[ Myślałem, że bardziej Baraka z Mortal Kombat Dziś coś wrzucę, bo sesja zakończona więc jest czas ]Klafuti pisze:[Alba to gość z teledysku Meshuggah ]
ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Reiner w końcu obudził się po nokaucie Magnusa. Nos bolał go okropnie ,jednak widział że nie jest złamany. Wstał z desek komnaty podnosząc kapelusz i ujrzał siedzącego za dębowym biurkiem Magnusa. Jego mistrz pisał coś szybko na kartce papieru obok któej stał pusty kielich po winie. -Wreszcie wstałeś...- rzekł ozięble Magnus. Eisenwald przemilczał to i zapytał -Co teraz ,wielki inkwizytorze?-
Von Bittenebrg przerwał pisanie i podniósł wzrok na ucznia -Batiathus zawiódł... czas dać świadectwo... ale jego jeszcze potrzebujemy... -
******************************
Młody kultysta szedł szybko korytarzem. Wezwali go na "Rozmowę z czarodziejką" ,ale czego od niego chcieli? Zajmuje się jedynie profanacja ksiąg Sigmara... no i w wolnej chwili hobbystycznie ksiąg Ulryka. Nagle poczuł szarpnięcie i ktoś przygwoździł go do ściany.
-Gdzie idziesz?- kultysta usłyszał głos i poczuł zimny oddech oprawcy.
-Wy mi kazaliście tu przyjść!- wykrzyknął próbując się wyszarpnąć ,ale zimna stal an jego szyi ostudziła jego zapał. Wtedy poczuł strach.Wiedział do czego kult jest zdolny ,ale nie widział powodu.
-Kurna! Kazaliście mi iść na rozmowe do czarodziejki! A teraz mnie napadacie?- warknął i odwrócił sie gwałtownie. Jęknął widząc mężczyznę w kapeluszu ,któego poparzona twarz oświetlał płomień świecy. Nie zdążył nic dodać ,kiedy ostrze gładko weszło w jego szyje. Reiner widział jak uchodzi z niego życie ,po czym pada bezwładnie pod jego nogami. Łowca czarownic wytarł zakrawiony nóż i ruszył dalej analizując usłyszane przed chwilą słowa.
******************************
-E! Fritz! Podaj "ale"- mruknął łysy karzeł siedzący na skrzyni. Na przeciwko niego siedział inny ,ale o wiele wyższy mężczyzna z rudą brodą. Siedzili w małymciemnym pomieszczeniu pełnym beczek ze śledziami. Był to zamkowy skład owego produktu. Fritz sięgnął pod kubrak i wyciągnął bukłak. -Najpierw ja!- warknął i pociągnął długi łyk. Wtedy usłyszeli jakiś krzyk i ktoś gwałownie otworzył drzwi. Fritz rzucił bukłak widząc kultystę i jęknął -My nic nie piliśmy!- przestraszony karzeł dostrzegł po chwili ,że na twarzy przybyłego kultysty gości jeszcze większy strach niż u nich. -Morda!- jęknął i przystawił ucho do drzwi.
Wtedy usłyszeli narastający hałas. Jakby ktoś uderzał żelaznym młotem w kamień. Kultysta wiedział doskonale co to było... kroki.
Nagle ustały i rozległ się chrypowaty głos -Sigmar sit mihu lux!-
Kultysta nie zdążył nawet odskoczyć od drzwi kiedy zostały wyważone potężnym kopemi w ich miejsce pojawił się Wielki Inkwizytor.
-Jesteśmy niewinni!- wrzasnął przerażony Fritz. Magnus podniósł rękę i warknął -Każdy jest winny...- po czym słychać było syk i spod żelaznej rękawicy buchnął strumień ognia stawiajac wszystko w płomieniach. Von Bittenberg patrzył przez chwilę na wrzeszczących i rzucajacych się skazańców wśród płonących beczek po czym wyszedł odmawiajac modlitwę do Sigmara.
***************************
-Na chwałę Khorna! Niech ogarnie nas siła!- wykrzyknął stary kultysta w fioletowej szacie stojąc na orunowanym piedestale przed ósemką klęczących przed nim innych kultystów. Każdy z nich trzymał symbol jednego z czterech głónych bogów Chaosu. Starzec nie posiadał symbolu ,jednak stał przed otwartą księgą odczytujac werstety. Wszyscy przebywali w pomieszczeniu oświetlonym bardzo wieloma świecami ,a na podłodze widać było narysowaną czerwona cieczą gwiazdą Chaosu. Każdy klęczał na jednym z jej ramion ,a prowadzący stał po środku.
-Na chwałę Khorna!- odparła czwórka
-Na chwałę Nurgla! Niech ogarnie nas odporność!- wykrzyknął stary kultysta unosząc ręcę.
-Na chwałę Nurgla!- odparłą reszta donoście.
Nagle usłyszeli charaktersytyczny dźwięk otwieranych drzwi i wpuszczony silny podmóch zgasił wiele świec. Wszyscy spojrzeli w mrok.Stary kulstysta warknął srogo -Kto przeszkadza w ceremoni?! Zaraz zginiesz zuchwalcze!-
-Na chwałę Sigmara...- rozległ się donośny głos -Niech ogarnie was śmierć...-
[Kilka godzin i kilka wizyt wśód mieszkańców zamku później]
Reiner podszedł do Magnusa stojacego na blankach.
-Ilu?- zapytał chłodno Magnus. Reiner po chwili odparł -Dwóch... a ty mistrzu?-
Von Bittenberg uśmiechnął się złowieszczo i nie odpowiedział na pytanie kierując się w stronę wieży.
-Mistrzu?- zapytał cicho Reiner ,ale tego Magnus już nie usłyszał
Von Bittenebrg przerwał pisanie i podniósł wzrok na ucznia -Batiathus zawiódł... czas dać świadectwo... ale jego jeszcze potrzebujemy... -
******************************
Młody kultysta szedł szybko korytarzem. Wezwali go na "Rozmowę z czarodziejką" ,ale czego od niego chcieli? Zajmuje się jedynie profanacja ksiąg Sigmara... no i w wolnej chwili hobbystycznie ksiąg Ulryka. Nagle poczuł szarpnięcie i ktoś przygwoździł go do ściany.
-Gdzie idziesz?- kultysta usłyszał głos i poczuł zimny oddech oprawcy.
-Wy mi kazaliście tu przyjść!- wykrzyknął próbując się wyszarpnąć ,ale zimna stal an jego szyi ostudziła jego zapał. Wtedy poczuł strach.Wiedział do czego kult jest zdolny ,ale nie widział powodu.
-Kurna! Kazaliście mi iść na rozmowe do czarodziejki! A teraz mnie napadacie?- warknął i odwrócił sie gwałtownie. Jęknął widząc mężczyznę w kapeluszu ,któego poparzona twarz oświetlał płomień świecy. Nie zdążył nic dodać ,kiedy ostrze gładko weszło w jego szyje. Reiner widział jak uchodzi z niego życie ,po czym pada bezwładnie pod jego nogami. Łowca czarownic wytarł zakrawiony nóż i ruszył dalej analizując usłyszane przed chwilą słowa.
******************************
-E! Fritz! Podaj "ale"- mruknął łysy karzeł siedzący na skrzyni. Na przeciwko niego siedział inny ,ale o wiele wyższy mężczyzna z rudą brodą. Siedzili w małymciemnym pomieszczeniu pełnym beczek ze śledziami. Był to zamkowy skład owego produktu. Fritz sięgnął pod kubrak i wyciągnął bukłak. -Najpierw ja!- warknął i pociągnął długi łyk. Wtedy usłyszeli jakiś krzyk i ktoś gwałownie otworzył drzwi. Fritz rzucił bukłak widząc kultystę i jęknął -My nic nie piliśmy!- przestraszony karzeł dostrzegł po chwili ,że na twarzy przybyłego kultysty gości jeszcze większy strach niż u nich. -Morda!- jęknął i przystawił ucho do drzwi.
Wtedy usłyszeli narastający hałas. Jakby ktoś uderzał żelaznym młotem w kamień. Kultysta wiedział doskonale co to było... kroki.
Nagle ustały i rozległ się chrypowaty głos -Sigmar sit mihu lux!-
Kultysta nie zdążył nawet odskoczyć od drzwi kiedy zostały wyważone potężnym kopemi w ich miejsce pojawił się Wielki Inkwizytor.
-Jesteśmy niewinni!- wrzasnął przerażony Fritz. Magnus podniósł rękę i warknął -Każdy jest winny...- po czym słychać było syk i spod żelaznej rękawicy buchnął strumień ognia stawiajac wszystko w płomieniach. Von Bittenberg patrzył przez chwilę na wrzeszczących i rzucajacych się skazańców wśród płonących beczek po czym wyszedł odmawiajac modlitwę do Sigmara.
***************************
-Na chwałę Khorna! Niech ogarnie nas siła!- wykrzyknął stary kultysta w fioletowej szacie stojąc na orunowanym piedestale przed ósemką klęczących przed nim innych kultystów. Każdy z nich trzymał symbol jednego z czterech głónych bogów Chaosu. Starzec nie posiadał symbolu ,jednak stał przed otwartą księgą odczytujac werstety. Wszyscy przebywali w pomieszczeniu oświetlonym bardzo wieloma świecami ,a na podłodze widać było narysowaną czerwona cieczą gwiazdą Chaosu. Każdy klęczał na jednym z jej ramion ,a prowadzący stał po środku.
-Na chwałę Khorna!- odparła czwórka
-Na chwałę Nurgla! Niech ogarnie nas odporność!- wykrzyknął stary kultysta unosząc ręcę.
-Na chwałę Nurgla!- odparłą reszta donoście.
Nagle usłyszeli charaktersytyczny dźwięk otwieranych drzwi i wpuszczony silny podmóch zgasił wiele świec. Wszyscy spojrzeli w mrok.Stary kulstysta warknął srogo -Kto przeszkadza w ceremoni?! Zaraz zginiesz zuchwalcze!-
-Na chwałę Sigmara...- rozległ się donośny głos -Niech ogarnie was śmierć...-
[Kilka godzin i kilka wizyt wśód mieszkańców zamku później]
Reiner podszedł do Magnusa stojacego na blankach.
-Ilu?- zapytał chłodno Magnus. Reiner po chwili odparł -Dwóch... a ty mistrzu?-
Von Bittenberg uśmiechnął się złowieszczo i nie odpowiedział na pytanie kierując się w stronę wieży.
-Mistrzu?- zapytał cicho Reiner ,ale tego Magnus już nie usłyszał
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Drugni, pijany jak siedem nieszczęść, szedł korytarzem Spiżowej Fortecy, zataczając się potężnie. Mijał stare, plugawe gobeliny, na sam widok których pierwszy lepszy inkwizytor dostałby ataku apopleksji. Przechodził obok wielkich, zakratowanych okien z czerwonymi szybami, które rzucały upiorne światło na czarne, kamienne ściany. Od czasu do czasu spotykał też jakiegoś samotnego, zakapturzonego kultystę. Ci jednak zawsze schodzili mu z drogi, wychodząc z założenia, że lepiej nie drażnić nawalonego w sztok krasnoluda. Drugni zaś, cały czas wytrwale walcząc z grawitacją, kierował się ku swojej komnacie.
A wszędzie wokół kwitła konspiracja.
Zabójca mógłby udać, że nie widzi, jak młody Norsmen Leif biega po zamku z mieczem w ręku i mordem w oczach. Zignorować fakt, że pewna młoda kobieta od czasu do czasu intensywnie mu się przygląda, jakby chciała wejść mu do głowy i poczytać w myślach. Że Magnus i jego poparzony koleżka kombinują, spiskują i mordują ile wlezie, byleby osiągnąć swoje tajemnicze cele. Mógłby nie zastanawiać się nad tym, że spokojne zazwyczaj oblicze Saito wykrzywia się w grymasie nienawiści za każdym razem, gdy widzi jakiegoś korsarza Mrocznych Elfów. Albo że nawet jego rodak Farin zdawał się działać w interesach kogoś większego, posuwając się nawet do aliansu z plugawym skavenem.
Chciał udawać, że nie widzi tego wszystkiego. Ale nie mógł. Wbrew pozorom był całkiem bystrym Dawim i czasami rozumiał więcej niźli się zdawało co poniektórym ignorantom. Rzecz w tym, że będąc Zabójcą skoncentrowanym na poszukiwaniu swego chwalebnego końca, nie chciał pakować się w żadne afery. Co, jak na razie, wychodziło mu raczej kiepsko.
Najpierw w miasteczku Blutfurt zabił jakiegoś bogatego szlachcica, który na chwilę przed śmiercią groził mu swoim potężnym ojcem i innymi szeroko pojętymi koneksjami. Od tamtego czasu prawie zapomniał o tej przygodzie, dopiero nadmiar wolnego czasu w Spiżowej Fortecy skłonił go do przemyśleń na ten temat. Czemu ten typek i jego obstawa szukali zarobku zabijając potwory po wsiach, skoro byli ubrani w najdroższe zbroje płytowe ? I po jasną cholerę poszli do lasu mścić się na Zabójcy ? Wiadomo, sprzątnął im nagrodę sprzed nosa, ale potem przecież sami powiedzieli, że zadowoliliby się tylko wiktem i opierunkiem w miasteczku. Dziwne. I podejrzane.
Po Blutfurt Drugni przybył o Middenheim, gdzie czekały go same kłopoty. Najpierw nieświadomie wziął udział w spaleniu najpopularniejszej karczmy w mieście, przez co lokalna ludność szczerze znienawidziła jego i resztę zawodników. Potem była uczta u Freihoffa zakończona masakrą, zarówno napastników jak i kompletnie niewinnych gości hrabiego. Następnie Drugni musiał przerąbać się przez miasto, które nagle zwróciło się przeciwko niechcianym gościom. No i na koniec trafił tutaj, do prawdziwego gniazda węży. To musiało skończyć się źle.
Gdy tak szedł i rozmyślał, pomylił drogi i niechcący wylazł na dziedziniec. Było już dobrze po północy, więc wokół nie było żywej duszy. Krasnolud postanowił wykorzystać okazję i dyskretnie odlać się pod murem.
Gdy był w trakcie załatwiania potrzeby, zauważył coś dziwnego. Mianowicie samotną, obdartą kobietę, wychodząca z czegoś na kształt piwniczki. Nie, zaraz, ona nie była sama. Zabójca po dłuższej chwili zauważył, że towarzyszył jej blady, ubrany na czarno mężczyzna. Gdyby nie jego koleżanka, Drugni w życiu nie wypatrzyłby go wśród cieni zalegających na dziedzińcu. Poruszał się cicho niczym pająk podchodzący swoją ofiarę. Widać było, że w ciemności czuł się jak ryba w wodzie.
Krasnolud zapiął spodnie i ruszył z powrotem do zamku. Nie miał ochoty zastanawiać się nad tożsamością tajemniczego jegomościa, tym bardziej, że był pijany. Poszedł więc do swojej komnaty, rzucił się na wyrko i zasnął snem sprawiedliwego.
A wszędzie wokół kwitła konspiracja.
Zabójca mógłby udać, że nie widzi, jak młody Norsmen Leif biega po zamku z mieczem w ręku i mordem w oczach. Zignorować fakt, że pewna młoda kobieta od czasu do czasu intensywnie mu się przygląda, jakby chciała wejść mu do głowy i poczytać w myślach. Że Magnus i jego poparzony koleżka kombinują, spiskują i mordują ile wlezie, byleby osiągnąć swoje tajemnicze cele. Mógłby nie zastanawiać się nad tym, że spokojne zazwyczaj oblicze Saito wykrzywia się w grymasie nienawiści za każdym razem, gdy widzi jakiegoś korsarza Mrocznych Elfów. Albo że nawet jego rodak Farin zdawał się działać w interesach kogoś większego, posuwając się nawet do aliansu z plugawym skavenem.
Chciał udawać, że nie widzi tego wszystkiego. Ale nie mógł. Wbrew pozorom był całkiem bystrym Dawim i czasami rozumiał więcej niźli się zdawało co poniektórym ignorantom. Rzecz w tym, że będąc Zabójcą skoncentrowanym na poszukiwaniu swego chwalebnego końca, nie chciał pakować się w żadne afery. Co, jak na razie, wychodziło mu raczej kiepsko.
Najpierw w miasteczku Blutfurt zabił jakiegoś bogatego szlachcica, który na chwilę przed śmiercią groził mu swoim potężnym ojcem i innymi szeroko pojętymi koneksjami. Od tamtego czasu prawie zapomniał o tej przygodzie, dopiero nadmiar wolnego czasu w Spiżowej Fortecy skłonił go do przemyśleń na ten temat. Czemu ten typek i jego obstawa szukali zarobku zabijając potwory po wsiach, skoro byli ubrani w najdroższe zbroje płytowe ? I po jasną cholerę poszli do lasu mścić się na Zabójcy ? Wiadomo, sprzątnął im nagrodę sprzed nosa, ale potem przecież sami powiedzieli, że zadowoliliby się tylko wiktem i opierunkiem w miasteczku. Dziwne. I podejrzane.
Po Blutfurt Drugni przybył o Middenheim, gdzie czekały go same kłopoty. Najpierw nieświadomie wziął udział w spaleniu najpopularniejszej karczmy w mieście, przez co lokalna ludność szczerze znienawidziła jego i resztę zawodników. Potem była uczta u Freihoffa zakończona masakrą, zarówno napastników jak i kompletnie niewinnych gości hrabiego. Następnie Drugni musiał przerąbać się przez miasto, które nagle zwróciło się przeciwko niechcianym gościom. No i na koniec trafił tutaj, do prawdziwego gniazda węży. To musiało skończyć się źle.
Gdy tak szedł i rozmyślał, pomylił drogi i niechcący wylazł na dziedziniec. Było już dobrze po północy, więc wokół nie było żywej duszy. Krasnolud postanowił wykorzystać okazję i dyskretnie odlać się pod murem.
Gdy był w trakcie załatwiania potrzeby, zauważył coś dziwnego. Mianowicie samotną, obdartą kobietę, wychodząca z czegoś na kształt piwniczki. Nie, zaraz, ona nie była sama. Zabójca po dłuższej chwili zauważył, że towarzyszył jej blady, ubrany na czarno mężczyzna. Gdyby nie jego koleżanka, Drugni w życiu nie wypatrzyłby go wśród cieni zalegających na dziedzińcu. Poruszał się cicho niczym pająk podchodzący swoją ofiarę. Widać było, że w ciemności czuł się jak ryba w wodzie.
Krasnolud zapiął spodnie i ruszył z powrotem do zamku. Nie miał ochoty zastanawiać się nad tożsamością tajemniczego jegomościa, tym bardziej, że był pijany. Poszedł więc do swojej komnaty, rzucił się na wyrko i zasnął snem sprawiedliwego.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
To było zbyt piękne, by było prawdziwe.
Alba bawił się nożem, uśmiechając się pod nosem do siebie. Siedział na wygodnej sofie, otoczony poduszkami z jedwabiu i udawał, że słucha długiego wywodu rozmówcy.
Lord Ruerl oparł brodę o splecione dłonie, przyglądając się bacznie heretykowi.
- Co odpowiesz, Dh'oine?- spytał.
Mimo lekceważącej pozy, kultysta z potoku mało ważnych stwierdzeń i banałów wyłowił kilka najważniejszych faktów. Po pierwsze Druchii miał o sobie bardzo dobre mniemanie i uwielbiał słuchać swojego głosu. Po drugie mimo dzierżonej władzy, cały czas starał się ją rozszerzyć. Po trzecie miał dość uważnego wzroku Ithiriel na swoich plecach, a po czwarte, chciał mu zapłacić za rozwiązanie tego problemu.
Alba niemal roześmiał się, gdy to usłyszał. Wyszczerzył się groteskowo, oblizując wargi.
- Chcesz, by pewna piękna kobieta cierpiała, krzycząc wniebogłosy w niewyobrażalnych mękach? Chciałbyś, by została złamana, by jedynym ukojeniem dla niej byłaby śmierć?- zaśmiał się Alba- I chcesz mi za to zapłacić? Za kogo ty mnie masz?!
Lord Ruerl skrzywił nieco usta w grymasie gniewu i zaskoczenia. Nim jednak zdołał coś powiedzieć, albinos rozwinął myśl.
- Myślę o sobie jako o artyście. Mym narzędziem są ostrza, a surowcem ból i przerażenie. Wydobywam je i kształtuję podług swej woli- kultysta gestykulował przy tym rękoma, zupełnie jakby tłumaczył jakąś naukową prawdę- Czy na prawdę sądziłeś, że robię to dla pieniędzy? Że będzie można mnie wynająć, jak płatnego zbira?- żachnął się heretyk- O nie, drogi elfie, zatrzymaj swoje złoto- rzekł Alba wychodząc. Będąc w progu, odwrócił się na chwilę- A twoją prośbę już uznaj za spełnioną.
Korytarz, którym podążał Alba był rzadziej uczęszczany i zawodnicy raczej się tu nie zapuszczali. Jego ściany zdobiły rzeźby w nieco innym stylu, niźli w skrzydle gościnnym, stylu, który nie każdemu mógł przypaść do gustu. Właściwie wyglądało to jakby zamienieni w kamień ludzie zostali wmurowani w ścianę holu. Artysta tak realistycznie oddał rysy twarzy, ich wyraz cierpienia, że mogło to widza przyprawić o wątpliwości, czy rzeczywiście jest to tylko rzeźba, czy kamienne ręce nagle nie ożyją i nie pochwycą przechodnia, by dołączył do nich w iście dantejskich pozach.
Alba wiedział, że nie jest sam. Nie było to jednak wrażenie wywołane rzeźbami naściennymi. Ktoś podążał za nim. Kultysta uśmiechnął się pod nosem i skręcił w prawą odnogą korytarza.
Leif stąpał cicho, starając się nie zgubić śledzonego heretyka. Nie zwracał uwagi na zmianę otoczenia, ni na groteskowo ukształtowany kamień. Jego umysł skupiał się na jednym tylko celu- dorwać Albę. Odpłaci za krzywdy, które dokonał ten zboczony południowiec.
Przy skręcie w prawo wypadł nagle z cienia na zdającego się nie spodziewać ataku akolitę. Norsmen chwycił jego głowę i trzasnął nią o kamień. Wbił mu łokieć w gardło i przygwoździł do ściany.
- Gra skończona zwyrodnialcu!- warknął przez zaciśnięte zęby Nors- Pora zakosztować twojego własnego przepisu na ból- dodał, wyciągając nóż myśliwski z pochwy.
- Och nie, co ja teraz biedny zrobię?- zaśmiał się szyderczo kultysta- Choć muszę przyznać, że spodziewałem się twojego brata. Czy on wie, że ty i...
- Zamilcz. Nie dokładaj sobie powodów do cierpienia!- przerwał mu młody wojownik, a gniew wykrzywił mu twarz niemiłosiernie- To i ta będzie cholernie dużo. Daj mi chociaż jeden pretekst, bym ci pofolgował.
-Co powiesz na pięć?- uśmiechnął się Alba.
Pojawili się nagle, niczym zmaterializowane cienie, odziani w czerń i fiolet, dzierżąc długie, zakrzywione noże w odwrotnych chwycie. Leif zmuszony był puścić albinosa i bronić życia. Pochwycił opadającą dłoń jednego z atakujących i wykręcił ją, wbijając sztylet w gardło napastnika. Kultysta zabulgotał i osunął się na posadzkę, tocząc krew z ust. Norsmen zawirował w piruecie dobywając miecza, wymykając się z kleszczy zasadzki i wycofał się powoli. Zastawił się przed nadchodzącym ciosem i zaripostował. Odcięta dłoń potoczyła się po granicie. Wtem Leif usłyszał głosy i kroki z lewe strony. Odwrócił się. Kolejna szóstka kultystów noszących, tak jak ci, znaki Slaanesha biegła ku niemu. Młody woj zaklął pod nosem, widząc, jak zemsta wymyka mu się z rąk, lecz postawiony w takiej sytuacji czmychnął, ścigany przez bandę napalonych akolitów mrocznego księcia.
Alba bawił się nożem, uśmiechając się pod nosem do siebie. Siedział na wygodnej sofie, otoczony poduszkami z jedwabiu i udawał, że słucha długiego wywodu rozmówcy.
Lord Ruerl oparł brodę o splecione dłonie, przyglądając się bacznie heretykowi.
- Co odpowiesz, Dh'oine?- spytał.
Mimo lekceważącej pozy, kultysta z potoku mało ważnych stwierdzeń i banałów wyłowił kilka najważniejszych faktów. Po pierwsze Druchii miał o sobie bardzo dobre mniemanie i uwielbiał słuchać swojego głosu. Po drugie mimo dzierżonej władzy, cały czas starał się ją rozszerzyć. Po trzecie miał dość uważnego wzroku Ithiriel na swoich plecach, a po czwarte, chciał mu zapłacić za rozwiązanie tego problemu.
Alba niemal roześmiał się, gdy to usłyszał. Wyszczerzył się groteskowo, oblizując wargi.
- Chcesz, by pewna piękna kobieta cierpiała, krzycząc wniebogłosy w niewyobrażalnych mękach? Chciałbyś, by została złamana, by jedynym ukojeniem dla niej byłaby śmierć?- zaśmiał się Alba- I chcesz mi za to zapłacić? Za kogo ty mnie masz?!
Lord Ruerl skrzywił nieco usta w grymasie gniewu i zaskoczenia. Nim jednak zdołał coś powiedzieć, albinos rozwinął myśl.
- Myślę o sobie jako o artyście. Mym narzędziem są ostrza, a surowcem ból i przerażenie. Wydobywam je i kształtuję podług swej woli- kultysta gestykulował przy tym rękoma, zupełnie jakby tłumaczył jakąś naukową prawdę- Czy na prawdę sądziłeś, że robię to dla pieniędzy? Że będzie można mnie wynająć, jak płatnego zbira?- żachnął się heretyk- O nie, drogi elfie, zatrzymaj swoje złoto- rzekł Alba wychodząc. Będąc w progu, odwrócił się na chwilę- A twoją prośbę już uznaj za spełnioną.
Korytarz, którym podążał Alba był rzadziej uczęszczany i zawodnicy raczej się tu nie zapuszczali. Jego ściany zdobiły rzeźby w nieco innym stylu, niźli w skrzydle gościnnym, stylu, który nie każdemu mógł przypaść do gustu. Właściwie wyglądało to jakby zamienieni w kamień ludzie zostali wmurowani w ścianę holu. Artysta tak realistycznie oddał rysy twarzy, ich wyraz cierpienia, że mogło to widza przyprawić o wątpliwości, czy rzeczywiście jest to tylko rzeźba, czy kamienne ręce nagle nie ożyją i nie pochwycą przechodnia, by dołączył do nich w iście dantejskich pozach.
Alba wiedział, że nie jest sam. Nie było to jednak wrażenie wywołane rzeźbami naściennymi. Ktoś podążał za nim. Kultysta uśmiechnął się pod nosem i skręcił w prawą odnogą korytarza.
Leif stąpał cicho, starając się nie zgubić śledzonego heretyka. Nie zwracał uwagi na zmianę otoczenia, ni na groteskowo ukształtowany kamień. Jego umysł skupiał się na jednym tylko celu- dorwać Albę. Odpłaci za krzywdy, które dokonał ten zboczony południowiec.
Przy skręcie w prawo wypadł nagle z cienia na zdającego się nie spodziewać ataku akolitę. Norsmen chwycił jego głowę i trzasnął nią o kamień. Wbił mu łokieć w gardło i przygwoździł do ściany.
- Gra skończona zwyrodnialcu!- warknął przez zaciśnięte zęby Nors- Pora zakosztować twojego własnego przepisu na ból- dodał, wyciągając nóż myśliwski z pochwy.
- Och nie, co ja teraz biedny zrobię?- zaśmiał się szyderczo kultysta- Choć muszę przyznać, że spodziewałem się twojego brata. Czy on wie, że ty i...
- Zamilcz. Nie dokładaj sobie powodów do cierpienia!- przerwał mu młody wojownik, a gniew wykrzywił mu twarz niemiłosiernie- To i ta będzie cholernie dużo. Daj mi chociaż jeden pretekst, bym ci pofolgował.
-Co powiesz na pięć?- uśmiechnął się Alba.
Pojawili się nagle, niczym zmaterializowane cienie, odziani w czerń i fiolet, dzierżąc długie, zakrzywione noże w odwrotnych chwycie. Leif zmuszony był puścić albinosa i bronić życia. Pochwycił opadającą dłoń jednego z atakujących i wykręcił ją, wbijając sztylet w gardło napastnika. Kultysta zabulgotał i osunął się na posadzkę, tocząc krew z ust. Norsmen zawirował w piruecie dobywając miecza, wymykając się z kleszczy zasadzki i wycofał się powoli. Zastawił się przed nadchodzącym ciosem i zaripostował. Odcięta dłoń potoczyła się po granicie. Wtem Leif usłyszał głosy i kroki z lewe strony. Odwrócił się. Kolejna szóstka kultystów noszących, tak jak ci, znaki Slaanesha biegła ku niemu. Młody woj zaklął pod nosem, widząc, jak zemsta wymyka mu się z rąk, lecz postawiony w takiej sytuacji czmychnął, ścigany przez bandę napalonych akolitów mrocznego księcia.
Ostatnio zmieniony 7 lut 2014, o 17:31 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Gdy ponownie Aqashy zawiało Menthus zerwał się do ataku. Zasypał Vahaniana gradem ognistych pocisków, ten zaś z gracją godną tancerza unikał ich wszystkich, raz po raz samemu starając się trafić Smoczego Maga. Po dłuższym czasie leśny elf odważniej zaatakował, spychając Assura do defensywy. Gdy płomienny pocisk prawie otarł się o policzek elfa wysokiego rodu, ten zrozumiał iż zaczyna tracić inicjatywę. Posłał w swego oponenta ognisty grot, który eksplodował z hukiem zbity przez Assari. Nagle ponownie zawiał wiatr, i oboje wyczuli jak przez ich ciała przechodzi fala ożywczej, ognistej energii. Szkarłatne płomienie zatańczyły wokoło rąk Menthusa, oczy Vahaniana zapłonęły ogniem. Razem wnieśli ręce i inkantację i po chwili z pomiędzy ich długich palców trysnęły strugi ognia. Z niewyobrażalnym hukiem i trzaskiem, wzbijając opary ciemnego dymy, oba zaklęcia zderzyły się pomiędzy nimi. Płomienie z ssykiem zakręciły się, fala gorąca zalała trawy i drobne gałęzie pobliskich drzew zaczęły gwałtownie płonąć. Iskra osłoniła twarz, strwożona gorącem i potęgą ścierających się magów. W tej samej chwili trawa stanęła w płomieniach i rozległ się straszliwy huk.
Chociaż ani Vahanian ani Menthus nie trafili przeciwnika, to omiatające ich bariery nie wytrzymały gorąca i pękły jak mydlana bańka.
Obaj krzyknęli z bólu gdy zalały ich fale gorącego powietrza i natychmiast przerwali zaklęcie. Gdy ogień znikł obaj dysząc zbliżyli się i podali sobie ręce. Oboje wyszczerzyli zęby.
-Chyba mamy remis-rzekł Smoczy Mag ściskając prawice leśnego elfa.
-Wszystko na to wskazuję-odrzekł Assari.
W tej samej chwili zabiły dzwony wzywając na walkę.
-Cóż chyba musimy się zbierać-powiedziała smutno
-Najwyraźniej, nie możemy przecież przegapić walki.
Pozbierali rzeczy i wsiedli na Smauga. Czerwony smok wzniósł się rycząc donośnie i ruszył ku spiżowej cytadeli.
Chociaż ani Vahanian ani Menthus nie trafili przeciwnika, to omiatające ich bariery nie wytrzymały gorąca i pękły jak mydlana bańka.
Obaj krzyknęli z bólu gdy zalały ich fale gorącego powietrza i natychmiast przerwali zaklęcie. Gdy ogień znikł obaj dysząc zbliżyli się i podali sobie ręce. Oboje wyszczerzyli zęby.
-Chyba mamy remis-rzekł Smoczy Mag ściskając prawice leśnego elfa.
-Wszystko na to wskazuję-odrzekł Assari.
W tej samej chwili zabiły dzwony wzywając na walkę.
-Cóż chyba musimy się zbierać-powiedziała smutno
-Najwyraźniej, nie możemy przecież przegapić walki.
Pozbierali rzeczy i wsiedli na Smauga. Czerwony smok wzniósł się rycząc donośnie i ruszył ku spiżowej cytadeli.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Farlin, stał w rogu i słuchał, a także obserwował. Ze słów szlachcica nic go nie zaciekawiło. Po prostu wyrywał kolejną panienkę. Jednak spostrzegawcze oczy hobbita nie zawiodły. podczas jednego z uśmiechów, malec dostrzegł kły.
- O kurwa!! Wompierz!!! W myślach krzyknął. Po czym na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Wiedział już wystarczająco dużo, a informacje te powinny ułatwić walkę krasnoludowi.
Przyszedł czas na ucieczkę i prezent.
Okno było otwarte. Malec wszedł na parapet. Wyciągnął z kieszeni jedną z bomb i podpalił lont. Wompierz usłyszał syk i odwrócił się w stronę okna. Było jednak za późno. Farlin cisnął bombę na sam środek pokoju i wyskoczył przez okno. Kiedy wyskakiwał krzyknął SIGMAR AKBAR!!!!! Po tych słowach nastąpiła potężna eksplozja, która zrobiła sporą dziurę w ścianie zamku.
Niziołek wylądował w jednym ze śmietników, na całe szczęście na czymś miękkim.
- Ło karwa!!! To była zaiście wspaniała eksplozja. Mały piroman był z siebie naprawdę dumny. Ponownie złowieszczo się uśmiechnął, gdy dostrzegł, że wylądował na jakimś związanym i zakneblowanym mężczyźnie.
- No Panie. Widzę, że ma pan dzisiaj pecha. Hobbit rozpiął rozporek i odlał się na szlachcica. Potem położył przy jego głowie bombę i wyskoczył ze śmietnika.
- Kolorowych Snów!!!!
Teraz pozostało tylko jedno. Pójść do krasnoluda i przekazać mu informacje.
********************************************
PUK!!! PUK!!!! PUK!!!! Farlin walił w drzwi nogą. Nikt nie odpowiadał, ze środka było tylko słychać chrapanie.
- Ja pierniczę..... Akurat teraz musiał się schlać.... Dobra, może nie zamknął drzwi na klucz.
Po naciśnięciu klamki, drzwi otworzyły się. Drugni spał jak zabity. Hobbit napisał krótką wiadomość i przykleił ją na wosk do topora zabójcy. To dawało pewność, że zostanie przeczytana.
"Twój przeciwnik nie jest zwykłym, człeczym szlachcicem. To cholerny wompierz!!! Bądź czujny. Pozdrawiam, Farlin"
Następnie udał się z powrotem do swojej komnaty. Zamknął drzwi na klucz i zasnął na swoim łóżku.
[Wompierz i panienka nie musieli ginąć w wybuchu. Więc proszę o nie spinanie pośladów ]
- O kurwa!! Wompierz!!! W myślach krzyknął. Po czym na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Wiedział już wystarczająco dużo, a informacje te powinny ułatwić walkę krasnoludowi.
Przyszedł czas na ucieczkę i prezent.
Okno było otwarte. Malec wszedł na parapet. Wyciągnął z kieszeni jedną z bomb i podpalił lont. Wompierz usłyszał syk i odwrócił się w stronę okna. Było jednak za późno. Farlin cisnął bombę na sam środek pokoju i wyskoczył przez okno. Kiedy wyskakiwał krzyknął SIGMAR AKBAR!!!!! Po tych słowach nastąpiła potężna eksplozja, która zrobiła sporą dziurę w ścianie zamku.
Niziołek wylądował w jednym ze śmietników, na całe szczęście na czymś miękkim.
- Ło karwa!!! To była zaiście wspaniała eksplozja. Mały piroman był z siebie naprawdę dumny. Ponownie złowieszczo się uśmiechnął, gdy dostrzegł, że wylądował na jakimś związanym i zakneblowanym mężczyźnie.
- No Panie. Widzę, że ma pan dzisiaj pecha. Hobbit rozpiął rozporek i odlał się na szlachcica. Potem położył przy jego głowie bombę i wyskoczył ze śmietnika.
- Kolorowych Snów!!!!
Teraz pozostało tylko jedno. Pójść do krasnoluda i przekazać mu informacje.
********************************************
PUK!!! PUK!!!! PUK!!!! Farlin walił w drzwi nogą. Nikt nie odpowiadał, ze środka było tylko słychać chrapanie.
- Ja pierniczę..... Akurat teraz musiał się schlać.... Dobra, może nie zamknął drzwi na klucz.
Po naciśnięciu klamki, drzwi otworzyły się. Drugni spał jak zabity. Hobbit napisał krótką wiadomość i przykleił ją na wosk do topora zabójcy. To dawało pewność, że zostanie przeczytana.
"Twój przeciwnik nie jest zwykłym, człeczym szlachcicem. To cholerny wompierz!!! Bądź czujny. Pozdrawiam, Farlin"
Następnie udał się z powrotem do swojej komnaty. Zamknął drzwi na klucz i zasnął na swoim łóżku.
[Wompierz i panienka nie musieli ginąć w wybuchu. Więc proszę o nie spinanie pośladów ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Mam nadzieję, że nie wysadziłeś Ulricha, to jest zawodnik którego swego czasu Saito związał i wrzucił do kontenera na śmieci ]Matis pisze:- No Panie. Widzę, że ma pan dzisiaj pecha. Hobbit rozpiął rozporek i odlał się na szlachcica. Potem położył przy jego głowie bombę i wyskoczył ze śmietnika.
- Kolorowych Snów!!!!
Ulrich leżał w przeklętym śmietniku. Jego zaszklone, przerażone, wybałuszone oczy były wpatrzone w dopalający się lont.
- Sigmarze!! Ratuj!!!! Szlachcic nie wytrzymał napięcia i popuścił w spodnie. tsssssssssss... pst... Lont zgasł.
Mężczyzna odetchnął z ulgą i zemdlał.
[W botach fajne jest to, że nie mogą się bronić przed trollami ]
- Sigmarze!! Ratuj!!!! Szlachcic nie wytrzymał napięcia i popuścił w spodnie. tsssssssssss... pst... Lont zgasł.
Mężczyzna odetchnął z ulgą i zemdlał.
[W botach fajne jest to, że nie mogą się bronić przed trollami ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Na nieszczęście dla małęgo, dzielnego hobbita, Marr wyczuł zapach osoby trzeciej w swojej kwaterze. Instynkt łowcy i wyostrzone zmysły poprowadziły ręce wampira ku jednym z kątów pokoju w którym rozgościła się uciekinierka. Szlachcic machnął zamaszyście dłońmi w pustą przestrzeń, po czym natrafił na znaczny opór - trafił w jakąś niezauważalną dla oczu przeszkodę. Słychać można było tylko cichy jęk, gdy wampir chwycił w mocnym uścisku małego ukrytego intruza. Nieodgadniony był sposób, w jaki hobbit pozostawał niewidzialny, ani w jaki sposob dostal sie on do kwatery, lecz tak szybko jak do niej wszedł, tak szybko wyleciał z hukiem przez okno. Malec wpadł w ustawione obok blaszane śmietniki, uderzył głową o posadzkę i stracił przytomność. Żaden z przechodniów nie zauważył Farlina, gdyż ten nadal w nadzwyczajnych okolicznościach pozostawał niewidzialny. Hobbit spał dłuższy czas śniąc przy tym o swoich bombach, konspiracji i potężnych wybuchach kruszących ściany spiżowego zamku. Zaraz po przebudzeniu, pobiegł czem prędzej opowiedzieć o swoim fascynującym śnie. Marr wskazał przyprowadzonej kobiecie świeżo zasłane łoże, polecił odpoczynek, pozdrowił, po czym opuścił sypialnię.
O poranku kolejnego dnia, dziewczyna otworzyła oczy, musiała zastanowić się dłuższą chwile, co zaszło i gdzie się znajduje.
- Śniadanie! Pora wstawać! - usłyszała donośne wołanie z kuchni.
Podniosła się powoli siadając na skraju łóżka. Czyste, pachnące rzeczy do przebrania leżały na krześle. Kobieta ubrała się i podążyła do kuchni prowadzona zapachem strawy.
- Nie wiem co w Twoich rodzinnych stronach jada się na śniadanie, lecz u mnie, gdy byłem jeszcze panem w swoich włościach, spożywaliśmy wędzoną słoninę, gruby plaster sera własnej roboty, kawał świeżego chleba prosto z pieca, a do tego szklanka tłustego mleka z wydojonej z rana krowy. Przyżądziłem dla Ciebie taki zestaw, siadaj prosze, posil się. - zagaił Marr wskazując ręką na nakryty stół.
- Dziękuję, dawno nie doświadczyłam takich uprzejmości. - odpowiedziała panienka lekko się rumieniąc.
Po zjedzonym śniadaniu, Marr zaczął od konkretów:
- Ustalmy więc, jak się zwiesz i skąd się tutaj wzięłaś?
- Na imię mi Acyduria - przedstawiła się kobieta wyłaniając szpiczaste uszy spod włosów - jestem elfem. Trafiłam tutaj wraz z częścią mojego oddziału. Patrolowaliśmy wybrzeże, gdy z nieba zaczęły sypać się strzały. Otoczyli nas czterdziesto krotnie liczniejsi łowcy niewolników. Stawialiśmy opór, ale potraktowali nas paraliżującymi strzałami. Zostaliśmy wzięci do niewoli i sprzedani na targu jak zwierzęta jakiemuś łysemu, dobrze zbudowanemu mężczyźnie, który był najprawdopodobniej jednym z wyznawców chaosu, Żelazny znak ośmioramiennej gwiazdy zawieszony był u jego boku, skryty pod płaszczem, lecz dostrzegłam to jak dobijał targu z dowódcą łowców. Po kilku dniach podróży, trafiliśmy do tego zamku.
O poranku kolejnego dnia, dziewczyna otworzyła oczy, musiała zastanowić się dłuższą chwile, co zaszło i gdzie się znajduje.
- Śniadanie! Pora wstawać! - usłyszała donośne wołanie z kuchni.
Podniosła się powoli siadając na skraju łóżka. Czyste, pachnące rzeczy do przebrania leżały na krześle. Kobieta ubrała się i podążyła do kuchni prowadzona zapachem strawy.
- Nie wiem co w Twoich rodzinnych stronach jada się na śniadanie, lecz u mnie, gdy byłem jeszcze panem w swoich włościach, spożywaliśmy wędzoną słoninę, gruby plaster sera własnej roboty, kawał świeżego chleba prosto z pieca, a do tego szklanka tłustego mleka z wydojonej z rana krowy. Przyżądziłem dla Ciebie taki zestaw, siadaj prosze, posil się. - zagaił Marr wskazując ręką na nakryty stół.
- Dziękuję, dawno nie doświadczyłam takich uprzejmości. - odpowiedziała panienka lekko się rumieniąc.
Po zjedzonym śniadaniu, Marr zaczął od konkretów:
- Ustalmy więc, jak się zwiesz i skąd się tutaj wzięłaś?
- Na imię mi Acyduria - przedstawiła się kobieta wyłaniając szpiczaste uszy spod włosów - jestem elfem. Trafiłam tutaj wraz z częścią mojego oddziału. Patrolowaliśmy wybrzeże, gdy z nieba zaczęły sypać się strzały. Otoczyli nas czterdziesto krotnie liczniejsi łowcy niewolników. Stawialiśmy opór, ale potraktowali nas paraliżującymi strzałami. Zostaliśmy wzięci do niewoli i sprzedani na targu jak zwierzęta jakiemuś łysemu, dobrze zbudowanemu mężczyźnie, który był najprawdopodobniej jednym z wyznawców chaosu, Żelazny znak ośmioramiennej gwiazdy zawieszony był u jego boku, skryty pod płaszczem, lecz dostrzegłam to jak dobijał targu z dowódcą łowców. Po kilku dniach podróży, trafiliśmy do tego zamku.
Ostatnio zmieniony 7 lut 2014, o 22:47 przez Rabsp, łącznie zmieniany 1 raz.
[ Litości.... Można już było wykombinować coś bardziej ambitnego. Np, użycie magii do ochrony przed wybuchem itp... Nie cierpię wompierzy i Twój pokój wyleciał w powietrze tak czy owak. ]
Ostatnio zmieniony 7 lut 2014, o 23:03 przez Matis, łącznie zmieniany 2 razy.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Już poprawione ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Poprawione. ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Lord Ruerl aż odetchnął z ulgą kiedy albinos wyszedł z pokoju. Był co najmniej odrażający i to nie przez jego zamiłowanie do okrucieństwa. To leżało również w naturze mrocznego elfa i doskonale to rozumiał. To jego wygląd i zachowanie... Zaiste ludzie stanowili niewielką wartość, jeśli w ogóle znaczyli cokolwiek. Mierziło go od samego kontaktu z "Albą"... Ale sprawa musiała być załatwiona. Ithiriel stała się zagrożeniem, a nie będzie już więcej potrzebował jej usług. Jeśli wszystko co planował osiągnąć w Spiżowej Cytadeli się uda nie będzie potrzebował nikogo. Nigdy.
Czekali przed drzwiami do komnaty Ruerla. W końcu obrzydliwie brzydki kultysta wyszedł i ruszył w przeciwnym kierunku. Zdążyła zauważyć tylko chory uśmieszek na jego twarzy. Podążała za Norsem i kultystą bez problemu dzięki swojej niewidzialności. Chciała się dowiedzieć co albinos robił u jej zwierzchnika. W końcu śledzony się zatrzymał, a barbarzyńca zaatakował. Czarodziejka zawiodła się, gdyż najwyraźniej poszło o jakąś kobietę. Sytuacja jednak się zmieniła i Norsmen został otoczony przez kultystów. Dla Ithiriel decyzja przyszła szybko. Nie wiedziała co knuje Ruerl, ale zakładała, że jest teraz jej wrogiem, a co za tym idzie kultyści również. Kostur dorównujący długością jej wzrostowi przeciął powietrze. Pomimo swoich rozmiarów był bardzo lekki, nawet dla niej. Rubiny umieszczone w oczodołach rogatej czaszki, na kocu laski, zaświeciły się lekko kiedy inkantacja weszła w życie. Z drugiej ręki czarodziejki wystrzeliły trzy pociski mrocznej energii w kierunku szóstki atakujących, którzy wyskoczyli z korytarza przy którym stała. W momencie zderzenia przeciwnicy dosłownie zniknęli. Ithiriel uśmiechnęła się na ten widok. Zawsze lubiła dezintegrację za pomocą pocisku zagłady. Czyściutka robota, nawet nie wiedziała co się dzieje z ofiarami. Jednak przechodząca przez nią moc zakłóciła jej niewidzialność. Dała Norsowi szansę teraz czas się stąd zbierać. Pobiegła w drugą stronę zostawiając wszystkich za sobą. Za jej plecami Alba znowu się uśmiechnął, odsłaniając spiłowane zęby.
Czekali przed drzwiami do komnaty Ruerla. W końcu obrzydliwie brzydki kultysta wyszedł i ruszył w przeciwnym kierunku. Zdążyła zauważyć tylko chory uśmieszek na jego twarzy. Podążała za Norsem i kultystą bez problemu dzięki swojej niewidzialności. Chciała się dowiedzieć co albinos robił u jej zwierzchnika. W końcu śledzony się zatrzymał, a barbarzyńca zaatakował. Czarodziejka zawiodła się, gdyż najwyraźniej poszło o jakąś kobietę. Sytuacja jednak się zmieniła i Norsmen został otoczony przez kultystów. Dla Ithiriel decyzja przyszła szybko. Nie wiedziała co knuje Ruerl, ale zakładała, że jest teraz jej wrogiem, a co za tym idzie kultyści również. Kostur dorównujący długością jej wzrostowi przeciął powietrze. Pomimo swoich rozmiarów był bardzo lekki, nawet dla niej. Rubiny umieszczone w oczodołach rogatej czaszki, na kocu laski, zaświeciły się lekko kiedy inkantacja weszła w życie. Z drugiej ręki czarodziejki wystrzeliły trzy pociski mrocznej energii w kierunku szóstki atakujących, którzy wyskoczyli z korytarza przy którym stała. W momencie zderzenia przeciwnicy dosłownie zniknęli. Ithiriel uśmiechnęła się na ten widok. Zawsze lubiła dezintegrację za pomocą pocisku zagłady. Czyściutka robota, nawet nie wiedziała co się dzieje z ofiarami. Jednak przechodząca przez nią moc zakłóciła jej niewidzialność. Dała Norsowi szansę teraz czas się stąd zbierać. Pobiegła w drugą stronę zostawiając wszystkich za sobą. Za jej plecami Alba znowu się uśmiechnął, odsłaniając spiłowane zęby.
[Trzeba trochę popchnąć naprzód nasze reality show]
Zgodnie z planem Saito, po przebudzeniu postanowił rozmówić się z Galrethem. Samuraj stanął pod drzwiami do pokoju asasyna i zapukał, nikt jednak nie otworzył ani się nie odezwał. Dla pewności ponowił próbę i nacisnął klamkę, lecz bez skutku. "Pewnie gdzieś poszedł" - pomyślał ronin i udał się na poszukiwania. Postanowił zacząć od jadalni, zapewne Galreth był wygłodniały po rekonwalescencji, którą odbyć musiał po swej ciężkiej walce stoczonej z rycerzem. Na myśl o jedzeniu, w brzuchu samuraja rozległo się burczenie - tak czy inaczej warto było przekąsić coś na śniadanie.
Idąc do zamkowej kantyny do uszu Saito doszły jakieś dźwięki. Były niewyraźne, jednak wojownik znał je dobrze - charakterystyczny brzęk metalu był nie do pomylenia z niczym innym. Echo walki niosło się najpewniej z wyższego piętra, sądząc po tym, że samuraj usłyszał je gdy zbliżył się do klatki schodowej. Zaintrygowany skierował się w tamtą stronę. Hałasy były coraz bardziej wyraźne, Saito był coraz bliżej źródła i tym bardziej przyspieszył kroku.
Ithiriel, niewidzialna dzięki swej magii, biegiem uciekała z miejsca zdarzenia. Jej interwencja pomogła Norsmenowi w walce, jednak rzucenie czaru na moment ujawniło jej pozycję. Gdy zbliżał się do zakrętu korytarza spojrzała jeszcze raz za siebie, aby upewnić się, czy nikt jej nie ściga. Jedynie Alba wciąż tam stał, uśmiechając się szyderczo. Czarodziejce działało to na nerwy. Kultysta sprawiał wrażenie, jakby jego przeklęty wzrok pozwalał mu widzieć ją pomimo niewidzialności. Być może faktycznie był to dar bogów chaosu, a może po prostu domyślił się, w którym kierunku pobiegła elfka. Tak czy inaczej, Ithiriel zagapiła się, i gdy znów spojrzała przed siebie, po wejściu w prostopadły korytarz, przed oczami mignęła jej tylko tylko twarz o skośnych rysach i przetykany pasemkami siwizny kok.
Saito był już prawie na miejscu, gdy nagle poczuł, że wpadł na jakąś niewidzialną przeszkodę. Omal nie przewrócił się na glazurowaną posadzkę, odzyskując równowagę wyłącznie dzięki swoim rygorystycznie wyćwiczonym umiejętnościom szermierczym. Niemal w tym samym momencie rozległo się również plaśnięcie, gdy (jędrne) pośladki roznegliżowanej czarodziejki spotkały się z podłogą. Samuraj spojrzał na zbierającą się z podłogi elfkę, wciąż zaskoczony jej nagłym pojawieniem się. Poznał ją od razu. To była jedyna elfia samica z orszaku Ruerla, musiała być więc tą wiedźmą, o której wspominała Julia. Samuraj wyciągnął rękę w kierunku Ithiriel. Nieco zdziwiona elfka odruchowo przyjęła, jak się jej zdawało pomoc, gdy nagle szorstka dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku z mocą żelaznego imadła. Ronin bezpardonowo, silnym szarpnięciem, postawił czarodziejkę do pionu i wtłoczył do znajdującej się w ścianie niszy, wolną ręką chwytając ją za gardło. Z satysfakcją obserwował, jak oczy zaskoczonej elfki rozszerzają się w przerażeniu.
- Czego... ty chcesz... - wydyszała po nippońsku. Samuraj nie odpowiadał, pilnował tylko, by nie próbowała rzucić zaklęcia. - Ruerl musiał... posłuchaj mnie... - Jej głos był coraz słabszy, jednak na wzmiankę o elfim lordzie Saito poluzował lekko chwyt.
- RuerR? Co z nim? - "Pewnie chce go zdradzić, elfia suka nie ma za grosz honoru" - dodał w myślach.
- On cię nasłał na mnie, jesteś zawodnikiem... Ale zobacz czy nikt tu nie idzie. - Samuraj wykręcił jej rękę i zaciągnął za sobą, po czym wychylił się zza węgła. To co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Leif, człowiek z drużyny Bjarna wdał się w potyczkę z kultystami, Norsmen właśnie wycofywał się w głąb korytarza.
- Nikt tu nie idzie. - Zwrócił się ponownie do elfki. - A teraz gadaj, ale szybko, co masz na myśli, że RuerR, nasłał mnie na ciebie.
- To jasne, że chciał się mnie pozbyć... Zdawałam sobie z tego sprawę od dawna. Ty jesteś zawodnikiem, więc jesteś nietykalny, do tego masz zatarg z Druchii. - "Zatarg to mało powiedziane" - skomentował w myślach Saito.
- Czy ja wyglądam na najemnego zbira? Za kogo mnie masz? Siepacze RuerRa spalili moje włości, wyrżnęli moich ludzi i spalili rodzinę oraz przyjaciół moim własnym domu. Nie mam zamiaru załatwiać z tym skurwysynem żadnych interesów, chyba że miałby by polegać na pokrojeniu go na kotlety dla psów.
- Dobrze, zatem jesteśmy po tej samej stronie. A teraz puść mnie, to boli.
- Tylko nie próbuj niczego głupiego. Mam teraz ważniejsze sprawy do zrobienia. Spotkamy się u mnie w pokoju. - To mówiąc, wypuścił Ithiriel, która, wciąż oglądając się za siebie oddaliła się w swoją stronę, rozpływając się w powietrzu. Saito obserwował jej ostatnią lokalizację, i pospieszył na pomoc Leifowi, który ostatkiem sił bronił się przed naporem kultystów we fioletowych szatach, cofając się po wąskich schodach w górę.
Saito pędził sprintem przez korytarz o ścianach ozdobionych koszmarnymi płaskorzeźbami. Jeden z kultystów zauważył go i wyciągnął dłoń, w geście nakazującym zatrzymanie się.
- Ssstój, nie mieszszszaj sssię w to. - Zasyczał kultysta, wysuwając ciemny, ociekający czarną jak smoła śliną, jęzor. Saito jednak ani myślał się zatrzymywać. Jego plan realizował się sam, wystarczył tylko uratować Leifa, aby zdobyć cennych sprzymierzeńców ze strony Norsmenów. Zabójca Oni gładko wyskoczył z pochwy, na zakrzywionym ostrzu zatańczył promień światła, wpadającego przez zakratowane okno. https://www.youtube.com/watch?v=0ev9wDHtxWE Kultysta nawet nie zdążył drgnąć, gdy katana śmignęła mu tuż pod linią żeber. Tors osunął się na podłogę, sikając krwią tłoczoną przez wciąż bijące serce. Pozostali kultyści przez chwilę bezradnie kręcili się w kółko - byli zbyt zaabsorbowani pościgiem za młodym myśliwym, by zauważyć nadchodzące zagrożenie. Leif mógł wreszcie przejść do ofensywy, tymczasem Saito wywijał swym mieczem, bezlitośnie szatkując akolitów, a ich krew bryzgała raz po raz na powykręcane w katuszach, wmurowane wzdłuż ścian rzeźby, przydając im jeszcze bardziej upiornego wyglądu. Po kilku chwilach, było po wszystkim - kultyści, mimo różnych mutacji nie mogli równać się z umiejętnościami właściwymi kensai - teraz ich poćwiartowane ciała zalegały błyszczącą od krwi i glazury podłogę. Norsmen oparł się o ścianę, i osunął na podłogę, dysząc ciężko - na jego ubraniu, na nodze i na wysokości żeber rosły czerwone plamy.
- Jesteś ranny. - Powiedział Saito, jednocześnie podnosząc myśliwego z podłogi. - Idziemy do uzdrowicieRki.
- Dziękuję za pomoc. - Sapnął Norsmen. - Ale poradzę sobie. To tylko rany ciała.
- Nie mów o draśnięciach, nie jestem dziewką. - Saito podparł trzymającego się za bok Leifa, i obaj mężczyźni ruszyli przez korytarz.
Zgodnie z planem Saito, po przebudzeniu postanowił rozmówić się z Galrethem. Samuraj stanął pod drzwiami do pokoju asasyna i zapukał, nikt jednak nie otworzył ani się nie odezwał. Dla pewności ponowił próbę i nacisnął klamkę, lecz bez skutku. "Pewnie gdzieś poszedł" - pomyślał ronin i udał się na poszukiwania. Postanowił zacząć od jadalni, zapewne Galreth był wygłodniały po rekonwalescencji, którą odbyć musiał po swej ciężkiej walce stoczonej z rycerzem. Na myśl o jedzeniu, w brzuchu samuraja rozległo się burczenie - tak czy inaczej warto było przekąsić coś na śniadanie.
Idąc do zamkowej kantyny do uszu Saito doszły jakieś dźwięki. Były niewyraźne, jednak wojownik znał je dobrze - charakterystyczny brzęk metalu był nie do pomylenia z niczym innym. Echo walki niosło się najpewniej z wyższego piętra, sądząc po tym, że samuraj usłyszał je gdy zbliżył się do klatki schodowej. Zaintrygowany skierował się w tamtą stronę. Hałasy były coraz bardziej wyraźne, Saito był coraz bliżej źródła i tym bardziej przyspieszył kroku.
Ithiriel, niewidzialna dzięki swej magii, biegiem uciekała z miejsca zdarzenia. Jej interwencja pomogła Norsmenowi w walce, jednak rzucenie czaru na moment ujawniło jej pozycję. Gdy zbliżał się do zakrętu korytarza spojrzała jeszcze raz za siebie, aby upewnić się, czy nikt jej nie ściga. Jedynie Alba wciąż tam stał, uśmiechając się szyderczo. Czarodziejce działało to na nerwy. Kultysta sprawiał wrażenie, jakby jego przeklęty wzrok pozwalał mu widzieć ją pomimo niewidzialności. Być może faktycznie był to dar bogów chaosu, a może po prostu domyślił się, w którym kierunku pobiegła elfka. Tak czy inaczej, Ithiriel zagapiła się, i gdy znów spojrzała przed siebie, po wejściu w prostopadły korytarz, przed oczami mignęła jej tylko tylko twarz o skośnych rysach i przetykany pasemkami siwizny kok.
Saito był już prawie na miejscu, gdy nagle poczuł, że wpadł na jakąś niewidzialną przeszkodę. Omal nie przewrócił się na glazurowaną posadzkę, odzyskując równowagę wyłącznie dzięki swoim rygorystycznie wyćwiczonym umiejętnościom szermierczym. Niemal w tym samym momencie rozległo się również plaśnięcie, gdy (jędrne) pośladki roznegliżowanej czarodziejki spotkały się z podłogą. Samuraj spojrzał na zbierającą się z podłogi elfkę, wciąż zaskoczony jej nagłym pojawieniem się. Poznał ją od razu. To była jedyna elfia samica z orszaku Ruerla, musiała być więc tą wiedźmą, o której wspominała Julia. Samuraj wyciągnął rękę w kierunku Ithiriel. Nieco zdziwiona elfka odruchowo przyjęła, jak się jej zdawało pomoc, gdy nagle szorstka dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku z mocą żelaznego imadła. Ronin bezpardonowo, silnym szarpnięciem, postawił czarodziejkę do pionu i wtłoczył do znajdującej się w ścianie niszy, wolną ręką chwytając ją za gardło. Z satysfakcją obserwował, jak oczy zaskoczonej elfki rozszerzają się w przerażeniu.
- Czego... ty chcesz... - wydyszała po nippońsku. Samuraj nie odpowiadał, pilnował tylko, by nie próbowała rzucić zaklęcia. - Ruerl musiał... posłuchaj mnie... - Jej głos był coraz słabszy, jednak na wzmiankę o elfim lordzie Saito poluzował lekko chwyt.
- RuerR? Co z nim? - "Pewnie chce go zdradzić, elfia suka nie ma za grosz honoru" - dodał w myślach.
- On cię nasłał na mnie, jesteś zawodnikiem... Ale zobacz czy nikt tu nie idzie. - Samuraj wykręcił jej rękę i zaciągnął za sobą, po czym wychylił się zza węgła. To co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Leif, człowiek z drużyny Bjarna wdał się w potyczkę z kultystami, Norsmen właśnie wycofywał się w głąb korytarza.
- Nikt tu nie idzie. - Zwrócił się ponownie do elfki. - A teraz gadaj, ale szybko, co masz na myśli, że RuerR, nasłał mnie na ciebie.
- To jasne, że chciał się mnie pozbyć... Zdawałam sobie z tego sprawę od dawna. Ty jesteś zawodnikiem, więc jesteś nietykalny, do tego masz zatarg z Druchii. - "Zatarg to mało powiedziane" - skomentował w myślach Saito.
- Czy ja wyglądam na najemnego zbira? Za kogo mnie masz? Siepacze RuerRa spalili moje włości, wyrżnęli moich ludzi i spalili rodzinę oraz przyjaciół moim własnym domu. Nie mam zamiaru załatwiać z tym skurwysynem żadnych interesów, chyba że miałby by polegać na pokrojeniu go na kotlety dla psów.
- Dobrze, zatem jesteśmy po tej samej stronie. A teraz puść mnie, to boli.
- Tylko nie próbuj niczego głupiego. Mam teraz ważniejsze sprawy do zrobienia. Spotkamy się u mnie w pokoju. - To mówiąc, wypuścił Ithiriel, która, wciąż oglądając się za siebie oddaliła się w swoją stronę, rozpływając się w powietrzu. Saito obserwował jej ostatnią lokalizację, i pospieszył na pomoc Leifowi, który ostatkiem sił bronił się przed naporem kultystów we fioletowych szatach, cofając się po wąskich schodach w górę.
Saito pędził sprintem przez korytarz o ścianach ozdobionych koszmarnymi płaskorzeźbami. Jeden z kultystów zauważył go i wyciągnął dłoń, w geście nakazującym zatrzymanie się.
- Ssstój, nie mieszszszaj sssię w to. - Zasyczał kultysta, wysuwając ciemny, ociekający czarną jak smoła śliną, jęzor. Saito jednak ani myślał się zatrzymywać. Jego plan realizował się sam, wystarczył tylko uratować Leifa, aby zdobyć cennych sprzymierzeńców ze strony Norsmenów. Zabójca Oni gładko wyskoczył z pochwy, na zakrzywionym ostrzu zatańczył promień światła, wpadającego przez zakratowane okno. https://www.youtube.com/watch?v=0ev9wDHtxWE Kultysta nawet nie zdążył drgnąć, gdy katana śmignęła mu tuż pod linią żeber. Tors osunął się na podłogę, sikając krwią tłoczoną przez wciąż bijące serce. Pozostali kultyści przez chwilę bezradnie kręcili się w kółko - byli zbyt zaabsorbowani pościgiem za młodym myśliwym, by zauważyć nadchodzące zagrożenie. Leif mógł wreszcie przejść do ofensywy, tymczasem Saito wywijał swym mieczem, bezlitośnie szatkując akolitów, a ich krew bryzgała raz po raz na powykręcane w katuszach, wmurowane wzdłuż ścian rzeźby, przydając im jeszcze bardziej upiornego wyglądu. Po kilku chwilach, było po wszystkim - kultyści, mimo różnych mutacji nie mogli równać się z umiejętnościami właściwymi kensai - teraz ich poćwiartowane ciała zalegały błyszczącą od krwi i glazury podłogę. Norsmen oparł się o ścianę, i osunął na podłogę, dysząc ciężko - na jego ubraniu, na nodze i na wysokości żeber rosły czerwone plamy.
- Jesteś ranny. - Powiedział Saito, jednocześnie podnosząc myśliwego z podłogi. - Idziemy do uzdrowicieRki.
- Dziękuję za pomoc. - Sapnął Norsmen. - Ale poradzę sobie. To tylko rany ciała.
- Nie mów o draśnięciach, nie jestem dziewką. - Saito podparł trzymającego się za bok Leifa, i obaj mężczyźni ruszyli przez korytarz.
[Show must go on! Niech zalśni stal i popłynie krew! TYlko nie spalcie zamku i nie wybijcie wszystkich kultystów, ani Druchii, ale z 80 heretyków nie będzie mi żal...
Aha, Alba jest zaklepany dla Grimgora ]
Aha, Alba jest zaklepany dla Grimgora ]
Ostatnio zmieniony 9 lut 2014, o 21:01 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN