ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Vahanian »

[Rabsp zupełnie olewasz sobie to co piszemy, albo po protu tego nie czytasz. By miało to ręce i nogi należałoby choć w małym stopniu odwołać się do wcześniejszych wydarzeń, a nie zostawiać taką lukę. Pozdrawiam.]

Sytuacja stawała się coraz bardziej nieznośna, harmider jaki panował na korytarzach, dźwięk obijającej się stali, okrzyki bojowe i wybuchy, coraz bardziej wzbierały na sile. Moja cierpliwość miała swoje granice i gdyby nie fakt, że Anna i moich dwóch braci zostałoby tu samych już dawno rzucilibyśmy się razem z Zamiecią w wir walki. Ona również czuła wobec Zmierzchu i Podmuchu macierzyński obowiązek, przez co sama kilkukrotnie studziła mój temperament. Znów zajęliśmy się sobą, a ja postanowiłem w końcu zapytać Annę czy mogłaby zdradzić mi choć skrawek swojego życia. Jej reakcja zaskoczyła mnie, wcześniej gdy pytałem ją o cokolwiek związanego z przeszłością, potrafiła momentalnie spoważnieć i nagle zmienić temat. Robiła to nadzwyczaj umiejętnie. Myślałem, że teraz zachowa się podobnie, lecz ona wtuliła się we mnie i zaczęła szeptać pod nosem na tyle głośno bym mógł ją bez problemu usłyszeć.
-Moja rodzinna została zabita przez łowców niewolników, gdy była jeszcze dzieckiem.- wpatrywała się beznamiętnie w ścianę, a jej ciałem wstrząsnął krótki dreszcz, zbladła. Najprawdopodobniej widziała przed oczami tamtą chwilę.- Nie wiele pamiętam, lecz to mogłabym opisać Ci w najdrobniejszych szczegółach. Podróżowaliśmy do naszego stryja, zamieszkującego Athen Loren. Czekała nas długa podróż, bardzo długo. Przez te parę tygodni mój ojciec Ailean, tancerz ostrzy szkolił mnie. Choć przybierało to bardziej postać zabawy niż treningu, wyciągnęłam wiele z jego lekcji. Matka zaś, Leitis zajmowała się moim młodszym rodzeństwem.
-Byłaś najstarsza?- zapytałem, korzystając z jej chwili zadumy.
-Tak.- odpowiedziała błyskawicznie, jakby wyrwana z transu.- Była oczkiem w głowie mego ojca i jego rodziców, a moich dziadków. Wiedzieli, że mam duży potencjał, dlatego sprowadzali najlepszych nauczycieli z całego świata. Pochłaniałam wiedze jak mole książki. Po jednej walce z trenerem, potrafiłam zapamiętać wszystkie pokazane mi ruchy to tego stopnia, że w następnej walce ja mogłam uczyć jego jak je dobrze wykonywać.- jej wzrok zwrócił się w stronę miecza, który nosiła ze sobą odkąd pamiętam. I nie wydaje mi się bym kiedykolwiek miał czas przyjrzeć się ostrzu. Rękojeść była wąska i wydawała się być niesamowicie lekka, przy tym zdobiona była wieloma runicznymi symbolami, które podczas walki nabierały barwy pożogi.- To miecz mojego ojca Van.- uśmiechnęła się widząc to jak spokojnie zareagowałem.- Napadli na nas, mimo tego, że walczyłam na równi z mym ojcem oni byli liczniejsi. Moich rodziców zabili na miejscu, a mnie i rodzeństwo zabrali.-łzy sznurkiem płynęły po jej delikatnych policzkach.-Przez tydzień trzymali nas razem, poddawali torturom byśmy wyjawili coś, o czym nie mieliśmy bladego pojęcia. Pytali nas o źródło wiecznego życia.-parsknęła śmiechem.-Ta banda idiotów myślała, że nasza rasa zawdzięcza swoją długowieczność jakiemuś strumykowi...
-Ludzie z reguły są mało inteligentni, prymitywni, głupi...- westchnąłem,a na myśl o tym ile skojarzeń obrażających rasę ludzką przyszło mi do głowy, zachciało mi się śmiać. Powstrzymałem się jednak, gdy zobaczyłem łzy w oczach Anny. Ugryzłem się w język i pozwoliłem jej dalej mówić.
-Rzeczywiście, nie są niczym wartym uwagi.- kontynuowała coraz bardziej spokojniejszym głosem, choć jej oczy i drganie ciała zdradzało jej niepokój.- Nikt oprócz mnie nie wytrzymał tych tortur Van, nikt. Ich ciała zostawili bez pochówku, a mnie ciągnęli za sobą ja psa. Przycięli mi uszy w taki sposób, by jak najbardziej przypominały ludzkie.
-Udało im się.- splunąłem w ogień, wstałem na chwilę z łoża i dołożyłem do kominka. Starałem nie zwracać uwagi na walkę, która teraz widocznie toczyła się gdzieś nieopodal mojego pokoju. Uniosłem dzbanek i ze smutkiem zauważyłem, że wina zostało co najwyżej na dwie lampki wina. Czyli na raz. Nalałem go wiedz i podałem Annie. Następnie usiadłem, znów obok mnie. Objąłem ją wolną dłonią i słuchałem dalej. Mimowolnie mój wzrok kierował się na jej uszy. I gdyby nie Zamieć, która uderzyła mnie łapą, zapewne Anna w końcu by to zauważyła.
-Pewnej nocy, udało mi się wydostać z mojej drewnianej skrzynki, którą oni nazywali celą. Wiedziałam, gdzie jest miecz mojego ojca. Złodziej, bo tak się nazywał był zawsze przypięty do pasa ich herszta. Dwu metrowy mężczyzna z brodą do pasa, łysy i gruby. Do tego okropnie śmierdział i uwielbiał znęcać się nad swoimi więźniami, a w szczególności na mnie. Gdy tylko zbliżała się zmiana warty wyślizgnęła się ze skrzyni, zakradłam się do jego namiotu i poderżnęłam jego gardło.- mówiąc to zdawała się być zupełnie inną osobą. jej głoś był przesiąknięty czystą nienawiścią i okrucieństwem.- Wpadłam w szał i niewiele pamiętam z tego co działo się wtedy dalej. Można powiedzieć, że obudziłam się gdy wszędzie w okół mnie leżały trupy.- przerwała na chwilę i przełknęła ślinę.- Jakby to było wczoraj. Mała dziewczynka, okaleczona, w podartych łachmanach stoi z mieczem w dłoni na środku obozu..
-A wokół dziesiątki martwych ciał.- wtrąciłem, gdyż zauważyłem, iż nie mogło przejść jej to przez gardło.
-Znalazł mnie pewien "rycerz". Tak kazał się tytułować...
W tej chwili do naszego pokoju wpadło dwóch Korsarzy, obaj z bronią w ręku rzucili się na nas. Zbyt długo ignorowałem sytuację panującą za ściana co w końcu, mogło kosztować nas życie. Na szczęście nie byłem tu sam. Zamieć przygotowała się na ich nadejście i gdy tylko przekroczyli próg powaliła ich, resztę roboty odwalili za nią nasi dwaj nowi towarzysze. Przegryźli tętnice szyjne obu, szybko pozbawiając ich życia.
-Masz siłę by walczyć?- zapytałem ją, doskonale znając odpowiedź. Teraz gdy miała w sobie również cząstkę mnie sama mogła posługiwać się ogniem. Jej dłonie zapłonęły, gdy chwyciła za rękojeść Złodzieja. Przemknęła obok mnie i ruszyła u boku Zamieci na zastępy wrogów. Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na moich braci.
-Kobiety...- westchnąłem, a Zmierzch i Podmuch pokiwali zgadzając się ze mną łbami.
-Mamy ogromne szczęście mając je u swojego boku.-rzekł Podmuch, powalając nabiegającego kultystę i ustępując miejsca Zmierzchowi, by ten dobił przeciwnika.
-Z grzeczności nie zaprzeczę.- zaśmiałem się i rzuciłem w wir walki.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Świetne wytłumaczenie wątpliwości pochodzenia Anny ;)]

-Argh! Tak myślałem ,że eflia dziwka zdradzi!- warknął Magnus trzymając w górze za szyję szarpiacego się kultystę ,kóry z całych sił kopał w żelazny pancerz łowcy czarownic. Inkwizytor mruknął coś i zacisnął żelazne ręce zgniatając szyję wroga ,z którego momentalnie uszło życie w bolesnych konwulsjach. Von Bittenberg puścił truchło i nie odwracajać się skierował rękę w stronę korytarza ,skąd nadbiegało dwóch korsarzy.Momentalnie z jego miotacza buchnął słup ognia ,który ogarnął elfy przeistaczając ich okrzyk bitewny na okrzyk bólu i cierpienia. Galreth na swoje nieszczęście przebiegał obok Magnusa ,kiedy ten nagle złapał go mocno i uniósł w górę mechanicznymi rękoma-Ty elfia suczo... też chcesz spieprzyć?!- inkwizytor warknął srogo w twarz zawodnika. Ten pokręcił głową i zaskoczony odparł szybko -Puszczaj! Jestem z wami! Przecie...-
-Łżesz!- ryknął Von Bittenberg i skierował lufę miotacza w twarz asasyna ,ten usłyszał cichy syk i na czubku pojawił sie mały płomyk. -Jestem zawodnikiem! Regulamin!- krzyknął Galreth.
-Nie!!!- pisnęła Iskra niezwykle głośno w wirze walki. Inkwizytor nie wiedzieć czemu spojrzał w jej stronę swą srogą twarzą. W ułamku sekundy mroczny elf uzył swej magicznej obręczy ,co uratowało mu życie. Von Bittenberg zaklnął ,gdy poczuł ,że nie trzyma już elfa ,a po chwili coś rzuciło się na jego plecy. Jakiś korsarz złapał go za żelazny kołnierz i uderzył zakrzywioną szablą w głowę. Magnus poczuł uderzenie w swój żelazny kapelusz ,po czym momentalnie uderzył łokciem za siebie. Przy uderzeniu usłyszał okrzyk łamanych kości i wrzask korsarza. Wielki Inkwizytor obrócił się i górujac dwa metry nad niedoszłym napastnikiem roztrzaskał jego głowę żelaznym butem. Ten jednak nadal żył trzymając się za zakrwarioną i roztrzaskana twarz wijac się z piekielnego bólu. -Wytrzymały...- westchnął wrednie Magnus i przycisnął mechaniczna nogą jego klatkę piersiową wgniatajac ją w elfa. Ten zmarł w chwilę w niezwykłym bólu.
Wtedy do jego ucha ( ;) ) dobiegł donośny bitewny okrzyk i drzwi przed nim i jego towarzyszami broni wnet zostały wyważone przez szarżujących Norsmenów i dawiego. Oddział wparował w korytarz i przybywając z odsieczą począł masakrować elfów i kultystów.
-No... wreszcie nasza ochrona...- mruknął Von Bittenberg stojąc na zmasakrowanym elfie.
Wnet jakaś kreatura przemknęła obok wielkiego inkwizytora. Ten zamrugał oczami i odwrócił powoli głowę -Mają strzygę...- warknął chrypowatym głosem.

Marr rozszarpał kolejnego kultystę ,po czym momentalnie wybił się z wyskoku dalej. W ułamku sekudny drogę zastąpiła mu ściana ognia ,jednak strzyga nie mogąc nic zrobić wleciała w płomienie. Zaskoczona bestia ryknęła i wpadła na ścianę zza płomieniami uderzając o kamienie. Potwór po chwili oszołomienia dziwnie kaszlnął i otworzył oczy leżąc pod murem. Strzyga napięła przypalone mięśnie i podniosła się na jednej łapie ,kiedy do jej uszu dobiegł złowieszczy głos -Jakie jeszcze piekielne moce skrywają kazamaty tego zamku. Marr spojrzał gwałownie czerwonymi ślepiami w stronę nadchodzącego Magnusa. Kroczący inkwizytor dzierżył katowski miecz zabrany jakiemuś pokonanemu kultyście. -Giń! Poczwaro!- wykrzyknął Magnus i uderzył z góry mieczem w leżącą strzygę. Marr jednak w porę odskoczył wykorzystując nadnaturalny refleks. Katowskie ostrze uderzyło w kamienną podłoge błyskając iskrami.
Wtedy w korytarz wpadły potężne mutanty przyprowadzone przez sługusów Alphariusa. Cztery potężne bestie wpadły od razu zabijajać jednego Norsmena i odrzucajac Drugniego. Von Bittenberg skierował oczy w ich stronę i warknął -Przydał by się Święty Buzdygan Magnusa Pobożnego...- po czym podniósł katowskie miecz i skierował sie ostrożnie w stronę bestii.




***************************************

-Argh!- ryknął głos w ciszy zamku. -Niewinny... sami zaczęli... Argh!- wykrzyknął niewyraźnie zakapturzony mężczyzna w habbicie z żelazną maską na twarzy na której widać było tylko zakrawione oczy. -Sąd... SĄD!!! Argh...- jęknął mężczyzna ciągnąc za sobą dwuręczny miecz. -Masakra w Ostburgu... rzeźnik z Ostburgu... OBRONA w Ostburgu! Argh!- warknął pokutnik wydając okrzyk bólu co chwile spowodowany okrutnym cierpieniem i bólem podczas mówienia co powodował mechanizm w masce. -Milczenie...argh... śluby milczenia... ARGH!!!-
Posępna istota minęła długi korytarz ciagnac za sobą broń.



***************************************

-Gdzie oni są?!- warknął do siebie Reiner biegnąc korytarzem. Łowca czarownic trzymał pod pachą długą zdobną skrzynię. -Gdzie jest mistrz?! I dlaczego przed walka potrzebuje buzdyganu!- mruknął inkwizytor -Do czystek... na kultystów?!-
Po kwadransie Reiner zaklnął w myślach ,bo stwierdził ,że zgubił się w Cytadeli. Zwolnił i stanął przed dużymi ,żelaznymi wrotami pełnymi ozdób w kształcie głów demonów. Wrota były uchylone ,a z środka dochodził jakiś stłumiony głos ,łowca czarownic wyciagnął rapier i mruknął -Chmm... drzwi wielkie jak do jakiegoś skarbca...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Odgłosy walki przybierały na sile. Hobbit szedł spokojnie zamyślony, z rękami w kieszeni. Cały czas mruczał pod nosem:
- Najpierw zjem dzika. Nie!!! Zjem dwa dziki. O tak, a potem popije to wszystko kilkoma litrami Ale. Hmmmm, być może zachowała się jakaś butelka Bretońskiego wina? Je też wypije!!
Nagle przywalił w coś twardego... i wyglądało jak skóra!!! Malec spojrzał w górę. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że stoi przed nim potwór.
- No kurwa!!! No kurwa, no nie!!!! Monstrum obróciło głowę w jego stronę. Farlin nadal zszokowany obecnością czegoś takiego w korytarzach twierdzy, próbował odskoczyć. Ale mocarna łapa złapała go w locie, od pasa w dół. Malec próbował się wyswobodzić jednak potwór trzymał go zbyt mocno. Z tej wysokości był idealny widok na pole bitwy. Po drugiej stronie znajdowały się linie zawodników, którzy desperacko walczyli o życie. W końcu znaleźli się twarzą w twarz. Hobbit z pogardą spojrzał trollowi/ogrowi/olbrzymowi??, w twarz i ryknął (ROAR!!!!) . Adwersarz odpowiedział tym samym, tylko że kilkadziesiąt razy głośniej. Ślina i resztki jakiegoś orka wyleciały z pyska potwora i ochlapały Farlina.
- Akurat jak się wykąpałem i przebrałem... Niziołek został podniesiony jeszcze wyżej, najwidoczniej przeciwnik chciał go połknąć w całości. Malec nie czekał już dłużej. Wyciągnął miecz zza pleców i wbił go w palec olbrzyma. Ten znów ryknął, jednak tym razem z bólu. Uścisk się rozluźnił. Farlin odbił się od ręki przeciwnika i skoczył mu na twarz z okrzykiem - ETA SPARTA!!!!
Jego miecz wbił się w lewe oko. Wolną rękę wbił w drugie oko i wyrwał je z oczodołu a następnie na nim zjechał. Oślepione monstrum wpadło w szał i rzuciło się w stronę innych bestii.

*********************
Magnus przypalił strzygę i próbował ją zarąbać mieczem, ta jednak odskoczyła na bok i uniknęła strasznego losu. No prawie... Podczas szarży, olbrzym jedną łapą uderzył "lecącą" strzygę i rzucił nią o ścianę. Poobijana i przypalona ledwo się podniosła. Hobbit uśmiechnął się pod naosem na ten widok.
- Wompierz, chędożony... Szkoda, że wstał.
Następnie wypuścił kilka bomb w walczący tłum i pobiegł w stronę swojego pokoju.

[Dla hobbita wszystkie monstra wyglądają jak olbrzymy ;) Widzę, że inkwizycja w końcu przyłączyła się do naszej małej krucjaty przeciwko wompierzom :twisted: ]
Ostatnio zmieniony 12 lut 2014, o 22:15 przez Matis, łącznie zmieniany 1 raz.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Kultyści i ich elficcy sojusznicy stracili na dobre przewagę, którą dał im element zaskoczenia. Zawodnicy górowali nad zdradzieckimi gospodarzami sprawnością i w krótkim czasie posiekane ciała w czarnych szatach zaległy krwawe bajoro, w które zamieniła się podłoga. Dwaj kultyści jednocześnie uderzyli z góry zakrzywionymi mieczami, wrzeszcząc przy tym piskliwymi głosami. W ich zamyśle atak miał być niemożliwy do sparowania, jednak dla kensai przechwycenie obu mieczy odpowiednią zastawą było w zasadzie odruchem. Zazgrzytała stal, Saito położył lewą dłoń w połowie klingi, i przez chwilę siłował się z kultystami. Zdawał sobie sprawę, że zaraz ktoś zajdzie go od tyłu, więc przesunął się w prawo zwalniając przy tym blok tak, że kultyści stracili równowagę. Wykonując jednocześnie profilaktyczny kopniak z półobrotu, który trafił, zgodnie z przewidywaniami w jakiegoś Druchii mierzącego z kuszy w plecy ronina, Saito ściął jednego z kultystów, pchnięciem w tył nabił elfa na katanę i chwyciwszy go za dłoń w której trzymał kuszę, posłał kilka bełtów w drugiego z kultystów. Od razu musiał jednak odskoczyć przed ciosem kolejnego przeciwnika, po czym wyprowadził morderczą kontrę. Inny z akolitów spróbował szczęścia i pchnął sztyletem, tylko po to, aby Kaneda chwycił go za nadgarstek, wykręcając ramię do momentu, aż z wilgotnym chrupnięciem nie wyłamał go ze stawów, w tym samym czasie rzucając Zabójcę Oni w pierś elfa mierzącego doń z kuszy. Korzystając z wolnej ręki, Saito złapał upadający sztylet i wypatroszył kultystę jednym sprawnym ruchem. Tymczasem Druchii osunął się na kolana, lecz nim upadł na posadzkę, ronin doskoczył doń jednym susem i robiąc efektowny przewrót odzyskał swą bezcenną broń, przy okazji unikając serii bełtów. Ten prosty manewr, który zapewne uratował mu życie, dla postronnego obserwatora mógłby wydać się zwykłym efekciarstwem, lecz Saito był prawdziwym weteranem, którego umysł był równie ostry co ostrze dzierżonego miecza, toteż zwyczajnie przewidział, że strzał będzie mierzony z wyprzedzeniem, zaś mięśnie same wykonały odpowiednie ruchy. Wstając, zamaszystym młyńcem zdekapitował następnego kultystę, a drugiemu wbił twarde palce w twarz. Saito posłużył się wrzeszczącym heretykiem jak tarczą, by przyjąć na niego kilka bełtów i wyrzuciwszy go w tłum dopadł strzelca, bezlitośnie rozcinając go wokół własnej osi.

Wokoło zrobiło się znacznie luźniej. Teraz to kultyści przeszli do obrony, masakrowani stalową nawałą ciosów, tak jak grad miażdży młode zboże. Postacie w czarnych szatach cofały się w głąb korytarzy, wśród przerażonej ciżby Saito dostrzegł jakiegoś lepiej ubranego heretyka, zapewne dowódcę.
"Ci ludzie czczą również boga wojny, są jednak zdecydowanie zbyt słabi i tchórzliwi... Być może, widząc prawdziwych wojowników, postanowili przelać swoją krew w bohaterskiej walce nami, aby lepiej wypaść w oczach swojego patrona? A może, to po prostu zwykli zdrajcy i mordercy. To bardziej prawdopodobne. Tylko wtedy po co chcieliby organizować Arenę?" - Zastanawiał się samuraj, przy okazji szatkując jeszcze kilku wrogów. Jego rozmyślania przerwało nieoczekiwane wtargnięcie... Potworów, gdyż inaczej nie dało się nazwać kolosalnych mutantów, tylko z grubsza przypominających ludzi, którym niegdyś byli. Monstra ruszyły do walki, atakując wszystko co się rusza.
- Naprzód! Bracia więksi są z nami! - Zaskrzeczał jakiś kultysta, z obłędnym błyskiem w oczach, tuż przed tym, jak szarżujący "brat większy" go stratował.
- Muszę... Unicestwiać! https://www.youtube.com/watch?v=Mv1Oo-so7Fg - Zabulgotał niewyraźnie stwór.
Saito uniknął ciosu mieczy i odsunął się przed wielką (i zapewne równie ciężką) jak kowadło piąchą, która z trzaskiem rozłupała posadzkę. Kaneda błyskawicznie zaatakował, usiłując odciąć dłoń potwora precyzyjnym trafieniem w nadgarstek. Ku swojemu zdziwieniu, Zabójca Oni ledwie zaciął grubą i twardą jak wyprawiona, skórę. Skoro atak się nie powiódł, ronin błyskawicznie odskoczył w tył, co uchroniło go przed cokolwiek niezdarną kontrą bydlęcia. Dopiero Drugni, po kilku ciosach zdołał przerąbać się przez ramię mutanta. Saito widział już kiedyś zabójcę w takim stanie - ostatnio, gdy przerąbał jednym ciosem pancerz czołgu parowego na ulicach Middenheim. Ronin szybko ocenił sytuację na polu bitwy - ludzie Bjarna związali walką elfy i kultystów, i sukcesywnie zmniejszali ich liczebność, tak, że zawodnicy mogli skupić się na nowym zagrożeniu. Kaneda przyjrzał się mutantom i postanowił zmienić taktykę. Byli duzi, silni i wytrzymali, jednak musieli mieć jakieś słabe punkty. Saito początkowo postanowił skupić się na poprzecinaniu przewodów z dziwnym, zielonym płynem, odrzucił jednak ten plan, gdyż ich zawartość mogła być toksyczna, toteż zaszedł pozbawionego dłoni, lecz wciąż bardzo żywotnego wroga od tyłu i z całej siły rąbnął w ścięgna za kolanami. Unik i poprawka. Skóra była tam nieco słabsza, i choć nie udało mu się odciąć kończyny całkowicie, to cios odniósł zamierzony efekt, gdy potwór zachwiał się i przewrócił na bok, mając wyraźne problemy ze wstaniem. Tymczasem Drugni, wyskoczywszy z ławy, już leciał ze wzniesionym nad głowę toporem i gardłowym rykiem, by dobić monstrum. Gromrilowy obuch trafił w łeb, energia uderzenia, w połączeniu z masą krasnoluda i jego siłą, była tak wielka, że połowa głowy, wraz ze znacznym kawałkiem twarzy została odcięta i plasnęła o posadzkę. Mimo to, kolos wciąż usiłował podnieść się na nogi, zupełnie nie zwracając uwagi na ranę. Bez zbędnych ceregieli, ronin wskoczył mu na plecy i zaczął rąbać kark. Grube kręgi nie chciały ustąpić, jednak w końcu łeb spadł na podłogę, ale to wciąż było za mało. Saito nie dowierzał własnym oczom - pomimo dekapitacji, mutant wciąż machał wielkimi jak ławy ramionami, a nawet próbował podnieść się do pionu, choć pozbawienie błędnika i ścięgien w nodze całkowicie mu to udaremniało.
- Nie ma rady! Musimy zostawić same kadłuby i wypatroszyć, to może wtedy zdechną! - Krzyknął Saito do rąbiącego w furii Drugniego. Krasnolud chyba nie usłyszał, ale liczyło się to, że zbryzgany krwią, pomarańczowy furiat tak czy inaczej realizował plan.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Przebijaliśmy się coraz bardziej w głąb Cytadeli, zostawiając za sobą jedynie krwawą szlak. Anna wraz z Zamiecią przez dłuższy czas szły przodem, pozostawiając naszej trójce jedynie niedobitki. Po dłuższej chwili jednak zamieniliśmy się miejscami i teraz to ja mogłem dać popis swoim umiejętnością. Jak na razie natrafiliśmy jedynie na gruby kultystów. Byli zaskoczeni atakiem od tej strony, dlatego walczyliśmy w sprzyjających nam warunkach. Szczęk stali stawał się coraz głośniejszy, a liczba nieprzyjaciół przed nami drastycznie mala, co znacznie rozgniewało Zamieć, która czym prędzej parła do przodu. Interesowało ja jednak coś innego. Po chwili zauważyłem, że podobnie zachowują się też moi dwaj bracia. Sytuacja stała się jasna. Marr jakimś cudem zerwał krąg godzinę przed czasem i włączył się do walki.
-Trzymajcie się od niego z daleka.-krzyknąłem w kierunku Zmierzchu i Podmuchu. Obaj spojrzeli na Zamieć, poparła mnie.-Jeśli będzie trzeba z tym walczyć, my się tym zajmiemy. Waszym zadaniem jest ochronna Anny, a Anny was.- uśmiechnąłem się, dziewczyna skinęła głową. Wkrótce znaleźliśmy się w samym sercu walki. Strzyga była zajęta walką z Magnusem i Farlinem, zaś reszta naszej wesołej gromady zajęła się gospodarzami. Z tego co widzę to my prowadzimy w tym meczu, mimo małego wewnętrznego konfliktu. Bez problemu wtopiliśmy się w tłum. Wszyscy zawodnicy rozpoznali nas i powitali z mniejszym albo większym entuzjazmem. Menthus był w swoim żywiole, wybijał korsarzy jak muchy ze złowieszczym uśmiechem na twarzy. Ja zaś osłaniany przez Zamieć dobyłem łuku i rozpocząłem szybki odstrzał przeciwników. Keneda walczył z czymś na wzór krzyżówki trolla z człowiekiem, co gorsza było tu kilka takich osobników. Jeden z nich walczył z Krasnoludzim Zabójcą. Rudzielec ciał go tak dokładnie, że przez chwilę zastanawiałem się, czy chce go zabić, czy posiekać na plasterki. Trzeba mu przyznać jedno jego skuteczność jest nieoceniona. Niemal skończył ćwiartować potwora, gdy drugi rzucił się na niego i przybił do ściany. Skoczyłem ku niemu, ale na mojej drodze stanęło jeszcze kilku odważnych, a raczej głupich kultystów.
-Aktywuj runę Krasnoludzie!-krzyknąłem po tym jak powaliłem jednego z nieprzyjaciół wbijając mu strzałę w oczodół. Kolejnych dwóch złapało mnie za ręce próbując obezwładnić, co rozgniewało Zamieć. Skoczyła na nich i momentalnie pozbawiła obu z nich życia.
-Jak do cholery ty tępa wiewiórko?!-wrzasnął zirytowany, próbując wyrwać się z uścisku monstrum.
-Reaguje tylko na Twój głos kurduplu.-odparowałem nieco zirytowany.- Światło Słoneczne, áre!
-Światło Słoneczne.- wyseplenił pod nosem. Nic się nie stało, to oczywiste. Chodziło tylko i wyłącznie o elfickie słowo "áre".- Nic się nie dzieje do czorta!- znów uniósł głos, po czym wbił sztylet w bok potwora.
-Wypowiedz słowo "áre" inteligencie.- odpowiedziałem mu już nieco spokojniejszy. W końcu zrobił to.- Zamknąć oczy.- krzyknąłem w stronę zawodników i ich towarzyszy, o dziwo wszyscy mnie usłuchali. Wtedy to też, w pomieszczeniu pojawiło się białe oślepiające światło, które pozbawiło naszych przeciwników możliwości widzenia na jakiś czas. Topór Drugniego płonął teraz niebieskim ogniem, który w zetknięciu z ciałem przeciwnika robił z niego żywą pochodnię. Krasnolud uśmiechnął się.
-A jednak na coś się przydajecie sukinkoty!- zaśmiał się. Sytuacje była teraz znacznie prostsza, większość przeciwników była teraz ślepa. A przynajmniej przez najbliższy kwadrans....

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

-Z cienia wyłonił się Dermath, po czym uskoczył przed szarżującym Norsmenem.

-Ilu nas zostało?- Krzyknął do Landryola, który właśnie ciął jedno z monstrów po ścięgnach.
-Czterech!- Odpowiedział, i ognisty grot spalił twarz kolejnego Korsarza.
-Teraz trzech! Taktyczny odwrót!- Wydarł się.

Dermath w tym momencie ujrzał Iskrę walczącą ramię w ramię z Galrethem.
-Nie będzie zdrajców...- Powiedział, po czym oddał strzał w tył głowy Galretha, i dołączył do uciekających korsarzy.
Z tyłu zabłysnęło światło, ale resztka Druhii była tyłem do niego, nie zostając oślepiona.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Matis pisze:Widzę, że inkwizycja w końcu przyłączyła się do naszej małej krucjaty przeciwko wompierzom ]
Jednak trzeba zachować klimat. O ile inkwizytor (i to jeszcze taki nadpobudliwy jak Magnus) może znieść towarzystwo grzeszników ,to wampirów ,nekromantów ,chaośników itp - niekoniecznie ;) Zwłaszcza ,że jest wir walki ,a tu nagle strzyga przed jego oczami :D ]




-Aaare!!!- warknął zdenerowany krasnolud na odczepnego.
-Nie...- jęknął Magnus i po chwili z broni Drugniego wybiły promienie światła oślepiajac wszystkich wokół. Von Bittenberg nie zamknął oczu wpatrując się w potężny blask. Mechanizmy okół jego szyi zaczęły mocno pracować i buczeć ,gdy ten z otwartymi oczyma stał w rozświetlonym pomieszczeniu. Po chwili wszystko wróciło do normy ,gdy połowa walczących była oślepiona.
-Czarna magia... tfu... bez egzorcyzmów się nie obejdzie...- splunął inkwizytor i rzucił się w wir walki.
Saito i Drugni pozbawili jednego z mutantów głowy po długich wysiłkach. Mimo to jednak bestia nadal chaotycznie wymachiwała rękoma zabijajac wszystko co stanęło jej na drodze.
-SIGMAR!- wykrzyknął Magnus i rzucił się na potwora atakując dwuręcznym mieczem z góry ,wprost na otwartą ranę ,gdzie pare minut temu była głowa. Bestia zamachnęła się łapą i potężnym ciosem zerwała kapelusz z głowy łowcy czarownic ledwo unikajac jego głowy. Von Bittenberg uchylił się i wbił ostrze w podbrzusze mutanta ,jednak ledwo wbił się sztych i broń zablokowała się. Magnus naparł na rękojeść i cały czerwony na twarzy ,przy hałasie pracujących tłoków i mechanizmów w jego ciele z mlaskiem wepchnął miecz katowski w cielsko potwora. Ten zawył i z towarzyszącymi mu wszędzie drgawkami ciała uderzył Von Bittenberga potężna pięścią. Inkwizytor poczuł przenikliwy ból w boku ,gdzie uderzył mutant i został odrzucony na metr. Wielki Inkwizytor po drodze staranował kogoś wywołujac jego wrzask ,po czym upadł na posadzkę. Mutant mimo drgawek ,braku głowy i przebicia na wylot mieczem nadal w furii rzucał się i atakował kogo napotkał. Von Bittenberg wstał czym predzej mimo dziwnego bólu w boku i warknął -Ogień to panaceum na zło tego świata...- po czym jego miotacz zaczął syczeć ,a na czubku pojawił się płomień. Magnus wykorzystał moment ,gdy bestia rzuciła się w przeciwną stronę i zaszarżował na nią w ostatniej chwili skacząc. Mimo okucia w zbroję ,wskoczył na jej grzbiet i zelazną ręką złapał mocno za otartą ranę potwora ,aby się utrzymać. Natychmiasto potem wsadził lufę od miotacza we flaki bestii i wnet z broni buchnął ogień. Mutant od środka zapłonął rzucając się na wszystkie strony. Von Bittenberg puścił mutanta i odleciał w tył sapdając na jakiegoś korsarza ,łamiac przy tym jego kości. Czym prędzej inkwizytor podniósł się i ujrzał jak mutant zwija się w konwulsjach ,mimo to starajac się uderzać łapami. Jednak po chwili padł martwy z dziwnym sykiem.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Galreth razem z Iskrą szybko wrócili walczyć. Teraz wśród przeciwników pojawiły się również cztery wielkie monstra. Assasyn nawet spróbował kilku szybkich cięć, ale bez większego skutku. Zamienił więc te szybkie cięcia w szybko martwych kultystów. Przy takiej ich ilości mógł swobodnie machać dwoma mieczami i zbierać podwójne żniwo śmierci. Zauważył, że jeden z potworów niebezpiecznie się do niego zbliżał, więc postanowił zmienić pozycję wśród walczących. Galreth na swoje nieszczęście przebiegał obok Magnusa ,kiedy ten nagle złapał go mocno i uniósł w górę mechanicznymi rękoma
- Ty elfia suczo... też chcesz spieprzyć?! - Inkwizytor warknął srogo w twarz zawodnika. Ten pokręcił głową i zaskoczony odparł szybko - Puszczaj! Jestem z wami! Przecie...-
- Łżesz! - Ryknął Von Bittenberg i skierował lufę miotacza w twarz asasyna, ten usłyszał cichy syk i na czubku pojawił się mały płomyk. - Jestem zawodnikiem! Regulamin!- krzyknął Galreth.
- Nie!!!- pisnęła Iskra niezwykle głośno w wirze walki. Inkwizytor nie wiedzieć czemu spojrzał w jej stronę swą srogą twarzą. W ułamku sekundy mroczny elf użył swej magicznej obręczy, co uratowało mu życie. Kiedy wylądował nie omieszkał życzyć inkwizytorowi śmierci na Arenie. Nienawidził takich fanatyków. Wszelkie wrogie myśli co do Magnusa przeminęły gdy przyszło mu dalej walczyć z falami czarno ubranych ludzi. Nagle coś, nie wiedział czy specjalnie, czy przypadkiem nie zauważył jakiejś przeszkody z lewej, pchnęło go w jego prawą stronę. Zanim zdążył spojrzeć co to mogło być, poczuł rozdzierający ból w lewej skroni i uchu. Przymroczony nagłym atakiem, dalej upadał ku ziemi. Gwałtowne zderzenie głową z kamienną podłogą do reszty zabrało mu świadomość. Zdążył tylko zobaczyć rozbłysk światła, który trwał, oraz jakby hałas towarzyszący walce powoli zanikał. "Czyżby tak wyglądało umieranie". Ostatnie co zrobił to sięgnął do swojej głowy. Wyczuł szybko ściekającą krew, wystający kawałek drewna i pewien brak nie do końca wiedział czego, i zemdlał.
Obrazek

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Menthus wściekle uderzył, ciął szeroko, korsarz uderzony ciosem, runął do tyłu w piach wydając ostatni dech. Menthus nabrał many, jego dłonie zapłonęły zaś oczy pokryły się płomieniami.
-Ilu nas zostało?- Krzyknął do Landryola, który właśnie ciął jedno z monstrów po ścięgnach.
-Czterech!- Odpowiedział, i ognisty grot spalił twarz kolejnego Korsarza.
-Teraz trzech! Taktyczny odwrót!- Wydarł się.
Nie zdążył wokoło eksplodowały płomienie, pozostała trójka mrocznych zniknęła wśród ognistego żaru i czarnego dymu.
-To za moja rodzinę!-ryknął wściekle Smoczy Mag.
W tej samej chwili jakiś kultysta khorna chwycił go za gardło i ścisnął mocno. Ostatki powietrza uleciały Assurowi z płuc, lecz z jego oczu wytrysnęły dwa strumienie ognia przepalając czachę woja.
-Na pohybel mrocznym elfom!-wrzasnął w bitewnym szale. Odwrócił się i gładkim ciosem położył kolejnego przeciwnika. W tej samejc chwili od śmierci ocaliła go Iskra która celnym sztychem wykończyła przeciwnika który zaszedł go od boku. Oboje staneli do siebie plecami, po ich klinga spływała krew.

Wtem do walki włączyły się cztery gigantyczne istoty, ich umięśnione ciała pokryte były żyłami i rurkami dostarczającymi im Jad. Menthus uderzył ogniem, ten zaś z hukiem eksplodował, jednak gdy płomienie znikły, gigant wydawał się jedynie leciutko poparzony w miejscu gdzie pocisk uderzył centralnie.
-Iskra, atakujemy razem, zasypmy go gradem pocisków!-krzyknął w stronę swojej adeptki.
-Tak jest Mistrzu!-odkrzyknęła.
W ciągu dwóch kolejnych sekund w mutanta uderzył grad ognistych grotów, te eksplodowały z hukiem, pokrywając wszystko warstwą płomieni, wzbijając opary smoliście czarnego dymu. Gdy ten jednak opadł góra mięśni żyła nadal, czerwone oparzenie były widoczne na całym jej ciele, lecz najwyraźniej ogień nie był najmocniejszą bronią w starciu z owymi berserkami.
-Osłaniaj mnie!-ryknął Smoczy Mag.
Kieł zapłonął czystym, jasnym ogniem, sam Menthus zaś zaszarżował. Uniknął pierwszego ciosu bojową maczugą, przetaczając się pod nim. Odbił się od ziemi i w locie ciął olbrzyma przez twarz, trwale oślepiając go na jedno oko. W tej samej chwili skumulowany pocisk Iskry zachwiał mutantem i ten runął do tyłu. Mentor elfki (który był wciąż w powietrzu) obrócił miecz ostrzem w dół, po czym zaczął spadać. Kieł z mlaskiem wszedł w żebro, płomienie otaczające klingę przybrały na sile. Mutant wbrew wszystkiemu żył. Chwycił elfa wysokiego rodu i cisnął nim o ścianę, po czym niezgrabnie zaczął podnosić się z ziemi. W tej samej chwili Aenwyrhies uderzyła ponownie, tym razem strumieniem plazmy który wypalił dziurę na wylot w boku giganta. Ten zaryczał straszliwie i zaszarżował. Iskra, gdy ten był już blisko, odbiła się od ściany i wykonując nieprawdopodobny pięcio metrowy skok ominęła go górą. Według jej planu mutant powinien z hukiem uderzyć w ścianę, on zaś (co prawda również z hukiem) przebił się do sąsiedniej komnaty. Odwrócił się szczerząc świńskie kły,i ryknął ponownie.
-Chodź!-warknęła Aenwyrhies i zalała go falą ognia. Gdy jednak wydawało się, że płomienie nareszcie wyrządzą poważną szkode słudze chaosu, Aqasha wytraciła na sile i wielka płomienista fala jaką wysłała elfka zgasła w powietrzu. Mutant zaś ponownie szarżował. Nie miała zbyt wiele czasu na uniki, wykręciła się w piruecie tnąc go po łydce i cięła gładko, lecz nie głęboko po kolanie. Ku jej zdziwieniu bestia upadła na jedno kolano.
-Nogi to ich słaby punkt!-wrzasnęła do innych zawodników.
W tej samej chwili wiatr ognia zawiał ponownie, i bestia dostała od dopiero co przebudzonego Menthusa. Potężna eksplozja płomieni rzuciła ją w tył,ostatecznie już przewracając. Potężne cielsko z głośnym hukiem walnęło o podłogę. Smoczy Mag szedł ku niej z rozwianymi włosami i groźnymi płomienistymi oczami, z jego ust spływała strużka krwi, zaś jedna noga wydawała się pogruchotana, wyraźnie na niej utykał. . W tej samej chwili Iskra która zgrabnie wykorzystała okazję i ciosem z góry rozwaliła twarz olbrzyma, przecinając łuk brwiowy, drugie oko i usta.
Po krótkiej chwili dotarło do nich iż jakimś cudem udało im się zabić mutanta.
-Jeden z głowy-mruknął elf.
W tej samej chwili topór krasnoluda zapłonął, jasnym, czystym światłem oślepiając pozostałą trójkę bestii.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Wszystkich uczestników przepraszam za opóźnienia i przestój. Poszukiwanego listem gończym GrimgoraIronhide'a proszę, by w końcu napisał dalszy ciąg, jak ustalaliśmy.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[Grimgor jest pewnie w trakcie pisania piątego akapitu :wink: ]
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Pitagoras pisze:[Grimgor jest pewnie w trakcie pisania piątego akapitu :wink: ]
[Raczej piątego rozdziału... :lol2: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Rabsp
Masakrator
Posty: 2445
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Rabsp »

[Postanowiłem najpierw odnieść się w retrospekcjach do Vahaniana tak jak obiecałem. :-) kolejne retrospekcje w miare dostepnosci czasu. Jak dożyje, to watek z wilkami rozszerzę ^^]

Płomień buchnął wprost z mechanicznej ręki Inkwizytora, bestia uskoczyła w lewo napotykając muskularną pięść mutanta wpadając z deszczu pod rynnę. Potężny cios posłał strzygę na ścianę oszałamiając na chwilę. Wampir otrząsnął się. Podczas walki z mutantami kultystów, kontrolował kątem oka pozycję Magnusa, starał się utrzymać bezpieczny dystans. Pomimo regulaminu Areny, który zapewniał, a raczej miał zapewniać wampirowi nietykalność, wolał nie napotkać ponownie mechanicznego kata. Głośne "ARE" wypełniło przestrzeń w sali, a jaśniejący blask oślepił na moment wampira. Oślepiony, poczuł tylko jak ziemia zadrżała w konsekwencji powalenia jednego z potworów. Jego bezgłowe ciało przygniotło kilku kultystów krusząc kości i miażdżąc tkanki na krwawą papkę. Nadchodziły kolejne, więc nie można było spocząć na laurach po zabiciu pierwszego z Projektów. Marr rzucił się na lewą nogę mutanta rozcinając ścięgna mięśni utrzymujących bestię w pionie. Rozszarpał przyczepy mięśni w okolicy dołu podkolanowego, mutant zachwiał się i mocnym szarpnięciem zrzucił strzygę z siebie. Plecy Marr'a znów spotkały się z twardą posadzką, a wokół wzniósł się kurz...

-------------------------------------------------------Retrospekcja----------------------------------------------------------------

Acyduria dokończyła śniadanie, poszła do przydzielonego przez wampira pokoju, zostawiając Marr'a w kuchni. Gospodarz posprzątał po posiłku i udał się za elficą chcąc powiedzieć jeszcze kilka słów. Acyduria przejrzała się w pękniętym lustrze obracając się przy tym do okoła. Jej ubrania, choć świeże, niewiele różniły się od tych, które nosiła w lochach. Rozdarta z boku koszula odsłaniała jej bok, a poszarpana szmatka okrywająca uda miała imitować spódnicę. Jej gospodarzem był wampir w zamku należącym do wyznawców chaosu, nie mogła liczyć wiec na lepsze odzienie. Marr wszedł za nią do pokoju, który wzbogacony był o niewielką wyrwę w ścianie, promienie słońca przebijały się do środka.

Ku zaskoczeniu domowników drzwi wejściowe do kwatery poszły w drzazgi, do przedsionka domu wkroczył elf o pretensjonalnym wyrazie twarzy. Marr kojarzył jegomościa, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd go zna. W każdym razie, nie przyszedł tu w pokojowych zamiarach. Elf wzniósł swój łuk do góry chcąc wymierzyć połyskujące strzały w stronę nieumarłego. Tylko dzięki niezwykłemu refleksowi, wampir zdołał zareagować nim został przeszyty magiczną strzałą na wylot. Bez chwili namysłu, doskoczył do niechcianego gościa przyciskając go do ściany. Elf, mogłoby się wydawać, że istota bardzo szybka i zwinna, lecz nie na tyle aby nadążyć za ruchami szlachcica. Palce puściły napiętą cięciwę, a strzała trafiła w pustą przestrzeń, gdy Marr z ogromną siłą naparł na łucznika. Vahanian - bo takie nosił imię - w magiczny sposób przemienił swoją rękę i zadał silny cios napastnikowi. Strzały poszybowały w stronę wampira, a ognisty krąg wnet otoczył Marr'a. Elf rzucił kilka pogardliwych słów w stronę przeciwnika, po czym zniknął pozostawiając rozwścieczonego wampira zamkniętego w ognistej pułapce. Acyduria pobiegła po miecze chcąc pomóc swemu wybawicielowi, lecz gdy wróciła dzierżąc w dłoniach krótkie ostrza, napastnika już nie było. Ogień po chwili ustąpił, a rządny krwi wampir padł na kolana łapiąc się za głowę.

Płomień wokoło zgasł, lecz teraz zapłonął w środku nieumarlego. Oczy zaszły czerwienią, włosy stanęły dęba, a żwacze zacisnęły zęby z niewiarygodną siłą kilku ton. Anabolizm postępował. Plecy wampira zaczęły się rozrastać rozrywajac szwy z boku koszuli, mięśnie ramienia rozepchały ciasne rękawy i materiał poszedł w strzępy. Skórzane buty popękały pod naporem szponów konczyny dolnej, a z nogawek zostały tylko skrawki materiału.

Ogromna postać o szarej skórze wzniosła się pod sufit na wprost zszokowanej elficy. Acyduria pierwszy raz w swoim długim życiu zobaczyła strzyge, których było już niewiele na świecie. Opanowała strach zdając sobie sprawę, że przed nią wciąż stoi Marr. Uratował ją, więc nie mógł jej teraz zabić. Złapali kontakt wzrokowy. Strzyga zadyszala donosnie, a z pyska wydobyła się para. Chmury przyslonily słońce, pokoj został zdominowany przez mrok, a strzyga nagle zniknęła zapadajac się w cieniu. Elfica opuściła ręce, a wraz z nimi broń. W kącie leżała zbroja, którą postanowiła przyodziac. Zarzuciła lekki pancerz na siebie, choć był nieco w za dużym rozmiarze, musiał wystarczyć. W pośpiechu wybiegla z kwatery Marr'a podążając za śladami wielkich łap strzygi.
Ostatnio zmieniony 15 lut 2014, o 22:22 przez Rabsp, łącznie zmieniany 1 raz.

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[Spodobało mi się. Dzięki ;). Rozkręcajcie panowie, bo za dużo chyba spamuje moimi historyjkami :D]

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[Grimgor, wiesz co się dzieje z botami? Ale serio, możemy dokończyć tą akcję i przeprowadzić następny pojedynek, mam tylko nadzieję że Byqu ma już pomysł na konsekwencje.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Mistrz Miecza Hoetha pisze: -Nogi to ich słaby punkt!-wrzasnęła do innych zawodników.
[Never skip legs day :lol2: ] Obrazek

[Biorę sprawy w swoje ręce.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Choć dwa z potworów legła martwych, pozostała kolejna dwójka. Cena, jaka przypadła za pokonanie każdego z nich była wysoka, niejeden wojownik położył na szalę swoje życie, by dać szansę na zwycięstwo swym druhom. W sali nie było już kultystów, ni Druchii, wszyscy polegli, a ich ciała były deptane przez walczących. Orkowie Gahraza zostali wybici. Niemal tuzin dzielnych Norsmenów, którzy na siebie przyjęli główne uderzenie projektów TN-1 oddało życie. Czynili to jednak z radością, wydając ostatnie tchnienie w chwalebnej bitwie, u boku towarzyszy, w walce ze straszliwym wrogiem. Ich poświęcenie nie zostanie zapomniane. Jednak nawet słynny mur tarcz wojowników z północy nie wystarczył, by zatrzymać mutantów i Norsowie w końcu musieli ulec. Zarówno oni, jak i zawodnicy zepchnięci zostali do defensywy, podczas gdy dwa pozostałe przy życie stwory nacierały w nieustannym ataku, nie okazując nie bólu, strachu czy zmęczenia. Jeden z eksperymentów pochwycił w masywną dłoń tęgiego wojownika, zupełnie jakby był dziecięcą zabawką, po czym rozerwał go na pół.
- Galmaaar!- wrzasnął rozpaczliwie Leif, widząc śmierć towarzysza.
Raz jeszcze zawodnicy poprowadzili natarcie i raz jeszcze zostali odrzuceni do tyłu. Zwycięstwo wymykało im się z rąk. Prawda, że powalili już dwa potwory, lecz okupili to ciężkimi stratami, ranami i wyczerpaniem sił. Wydawało się, że znikąd ratunku. A wtedy bitewny zgiełk rozdarł okrzyk, bitewne zawołanie, budzące strach w sercach wrogów, a rozpalające na nowo nadzieję u przyjaciół. Okrzyk rodem z dalekiej północy.
- EISSVANFIOOOOOORD!!!
Niczym bohater dawnych sag, do sali wpadł Bjarn Ingvarsson, z okrzykiem na ustach i runiczną stalą w ręku. Za nim podążała brakująca dziesiątka Norskich wojowników, zatwardziałych wojowników, weteranów niekończącej się wojny pomiędzy Imperium a Północą. Wojowie wpadli pomiędzy walczących, okrągłymi tarczami osłaniając tych, co ledwo stali na nogach. Mutanty uderzyły ze wściekłością, wielkimi łapskami roztrącając szyki obronne ludzi północy, lecz Menthus zauważył, jak sapią ciężko, a nabrzmiałe ich żyły powiększyły się jeszcze bardziej. W umyśle elfa zaczął kiełkować plan...
- Dalej, do ataku, zwycięstwo leży w zasięgu rąk!- krzyknął, próbując poderwać walczących do ostatniego, rozpaczliwego zrywu.
Mutanty uderzały wściekle, ich oczy jaśniały niezdrowym kolorem stymulantów. Na skórze zaczęły się pojawiać krwawe podbiegnięcia, z usta toczyły krwawoczerwoną pianę. Unikając ciosów, z których już pojedynczy mógł okazać się śmiertelny, zawodnicy atakowali zajadle projekty TN-1.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Mózg Smoczego maga pracował na najwyższych obrotach, gdy ten ze wszelkich sił starał się wymyślić jak resztki ich małej armii mają dać sobie radę z pozostałą dwójką, on sam, jeden z najpotężniejszych smoczych magów wyszedł ze starcia ze złamanym żebrem, skręconą kostką i ciężkim wyczerpaniem fizycznym, zaś inni walczyli dłużej i byli zdecydowanie bardziej zmęczneni. I wtedy; Eureka! Spojrzał na Bjarna który już palił się do bitki;
-Poczekaj!-ryknął Menthus ponad bitewny zgiełk-To są mutanty eksperymentalne!
-No i co z tego?!-wrzasnął Drugnii-Zdychają jak każde inne!
-Właśnie że nie! Żadne ciało nie jest w stanie pracować na aż tak wysokich obrotach! Ich nadzwyczajna siła kosztuje o wiele więcej energii niż narządy są w stanie wytworzyć! One nie są w stanie przeżyć poza laboratorium więcej niż około czterech godzin!
-Zajebiście!-odkrzyknął Norsmen-Zaczekajmy więc cztery godziny po przez ten czas nic nam nie zrobią! Wspaniały pomysł elfie!
-To nie tak, oni teraz jadą na absolutny maksimum! Widzicie te krwawą pianę, siniaki, podkrwione oczy? Ich plugawe ciała teraz są maksymalnie przeciążone! Wystarczy, że zajmiemy je przez jakieś pięć-dziesięć minut i same zdechną!
-No to do roboty!
Menthus wraz z Bjarnem pobiegli na czele, za nimi na swych niby-nóżkach żwawo pomykał Drugni, Iskra wraz z Vahanianem osłaniali ich z daleka. Ogniowe pociski raz po raz wybuchały na ciałach odrażających stworów, te nie pozostały dłużne i również zaszarżowały na zawodników i ich gwardię. Potężne ciosy trafiały jednak w większości w nicość jedynie wzburzając tumany pyłu gdy roztrzaskiwały jakąś kolumnę. Bestiie ryczały w bezsilnym gniewie i agonii tocząc z ust krwawą piane. Od czasu do czasu, któryś z nich chwiał się trafiony ognistym grotem, a wówczas, nie raz i nie dwa dostawał po nogach, które wkrótce zaczęły obficie krwawić. Nagle jednak jedna z łap potężnym ciosem cisnęła jednego z ludzi Bjarna na ścianę, gdzie ten też połamany dokonał żywota.
-Zapłacicie mi za to!-ryknął Norsmen.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Nim zdołałem się obejrzeć, większość jednostek nieprzyjaciela została wybita, lub po prostu uciekła. Mimo to nasze straty były równie dotkliwe, a może nawet cięższe. Orkowie, należący niegdyś do szamana zostali wybici co do joty, a Norsmenów zdziesiątkowano. Większość zawodników nie miała już sił, choć dzielny krasnolud zadawał cios za ciosem raniąc monstrum, które zdawało się nie mieć żadnych limitów. Inkwizytor siłował się z drugim potworem, kiedy do sali w której toczyła się potyczka wpadł, zdawałoby się otaczany kultem Bjarn wraz z resztą swoich sił. To małe wsparcie, pozwoliło na to by zawodnicy, którzy stracili większą ilość energii, mogli w końcu odpocząć. Zamieć z łatwością unikała kolejnych ciosów mutanta, bez przybierania żadnej z trzech form. Jej młodzi adepci, w pierwsze przemianie zaciekle podgryzali i przypalali części ciała potwora, walczącego z Wielkim Inkwizytorem. Anna stała u mojego boku, złapała kuszę należącą do jednego z poległych korsarzy i przy użyciu magi ciskała w naszych wrogów ogniste pociski, przebijające ich skórę na wylot. Po pewnym czasie wyglądali jak ser szwajcarski, a mimo to wciąż stały o własnych siłach. Menthus, krzyknął w naszą stronę wydając krótki rozkaz, poprzedzony nieco dłuższą przemową. Wynikało z niej mniej więcej tyle, że musimy jednie wytrzymać z tym czymś jeszcze parę chwil, po tym czasie padną z wycieńczenia.
-Jeśli to się nie sprawdzi...-krzyknąłem w jego stronę.- to jesteśmy w ciemnej dupie!
-Zdaję sobie z tego sprawę.-odpowiedział, walczył w pierwszym szeregu skupiając na sobie uwagę mutanta. Walczył ramię w ramię, z Drugnim i Bjarnem. My wsparci przez Iskrę ostrzelaliśmy bez przerwy, czyniąc im przy tym niewielkie szkody. Podobnie jak w przypadku naszej pierwszej linii. Zamieć, rzuciła się do przodu i silnie zaciskając szczeki odgryzła jedną z nóg potwora. Momentalnie odskoczyła, ledwie unikając kontrataku. Kolejny leżał na ziemi, lecz wciąż jednak dychał. A minęło już na pewno więcej niż pół godziny...

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Umysł Menthusa trawiła bardzo nieprzyjemna myśl. Usiłował ją ignorować, lecz wciąż wracała, zatruwając jego serce wątpliwością. Co jeśli się mylił? Nie miał pewności czy jego teoria potwierdzi się w praktyce. Jego błąd będzie kosztował życie wielu...
W tej samej chwili jeden z projektów zwolnił wyraźnie, oczy jego zaszły mgłą, jego oddech, chrapliwy, przeszedł w upiorne rzężenie. Stwór zatoczył się, krwawiąc z nosa i oczu, po czym zwalił się z hukiem na podłogę. Po chwili drugi mutant również legł na ziemi, targany przedśmiertelnymi drgawkami. Drugni dla pewności rozrąbał im czaszki toporem.

Wydawało się, że bitwa zakończyła się. Salę balową wyścielał stos ciał, rozrąbanych i rozerwanych, bez głów, kończyn, narządów. Iskra mimowolnie odwróciła wzrok. Dziś życie oddało wiele istnień i zdawało się, że każdy ma dosyć krwi na dzisiaj. Wtem Vahanian rozejrzał się po sali, nie mogąc dostrzec pewnej osoby, a jej absencja oznaczała, że to nie koniec wrażeń tej nocy. Menthus również to zwuważył.
- Gdzie jest Bjarn?- spytał

***
Grupa Norsmenów pieła się po schodach w pośpiechu. Przyciągali wzrok kultystów, jednak nie byli niepokojeni przez nikogo. Na twarzach ich wymalowany był gniew. Na czele grupy szedł Bjarn Ingvarsson, z chmurnym obliczem i ogniem w sercu. Mimo rzezi na niższych piętrach, Wydarty Morzu wciąż łaknął krwi. Nie miał zamiaru jednak zaspokajać swego pragnienia na heretykach, zależało mu na konkretnej osobie. To dlatego wraz z szóstką towarzyszy- Olafem, Thorrvaldem, Leifem, Hakaarem,Turo i Hrothgarem pędził do najwyższej wieży, gdzie, jak przypuszczał, ukrył się Alpharius. To on miał czynić honory, lecz wszyscy tu obecni pragnęli ujrzeć, jak ten południowy pies zdobi posadzkę szkarłatem. Nawet gruby Turo, choć sapał i cały czerwony był na twarzy, raźno biegł po schodach, żądny odwetu.
Wreszcie dotarli na szczyt. Stanęli pod solidnymi drzwiami, nad którymi widniał wymalowany szkarłatną barwą znak- litera omega. Wojownicy naparli na drzwi. Zamknięte.
- Wyłaź tchórzu!- wrzasnął Thorrvald, waląc pięścią w drewno.
W końcu drzwi ustąpiły, a wojowie wpadli do środka. Dobyli toporów, gotowi poszatkować znajdujących się w środku lokatorów, lecz zamarli. Leif jęknął zawiedziony. Komnata była pusta.
Bjarn musiał przyznać, że to był strzał. Nie miał pojęcia, gdzie znajdowała się kwatera Alphariusa i wydało mu się oczywiste, że ta marna człeczyna zajmie lokum w wieży Barad-dur. Norsmeni postanowili się rozejrzeć, chcąc sprawdzić, czy przywódca kultu po prostu nie ukrył się za zaklęciem iluzji.
Pomieszczenie było przestronne, lecz nie było tu dużo mebli. Na ścianach wisiały futra norskich wilków i niedźwiedzi, co sprawiało, że lokum wyglądało na przytulne. Prócz wielkiego, twardego łoża, prędzej na wzrost Olafa niż drobnego południowca znajdował się tu dębowy stół, prosty i mocny, bez jakichkolwiek zdobień, podobnie jak stojące obok krzesło. W kominku stało ułożone drewno, jakby gotowe do podpalenia, zaś jego kamienne ściany pokryte były starą sadzą, zupełnie jakby nikt tu od dawna nie przebywał. W kącie stała wielka, drewniana balia. Bjarn pomyślał, że spodziewał się bogatszego wystroju jak na szefa kultu. Zaczynał podejrzewać, że po prostu pomylił pomieszczenia. Gdy już mieli wyjść, jeden przedmiot przykuł uwagę Ingvarssona. Był to leżący na kominku naszyjnik, zdecydowane kobiecy. Wydarty Morzu nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już go widział...

Wychodząc, byli sfrustrowani i źli, nie mogąc dosięgnąć tego robaka. Poszukiwania mogły trwać tygodni, nawet miesiące! Co prawda byli niemal pewni, że Alphairus nie opuści Cytadeli, nie w czasie trwania Areny.
A wtedy uśmiechnęli się do nich bogowie.
Właściwie ujrzeli jedynie uśmiech Ithiriel, która ni z tąd, ni z owąd wyłoniła się z cienia. Dłonie Norsmenów odruchowo spoczęły na toporach, lecz Bjarn powstrzymał ch gestem.
- Czego chcesz, wiedźmo?- spytał lodowatym tonem
- Jeśli szukacie Alphariusa, to znajduje się w swej komnacie piętro niżej- oznajmiła słodkim głosem
Wydarty Morzu zmarszczył brwi.
- A skąd mamy wiedzieć, że to nie pułapka?- rzucił Nors
- Przekonacie się sami...- uśmiechnęła się elfka, nim znikła zupełnie tak, jak się pojawiła.
Norsmeni spojrzeli na swego wodza.
- To co robimy wuju?- spytał Thorrvald
- Elfom należy ufać nie dalej, niż można nimi rzucić, co w tym przypadku jest złym przykładem- mruknął Ingvarsson- Ale jeśli w ten sposób miałbym przepuścić okazję spotkania się z Alphariusem twarzą w twarz, to niech będzie, wejdę niedźwiedziowi do paszczy!

Drzwi do komnaty dosłownie wyleciały z framugi, gdy banda wściekłych Norsmenów naparła na nie jednocześnie, wpadając do środka jak burza.
- Nosz kurwa...- zaklął Olaf
Ta komnata zdecydowanie pasowała na siedzibę szefa kultu, jednak to nie Alpharius siedział na kamiennym tronie na końcu sali.
Lord Ruerl na widok Norsmenów wstał. Lekki uśmieszek przebiegł mu po twarzy, gdy zbliżał się do zaskoczonych i zirytowanych ludzi.
- Spodziewaliście się kogoś innego?- zagadnął szyderczo- Nasz gospodarz jest chwilowo zajęty, mam was zabawiać do chwili jego przybycia. Powiedzcie mi więc- powietrze targnął zgrzyt dobywanego miecza- Który z was pierwszy pójdzie pod nóż?
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, mocny i zdecydowany głos rozbrzmiał po sali.
- Ja się z tobą zmierzę eRfie!
Norsmeni odwrócili się jak na komendę. U progu stał Saito Kaneda. Jego odzienie zaplamione było krwią Druchii, ronin osobiście dopilnował, by żaden nie umknął z masakry żywy. Ruerl wydawał się zaskoczony, lecz szybko opanował mimikę.
- A kim ty jesteś, by rzucać wyzwanie doskonalszym od siebie?- rzucił pogardliwym tonem.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ