ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
[ Matis, Ulrich nie jest szlachcicem...
No żesz nie poczekali na mnie... Moja wersja obowiązuje !]
Leif aż zmrużył oczy gdy szóstka skaczących z niebywałą prędkością i łopotem szat kultystów po prostu wyparowała...
Z cienia z drugiej odnogi głównego korytarza wyskoczyła wysoka, blada elfka o skąpym odzieniu i czarnych jak obsydian, sięgających ud włosach. Leif szybko otrząsnął się i korzystając z dezorientacji wrogów pobiegł prosto między nich. Pierwszy slaaneshyta w czarnej masce, kryjącej oczy i nos odskoczył na bok, tnąc zakrzywionym ostrzem lecz Leif niedbale zbił je szybkim skrętem saksy. Kolejny kultysta pisnął i ciął z nieprawdopodobną szybkością, świst srebrzystego pałasza rozległ się gdy ten zaszurał na paskach wzmocnionej skóry i naciął płytko, acz drażliwie skórę Norsmena. Młody myśliwy nie zatrzymywał się, lecz potężnym kopnięciem wpadł z pełnią impetu w przeciwnika i z trzaskiem żeber przygwoździł go do ziemi, by chwilę później wybić się z jęczącego człowieka i potężnym zamachem miecza odpędzić dwóch innych degeneratów. Teraz jego cel był tuż przed nim.
- Dosięgnę to blade ścierwo, choćbym miał sam umrzeć! - ryknął i zamierzył się mieczem na stojącego w cieniu Albę, jednakże albinos był już przygotowany.
- Z rozkoszą spełnię twe życzenie! - sadysta wypadł naprzód, tnąc znad głowy sporym sejmitarem o ząbkowanym ostrzu. Leif ze zduszonym warkotem wykręcił się w prawo, lądując bliżej przeciwnika i pchając mieczem. Alba także popisał się szybkością, nie idącą w parze z atletyczną sylwetką kultysty i w ostatniej chwili zmienił kierunek ciosu, tnąc poziomo. Ich miecze spotkały się w deszczu iskier, a sami walczący zbliżyli się do siebie z grymasem nienawiści na twarzach. Przez chwilę, wypełnioną brzękiem ząbków sejmitara na norskim żelazie trwali w zmaganiu, obmyślając dalsze ruchy. Alba był wysoki jak na południowca i jego oczy znajdowały się na równi z oczyma młodego Norsa. Nagle blady kultysta oblizał się.
- Ssssłyszysz to ? - wysyczał przez spiłowane zęby. - Umierasz.
Alba szarpnął gwałtownie sejmitarem, korzystając z tego że jeden z haczykowatych zębów broni złapał szczerbę w mieczu Leifa. W ułamku sekundy skórzana opaska na włosy i karwasz na lewej ręce Leifa, zleciały na dół przecięte, jednak zanim stal wbiła się w mięso Leif wśród burzy rudoblond włosów, opadających mu kaskadą na twarz, podparł miecz saksą w połowie i odepchnął sejmitar oraz Albę na pół łokcia, wytężając całą swą siłę.
- Hreeh... Znów impas, norski ptaszku ? - sapnął albinos, zbliżając twarz z rozwartymi szczękami do Leifa.
- Raczej koniec. - rzucił Leif i nie zważając na spiczaste kły degenerata, nachylił ku niemu głowę. Wtedy cały świat walczących przesłonił potok ognia, gdy Leif niespodziewanie obrócił gwałtownie głowę i trzepnął Albę włosami w twarz. Kultysta, oślepiony w tak niecodzienny sposób zachwiał się, za późno powstrzymawszy ręce od sięgnięcia do łzawiących i pełnych kłaków oczu co Leif od razu wykorzystał wybijając mu sejmitar z dłoni po czym gwałtownie uniósł rękę z saksą i obróciwszy długi nóż ostrzem w dół, z rozmachem i krzykiem wbił go aż po rękojeść tuż nad kolanem przeciwnika. Alba wrzasnął jak na torturach, lecz nie upadł, desperacko sięgajac do pasa po sztylet. Torstensson zauważył to i z refleksem godnym kobry łupnął go półokrągłą gałką miecza w palce po czym podciągając się za wbity nóż (co rozwarło ranę i żyły ku nieopisanemu bólowi Alby) walnął wroga z główki. Teraz kultysta w deszczu kropel krwi i kilku wybitych kłów zwalił się z hukiem na ziemię. Leif nie czekał i sam doskoczył do niego, przebijając drugą nogę w łydce mieczem. Alba uniósł zamroczone częściowo oczy i zobaczył skryte w cieniu oblicze łowcy, tuż nad uśmiechem godnym najpodlejszego z sadystów.
- I co mi...? - chciał rzucić sepleniąco Alba, ale odpowiedź nadeszła w formie czynu. Noga Leifa gwałtownie wyprostowała się w kopnięciu i obuta pięta z obrzydliwym mlaskiem i trzaskiem znalazła się między rozszerzonymi nogami albinosa. W symfonii wrzasku, przechodzącego w pisk Norsmen pokręcił butem, wbitym w rozbryzgane na spodniach resztki genitaliów i z pewnym wahaniem, skrytym pod gniewną miną cofnął się, wyrywając ostrza za ran.
- No, glizdo czas na cię. - szepnął i powiódł ostrzem miecza wzdłuż wzdętej krzykiem piersi Alby, delikatnie ją nacinając od biodra do mostka, sztych zatrzymał się wycelowany w gardło. Ostrze błysnęło w ciemnościach...
- Norsmenie, uważaj! - zawołał jakiś władczy głos, przypominający sztylet skryty pod jedwabiem i łowca odchylił się posłusznie dzięki czemu rapier przeszył jego ramię, zamiast głowy. Mnąc w ustach przekleństwo i krew, Torstensson kopnięciem i cięciem w rękę powalił kultystę po czym zauważył bladą elfkę tańczącą między ostrzami kultystów w czarnych koletach i łopoczących od pasa fałdach fioletowych szat. Kierując się kolejnym, jakby umieszczonym sztucznie w jego mózgu przymusem Norsmen skoczył między kultystów a Ithriel i fintą rozbroił warczącego slaaneshytę ze szpady. Wtedy zauważył jak uratowana elfka upada, gdy czarny bat okręcił się wokół jej szyi i pociągnął ją na ziemię, tak że uciskane gardło nie mogło wyrzucić żadnego czaru. Nagle pozbawiony magicznej osłony zauważył unoszone pół tuzina zakrzywionych sztyletów.
(https://www.youtube.com/watch?v=2P5qbcRAXVk)
- O kuuuur... - Norsmen na ślepo skoczył w tył, desperacko ratując życie i poczuł jak coś otula go ze wszech stron. Przez moment myślał że opadli go wrogowie w szatach, a on zaraz spotka się z przodkami w Walhalli lecz ciemność i twarde uderzenie w plecy skutecznie wspomogły rozeznanie w sytuacji. Znalazł się za jednym z wielkich sztandarów naściennych, zwisających hen z ciemności zastępującej sufit, aż po podłogę. Leif uśmiechnął się, odczekał chwilę w czasie której umyślnie się szamotał po czym jednym susem godnym jelenia wyskoczył drugą stroną zza tkaniny. Tak jak się spodziewał sześć ostrzy natychmiast zagłębiło się w sztandarze, i gdyby został za osłoną zmieniłby się w dziurawy ser hochlandzki - teraz jedynie jeden sztylet drasnął go w łokieć. "Oby cholera nie były zatrute!" pomyślał Leif i wypadł na szereg szarpiących się z grubą tkaniną nożowników, obalając ich kopniakiem jak poplątane domino. Jakiś desperat rzucił się na niego z piskiem i pchnięciem kolczastej rękawicy, jednak Leif wykręcił zbyt powolne i przewidywalne ramię, by za chwilę wrazić saksę między żebra kultysty, który upadł sflaczały w potoku krwi. Już miał odszukać wzrokiem Albę i dokończyć zemsty, gdy usłyszał szczęk jednej ze zdradliwych, huczących broni południowców. Kultysta o srebrnych lokach wokół czarnej maski, mierzył do niego z pistoletu jednocześnie trzymając nogę na piersi splątanej batem czarodziejki. Leif zawrzał, zdając sobie sprawę z beznadziejnego położenia. Kultysta widocznie napawał się rezygnacją w oczach dwóch potężnych wrogów na jego łasce i przez to, powstałą ciszę wypełnił stukot żelaza o kamień, gdzieś w ciemności. Potem bliżej. I znów. Leifowi wydawało się że dostrzegł jakiś błysk w mrocznym korytarzu...
Kultysta także widać wyczuł lub usłyszał rumor i obrócił się z pistoletem w ciemność.
- Kimkolwiek jesteś... wejdź spokojnie w światło, bo zabiję! - warknął srebrnowłosy.
- Nie. - zabrzmiał metaliczny odgłos jakby demona z innego wymiaru lub warkot silnika parowego. - To ja jestem światłem!
Z mroku wychynęła wielka, pancerna rękawica której palce zacisnęły się z sykiem jak imadło na łbie kultysty. Jednocześnie obok uniesionego na dwa łokcie szubrawca pojawiła się zacieniona, kanciasta sylwetka Magnusa von Bittenberga. Kultysta nie zdążył nawet krzyknąć, gdy mocarny tłok zmiażdżył jego głowę między palcami jak arbuza, pokrywając srebrne loki krwią i ochłapami mózgu. Inkwizytor wzniósł drugą rękę w kierunku kultystów zawiniętych w płótno.
- Światłem na oświecenie pogan i zgubę niewiernych! - zagrzmiał wśród huku płomieni, ulatujących z miotacza ognia. Szóstka kultystów wrzeszcząc i miotając się dokonała żywota w inferno, które szybko objęło cały gobelin aż po sufit, spowijając pole bitwy oślepiającym blaskiem. Jednocześnie z drugiego końca korytarza wypadł jak piorun Saito, siekąc niedobitków w kostkę lśniącą w blasku ognia kataną. Leif nagle otrzeźwiał i pobiegł do miejsca gdzie widział ostatnio Albę. Niestety ślad kałuży krwi urywał się tuż pod ścianą... najwidoczniej drań umknął bez honoru jednym z tajnych przejść. Leif zaklął, lecz uznał wergild za częściowo spłacony i podbiegł do towarzyszy, tuż przed Magnusem zatoczył się gdy zapulsowały jego rany, zwłaszcza ta na ramieniu.
- Jesteś ranny. - Powiedział Saito, jednocześnie podnosząc myśliwego z podłogi. - Idziemy do uzdrowicieRki.
- Dziękuję za pomoc. - Sapnął Norsmen. - Ale poradzę sobie. To tylko rany ciała.
- Nie mów o draśnięciach, nie jestem dziewką. - Saito podparł trzymającego się za obojczyk Leifa, i obaj mężczyźni ruszyli przez korytarz, który nagle rozbrzmiał odległym echem wołań i syku wyciąganej broni.
- Sigmar mihi lux... przyjmij skromną ofiarę z dusz here... - zaczął mecha-inkwizytor, szykując się do walki jednak Leif powstrzymał go.
- Jest ich za dużo... wsłuchaj się w kierunki i natężenia, człowieku! Musimy wracać do głównej sali...
- Ten labirynt równie dobrze może nas zaprowadzić do samej domeny chaosu, zgubimy się! - zaoponowała elfka.
- A masz Repszy pomysł ? - wtrącił Saito, podtrzymując Leifa. - Magnusie, poświeć nam swymi płomieniami, jeśRisz łaskaw. Zostawiłem śRad z ryżu do swoich kwater... Oby nie było tu szczurów...
- I co potem ? Dorwą nas, znają te kazamaty lepiej od nas i jest ich więcej! - huknął ze zgrzytem Magnus, włączając mały płomyczek na krawędzi lufy.
- Mój wuj! Bjarn ukróci samowolę kultystów, a moi towarzysze są w hali gotowi do walki! - ożywił się nagle Leif, obwiązując ramię kawałkiem płótna. - Trzydziestu wojów gotowych do bitwy! Musimy się dostać do głównej hali, za wszelką cenę!
- To nie będzie łatwe, lord Ruerl... mój pan wysłał swoich korsarzy na pomoc tym łamagom w szatach, a ich koszary są na naszej drodze. - Ithriel celowo pominęła, że korsarze czyhają jedynie na jej żywot. W końcu przez batog tego człowieka nie mogła znów wyśpiewać inkantacji niewidzialności, a każde wsparcie było w cenie.
Czwórka odnalazła szlak ryżu Saito i popędziła przez mroczne pustki między posępnymi murami. Rzeczywiście po jakimś czasie usłyszeli rozkazy rzucane w języku Ithriel.
- Elf czy heretyk, nieważne - Sigmar jednako powalał wszelkie zło. Naprzód ludzie! I elfko. - zakrzyknął Magnus, popychając towarzyszy naprzód z szczękiem mechanizmów.
No żesz nie poczekali na mnie... Moja wersja obowiązuje !]
Leif aż zmrużył oczy gdy szóstka skaczących z niebywałą prędkością i łopotem szat kultystów po prostu wyparowała...
Z cienia z drugiej odnogi głównego korytarza wyskoczyła wysoka, blada elfka o skąpym odzieniu i czarnych jak obsydian, sięgających ud włosach. Leif szybko otrząsnął się i korzystając z dezorientacji wrogów pobiegł prosto między nich. Pierwszy slaaneshyta w czarnej masce, kryjącej oczy i nos odskoczył na bok, tnąc zakrzywionym ostrzem lecz Leif niedbale zbił je szybkim skrętem saksy. Kolejny kultysta pisnął i ciął z nieprawdopodobną szybkością, świst srebrzystego pałasza rozległ się gdy ten zaszurał na paskach wzmocnionej skóry i naciął płytko, acz drażliwie skórę Norsmena. Młody myśliwy nie zatrzymywał się, lecz potężnym kopnięciem wpadł z pełnią impetu w przeciwnika i z trzaskiem żeber przygwoździł go do ziemi, by chwilę później wybić się z jęczącego człowieka i potężnym zamachem miecza odpędzić dwóch innych degeneratów. Teraz jego cel był tuż przed nim.
- Dosięgnę to blade ścierwo, choćbym miał sam umrzeć! - ryknął i zamierzył się mieczem na stojącego w cieniu Albę, jednakże albinos był już przygotowany.
- Z rozkoszą spełnię twe życzenie! - sadysta wypadł naprzód, tnąc znad głowy sporym sejmitarem o ząbkowanym ostrzu. Leif ze zduszonym warkotem wykręcił się w prawo, lądując bliżej przeciwnika i pchając mieczem. Alba także popisał się szybkością, nie idącą w parze z atletyczną sylwetką kultysty i w ostatniej chwili zmienił kierunek ciosu, tnąc poziomo. Ich miecze spotkały się w deszczu iskier, a sami walczący zbliżyli się do siebie z grymasem nienawiści na twarzach. Przez chwilę, wypełnioną brzękiem ząbków sejmitara na norskim żelazie trwali w zmaganiu, obmyślając dalsze ruchy. Alba był wysoki jak na południowca i jego oczy znajdowały się na równi z oczyma młodego Norsa. Nagle blady kultysta oblizał się.
- Ssssłyszysz to ? - wysyczał przez spiłowane zęby. - Umierasz.
Alba szarpnął gwałtownie sejmitarem, korzystając z tego że jeden z haczykowatych zębów broni złapał szczerbę w mieczu Leifa. W ułamku sekundy skórzana opaska na włosy i karwasz na lewej ręce Leifa, zleciały na dół przecięte, jednak zanim stal wbiła się w mięso Leif wśród burzy rudoblond włosów, opadających mu kaskadą na twarz, podparł miecz saksą w połowie i odepchnął sejmitar oraz Albę na pół łokcia, wytężając całą swą siłę.
- Hreeh... Znów impas, norski ptaszku ? - sapnął albinos, zbliżając twarz z rozwartymi szczękami do Leifa.
- Raczej koniec. - rzucił Leif i nie zważając na spiczaste kły degenerata, nachylił ku niemu głowę. Wtedy cały świat walczących przesłonił potok ognia, gdy Leif niespodziewanie obrócił gwałtownie głowę i trzepnął Albę włosami w twarz. Kultysta, oślepiony w tak niecodzienny sposób zachwiał się, za późno powstrzymawszy ręce od sięgnięcia do łzawiących i pełnych kłaków oczu co Leif od razu wykorzystał wybijając mu sejmitar z dłoni po czym gwałtownie uniósł rękę z saksą i obróciwszy długi nóż ostrzem w dół, z rozmachem i krzykiem wbił go aż po rękojeść tuż nad kolanem przeciwnika. Alba wrzasnął jak na torturach, lecz nie upadł, desperacko sięgajac do pasa po sztylet. Torstensson zauważył to i z refleksem godnym kobry łupnął go półokrągłą gałką miecza w palce po czym podciągając się za wbity nóż (co rozwarło ranę i żyły ku nieopisanemu bólowi Alby) walnął wroga z główki. Teraz kultysta w deszczu kropel krwi i kilku wybitych kłów zwalił się z hukiem na ziemię. Leif nie czekał i sam doskoczył do niego, przebijając drugą nogę w łydce mieczem. Alba uniósł zamroczone częściowo oczy i zobaczył skryte w cieniu oblicze łowcy, tuż nad uśmiechem godnym najpodlejszego z sadystów.
- I co mi...? - chciał rzucić sepleniąco Alba, ale odpowiedź nadeszła w formie czynu. Noga Leifa gwałtownie wyprostowała się w kopnięciu i obuta pięta z obrzydliwym mlaskiem i trzaskiem znalazła się między rozszerzonymi nogami albinosa. W symfonii wrzasku, przechodzącego w pisk Norsmen pokręcił butem, wbitym w rozbryzgane na spodniach resztki genitaliów i z pewnym wahaniem, skrytym pod gniewną miną cofnął się, wyrywając ostrza za ran.
- No, glizdo czas na cię. - szepnął i powiódł ostrzem miecza wzdłuż wzdętej krzykiem piersi Alby, delikatnie ją nacinając od biodra do mostka, sztych zatrzymał się wycelowany w gardło. Ostrze błysnęło w ciemnościach...
- Norsmenie, uważaj! - zawołał jakiś władczy głos, przypominający sztylet skryty pod jedwabiem i łowca odchylił się posłusznie dzięki czemu rapier przeszył jego ramię, zamiast głowy. Mnąc w ustach przekleństwo i krew, Torstensson kopnięciem i cięciem w rękę powalił kultystę po czym zauważył bladą elfkę tańczącą między ostrzami kultystów w czarnych koletach i łopoczących od pasa fałdach fioletowych szat. Kierując się kolejnym, jakby umieszczonym sztucznie w jego mózgu przymusem Norsmen skoczył między kultystów a Ithriel i fintą rozbroił warczącego slaaneshytę ze szpady. Wtedy zauważył jak uratowana elfka upada, gdy czarny bat okręcił się wokół jej szyi i pociągnął ją na ziemię, tak że uciskane gardło nie mogło wyrzucić żadnego czaru. Nagle pozbawiony magicznej osłony zauważył unoszone pół tuzina zakrzywionych sztyletów.
(https://www.youtube.com/watch?v=2P5qbcRAXVk)
- O kuuuur... - Norsmen na ślepo skoczył w tył, desperacko ratując życie i poczuł jak coś otula go ze wszech stron. Przez moment myślał że opadli go wrogowie w szatach, a on zaraz spotka się z przodkami w Walhalli lecz ciemność i twarde uderzenie w plecy skutecznie wspomogły rozeznanie w sytuacji. Znalazł się za jednym z wielkich sztandarów naściennych, zwisających hen z ciemności zastępującej sufit, aż po podłogę. Leif uśmiechnął się, odczekał chwilę w czasie której umyślnie się szamotał po czym jednym susem godnym jelenia wyskoczył drugą stroną zza tkaniny. Tak jak się spodziewał sześć ostrzy natychmiast zagłębiło się w sztandarze, i gdyby został za osłoną zmieniłby się w dziurawy ser hochlandzki - teraz jedynie jeden sztylet drasnął go w łokieć. "Oby cholera nie były zatrute!" pomyślał Leif i wypadł na szereg szarpiących się z grubą tkaniną nożowników, obalając ich kopniakiem jak poplątane domino. Jakiś desperat rzucił się na niego z piskiem i pchnięciem kolczastej rękawicy, jednak Leif wykręcił zbyt powolne i przewidywalne ramię, by za chwilę wrazić saksę między żebra kultysty, który upadł sflaczały w potoku krwi. Już miał odszukać wzrokiem Albę i dokończyć zemsty, gdy usłyszał szczęk jednej ze zdradliwych, huczących broni południowców. Kultysta o srebrnych lokach wokół czarnej maski, mierzył do niego z pistoletu jednocześnie trzymając nogę na piersi splątanej batem czarodziejki. Leif zawrzał, zdając sobie sprawę z beznadziejnego położenia. Kultysta widocznie napawał się rezygnacją w oczach dwóch potężnych wrogów na jego łasce i przez to, powstałą ciszę wypełnił stukot żelaza o kamień, gdzieś w ciemności. Potem bliżej. I znów. Leifowi wydawało się że dostrzegł jakiś błysk w mrocznym korytarzu...
Kultysta także widać wyczuł lub usłyszał rumor i obrócił się z pistoletem w ciemność.
- Kimkolwiek jesteś... wejdź spokojnie w światło, bo zabiję! - warknął srebrnowłosy.
- Nie. - zabrzmiał metaliczny odgłos jakby demona z innego wymiaru lub warkot silnika parowego. - To ja jestem światłem!
Z mroku wychynęła wielka, pancerna rękawica której palce zacisnęły się z sykiem jak imadło na łbie kultysty. Jednocześnie obok uniesionego na dwa łokcie szubrawca pojawiła się zacieniona, kanciasta sylwetka Magnusa von Bittenberga. Kultysta nie zdążył nawet krzyknąć, gdy mocarny tłok zmiażdżył jego głowę między palcami jak arbuza, pokrywając srebrne loki krwią i ochłapami mózgu. Inkwizytor wzniósł drugą rękę w kierunku kultystów zawiniętych w płótno.
- Światłem na oświecenie pogan i zgubę niewiernych! - zagrzmiał wśród huku płomieni, ulatujących z miotacza ognia. Szóstka kultystów wrzeszcząc i miotając się dokonała żywota w inferno, które szybko objęło cały gobelin aż po sufit, spowijając pole bitwy oślepiającym blaskiem. Jednocześnie z drugiego końca korytarza wypadł jak piorun Saito, siekąc niedobitków w kostkę lśniącą w blasku ognia kataną. Leif nagle otrzeźwiał i pobiegł do miejsca gdzie widział ostatnio Albę. Niestety ślad kałuży krwi urywał się tuż pod ścianą... najwidoczniej drań umknął bez honoru jednym z tajnych przejść. Leif zaklął, lecz uznał wergild za częściowo spłacony i podbiegł do towarzyszy, tuż przed Magnusem zatoczył się gdy zapulsowały jego rany, zwłaszcza ta na ramieniu.
- Jesteś ranny. - Powiedział Saito, jednocześnie podnosząc myśliwego z podłogi. - Idziemy do uzdrowicieRki.
- Dziękuję za pomoc. - Sapnął Norsmen. - Ale poradzę sobie. To tylko rany ciała.
- Nie mów o draśnięciach, nie jestem dziewką. - Saito podparł trzymającego się za obojczyk Leifa, i obaj mężczyźni ruszyli przez korytarz, który nagle rozbrzmiał odległym echem wołań i syku wyciąganej broni.
- Sigmar mihi lux... przyjmij skromną ofiarę z dusz here... - zaczął mecha-inkwizytor, szykując się do walki jednak Leif powstrzymał go.
- Jest ich za dużo... wsłuchaj się w kierunki i natężenia, człowieku! Musimy wracać do głównej sali...
- Ten labirynt równie dobrze może nas zaprowadzić do samej domeny chaosu, zgubimy się! - zaoponowała elfka.
- A masz Repszy pomysł ? - wtrącił Saito, podtrzymując Leifa. - Magnusie, poświeć nam swymi płomieniami, jeśRisz łaskaw. Zostawiłem śRad z ryżu do swoich kwater... Oby nie było tu szczurów...
- I co potem ? Dorwą nas, znają te kazamaty lepiej od nas i jest ich więcej! - huknął ze zgrzytem Magnus, włączając mały płomyczek na krawędzi lufy.
- Mój wuj! Bjarn ukróci samowolę kultystów, a moi towarzysze są w hali gotowi do walki! - ożywił się nagle Leif, obwiązując ramię kawałkiem płótna. - Trzydziestu wojów gotowych do bitwy! Musimy się dostać do głównej hali, za wszelką cenę!
- To nie będzie łatwe, lord Ruerl... mój pan wysłał swoich korsarzy na pomoc tym łamagom w szatach, a ich koszary są na naszej drodze. - Ithriel celowo pominęła, że korsarze czyhają jedynie na jej żywot. W końcu przez batog tego człowieka nie mogła znów wyśpiewać inkantacji niewidzialności, a każde wsparcie było w cenie.
Czwórka odnalazła szlak ryżu Saito i popędziła przez mroczne pustki między posępnymi murami. Rzeczywiście po jakimś czasie usłyszeli rozkazy rzucane w języku Ithriel.
- Elf czy heretyk, nieważne - Sigmar jednako powalał wszelkie zło. Naprzód ludzie! I elfko. - zakrzyknął Magnus, popychając towarzyszy naprzód z szczękiem mechanizmów.
Ostatnio zmieniony 9 lut 2014, o 22:23 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.
[Czy możemy założyć, że Ithiriel, po tym jak wpadła na Saito, wróciła pomóc Leifowi? Inaczej rozwala mi to trochę roleplay, ponieważ oznaczałoby to, że Saito nie dowiedział się, że Ruerl próbuje ją wydymać i wciąż chce ją zaszlachtować. Walka za Albą mogła odbyć się w czasie rozmowy Saito z Ithiriel i wszyscy będą zadowoleni.]
[Ulrich mógł dostać od kultystów nowe ciuchy. Farlin ma bardzo słabą pamięć do twarzy i imion (tak jak ja ), więc mógł uznać Ulricha za jakiegoś szlachcica. Wszystko jak najbardziej się zgadza ]GrimgorIronhide pisze:[ Matis, Ulrich nie jest szlachcicem...
No żesz nie poczekali na mnie... Moja wersja obowiazjuje !]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Czekaj człowieku! - zatrzymała go Ithiriel. - To nie są heretycy rzucający się z okrzykiem pod ostrze, tylko wyćwiczeni, dobrze wyekwipowani wojownicy elfów, zabójczy w walkach na małych przestrzeniach. Zwykle walczą w zaułkach atakowanych miasteczek, więc ciasny korytarz ich nie powstrzyma. - Nippończyk potwierdził skinieniem głowy.
- Masz jakąkolwiek wskazówkę, czy tylko próbujesz nas wystraszyć. - Zakpił Magnus.
- Owszem mam. Nie możemy ruszyć na nich otwarcie. Ich kusze pistoletowe są zbyt groźne z takiej małej odległości. Jednak twojej zbroi nic nie zrobią. Nawet z przyłożenia sie nie przebiją. Nie pokazuj też swojego miotacza ognia dopóki nie będziesz pewny, że ich zabijesz. Jeśli zauważa, że gotujesz się do strzału, mogą sie owinąć swoimi płaszczami i tym razem to ty nic nie zdziałasz.
- Dobrze mogę was osłonić.
- Nie na wiele się to zda jeśli nie dotrzemy do sali jadalnej. - Zauważył Leif. - Wywalczmy tylko sobie drogę i uciekajmy po posiłki.
- Zawodników nie powinni atakować, może uda się ich zaskoczyć. - wspomniał Saito.
Ruszyli dalej ostrożnie, mieli szczęście gdyż korsarze byli tuż za zakrętem i raczej nie zdążyliby nawet wystrzelić. Pomimo tego Magnus poszedł przodem. Druchii zajęci byli zbiórką, gorączkowo zajmując swoje miejsca w szeregu. Niektórzy obrócili się w ich stronę, ale zobaczyli tylko wielkiego człowieka okutego w stal. Dobrze wiedzieli, że był to zawodnik, już krążyły opowieści o mecha-inkwizytorze. Potem pojawiła się jeszcze jakaś dwójka, ale nikt nie zwrócił na nich uwagi przy górującej nad każdym postaci. Ithiriel zadbała by jej nie zauważono zza całej trójki. Czuła, że jej stan się poprawia i niedługo będzie mogła posłać do piekła wielu kultystów, ale nie mieli na to czasu, z pogonią za ich plecami. Dowódca korsarzy już miał się odezwać by ich zatrzymać kiedy trójka przybyszów przyspieszyła, a z ręki olbrzyma wybuchły płomienie. Dwóch Druchii spłonęło w tej samej sekundzie żywcem, reszta w gotowości bojowej zdążyła się osłonić jednak nie stanowili przeszkody dla reszty. Leif i Saito pozwolili sobie na tylko jeden zamach ostrzem i od razu ruszyli dalej do sali jadalnej. Tyle wystarczyło, by pojawiła się dziura w szeregach mrocznych elfów pozwalająca na ucieczkę. Nippończyk zadowolił się ścięciem głowy dowódcy, Ithiriel zamachnęła się i użyła kostura jak pałki kiedy ktoś wyciągnął do niej rękę. Czwórka zabitych to wszystko na co było ich stać, jak tylko Magnus zajał miejsce na końcu grupy, usłyszeli kilka brzęknięć bełtów odbijających się od jego pancerza. Gdyby próbowali walczyć dalej nie skończyłoby się na tym. Dotarli do następnego zakrętu, który dał im znowu schronienie przed ostrzałem na kilka sekund.
- Twoje rady okazały się użyteczne, wiedźmo! - krzyknął tylko Magnus do Ithiriel przed nim.
- ŚRad ryżu ciągnie się daRej. - powiedział z przodu Saito. - Teraz tyRko do głównej saRi!
- Masz jakąkolwiek wskazówkę, czy tylko próbujesz nas wystraszyć. - Zakpił Magnus.
- Owszem mam. Nie możemy ruszyć na nich otwarcie. Ich kusze pistoletowe są zbyt groźne z takiej małej odległości. Jednak twojej zbroi nic nie zrobią. Nawet z przyłożenia sie nie przebiją. Nie pokazuj też swojego miotacza ognia dopóki nie będziesz pewny, że ich zabijesz. Jeśli zauważa, że gotujesz się do strzału, mogą sie owinąć swoimi płaszczami i tym razem to ty nic nie zdziałasz.
- Dobrze mogę was osłonić.
- Nie na wiele się to zda jeśli nie dotrzemy do sali jadalnej. - Zauważył Leif. - Wywalczmy tylko sobie drogę i uciekajmy po posiłki.
- Zawodników nie powinni atakować, może uda się ich zaskoczyć. - wspomniał Saito.
Ruszyli dalej ostrożnie, mieli szczęście gdyż korsarze byli tuż za zakrętem i raczej nie zdążyliby nawet wystrzelić. Pomimo tego Magnus poszedł przodem. Druchii zajęci byli zbiórką, gorączkowo zajmując swoje miejsca w szeregu. Niektórzy obrócili się w ich stronę, ale zobaczyli tylko wielkiego człowieka okutego w stal. Dobrze wiedzieli, że był to zawodnik, już krążyły opowieści o mecha-inkwizytorze. Potem pojawiła się jeszcze jakaś dwójka, ale nikt nie zwrócił na nich uwagi przy górującej nad każdym postaci. Ithiriel zadbała by jej nie zauważono zza całej trójki. Czuła, że jej stan się poprawia i niedługo będzie mogła posłać do piekła wielu kultystów, ale nie mieli na to czasu, z pogonią za ich plecami. Dowódca korsarzy już miał się odezwać by ich zatrzymać kiedy trójka przybyszów przyspieszyła, a z ręki olbrzyma wybuchły płomienie. Dwóch Druchii spłonęło w tej samej sekundzie żywcem, reszta w gotowości bojowej zdążyła się osłonić jednak nie stanowili przeszkody dla reszty. Leif i Saito pozwolili sobie na tylko jeden zamach ostrzem i od razu ruszyli dalej do sali jadalnej. Tyle wystarczyło, by pojawiła się dziura w szeregach mrocznych elfów pozwalająca na ucieczkę. Nippończyk zadowolił się ścięciem głowy dowódcy, Ithiriel zamachnęła się i użyła kostura jak pałki kiedy ktoś wyciągnął do niej rękę. Czwórka zabitych to wszystko na co było ich stać, jak tylko Magnus zajał miejsce na końcu grupy, usłyszeli kilka brzęknięć bełtów odbijających się od jego pancerza. Gdyby próbowali walczyć dalej nie skończyłoby się na tym. Dotarli do następnego zakrętu, który dał im znowu schronienie przed ostrzałem na kilka sekund.
- Twoje rady okazały się użyteczne, wiedźmo! - krzyknął tylko Magnus do Ithiriel przed nim.
- ŚRad ryżu ciągnie się daRej. - powiedział z przodu Saito. - Teraz tyRko do głównej saRi!
Farlin obudził się rano (jest jeszcze ciemno) w swoim łóżku. Pomimo tego, że ten zasrany wompierz go zdemaskował, to jednak nie zapobiegł wysadzeniu swojego pokoju. Hobbit miał szczerą nadzieję, że ten kretyn zginął w płomieniach. W każdym bądź razie, informacje, które przekazał Drugniemu, powinny zapewnić mu przewagę.
Malec szybko się wykąpał i ubrał w nowe ubrania: Skórzane buty, czarne bryczesy, koszulę, kamizelkę podszywaną stalowymi łuskami i czerwony płaszcz. Następnie udał się do jadalni, aby coś zjeść i napić się zimnego ALE.
Malec szybko się wykąpał i ubrał w nowe ubrania: Skórzane buty, czarne bryczesy, koszulę, kamizelkę podszywaną stalowymi łuskami i czerwony płaszcz. Następnie udał się do jadalni, aby coś zjeść i napić się zimnego ALE.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
-Ha! Psie syny!- warknął Magnus rozgniatajac żelaznym butem twarz umierajacego kultysty. Krew rozpryskała się wokół -Macie szczęście ,że akurat tu... spacerowałem...- mruknął inkwizytor do towarzyszy po walce z kultystami. Już mieli ruszać dalej z modlitwą do Sigmara na ustach ,kiedy elfka ich powstrzymała rzucając błahe sugestie. Magnus pomyślał ,że próbuje wyolbrzymić siłę ich zdradzieckiego narodu ,ale zgodził się na jej propozycję. Póki co mogła być użyteczna ,ale w obliczu prawa była tak samo winna jak jej bracia. Ha! A nawet bardziej ,w końcu parała się magią!
Drużyna poszła długim korytarzem z Magnusem na czele. Czuł się troche niezręcznie jako tarcza dla czcicieli Khaina ,najeźdzcy z północy oraz bałwochwalczego ronina ,ale cóż począć. Po chwili dobiegły do nich odgłosy mobilizujących się żołnierzy mrocznych elfów. Czarodziejka coś tam memłała pod nosem o zachowaniu pozorów ,ale Von Bittenebrgowi działało to na nerwy ,wiec nie zwracał na to uwagi.
Po chwili wyszedł z mroku ujawniajac się oddziałowi korszarzy. Wszyscy oprócz przywódcy odstąpili krok w tył. Ten spoglądał an nich spod łuskowego hełmu trzymając rękę na rękojeści swej broni.
Kiedy już mieli przejść spokojnie obok oddziału Magnus spojrzał na jednego z korsarzy z pogardliwą miną. Elf odpowiedział wrednym uśmieszkiem... wtedy inkwizytor nie wytrzymał i w ułamku sekundy uruchomił miotacz. Smuga ognia buchnęła z jego ręki i dwójka elfów natychmiast stanęła w ogniu wrzeszcząc coś niezrozumiale. Reszta oddziały reflektywnie osłoniła się płaszczami wyszarpując broń. Jednak ich oficer nie zdążył nawet wydać komendy kiedy Saito powalił go na ziemię zręcznym ,wyćwiczonym chwytem nippońskiej sztuki walki łącząc cios modliszki z szermierczym cięciem "Kwiat lotosu"... co by to nie było dowódca mrocznych elfów został zdekapitowany zanim jego ciało padło na posadzkę. Leif wykorzystując dezorganizację wroga wpadł między nich z wrzaskiem siepiąc mieczem w przeciwników. Von Bittenberg sparował ręką cios jakiegoś elfa ,po czym wyprowadził potężny prawy sierpowy posyłając korsarza na kamienna posadzkę. Nie zdążył nawet dobić omdlałego wroga ,kiedy ujrzał wycofujacych się towarzyszy. Pobiegł za nimi w głąb korytarza.Wtedy wszyscy usłyszeli roznoszące się za nimi komendy w języku elfów i dźwięk ładowanych kusz. Wielki Inkwizytor odwrócił sie gwałtownie i zasłaniajac towarzyszy i wrzasnął -Moja wiara jest moją tarczą!!!- wtedy pomknęło w jego stronę kilkanaście pocisków.
Częśc z nich ominęła łowcę czarownic uderzajac w kamienne ściany ,ale te które w niego wpadły albo złamały się ,albo utkwił w skórzanym płaszczu. -Drżyjcie! Cipiszony!- wykrzyknął Magnus i posłał w stronę korsarzy strumień ognia. Po chwili wrzasków grupka ujrzała jakieś światło zmierzajace w ich stronę. Z ciemnośi wybiegł palący się elf próbujący panicznie sie uratować. Leif w akcie miłosierdzia i łaski rąbnął go mieczem powalając żywą pochodnię na ziemię.
- Twoje rady okazały się użyteczne, wiedźmo! - krzyknął Magnus do Ithiriel przed nim.
- Miło mi to słyszeć ,człecze...- odparła elfka
- Kłamałem...- warknął Von Bittenberg kierując się w stronę szukajacego czegoś na ziemi Nippończyka
- ŚRad ryżu ciągnie się daRej. - powiedział z przodu Saito. - Teraz tyRko do głównej saRi!
- Prowadź ,chłopcze!- rzekł chłodno Von Bittenberg ,Saito ruszył wyznaczoną trasą ,jednak cały czas maił w głowie zwrot okutego w stal mężczyzny. "Chłopcze"...
Drużyna poszła długim korytarzem z Magnusem na czele. Czuł się troche niezręcznie jako tarcza dla czcicieli Khaina ,najeźdzcy z północy oraz bałwochwalczego ronina ,ale cóż począć. Po chwili dobiegły do nich odgłosy mobilizujących się żołnierzy mrocznych elfów. Czarodziejka coś tam memłała pod nosem o zachowaniu pozorów ,ale Von Bittenebrgowi działało to na nerwy ,wiec nie zwracał na to uwagi.
Po chwili wyszedł z mroku ujawniajac się oddziałowi korszarzy. Wszyscy oprócz przywódcy odstąpili krok w tył. Ten spoglądał an nich spod łuskowego hełmu trzymając rękę na rękojeści swej broni.
Kiedy już mieli przejść spokojnie obok oddziału Magnus spojrzał na jednego z korsarzy z pogardliwą miną. Elf odpowiedział wrednym uśmieszkiem... wtedy inkwizytor nie wytrzymał i w ułamku sekundy uruchomił miotacz. Smuga ognia buchnęła z jego ręki i dwójka elfów natychmiast stanęła w ogniu wrzeszcząc coś niezrozumiale. Reszta oddziały reflektywnie osłoniła się płaszczami wyszarpując broń. Jednak ich oficer nie zdążył nawet wydać komendy kiedy Saito powalił go na ziemię zręcznym ,wyćwiczonym chwytem nippońskiej sztuki walki łącząc cios modliszki z szermierczym cięciem "Kwiat lotosu"... co by to nie było dowódca mrocznych elfów został zdekapitowany zanim jego ciało padło na posadzkę. Leif wykorzystując dezorganizację wroga wpadł między nich z wrzaskiem siepiąc mieczem w przeciwników. Von Bittenberg sparował ręką cios jakiegoś elfa ,po czym wyprowadził potężny prawy sierpowy posyłając korsarza na kamienna posadzkę. Nie zdążył nawet dobić omdlałego wroga ,kiedy ujrzał wycofujacych się towarzyszy. Pobiegł za nimi w głąb korytarza.Wtedy wszyscy usłyszeli roznoszące się za nimi komendy w języku elfów i dźwięk ładowanych kusz. Wielki Inkwizytor odwrócił sie gwałtownie i zasłaniajac towarzyszy i wrzasnął -Moja wiara jest moją tarczą!!!- wtedy pomknęło w jego stronę kilkanaście pocisków.
Częśc z nich ominęła łowcę czarownic uderzajac w kamienne ściany ,ale te które w niego wpadły albo złamały się ,albo utkwił w skórzanym płaszczu. -Drżyjcie! Cipiszony!- wykrzyknął Magnus i posłał w stronę korsarzy strumień ognia. Po chwili wrzasków grupka ujrzała jakieś światło zmierzajace w ich stronę. Z ciemnośi wybiegł palący się elf próbujący panicznie sie uratować. Leif w akcie miłosierdzia i łaski rąbnął go mieczem powalając żywą pochodnię na ziemię.
- Twoje rady okazały się użyteczne, wiedźmo! - krzyknął Magnus do Ithiriel przed nim.
- Miło mi to słyszeć ,człecze...- odparła elfka
- Kłamałem...- warknął Von Bittenberg kierując się w stronę szukajacego czegoś na ziemi Nippończyka
- ŚRad ryżu ciągnie się daRej. - powiedział z przodu Saito. - Teraz tyRko do głównej saRi!
- Prowadź ,chłopcze!- rzekł chłodno Von Bittenberg ,Saito ruszył wyznaczoną trasą ,jednak cały czas maił w głowie zwrot okutego w stal mężczyzny. "Chłopcze"...
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Walka była wyrównana. Jednakże czułem, że Menthus nie pokazał nawet jednej czwartej swoich umiejętności, podobnie zresztą jak ja. Był inteligentny w tym co robił i przejawiało się to nie tylko w jego ruchach, ale i w oczach. Iskrze brakowało doświadczenie, którego jej mistrz miał aż w nadmiarze. Ogromnym honorem była dla mnie ta walka, jak i ta nowa... przyjaźń? Jeśli można tak to nazwać. Obaj byliśmy zmęczeni i po tym jak wzbiliśmy się do lotu, rozmowy przeszły na luźniejsze tematy. Starożytnych pieśni, dawnych czasów, czy dzieleniu wspólnej nienawiści do Mrocznych Elfów. Rzecz jasna Iskra w tym temacie nie miała dużo do powiedzenie. Oboje jednak ożywili się gdy wspomniałem o strzydze.
-Strzyga?- zapytał sam siebie Menthus.-Wśród zawodników powiadasz?
-Jestem tego pewien.- odpowiedziałem krótko, a ogień w mych oczach zdawał się wyrywać spod kontroli. Czułem jak ogarnia mnie nienawiść. Iskra poklepała mnie po plecach.
-Spokojnie.- mówiła z głosem pełnym troskliwości.- Obaj spalicie ją w mgnieniu oka, bez większego trudu!
-Nie rozumiesz Moja Droga.- westchnął Menthus. A w jego oczach wezbrały podobne ogniki do moich, towarzyszyły mu zawsze gdy w okolicy był jakis Druhii.- Wilki dla Vahaniana i Zamieci są jak dla ciebie, czy dla mnie rodzina. Tego morderstwa nie można pozostawić od tak.
-Ale...
-Zamieć wysłuchała dwójki ocalałych.- zacząłem mówić już nieco spokojniejszym tonem, wciąż jednak czułem jak moje serce próbuje uciec z klatki piersiowej. Nie zwracałem już nawet uwagi na otaczające nas widoki czy słońce, majestatycznie zbliżające się ku zachodowi.- Zapewne zna już jego zapach i to w jaki sposób walczy. Gdy tylko dowiemy się kim jest ten potwór, zniszczę go bez względu na cenę.- Smoczy Mag, przytaknął a Iskra nie odezwała się słowem aż do momenty gdy wylądowaliśmy. W zamku panowało zamieszanie, tak jak myślałem. Spokój nie mógł utrzymać się długo, ja jednak nie miałem zamiaru się w to mieszać. Mam własne problemy na głowie.
-Dziękuje Ci Przyjacielu.- ukłoniłem się w stronę Menthusa, jak zwykle trochę przesadnie i z głupkowatym uśmiechem. Wywołało to cichy śmiech Iskry i pobłażliwe spojrzenie maga.
-Cała przyjemność po mojej stronie.- odpowiedział z radością wypisaną na twarzy. Ja ucałowałem jeszcze dłoń jego pięknej uczennicy i zacząłem się oddalać.
-Jeśli wdacie się w kłopoty,- wskazałem palcem na okno z którego buchnął płomień.- zawołajcie mnie. Też chętnie się pobawię!
-Jako sobie życzysz!- odkrzyknął mi Smoczy Mag, gdy ja znikałem już za wrotami wejściowymi. Szybkim krokiem pokonywałem zakręty, setki schodów nie oglądając się na sytuację panującą w zamku. Znalazłem się w moim "apartamencie", gdzie czekała na mnie zniecierpliwiona Anna wraz z całą wilczą świtą. Oba młode w dziwny sposób bardzo szybko urosły, a ja wyczułem od nich znajomą moc.
-Sami tego chcieli.- powiedziała mi Zamieć, nie skomentowałem tego nie miałem czasu. Zamieć w przeciwieństwie do mnie mogła dzielić się swoim przekleństwem. Stawali się tym samym jej wiecznymi sługami. Nie posiadali mocy nawet porównywalnej do jej. Mimo to wystarczała ona by spalić spory oddział doświadczonych szermierzy. Zwróciłem się do Anny i przytuliłem ją. Wyglądała o niebo lepiej i widocznie wrócił jej apetyt, gdyż na stole znajdowało się kilka pustych półmisków, a nad kominkiem grzała się zupa z kury. Jej zapach rozchodził się po całym pokoju.
-Jak się czujesz?- zapytałem od razu.
-Dobrze.- odpowiedział krótko i zawiesiła się na mojej szyi lekko całując mnie w usta.
-Wybacz, gdyby tylko wiedział...
-Sama tego chciałam.- przerwała mi błyskawicznie a w jej oczach pojawiły się łzy.- Obiecaj mi jedno, że nie zginiesz.
-Jeśli polegnę w walce, spal moje ciało.- popiół zabierz do Athen Loren i rozsyp go wokół pomnika, do którego drogę narysuję Ci na mapie. Odczekaj tydzień. Wówczas wrócę. Gdybyś tego nie zrobiła po prostu trwało by to sporo dłużej.- zakończyłem, a widząc jej zdziwienie w oczach i żądanie wyjaśnień, nie chcąc zagłębiać się w ten temat pocałowałem ją mocniej po czym przytuliłem. Spędziliśmy kilka godzin razem, głownie w milczeniu. Lecz nie było ono w żaden sposób złe. Spokój, który nas wtedy otaczał był kojący. Opowiedziałem jej o walce i pokrótce opisałem, czym jest przekleństwo noszone przeze mnie i Zamieć. Była przerażona, jednak w krótkim czasie ten strach zmienił się we współczucie. To niesamowite, ze po tym co przeszła potrafiła wydobyć z siebie tyle pozytywnych cech. Niemal usnąłem, gdy przerwała błogą ciszę.
-Idź razem z Podmuchem i znajdź strzygę.- jej głos był poważny i zarazem pełen lęku. Nie sądziłem, że tak szybko zdoła opanować umiejętność rozmowy z bratnią duszą jaką jest Zamieć, a teraz i tych dwóch wyrostków.
-Tak.-głos młodego wilka obijał się w mojej głowie, był niski i stonowany.-Czuje go, zaprowadzę Cię bracie.
-Miałem to właśnie zrobić!-rzuciłem szybko zeskakując z łoża.
-Śpiąc?-odrzekała pytająco Anna ze złośliwym uśmieszkiem.
-Chociażby i tak.- odparowałem, otwierając drzwi Podmuchowi. Przez całą drogę biegłem by dotrzymać mu tempa.Skąd ja to znam...-pomyślałem, przypominając sobie młodość. Wtedy Zamieć w znacznie większym stopniu uważała mnie za gorszego, ze względu na moją słabość. Jednak zawsze kochała i kocha jak brata. Sprint, a raczej maraton trwał do momentu aż zatrzymaliśmy się, przed jakimiś drzwiami. Zadrżał, a ja dopiero po chwili zorientowałem, że jest ranek. Pomachałem nerwowo głową by przywrócić skupienie, choć fakt, ze przegadałem z Anna cały wieczór był dla mnie zadziwiający. Zmieniłem się odkąd pojawiłem się na arenie. Lecz nie była to pora na zaprzątanie sobie myśli błahostkami. Młodemu wilkowi nakazałem cofnąć się i nie wtrącać do walki. A gdyby sprawy nabrała zły obrót i musiałbym się przemienić, miał ruszyć po Zamieć. Chwyciłem w dłoń garść grotów, a następnie nałożyłem na nie zaklęcie. Ostrym końcem jednego z nich kilkoma sprawnymi ruchami wyryłem dziesiątki run, które po chwili zabłysnęły jaskrawym światłem. Byłe gotów.
-Witaj w piekle.- krzyknąłem, po czym drzwi wpadły do pomieszczenie podobnie jak te w kanałach. Jednakże ze zdwojona siłą. Kolejnym ruchem było wrzucenie do pomieszczenia grotów. Te bez mojej pomocy dosłownie wleciały do środka, po czym wykonałem mój popisowy numer. Gejzer ognia. Wpadłem do pokoju z obnażonymi ostrzami, pulsującymi jaskrawym światłem. Ujrzałem stertę popiołu, oraz gigantyczną dziurę w suficie przebijającą się do się przez kilka pięter, aż do samego dachu ukazując majestat niebieskiego nieba. Niestety od wciąż był wśród "żywych". Skrywał się w rogu pokoju, ze wstrętem patrząc na oświetloną przez słońce część pomieszczenia. Obnażył kły, a ja zobaczyłem elfkę w obdartych szatach. Miałem gdzieś kim jest, interesował mnie tylko on. Rzucił się na mnie pokazując swoją nadludzką siłę. Przygniótł mnie do ściany, okrytej cieniem i wyszczerzył uzębienie z morderczym wyrazem twarzy. Na jego nieszczęście sam posiadałem więcej siły niż by się wydawało. Dokonałem częściowej przemiany prawej ręki i wykonałem potężne uderzenie pięścią w międzyżebrze. Płomień towarzyszący ciosowi odrzucił wampira na drugi koniec pokoju, przez dłuższy czas nie mógł się podnieść a ja powoli wyczuwałem, że jest coraz bliższy przemiany. Byłem w zamkniętym pomieszczeniu. Tu nie miałem szans ze strzygą, może w pierwszej przemianie byłyby one wyrównane, ale obawiałem się, że stracę wtedy nad sobą panowanie. A ryzyko osiągnięcia ostatecznej formy było zbyt duże. Rzuciłem więc w jego stronę kolejna garść grotów, a wokół mojego przeciwnika zarysował się krąg. Był teraz sparaliżowany.
-Mógłbym jedynym ruchem zmienić Twoje truchło w popiół.- splunąłem widząc, brak jakiegokolwiek strachu w jego oczach. Mimo braku wyjścia z sytuacji, nie chciał okazać skruchy.- Zabiłeś stado wilków i czeka Cię za to kara. Nikt nie może bezkarnie krzywdzić moich bliskich.
-Jestem Marr uczestnik Areny Śmierci. Nie możesz mnie zabić, arena...-jego głos wręcz kipiał pogardą.
-Mam gdzieś jej zasady.- odrzekłem błyskawicznie, ale po chwili przypomniałem sobie o kolejnej walce. Zamyśliłem się nie przerywając kręgu.- Odwlokę więc Twoją śmierć. A teraz wybacz, muszę złożyć wizytę Twojemu przeciwnikowi.- zaśmiałem się, po czym wymówiłem kilka słów po elficku. Krąg wokół niego wzmocnił się i uniemożliwi mu zmianę pozycji w której jest przez kilka najbliższych godzin.
Podmuch był oburzony tym, że nie wykończyłem go od razu. Sam miałem wyrzuty sumienia, ale wiedziałem, że nie mogłem tak postąpić. Teraz miałem w grę wchodziło nie tylko moje życie ale i mojego stada. Spodziewałem się kontrataku, jednak teraz gdy Anna nosi w sobie moje dziecko nie będzie w stanie pokonać nawet jej. Bałem się o Podmuch i Zmierzch, obaj byli niedoświadczeni i zbyt porywczy. Ale od teraz nie będziemy się rozdzielać. To jedyne wyjście. Szybko znalazłem się pod drzwiami krasnolud. Zacząłem pukać, na przemian z prowadzeniem dyskusji o słuszność mojego postępowania z młodym wilkiem. Przerwał ją pijacki okrzyk.
-Czeeego kurwwaa znowu?-drzwi otworzyły się gwałtownie, a krasnolud z ponurą miną i bólem wywołanym przez kaca spojrzał na mnie.- Elficki pedał w mym domu, idź się chędożyć!- już miał trzasnąć drzwiami gdy ja zatrzymałem je oburącz.
-Mam ważne informacje co do Twojego przeciwnika.
-To wampir...- wydyszał i splunął.- A teraz spierdalaj do kroćset!- runął na łóżko i odwrócił się ode mnie plecami. Jego topór stał obok. Z kartką podpisaną przez Farlina. Cwany jak zawsze, pomyślałem. Zerknąłem na niego i położyłem na nim dłonie. Pulsował niesamowitą energią, zafascynowała mnie. Rozszyfrowałem runy i przy użyciu mojej magi zacząłem w nie wplątywać moje. Krasnolud zerwał się na równe nogi i już miał mnie uderzyć, gdy do jego pokoju wpadł Podmuch wyglądający jak płonąca wilcza pochodnia. Nie zaatakował, opanował się. Zaskoczyło mnie to jak silny okazał się młody wilk, kontrolując swoją moc.
-Nie odbieram mu siły.- wyszeptałem, dokładając wszelkich starań by nie popełnić żadnego błędu.-Wzmocnię go o moją magię, nie zrobi ona krzywdy ani mi, ani Menthusowi. Jednakże okaże się pomocna w walce z innymi.- Zabójca patrzył na mnie z rozdziawioną gębą.
-Dlaczego?- zapytał w końcu gdy skończyłem.
-Mam w tym swój interes.- odpowiedziałem krótko, po czym udałem się w stronę wyjścia.- Zapomniałbym,poczytaj o strzygach.- po tych słowach zniknąłem niosąc na rękach śpiącego wilczka. W mgnieniu oka znalazłem się znów w swoim pokoju. I poświęciłem się już w całości tylko i wyłącznie Annie i Zamieci.
-Strzyga?- zapytał sam siebie Menthus.-Wśród zawodników powiadasz?
-Jestem tego pewien.- odpowiedziałem krótko, a ogień w mych oczach zdawał się wyrywać spod kontroli. Czułem jak ogarnia mnie nienawiść. Iskra poklepała mnie po plecach.
-Spokojnie.- mówiła z głosem pełnym troskliwości.- Obaj spalicie ją w mgnieniu oka, bez większego trudu!
-Nie rozumiesz Moja Droga.- westchnął Menthus. A w jego oczach wezbrały podobne ogniki do moich, towarzyszyły mu zawsze gdy w okolicy był jakis Druhii.- Wilki dla Vahaniana i Zamieci są jak dla ciebie, czy dla mnie rodzina. Tego morderstwa nie można pozostawić od tak.
-Ale...
-Zamieć wysłuchała dwójki ocalałych.- zacząłem mówić już nieco spokojniejszym tonem, wciąż jednak czułem jak moje serce próbuje uciec z klatki piersiowej. Nie zwracałem już nawet uwagi na otaczające nas widoki czy słońce, majestatycznie zbliżające się ku zachodowi.- Zapewne zna już jego zapach i to w jaki sposób walczy. Gdy tylko dowiemy się kim jest ten potwór, zniszczę go bez względu na cenę.- Smoczy Mag, przytaknął a Iskra nie odezwała się słowem aż do momenty gdy wylądowaliśmy. W zamku panowało zamieszanie, tak jak myślałem. Spokój nie mógł utrzymać się długo, ja jednak nie miałem zamiaru się w to mieszać. Mam własne problemy na głowie.
-Dziękuje Ci Przyjacielu.- ukłoniłem się w stronę Menthusa, jak zwykle trochę przesadnie i z głupkowatym uśmiechem. Wywołało to cichy śmiech Iskry i pobłażliwe spojrzenie maga.
-Cała przyjemność po mojej stronie.- odpowiedział z radością wypisaną na twarzy. Ja ucałowałem jeszcze dłoń jego pięknej uczennicy i zacząłem się oddalać.
-Jeśli wdacie się w kłopoty,- wskazałem palcem na okno z którego buchnął płomień.- zawołajcie mnie. Też chętnie się pobawię!
-Jako sobie życzysz!- odkrzyknął mi Smoczy Mag, gdy ja znikałem już za wrotami wejściowymi. Szybkim krokiem pokonywałem zakręty, setki schodów nie oglądając się na sytuację panującą w zamku. Znalazłem się w moim "apartamencie", gdzie czekała na mnie zniecierpliwiona Anna wraz z całą wilczą świtą. Oba młode w dziwny sposób bardzo szybko urosły, a ja wyczułem od nich znajomą moc.
-Sami tego chcieli.- powiedziała mi Zamieć, nie skomentowałem tego nie miałem czasu. Zamieć w przeciwieństwie do mnie mogła dzielić się swoim przekleństwem. Stawali się tym samym jej wiecznymi sługami. Nie posiadali mocy nawet porównywalnej do jej. Mimo to wystarczała ona by spalić spory oddział doświadczonych szermierzy. Zwróciłem się do Anny i przytuliłem ją. Wyglądała o niebo lepiej i widocznie wrócił jej apetyt, gdyż na stole znajdowało się kilka pustych półmisków, a nad kominkiem grzała się zupa z kury. Jej zapach rozchodził się po całym pokoju.
-Jak się czujesz?- zapytałem od razu.
-Dobrze.- odpowiedział krótko i zawiesiła się na mojej szyi lekko całując mnie w usta.
-Wybacz, gdyby tylko wiedział...
-Sama tego chciałam.- przerwała mi błyskawicznie a w jej oczach pojawiły się łzy.- Obiecaj mi jedno, że nie zginiesz.
-Jeśli polegnę w walce, spal moje ciało.- popiół zabierz do Athen Loren i rozsyp go wokół pomnika, do którego drogę narysuję Ci na mapie. Odczekaj tydzień. Wówczas wrócę. Gdybyś tego nie zrobiła po prostu trwało by to sporo dłużej.- zakończyłem, a widząc jej zdziwienie w oczach i żądanie wyjaśnień, nie chcąc zagłębiać się w ten temat pocałowałem ją mocniej po czym przytuliłem. Spędziliśmy kilka godzin razem, głownie w milczeniu. Lecz nie było ono w żaden sposób złe. Spokój, który nas wtedy otaczał był kojący. Opowiedziałem jej o walce i pokrótce opisałem, czym jest przekleństwo noszone przeze mnie i Zamieć. Była przerażona, jednak w krótkim czasie ten strach zmienił się we współczucie. To niesamowite, ze po tym co przeszła potrafiła wydobyć z siebie tyle pozytywnych cech. Niemal usnąłem, gdy przerwała błogą ciszę.
-Idź razem z Podmuchem i znajdź strzygę.- jej głos był poważny i zarazem pełen lęku. Nie sądziłem, że tak szybko zdoła opanować umiejętność rozmowy z bratnią duszą jaką jest Zamieć, a teraz i tych dwóch wyrostków.
-Tak.-głos młodego wilka obijał się w mojej głowie, był niski i stonowany.-Czuje go, zaprowadzę Cię bracie.
-Miałem to właśnie zrobić!-rzuciłem szybko zeskakując z łoża.
-Śpiąc?-odrzekała pytająco Anna ze złośliwym uśmieszkiem.
-Chociażby i tak.- odparowałem, otwierając drzwi Podmuchowi. Przez całą drogę biegłem by dotrzymać mu tempa.Skąd ja to znam...-pomyślałem, przypominając sobie młodość. Wtedy Zamieć w znacznie większym stopniu uważała mnie za gorszego, ze względu na moją słabość. Jednak zawsze kochała i kocha jak brata. Sprint, a raczej maraton trwał do momentu aż zatrzymaliśmy się, przed jakimiś drzwiami. Zadrżał, a ja dopiero po chwili zorientowałem, że jest ranek. Pomachałem nerwowo głową by przywrócić skupienie, choć fakt, ze przegadałem z Anna cały wieczór był dla mnie zadziwiający. Zmieniłem się odkąd pojawiłem się na arenie. Lecz nie była to pora na zaprzątanie sobie myśli błahostkami. Młodemu wilkowi nakazałem cofnąć się i nie wtrącać do walki. A gdyby sprawy nabrała zły obrót i musiałbym się przemienić, miał ruszyć po Zamieć. Chwyciłem w dłoń garść grotów, a następnie nałożyłem na nie zaklęcie. Ostrym końcem jednego z nich kilkoma sprawnymi ruchami wyryłem dziesiątki run, które po chwili zabłysnęły jaskrawym światłem. Byłe gotów.
-Witaj w piekle.- krzyknąłem, po czym drzwi wpadły do pomieszczenie podobnie jak te w kanałach. Jednakże ze zdwojona siłą. Kolejnym ruchem było wrzucenie do pomieszczenia grotów. Te bez mojej pomocy dosłownie wleciały do środka, po czym wykonałem mój popisowy numer. Gejzer ognia. Wpadłem do pokoju z obnażonymi ostrzami, pulsującymi jaskrawym światłem. Ujrzałem stertę popiołu, oraz gigantyczną dziurę w suficie przebijającą się do się przez kilka pięter, aż do samego dachu ukazując majestat niebieskiego nieba. Niestety od wciąż był wśród "żywych". Skrywał się w rogu pokoju, ze wstrętem patrząc na oświetloną przez słońce część pomieszczenia. Obnażył kły, a ja zobaczyłem elfkę w obdartych szatach. Miałem gdzieś kim jest, interesował mnie tylko on. Rzucił się na mnie pokazując swoją nadludzką siłę. Przygniótł mnie do ściany, okrytej cieniem i wyszczerzył uzębienie z morderczym wyrazem twarzy. Na jego nieszczęście sam posiadałem więcej siły niż by się wydawało. Dokonałem częściowej przemiany prawej ręki i wykonałem potężne uderzenie pięścią w międzyżebrze. Płomień towarzyszący ciosowi odrzucił wampira na drugi koniec pokoju, przez dłuższy czas nie mógł się podnieść a ja powoli wyczuwałem, że jest coraz bliższy przemiany. Byłem w zamkniętym pomieszczeniu. Tu nie miałem szans ze strzygą, może w pierwszej przemianie byłyby one wyrównane, ale obawiałem się, że stracę wtedy nad sobą panowanie. A ryzyko osiągnięcia ostatecznej formy było zbyt duże. Rzuciłem więc w jego stronę kolejna garść grotów, a wokół mojego przeciwnika zarysował się krąg. Był teraz sparaliżowany.
-Mógłbym jedynym ruchem zmienić Twoje truchło w popiół.- splunąłem widząc, brak jakiegokolwiek strachu w jego oczach. Mimo braku wyjścia z sytuacji, nie chciał okazać skruchy.- Zabiłeś stado wilków i czeka Cię za to kara. Nikt nie może bezkarnie krzywdzić moich bliskich.
-Jestem Marr uczestnik Areny Śmierci. Nie możesz mnie zabić, arena...-jego głos wręcz kipiał pogardą.
-Mam gdzieś jej zasady.- odrzekłem błyskawicznie, ale po chwili przypomniałem sobie o kolejnej walce. Zamyśliłem się nie przerywając kręgu.- Odwlokę więc Twoją śmierć. A teraz wybacz, muszę złożyć wizytę Twojemu przeciwnikowi.- zaśmiałem się, po czym wymówiłem kilka słów po elficku. Krąg wokół niego wzmocnił się i uniemożliwi mu zmianę pozycji w której jest przez kilka najbliższych godzin.
Podmuch był oburzony tym, że nie wykończyłem go od razu. Sam miałem wyrzuty sumienia, ale wiedziałem, że nie mogłem tak postąpić. Teraz miałem w grę wchodziło nie tylko moje życie ale i mojego stada. Spodziewałem się kontrataku, jednak teraz gdy Anna nosi w sobie moje dziecko nie będzie w stanie pokonać nawet jej. Bałem się o Podmuch i Zmierzch, obaj byli niedoświadczeni i zbyt porywczy. Ale od teraz nie będziemy się rozdzielać. To jedyne wyjście. Szybko znalazłem się pod drzwiami krasnolud. Zacząłem pukać, na przemian z prowadzeniem dyskusji o słuszność mojego postępowania z młodym wilkiem. Przerwał ją pijacki okrzyk.
-Czeeego kurwwaa znowu?-drzwi otworzyły się gwałtownie, a krasnolud z ponurą miną i bólem wywołanym przez kaca spojrzał na mnie.- Elficki pedał w mym domu, idź się chędożyć!- już miał trzasnąć drzwiami gdy ja zatrzymałem je oburącz.
-Mam ważne informacje co do Twojego przeciwnika.
-To wampir...- wydyszał i splunął.- A teraz spierdalaj do kroćset!- runął na łóżko i odwrócił się ode mnie plecami. Jego topór stał obok. Z kartką podpisaną przez Farlina. Cwany jak zawsze, pomyślałem. Zerknąłem na niego i położyłem na nim dłonie. Pulsował niesamowitą energią, zafascynowała mnie. Rozszyfrowałem runy i przy użyciu mojej magi zacząłem w nie wplątywać moje. Krasnolud zerwał się na równe nogi i już miał mnie uderzyć, gdy do jego pokoju wpadł Podmuch wyglądający jak płonąca wilcza pochodnia. Nie zaatakował, opanował się. Zaskoczyło mnie to jak silny okazał się młody wilk, kontrolując swoją moc.
-Nie odbieram mu siły.- wyszeptałem, dokładając wszelkich starań by nie popełnić żadnego błędu.-Wzmocnię go o moją magię, nie zrobi ona krzywdy ani mi, ani Menthusowi. Jednakże okaże się pomocna w walce z innymi.- Zabójca patrzył na mnie z rozdziawioną gębą.
-Dlaczego?- zapytał w końcu gdy skończyłem.
-Mam w tym swój interes.- odpowiedziałem krótko, po czym udałem się w stronę wyjścia.- Zapomniałbym,poczytaj o strzygach.- po tych słowach zniknąłem niosąc na rękach śpiącego wilczka. W mgnieniu oka znalazłem się znów w swoim pokoju. I poświęciłem się już w całości tylko i wyłącznie Annie i Zamieci.
Po błyskawicznym przebiciu się przez oddział korsarzy, Saito z satysfakcją spojrzał na turlającą się przed nim głowę dowódcy. Kolejny krok by wymierzyć sprawiedliwość. W międzyczasie Magnus spalił kilku następnych Druchii i przyjął na swój mocarny pancerz kilka bełtów, które nieszkodliwie zrykoszetowały w ściany korytarza. Inkwizytor zwrócił się w kierunku korsarzy i posłał jasny strumień mieszanki w głąb tunelu. Efekt był natychmiastowy: wrzaski rezonowały echem, zwielokrotniając się wśród kamiennych ścian, a z ciemnego tunelu wypadł, zataczający się i histerycznie krzyczący elf, desperacko usiłujący ugasić ogarniającą go pożogę. Leif sieknął go niedbale, posyłając na ziemię i pozwalając by się dopalił, roztaczając kłęby gęstego, gryzącego dymu z palonego mięsa i ubrań.
Tymczasem Saito pochylił się nad posadzką. Po chwili uważnej obserwacji glazurowanych płyt znalazł to czego szukał: kilka białych, podłużnych ziarenek.
- ŚRad ryżu ciągnie się daRej. - powiedział z przodu Saito. - Teraz tyRko do głównej saRi!
- Prowadź ,chłopcze!- rzekł chłodno Von Bittenberg ,Saito ruszył wyznaczoną trasą ,jednak cały czas maił w głowie zwrot okutego w stal mężczyzny. "Chłopcze"... Określenie to, z ust Magnusa brzmiało absurdalnie i nijak nie miało się naznaczonych siwizną włosów i pooranej zmarszczkami twarzy samuraja. Z drugiej strony, von Bittenberg wyglądał na jeszcze starszego, prawdziwy stary dziad, który nie chce umrzeć, bo ma jeszcze tyłki do skopania.
http://d.webgenerator24.pl/k/r///0j/ta/ ... og.600.jpg
Saito przez chwilę miał ochotę odgryźć się Magnusowi, jednak w tej sytuacji nie miało to sensu. Drużyna pędziła przez korytarz, otoczenie stawało się coraz bardziej znajome. Jeszcze chwila, a dotrą do głównej sali. Jednak korytarz zaczął jakby się wydłużać, Saito miał wrażenie, że porusza się jakby we śnie, choć przebierał nogami ile sił, on i pozostali nie przemieszczali się do przodu. Co gorsza, spiżowe panele, wyryte w zawijasy i oczy, zaczęły falować, wysuwając opalizujące na niebiesko i złoto macki w stronę zawodników. Samuraj spojrzał na Ithiriel - jej twarz ściągnęła się w wysiłku, jaki włożyła w rozproszenie czaru, z nosa, ust i oczu popłynęły jej strużki krwi. Magnus wezwał Sigmara, gromkim, rezonującym jak dzwon głosem.
- Żałośni głupcy! - Zaskrzeczał jakiś głos. Saito rozejrzał się, jednak nikogo nie było - głos rozbrzmiewał w jego umyśle. - Wasza magia nie może równać się z potęgą Pana Zmian, a Sigmar jest jedynie jednym z bogów wojny na smyczy Khorna! Nie ma ucieczki!
- Tu jest mag! - Stęknęła Ithiriel. - Musicie go dorwać i to szybko, nie powstrzymam... naporu surowych wiatrów...
- Nie widzę nikogo! - Krzyknął Leif. Faktycznie, obraz rozmazywał się, to znów wyostrzał, jednak Saito dostrzegł na końcu korytarza sunącą ku nim plamę, z grubsza przypominającą człowieka w łopoczących szatach.
- Tam jest!
- Świetnie... - Sapnęła czarodziejka i wykrzyknęła zaklęcie po czym osunęła się na ziemię. Saito poczuł, że znów może poruszać się normalnie, jednak otoczenie stawało się coraz dziwniejsze. Korytarz zamku falował, zwijał się w rulon, czasami, ronin znajdywał się wśród bliżej nieokreślonych, ciągle zmieniających się kryształowych struktur. Ronin zdał sobie sprawę, że jeżeli zaraz nie zbije czarnoksiężnika, zostanie wessany do jakiejś obłąkanej domeny, gdzie postrada zmysły i będzie błąkał się przez wieczność. Wzniósł Zabójcę Oni wysoko nad głowę, i ze wściekłym okrzykiem dopadł do czarownika, ten jednak na ułamek sekundy zmienił swoją pozycję i ostrze przecięło powietrze, ciągnąc karmazynową smugę. Samuraj, by nie stracić równowagi, zmienił potknięcie w kopniak z półobrotu, posyłając czarownika na glebę, co na moment rozproszyło jego koncentrację. Ronin znów znalazł się na korytarzach zamku, lecz wokół zaroiło się od kultystów. Szybkie cięcie odrąbało szponiastą łapę czarownika, jednak nie powstrzymało go to przed kontynuowaniem próby uwięzienia zawodników w domenie chaosu. Leif bronił omdlewającej elfki, zaś Magnus szarżował z mocą stalowego kolosa na czarnoksiężnika cofającego się przed nawałą ciosów katany.
[Tak na marginesie, Saito ma coś z 50 lat.]
Tymczasem Saito pochylił się nad posadzką. Po chwili uważnej obserwacji glazurowanych płyt znalazł to czego szukał: kilka białych, podłużnych ziarenek.
- ŚRad ryżu ciągnie się daRej. - powiedział z przodu Saito. - Teraz tyRko do głównej saRi!
- Prowadź ,chłopcze!- rzekł chłodno Von Bittenberg ,Saito ruszył wyznaczoną trasą ,jednak cały czas maił w głowie zwrot okutego w stal mężczyzny. "Chłopcze"... Określenie to, z ust Magnusa brzmiało absurdalnie i nijak nie miało się naznaczonych siwizną włosów i pooranej zmarszczkami twarzy samuraja. Z drugiej strony, von Bittenberg wyglądał na jeszcze starszego, prawdziwy stary dziad, który nie chce umrzeć, bo ma jeszcze tyłki do skopania.
http://d.webgenerator24.pl/k/r///0j/ta/ ... og.600.jpg
Saito przez chwilę miał ochotę odgryźć się Magnusowi, jednak w tej sytuacji nie miało to sensu. Drużyna pędziła przez korytarz, otoczenie stawało się coraz bardziej znajome. Jeszcze chwila, a dotrą do głównej sali. Jednak korytarz zaczął jakby się wydłużać, Saito miał wrażenie, że porusza się jakby we śnie, choć przebierał nogami ile sił, on i pozostali nie przemieszczali się do przodu. Co gorsza, spiżowe panele, wyryte w zawijasy i oczy, zaczęły falować, wysuwając opalizujące na niebiesko i złoto macki w stronę zawodników. Samuraj spojrzał na Ithiriel - jej twarz ściągnęła się w wysiłku, jaki włożyła w rozproszenie czaru, z nosa, ust i oczu popłynęły jej strużki krwi. Magnus wezwał Sigmara, gromkim, rezonującym jak dzwon głosem.
- Żałośni głupcy! - Zaskrzeczał jakiś głos. Saito rozejrzał się, jednak nikogo nie było - głos rozbrzmiewał w jego umyśle. - Wasza magia nie może równać się z potęgą Pana Zmian, a Sigmar jest jedynie jednym z bogów wojny na smyczy Khorna! Nie ma ucieczki!
- Tu jest mag! - Stęknęła Ithiriel. - Musicie go dorwać i to szybko, nie powstrzymam... naporu surowych wiatrów...
- Nie widzę nikogo! - Krzyknął Leif. Faktycznie, obraz rozmazywał się, to znów wyostrzał, jednak Saito dostrzegł na końcu korytarza sunącą ku nim plamę, z grubsza przypominającą człowieka w łopoczących szatach.
- Tam jest!
- Świetnie... - Sapnęła czarodziejka i wykrzyknęła zaklęcie po czym osunęła się na ziemię. Saito poczuł, że znów może poruszać się normalnie, jednak otoczenie stawało się coraz dziwniejsze. Korytarz zamku falował, zwijał się w rulon, czasami, ronin znajdywał się wśród bliżej nieokreślonych, ciągle zmieniających się kryształowych struktur. Ronin zdał sobie sprawę, że jeżeli zaraz nie zbije czarnoksiężnika, zostanie wessany do jakiejś obłąkanej domeny, gdzie postrada zmysły i będzie błąkał się przez wieczność. Wzniósł Zabójcę Oni wysoko nad głowę, i ze wściekłym okrzykiem dopadł do czarownika, ten jednak na ułamek sekundy zmienił swoją pozycję i ostrze przecięło powietrze, ciągnąc karmazynową smugę. Samuraj, by nie stracić równowagi, zmienił potknięcie w kopniak z półobrotu, posyłając czarownika na glebę, co na moment rozproszyło jego koncentrację. Ronin znów znalazł się na korytarzach zamku, lecz wokół zaroiło się od kultystów. Szybkie cięcie odrąbało szponiastą łapę czarownika, jednak nie powstrzymało go to przed kontynuowaniem próby uwięzienia zawodników w domenie chaosu. Leif bronił omdlewającej elfki, zaś Magnus szarżował z mocą stalowego kolosa na czarnoksiężnika cofającego się przed nawałą ciosów katany.
[Tak na marginesie, Saito ma coś z 50 lat.]
Drugni, wciąż oszołomiony po wizycie elfa, stał na środku swojej komnaty. Co to niby miało być ? Długouchy położył ręce na jego toporze (co samo w sobie uchodziło za poważną obrazę w pewnych bardziej ortodoksyjnych klanach Dawi) i wypowiedział zaklęcie. W międzyczasie do pokoju wparował jakiś płonący pies czy inna hiena, jeszcze bardziej powiększając konsternację Zabójcy.
- Zasrane Asury - Mruknął, biorąc do ręki swój gromrilowy topór - Świat byłby piękniejszy bez nich ! Co też ten leśniak zrobił z... NO BEZ JAJ !
Bezczelny Vahanian ośmielił się zbezcześcić jego broń swoimi plugawymi, elfimi runami ! Drugni, widząc tą zniewagę, aż zaczerwienił się ze złości. Tylko obezwładniający kac, który rozsadzał mu łeb od środka, powstrzymał go przed dogonieniem długouchego i porąbaniu go na kawałki. Zamiast tego usiadł na łóżku i obejrzał szkody przezeń wyrządzone.
- No, nie jest aż tak źle... Może będzie się to dało czymś zakleić ? - Stwierdził, wodząc palcem po skośnych, zgrabnych znakach wypalonych przez elfa, które wyraźne kontrastowały z symetrycznymi runami stosowanymi przez krasnoludy - Kurde, ciekawe tylko co znaczą te jego napisy? Nie mówię po Asurowemu !
Drugni, zakończywszy oględziny swego topora, wstał z łóżka i podszedł do stolika, na którym nadal leżała kartka sporządzona przez niziołka.
- "Twój przeciwnik nie jest zwykłym, człeczym szlachcicem. To cholerny wompierz!!! Bądź czujny. Pozdrawiam, Farlin" - Po raz trzeci tego dnia odczytał wiadomość na głos. Cynk od hobbita był bardziej niż przydatny i Drugni poczuł się zobowiązany wynagrodzić malcowi jego pomoc. Beczka gorzałki powinna wystarczyć, Farlin wszak był poczciwym hobbitem lubującym się w prostych rozrywkach.
Czując irytującą suchość w ustach, Zabójca postanowił podtrzymać swój nałóg alkoholowy i napić się jakiegoś piwerka. Miejscem, w którym na pewno odnajdzie spore ilości złocistego trunku, była rzecz jasna sala biesiadna. Nie czekając ani chwili dłużej, udał się w tamtym kierunku.
Idąc przez labirynt korytarzy Spiżowej Fortecy, Drugni słyszał odległe echa krzyków i szczęku oręża. Brzmiało to jak bijatyka, chociaż z drugiej strony, biorąc pod uwagę reputację tego miejsca, mogła to być jakaś Slaaneshowa orgia. Zabójca wolał nie ryzykować poważnego urazu psychicznego (pewnych rzeczy wszak nie da się odwidzieć), przyśpieszył więc kroku i już po kilku minutach znalazł się w sali biesiadnej. Gdy siadał przy stole zauważył, że podejrzane dźwięki z głębi korytarza tylko przybrały na sile.
- Co oni tam do cholery robią ? - Zastanawiał się, nalewając sobie piwa z cynowego kufla.
- Zasrane Asury - Mruknął, biorąc do ręki swój gromrilowy topór - Świat byłby piękniejszy bez nich ! Co też ten leśniak zrobił z... NO BEZ JAJ !
Bezczelny Vahanian ośmielił się zbezcześcić jego broń swoimi plugawymi, elfimi runami ! Drugni, widząc tą zniewagę, aż zaczerwienił się ze złości. Tylko obezwładniający kac, który rozsadzał mu łeb od środka, powstrzymał go przed dogonieniem długouchego i porąbaniu go na kawałki. Zamiast tego usiadł na łóżku i obejrzał szkody przezeń wyrządzone.
- No, nie jest aż tak źle... Może będzie się to dało czymś zakleić ? - Stwierdził, wodząc palcem po skośnych, zgrabnych znakach wypalonych przez elfa, które wyraźne kontrastowały z symetrycznymi runami stosowanymi przez krasnoludy - Kurde, ciekawe tylko co znaczą te jego napisy? Nie mówię po Asurowemu !
Drugni, zakończywszy oględziny swego topora, wstał z łóżka i podszedł do stolika, na którym nadal leżała kartka sporządzona przez niziołka.
- "Twój przeciwnik nie jest zwykłym, człeczym szlachcicem. To cholerny wompierz!!! Bądź czujny. Pozdrawiam, Farlin" - Po raz trzeci tego dnia odczytał wiadomość na głos. Cynk od hobbita był bardziej niż przydatny i Drugni poczuł się zobowiązany wynagrodzić malcowi jego pomoc. Beczka gorzałki powinna wystarczyć, Farlin wszak był poczciwym hobbitem lubującym się w prostych rozrywkach.
Czując irytującą suchość w ustach, Zabójca postanowił podtrzymać swój nałóg alkoholowy i napić się jakiegoś piwerka. Miejscem, w którym na pewno odnajdzie spore ilości złocistego trunku, była rzecz jasna sala biesiadna. Nie czekając ani chwili dłużej, udał się w tamtym kierunku.
Idąc przez labirynt korytarzy Spiżowej Fortecy, Drugni słyszał odległe echa krzyków i szczęku oręża. Brzmiało to jak bijatyka, chociaż z drugiej strony, biorąc pod uwagę reputację tego miejsca, mogła to być jakaś Slaaneshowa orgia. Zabójca wolał nie ryzykować poważnego urazu psychicznego (pewnych rzeczy wszak nie da się odwidzieć), przyśpieszył więc kroku i już po kilku minutach znalazł się w sali biesiadnej. Gdy siadał przy stole zauważył, że podejrzane dźwięki z głębi korytarza tylko przybrały na sile.
- Co oni tam do cholery robią ? - Zastanawiał się, nalewając sobie piwa z cynowego kufla.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[
Zdjęcie z gry doskonale oddaje jego morde ]
Leif bronił omdlewającej elfki, zaś Magnus szarżował z mocą stalowego kolosa na czarnoksiężnika cofającego się przed nawałą ciosów katany. Von Bittenberg minął Saito i już miał wpaść w maga z okrzykiem. Inkwizytor przebiegł jednak przez chmurkę niebieskiego dymu i rozpędzony przygrzmocił w ścianę zostawiając po sobie sporą dziurę od uderzenia. Wszystkie mechanizmy w jego ciele stanęły gwałtownie.Magnus splunął krwią i odwrócił głowę w stronę towarzyszy. Po chwili znówł całą maszyneria w jego zbroi zaczęłą pracować i Wielki Inkwizytor dostrzegł jak kontur ,a następnie cały mag pojawia się za plecami Leifa i elfki. Magnus próbował krzyknąć ,jednak złapał się za gardło nie wiedzieć czemu nic nie mogąc powiedzieć. Chaośnik już miał zaatakować Ithriel ,kiedy w jego stronę pomknęło długie ostrze przelatując obok Norsmena i wbijając się gładko w maga odrzucając go za metr. Leif odwrócił się gwałtownie za siebie ,po czym podniósł z posadzki czyste od krwi ostrze Saito. -Co wy robicie?! Chcecie mnie zabić?!- warknał Norsmen. Ronin spojrzał z istnym zdziwieniem na Magnusa.
-Hi hi hi! Głupcy!- zarechotwał głos ,a macki na ścianach momentalnie zniknęły -Jeszcze się spotkamy...-
Zapadła grobowa cisza ,Saito chwycił Zabójcę Oni i już miał iść dalej kiedy ujrzał Magnusa rozpalającego miotacz.
-KŁAAAAAAMAAAAAAAAAŁEEEEEMMMM!!!!- pisnął głos w głowach zawodników i elfki ,po czym ze ścian znów wybiło się mnóśtwo macek próbujących dosięgnąć zawodników.
Tak podejrzewałem ale lubię oddawać trudny charakter MagnusaKlafuti pisze:[Tak na marginesie, Saito ma coś z 50 lat.]
Zdjęcie z gry doskonale oddaje jego morde ]
Leif bronił omdlewającej elfki, zaś Magnus szarżował z mocą stalowego kolosa na czarnoksiężnika cofającego się przed nawałą ciosów katany. Von Bittenberg minął Saito i już miał wpaść w maga z okrzykiem. Inkwizytor przebiegł jednak przez chmurkę niebieskiego dymu i rozpędzony przygrzmocił w ścianę zostawiając po sobie sporą dziurę od uderzenia. Wszystkie mechanizmy w jego ciele stanęły gwałtownie.Magnus splunął krwią i odwrócił głowę w stronę towarzyszy. Po chwili znówł całą maszyneria w jego zbroi zaczęłą pracować i Wielki Inkwizytor dostrzegł jak kontur ,a następnie cały mag pojawia się za plecami Leifa i elfki. Magnus próbował krzyknąć ,jednak złapał się za gardło nie wiedzieć czemu nic nie mogąc powiedzieć. Chaośnik już miał zaatakować Ithriel ,kiedy w jego stronę pomknęło długie ostrze przelatując obok Norsmena i wbijając się gładko w maga odrzucając go za metr. Leif odwrócił się gwałtownie za siebie ,po czym podniósł z posadzki czyste od krwi ostrze Saito. -Co wy robicie?! Chcecie mnie zabić?!- warknał Norsmen. Ronin spojrzał z istnym zdziwieniem na Magnusa.
-Hi hi hi! Głupcy!- zarechotwał głos ,a macki na ścianach momentalnie zniknęły -Jeszcze się spotkamy...-
Zapadła grobowa cisza ,Saito chwycił Zabójcę Oni i już miał iść dalej kiedy ujrzał Magnusa rozpalającego miotacz.
-KŁAAAAAAMAAAAAAAAAŁEEEEEMMMM!!!!- pisnął głos w głowach zawodników i elfki ,po czym ze ścian znów wybiło się mnóśtwo macek próbujących dosięgnąć zawodników.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Lecąca katana Nippończyka przerwała na chwilę mentalny atak na czarodziejkę i to było wszystko czego potrzebowała. Czuła, że ich nieuchwytny przeciwnik nie jest od niej potężniejszy, tylko zaatakował ją z zaskoczenia. Teraz wykorzystała chwilę spokoju, by przygotować odpowiednią obronę. Rozkręciła swój kostur w połowie, a ze środka wyleciał mały klejnot. Ithiriel była mistrzynią w magii ofensywnej, więc kiedy chciała się ochronić musiała korzystać właśnie z takich kamieni. Zapas mógł się w każdej chwili skończyć, ale sytuacja tego wymagała. Kryształ za pomocą kontrolowanej mocy, rozprysnął się i przeobraził w widzialną tarczę dookoła niej o ciemnym, jak jej włosy, kolorze. Nie chroniła jednak przed atakiem fizycznym. Łokieć Norsmena z łatwością przeniknął przez barierę. Ithiriel poczuła jak obecność wrażego maga opuszcza ją całkowicie. "Czas na rewanż". Mając wsparcie takich wojowników czarodziejka szybka ustaliła swój plan ataku. Kiedy macki ponownie się pojawiły i stało się jasne, że nie pokonali maga chaosu, wdrożyła swój plan w działanie. Zamiast miotać pociskami pokazującymi jej moc rzucania zaklęć, skupiła się na czarach przeciwnika. Bariera pozwoliła jej poświęcić się całkowicie rozpraszaniu. Jeszcze ostatni moment wysiłku i wszystkie zwidy ustały, macki zniknęły, a na środku korytarza stał straszliwie zmutowany potwór, bo już nie człowiek. Zdawało się, że macki, które jeszcze przed chwilą ich atakowały dokładnie odzwierciedlają osobowość ich pana.
- Droga wolna, Panowie. - Rzuciła wyczerpana do reszty, tylko czekającej, by zakończyć życie plugawego stwora.
- Droga wolna, Panowie. - Rzuciła wyczerpana do reszty, tylko czekającej, by zakończyć życie plugawego stwora.
W barakach korsarzy panował sielski spokój. Landryol właśnie kończył rozgrywkę w "Wojenny Obuch" z Agnarem.
-Okej, moja turze Agnarze. Dziesięć korsarzy szarżuje na te 6 wiedźm, kusznicy stoją.
-Wiedźmy uciekają... Za stół.-
-Czarodziejkę mi zabiłeś, kusznicy strzelają do rydwanu. 7 trafień, 4 rany, rzucaj na save'a.-
<stukot kości>
-rydwan spada. Wygrałem! Nie wyszedłem jeszcze z wprawy.-
-To przez to twoje cholerne szczęście...-
W tym momencie przed koszary wybiegł Wielki Inkwizytor i spalił dwóch korsarzy, resztę ochroniły płaszcze z łusek Krakena.
Samuraj dekapitował dowódcę oddziału, Agnara. Zginęło jeszcze kilku, ale Landryol nie baczył na to. Piraci posłali jeszcze kilka bełtów w stronę uciekających, po czym obejrzeli się w kierunku Landryola, który klęczał i trzymał głowę przywódcy oddziału. Położył martwą głowę z powrotem na posadzce, po czym zwrócił się do pozotałych:
-Dobra, teraz ja jestem tu przywódcą, mam najwięcej doświadczenia.-
[wróciłem]
-Okej, moja turze Agnarze. Dziesięć korsarzy szarżuje na te 6 wiedźm, kusznicy stoją.
-Wiedźmy uciekają... Za stół.-
-Czarodziejkę mi zabiłeś, kusznicy strzelają do rydwanu. 7 trafień, 4 rany, rzucaj na save'a.-
<stukot kości>
-rydwan spada. Wygrałem! Nie wyszedłem jeszcze z wprawy.-
-To przez to twoje cholerne szczęście...-
W tym momencie przed koszary wybiegł Wielki Inkwizytor i spalił dwóch korsarzy, resztę ochroniły płaszcze z łusek Krakena.
Samuraj dekapitował dowódcę oddziału, Agnara. Zginęło jeszcze kilku, ale Landryol nie baczył na to. Piraci posłali jeszcze kilka bełtów w stronę uciekających, po czym obejrzeli się w kierunku Landryola, który klęczał i trzymał głowę przywódcy oddziału. Położył martwą głowę z powrotem na posadzce, po czym zwrócił się do pozotałych:
-Dobra, teraz ja jestem tu przywódcą, mam najwięcej doświadczenia.-
[wróciłem]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
- Panie, przynoszę wieści.
Siedzący na zdobionym drewnianym krześle w sali narad Alpharius drgnął mimowolnie. Sprawiał wrażenie nieobecnego, pogrążonego w planach i machinacjach. Wyrwany z zamyśleń odwrócił się w kierunku przybyłego kultysty, młodzieńca o blond włosach.
- Mów- rzekł krótko.
Mlody heretyk skłonił się lekko i zaczął opowiadać.
- Wybuchły walki. Zginęło tuzin popleczników czcigodnego Alby. On sam ranion ciężko, lecz żyw, w bezpiecznym miejscu. Nasi elficcy sojusznicy starli się z agresorami- relacjonował akolita.
Wywyższony zmarszczył brwi.
- Kto za tym stoi?- spytał.
-Nippończyk, inkwizytor, jeden z Norsmenów i elfia wiedźma ze świty lorda Ruerla. Przebijają się w kierunku jadalni, gdzie czeka w gotowości reszta Norsmenów. Co rozkażesz panie?- spytał wyraźnie podenerwowany kultysta.
Alpharius udał, że zastanawia się nad kolejnym ruchem.
- Musimy wspomóc naszych przyjaciół z Naggaroth. Niech ludzie braci Flaviusa, Gnerusa i Tacyta wesprą korsarzy lorda Ruerla.
- Jak rozkażesz panie- młody akolita skłonił się i skierował do wyjscia.
- Aquariusie?- kultysta zatrzymał, wezwany przez swego mistrza- Wyślij też kilka projektów TN-1. Przydadzą się przeciwko tym barbarzyńcom. Zobaczymy jak się sprawdzą w polu.
Gdy posłaniec wyszedł Alpharius uśmiechnął się pod nosem. Wszystko szło zgodnie z planem. Pokaże Bjarnowi, gdzie jego miejsce i odzyska należną mu pozycję pana i władcy Areny Śmierci.
Siedzący na zdobionym drewnianym krześle w sali narad Alpharius drgnął mimowolnie. Sprawiał wrażenie nieobecnego, pogrążonego w planach i machinacjach. Wyrwany z zamyśleń odwrócił się w kierunku przybyłego kultysty, młodzieńca o blond włosach.
- Mów- rzekł krótko.
Mlody heretyk skłonił się lekko i zaczął opowiadać.
- Wybuchły walki. Zginęło tuzin popleczników czcigodnego Alby. On sam ranion ciężko, lecz żyw, w bezpiecznym miejscu. Nasi elficcy sojusznicy starli się z agresorami- relacjonował akolita.
Wywyższony zmarszczył brwi.
- Kto za tym stoi?- spytał.
-Nippończyk, inkwizytor, jeden z Norsmenów i elfia wiedźma ze świty lorda Ruerla. Przebijają się w kierunku jadalni, gdzie czeka w gotowości reszta Norsmenów. Co rozkażesz panie?- spytał wyraźnie podenerwowany kultysta.
Alpharius udał, że zastanawia się nad kolejnym ruchem.
- Musimy wspomóc naszych przyjaciół z Naggaroth. Niech ludzie braci Flaviusa, Gnerusa i Tacyta wesprą korsarzy lorda Ruerla.
- Jak rozkażesz panie- młody akolita skłonił się i skierował do wyjscia.
- Aquariusie?- kultysta zatrzymał, wezwany przez swego mistrza- Wyślij też kilka projektów TN-1. Przydadzą się przeciwko tym barbarzyńcom. Zobaczymy jak się sprawdzą w polu.
Gdy posłaniec wyszedł Alpharius uśmiechnął się pod nosem. Wszystko szło zgodnie z planem. Pokaże Bjarnowi, gdzie jego miejsce i odzyska należną mu pozycję pana i władcy Areny Śmierci.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
- Droga wolna, Panowie. - Rzuciła elfka, podpierając się z westchnieniem na kosturze.
Mając tyły osłaniane przez Magnusa i chwilowo będąc zabezpieczeni od magii Leif i Saito skinęli głowami i sięgnęli po ostrza. Zmutowany ponad zdrowy rozsądek czarownik zaskomlał, wymachując bezradnie kończynami przed szarżującymi wojownikami. Nagle na jednej z macek zaczęła się formować lśniąca tysiącem barw kula energii, otoczona wyładowaniami małych błyskawic. Ithiriel nie zdążyła zareagować i zaklęłą w myślach, tymczasem Leif uskoczył przed ciśniętą sferą zagłady, niestety Saito który dopiero co uchylał się przed nożami, ciskanymi przez ścigającą ich ciżbę kultystów nie zdążył dać popisu słynnej nippońskiej sztuki uników. W akcie desperacji Kaneda zasłonił się ostrzem Zabójcy Oni, w którego nieskazitelnej tafli odbijały się refleksy ryczącego pocisku. Leif zrywając się z podłogi wrzasnął, lecz jego okrzyk zagłuszył ryk spalanego powietrza, iskier i rumor walki z tyłu. Samuraj zdębiał gdy ujrzał, że czar nie tylko nie spalił go na proch, ale jeszcze zatrzymał się na ostrzu mistrza Hattoriego... Wojownik z wysiłkiem odepchnął niemal namacalny ciężar ataku, odpychając kulę szaleństwa gdzieś na prawo. Wir poleciał prosto na Ithiriel. Elfka wrzasnęła, zdziwiona i otaczając swój kostur polem energii także odbiła strumień energii niczym piłkę. Tym razem czar skierował się prosto między Magnusa i kultystów. Czujniki w ramieniu Inkwizytora zabuczały i ten szarpnął atakującego go nikczemnika za kark i pociągnął w tym ze zgrzytem zębatek w stawach, pocisk przeleciał tuż obok i trafił wymachującego korbaczem kultystę, powalając go na ziemię. W implozji jaskrawego blasku wiązki mocy rozszarpały i z powrotem zespoliły nieszczęśnika, mutując i wykręcając go we wszystkie strony. Po chwili nad Magnusem, w centrum tłumu sekciarzy stał olbrzymi, mało kształtny pomiot Chaosu. Korbacz wrósł mu w prawe ramię, a całe ciało pokryło się okropnymi wypustkami i ranami oraz szponami.
- Dzięki tam z przodu, kurwa... Bo jeszcze za łatwo było! - warknął z wyrzutem Sigmaryta, łamiąc na żelaznym kolanie kark wymiotującego na widok 'nowego' towarzysza kultysty. - Sigmarze, prowadź mnie...
Saito z dymiącą klingą wpadł na piszczącego maga, jednym cięciem odrąbując wijące się macki i z gracją przechodząc do postawy by wyprowadzić kolejny cios. Leif przeturlał się obok czarnoksiężnika, znacząc jego bok głęboką wyrwą i pobiegł prosto przed siebie. Już widział światło, pełgające zza załomu wejścia do głównej sali twierdzy, już słyszał radosne pieśni i stuk kufli kompanów... Gdy cały świat przewrócił się. Młody łowca, padł na ziemię, gdy ścigający go kultysta zaplątał się w jego nogi. Srebrzysty rapier wbił się w czarny, gęsty dywan obok głowy Norsa i ten sapnął gdy natarczywiec oparł się o jego ranne ramię. Nie mogąc sięgnąć po miecz, Leif walnął draba kolanem pod mostek i korzystając z zamroczenia oponenta, przerzucił go obok siebie i jął raz po raz tłuc pięścią zaciśniętą na saksie w krtań wroga, aż do momentu gdy rozległ się satysfakcjonujący trzask, a z ust kultysty pofrunęła krew i odpryski kości. Wyszczerzony myśliwy wstał. Tylko po to by ujrzeć wymierzone w pierś ostrza. Młody Nors zlustrował okolicę, otoczony ze wszech stron. Magnus, zajęty walką z potworem przepuszczał atakujących kultystów, których nagle znacząco przybyło, w tłumie mignęły nawet sylwetki mrocznych elfów. Ithiriel także je ujrzała i skoczyła w boczną alejkę kolumn, posyłając walczącym sarkastycznego buziaka. Po czym rozpłynęła się w powietrzu.
- Ej cholera! Wraacaj tchórzliwa suko, sępie nasienie w króliczej pochwie! - warknął, zaskoczony Leif. Choć nie był jakoś przywiązany do czarodziejki to po kwadransie wspólnej walki o życie jakoś spodziewał się większej lojalności... - Lojalności po elfach, o ja głupi... Gińcie kurwiarze!
Norska stal, ozdobiona pojedynczą runą Tiwaz zalśniła w blasku kandelabrów, gdy skoczył na zaskoczonych wrogów przed sobą.
*****
Tymczasem w mroku korytarzy prowadzących do źródła krzyków i szczęku stali, spora gupa kultystów w czerwonych szatach, często z oderwanymi rękawami i elementami pancerzy na korpusach lub rękach przerwała bieg, niemal zderzając się z piątką pobratymców w czarnych togach z kapturami. Wszyscy byli uzbrojeni i ewidentnie podenerwowani.
- Co się dzieje, na Bogów ? Ktoś nas zaatakował ? - syknął jeden z kultystów w czarnych szatach.
- Wykorzystali naszą gościnność, szubrawcy! Zawodnicy dokonali świętokradztwa, usiłując ukraść świętą relikwię magistra Voorhesa! - huknął łysy, brodaty olbrzym z piętnem Khorna na czole, wymachując przy tym toporem. - Alba sam to widział, napadli i okaleczyli lub zabili jego ludzi... Musimy działać, Bogowie na nas patrzą - tędy do walki moi bracia!!!
Chór okrzyków rozległ się i ucichł za zakrętem, gdy hurma kultystów jednomyślnie pobiegła pomścić hańbę i ukarać świętokradców. Nie zauważyli tylko, że łysy brodacz odłączył się od nich w zamieszaniu i rozejrzawszy się wszedł do gęstej ciemności za jednym z bocznych portali. Przez chwilę stał w miejscu, po czym... opadł na kolano.
- Panieee... jeest tak jak rozkazałeś - zwabiłem każdego kogo spotkałem do walki, powtarzając twe słowa. - głos kultysty zmienił swą barwę sześciokrotnie aż przeszedł w zduszony syk. - Cóż mi rozkażesz ?
Z cienia wyszedł wysoki, postawny starzec z jasnymi oczyma i siwą brodą oraz długim warkoczem. Odziany był w białe futra, gęsto pokryte talizmanami i kamieniami runiczymi.
- Doskonale. Kiedy ci idioci będą walczyć, my wykonamy zadanie powierzone nam przez Wysokiego Króla. Ty ściągnij więcej kultystów i zawodników do bezmyślnej rzezi, a ja skieruję się do skarbca i relikwiarza.
Asgeir aż sam zaśmiał się nad własną przebiegłością i wykorzystaniem chwili. Oskarżył zawodników o kradzież artefaktów, podczas gdy on sam spokojnie przejrzy regalia Alphariusa. Oczywiście brał pod uwagę możliwe straty, także wśród własnych wojowników, ale w końcu ci Norsmeni przybyli tu aby on mógł wykonać swoją misję, do czego niechybnie mu się przysłużą. A jeśli Bjarn i reszta są tak twardzi na jakich wyglądają to może wyjdą zwycięsko...
- Idź już i zadbaj by nikt nie pozostał w okolicy skarbca. Potem dołącz do mnie. - vitki obrócił się i zniknął w ciemności.
Klęczący kultysta zabulgotał. Nie, nie był to dźwięk wydany z ust lecz to co działo się z całym jego ciałem. Czerwona szata i topór zniknęły, utraciwszy barwę i kształt zostały wciągnięte w rozpływający się korpus. Po chwili stojąca postać wyglądała już zupełnie inaczej - wysoki i szczupły młodzian z długimi, jasnymi włosami i wąsikami, odziany w fioletowo-czarny strój z ćwiekami i dzierżący pozłacany rapier. Gdy pobiegł w mrok fortecy, spod falujących włosów dało się zauważyć jedyny niezmieniony w zmiennokształtnym tworze element - jedno oko wciąż prezentowało dumne spojrzenie ciemnoniebieskiej źrenicy, zaś drugie mętne i przerażające emanowało lodowatą bladością i chłodem.
*****
Haakar stuknął się kuflem z Eigilem.
- A żeby cię zwierzoczłeki zeżarły, baranie! Nie wypijesz już więcej!
- Ja nie wypiję ?! Ja! Powiedz to jeszcze raz, a następny wypiję z twojego czerepa! Hahaha!
Norsmeni głośno krzyczeli i ucztowali, zajmując niemal całą salę. Dwudziestka zluzowanych ze stanowisk wojów pokazywała służbie i kucharzom na co stać głodnych i spragnionych Norsmenów. Siedzący okrakiem na tablicy walk Ivar Skald wyśpiewywał dojmująco jakąś balladę o myśliwym, olbrzymach i napalonej dziewce. Całość uniemożliwiała usłyszenie czegokolwiek spoza sali, choćby nawet za zakrętem rozgrywała się bitwa. (;))
Kultyści, niechętnie donosili jadła i napojów - od kiedy kuchmistrzem został ów gruby Nors z brodą związaną w dwa warkocze lepiej było nie zadawać pytań tylko pracować. Wtedy do sali wpadło kilku innych kultystów, nieomal wpadając na zataczającego się z toporem w objęciach, Eskila. Haakar zignorował nowoprzybyłych, zapewne kolejnych nic nie znaczących pentaków, plączących się pod nogami i sięgnął po leżący obok siedziska Drugniego półmisek z pieczystymi stekami w chlebie.
- U mnie Hyc! w rodzinnej twierdzy to takie uczty były żeśmy z miesiąc spod ziemi nie wychodzili! - zawołał Drugni, wznosząc róg pełen miodu ku pijącym z nim Norsmenom. - Gorzej było jak żeśmy wyjść musieli... Hyc!
Gdy siłujący się na rękę z Erikiem, Sture Młot ryknął zaskoczony i z hukiem zwalił się z ławy, Haakar znów dostrzegł znad gryzionego mięsiwa grupę kultystów. Norsmen powoli zarejestrował, że mijający stół z orkami, pozostałymi po Gahrazie i ławę gdzie Kheltos grzał się przy palenisku kultyści są uzbrojeni (jeśli tak można było nazwać te ich nożyki i świecące rożny), a także bardzo żywotni i sponiewierani. Jeden z nich, niski typ w kapturze z podartym, krwawiącym rękawem szaty wpadł na kultystę-lokaja pod ścianą i gorączkowo zaczął się czegoś domagać, wymachując rękoma. Haakar momentalnie spojrzał po towarzyszach i pogładził broń przy pasie, pamiętając zasadzkę na ostatniej uczcie, lecz nawet wytężając swój wilkołaczy słuch nie był w stanie odebrać słów. W każdym razie lokaj skinął na kilku kultystów przy stole na końcu sali i ci dołączyli biegiem do tych obszarpanych, wyjmując powoli broń po czym razem z częścią służby uzbrojeni wypadli z sali, niezauważeni przez ucztujących i zniknęli za rogiem drzwi. Kultyści-strażnicy w czarnych napierśnikach, skrzyżowali za nimi halabardy, a jeden z nich obejrzał się za róg i szepnął coś do towarzysza. Haakar dziwnie zainteresowany, pomyślał co mogliby załatwić bronią. I natychmiast postanowił to sprawdzić.
- Hej, Drugni! - Nors przekrzyczał zamęt w hali. - Siedzisz bliżej, to weź się rusz i sprawdź co tam się dzieje w twierdzy!
- Coo? Wszystko dzieje się tu! - krasnolud na potwiedzenie swych słów stuknął rogiem w blat, rozchlapując miód na potrawy. - Tu jest napitek, na Grimnira!
- Hmm... założę się że nie dojdziesz na trzeźwo do tamtych strażników i nie zdołasz ich minąć! O beczkę piwa!
- Ja nie dojdę ?! Stoi, patrz i podziwiaj człeczyno!
Drugni zarzucił topór na plecy i łapiąc równowagę doszedł całkiem mało chwiejnie do drzwi. Haakar tym razem wytężał słuch aby nie stracić okazji i nie musieć samemu się podnosić. Drugni chwilę stał przed strażnikami, ewidentnie coś usłyszał i spojrzał w lewy korytarz za bramą. Wtedy jeden ze strażników zagrodził mu drogę.
- ...wzbroniony! Nie mieszaj się krasnoludzie...
Drugni widocznie już sam zapomniał o zakładzie i ciekawość nad czymkolwiek co działo się za drzwiami wzięła górę. Dawi rąbnął gwardzistę pod kolano i pobiegł pod halabardą. Nagle zatrzymał się już za salą z otwartymi szeroko oczyma i podskoczył, wskazując coś palcem.
- O ja... CHĘDOŻĘ! PATRZTA TAM JEST ZAJEBIASZCZA BITKA...! - Zabójca nie skończył swego tubalnego niusa, gdyż strażnik powalił go kopniakiem w szczękę i wzniósł halabardę.
- Drugni! - syknął Haakar. Woj wstał z łopotem sięgających pasa włosów i przebiegając po stole rzucił się do wyjścia. Po drodze zauważył że narobił takiego zamieszania, że skald przestał grać a coraz więcej gości milkło i wpatrywało się w niego. - Biją naszego! Haaajda chłopy!
Haakar wpadł na strażnika i powalił go potężnym ciosem łokcia i sierpowym. Zobaczył że za nim sporo Norsmenów, już dobrze podchmielonych pobiegło za nim z bronią pijacko chętni do rozróby, Ivar przebierał nogami na tablicy i krzykiem domagał się zdjęcia z obelisku. Haakar stanął nad Drugnim i popatrzył za wyciągniętym palcem Dawiego. Widok niemal ściął go z nóg. Potwór, płomienie, Magnus, Saito, tłum kultystów... walka i...
- LEIF! - wrzasnął Turo, dobiegając z młotem w jednej ręce i udźcem barana w drugiej. Młody Norsmen, osaczony i z trudem walczący o życie powalił jednego z kultystów z maczetą i wykrzyknął ostatkiem tchu:
- To jakaś zdrada, chcą nas pozabijać! Ratujcie...
Nim Haakar zdążył cokolwiek zorganizować, lub choćby przemyśleć sytuację rozpalona pijacką fantazją banda Norsmenów już leciała na pomoc krewniakowi z najróżniejszymi, nierzadko bezsensownymi okrzykami i zupełnym brakiem opamiętania.
- Elfy i kultyści... Sojusz rozepchanych rzyci ?! - wydarł się Eskil, wznosząc topór.
- Bij zabij! Krewniaka nam biją, żony gwałcą, chaty palą!
Haakar westchnął i wyszarpnął toporek oraz miecz, razem z Drugnim dopędzając pierwszego szeregu. Niczym spieniona fala sztormowa (jeśli już to fala piwska lub miodu) wbili się z rykiem i grzechotem kolczug oraz szczękiem oręża w kompletnie zaskoczonych korsarzy i kultystów. Leif i Saito z ulgą powitali odsiecz, która na chilę dosłownie zmiotła wszystkich wrogów wokół nich. Haakar skinął głową Leifowi, lecz jednocześnie posłała mu gniewne i pytające zarazem spojrzenie. Ulfwerenar doskoczył do wielkiego brutala w czerwonej szacie i ciął znad głowy toporkiem. Stal aż zazgrzytała o czaszkę, gdy ta pękła jak tandetna tykwa z bazaru, Haakar opadł tuż pod ciosem elfiej szabli i mieczem odrąbał pół stopy jakiegoś kultysty w napierśniku, narzuconym na czarną togę. Kabalarz zakrzyknął z bólu, jednak wrzask szybko uwiązł mu na ustach gdy topór o czarnym trzonku przerąbał mu gardło aż po kręgosłup. Eigil Berserker nadszedł tuż za nimi i drugim toporem odciął rękę z pałką innemu wrogowi, po czym przyjął na kolczasty karwasz cios rapiera i mocarnym zamachem tej samej ręki przerobił twarz atakującego na krwawiące sito. Obok Ivar Skald z piskiem roztrzaskał lutnię na głowie jakiegoś elfa z wytatuowaną gębą. Inni zawodnicy także dali się ponieść szałowi i wspomogli mocarne natarcie, Kheltos parował dzięsiątki cięć wysuwanymi pazurami, a kilku orków wymachiwało rembakami i maczugami z dziką radością. Wpadająca z impetem dwudziestka Norsów utworzyła klin w hordzie kultystów, klin z magnusem i potworem na czele na skrzyżowaniu trzech korytarzy, hordą kultystów i elfów napierającą z dwóch pobocznych korytarzy na ten większy. Topory wznosiły się i opadały, ostrza tańczyły w smugach krwi, kufe i tacki tłukły zapalonych walczących, a nad wszystko wznosił się krzyk i zawodzenia niczym makabryczny akompaniament.
- Raaaaaaagh! - zawrzał jak zwierzę z pianą na ustach Eigil Berserker. - ŚMIEERRĆ! (http://www.youtube.com/watch?v=7UeaExkBH4k)
Mając tyły osłaniane przez Magnusa i chwilowo będąc zabezpieczeni od magii Leif i Saito skinęli głowami i sięgnęli po ostrza. Zmutowany ponad zdrowy rozsądek czarownik zaskomlał, wymachując bezradnie kończynami przed szarżującymi wojownikami. Nagle na jednej z macek zaczęła się formować lśniąca tysiącem barw kula energii, otoczona wyładowaniami małych błyskawic. Ithiriel nie zdążyła zareagować i zaklęłą w myślach, tymczasem Leif uskoczył przed ciśniętą sferą zagłady, niestety Saito który dopiero co uchylał się przed nożami, ciskanymi przez ścigającą ich ciżbę kultystów nie zdążył dać popisu słynnej nippońskiej sztuki uników. W akcie desperacji Kaneda zasłonił się ostrzem Zabójcy Oni, w którego nieskazitelnej tafli odbijały się refleksy ryczącego pocisku. Leif zrywając się z podłogi wrzasnął, lecz jego okrzyk zagłuszył ryk spalanego powietrza, iskier i rumor walki z tyłu. Samuraj zdębiał gdy ujrzał, że czar nie tylko nie spalił go na proch, ale jeszcze zatrzymał się na ostrzu mistrza Hattoriego... Wojownik z wysiłkiem odepchnął niemal namacalny ciężar ataku, odpychając kulę szaleństwa gdzieś na prawo. Wir poleciał prosto na Ithiriel. Elfka wrzasnęła, zdziwiona i otaczając swój kostur polem energii także odbiła strumień energii niczym piłkę. Tym razem czar skierował się prosto między Magnusa i kultystów. Czujniki w ramieniu Inkwizytora zabuczały i ten szarpnął atakującego go nikczemnika za kark i pociągnął w tym ze zgrzytem zębatek w stawach, pocisk przeleciał tuż obok i trafił wymachującego korbaczem kultystę, powalając go na ziemię. W implozji jaskrawego blasku wiązki mocy rozszarpały i z powrotem zespoliły nieszczęśnika, mutując i wykręcając go we wszystkie strony. Po chwili nad Magnusem, w centrum tłumu sekciarzy stał olbrzymi, mało kształtny pomiot Chaosu. Korbacz wrósł mu w prawe ramię, a całe ciało pokryło się okropnymi wypustkami i ranami oraz szponami.
- Dzięki tam z przodu, kurwa... Bo jeszcze za łatwo było! - warknął z wyrzutem Sigmaryta, łamiąc na żelaznym kolanie kark wymiotującego na widok 'nowego' towarzysza kultysty. - Sigmarze, prowadź mnie...
Saito z dymiącą klingą wpadł na piszczącego maga, jednym cięciem odrąbując wijące się macki i z gracją przechodząc do postawy by wyprowadzić kolejny cios. Leif przeturlał się obok czarnoksiężnika, znacząc jego bok głęboką wyrwą i pobiegł prosto przed siebie. Już widział światło, pełgające zza załomu wejścia do głównej sali twierdzy, już słyszał radosne pieśni i stuk kufli kompanów... Gdy cały świat przewrócił się. Młody łowca, padł na ziemię, gdy ścigający go kultysta zaplątał się w jego nogi. Srebrzysty rapier wbił się w czarny, gęsty dywan obok głowy Norsa i ten sapnął gdy natarczywiec oparł się o jego ranne ramię. Nie mogąc sięgnąć po miecz, Leif walnął draba kolanem pod mostek i korzystając z zamroczenia oponenta, przerzucił go obok siebie i jął raz po raz tłuc pięścią zaciśniętą na saksie w krtań wroga, aż do momentu gdy rozległ się satysfakcjonujący trzask, a z ust kultysty pofrunęła krew i odpryski kości. Wyszczerzony myśliwy wstał. Tylko po to by ujrzeć wymierzone w pierś ostrza. Młody Nors zlustrował okolicę, otoczony ze wszech stron. Magnus, zajęty walką z potworem przepuszczał atakujących kultystów, których nagle znacząco przybyło, w tłumie mignęły nawet sylwetki mrocznych elfów. Ithiriel także je ujrzała i skoczyła w boczną alejkę kolumn, posyłając walczącym sarkastycznego buziaka. Po czym rozpłynęła się w powietrzu.
- Ej cholera! Wraacaj tchórzliwa suko, sępie nasienie w króliczej pochwie! - warknął, zaskoczony Leif. Choć nie był jakoś przywiązany do czarodziejki to po kwadransie wspólnej walki o życie jakoś spodziewał się większej lojalności... - Lojalności po elfach, o ja głupi... Gińcie kurwiarze!
Norska stal, ozdobiona pojedynczą runą Tiwaz zalśniła w blasku kandelabrów, gdy skoczył na zaskoczonych wrogów przed sobą.
*****
Tymczasem w mroku korytarzy prowadzących do źródła krzyków i szczęku stali, spora gupa kultystów w czerwonych szatach, często z oderwanymi rękawami i elementami pancerzy na korpusach lub rękach przerwała bieg, niemal zderzając się z piątką pobratymców w czarnych togach z kapturami. Wszyscy byli uzbrojeni i ewidentnie podenerwowani.
- Co się dzieje, na Bogów ? Ktoś nas zaatakował ? - syknął jeden z kultystów w czarnych szatach.
- Wykorzystali naszą gościnność, szubrawcy! Zawodnicy dokonali świętokradztwa, usiłując ukraść świętą relikwię magistra Voorhesa! - huknął łysy, brodaty olbrzym z piętnem Khorna na czole, wymachując przy tym toporem. - Alba sam to widział, napadli i okaleczyli lub zabili jego ludzi... Musimy działać, Bogowie na nas patrzą - tędy do walki moi bracia!!!
Chór okrzyków rozległ się i ucichł za zakrętem, gdy hurma kultystów jednomyślnie pobiegła pomścić hańbę i ukarać świętokradców. Nie zauważyli tylko, że łysy brodacz odłączył się od nich w zamieszaniu i rozejrzawszy się wszedł do gęstej ciemności za jednym z bocznych portali. Przez chwilę stał w miejscu, po czym... opadł na kolano.
- Panieee... jeest tak jak rozkazałeś - zwabiłem każdego kogo spotkałem do walki, powtarzając twe słowa. - głos kultysty zmienił swą barwę sześciokrotnie aż przeszedł w zduszony syk. - Cóż mi rozkażesz ?
Z cienia wyszedł wysoki, postawny starzec z jasnymi oczyma i siwą brodą oraz długim warkoczem. Odziany był w białe futra, gęsto pokryte talizmanami i kamieniami runiczymi.
- Doskonale. Kiedy ci idioci będą walczyć, my wykonamy zadanie powierzone nam przez Wysokiego Króla. Ty ściągnij więcej kultystów i zawodników do bezmyślnej rzezi, a ja skieruję się do skarbca i relikwiarza.
Asgeir aż sam zaśmiał się nad własną przebiegłością i wykorzystaniem chwili. Oskarżył zawodników o kradzież artefaktów, podczas gdy on sam spokojnie przejrzy regalia Alphariusa. Oczywiście brał pod uwagę możliwe straty, także wśród własnych wojowników, ale w końcu ci Norsmeni przybyli tu aby on mógł wykonać swoją misję, do czego niechybnie mu się przysłużą. A jeśli Bjarn i reszta są tak twardzi na jakich wyglądają to może wyjdą zwycięsko...
- Idź już i zadbaj by nikt nie pozostał w okolicy skarbca. Potem dołącz do mnie. - vitki obrócił się i zniknął w ciemności.
Klęczący kultysta zabulgotał. Nie, nie był to dźwięk wydany z ust lecz to co działo się z całym jego ciałem. Czerwona szata i topór zniknęły, utraciwszy barwę i kształt zostały wciągnięte w rozpływający się korpus. Po chwili stojąca postać wyglądała już zupełnie inaczej - wysoki i szczupły młodzian z długimi, jasnymi włosami i wąsikami, odziany w fioletowo-czarny strój z ćwiekami i dzierżący pozłacany rapier. Gdy pobiegł w mrok fortecy, spod falujących włosów dało się zauważyć jedyny niezmieniony w zmiennokształtnym tworze element - jedno oko wciąż prezentowało dumne spojrzenie ciemnoniebieskiej źrenicy, zaś drugie mętne i przerażające emanowało lodowatą bladością i chłodem.
*****
Haakar stuknął się kuflem z Eigilem.
- A żeby cię zwierzoczłeki zeżarły, baranie! Nie wypijesz już więcej!
- Ja nie wypiję ?! Ja! Powiedz to jeszcze raz, a następny wypiję z twojego czerepa! Hahaha!
Norsmeni głośno krzyczeli i ucztowali, zajmując niemal całą salę. Dwudziestka zluzowanych ze stanowisk wojów pokazywała służbie i kucharzom na co stać głodnych i spragnionych Norsmenów. Siedzący okrakiem na tablicy walk Ivar Skald wyśpiewywał dojmująco jakąś balladę o myśliwym, olbrzymach i napalonej dziewce. Całość uniemożliwiała usłyszenie czegokolwiek spoza sali, choćby nawet za zakrętem rozgrywała się bitwa. (;))
Kultyści, niechętnie donosili jadła i napojów - od kiedy kuchmistrzem został ów gruby Nors z brodą związaną w dwa warkocze lepiej było nie zadawać pytań tylko pracować. Wtedy do sali wpadło kilku innych kultystów, nieomal wpadając na zataczającego się z toporem w objęciach, Eskila. Haakar zignorował nowoprzybyłych, zapewne kolejnych nic nie znaczących pentaków, plączących się pod nogami i sięgnął po leżący obok siedziska Drugniego półmisek z pieczystymi stekami w chlebie.
- U mnie Hyc! w rodzinnej twierdzy to takie uczty były żeśmy z miesiąc spod ziemi nie wychodzili! - zawołał Drugni, wznosząc róg pełen miodu ku pijącym z nim Norsmenom. - Gorzej było jak żeśmy wyjść musieli... Hyc!
Gdy siłujący się na rękę z Erikiem, Sture Młot ryknął zaskoczony i z hukiem zwalił się z ławy, Haakar znów dostrzegł znad gryzionego mięsiwa grupę kultystów. Norsmen powoli zarejestrował, że mijający stół z orkami, pozostałymi po Gahrazie i ławę gdzie Kheltos grzał się przy palenisku kultyści są uzbrojeni (jeśli tak można było nazwać te ich nożyki i świecące rożny), a także bardzo żywotni i sponiewierani. Jeden z nich, niski typ w kapturze z podartym, krwawiącym rękawem szaty wpadł na kultystę-lokaja pod ścianą i gorączkowo zaczął się czegoś domagać, wymachując rękoma. Haakar momentalnie spojrzał po towarzyszach i pogładził broń przy pasie, pamiętając zasadzkę na ostatniej uczcie, lecz nawet wytężając swój wilkołaczy słuch nie był w stanie odebrać słów. W każdym razie lokaj skinął na kilku kultystów przy stole na końcu sali i ci dołączyli biegiem do tych obszarpanych, wyjmując powoli broń po czym razem z częścią służby uzbrojeni wypadli z sali, niezauważeni przez ucztujących i zniknęli za rogiem drzwi. Kultyści-strażnicy w czarnych napierśnikach, skrzyżowali za nimi halabardy, a jeden z nich obejrzał się za róg i szepnął coś do towarzysza. Haakar dziwnie zainteresowany, pomyślał co mogliby załatwić bronią. I natychmiast postanowił to sprawdzić.
- Hej, Drugni! - Nors przekrzyczał zamęt w hali. - Siedzisz bliżej, to weź się rusz i sprawdź co tam się dzieje w twierdzy!
- Coo? Wszystko dzieje się tu! - krasnolud na potwiedzenie swych słów stuknął rogiem w blat, rozchlapując miód na potrawy. - Tu jest napitek, na Grimnira!
- Hmm... założę się że nie dojdziesz na trzeźwo do tamtych strażników i nie zdołasz ich minąć! O beczkę piwa!
- Ja nie dojdę ?! Stoi, patrz i podziwiaj człeczyno!
Drugni zarzucił topór na plecy i łapiąc równowagę doszedł całkiem mało chwiejnie do drzwi. Haakar tym razem wytężał słuch aby nie stracić okazji i nie musieć samemu się podnosić. Drugni chwilę stał przed strażnikami, ewidentnie coś usłyszał i spojrzał w lewy korytarz za bramą. Wtedy jeden ze strażników zagrodził mu drogę.
- ...wzbroniony! Nie mieszaj się krasnoludzie...
Drugni widocznie już sam zapomniał o zakładzie i ciekawość nad czymkolwiek co działo się za drzwiami wzięła górę. Dawi rąbnął gwardzistę pod kolano i pobiegł pod halabardą. Nagle zatrzymał się już za salą z otwartymi szeroko oczyma i podskoczył, wskazując coś palcem.
- O ja... CHĘDOŻĘ! PATRZTA TAM JEST ZAJEBIASZCZA BITKA...! - Zabójca nie skończył swego tubalnego niusa, gdyż strażnik powalił go kopniakiem w szczękę i wzniósł halabardę.
- Drugni! - syknął Haakar. Woj wstał z łopotem sięgających pasa włosów i przebiegając po stole rzucił się do wyjścia. Po drodze zauważył że narobił takiego zamieszania, że skald przestał grać a coraz więcej gości milkło i wpatrywało się w niego. - Biją naszego! Haaajda chłopy!
Haakar wpadł na strażnika i powalił go potężnym ciosem łokcia i sierpowym. Zobaczył że za nim sporo Norsmenów, już dobrze podchmielonych pobiegło za nim z bronią pijacko chętni do rozróby, Ivar przebierał nogami na tablicy i krzykiem domagał się zdjęcia z obelisku. Haakar stanął nad Drugnim i popatrzył za wyciągniętym palcem Dawiego. Widok niemal ściął go z nóg. Potwór, płomienie, Magnus, Saito, tłum kultystów... walka i...
- LEIF! - wrzasnął Turo, dobiegając z młotem w jednej ręce i udźcem barana w drugiej. Młody Norsmen, osaczony i z trudem walczący o życie powalił jednego z kultystów z maczetą i wykrzyknął ostatkiem tchu:
- To jakaś zdrada, chcą nas pozabijać! Ratujcie...
Nim Haakar zdążył cokolwiek zorganizować, lub choćby przemyśleć sytuację rozpalona pijacką fantazją banda Norsmenów już leciała na pomoc krewniakowi z najróżniejszymi, nierzadko bezsensownymi okrzykami i zupełnym brakiem opamiętania.
- Elfy i kultyści... Sojusz rozepchanych rzyci ?! - wydarł się Eskil, wznosząc topór.
- Bij zabij! Krewniaka nam biją, żony gwałcą, chaty palą!
Haakar westchnął i wyszarpnął toporek oraz miecz, razem z Drugnim dopędzając pierwszego szeregu. Niczym spieniona fala sztormowa (jeśli już to fala piwska lub miodu) wbili się z rykiem i grzechotem kolczug oraz szczękiem oręża w kompletnie zaskoczonych korsarzy i kultystów. Leif i Saito z ulgą powitali odsiecz, która na chilę dosłownie zmiotła wszystkich wrogów wokół nich. Haakar skinął głową Leifowi, lecz jednocześnie posłała mu gniewne i pytające zarazem spojrzenie. Ulfwerenar doskoczył do wielkiego brutala w czerwonej szacie i ciął znad głowy toporkiem. Stal aż zazgrzytała o czaszkę, gdy ta pękła jak tandetna tykwa z bazaru, Haakar opadł tuż pod ciosem elfiej szabli i mieczem odrąbał pół stopy jakiegoś kultysty w napierśniku, narzuconym na czarną togę. Kabalarz zakrzyknął z bólu, jednak wrzask szybko uwiązł mu na ustach gdy topór o czarnym trzonku przerąbał mu gardło aż po kręgosłup. Eigil Berserker nadszedł tuż za nimi i drugim toporem odciął rękę z pałką innemu wrogowi, po czym przyjął na kolczasty karwasz cios rapiera i mocarnym zamachem tej samej ręki przerobił twarz atakującego na krwawiące sito. Obok Ivar Skald z piskiem roztrzaskał lutnię na głowie jakiegoś elfa z wytatuowaną gębą. Inni zawodnicy także dali się ponieść szałowi i wspomogli mocarne natarcie, Kheltos parował dzięsiątki cięć wysuwanymi pazurami, a kilku orków wymachiwało rembakami i maczugami z dziką radością. Wpadająca z impetem dwudziestka Norsów utworzyła klin w hordzie kultystów, klin z magnusem i potworem na czele na skrzyżowaniu trzech korytarzy, hordą kultystów i elfów napierającą z dwóch pobocznych korytarzy na ten większy. Topory wznosiły się i opadały, ostrza tańczyły w smugach krwi, kufe i tacki tłukły zapalonych walczących, a nad wszystko wznosił się krzyk i zawodzenia niczym makabryczny akompaniament.
- Raaaaaaagh! - zawrzał jak zwierzę z pianą na ustach Eigil Berserker. - ŚMIEERRĆ! (http://www.youtube.com/watch?v=7UeaExkBH4k)
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Gdy Sanug wylądował zatrzęsły się kamienie na dziedzińcu. Menthus i Iskra wraz z Vahanianem, z gracją godną starszej rasy zsunęli się z jego grzbietu.
-Jeszcze raz dziękuje ci przyjacielu za wspólny trening-rzekł Smoczy Mag w stronę Assari-jeśli jeszcze kiedyś chciałbyś wspólnie poćwiczyć, rzeknij tylko słówko, bo mam dużą ochotę na rewanż.
Leśny elf uśmiechnął się.
-Myślę iż kiedyś na pewno znajdziemy jeszcze czas. Także dziękuje ci serdecznie za mile spędzone popołudnie.
Obaj magowie podali sobie ręce, Vahanian pocałował Aenwyrhies w dłoń po czym każdy z nich ruszył raźnym krokiem do swojej kwatery.
-Buu!-ryknął Smaug w stronę jakiegoś półprzytomnego człowieka w beczce. Urlich ze strachu zlał się w spodnie.
[Brak możliwości bronienia się przed trollami przez boty rzeczywiście jest fajny ]
Menthus zamarł.
Na podłodze w korytarzu widniały plamy ciemnoczerwonej posoki. Zaklął po elfiemu po czym rzucił w stronę Iskry:
-Trzymaj się blisko mnie!
Dobył ,,Kła", i ruszył powoli korytarzem. Po krótkiej chwili jego wyczulony elfi słuch zdołał wyłowić odgłosy bitwy. Ruszył biegiem, nie oglądając się za siebie i będąc pewnym, że jego uczennica osłania mu plecy. Tak też było. Po paru minutach zawodników odtoczonych kręgiem kultystów, którzy bezlitośnie atakowali członków areny. Iskra zaczerpnęła magii i z jej rąk wyleciały strugi ognia, wypalając im przejście do okrążonych zewsząd współtowarzyszy. Przebiegli do nich tnąc po drodze wielu z kultystów i ścinając wiele głów swoimi ithilmarowymi mieczami. Nagle do walczących dołączyli się Druhii, zaś z tłumu zawodników wybiegła wiedźma mrocznych.
-Ścigaj ją!-ryknął Smoczy Mag do swojej adeptki, a ta posłusznie wykonała jego polecenie.
Sam zaś wpadł w grupę Druhii siekając ich swoją półtora ręczną klingą. Nagle zauważył iż jeden z mrocznych zamachnął się ostrzem na Leifa, ten odwracał się ale zbyt wolno. Z pomiędzy palców Assura wyleciał ognisty grot, który odrzucił i spalił na popiół sługę malekitha.
-Dzięki-rzucił zdziwiony norsmen i powrócił do szlachtowania mrocznych elfów wymieszanych z kultystami.
Iskra w biegu cięła zaskoczonego zmutowanego kultystę, przeturlała się pod ostrzem, wywołała parę płomieni i już po krótkiej chwili stanęła przed czarodziejką mrocznych.
-Tak łatwo mi nie uciekniesz!-warknęła w jej stronę.
-Jeszcze raz dziękuje ci przyjacielu za wspólny trening-rzekł Smoczy Mag w stronę Assari-jeśli jeszcze kiedyś chciałbyś wspólnie poćwiczyć, rzeknij tylko słówko, bo mam dużą ochotę na rewanż.
Leśny elf uśmiechnął się.
-Myślę iż kiedyś na pewno znajdziemy jeszcze czas. Także dziękuje ci serdecznie za mile spędzone popołudnie.
Obaj magowie podali sobie ręce, Vahanian pocałował Aenwyrhies w dłoń po czym każdy z nich ruszył raźnym krokiem do swojej kwatery.
-Buu!-ryknął Smaug w stronę jakiegoś półprzytomnego człowieka w beczce. Urlich ze strachu zlał się w spodnie.
[Brak możliwości bronienia się przed trollami przez boty rzeczywiście jest fajny ]
Menthus zamarł.
Na podłodze w korytarzu widniały plamy ciemnoczerwonej posoki. Zaklął po elfiemu po czym rzucił w stronę Iskry:
-Trzymaj się blisko mnie!
Dobył ,,Kła", i ruszył powoli korytarzem. Po krótkiej chwili jego wyczulony elfi słuch zdołał wyłowić odgłosy bitwy. Ruszył biegiem, nie oglądając się za siebie i będąc pewnym, że jego uczennica osłania mu plecy. Tak też było. Po paru minutach zawodników odtoczonych kręgiem kultystów, którzy bezlitośnie atakowali członków areny. Iskra zaczerpnęła magii i z jej rąk wyleciały strugi ognia, wypalając im przejście do okrążonych zewsząd współtowarzyszy. Przebiegli do nich tnąc po drodze wielu z kultystów i ścinając wiele głów swoimi ithilmarowymi mieczami. Nagle do walczących dołączyli się Druhii, zaś z tłumu zawodników wybiegła wiedźma mrocznych.
-Ścigaj ją!-ryknął Smoczy Mag do swojej adeptki, a ta posłusznie wykonała jego polecenie.
Sam zaś wpadł w grupę Druhii siekając ich swoją półtora ręczną klingą. Nagle zauważył iż jeden z mrocznych zamachnął się ostrzem na Leifa, ten odwracał się ale zbyt wolno. Z pomiędzy palców Assura wyleciał ognisty grot, który odrzucił i spalił na popiół sługę malekitha.
-Dzięki-rzucił zdziwiony norsmen i powrócił do szlachtowania mrocznych elfów wymieszanych z kultystami.
Iskra w biegu cięła zaskoczonego zmutowanego kultystę, przeturlała się pod ostrzem, wywołała parę płomieni i już po krótkiej chwili stanęła przed czarodziejką mrocznych.
-Tak łatwo mi nie uciekniesz!-warknęła w jej stronę.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- Panie nasi ludzie ruszyli do ataku, zgodnie z rozkazem. - Zameldował mroczny elf Ruerlowi.
- Doskonale. Niech będą gotowi do odwrotu, jeśli coś nie wyjdzie. Nie mam zamiaru tracić wszystkich ludzi. Będą mi jeszcze potrzebni.
Umowa była umowa, jeśli miał zamiar wykorzystać znajomość z Alphariusem, to musiał wysłać swoich ludzi do walki. Nawet nie wiedział o co poszło, ale W Cytadeli oprócz kultystów liczyli się praktycznie tylko zawodnicy no i ta grupka barbarzyńców. Oni nie powinni stanowić problemu, chociaż na tych rozkrzyczanych ludzi Alphariusa raczej nie było co liczyć. Jego umiejętności strategiczne nie znalazłyby zastosowania w ciasnych korytarzach, więc zostawił dowodzenie swoim oficerom, a sam udał się do Wywyższonego.
Galreth widział jak cała reszta, że coś się święci kiedy w sali pojawili się podenerwowani kultyści. Norsmeni poszli w tamtą stronę. Assasyn ociągał się, ale hałas narastał, a potem usłyszał pokrzykiwania w znajomym dialekcie Druchii. Zerwał się z ławy gotowy do walki. Arena już przyzwyczaiła go do tego, by zawsze być w pełni uzbrojonym. Miał nawet zatrute strzałki z rozbrojonych pułapek i oczywiście zawsze obecną obręcz. Zobaczył przed sobą mnóstwo walczących osób, a dokładnie zawodnicy ramię w ramię z Norsmenami, otoczeni przez morze kultystów. Spośród wirujących mieczy i wszelakiej innej broni, wyłowił ruch. Była to Ithiriel wykorzystująca sposobność i zostawiając walczących ratując własny, poniekąd pociągający, tyłek. Zaraz za nią pobiegła Iskra. Galreth ściął strach. Ithiriel była niezwykle doświadczoną czarodziejką. Może nie wyglądała na starą, ale zawdzięczała to rytuałom obejmującymi kąpiel w kotle krwi. Jako Adept Khaina doskonale znał efekty takich zabiegów i ich popularność wśród czarodziejek. Nie wierzył, by Iskra dała jej radę.
Ithiriel zadowolona, że zostawiła walkę za plecami, ruszyła niespiesznie korytarzem.
- Tak łatwo mi nie uciekniesz! - Usłyszała za sobą.
Odwróciła się i zobaczyła znajomą twarz. "To ta elfka Galretha." Lord Ruerl miał co do niej bardzo konkretne plany, ale w związku z ostatnimi wydarzeniami, miała je gdzieś, oczywiście. Jednak dobry Assur... to martwy Assur. Uśmiechnęła się lekko. Pokaże tej młodej narwanej elfce prawdziwą moc.
- Nie sądzę bym musiała przed tobą uciekać. - Zakpiła.
Iskra nie czekała i posłała w jej stronę ognisty grot. Druchii odpowiedziała swoim ulubionym pociskiem zagłady. Mroczna moc spotkała się z płonącym pociskiem i zaszła wybuchowa reakcja, kiedy pochłonęła ciepło. Ithiriel już dawno nie walczyła ze smoczym magiem, zdążyła zapomnieć jak świetnie władali magią ognia. Jej pociski już dawno przebiłyby się swoją siła gdyby nie mroczna natura magii z Naggaroth. Wyczerpana czuła, że byłaby w stanie łatwo przebić się przez czary Iskry gdyby nie to przez co dzisiaj przeszła. Wciąż czuła ból w szyi po zaciśniętym biczu, oraz pojedynek z magiem chaosu. Jednak miała zamiar wykorzystać swoje doświadczenie oraz przewagę nad jedyną słabością smoczych magów. Zaczęła miotać pierwszymi czarami jakie jej przyszły do głowy ze wszystkich ośmiu domen. Młoda elfka musiała się skupić na blokowaniu wszystkich czarów rzuconych w jej stronę. Kontynuując nieprzewidywalny atak, Ithiriel zaczęła w między czasie splatać czar, który miał stworzyć macki podobne do tych, z którymi walczyli zaledwie piętnaście minut temu. Dobrze wiedziała, że ta metoda jest bardzo skuteczna. Zakończyła rzucanie inkantacji i z różnych stron zaczęły wyskakiwać przyzwane czarne istoty. Jednak zanim zdążyły dosięgnąć Iskry, błysnęło ostrze z niewiarygodną szybkością. Galreth ścinał macki jedna za drugą oddalając niebezpieczeństwo.
- A więc wybrałeś stronę, zabójco. W życiu bym nie pomyślała, że można tak upaść. - Ani Galreth, ani Iskra nic nie odpowiedzieli. Szala przechyliła się na ich stronę, a Ithiriel nie zamierzała ryzykować. Machnęła swoim kosturem, a nogi obu ich przeciwników zaczęły pokrywać się lodem. [http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... CdbY#t=180] Pewna ich śmierci odbiegła korytarzem. Mróz postępował dalej i zaczął się niebezpiecznie zbliżać do płuc i serca. Iskra zdążyła jednak szybo zadziałać swoją magią ognia i uwolnić ich od lodowej pułapki. Zanim jednak zdążyła tego dokonać, Ithiriel już zdążyła zniknąć.
- Doskonale. Niech będą gotowi do odwrotu, jeśli coś nie wyjdzie. Nie mam zamiaru tracić wszystkich ludzi. Będą mi jeszcze potrzebni.
Umowa była umowa, jeśli miał zamiar wykorzystać znajomość z Alphariusem, to musiał wysłać swoich ludzi do walki. Nawet nie wiedział o co poszło, ale W Cytadeli oprócz kultystów liczyli się praktycznie tylko zawodnicy no i ta grupka barbarzyńców. Oni nie powinni stanowić problemu, chociaż na tych rozkrzyczanych ludzi Alphariusa raczej nie było co liczyć. Jego umiejętności strategiczne nie znalazłyby zastosowania w ciasnych korytarzach, więc zostawił dowodzenie swoim oficerom, a sam udał się do Wywyższonego.
Galreth widział jak cała reszta, że coś się święci kiedy w sali pojawili się podenerwowani kultyści. Norsmeni poszli w tamtą stronę. Assasyn ociągał się, ale hałas narastał, a potem usłyszał pokrzykiwania w znajomym dialekcie Druchii. Zerwał się z ławy gotowy do walki. Arena już przyzwyczaiła go do tego, by zawsze być w pełni uzbrojonym. Miał nawet zatrute strzałki z rozbrojonych pułapek i oczywiście zawsze obecną obręcz. Zobaczył przed sobą mnóstwo walczących osób, a dokładnie zawodnicy ramię w ramię z Norsmenami, otoczeni przez morze kultystów. Spośród wirujących mieczy i wszelakiej innej broni, wyłowił ruch. Była to Ithiriel wykorzystująca sposobność i zostawiając walczących ratując własny, poniekąd pociągający, tyłek. Zaraz za nią pobiegła Iskra. Galreth ściął strach. Ithiriel była niezwykle doświadczoną czarodziejką. Może nie wyglądała na starą, ale zawdzięczała to rytuałom obejmującymi kąpiel w kotle krwi. Jako Adept Khaina doskonale znał efekty takich zabiegów i ich popularność wśród czarodziejek. Nie wierzył, by Iskra dała jej radę.
Ithiriel zadowolona, że zostawiła walkę za plecami, ruszyła niespiesznie korytarzem.
- Tak łatwo mi nie uciekniesz! - Usłyszała za sobą.
Odwróciła się i zobaczyła znajomą twarz. "To ta elfka Galretha." Lord Ruerl miał co do niej bardzo konkretne plany, ale w związku z ostatnimi wydarzeniami, miała je gdzieś, oczywiście. Jednak dobry Assur... to martwy Assur. Uśmiechnęła się lekko. Pokaże tej młodej narwanej elfce prawdziwą moc.
- Nie sądzę bym musiała przed tobą uciekać. - Zakpiła.
Iskra nie czekała i posłała w jej stronę ognisty grot. Druchii odpowiedziała swoim ulubionym pociskiem zagłady. Mroczna moc spotkała się z płonącym pociskiem i zaszła wybuchowa reakcja, kiedy pochłonęła ciepło. Ithiriel już dawno nie walczyła ze smoczym magiem, zdążyła zapomnieć jak świetnie władali magią ognia. Jej pociski już dawno przebiłyby się swoją siła gdyby nie mroczna natura magii z Naggaroth. Wyczerpana czuła, że byłaby w stanie łatwo przebić się przez czary Iskry gdyby nie to przez co dzisiaj przeszła. Wciąż czuła ból w szyi po zaciśniętym biczu, oraz pojedynek z magiem chaosu. Jednak miała zamiar wykorzystać swoje doświadczenie oraz przewagę nad jedyną słabością smoczych magów. Zaczęła miotać pierwszymi czarami jakie jej przyszły do głowy ze wszystkich ośmiu domen. Młoda elfka musiała się skupić na blokowaniu wszystkich czarów rzuconych w jej stronę. Kontynuując nieprzewidywalny atak, Ithiriel zaczęła w między czasie splatać czar, który miał stworzyć macki podobne do tych, z którymi walczyli zaledwie piętnaście minut temu. Dobrze wiedziała, że ta metoda jest bardzo skuteczna. Zakończyła rzucanie inkantacji i z różnych stron zaczęły wyskakiwać przyzwane czarne istoty. Jednak zanim zdążyły dosięgnąć Iskry, błysnęło ostrze z niewiarygodną szybkością. Galreth ścinał macki jedna za drugą oddalając niebezpieczeństwo.
- A więc wybrałeś stronę, zabójco. W życiu bym nie pomyślała, że można tak upaść. - Ani Galreth, ani Iskra nic nie odpowiedzieli. Szala przechyliła się na ich stronę, a Ithiriel nie zamierzała ryzykować. Machnęła swoim kosturem, a nogi obu ich przeciwników zaczęły pokrywać się lodem. [http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... CdbY#t=180] Pewna ich śmierci odbiegła korytarzem. Mróz postępował dalej i zaczął się niebezpiecznie zbliżać do płuc i serca. Iskra zdążyła jednak szybo zadziałać swoją magią ognia i uwolnić ich od lodowej pułapki. Zanim jednak zdążyła tego dokonać, Ithiriel już zdążyła zniknąć.
Można było powiedzieć, że sytuacja nieco się skomplikowała.
Drugni i Norsmenowie dołączyli do bitwy prosto z biesiady, walcząc tym, co mieli pod ręką. Niektórzy wojownicy z północy tłukli przeciwników taboretami, dźgali nożami do filetowania ryb albo nawet bili instrumentami muzycznymi, jak to uczynił dzielny Skald Ivar. Zabójca szczęśliwie zabrał się sobą swój dwuręczny topór, czuł się więc bardziej niż pewny w starciu z napastnikami.
A zaiste było z kim walczyć. Kultyści, którzy nie wiedzieć czemu podnieśli rękę na swoich gości byli wspomagani przez niedawno przybyłych Mrocznych Elfów. Szeregi wroga wydawały się nieprzeliczone, ale to głównie dlatego że Drugni miał już mocno w czubie i wszystko dwoiło mu się w oczach. Jednakże na jego szczęście wrogowie byli mocno stłoczeni w ciasnym korytarzu, więc krasnolud stojący w pierwszym szeregu po prostu walił gdzie podpadnie i zawsze kogoś trafiał.
- NA POHYBEL (HYC !) SKURWYSYNOM ! - Wrzasnął bełkotliwe acz nadal przekonująco i dosłownie ściął z nóg najbliższego elfa, który, upadnąwszy na ziemię, został rozdeptany przez skotłowaną masę walczących.
Tuż obok Haakar wsadził miecz w brzuch jakiegoś wytatuowanego kultysty, po czym rozwalił mu łeb trzymanym w drugiej ręce toporem. Kompan zabitego rzucił się na Norsmena uderzając od góry buzdyganem, ten jednak sparował cios skrzyżowanymi broniami i odrzucił napastnika potężnym kopniakiem. Heretyk poleciał do tyłu, prosto w szeregi swoich towarzyszy, którzy, widocznie na zachętę, wypchnęli go z powrotem w wir walki. Zanim jednak zdążył wyhamować, topór Drugniego wbił się w jego klatkę piersiową, łamiąc żebra i masakrując płuca. Nieszczęśnik rąbnął o kamienną posadzkę z całkiem sporym kawałkiem gromrilu tkwiącym w ciele. Krasnoludzki Zabójca próbował wyszarpnąć broń z ciągle żywego przeciwnika, ale ta złośliwie zaklinowała się między kręgami. Wtedy właśnie jakiś elfi Korsarz postanowił wykorzystać tą chwilę słabości i rzucił się na niego, tnąc płasko dwuręczną szablą. Drugni uchylił się przed ciosem w dosłownie ostatniej chwili, niemalże padając plackiem na ziemię. W rezultacie zdradziecki Druchii ściął tylko czubek pomarańczowego irokeza, zostawiając resztę krasnoluda we względnie nienaruszonym stanie. Widząc, że mocno pijany Dawi ma problemy ze stanięciem na nogi, długouchy wzniósł szablę wysoko nad głowę i szykował się do ciosu łaski. Wtedy jednak Drugni wystrzelił do przodu niczym pocisk z armaty i uderzył swego adwersarza w odsłonięte podbrzusze. Mroczny Elf z wrażenia aż wypuścił miecz z rąk, po czym wrzasnął z bólu, kiedy kolejny cios krasnoluda trafił go w krocze. Poczuł, że uginają się po nim nogi. Wtedy Drugni złapał go za poły płaszcza, strzelił w mordę i prezentując zadziwiającą wręcz tężyznę fizyczną, rzucił nim gdzieś w tylne szeregi swych kompanów, na pastwę żądnych krwi Norsmenów.
Zdając sobie sprawę, że nie może cały czas walczyć gołymi rękoma, Drugni w końcu wziął się w garść i wyszarpnął swój topór z trzewi jęczącego kultysty, który w końcu skonał w męczarniach. Trzymając zaufany oręż w spracowanych rękach, Zabójca w porę sparował okutym trzonkiem cios heretyckiego miecza, po czym wykręciwszy się w chwiejnym półobrocie, rąbnął atakującego go wojownika w skroń. Zakapturzona głowa rozbryznęła się niczym dojrzały arbuz, ochlapując wszystkich krwią i kawałkami mózgu. Walczący obok Normsen Eskil starł z oczu krwawą papkę i miotając plugawe wyzwiska, starł się z potężnym kultystą z dwoma toporami.
Drugni tymczasem usunął się z drogi szarżującemu korsarzowi, który poślizgnąwszy na śliskiej od juchy posadzce, wpadł na żelazny mur imperialnej sprawiedliwości w osobie Magnusa. Inkwizytor poczęstował Druchiiego mechanicznie wspomaganym prawym prostym, który posłał go w kawałkach na przeciwległą ścianę.
Gdzieś obok jakiś dzielny Norsmen rzygał właśnie pod ścianą oparty o swój dwuręczny topór. Rzecz jasna to nie surowa fizyczność bitwy kazała mu zwrócić zawartość żołądka, jeno zbyt obfita popijawa. Mimo tego oczywistego faktu nie ustrzegł się złośliwych komentarzy od swych kompanów. Drugni, waląc toporem na lewo i prawo, również zanosił się pijackim rechotem mocno kontrastującym z intensywną batalią rozgrywającą się wszędzie wokół. Wbrew pozorom miał bardzo wiele powodów do radości, bowiem właśnie cieszył się trzema najbardziej ulubionymi przez siebie rzeczami. Alkoholem, dobrym towarzystwem i porządną bijatyką.
Obawiał się tylko jednej, jedynej rzeczy. Że jutro rano nie będzie niczego pamiętał z powodu wypitych trunków.
Drugni i Norsmenowie dołączyli do bitwy prosto z biesiady, walcząc tym, co mieli pod ręką. Niektórzy wojownicy z północy tłukli przeciwników taboretami, dźgali nożami do filetowania ryb albo nawet bili instrumentami muzycznymi, jak to uczynił dzielny Skald Ivar. Zabójca szczęśliwie zabrał się sobą swój dwuręczny topór, czuł się więc bardziej niż pewny w starciu z napastnikami.
A zaiste było z kim walczyć. Kultyści, którzy nie wiedzieć czemu podnieśli rękę na swoich gości byli wspomagani przez niedawno przybyłych Mrocznych Elfów. Szeregi wroga wydawały się nieprzeliczone, ale to głównie dlatego że Drugni miał już mocno w czubie i wszystko dwoiło mu się w oczach. Jednakże na jego szczęście wrogowie byli mocno stłoczeni w ciasnym korytarzu, więc krasnolud stojący w pierwszym szeregu po prostu walił gdzie podpadnie i zawsze kogoś trafiał.
- NA POHYBEL (HYC !) SKURWYSYNOM ! - Wrzasnął bełkotliwe acz nadal przekonująco i dosłownie ściął z nóg najbliższego elfa, który, upadnąwszy na ziemię, został rozdeptany przez skotłowaną masę walczących.
Tuż obok Haakar wsadził miecz w brzuch jakiegoś wytatuowanego kultysty, po czym rozwalił mu łeb trzymanym w drugiej ręce toporem. Kompan zabitego rzucił się na Norsmena uderzając od góry buzdyganem, ten jednak sparował cios skrzyżowanymi broniami i odrzucił napastnika potężnym kopniakiem. Heretyk poleciał do tyłu, prosto w szeregi swoich towarzyszy, którzy, widocznie na zachętę, wypchnęli go z powrotem w wir walki. Zanim jednak zdążył wyhamować, topór Drugniego wbił się w jego klatkę piersiową, łamiąc żebra i masakrując płuca. Nieszczęśnik rąbnął o kamienną posadzkę z całkiem sporym kawałkiem gromrilu tkwiącym w ciele. Krasnoludzki Zabójca próbował wyszarpnąć broń z ciągle żywego przeciwnika, ale ta złośliwie zaklinowała się między kręgami. Wtedy właśnie jakiś elfi Korsarz postanowił wykorzystać tą chwilę słabości i rzucił się na niego, tnąc płasko dwuręczną szablą. Drugni uchylił się przed ciosem w dosłownie ostatniej chwili, niemalże padając plackiem na ziemię. W rezultacie zdradziecki Druchii ściął tylko czubek pomarańczowego irokeza, zostawiając resztę krasnoluda we względnie nienaruszonym stanie. Widząc, że mocno pijany Dawi ma problemy ze stanięciem na nogi, długouchy wzniósł szablę wysoko nad głowę i szykował się do ciosu łaski. Wtedy jednak Drugni wystrzelił do przodu niczym pocisk z armaty i uderzył swego adwersarza w odsłonięte podbrzusze. Mroczny Elf z wrażenia aż wypuścił miecz z rąk, po czym wrzasnął z bólu, kiedy kolejny cios krasnoluda trafił go w krocze. Poczuł, że uginają się po nim nogi. Wtedy Drugni złapał go za poły płaszcza, strzelił w mordę i prezentując zadziwiającą wręcz tężyznę fizyczną, rzucił nim gdzieś w tylne szeregi swych kompanów, na pastwę żądnych krwi Norsmenów.
Zdając sobie sprawę, że nie może cały czas walczyć gołymi rękoma, Drugni w końcu wziął się w garść i wyszarpnął swój topór z trzewi jęczącego kultysty, który w końcu skonał w męczarniach. Trzymając zaufany oręż w spracowanych rękach, Zabójca w porę sparował okutym trzonkiem cios heretyckiego miecza, po czym wykręciwszy się w chwiejnym półobrocie, rąbnął atakującego go wojownika w skroń. Zakapturzona głowa rozbryznęła się niczym dojrzały arbuz, ochlapując wszystkich krwią i kawałkami mózgu. Walczący obok Normsen Eskil starł z oczu krwawą papkę i miotając plugawe wyzwiska, starł się z potężnym kultystą z dwoma toporami.
Drugni tymczasem usunął się z drogi szarżującemu korsarzowi, który poślizgnąwszy na śliskiej od juchy posadzce, wpadł na żelazny mur imperialnej sprawiedliwości w osobie Magnusa. Inkwizytor poczęstował Druchiiego mechanicznie wspomaganym prawym prostym, który posłał go w kawałkach na przeciwległą ścianę.
Gdzieś obok jakiś dzielny Norsmen rzygał właśnie pod ścianą oparty o swój dwuręczny topór. Rzecz jasna to nie surowa fizyczność bitwy kazała mu zwrócić zawartość żołądka, jeno zbyt obfita popijawa. Mimo tego oczywistego faktu nie ustrzegł się złośliwych komentarzy od swych kompanów. Drugni, waląc toporem na lewo i prawo, również zanosił się pijackim rechotem mocno kontrastującym z intensywną batalią rozgrywającą się wszędzie wokół. Wbrew pozorom miał bardzo wiele powodów do radości, bowiem właśnie cieszył się trzema najbardziej ulubionymi przez siebie rzeczami. Alkoholem, dobrym towarzystwem i porządną bijatyką.
Obawiał się tylko jednej, jedynej rzeczy. Że jutro rano nie będzie niczego pamiętał z powodu wypitych trunków.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Szczęk stali, ryki na ustach wojowników z północy i lamenty konających kultystów rozbrzmiewały w powietrzu. Dzielny Nors o imieniu Leif walczył o życie machając swym toporem na prawo i lewo, co rusz jego ostrze dosięgało marnych kultystów. Wrogowie padali jak muchy. Leif siłował się z potężnym kultystom walczącym dwoma toporami, gdy za jego plecami wzniosło się ostrze dzierżone przez kolejnego wyznawcę chaosu. Heretyk już miał podstępnie pozbawić życia młodego Norsa wbijając mu miecz między łopatki. Nagle z pobliskiego cienia wyłoniło się przerażąjące oblicze wampira w formie strzygi. Potężne szczęki zacisnęły się na zakapturzonej głowie fanatyka krusząc czaszkę. Jego wzniesiony miecz upadł na posadzkę, a zdekapitowane ciało kultysty w stężeniu pośmiertnym upadło zaraz za nim. Ostre zęby strzygi spływały krwią, a oczy rozpaliły się piekielnym ogniem. Wampir wpadł w szał i poczuł rządzę krwi. Obok grupa wojów gromiła kultystów taboretami, a krasnolud Drugni - przyszły przeciwnik Marr'a - siekał wrogów na plasterki swym ciężkim toporem. Wydawać by się mogło, że krasnoludzki oręż waży niewiele więcej niż piórko, gdy zabójca wirował z nim w morderczym tańcu z niesamowitą lekkością w każdym swym ruchu. Strzyga napięła każdy swój mięsień i zawyła donośnie wznosząc głowę do góry. Nacierająca grupa kultystów zamarła w przerażeniu. Marr łypnął szaleńczym wzrokiem na swoje ofiary rzuciwszy się do szarży. Heretycy nie opanowali strachu i zanim stali się zdolni do ruchu i zdecydowali wziąć nogi za pas, dopadła ich muskularny stwór. Do walczących niespodziewanie dołączyła nieznajoma nikomu - oprócz wampira - przedstawicielka rasy wysokich elfów o imieniu Acyduria. Wyciągnęła z pochewek dwa zagięte, krótkie miecze. W myśl przysięgi, która głosiła, że Aenarion i lud Elfów nie spocznie, póki nie zginie ostatni Demon lub czciciel Chaosu, zaczęła tępić kultystów jednego po drugim.
----------------------------------------Retrospekcja---------------------------------------------
Rozmowa elficy i wampira w kuchni trwała jeszcze kilka godzin. Acyduria wyjaśniła skąd pochodzi i czym się zajmowała w rodzinnych stronach. Niepozorna kobietka była wprawną wojowniczką cienia z Ulthuanu. Zwiadowczyni-łuczniczka opowiedziała Marr'owi część historii elfów, o walkach z demonami, o nienawiści do mrocznych kuzynów i zaśpiewała przy okazji pieśń stwórcy, aby wampir, który nigdy z elfami wiele wspolnego nie miał, mógł łatwiej zrozumieć ich historię
-Bracie, -rzekło mu czterech- rządzić będziemy wspólnie,
Ulegnij przeto Ciemności, prawdzie skrytej na serca dnie.
W dłoni jego miecz Khaina-niezwykłej mocy zaranie,
A Światła Bóg i Bóg Mordu toczyli o duszę zmaganie,
Jeden po drugim padały Demony, a Elfi Pan dumnie stał,
Wszak gdyby zawiódł, na zawsze, sczezł by śmiertelny świat.
Nad wyspą, nad szczęk oręża, wzniosły się magów czary
Wraz z wyciem Demonich sługusów na potępienie skazanych.
I dzień ów czcimy ku chwale zbawcy świata naszego,
Aenariona Dumnego Obrońcy, Aenariona Dzielnego.
Marr odwzajemnił wylewność Acydurii i zaczęli swobodnie rozmawiać, jak starzy przyjaciele, jakby znali się od dziecka...
----------------------------------------Retrospekcja---------------------------------------------
Rozmowa elficy i wampira w kuchni trwała jeszcze kilka godzin. Acyduria wyjaśniła skąd pochodzi i czym się zajmowała w rodzinnych stronach. Niepozorna kobietka była wprawną wojowniczką cienia z Ulthuanu. Zwiadowczyni-łuczniczka opowiedziała Marr'owi część historii elfów, o walkach z demonami, o nienawiści do mrocznych kuzynów i zaśpiewała przy okazji pieśń stwórcy, aby wampir, który nigdy z elfami wiele wspolnego nie miał, mógł łatwiej zrozumieć ich historię
-Bracie, -rzekło mu czterech- rządzić będziemy wspólnie,
Ulegnij przeto Ciemności, prawdzie skrytej na serca dnie.
W dłoni jego miecz Khaina-niezwykłej mocy zaranie,
A Światła Bóg i Bóg Mordu toczyli o duszę zmaganie,
Jeden po drugim padały Demony, a Elfi Pan dumnie stał,
Wszak gdyby zawiódł, na zawsze, sczezł by śmiertelny świat.
Nad wyspą, nad szczęk oręża, wzniosły się magów czary
Wraz z wyciem Demonich sługusów na potępienie skazanych.
I dzień ów czcimy ku chwale zbawcy świata naszego,
Aenariona Dumnego Obrońcy, Aenariona Dzielnego.
Marr odwzajemnił wylewność Acydurii i zaczęli swobodnie rozmawiać, jak starzy przyjaciele, jakby znali się od dziecka...
Mimo przewagi liczebnej, atak kultystów załamał się. Zgromadzeni w sali balowej zawodnicy i ich towarzysze dali zaciekły odpór napastnikom. Po części heretycy sami byli sobie winni. Mieli rozprawić się z Norsmenami, lecz niektórzy akolici nie wytrzymali nerwowo i zaatakowali pozostałych gosci, co zemściło sie na nich straszliwie. Niemal tuzin kultystów legło martwych, porąbanych i porozrywanych przez barbarzyńców, nieludzi i dzikie bestie.
Tacitus cofnął się pod naporem ich stali, z trudem usiłując zatamować krwawienie z podłużnej rany na brzuchu. W jednej chwili walczący akolici osłonili swego przywódcę własnymi ciałami, umożliwiając mu odwrót. Stękając z wysiłku, powolnym krokiem brnął w kierunku drzwi. Każdy kolejny krok był trudniejszy od poprzedniego, a czarne plamy wstępowały mu przed oczy. Dotarł wreszcie do celu i uchylił nieznacznie wielkie, dębowe drzwi, usiłując wymknąć się niezauważenie. Zamrał. To, co znajdowało się po drugiej stronie wstrząsnęło ciężko rannym wystarczajaco, by zamknął wrota spowrotem. Chwilę później okute stalą drewniane drzwi wyleciały z zawiasów, szybując przez salę w spektakularnym locie, z resztkami Tacitusa na obrysach.
Do sali wpadły cztery monstrualne stworzenia. Niezgrabne, beczkowate sylwetki, rozrośnięte ponad wszelkie granice mięśnie, przeplatane były siecią nabrzmiałych żył i przewodów, którymi płynął jadowicie zielony płyn. Głowy ich, nieproporcjonalnie małe, osadzone były na potężnych karkach, których wymiary zawstydziłyby niejednego bawołu. Sylwetką i rozmiarami przypominały raczej większego trolla, lecz porwane resztki odzienia, rysy twarzy i nieco zażółcona skóra zdradzały, że to byli ludzie.
Mutanty ruszyły na walczących, roztrącając ich wielkimi jak beczki piąchami, nie zważając kto wróg, a kto sojusznik. Nawet orkowie Gahraza musieli ulec tej potwornej sile, rozrzucani jak szmaciane lalki po sali. Ich mózgi i wnętrzności ozdobiły kamienne ściany pomieszczenia.
Saito zawirował w piruecie, zręcznie unikając ciosów mieczy i uskoczył przed opadającą łapą potwora. Momentalnie doskoczył i ciął z całych sił. Ku swojemu zaskoczeniu, zamiast przeciąć idealnie w nadgarstku, ledwo drasnął monstrum. Drugni, rozeźlony hałasem, jaki czyniły projekty TN-1 poprawił cios ronina, uderzając znad głowy w to samo miejsce. W pijackim szale nie myślał o obronie i wymierzał kolejne ciosy. Gromil zgrzytnął o kość, trysnęła cuchnąca, brunatna krew. Dopiero przy trzecim rąbnięciu gęsta kość ustąpiła. Wielka dłoń potoczyła się po posadzce.
- Łooooooo kurrrrwa!- krzyknął zaskoczony krasnolud, akcentując zgłoskę "r", co przydało dramatyzmu okrzykowi- Ale to bydle twarde!
O dziwo mutant nie okazywał żadnych oznaków bólu. Niczym berserker w bitewnym szale, wymachiwał sękatymi ramionami, tocząc z ust pianę i bełkocząc niezrozumiale. Drugni splunął na ostrze topora i wyszczerzył się.
- Nareszcie ktoś warty wysiłku krasnoludzkiego zabójcy!- warknął i skoczył do ataku.
Tacitus cofnął się pod naporem ich stali, z trudem usiłując zatamować krwawienie z podłużnej rany na brzuchu. W jednej chwili walczący akolici osłonili swego przywódcę własnymi ciałami, umożliwiając mu odwrót. Stękając z wysiłku, powolnym krokiem brnął w kierunku drzwi. Każdy kolejny krok był trudniejszy od poprzedniego, a czarne plamy wstępowały mu przed oczy. Dotarł wreszcie do celu i uchylił nieznacznie wielkie, dębowe drzwi, usiłując wymknąć się niezauważenie. Zamrał. To, co znajdowało się po drugiej stronie wstrząsnęło ciężko rannym wystarczajaco, by zamknął wrota spowrotem. Chwilę później okute stalą drewniane drzwi wyleciały z zawiasów, szybując przez salę w spektakularnym locie, z resztkami Tacitusa na obrysach.
Do sali wpadły cztery monstrualne stworzenia. Niezgrabne, beczkowate sylwetki, rozrośnięte ponad wszelkie granice mięśnie, przeplatane były siecią nabrzmiałych żył i przewodów, którymi płynął jadowicie zielony płyn. Głowy ich, nieproporcjonalnie małe, osadzone były na potężnych karkach, których wymiary zawstydziłyby niejednego bawołu. Sylwetką i rozmiarami przypominały raczej większego trolla, lecz porwane resztki odzienia, rysy twarzy i nieco zażółcona skóra zdradzały, że to byli ludzie.
Mutanty ruszyły na walczących, roztrącając ich wielkimi jak beczki piąchami, nie zważając kto wróg, a kto sojusznik. Nawet orkowie Gahraza musieli ulec tej potwornej sile, rozrzucani jak szmaciane lalki po sali. Ich mózgi i wnętrzności ozdobiły kamienne ściany pomieszczenia.
Saito zawirował w piruecie, zręcznie unikając ciosów mieczy i uskoczył przed opadającą łapą potwora. Momentalnie doskoczył i ciął z całych sił. Ku swojemu zaskoczeniu, zamiast przeciąć idealnie w nadgarstku, ledwo drasnął monstrum. Drugni, rozeźlony hałasem, jaki czyniły projekty TN-1 poprawił cios ronina, uderzając znad głowy w to samo miejsce. W pijackim szale nie myślał o obronie i wymierzał kolejne ciosy. Gromil zgrzytnął o kość, trysnęła cuchnąca, brunatna krew. Dopiero przy trzecim rąbnięciu gęsta kość ustąpiła. Wielka dłoń potoczyła się po posadzce.
- Łooooooo kurrrrwa!- krzyknął zaskoczony krasnolud, akcentując zgłoskę "r", co przydało dramatyzmu okrzykowi- Ale to bydle twarde!
O dziwo mutant nie okazywał żadnych oznaków bólu. Niczym berserker w bitewnym szale, wymachiwał sękatymi ramionami, tocząc z ust pianę i bełkocząc niezrozumiale. Drugni splunął na ostrze topora i wyszczerzył się.
- Nareszcie ktoś warty wysiłku krasnoludzkiego zabójcy!- warknął i skoczył do ataku.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN