z floty Księcia Mórz także walczyły zaparcie o przetrwanie, z miernym zwykle skutkiem. "Konik Morski" został w kilka minut rozniesiony na salwach armat, a "Waleczne Serce" i "Płacz Himiko" dostały się w gęstą sieć haków abordażowych i sieci Druchii, liczne grono pasażerów uniknęło rzezi tylko dzięki męstwu wojowników obu kapitanów. Byli jednakże i tacy, którzy radowali się walką bez przynależności do którejś ze stron. "Języczek Lileath" pomknął wypełnić odwieczną zemstę swej cienistej załogi i masakrując statek po statku zniknął wreszcie w gąszczu łańcuchów i czarnych żagli ze śpiewnym krzykiem załogi: "Za Alitha Anara!"
"Niezatapialny II" jak młot roztrącał statki Imperium i Mrocznych elfów, z kominów buchały olbrzymie słupy ognia, a koła na rufie mieliły wodę z szaleńczą prędkością. Zwiadowcy Boina pod wodzą Gorina szyli z bezpiecznych pozycji na górze z bełtów, inżynierowie i Zabójcy Makaissona palili z wyrzutni rakiet i muszkietów. Działa organowe, armaty powtarzalne i miotacze harpunów siały prawdziwe spustoszenie.
Załoga krzykiem domagała się abordażu i potrząsała toporami, gdy dwa pozostałe żyrokoptery wystartowały i zaczęły bombardowanie. Malakai Makaisson śmiał się jak szalony i ryczał, kręcąc kartaczownicą.
- Mój przyjiaciel Gotrek Gurnisson z tym człekiem Felixem rozwalilim już raz takom skałem! To czemu nie mym, com chopaki ?! Przebić mi się do tejżem górym, aktywywać mniem Oddecha Grimnira!!!
Potężna twarz krasnoluda wyrzeźbiona na płaskim dziobie pod rampą startową żyrokopterów otworzyła się i wielki strumień ognia pochłonął kilka statków Druchii.
W czasie gdy na wyspie śmierć zbierała obfite żniwo, na morzu nie mogło go zabraknąć.
****
Ubu zamachnął się z góry bułatem. Adelhar gładko zszedł z lini cięcia i z pogardliwym parsknięciem zaznaczył bok olbrzyma długim rozcięciem. Arab ciął znów, poziomo ale Książę Mórz przeszedł za plecy wroga i wypaliwszy mu w goleń z pistoletu, błyskawicznie odrąbał mu głowę srebrnym ostrzem z piekielnie ostrego Ithilmaru. Ubu zwalił się na skały i chlusnął krwią pod nogi dożynanych przez gwardię samurajów. Ostatni Nippończyk nawet nie krzyczał, gdy szpic halabardy przeszył mu gardło. Inaczej rzecz się miała na polu magicznym. Helstan uniósł się w polu światła i błysnął jak gwiazda, wywołując na ciele Raisha kilkanaście wybuchów. Gdy blask opadł, Aafrit wciąż tam stał w aurze zielonych błyskawic. Opętany podniósł rękę i potężny łańcuch błyskawic powalił Czarnego magistra na piach, ryk zaklęcia zagłuszył krzyki maga. Potem Raish jakby urósł dwukrotnie wyższy od normalnego męża i odwrócił wzrok na szalupy, którymi przybyły elfy. Wszystkie po kolei zniknęły w szmaragdowym ogniu, a Arab odwrócił się do "Dumy Driftmaarktu".
- O nie, czymkolwiek jesteś sukinsynu... giń! - krzyknął Adelhar, muszkiety i pistolety wypaliły w Awatara, lecz kule tylko rozprysły się na jego płaszczu. Pełne wyładowań oczy Awatara obróciły się na marienburczyków i połowa z nich padła, dusząc się w torsjach, po chwili dał się słyszeć trzask kości i znieruchomieli w dziwnych pozach. Adelhar otworzył oczy i ze zdziwieniem zobaczył że jego zbroja jest nawet nie draśnięta. Wszystko dzięki amuletowi od Helstana, który jednak pękł po pochłonięciu zaklęcia. Raisha już tam nie było, zniknął w rozbłysku energii, a Książę Mórz podbiegł do leżącego Helstana. Jego ludzie w tle wrzeszczeli, widząc rozgrywającą się dookoła na morzu wielką bitwę i sunącą po wodzie górę z zamkami.
- Helstan, nie waż się umierać - nie płacę ci za to! - wtedy księcia olśniło i wlał do gardła maga kilka eliksirów, mając nadzieję że nie spowoduje jakiejś reakcji chemicznej. Wkrótce Helstan zamrugał oczyma za potłuczonymi okularami.
- Aaargh... pomóżcie... mi wstać idioci. - kilku halabardników w białych płaszczach uniosło rannego czarodzieja. - Strzaskany zaraz się zmanifestuje, czułem jego moc w skorupie Raisha.
- Toteż nie ma co mitrężyć, każdy kto pomoże mi dojść na tamtą iglicę dostanie zamek w wybranej części Starego Świata! - zawołał do podnoszących się z przerażeniem w oczach gwardzistów. Wtem zza załomu skalnego wybiegł zlany krwią i potem Meinhardt, wymachując rapierem.
- Panie, nie damy rady... Jaszczurów jest pół setki, a kultyści... przywołali demony! - jęknął jak dziecko weteran. - Czerwone demony z ostrzami i rogami! Walczą jakimiś elfami!
- Co ?! Coraz mniej tu sensu... Choć to nie powinno akurat dziwić... Nie trzęście zadami jak stare baby, za mną wiarusy! - choć z ociąganiem, kilkunastu żołnierzy popędziło za Księciem Mórz. Minęli w strugach deszczu miejsce, gdzie Valarr chciał zabić van der Maarena i zaczęli wspinaczkę. Widok bitwy był stąd aż zbyt przerażający, nawet dla szalonego malarza. Helstan magicznie wyczuł dwóch potężnych wojowników mierzących się w otchłani skarbca, zapewne Gerhard i Loq-Kro-Gar. Ich nienawiści nie tamowała nawet wszechobecna apokalipsa. Niżej Krwiopuszcze, ogary Khorna i kultyści szarpali się wokół czerwonego portalu z armią Saurusów i resztkami mistrzów miecza. Raelag, powaliwszy wielkiego kultystę z dwuręcznym toporem i jelitami, zwisającymi spod pancerza, uniósł rękę z mieczem by okrzykiem bojowym podbudować towarzyszy. Wtedy poczuł jak coś palącego zagłębia się mu tuż pod pachą. Jak coś przebija mu serce i wydziera czaszkę z wrzeszczącej głowy. Ogromny Krwiopuszcz w pancerzu z czaszek i z płonącym mieczem wyłonił się z portalu.
- Raagwr! Jam jest Czaszkodzierca, herold lorda Khorna! Mój pan nie pozwoli twoim słabym bogom powstrzymać tu swego czempiona, wasze czaszki należą do niego! - oznajmił kilkoma dudniącymi głosami demon po czym włączył się do boju. Jeszcze bardziej dantejską sceną był tylko pojedynek wyżej. Bellaner na stoku iglicy pojedynkował się na czary z opętanym Raishem, talizmany elfa lśniły gdy na błyskawice odpowiadał kulami błękitnej energii. Po którejś wymianie zaklęć elf wsparł się na lasce i przyłożył rękę do skroni. Tylko on sam i dwójka innych elfów wiedziała co robi.
"Gwynnfaelu, Ethaisie... zacznijcie bunt na wielkim statku ludzi, teraz!" ~ zakomunikował telepatycznie arcymag, po czym wznowił walkę słupem złotych płomieni. Raish uśmiechnął się tylko i rozbił go machnięciem czarnych szponów, jego twarz obrzydliwie przeistoczyła się w złotą maskę z ziejącą błyskawicami parą otworów.
****
Komandor de Merke stał przed wielkim budynkiem sterówki "Gargantuana", opierając się o złotą poręcz i wykrzykując dziesiątki rozkazów do adiutantów, biegających po całym statki od artylerzystów, przez koszary i pokoje gości, inżynierów stwierdzających uszkodzenia niższych partii statku, aż po prochownię i centrum dowodzenia.
- Imperialne "Sokoły" od sterburty! Kartauny B siedem, osiem i dziewięć ognia! Poślijcie wurstożerców na dno.
- Dajcie race naszym kogom, mają się wycofać z drogi do kurwy marynarki! Będziemy taranować tamte dwa walczące okręty!
- Chędożone elfy płyną od tyłu, Hammarfeld - chcę mieć dwustu strzelców na tarasach rufowych!
- Ale ja mam tylko stu !! - odkrzyknął brodaty oficer, wylewając wodę z czoła swojego moriona. Padający w oszałamiającym tempie deszcz zaraz i tak je zalał.
- To zrób coś do cholery, choćbyś miał dać muszkiety i granatniki tym nierobom z ładowni!!!
- Komandorze de Merke! - zawołał przeciągle jakiś śpiewny głos. Oficer odwrócił się na podwyższeniu schodów przed sterówką w kierunku pokładu. Stała tam, ciągnąca się od żagla środkowego z tablicą walk minionych, aż pod zejście pod pokład wielka ciżba ponurych marynarzy z maczetami, pistoletami i inną zaimprowizowaną bronią. Wśród zdrajców znalazła się także kompania pikinierów z Estalii oraz pojedynczy najmici z innych oddziałów. Przewodziła im dwójka elfów w błyszczących pancerzach z dwuręcznymi ostrzami. Sześćdziesięciu Mieczników z kompanii Ostrzy Mananna zamknęło kordon, tworząc mur między spiskowcami, a sterówką pełną oficerów, załogi i śpiewającym modlitwy Aeronem Graufraude, zapuszczonym kapłanem Mananna. De Merke machnął pistoletem i kordem, wstrząsając przemoczonym warkoczem.
- A więc to tak ?! Bunt, czy zdrada ? Buntowników każę przeciągnąć pod kilem, zdrajców nabić na pal - decydujcie! - zakrzyknął komandor, zwołując lojalnych mu ludzi. Niewiele tego było - prawie wszyscy walczyli teraz o przeżycie wielkiego statku na pozycjach bojowych.
- Przejmujemy statek w imię arcymaga Bellanera! Także skarb i dobytek pasażerów. - powiedział jeden z elfów, a zgraja buntowników postąpiła krok w przód.
- NIE TAK SZYBKO, REWOLUCJONISTO ! - ryknął ktoś za nimi. Z innego luku pod pokład wypadł Kislevita w husarskim pancerzu z wielkim, elfim mieczem pięknej roboty. Za nim wygramoliło się kilkunastu towarzyszy, także kislevitów. Jeden z nich, blady oficer w czerwonym kontuszu podniósł szablę i dołączyło do nich ponad pięćdziesięciu Kislevickich najemników z rohatynami, berdyszami i samopałami gotowymi do strzału.
- Naprzód wiara! Bić motłoch! - zakrzyknął major Krassow.
- Na pochybel kurwim synom, przedawczykom! Druzjet, za mną ZA ŚWIĘTE PRAWO WŁASNOŚCI ! - warknął Jan, biegnąc ze wzniesioną Kroniką do boju.
W crescendo strzałów, okrzyków i chlupotu deszczu dwie mniejsze lecz lojalne i dzielne formacje wzięły w kleszcze tłum ryczących marynarzy. Pośród bitwy na morzu wszędzie dookoła rozegrała się jeszcze jedna, kluczowa dla posiadania najpotężniejszego okrętu na polu walki.
****
Powstali eony temu. A potem czuli głód. A kiedy nie czuli już nic zapragnęli niszczyć.... I tak przekupując pojedyncze lecz naiwne istnienia pokonywali potęgi tak wielkie jak Pradawnych...
Loq-Kro-Gar postąpił krok dalej i oderwał wzrok od inskrypcji. W wielkim, ciemnym i obłym pomieszczeniu z dachem otwartym na deszcz i błyskawice pod niebo wznosiło się pięć równolegle rozmieszczonych od środka kolumn. Saurus zatrzymał się przy tej złamanej i przewróconej. Wokół leżały jeszcze płaskie i porozrzucane stosy skarbów porzuconych przez Księcia Mórz. Pod jedną z kolumn leżały wykrwawiające się zwłoki kilku marynarzy. Wpływ Kłamcy pomieszał zmysły tym, którzy z jakichś powodów nie odpłynęli wraz z flotą Księcia Mórz i ci mężczyźni kolejno roztrzaskali sobie głowy o kamień lub udławili się połkniętymi skarbami. Na górze toczyła się bitwa, Loq-Kro-Gar czuł nawet obecność demonów i czegoś potężniejszego... czuł zimne łapska pustki, wdzierające się w ich wymiar.
Pradawni rozbili ich na tysiące odłamków i cisnęli precz w niebyt, ale oni nie umarli. Nigdy nie umrą...
Nagły trzask kamieni i brzdęk poruszanych monet zaalarmował Saurusa. Przybrał postawę bojową. Trzasnął piorun, rozświetlając ciemność. Potem kolejny. Lustrijczyk widział kościany pancerz i potężną sylwetkę. A także czuł mroczną aurę postaci z cienia. Wojownik postawił kolejny krok i zbliżył się w obszar światła, które upiornie podkreśliło załamania pancerza i oczy Gerharda Eirensterna.
- Szukałem cię. - warknął czempion, wskazując go złotym gladiusem. - Mój bóg pomaga mi nawet tu osiągnąć nagrodę... Ty jesteś sam. Bez szans.
Saurus dokładnie zlustrował pomieszczenie i nową postawę oraz sam wygląd ostatniego przeciwnika.
- Jessszcze rano umierałeś. Czy dwie walki jednego dnia to dla ciebie nie za dużo ?
- Niech to poświadczy za dowód. - Gerhard kopnął odciętą głowę Saurusa, która potoczyła się na stos srebrnych monet i złotych naczyń. Deszcz zabębnił mocniej o hełm lidera kultu. - To dobre miejsce by umrzeć, woda i złoto... wy Jaszczuroludzie podobno to lubicie.
- Głupcze. Nie czujesssz emanacji Strzaskanych ? - saurus wskazał buzdyganem wszystko wokół. - Cała ta wielka bitwa była ustalona przed wiekami... Ona ich raduje... Muszę ją skończyć! - powiedział Loq-Kro-Gar po czym przeszedł do nerwowego warkotu.
- Dlaczego myślisz że to TY masz ją skończyć ?! Wybrali cię, czy jak ? To mój bóg zatryumfuje! - Eirenstern wpił swe krwiożercze spojrzenie w jaszczura. Pośledniejsza istota mogłaby nie przeżyć takiego pojedynku wzrokowego. Tym bardziej że zapewne patrzyła tu też całkiem pokaźna gromadka bogów. - Ale masz rację... to skończy się... ALE ZGINIE JUŻ TYLKO JEDEN !
Ryknął Gerhard i wzniósł swe wibrujące od mocy ostrza. Saurus ryknął i skoczył mu na spotkanie.
FINAŁ ! FINAŁ ! FINAŁ ! Walka piętnasta: Loq-Kro-Gar, Weteran Blizn vs Gerhard Eirenstern, Wybraniec Khorna
-Z DUMĄ!!!- ryknął Mulfgar stojacy na rufie Niezatpialnego przed setką Zabójców wymachujących toporami i wrzeszczących w akompaniamencie fal i wystrzałów
Ponury Mulfgar wzniósł swój wielki runiczny topór dając sygnał gotowości oddziału abordażowego kapitanowi.
Makaisson stał na mostku przemienionym w wielka baterię ręczej artylerii z której mnóśtwo mnóstwo Zabójców i zwiadowców raziło wroga wszelkiego autoramentu sprzetem bojowym. Malakai ,który kręcił sterem i wypuszał pociski z rakietnicy widząc sygnał wrzasnął donoście nie do całej załogi.
-Zaraz wsadzimy się w łódkę brudnych elfów!!! ZA GRIMMNIRA!!! HAHAHA!- po donośnym śmiech cała załoga wrzasnęłą w khazalidzie i przygotowała sie do abordażu.
Niezatapialny ignorujac fale i małe kogi pędził w stronę sporej łodzi mrocznych elfów wypełnionej korsarzami. Ubrany w zbroję z łusek i dzierżący wykwintną lancę kapitan warknął chłodno w mrocznej mowie i jednostka morska zrobiła szybki zwrot burtą do pancernika wypuszczając z balist pocisk za pociskiem ,te jendnak łamały się o pancerz molocha.
Z kominów krasnoludzkiego statku buchnęła czarna chmura i z wielkim impentem uderzył on w statek mrocznych elfów. Napierający Niezatapialny bez najmniejszego zwolnienia złamał łódź korsarzy na pół zwalajac z nóg mrocznych piratów ,który natychmiast runęli do wody wraz ze statkiem roztrzaskanym na deski
Setka Zabójców z Mulfgarem na czele znów wykrzyknęłą ,jednak tym razem nie był to okrzyk bojowy ,ale wyraz rozczarowania. Makaisson wyjrzał do nich i ze smutkiem na twarzy wzruszył ramionami.
Wtedy z wielkiego portalu zstąpił siejący pożogę demon Khorna.
Makaisson z wrażenia puscił stery i otworzył usta.
Nawet strasznie długo żyjący Mulfgar niezwykle zdziwił się tym widokiem i wbił wzrok w demoniczego posłańca.
-PANOWIEE! Bilieśmy trolle! Tłukliśmy olbrzymy! Oskalpowaliśmy smoka!!! To znak od Grimmnira!!!- wydarł się Makaisson unosząc nad głową miotacz ognia.
-Baruk Khazâd! Khazâd ai-mênu!!!- odparła potężnie załoga po czym pancernik natychmiast zwrócił się obierajac kurs na sługę Chaosu.
-Brokki! Brokki!- krzyczał do krótkobrodego Fland -Dawaj do cholery ten proch!!!-
Dwójka czeladników stała przy wielkim dziale organowym umieszczonym na lewej burcie. Machina odkąd Bothan wprowadził ja na okręt była tylko raz użyta ,a i tak w części swej siły. Czeladnicy ćwiczonymi setki razy ruchami ładowali liczne lufy organ.
-Fland! Do cholery! Ten chędożony proch totalnie zmókł! O dupę obić takie gówno!!!- darł sie Brokki próbując przekrzyczeć hałas.
-KRYJ RYJ!!!- wrzasnął ubrany w kolczugę Fland i padł na pokład przerwacając Brokkiego. Od razu całą lewą burtę zasypał grad strzał z korsarskiego statku ,który dogonił Niezatapialnego.
Czeladnicy nie zdążyli nawet wstać ,kiedy Malakai krótko wrzasnął komendę i cała lewa burta huknęła salwą.
Potężne wybuchowe pociski zmasakrowały załogę mrocznego i unicestwiły okręt.
Fland wstał pomagając Brokkiemu -Proch zamókł?! Nie wiesz co sie robi głupcze?!- wrzasnął w hałasie i wyciagnał zza pasa bukłak z wódką po czym polał proch trunkiem i wyciągnął mały zapalnik.
Brokki chwycił się duzej wajchy i zaczął krzyczeć -CEL ZA TRZY! DWA! JEDEN! TERAZ!!!-
Potężna salwa przeszyła deszcz i rozpryskowe kule przebiły kadłub jakiegos imperialnego frachtowca szatkując mnóśtwem kartaczy załogantów ,żągle i uszkadzając wybuchami działa. Gigantyczny dym uniósł się nad organami nad śmiejącymi się czeladnikami brudnymi od sadzy ,którzy leżeli na pokładzie śmiejac się i zakrywając uszy.
Mulfgar widząc to weschnął -Mściwa Helga... szkoda ,że Bothan tego nie widzi...-
-CHFOPAKI!!! ZARAZ ZŁAMIEMY PISZCZEL DANONKOWI!!! SZYKOWAĆ SIJĘ!!!-
****************
-Pater noster! Pater noster! Pater noster! Paternoster! PATERNOSTER!!!- wrzeszczał Reiner biegnąc płonącym, zawalającym korytarzem "Walecznego Serca".
W ostatniej chwili (he he) inkwizytor wypadł do pokład na którym trwało piekło. Wszędzie latały strzały ,bełty ,miecze i inne pociski a wokół okrętu twała wielka bitwa.
-Zaraz ,czy to... nie moze być...- jęknął poparzony Reiner widząc sunacą flotę Cesarstwa. Łowca czarownic padł na kolana i uniósł ręce w geście Młotodzierżcy -Deus Sigmar! Sigmar Regnum! Gołąb pokoju dotarł! Odnalazał flotę!-
-WHAT?! You być madafaka syn of the dzifka! I kill you!!!- wrzasnął jakiś Albiończyk za inkwizytorem
-Spróbuj...- mruknął Reiner wstajac i wyciągając rapier. Człowiek zrzucił z siebie biały płaszcz i odkrył pełny ubiór inkwizytora. Wstając odsunął płaszcz odsłaniajac sztylety i pistolety oraz załozył charakterystyczny kapelusz.
-W dupę...- jęknął inkwizytor i opuścił broń kiedy zobaczył kilkunastu uzbrojonych we flambergi i topory Albiończyków w niebieskich kiltach.
Nie czekajac odwrócił się i zaczął spieprzać ,a oni za nim ruszyli goniąc go po pokładzie.
Ponury Mulfgar wzniósł swój wielki runiczny topór dając sygnał gotowości oddziału abordażowego kapitanowi.
Makaisson stał na mostku przemienionym w wielka baterię ręczej artylerii z której mnóśtwo mnóstwo Zabójców i zwiadowców raziło wroga wszelkiego autoramentu sprzetem bojowym. Malakai ,który kręcił sterem i wypuszał pociski z rakietnicy widząc sygnał wrzasnął donoście nie do całej załogi.
-Zaraz wsadzimy się w łódkę brudnych elfów!!! ZA GRIMMNIRA!!! HAHAHA!- po donośnym śmiech cała załoga wrzasnęłą w khazalidzie i przygotowała sie do abordażu.
Niezatapialny ignorujac fale i małe kogi pędził w stronę sporej łodzi mrocznych elfów wypełnionej korsarzami. Ubrany w zbroję z łusek i dzierżący wykwintną lancę kapitan warknął chłodno w mrocznej mowie i jednostka morska zrobiła szybki zwrot burtą do pancernika wypuszczając z balist pocisk za pociskiem ,te jendnak łamały się o pancerz molocha.
Z kominów krasnoludzkiego statku buchnęła czarna chmura i z wielkim impentem uderzył on w statek mrocznych elfów. Napierający Niezatapialny bez najmniejszego zwolnienia złamał łódź korsarzy na pół zwalajac z nóg mrocznych piratów ,który natychmiast runęli do wody wraz ze statkiem roztrzaskanym na deski
Setka Zabójców z Mulfgarem na czele znów wykrzyknęłą ,jednak tym razem nie był to okrzyk bojowy ,ale wyraz rozczarowania. Makaisson wyjrzał do nich i ze smutkiem na twarzy wzruszył ramionami.
Wtedy z wielkiego portalu zstąpił siejący pożogę demon Khorna.
Makaisson z wrażenia puscił stery i otworzył usta.
Nawet strasznie długo żyjący Mulfgar niezwykle zdziwił się tym widokiem i wbił wzrok w demoniczego posłańca.
-PANOWIEE! Bilieśmy trolle! Tłukliśmy olbrzymy! Oskalpowaliśmy smoka!!! To znak od Grimmnira!!!- wydarł się Makaisson unosząc nad głową miotacz ognia.
-Baruk Khazâd! Khazâd ai-mênu!!!- odparła potężnie załoga po czym pancernik natychmiast zwrócił się obierajac kurs na sługę Chaosu.
-Brokki! Brokki!- krzyczał do krótkobrodego Fland -Dawaj do cholery ten proch!!!-
Dwójka czeladników stała przy wielkim dziale organowym umieszczonym na lewej burcie. Machina odkąd Bothan wprowadził ja na okręt była tylko raz użyta ,a i tak w części swej siły. Czeladnicy ćwiczonymi setki razy ruchami ładowali liczne lufy organ.
-Fland! Do cholery! Ten chędożony proch totalnie zmókł! O dupę obić takie gówno!!!- darł sie Brokki próbując przekrzyczeć hałas.
-KRYJ RYJ!!!- wrzasnął ubrany w kolczugę Fland i padł na pokład przerwacając Brokkiego. Od razu całą lewą burtę zasypał grad strzał z korsarskiego statku ,który dogonił Niezatapialnego.
Czeladnicy nie zdążyli nawet wstać ,kiedy Malakai krótko wrzasnął komendę i cała lewa burta huknęła salwą.
Potężne wybuchowe pociski zmasakrowały załogę mrocznego i unicestwiły okręt.
Fland wstał pomagając Brokkiemu -Proch zamókł?! Nie wiesz co sie robi głupcze?!- wrzasnął w hałasie i wyciagnał zza pasa bukłak z wódką po czym polał proch trunkiem i wyciągnął mały zapalnik.
Brokki chwycił się duzej wajchy i zaczął krzyczeć -CEL ZA TRZY! DWA! JEDEN! TERAZ!!!-
Potężna salwa przeszyła deszcz i rozpryskowe kule przebiły kadłub jakiegos imperialnego frachtowca szatkując mnóśtwem kartaczy załogantów ,żągle i uszkadzając wybuchami działa. Gigantyczny dym uniósł się nad organami nad śmiejącymi się czeladnikami brudnymi od sadzy ,którzy leżeli na pokładzie śmiejac się i zakrywając uszy.
Mulfgar widząc to weschnął -Mściwa Helga... szkoda ,że Bothan tego nie widzi...-
-CHFOPAKI!!! ZARAZ ZŁAMIEMY PISZCZEL DANONKOWI!!! SZYKOWAĆ SIJĘ!!!-
****************
-Pater noster! Pater noster! Pater noster! Paternoster! PATERNOSTER!!!- wrzeszczał Reiner biegnąc płonącym, zawalającym korytarzem "Walecznego Serca".
W ostatniej chwili (he he) inkwizytor wypadł do pokład na którym trwało piekło. Wszędzie latały strzały ,bełty ,miecze i inne pociski a wokół okrętu twała wielka bitwa.
-Zaraz ,czy to... nie moze być...- jęknął poparzony Reiner widząc sunacą flotę Cesarstwa. Łowca czarownic padł na kolana i uniósł ręce w geście Młotodzierżcy -Deus Sigmar! Sigmar Regnum! Gołąb pokoju dotarł! Odnalazał flotę!-
-WHAT?! You być madafaka syn of the dzifka! I kill you!!!- wrzasnął jakiś Albiończyk za inkwizytorem
-Spróbuj...- mruknął Reiner wstajac i wyciągając rapier. Człowiek zrzucił z siebie biały płaszcz i odkrył pełny ubiór inkwizytora. Wstając odsunął płaszcz odsłaniajac sztylety i pistolety oraz załozył charakterystyczny kapelusz.
-W dupę...- jęknął inkwizytor i opuścił broń kiedy zobaczył kilkunastu uzbrojonych we flambergi i topory Albiończyków w niebieskich kiltach.
Nie czekajac odwrócił się i zaczął spieprzać ,a oni za nim ruszyli goniąc go po pokładzie.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[Coś z klimatem: http://www.youtube.com/watch?v=uDjZceUNr3E]
Quara-Lo stał po środku piekła. Białe płaszcze Gwardii książęcej mieszały się ze srebrzystymi zbrojami mistrzów miecza, krwawoczerwonymi zbrojami kultystów i zielonymi łuskami saurusów. Nieboskłon przecinały zielone wyładowania magii, deszcz zacinał gęsto, nie mógł jednak rozrzedzić krwi, która pokryła pole bitwy.
Po początkowym załamaniu, które wywołało pojawienie się krwiopuszczy, siły elficko- sauriańskie dały odpór atakującym. Trzasnęły muszkiety, zasypując obie strony gradem ołowiu. Kilka demonów padło powalone kulami, płonąc demonicznym ogniem, gdy ich esencje powróciły do ich boga, lecz wciąż nadchodziły kolejne. Kultyści Karmazynowej Czaszki walczyli w berserkerskim szale, nie zważając na ciosy halabard gwardii księcia. Kolejna fala przeciwników skoczyła jaszczurom.
-Broka! -ryknął Quara-Lo. Saurusy utworzyły istny mur z tarcz. Rozpędzony przeciwnik uderzył w kościane puklerze z potworną siłą, lecz linia nie zatrzymała się.
-Broka!-wrzasnął jeszcze raz weteran blizn, trzymając tarczę ile sił. Pazury gadów wbiły się w ziemię, szukając oparcia.
-Jax-Ur!- wydał rozkaz Quara-Lo. Wszystko nagle zatrzymało się. Kultyści i gwardziści napierali ile sił, lecz front nagle się zatrzymał. Bitewny zgiełk na kilka sekund przycichł.
-Taung! -krzyknął dowódca. I wtedy rozpętało się inferno.
-Vode an! -odpowiedział mu ryk dziesiątek gadzich gardeł.
Saurusi parli do przodu, ścinając wrogów. Któryś z nich co jakiś czasz padał przebity demonicznym ostrzem, lecz jego miejsce zajmował natychmiast kolejny.
[http://www.youtube.com/watch?v=B4dopv9TrvI ]
Uderzył grzmot. Jego koniec zlał się z potwornym wrzaskiem, jaki rozległ się z boku. Morze pomarańczowych czupryn uderzyło w bok elfiej formacji i gwardzistów Aldehara.
-Baruk Khazad! Khazad ai menu!-krzyknęli zabójcy. Grube krople deszczu smagały ich wytatuowane ciała, gdy dołączyli do śmiertelnego tańca ciał i stali.
-Czaszki dla tronu czaszek! -odwarknął Skulltaker, uderzając wraz ze swoimi krwiopuszczami na Dawich. Popłynęła krew.
Elfie ostrza śmigały, przecinając powietrze zbyt szybko, by oko ludzkie zdołało je ujrzeć. Mistrzowie miecza wywijali swymi długimi ostrzami, kładąc ludzi, krasnoludy i demony, a ithilmarowe ostrza spływały czerwienią. Któryś kultysta nagle uniósł się w powietrze, jego ciałem targnęły konwulsje, po czym eksplodował w kaskadzie wnętrzności i poskoki. Po środku bitwy powstała ogromna wyrwa w rzeczywistości, z ośmioramiennego portalu wylał się szkarłatny ogień, pochłaniając wszystko co żywe, demoniczne łańcuchy chwytały śmiertelników i wciągały ich krzyczących do królestwa Chaosu.
Quara-Lo spojrzał na żołnierzy. Znał ich naturę, widział w ich oczach bitewny głód. Za chwilę stanie się. W miarę postępu żołnierze stawali się dzikimi łowcami, które zostaną spuszczone z łańcucha. Równa linia tarcz powoli zdawała się ożywać, gdy wielkie jaszczury przechodziły do ofensywy. Quara-Lo przeciął w powietrzu skaczącego na niego krwawego ogara. Trzy. Wielki krwiopuszcz uniósł nad siebie elfa i rozdarł go na dwoje. Dwa. Gwardzista rozbił czaszkę krasnoluda halabardą. Chwilę potem sam padł pod ciosami runicznych toporów. Jeden. Oszalały w ślepym (nomen omen) szale Kurt wyrwał wojownikowi cienia czaszkę gołymi rękoma. Teraz.
Instynkty drapieżników, dotychczas trzymane na wodzy, obudziły się w Lustrijskich wojownikach. W saurusów wstąpiły nowe siły i choć przerzedzeni, wciąż parli do przodu. Nikt z walczących nie zauważył, ze mgła się rozproszyła. Nadszedł świt... świt wojny.
***
[http://www.youtube.com/watch?v=actZumishxQ]
Głęboko pod ziemią toczyła się inna bitwa. Grehard Eirenstern stał naprzeciw Loq-Kro-Gara. Ich konflikt trwał od samego początku, lecz nigdy nie przybrał znacząco na sile. Był jak strumień, którego wody wzbierały, zatrzymując się na tamie. Z czasem drewno zaczęło trzeszczeć i pękać, aż wreszcie ustąpiło, a wtedy nic nie mogło się oprzeć sile wodnego żywiołu. Saurus i czempion Khorna skoczyli ku sobie, ścierając się w tytanicznym starciu. Gladiusy szczęknęły o kościaną zbroję, buzdygan zagrzmiał o stalowy pancerz, a dwóch żądnych krwi i śmierci wrogów wreszcie dostało to, czego od tak dawna pragnęli.
***
Potężny mozazaur uderzył płetwami w wodę i z potworną siłą uderzył w imperialną jednostkę, krusząc ją na drzazgi. Zakręcił się, zanurkował głębiej i razem z dwoma pozostałymi uderzył w "Rolanda Nieskalanego". Bretoński okręt uniósł się w górę, przez moment zdawało się, że oderwie się od wody i poszybuje ku niebu, lecz wtedy toporna jednostka opadła z powrotem, idąc ku odmętom w kawałkach. Gad morski odłączył od swych braci i zatopił szczęki w niedużym (jak na skalę bitwy) statek mrocznych elfów. Wrzeszczący Druchii ginęli zmiażdżeni w zębach potwora, lub tonąc w morskiej kipieli. Nim mozazaur zdołał wybrać kolejny cel, strzał z balisty odnalazł swoje miejsce w jego grzbiecie. Gad ryknął bezgłośnie pod wodą. Huknął strzał. Salwa armatnia dokończyła to, co zaczęły elfy i morski stwór dokonał żywota, znacząc swoją szkarłatem powierzchnie oceanu.
Quara-Lo stał po środku piekła. Białe płaszcze Gwardii książęcej mieszały się ze srebrzystymi zbrojami mistrzów miecza, krwawoczerwonymi zbrojami kultystów i zielonymi łuskami saurusów. Nieboskłon przecinały zielone wyładowania magii, deszcz zacinał gęsto, nie mógł jednak rozrzedzić krwi, która pokryła pole bitwy.
Po początkowym załamaniu, które wywołało pojawienie się krwiopuszczy, siły elficko- sauriańskie dały odpór atakującym. Trzasnęły muszkiety, zasypując obie strony gradem ołowiu. Kilka demonów padło powalone kulami, płonąc demonicznym ogniem, gdy ich esencje powróciły do ich boga, lecz wciąż nadchodziły kolejne. Kultyści Karmazynowej Czaszki walczyli w berserkerskim szale, nie zważając na ciosy halabard gwardii księcia. Kolejna fala przeciwników skoczyła jaszczurom.
-Broka! -ryknął Quara-Lo. Saurusy utworzyły istny mur z tarcz. Rozpędzony przeciwnik uderzył w kościane puklerze z potworną siłą, lecz linia nie zatrzymała się.
-Broka!-wrzasnął jeszcze raz weteran blizn, trzymając tarczę ile sił. Pazury gadów wbiły się w ziemię, szukając oparcia.
-Jax-Ur!- wydał rozkaz Quara-Lo. Wszystko nagle zatrzymało się. Kultyści i gwardziści napierali ile sił, lecz front nagle się zatrzymał. Bitewny zgiełk na kilka sekund przycichł.
-Taung! -krzyknął dowódca. I wtedy rozpętało się inferno.
-Vode an! -odpowiedział mu ryk dziesiątek gadzich gardeł.
Saurusi parli do przodu, ścinając wrogów. Któryś z nich co jakiś czasz padał przebity demonicznym ostrzem, lecz jego miejsce zajmował natychmiast kolejny.
[http://www.youtube.com/watch?v=B4dopv9TrvI ]
Uderzył grzmot. Jego koniec zlał się z potwornym wrzaskiem, jaki rozległ się z boku. Morze pomarańczowych czupryn uderzyło w bok elfiej formacji i gwardzistów Aldehara.
-Baruk Khazad! Khazad ai menu!-krzyknęli zabójcy. Grube krople deszczu smagały ich wytatuowane ciała, gdy dołączyli do śmiertelnego tańca ciał i stali.
-Czaszki dla tronu czaszek! -odwarknął Skulltaker, uderzając wraz ze swoimi krwiopuszczami na Dawich. Popłynęła krew.
Elfie ostrza śmigały, przecinając powietrze zbyt szybko, by oko ludzkie zdołało je ujrzeć. Mistrzowie miecza wywijali swymi długimi ostrzami, kładąc ludzi, krasnoludy i demony, a ithilmarowe ostrza spływały czerwienią. Któryś kultysta nagle uniósł się w powietrze, jego ciałem targnęły konwulsje, po czym eksplodował w kaskadzie wnętrzności i poskoki. Po środku bitwy powstała ogromna wyrwa w rzeczywistości, z ośmioramiennego portalu wylał się szkarłatny ogień, pochłaniając wszystko co żywe, demoniczne łańcuchy chwytały śmiertelników i wciągały ich krzyczących do królestwa Chaosu.
Quara-Lo spojrzał na żołnierzy. Znał ich naturę, widział w ich oczach bitewny głód. Za chwilę stanie się. W miarę postępu żołnierze stawali się dzikimi łowcami, które zostaną spuszczone z łańcucha. Równa linia tarcz powoli zdawała się ożywać, gdy wielkie jaszczury przechodziły do ofensywy. Quara-Lo przeciął w powietrzu skaczącego na niego krwawego ogara. Trzy. Wielki krwiopuszcz uniósł nad siebie elfa i rozdarł go na dwoje. Dwa. Gwardzista rozbił czaszkę krasnoluda halabardą. Chwilę potem sam padł pod ciosami runicznych toporów. Jeden. Oszalały w ślepym (nomen omen) szale Kurt wyrwał wojownikowi cienia czaszkę gołymi rękoma. Teraz.
Instynkty drapieżników, dotychczas trzymane na wodzy, obudziły się w Lustrijskich wojownikach. W saurusów wstąpiły nowe siły i choć przerzedzeni, wciąż parli do przodu. Nikt z walczących nie zauważył, ze mgła się rozproszyła. Nadszedł świt... świt wojny.
***
[http://www.youtube.com/watch?v=actZumishxQ]
Głęboko pod ziemią toczyła się inna bitwa. Grehard Eirenstern stał naprzeciw Loq-Kro-Gara. Ich konflikt trwał od samego początku, lecz nigdy nie przybrał znacząco na sile. Był jak strumień, którego wody wzbierały, zatrzymując się na tamie. Z czasem drewno zaczęło trzeszczeć i pękać, aż wreszcie ustąpiło, a wtedy nic nie mogło się oprzeć sile wodnego żywiołu. Saurus i czempion Khorna skoczyli ku sobie, ścierając się w tytanicznym starciu. Gladiusy szczęknęły o kościaną zbroję, buzdygan zagrzmiał o stalowy pancerz, a dwóch żądnych krwi i śmierci wrogów wreszcie dostało to, czego od tak dawna pragnęli.
***
Potężny mozazaur uderzył płetwami w wodę i z potworną siłą uderzył w imperialną jednostkę, krusząc ją na drzazgi. Zakręcił się, zanurkował głębiej i razem z dwoma pozostałymi uderzył w "Rolanda Nieskalanego". Bretoński okręt uniósł się w górę, przez moment zdawało się, że oderwie się od wody i poszybuje ku niebu, lecz wtedy toporna jednostka opadła z powrotem, idąc ku odmętom w kawałkach. Gad morski odłączył od swych braci i zatopił szczęki w niedużym (jak na skalę bitwy) statek mrocznych elfów. Wrzeszczący Druchii ginęli zmiażdżeni w zębach potwora, lub tonąc w morskiej kipieli. Nim mozazaur zdołał wybrać kolejny cel, strzał z balisty odnalazł swoje miejsce w jego grzbiecie. Gad ryknął bezgłośnie pod wodą. Huknął strzał. Salwa armatnia dokończyła to, co zaczęły elfy i morski stwór dokonał żywota, znacząc swoją szkarłatem powierzchnie oceanu.
Ostatnio zmieniony 14 gru 2013, o 20:50 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Rezerwuje sobie Czarną Arkę!]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-MULFGAR!!!- wrzeszczał Makaisson z mostka ,drugą ręką wypuszczając pociski z granatnika -Nie możymy władowyć się w plażię!!! Później nie odpłyniemy!!!-
Nowy bosman okrętu słysząc to odparł równie głośno
-Makaisson! Masz jeszcze te łódki do transportu piwa?!-
Kapitan uśmiechnął się -To siem rozumiem samom przez siem!-
Cztery żelazne barki stały już na prawej burcie i zapełnione był rządnymi krwi Zabójcami. Na przodzie każdej barki znajdowała sie mała kartaczownica. Mulfgar stał z przodu środkowej łodzi i wymachiwał toporem.
-Ostrzejszy skręt!!!- wydał komendę Malakai i potezny pacernik skręcił nagle natychmiast zasypując plażę i napotkane okręty potężnymi salwami.
W pewnym momenie Makaisson wystrzelił racę w niebo i wrzasnął -DEEEEESSSAAANT!!!!!-
-NAPIERDALAĆ!!!- odparła okrzykiem w khazalidzie z całą mocą gardeł setka Zabójców.
Zaczęto bić w bębny ,których dudnienie zdawało się komponować z grzmotami błyskawic kiedy cztery żelazne barki były wodowane za pomocą nieskoplikowanych mechanizmów.
W kilka sekund wszystkie barki uderzyły o wodę unosząc się na falach.
-Uruchomić silniki!- krzyknął Mulfgar ,a po nim komendę powtórzyło czterech Zabójców-Weteranów na pozostałych barkach i z małych mechanizmów natychmiast uniósł się dym i barki natychmiast przyspieszyły pędząc w stronę plaży.
-KRYJ RYJ!!!- warknął jakis Zabójca ,kiedy huknęła salwa burtowa z Gargantuana i kilka zbłąkanych kul z wielkiej armady poleciało w stronę barek.
Mulfgar padł na ziemię ,lecz po chwili natychmiast się podniósł podpierajac się na toporze.
-Gdzie barka Fortinssona?!- wrzasnął do płynacej obok barki.
-Chyba poszła na dno! Albo wybuchła!-
-PLAZA!!!- krzyknął jakiś Zabójca w trzeciej barce.
Mulfgar stanął z przou i ryknął -ODPALIĆ KARTACZOWNICE!!!- po czym ze wszystkich barek posypał się grad ołowiu zasypujac plażę i masakrując wszystko co weszło pod pociski.
-Z DUMĄ!!! ODKUPIĆ WINY!!!- wydarł się stary Mulfgar kiedy trzy żelazne transportowce wbił się z impentem kilka metrów w ląd taranując po drodze kilka demonów. Od razu po zatrzymaniu Zabójca obok Mulfgara zadął w róg i wszystkie trzy klapy w barkach uderzyły o piach.
-W IMIĘ GRIMMNIRA!!!- wrzasnęli Zabójcy i zalali plażę.
Nowy bosman okrętu słysząc to odparł równie głośno
-Makaisson! Masz jeszcze te łódki do transportu piwa?!-
Kapitan uśmiechnął się -To siem rozumiem samom przez siem!-
Cztery żelazne barki stały już na prawej burcie i zapełnione był rządnymi krwi Zabójcami. Na przodzie każdej barki znajdowała sie mała kartaczownica. Mulfgar stał z przodu środkowej łodzi i wymachiwał toporem.
-Ostrzejszy skręt!!!- wydał komendę Malakai i potezny pacernik skręcił nagle natychmiast zasypując plażę i napotkane okręty potężnymi salwami.
W pewnym momenie Makaisson wystrzelił racę w niebo i wrzasnął -DEEEEESSSAAANT!!!!!-
-NAPIERDALAĆ!!!- odparła okrzykiem w khazalidzie z całą mocą gardeł setka Zabójców.
Zaczęto bić w bębny ,których dudnienie zdawało się komponować z grzmotami błyskawic kiedy cztery żelazne barki były wodowane za pomocą nieskoplikowanych mechanizmów.
W kilka sekund wszystkie barki uderzyły o wodę unosząc się na falach.
-Uruchomić silniki!- krzyknął Mulfgar ,a po nim komendę powtórzyło czterech Zabójców-Weteranów na pozostałych barkach i z małych mechanizmów natychmiast uniósł się dym i barki natychmiast przyspieszyły pędząc w stronę plaży.
-KRYJ RYJ!!!- warknął jakis Zabójca ,kiedy huknęła salwa burtowa z Gargantuana i kilka zbłąkanych kul z wielkiej armady poleciało w stronę barek.
Mulfgar padł na ziemię ,lecz po chwili natychmiast się podniósł podpierajac się na toporze.
-Gdzie barka Fortinssona?!- wrzasnął do płynacej obok barki.
-Chyba poszła na dno! Albo wybuchła!-
-PLAZA!!!- krzyknął jakiś Zabójca w trzeciej barce.
Mulfgar stanął z przou i ryknął -ODPALIĆ KARTACZOWNICE!!!- po czym ze wszystkich barek posypał się grad ołowiu zasypujac plażę i masakrując wszystko co weszło pod pociski.
-Z DUMĄ!!! ODKUPIĆ WINY!!!- wydarł się stary Mulfgar kiedy trzy żelazne transportowce wbił się z impentem kilka metrów w ląd taranując po drodze kilka demonów. Od razu po zatrzymaniu Zabójca obok Mulfgara zadął w róg i wszystkie trzy klapy w barkach uderzyły o piach.
-W IMIĘ GRIMMNIRA!!!- wrzasnęli Zabójcy i zalali plażę.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Kurt umierał.
Problem w tym, że jeszcze o tym nie wiedział.
Kiedy Bellaner oślepi go swym ognistym zaklęciem, podniósł się z ziemi i zaczął rąbać wszystko, co weszło mu w zasięg miecza. Inni kultyści, widząc jego niewypowiedzianą furię, po prostu się do niego nie zbliżali. Mimo, że jego pancerz był powgniatany w wielu miejscach a oczy wylały mu się na twarz, nie ustawał w swym morderczym, ślepym szale. Parł przed siebie, a jego przejście znaczyły porąbane zwłoki elfów, jaszczuroludzi i resztek sił Księcia Mórz.
Po wielu minutach krwawej rzeźni, na pole bitwy spadła nawałnica ognia. Jak się okazało, to krasnoludy z "Niezatapialnego" rozpoczęli przygotowanie artyleryjskie przed desantem. Kurt rzecz jasna nie mógł zobaczyć, jak trzy potężne barki zaryły w piaszczystą plażę, jak ciężkie, stalowe trapy opały z hukiem na ziemię i jak wysypała się z nich wrzeszcząca banda pomarańczowobrodych psychopatów.
Nie żeby go to jakoś szczególnie obchodziło. W tej chwili był mu wybitnie wszytko jedno kogo, jak i w jakiej ilości miałby zabić. Jeśli istniałoby coś w rodzaju Nirvany dla wyznawców Khorna, to Kurt z pewnością by ją teraz osiągnął.
Jeden z wojowników Bellanera, zobaczywszy kultystę oszalałego z bólu i gniewu, postanowił ukrócić jego żywota i zaatakował go włócznią. Kurt, instynktownie wyczuwszy zagrożenie, asekuracyjnie machnął kordelasem w kierunku, z którego dochodził okrzyk bitewny elfa. Rzecz jasna nie trafił ani w zwinnego Asur, który po prostu odwinął się w półpiruecie, ani nawet w jego włócznię. W rezultacie jej grot wbił mu się w brzuch, bezbłędnie trafiając w miejsce, w którym kirys pancerza łączył się z nagolennikami. Kurt ryknął z bólu, a elf wykrzywił swe wąskie usta w kpiącym uśmieszku. Jednakże szybko zrzedła mu mina, gdy odkrył że włócznia ugrzęzła w zbroi kultysty. Nie zdążył nawet jej puścić ani dobyć krótkiego miecza, gdy Kurt z chrapliwym rykiem chlasnął go kordelasem w bark. Elf, powalony na kolana siłą ciosu, stęknął boleśnie gdy jego oślepiony adwersarz wyrwał broń z tej potwornej rany i rąbnął go jeszcze raz, tym razem przez skroń. Jednakże pechowy Asur nie skonał od tej rany, jeno osunął się na ziemię, lekko niczym spadający liść. Kurt zaś, świadom niedokończonego dzieła, zaczął go rąbać i deptać ciężkimi buciorami. Po kilkunastu takich ciosach elf nie przypominał już żadnej humanoidalnej istoty.
Gdy Kurt już skończył swą krwawą robotę, usłyszał nagle chrapliwe okrzyki w khazalidzie. Łaknąc krwi, ułamał drzewiec włóczni nadal sterczącej z jego brzucha i chwiejnie podążył w tamtym kierunku.
Grupa uderzeniowa krasnoludzkich Zabójców wbiła się w gęstwinę walczących niczym gromrilowy taran. Nie mając pewności, czy elfy aby na pewno stoją po ich stronie oraz po prostu nie rozróżniając kultystów Karmazynowej Czaszki od ludzi Księcia Mórz, profilaktycznie tłukli wszystkich po równości. Żeby jeszcze pogłębić bitewny chaos, większość z nich śmiała się opętańczo, rzucając się w wir walki. A to dlatego, że ta cała sytuacja mogłaby uchodzić za małe święto wśród wyznawców Grimnira. W końcu jak często można przywalić elfom ORAZ demonom podczas jednej bitwy ?
Mulfgar stał w pierwszej linii, na przemian mordując wojowników Asur i kultystów Karmazynowej Czaszki. Jeszcze chwila i być może uda mu się usiec jakiegoś Krwiopuszcza ! Niezły awans dla kogoś, kto podążał drogą Zabójcy od jakiejś godziny.
Właśnie wyciągał topór z klatki piersiowej jakiegoś elfiego słabeusza, gdy zauważył kultystę, który drastycznie różnił się od pozostałych. Zamiast oczu miał dwa krwawe otwory w twarzy i walczył z niespotykaną wręcz furią. Właśnie powalił jednego zabójcę, dosłownie zrywając mu twarz z czaszki. Mulfgar prychnął gniewnie i ruszył mu na spotkanie.
Przez tą godzinę masakrowania różnych istot na ślepo, Kurt nauczył się już całkiem nieźle korzystać z innych zmysłów. Dzięki temu zdołał usłyszeć szarżującego Zabójcę i wznieść kordelas do parady. Tym razem mu się udało i runiczne ostrze topora dźwięcznie zderzyło się z imperialna stalą. Kultysta odepchnął krasnoluda kopnięciem opancerzonego buciora i natychmiast przeszedł do brutalnego kontrataku. Ciał na odlew od lewej, celując tam gdzie, jak mu się zdawało, powinna znajdować się głowa Dawi. Mulfgar sparował to potężne uderzenie trzonkiem swego wiernego topora i wykręcił się w piruecie, celując w nogi kultysty.
Gdyby Kurt nadal mógł widzieć, zablokowałby ten cios bez najmniejszego problemu. Niestety, wiedziony złudnym przeczuciem, uniósł miecz odrobinę za wysoko i w rezultacie runiczne ostrze wbiło mu się w udo. I chociaż nadal chciał stać i walczyć, płonąca furia Khorna musiała ustąpić jego zwykłej, ludzkiej fizjologii. Padnąwszy na kolana, próbował jeszcze unieść miecz do ciosu, ale szokująco szybki Zabójca wyrwał broń z jego nogi i z rozmachem rąbnął go w kark.
Ku zdziwieniu Mulfgara, potrzeba było aż trzech silnych ciosów bądź co bądź runicznego topora, żeby głowa Kurta nareszcie oddzieliła się od tułowia.
Potężny kultysta zwalił się ciężko na ziemię, bryzgając krwią. Wieczna wojna właśnie się dla niego skończyła.
Problem w tym, że jeszcze o tym nie wiedział.
Kiedy Bellaner oślepi go swym ognistym zaklęciem, podniósł się z ziemi i zaczął rąbać wszystko, co weszło mu w zasięg miecza. Inni kultyści, widząc jego niewypowiedzianą furię, po prostu się do niego nie zbliżali. Mimo, że jego pancerz był powgniatany w wielu miejscach a oczy wylały mu się na twarz, nie ustawał w swym morderczym, ślepym szale. Parł przed siebie, a jego przejście znaczyły porąbane zwłoki elfów, jaszczuroludzi i resztek sił Księcia Mórz.
Po wielu minutach krwawej rzeźni, na pole bitwy spadła nawałnica ognia. Jak się okazało, to krasnoludy z "Niezatapialnego" rozpoczęli przygotowanie artyleryjskie przed desantem. Kurt rzecz jasna nie mógł zobaczyć, jak trzy potężne barki zaryły w piaszczystą plażę, jak ciężkie, stalowe trapy opały z hukiem na ziemię i jak wysypała się z nich wrzeszcząca banda pomarańczowobrodych psychopatów.
Nie żeby go to jakoś szczególnie obchodziło. W tej chwili był mu wybitnie wszytko jedno kogo, jak i w jakiej ilości miałby zabić. Jeśli istniałoby coś w rodzaju Nirvany dla wyznawców Khorna, to Kurt z pewnością by ją teraz osiągnął.
Jeden z wojowników Bellanera, zobaczywszy kultystę oszalałego z bólu i gniewu, postanowił ukrócić jego żywota i zaatakował go włócznią. Kurt, instynktownie wyczuwszy zagrożenie, asekuracyjnie machnął kordelasem w kierunku, z którego dochodził okrzyk bitewny elfa. Rzecz jasna nie trafił ani w zwinnego Asur, który po prostu odwinął się w półpiruecie, ani nawet w jego włócznię. W rezultacie jej grot wbił mu się w brzuch, bezbłędnie trafiając w miejsce, w którym kirys pancerza łączył się z nagolennikami. Kurt ryknął z bólu, a elf wykrzywił swe wąskie usta w kpiącym uśmieszku. Jednakże szybko zrzedła mu mina, gdy odkrył że włócznia ugrzęzła w zbroi kultysty. Nie zdążył nawet jej puścić ani dobyć krótkiego miecza, gdy Kurt z chrapliwym rykiem chlasnął go kordelasem w bark. Elf, powalony na kolana siłą ciosu, stęknął boleśnie gdy jego oślepiony adwersarz wyrwał broń z tej potwornej rany i rąbnął go jeszcze raz, tym razem przez skroń. Jednakże pechowy Asur nie skonał od tej rany, jeno osunął się na ziemię, lekko niczym spadający liść. Kurt zaś, świadom niedokończonego dzieła, zaczął go rąbać i deptać ciężkimi buciorami. Po kilkunastu takich ciosach elf nie przypominał już żadnej humanoidalnej istoty.
Gdy Kurt już skończył swą krwawą robotę, usłyszał nagle chrapliwe okrzyki w khazalidzie. Łaknąc krwi, ułamał drzewiec włóczni nadal sterczącej z jego brzucha i chwiejnie podążył w tamtym kierunku.
Grupa uderzeniowa krasnoludzkich Zabójców wbiła się w gęstwinę walczących niczym gromrilowy taran. Nie mając pewności, czy elfy aby na pewno stoją po ich stronie oraz po prostu nie rozróżniając kultystów Karmazynowej Czaszki od ludzi Księcia Mórz, profilaktycznie tłukli wszystkich po równości. Żeby jeszcze pogłębić bitewny chaos, większość z nich śmiała się opętańczo, rzucając się w wir walki. A to dlatego, że ta cała sytuacja mogłaby uchodzić za małe święto wśród wyznawców Grimnira. W końcu jak często można przywalić elfom ORAZ demonom podczas jednej bitwy ?
Mulfgar stał w pierwszej linii, na przemian mordując wojowników Asur i kultystów Karmazynowej Czaszki. Jeszcze chwila i być może uda mu się usiec jakiegoś Krwiopuszcza ! Niezły awans dla kogoś, kto podążał drogą Zabójcy od jakiejś godziny.
Właśnie wyciągał topór z klatki piersiowej jakiegoś elfiego słabeusza, gdy zauważył kultystę, który drastycznie różnił się od pozostałych. Zamiast oczu miał dwa krwawe otwory w twarzy i walczył z niespotykaną wręcz furią. Właśnie powalił jednego zabójcę, dosłownie zrywając mu twarz z czaszki. Mulfgar prychnął gniewnie i ruszył mu na spotkanie.
Przez tą godzinę masakrowania różnych istot na ślepo, Kurt nauczył się już całkiem nieźle korzystać z innych zmysłów. Dzięki temu zdołał usłyszeć szarżującego Zabójcę i wznieść kordelas do parady. Tym razem mu się udało i runiczne ostrze topora dźwięcznie zderzyło się z imperialna stalą. Kultysta odepchnął krasnoluda kopnięciem opancerzonego buciora i natychmiast przeszedł do brutalnego kontrataku. Ciał na odlew od lewej, celując tam gdzie, jak mu się zdawało, powinna znajdować się głowa Dawi. Mulfgar sparował to potężne uderzenie trzonkiem swego wiernego topora i wykręcił się w piruecie, celując w nogi kultysty.
Gdyby Kurt nadal mógł widzieć, zablokowałby ten cios bez najmniejszego problemu. Niestety, wiedziony złudnym przeczuciem, uniósł miecz odrobinę za wysoko i w rezultacie runiczne ostrze wbiło mu się w udo. I chociaż nadal chciał stać i walczyć, płonąca furia Khorna musiała ustąpić jego zwykłej, ludzkiej fizjologii. Padnąwszy na kolana, próbował jeszcze unieść miecz do ciosu, ale szokująco szybki Zabójca wyrwał broń z jego nogi i z rozmachem rąbnął go w kark.
Ku zdziwieniu Mulfgara, potrzeba było aż trzech silnych ciosów bądź co bądź runicznego topora, żeby głowa Kurta nareszcie oddzieliła się od tułowia.
Potężny kultysta zwalił się ciężko na ziemię, bryzgając krwią. Wieczna wojna właśnie się dla niego skończyła.
Ostatnio zmieniony 15 gru 2013, o 14:43 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 1 raz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Pojedynek magów trwał, Raish raz po raz miotał w Bellanera ogniste kule, ten zaś rozpraszał je aroganckim ruchem dłoni. Wiatry magii świszczały wokoło, zaś z puszczane raz po raz przez opętanego błyskawice krzesały wokoło iskry. Poniżej nich toczyła się straszliwa bitwa, demony z upiornym krzykiem rzucały się na śmiertelników, przemarsz mistrzów miecza zaś znaczony był krwawym śladem. Kultyści mimo swej nieliczności atakowali z furią godną khorna, i siły dobra musiały im ustąpić. Bellaner nie miał jednak czasu aby się nad tym zastanawiać, właśnie w ciągu ułamka sekundy rozpraszał moce zdolne zmieść z powierzchni ziemi całe bataliony. Magowie co chwila ciskali w siebie potężnymi zaklęciami, które zderzały się z hukiem pośrodku pola ich magiczne bitwy. Niektórzy bardziej zabobonni ludzcy żołnierze byli pewni iż w górze pojedynkują się bogowie. Mistrz z Białej Wieży zaczerpnął czystej energii ze wszystkich ośmiu wiatrów magi, po czym używając wysokiej magi zaczął tkać zaklęcie. Z białej czystej mocy uformował się grot pokryty ognistymi znakami. Następnie naostrzył go za pomocą magii śmierci powodując iż zaklęcie było zdolne przebić każdą tarczę. Z pomocą przyszła mu domena cieni dzięki której rozszczepił pocisk na osiem części, a każda była połączona z pozostałą siódemką, tak że wystarczyło aby trafiło jedno by zraniły wszystkie. Każdą z nich oplótł również siatką błyskawic, aby jeszcze bardziej wzmocnić ich destrukcyjną moc. Ostatnią rzeczą było dodanie prostego zaklęcia magii światła, które miało za zadanie zniszczyć strzaskanego wewnątrz Raisha. Wszystko to działo się w ciągu ułamka sekundy. Bellaner wzniósł dłoń i wystrzeliło z niej osiem białych smug światła, sługa mrocznych mocy rozproszył troje z nich ale pozostała piątka uderzyła w niego zwalając go na kolana. Martwy osunął się na ziemię.
W tej samej chwili z nieba spadły setki pocisków, miażdżąc w eksplozjach ognia większość sił elfów i kultystów. To krasnoludy rozpoczęły desant. Widząc jak gigantyczne straty wśród elfów spowodował ostrzał krasnoludów elfi mag zawył ze złości.
-Wy parszywe brodate skurwysyny!-zawołał w ich stronę w gardłowym języku karłów.
Jego furia była ogromna, wykrzyczał zaklęcie i na siły krasnoludów spadła ognista pożoga. Rozpoczęta inwokacja ognia przybierała na sile z każdym słowem wypowiedzianym przez elfiego maga. Dziesiątki krasnali zginęło w czystej magicznej burzy ognistej energii. Gdy płomienie wygasły ukazały się straszliwe skutki zaklęcie. Gdy krasnoludy przybyły było ich dwa razy więcej niźli pozostałych sił konfliktu razem wziętych. Teraz zaś siły były prawie idealnie wyrównane pomiędzy krasnoludami, elfami a kultystami ze wsparciem demonów. Bellaner wiedział iż jest tak bardzo wyczerpany magicznie iż nie jest zdolny do kolejnych magicznych pojedynków. W chwili gdy miał zamiar zejść ze wzgórza, w plecy trafiło go morderce zaklęcie wystrzelone przez Raisha.
[Wyrównałem trochę siły.]
C.D.N
W tej samej chwili z nieba spadły setki pocisków, miażdżąc w eksplozjach ognia większość sił elfów i kultystów. To krasnoludy rozpoczęły desant. Widząc jak gigantyczne straty wśród elfów spowodował ostrzał krasnoludów elfi mag zawył ze złości.
-Wy parszywe brodate skurwysyny!-zawołał w ich stronę w gardłowym języku karłów.
Jego furia była ogromna, wykrzyczał zaklęcie i na siły krasnoludów spadła ognista pożoga. Rozpoczęta inwokacja ognia przybierała na sile z każdym słowem wypowiedzianym przez elfiego maga. Dziesiątki krasnali zginęło w czystej magicznej burzy ognistej energii. Gdy płomienie wygasły ukazały się straszliwe skutki zaklęcie. Gdy krasnoludy przybyły było ich dwa razy więcej niźli pozostałych sił konfliktu razem wziętych. Teraz zaś siły były prawie idealnie wyrównane pomiędzy krasnoludami, elfami a kultystami ze wsparciem demonów. Bellaner wiedział iż jest tak bardzo wyczerpany magicznie iż nie jest zdolny do kolejnych magicznych pojedynków. W chwili gdy miał zamiar zejść ze wzgórza, w plecy trafiło go morderce zaklęcie wystrzelone przez Raisha.
[Wyrównałem trochę siły.]
C.D.N
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Po wykończeniu kultysty Mulfgar uniósł jego cieknący krwią głowę i wrzasnął -Za Gottriego gerhardowa cichodajko!!!- po czym cisnął czerepem w wir walki i rzucił się na wrogów.
-Giń durny krasnalu!- wykrzyknął Asur ustawiając się w pozycji obronnej.
Mulfgar warknął i z wyskoku zaatakował elfa unosząc nad głową topór.
Runiczne ,rodowe ostrze przeszylo powietrze i z cała siłą krasnoluda wbiło się w tarcze ,która z trzaskiem pękła na pół. Elf wrzasnal z bólu odrzucając resztki tarczy i niezwykle szybko wyprowadził cios w starego Zabójcę ,który nie zdążył odskoczyć i ostrze gładko wbiło się w jego ramie. Mulfgar spojrzał szaleńczo w oczy wroga i złapał za jego broń zanim elf zdążył wyciągnąć broń.
-To miał być cios?!- warknal Mulfgar i rozkwasil elfowi twarz prawym sierpowym ,który zmusił go do odskocznia od krasnoluda.
-To jest cios!hahahaha!- zasmial się krasnolud wyrywając z ciała włócznie. Asur wyciągnął krótki miecz i ustawił się w pozycji szermierczej przeklinajac pod zlamanym nosem.
Wtedy wsród wiru walki rozległ się pisk i wielki krwiopuszcz wybiegł z tłumu walczących atakując elfa. Asur ledwo zbił dwa pierwsze ciosy ,jednak demon błyskawicznie wyprowadził sztych ,którym złamał elfie ostrze demoniczną bronią ,a już kolejny atak roztrzaskał asurowi czaszkę.
-Czekałem na was ,chędożone przez Khorna krwiopijce...- splunął i uniósł topór.
[Dziwne takie wyrównywanie ,ale skoro tak się boicie toporów grimmnira he he ]
-Giń durny krasnalu!- wykrzyknął Asur ustawiając się w pozycji obronnej.
Mulfgar warknął i z wyskoku zaatakował elfa unosząc nad głową topór.
Runiczne ,rodowe ostrze przeszylo powietrze i z cała siłą krasnoluda wbiło się w tarcze ,która z trzaskiem pękła na pół. Elf wrzasnal z bólu odrzucając resztki tarczy i niezwykle szybko wyprowadził cios w starego Zabójcę ,który nie zdążył odskoczyć i ostrze gładko wbiło się w jego ramie. Mulfgar spojrzał szaleńczo w oczy wroga i złapał za jego broń zanim elf zdążył wyciągnąć broń.
-To miał być cios?!- warknal Mulfgar i rozkwasil elfowi twarz prawym sierpowym ,który zmusił go do odskocznia od krasnoluda.
-To jest cios!hahahaha!- zasmial się krasnolud wyrywając z ciała włócznie. Asur wyciągnął krótki miecz i ustawił się w pozycji szermierczej przeklinajac pod zlamanym nosem.
Wtedy wsród wiru walki rozległ się pisk i wielki krwiopuszcz wybiegł z tłumu walczących atakując elfa. Asur ledwo zbił dwa pierwsze ciosy ,jednak demon błyskawicznie wyprowadził sztych ,którym złamał elfie ostrze demoniczną bronią ,a już kolejny atak roztrzaskał asurowi czaszkę.
-Czekałem na was ,chędożone przez Khorna krwiopijce...- splunął i uniósł topór.
[Dziwne takie wyrównywanie ,ale skoro tak się boicie toporów grimmnira he he ]
Ostatnio zmieniony 15 gru 2013, o 19:45 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!