ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
W tym momencie Galreth zawrzał z gniewu. Zależało mu na Iskrze, ale nie miał zamiaru wysłuchiwać takich oskarżeń.
- Po pierwsze nie jestem niczyim psem! Przez tysiąc lat nie brałem udziału w żadnej wojnie, nie słuchałem niczyich rozkazów, wykonywałem wyłącznie zlecenia! Nie miałem wielkiego wyboru. Do świątyni Khaina trafia się jako dziecko i nie można z tego zrezygnować. Zabijanie, tylko w tym jestem dobry i nigdy nie widziałem powodu, by to zostawić. "Stworzono mnie, bym zabijał i to nie tylko Assurów! - Wybuchł złości zaczął powoli mijać, zwłaszcza gdy zobaczył, że Iskra się trochę wystraszyła. - Nigdy nie zabijałem z powodu jakichkolwiek emocji. Żadnego wysokiego elfa nie zabiłem, tylko dlatego jak bardzo nasze ludy się nienawidzą.
Przez chwilę zapadła niezręczna cisza, której Galreth nie mógł znieść, gdyż czuł się winny, że jego gniew wszystko zniszczył.
- Miałem zamiar ci to dać na poprawę stosunków. W końcu należy do ciebie. - Powiedział wyciągając spod poły płaszcza ukryty miecz.
- Po pierwsze nie jestem niczyim psem! Przez tysiąc lat nie brałem udziału w żadnej wojnie, nie słuchałem niczyich rozkazów, wykonywałem wyłącznie zlecenia! Nie miałem wielkiego wyboru. Do świątyni Khaina trafia się jako dziecko i nie można z tego zrezygnować. Zabijanie, tylko w tym jestem dobry i nigdy nie widziałem powodu, by to zostawić. "Stworzono mnie, bym zabijał i to nie tylko Assurów! - Wybuchł złości zaczął powoli mijać, zwłaszcza gdy zobaczył, że Iskra się trochę wystraszyła. - Nigdy nie zabijałem z powodu jakichkolwiek emocji. Żadnego wysokiego elfa nie zabiłem, tylko dlatego jak bardzo nasze ludy się nienawidzą.
Przez chwilę zapadła niezręczna cisza, której Galreth nie mógł znieść, gdyż czuł się winny, że jego gniew wszystko zniszczył.
- Miałem zamiar ci to dać na poprawę stosunków. W końcu należy do ciebie. - Powiedział wyciągając spod poły płaszcza ukryty miecz.
Naprzeciwko szesnastu wojowników zebranych na piasku areny stanął Bjarn. Norsmen, po krótkiej, lecz treściwej mowie przedstawił pierwsze dwie pary uczestników, którzy wkrótce mieli zarzynać się ku uciesze mrocznych bóstw. Saito widział pozostałych śmiałków, jak walczą, każdy z nich stanowił poważne zagrożenie, jednak nikt nie mówił, że arena będzie łatwa - wszak spełnienie dowolnego życzenia jest nagrodą, na którą trzeba sobie zasłużyć. Jego przeciwnicy nierzadko dysponowali nadnaturalnymi zdolnościami, on zaś miał tylko swój wierny miecz, dyscyplinę i doskonalone przez lata zdolności szermiercze.
Gdy obie walki zostały ogłoszone, Saito poczuł lekki zawód, gdyż tak jak każdy chciał wiedzieć, z kim przyjdzie mu się zmierzyć. Wracając do swojego lokum, analizował cechy każdego z czterech zawodników. Ygg był trollem, potrafił szybko się regenerować, jednak z tego, co Saito dowiedział się od swoich mentorów i własnego doświadczenia, stworzenia te nie potrafiły oprzeć się ogniowi - tymczasem ronin aż nazbyt dobrze pamiętał pożogę wywołaną bombami zapalającymi niziołka. Ciekawie zapowiadała się również walka Aszkaela z zielonoskórym szamanem, jeżeli tylko doszłoby do walki w zwarciu, wybraniec zapewne okazałby się zwycięski, o ile oczywiście wcześniej nie zostanie rozerwany magią Waaagh! na tysiące kawałeczków. Rozmyślał tak, idąc pod krużgankiem w stronę dolnej części zamczyska. W tym momencie zdał sobie sprawę, że ktoś go obserwuje, i nie chodziło tu bynajmniej o tą dziwną obecność, którą Kaneda wyczuwał podświadomie, jak z resztą chyba wszyscy inni rezydenci twierdzy. I rzeczywiście, po drugiej stronie podwórza stała jakaś kobieta, o długich, brązowych włosach. Gdy minął ją, powiedziała:
- Zastanawiasz się pewnie, kto zwycięży w tej rundzie, prawda? - Saito kiwnął twierdząco.
- Pewnie tak jak wszyscy. Powiedz mi, czy macie tu jakąś...
- ... bibliotekę? - dokończyła. - Owszem.
- Skąd wiedziałaś?
- Wyglądasz na inteligentnego człowieka, pomyślałam, że interesują cię książki.
- Jesteś całkiem bystra, dobrze radzisz sobie w zgadywaniu. - To mówiąc, nagle przyszedł mu do głowy całkiem przypadkowy pomysł - "Coś obrzydliwego", i natychmiast przed oczami stanął mu niemożliwy do wyparcia z pamięci widok. Była to tak naprawdę technika, której Saito nauczył się od pewnego starego pustelnika, miała ona niby służyć do obrony przed włamaniem do umysłu. Saito oczywiście uważał takie rzeczy za absurd, zwłaszcza, że eremita mówił na swoją pustelnię "Żółwia Chata", ale chcąc nie chcąc (i może bardziej nie chcąc), Kaneda nauczył się tej techniki - zwała się ona "goatse", i najważniejsza jej część została zaprezentowana mu z zaskoczenia. Gdy tylko Saito użył jej, zdało mu się, że kobiecie drgnęła powieka - Saito uśmiechnął się półgębkiem.
- Biblioteka jest tam, po schodach w górę, później w prawo, drugie drzwi po lewej. - Szybko odparowała niewiasta. - Pewnie masz coś ważnego do zrobienia, więc nie będę ci się narzucać. - dodała już mniej entuzjastycznym tonem, niż na początku.
- Arigato. - Powiedział ronin i poszedł we wskazanym kierunku. Gdy był już na korytarzu, wydało mu się, że z zewnątrz usłyszał westchnięcie które przypominało "japitole". Tak czy inaczej, będzie musiał jeszcze w wolnej chwili złożyć tej damie wizytę.
Gdy obie walki zostały ogłoszone, Saito poczuł lekki zawód, gdyż tak jak każdy chciał wiedzieć, z kim przyjdzie mu się zmierzyć. Wracając do swojego lokum, analizował cechy każdego z czterech zawodników. Ygg był trollem, potrafił szybko się regenerować, jednak z tego, co Saito dowiedział się od swoich mentorów i własnego doświadczenia, stworzenia te nie potrafiły oprzeć się ogniowi - tymczasem ronin aż nazbyt dobrze pamiętał pożogę wywołaną bombami zapalającymi niziołka. Ciekawie zapowiadała się również walka Aszkaela z zielonoskórym szamanem, jeżeli tylko doszłoby do walki w zwarciu, wybraniec zapewne okazałby się zwycięski, o ile oczywiście wcześniej nie zostanie rozerwany magią Waaagh! na tysiące kawałeczków. Rozmyślał tak, idąc pod krużgankiem w stronę dolnej części zamczyska. W tym momencie zdał sobie sprawę, że ktoś go obserwuje, i nie chodziło tu bynajmniej o tą dziwną obecność, którą Kaneda wyczuwał podświadomie, jak z resztą chyba wszyscy inni rezydenci twierdzy. I rzeczywiście, po drugiej stronie podwórza stała jakaś kobieta, o długich, brązowych włosach. Gdy minął ją, powiedziała:
- Zastanawiasz się pewnie, kto zwycięży w tej rundzie, prawda? - Saito kiwnął twierdząco.
- Pewnie tak jak wszyscy. Powiedz mi, czy macie tu jakąś...
- ... bibliotekę? - dokończyła. - Owszem.
- Skąd wiedziałaś?
- Wyglądasz na inteligentnego człowieka, pomyślałam, że interesują cię książki.
- Jesteś całkiem bystra, dobrze radzisz sobie w zgadywaniu. - To mówiąc, nagle przyszedł mu do głowy całkiem przypadkowy pomysł - "Coś obrzydliwego", i natychmiast przed oczami stanął mu niemożliwy do wyparcia z pamięci widok. Była to tak naprawdę technika, której Saito nauczył się od pewnego starego pustelnika, miała ona niby służyć do obrony przed włamaniem do umysłu. Saito oczywiście uważał takie rzeczy za absurd, zwłaszcza, że eremita mówił na swoją pustelnię "Żółwia Chata", ale chcąc nie chcąc (i może bardziej nie chcąc), Kaneda nauczył się tej techniki - zwała się ona "goatse", i najważniejsza jej część została zaprezentowana mu z zaskoczenia. Gdy tylko Saito użył jej, zdało mu się, że kobiecie drgnęła powieka - Saito uśmiechnął się półgębkiem.
- Biblioteka jest tam, po schodach w górę, później w prawo, drugie drzwi po lewej. - Szybko odparowała niewiasta. - Pewnie masz coś ważnego do zrobienia, więc nie będę ci się narzucać. - dodała już mniej entuzjastycznym tonem, niż na początku.
- Arigato. - Powiedział ronin i poszedł we wskazanym kierunku. Gdy był już na korytarzu, wydało mu się, że z zewnątrz usłyszał westchnięcie które przypominało "japitole". Tak czy inaczej, będzie musiał jeszcze w wolnej chwili złożyć tej damie wizytę.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-Owszem ,należy do mnie-powiedziała Iskra-więc możesz mi go co najwyżej zwrócić, nie dać!-rzekła rozdrażniona-Zabijasz nie tylko Assurów? Świetnie postawię ci za to pomnik! Morderca o złotym sercu, bo nie ogranicza się jedynie do mordowania elfów wysokiego rodu! Mówisz nie miałeś wyjścia? Każda istota ma wolną wolę! Nie chciałeś zabijać? Trzeba było uciec lub zabić samego siebie!-mówiła w gniewie, ale wgłębi serca zrodziła się niej iskierka współczucia dla kogoś kto ma tylko wybór, zabić innego czy siebie. Galreth chyba to zauważył.
-Ja nigdy tego nie chciałem!-wysyczał, a w jego głosie zabrzmiał smutek. Aenwyrhies nie była w stanie ocenić czy kłamie czy mówi prawdę.
-Może i masz rację-powiedziała cicho.-przepraszam za ten wybuch gniewu, co nie zmienia faktu że czy tego chcę czy nie musisz się stąd wynosić. Zaraz wróci mój mistrz.
Druhii pokiwał smutno głową.
Wstał rzucając płomień na łóżko elfki i ruszył ku drzwiom.
Nagle te otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Menthus. Uśmiech który ozdabiał jego twarz, szybko znikł.
-Patrze, patrzcie co też kot przyniósł-rzekł groźnie.
-Ja nigdy tego nie chciałem!-wysyczał, a w jego głosie zabrzmiał smutek. Aenwyrhies nie była w stanie ocenić czy kłamie czy mówi prawdę.
-Może i masz rację-powiedziała cicho.-przepraszam za ten wybuch gniewu, co nie zmienia faktu że czy tego chcę czy nie musisz się stąd wynosić. Zaraz wróci mój mistrz.
Druhii pokiwał smutno głową.
Wstał rzucając płomień na łóżko elfki i ruszył ku drzwiom.
Nagle te otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Menthus. Uśmiech który ozdabiał jego twarz, szybko znikł.
-Patrze, patrzcie co też kot przyniósł-rzekł groźnie.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-Walczę... Pirwszy... Z tym kurduplem...- Myślał Ygg. Widział w jego oczach błysk szaleńca, miał nadzieję że sam się wysadzi. Poszedł do swojego pokoju, nad drzwiami był wyryty symbol Chaosu Niepodzielnego, pokój był przestronny, z dużym, kwadratowym oknem wychodzącym na dziedziniec. W oświetlonych kątach stały spore rośliny doniczkowe, piękne dęby, które rysowały sufit. Pod ścianą stało łóżko, duże, miękkie i ładnie ozdobione. Pod drugą ścianą był stolik, na którym stało ciastko, przed nim była duża, miękka poduszka, zupełnie jak u niego w chatce.
Po bliższym zidentyfikowaniu ciastka, ustalił, że to "Wuzetka" z "rodzynkami". Bez ceregieli wepchnął całe do ust. Wtedy w zaciemnionym kącie zobaczył ostatnią rzecz, szklaną gablotkę, w której były wystawione wszystkie figurki Trolli z "Wojennego Obucha", wszystkie idealnie pomalowane, nie było się do czego przyczepić. Trolle Leśne, Chaosu, Rzeczne, Kamienne i zwykłe, wszystkie wzory od 1 edycji.
-I ich na do stadź?- Pomyślał. Sam w chatce miał tylko wzory Leśnych Trolli, ale mógł się uważać za szczęściarza, bo miał wszystkie wzory. No i nie malował tak ładnie jak ci, co malowali te trolle do gablotki.
[Niech wygra lepszy ]
Po bliższym zidentyfikowaniu ciastka, ustalił, że to "Wuzetka" z "rodzynkami". Bez ceregieli wepchnął całe do ust. Wtedy w zaciemnionym kącie zobaczył ostatnią rzecz, szklaną gablotkę, w której były wystawione wszystkie figurki Trolli z "Wojennego Obucha", wszystkie idealnie pomalowane, nie było się do czego przyczepić. Trolle Leśne, Chaosu, Rzeczne, Kamienne i zwykłe, wszystkie wzory od 1 edycji.
-I ich na do stadź?- Pomyślał. Sam w chatce miał tylko wzory Leśnych Trolli, ale mógł się uważać za szczęściarza, bo miał wszystkie wzory. No i nie malował tak ładnie jak ci, co malowali te trolle do gablotki.
[Niech wygra lepszy ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Pierwsze wrażenie, gdy kultyści odprowadzili Marr'a do jego kwatery, było oszałamiające. Dębowe drzwi otworzyły sie z lekkim skrzypnięciem na zawiasach. Wampir wszedł do środka. Czarne niczym dusza diabła kafle pokrywały posadzkę, ściany udekorowane pokaźnym porożem jakiegoś nieznanego Marr'owi zwierzęcia - a dużo ich widział w swoich lasach za życia. Po prawej stała stara drewniana komoda, natomiast po lewej było przejście z przedsionka do innego pomieszczenia. Ozdobna futryna upiększała samo wejście. Mroczne pomieszczenie do którego wszedł Marr, mogło by wydawać się przerażające dla śmiertelnika, lecz pokój bez okien satysfakcjonował wampira. W pokoju, niewielkim acz przytulnym, był kominek marmurowy, w którym ktoś już wcześniej napalił. Jedynym oświetleniem w pomieszczeniu była łuna bijąca od tańczących w kominku ogników. Przy północnej ścianie stało łóżko zasłane jedwabiem. Zaraz obok umieszczony był stojak na zbroję, na którym była umieszczona lśniąca, wypolerowana zbroja Marr'a, której w ferworze walki, nie zabrał z miasta. Stojak był na tyle duży, że mieścił także tarczę szlachcica, a nad nią zawieszony ostry miecz bastardowy. Marr przywołał wspomnienia z dawnych lat, gdy wiek osiągał dojrzały, gdy to ojciec wręczył mu dziadkowy oręż na znak, że młodzieniec staje się mężczyzną. Bastard towarzyszył mu od ponad siedemdziesięciu lat, w tym dwadzieścia za życia. Piękne to były wspomnienia, lecz przemineły, tak jak przeminal czas świetoności rodu szlacheckiego, z którego wywodził się Marr. W rogu, zaraz za zbroją, był niewielki barek. Zaciekawiony wampir, ruszył zobaczyć, co moż znajdować się w środku. Zamiłowanie jego do dobrego alkoholu było wszak ogromne. Za życia szlacheckiego, gdy władał pokaźnym majątkiem, lubował się w niskoprocentowych wytrawnych winach wyrobu pobliskiej winnicy. Drzwiczki barku zostały otwarte, a na półeczkach widniały małe buteleczki o blado-czerwonej zawartości. Pierwsza myśl wampira widzącego czerwony płyn, dotyczyła oczywiście krwi. Marr złapał jedną z butelek, pewnym ruchem otworzył i wychylił spory łyk. Zdziwnienie było jego ogromne, gdy nadzieje o krwawej pożywce w butelkach okazały się złudne. Napój okazał się być czerwonym winem o nucie goryczy - takie w jakim lubował się niegdyś szlachcic. Otwartą butelkę szkoda było odstawiać, dlatego Marr wlał resztę zawartości do gardła. Poczuł dawno zapomniany smak, lecz nie było to to, czego potrzebował teraz - krew. na przeciwległej ściania zawieszony był spory obraz przedstawiający uzbrojoną grupę gończą na koniach w trakcie polowania. W pokoju znajdował się także bujany fotel, podobny do tego, na którym Marr zwykł przesiadywać wieczorami w swojej posiadłości. Ktoś się mocno postarał, ażeby dogodzić zawodnikom Areny.
----------------------------------------------------------------------------
Nastał wieczór. Nad wieżami zamczyska nie było już widać słońca, zza chmur wyłaniał się powoli jego biały, nocny brat księżyc. Marr nie zdecydował się udać na ucztę razem ze śmiertelnikami, nie dla niego były pieczone dziki, wędzone ryby, ani pyszne słodkie ciasta. Innego rodzaju głód odczuwał wampir. Dużo czasu upłyneło od walk w mieście, dawno już Marr nie zaznał smaku ciepłej krwi. Siły powoli opuszczały nieumarłego, a zatem nastała najwyższa pora na posiłek. Pod osłoną nocy, bezpieczny od promieni słońca, Marr wyszedł ze swej kwatery. Niezauważony przemknął przez trzy kolejne uliczki. Brama zamku była zamknięta, lecz dla wampira nie stanowiło to problemu. Wspiał się na wysoki mur i umknąwszy oczom strażników czmychnął w dół, poza teren cytadeli. Bezszelestnie, wygłodniały wampir doszedł do granic pobliskiego lasu. Za jego plecami był potężny czarny zamek, a dzieliła ich tylko spalona ognistym słońcem polana. Pod osłoną nocy, nieumarły szlachcic wszedł do lasu. Drzewa nie wydawały się przypominać tych, pośród których zwykł polować na swoich ziemiach. Gałęzie ogołocone prawie w stu procentach, tylko na szczytowych partiach, gdzieniegdzie widać było zgniło-zielony kolor liści. Marr'em owładnęła żądza krwi, dłużej nie mógł radzić sobie z osłabieniem. Padł na ściółkę, kolanami uderzając o ziemię. Głowa zaczęła mu pękać z bólu, jakby ktoś w środku zaczął właśnie rąbać drewniane kołki. Skulił się i wył z bólu. Kości zaczeły szybko przybierać na masie, a mięśnia pęczniały pod ubraniem. Spodnie rozdarły się pod naporem rosnących mięśni grupy przedniej i tylnej uda. W strzępy poszła koszula, rozdarte rękawy, popękana na plecach, guziki wystrzeliły niczym z procy. Żebra rozrastając się, powiększyły klatkę piersiową, serce powiększyło się czterokrotnie, aby mogło dostarczyć potężnym mięśniom bestii dostateczną ilość krwi. W śród leśnych krzewów stała ogromna, wygłodniała strzyga...
----------------------------------------------------------------------------
Nastał wieczór. Nad wieżami zamczyska nie było już widać słońca, zza chmur wyłaniał się powoli jego biały, nocny brat księżyc. Marr nie zdecydował się udać na ucztę razem ze śmiertelnikami, nie dla niego były pieczone dziki, wędzone ryby, ani pyszne słodkie ciasta. Innego rodzaju głód odczuwał wampir. Dużo czasu upłyneło od walk w mieście, dawno już Marr nie zaznał smaku ciepłej krwi. Siły powoli opuszczały nieumarłego, a zatem nastała najwyższa pora na posiłek. Pod osłoną nocy, bezpieczny od promieni słońca, Marr wyszedł ze swej kwatery. Niezauważony przemknął przez trzy kolejne uliczki. Brama zamku była zamknięta, lecz dla wampira nie stanowiło to problemu. Wspiał się na wysoki mur i umknąwszy oczom strażników czmychnął w dół, poza teren cytadeli. Bezszelestnie, wygłodniały wampir doszedł do granic pobliskiego lasu. Za jego plecami był potężny czarny zamek, a dzieliła ich tylko spalona ognistym słońcem polana. Pod osłoną nocy, nieumarły szlachcic wszedł do lasu. Drzewa nie wydawały się przypominać tych, pośród których zwykł polować na swoich ziemiach. Gałęzie ogołocone prawie w stu procentach, tylko na szczytowych partiach, gdzieniegdzie widać było zgniło-zielony kolor liści. Marr'em owładnęła żądza krwi, dłużej nie mógł radzić sobie z osłabieniem. Padł na ściółkę, kolanami uderzając o ziemię. Głowa zaczęła mu pękać z bólu, jakby ktoś w środku zaczął właśnie rąbać drewniane kołki. Skulił się i wył z bólu. Kości zaczeły szybko przybierać na masie, a mięśnia pęczniały pod ubraniem. Spodnie rozdarły się pod naporem rosnących mięśni grupy przedniej i tylnej uda. W strzępy poszła koszula, rozdarte rękawy, popękana na plecach, guziki wystrzeliły niczym z procy. Żebra rozrastając się, powiększyły klatkę piersiową, serce powiększyło się czterokrotnie, aby mogło dostarczyć potężnym mięśniom bestii dostateczną ilość krwi. W śród leśnych krzewów stała ogromna, wygłodniała strzyga...
Wyglądało na to, że znowu wszystko zepsuł. To chyba po prostu nie było dla niego, nie dla assasyna. Zrezygnowany, za uwagą Iskry poszedł do drzwi. Te nagle się otworzyły i stał w nich Menthus.
- Patrzcie, patrzcie co też kot przyniósł - rzekł groźnie.
W tej chwili Galrethowi było już wszystko jedno. Pozwolił sobie nawet na uśmiech. "Oczywiście, że musiał przyjść właśnie wtedy gdy już miałem wychodzić."
- Wierz mi lub nie, ale przyszedłem tylko oddać Iskrze jej miecz. - "Oczywiście, że nie uwierzy przecież jestem Druchii." Zaśmiał się w duchu. - Wyręczyłem cię. Nie ma za co. - Żadne słowa nie zabolałyby bardziej niż przysługa od Druchii. - A teraz pozwól chciałbym udać się na kolację.
- Patrzcie, patrzcie co też kot przyniósł - rzekł groźnie.
W tej chwili Galrethowi było już wszystko jedno. Pozwolił sobie nawet na uśmiech. "Oczywiście, że musiał przyjść właśnie wtedy gdy już miałem wychodzić."
- Wierz mi lub nie, ale przyszedłem tylko oddać Iskrze jej miecz. - "Oczywiście, że nie uwierzy przecież jestem Druchii." Zaśmiał się w duchu. - Wyręczyłem cię. Nie ma za co. - Żadne słowa nie zabolałyby bardziej niż przysługa od Druchii. - A teraz pozwól chciałbym udać się na kolację.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Menthus szybkim ruchem chwycił Galretha za gardło i przycisnął do ściany podduszając. W drugiej jego ręce zapłonął ogień.
-Posłuchaj mnie Druhii, nie wiem jakie to kłamstwa opowiadasz mojej uczennicy, ale przysięgam kuzynie, jeśli jeszcze raz zobaczę cię rozmawiającego z Iskrą, wyrwę i usmażę twój język abyś już nigdy więcej nie mógł opowiadać jej łgarstw.
Smoczy Mag puścił go gwałtownie.
-Won!-krzyknął w jego stronę.
Galreth rzucił w jego stronę przekleństwo i odszedł.
-Posłuchaj mnie Druhii, nie wiem jakie to kłamstwa opowiadasz mojej uczennicy, ale przysięgam kuzynie, jeśli jeszcze raz zobaczę cię rozmawiającego z Iskrą, wyrwę i usmażę twój język abyś już nigdy więcej nie mógł opowiadać jej łgarstw.
Smoczy Mag puścił go gwałtownie.
-Won!-krzyknął w jego stronę.
Galreth rzucił w jego stronę przekleństwo i odszedł.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Galreth zatrzasnąwszy drzwi udał się na kolację. Pięknie zdenerwował smoczego maga, jednak cały czas zapominał jaki jest porywczy. Z każdym spotkaniem coraz bardziej szczerze go nienawidził i to nie za to, że był Assurem. Menthus dał mu powód i teraz jeśli będzie musiał go zabić w walce na arenie, zrobi to z przyjemnością. Tak rozmyślając wreszcie znalazł się w sali gdzie wiele osób siedziało i jadło, bądź jak w przypadku krasnoluda piło. Każdy przychodził na posiłek o innej porze jak mu pasowało. Zdumiewające jak zawodnicy byli zajęci biorąc pod uwagę, że przyjechali tu w większości umrzeć. Assasyn przez chwilę miał ochotę dosiąść się do Drugniego przypominając sobie jak wesoło było przy ognisku w jaskini, ale stwierdził, że musi mieć się na baczności. To nie był dobry moment na schlanie się do nieprzytomności. Nigdzie nie widział lorda Ruerla, ani żadnego mrocznego elfa, ale nie chciał dać się zaskoczyć. Poza krasnoludzkim zabójcą w sali siedzieli jeszcze orkowie i trolle od Gahraza. Z tymi tym bardziej nie miał ochoty się zadawać. Był jeszcze człowiek-maszyna Magnus, ale towarzystwo inkwizytora również nie było mu na rękę. Nienawidził fanatyków, ślepo podążającymi za czymś co prawdopodobnie nie istniało. Stanowili zagrożenie dla całego otoczenia. Nigdy nie wiadomo co im do głowy przyjdzie. W takiej sytuacji Galreth zasiadł do jedzenia sam licząc, że zjawi się ktoś z kim mógłby poprowadzić sensowną rozmowę.
Magnus wracał do pokoju i minął eflickiego asasyna w nerwach kierującego sie w przeciwną strone. Von Bittenberg przeszedł obok pokoju Menthusa słysząc jakieś krzyki -Ech... znowu kwatera obok Ulthuańczyków...- mruknął do siebie po czym stanął przed drzwiami z tabliczka na której widniało jego nazwisko. Inkwizytor wyciągnął z płaszcza mosiężny klucz ,po czym otworzył nim drzwi i wszedł do środka.
Milczący mnich gwałtownie się odwrócił rzucając miecz bastardowy na ziemię i padajac na kolana przy komecie Sigmara powieszonej na ścianie. Ostrze było pokryte błyszczącymi runami ,a rękojeść przypominała kształtem czaszkę w koronie ,do której doczepiono mały pergamin. Mężczyzna tym razem nie nałozył kaptura. Kaptura ,który miał odpędzić wzrok ciekawskich. Całą jego twarz pokrywała żelazna ,straszliwa maska z otworem jedynie na oczy i skomplikowanym urządzeniem w okolicahch ust. Zakrawione ,ale spokojne oczy ,spokojnie póki mnich nie ujrzał Magnusa. Kiedy inkwizytor go zaskoczył ten panicznie rzucił broń i padł na kolana modląc się.
-Kaptur...- warknął Von Bittenberg zamekając za sobą drzwi. Bezimienny natychmiast nałozył nakrycie ze strachem.
-Nie zapominaj się...- dodał łowca czarownic srogim głosem po czym sięgnął po wielkie ostrze leżące na ziemi. Podniósł je i obejrzał. -Dobrze wiesz... dobrze wiesz za co złożyłeś śluby milczenia... masakra w Ostburgu nie zostanie zapomniana... setki zabitych nie zostaną wybaczone... więc korzystaj z łaski... PÓKI MOŻESZ!- wrzasnął Magnus uderzając płazam miecza w potylicę mnicha. Rozległ się głośny dźwięk żelaza i zakapturzony mężczyzna padł bezwładnie na posadzkę. Von Bittenberg stał na ogłuszonym mnichem z gniewem w oczach. Po chwili otworzył szafę i wrzucił tam ostrze po czym wyszedł z pokoju do sali jadalnej.
*********************
Reiner szedł ciemnym korytarzem Spiżowej Cytadeli. Odkąd wszyscy z areny rozeszli się on począł śledzić Batiathusa. Szedł za nim długimi ,ciemnymi korytarzami podążając za światłem bijącym od świeczki kultysty. Reiner bez trudu pozostawał w ukryciu chowajac sie w cieniu ,gdyż kultysta wyraźnie gdzieś sie spieszył. Po kilkunastu minutach krążenia po zamku ,w końcu heretyk zatrzymał się i wetknął światełko w jakiś otwór w ścianie ,po czym zaczął pospiesznie szukać klucza w szatach. Reiner zatrzymał się ,gdy nagły i tajemniczy podmuch wiatru wpadł w korytarz zgaszając świeczkę. Na nieszczęście inkwizytora siła niespodziewanego podmuchu zerwałą mu z głowy kapelusz i rzuciła nim w stronę Batiathusa. Reiner przeklnął w myślach i wstrzymał oddech.
-Co to jest...- mruknął kulstysta czując jak jakiś przedmiot w niego wpadł ,po omacku podniósł go i się przyjrzał.
-Nie... kurwa nie...- jęknął mężczyzna w czerni po czym wyszarpnął sztylet -Gdzie jesteście?! Tchórzliwe psy!-
Reiner wpadł na genialny jak sądził pomysł. Postanowił wykorzystać dekonspirację jak zaplanowana prowokację. Odsunął płaszcz ,aby w każdej chwili móc wystrzelić z kuszy pistoletowej ,po czym przetarł pot na czole i chłodnym głosem rzekł -Wszędzie gdzie trzeba...-
-Co?! Daruj sobie i wyłaź!- odaprł głosno Batiathus ściskając sztylet. Reiner odparł -Strzeż się ,głupcze... bo jak wyjdę z cienia... to nawet sługi piekielne cię nie ochronią...- skończył i powoli udał się w droge powrotną zostawiając zestresowanego kulsytę. Kultystę ,który zapewne tak samo obawiał sie konfrontacji jak Reiner.
Batiathus podniósł kapelusz po czym przeklnał siarczyście i schował sztylet.
Milczący mnich gwałtownie się odwrócił rzucając miecz bastardowy na ziemię i padajac na kolana przy komecie Sigmara powieszonej na ścianie. Ostrze było pokryte błyszczącymi runami ,a rękojeść przypominała kształtem czaszkę w koronie ,do której doczepiono mały pergamin. Mężczyzna tym razem nie nałozył kaptura. Kaptura ,który miał odpędzić wzrok ciekawskich. Całą jego twarz pokrywała żelazna ,straszliwa maska z otworem jedynie na oczy i skomplikowanym urządzeniem w okolicahch ust. Zakrawione ,ale spokojne oczy ,spokojnie póki mnich nie ujrzał Magnusa. Kiedy inkwizytor go zaskoczył ten panicznie rzucił broń i padł na kolana modląc się.
-Kaptur...- warknął Von Bittenberg zamekając za sobą drzwi. Bezimienny natychmiast nałozył nakrycie ze strachem.
-Nie zapominaj się...- dodał łowca czarownic srogim głosem po czym sięgnął po wielkie ostrze leżące na ziemi. Podniósł je i obejrzał. -Dobrze wiesz... dobrze wiesz za co złożyłeś śluby milczenia... masakra w Ostburgu nie zostanie zapomniana... setki zabitych nie zostaną wybaczone... więc korzystaj z łaski... PÓKI MOŻESZ!- wrzasnął Magnus uderzając płazam miecza w potylicę mnicha. Rozległ się głośny dźwięk żelaza i zakapturzony mężczyzna padł bezwładnie na posadzkę. Von Bittenberg stał na ogłuszonym mnichem z gniewem w oczach. Po chwili otworzył szafę i wrzucił tam ostrze po czym wyszedł z pokoju do sali jadalnej.
*********************
Reiner szedł ciemnym korytarzem Spiżowej Cytadeli. Odkąd wszyscy z areny rozeszli się on począł śledzić Batiathusa. Szedł za nim długimi ,ciemnymi korytarzami podążając za światłem bijącym od świeczki kultysty. Reiner bez trudu pozostawał w ukryciu chowajac sie w cieniu ,gdyż kultysta wyraźnie gdzieś sie spieszył. Po kilkunastu minutach krążenia po zamku ,w końcu heretyk zatrzymał się i wetknął światełko w jakiś otwór w ścianie ,po czym zaczął pospiesznie szukać klucza w szatach. Reiner zatrzymał się ,gdy nagły i tajemniczy podmuch wiatru wpadł w korytarz zgaszając świeczkę. Na nieszczęście inkwizytora siła niespodziewanego podmuchu zerwałą mu z głowy kapelusz i rzuciła nim w stronę Batiathusa. Reiner przeklnął w myślach i wstrzymał oddech.
-Co to jest...- mruknął kulstysta czując jak jakiś przedmiot w niego wpadł ,po omacku podniósł go i się przyjrzał.
-Nie... kurwa nie...- jęknął mężczyzna w czerni po czym wyszarpnął sztylet -Gdzie jesteście?! Tchórzliwe psy!-
Reiner wpadł na genialny jak sądził pomysł. Postanowił wykorzystać dekonspirację jak zaplanowana prowokację. Odsunął płaszcz ,aby w każdej chwili móc wystrzelić z kuszy pistoletowej ,po czym przetarł pot na czole i chłodnym głosem rzekł -Wszędzie gdzie trzeba...-
-Co?! Daruj sobie i wyłaź!- odaprł głosno Batiathus ściskając sztylet. Reiner odparł -Strzeż się ,głupcze... bo jak wyjdę z cienia... to nawet sługi piekielne cię nie ochronią...- skończył i powoli udał się w droge powrotną zostawiając zestresowanego kulsytę. Kultystę ,który zapewne tak samo obawiał sie konfrontacji jak Reiner.
Batiathus podniósł kapelusz po czym przeklnał siarczyście i schował sztylet.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Walka pierwsza: Ygg, głodny leśny troll vs Farlin, włamyhobbit, łowca nagród, z zamiłowania bard i hazardzista
Wstawał świt. Mimo wczesnej pory, wszyscy ochoczo i żwawo zajmowali miejsca na kamiennych siedziskach. Ci bardziej przewidujący odpowiednio wcześniej się wyposarzyli, niosąc teraz naręcza koców, futer, czasem poduszki oraz resztki dzisiejszego śniadania. Jak tu bowiem oglądać takie widowisko o suchym pysku?
Pierwsza walka. Starcie pod wieloma względami miało znaczenie symboliczne. Przede wszystkim było to faktyczna inauguracja zawodów, co wiązało się z niemałymi emocjami. W dodatku ten, co przeżyje, zmierzy się z którymś z widowni w kolejnym etapie, więc niemal każdy chciał się dowiedzieć jak najwięcej o potencjalnym rywalu.
Zawodników wybrano jakby umyślnie, kierując się zasadą "przeciwieństwa się przyciągają". Trudno było o lepszą wizualizację tegoż stwierdzenia. Krata z jednej strony areny zgrzytnęła i powoli uniosła się. Z ciemnego otworu wypadł na piaski Ygg, wielki leśny troll. Niezgrabne cielsko niemal w całości wypełniło portal. Odzieniem była mu tylko biodrowa przepaska, pancerzem mu była jego skóra, o grubości większej niż jego poziom inteligencji. W ręku dzierżył wyrwany z ziemi pniak, gotów zmiażdżyć nim na papkę każdego przeciwnika jednym ciosem. Ygg dysponował jeszcze jednym atutem. Był to ochronny pierścień, zawieszony na szyi na łańcuszku, jako, że nie mieścił się na wielkie paluchy trolla.
Krata uniosła się po przeciwległym końcu koloseum, a na piaski areny wyszedł dziarskim krokiem Farlin. Przebiegły hobbit, choć z niebezpiecznym błyskiem szaleństwa w oku, nie miał najmniejszego zamiaru brać się za bary z tym niezdarnym klocem, tylko omyłkowo nazywanym "inteligentną rasą". Diaboliczny plan zapewne ułożył dużo wcześniej, teraz paląc się do walki. Upewnił się, że krótki miecz dobrze wysuwa się z pochwy, a proca z kabury, po czym stanął na środku areny, spoglądając zawadiacko na rywala.
Alpharius spojrzał na nich ze swej loży i skrzywił się z pogardą. Ktokolwiek przeżyje, ta ofiara nie zadowoli bogów. Skinął ręką stojącemu za nim Albie, zaś ten uderzył w mosiężny gong, rozpoczynając walkę.
Farlin nie tracił czasu. Płynnym ruchem wyszarpnął z kabury procę i błyskawicznie załadował doń bombę. Wymierzył spokojnie, mimo szarżującego trolla tuż przed nim, po czym wypuścił pocisk. Nie tracił jednak czasu na podziwianie swego strzału i od razu odskoczył w tył. W ostatniej chwili. Wielki pniak, służący trollowi za maczugę zarył się w ziemi dokładnie tam, gdzie stał hobbit. Farlin usłyszał wrzask Ygga, co potwierdzało to, że trafił, lecz gdy odwrócił się, ujrzał czerwoną, pokrytą bąblami połać skóry, z pewnością bolesną, lecz niewystarczającą, by zagrozić trollowi. Załadował pośpiesznie kolejny pocisk i wystrzelił, z podobnym skutkiem. Zaklął i padł na ziemię w długim susie, unikając zamaszystego, horyzontalnego ciosu trollowej maczugi. Niestety znalazł się w miejscu, ktrórym nie chciał się znaleźć- miedzy nogami Ygga. Zaskoczony potwór pochylił się, szukając małego natręta, który zniknął nagle z jego oczu.
-Hrrrr? Gdzi jestyś śmiszny wrogu?- mruknął.
W końcu dostrzegł przeciwnika. Znając jego położenie, podjął najlogiczniejszą decyzję jaką mógł. Zaczął tupać.
Farlin zaklął niczym zawodowy szewc z niemałym stażem i gwałtownie zerwał się na nogi. Szybko lawirował pomiędzy słoniowatymi kończynami trolla, który podskakiwał, usiłując przerobić nizołka na galaretę. Musiało to wyglądać zabawnie, gdyż z widowni słychać było gromkie śmiechy. Hobbitowi do śmiechu bynajmniej nie było. Dobył z sykiem krótkiego miecza i ciął przeciwnika po łydkach. Raz. Drugi. Trzeci. Ygg wrzasnął z bólu i zaskoczenia i zatoczył się niebezpiecznie. Bard i hazardzista uznał, że najwyższy czas czmychać i skoczył do przodu, wykonując efektowny przewrót przez bark. W ostatniej chwili. Troll stracił równowagę i usiadł z rozmachem i łoskotem, wzbijając przy tym tumany kurzu. Farlin schował miecz i ponownie wyjął procę. Ygg ryczał we wściekłości i bezsilności, nie mogąc powstać. Kolejne pociski wybuchały na skórze trolla, który tylko dzięki jej grubości dotychczas nie spłonął żywcem. A może jednak dzęki temu dziwnemu pierścieniowi, który jaśniał wisząc na szyi Ygga?
Farlin wdychał smród palonego mięsa pełną piersią, nie przerywając ostrzału. Uwielbiał to, ten zapach wprawiał go w dziwny stan umysłu, swego rodzaju odpowiednik bitewnego szału, choć nieco inaczej się objawiającego. Hobbit jednak popełnił błąd. Zasypywał trolla pociskami, lecz nie celował w ranine nogi, by utrzymać wypracowaną przewagę. Ygg czekał. Niczego bardziej nie pragnął niż rozdarcie małego wroga na strzępy i pożarcie go w całości. Czuł jak z każdą chwilą jego unikatowa fizjologia dokonuje napraw w jego kończynach dolnych. Upływ krwi ustał, przecięte ścięgna i mięsnie zrastały się, a wkrótce po głębokich ranach pozostaną jedynie blizny.
Hobbit śmiał się opentańczo. Czuł że, wygrywał. W sewj arogancji napawał się przewagą, chcąc rozkoszować się momentem zadawania śmierci wrogowi. Nie mógł się śpieszyć, nie pozwoliłoby to na rozsmakowanie się w drobnych emocjach. Jego arogancja miała kosztować go wiele.
Wiwatujący tłum ucich nagle, Farlin przestał się śmiać. Wielki cień padł na drobną postać hobbita. Bard odwrócił się powoli. I ujrzał szarżującego trolla, który jakimś cudem zdołał wstać. Zaklął. Ziemia zadudniła, gdy Ygg uderzał w ziemię raz po raz, zupełnie jakby usiłowal zabić karalucha, który ciągle mu umyka. Robił to jednak w sposób powtarzalny. Farlin odczekał na odpowiedni moment i gdy konar po raz koleny uderzył w piach, skoczył nań. Przytrzymał się kurczowo, by nie zostać wyrzuconym w powietrze kolejnym wymachem, po czym przeskoczył na ramię trolla. Ygg, zaskoczony pacnął drugą ręką, jak człowiek zabija komara, lecz hobnita już tam nie było. Zebrawszy ile zdołał odnaleźć sił w swych krótkich nogach i z okrzykiem na ustach, który nauczył się od Saito Kanedy skoczył.
-BAAAAANZAAAIIIIIIII!!!!!!!- wrzasnął na całe gardło.
Z rozmachem, na który pozwalały krótkie ramiona i waleczne serce wbił swój miecz (lub nóż do listów, zależy jak patrzeć) oko trolla aż po rękojeść. Ygg ryknął przeciągle z bólu. Zamaszystym ciosem zrzucił niziołka z twarzy. Farlin poleciał przez arenę, odbijając się od jej powierzchni, tak jak puszczane na wodzie kaczki. Łykając przy tym mnóstwo kurzu, przeturlał się dobry dystans, aż wreszcie znieruchomiał.
Tymczasem Ygg szlał. Swymi wielkimi łapskami nie mógł wydobyć drobnego ostrza z oka, co unimożliwiło regenerację. Miotał się więc w amoku, machając swą maczugą odziedziczoną po dziadku, jak grabiami.
Wzrok widzów przeniósł się na Farlina. Przez moment wydawało się, że walka skończona i mimo strasznych obrażeń, zwycięstwo odniósł Ygg. Wtem hobbit kaszlnął i ze stęknięciem podniósł się na kolana. Otarł krew zalewającą mu twarz, cały w kurzu i skrzepach, lecz dumny i niezłomny, dowodząc, że wytrzymałość niskiego ludu jest większa, niźli sugerowała nikczemna postura. Poprawił chwyt na rękojesci swojego ostrza i zawołał donośnym głosem:
-Hej, ty tam, trollu chędożony, tu jestem! Podejdź no, a wrażę ci mój miecz w kałdun, na pohybel tobie i ku uciesze bardów, piesniarzy i wszelkich biednych dziewic całego Imperium!
Ygg warknął wściekle i rzucił się w jego kierunku. Farlin pozostał niewzruszony, mimo biegnącego ku niemu kolosa. Stał w miejscu. Wtem troll wyraźnie zwolnił, a potem zatrzymał się w niewielkiej odległości od niziołka, jakby napotkał ścianę. Hobbit uśmiechnął się triumfalnie. Zdawało się, że do małego mózgu Ygga wreszcie dotarło, że nie żyje. Tłum na trybunach tylko czekał, aż niezdarne cielsko legnie na piach. Troll jednak nie myślał umierać.
Rozległ się dziwny, basowy bulgot, który echem rozległ się po ścianach areny. Ygg skulił się i otworzył gębę, z jego paszczy chlustnęła obrzydliwa, cuchnąca, żółto-szara ciecz. Osławione trollowe rzygi. Tylko niesamowite szczęście i refleks sprawiły, że hobbit nie skonał od razu strawiony żywcem na piachu areny. Uskoczył, nie był jadnak wystarczająco szybki. Część zawartości żołądka pokryła pancerz, ubranie i twarz niziołka. Cholernie żrącej zawartości. Farlin wił się z bólu na piasku, wrzeszcząc w nieludzkich męczarniach, gdy soki żołądkowe przepalały mu pancerz, kaftan i skórę. Jego miecz rozpuścił się całkowicie i wsiąkł w piach, podobnie jak proca. Połowa jego twarzy została wypalona, prawa ręka była w okropnym stanie. Tylko natychmiastowe wytarzanie się piachu uratowało mu życie. Był oszołomiony z bólu, jego broń przepadła. Ledwo przytomny sięgnął do tprby po hubkę i krzesiwo. Publiczność była jednego zdania. Oszalał, albo chce zapalić fajkę ostatni raz przed śmiercią.
Ygg nie czekał, aż Farlin dojdzie do siebie. Porwał hobbita wielką łapą i uniósł nad głowę.
- Zaraz zeżrem ciem w całości pokurczu!- zarechotał.
Jakaś niewielka część świadomości Farlina obudziła się, usiłując przekazać do ledwo funkcjonującego mózgu o niebezpieczeństwie. Wtedy obudziło się jego szaleństwo. W ostatnim, arcytrudnym zrywie cisnął swoją torbę w czeluść paszczy trolla. Chwycił się ogromnego nochala Ygga, pokazał mu śrokowy palec prosto w oczy i odskoczył najdalej jak się dało. Ygg złapał się za brzuch, nie czując się najlepiej. Chwilę później eksplodował w fontannie wnętrzności i płomieni gdy bomby w torbie hobbita zdetonowały w żołądku trolla. Jego dymiąca miednica na nogach stała jeszcze chwilę, lecz po chwili osunęła się na piach.
- Zregeneruj to, dziwko!- warknął Farlin.
Tłum przerwał ciszę. Rozległy się doniosłe wołania i owacje. Niziołek, dymiący, cały w sadzy, kurzu i krwi napawał się wiktorią.
- La commedia e finita!- rzekł, po czym zemdlał.
Wstawał świt. Mimo wczesnej pory, wszyscy ochoczo i żwawo zajmowali miejsca na kamiennych siedziskach. Ci bardziej przewidujący odpowiednio wcześniej się wyposarzyli, niosąc teraz naręcza koców, futer, czasem poduszki oraz resztki dzisiejszego śniadania. Jak tu bowiem oglądać takie widowisko o suchym pysku?
Pierwsza walka. Starcie pod wieloma względami miało znaczenie symboliczne. Przede wszystkim było to faktyczna inauguracja zawodów, co wiązało się z niemałymi emocjami. W dodatku ten, co przeżyje, zmierzy się z którymś z widowni w kolejnym etapie, więc niemal każdy chciał się dowiedzieć jak najwięcej o potencjalnym rywalu.
Zawodników wybrano jakby umyślnie, kierując się zasadą "przeciwieństwa się przyciągają". Trudno było o lepszą wizualizację tegoż stwierdzenia. Krata z jednej strony areny zgrzytnęła i powoli uniosła się. Z ciemnego otworu wypadł na piaski Ygg, wielki leśny troll. Niezgrabne cielsko niemal w całości wypełniło portal. Odzieniem była mu tylko biodrowa przepaska, pancerzem mu była jego skóra, o grubości większej niż jego poziom inteligencji. W ręku dzierżył wyrwany z ziemi pniak, gotów zmiażdżyć nim na papkę każdego przeciwnika jednym ciosem. Ygg dysponował jeszcze jednym atutem. Był to ochronny pierścień, zawieszony na szyi na łańcuszku, jako, że nie mieścił się na wielkie paluchy trolla.
Krata uniosła się po przeciwległym końcu koloseum, a na piaski areny wyszedł dziarskim krokiem Farlin. Przebiegły hobbit, choć z niebezpiecznym błyskiem szaleństwa w oku, nie miał najmniejszego zamiaru brać się za bary z tym niezdarnym klocem, tylko omyłkowo nazywanym "inteligentną rasą". Diaboliczny plan zapewne ułożył dużo wcześniej, teraz paląc się do walki. Upewnił się, że krótki miecz dobrze wysuwa się z pochwy, a proca z kabury, po czym stanął na środku areny, spoglądając zawadiacko na rywala.
Alpharius spojrzał na nich ze swej loży i skrzywił się z pogardą. Ktokolwiek przeżyje, ta ofiara nie zadowoli bogów. Skinął ręką stojącemu za nim Albie, zaś ten uderzył w mosiężny gong, rozpoczynając walkę.
Farlin nie tracił czasu. Płynnym ruchem wyszarpnął z kabury procę i błyskawicznie załadował doń bombę. Wymierzył spokojnie, mimo szarżującego trolla tuż przed nim, po czym wypuścił pocisk. Nie tracił jednak czasu na podziwianie swego strzału i od razu odskoczył w tył. W ostatniej chwili. Wielki pniak, służący trollowi za maczugę zarył się w ziemi dokładnie tam, gdzie stał hobbit. Farlin usłyszał wrzask Ygga, co potwierdzało to, że trafił, lecz gdy odwrócił się, ujrzał czerwoną, pokrytą bąblami połać skóry, z pewnością bolesną, lecz niewystarczającą, by zagrozić trollowi. Załadował pośpiesznie kolejny pocisk i wystrzelił, z podobnym skutkiem. Zaklął i padł na ziemię w długim susie, unikając zamaszystego, horyzontalnego ciosu trollowej maczugi. Niestety znalazł się w miejscu, ktrórym nie chciał się znaleźć- miedzy nogami Ygga. Zaskoczony potwór pochylił się, szukając małego natręta, który zniknął nagle z jego oczu.
-Hrrrr? Gdzi jestyś śmiszny wrogu?- mruknął.
W końcu dostrzegł przeciwnika. Znając jego położenie, podjął najlogiczniejszą decyzję jaką mógł. Zaczął tupać.
Farlin zaklął niczym zawodowy szewc z niemałym stażem i gwałtownie zerwał się na nogi. Szybko lawirował pomiędzy słoniowatymi kończynami trolla, który podskakiwał, usiłując przerobić nizołka na galaretę. Musiało to wyglądać zabawnie, gdyż z widowni słychać było gromkie śmiechy. Hobbitowi do śmiechu bynajmniej nie było. Dobył z sykiem krótkiego miecza i ciął przeciwnika po łydkach. Raz. Drugi. Trzeci. Ygg wrzasnął z bólu i zaskoczenia i zatoczył się niebezpiecznie. Bard i hazardzista uznał, że najwyższy czas czmychać i skoczył do przodu, wykonując efektowny przewrót przez bark. W ostatniej chwili. Troll stracił równowagę i usiadł z rozmachem i łoskotem, wzbijając przy tym tumany kurzu. Farlin schował miecz i ponownie wyjął procę. Ygg ryczał we wściekłości i bezsilności, nie mogąc powstać. Kolejne pociski wybuchały na skórze trolla, który tylko dzięki jej grubości dotychczas nie spłonął żywcem. A może jednak dzęki temu dziwnemu pierścieniowi, który jaśniał wisząc na szyi Ygga?
Farlin wdychał smród palonego mięsa pełną piersią, nie przerywając ostrzału. Uwielbiał to, ten zapach wprawiał go w dziwny stan umysłu, swego rodzaju odpowiednik bitewnego szału, choć nieco inaczej się objawiającego. Hobbit jednak popełnił błąd. Zasypywał trolla pociskami, lecz nie celował w ranine nogi, by utrzymać wypracowaną przewagę. Ygg czekał. Niczego bardziej nie pragnął niż rozdarcie małego wroga na strzępy i pożarcie go w całości. Czuł jak z każdą chwilą jego unikatowa fizjologia dokonuje napraw w jego kończynach dolnych. Upływ krwi ustał, przecięte ścięgna i mięsnie zrastały się, a wkrótce po głębokich ranach pozostaną jedynie blizny.
Hobbit śmiał się opentańczo. Czuł że, wygrywał. W sewj arogancji napawał się przewagą, chcąc rozkoszować się momentem zadawania śmierci wrogowi. Nie mógł się śpieszyć, nie pozwoliłoby to na rozsmakowanie się w drobnych emocjach. Jego arogancja miała kosztować go wiele.
Wiwatujący tłum ucich nagle, Farlin przestał się śmiać. Wielki cień padł na drobną postać hobbita. Bard odwrócił się powoli. I ujrzał szarżującego trolla, który jakimś cudem zdołał wstać. Zaklął. Ziemia zadudniła, gdy Ygg uderzał w ziemię raz po raz, zupełnie jakby usiłowal zabić karalucha, który ciągle mu umyka. Robił to jednak w sposób powtarzalny. Farlin odczekał na odpowiedni moment i gdy konar po raz koleny uderzył w piach, skoczył nań. Przytrzymał się kurczowo, by nie zostać wyrzuconym w powietrze kolejnym wymachem, po czym przeskoczył na ramię trolla. Ygg, zaskoczony pacnął drugą ręką, jak człowiek zabija komara, lecz hobnita już tam nie było. Zebrawszy ile zdołał odnaleźć sił w swych krótkich nogach i z okrzykiem na ustach, który nauczył się od Saito Kanedy skoczył.
-BAAAAANZAAAIIIIIIII!!!!!!!- wrzasnął na całe gardło.
Z rozmachem, na który pozwalały krótkie ramiona i waleczne serce wbił swój miecz (lub nóż do listów, zależy jak patrzeć) oko trolla aż po rękojeść. Ygg ryknął przeciągle z bólu. Zamaszystym ciosem zrzucił niziołka z twarzy. Farlin poleciał przez arenę, odbijając się od jej powierzchni, tak jak puszczane na wodzie kaczki. Łykając przy tym mnóstwo kurzu, przeturlał się dobry dystans, aż wreszcie znieruchomiał.
Tymczasem Ygg szlał. Swymi wielkimi łapskami nie mógł wydobyć drobnego ostrza z oka, co unimożliwiło regenerację. Miotał się więc w amoku, machając swą maczugą odziedziczoną po dziadku, jak grabiami.
Wzrok widzów przeniósł się na Farlina. Przez moment wydawało się, że walka skończona i mimo strasznych obrażeń, zwycięstwo odniósł Ygg. Wtem hobbit kaszlnął i ze stęknięciem podniósł się na kolana. Otarł krew zalewającą mu twarz, cały w kurzu i skrzepach, lecz dumny i niezłomny, dowodząc, że wytrzymałość niskiego ludu jest większa, niźli sugerowała nikczemna postura. Poprawił chwyt na rękojesci swojego ostrza i zawołał donośnym głosem:
-Hej, ty tam, trollu chędożony, tu jestem! Podejdź no, a wrażę ci mój miecz w kałdun, na pohybel tobie i ku uciesze bardów, piesniarzy i wszelkich biednych dziewic całego Imperium!
Ygg warknął wściekle i rzucił się w jego kierunku. Farlin pozostał niewzruszony, mimo biegnącego ku niemu kolosa. Stał w miejscu. Wtem troll wyraźnie zwolnił, a potem zatrzymał się w niewielkiej odległości od niziołka, jakby napotkał ścianę. Hobbit uśmiechnął się triumfalnie. Zdawało się, że do małego mózgu Ygga wreszcie dotarło, że nie żyje. Tłum na trybunach tylko czekał, aż niezdarne cielsko legnie na piach. Troll jednak nie myślał umierać.
Rozległ się dziwny, basowy bulgot, który echem rozległ się po ścianach areny. Ygg skulił się i otworzył gębę, z jego paszczy chlustnęła obrzydliwa, cuchnąca, żółto-szara ciecz. Osławione trollowe rzygi. Tylko niesamowite szczęście i refleks sprawiły, że hobbit nie skonał od razu strawiony żywcem na piachu areny. Uskoczył, nie był jadnak wystarczająco szybki. Część zawartości żołądka pokryła pancerz, ubranie i twarz niziołka. Cholernie żrącej zawartości. Farlin wił się z bólu na piasku, wrzeszcząc w nieludzkich męczarniach, gdy soki żołądkowe przepalały mu pancerz, kaftan i skórę. Jego miecz rozpuścił się całkowicie i wsiąkł w piach, podobnie jak proca. Połowa jego twarzy została wypalona, prawa ręka była w okropnym stanie. Tylko natychmiastowe wytarzanie się piachu uratowało mu życie. Był oszołomiony z bólu, jego broń przepadła. Ledwo przytomny sięgnął do tprby po hubkę i krzesiwo. Publiczność była jednego zdania. Oszalał, albo chce zapalić fajkę ostatni raz przed śmiercią.
Ygg nie czekał, aż Farlin dojdzie do siebie. Porwał hobbita wielką łapą i uniósł nad głowę.
- Zaraz zeżrem ciem w całości pokurczu!- zarechotał.
Jakaś niewielka część świadomości Farlina obudziła się, usiłując przekazać do ledwo funkcjonującego mózgu o niebezpieczeństwie. Wtedy obudziło się jego szaleństwo. W ostatnim, arcytrudnym zrywie cisnął swoją torbę w czeluść paszczy trolla. Chwycił się ogromnego nochala Ygga, pokazał mu śrokowy palec prosto w oczy i odskoczył najdalej jak się dało. Ygg złapał się za brzuch, nie czując się najlepiej. Chwilę później eksplodował w fontannie wnętrzności i płomieni gdy bomby w torbie hobbita zdetonowały w żołądku trolla. Jego dymiąca miednica na nogach stała jeszcze chwilę, lecz po chwili osunęła się na piach.
- Zregeneruj to, dziwko!- warknął Farlin.
Tłum przerwał ciszę. Rozległy się doniosłe wołania i owacje. Niziołek, dymiący, cały w sadzy, kurzu i krwi napawał się wiktorią.
- La commedia e finita!- rzekł, po czym zemdlał.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[ Wygrał większy z trolli. Kawał dobrego tekstu. Trzymał w napięciu do końca ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[
]
Po idiotycznej przemowie, którą wygłosił nawet z sobie nieznanego powodu i podczas której czuł się jak jakiś upośledzony trener wojowników, Bjarn ruszył sprężystym krokiem do swojej kwatery. Po drodze zagadnął go jednak Batiathus. Bjarn zaczął z niepokojem obserwować rosnące zainteresowanie kultysty-wojownika swoją osobą, czy może raczej tym co sobą reprezentował.
- Czcigodny Alpharius polecił mi bym zwołał ciebie i twoich... dowódców na naradzie w sali wojennej na szczycie Rogatej Wieży. Jeśli chcesz zorganizować obronę tego miejsca, to powinniśmy przedstawić ci dokładne jego plany i możliwości bojowe...
- A jak mam niby rozmawiać o sprawach wojennych z tym... kimś kto zna się na nich jak Arab na śniegu ? - odparł Bjarn, nie przerywając pochodu w stronę swej przestronnej kwatery z paleniskiem i bogatym wystrojem. Norsmen marzył o kuflu grzanego piwa i miękkim posłaniu.
- O to się nie martw! - gorąco zapewnił kultysta. - Poza tobą i mną, ktoś z nas także zna się na wojaczce i to dodam dość dobrze...
- Tobą i mną, zwał się łoś wojownikiem... - szepnął Bjarn, po czym głośniej dodał po odchrząknięciu - Zaraz tam będziemy, tylko żeby nie potrwało to za długo...
Kwadrans później Bjarn wraz z vitim Asgeirem, bliźniakami Horkessonami i bandą najbliższych towarzyszy stał w przestronnym, okrągłym pomieszczeniu z pochodniami w żelaznych klatkach i czarnych meblach, obitych skórą. Na ścianach wisiały futra najróżniejszych bestii, mapy oraz liczne sztuki broni bez wątpienia wykutej przez plemiona z Pustkowii Chaosu. W samym centrum mieli wielki, ośmiokątny stół z blatem wyrzeźbionym w wypiętrzoną i pomalowaną makietę co najmniej połowy Gór Środkowych, wraz z samą Spiżową Twierdzą wielkości pięści Bjarna a także błyszczącymi rzekami i małymi drzewkami, symbolizującymi ciągnący się od samych stóp gór las Drakwald. Leif z uśmichem zamachał ręką nad makietą, aby sprawdzić czy przypadkiem nie jest na tyle rzeczywista aby posiadać chmury.
- Wspaniałe... można by na tym rozegrać dobrą partyjkę Wojennego Obucha...
- Siedź cicho. Wuj przegląda właśnie mapy. - zrugał brata Thorrvald, rozwalony na sofie z ćwiekowanymi poręczami. Bjarn w istocie nurtował podane mu mapy i wykresy z najwyższą ciekawością, od czasu do czasu podając je towarzyszom. W końcu powiedzenie, że wszystko (a nawet wiele więcej) wie już z map otrzymanych potajemnie od króla Erika, mogłoby ujść za gruby nietakt.
- Ekhem. Masz już jakiś plan, Norsmenie ? - zabrzęczał metalicznie głos z przeciwnej strony stołu. Bjarn podciągnął się na tronie z czarnego hebanu z wyjącymi głowami demonów po bokach oparcia i rzekł: http://www.youtube.com/watch?v=IQb--hkEkIM
Po czym otrzymawszy rekwestowany napój wbił lodowate spojrzenie w przysadzistą postać. Stojący naprzeciw wojownik chaosu odziany był w pancerz barwy świeżo polerowanej stali, poza kilkoma nitami z gwiazdą chaosu i rogami na hełmie, pozbawiony ozdobników. Jak na wojownika bogów był niski nawet w wielkiej zbroi, lecz równocześnie dodatkowo przydawało mu to aury twardości i niewzruszonej aparycji góry. Stary kasztelan fortecy nie opuścił jej nawet, gdy uczynili tak jego bracia i teraz pozostawał niechętnie pod komendą Alphariusa.
- Kasztelanie Perturabo, oto mój plan... dziś moi chłopcy jeszcze sobie poużywają, ale od jutra przejmuję PEŁNIĘ dowodzenia z ramienia króla Norski. Skoro mam utrzymać tę zbieraninę pokrak i aktorów w jednym kawałku to środki muszą być doprawdy drastyczne. Olaf, Hrothgar! Weźmiecie piątkę ludzi i obstawicie bramę, tak że elfi kutas się nie przeciśnie. Einarrze, Thorlacu. Wraz z moimi bratankami i tuzinem innych ustalicie system wart i patroli na murach oraz basztach. Turo i Ivar Skald do głównej sali. Ty Turo masz dodatkowo mieć oko na kuchnię, a skald niech pilnuje sam siebie - to i tak dużo dla niego, niech sobie tam układa nowe sagi, ale jak zacznie rzęzić i rzępolić to młotem w łep!
Turo zaśmiał się basowo, lecz żelazny kasztelan pozostał niewzruszony pod stalową zbroją.
- A zbrojownia, dziedziniec i nasze dostawy zaopatrzenia ? - zapytał, kreśląc onitowanym paluchem linię wzdłuż dwóch zboczy góry.
- Ze zbrojownią to pewnie nie ufacie nam tak bardzo, że i tak nie pozwolili byście ustawić mi tam wojów. I dobrze, sam bym tak zrobił... zostawiam to jakimś twoim patałachom. Dopóki to jaszczurkowate bydle leży na dziedzińcu to i tak mało kto się odważy zaczynać burdę, jak będzie sprawiał problemy to krzycz "Fus ro dah" albo leć po elfa... albo lepiej po mnie. Zaczynam nabierać wprawy w zabijaniu gadów... poza tym dziedzińce będziemy mieć jak na dłoni z murów i wież, a Hrothgar może czasem wyjść z bramy. Co do tych idiotycznych karawan... Haakar! Wraz z Eigilem Berserkerem i trójką myśliwych z Jutsvall będziecie mieli podejście na oku od jutra. Donoście o wszystkim, co tylko wam się nie spodoba, każdym gównie zwierzoczłeka pod każdym chędożonym kamieniem... Batiathusowi oczywiście, żeby się czasem nie nudził... To tyle. Na ucztę, panowie! Dzisiaj obejrzymy pewnie pierwszy pojedynek... zabawę w niziołka i trolla! Ha! A od jutra zarabiamy na opinię najtwardszych sukinsynów świata i prawdomówność króla Erika... Rozpiera was kurwa duma ?!
- A, JAK WODZU! - zawołali z uśmiechami wojownicy, po czym wyszli chrzęszczącą kolczugami i powarkującą falą z wieży. Gdy Perturabo także odczłapał z hukiem młotów tłukących o kowadła w dół spiralnych schodów wraz ze swą świtą kultystów w czarnych napierśnikach i kolczastych hełmach, Bjarn splótł ręce pod brodą i oparłszy łokcie o krawędź stołu, miażdżąc niczym jakiś bóg kilkanaście drzewek wokół pojedynczego pagórka, zaśmiał się złowieszczo z twarzą skrytą w cieniu.
Stojący obok za tronem Asgeir także pozwolił sobie na uśmiech i odkrył zęby z wyrytymi w szkliwie runami.
- To było zbyt proste. Rozesłałeś ludzi co do jednego na stanowiska i jednocześnie zająłeś większość kultystów. Zostaliśmy prawie sami. Nasza misja idzie gładko jak po lodzie.
Bjarn wziął łyk parującej, brązowej cieczy z Arabii która jak odkrył, doskonale pomagała trzymać pedalskie łapy Morfeusza z dala od siebie.
- A ten blaszany łep jeszcze chwalił moje 'umiejętności taktyczne'... - sarknął z rozbawieniem Ingvarsson. - Olfarr i Ulfarr zajmą się tymczasem Areną, więc będziemy im pomagać jak tylko możemy - w końcu jest ciekawie doputy będą walczyć Norsmeni, a ci bliźniacy... walczą zajadle jak demony ze starych sag. Naprawdę nigdy czegoś takiego dotąd niewidziałem u zwykłych łupieżców...
- Widać ci dwaj jeszcze pokażą takim starym wyjadaczom jak my, coś nowego. Myślisz że wygrają ? - zapytał Asgier, podchodząc do paleniska. Bjarn wstał i sącząc powoli kawę skierował się do wyjścia.
- A ty w to wątpisz, starcze ?
****
Olfarr i Ulfarr z rozdziawionymi gębami oglądali Fortecę, kiedy tylko tu przybyli. Prawda, w środku gór, prawda otoczona mrokiem Drakwaldu, ale żeby ukryć taką twierdzę w środku Imperium południowców. Pewnie siły Chaosu musiały odrąbać sporo ciekawskich nosów, aby utrzymać w sekrecie jej położenie. "A teraz szlag to trafił." Pomyśleli obaj jednocześnie, spoglądając na Magnusa wychodzącego z sykiem i chrobotem ze swej komnaty. "Król Erik już nigdy tu nie przezimuje."
Od tamtego czasu spotkali się z panem twierdzy, który wywarł na nich swą prezencją raczej politowanie i zdziwienie, niż szacunek. Potem przegadali pół dnia z krzątającymi się po twierdzy Norsami i zwiedzali ponury kasztel, którego większa część wciąż pozostawała cicha i pogrążona w mroku. Nawet po przybyciu zawodników z ich hałaśliwym towarzystwem, życia nabrał zaledwie mały ułamek ogromu kompleksowych sal twierdzy. A to i tak tylko te, których nie skrywały iluzje lub tajemne przejścia. Potem obejrzeli arenę i wysłuchali pouczającej (jak wszystko co mówił do nich Bjarn w ich opinii) mowy i zaśmiali się nad rozpiską pierwszych walk. Kilka osób w głównej sali wciąż nie dowierzało temu, że walczą razem. Jednak nie czynili tego bynajmniej z chęci zdobycia nieuczciwej przewagi, to było dobre dla słabeuszy. Każdy z braci wiedział, że bez drugiego nie mógłby walczyć nawet w obronie własnego życia. Razem jednakże potrafili skruszyć mur tarcz i powalić największe z bestii, a złowrogie przeznaczenie i mało rozumiane przez Olfarra i Ulfarra moce pozwalaly im znieść baaardzo wiele.
- Że też musiałem dostać maga! MAGA! - zajęczał Aszkael, co zniekształcone echem pancerza brzmiało nad wyraz komicznie. - Znów pierdolony czarodziej i zero dobrej, sportowej rąbaniny... Wola Chaosu, wola Chaosu, z nią zawsze czekaj marnego losu... Ile w tym powiedzonku cholernej prawdy, ja jebie...
Wybraniec opuścił stalowy hełm na blat, rozbijając twarzą porcelanę i otaczając się pancernymi ramionami. Bliźniacy rzucili kilka słów pocieszenia i uśmiechnięci do siebie w myślach wstali od stołu, który regularnie oczyszczało ponad dwudziestu Norsmenów. Przemykająca jak cień demonica pociągnęła delikatnie palcem po umięśnionym ramieniu Ulfarra, po czym jeszcze zanim woj cokolwiek poczół, zamarła gdy jej dłoń ścisnęła jak imadło kolcza rękawica.
- Łapska precz od mojego brata, pomiocie Shornaala... - warknął ostrzegawczo, niczym pies Olfarr.
- Idź lepiej, do tego tam skalda. Śpiewał, że mu się podobasz. - kontynuował Ulfarr, pchając ją za rękę ku siedzącemu na stole grajkowi. Królik mogłaby przysiąc że jeszcze przed sekundą trzymał ją drugi z braci. Ivar, spojrzał na demonicę która znalazła się nagle centymetry od jego brody. Skald zasłonił się harfą, zbladł i spocił się, a następnie dygocąć, zaczął się dyskretnie odsuwać.
- Mhmm, lubię mężczyzn z instrumentami, zagrasz mi coś ? Może Pan Mannelig, prrrroszę... - skald jęknął i zaczął grać wspomnianą balladę (http://www.youtube.com/watch?v=qfXlHH0spzk), znosząc naruszenie przestrzeni osobistej jak chłostę namoczonym batogiem. Mają chwilę między akordami, przejechał palcem po gardle w stronę braci. Ci zarechotali i usłyszeli dzwony wzywające na walkę. Razem z całym tłumem zaszturmowali najlepsze miejsca wokół areny. Po drodze zagadnął ich Saito Kaneda, także zmierzający (jak w sumie wszyscy) na walkę.
- O czym jest ta wasza pieśń, którą ta kobieta kazała grać poecie ? - zapytał Nippończyk.
- O, to jest o jarlu z którym chce ożenić się górska demonica - Huldra. Ponieważ te diablice, jeśli w młodym wieku wychędoży człowiek mogą stać się zwykłymi dziewkami...
- ...i to kurewsko pięknymi. - podjął Ulfarr. - Więc tej na tym akurat zależy i aby zaćmić jarlowi ryzyko że jednak jest szansa że nie odczyni jej losu i to ona porwie go do domeny Chaosu, ofiarowuje mu przebogate dary...
- ...ale on odmawia i każe ją wywalić z dworu, bo jej prapradziad Neck, stary czart z gór kiedyś spalił wioskę jego prapraprapra przodkowi. Ona się obraża i rzuca na niego klątwę, po czym jarl Mannelig ginie. Koniec.
- I to nie wydaje wam się dziwne ? -zapytał poruszony Kaneda.
- Ani trochę. Na miejscu Manneliga sam bym się zgodził. - rzekł Olfarr z dziarskim uśmiechem. Po chwili dotarli na swe miejsca i otrzymali od służby przekąski oraz napoje.
- Obejrzy pan z nami walkę, panie Kaneda ? Byłoby fajnie... - rzucił Ulfarr, obserwując wkraczające na piach postacie.
- Czemu nie. Arigato.
Razem z samurajem obejrzeli niesamowite zwycięstwo niziołka i rozradowani (oraz rozśmieszeni do bólu żołądka) postanowili pójść do Farlina i oblać jego tryumf.
A może obcy ?Byqu pisze:Drugni, który zdołał uzupełnić niedobory procentów we krwi zrobił minę eksperta i uniosłwszy dłonie, zupełnie jakby pokazywał rozmiar złowionej ryby odparł:
- Czary.
]
Po idiotycznej przemowie, którą wygłosił nawet z sobie nieznanego powodu i podczas której czuł się jak jakiś upośledzony trener wojowników, Bjarn ruszył sprężystym krokiem do swojej kwatery. Po drodze zagadnął go jednak Batiathus. Bjarn zaczął z niepokojem obserwować rosnące zainteresowanie kultysty-wojownika swoją osobą, czy może raczej tym co sobą reprezentował.
- Czcigodny Alpharius polecił mi bym zwołał ciebie i twoich... dowódców na naradzie w sali wojennej na szczycie Rogatej Wieży. Jeśli chcesz zorganizować obronę tego miejsca, to powinniśmy przedstawić ci dokładne jego plany i możliwości bojowe...
- A jak mam niby rozmawiać o sprawach wojennych z tym... kimś kto zna się na nich jak Arab na śniegu ? - odparł Bjarn, nie przerywając pochodu w stronę swej przestronnej kwatery z paleniskiem i bogatym wystrojem. Norsmen marzył o kuflu grzanego piwa i miękkim posłaniu.
- O to się nie martw! - gorąco zapewnił kultysta. - Poza tobą i mną, ktoś z nas także zna się na wojaczce i to dodam dość dobrze...
- Tobą i mną, zwał się łoś wojownikiem... - szepnął Bjarn, po czym głośniej dodał po odchrząknięciu - Zaraz tam będziemy, tylko żeby nie potrwało to za długo...
Kwadrans później Bjarn wraz z vitim Asgeirem, bliźniakami Horkessonami i bandą najbliższych towarzyszy stał w przestronnym, okrągłym pomieszczeniu z pochodniami w żelaznych klatkach i czarnych meblach, obitych skórą. Na ścianach wisiały futra najróżniejszych bestii, mapy oraz liczne sztuki broni bez wątpienia wykutej przez plemiona z Pustkowii Chaosu. W samym centrum mieli wielki, ośmiokątny stół z blatem wyrzeźbionym w wypiętrzoną i pomalowaną makietę co najmniej połowy Gór Środkowych, wraz z samą Spiżową Twierdzą wielkości pięści Bjarna a także błyszczącymi rzekami i małymi drzewkami, symbolizującymi ciągnący się od samych stóp gór las Drakwald. Leif z uśmichem zamachał ręką nad makietą, aby sprawdzić czy przypadkiem nie jest na tyle rzeczywista aby posiadać chmury.
- Wspaniałe... można by na tym rozegrać dobrą partyjkę Wojennego Obucha...
- Siedź cicho. Wuj przegląda właśnie mapy. - zrugał brata Thorrvald, rozwalony na sofie z ćwiekowanymi poręczami. Bjarn w istocie nurtował podane mu mapy i wykresy z najwyższą ciekawością, od czasu do czasu podając je towarzyszom. W końcu powiedzenie, że wszystko (a nawet wiele więcej) wie już z map otrzymanych potajemnie od króla Erika, mogłoby ujść za gruby nietakt.
- Ekhem. Masz już jakiś plan, Norsmenie ? - zabrzęczał metalicznie głos z przeciwnej strony stołu. Bjarn podciągnął się na tronie z czarnego hebanu z wyjącymi głowami demonów po bokach oparcia i rzekł: http://www.youtube.com/watch?v=IQb--hkEkIM
Po czym otrzymawszy rekwestowany napój wbił lodowate spojrzenie w przysadzistą postać. Stojący naprzeciw wojownik chaosu odziany był w pancerz barwy świeżo polerowanej stali, poza kilkoma nitami z gwiazdą chaosu i rogami na hełmie, pozbawiony ozdobników. Jak na wojownika bogów był niski nawet w wielkiej zbroi, lecz równocześnie dodatkowo przydawało mu to aury twardości i niewzruszonej aparycji góry. Stary kasztelan fortecy nie opuścił jej nawet, gdy uczynili tak jego bracia i teraz pozostawał niechętnie pod komendą Alphariusa.
- Kasztelanie Perturabo, oto mój plan... dziś moi chłopcy jeszcze sobie poużywają, ale od jutra przejmuję PEŁNIĘ dowodzenia z ramienia króla Norski. Skoro mam utrzymać tę zbieraninę pokrak i aktorów w jednym kawałku to środki muszą być doprawdy drastyczne. Olaf, Hrothgar! Weźmiecie piątkę ludzi i obstawicie bramę, tak że elfi kutas się nie przeciśnie. Einarrze, Thorlacu. Wraz z moimi bratankami i tuzinem innych ustalicie system wart i patroli na murach oraz basztach. Turo i Ivar Skald do głównej sali. Ty Turo masz dodatkowo mieć oko na kuchnię, a skald niech pilnuje sam siebie - to i tak dużo dla niego, niech sobie tam układa nowe sagi, ale jak zacznie rzęzić i rzępolić to młotem w łep!
Turo zaśmiał się basowo, lecz żelazny kasztelan pozostał niewzruszony pod stalową zbroją.
- A zbrojownia, dziedziniec i nasze dostawy zaopatrzenia ? - zapytał, kreśląc onitowanym paluchem linię wzdłuż dwóch zboczy góry.
- Ze zbrojownią to pewnie nie ufacie nam tak bardzo, że i tak nie pozwolili byście ustawić mi tam wojów. I dobrze, sam bym tak zrobił... zostawiam to jakimś twoim patałachom. Dopóki to jaszczurkowate bydle leży na dziedzińcu to i tak mało kto się odważy zaczynać burdę, jak będzie sprawiał problemy to krzycz "Fus ro dah" albo leć po elfa... albo lepiej po mnie. Zaczynam nabierać wprawy w zabijaniu gadów... poza tym dziedzińce będziemy mieć jak na dłoni z murów i wież, a Hrothgar może czasem wyjść z bramy. Co do tych idiotycznych karawan... Haakar! Wraz z Eigilem Berserkerem i trójką myśliwych z Jutsvall będziecie mieli podejście na oku od jutra. Donoście o wszystkim, co tylko wam się nie spodoba, każdym gównie zwierzoczłeka pod każdym chędożonym kamieniem... Batiathusowi oczywiście, żeby się czasem nie nudził... To tyle. Na ucztę, panowie! Dzisiaj obejrzymy pewnie pierwszy pojedynek... zabawę w niziołka i trolla! Ha! A od jutra zarabiamy na opinię najtwardszych sukinsynów świata i prawdomówność króla Erika... Rozpiera was kurwa duma ?!
- A, JAK WODZU! - zawołali z uśmiechami wojownicy, po czym wyszli chrzęszczącą kolczugami i powarkującą falą z wieży. Gdy Perturabo także odczłapał z hukiem młotów tłukących o kowadła w dół spiralnych schodów wraz ze swą świtą kultystów w czarnych napierśnikach i kolczastych hełmach, Bjarn splótł ręce pod brodą i oparłszy łokcie o krawędź stołu, miażdżąc niczym jakiś bóg kilkanaście drzewek wokół pojedynczego pagórka, zaśmiał się złowieszczo z twarzą skrytą w cieniu.
Stojący obok za tronem Asgeir także pozwolił sobie na uśmiech i odkrył zęby z wyrytymi w szkliwie runami.
- To było zbyt proste. Rozesłałeś ludzi co do jednego na stanowiska i jednocześnie zająłeś większość kultystów. Zostaliśmy prawie sami. Nasza misja idzie gładko jak po lodzie.
Bjarn wziął łyk parującej, brązowej cieczy z Arabii która jak odkrył, doskonale pomagała trzymać pedalskie łapy Morfeusza z dala od siebie.
- A ten blaszany łep jeszcze chwalił moje 'umiejętności taktyczne'... - sarknął z rozbawieniem Ingvarsson. - Olfarr i Ulfarr zajmą się tymczasem Areną, więc będziemy im pomagać jak tylko możemy - w końcu jest ciekawie doputy będą walczyć Norsmeni, a ci bliźniacy... walczą zajadle jak demony ze starych sag. Naprawdę nigdy czegoś takiego dotąd niewidziałem u zwykłych łupieżców...
- Widać ci dwaj jeszcze pokażą takim starym wyjadaczom jak my, coś nowego. Myślisz że wygrają ? - zapytał Asgier, podchodząc do paleniska. Bjarn wstał i sącząc powoli kawę skierował się do wyjścia.
- A ty w to wątpisz, starcze ?
****
Olfarr i Ulfarr z rozdziawionymi gębami oglądali Fortecę, kiedy tylko tu przybyli. Prawda, w środku gór, prawda otoczona mrokiem Drakwaldu, ale żeby ukryć taką twierdzę w środku Imperium południowców. Pewnie siły Chaosu musiały odrąbać sporo ciekawskich nosów, aby utrzymać w sekrecie jej położenie. "A teraz szlag to trafił." Pomyśleli obaj jednocześnie, spoglądając na Magnusa wychodzącego z sykiem i chrobotem ze swej komnaty. "Król Erik już nigdy tu nie przezimuje."
Od tamtego czasu spotkali się z panem twierdzy, który wywarł na nich swą prezencją raczej politowanie i zdziwienie, niż szacunek. Potem przegadali pół dnia z krzątającymi się po twierdzy Norsami i zwiedzali ponury kasztel, którego większa część wciąż pozostawała cicha i pogrążona w mroku. Nawet po przybyciu zawodników z ich hałaśliwym towarzystwem, życia nabrał zaledwie mały ułamek ogromu kompleksowych sal twierdzy. A to i tak tylko te, których nie skrywały iluzje lub tajemne przejścia. Potem obejrzeli arenę i wysłuchali pouczającej (jak wszystko co mówił do nich Bjarn w ich opinii) mowy i zaśmiali się nad rozpiską pierwszych walk. Kilka osób w głównej sali wciąż nie dowierzało temu, że walczą razem. Jednak nie czynili tego bynajmniej z chęci zdobycia nieuczciwej przewagi, to było dobre dla słabeuszy. Każdy z braci wiedział, że bez drugiego nie mógłby walczyć nawet w obronie własnego życia. Razem jednakże potrafili skruszyć mur tarcz i powalić największe z bestii, a złowrogie przeznaczenie i mało rozumiane przez Olfarra i Ulfarra moce pozwalaly im znieść baaardzo wiele.
- Że też musiałem dostać maga! MAGA! - zajęczał Aszkael, co zniekształcone echem pancerza brzmiało nad wyraz komicznie. - Znów pierdolony czarodziej i zero dobrej, sportowej rąbaniny... Wola Chaosu, wola Chaosu, z nią zawsze czekaj marnego losu... Ile w tym powiedzonku cholernej prawdy, ja jebie...
Wybraniec opuścił stalowy hełm na blat, rozbijając twarzą porcelanę i otaczając się pancernymi ramionami. Bliźniacy rzucili kilka słów pocieszenia i uśmiechnięci do siebie w myślach wstali od stołu, który regularnie oczyszczało ponad dwudziestu Norsmenów. Przemykająca jak cień demonica pociągnęła delikatnie palcem po umięśnionym ramieniu Ulfarra, po czym jeszcze zanim woj cokolwiek poczół, zamarła gdy jej dłoń ścisnęła jak imadło kolcza rękawica.
- Łapska precz od mojego brata, pomiocie Shornaala... - warknął ostrzegawczo, niczym pies Olfarr.
- Idź lepiej, do tego tam skalda. Śpiewał, że mu się podobasz. - kontynuował Ulfarr, pchając ją za rękę ku siedzącemu na stole grajkowi. Królik mogłaby przysiąc że jeszcze przed sekundą trzymał ją drugi z braci. Ivar, spojrzał na demonicę która znalazła się nagle centymetry od jego brody. Skald zasłonił się harfą, zbladł i spocił się, a następnie dygocąć, zaczął się dyskretnie odsuwać.
- Mhmm, lubię mężczyzn z instrumentami, zagrasz mi coś ? Może Pan Mannelig, prrrroszę... - skald jęknął i zaczął grać wspomnianą balladę (http://www.youtube.com/watch?v=qfXlHH0spzk), znosząc naruszenie przestrzeni osobistej jak chłostę namoczonym batogiem. Mają chwilę między akordami, przejechał palcem po gardle w stronę braci. Ci zarechotali i usłyszeli dzwony wzywające na walkę. Razem z całym tłumem zaszturmowali najlepsze miejsca wokół areny. Po drodze zagadnął ich Saito Kaneda, także zmierzający (jak w sumie wszyscy) na walkę.
- O czym jest ta wasza pieśń, którą ta kobieta kazała grać poecie ? - zapytał Nippończyk.
- O, to jest o jarlu z którym chce ożenić się górska demonica - Huldra. Ponieważ te diablice, jeśli w młodym wieku wychędoży człowiek mogą stać się zwykłymi dziewkami...
- ...i to kurewsko pięknymi. - podjął Ulfarr. - Więc tej na tym akurat zależy i aby zaćmić jarlowi ryzyko że jednak jest szansa że nie odczyni jej losu i to ona porwie go do domeny Chaosu, ofiarowuje mu przebogate dary...
- ...ale on odmawia i każe ją wywalić z dworu, bo jej prapradziad Neck, stary czart z gór kiedyś spalił wioskę jego prapraprapra przodkowi. Ona się obraża i rzuca na niego klątwę, po czym jarl Mannelig ginie. Koniec.
- I to nie wydaje wam się dziwne ? -zapytał poruszony Kaneda.
- Ani trochę. Na miejscu Manneliga sam bym się zgodził. - rzekł Olfarr z dziarskim uśmiechem. Po chwili dotarli na swe miejsca i otrzymali od służby przekąski oraz napoje.
- Obejrzy pan z nami walkę, panie Kaneda ? Byłoby fajnie... - rzucił Ulfarr, obserwując wkraczające na piach postacie.
- Czemu nie. Arigato.
Razem z samurajem obejrzeli niesamowite zwycięstwo niziołka i rozradowani (oraz rozśmieszeni do bólu żołądka) postanowili pójść do Farlina i oblać jego tryumf.
Kwatera Skrenqa składała się z trzech części: przestronnego przedsionka z kominkiem pełniącego zapewne funkcję salonu i oddzielającego pozostałe, pokoju dla Edwina oraz Farina, a także pomieszczenia na widok, którego Mistrz mutacji, aż zatarł ręce z radości. Gospodarze, przegotowali bowiem dla niego wielki pokój mogący pełnić zarówno funkcję sypialni jak i pracowni. Po jednej stronie stały wypełnione sianem klatki i zagrody idealne dla pupili skavena. Drugą zajmował wielki stół z przyczepiony do niego łańcuchami, na którym można było trzymać aktualne obiekty eksperymentów. W kącie stało jeszcze zwykłe łóżko, które w zupełności Skrenqowi wystarczało oraz mniejszy stolik pełen przyrządów chemicznych: wszelkiej maści kolb, wskaźników, probówek, a także spora ilość mikstur. Na ścianach zawieszono różnego rodzaju noże i narzędzie tortur, podobne do tych, które Szczurołap musiał zostawić w swojej pracowni w Maussillonie. Mimo początkowej euforii Skrenq zaczął się zastanawiać skąd kultyści wiedzieli dokładnie czego mu potrzeba. Jakby go znali.
Pokój jego towarzyszy był bardziej standardowy. Dwa gigantyczne, puchowe łóżko, a właściwie łoża zajmowały większość miejsca. Po ciężkiej wędrówce, był to prawdziwy szczyt luksusu. Do tego szafa na ubrania i szafka nocna. Większą część ściany zajmował wielki obraz przedstawiający bitwę rycerstwa najpewniej bretońskiego z bandą orków. Artysta bardzo dokładnie przedstawił okropieństwa takich starcia. Na pierwszym planie uwagę zwracał nadziany na lancę wielki wódz zielonoskórych, który mimo ran ucinał głowę jakiemuś rycerzowi. Gdzieś indziej oddział jazdy tratował gobliny, a w oddali troll obrzygiwał innego kawalerzystę. Jego twarz pozbawiona hełmu wyrażała takie cierpienie, że Edwin prawie natychmiast odwrócił się z niesmakiem.
Niedługo później przywódca norsmenów wygłosił przemowę idealną dla nowicjuszy ale dla bandy zabijaków bezsensowną i ogłoszono pierwsze walki, a zmęczona wędrówka kompania. Wróciła do kwatery się przespać. Następnego dnia Farin towarzyszył Skrenqowi na trybunach. Edwin zniknął gdzieś nad ranem i nie przybył na walkę. Krasnoluda ciekawiło co mogło zatrzymać rycerza.
Wynik walki był dla obu obojętny choć Farin z powodu wrodzonej u swojego ludu niechęci do trolli stawiał na niziołka. Jego bomby zapalające miały szansę zranić Ygga i uniemożliwić mu regenerację ale z racji nieprzewidywalności hobbista Farin nie mógł nawet przewidywać jak potoczy się walka.
A potoczy się dość wyrównanie. Szala zwycięstwa przechylała się to w jedną to w drugą stronę. Niezdarność i wielkość trolla w porównaniu do małego hobbita wzbudziły wśród widowni kilka salw śmiechów. Arogancja Farlina prawie pozbawiła go życia ale ostatecznie jego bomby zakończyły widowisko.
- Ładne fajerwerki. – mruknął pod nosem Farin opuszczając arenę
Pokój jego towarzyszy był bardziej standardowy. Dwa gigantyczne, puchowe łóżko, a właściwie łoża zajmowały większość miejsca. Po ciężkiej wędrówce, był to prawdziwy szczyt luksusu. Do tego szafa na ubrania i szafka nocna. Większą część ściany zajmował wielki obraz przedstawiający bitwę rycerstwa najpewniej bretońskiego z bandą orków. Artysta bardzo dokładnie przedstawił okropieństwa takich starcia. Na pierwszym planie uwagę zwracał nadziany na lancę wielki wódz zielonoskórych, który mimo ran ucinał głowę jakiemuś rycerzowi. Gdzieś indziej oddział jazdy tratował gobliny, a w oddali troll obrzygiwał innego kawalerzystę. Jego twarz pozbawiona hełmu wyrażała takie cierpienie, że Edwin prawie natychmiast odwrócił się z niesmakiem.
Niedługo później przywódca norsmenów wygłosił przemowę idealną dla nowicjuszy ale dla bandy zabijaków bezsensowną i ogłoszono pierwsze walki, a zmęczona wędrówka kompania. Wróciła do kwatery się przespać. Następnego dnia Farin towarzyszył Skrenqowi na trybunach. Edwin zniknął gdzieś nad ranem i nie przybył na walkę. Krasnoluda ciekawiło co mogło zatrzymać rycerza.
Wynik walki był dla obu obojętny choć Farin z powodu wrodzonej u swojego ludu niechęci do trolli stawiał na niziołka. Jego bomby zapalające miały szansę zranić Ygga i uniemożliwić mu regenerację ale z racji nieprzewidywalności hobbista Farin nie mógł nawet przewidywać jak potoczy się walka.
A potoczy się dość wyrównanie. Szala zwycięstwa przechylała się to w jedną to w drugą stronę. Niezdarność i wielkość trolla w porównaniu do małego hobbita wzbudziły wśród widowni kilka salw śmiechów. Arogancja Farlina prawie pozbawiła go życia ale ostatecznie jego bomby zakończyły widowisko.
- Ładne fajerwerki. – mruknął pod nosem Farin opuszczając arenę
[Dobry tekst, trzymał w napięciu To ja piszę postać na kolejną Arenę ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Hobbit obudził się w swoim łóżku. Nad nim stała jakaś postać. Na początku wzrok niziołka był zamglony i nie rozpoznał jej.
- Gandalf?? To ty??
- Nie porąbańcu!! To ja Bjarn!!
Farlin powoli odzyskiwał świadomość. Jego prawa połowa od głowy do pasa była zabandażowana.
- Miałeś cholerne szczęście. Ten troll prawie zarzygał cię na śmierć.
Malec uśmiechnął się pod nosem. -Prawie.. To bardzo dobre słowo.
- Medycy i czarodzieje uleczyli twoje rany i zrekonstruowali prawą rękę. Jednak na prawej części twarzy zostanie ci blizna od poparzeń. Nie smuć się jednak, blizna to duma dla wojownika.
- Nie obchodzi mnie to, że będę miał bliznę na twarzy. Wychrypiał hobbit.
Następnie z wielkim bólem wstał.
Bjarn zdębiał. - Kretynie!! Nie powinieneś jeszcze wstawać!!
Farlin nic nie odpowiedział, ubrał się i wyszedł. Trzydzieści minut później był znowu na arenie. Szukał jednej rzeczy, która go zaintrygowała podczas walki. Pierścienia.
Po kwadransie odnalazł łańcuch wraz z nim. Schylił się i podniósł go. Elfickie runy, które żarzyły się na nim podczas walki już prawie zniknęły. Malec kucnął i położył go sobie na rękę.
Jego oczy rozszerzyły się. Był wstanie powiedzieć tylko jedno.
- My precious!!
W jego ciało wstąpiły na nowo siły, ból osłabł. Szybko wstał i rozejrzał się dookoła. Nikt go nie widział. W pośpiechu zawiesił pierścień na łańcuszku i schował go pod ubraniem.
- Teraz czas się schlać i najeść. Po tych słowach ruszył do sali biesiadnej. Słońce powoli już zachodziło.
- Gandalf?? To ty??
- Nie porąbańcu!! To ja Bjarn!!
Farlin powoli odzyskiwał świadomość. Jego prawa połowa od głowy do pasa była zabandażowana.
- Miałeś cholerne szczęście. Ten troll prawie zarzygał cię na śmierć.
Malec uśmiechnął się pod nosem. -Prawie.. To bardzo dobre słowo.
- Medycy i czarodzieje uleczyli twoje rany i zrekonstruowali prawą rękę. Jednak na prawej części twarzy zostanie ci blizna od poparzeń. Nie smuć się jednak, blizna to duma dla wojownika.
- Nie obchodzi mnie to, że będę miał bliznę na twarzy. Wychrypiał hobbit.
Następnie z wielkim bólem wstał.
Bjarn zdębiał. - Kretynie!! Nie powinieneś jeszcze wstawać!!
Farlin nic nie odpowiedział, ubrał się i wyszedł. Trzydzieści minut później był znowu na arenie. Szukał jednej rzeczy, która go zaintrygowała podczas walki. Pierścienia.
Po kwadransie odnalazł łańcuch wraz z nim. Schylił się i podniósł go. Elfickie runy, które żarzyły się na nim podczas walki już prawie zniknęły. Malec kucnął i położył go sobie na rękę.
Jego oczy rozszerzyły się. Był wstanie powiedzieć tylko jedno.
- My precious!!
W jego ciało wstąpiły na nowo siły, ból osłabł. Szybko wstał i rozejrzał się dookoła. Nikt go nie widział. W pośpiechu zawiesił pierścień na łańcuszku i schował go pod ubraniem.
- Teraz czas się schlać i najeść. Po tych słowach ruszył do sali biesiadnej. Słońce powoli już zachodziło.
Ostatnio zmieniony 12 sty 2014, o 18:56 przez Matis, łącznie zmieniany 1 raz.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Nawet nie pamiętam kiedy zmógł mnie sen. Następnego dnia byliśmy już na miejscu, monumentalny budynek górował swoim majestatem nad całą okolicą, choć nie dorównywał on elfickiej architekturze miał w sobie to "coś", co sprawiało, że budził w przybyłych niepokój.
Zostaliśmy przywitani nieco bardziej efektywnie niż w Mieście Białego Wilka, tym razem oprócz strażników wyszła cała delegacja. Po krótkiej uczcie i przemowie, zostaliśmy rozlokowani do pokojów. Ja dostałem przydział, nieopodal Menthusa. Co było mi na rękę, warto od czasu do czasu przeprowadzić jakąś rozmowę. Tym bardziej, że Zamieć we wszystkich mieszkańcach dworu, znajdowała coś złego. Jak twierdziła, Śmierdzi tu spiskiem. Nasz pokój był całkiem sporawy, ładnie wykonane łoże z mahoniu, zdobione pięknie wygrawerowanymi runami. Szafa, komoda i szafka nocna wykonane w tym samym stylu, oraz sporawy tapczan wykonany chyba, przez moich rodaków. Sądząc po dokładności rzecz jasna. Mały kominek, nad którym wisiał obraz Świętego Lasu. Klimatycznie. Cała nasza trójka była zadowolona, a szczególnie Anna. Dostaliśmy nowe szaty, a ja przy pomocy tutejszego kowala, skompletowałem lekki pancerz, wykonałem w jego kuźni kilkadziesiąt grotów i naostrzyłem zdobyte ostrza.
Dwie pierwsze walki wydawały się ciekawe. Przeprowadziłem na ten temat ożywioną dyskusję z Anną i wilczycą. Obie miały dużo do powiedzenia, Anna zostawała przy trollu, zaś Zamieć przy hobbicie. Chcąc nie chcąc zgodziłem się z Zamiecią i poszedłem obstawić wyniki do tutejszego bukmachera. Na Ygga stawiała zdecydowana większość, ale przeczucia mojej przyjaciółki zawsze się sprawdzają. Postawiłem więc, wszystko co miałem na Farlina.
Gdy wraz z Anną i Zamiecią znaleźliśmy się na widowni, wszyscy zawodnicy byli już na miejsc. Machnięciem dłoni przywitałem się ze wszystkim i przystanąłem obok Saito i Menthusa.
-Zapowiada się ciekawa walka.- westchnąłem przyglądając się wchodzącym na arenę "gladiatorom".
-WieRkość nie ma tu znaczenia.- zauważył ronin, obserwując każdy krok hobbita.- FarRin jest szybki, zwinny a przy tym inteRigentny. Ygg nie będzie miał z nim łatwego zwycięstwa. Methus zgodził się z nim zaledwie przytakując. Anna szturchnęła mnie i wskazała na Iskrę, która znów była w cholernie złym nastroju. Zamieć zajęła miejsce obok mnie i warknęła, kończąc rozmowy. Walka się rozpoczęła.
Tak jak się spodziewałem była wyrównana, hobbit braki destrukcyjnej siły nadrabiał zwinnością. Zadawał cios za ciosem. Uchwyciłem każdy jego ruch i wiedziałem teraz na co go stać w walce na śmierć i życie. Wilczyca, spojrzała na organizatora, potem na mnie. Wciąż coś ją niepokoiło. Ale starcie trwało i osiągało swój punkt krytyczny. Troll ze sztyletem wbitym w oko, ruszył wściekle na Farlina, który wcześniej przeleciał przez pół areny jak strzępek rzuconego papieru. Większość myślała, że to jego koniec. Ale nie nasza piątka. Szturchnąłem Menthusa, gdy hobbit się podniósł i uśmiechnąłem się tryumfalnie do Anny. Nie wspomniałem wcześniej, że i z nią miałem pewien zakład... Ale wracając, Ygg po prostu wybuchł. Walka sie zakończyła. A my za namową Olfa i Ulfa, udaliśmy się do hobbita by opić jego zwycięstwo.
-Trzeba mu przyznać niesamowita walka
Zostaliśmy przywitani nieco bardziej efektywnie niż w Mieście Białego Wilka, tym razem oprócz strażników wyszła cała delegacja. Po krótkiej uczcie i przemowie, zostaliśmy rozlokowani do pokojów. Ja dostałem przydział, nieopodal Menthusa. Co było mi na rękę, warto od czasu do czasu przeprowadzić jakąś rozmowę. Tym bardziej, że Zamieć we wszystkich mieszkańcach dworu, znajdowała coś złego. Jak twierdziła, Śmierdzi tu spiskiem. Nasz pokój był całkiem sporawy, ładnie wykonane łoże z mahoniu, zdobione pięknie wygrawerowanymi runami. Szafa, komoda i szafka nocna wykonane w tym samym stylu, oraz sporawy tapczan wykonany chyba, przez moich rodaków. Sądząc po dokładności rzecz jasna. Mały kominek, nad którym wisiał obraz Świętego Lasu. Klimatycznie. Cała nasza trójka była zadowolona, a szczególnie Anna. Dostaliśmy nowe szaty, a ja przy pomocy tutejszego kowala, skompletowałem lekki pancerz, wykonałem w jego kuźni kilkadziesiąt grotów i naostrzyłem zdobyte ostrza.
Dwie pierwsze walki wydawały się ciekawe. Przeprowadziłem na ten temat ożywioną dyskusję z Anną i wilczycą. Obie miały dużo do powiedzenia, Anna zostawała przy trollu, zaś Zamieć przy hobbicie. Chcąc nie chcąc zgodziłem się z Zamiecią i poszedłem obstawić wyniki do tutejszego bukmachera. Na Ygga stawiała zdecydowana większość, ale przeczucia mojej przyjaciółki zawsze się sprawdzają. Postawiłem więc, wszystko co miałem na Farlina.
Gdy wraz z Anną i Zamiecią znaleźliśmy się na widowni, wszyscy zawodnicy byli już na miejsc. Machnięciem dłoni przywitałem się ze wszystkim i przystanąłem obok Saito i Menthusa.
-Zapowiada się ciekawa walka.- westchnąłem przyglądając się wchodzącym na arenę "gladiatorom".
-WieRkość nie ma tu znaczenia.- zauważył ronin, obserwując każdy krok hobbita.- FarRin jest szybki, zwinny a przy tym inteRigentny. Ygg nie będzie miał z nim łatwego zwycięstwa. Methus zgodził się z nim zaledwie przytakując. Anna szturchnęła mnie i wskazała na Iskrę, która znów była w cholernie złym nastroju. Zamieć zajęła miejsce obok mnie i warknęła, kończąc rozmowy. Walka się rozpoczęła.
Tak jak się spodziewałem była wyrównana, hobbit braki destrukcyjnej siły nadrabiał zwinnością. Zadawał cios za ciosem. Uchwyciłem każdy jego ruch i wiedziałem teraz na co go stać w walce na śmierć i życie. Wilczyca, spojrzała na organizatora, potem na mnie. Wciąż coś ją niepokoiło. Ale starcie trwało i osiągało swój punkt krytyczny. Troll ze sztyletem wbitym w oko, ruszył wściekle na Farlina, który wcześniej przeleciał przez pół areny jak strzępek rzuconego papieru. Większość myślała, że to jego koniec. Ale nie nasza piątka. Szturchnąłem Menthusa, gdy hobbit się podniósł i uśmiechnąłem się tryumfalnie do Anny. Nie wspomniałem wcześniej, że i z nią miałem pewien zakład... Ale wracając, Ygg po prostu wybuchł. Walka sie zakończyła. A my za namową Olfa i Ulfa, udaliśmy się do hobbita by opić jego zwycięstwo.
-Trzeba mu przyznać niesamowita walka
Walka się skończyła, a wynik bardzo zadowolił Galretha. Gdyby przyszło mu walczyć z niziołkiem w następnej rundzie uważał, że poradzi sobie z unikaniem zabójczych petard. To właśnie z trollem miałby większe problemy. Nie miał w przeciwieństwie do Farlina do dyspozycji ognia, który zatrzymał by regeneracje potwora. Poza oczywistymi zaletami takiego wyniku dla niego samego, assasyn cieszył się ze śmierci Ygga. Im mniej takich bezrozumnych stworzeń stąpało po ziemi tym lepiej. Marnowały tylko powietrze. Następną walką miał być pojedynek Aszkaela i orkowego szamana. W tym przypadku bezsprzecznie kibicował wybrańcowi chaosu. Jeśli nie będzie musiał walczyć z magiem, będzie się wyłącznie cieszył. Najlepiej by było gdyby się pozabijali nawzajem. Duża część zawodników zdawała się wybierać na jakąś popijawę, ale on Galreth postanowił ponudzić się sam we własnym pokoju.
Magnus siedział na trybunach z założonymi rękoma i obserwował widownię. Przez długi czas przyglądał się loży organizatorów z intrygującym go przywdócą sekty i okutym w stal wojowniku Chaosu. Resztę Areny zajmowali sami zawodnicy i ich towarzysze oraz dosłownie garstka róźnie ubranych kultystów co bardzo zdziwiło inkwizytora. Zdziwiła go pustka. Areny Śmierci to prawie zawsze były chętnie odwiedzane turnieje z sporym tłumem gości ,co wiązało sie również z ludźmi wszelkiego autoramentu chcących na tym zarobić.
-Jestem ,mistrzu!- zameldował się Reiner siadając obok Von Bittenberga z miską ciastek oraz dwoma butelkami wina. Jedną z nich wręczył Wielkiemu Inkwizytorowi ,który natychmiast ją odkorkował i pociągnął łyk ,po czym odetchnął i mruknął -Gdzie masz kapelusz?-
-Może się to wydać dziwne ,ale użyłem go do zastraszenia jednego z wazniejszych kultystów...- odparł uczeń przegryzając ciastko.
-Co?! Czego was uczą w tych szkołach...- parsknął Magnus ,po czym zmienił temat -Przyjrzyj się dobrze... co cię dziwi?-
Poparzony łowca czarownic rozejrzał się wokół. Dokładnie przemyślał odpowiedź ,gdyż pamiętał co nastąpiło po balu w Middenheim ,gdy Magnus zadał mu podobne pytanie. Po chwili Reiner odparł -Pusto tu...-
Von Bittenberg uśmiechnął się sztucznie i skinął głową -Ano pusto... byłeś na Arenie Śmierci i wiesz co to za siedlisko motłochu... a tu jest pusto...- wtedy rozległ sie gong i Magnus wstał odruchowo siegajac po coś do płaszcza ,ale kiedy usłyszał okrzyki niektórych zawodników witajacych walczących usiadł. Eisenwald zdziwił sie zachowaniem mistrza ,jednak podejrzewał ,że jest to jakaś pozostałość po Arenie Smierci w której walczył Von Bittenberg.
************
Walka zakończyła się i Magnus z uczniem dołączyli do nielicznych ,którzy oklaskiwali zwycięzcę. Na jednym z kamiennych siedzisk stał Bjarn bjąc mocno brawo. Magnus spotkał się z nim wzrokiem i oboje uśmiechneli się półgębkiem wspominając walkę ,która odbyła się wiele lat temu ,walkę Kiliana. -Idź do pokoju ,Reiner... i weź nowy kapelusz... ja muszę zamienić parę słów z Bjarnem...-
-Na jaki temat mistrzu?- zapytał odruchowo uczeń ,Magnus odwrócił się i spojrzał na niego ,po czym odparł srogo -Na temat Alphariusa... póki co tylko on go spotkał osobiście...-
-Jestem ,mistrzu!- zameldował się Reiner siadając obok Von Bittenberga z miską ciastek oraz dwoma butelkami wina. Jedną z nich wręczył Wielkiemu Inkwizytorowi ,który natychmiast ją odkorkował i pociągnął łyk ,po czym odetchnął i mruknął -Gdzie masz kapelusz?-
-Może się to wydać dziwne ,ale użyłem go do zastraszenia jednego z wazniejszych kultystów...- odparł uczeń przegryzając ciastko.
-Co?! Czego was uczą w tych szkołach...- parsknął Magnus ,po czym zmienił temat -Przyjrzyj się dobrze... co cię dziwi?-
Poparzony łowca czarownic rozejrzał się wokół. Dokładnie przemyślał odpowiedź ,gdyż pamiętał co nastąpiło po balu w Middenheim ,gdy Magnus zadał mu podobne pytanie. Po chwili Reiner odparł -Pusto tu...-
Von Bittenberg uśmiechnął się sztucznie i skinął głową -Ano pusto... byłeś na Arenie Śmierci i wiesz co to za siedlisko motłochu... a tu jest pusto...- wtedy rozległ sie gong i Magnus wstał odruchowo siegajac po coś do płaszcza ,ale kiedy usłyszał okrzyki niektórych zawodników witajacych walczących usiadł. Eisenwald zdziwił sie zachowaniem mistrza ,jednak podejrzewał ,że jest to jakaś pozostałość po Arenie Smierci w której walczył Von Bittenberg.
************
Walka zakończyła się i Magnus z uczniem dołączyli do nielicznych ,którzy oklaskiwali zwycięzcę. Na jednym z kamiennych siedzisk stał Bjarn bjąc mocno brawo. Magnus spotkał się z nim wzrokiem i oboje uśmiechneli się półgębkiem wspominając walkę ,która odbyła się wiele lat temu ,walkę Kiliana. -Idź do pokoju ,Reiner... i weź nowy kapelusz... ja muszę zamienić parę słów z Bjarnem...-
-Na jaki temat mistrzu?- zapytał odruchowo uczeń ,Magnus odwrócił się i spojrzał na niego ,po czym odparł srogo -Na temat Alphariusa... póki co tylko on go spotkał osobiście...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[LOL do potęgi entej https://m.facebook.com/bjorn.ingvarsson ... 20332&_rdr ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN