ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Matis »

[Najpierw będzie musiał nas złapać :mrgreen: ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Matis pisze:[Najpierw będzie musiał nas złapać :mrgreen: ]
[ http://www.youtube.com/watch?v=0qTlHuKqnAI :mrgreen: :mrgreen: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Zabiły dzwony.
Menthus nie zareagował, zamiast tego uderzył falą ognia którą Iskra rozproszyła z łatwością, uderzyła znienacka z lewej ognistym grotem, odbił go ale z trudem, zaatakowała wściekle, w około niego szalały płomienie wywołane jej furią. Ale zrobiła się nieostrożna. Pomiędzy kolejnymi tkanymi przez nią falami magii zauważył wyrwę. Uderzył w nią pełną mocą, jego płomień przebił się przez wszystkie inne i z hukiem trafił w jej barierę. A ta nie pękła. Wytracił za dużo energii na przebijaniu kolejnych ścian pożogi. Aenwyrhies zaatakowała. Kolejna dawka mocy spowodowała iż trawa wokoło jej stóp stanęła w ogniu. I znów była nieostrożna. Wykrzyczał formułę, szybko machając rękami płomienie którymi miała zamiar go porazić cofnęły się i przeobraziły w wielkiego ognistego węża. Wąż zasyczał wściekle i rzucił się na nią ostrymi kłami przebijając jej barierę. Menthus natychmiast uwolnił energię i ognisty wąż zniknął jak mara senna.
Obolała i osmalona Iskra wstała rozcierając rozbitą wargę.
-Dobra walka mistrzu-powiedziała-ale wzywają na Arenę.
-Wiem-rzekł narzucając na swój nagi tors szatę.-Lećmy tam.
Weszli na Smauga i poszybowali ponad chmurami, aż do kamiennego amfiteatru.
Smok jak zwykle zajął wszystkie miejsca w jednym sektorze, po czym ryknął domagając się krwi.
Walka była długa i nadzwyczaj efektowna, końcówka jednak go zasmuciła. Osobiście nie miał żadnych powodów aby kibicować szczurowi, ale miał za to dużo aby nie życzyć Magnusowi zwycięstwa.
Nienawidził fanatyków religijnych którzy tępili wszelakie inne tezy niż te głoszone przez ich kapłanów. Na całe szczęście większość elfów była pod tym względem bardzo tolerancyjna, szkoda jedynie, że podobne zwyczaje nie gościły w imperium, gdzie za powiedzenie złego słowa przeciw ich bożkowi groził sąd od inkwizycji która wszędzie widziała sługi chaosu.
Tak czy siak stary inkwizytor wygrał i jak bardzo go by to nie irytowało musiał przygnać, że wygrał uczciwie.

Po walce udał się do swojego pokoju, zaś Iskra poszła odwiedzić Anne.
-Przyjacielu masz chyży słuch czyż nie?-zapytał telepatycznie Smauga.
-Oczywiście
-Rzeknij mi więc o czym rozmawiają ten nowo przybyły wojownik i Bjarn.
-Zgoda
Smok podniósł swą głowę, tak jednak aby nie było jej widać z okna. Dużo czulszy niż u człeka, lub elfa słuch pozwolił mu wychwycić rozmowę dwóch starych przyjaciół.
Po chwili do uszu Menthusa nadeszły nader ciekawe wieści, wojownicy na Arenie składani w ofierze bogom chaosu, wielka armia zmierzająca ku Arenie... Robiło się ciekawie.
Siadł za biurkiem i piórem gryfa zaczął pisać list.

Wielki Mistrzu Wiedzy Tajemnej
jako twój uniżony sługa donoszę co usłyszałem;Arena ma być gigantyczną ofiarą z dusz najprzedniejszych wojowników dla khorna. W rzeczywistości organizują ją na jego polecenie Kharlot, który przez wyżej wymienionego bożka został przywrócony do życia po swoim zgonie w czasie 33 Areny. Prosiłbym o informację o owym osobniku (może ich udzielić między innymi Lathain syn Lorda Imrika). Wiem także iż na Spiżową Cytadelę ruszy elektor Middenheimu wraz z wojskiem. Obawiam się iż nie uda nam się obronić twierdzy. W przypadku gdyby twierdza nie miała żadnych szans za twoim pozwoleniem mistrzu porzucę swoje stanowisko i wraz z Iskrą i Smaugiem powrócę na Ulthuan. Mam nadzieję jednak iż siły elektora nie będą jednak aż tak potężne.
Twój uniżony sługa
Menthus z Caledoru


Iskra delikatnie zapukała w drzwi
-Można wejść?-zapytała cicho.

[Niestety znów będę miał trudny dostęp do internetu aż do piątku :( ale mogę coś napisać jutro i w środę w południe/ po południu
Pozdrawiam Wszystkich MMH]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Dobra, widzę, że należy Wam się kilka wyjaśnień....
List został wysłany z rozkazu Kharlota, by elektor zebrał armię i uderzył na twierdzę. NIE, nie planowałem zwycięstwa nad wojskiem całego elektoratu! Właściwie event można uznać za rozpoczęty. Teraz następuje dalszy etap- dyplomacja. Z powodów, które zawrzemy niedługo MMH, Kordelas i ja, a są one prozaiczne (np. oblężenie zimą, podczas zamieci #-o ), Asurowie, Inkwizycja, a nawet sam Imperator będą usiłowali powstrzymać Todbringera przed atakiem. Co z tego wyniknie? Zobaczycie. Jestem jednak zasmucony brakiem zaufania :( ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Siedziałem na fotelu i przeliczałem kolejna przyniesioną przez Skąpca wygraną. Tak jak mówił, procent był mały. Tusza stawiała na inkwizytora widząc jego potężną postawę i przerażający wyraz twarzy. Cóż mieli rację, a na moje nieszczęście od pewnego czasu coraz więcej osób się w to bawi. Grubas siedział na drugi fotelu i opowiadał mi i nieszczęściach jakie spotkały go odkąd wybiłem jego straż. Skarżył się, że jeden z jego braci wyczuł chwilę słabości swojego krewniaka i zajął dużą część jego terytorium. To znaczy okolicznych burdeli i knajp o niezbyt wysokiej renomie.
-Widzi Pan, nie mam wystarczającej ilości ludzi by obstawić wszystko.- biadoli tak od dobrej godziny. cóż nasza zażyłość polegająca głównie na interesach, przerodziła się w koleżeńską znajomość. Dlatego z czystej uprzejmości starałem się go wysłuchać. Choć bełkotał tak jakby był zalany w trupa. A w rzeczywistości Skąpiec to wzorowy przykład wiecznego abstynenta. Można? Można.- Nie wiem co począć...
-Chodźmy do tej twojej ulubionej karczmy. Postawimy stolik i zaczniemy werbować ludzi.- zasugerowałem, po czym powoli odłożyłem kufer do skrytki, o której wole nie wspominać nawet w moich własnych zapiskach. Cholera wie kto je będzie czytać...
-Wątpię by wielu ludzi zechciało do mnie przystąpić Vahanianie.- westchnął z nietęgą miną.- Od kiedy stałem się uczciwym człowiekiem straciłem w oczach mieszkańców.
-Nie uważasz, że to dość zabawne?- parsknąłem śmiechem. On wyłupił oczy, poczuł się tym urażony. Oczywiście. Przecież tak dobrze mu się wiodło. Poborca haraczu z kilku burdeli i knajp, wielkie mi co.- Cechy człowieka uważane za szlachetne, tu są potępiane. Wy kultyści macie coś z łbami.
Anna siedziała na kanapie i ostrzyła ostrze Złodzieja. Siłą woli przekręcała kartki księgi, która ocalała z pożaru biblioteki. Jedna z nielicznych. Jakieś starożytne romansidło opowiadające historie wielkiej miłości. Miedzy człowiekiem a boginią. Teraz typowe, choć wtedy musiał być to istny ewenement. Przyznam, że nawet mnie zaciekawiła ta opasła księga. Ze wyrzutem uniosła oczy znad lektury i spojrzała na mnie. Co można było wyczytać z jej oczu? Ostrzeżenie.
-Pamiętam, pamiętam.- machnąłem dłonią i zarzuciłem na plecy łuk, oraz kołczan ze strzałami. Przepiąłem pas, za który wsadziłem Ostrza z Miasta Białego Wilka, które nazwałem po prostu Kłami. Chwyciłem również sporą sakiewkę i ruszyłem pierwszy w stronę drzwi. Nagle dobiegło mnie ledwo słyszalne pukanie, delikatne uderzenia wskazywały na kobietę. Jeden wniosek. Iskra.
-Można wejść?-zapytała cicho. Z rozmachem otworzyłem drzwi, a ona podskoczyła. Natychmiast przyjęła bojową postawę, gotowa to obrony obrzuciła mnie zirytowanym spojrzeniem.- Choć raz mógłbyś zachować się...
-Normalnie?- zapytała Anna, wyglądająca za mojego ramienia.- Spójrz prawdzie w oczy, to dzieciak. Jak każdy facet.
Młoda adeptka minęła mnie i spojrzała zdziwiona na grubasa, którego głowa przybrała bordową barwę. Zawstydził się. Trzeba przyznać, że Iskra posiadała nieprzeciętną urodę. Ukłonił się nisko, chwycił jej dłoń i ucałował ją. Bez słowa wyszedł z pokoju, a jedyne co było słychać to łomotanie jego serducha. Zacząłem się śmiać, ta sytuacja naprawdę mnie rozbawiła. Zamieć została z Podmuchem i Zmierzchem prowadząc zaciętą debatę na temat polowania na większe od nich drapieżniki. O ile w ogóle istnieją jakieś. Smoków nie liczę, po cholerę wilk miałby rzucać się do gardła jednej z tych wyrośniętych jaszczurek? Musieliśmy prosić o zmianę pokoju, gdyż nasz poprzedni zrobił się, odrobinkę za mały dla naszej gromadki. Teraz mieliśmy dwie sypialnie, z czego jedną przerobiona na moją prośbę w coś w rodzaju legowiska dla wilczej części naszej watahy, druga zaś należała do mnie i Anny. "Apartament" łudząco podobny do tego, w którym mieszkała Iskra wraz ze swym mistrzem.
- Siadaj kochana.- Anna rozpromieniała, od paru dni chodziła zdenerwowana. Przejmowała się walką, a do tego walczyła ze zmiennymi nastrojami. Potrzebowała chwili wytchnienia. Odłożyła miecz swojego ojca. Wstała i nalała sobie oraz swojemu nowo przybyłemu gościowi gorącą herbatę z imbryka znajdującego się nad kominkiem. Zatrzasnąłem za sobą drzwi a one oddały się spokojnej konwersacji, kiedy my mijaliśmy nerwowo przemieszczających się kultystów. Cóż, normalny widok od paru tygodni. Choć zdawało mi się, że to coś większego. Nie miałem jednak zamiaru się w to teraz zagłębiać. Ruszyliśmy prosto do "Sowiej Dziupli". Po drodze, spotkaliśmy Menthusa, który rozmawiał ze swoim smokiem. Skąpiec aż podskoczył z przerażenia na widok wielkiego gada. Nic dziwnego. Wyglądał przerażająco. Lecz szybko uspokoił się, gdy smok przemówił.
-Witaj przyjacielu.- spojrzał na na mnie, a potem na grubasa.- I jego kompanie.- dodał po chwili. Smoczy Mag wyglądał na przejętego i jednocześnie rozbawionego? Zmierzyłem go wzrokiem i zapytałem.
-Z czego tak się cieszysz?

Obie stały się sobie bliższe. Dość często rozmawiały, poznawały się coraz lepiej. Ich wieź, coraz pewniej można było nazwać przyjaźnią. Czystą i niezmąconą żadnymi dworskimi intrygami czy złośliwościami.
-Boisz się?- Adeptka spojrzała na Annę, ta milczała dłuższą chwilę wpatrzona w ogień.
-Tak i to bardzo.- odpowiedziała w końcu.- Jednak, nie mam władzy nad jego losem. Gdybym mogła, zarżnęła bym ich obu przy pierwszej lepszej okazji, ale on nie pozwala mi tego zrobić.
-Honor?
-Zgadza się,- przytaknęła jej, wychyliła kolejny łyk napar i zagryza go herbatnikiem przyniesionym przed chwilą przez młodą kultystkę. Od kiedy dostały od nie po głowie, były posłuszne jak szczeniaczki.- oddałabym wszystko za to, by móc teraz stąd uciec.
-Co stoi wam na przeszkodzie?- Iskra spojrzała na Annę, która wyglądała teraz na wybitnie przygnębioną. Miała łzy w oczach.- Ah, tak...- młoda adeptka wyszeptała pod nosem. Wypiła zawartość swojej filiżanki do dna i szybko zmieniła temat.- Widzę, że zabrałaś się za literaturę, mam kilka dobrych książek. Między innymi...

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[A niech wbija i z całą Armią, znów wykonany spektakularny odwrót taktyczny. Najwyżej :D]

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Magnusie Von Bittenberg!- wrzasnął brodaty mężczyzna siedzący za wielkim podwyższonym stołem. Ubrany był on w charakterystyczną sędziowską peruke oraz czarną togę. Stary łowca obudził się i podniósł głowe szarpiac się -Co jest do diabła!- ,po chwili zorietnował się ,że jest przywiązany do balu stojącego na stosie drewna. Splunął i spojrzał za sędziowską ławę. Mimo starego wzroku i dziwnego ubrania dosztrzegł kto do niego krzyczy. Bjarn! Mimo eleganckiego przebrania i siwej peruki wszedzie rozpozna tą zakazana mordę północy. Obok niego siedział skaven również w peruce i todze. Ten sam szczur ,z którym mierzył się na Arenie. Ale kim był ten trzeci... jego twarz była pocharatana ,jakby od pistoletowej kuli ,ale spod togi widać było piękny elficki pancerz.
Wszędzie unosiła się mgła ,ale jakaś dziwna ,fioletowa wśród której dosztrzec można było mieniące się wieloma barwami płomienie. Nagle zaczęła opadać ukazując kilku ludzi ,potem było ich jeszcze więcej i więcej wyłaniajacych się z mgły ,ale stary inkwizytor dostrzegał też inne rasy - elfy ,krasnoludzi ,skaveny ,ludzie różnych nacji... jedni w wystawnych strojach ,zbrojach ,zaś inni w łachmanach.
Mgła opadała dalej ukazując rzesze istot ,coraz więcej...
Widać na nich było dziwne ślady... rany... jedni byli cali poparzeni ,inni pocharatani ,a niektórych znaczyły nieliczne cięcia... wszyscy na niego patrzyli... spoglądali pustymi ślepiami i milczeli stojąc w bezruchu.
Magnus zaklnął i odwrócił wzrok od tego widoku morza żywych trupów i spojrzał powoli w górę ,w stronę Bjarna ,który spoglądał na niego srogim wzrokiem ,a wokół łąwy sędziowskiej kłebiły się niebieskie płomienie..
-Magnusie Von Bittenberg! HERETYKU!!!- wykrzyknął donośnym głosem Bjarn.
Łowca czarownic spojrzał na niego równie wściekłym wzrokiem i znów szarpnął ,jedak to nic nie dało.
-Na podstawie wszelkich praw i przepisów! W imieniu wszystkich bogów! Z ramienia królów i władców krain niezliczonych!- kontynuował Norsmen ,szczur pisnął coś ,a pocharatany elf wyciągnał wielką grubą księgę i otworzył ją na stole.
-OSKARŻAM CIĘ!!! O ZDRADĘ I PRZYCZYNIENIE SIĘ DO ŚMIERCI!- ryknął Bjarn wstając i rzucając na stół swój runiczny topór
Do łowcy czarownic dotarło kim są ci ludzie... wszyscy ,których widzi to... skazańcy!
-Co masz na swoją-własną obronę-przemowę?!- wypiszczał skaven zza wysokiego stołu.
-Tfu!- splunął Magnus -Jeśli wy wszyscy chcecie błagać o łaskę... to macie problem... WYROK ZAPADŁ!- warknął przywiązany do stosu inkwizytor.
-Arght!- wymamrotał niezrozumiale elf ze zmasakrowana twarzą wskazując na coś w księdze. Bjarn spojrzał na niego ,a potem znów na Magnusa -A więc nie okażesz skruchy! Nie poczujesz żalu za te wszystkie zgładzone dusze!- wykrzyknął wskazując na morze ludzi.
Von Bittenberg spojrzał mu w oczy i mruknął -I mówi to maruder z północy...-
-MILCZEĆ!- wrzasnął Bjarn uderzając pięścią w stół. -Jaki jest wyrok!?-
Nagle płomienie buchnęły i uniósł się przeraźliwy syk -ŚMIEEEERĆ!- Bjarn warknął -A wiec śmierć!- ,po czym uniósł swoje ostrze i wbił je w w stół.
Setki dusz nagle zaczęło zbliżac się w stronę Magnusa ,każdy niósł pochodnię ,która płonęła fioletowym płomieniem ,zbliżali się w milczeniu ,coraz bliżej stosu.
-Choćbym nawet kroczył ciemną doliną...- wyszeptał Magnus ,nagle poczuł dziwne pieczenie. Spojrzał w dół i ujrzał jak wielka chmara robaków obchodzi go ze wszystkich stron ,a on nie mógł nic zrobić. -ZŁA SIĘ NIE ULĘKNĘ!- wykrzyknął ,gdy robactwo zaczęło go atakować ,a umarli rzucać w jego stronę pochodnie. Stos zapłonął ,a inkwizytor poczuł przeraźliwy ból -BO SIGMAR ZE MNĄ!-

Nagle wszystko zniknęło. Magnus znów przywiązany do stosu ,znów otoczony fioletową mgłą. -CICHUTKO!- syknął jakiś dziwny głos -CICHO SZA!- znów rozniósł się głos. Stary łowca zaczął się śmiać ,cicho i pogardliwie.
-Z czegoooo się śmiejesz??!- zapytał głos.
-Dobrze wiesz... robaczku... już to przerabialiśmy...-
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!- rozniósł się potężny wrzask od którego łowca omal nie ogłóch ,cichy i spokojny głos nagle przerodził sie w potężny i szorstki głos -TAKIŚ HARDY?! DOBRZEEE! DOBRZEEE! SPRAWDŹMY TO!-
Mgła zaczęła opadać. Znów wyłoniła się ława sędziowska. Von Bittenberg spojrzał ,ale tym razem nie ujrzał Bjarna... ujrzał jednak kogoś kogo zna równie dobrze... ujrzał siebie.
Ubrany w czarny płaszcz i charaktersytyczny kapelusz Magnus Von Bittenberg siedział za biurkiem paląc fajkę i spoglądał mu prosto w oczy. -A więc będziesz milczał... dobrze...- warknęło jego odbicie ,po czym wyciągnęło z biurka żelazne szczypce i zbliżyło się do inkwizytora.
Von Bittenberg mruknął -Słabo ,mroczny psie... ja bym wziął cęgi numer 14 ,a nie 18...- odbicie uderzyło Magnusa narzędziem i warknęł -Takiś rozgadany?! Dobrze...-
-Choćbym nawet kroczył ciemną doliną...- recytował wytrwale modlitę Magnus z wrednym uśmieszkiem na twarzy widząc zblizającego się Magnusa.

***********************************

-E! Co on tak wrzeszczy!?- mruknął Norsmen do swojego towarzysza mieszając zupę w prowizorycznym garze postawionym przed kwaterą. Drugi wojownik wyciągnął talerz i odparł -Ja tam nic nie słyszałem...-
-Słusznie... smacznego!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

-Wśród dobrych książek... po pierwsze Wiedźmak pióra mistrza Sapkowskiego, po drugie niesamowity Silmarillion opowiadający historię elfów wysokiego rodu pióra mistrza Atheisa... hmm... Chłopiec z blizną J.K.Rowling, wśród dobrych dzieł znajduję się także Traktat o wojowniczej księżniczce Achaji dobre, choć szczerze mówiąc bez większej głębi. A i zapomniałabym! Świetna czterotomowa saga; Pieśń o lodowym Ogrodzie również pióra mistrz Atheisa, choć opublikowane pod pseudonimem Grzędowicz. Z dzieł bardziej naukowych Traktat o Magii Bbojowej pióra Lorda Teclisa, Sztuka Wojny pióra Lorda Tyriona, Alquid pióra Cythaliriana i Rozważania o Białej Wieży pióra Bel-Khoradisa. A ty co czytasz?
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Zapowiadał się kolejny, nudny dzień. Niektórzy zaczęli go wcześniej, inni później, zgodnie z preferencjami. Na szczęście posiłki wydawano non stop, ku uciesze Norsmenów i trwodze usługujących w kuchni kultystów. Turo każdego dnia zmieniał ich życie w piekło na ziemi, a wszystko po to, by zadowolić nawet najwybredniejsze podniebienia.
Braci Horkessonowie nie byli wyjątkiem pośród ludzi z północy, opróżniając kolejne półmiski i pałaszując potrawę za potrawą. Nie wiedzieli jeszcze, jaki los ich czeka, wiszący nad ich głowami niczym miecz Damoklesa.
- Olfarr! Ulfarr! Ruszcie te tłuste dupska, pora zatańczyć!- huknął Kharlot, uderzywszy otwartą dłonią w stół. Talerze i misko podskoczyły wesoło.
- Ale... jesteśmy dopiero przy trzynastym, daniu!- jęknął Ulfarr. Khornita pozostał głuchy na tak poważny argument.
- Ja wam pokażę trzynaste danie!- warknął Kruszący Czaszki, chwytając za okrągły półmisek z tortem i ciskając go za okno.
- O, dyskobol!- mruknął pod nosem przechadzający się po dziedzińcu Menthus.

***
Nie minęło wiele czasu, aż cała trójka znalazła się w gimnazjonie. Bliźniacy wciąż narzekali pod nosem, jak brutalnie przerwano im posiłek, łypiąc teraz morderczym wzrokiem spod okularowych hełmów. Kharlot pozostał niewzruszony.
- Słyszałem to i owo o waszych umiejętnościach. O elfie mam już zdanie. Pora przekonać się, z czego wy jesteście ulepieni- rzucił czempion- Nie odpuszczajcie, nie będzie taryfy ulgowej. Szykuje się solidna bitka i Bjarn chce, byście byli w formie.
Bracia łypnęli na siebie nawzajem okiem, po czym unieśli tarcze. Kharlot uśmiechnął się i rozwinął łańcuch, pozwalając kolczastej kuli opaść na piach.
- Zaczynajmy- szepnął
Horkessonowie ruszyli jednocześnie, natychmiast stawiając dwuosobowy mur z tarcz. Kruszący Czaszki szarpnął silnie ramieniem, kolczasta kula wystrzeliła do przodu, uderzając z hukiem o tarcze. Sypnęły się drzazgi, lecz osłona wytrzymała, jednak siła uderzenia sprawiła, że Olfarr pozostał nieco z tyłu, co pozostawiło jego brata bez kompletnej osłony. Kharlot szarpnął łańcuchem do siebie, nie pozwalając kuli opaść na piach, po czym wprawił ją w pionowy ruch wirowy. Utrzymując ją w ruchu posłał ją pomiędzy Ulfarra, a jego brata, nie pozwalając im ponownie przybrać bojowej pozycji. Bliźniacy postanowili więc wykorzystać przewag liczebną i okrążyć przeciwnika. Kharlot pozwolił na to, oczekując na cios.
Atak nadszedł od tyłu, tak jak się tego spodziewał. Thorgarsson uniknął pchnięcia mieczem, schodząc na bok, po czym wyłapał na łańcuch cios toporem z góry. Silnym kopnięciem w tarczę odrzucił Ulfarra, po czym grzmotnął kulą w bok Olfarra z nieprawdopodobną prędkością. Obaj Horkessonowie sapnęli z bólu, lecz to Ulfarr zrobił się czerwony na twarzy i złapał za żebra. Olfarr siekł mieczem, licząc, że z bliskiego dystansu czempion boga wojny nie zdoła rozwinąć się w ataku. Kharlot pochwycił rękę przeciwnika w łańcuch, oplatając jego broń. Widząc to Horkesson usiłował wyszarpnąć oręż, lecz na próżno. Jakby przeczuwając ataku, wybraniec zawirował w półpiruecie, wykręcając Olfarrowi dłoń w taki sposób, by osłonić się od idącego z odsieczą Ulfarra. Następnie oswobodził przeciwnika, kopniakiem skierowując go w kierunku brata.
- Stać was na więcej- rzucił- Gdybyście poświęcili połowę czasu z hulanek, popijaw i obżerania się na trening, nie mielibyście równych na Arenie.
Bracia przegrupowali się momentalnie, ewidentnie wymieniając niepochlebne myśli. Ruszyli razem, postawiwszy na zdecydowany atak. Kharlot zakręcił kiścieniem nad głową, po czym uderzył nisko, na wysokości kolan. Zmusiło to bliźniaków do cofnięcia się, przez co wytracili impet ataku. Khornita zamarkował frontalny atak, po czym zszedł na bok, puszczając kulę horyzontalnie. Tarcza nie wytrzymała sił uderzenia, rozlatując się w chmurze wiórów i akompaniamencie przekleństw po norsku. Ulfarr wywinął orła, lądując po spektakularnym locie na posadzce. Jego brat momentalnie go osłonił, sztychem próbując trzymać przeciwnika na odległość. Uniknął ciosu kulą, nie zauważywszy, że Kharlot nadchodzi z drugiej strony, Szybki prosty w podbródek zamroczył na chwilę Horkessonem. Stalowe ogniwa natychmiast oplotły odsłoniętą szyję. Kruszący Czaszki ścisnął łańcuch, tak, by nie uszkodzić Olfarra, lecz by odczuł on lekcję. Norsmen poczerwieniał na twarzy, lecz nim brat przyszedł mu z pomocą, Kharlot wypuścił go.
- Nie będę tłumaczył jak mlekożłopom gdzie popełniacie błędy- warknął czempion- Sami do tego dojdźcie.
Znów się zwarli. Kharlot nie szczędził im swych "talentów dydaktycznych", jednocześnie starając się nie uszkodzić Horkessonów. Przynajmniej nie poważnie.
- Mógłbyś nam po prostu powiedzieć, gdzie leżą słabe punkty tego elfiaka- sapnął w pewnym momencie zdyszany Ulfarr. Thorgarsson trzasnął go pięścią.
- Poznałem jego mocne i słabe strony w walce i jeśli chcecie uważać się za prawdziwych wojowników, to postąpicie tak samo- warknął, wyraźnie zły.
To nie przerwało treningu. Kharlot demonstrował bliźniakom taktykę, precyzję i kontrolę, zarówno nad samą bronią, jak i całą walką nie z chęci dominacji, lecz by im pomóc, uważał bowiem, że tych cech brakuje młodym tym wojownikom.
W pewnym momencie Olfarr grzmotnął go tarczą, a Ulfarr błyskawicznie ściął go z nóg. Bliźniacy zaśmiali się, gdy czempion legł na posadzce.
- Doskonale!- rzucił Kruszący Czaszki, wciąż leżąc- A teraz mnie dobijcie.
Bracia zawahali się na chwilę. Nie bardzo wiedzieli, o co może chodzić wybrańcowi, który bez wątpienia miał nierówno pod strzechą. W końcu jeden z nich podszedł do leżącego, by zmusić go do poddania. To, co się zdarzyło, trwało ledwo chwilę.
Khornita przechwycił rękę oponenta, jednocześnie używając podcięcia nożycowego. Olfarr syknął, gdy jego nadgarstek został boleśnie wykręcony, nie pozwalając mu właściwie na nic. Teraz to on leżał, a Thorgarsson był na górze. Ulfarr zaatakował, lecz dostał łokciem w twarz. Nim się obejrzał, miał założone duszenie.
- Nigdy nie odpuszczaj. Wygrywasz, gdy twój przeciwnik jest martwy, a nawet wtedy miej się na baczności- mówił khorita- Widzieliście, co było z Magnusem, czy Drugnim.
Puścił ich. Bracia gramolili się z ziemi, wyraźnie zmęczeni. Trening zaiste był morderczy.
- To koniec na dzisiaj. Spodziewam się, że znajdę was w jadalni?
Bliźniacy odburknęli coś niewyraźnie pod nosem na żart wybrańca. Kharlot pozostawił ich za sobą.

Idąc korytarzem rozmyślał. Jego zamiar, by przekształcić z walecznych, lecz rubasznych Horkessonów w żywą broń będzie wymagał od niego sporo czasu i wysiłku, lecz młodzi wojownicy mieli potencjał i szybko chłonęli nauki.
Właściwie miał ochotę sprawdzić umiejętności wszystkich gladiatorów, o ile pożyją wystarczająco długo. Nie wiadomo kto przeżyje nadchodzące starcia, a w dodatku czekała ich ciężka bitwa. A przynajmniej Thorgarsson na nią liczył, bo wypuszczeni zwiadowcy nie meldowali o obecności wojsk Imperium w okolicy, co bardzo niepokoiło czempiona.
Miał co prawda różne rzeczy do zrobienia, lecz postanowił zająć się nimi później, teraz zaś chciał pomówić z jedynym elfem, którym nie gardził. To znaczy nie tak mocno i namiętnie jak resztą. Zapukał do drzwi w swoim stylu- zupełnie jakby ktoś dobijał się do nich taranem. Nie zaczekawszy na zaproszenie otworzył drzwi.
Wewnątrz zastał jedynie dwie elfki, które momentalnie urwały rozmowę, wpatrując się w intruza, zupełnie jakby był jakąś rzadką anomalią atmosferyczną lub przedstawicielem ginącego gatunku. W pierwszej chwili nie skojarzył ich twarzy.
- Gdzie jest Vahanian?- spytał nie przywitawszy się nawet.
Minęła dłuższa chwila, zanim się odezwały. Najwyraźniej były przyzwyczajone, że rycerze zdejmowali hełmy w towarzystwie dam, czego Kharlot nie uczynił, a następnie po przedstawieniu się jęli wychwalać urodę i przymioty duszy rozmówczyni, czego czempion Pana Bitew również nie dopełnił. Mając głęboko w poważaniu, co za faux pas właśnie poczyniał, skrzyżował ręce na torsie, oczekując odpowiedzi.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Drzwi do Sowiej Dziupli trzasnęły za mną z hukiem, który rozszedł się echem po całym pomieszczeniu. Speluna jak każda inna. Ściany wyłożone spróchniałymi deskami, stan podłogi był podobny. Oprócz tego liczne trofea w postaci głów jeleni, dzików... niedźwiedzia? Nie, był to jednak "podrasowany" pies. Durnie. Stoły w całkiem niezłym stanie, w liczbie około tuzina oblężone przez mężczyzn w różnym wieku. Wszyscy patrzyli na mnie jak na łatwy kąsek do zgryzienia. Wyróżniałem się. Nie powiem, że nie. Jedyny w czystych, zadbanych ubraniach. Szczupły i wysoki, jak to elf. A oni? Zgraja osiłków, każdy jeden mógłby uchodzić za barbarzyńce z dzikich plemion. Żaden nie miał przy sobie broni, a przynajmniej nie na widoku. Poruszyli się gdy zasiadłem za jedynym wolnym stołem obok Skąpca. Założyłem nogi na stół, następnie wbiłem w niego jeden z Kłów i rzuciłem sakiewkę z pieniędzmi. Grubas wstał i zaczął mówić:
-Panowie, jak wiecie jestem władcą tutejszego podziemia. Potrzebuje ludzi, a wy wyglądacie mi na takich, którzy nie lubią kultystów z wyższych sfer. Z nimi toczę walkę, to ich okradam.- panowała nadzwyczajna cisza, nikt się jednak nie podniósł. Gapili się na niego tymi tępymi ślepiami bez słowa reakcji. Co i raz zerkali na mnie i szeptali między sobą. Barman podbiegł do nas i ustawił przed nami dwa wielki kufle piwa. Wychyliłem głębszego łyka, po czym wstałem. Skąpiec usiadł i z pochmurną miną zabrał się za spożywanie swojego napoju.
-Ten kto mnie pokona dostanie pięćdziesiąt złotych monet.- wyszczerzyłem zęby w głupkowatym uśmiechu. Zapadła grobowa cisza, aż w końcu kilku pierwszych śmiałków rzuciło się w moją stronę. Powaliłem ich bez problemu, kilkoma pojedynczymi ruchami. Byli pijani i jedyne co potrafili to nacierać naprzód. Bez żadnego pomysłu na atak. Po zwalczeniu kilku większych przedstawicieli tutejszego towarzystwa znów zabrałem głos.-Jak widzicie nie macie ze mną szans.
-Chędożony elfiak, dawaj monety inaczej...-jeden z nich spojrzał na mnie, w dłoni trzymał krótki nóż. Nim zdołał cokolwiek zrobić wypuściłem z łuku jedną strzałę która przebiła jego dłoń i przygwoździła ją do ściany. Sztylecik upadł. Znów cisza.
-Sęk w tym, że nic mi nie zrobicie.- westchnąłem.- Od dziś każdy z was, który dołączy do świty Skąpca będzie trenował pod moim okiem.
-A co z żołdem?- zapytałem nieco przygarbiony dziadek. Wyróżniał się z tłumu. Miał długą siwą brodę splecioną w niezliczoną ilośc warkoczy, oczy zmęczone ale wciąż biła z nich siła. Gdy wstał zauważyłem, że wzrostem przewyższał każdego z tu obecnych. Miał przynajmniej ze dwa metry wzrostu. Zaciekawił mnie.
-Zapłacę więcej niż jesteście w stanie przepić.- rzekł grubas, po czym wyłożył na stół drugą sakiewkę.
-Musicie wiedzieć, że dołączenie do nas jest oparte o dożywotnią umowę.
-A pieprzyć to elfie gadanie.- wrzasnął jeden z wcześniej położonych przeze mnie gości.- Jak nauczysz mnie się tak tłuc i zapewnisz żarcie, picie i dziwki to pójdę za wami na koniec świata.- roześmiał się, a za nim wybuchli inni. Ustawili się w rządku i powoli wpisywali na listę. Ci, którzy nie potrafili pisać (a była ich znaczna większość) stawili trzy krzyżyki przy których zapisywaliśmy ich przezwiska. Ryba, Oblech, Czerwony, Burak, Psikuta (dodałem na końcu "s", jak zasugerował mi Kleszcz, który dostał potem za to w mordę). Lista była coraz dłuższa, a kolejka wcale nie miała się ku końcowi. Skąpiec był zachwycony. Na jego oczach powstawała "regularna armia", należąca do niego i elfa, który prawdopodobnie niedługo opuści ten świat. Choć z armią mieli oni wspólnego tyle co nic. Zapowiadał się długi dzień, a jeszcze dłuższa noc. Przez którą miałem zamiar nauczyć ich przynajmniej jak trzyma się w dłoniach miecz. To będzie cholernie trudne...

Kilka tytułów miało dość znajome brzmienie, kojarzyła je. Jednak nie była w stanie przypomnieć sobie skąd. W dzieciństwie czas poświęcała na lekturę i naukę szermierki z ojcem. Potem nie miała już czasu na takie przyjemności. Przypomniała sobie parę tytułów i miała je właśnie wymienić, gdy do pokoju wpadł jakiś goryl w pancerzu i hełmie na łbie. Gapił się z wyższością na nie obie i ryknął potężnym głosem.
-Gdzie jest Vahanian?
Zamieć wyszła z drugiego pokoju i spojrzała na giganta lekceważąco. Ułożyła się i stóp Anny niemal w całości zasłaniając ją swoim ciałem. Podmuch i Zmierzch wyszli zaraz za nią i zajęli miejsce przy Iskrze. Choć żadna z nich nie potrzebowała ochrony, to wataha postanowiła zachować jakieś środki ostrożności. Mimo tego, że Zamieć nie wyczuwała w nim zagrożenia. Wojownik gapił się na wilkory, nie cofną się jednak nawet o jeden krok. Z nozdrzy wilczycy buchnęły płomienie.
-Dzień dobry.- rzuciła Anna po czym napiła się herbaty, znów starała się przypomnieć sobie jakieś tytuły.- Kroniki Czarnej Kompani, znakomitego kronikarza Glena Cook'a i inne jego dzieła. Również seria ksiąg Gail Z. Martin Przywoływacz Dusz, znam też całkiem nie...
-Gdzie on jest?- przerwał już nieco zdenerwowanym głosem.
-Rozmawiamy właśnie na temat literatury.-powiedziała Iskra, spojrzała na mężczyznę wzrokiem pełnym zniesmaczenia.- Usiądź i przyłącz się, albo zabieraj się stąd póki jesteśmy jeszcze miłe.- w jej dłoniach pojawiły się ogień. Oczy Anny również zapłonęły.
-Wiedźmy.- westchnął Thorgarsson.- Przybyłem tu by z nim pomówić, nie mam zamiaru wyrządzić mu krzywdy.
-Nie byłbyś w stanie.- Anna mówiła spokojnie, jej dłoń powoli opadła na rękojeści Złodzieja.- Ma całkiem dobrą obstawę
Zamieć zawarczała, gdy Pan Bitew zrobił krok naprzód. Zatrzymał się. W jego głowie rozbrzmiał dziwny, nieznany mu dotąd głos.
-Sowia Dziupla. Nie marnuj naszego czasu.
-I po coś mu mówiła?-Anna skrzywiła się.- Powinien latać po całej Cytadeli i szukać go razem z tą swoją zabawką.- wskazała na potężną kolczastą kule.- Żegnam.- wypchnęła go za drzwi.
Kruszący Czaszki nie spodziewał się takiej siły w rękach kobiety, niemal wyrzuciła go z pokoju. Stał dłuższą chwilę w miejscu próbując, ustalić co tak właściwie zaszło. Lecz rozpraszały go śmiechy dochodzące za drzwi znajdującymi się przed jego zakutą w żelazo twarzą. Odwrócił się i ruszył, rzucając co i raz jakieś przekleństwo.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ To stary smok czeka na nas w jaskini w turniach, armia elektora w Middenlandzie i... Kto jeszcze ? Dawać, dawać moich 19stu Norsów obroni tę twierdzę, a jak! Czy ja słyszałem Waagh ? Może jakaś skaveńska inwazja ? :P ]
[ Niezły wpierd*l spuściłeś moim bliźniakom Byqu ;) Gdyby mieć takiego nauczyciela WF-u jak Kharlot... byłoby zabawnie :D ]

Reiner podciągnął wyżej brudną chustę, którą osłaniał sobie twarz i z typowo inkwizycyjną wprawą wyjrzał za róg. W mętnym świetle dogorywającej pochodni, odbijającym się w mazi pokrywającej ściany wilgotnego korytarza jak zwykle widać było tyle co w zasięgu dotyku. Czyli cholernie mało. Za mało by przeżyć. Łowca odwrócił się do czekających w korytarzu za nim ludzi i pokręcił głową. "Sigmarze, daj mi bezpiecznie przebyć i tę ciemną dolinę..." Jednakże na samo wspomnienie niedawnych starć porzucił modlitwy na rzecz chłodnej kalkulacji - to, co mogło się tam czaić już pokazało że drwi sobie z wszelkich błagań i pacierzy...

- OJCZE NURGLU, UCHOWAJ MNIE OD... Wielki Architekcie ratuuuj! POMÓŻ MI CZWÓRKOOO.... - darł się szamoczący się w fałdach czarnej szaty kultysta, wtedy gdy ów zmiennokształtny stwór uniósł go w górę i żywcem odarł z mięsa smagnięciem macki najeżonej setkami najróżniejszych ostrzy i kolców. Zimnooki stwór przestąpił nad wypatroszonym ciałem Libriusa i rzucił się w tłum kultystów, siekąc toporami wyrastającymi wprost z ramion, które zaraz otoczyły się żelaznymi biczami i zmieniły w zębate kosy. Nie mogli wyjść, jakikolwiek rytuał odprawiał ślepy starzec utrzymywał on wielkie wrota zamknięte. Sam Reiner cisnąwszy precz szaty kultu ujął rapier i dołączył do kilku stawiających opór sekciarzy... Na próżno, to była rzeź i nic nie mogło jej zatrzymać. Eisenwald padł z poharatanym ramieniem, boleśnie poobijanymi lub złamanymi żebrami i przebity czymś co przypominało dygocącą włócznię z lodowatym grotem. W czasie, gdy ciemniejącym wzrokiem widział jak bestia szatkuje walących w zamknięte na głucho wrota kultystów, ujrzał zbliżające się czyjeś ręce i poczuł mocne szarpnięcie za ręce. Potem ogarnęła go ciemno... znaczy stracił przytomność (w końcu był sługą światła). Następnym co ujrzał, podnosząc otępiałe powieki było rachityczne ognisko rozpalone na brudnej, ceglanej podłodze i otaczające je postacie w oberwanych szatach. Jak się okazało trafił do niewoli kilkudziesięcio-osobowej frakcji kultystów, sprzeciwiającej się Norsmenom i wciąż lojalnej Alphariusowi, mimo że ukrywając się partyzancko w kanałach i korytarzach, prowadzących do najgłębszych, nieznanych nawet kultystom czeluści Cytadeli nie mieli zielonego pojęcia gdzie ukrywa się Pierwszy Akolita. Jego rozkazy przekazywali im Bathiathus lub Petronius, zawsze tajemniczo znikający tuż po wypowiedzeniu słów Namaszczonego.
Oczywiście Reiner natychmiast uwolniłby się i wywarł zemstę, lecz rany i nieznajomość położenia zmuszały go do oczekiwania. Z rozmów degeneratów w obdartych i przesiąkniętych brudem szatach dowiedział się iż ich informatorzy wśród kultystów na górze, widzieli otwartą salę rytuału i trupowisko, z którego przeżył tylko jeden osobnik. Na dodatek zawinięty w jego płaszcz i kapelusz! Niestety wyzionął ducha zanim przeniesiono go do prowizorycznego obozu w lochach. Innym razem jednemu ze zdrajców udało się zakraść na górę i zabić jednego z trzymających Norsami kultystów, niosącego jadło do którejś z kwater. Oczywiście pozbawieni zaplecza zdrajcy w podziemiach potowornie głodowali, jednakże Reinera bardziej interesowały wydobyte informacje - usłyszał o porwaniu Alby, znalezieniu jego trupa w kanałach i okupionej ciężkimi ranami wygranej jego mistrza na Arenie. Teraz Eisenwald wiedział że musiał wracać. Prowizoryczne opatrunki oraz potajemnie łyknięty wywar zza kołnierza na tłumienie bólu zrobiły swoje i wkrótce kanalarze przenosili go w pośpiechu i strachu do innych dziur. Z lekka otumaniony Reiner nie wiedział czego się tak boją, dopóki pewnego razu nie usłyszał w głębi korytarza ludzkiego wrzasku i tego przeszywającego, szeleszczącego chichotu zmiennokształtnego stwora. Kultyści umykali przed nim w popłochu - jedna z grup uciekła w owiane upiornymi opowieściami nawet w tym piekle na ziemi rejony podmroku pod kamiennymi korytarzami a inna do kanałów. O obu słuch zaginął. Oczywiście niełatwo było umykać czemuś co może zmienić się w... wodę która wciągnęła grupę Maczety... ceglany murek który najeżył się kolcami i wyrżnął bandę Filiakteriusa... zabijających towarzyszy, cudem odnalezionych zaginionych... właściwie wszystko i na domiar złego widocznie nie musi spać. Po kilku dniach z kilku dziesiątek pozostało ich może z dwudziestu. Jednak i to miało się wkrótce zmienić. Tymczasem głodujący i cierpiący wilgoć, brud oraz jakąś paskudną chorobę Reiner zaczął mieć halucynacje. Usiłując zachować zimny umysł myślał dlaczego akurat teraz potwór tak zapalczywie ściga kultystów... I nagle go olśniło. Po potyczce w skarbcu bestia znała jego zapach, który doprowadził ją do kryjówek zdrajców jak sznurek do kłębka. Widocznie ów Norski mag (lub jak zakładał najczarniejszy scenariusz - Bjarn), postanowił rozprawić się z opozycją raz i na dobre. Cóż prawie mu się to udało, gdy kultyści jak ćmy do ognia ślepo przybiegli do Alpharusa który podobno osobiście pojawił się w centrum lochów by podnieść swe owieczki na duchu. Jedynie żelazna argumentacja Reinera i stwierdzenie braku jakichkolwiek powiadomień od Petroniusa czy Bathiathusa pozwoliło liderowi grupki przetrzymującej łowcę nie przychodzić na to spotkanie. Inni nie mieli tyle szczęścia i srogo się zdziwili gdy domniemanemu Pierwszemu Akolicie wyrosły na rękach ostrza którymi posiekał i rozpędził zagłodzony tłum. Wtedy też Eisenwald przeciął swe więzy w zamieszaniu ukrytym ostrzem i prawie uciekł kultystom. Ci przerażeni jednakże nie związali go znów a błagali by pomógł im wydostać się z tego piekła. Rad, nie rad heretyckiemu robactwu Reiner przyjął być może niezbędne do przeżycia (w końcu doskonale nadawali się jako żywe tarcze) wsparcie i prowadził grupę w jedynym zapamiętanym kierunku...


- Naprzód bluźniercza hołoto. - syknął łowca, idąc płasko przy ścianie. - Jeśli mnie nie okłamaliście to za tamtym skrzyżowaniem wyjdziemy ukrytymi drzwiami do właściwej Cytadeli, tuż obok sali w której odprawiliście ten bezecny rytuał...
- Co ? - zdziwił się Errhus, postawny drab z bielmem na jednym oku i zacisnął palce na trzonku pordzewiałej siekierki. - Tam mogą być te dzikusy z północy, albo bestia która wróciła pożywić się na pomordowanych... prowadzisz nas w pułapkę!
- Morda gnido. - warknął Reiner, odbezpieczając pistolet. - Pamiętam że ta sala miała potężne, magiczne wrota... moglibyśmy tam poczekać aż stwór zostanie odwołany. Albo schronić się tam przed wypadem - moim na poziomy mieszkalne i waszym do tajnego przejścia w góry. Poza tym widziałem już tu gorsze bestie żywiące się pomordowanymi... tak więc naprzód.
Wnętrzności Reinera nie skręciły się od wpomnień tylko dzięki stalowej woli i doświadczeniu Łowcy Czarownic. Zdziczali zdrajcy w kanałach zaiste mieli problemy z żywnością, ale widok ocalałych obdartusów, którzy w ucieczce przed bestią porzucili zdrowy rozsądek i w ciemnych zakamarkach pożerali ciała rozszarpanych towarzyszy wypełnił go potwornym obrzydzeniem. Na takich nie żałował sztyletów. Żałował za to że nie miał zestawu tortur, czekającego stosu i co ważniesze - czasu. Jego grupa biegiem pokonała ostatni odcinek dzielący ich od schodów do włazu. Brudna maź rozchlapywała się pod ich stopami a każdy plusk brzmiał w uszach Reinera niczym huk dzwonu. W końcu z oparów wyłonił się czarny zarys włazu w suficie nad małym podestem.
- Co teraz ? - zapytał Sodomius, smagły wyznawca Slaanesha który w obecnym imagé wyglądał raczej jak nurglita.
- Właśnie, kto wziął klucz ? - dodał Gomorius, chwytając gorączkowo za wyszczerbiony sztylet. Reszta także niespokojnie spojrzała po oparach gazu gnilnego wokół.
- Spokojnie, tu go mam! - syknął lodowato i niewzruszenie spokojnie Marcharius, wysoki siwy starzec który na jednym oku nosił lnianą przepaskę, skrytą jak reszta twarzy poza białą brodą pod czarnym kapturem. Szef grupki cisnął brzęczący pęk kluczy Reinerowi a sam wyjął długą, czarną szablę i skinął głową. - Otwórz właz, a ja z Rombaughiem staniemy na czatach.
Po około minucie kręcenie i ocierania zimnego potu, który na pokrytej brudem skórze rzeźbił czyste pasma zamek szczęknął i plunął świeżym powietrzem do środka.
- Dalejże podnosić tę płytę! Czego tak stoicie zatracone męty ?! - warknął Reiner. - Sam jej nie uniosę...
Nagle z prawej odnogi skrzyżowania rozległ się głośny rumor, potem plusk i wreszcie ciszę rozdarł agonalny wrzask człowieka. Takiego z pewnością dartego żywym metalem. Kultyści z wrzaskiem jak jeden runęli na właz, odsuwając płytę z żelaza i kamienia. Potem Reiner nie widział już nic poza prącą naprzód gromadą heretyków. Wrzaski strachu mieszały się z krzykami mordowanych. Już na powierzchni Eisenwald ujrzał jak coś wciąga na wpół wyłonionego z dziury Gomoriusa w dół. Sodomius wykazał się nie lada opanowaniem, zwalając właz z powrotem na miejsce zanim dołączył do rejterady. Po wypełnionej walką o życie i powietrze minutowej wieczności sprintu wbiegli do śmierdzącej kurzem, rozkładem i zaschłą krwią sali zasłanej trupami kultystów.
- Ja inkwizytor, czyli tam i z powrotem... pięknie... - zadyszał się Reiner. - Drzwi! Zawrzeć wrota padalce!!!
Kultystom nie trzeba było dwa razy powtarzać, jak jeden mąż tuzin chłopa rzuciło się na oba skrzydła bramy i zaczął ją ze zgrzytem zamykać. W tym czasie przez pomniejszającą się szparę wpadło jeszcze kilku kultystów z czystą grozą wypisaną na zakazanych mordach. Równocześnie rozległ się z tyłu wrzask, opętańczy krzyk kogoś wchodzącego w bitewną furię a nie któreś ze stadiów poszatkowania.
- Macie tam jakichś berserkerów ? Albo szaleńców ? - zadał w sumie retoryczne pytanie Reiner. W ostatniej chwili przez szparę wpadła do sali wysoka sylwetka Marchariusa, brama zawarła się za starcem z głuchym tąpnięciem, przez które dał się słyszeć gwałtownie urwany wrzask i mlask ostrza tnącego ciało. Oszołomieni kultyści usłyszeli jak za bramą coś upada a przez szparę pod progiem pociekł strumień krwi. Oszołomienie ustąpiło miejsca terrorowi gdy ktoś zaczął okładać żelazne okucia drzwi stalą i bełkotać coś do wtóru cięć.
- Drzwi, trzymać je idioci! - zakrzyknął doniośle Marcharius, a kultyści przypadli do bramy podpierając oba skrzydła. - Ezotheriusie znajdź Liber Chaotica! Jeśli jej nie zabrali to powinna być przy ołtarzu, musimy zapieczętować drzwi!
- EEEarrggh-aaa-aaauuu-rraagh! - wrzasnęło coś lub ktoś po drugiej stronie, teraz okładając bramę czymś tępym z wielką siłą. Przy każdym ciosie z bramy sypał się kurz a kultyści stękali z wysiłku. Wtedy niski kultysta w wypłowiałej, fioletowej szacie uniósł wielki tom z bluźnierczymi symbolami i zaczął recytować. Stronice wciąż pokrywała zaschnięta posoka Libriusa jednak sekciarz widocznie wykuł tekst na blachę i recytował go w uniesieniu. W ostatniej chwili gdy już wydawało się że drzwi ustąpią, ośmiokątna pieczęć zalśniła na niebiesko i wrota stanęły jak zatrzymane w czasie, niewrażliwe na ciosy. Byt po drugiej stronie jeszcze przez chwilę walił we wierzeje jednak najwyraźniej dał za wygranę i po donośnym warknięciu zamikł.
- Uff. Mało brakowało. - sapnął Marcharius. Połowa kultystów upadła dysząc na ziemię a Reiner usiadł na resztkach pogruchotanej ławy.
- I co teraz zrobimy ? - uciszył radość ze zwycięstwa Eisenwald. - To bydle może tam czekać w nieskończoność a my umrzemy z głodu... - odruchowo łowca potoczył wzrokiem po żywych i dawno martwych kultystach, po czym wyjął pistolet i wymierzył go w gardło Ezotheriusa. - Osobiście zastrzelę każdego, kto choćby pomyśli o trupożerstwie!
- No to pięknie, panie inkwizytor - palnij se w łeb! - zarechotał Sodomius. Wtem Reiner zauważył Marchariusa idącego w kierunku pokrytego krwią i wnętrznościami ołtarza. Starzec zrzucił kaptur, ukazując pokrytą szramami łysinę.
- Hej, czyżbyś znał... Jest stąd jakieś tajne wyjście ? - zapytał z nieskrywaną nadzieją Eisenwald. Wraz z innymi kultystami podążył za starcem w głąb sali.
- Oczywiście że tak... - zaczął powoli cedząc słowa Marcharius, kładąc rękę na szabli. Idący za nim z nadzieją potoczyli wzrokiem po ścianach ochlapanych krwią.
- Zawsze jest jakieś wyjście z każdej pułapki... - staruszek uniósł pilnie śledzoną dłoń pokrytą wątrobowymi plamami lecz zamiast wskazać ukryte drzwi zaczął rozwiązywać opaskę, skrywającą utracone oko i odwracać się do towarzyszy. - ...naszym będzie dzisiaj.... ŚMIERĆ!
Pasmo brudnego atłasu upadło na podłogę. Tuzin kultystów wrzasnął, kiedy z twarzy Marchariusa łypnęło na nich jaśniejące lodem jak gwiazda polarna oko.
- Nie, na Sigmara po trzykroć nie... - sapnął cofający się z pistoletem w ręku Reiner. "Był z nami cały ten czas...." Stwór wybuchnął grzechoczącym śmiechem, podobnym do kruszonego lodu a szabla momentalnie stopiła się z jego dłonią. Eisenwald nie miał zamiaru umierać nadaremno. Pistolet wypalił, wyrywając w topniejącej jak ciepła glina masie potwora sporą dziurę która powoli zaczęła się zapełniać. Zanim kultyści zdążyli ponownie wrzasnąć, dwumetrowa góra żył i plastycznego cielska skosiła dwóch z nich wielkimi, zakrzywionymi ostrzami i skoczyła na Reinera z dzikim rykiem. Młody łowca odskoczył w tył i piruetem uniknął opadającej na łańcuchu ze ścięgien kuli, która rozchlapała się na posadzce i ponownie scaliła w postaci wielkiego topora. Uczeń Magnusa z krzykiem doskoczył do stwora i ciął go pod jedną z macek poświęconym rapierem. Kończyna odpadła z sykiem i zaczęła się wić w kałuży czarnej, oleistej posoki lecz po chwili uschła i skarlała.
- Ha! - zakrzyknął triumfalnie Reiner. Ośmieleni tym kultyści przypadli od tyłu i poczęli rąbać bestię nożami i siekierkami. Zmiennokształtny golem zaryczał, plując spod jaśniejących oczu kulkami skwierczącej masy i machnął wyrastającym ogonem, zakończonym obuchem młota odrzucając obszarpańców. Topór świsnął koło ucha Reinera, znacząc policzek kolejną szramą i zmuszając sigmarytę do oddania pola. Eisenwald nie miał wątpliwości co do siły razów wroga, tym bardziej że miał jedynie wąskie ostrze rapiera, począł więc unikać cięć wielkich ostrzy. Łowca tańczył między chłostającymi biczami z hakami na końcach i cofał się w kierunku bramy na najwyższych obrotach wszystkich zmysłów taktycznych. Długo tak nie pociągnę... - pomyślał Reiner, kontrując dwoma błyskami rapiera po odskoczeniu od spadającego topora. Wtedy w locie wyjął długi sztylet o grubej rękojeści i składając się do rzutu przekręcił ją, uwalniając snop iskier i swąd palonego lontu.
- Raz już się udało... zeżryj to demonie! Deus Sigmar! - z tym okrzykiem eksplodujący sztylet pomknął wprost w lodowate oko stwora. Gdy już eksplozja miała rozedrzeć powietrze uprzedził ją świst bicza. Szybki cios macki odbił sztylet, który wbił się w bramę za Reinerem. - Cholera potwór uczy się na błędach. Musiałbym...
Dalszy ciąg akcji przerwał huk eksplozji. Reiner narkrył uszy dłońmi i przeturlał się na bok. Po opadnięciu dymów siarczanych i kurzu o podłogę brzdęknęła pieczęć z wrót. Rozbita w kawałki, a na jej miejscu ziała dziura. Reiner zignorował ten mało ważny fakt i obiegł stwora, ładując pistolety jednakże ten wpatrywał się uparcie w bramę... Nagle w dziurze po pieczęci pojawiło się coś długiego i lśniącego. Potem głośny trzask obwieścił otwarcie wrót i każdy chcąc nie chcąc spojrzał na tego, kto odważył się wejść na teren tak zażartej walki.

Pośrodku wrót stała niepozornego wzrostu postać w zgrzebnych, przewiązanych sznurem szatach mnicha z kapturem. Nie był to jednak zwykły mnich. Dzierżył on wielkie, śniące ostrze dwuręcznego miecza z zębatką wtopioną w srebrny jelec. Ostrze broczyło krwią należącą do leżących w kawałkach u stóp mnicha kultystów, gdy właściel uniósł je i wkroczył do sali. A właściwie wpadł. Z nieziemskim rykiem pokutnik wyprężył swą pierś ukazując straszliwy widok - pod kapturem twarz skrywała przerażajaca żelazna maska z której ust bez przerwy płynęła krew i różowa piana, opadając aż na pierś habitu, barwiąc ją na ciemny bord.
- Jeeee-aaaaareghhh! - zawył potępieńczo osobnik i zamaszystym cięciem pozbawił ręki i połówki głowy kultystę, który usiłował odpełznąć tyłem od maniaka. Zgromadzeni patrzyli w oniemieniu jak mnich wali pięściami we własną pierś i uderza głową o klingę swego miecza, po czym zgina się w napadzie drgawek i wypuszcza z maski prawdziwy strumnień krwi zmieszany z żółcią. Nagle wykrzywiająca się pod nienaturalnymi kątami ręka złapała za maskę i po chwili wyczuwalnego napięcia cofnęła się w odprysku posoki, dzierżąc coś w zagiętych palcach. Z wrzaskiem tryumfu postać cisnęła pod nogi bestii kawałek... ludzkiego języka, przebity kolcami podczepionymi do miniaturowego kółka z żyletką - dla Reinera na pierwszy rzut oka popularny na salach tortur "Niechętny Milczek" jak pieszczotliwie zwano mechanizm kaleczący język i gardło w czasie mówienia gdy ruch szczęki wprawiał w ruch mały pasek obracający mechanizm. Tymczasem zagadkowy mnich wyprostował się powoli. Z maski łypnęły na kultystów kompletnie szalone, wyłupiaste od przekrwienia oczy. Lecz starszniejszy był głos. Rezonujący z maski, bulgoczący od krwi z zerwanego czubka języka, jazgotliwy bełkot, ułozył się w słowa.
- Khhhrrth... Dohh... Doktor... H-hans Eberwald umarł w lochach inkwizycji... blhhh..hrrr... Teraz... narodził się... doktor DOOOOM!
Obrazek
Teraz z okrzykiem, który zmroził krew w żyłach nawet Reinerowi mnich rzucił się na pierwszą napotkaną istotę - bestię. Stwór ciął znad głowy zagiętym ostrzem które jednak zamiast przeciąć maniaka na pół ugrzęzło z trzaskiem w jego ramieniu, a sam mnich wpadł w stwota, kopiąc małą miednicę z bosej, pokaleczonej stopy i tnąc bezlitośnie mieczem. Pierwsze cięcie otworzyło płat ciała na podobieństwo otwieranego okna. Kolejne odcięło mackę, którą stwór usiłował się zastawić przed furią szaleńca a następne niemal wypatroszyło bezkształtną masę, przechodząc na wylot. Zanim jeszcze bestia zaleczyła swe rany mnich z piskiem wraził sztych miecza w sam jego środek, aż czubek wyszedł przeciwną stroną. Natychmiast z rany trysnęła zimna czarna maź, oblepiając mnicha i siłą ciśnienia rzucając skomlącym stworem o ziemię. Wciąż tryskając czarną posoką, golem wydłużył się załosnie na podobieństwo wielkiej glisty i odpełznął błyskawicznie w mroki, przeciwległej części sali.
Kultyści wznieśli okrzyk radości, jednak niedlugi. Doktor Doom potoczył po nich czerwonym spojrzeniem zza maski i znów wzniósł swój miecz.
- O nie! - wrzasnął Ezotherius i jak z nikąd przystawił Reinerowi sztylet do gardła. - Stój bo zarżnę twojego kumpla porąbany klecho...
Kości strzeliły w karku maniaka z mieczem, gdy ten obrócił głową i z niesamowitą prędkością pobiegł na wrzeszczących kultystów. Reiner jak w zwolnionym tempie w niewygodnej pozycji przystawił kultyście pistolet do szczęki i wypalił. Niestety odrzut spowodował bolesny kontakt skroni łowcy z kolbą i wraz z kultystą zwalili się na ziemię. Tylko to uratowało Reinera od przekrojenia na pół. Doktor Doom zdekapitował naraz czterech plugawców, zawstydzając tym pewnego Kislevskiego szlachcica z jego wynikiem mniejszym o jeden i przystąpił do opętańczego przerabiania reszty z nich na krwawą papkę, wznosząc i opuszczając coraz to bardziej okrwawiony oręż przy akompaniamencie wrzasków i pękających kości.
Wtedy przy otwartych na oścież wrotach zapanowało poruszenie.
- ...tu są! Otware... A przysiągłym na mój topór że Asgeir to zamknął...
- Brodo Odyna! Co tu się...?! - wykrzyknął jeden z trzech Norsmenów, którzy przybyli zaalarmowani hałasem. Wtedy przepchnął się przez nich skośnooki człowiek z zakrzywionym mieczem i wpatrzył się w stojącego pośrodku chmury ktwi i latających kończyn mnicha.
- To chyba ten mnich, o którym pan Magnus pisał w Riście... Ej, ty... kapłanie potrzebna mi twoja pomoc! - krzyknął. Adresat niestety usłyszał. Doktor Doom podniósł się znad posiekanego tuzina ciał i ruszył powoli na Saito, mrucząc coś pod nosem.
- Ej, kitajcu pewien jesteś że on CHCE nam pomóc ? - zaklął jeden z Norsów. Inny jasnowłosy olbrzym wzniósł dwuręczny topór.
- Uuuumieraaajcieeee... to MOJA RZEŹ! Moja! Moja moja mojaaa... - miecz był już tylko pół metra od głowy stojącego niewzruszenie Saito. Ćwierć stopy od wznoszących broń Norsów. Kilka cali od łuskowego napierśnika samuraja i...
- STÓJ!
...tam też zatrzymał się, jakby uderzył w niezniszczalną taflę lodu. Tuż przed twarzą mnicha Saito wznosił medalion przedstawiający żelazny młot. Pod maską jedna z powiek maniaka zaczęła drgać, potem dawny profesor naczelny programu Ubersoldat począł syczeć jakieś niezrozumiałe samogłoski. Wreszcie przygnieciony pamięcią okrutnych tortur grzesznik i morderca upadł pod nogami Kanedy, blaszanym czołem maski dzwoniąc o posadzkę.
- I ty wiedziałeś że to tak podziała ? - jasnowłosy Norsmen popukał palcem w medalik. Saito pokręcił głową i schylił się.
- Miałem nadzieję. Choć jeszcze sekunda i nie byłoby nikogo zdoRnego pomóc Magnusowi. - Nippończyk podstawił medalik pod twarz płaszczącego się obok miecza mnicha. - Musisz iść ze mną. Twój mistrz potrzebuje pomocy...
- Ubersoldat... ciśnienie... tłoki... wyskalować serwomotory, wychłodzić olej zasilający... - bełkotał nieskładnie mnich, unosząc ostrze do piersi jak matka ukochane niemowle i podnosząc się na nogi. Wciąż stał jednak pochylony między trzema Norsmenami.
- Dobra, teraz gdzie Reiner ? - rzucił do Norsów Saito.
- Tu jestem! Dziękuję za odsiecz panie Kaneda... rychło w czas. - Eisenwald pochylony nad zranionym barkiem podkuśtykał do Saito. Jego ubranie było brudne i w strzępach, a zlepione potem włosy zakrywały twarz młodego łowcy.
- Pomóc ci chłopie ? Ledwo idziesz... - mruknął uzbrojony w młot Norsmen o brodzie zaplecionej w jeden wielki warkocz.
Reiner wyprostował się, pokręcił głową i podszedł do tyłu grupy.
- Skoro pójdziesz sam to ja wezmę tego popaprańca. Musimy się spieszyć, niedobrze z twoim senseiem, Reinerze EisenwaRdzie...
Idący na odwodzie całej grupy Reiner odgarnął włosy z twarzy, która nagle pojaśniała od biało-błękitnego lśnienia jednego z oczu, które połozyło upiorne cienie na pociągłej, pobliźnionej twarzy łowcy i ustach wykrzywionych w triumfalnym uśmiechu.
- Wiem o tym, panie Kaneda. Oj wiem...
*****

Tymczasem duet postaci różnych od siebie jak dzień i noc przemierzał powoli czarny jak atrament korytarz, niosąc ze słyszalnymi w ciemności sapnięciami coś długiego i bezładnie zwisającego pomiędzy uchwytami ich rąk.
- Po jaką cholerę, my go wogóle niesiemy ? Ciemno tu, brudno... i jeszcze to podkradanie się tajnym przejściem do rąbiących się brutali, ech. - westchnął teatralnie Petronius, z wysiłkiem poprawiając uchwyt na rękach niesionego człowieka.
- Przymknij się choć na chwilę. Rozkaz mistrza. - odparł lakonicznie Bathiathus, otwierając ciężkie, hebanowe drzwi na końcu korytarza. Dwójka kultystów weszła w okrągłą, otoczoną kolumnami i rozświetloną niebieskimi lampami podziemną komnatę po czym po prostu upuścili ciało na jej środku i przyklęknęli przed piętrzącym się w cieniu tronem.
- Tak, jak kazałeś panie. Mamy go.
Chuda postać zasiadająca w mroku poruszyła się z szelestem szat. Równocześnie zza tronu wyszła ze stukotem podkutych obcasów pusta zbroja chaosu, ukształtowana na jakby kobiecą sylwetkę. Łysa, wytatuowana głowa nachyliła się nad nieprzytomnym mężczyzną.
- Witam panie Eisenwald, wiele o panu słyszałem. - rzekł Alpharius, patrząc na nieprzytomną twarz Reinera. - Szkoda że nie jest pan w stanie mówić, gdyż chciałem panu kogoś przedstawić. Pewną damę, której bardzo zależy na bliższym spotkaniu z pańskim mistrzem...

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Wrócił do komnaty, zostawił swoją "zabawkę", jak to powiedziała Anna. Mogłoby się wydawać dziwne, lecz nie widział potrzeby, by nosić broń w Cytadeli. Blodfar na razie miał wakacje, czego khornita osobiście bardzo żałował i liczył, że się to wkrótce zmieni.
Nie planował szukać Vahaniana. Zupełnie przypadkiem uzyskał odpowiedzi, których szukał.
A więc to prawda...- pomyślał- On i ten wilkor... Z resztą nie tylko. Jego kobieta i dwa młode również. Ich więź jest warta zgłębienia. Muszę mieć pewność, że nie staną mi na drodze.
Zasiadł na fotelu, wpatrzony w ogień kominka.
Kobieta Vahaniana... była tak pewna siły swej i swego towarzysza. Ta pogarda i poczucie wyższości... Będzie wspaniale złamać jej wolę, patrzeć, gdy klęczy we krwi jej bliskich, zdrętwiałymi palcami zebrać resztki swego świata.
Płomienie lizały czarne polano, trzaskając miło.
Nie staną mi na drodze, ani elfy, ani Magnus, ani nawet ten ślepiec Aszkael...
Westchnął. Grube płatki śniegu leniwie opadały z chmur, mali posłańcy zimy tańczący na delikatnym wietrze z zachodu. W Kharlocie odezwały się wspomnienia. Sięgnął po stojące na stoliku pudełko. Przeciągnął palcami po lakierowanym drewnie, nieco wytartym, jakby bojąc się uwolnić to, co jest wewnątrz. W końcu uchylił wieko. Wtedy okazało się, że jest to pozytywka.
Zniszczona figurka baletnicy w ciemnej sukni kręciła się w kółko przy dzwoniącej, nieco skrzypiącej melodii. Widać było, że pozytywka ma za sobą lata świetności, a jej wartość z pewnością nigdy nie była wysoka. Nie miała również wartości sentymentalnej, bowiem nie towarzyszyła wybrańcowi od lat, właściwie zdobył ją niedawno, płacą żelazem. Niektórzy nazwaliby to śmieciem. Ale nie on.
- Tak cię właśnie pamiętam... Otoczona przez zimę, piękna jak zawsze- słowa przychodziły mu z trudem, brzmiały one sztucznie spod hełmu- Chciałbym powiedzieć ci tyle...
Głos uwiądł mu w gardle, nie mógł rzec nic więcej. Jego dłoń, oparta o stół, zacisnęła się nagle w pięść.
- Potwory, które to zrobiły, ci, którzy mi cię odebrali poznają mój gniew. A wtedy elfy, południowcy, szczury, wojownicy bogów, wszyscy oni.... upadną.
Głowa jego opadła, pozwolił, by z zaciśniętej pięści wysunął się trzymany przezeń wisiorek. Siedział tak w bezruchu jeszcze przez długi czas.
Stojący pod drzwiami Galreth uznał, że nie dowie się nic więcej i usunął się bezszelestnie w cień.

***
Obiad był jedną z nielicznych pór, gdy wszyscy spotykali się w niemal pełnym gronie. Turo był prawdziwym artystą kulinarnym i zbrodnią dla niego byłoby podgrzewanie wykwintnych dań obiadowych, jakie przyszykował, toteż nie chcą urazić kuchmistrza i chodzić potem z pustym żołądkiem, ci, co chcieli jeść, musieli przybyć o ściśle określonej porze.
Za oknami znów szalała śnieżyca, panowały zupełne ciemności. Goście jedli, napawając się faktem, że nie muszą opuszczać bezpiecznego, ciepłego schronienia (:twisted:)
Racząc się parującym mięsiwem, popijając grzanym winem doprawionym korzeniami, niektórzy rozmawiali wesoło, inni jedli w milczeniu. Bliźniacy pałaszowali zawzięcie kolejne potrawy, usiłując nadrobić spalone kalorie, Saito jadł powoli i dystyngowanie, zamieniając co jakiś kilka słów z Julią, zaś Anna i Iksra wesoło rozmawiały, przegryzając suszone owoce. Kharlot jadł w milczeniu, popijając strawę wodą. Była lodowata.
Nabierając kolejne kęsy, przyglądał się otoczeniu, próbując wychwycić charakter posilających się. Olfarr chwycił obgryzioną kość i cisnął ją do paleniska przy akompaniamencie śmiechów towarzyszy. Anna zmarszczyła nieco nos, gdy to ujrzała. Iskra coś powiedziała, a ona ponownie uśmiechnęła się. Elfka wzięła stojące dwa cynowe kubki i napełniła je sokiem z póżnojesiennych jabłek. Drugni właśnie opowiadał Olafowi jakiś sprośny dowcip o dwóch elfach i jednym pucharku, a Farlin i Ivar układali kolejną pieśń. Muzyka wesoło sączyła się z ich instrumentów, co dopełniało gwar rozmów.
Rozległ się brzdęk. Cynowy kubek spadł na posadzkę, sok wylał się na kamienie. Oczy wszystkich obecnych zwróciły się w tamtym kierunku. Iskra złapała się za gardło, zupełnie jakby ją coś paliło wewnątrz. Poczerwieniała na twarzy, zatrzepotała powiekami, po czym osunęła się na grunt.
Wtedy do Anny doszło, co się właśnie stało. Odrzuciła stojące na jej drodze krzesło i przypadła do przyjaciółki.
- To trucizna! Ona umiera!- wrzasnęła przerażona.
Dopiero teraz pozostali zerwali się z miejsc. Pierwszy przy niej był Galreth, lecz Anna nie dopuściła go do niej.
- Trzymaj się od niej z dala padalcu!- warknęła. Jakby na potwierdzenie jej gróźb Zmierzch i Podmuch warknęły ostrzegawczo. Julię jednak przepuściły. Za jej rozkazem Thorrvald przeniósł Iskrę do jej komnaty.

***
Anna chodziła w tą i z powrotem pod drzwiami. Miała zaczerwienione oczy. Towarzyszyły jej dwa leżące u wejścia wilkory, które nie spuszczały z niej oczu. Nieco dalej, w półcieniu stał Galreth.
Głośne kroki wyrwały elfkę z zamyślenia. Gdy uniosła głowę, ujrzała Menthusa. Był bardziej niż podenerwowany.
- Co się stało?- spytał drżącym głosem
Anna pokręciła głową bezradnie.
- Ja... nie mam pojęcia jak do tego doszło. Ktoś otruł Iskrę podczas obiadu- była załamana. Menthus również, lecz próbował to ukryć. Bezskutecznie.
- Kto mógł...- zaczął
- Czekaj! Przestała rzucać zaklęcia!- przerwała mu elfka.
Drzwi od izolatki uchyliły się i ukazała im się Julia. Miała poważną minę.
- Udało mi się ustabilizować pacjentkę, obecnie znajduje się w śpiączce- wyjaśniła czarodziejka- Musi w niej pozostać, jeśli ma przeżyć czas do wdrożenia terapii.
- Na co więc czekasz do ciężkiej cholery!- krzyknął Menthus, wyraźnie tracąc resztki opanowania. Uzdrowicielka spojrzała nań smutno.
- Trucizna, której użyto nie da rady po prostu uleczyć. Sama magia jest bezużyteczna. Ingerencja niesie ryzyko rozprzestrzenienia zatrucia. Będę musiała zastosować terapię mieszaną, ziołowo- magiczną. By to zrobić, będę potrzebowała szarotki krwawej. To kwiat, rzadko występujący.
- Znam tą roślinę- rzekła Zamieć, trącając pyskiem Annę- rośnie wysoko w górach. Nawet kozice tak wysoko się nie zapuszczają
- Polecę na Smaugu!- krzyknął Menthus. Anna pokręciła głową.
- Jak?! W taką pogodę? Poza tym nawet przy czystym niebie nie dojrzysz kwiatka z grzbietu smoka.
- A więc trzeba będzie zdobyć go tradycyjną metodą- stwierdził Galreth, odzywając się po raz pierwszy.
- Ty!- warknął Menthus na jego widok- To ty! Odrzuciła cię, i teraz mścisz się zdradziecki psie!
Smoczy mag chwycił zabójcę za poły szaty i przygwoździł go do muru.
- DOŚĆ!- krzyknęła Anna- W tej chwili liczy się każda chwila. Zbierz ludzi Menthusie, może któryś z zawodników zgodzi się pomóc. I weź Zamieć. Podmuch i Zmierzch staną na straży, na wypadek gdyby truciciel próbował dokończyć dzieła.
Smoczy mag puścił Druchii, lecz niechętnie.
- A co z tobą?- spytał
Anna odwróciła się. Jej oczy błyszczały niebezpiecznie.
- Zostanę i dowiem się, kto za tym stoi.


[Wiecie co wiedzieć trzeba, czeka nas wspinaczka. Nie załatwiajcie tego na łatwiznę, ma być ciekawie, a nie "oczy Smauga wypatrzą kwiatek ze 100 km #-o " Kto żyw, niech się szykuje do wyprawy. Tylko ubrać się ciepło :wink:
Macie kilka możliwości: wyprawić się z Menthusem w góry, pozostać i wraz z Anną (lub na własną rękę ) spróbować odkryć winowajcę.... lub przeszkodzić jednej bądź drugiej grupie :twisted: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Zadziwiające. Dotarliśmy kanałami do pomieszczenia przypominającego halę treningową zorganizowaną przez tego ożywieńca. Z tą różnicą, że przewyższała ją rozmiarami ponad dwukrotnie, a wyposażenie wyglądało jak nowe. Stałem z otwartą gębą i przyglądałem się jak Skąpiec biega i zapala pochodnie, coraz to nowe korytarze ukazywały się moim oczom. Przeszło trzy tuziny mężczyzn w wieku od dwudziestu, do pięćdziesięciu lat przetoczyło się wolno i ustawiło w pseudo szeregu. Jeden gadał z drugim, za cholerę nie wiedzieli czym jest dyscyplina. Spojrzałem na drewniane kukły do ćwiczeń. Może z nimi będą miec jakieś szanse.-pomyślałem. Grubas wysłał swoich wiernych pomocników do "magazynu". Wrócili jakieś pół godziny później pchając spory wózek, po brzegi wypchany osprzętem.
-Skąd tyle tego masz?- zapytałem. Skąpiec spojrzał na mnie cwaniackim wzrokiem i uśmiechnął się obnażając zżółkłe zęby.
-Zajmuje się przemytem, mam tego sporo więcej.
-To dobrze.- stwierdziłem, machnięciem dłoni wezwałem ich do siebie. Wszyscy zaczęli przebierać w koszu, a gdy zorientowali się, że wszystko jest takie samo, brali pierwszą rzecz z brzegu i odchodzili by się w nią ubrać. Zajęło im to dłuższą chwilę, większość nie miała pojęcia jak zakłada się nawet tak prymitywną zbroję. Co i raz musiałem podchodzić do którego z nich i podpowiadać. Wszyscy byli jednak zachwycenia nowym sprzętem. Był ciężki, ale i ciepły. Obrazek.
-Najpierw musicie nauczyć się w tym ruszać.- zacząłem mówić głosem starego wykładowcy.- Jeśli wasze ruchy nie będą płynne, każdy z was stanie się łatwym łupem dla przeciwnika.
-Wiesz ile to waży elfie?-krzyknął Oblech, chciał zaprotestować. Wydaje mi się, ze i bez pancerza trudno byłoby mu pokonać jakąkolwiek odległość. Nie odpowiedziałem mu, rzuciłem jedynie wymowne spojrzenie, po którym wszyscy biegali już wokół pomieszczenia. Mówiąc wszyscy mam też na myśli Skąpca i siebie. Jeśli chcesz wymagać od innych, wymagaj też od siebie. Prosta zasada, dzięki której można wiele zyskać w oczach innych.
Początkowo biegowi towarzyszył gwar rozmów, ten jednak szybko ustąpił miejsca ciężkim westchnięciom. Ku mojemu zaskoczeniu nie mieli, aż tak złej kondycji. Truchtaliśmy od jakiejś godziny, a jeszcze żaden z nich nie wymiękł. Nawet Skąpiec trzymał tempo. W końcu zatrzymałem się i wskazałem dłonią na urządzenia do ćwiczeń, przeprowadziłem szybką prezentację o nazwie "Jak to działa.". Z uśmiechem na gębie przyglądałem się ich ciężkiej pracy. Nie obijali się, ba czerpali z tego przyjemność. Sam ćwiczyłem strzelanie z łuku, szkoląc przy okazji kilkunastu z nich. Dziadek, który zapisał się jako pierwszy miał na imię Riees. Podszedł do mnie i wypuścił kilka celnych strzałów.
-Jesteś całkiem niezły.- skomentowałem.
-Jak na swój wiek.- powiedział krótko, milczał chwilę.- To dobrzy chłopcy.- zaczął.- Każdy z nich ma rodzinę i dzieci, lub kogoś na kim mu zależy.
-Do czego dążysz?- zaciekawił mnie.
-Nie uczyńcie z nas mięsa. Wyszkól ich na porządnych żołnierzy,a wiele na tym zyskasz.
-Wiem o tym Riees.- przytaknąłem mu, po czym poprawiłem postawę jednego z młodszych przedstawicieli tej hałastry. Mówili na niego Kaczor. Oblech przyglądał się mi z daleka po czym wykonał rzut nożem. Trafił w sam środek tarczy. Riees spojrzał na niego.
-Chłopcze, całkiem nieźle.
-A ty co potrafisz dziadku?-warknął, dobył broni i wolnym krokiem ruszył w naszą stronę. Skąpiec chciał zapobiec walce, lecz ja mu nie pozwoliłem. Staruszek stał i patrzył jak jego przeciwnik się rozpędza. Gdy ten był na długość miecza od niego, cofnął się o krok. Wykonał zgrabny unik i uderzeniem rękojeści w brzuch powalił Oblecha na ziemię. Wszyscy zaprzestali ćwiczeń i zebrali się wokół leżącego mężczyzny. Wybuchli śmiechem i zaczęli bić brawo. Riees ukłonił się.
-Mamy problem bracie.- głos Zamieci rozbrzmiał w mojej głowie. Jej ton był spokojny, ale wiedziałem, że musiało się stać coś poważnego. Nigdy nie wzywała mnie, jeśli nie byłem rzeczywiście potrzebny.
-Co się dzieje?- Skąpiec spojrzał na mnie swoimi wielkim oczami. Nie odpowiedziałem mu.
-Słuchajcie mnie!- zwróciłem się do tłumu.- Jak widzicie dziadek może was wiele nauczyć. Dziś on poprowadzi trening. Będziecie ćwiczyć tak długo, aż padniecie na pysk ze zmęczenie. Gdy wrócę, chcę widzieć postępy. Macie sprawić mi trudność w walce.- przytaknęli mi, a Riees uśmiechnął się. Coś błysnęło w jego oczach. Wydaję mi się, że czeka ich dość ciężka przeprawa.- Gdy uzna, że już koniec zgłoście się do Skąpca po pierwszą tygodniówkę. Jutro macie stawić się tu o świcie. Do momentu mojego powrotu zastępuje mnie Dziadek.- zwróciłem się do niego.- Odpowiadasz przed Skąpcem i mną. Jego głos jest moim głosem.

Jeden z bliższych pomocników grubasa imieniem Blizna, zaprowadził mnie tunelami do zamku. Otworzył ukryte wejście i momentalnie je za mną zatrzasnął. Byłem na korytarzu Cytadeli. Szybko przemierzyłem go i w mgnieniu oka znalazłem się w miejscu z którego dobiegała do mnie aura Anny i reszty mojej watahy. Wszedłem do środka. Zbieranina. Julia, Anna, Zamieć, Podmuch... Menthus i Galreth. W jednym pomieszczeniu? Sprawa jest poważna.
Wysłuchałem ich opowieści.
-Otruta powiadacie?- rzuciłem, podszedłem do Anny i mocno ją uściskałem. Była nie tyle przerażona, co wściekła.- Też znam tą roślinę.- spojrzałem na Menthusa.- zbierz tylu ludzi ilu zdołasz. Skoro chcesz zostać,- zwróciłem się do Anny.- przyślę Ci kilku moich ludzi.
-Twoich ludzi?
-Dłuższa historia.- odpowiedziałem krótko.- Kilku zna się na rzeczy. Myślę, ze dodatkowa obstawa Ci nie zaszkodzi.
-Bardziej martwiłabym się o tego, kto to zrobił.- wyszeptała.- Będzie płonął godzinami.
Zapanowała niezręczna cisza. Okrucieństwo w głosie Anny było tak zaakcentowane, że Menthus nieco się uspokoił. Wiedział, że winowajca będzie błagał o śmierć po kilku pierwszych minutach "opieki" Anny. Ale sam chciał też dołożyć swoje dwa grosze.
-Nie ma czasu.- wtrąciła Julia.- Liczy się każda sekunda.

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Wielki Mistrz Wiedzy Tajemnej z zaciekawieniem czytał list.
A więc Arenę kazał zorganizować ktoś z czwórki... Umarły jest wykonawcą ich woli... A na Spiżową Cytadele maszerują oddziały z Imperium... Źle bardzo źle...
Szybkim niedbałym pismem zaczął kreślić list.

Karl-Franzie Imperatorze
Jako twój przyjaciel, prosiłbym cię o wyświadczenie mi przysługi. Wiem iż z Midennhaim na Spiżową Cytadele mają zamiar ruszyć legiony białego wilka. Sama Arena jest straszliwym miejscem podporządkowanym kultom chaosu. Przebywa tam jednak mój wysłannik i szpieg. Dowiedziałem się od niego informacji które mogą zmienić bieg historii. Uniżenie proszę o wstrzymanie się z atakiem (do czasu, ziarno chaosu trzeba wyplenić!) przez parę miesięcy. Przez ten czas mogę zdobyć jeszcze setki informacji o tym co planują zwierzchnicy woli czwórki. Wszelkimi informacjami jakie pozyskam podzielę się z tobą. Proszę o pozytywne rozpatrzenie mojej prośby;
Teclis z Averloren.


Przekazał list znanemu dyplomacie: Varalerowi z Saphery. Ten postara się go dostarczyć jak najszybciej... Oby zdążył. Teraz pozostawała jeszcze jedna kwestia, jeśli dojdzie do ataku na Spiżową Cytadelę, lepiej mieć tam większy garnizon...
-Przyślijcie mi tu Averiusa Adepta Ostrzy!-krzyknął do sługi.
Po chwili pojawił się wywołany.
-Witaj Wielki Mistrzu Wiedzy Tajemnej, Lordzie...
-Nie miel językiem, nie ma czasu do stracenia! Iskra wraz ze swoim mistrzem potrzebują twojej pomocy, udasz się do twierdzy w Imperialnych górach w której rozgrywa się straszliwy Turniej zwany Areną Śmierci, udzielisz im każdego wparcia jakiego będą potrzebować i w razie czego pomożesz w ewakuacji ich z tego miejsca. Czy rozkaz jest jasny?
-Tak Wielki Mistrzu Wiedzy Tajemne.
-Ruszaj więc!

-Potrzebna mi pomoc!-krzyknął Menthus wchodząc do sali biesiadnej w której zgromadzona była większość zawodników.-Kto znajdzie w sobie na tyle odwagi aby ruszyć w góry i pomóc mi odnaleźć ziele które pomoże odtruć Iskre?
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Galreth nawet nie wiedział kiedy zaczął śledzić Karlota. Po prostu wyszedł z korytarza tuż przed nim i nawet go nie zauważył, a elf zadbał by go nie usłyszał. Wojownik ani razu się nie odwrócił, więc nawet nie musiał się ukrywać, wystarczyło, że szedł cicho jak to często czynił na misjach. W gruncie rzeczy nie miał nic do roboty. Ruerl i Ithiriel nie żyli. Mógł tylko czekać na swoją walkę, więc postanowił się zabawić w szpiega. Kharlot zniknął za drzwiami. "Mogę poświęcić kilka minut, może to jeden z takich co gadają do siebie..." Nie usłyszał nic co by go zaciekawiło. Jakoś nie wierzył, by jeden człowiek mógł sprawić, by... jak to było? Elfy, południowcy, szczury, wojownicy bogów, wszyscy oni.... upadną. Puste pogróżki, ale w Naggaroth nauczył się, że nieważne jakie informacje, jeśli ukrywane przed innymi, nabierały na wartości. Jeszcze nie znał tej wartości, ale być może kiedyś nadejdzie dzień wypłaty. "Dokładnie jak za każdą misję" - Pomyślał uśmiechając się.

Razem z reszta jadł obiad w sali jadalnej. Do tej pory nie mógł się przyzwyczaić, że je w takiej dużej grupie, do tego najdziwniejszej zbieraninie jaka kiedykolwiek widział. To była duża odmiana w stosunku do jego życia samotnika. Odmiana w kuchni jaką wprowadził Norsmen nawet przypadła mu do gustu. Dla tych barbarzyńców praktycznie wszyscy byli południowcami, ale Naggaroth było również zimną krainą i sam czuł się mieszkańcem północy. Przyglądał się czasami Iskrze jak szczebiocze z tą Anną, która ostatecznie również okazała się być elfką. Dlatego od razu zauważył jak pada na podłogę i wypuszcza swój kubek. Prędkość płynąca z obręczy, którą zdążył już opanować, pozwoliła mu natychmiast do niej dotrzeć. Jednak oczywiście zatrzymała go ta głupia suka.
- Trzymaj się od niej z dala padalcu!- warknęła. Jakby na potwierdzenie jej gróźb Zmierzch i Podmuch warknęły ostrzegawczo. "No tak jeszcze te wilki. Słowo daję, dobrze by było gdyby Vahanian przegrał swój pojedynek..." Jeden z Norsów zaniósł ją do jej komnaty, a on mógł tylko patrzeć i iść za resztą z tyłu.

Drzwi od izolatki uchyliły się i ukazała im się Julia. Miała poważną minę.
- Udało mi się ustabilizować pacjentkę, obecnie znajduje się w śpiączce- wyjaśniła czarodziejka- Musi w niej pozostać, jeśli ma przeżyć czas do wdrożenia terapii.
- Na co więc czekasz do ciężkiej cholery!- krzyknął Menthus, wyraźnie tracąc resztki opanowania. Uzdrowicielka spojrzała nań smutno.
- Trucizna, której użyto nie da rady po prostu uleczyć. Sama magia jest bezużyteczna. Ingerencja niesie ryzyko rozprzestrzenienia zatrucia. Będę musiała zastosować terapię mieszaną, ziołowo- magiczną. By to zrobić, będę potrzebowała szarotki krwawej. To kwiat, rzadko występujący.
- Znam tą roślinę- rzekła Zamieć, trącając pyskiem Annę- rośnie wysoko w górach. Nawet kozice tak wysoko się nie zapuszczają
- Polecę na Smaugu!- krzyknął Menthus. Anna pokręciła głową.
- Jak?! W taką pogodę? Poza tym nawet przy czystym niebie nie dojrzysz kwiatka z grzbietu smoka.
- A więc trzeba będzie zdobyć go tradycyjną metodą- stwierdził Galreth, odzywając się po raz pierwszy.
- Ty!- warknął Menthus na jego widok- To ty! Odrzuciła cię, i teraz mścisz się zdradziecki psie!
Smoczy mag chwycił zabójcę za poły szaty i przygwoździł go do muru.
- DOŚĆ!- krzyknęła Anna- W tej chwili liczy się każda chwila. Zbierz ludzi Menthusie, może któryś z zawodników zgodzi się pomóc. I weź Zamieć. Podmuch i Zmierzch staną na straży, na wypadek gdyby truciciel próbował dokończyć dzieła.
Smoczy mag puścił Druchii, lecz niechętnie.
- A co z tobą?- spytał
Anna odwróciła się. Jej oczy błyszczały niebezpiecznie.
- Zostanę i dowiem się, kto za tym stoi.
-Potrzebna mi pomoc!-krzyknął Menthus wchodząc do sali biesiadnej w której zgromadzona była większość zawodników.-Kto znajdzie w sobie na tyle odwagi aby ruszyć w góry i pomóc mi odnaleźć ziele które pomoże odtruć Iskrę?
Jedno spojrzenie w oczy smoczego maga i od razu pokręcił głową. Galreth nawet nie próbował strzępić języka. Mógłby sam próbować iść za grupą, ale jakoś nie uśmiechała mu się wizja samotnej podróży po najwyższych górach. "Dobra zobaczymy czy Anna potrafi myśleć trzeźwo. Jeśli odrzuci pomoc adepta Khaina w śledztwie pośród cieni zamku, to się chyba załamię" Bez słowa wyszedł z pokoju. Wiedział co sobie pomyślą, że mu nie zależy. Jednak nie miał zamiaru próbować kogokolwiek przekonywać co do swojej użyteczności przy Menthusie. I tak, by go zakrzyczał...
Obrazek

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

- Ej ty tam, koksie, podejdź ! Będziesz asekurował. Gotów ? No to jedziemy... RrraaRRAGH !
Drugni, cały czerwony na twarzy, leżał właśnie na prowizoryczniej ławeczce i systematycznie podnosił i opuszczał sztangę. Trudno było zgadnąć jej obciążenie, bowiem po obu stronach gryfu przytwierdzone były dwa niesymetrycznie kawały bliżej niezidentyfikowanego metalu, najwyraźniej pozbijanego razem po szybkości przez miejscowych kult(ur)ystów amatorów. W każdym razie, było to cholernie ciężkie. Stojący przy pakującym krasnoludzie potężnie umięśniony heretyk nie mógł się nadziwić jego kondycji fizycznej. Owszem, wyglądał na raczej dobrze zbudowanego (chociaż jego bezgraniczna miłość o piwa zaczęła się uwydatniać), ale nigdy nie podejrzewałby go o posiadanie takiej krzepy.
- RAAARGH ! - Dawi ryknął po czterdziestym siódmym powtórzeniu i odrzucił sztangę na bok. Potem wstał, starł pot z czoła i zaczął napinać mięśnie.
- SIŁA ! - Warknął, prężąc wytatuowane bicepsy - Od razu czuję się twardziejszy ! Fajna ta wasza siłka. Że też nikt u nas w twierdzy nie wpadł na taki pomysł... A nie zaraz, przecież większość z nas albo pracuje w kopalniach, albo kuje topory. To wy, ludzie, musie sztucznie budować muskulaturę, zamiast wziąć się do jakieś męskiej roboty !
Napakowany kultysta nie przejął się reprymendą. Zamiast tego wziął miotłę i zaczął zamiatać resztki sprzętu rozwalonego przez Ulfarra i Olfarra.
- No dobra, idę coś zjeść ! - Krasnolud rzucił do heretyka - Wiesz jak to się mówi... Najpierw masa, a potem masa !
Rechocząc ze swego przedniego żartu, Drugni udał się do sali biesiadnej. Zbliżała się godzina obiadu, a jak wiadomo Turo nie znosił spóźnialskich. Albo przychodziło się na czas, albo nie jadło się wcale.
Gdy wkroczył do jadalni, większość zawodników już zajęła swe miejsca. Dawi zauważył, że z posiłku na posiłek atmosfera robiła się coraz bardziej rodzinna. Uczestnicy Areny rozmawiali ze sobą, opowiadali dowcipy, dzielili się swymi obawami i spostrzeżeniami. Było to o tyle zabawne, że przecież większość z tych (nie)ludzi wymorduje się nawzajem w nadchodzących rundach turnieju.
Najwyraźniej jeszcze nikt o tym nie myślał i wszyscy cieszyli się wspólnym towarzystwem.
Drugni zajął swoje zwyczajowe miejsce obok Farlina. Pozdrowiwszy niziołka skinięciem głowy, nalał sobie cały kufel piwa i zabrał się do żarcia.
Sądząc po raczej niepokojących głosach dochodzących z kuchni, Turo rządził kucharzami żelazną ręką i nie tolerował ani, sprzeciwu ani kulinarnej fuszerki. Dzięki temu właśnie wszystkie dania podawane na obiedzie były najwyższej jakości. To znaczy, zdaniem innych biesiadników. Tak się bowiem składa, że smak i kulinarny gust Drugniego były mocno przytępione przez lata podróżowania po pustkowiach i bezdrożach, gdzie często jedynym posiłkiem były korzonki popite wodą z kałuży. Teraz Zabójca nauczył się doceniać każdą żywność, bez względu na jej wykwintność.
Po kilkunastu minutach stół został ogołocony z większości głównych dań i towarzystwo wzięło się za wypijanie antałków z piwem i butelek z winem. Drugni raczył się ciemnym Ale z południa Imperium, które, chociaż nie sięgało do pięt jego krasnoludzkim odpowiednikom, było wcale niezłe. Po chwili obudził się w nim duch kawalarza i począł rzucać na lewo i prawo wybitnymi kawałami.
Właśnie opowiadał Olfarowi przedni dowcip o dwóch elfkach i pucharze, kiedy nagle wydarzyło się coś zgoła nieoczekiwanego. Iskra, ta dziunia co łaziła za Menthusem, wypuściła puchar z rąk, złapała się na gardło i cała sina padła pod stół.
Drugniemu na ten widok przypomniała się pewna anegdotka o królu Dezmodzie, ale postanowił nie przytaczać jej w tej chwili. Niektórzy mogliby uznać to za drobny nietakt.
Jak łatwo się było domyślić, po chwili na sali wybuchł chaos. Szybko ustalono, że młodą elfkę otruto, co zaraz wywołało całą serię podejrzeń i niewypowiedzianych oskarżeń. Po kilkunastu kolejnych sekundach zamieszania wyniesiono nieprzytomną poszkodowaną. Zabójca zauważył, że to już drugi raz z rzędu kiedy to wynoszą kogoś z obiadu.
Po tym wydarzeniu atmosfera zrobiła się cokolwiek ciężka.

***

Drugni grzał się przy palenisku, popijając z gwinta jakieś wytrawne wino z Mousillon. Obok, merdając włochatymi stopami, siedział Farlin, trzymając potężny kufel na brzuchu. Od chwili feralnego wypadku z Iskrą minęło pół godziny. Od tamtej pory nikt nie opuścił sali biesiadnej. Niektórzy nie mieli nic innego do roboty, a inni czekali na wieści dotyczące stanu nieszczęsnej elfki.
- Czemu do cholery ktokolwiek miałby otruwać Iskrę ? - Zapytał Farlin, biorąc potężny łyk Ale.
- No jak to czemu ? - Zdziwił się krasnolud - Bo jest elfką ! To powód sam w sobie ! Długouchy zawsze parają się plugawą konspiracją i potem kończą z trucizną w kielichu. Na pewno coś knuła do spółki ze swoim mistrzem. Swoją drogą, Turo pewnie dostanie srogi opierdol za podanie gościom niesprawdzonego wina. Chociaż z drugiej strony, wszystkie butelki były zapieczętowane i nie było mowy o pozrywaniu laków i założeniu ich z powrotem tak, żeby nikt tego nie zauważył.
- Może kultyści po prostu trzymali butelkę zatrutego wina ot, tak, na wszelki wypadek ? I któryś z nich niechcący podał ją na stół ? - Zasugerował włamyhobbit.
- To całkiem prawdopodobne - Zgodził się Drugni - Ale i tak sądzę że polecą głowy. Niezależnie od intencji ewentualnego truciciela.
Po krótkiej chwili do sali wpadł Menthus. Zabójca aż wzdrygnął się na widok rozpaczy wymalowanej na jego zmęczonym obliczu.
- Potrzebna mi pomoc! Kto znajdzie w sobie na tyle odwagi aby ruszyć w góry i pomóc mi odnaleźć ziele które pomoże odtruć Iskrę? - Zapytał Elfi mag, panując nad drżeniem głosu.
Drugni i Farlin spojrzeli po sobie.
Zabójca gardził wszelkimi długouchami i miał głęboko gdzieś czy Iskra przeżyje, czy nie. A mimo wszytko miał zamiar pomóc załamanemu Menthusowi. Głównie dlatego, że Asur obiecywał wyprawę w góry, a Drugniemu nudziło się jak nigdy w życiu.
- Masz mój topór ! - Zakrzyknął nieoczekiwanie, po czym dopił butelkę wina i cisnął naczynie w ogień.
Menthus patrzył się na niego z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami.
- Tylko weź mi skołuj jakieś futro czy coś - Zabójca w stał ze stołka i podszedł do Smoczego Maga - Na dworze jest cholernie zimno...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Rozmowę z Drugnim przerwało wejście Methusa. Krzyczał coś o wyprawie w góry i szukaniu kwiatów
- Masz mój topór!!! Krzyknął Drugni
Hobbit podniósł się, i krzyknął.
- Masz moją procę!!!!

Manthus spojrzał na niego z politowaniem.
- Eeeeee... Dziękuję ci chłopcze.

Po woli na sali zbierała się ekipa, która miała się zapuścić na tereny orków, zwierzoludzi, smoków i Sigmar wie jeszcze czego.

Hobbit poszedł się przygotować, ciepły sweter, futrzane buty i płaszcz do tego rękawiczki i Kislewska Papacha.
Wziął ze sobą tylko jeden miecz, żeby się zbytnio nie obciążać. Do tego doszła torba z bombami i proca.
Malec zastanawiał się jak Drugni będzie się wspinał z tym wielkim toporem. Jednak teraz go bardziej obchodziło, co będą jedli i pili w tej dziczy??

Farlin udał się do kuchni. Wszedł do środka dziarskim krokiem i krzyknął.
- Turo!!!! Potrzeba nam zapasów na wyprawę w góry!!!!!
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Galreth wyszedł z kwatery i nie tracąc czasu poszedł po swój sprzęt. Tym razem zabrał ze sobą płynny ogień, może się nadarzyć potrzeba a odrobinę ognia. Zakładał, że jeśli będzie musiał się gdzieś zakraść to raczej sam. Wątpił, by udało mu się kogokolwiek podejść i to z brzemienną elfką. Dlatego o płomień będzie musiał w razie czego sam zadbać. Zebrał całą resztę i wyszedł szybko. Przyczaił się w koncie korytarza i czekał. Nie trwało to długo gdy jednocześnie wyszedł Manthus i Vahanian. Zaraz potem Anna udała się do swojej kwatery razem z całą watahą. Podążył za nią, ale zaczekał chwilę, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Zapukał.
- Proszę. - Odezwał się głos ze środka. Otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia. Niezadowolenie...nie...obrzydzenie szybko odmalowało się na twarzy Anny. "Ha, ciekawe co takiego jej uczyniłem" Wilki zawarczały, ale tego się spodziewał. Głęboko wierzył, a raczej miał nadzieję, że nie skończy jako przekąska.
- Przejdę do rzeczy jeśli pozwolisz, to z korzyścią dla nas obojga a dla ciebie w szczególności, szybciej zniknę ci z oczu. - Z ciszy wnioskował, że takie rozwiązanie jej pasowało. - Wbrew temu co prawdopodobnie sobie myślicie, chcę pomóc. Tyle, że smoczy mag nigdy mnie nie dopuści do swojej wyprawy... - powiedział z zażenowaniem. - Dlatego oferuję swoje usługi w znalezieniu winowajcy. Nie chcę się sprzeczać ani strzępić języka po próżnicy, dlatego od razu powiem, że możesz spokojnie całkowicie dowodzić śledztwem. Po prostu jeśli będziesz potrzebowała się gdzieś zakraść, albo do czegokolwiek innego, będę czekał na polecenie.
Taka sytuacja, by mu całkowicie pasowała. W końcu to robił przez ostatnie prawie tysiąc lat. Zlecenie, które mógł wykonać tylko profesjonalny zabójca, cel, koniec zlecenia. Miał tylko nadzieję, że przedstawił sprawę jasno i sensownie, a Anna zachowa się rozsądnie. W końcu odpowiedziała.
Obrazek

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-O! Jesteście wreszcie!- wykrzyknął Norsmen widząc zbliżającego się Saito w towarzystwie Reinera (;)) i mnicha ,który zakrywając twarz wręcz sunął po ziemi za roninem.
Saito skinął głową i mruknął -Już nie będziecie potrzebni.Dziękuję wam.-
Wojownik północy uśmiechnął się i wykrzyknął radośnie -I chwała bogom! A właśnie! Kręcił się tu jakiś kultysta i coś kombinował! Rzucał się to dla pewności odrąbaliśmy mu łeb! Trzymajcie się!- pożegnał się i nie czekając zwinął kuchnię polową ,po czym udał się ze swym towarzyszem do wyjścia z kwater.
Saito spojrzał wymownie na Reinera ,aby ten otworzył drzwi. Łowca czarownic po chwili domyślił się o co chodzi i mruknął pod nosem -Zgubiłem klucz podczas walki...-
Samuraj pokręcił głową ,po czym poszukał klucza jedną ręką ,gdyż w drugiej trzymał żelazny symbol młota. Znalazł go i czym prędzej otworzył drzwi. Nippończyk popchnął mnicha do środka. Ten padł na posadzkę ,osłabiony ,ranny ,jakby inna osoba niż ta ,która przed chwilą wyrżnęła kilkudziesięciu kultystów i zaszlachtowała bestię. Widząc nieprzytomnego Magnusa ,mnich czym prędzej rozpoczął prace.
Reiner nagle zatrzymał się przed drzwiami. Spojrzał swym błękitnym ślepiem do środka ,po czym powoli zrobił krok naprzód. Jego ręce dziwnie zadrżały ,gdy przekroczył próg.
-Coś nie tak?- zapytał szybko Kenada obserwując łowcę czarownic. Ten zrobił kolejny krok i po całym ciele przeszły go dreszcze.
-Wszystko... wszystko w porządku oczywiście...- odparł zdenerwowanym głosem.
Nagle coś huknęło i wirniki zaczęły pracować. Samuraj odwrócił swój wzrok odruchowo kładąc dłoń na rękojeści Zabójcy Oni.
-Argh... regulować... przygotować proceduhre...arghf... powinność...pokuta...- przerzedzał przez zmasakrowaną twarz mnich. Gwałtownymi ruchami rzucał się on na urządzenia na żelaznym krześle płynnie przeciągając wajchy i uderzając w odpowiednie żelazne przyciski. -Tłok dwunasthry...- szepnął i pociągnął oburacz wajchę ,po czym natychmiast znad pleców Magnus uleciała para ,a mnich rzucił się gwałtownie na posadzkę przed Wielkim Inkwizytorem i uderzał nerwowo o ziemię pięścią -Tłoki pracują... argh... pracują...pracują...- wymemłał ,po czym chwycił długą szklaną rurkę prowadzącą od siedzenia i podczepił ją w żelazną klatkę piersiową starego łowcy ,podczas czego uderzył pięścią w jakiś przycisk ,przez rurkę natychmiast popłynęła czerwono-czarna ciecz. Następnie zakapturzony mężczyzna pociągnął kolejną wajchę mrucząc coś niezrozumiale i w kilku szklanych fiolkach umieszczonych przy oparciach nagle zaczęły bulgotać ciecze.
-Proces... procedura... program...argh!- wykrzyknął i uderzył głową o posadzkę.
-PROCES! PROGRAM!!! ARGH!- warknął ,gdy ssytem zaczął szybko pracować ,a para coraj szybciej opuszczała maszynę. Nagle krzesło zaczęło się lekko trząść i ze wszystkich tłomów buchnęły chmury pary ,rozchodząc się po całym pomieszczeniu. Saito odskoczył w tył i zasłonił oczy ręką ,podczas ,gdy Reiner stał niewzruszenie wpatrując się niebieskim ślepiem w maszynerię. Wszystkie wirniki i mechanizmy głośno pracowały ,gdy na dworze słychać było grzmoty.
Nagle wszystko ustało. Wśród ciszy unosił się jedynie cichy mamrot litani do Młotodzierżcy. Zakapturzony mnich odmawiał słowa Świętej Księgi bijąc głową w posadzkę. Nippończyk w końcu przejrzał mgłę i podszedł do żelaznego krzesła. Inkwizytor nadal siedział tam jak przedtem.
Jednak nagle coś się poruszyło ,a dokładnie jego brew. Zadrżała ,po czy gwałtownie otworzył oczy.
-Witam ,panie Magnus. Wrócił pan...- rzekł Saito.
Von Bittenberg poruszył powoli głową ,a następnie rękoma ,potem przyszedł czas na nogi... nogę...
-Gdzie moja noga ,panie Saito?- zapytał chrypowatym głosem.
Kenada wyprostował się i odparł -Niestety gdzieś... zaginęła...-
-Co? Oj.... będzie wpierdol...- warknął inkwizytor -Dajcie mi czegoś do picia...-
Reiner chwycił butelkę wody leżącą na stole po czym podszedł do mistrza. -O! Wróciłeś z wakacji... czyżby ten wojownik cię przyprowadził za rączkę?- zakpił stary łowca do swego ucznia. Ten nic nie powiedział i po oddaniu napoju zrobił krok w tył. Wieki inkwiyztor wlał w siebie prawie całą zawartość ,po czym odstawił butelkę -Ach! Niech no dorwę tego żartownisia co naprzeciw mnie wystawił hordę szczurów... gdybym wiedział ,że można wystawiać armię szczuroogrów... ten szczur na pewno szczezł?-
Saito kiwnął głową. -Dobrze...- po chwili do ucha inkwizytora dotarły słowa litanii. Odwrócił on głowę i ujrzał płaszczącego się mnicha.
-Ty psie...- warknął przez zęby Magnus -Jak śmiałeś...-
Zakapturozny mężczyzna nie odpowiedział. -Reiner! Przykuj go do klęcznika!-
Łowca czarownic nie wiedział co ma zrobić i podszeł jedynie do mnicha ,Von Bittenberg wrzasnął -Na co czekasz! Weż te chędożone kajdany i przykuj dobrze tego grzesznika!- kiedy poparozny inkwizytor zajął się niepewnie poleceniem ,Magnus znów odwóicł się w stronę ronina.
-Niech pan wybaczy... czy stało się coś podczas mojej nieobecności?-
Samuraj kiwnął głową i odparł -Oszem...- po czym opowiedział historię z masakrą podczas rytuału.
-Tak się kończy przyzywanie demonów!- skwitował łowca.
Saito kontynuował -Żółty ARba został... zlikwidowany w tragicznym wypadku...anomalia na niebie się nasilają...do tego coś się dzieje... Norsmeni mówiRi ,że do zamku zbliża się armia eRektora Todbringera...-
Inkwizytor niedowierzając warknął -CO?! Wysłał pan list z biurka?! Ile mnie nie było?-
-Ekhm... około doby...- odpowiedział Saito -Jednak krążą pRotki ,że ktoś z zamku zawiadomił waszego generała...-
Magnus oparł się i zdenerwowany rzekł -No to prawdopodobnie po Arenie... czy ktoś z tych łotró ma zamiar temu zapobiec? Czy łudzą się na wygraną ,jak pan sądzi?-
-Ponoć... eRf Menthus ,Smoczy Mag z URthuanu... zapowiadał ,że ich ambasady podejmą dypRomacje ,aRe coś mi w tym nie pasuje...-
-HA!- wykrzyknął Magnus -I dobrze panu coś w tym śmierdzi! Już widzę jak Boris Todbringer! Pogromca Drakwaldu! Zmora zmierzoludzi i reszty gówna z puszczy drży przed elfią dyplomacją! Osobiście sobie cenię tego hrabiego jako patriotę ,ale uwierz mi ,panie Saito ,że ten człowiek wykłucałby sie z samym Sigmarem na temat decyzji taktycznych! Oj chciałbym widzieć jego reakcję jak dostanie polecenie ze stoclicy... ten charakternik sobie nie daruje...-
Samuraj uśmiechnął się lekko i rzekł spokojnie -Panie Magnus... oboje dobrze wiemy ,że może pan poruszyć pewne kręgi... i proszę nie udawać przede mną ,że jest pan w stanie teraz zakończyć śledztwo...- Inkwizytor odpowiedział lekkim uśmiechem na ponurej twarzy po czym mruknął do Reinera -Podaj mi kartkę papieru i coś do pisania... No ruszaj się chłopcze!-
Inkwizytor chwycił pióro zamoczone w atramencie i zaczął pisać list. Kiedy skończył schował go do koperty ,którą zaplombował ,jednak tym razem pieczęci nie odcisnął swym sygnetem ,ale odebrał od Saito jego żelazny młot i przycisnął go do preparatu ,zostawiając odibte misterne napisy i symbole. Następnie napisał na niej "Do rąk własnych jego ekscelencji Wielkiego Teogonisty Volkmara". -Weź to ,Reiner... i przyczep do nogi tego ptaszka co siedzi na oknie...-
Łowca czarownic chwycił list i wykonał polecenie.
-Dobrze ,panie Saito... teraz czekać tylko na przybycie naszego drogiego Todbringera...- mruknął Magnus złowrogo się uśmiechając.


[Widzę ,że coraz więcej osób zaczyna sobie formować jednostki... moje też idą... z Todbringerem :mrgreen: ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Kordelas, słusznie, tego oczekiwałem po Twojej postaci. :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ