ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
-Cholera... czemu akurat teraz mistrz... "wypoczywa" z innymi zawodnikami... chmm... może to jakiś test...- pomyslał Reiner. Następnie natychmiast nasunął płaszcz zakrywając symbole Sigmara i napierśnik. Sprawdził czy pistolety sa w gotowości ,ostrza na swoim miejscu ,granaty dymne w rękawach i pistolet strzałkowy o którym ostatnio zapomniał ,czego mocno żałował. Zawsze uważał ,ze to świetna broń na uciekajacych magów. Strzał z pistoletu to cały proces ,łatwo go zatrzymać... a jak puści serię strzałek to jest już problem.
Reiner obserwował schodzących się kultystów i zadziwiło go ilu ich jeszcze jest. Mimo takiego pogromu i zastosowania twardej ręki Bjarna ich jakby nie ubyło. Myśl o tym ilu heretyków dostarczają okoliczne miasta mocno wbiła się w pamięć inkwizytora. A póżniej jeszcze śmią mówić ,że Święte Oficjum zabija niewinnych...
Kolejną myślą jaka nasuneła się łowcy czarownic był dziwny fakt - brakowało tu wojowników. W Karmazynowej Czaszcze na morzu nie brakowało bitnych ,często tępych ,ale bitnych wojowników. A tutaj nie widział jeszcze nikogo oprócz Aszkaela w zbroi płytowej charakterystycznej dla tych bóstw i poznanej przez niego ,gdy przeniknął do kultu Gerharda Heretyka. I to jeszcze w tak potężnej twierdzy.
Reiner obserwował schodzących się kultystów i zadziwiło go ilu ich jeszcze jest. Mimo takiego pogromu i zastosowania twardej ręki Bjarna ich jakby nie ubyło. Myśl o tym ilu heretyków dostarczają okoliczne miasta mocno wbiła się w pamięć inkwizytora. A póżniej jeszcze śmią mówić ,że Święte Oficjum zabija niewinnych...
Kolejną myślą jaka nasuneła się łowcy czarownic był dziwny fakt - brakowało tu wojowników. W Karmazynowej Czaszcze na morzu nie brakowało bitnych ,często tępych ,ale bitnych wojowników. A tutaj nie widział jeszcze nikogo oprócz Aszkaela w zbroi płytowej charakterystycznej dla tych bóstw i poznanej przez niego ,gdy przeniknął do kultu Gerharda Heretyka. I to jeszcze w tak potężnej twierdzy.
Ostatnio zmieniony 25 lut 2014, o 08:32 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[Martwy płód?? To Anna zrobiła aborcję?? ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Zarąbisty tekst. Nie wiem co podobało mi się bardziej, dzielni bohaterowie zmorzeni imprezą czy bluźnierczy rytuał Wkrótce coś skrobnę.]
[Aha, i wielkie dzięki za ten soundtrack z Chaos Gate'a. Teraz MUSZĘ pograć w coś z Warhammera 40k.]
[Aha, i wielkie dzięki za ten soundtrack z Chaos Gate'a. Teraz MUSZĘ pograć w coś z Warhammera 40k.]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-Tak jakby, w Białej Wieży był, jest pewien elf Averius adept ostrzy. Poznaliśmy się na wspólnych treningach medytacji i wyciszenia, rozumieliśmy się bez słów. Na początku byliśmy zżytymi przyjaciółmi, później przez długi czas wszyscy adepci uważali nas za parę choć nią nie byliśmy, potem jednak okazało się, że rzeczywiście do siebie pasujemy, zaczęliśmy chodzić ze sobą... Nasz związek trwał trzy lata...-rzekł płonąc jak piwonia.
-Trwał?-zapytała zdziwiona Anna.
-No chyba tak jakby trwał... Nie dostałam od niego żadnej wiadomości odkąd opuściłam Białą Iglicę, nie odezwał się od sześciu księżyców. Nie odpowiada na moje listy, zresztą chyba nawet nie otrzymał żadnego z nich, bo żaden sokół nie wrócił. Obawiam się tylko specjalnie wyszkolone ptaki są w stanie odnaleźć spiżową cytadele lub też przelecieć ocean aby odnaleźć Ulthuan. Nie wiem ani co u niego, a on nie ma zielonego pojęcia jak mi się wiedzie. Jeśli to wszystko będzie szło w takim tempie...to zobaczymy się chyba dopiero za dwa-trzy lata. A oboje możemy być wtedy innymi elfami-rzekła a głos delikatnie jej się załamał.
-Nie martw się-rzekła Anna obejmując Aenwyrhies.
-Dzięki-powiedziała z sympatią elfka.
-A ty jak poznałaś Vahaniana?-spytała elfka po dłuższej chwili milczenia/
-Widzisz, to było tak...
W tej samej chwili drzwi otworzyły się z hukiem stali w nich Vahanian wraz z Menthusem, oboje w prawicach ściskali miecze.
-Dzieję się coś niedobrego-rzucił Smoczy Mag.
-Trwał?-zapytała zdziwiona Anna.
-No chyba tak jakby trwał... Nie dostałam od niego żadnej wiadomości odkąd opuściłam Białą Iglicę, nie odezwał się od sześciu księżyców. Nie odpowiada na moje listy, zresztą chyba nawet nie otrzymał żadnego z nich, bo żaden sokół nie wrócił. Obawiam się tylko specjalnie wyszkolone ptaki są w stanie odnaleźć spiżową cytadele lub też przelecieć ocean aby odnaleźć Ulthuan. Nie wiem ani co u niego, a on nie ma zielonego pojęcia jak mi się wiedzie. Jeśli to wszystko będzie szło w takim tempie...to zobaczymy się chyba dopiero za dwa-trzy lata. A oboje możemy być wtedy innymi elfami-rzekła a głos delikatnie jej się załamał.
-Nie martw się-rzekła Anna obejmując Aenwyrhies.
-Dzięki-powiedziała z sympatią elfka.
-A ty jak poznałaś Vahaniana?-spytała elfka po dłuższej chwili milczenia/
-Widzisz, to było tak...
W tej samej chwili drzwi otworzyły się z hukiem stali w nich Vahanian wraz z Menthusem, oboje w prawicach ściskali miecze.
-Dzieję się coś niedobrego-rzucił Smoczy Mag.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Najpierw otworzyło się jedno oko, później drugie, z oporem jak na zardzewiałych zawiasach, dając Saito ogląd na pobojowisko. Walający się na podłodze, zwisający z poprzewracanych krzeseł i śpiący pod stołem herosi ulegli w batalii z przemożnymi siłami kaca. Samuraj poczuł, że ktoś się do niego klei. Obrócił leniwie skotłowaną głowę w tamtą stronę i zobaczył Galretha mamroczącego coś o Iskrze. Zepchnął asasyna niedbałym ruchem i z kwaśną miną leżał, wgapiając się w sufit. Co ciekawe nie zbierało mu się na bełt, tylko czuł unoszący się z żołądka opar przetrawionego alkoholu. W ogóle, wszyscy capili toksycznym potem, a może to były rzygi? W końcu kilka słusznych rozmiarów bełtów rozbryzgało się na posadzce, niczym jakieś pretensjonalne dzieło sztuki, rzecz w tym, że była to bezwartościowa kałuża treści żołądkowej jakiegoś wojaka, a nie alternatywnego artysty z nurtu antysztuki. Tymczasem resztki magicznego napoju wciąż krążyły w organizmie Saito, ronin czuł to - po tym jak wpadł do kociołka, stał się najlepszy we wszystkim na zawsze, w przeciwieństwie do Farlina, najpierw trzeba było tylko pozbyć się kaca. Gdy tak leżał, do uszu doszło dudniące echo, setki dźwięków bombardowały steraną głowę samuraja - kultyści nieznośnie tupali w swoich kazamatach, ich rozmowy zlewały się w jeden potok słów, kury na podwórzu dziobały ziarna irytująco głośno. Kaneda skrzywił się, gdy jego wyczulony na skutek libacji słuch wykrywał najdrobniejsze dźwięki, a na domiar złego, z kakofonii wyłaniać się zaczęło miarowe łupanie. "Jeszcze jedna z tych cholernych bestii..." - Pomyślał, wciąż mając w pamięci ciężką walkę z olbrzymimi mutantami. Pełne kwasu octowego mięśnie same poprowadziły dłoń do rękojeści Zabójcy Oni, a ścięgna zacisnęły palce na szorstkiej rękojeści. Wtedy też do sali wkroczyło źródło ciężkich kroków. "Co takiego? Ona przecież ma całkiem drobne stopy..." - Pomyślał Saito, gdy ku udręce jego i pozostałych kobieta zawołała, korzystając bezlitośnie ze wspaniałej akustyki sali.
- O, nie, ja was z kaca leczyć nie będę! - Część bohaterów zerwała się, jak żgnięta ostrogą, Ulfarr na przykład, wciąż w nocniku na głowie, dźwięknął o marmurowy kominek i padł jak długi, zaś jego bliźniak, podnoszący się z kolan runął w drgawkach trzymając się za głowę - choć Ulfarr niewątpliwie stracił przytomność, gdy huk mosiężnego nocnika rozległ się wokół jego skacowanej i poczochranej głowy, tak Olfarr nie miał tyle szczęścia i poczuł to wszystko ze zdwojoną siłą. Drugni zaś rzucił się uciszyć uzdrowicielkę, najpewniej na dobre, jednak stracił równowagę i odruchowo chwycił za obrus, zwalając całą zastawę, która z brzękiem spotkała się z posadzką. Przez chwilę Saito myślał, że zaraz eksplodują mu oczy wraz z resztą głowy, do tego muliło go w bebech. Skatowani współbiesiadnicy jęczeli, bezwładni jak kłody.
Trzeba było coś z tym zrobić. Saito podniósł się na nogach jak z waty, tylko surowa dyscyplina i wyszkolenie pozwoliło mu utrzymać stabilną pozycję pionową. Przeszedł obok Farlina, walającego się bez spodni (zawieszonych w jakiś tajemniczy sposób pod sufitem, gdzie zastąpiły zwisający, długi sztandar) obok jakiejś wyjątkowo grubej kultystki, oboje w pozycjach niedbałych. "Takie życie świni." - Kanedzie nagle przypomniała się piosenka z imprezy. Dotarłszy do stołu, na którym zostały jakieś resztki odszukał trochę zimnej jajecznicy i smalcu. Jednak po zawodach w ryczeniu i odwodnieniu organizmu język miał jak kołek, a w gardle trociny. W jednym z dzbanków było trochę piwa, ale już bez gazu, było ono ciepłe i w efekcie przypominało bardziej mocz niż cokolwiek innego. Saito wziął kilka łyków, ale żołądek zaprotestował, szczerze mówiąc, rzygać mu się chciało na widok alkoholu. Podrapał się po zarośniętej gębie szukając czegoś innego, aż jego spękane oczy skierowały się na wazon. Kwiatki poleciały malowniczym łukiem do kominka, a ronin ugasił pragnienie wodą i znów mógł mówić, choć bardzo przepalonym głosem. Teraz tylko trzeba było znaleźć łaźnię z ciepłą wodą - arena, zemsta i wszystkie inne problemy stały się nagle bardzo odległe.
- O, nie, ja was z kaca leczyć nie będę! - Część bohaterów zerwała się, jak żgnięta ostrogą, Ulfarr na przykład, wciąż w nocniku na głowie, dźwięknął o marmurowy kominek i padł jak długi, zaś jego bliźniak, podnoszący się z kolan runął w drgawkach trzymając się za głowę - choć Ulfarr niewątpliwie stracił przytomność, gdy huk mosiężnego nocnika rozległ się wokół jego skacowanej i poczochranej głowy, tak Olfarr nie miał tyle szczęścia i poczuł to wszystko ze zdwojoną siłą. Drugni zaś rzucił się uciszyć uzdrowicielkę, najpewniej na dobre, jednak stracił równowagę i odruchowo chwycił za obrus, zwalając całą zastawę, która z brzękiem spotkała się z posadzką. Przez chwilę Saito myślał, że zaraz eksplodują mu oczy wraz z resztą głowy, do tego muliło go w bebech. Skatowani współbiesiadnicy jęczeli, bezwładni jak kłody.
Trzeba było coś z tym zrobić. Saito podniósł się na nogach jak z waty, tylko surowa dyscyplina i wyszkolenie pozwoliło mu utrzymać stabilną pozycję pionową. Przeszedł obok Farlina, walającego się bez spodni (zawieszonych w jakiś tajemniczy sposób pod sufitem, gdzie zastąpiły zwisający, długi sztandar) obok jakiejś wyjątkowo grubej kultystki, oboje w pozycjach niedbałych. "Takie życie świni." - Kanedzie nagle przypomniała się piosenka z imprezy. Dotarłszy do stołu, na którym zostały jakieś resztki odszukał trochę zimnej jajecznicy i smalcu. Jednak po zawodach w ryczeniu i odwodnieniu organizmu język miał jak kołek, a w gardle trociny. W jednym z dzbanków było trochę piwa, ale już bez gazu, było ono ciepłe i w efekcie przypominało bardziej mocz niż cokolwiek innego. Saito wziął kilka łyków, ale żołądek zaprotestował, szczerze mówiąc, rzygać mu się chciało na widok alkoholu. Podrapał się po zarośniętej gębie szukając czegoś innego, aż jego spękane oczy skierowały się na wazon. Kwiatki poleciały malowniczym łukiem do kominka, a ronin ugasił pragnienie wodą i znów mógł mówić, choć bardzo przepalonym głosem. Teraz tylko trzeba było znaleźć łaźnię z ciepłą wodą - arena, zemsta i wszystkie inne problemy stały się nagle bardzo odległe.
[Dziękuję Napaleńców na krujcatę uprzedzam, że klutyści niczego nie przyzwali... na razie ]Chomikozo pisze:[Zarąbisty tekst. Nie wiem co podobało mi się bardziej, dzielni bohaterowie zmorzeni imprezą czy bluźnierczy rytuał Wkrótce coś skrobnę.]
[Aha, i wielkie dzięki za ten soundtrack z Chaos Gate'a. Teraz MUSZĘ pograć w coś z Warhammera 40k.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[
-Sigmaaarze... czy ci nie żaaal...
Sigmaaarze... tyś wrogów laaał...
Sigmaaarze... czy ci nie żaaal...
Spraaaw by wróg się zesrał!- wymamrtotał pod nosem Magnus leżąc na stole z przykrytą kapeluszem twarzą. -Ach te stare wojskowe podśpiewajki... to był czasy...- pomyślał inkwizytor swym zamroczonym umysłem ,po czym próbował wstać. A to było wydarzenie godne kronik ,gdyż Magnus niczym Sigmar wspinający się na Przełęczy Czarnego Ognia zadanie miał równie trudne.
Najpierw zwalił ze stołu jedną nogę czemu towarzyszył syk jakiegoś ustrojstwa niczym Sigmar rozpoczął przegrupowanie armii. Potem zdjął z twarzy kapelusz i ułożył go z boku ,tak jak Sigmar wysłał częśc jednostek do obwodu ,w razie potrzebnego wsparcia. Następnie inkwizytor wciągnął mocno powietrze w swe stare nozdrza ,niczym Młotodzierżca zadął w róg bitewny. Wnet Magnus podparł się jedną ręką o blat ,aby się podnieść ,tak jak Sigmar wydawał rozkazy do ataku. I nastał moment kluczowy. Wnet na Przełęczy Czarnego Ognia pojawiły się krasnoludy ,aby walczyć ramię w ramię z rasą ludzi. I tu ,w Spiżowej Cytadeli również dawi zadziałał.
Drugni w popijackim amoku szarpnął za obrus starając się utrzymać równowagę ,przez co Von Bittenberg runął z gruchotem na posadzkę.
-Mea culpa...- jęknał łowca czarownic i po chwili leżenia na kamiennej podłodze podniósł się powoli. Rozejrzał się po sali i ujrzał ,zę wszyscy obecni są w jeszcze gorszym stanie niż on. Jednak nie mógł sobie przypomnieć co się wczoraj działo...
Inkwizytor chwycił kapelusz i nałozył go sobie na głowę po czym usiadł na stole podpierajac twarz o ręcę.
Racja ]Byqu pisze:[Reiner ]Kordelas pisze:...- pomyslał Magnus.
-Sigmaaarze... czy ci nie żaaal...
Sigmaaarze... tyś wrogów laaał...
Sigmaaarze... czy ci nie żaaal...
Spraaaw by wróg się zesrał!- wymamrtotał pod nosem Magnus leżąc na stole z przykrytą kapeluszem twarzą. -Ach te stare wojskowe podśpiewajki... to był czasy...- pomyślał inkwizytor swym zamroczonym umysłem ,po czym próbował wstać. A to było wydarzenie godne kronik ,gdyż Magnus niczym Sigmar wspinający się na Przełęczy Czarnego Ognia zadanie miał równie trudne.
Najpierw zwalił ze stołu jedną nogę czemu towarzyszył syk jakiegoś ustrojstwa niczym Sigmar rozpoczął przegrupowanie armii. Potem zdjął z twarzy kapelusz i ułożył go z boku ,tak jak Sigmar wysłał częśc jednostek do obwodu ,w razie potrzebnego wsparcia. Następnie inkwizytor wciągnął mocno powietrze w swe stare nozdrza ,niczym Młotodzierżca zadął w róg bitewny. Wnet Magnus podparł się jedną ręką o blat ,aby się podnieść ,tak jak Sigmar wydawał rozkazy do ataku. I nastał moment kluczowy. Wnet na Przełęczy Czarnego Ognia pojawiły się krasnoludy ,aby walczyć ramię w ramię z rasą ludzi. I tu ,w Spiżowej Cytadeli również dawi zadziałał.
Drugni w popijackim amoku szarpnął za obrus starając się utrzymać równowagę ,przez co Von Bittenberg runął z gruchotem na posadzkę.
-Mea culpa...- jęknał łowca czarownic i po chwili leżenia na kamiennej podłodze podniósł się powoli. Rozejrzał się po sali i ujrzał ,zę wszyscy obecni są w jeszcze gorszym stanie niż on. Jednak nie mógł sobie przypomnieć co się wczoraj działo...
Inkwizytor chwycił kapelusz i nałozył go sobie na głowę po czym usiadł na stole podpierajac twarz o ręcę.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Drugni z niewypowiedzianym wręcz trudem otworzył powieki. Leżał na plecach w kałuży czegoś, co pachniało jak piwo, chociaż w świetle ostatnich dramatycznych wydarzeń niczego nie można było być pewnym. Nad sobą widział heblowane deski czegoś, w czym po chwili rozpoznał biesiadny stół. Najwyraźniej podczas imprezy, zmorzony "cudownym" działaniem kociołka Panoramixa, po prostu zwalił się pod niego bez przytomności.
Tak więc, rozeznawszy się nieco w swoim położeniu, Zabójca westchnął z ulgą. Wszak po takim melanżu równie dobrze mógłby ocknąć się na Pustkowiach Chaosu. A zamiast znajomego hebanowego drewna mógłby ujrzeć nad sobą gołe niebo i korony drzew. Albo różowy baldachim czyjegoś łoża. Albo uśmiechnięte twarze pochylających się nad nim kultystów Slaneesha. Albo wszystko to naraz.
Czując się już całkiem pewnie, Drugni przystąpił do drugiego rutynowego kroku swego protokołu poimprezowego, czyli sprawdzenia funkcji motorycznych. Krasnolud upewnił się, czy ma czucie w rękach i nogach i czy w ogóle ma jakieś kończyny. Dla postronnego obserwatora mogłoby się to wydać lekką przesadą, ale Drugni, weteran wielu libacji z innymi Zabójcami, widział dostatecznie dużo, żeby brać takie testy sprawnościowe na poważnie.
Gdy uznał, że jest gotów, wyczołgał się spod stołu i zaczął podnosić się z ziemi. Robił to najwolniej jak tylko potrafił, chcąc zminimalizować niedogodności związane ze zmianą pozycji z poziomej na pionową. I chociaż walczył dzielnie, udało mu się jedynie usiąść i oprzeć o ścianę. Wszelkie dalsze działania zostały uniemożliwione przez nagły atak intensywnego kaca.
- Wody... - Wychrypiał, przeklinając własną bezsilność.
I gdy już myślał, że przyjdzie mu umrzeć z pragnienia siedząc na uwalonej wymiocinami podłodze, zjawiło się potencjalne wybawienie. Julia, miejscowa medyczka z której usług Drugni nie raczył skorzystać, weszła do sali, tupiąc przy tym nieznośnie. Zabójca miał już grzecznie zapytać, czy nie podałaby mu szklanki wody, ta jednak odezwała się, a raczej zakrzyknęła, pierwsza :
- O, nie, ja was z kaca leczyć nie będę !
Cała reszta cokolwiek wrażliwego na głośne dźwięki towarzystwa zareagowała dosyć gwałtownie. Ulfarr nagle zerwał się z ziemi i od razu przywalił łbem o kominek. A jako, że miał na głowie blaszany nocnik, całe pomieszczenie rozdarł dźwięk tłuczonej blachy, zwiększając tylko cierpienie skacowanych zawodników.
Czerwony ze wściekłości Drugni błyskawicznie wstał z ziemi i rzucił się ku hałasującej niewieście. Niestety, w przypływie dzikiej furii zapomniał o kacu, który teraz uderzył weń ze straszliwą siłą - w oczach mu pociemniało, w żołądku rozpętał się tropikalny huragan a nogi nagle zmiękły i sflaczały. Ujrzawszy, że zarzygana posadzka pędzi właśnie na spotkanie z jego zapitą mordą, zareagował odruchowo i uczynił najgorszą możliwą w tej sytuacji rzecz.
Złapał za obrus.
Szklanki, kieliszki, kufle, kubki, talerze, wazony, słoiki, noże, widelce, łyżeczki, salaterki, filiżanki, wazy, półmiski, karafki, dzbanki, butelki, kompotierki, solniczki, sosjerki, maselniczki i jeden dziadek do orzechów. Wszystko to rąbnęło o ziemię z tytanicznym wręcz hukiem, budząc wszystkich mieszkańców zamku i płosząc ptaki z okolicznych lasów. Gdyby w pobliżu znajdował się jakiś Pradawny, pomyślałby, że Bramy Osnowy zapadły się po raz drugi.
Drugni, który siłą rzeczy znajdował się najbliżej epicentrum tej opętańczej kakofonii, ryknął z czystego bólu, będąc pewnym, że oto nadszedł jego czas. Na jego (nie)szczęście, cały ten hałas urwał się gwałtownie po ułamku sekundy.
Jęcząc i zawodząc, Dawi po raz kolejny już podniósł się z podłogi i zaczął pełznąć w kierunku drzwi. Cały czas dzwoniło mu w uszach, cholernie chciało mu się pić, był obandażowany i obolały po ostatniej walce i na domiar złego męczył go kac morderca. Dosłownie nigdy w życiu nie czuł się tak źle. Mając zamiar chociaż odrobinę poprawić swój bądź co bądź żałosny stan, rozpoczął długą drogę do swej komnaty, pragnąc tylko zimnej wody i miękkiego łoża.
Tak więc, rozeznawszy się nieco w swoim położeniu, Zabójca westchnął z ulgą. Wszak po takim melanżu równie dobrze mógłby ocknąć się na Pustkowiach Chaosu. A zamiast znajomego hebanowego drewna mógłby ujrzeć nad sobą gołe niebo i korony drzew. Albo różowy baldachim czyjegoś łoża. Albo uśmiechnięte twarze pochylających się nad nim kultystów Slaneesha. Albo wszystko to naraz.
Czując się już całkiem pewnie, Drugni przystąpił do drugiego rutynowego kroku swego protokołu poimprezowego, czyli sprawdzenia funkcji motorycznych. Krasnolud upewnił się, czy ma czucie w rękach i nogach i czy w ogóle ma jakieś kończyny. Dla postronnego obserwatora mogłoby się to wydać lekką przesadą, ale Drugni, weteran wielu libacji z innymi Zabójcami, widział dostatecznie dużo, żeby brać takie testy sprawnościowe na poważnie.
Gdy uznał, że jest gotów, wyczołgał się spod stołu i zaczął podnosić się z ziemi. Robił to najwolniej jak tylko potrafił, chcąc zminimalizować niedogodności związane ze zmianą pozycji z poziomej na pionową. I chociaż walczył dzielnie, udało mu się jedynie usiąść i oprzeć o ścianę. Wszelkie dalsze działania zostały uniemożliwione przez nagły atak intensywnego kaca.
- Wody... - Wychrypiał, przeklinając własną bezsilność.
I gdy już myślał, że przyjdzie mu umrzeć z pragnienia siedząc na uwalonej wymiocinami podłodze, zjawiło się potencjalne wybawienie. Julia, miejscowa medyczka z której usług Drugni nie raczył skorzystać, weszła do sali, tupiąc przy tym nieznośnie. Zabójca miał już grzecznie zapytać, czy nie podałaby mu szklanki wody, ta jednak odezwała się, a raczej zakrzyknęła, pierwsza :
- O, nie, ja was z kaca leczyć nie będę !
Cała reszta cokolwiek wrażliwego na głośne dźwięki towarzystwa zareagowała dosyć gwałtownie. Ulfarr nagle zerwał się z ziemi i od razu przywalił łbem o kominek. A jako, że miał na głowie blaszany nocnik, całe pomieszczenie rozdarł dźwięk tłuczonej blachy, zwiększając tylko cierpienie skacowanych zawodników.
Czerwony ze wściekłości Drugni błyskawicznie wstał z ziemi i rzucił się ku hałasującej niewieście. Niestety, w przypływie dzikiej furii zapomniał o kacu, który teraz uderzył weń ze straszliwą siłą - w oczach mu pociemniało, w żołądku rozpętał się tropikalny huragan a nogi nagle zmiękły i sflaczały. Ujrzawszy, że zarzygana posadzka pędzi właśnie na spotkanie z jego zapitą mordą, zareagował odruchowo i uczynił najgorszą możliwą w tej sytuacji rzecz.
Złapał za obrus.
Szklanki, kieliszki, kufle, kubki, talerze, wazony, słoiki, noże, widelce, łyżeczki, salaterki, filiżanki, wazy, półmiski, karafki, dzbanki, butelki, kompotierki, solniczki, sosjerki, maselniczki i jeden dziadek do orzechów. Wszystko to rąbnęło o ziemię z tytanicznym wręcz hukiem, budząc wszystkich mieszkańców zamku i płosząc ptaki z okolicznych lasów. Gdyby w pobliżu znajdował się jakiś Pradawny, pomyślałby, że Bramy Osnowy zapadły się po raz drugi.
Drugni, który siłą rzeczy znajdował się najbliżej epicentrum tej opętańczej kakofonii, ryknął z czystego bólu, będąc pewnym, że oto nadszedł jego czas. Na jego (nie)szczęście, cały ten hałas urwał się gwałtownie po ułamku sekundy.
Jęcząc i zawodząc, Dawi po raz kolejny już podniósł się z podłogi i zaczął pełznąć w kierunku drzwi. Cały czas dzwoniło mu w uszach, cholernie chciało mu się pić, był obandażowany i obolały po ostatniej walce i na domiar złego męczył go kac morderca. Dosłownie nigdy w życiu nie czuł się tak źle. Mając zamiar chociaż odrobinę poprawić swój bądź co bądź żałosny stan, rozpoczął długą drogę do swej komnaty, pragnąc tylko zimnej wody i miękkiego łoża.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Galreth pomału się budził. Dokładnie obudziło go pchnięcie od Saito, który jeszcze sekundę temu na nim spał. Co to była za noc? W tej chwili myśli jakoś nie chciały mu posłusznie wejść do głowy, więc nie był w stanie stwierdzić jaka była. Przynajmniej udało mu się jako tako wstać, chociaż w ustach czuł wyłącznie trociny. Na jego nieszczęście czuł również, że może to się za chwilę zmienić. A to dlatego, że jego żołądek przeżywał wyraźne zawahania mocy. Ledwo zdążył się rozejrzeć za czymś do picia gdy do sali wkroczyła, choć było to delikatnie powiedziane, Julia. Kiedy już myślał, że gorszej katorgi niż hałaśliwe tupanie czarodziejki nie zniesie ona krzyknęła.
- O, nie, ja was z kaca leczyć nie będę!
Wtedy Ulfarr, a może Olfarr szybko się podniósł powodując nowe źródło męki. Wszyscy jak leci jęczeli z bólu. To była zdrada, ktoś tu wyraźnie chciał ich pozabijać bronią dźwiękową! Całą sytuację na dobre pogrążył Drugni. Galreth nawet nie wiedział co takiego zrobił, ale było to zaiste potworne. Hałas, który wypełnił wielką salę osiągnął taki stan, że zaczęły dziać się rzeczy nadprzyrodzone. Oto podłoga, która do tej pory spokojnie sobie leżała, wstała i zdzieliła mrocznego elfa w twarz. Patrząc jej prosto w oczy zapytał.
- Co ci takiego uczyniłem, że mnie tak karzesz? - obrócił głowę i zauważył jaka mieszanka żołądkowa pokrywała całą powierzchnię. - Możesz mieć trochę racji.
Druga próba, chodź trudniejsza, również się powiodła i powstał na nogi jeszcze raz. Jeśli w sali znajdowało się cokolwiek zawierającego wodę na jego zeschnięte gardło, Drugni się już tym zajął rozbijając wszystko co było na stole. Przeklinając krasnoluda, czarodziejkę i podłogę, ruszył do wyjścia. Chwiejnie idąc korytarzem nagle o coś się potknął i drugi raz wylądował plackiem na podłodze. Okazało się, że powodem upadku był pozostawiony kufel. Z wysiłkiem podniósł głowę i zobaczył nad sobą kamienną głowę smoka, a w niej smacznie śpiącego hobbita. Wszystkie wątki powoli docierały do niego i łączyły się w całość. Najwyraźniej, o ile jego mózg działał sprawnie i udało mu się rozwikłać tą zagadkę, napoili magicznym napojem nie tego smoka co trzeba. Farlin był większym farciarzem niż mógł przypuszczać. Ominęły go tortury i zdradziecki atak z wielkiej sali. Galreth poklepał tylko malca po głowie i udał się na kurację do swojego pokoju.
Ithiriel przebywała sobie w lusterku już trzeci dzień. Nawet nie wiedziała jak to nazwać, dalej nie wierzyła, że jest w przedmiocie i to tak małym. "Trzy dni to pewnie nic w porównaniu z wiecznością, którą być może przyjdzie mi tu spędzić..." Trwała w pewnym letargu, gdy to poczuła. Burza osnowy. Adeptom czarnej magii z Naggaroth doskonale znana, jak pewnie większości magom. Tym razem było jednak inaczej, jakby dokładnie tam była. Jedyne co jej przyszło do głowy to to w jakiej obecnie znajdowała się formie. Mogła z łatwością studiować i przyjrzeć się temu niesamowitemu zjawisku. Nagle usłyszała wezwanie. Nie myliła się, wyraźnie wezwał ją Slaanesh. Odpowiedziała.
- O, nie, ja was z kaca leczyć nie będę!
Wtedy Ulfarr, a może Olfarr szybko się podniósł powodując nowe źródło męki. Wszyscy jak leci jęczeli z bólu. To była zdrada, ktoś tu wyraźnie chciał ich pozabijać bronią dźwiękową! Całą sytuację na dobre pogrążył Drugni. Galreth nawet nie wiedział co takiego zrobił, ale było to zaiste potworne. Hałas, który wypełnił wielką salę osiągnął taki stan, że zaczęły dziać się rzeczy nadprzyrodzone. Oto podłoga, która do tej pory spokojnie sobie leżała, wstała i zdzieliła mrocznego elfa w twarz. Patrząc jej prosto w oczy zapytał.
- Co ci takiego uczyniłem, że mnie tak karzesz? - obrócił głowę i zauważył jaka mieszanka żołądkowa pokrywała całą powierzchnię. - Możesz mieć trochę racji.
Druga próba, chodź trudniejsza, również się powiodła i powstał na nogi jeszcze raz. Jeśli w sali znajdowało się cokolwiek zawierającego wodę na jego zeschnięte gardło, Drugni się już tym zajął rozbijając wszystko co było na stole. Przeklinając krasnoluda, czarodziejkę i podłogę, ruszył do wyjścia. Chwiejnie idąc korytarzem nagle o coś się potknął i drugi raz wylądował plackiem na podłodze. Okazało się, że powodem upadku był pozostawiony kufel. Z wysiłkiem podniósł głowę i zobaczył nad sobą kamienną głowę smoka, a w niej smacznie śpiącego hobbita. Wszystkie wątki powoli docierały do niego i łączyły się w całość. Najwyraźniej, o ile jego mózg działał sprawnie i udało mu się rozwikłać tą zagadkę, napoili magicznym napojem nie tego smoka co trzeba. Farlin był większym farciarzem niż mógł przypuszczać. Ominęły go tortury i zdradziecki atak z wielkiej sali. Galreth poklepał tylko malca po głowie i udał się na kurację do swojego pokoju.
Ithiriel przebywała sobie w lusterku już trzeci dzień. Nawet nie wiedziała jak to nazwać, dalej nie wierzyła, że jest w przedmiocie i to tak małym. "Trzy dni to pewnie nic w porównaniu z wiecznością, którą być może przyjdzie mi tu spędzić..." Trwała w pewnym letargu, gdy to poczuła. Burza osnowy. Adeptom czarnej magii z Naggaroth doskonale znana, jak pewnie większości magom. Tym razem było jednak inaczej, jakby dokładnie tam była. Jedyne co jej przyszło do głowy to to w jakiej obecnie znajdowała się formie. Mogła z łatwością studiować i przyjrzeć się temu niesamowitemu zjawisku. Nagle usłyszała wezwanie. Nie myliła się, wyraźnie wezwał ją Slaanesh. Odpowiedziała.
Hobbit leżał w Paszczy kamiennego smoka, która była wypełniona wywarem z kotła. Nie wiadomo dla czego, ale miał na sobie tylko bieliznę. Jego spodnie były zawieszone na żyrandolu. Na środku sali leżała naga gruba kultystka, obok niej leżał prosiak ubrany w resztę ciuchów Hobbita. Również nie wiadomo skąd się tu wziął. Widać, że libacja była konkretna.
Malec powoli otworzył oczy. Czół się przy tym, jak by co najmniej otwierał gołymi rękami wrota w jakimś zamku. Magiczny wywar, który wypił i ten, który wchłonął się podczas całonocnej kąpieli zrobił swoje. Nawet kac hobbita miał kaca. Malec po dłuższej chwili zorientował się gdzie jest. Głowa smoka znajdowała się jakieś 3 metry nad ziemią. Reszta zawodników była zbyt skacowana lub nadal zgonowała i nie była w stanie pomóc niziołkowi. Nagle do sali wpadła Julia i rozpoczęło się istne piekło. Najpierw ta człecza suka zaczęła krzyczeć, potem jeden z bliźniaków przyrżnął głową z metalowym nocnikiem w kominek. Drugni ściągnął obrus wraz z zastawą i inkwizytorem. Na sam koniec zaczął bić ten przeklęty dzwon zagłady. Głowa Farlina prawie eksplodowała. Malec zdecydował się na desperacki krok. Wolał umrzeć szybko niż w męczarniach. Rzucił się z posągu na ziemię. Po krótkim locie nastąpiło twarde lądowanie. Teraz bolało go już wszystko. W ustach miał istną pustynię, nie był w stanie mówić. Z ledwością się podniósł. Teraz trzeba było się "tylko" dostać do pokoju. To wyglądało mniej więcej tak jak droga krzyżowa pewnego heretyka o Imieniu Rezuss, którego inkwizycja zlikwidowała dwa stulecia temu. Hyc!! pierwszy upadek Rezzusa. Hyc!!! Drugi upadek Rezussa. I Hyc, upada po raz trzeci!!! Po jakichś 40 minutach dotarł w końcu do swojej komnaty. Obdarty z szat, oblany wywarem z kociołka i spragniony. Nie miał nikogo, kto otarł by mu czoło z potu. Nie było nikogo, kto by go napił. Nie było nikogo, kto pomógł by mu nieś jego własny krzyż o nazwie kac. Pchnął drzwi i wtoczył się do środka komnaty.
Na jego szczęście kultyści pomyśleli o wszystkim. Dzban lodowatej wody stał już na stole. Malec wypił całość i poszedł się wykąpać. Gorąca sauna i woda wyciągały wszystkie toksyny z organizmu. Do tego w końcu zaczęły działać środki przeciw bólowe, które dostał od znajomego zielarza. Farlin powoli wracał do życia. Kiedy się regenerował w łazience, do jego pokoju wniesiono śniadanio-obiad. Pierwsze kęsy wchodziły ciężko. Hobbit nie był głodny, ale wiedział, że do regeneracji potrzebne jest jedzenie.
Przez otwarte okno można było wyczuć coś dziwnego. Powietrze stawało się coraz cięższe, tak jak to się zazwyczaj dzieje przed burzami. Niziołek wyjrzał na zewnątrz. Fioletowe chmury tworzyły ogromny wir, którego centrum było dokładnie nad twierdzą.
- Karwa, nie dadzą człowiekowi normalnie zjeść, psiajuchy chędożone!!
Hobbit szybko się ubrał, zarzucił miecze na plecy, złapał torbę z bombami w jedną rękę, procę w drugą i wybiegł na zewnątrz.
Malec powoli otworzył oczy. Czół się przy tym, jak by co najmniej otwierał gołymi rękami wrota w jakimś zamku. Magiczny wywar, który wypił i ten, który wchłonął się podczas całonocnej kąpieli zrobił swoje. Nawet kac hobbita miał kaca. Malec po dłuższej chwili zorientował się gdzie jest. Głowa smoka znajdowała się jakieś 3 metry nad ziemią. Reszta zawodników była zbyt skacowana lub nadal zgonowała i nie była w stanie pomóc niziołkowi. Nagle do sali wpadła Julia i rozpoczęło się istne piekło. Najpierw ta człecza suka zaczęła krzyczeć, potem jeden z bliźniaków przyrżnął głową z metalowym nocnikiem w kominek. Drugni ściągnął obrus wraz z zastawą i inkwizytorem. Na sam koniec zaczął bić ten przeklęty dzwon zagłady. Głowa Farlina prawie eksplodowała. Malec zdecydował się na desperacki krok. Wolał umrzeć szybko niż w męczarniach. Rzucił się z posągu na ziemię. Po krótkim locie nastąpiło twarde lądowanie. Teraz bolało go już wszystko. W ustach miał istną pustynię, nie był w stanie mówić. Z ledwością się podniósł. Teraz trzeba było się "tylko" dostać do pokoju. To wyglądało mniej więcej tak jak droga krzyżowa pewnego heretyka o Imieniu Rezuss, którego inkwizycja zlikwidowała dwa stulecia temu. Hyc!! pierwszy upadek Rezzusa. Hyc!!! Drugi upadek Rezussa. I Hyc, upada po raz trzeci!!! Po jakichś 40 minutach dotarł w końcu do swojej komnaty. Obdarty z szat, oblany wywarem z kociołka i spragniony. Nie miał nikogo, kto otarł by mu czoło z potu. Nie było nikogo, kto by go napił. Nie było nikogo, kto pomógł by mu nieś jego własny krzyż o nazwie kac. Pchnął drzwi i wtoczył się do środka komnaty.
Na jego szczęście kultyści pomyśleli o wszystkim. Dzban lodowatej wody stał już na stole. Malec wypił całość i poszedł się wykąpać. Gorąca sauna i woda wyciągały wszystkie toksyny z organizmu. Do tego w końcu zaczęły działać środki przeciw bólowe, które dostał od znajomego zielarza. Farlin powoli wracał do życia. Kiedy się regenerował w łazience, do jego pokoju wniesiono śniadanio-obiad. Pierwsze kęsy wchodziły ciężko. Hobbit nie był głodny, ale wiedział, że do regeneracji potrzebne jest jedzenie.
Przez otwarte okno można było wyczuć coś dziwnego. Powietrze stawało się coraz cięższe, tak jak to się zazwyczaj dzieje przed burzami. Niziołek wyjrzał na zewnątrz. Fioletowe chmury tworzyły ogromny wir, którego centrum było dokładnie nad twierdzą.
- Karwa, nie dadzą człowiekowi normalnie zjeść, psiajuchy chędożone!!
Hobbit szybko się ubrał, zarzucił miecze na plecy, złapał torbę z bombami w jedną rękę, procę w drugą i wybiegł na zewnątrz.
Ostatnio zmieniony 26 lut 2014, o 16:45 przez Matis, łącznie zmieniany 1 raz.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Prosisz o wstrzymanie się od hejtu ok, uszanuję twoja prośbę, ale na następny raz pisz posty tak żeby nie prowokować takich sytuacji. ]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
[Dobra, zmienię na Rezuss ]
Ostatnio zmieniony 26 lut 2014, o 16:45 przez Matis, łącznie zmieniany 1 raz.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Poprawione, nie płaczcie. ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Ja tam i tak wierzę w Panią Jeziora ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów