ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
[Poszła PM-ka w celu ustalenia szczegółów]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Galreth już nie wiedział co myśleć. Najpierw się zdziwił, ale musiał odrzucić Kharlota jako podejrzanego. W końcu pomógł uratować elfkę. Potem dowiedział się, że nie z własnej woli. To przynajmniej było bardziej zrozumiałe i nie wywracało świata do góry nogami, jak teoria o żyjącej Ithiriel. Nie pomogło to jednak w rozwiązaniu zagadki. Zabójca był tak ostatnio zajęty, że zaskoczyły go dzwony. "Zawsze to miło kiedy wyczekiwany moment, nadchodzi niespodziewanie." Za parę chwil miał umrzeć jego konkurent i zobaczy jak Kaneda radzi sobie ze stylem Druchii. Galreth rozsiadł się na luźniejszych niż zwykle trybunach. To przypomniało mu o wyprawie i o Iskrze. Cała walkę spędził ciesząc się z każdego dobrego ruchu ronina, przeklinając w momentach przewagi Kheltosa i martwiąc się o elfkę. Do końca nie tracił wiary w Nippończyka i pozwolił sobie na okrzyk radości, kiedy Zabójca Oni przebił swojego adwersarza. Praktycznie od razu jak tylko wyszedł z areny, zauważył poruszenie. Wyglądało na to, że zamek szykował się do bitwy, o której w ogóle nie miał pojęcia. Czyżby tak wiele się wydarzyło w trakcie jego śledztwa. Normalnie miałby gdzieś życie kultystów, ale nawet nie wiedział czy tym razem ich losy się nie splotły. Jeśli ktoś miał go oświecić co do przyszłości twierdzy i jej obrony, to tylko Bjarn, więc czym prędzej ruszył go szukać.
- JA CHCĘ JESZCZE RAZ ! - Drugni, wciąż nabuzowany adrenaliną po walce z Yeti i karkołomnym zjeździe z gór, wyskoczył z sań na twardy bruk Spiżowej Cytadeli. Zaraz po nim wysiadł Menthus, cały zielony na twarzy i Farlin, nadal rozglądający się wokół nieobecnym wzrokiem.
Zabójca zatarł czerwone od mrozu dłonie i już miał zamiar udać się do wielkiej sali po garniec grzanego piwa, gdy zauważył pewną subtelną zmianę w zachowaniu mieszkańców cytadeli. Mianowicie, wszyscy biegali w kółko niosąc bojowy ekwipunek, pociski do wszelkiej maści broni miotanej i beczki ze smołą. Ci wyżsi rangą wykrzykiwali rozkazy zachrypniętym głosem i opieprzali tych, którzy ociągali się z ich wykonywaniem. Co więcej, Norsmeni pod wodzą jego rodaka montowali coś, co z grubsza mogło przypominać mocno niedorozwinięty trebuszet. Drugni w mig skojarzył wszystkie fakty i doszedł do konkluzji, w którą mimo wszystko nie chciał uwierzyć.
- Niemożliwe... - Wymamrotał, po czym podbiegł do najbliższego kultysty, który przyglądał się budowie maszyny oblężniczej wsparty o halabardę z czarnego żelaza.
- Ej, korniszonie ! - Zagadał Dawi do heretyka. Ten, spojrzawszy w dół, aż poskoczył z wrażenia. Zabójca, który nie stronił od epickich libacji i brutalnych bitew, zdążył sobie zapracować na rozpoznawalność wśród nieszczęsnych człeczyn pozostałych w twierdzy.
- Tak ? - Zapytał z pewną dozą niepewności w głosie.
- Co tu się odpierdala ? - Krasnolud przeszedł do sedna.
- To "pan" nie wie ? Elektor Middenlandu idzie na nas z całą armią ! Wszyscy szykujemy się do bitwy !
Drugni nieznacznie uniósł brwi.
- Z całą armią ?
- No, tak twierdzi Gruby Roger, który mieszkał w Middenheim zanim wstąpił do kultu. Mówi, że gdy Todbringer idzie na wojnę, zabiera ze sobą milion żołnierzy i setkę czołgów parowych ! Chociaż nie jestem taki pewien, czy można mu ufać... Jak był mały, ojciec niechcący wrzucił go do studni i od tamtego czasu lubi sobie podkolorować swoje opowieści.
Zamyślony Zabójca pogładził swoją zmierzwioną brodę. Kultysta zaś kontynuował.
- Mówią, że nie dotrwamy do świtu... Wojska Elektora wyrżną nas wszystkich i z Fortecy nie ostanie się kamień na kamieniu. Wszyscy twierdzą, że zagłada jest nieunikniona...
Drugni w końcu podniósł wzrok i spojrzał na kultystę. Przez chwilę patrzył mu w oczy, po czym, ku jego przerażeniu, jego brodate oblicze rozpromieniło się w psychopatycznym uśmiechu.
- Chwała ! - Warknął nadal szczerząc żółte zęby, po czym obrócił się na pięcie i odszedł.
W biesiadnej sali atmosfera była raczej ponura. Kultyści, którzy akuratnie nie mieli nic do roboty, zasiedli przy długim stole i popijali piwo z glinianych kubków. Nikt się nie odzywał.
Nagle wielkie drzwi prowadzące na zewnątrz otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wszedł upiornie uśmiechnięty krasnoludzki Zabójca. Wyglądał na raczej zmaltretowanego. Czerwony irokez oklapł po wielokrotnym wytarzaniu w śniegu. Futro, które nosił na sobie, zamarzło niemalże na kość i było twarde jak skała. Pod jego okiem zaś wykwitł wielki, fioletowy siniak, pamiątka po ciosie Yetiego.
A mimo to się uśmiechał.
- Co tam, człeczyny ? - Zagadał wesoło, wrzucając swój płaszcz do kominka.
Rzecz jasna, żaden nie odpowiedział. Wszyscy jak jeden mąż wbili wzrok w swoje kubki.
Zabójca podszedł do stołu i chwycił gliniany dzbanek, z którego heretycy nalewali sobie złocistego trunku. Potem przyłożył naczynie do ust i bezceremonialnie wyżłopał wszystko kilkoma łykami.
Towarzystwo przy stole patrzyło na niego wilkiem, ale nikt nic nie powiedział.
- No i jak tam ? Ktoś walczył na Arenie jak nas nie było ? - Zapytał, ocierając brodę z piwnej piany.
- Tak - Po dłuższej chwili jeden z pijących zebrał się na odwagę - Nippończyk i Mroczny Elf. Wygrał ten pierwszy.
- To dobrze. Po pierwsze, skośnemu się należało. Po drugie, jebać elfów, he he !
Żaden z mężczyn jakoś nie podzielał jego niczym nieuzasadnionej wesołości. W końcu niebawem sam elektor Middenlandu zapuka im do bram. Tak jakby życie kultysty w Spiżowej Twierdzy nie było dostatecznie parszywe ! Od początku tej cholernej Areny przydarzały im się same nieszczęścia i to tylko i wyłącznie z winy zawodników. Co gorsza, jakikolwiek zbrojny opór nie wchodził w grę. Nie po tym, jak te korytarze spłynęły krwią ich braci w wierze i Alpharius ukrył się głęboko w katakumbach zamku...
- RRRAAARGH - Drugni, który dotychczas stał przy kominku i popijał piwo z dzbanka, nagle podskoczył z wrzaskiem i cisnął naczyniem o podłogę - ALE SIĘ PODJARAŁEM ! DAWAĆ MI TU TYCH IMPERIALNYCH ! PORĄBIE ICH NA KAWAŁKI !
Potem rzucił się z radosnym okrzykiem przez korytarze Spiżowej Fortecy, zostawiając osłupiałych kultystów przy stole. Na domiar złego bez piwa.
- Ja pierdzielę - Jeden z mężczyzn ukrył twarz w dłoniach - Trza było iść na studia...
Zabójca zatarł czerwone od mrozu dłonie i już miał zamiar udać się do wielkiej sali po garniec grzanego piwa, gdy zauważył pewną subtelną zmianę w zachowaniu mieszkańców cytadeli. Mianowicie, wszyscy biegali w kółko niosąc bojowy ekwipunek, pociski do wszelkiej maści broni miotanej i beczki ze smołą. Ci wyżsi rangą wykrzykiwali rozkazy zachrypniętym głosem i opieprzali tych, którzy ociągali się z ich wykonywaniem. Co więcej, Norsmeni pod wodzą jego rodaka montowali coś, co z grubsza mogło przypominać mocno niedorozwinięty trebuszet. Drugni w mig skojarzył wszystkie fakty i doszedł do konkluzji, w którą mimo wszystko nie chciał uwierzyć.
- Niemożliwe... - Wymamrotał, po czym podbiegł do najbliższego kultysty, który przyglądał się budowie maszyny oblężniczej wsparty o halabardę z czarnego żelaza.
- Ej, korniszonie ! - Zagadał Dawi do heretyka. Ten, spojrzawszy w dół, aż poskoczył z wrażenia. Zabójca, który nie stronił od epickich libacji i brutalnych bitew, zdążył sobie zapracować na rozpoznawalność wśród nieszczęsnych człeczyn pozostałych w twierdzy.
- Tak ? - Zapytał z pewną dozą niepewności w głosie.
- Co tu się odpierdala ? - Krasnolud przeszedł do sedna.
- To "pan" nie wie ? Elektor Middenlandu idzie na nas z całą armią ! Wszyscy szykujemy się do bitwy !
Drugni nieznacznie uniósł brwi.
- Z całą armią ?
- No, tak twierdzi Gruby Roger, który mieszkał w Middenheim zanim wstąpił do kultu. Mówi, że gdy Todbringer idzie na wojnę, zabiera ze sobą milion żołnierzy i setkę czołgów parowych ! Chociaż nie jestem taki pewien, czy można mu ufać... Jak był mały, ojciec niechcący wrzucił go do studni i od tamtego czasu lubi sobie podkolorować swoje opowieści.
Zamyślony Zabójca pogładził swoją zmierzwioną brodę. Kultysta zaś kontynuował.
- Mówią, że nie dotrwamy do świtu... Wojska Elektora wyrżną nas wszystkich i z Fortecy nie ostanie się kamień na kamieniu. Wszyscy twierdzą, że zagłada jest nieunikniona...
Drugni w końcu podniósł wzrok i spojrzał na kultystę. Przez chwilę patrzył mu w oczy, po czym, ku jego przerażeniu, jego brodate oblicze rozpromieniło się w psychopatycznym uśmiechu.
- Chwała ! - Warknął nadal szczerząc żółte zęby, po czym obrócił się na pięcie i odszedł.
W biesiadnej sali atmosfera była raczej ponura. Kultyści, którzy akuratnie nie mieli nic do roboty, zasiedli przy długim stole i popijali piwo z glinianych kubków. Nikt się nie odzywał.
Nagle wielkie drzwi prowadzące na zewnątrz otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wszedł upiornie uśmiechnięty krasnoludzki Zabójca. Wyglądał na raczej zmaltretowanego. Czerwony irokez oklapł po wielokrotnym wytarzaniu w śniegu. Futro, które nosił na sobie, zamarzło niemalże na kość i było twarde jak skała. Pod jego okiem zaś wykwitł wielki, fioletowy siniak, pamiątka po ciosie Yetiego.
A mimo to się uśmiechał.
- Co tam, człeczyny ? - Zagadał wesoło, wrzucając swój płaszcz do kominka.
Rzecz jasna, żaden nie odpowiedział. Wszyscy jak jeden mąż wbili wzrok w swoje kubki.
Zabójca podszedł do stołu i chwycił gliniany dzbanek, z którego heretycy nalewali sobie złocistego trunku. Potem przyłożył naczynie do ust i bezceremonialnie wyżłopał wszystko kilkoma łykami.
Towarzystwo przy stole patrzyło na niego wilkiem, ale nikt nic nie powiedział.
- No i jak tam ? Ktoś walczył na Arenie jak nas nie było ? - Zapytał, ocierając brodę z piwnej piany.
- Tak - Po dłuższej chwili jeden z pijących zebrał się na odwagę - Nippończyk i Mroczny Elf. Wygrał ten pierwszy.
- To dobrze. Po pierwsze, skośnemu się należało. Po drugie, jebać elfów, he he !
Żaden z mężczyn jakoś nie podzielał jego niczym nieuzasadnionej wesołości. W końcu niebawem sam elektor Middenlandu zapuka im do bram. Tak jakby życie kultysty w Spiżowej Twierdzy nie było dostatecznie parszywe ! Od początku tej cholernej Areny przydarzały im się same nieszczęścia i to tylko i wyłącznie z winy zawodników. Co gorsza, jakikolwiek zbrojny opór nie wchodził w grę. Nie po tym, jak te korytarze spłynęły krwią ich braci w wierze i Alpharius ukrył się głęboko w katakumbach zamku...
- RRRAAARGH - Drugni, który dotychczas stał przy kominku i popijał piwo z dzbanka, nagle podskoczył z wrzaskiem i cisnął naczyniem o podłogę - ALE SIĘ PODJARAŁEM ! DAWAĆ MI TU TYCH IMPERIALNYCH ! PORĄBIE ICH NA KAWAŁKI !
Potem rzucił się z radosnym okrzykiem przez korytarze Spiżowej Fortecy, zostawiając osłupiałych kultystów przy stole. Na domiar złego bez piwa.
- Ja pierdzielę - Jeden z mężczyzn ukrył twarz w dłoniach - Trza było iść na studia...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Magnus nie oglądał walki. Nie było czasu na takie rozrywki. Kiedy dzwony zabiły i rozeszli się z Saito od razu udał się do pokoju.
Wszedł do swojej kwatery ,gdzie nadal przebywał tylko mnich ,klęcząc przed kometą Sigmara i memłając pod nosem modlitwy.
Inkwizytor nie zatrzymując się podszedł do okna ,gdzie otwierajac mały otwór odebrał zapieczętowaną wiadomość z nogi ptaka.
Stary łowca rozerwał kopertę i czym prędzej zaczął czytać list. Kiedy skończył zgiął ładnie kartkę i schował pod płaszcz. -Dobrze... zaczynamy kolejną częśc planu... Sigmarze prowadz!- wykrzyknął do siebie złowieszczym głosem ,po czym wyszedł z kwatery.
Jego następny cel nie był daleko - pokój Kheltosa. Inkwizytor nie wątpił w zwyciestwo swego towarzysza ,nie mógł sobie pozwolić na takie nieprzewidziane poczynania.
Łowca czarownic wszedł do kwatery mrocznego elfa ,gdzie nadal były wyłamane drzwi. Widocznie elf nie zaprzątał sobie tym głowy. Znając pana Kanedę niedługo miał nadejść koniec walki. Inkwizytor nie tracąc czasu udał się do łazienki. Tylko tam był w stanie przyczaić się na heretyków...
*********
-Brithilusjusie!- szepnął kultysta do otyłego towarzysza stojacego obkok. Ten milczał ,nadej rozsypując po podłodze jakiś proszek. Oboje znajdowali się w ciemnym ,prawie pustym pomieszczeniu. Oprócz symbolu Tzeentcha na podłodze i ustawionych wokół niego figur ,podobnych do tych w pokoju martwego rycerza nic tu nie było.
-Brithilusjusie!- warknął chudzielec łapiąc drugiego kultystę za rękę. -Zostaw mnie ,zboczony slaneszowcu!- warknął spaśluch odtrącając wychudzonego kultystę.
-Nie czas na poglądy grubasie! Według księgi starczy już tego proszku! Teraz płyn Alphariusa!- po tych słowach Brithilusjus sypnął jeszcze garść magicznego proszku ,po czym schował sakiewkę pod szatę. Po chwili grzebania w kieszeniach wyciągnął małą filkę koloru żółtego i odkortkował ją. -Ile kropel?!- zapytał głośno.
Chudzielec przekartkował księgę i odparł -Pół butelki! Tylko równo!-
-Morda!- odparsknął grubas i powoli zaczął wylewać miksturę ,niedbale oblewając symbol -Starczy!- mruknął i schował butelkę -Musi starczyć na powrót!-
Następnie grubas wszedł między figury i wymamrotał jakieś nierozumiałe słowa unosząc ręce. Nagle na pustych twarzach ,figur ustawionych wokół ukazały się pulsujące twarze ,z których uniósł się cichy syk i po chwili zaczęła ulatniać się z nich magiczna energia. Strumienie fioletowej energii pomknęły w stronę grubasa ze wszystkich stron i zaczęły go otaczać -No chodź tu ,debilu!- parsknął do towarzysza ,który natychmiasto wskoczył do koła magii. Strumienie zaczęły krażyć coraz szybciej. Nagle gruby heretyk klasnął w dłonie i oboje zniknęli.
Momentalnie pojawili się w kwaterze poległego zawodnika ,gdzie znajdował się drugi portal. -No! Za dużo proszku ,grubasie! Kręci mi się w głowie!- wymamrotał kultysta wychodząc z kwatery.
-Morda!- parsknął Brithilusjus -Lepiej spradź ,czy ten łowca jest w pokoju! Nie chcę być zarżnięty jak świnia!-
-Jak świnia...- zarechotał chudzielec i podszedł do drzwi Magnusa -Chyba cicho... całe szczęście!-
-Chodz już!- warknął drugi i wszedł do pokoju Kheltosa -Dobra! Pedał padł! Szukaj jego sprzętu! Wszystko co może być ważne dla szefa! Te tępaki od Khorna już zapopiekowały się tym co miał przy sobie!-
-Co tu może być...efli fetysz...- westchnął chudy kultysta.
-Morda! Zboczony slaneszowcu! Sprawdź kibel!- warknął grubas wymachując łapami.
Chudy kultysta uśmiechnął się zbereźnie i ruszył w stronę łazienki. Otworzył drzwi i stanął dęba. Nie zdążył nawet pisnąć kiedy żelazna pięść pomknełą w jego stronę nokautując go. Kultysta padł bezwładnie na podłogę krwawiąc z nosa. "Już niedługo opanuję technikę poleconą przez Saito..." pomyślał Magnus. Wyszedł z łazienki i ujrzał jak drugi kultysta dźwiga torbę z przyrządami elfa. Kiedy zobaczył inwkizytora rzucił je i wyszarpnął zza pasa zakrzywiony nóż. -Naprawdę?- zapytał kpiąca łowca czarownic.
Gruby kultysta przełknął ślinę ,po czym puścił nóż i padł na kolana krzycząc drżącym głosem -Błagam!!!-
-Imię i nazwisko!- warknął Magnus.
-Brithilusjus! Tak mnie zwą od dziecka!!!- wydarł się kultysta i zasłonił twarz dłońmi. -Błagam! Oszczędz! Jestem tu przypadkiem- wykrzyczał przestraszony klęcząc przed dwumetrowym inkwizytorem ,który patrzył na niego posępnie. Stary Von Bittenberg wyciągnął pistolet i wycelował w kultystę -W imieniu Świątyni Sigmara! Skazuję cię na śmierć!- warknął i pociągnął za spust. Rozniósł się suchy strzał i grubas padł martwy z kulą w czole i zielonymi łzami w oczach. -Cholerny nurglowiec...- warknął Magnus i schował broń.
Wtedy do pokoju wpadł Saito trzymajac dłoń na rękojeści Zabójcy Oni. -Panie Magnus! Co się dzieje?- zapytał szybko.
-Mama nadzieję ,że miał pan dobrą walkę... w łazience czeka jakiś kochaś ,który zapewne zabierze nas do Alphariusa...-
-A ten? Zaatakował?- zapytał ronin wskazując na martwego grubasa.
-Trudno go przetransportować... śmierdzi... płacze...a do tego jego imienia nie dało się wymówić...-
Oboje ruszyli do łazienki i czym prędzej przenieśli znokautowanego kultystę do pokoju z rzeźbami. Rzucili go na ziemię i ten zaczął coś mamrotać. -WSTAWAJ ,DZIWKO!- wrzasnął mu do ucha inwkziytor potężne ,przez co ten rzucił się gwałtownie -Gdzie jestem?! Co się dzieje?!- zaczął krzyczeć ze strachu
- Gdzie jest Alpharius!?- warknął Magnus trzymając w żelaznej ręce drewnianą pałkę ,zrobioną poprędce z nogi od krzesła.
-Kim jesteście?!- pisnął chudzielec
-Ja tu zadaję pytania! Jeszcze raz się zawachasz ,a zostaniesz ukarany! GDZIE ON JEST?!- wrzasnął Von Bittenberg.
-Ja nie...- nie skończył ,kiedy inkwizytor przywalił mu z całej siły w żebra. Heretyk wrzasnął ,jednak nie mógł zwijać się z bólu ,gdy Magnus przygniótł go nogą.
-Nie dosłyszałem!- wrzasnął
-Zabiorę...- jęknął slaneszyta -BŁĄD!- warknął Magnus i znów przygrzmocił lagą ,tym razem w goleń ,pałka złamała się pod siłą ciosu i łowca czarownic odrzucił ją. Kultysta wrzasnął z bólu -Zabiorę was do niego!!! Tylko błagam! Chcę szybkiej śmierci!-
-Będziesz ją miał... szykuj teReport...- mruknął Kaneda. Inkwizytor splunął i puścił jęczącego jeńca ,który zacżał przygotowywać rytuał.
-Dobrze ,że szybko poszło... panie Saito... tylko dwa uderzenia...-
Po chwili Magnus rzekł -Elektor się zbliża ,musimy szybko znaleć Reinera i naszych wrogów... muszę być na przedpolach ,żeby pierwsza salwa artylerii nie zrównałą nas z ziemią... ci co przeżyją zostana zarżnięci w pierwszym... no może drugim szturmie... z całym szacunkiem...-
Wszedł do swojej kwatery ,gdzie nadal przebywał tylko mnich ,klęcząc przed kometą Sigmara i memłając pod nosem modlitwy.
Inkwizytor nie zatrzymując się podszedł do okna ,gdzie otwierajac mały otwór odebrał zapieczętowaną wiadomość z nogi ptaka.
Stary łowca rozerwał kopertę i czym prędzej zaczął czytać list. Kiedy skończył zgiął ładnie kartkę i schował pod płaszcz. -Dobrze... zaczynamy kolejną częśc planu... Sigmarze prowadz!- wykrzyknął do siebie złowieszczym głosem ,po czym wyszedł z kwatery.
Jego następny cel nie był daleko - pokój Kheltosa. Inkwizytor nie wątpił w zwyciestwo swego towarzysza ,nie mógł sobie pozwolić na takie nieprzewidziane poczynania.
Łowca czarownic wszedł do kwatery mrocznego elfa ,gdzie nadal były wyłamane drzwi. Widocznie elf nie zaprzątał sobie tym głowy. Znając pana Kanedę niedługo miał nadejść koniec walki. Inkwizytor nie tracąc czasu udał się do łazienki. Tylko tam był w stanie przyczaić się na heretyków...
*********
-Brithilusjusie!- szepnął kultysta do otyłego towarzysza stojacego obkok. Ten milczał ,nadej rozsypując po podłodze jakiś proszek. Oboje znajdowali się w ciemnym ,prawie pustym pomieszczeniu. Oprócz symbolu Tzeentcha na podłodze i ustawionych wokół niego figur ,podobnych do tych w pokoju martwego rycerza nic tu nie było.
-Brithilusjusie!- warknął chudzielec łapiąc drugiego kultystę za rękę. -Zostaw mnie ,zboczony slaneszowcu!- warknął spaśluch odtrącając wychudzonego kultystę.
-Nie czas na poglądy grubasie! Według księgi starczy już tego proszku! Teraz płyn Alphariusa!- po tych słowach Brithilusjus sypnął jeszcze garść magicznego proszku ,po czym schował sakiewkę pod szatę. Po chwili grzebania w kieszeniach wyciągnął małą filkę koloru żółtego i odkortkował ją. -Ile kropel?!- zapytał głośno.
Chudzielec przekartkował księgę i odparł -Pół butelki! Tylko równo!-
-Morda!- odparsknął grubas i powoli zaczął wylewać miksturę ,niedbale oblewając symbol -Starczy!- mruknął i schował butelkę -Musi starczyć na powrót!-
Następnie grubas wszedł między figury i wymamrotał jakieś nierozumiałe słowa unosząc ręce. Nagle na pustych twarzach ,figur ustawionych wokół ukazały się pulsujące twarze ,z których uniósł się cichy syk i po chwili zaczęła ulatniać się z nich magiczna energia. Strumienie fioletowej energii pomknęły w stronę grubasa ze wszystkich stron i zaczęły go otaczać -No chodź tu ,debilu!- parsknął do towarzysza ,który natychmiasto wskoczył do koła magii. Strumienie zaczęły krażyć coraz szybciej. Nagle gruby heretyk klasnął w dłonie i oboje zniknęli.
Momentalnie pojawili się w kwaterze poległego zawodnika ,gdzie znajdował się drugi portal. -No! Za dużo proszku ,grubasie! Kręci mi się w głowie!- wymamrotał kultysta wychodząc z kwatery.
-Morda!- parsknął Brithilusjus -Lepiej spradź ,czy ten łowca jest w pokoju! Nie chcę być zarżnięty jak świnia!-
-Jak świnia...- zarechotał chudzielec i podszedł do drzwi Magnusa -Chyba cicho... całe szczęście!-
-Chodz już!- warknął drugi i wszedł do pokoju Kheltosa -Dobra! Pedał padł! Szukaj jego sprzętu! Wszystko co może być ważne dla szefa! Te tępaki od Khorna już zapopiekowały się tym co miał przy sobie!-
-Co tu może być...efli fetysz...- westchnął chudy kultysta.
-Morda! Zboczony slaneszowcu! Sprawdź kibel!- warknął grubas wymachując łapami.
Chudy kultysta uśmiechnął się zbereźnie i ruszył w stronę łazienki. Otworzył drzwi i stanął dęba. Nie zdążył nawet pisnąć kiedy żelazna pięść pomknełą w jego stronę nokautując go. Kultysta padł bezwładnie na podłogę krwawiąc z nosa. "Już niedługo opanuję technikę poleconą przez Saito..." pomyślał Magnus. Wyszedł z łazienki i ujrzał jak drugi kultysta dźwiga torbę z przyrządami elfa. Kiedy zobaczył inwkizytora rzucił je i wyszarpnął zza pasa zakrzywiony nóż. -Naprawdę?- zapytał kpiąca łowca czarownic.
Gruby kultysta przełknął ślinę ,po czym puścił nóż i padł na kolana krzycząc drżącym głosem -Błagam!!!-
-Imię i nazwisko!- warknął Magnus.
-Brithilusjus! Tak mnie zwą od dziecka!!!- wydarł się kultysta i zasłonił twarz dłońmi. -Błagam! Oszczędz! Jestem tu przypadkiem- wykrzyczał przestraszony klęcząc przed dwumetrowym inkwizytorem ,który patrzył na niego posępnie. Stary Von Bittenberg wyciągnął pistolet i wycelował w kultystę -W imieniu Świątyni Sigmara! Skazuję cię na śmierć!- warknął i pociągnął za spust. Rozniósł się suchy strzał i grubas padł martwy z kulą w czole i zielonymi łzami w oczach. -Cholerny nurglowiec...- warknął Magnus i schował broń.
Wtedy do pokoju wpadł Saito trzymajac dłoń na rękojeści Zabójcy Oni. -Panie Magnus! Co się dzieje?- zapytał szybko.
-Mama nadzieję ,że miał pan dobrą walkę... w łazience czeka jakiś kochaś ,który zapewne zabierze nas do Alphariusa...-
-A ten? Zaatakował?- zapytał ronin wskazując na martwego grubasa.
-Trudno go przetransportować... śmierdzi... płacze...a do tego jego imienia nie dało się wymówić...-
Oboje ruszyli do łazienki i czym prędzej przenieśli znokautowanego kultystę do pokoju z rzeźbami. Rzucili go na ziemię i ten zaczął coś mamrotać. -WSTAWAJ ,DZIWKO!- wrzasnął mu do ucha inwkziytor potężne ,przez co ten rzucił się gwałtownie -Gdzie jestem?! Co się dzieje?!- zaczął krzyczeć ze strachu
- Gdzie jest Alpharius!?- warknął Magnus trzymając w żelaznej ręce drewnianą pałkę ,zrobioną poprędce z nogi od krzesła.
-Kim jesteście?!- pisnął chudzielec
-Ja tu zadaję pytania! Jeszcze raz się zawachasz ,a zostaniesz ukarany! GDZIE ON JEST?!- wrzasnął Von Bittenberg.
-Ja nie...- nie skończył ,kiedy inkwizytor przywalił mu z całej siły w żebra. Heretyk wrzasnął ,jednak nie mógł zwijać się z bólu ,gdy Magnus przygniótł go nogą.
-Nie dosłyszałem!- wrzasnął
-Zabiorę...- jęknął slaneszyta -BŁĄD!- warknął Magnus i znów przygrzmocił lagą ,tym razem w goleń ,pałka złamała się pod siłą ciosu i łowca czarownic odrzucił ją. Kultysta wrzasnął z bólu -Zabiorę was do niego!!! Tylko błagam! Chcę szybkiej śmierci!-
-Będziesz ją miał... szykuj teReport...- mruknął Kaneda. Inkwizytor splunął i puścił jęczącego jeńca ,który zacżał przygotowywać rytuał.
-Dobrze ,że szybko poszło... panie Saito... tylko dwa uderzenia...-
Po chwili Magnus rzekł -Elektor się zbliża ,musimy szybko znaleć Reinera i naszych wrogów... muszę być na przedpolach ,żeby pierwsza salwa artylerii nie zrównałą nas z ziemią... ci co przeżyją zostana zarżnięci w pierwszym... no może drugim szturmie... z całym szacunkiem...-
Ostatnio zmieniony 26 mar 2014, o 20:19 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
W sali było ciepło i miło. Kilkunastu kultystów siedziało przy stole. Farlin siedział obok kominka i rozmarzał, do tego dogrzewał się strzemienną. Po mniej więcej 30min doszedł do siebie. Postanowił w końcu pójść do swojego pokoju i przygotować się do bitwy. Wszedł po schodach i skręcił w prawo, tam znajdował się jego pokój, chociaż bardziej by pasowało "miał się znajdować" Za miast niego stały tylko pancerne drzwi, całej reszty po prostu nie było.
- Widać, że chłopcy nieźle się bawili pod naszą nieobecność... Westchnął Farlin
Podszedł do jednej z płyt w podłodze i otworzył ją. Ze skrytki wyciągnął kolejną torbę z bombami, ubrania i notatki. Na korytarzu zaczepił jednego z kultystów.
- Hej ty!!!
Mężczyzna aż podskoczył ze strachu.
- Tak panie?
- Czy rozkaz o nazwie "Wyjebany w kosmos nowy pokój dla Farlina" został już wykonany??
- Tak jest, wszystko zostało zrobione podczas Pana nieobecności. Znajduje się w jednej z nieużywanych wież, w centrum cytadeli. Dokładnie na samym szczycie, tak jak Pan kazał.
- Świetnie, przygotujcie kwatery znajdujące się pod moją nową bazą. Będę miał gości.
- Jakich gości Sir??
- Nie twoja sprawa.
Kultysta o nic już więcej nie pytał. Hobbit udał się prosto do nowego mieszkania. Pokój był naprawdę przestronny. Bogato rzeźbione łoże po lewej. Przy oknie biurko. Po lewej stronie biblioteczka i szafa. Obok łóżka stał duży kufer z podwójnym dnem. Malec porozkładał dokumenty, ubrania. Po chwili przyszedł kultysta.
- Posiłek i grzane wino gotowe Sir. Skończyliśmy też szykować kwatery dla Pańskich gości.
- Doskonale. Zanieś do tych kwater jadło i napitki, potem możesz odejść.
Hobbit zjadł i wypił wino do końca. Następnie zszedł na sam dół, wyszedł małymi drzwiczkami, które prowadziły prosto do zaułku, który prowadził na plac. Obok znajdowała się mała. Po piętnastu minutach Hobbit zastukał w nią 5 razy. Po chwili metalowa płyta przesunęła się i została odrzucona na bok. Wyskoczył z niej Peter.
- Ciesze się, że udało wam się tu w końcu dotrzeć. Mamy dużo roboty.
- Droga nie była łatwa, te kanały nie są w ogóle oznakowane, poza tym sporo tam tych przeklętych potworów.
- Przestań narzekać i mów ilu was tu dotarło.
- Ja plus 25 hobbitów. Jeden został złapany przez Norsmenów, zaś pięciu zginęło podczas walki z potworami.
- Dobrze, teraz szybko za mną.
Z włazu zaczęła wychodzić pokaźna gromadka niziołków. Wszyscy nieźli spore zapasy jadła i napitków.
Prowiant został złożony na samej górze, nad pokojem Farlina. Drzwi od strony cytadeli zostały zaryglowane i zabarykadowane. Wzmocniono też drzwi, od strony zaułka.
Kiedy podstawowe rzeczy zostały zrobione, cała gromadka zebrała się po środku wierzy. Farlin stanął na skrzynce i zaczął przemawiać.
- Dobra chłopy, pięciu, pod wodzą Petera idzie robić bomby, w piwnicy zorganizowałem wam małe laboratorium. Macie być gotowi do walki w każdej chwili Odmaszerować!!!
- Aye Sir!!!!
- Widać, że chłopcy nieźle się bawili pod naszą nieobecność... Westchnął Farlin
Podszedł do jednej z płyt w podłodze i otworzył ją. Ze skrytki wyciągnął kolejną torbę z bombami, ubrania i notatki. Na korytarzu zaczepił jednego z kultystów.
- Hej ty!!!
Mężczyzna aż podskoczył ze strachu.
- Tak panie?
- Czy rozkaz o nazwie "Wyjebany w kosmos nowy pokój dla Farlina" został już wykonany??
- Tak jest, wszystko zostało zrobione podczas Pana nieobecności. Znajduje się w jednej z nieużywanych wież, w centrum cytadeli. Dokładnie na samym szczycie, tak jak Pan kazał.
- Świetnie, przygotujcie kwatery znajdujące się pod moją nową bazą. Będę miał gości.
- Jakich gości Sir??
- Nie twoja sprawa.
Kultysta o nic już więcej nie pytał. Hobbit udał się prosto do nowego mieszkania. Pokój był naprawdę przestronny. Bogato rzeźbione łoże po lewej. Przy oknie biurko. Po lewej stronie biblioteczka i szafa. Obok łóżka stał duży kufer z podwójnym dnem. Malec porozkładał dokumenty, ubrania. Po chwili przyszedł kultysta.
- Posiłek i grzane wino gotowe Sir. Skończyliśmy też szykować kwatery dla Pańskich gości.
- Doskonale. Zanieś do tych kwater jadło i napitki, potem możesz odejść.
Hobbit zjadł i wypił wino do końca. Następnie zszedł na sam dół, wyszedł małymi drzwiczkami, które prowadziły prosto do zaułku, który prowadził na plac. Obok znajdowała się mała. Po piętnastu minutach Hobbit zastukał w nią 5 razy. Po chwili metalowa płyta przesunęła się i została odrzucona na bok. Wyskoczył z niej Peter.
- Ciesze się, że udało wam się tu w końcu dotrzeć. Mamy dużo roboty.
- Droga nie była łatwa, te kanały nie są w ogóle oznakowane, poza tym sporo tam tych przeklętych potworów.
- Przestań narzekać i mów ilu was tu dotarło.
- Ja plus 25 hobbitów. Jeden został złapany przez Norsmenów, zaś pięciu zginęło podczas walki z potworami.
- Dobrze, teraz szybko za mną.
Z włazu zaczęła wychodzić pokaźna gromadka niziołków. Wszyscy nieźli spore zapasy jadła i napitków.
Prowiant został złożony na samej górze, nad pokojem Farlina. Drzwi od strony cytadeli zostały zaryglowane i zabarykadowane. Wzmocniono też drzwi, od strony zaułka.
Kiedy podstawowe rzeczy zostały zrobione, cała gromadka zebrała się po środku wierzy. Farlin stanął na skrzynce i zaczął przemawiać.
- Dobra chłopy, pięciu, pod wodzą Petera idzie robić bomby, w piwnicy zorganizowałem wam małe laboratorium. Macie być gotowi do walki w każdej chwili Odmaszerować!!!
- Aye Sir!!!!
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Anna była nerwowa od rozmowy z podejrzaną kobietą. Z początku zachowywała się tak jakby wiedziała kto zlecił jej podłożenie zatrutego kielicha, jednak gdy przyszło co do czego to zaczynała mdleć. Choć częściej dostawała ataków padaczki. Zawsze przed próbą wypowiedzenia imienia, przydomku, czegokolwiek związanego z tym cholernym trucicielem. Zamieć próbowała wedrzeć się do umysłu młodej kultystki, lecz nie była w stanie tego zrobić. Ktoś bardzo postarał się, by ta tajemnica nigdy nie ujrzała światła dziennego. Dziewczyna kilka razy zwymiotowała, była blada jak trup. Przemęczona.
-Cholerna magia.- Anna zaklęła sama do siebie.- Gdyby tylko był jakiś sposób...
-Nie ma.- Zamieć pokręciła przecząco łbem.- Nawet Van, nie będzie potrafił przerwać tych barier.- zamilkła na chwilę.- A nawet gdyby mógł, to ich zniszczenie będzie skutkowało jej śmiercią.
-Czyli wiemy tyle co nic.- westchnęła ciężko.
-Wiemy, że to mag umysłów.- wilczyca uniosła łeb w stronę śpiącej teraz dziewczyny.-Wdarł się do twojego, mógł zrobić to samo z nią. Jest niewinna.
-Zamieć, ja doskonale zdaję sobie z tego sprawę.- w jej oczach pojawiły się łzy, a dłonie zacisnęły w mocnym uścisku na rękojeści Złodzieja.- Nie mamy nic prócz przypuszczeń, cała sytuacja wygląda na tragiczną. Do tego te wydarzenia z jadalni... Jak ja spojrzę w oczy Van'owi?
-Przestań.- w głosie wilczycy wyraźnie wybrzmiała irytacja.
-Dobrze, ale...
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Oblech wpadł do pomieszczenia już w pełnym umundurowaniu i w dwóch zarzuconych na siebie skóra, zdartych z jakiegoś egzotycznego kota. Wydawałoby się lamparta.
-Nasi szpiedzy donoszą, że Iskrze się pogorszyło.- powiedział krótko i rzeczowo, jak to miał w zwyczaju. Dwóch ludzi przemknęło za nim. Obaj również wyglądali tak, jakby zaraz mieli wyjść na pole bitwy. Brzdęk stalowych kroków obijał się od kamiennych ścian echem. Anna zerwała się, Zamieć ruszyła tuż za nią. Przystanęła chwilę po tym, jak minęła Oblecha.
-Co z nią?- Anna spojrzała na Zamieć.
-Nikt już nigdy więcej nie zmusi jej do wykonania czegokolwiek przeciw jej woli, zadbałam o to.- znów ruszyła przed siebie.- Jest niegroźna.
-A z wami co się dzieje?- Anna spojrzała na Skąpca. Ten wzruszył ramionami. Dwóch innych najemników próbowało wcisnąć na niego pancerz. Szło im to bardzo mozolnie.
-Ten cały Bjarn zapłacił naszej kompani złotem za wzięcie udziału w obronie miasta.
-Obronie miasta?!- Anna krzyknęła zdziwiona.
-Wiem tyle co nic.- grubas odepchnął dwóch pachołków i sam zapiął pas. Miał sporo pary w rękach.- Dał pieniądze, ja dałem je naszym ludziom, ci znowu zapewnili dzięki nim bezpieczną drogę ucieczki dla swoich rodzin. Wyglądał na nieco niespokojnego Anno...
-Wysłałem naszych ludzi godzinę temu na zwiad poza mury.- Riees, wychylił się za ustawionych na baczność żołnierzy.- Południowcy, dość liczni.
-Ilu?- Oblech dołączył do debatujących. Annie bardzo się śpieszyło, jednak i ta sprawa nie cierpiała zwłoki.
-Nie powiem ci dokładnej liczby Oblech. Wielu, wystarczająca duża ilość by zmieść nas z powierzchni ziemi. Dlatego kazałem im ewakuować wszystkich bliskich.- zapanowała niezręczna cisza. Wszyscy byli gonieni przez czas, a mimo to stali i patrzyli po sobie. Jakby mieli się już więcej nie zobaczyć.
-Was też przybyło.- zauważyła Anna.
-Jest nas teraz równo osiemdziesięciu.- powiedział Staruszek.- Doszło kilku górali i bandytów. Wszyscy szukali łatwego zarobku.
-Byle nie przypłacili go życiem.- grubas splunął ma posadzkę.- Stary ilu z nich ma szanse na przeżycie?
-Czterdziestu, może pięćdziesięciu.
-Gdyby sytuacja robiła się tragiczna...- Anna zaczęła, lecz szybko przerwał jej Riees.
-Zapłacił nam za walkę, nie za samobójstwo.
-Czyli rozumiemy się?- dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
-Jak najbardziej.- odpowiedział.
Anna po tych słowach zniknęła za rogiem prowadzona przez grubszą kobietę. Zmierzch, Zamieć i Podmuch ruszyli za nią.
Staruszek przemaszerował przed ustawionymi w idealnym szeregu najemnikami. Tuż za nim szedł Oblech i Skąpiec. Cała trójka przyglądała się z twardym spojrzeniem. Żaden jednak z obserwowanych mężczyzn nie wyraził najmniejszego przejawu lęku. Wiedzieli co ich czeka. Skąpiec powiedział im wszystkim, że ta bitwa nie będzie należała do łatwych. Jednak obiecał im także, że nie zostawi ich na pewną śmierć. Wierzyli mu, a on czuł się za nich odpowiedzialny. Tak powstała kompania wyjętych spod prawa złoczyńców, pijaków, włamywaczy, bandytów i morderców. Purpurowa Kampania. Wszyscy stali się rodziną, której nie obchodzi przeszłość. W stosunkowo krótkim czasie, Staruszek zrobił z nich żołnierzy. A przynajmniej ludzi, którzy nie dadzą się łatwo zabić.
-Wymarsz!- Skąpiec wydał rozkaz. Ich bracia ruszyli naprzód, czwórkami przemierzali korytarz który miał wyprowadzić ich przez Sowią Dziuplę na rynek. Szybko pokonali trasę i wyszli naprzeciw kultystów i norsmenów, gorączkowo biegających po placu.
-W dwuszeregu przed Sowią Dziuplą!- Staruszek krzyknął, wszyscy od razu wykonali rozkaz. Potem Riees zwrócił się do Skąpca.- Trzeba ustalić jaką hierarchie.
-Van o tym pomyślał, jeszcze przed naszym odejściem.- uśmiechnął się grubasek.- Ty zostajesz mianowany Kapitanem.- Staruszek chciał protestować, ale szybko zrezygnował widząc minę Oblecha i powagę w oczach Skąpca. -Oblech jest od dziś Porucznikiem, ja zaś sekretarzem i skarbnikiem. A Vahanian jest twoim zastępcą Kapitanie.- uśmiechnął się do Riees'a. Ten zbaraniał. Ale szybko przybrał znów swoją obojętną minę na widok zbliżającego się Kharolta i Bjarna.
-Zajmijcie się czymś, ja porozmawiam z tym blondaskiem na czele kultystów.- Riees rzekł spokojnie, Skąpiec wyjął notatnik i zaczął wypytywać każdego z najemników o to jak ma opisać ich historię w kronice. Każdy mówił krótko, przez co wzbudzał tylko i tak już ogromną ciekawość sekretarza. Oblech zaś sprawdzał, czy najemnicy są odpowiednio wyposażeni i czy zbroje są we właściwy sposób dopięte. Robił to ze starannością godną chirurga.
-Dowodzisz nimi?- blondyn pierwszy przemówił do Kapitana.
-Tak.- Riees odpowiedział krótko.- Jak cię zwą?
-Gannicus.
-Riees.- mężczyźni podali sobie dłonie.-Ilu was jest?
-Blisko setka. A was?
-Podobnie.
-Mało.- blondyn skrzywił się.- Wyrżnął nas jak kaczki.
-Walczmy tak długo jak będziemy w stanie młody człowieku, potem albo opijamy nasze zwycięstwo w tym budynku.- wskazał na Sowią Dziuplę.- Albo...
-Albo znów podamy sobie dłoń przed obliczami bogów.
W tym momencie głównodowodzący obroną cytadeli wolnym krokiem ruszyli w stronę murów. I Riees i Gannicus lekko się im ukłonili. Nie pozostało im nic innego jak czekanie.
-Homera?- Anna siedziała na krześle tuż obok Iskry, której stan już się nieco ustabilizował. Rozbrzmiał gong, ale tym razem walka jej nie interesował. Zamieć udała się na arenę by ją obejrzeć, jednak szybko wróciła podając oczywisty wynik. Keneda zwyciężył. Julia po opatrzeniu zwycięscy wróciła do swojej pacjentki.
-Słucham?- uzdrowicielka spojrzała pytająco na Annę, ta wzruszyła ramionami.
-Ta góra mięśni czytuje się w Homerze.
-Ewenement.- zauważyła Julia, wciąż robiła różne okłady, które miały zbić gorączkę uczennicy Menthusa.- Czy po tej rzezi dowiedziałaś się czegokolwiek?
Annie na samą myśl zrobiło się niedobrze. Jednak szybko powstrzymała odruchy wymiotne.
-Nie.- westchnęła.- Potrafisz wedrzeć się do ludzkiego umysłu.
-Wedrzeć się to za dużo powiedziane.- odpowiedziała jej.- Nie chce robić tego na siłę. To...
-Złe?- dokończyła za nią Anna. Uzdrowicielka kiwnęła twierdząco głową.
-A czy byłabyś w stanie odnaleźć kogoś o takich samych zdolnościach? Lub przynajmniej dojść od ofiary jego manipulacji do źródła?
-Cholerna magia.- Anna zaklęła sama do siebie.- Gdyby tylko był jakiś sposób...
-Nie ma.- Zamieć pokręciła przecząco łbem.- Nawet Van, nie będzie potrafił przerwać tych barier.- zamilkła na chwilę.- A nawet gdyby mógł, to ich zniszczenie będzie skutkowało jej śmiercią.
-Czyli wiemy tyle co nic.- westchnęła ciężko.
-Wiemy, że to mag umysłów.- wilczyca uniosła łeb w stronę śpiącej teraz dziewczyny.-Wdarł się do twojego, mógł zrobić to samo z nią. Jest niewinna.
-Zamieć, ja doskonale zdaję sobie z tego sprawę.- w jej oczach pojawiły się łzy, a dłonie zacisnęły w mocnym uścisku na rękojeści Złodzieja.- Nie mamy nic prócz przypuszczeń, cała sytuacja wygląda na tragiczną. Do tego te wydarzenia z jadalni... Jak ja spojrzę w oczy Van'owi?
-Przestań.- w głosie wilczycy wyraźnie wybrzmiała irytacja.
-Dobrze, ale...
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Oblech wpadł do pomieszczenia już w pełnym umundurowaniu i w dwóch zarzuconych na siebie skóra, zdartych z jakiegoś egzotycznego kota. Wydawałoby się lamparta.
-Nasi szpiedzy donoszą, że Iskrze się pogorszyło.- powiedział krótko i rzeczowo, jak to miał w zwyczaju. Dwóch ludzi przemknęło za nim. Obaj również wyglądali tak, jakby zaraz mieli wyjść na pole bitwy. Brzdęk stalowych kroków obijał się od kamiennych ścian echem. Anna zerwała się, Zamieć ruszyła tuż za nią. Przystanęła chwilę po tym, jak minęła Oblecha.
-Co z nią?- Anna spojrzała na Zamieć.
-Nikt już nigdy więcej nie zmusi jej do wykonania czegokolwiek przeciw jej woli, zadbałam o to.- znów ruszyła przed siebie.- Jest niegroźna.
-A z wami co się dzieje?- Anna spojrzała na Skąpca. Ten wzruszył ramionami. Dwóch innych najemników próbowało wcisnąć na niego pancerz. Szło im to bardzo mozolnie.
-Ten cały Bjarn zapłacił naszej kompani złotem za wzięcie udziału w obronie miasta.
-Obronie miasta?!- Anna krzyknęła zdziwiona.
-Wiem tyle co nic.- grubas odepchnął dwóch pachołków i sam zapiął pas. Miał sporo pary w rękach.- Dał pieniądze, ja dałem je naszym ludziom, ci znowu zapewnili dzięki nim bezpieczną drogę ucieczki dla swoich rodzin. Wyglądał na nieco niespokojnego Anno...
-Wysłałem naszych ludzi godzinę temu na zwiad poza mury.- Riees, wychylił się za ustawionych na baczność żołnierzy.- Południowcy, dość liczni.
-Ilu?- Oblech dołączył do debatujących. Annie bardzo się śpieszyło, jednak i ta sprawa nie cierpiała zwłoki.
-Nie powiem ci dokładnej liczby Oblech. Wielu, wystarczająca duża ilość by zmieść nas z powierzchni ziemi. Dlatego kazałem im ewakuować wszystkich bliskich.- zapanowała niezręczna cisza. Wszyscy byli gonieni przez czas, a mimo to stali i patrzyli po sobie. Jakby mieli się już więcej nie zobaczyć.
-Was też przybyło.- zauważyła Anna.
-Jest nas teraz równo osiemdziesięciu.- powiedział Staruszek.- Doszło kilku górali i bandytów. Wszyscy szukali łatwego zarobku.
-Byle nie przypłacili go życiem.- grubas splunął ma posadzkę.- Stary ilu z nich ma szanse na przeżycie?
-Czterdziestu, może pięćdziesięciu.
-Gdyby sytuacja robiła się tragiczna...- Anna zaczęła, lecz szybko przerwał jej Riees.
-Zapłacił nam za walkę, nie za samobójstwo.
-Czyli rozumiemy się?- dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
-Jak najbardziej.- odpowiedział.
Anna po tych słowach zniknęła za rogiem prowadzona przez grubszą kobietę. Zmierzch, Zamieć i Podmuch ruszyli za nią.
Staruszek przemaszerował przed ustawionymi w idealnym szeregu najemnikami. Tuż za nim szedł Oblech i Skąpiec. Cała trójka przyglądała się z twardym spojrzeniem. Żaden jednak z obserwowanych mężczyzn nie wyraził najmniejszego przejawu lęku. Wiedzieli co ich czeka. Skąpiec powiedział im wszystkim, że ta bitwa nie będzie należała do łatwych. Jednak obiecał im także, że nie zostawi ich na pewną śmierć. Wierzyli mu, a on czuł się za nich odpowiedzialny. Tak powstała kompania wyjętych spod prawa złoczyńców, pijaków, włamywaczy, bandytów i morderców. Purpurowa Kampania. Wszyscy stali się rodziną, której nie obchodzi przeszłość. W stosunkowo krótkim czasie, Staruszek zrobił z nich żołnierzy. A przynajmniej ludzi, którzy nie dadzą się łatwo zabić.
-Wymarsz!- Skąpiec wydał rozkaz. Ich bracia ruszyli naprzód, czwórkami przemierzali korytarz który miał wyprowadzić ich przez Sowią Dziuplę na rynek. Szybko pokonali trasę i wyszli naprzeciw kultystów i norsmenów, gorączkowo biegających po placu.
-W dwuszeregu przed Sowią Dziuplą!- Staruszek krzyknął, wszyscy od razu wykonali rozkaz. Potem Riees zwrócił się do Skąpca.- Trzeba ustalić jaką hierarchie.
-Van o tym pomyślał, jeszcze przed naszym odejściem.- uśmiechnął się grubasek.- Ty zostajesz mianowany Kapitanem.- Staruszek chciał protestować, ale szybko zrezygnował widząc minę Oblecha i powagę w oczach Skąpca. -Oblech jest od dziś Porucznikiem, ja zaś sekretarzem i skarbnikiem. A Vahanian jest twoim zastępcą Kapitanie.- uśmiechnął się do Riees'a. Ten zbaraniał. Ale szybko przybrał znów swoją obojętną minę na widok zbliżającego się Kharolta i Bjarna.
-Zajmijcie się czymś, ja porozmawiam z tym blondaskiem na czele kultystów.- Riees rzekł spokojnie, Skąpiec wyjął notatnik i zaczął wypytywać każdego z najemników o to jak ma opisać ich historię w kronice. Każdy mówił krótko, przez co wzbudzał tylko i tak już ogromną ciekawość sekretarza. Oblech zaś sprawdzał, czy najemnicy są odpowiednio wyposażeni i czy zbroje są we właściwy sposób dopięte. Robił to ze starannością godną chirurga.
-Dowodzisz nimi?- blondyn pierwszy przemówił do Kapitana.
-Tak.- Riees odpowiedział krótko.- Jak cię zwą?
-Gannicus.
-Riees.- mężczyźni podali sobie dłonie.-Ilu was jest?
-Blisko setka. A was?
-Podobnie.
-Mało.- blondyn skrzywił się.- Wyrżnął nas jak kaczki.
-Walczmy tak długo jak będziemy w stanie młody człowieku, potem albo opijamy nasze zwycięstwo w tym budynku.- wskazał na Sowią Dziuplę.- Albo...
-Albo znów podamy sobie dłoń przed obliczami bogów.
W tym momencie głównodowodzący obroną cytadeli wolnym krokiem ruszyli w stronę murów. I Riees i Gannicus lekko się im ukłonili. Nie pozostało im nic innego jak czekanie.
-Homera?- Anna siedziała na krześle tuż obok Iskry, której stan już się nieco ustabilizował. Rozbrzmiał gong, ale tym razem walka jej nie interesował. Zamieć udała się na arenę by ją obejrzeć, jednak szybko wróciła podając oczywisty wynik. Keneda zwyciężył. Julia po opatrzeniu zwycięscy wróciła do swojej pacjentki.
-Słucham?- uzdrowicielka spojrzała pytająco na Annę, ta wzruszyła ramionami.
-Ta góra mięśni czytuje się w Homerze.
-Ewenement.- zauważyła Julia, wciąż robiła różne okłady, które miały zbić gorączkę uczennicy Menthusa.- Czy po tej rzezi dowiedziałaś się czegokolwiek?
Annie na samą myśl zrobiło się niedobrze. Jednak szybko powstrzymała odruchy wymiotne.
-Nie.- westchnęła.- Potrafisz wedrzeć się do ludzkiego umysłu.
-Wedrzeć się to za dużo powiedziane.- odpowiedziała jej.- Nie chce robić tego na siłę. To...
-Złe?- dokończyła za nią Anna. Uzdrowicielka kiwnęła twierdząco głową.
-A czy byłabyś w stanie odnaleźć kogoś o takich samych zdolnościach? Lub przynajmniej dojść od ofiary jego manipulacji do źródła?
Na ten moment Saito czekał już od dawna. Oto ostatni z Druchiich niebawem padnie z jego ręki. Co prawda był jeszcze Galreth, jednak on był inny od swoich rodaków, mimo tego, że spędził zapewne setki lat w kulturze, jeśli o kulturze w przypadku elfów można było mówić, żywiącej się krwią i bólem, zachował jakąś formę szlachetności, a przynajmniej zdolności do trzeźwego myślenia. Samuraj przemierzał rozbrzmiewające echem spiżowych dzwonów korytarze twierdzy, jednak nie spieszył się, sprawiał wrażenie bardziej jakby szedł na spacer po swoim ogrodzie w Kisogo, który zapewne zdążył już zarosnąć chwastami i zielskiem, a nie na pojedynek z niezwykle niebezpiecznym zabójcą. Z resztą nie było sensu pędzić, walka i tak nie może rozpocząć się bez niego, zaś o spóźnieniu nie mogło być mowy - nie ustalono żadnej konkretnej pory rozpoczęcia walki, natomiast dzwony tylko wzywały na pojedynek. Po drodze Saito rozmyślał o odpowiednim planie walki. Było to o tyle kłopotliwe, że Kheltosa w akcji widział w zasadzie tylko raz: podczas walki ze stworami z tuneli pod zamczyskiem, w dodatku było wtedy ciemno i trudno było zarejestrować szczegóły dotyczące stylu walki elfa. W dodatku, Kheltos w zasadzie cały czas siedział w swoim pokoju, i nie wychodził z niego. Jednak kilka rzeczy było wiadome: po pierwsze, to był asasyn, w dodatku Druchii, więc pierwsze czego należało się spodziewać to niespodziewane, brudne zagrywki, po drugie, skrytobójcy nie szkolili się w stosowaniu pancerza za wyjątkiem lekkich jego odmian, gdyż w przeciwnym razie nie mogliby pozostawać niezauważeni. Słaba zbroja nie stanowi natomiast problemu dla ostrego jak brzytwa ostrza katany. Poza tym, elfy, zwłaszcza z Naggaroth znane są ze swojej arogancji i ślepej nienawiści do innych nacji, a przez to łatwo je podpuścić. Należało mieć się jednak na baczności i nie lekceważyć przeciwnika - Druchii był z pewnością bardzo zwinnym i doświadczonym szermierzem, mającym za sobą wieloletnie doświadczenie i rygorystyczne treningi, dodatkowo wzmocnione jego naturalnym refleksem. Zakończenie walki pierwszym ciosem było mało prawdopodobne. Podsumowawszy fakty, Saito postanowił, że na początku wybada przeciwnika i wytrąci go z równowagi, zmusi do popełnienia błędu i dopiero wtedy zabije.
Jak się okazało, dotarł na arenę pierwszy. Nim wkroczył na piasek, wykonał tradycyjny, krótki ukłon. Rozejrzał się szybko po trybunach. Z zawodników był chyba tylko Galreth, Magnus zapewne poszedł przygotować zasadzkę, pozostali zaś uganiali się za jakimś chwastem. Tym lepiej - im mniej napatrzą się na jego styl walki, tym łatwiej będzie mógł ich później pozabijać. do Następny przybył Kheltos, sprawiał wrażenie odprężonego i beztroskiego, jednak Saito wiedział, że to tylko pozory, w dodatku bardzo pretensjonalne. Druchii, w typowy dla swojej rasy sposób okazywał lekceważenie przeciwnikowi i widzom, jednak ronin był zbyt zdyscyplinowany, żeby takie szczeniackie zachowanie wytrąciło go z równowagi. Zamiast tego, uważnie obserwował zachowanie oponenta. Obaj przygotowywali się do nadchodzącego starcia, jak przyczajone kobry. Rozległ się gong. Saito pozwolił Kheltosowi na atak, dając sobie czas na reakcję. Szybki blok i kontra wyprowadzona z pięści odrzuciły asasyna w tył. Tymczasem ronin zdecydował się zaczekać, by zobaczyć co zrobi przeciwnik. Zgodnie z oczekiwaniem, ponowił atak, jednak tym razem wyprowadzając ukośne cięcie z dołu, tym samym pozostając z odsłoniętą szyją, dokładnie tak, jak chciał tego Kaneda. Gdyby nie wyuczone zachowania elfa i jego naturalny refleks, jego głowa już toczyłaby się po piasku. Nastąpiła szybka wymiana ciosów, miecze zwarły się na moment, a obaj adwersarze siłowali się przez chwilę. Saito napierał, licząc na to, że jego przewaga masy i siły fizycznej sprawią, że zabójca zwolni klincz, jednocześnie poprawiając ciosem ręki uzbrojonej w pazury. Ronin liczył, że uda mu się zablokować uderzenie zbroją, chwycić go z rękę i poderżnąć gardło kontrą, jednak elf wypuścił go nieco wcześniej, niż ronin się spodziewał, w efekcie nie dość, ze stracił równowagę, to poleciał zbyt daleko i pazury zdołały zaciąć go w przedramię. Rana, choć płytka, szczypała nieznośnie, lecz samuraj już od dawna nauczył się ignorować obrażenia, jeżeli nie obniżyłyby jego sprawności motorycznej. W dodatku, wydzielana adrenalina wkrótce całkowicie stłumiła ból i Nippończyk mógł dalej z powodzeniem bronic się przed nawałnicą ciosów. Z resztą, nawet nie musiał myśleć o parowaniu czy atakowaniu, jak zawsze w takich chwilach jego mięśnie reagowały automatycznie na informacje zbierane przez pozostałe zmysły. Zawsze z wyprzedzeniem, dlatego był w stanie mierzyć się na równi z elfem, prezentującym cały swój repertuar ciosów, parad i innych technik - dokładnie tak, jak chciał Saito, którego czysty, bystry umysł przetwarzał na raz tysiące możliwych scenariuszy lawirując wśród wątków prawdopodobieństwa, pozwalając na przewidzenie nawet kilku ciosów w przód, co w realiach tak szybkiego pojedynku mogło wydawać się nieskończonością. Kensai widział narastającą frustrację elfa, która odbijała się na jego wykrzywionym we wściekłym grymasie obliczu. Gdy Saito zobaczył, że asasyn pochyla się, wyciągając dłoń w kierunku podłoża i już wiedział co się stanie. To była jedna z tych niespodzianek. Patrzał już w drugą stronę, gdy drobinki piasku zaszumiały na jego kabuto, jednak elf tego nie mógł tego widzieć. Rzucił się więc na, jego zdaniem, oślepionego Kanedę, tylko po to, żeby otrzymać mocarnego kopa w brzuch. Ronin zdawał sobie sprawę, że mógłby teraz skoczyć na przeciwnika i dobić jak kot sponiewieraną mysz, lecz to byłoby wielce nierozsądne: po pierwsze, nie mógł jeszcze ocenić wytrzymałości oponenta i tego, jak szybko się on pozbiera, w dodatku, jego cios zapewne zostałby sparowany i skończyłby walkę ze stalowymi szponami w brzuchu. Zamiast tego, Nippończyk wziął potężny zamach, zgodnie z przewidywaniami Kheltos natychmiast zareagował stawiając gardę. Zgrzytnął metal, gdy stal mistrza Hattoriego Hanzo dowiodła swej wyższości nad elfią chałturą pośledniejszej jakości, odcinając pazury zaskoczonego skrytobójcy. Jeszcze jedno pchnięcie i reszta rękawicy zsunęła się na piach. Elf wykorzystał ten moment i wyprowadził sztych w twarz samuraja. Ten poczuł tylko pchnięcie i pociągnięcie wzdłuż policzka, gdy maska wyobrażająca wyszczerzonego tygrysa ustąpiła. Kensai nawet nie poczuł bólu, adrenalina, w połączeniu z całkowitym skupieniem na walce sprawiły, że nawet nie poczuł bólu. Stęknął tylko i wyprowadził serię cięć, które zostawiły cztery krwawe ślady na ciele Druchii. Na trybunach ktoś coś wrzeszczał, jednak Saito słyszał te zbędne odgłosy, jakby dobywały się spod wody. Jednakże skrytobójca również uległ bitewnej gorączce i ignorując rany zdołał boleśnie, acz niegroźnie dźgnąć samuraja w bok. Saito zdołał niemalże natychmiast zignorować ból, gdyż rana nie była groźna, elf jednak dostrzegł chwilę słabości u samuraja, lecz zamiast zaatakować, zaczął coś gadać, zapewne nieistotnego - świadomość kensai nawet nie przyswajała takich drwin, dla niego mowa ta podobna była brzęczeniu much - niczemu więcej.
-Chinmoku!- krzyknął ronin i sam przeszedł do ofensywy, tym samym faktycznie uciszając pyskatego długoucha, który musiał teraz uwijać się jak w ukropie, by sparować serie krótkich, ale oślepiająco szybkich cięć, które zdawały się zostawiać wokół Saito nieprzeniknioną sieć srebrzystych smug. Jedyne, co było słychać to wycie przecinanego powietrza i szczęk oręża, zwielokrotniający się echem na ścianach amfiteatru, tak jakby walczyło nie dwóch, a dwudziestu wojowników. Wtem Kheltos zdecydował się zmienić taktykę i zaatakować kopnięciem. Stała się rzecz nieoczekiwana: obaj wojownicy sczepili się nogami, gdy ronin spróbował podciąć asasyna. Jednak elf zdołał się chwycić ramienia samuraja, unikając obalenia. Tkwili nieruchomo w takim klinczu przez chwilę, balansując na jednych nogach. Saito zdał sobie sprawę, że utknęli, toteż zdecydował się zaczekać na posunięcie Kheltosa. Jego cierpliwość bynajmniej nie została nadwyrężona, gdyż po chwili Kheltos wywinął się jak akrobata zarzucając lewą nogę na bark i szyję Nippończyka, przewracając się z nim na ziemię. Klincz trwał jednak dość długo, by Kaneda zdążył opracować plan dalszego postępowania. Upadł, pozwalając by Druchii założył mu dźwignię - gambit sprawdził się doskonale: podczas gdy asasyn mocował się ze zbroją i siłą mięśni samego Saito (który z resztą przerabiał ten scenariusz tysiące razy podczas treningów w dojo i rzeczywistych walk) ten, nie zważając na nadwyrężany staw drugą ręką dobył swojej drugiej broni, bezimiennego, na pozór zapomnianego wakizashi dopełniającego daisho. Ktoś mógłby pomyśleć, że ronin nosi krótszy miecz dla ozdoby, ale on preferował po prostu walkę pojedynczą bronią. Do dodatkowego ostrza uciekał się w związku z tym bardzo rzadko, w zasadzie tylko wtedy, gdy nie mógł uderzyć Zabójcą Oni. Ronin stęknął, gdy nacisk na łokieć nagle nasilił się, lecz w tym samym momencie druga dłoń zacisnęła się na pasku z szorstkiej, rybiej skóry oplatającym rękojeść i srebrzysta błyskawica przebiła kolano zabójcy. Miejsce to jest silnie unerwione chyba u wszystkich kręgowców, a z pewnością u humanoidów i nawet adrenalina, której stężenie we krwi obu wojowników już dawno przekroczyło poziom krytyczny nie była w stanie powstrzymać nagłej eksplozji bólu, która rozeszła się falą wzdłuż całej kończyny, aż do odcinka lędźwiowego kręgosłupa. Nawet największy, orkowy twardziel nie wytrzymałby czegoś takiego, a co dopiero elf. Kaneda, wykorzystując moment oswobodził się i zerwał na równe nogi, ale nie mógł teraz dobić rannego - nadwyrężone ramię zdrętwiało, chwilowo uniemożliwiając sprawne poruszanie. Jednak wynik starcia był dla Saito pomyślny. Korzystając z chwili, złapał oddech, patrząc jak w akcie desperacji Kheltos wyrywa sobie wakizashi z kolana, jęcząc z bólu, frustracji i bezbrzeżnej wściekłości. Z rany w nodze popłynęła obficie krew, obficie plamiąc żółty piasek. Elf wydał stłumiony okrzyk, gdyż zaciskał zęby na ostrzu swego miecza, nie zważając na to, że ostrze wrzyna mu się w kąciki ust, jeszcze tylko założył prowizoryczny opatrunek na ranę, powstrzymując przynajmniej częściowo, krwawienie. Gdyby nie okoliczności, Saito z pewnością podziwiałby determinację asasyna, lecz teraz miał co innego do zrobienia.
- Twoja noga wciąż jest do niczego shinobi- rzekł Saito.
- Prawda- uśmiechnął się przez zęby Kheltos- Jednak ręce wciąż mam całe.
Odzyskał czucie w prawej ręce i ruszył w stronę opierającego się na mieczu przeciwnika, by zakończyć walkę. Jednak katana, zamiast wbić się w pierś Kheltosa napotkała jedynie powietrze. Skrytobójca wykonał iście niespodziewany, co efektowny manewr: stanął na rękach i opierając się na jednej z nich, ciął Saito po łydkach. Zaskoczony samuraj nie zdążył odskoczyć ani zasłonić się i stal z Naggaroth znowu posmakowała jego krwi.
- Imponujące- syknął ronin, na co elf odpowiedział szyderczym uśmieszkiem. Elf znowu uniknął pchnięcia, jednak najwyraźniej zapomniał, że nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki. Brzęknęła stal, gdy płaz katany zepchnął nadchodzące cięcie, a ułamek sekundy później rozległo się głuche łupnięcie, gdy kolano grzmotnęło elfa w głowę. Ten co prawda zdołał odruchowo osłonić się ręką, lecz na niewiele się to zdało, gdyż siła ciosu była tak duża, że zmiotła dłoń Druchii wprost na jego twarz, jak taran oblężniczy wpadający na drzwi stodoły, obalając mrocznego na ziemię. Ronin postanowił dobić przeciwnika i w momencie gdy stanął nad nim, wznosząc Zabójcę Oni, by przyszpilić tamtego do podłoża, nagle poczuł przeszywające zimno, a jednocześnie gorąco, rozchodzące się spod lewej pachy. To skrytobójca zdołał ugodzić go mieczem trafiając w unerwiony punkt. Ból był obezwładniający do tego stopnia, że Saito ledwie tłumiąc krzyk, który przerodził się w krótkie warknięcie, runął jak długi. Przez chwilę toczył walkę z samym sobą, by zignorować, ranę, wszak wciąż miał władzę w ręku. Kątem oka widział jak omdlewający asasyn wlecze się po piasku, zostawiając za sobą krwawy ślad, by dobić leżącego samuraja. Widok ten podziałał na kensai niczym ostroga. Kształtowana latami samodyscyplina wzięła wreszcie górę nad fizycznym bólem i samuraj oczyścił umysł, wstając powoli, acz bez najmniejszego dźwięku. Druchii był na nogach pierwszy, Kaneda uważnie obserwował każdy jego ruch. Adrenalina słabła, organizm ulegał własnym słabościom, żelazna wola, lecz zahartowana jak stal jego broni pozostawała - nie bez powodu mówi się, że miecz to dusza samuraja. Umysł znów skupił się na zimnej kalkulacji i ocenie sytuacji. Elf był na skraju wyczerpania, było oczywiste, że to jego ostatnia szansa i rzuci się w desperackiej szarży na wroga po śmierć albo zwycięstwo. Teraz to było już takie proste. Wysoki głos pędzącego naprzód Kheltosa rozbrzmiał po arenie, gdy pełnym bezgranicznej furii i irytacji wrzaskiem dodawał sobie animuszu. "Teraz skoczy" podpowiadała podświadomość Saito, a on był gotowy. Na moment spojrzenia szermierzy spotkały się. W oczach niesionego siłą bezwładności elfa, ronin dostrzegł przerażenie ale też zrozumienie i akceptację. Gdy już był blisko, wyprowadzając skazany na porażkę cios, Saito, odwróciwszy chwyt na mieczu zawirował schodząc na kolana. Rany bolały, jakby płonęły żywym ogniem, ale ciało posłusznie wykonywało polecenia. Jak maszyna. Elf i tak nie miał szans na korektę, czy zmianę kierunku lotu. Kensai pchnął z całej siły w tył, perfekcyjnie wbijając Zabójcę Oni w kręgosłup asasyna, który bezwładnie przewiesił mu się przez plecy. Jednym płynnym ruchem ronin naparł na miecz i wypatroszywszy przeciwnika znów zmienił chwyt na rękojeści, obracając się ponownie, tym razem jednym sprawnym ruchem dekapitując przeciwnika.
Na nogi wstał, dopiero, gdy pozbawione głowy ciało osunęło się na podłoże, niemrawo tryskając krwią z tętnicy szyjnej. Choć zmęczenie i rany dawały mu się we znaki, Saito zabrał swoje wakizashi i oczyściwszy broń z krwi schował ją. Mimo, że poruszał się z trudem w milczeniu opuścił arenę. Przy wyjściu zwrócił się jeszcze w stronę pokonanego i skłonił się lekko, po czym wyszedł na korytarz. Spotkał tam Kharlota i... Przez moment zdało mu się, że obok Kruszącego Czaszki stoi, ubrana w strój kobiet z Imperium, Aoyagi. Mrugnął w tym momencie i iluzja rozmyła się. Oczywiście była to zatroskana Julia. Kharlot tymczasem skłonił się po nippońsku, co w pewnym stopniu zdziwiło samuraja. Czempion zdawał mu się wcześniej jeszcze jednym barbarzyńcą z Północnych Pustkowi, których hordy co jakiś czas usiłowały splądrować krainę Wschodzącego Słońca, jednak być może pozory mylą. W takim razie, czy Kharlot zorganizował Arenę wyłącznie po to, aby zadowolić Pana Bitew? A może przyświecał mu jakiś inny cel? Jednak w tych okolicznościach nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Pozwolił więc czarodziejce opatrzyć rany. Gdy skończyła, podziękował jej i natychmiast wyszedł, mimo protestów czarodziejki. Pewnie myślała, że jest zmęczony i musi odpocząć... Oczywiście, po jednym pojedynku. W przeszłości brał udział w wielogodzinnych, ciężkich bitwach, w których sam jeden potrafił odpierać dziesiątki napastników. Ważne, że jego rany (z resztą niezbyt groźne, choć dokuczliwe) zostały wyleczone. Z resztą, Magnus robił właśnie zasadzkę na kultystów Alphariusa i należało teraz do niego pójść.
Odgłosy bijatyki było słychać już na klatce schodowej. Saito już wiedział, jaki widok mnie więcej zastanie. Był już przy drzwiach, gdy huknął strzał.
Wtedy do pokoju wpadł Saito trzymajac dłoń na rękojeści Zabójcy Oni. -Panie Magnus! Co się dzieje?- zapytał szybko.
-Mama nadzieję ,że miał pan dobrą walkę... w łazience czeka jakiś kochaś ,który zapewne zabierze nas do Alphariusa...-
-A ten? Zaatakował?- zapytał ronin wskazując na martwego grubasa.
-Trudno go przetransportować... śmierdzi... płacze...a do tego jego imienia nie dało się wymówić...-
Oboje ruszyli do łazienki i czym prędzej przenieśli znokautowanego kultystę do pokoju z rzeźbami. Rzucili go na ziemię i ten zaczął coś mamrotać. -WSTAWAJ ,DZIWKO!- wrzasnął mu do ucha inwkziytor potężne ,przez co ten rzucił się gwałtownie -Gdzie jestem?! Co się dzieje?!- zaczął krzyczeć ze strachu
- Gdzie jest Alpharius!?- warknął Magnus trzymając w żelaznej ręce drewnianą pałkę ,zrobioną poprędce z nogi od krzesła.
-Kim jesteście?!- pisnął chudzielec
-Ja tu zadaję pytania! Jeszcze raz się zawachasz ,a zostaniesz ukarany! GDZIE ON JEST?!- wrzasnął Von Bittenberg.
-Ja nie...- nie skończył ,kiedy inkwizytor przywalił mu z całej siły w żebra. Heretyk wrzasnął ,jednak nie mógł zwijać się z bólu ,gdy Magnus przygniótł go nogą.
-Nie dosłyszałem!- wrzasnął
-Zabiorę...- jęknął slaneszyta -BŁĄD!- warknął Magnus i znów przygrzmocił lagą ,tym razem w goleń ,pałka złamała się pod siłą ciosu i łowca czarownic odrzucił ją. Kultysta wrzasnął z bólu -Zabiorę was do niego!!! Tylko błagam! Chcę szybkiej śmierci!-
-Będziesz ją miał... szykuj teReport...- mruknął Kaneda. Inkwizytor splunął i puścił jęczącego jeńca ,który zacżał przygotowywać rytuał.
-Dobrze ,że szybko poszło... panie Saito... tylko dwa uderzenia...-
Po chwili Magnus rzekł -Elektor się zbliża ,musimy szybko znaleć Reinera i naszych wrogów... muszę być na przedpolach ,żeby pierwsza salwa artylerii nie zrównałą nas z ziemią... ci co przeżyją zostana zarżnięci w pierwszym... no może drugim szturmie... z całym szacunkiem... - Wysłuchawszy streszczenia sytuacji, Saito westchnął tylko. No cóż... Najwyraźniej będzie zmuszony zabić samodzielnie całą armię. Z drugiej strony, z tego co widział, żołnierze imperium nie mogli się z nim równać, zwłaszcza, gdyby znalazł jakieś miejsce, gdzie ich przewaga liczebna będzie bez znaczenia. W międzyczasie kultysta przygotował portal. Smugi w różnych odcieniach niebieskiego formowały układające się poziomo, postrzępione pierścienie, wirując coraz szybciej i szybciej, podczas gdy heretyk mamrotał swoje inkantacje. Wreszcie, część pierścieni zaczęła również obracać się w pionie, a wystrzępienia okazały się być w rzeczywistości strzałkami. Wreszcie, pierścienie zaczęły wirować tak szybko, że uformowały chaosferę, z której zaczął wydobywać się rytmiczny dźwięk, przypominający tak zwane "walenie w zero" na instrumencie strunowym. https://www.youtube.com/watch?v=lcnR8-0XNE8
- Gotowe. - powiedział.
- Świetnie, idziesz pierwszy. - Powiedział Saito. Było wszak nazbyt oczywiste, że heretyk mógł próbować wysłać obu śledczych na jakieś pustkowie lub gorzej. Kultysta, słysząc to, zawahał się. Magnus spojrzał na niego. Ronin nie mógł oprzeć się wrażeniu, że stary łowca dobrze się bawi całą sytuacją.
- Może jednak... Poprawię kilka szczegółów... Żeby był bardziej precyzyjny! - Dodał szybko. Saito i Magnus spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Gdy sekciarz skończył, oznajmił:
- Teraz będzie dobrze działać.
- Rozumiemy, wchodź. - Powiedział z naciskiem inkwizytor, wskazując na teleport. Kultysta uśmiechnął się nieszczerze, zrobił krok do tyłu i nagle wskoczył w portal.
- Za nim! Do Warpa! - Wrzasnął Magnus. Obaj rzucili się susem, w ostatnim momencie wpadając do wnętrza magicznej kuli. Saito odważnie podążył za towarzyszem, i to czego doświadczył, wkroczywszy w teleport, było chyba najbardziej surrealistycznym doświadczeniem, jakie dotychczas miał. Na szczęście było ono dość krótkie, choć intensywne. Gdy tylko znalazł się wewnątrz, portal zniknął z pyknięciem. http://youtu.be/zIJmsj27HcI?t=3m2s Nim się obejrzał, wylądował w rozbłysku pomarańczowego światła na Magnusie, spod którego wystawała natomiast podrygująca, jak u zgniecionego komara, ręka kultysty, prawdopodobnie tego, który otworzył portal. Saito rozejrzał się dookoła. W pomieszczeniu było kilkunastu zabiedzonych sekciarzy, byli wychudzeni a ich gęby nieogolone. Jeden z nich się odezwał.
- Trzeba było wysłać Elifiasza! On by tego portalu byle komu nie otworzył! Ale w dupie, brać ich! - Na ten rozkaz hałastra kultystów rzuciła się z piskliwym wrzaskiem na niespodziewanych gości, wymachując pordzewiałymi od ciągłej wilgoci szablami i inną, bardziej prowizoryczną bronią.
[Pozwoliłem sobie na odegranie walki z perspektywy Saito, przy okazji dopisałem reakcję na kilka innych wydarzeń. Natomiast akcję w melinie kultystów opiszę jak wrócę z pracy, bo teraz nie mam siły.
]
Jak się okazało, dotarł na arenę pierwszy. Nim wkroczył na piasek, wykonał tradycyjny, krótki ukłon. Rozejrzał się szybko po trybunach. Z zawodników był chyba tylko Galreth, Magnus zapewne poszedł przygotować zasadzkę, pozostali zaś uganiali się za jakimś chwastem. Tym lepiej - im mniej napatrzą się na jego styl walki, tym łatwiej będzie mógł ich później pozabijać. do Następny przybył Kheltos, sprawiał wrażenie odprężonego i beztroskiego, jednak Saito wiedział, że to tylko pozory, w dodatku bardzo pretensjonalne. Druchii, w typowy dla swojej rasy sposób okazywał lekceważenie przeciwnikowi i widzom, jednak ronin był zbyt zdyscyplinowany, żeby takie szczeniackie zachowanie wytrąciło go z równowagi. Zamiast tego, uważnie obserwował zachowanie oponenta. Obaj przygotowywali się do nadchodzącego starcia, jak przyczajone kobry. Rozległ się gong. Saito pozwolił Kheltosowi na atak, dając sobie czas na reakcję. Szybki blok i kontra wyprowadzona z pięści odrzuciły asasyna w tył. Tymczasem ronin zdecydował się zaczekać, by zobaczyć co zrobi przeciwnik. Zgodnie z oczekiwaniem, ponowił atak, jednak tym razem wyprowadzając ukośne cięcie z dołu, tym samym pozostając z odsłoniętą szyją, dokładnie tak, jak chciał tego Kaneda. Gdyby nie wyuczone zachowania elfa i jego naturalny refleks, jego głowa już toczyłaby się po piasku. Nastąpiła szybka wymiana ciosów, miecze zwarły się na moment, a obaj adwersarze siłowali się przez chwilę. Saito napierał, licząc na to, że jego przewaga masy i siły fizycznej sprawią, że zabójca zwolni klincz, jednocześnie poprawiając ciosem ręki uzbrojonej w pazury. Ronin liczył, że uda mu się zablokować uderzenie zbroją, chwycić go z rękę i poderżnąć gardło kontrą, jednak elf wypuścił go nieco wcześniej, niż ronin się spodziewał, w efekcie nie dość, ze stracił równowagę, to poleciał zbyt daleko i pazury zdołały zaciąć go w przedramię. Rana, choć płytka, szczypała nieznośnie, lecz samuraj już od dawna nauczył się ignorować obrażenia, jeżeli nie obniżyłyby jego sprawności motorycznej. W dodatku, wydzielana adrenalina wkrótce całkowicie stłumiła ból i Nippończyk mógł dalej z powodzeniem bronic się przed nawałnicą ciosów. Z resztą, nawet nie musiał myśleć o parowaniu czy atakowaniu, jak zawsze w takich chwilach jego mięśnie reagowały automatycznie na informacje zbierane przez pozostałe zmysły. Zawsze z wyprzedzeniem, dlatego był w stanie mierzyć się na równi z elfem, prezentującym cały swój repertuar ciosów, parad i innych technik - dokładnie tak, jak chciał Saito, którego czysty, bystry umysł przetwarzał na raz tysiące możliwych scenariuszy lawirując wśród wątków prawdopodobieństwa, pozwalając na przewidzenie nawet kilku ciosów w przód, co w realiach tak szybkiego pojedynku mogło wydawać się nieskończonością. Kensai widział narastającą frustrację elfa, która odbijała się na jego wykrzywionym we wściekłym grymasie obliczu. Gdy Saito zobaczył, że asasyn pochyla się, wyciągając dłoń w kierunku podłoża i już wiedział co się stanie. To była jedna z tych niespodzianek. Patrzał już w drugą stronę, gdy drobinki piasku zaszumiały na jego kabuto, jednak elf tego nie mógł tego widzieć. Rzucił się więc na, jego zdaniem, oślepionego Kanedę, tylko po to, żeby otrzymać mocarnego kopa w brzuch. Ronin zdawał sobie sprawę, że mógłby teraz skoczyć na przeciwnika i dobić jak kot sponiewieraną mysz, lecz to byłoby wielce nierozsądne: po pierwsze, nie mógł jeszcze ocenić wytrzymałości oponenta i tego, jak szybko się on pozbiera, w dodatku, jego cios zapewne zostałby sparowany i skończyłby walkę ze stalowymi szponami w brzuchu. Zamiast tego, Nippończyk wziął potężny zamach, zgodnie z przewidywaniami Kheltos natychmiast zareagował stawiając gardę. Zgrzytnął metal, gdy stal mistrza Hattoriego Hanzo dowiodła swej wyższości nad elfią chałturą pośledniejszej jakości, odcinając pazury zaskoczonego skrytobójcy. Jeszcze jedno pchnięcie i reszta rękawicy zsunęła się na piach. Elf wykorzystał ten moment i wyprowadził sztych w twarz samuraja. Ten poczuł tylko pchnięcie i pociągnięcie wzdłuż policzka, gdy maska wyobrażająca wyszczerzonego tygrysa ustąpiła. Kensai nawet nie poczuł bólu, adrenalina, w połączeniu z całkowitym skupieniem na walce sprawiły, że nawet nie poczuł bólu. Stęknął tylko i wyprowadził serię cięć, które zostawiły cztery krwawe ślady na ciele Druchii. Na trybunach ktoś coś wrzeszczał, jednak Saito słyszał te zbędne odgłosy, jakby dobywały się spod wody. Jednakże skrytobójca również uległ bitewnej gorączce i ignorując rany zdołał boleśnie, acz niegroźnie dźgnąć samuraja w bok. Saito zdołał niemalże natychmiast zignorować ból, gdyż rana nie była groźna, elf jednak dostrzegł chwilę słabości u samuraja, lecz zamiast zaatakować, zaczął coś gadać, zapewne nieistotnego - świadomość kensai nawet nie przyswajała takich drwin, dla niego mowa ta podobna była brzęczeniu much - niczemu więcej.
-Chinmoku!- krzyknął ronin i sam przeszedł do ofensywy, tym samym faktycznie uciszając pyskatego długoucha, który musiał teraz uwijać się jak w ukropie, by sparować serie krótkich, ale oślepiająco szybkich cięć, które zdawały się zostawiać wokół Saito nieprzeniknioną sieć srebrzystych smug. Jedyne, co było słychać to wycie przecinanego powietrza i szczęk oręża, zwielokrotniający się echem na ścianach amfiteatru, tak jakby walczyło nie dwóch, a dwudziestu wojowników. Wtem Kheltos zdecydował się zmienić taktykę i zaatakować kopnięciem. Stała się rzecz nieoczekiwana: obaj wojownicy sczepili się nogami, gdy ronin spróbował podciąć asasyna. Jednak elf zdołał się chwycić ramienia samuraja, unikając obalenia. Tkwili nieruchomo w takim klinczu przez chwilę, balansując na jednych nogach. Saito zdał sobie sprawę, że utknęli, toteż zdecydował się zaczekać na posunięcie Kheltosa. Jego cierpliwość bynajmniej nie została nadwyrężona, gdyż po chwili Kheltos wywinął się jak akrobata zarzucając lewą nogę na bark i szyję Nippończyka, przewracając się z nim na ziemię. Klincz trwał jednak dość długo, by Kaneda zdążył opracować plan dalszego postępowania. Upadł, pozwalając by Druchii założył mu dźwignię - gambit sprawdził się doskonale: podczas gdy asasyn mocował się ze zbroją i siłą mięśni samego Saito (który z resztą przerabiał ten scenariusz tysiące razy podczas treningów w dojo i rzeczywistych walk) ten, nie zważając na nadwyrężany staw drugą ręką dobył swojej drugiej broni, bezimiennego, na pozór zapomnianego wakizashi dopełniającego daisho. Ktoś mógłby pomyśleć, że ronin nosi krótszy miecz dla ozdoby, ale on preferował po prostu walkę pojedynczą bronią. Do dodatkowego ostrza uciekał się w związku z tym bardzo rzadko, w zasadzie tylko wtedy, gdy nie mógł uderzyć Zabójcą Oni. Ronin stęknął, gdy nacisk na łokieć nagle nasilił się, lecz w tym samym momencie druga dłoń zacisnęła się na pasku z szorstkiej, rybiej skóry oplatającym rękojeść i srebrzysta błyskawica przebiła kolano zabójcy. Miejsce to jest silnie unerwione chyba u wszystkich kręgowców, a z pewnością u humanoidów i nawet adrenalina, której stężenie we krwi obu wojowników już dawno przekroczyło poziom krytyczny nie była w stanie powstrzymać nagłej eksplozji bólu, która rozeszła się falą wzdłuż całej kończyny, aż do odcinka lędźwiowego kręgosłupa. Nawet największy, orkowy twardziel nie wytrzymałby czegoś takiego, a co dopiero elf. Kaneda, wykorzystując moment oswobodził się i zerwał na równe nogi, ale nie mógł teraz dobić rannego - nadwyrężone ramię zdrętwiało, chwilowo uniemożliwiając sprawne poruszanie. Jednak wynik starcia był dla Saito pomyślny. Korzystając z chwili, złapał oddech, patrząc jak w akcie desperacji Kheltos wyrywa sobie wakizashi z kolana, jęcząc z bólu, frustracji i bezbrzeżnej wściekłości. Z rany w nodze popłynęła obficie krew, obficie plamiąc żółty piasek. Elf wydał stłumiony okrzyk, gdyż zaciskał zęby na ostrzu swego miecza, nie zważając na to, że ostrze wrzyna mu się w kąciki ust, jeszcze tylko założył prowizoryczny opatrunek na ranę, powstrzymując przynajmniej częściowo, krwawienie. Gdyby nie okoliczności, Saito z pewnością podziwiałby determinację asasyna, lecz teraz miał co innego do zrobienia.
- Twoja noga wciąż jest do niczego shinobi- rzekł Saito.
- Prawda- uśmiechnął się przez zęby Kheltos- Jednak ręce wciąż mam całe.
Odzyskał czucie w prawej ręce i ruszył w stronę opierającego się na mieczu przeciwnika, by zakończyć walkę. Jednak katana, zamiast wbić się w pierś Kheltosa napotkała jedynie powietrze. Skrytobójca wykonał iście niespodziewany, co efektowny manewr: stanął na rękach i opierając się na jednej z nich, ciął Saito po łydkach. Zaskoczony samuraj nie zdążył odskoczyć ani zasłonić się i stal z Naggaroth znowu posmakowała jego krwi.
- Imponujące- syknął ronin, na co elf odpowiedział szyderczym uśmieszkiem. Elf znowu uniknął pchnięcia, jednak najwyraźniej zapomniał, że nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki. Brzęknęła stal, gdy płaz katany zepchnął nadchodzące cięcie, a ułamek sekundy później rozległo się głuche łupnięcie, gdy kolano grzmotnęło elfa w głowę. Ten co prawda zdołał odruchowo osłonić się ręką, lecz na niewiele się to zdało, gdyż siła ciosu była tak duża, że zmiotła dłoń Druchii wprost na jego twarz, jak taran oblężniczy wpadający na drzwi stodoły, obalając mrocznego na ziemię. Ronin postanowił dobić przeciwnika i w momencie gdy stanął nad nim, wznosząc Zabójcę Oni, by przyszpilić tamtego do podłoża, nagle poczuł przeszywające zimno, a jednocześnie gorąco, rozchodzące się spod lewej pachy. To skrytobójca zdołał ugodzić go mieczem trafiając w unerwiony punkt. Ból był obezwładniający do tego stopnia, że Saito ledwie tłumiąc krzyk, który przerodził się w krótkie warknięcie, runął jak długi. Przez chwilę toczył walkę z samym sobą, by zignorować, ranę, wszak wciąż miał władzę w ręku. Kątem oka widział jak omdlewający asasyn wlecze się po piasku, zostawiając za sobą krwawy ślad, by dobić leżącego samuraja. Widok ten podziałał na kensai niczym ostroga. Kształtowana latami samodyscyplina wzięła wreszcie górę nad fizycznym bólem i samuraj oczyścił umysł, wstając powoli, acz bez najmniejszego dźwięku. Druchii był na nogach pierwszy, Kaneda uważnie obserwował każdy jego ruch. Adrenalina słabła, organizm ulegał własnym słabościom, żelazna wola, lecz zahartowana jak stal jego broni pozostawała - nie bez powodu mówi się, że miecz to dusza samuraja. Umysł znów skupił się na zimnej kalkulacji i ocenie sytuacji. Elf był na skraju wyczerpania, było oczywiste, że to jego ostatnia szansa i rzuci się w desperackiej szarży na wroga po śmierć albo zwycięstwo. Teraz to było już takie proste. Wysoki głos pędzącego naprzód Kheltosa rozbrzmiał po arenie, gdy pełnym bezgranicznej furii i irytacji wrzaskiem dodawał sobie animuszu. "Teraz skoczy" podpowiadała podświadomość Saito, a on był gotowy. Na moment spojrzenia szermierzy spotkały się. W oczach niesionego siłą bezwładności elfa, ronin dostrzegł przerażenie ale też zrozumienie i akceptację. Gdy już był blisko, wyprowadzając skazany na porażkę cios, Saito, odwróciwszy chwyt na mieczu zawirował schodząc na kolana. Rany bolały, jakby płonęły żywym ogniem, ale ciało posłusznie wykonywało polecenia. Jak maszyna. Elf i tak nie miał szans na korektę, czy zmianę kierunku lotu. Kensai pchnął z całej siły w tył, perfekcyjnie wbijając Zabójcę Oni w kręgosłup asasyna, który bezwładnie przewiesił mu się przez plecy. Jednym płynnym ruchem ronin naparł na miecz i wypatroszywszy przeciwnika znów zmienił chwyt na rękojeści, obracając się ponownie, tym razem jednym sprawnym ruchem dekapitując przeciwnika.
Na nogi wstał, dopiero, gdy pozbawione głowy ciało osunęło się na podłoże, niemrawo tryskając krwią z tętnicy szyjnej. Choć zmęczenie i rany dawały mu się we znaki, Saito zabrał swoje wakizashi i oczyściwszy broń z krwi schował ją. Mimo, że poruszał się z trudem w milczeniu opuścił arenę. Przy wyjściu zwrócił się jeszcze w stronę pokonanego i skłonił się lekko, po czym wyszedł na korytarz. Spotkał tam Kharlota i... Przez moment zdało mu się, że obok Kruszącego Czaszki stoi, ubrana w strój kobiet z Imperium, Aoyagi. Mrugnął w tym momencie i iluzja rozmyła się. Oczywiście była to zatroskana Julia. Kharlot tymczasem skłonił się po nippońsku, co w pewnym stopniu zdziwiło samuraja. Czempion zdawał mu się wcześniej jeszcze jednym barbarzyńcą z Północnych Pustkowi, których hordy co jakiś czas usiłowały splądrować krainę Wschodzącego Słońca, jednak być może pozory mylą. W takim razie, czy Kharlot zorganizował Arenę wyłącznie po to, aby zadowolić Pana Bitew? A może przyświecał mu jakiś inny cel? Jednak w tych okolicznościach nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Pozwolił więc czarodziejce opatrzyć rany. Gdy skończyła, podziękował jej i natychmiast wyszedł, mimo protestów czarodziejki. Pewnie myślała, że jest zmęczony i musi odpocząć... Oczywiście, po jednym pojedynku. W przeszłości brał udział w wielogodzinnych, ciężkich bitwach, w których sam jeden potrafił odpierać dziesiątki napastników. Ważne, że jego rany (z resztą niezbyt groźne, choć dokuczliwe) zostały wyleczone. Z resztą, Magnus robił właśnie zasadzkę na kultystów Alphariusa i należało teraz do niego pójść.
Odgłosy bijatyki było słychać już na klatce schodowej. Saito już wiedział, jaki widok mnie więcej zastanie. Był już przy drzwiach, gdy huknął strzał.
Wtedy do pokoju wpadł Saito trzymajac dłoń na rękojeści Zabójcy Oni. -Panie Magnus! Co się dzieje?- zapytał szybko.
-Mama nadzieję ,że miał pan dobrą walkę... w łazience czeka jakiś kochaś ,który zapewne zabierze nas do Alphariusa...-
-A ten? Zaatakował?- zapytał ronin wskazując na martwego grubasa.
-Trudno go przetransportować... śmierdzi... płacze...a do tego jego imienia nie dało się wymówić...-
Oboje ruszyli do łazienki i czym prędzej przenieśli znokautowanego kultystę do pokoju z rzeźbami. Rzucili go na ziemię i ten zaczął coś mamrotać. -WSTAWAJ ,DZIWKO!- wrzasnął mu do ucha inwkziytor potężne ,przez co ten rzucił się gwałtownie -Gdzie jestem?! Co się dzieje?!- zaczął krzyczeć ze strachu
- Gdzie jest Alpharius!?- warknął Magnus trzymając w żelaznej ręce drewnianą pałkę ,zrobioną poprędce z nogi od krzesła.
-Kim jesteście?!- pisnął chudzielec
-Ja tu zadaję pytania! Jeszcze raz się zawachasz ,a zostaniesz ukarany! GDZIE ON JEST?!- wrzasnął Von Bittenberg.
-Ja nie...- nie skończył ,kiedy inkwizytor przywalił mu z całej siły w żebra. Heretyk wrzasnął ,jednak nie mógł zwijać się z bólu ,gdy Magnus przygniótł go nogą.
-Nie dosłyszałem!- wrzasnął
-Zabiorę...- jęknął slaneszyta -BŁĄD!- warknął Magnus i znów przygrzmocił lagą ,tym razem w goleń ,pałka złamała się pod siłą ciosu i łowca czarownic odrzucił ją. Kultysta wrzasnął z bólu -Zabiorę was do niego!!! Tylko błagam! Chcę szybkiej śmierci!-
-Będziesz ją miał... szykuj teReport...- mruknął Kaneda. Inkwizytor splunął i puścił jęczącego jeńca ,który zacżał przygotowywać rytuał.
-Dobrze ,że szybko poszło... panie Saito... tylko dwa uderzenia...-
Po chwili Magnus rzekł -Elektor się zbliża ,musimy szybko znaleć Reinera i naszych wrogów... muszę być na przedpolach ,żeby pierwsza salwa artylerii nie zrównałą nas z ziemią... ci co przeżyją zostana zarżnięci w pierwszym... no może drugim szturmie... z całym szacunkiem... - Wysłuchawszy streszczenia sytuacji, Saito westchnął tylko. No cóż... Najwyraźniej będzie zmuszony zabić samodzielnie całą armię. Z drugiej strony, z tego co widział, żołnierze imperium nie mogli się z nim równać, zwłaszcza, gdyby znalazł jakieś miejsce, gdzie ich przewaga liczebna będzie bez znaczenia. W międzyczasie kultysta przygotował portal. Smugi w różnych odcieniach niebieskiego formowały układające się poziomo, postrzępione pierścienie, wirując coraz szybciej i szybciej, podczas gdy heretyk mamrotał swoje inkantacje. Wreszcie, część pierścieni zaczęła również obracać się w pionie, a wystrzępienia okazały się być w rzeczywistości strzałkami. Wreszcie, pierścienie zaczęły wirować tak szybko, że uformowały chaosferę, z której zaczął wydobywać się rytmiczny dźwięk, przypominający tak zwane "walenie w zero" na instrumencie strunowym. https://www.youtube.com/watch?v=lcnR8-0XNE8
- Gotowe. - powiedział.
- Świetnie, idziesz pierwszy. - Powiedział Saito. Było wszak nazbyt oczywiste, że heretyk mógł próbować wysłać obu śledczych na jakieś pustkowie lub gorzej. Kultysta, słysząc to, zawahał się. Magnus spojrzał na niego. Ronin nie mógł oprzeć się wrażeniu, że stary łowca dobrze się bawi całą sytuacją.
- Może jednak... Poprawię kilka szczegółów... Żeby był bardziej precyzyjny! - Dodał szybko. Saito i Magnus spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Gdy sekciarz skończył, oznajmił:
- Teraz będzie dobrze działać.
- Rozumiemy, wchodź. - Powiedział z naciskiem inkwizytor, wskazując na teleport. Kultysta uśmiechnął się nieszczerze, zrobił krok do tyłu i nagle wskoczył w portal.
- Za nim! Do Warpa! - Wrzasnął Magnus. Obaj rzucili się susem, w ostatnim momencie wpadając do wnętrza magicznej kuli. Saito odważnie podążył za towarzyszem, i to czego doświadczył, wkroczywszy w teleport, było chyba najbardziej surrealistycznym doświadczeniem, jakie dotychczas miał. Na szczęście było ono dość krótkie, choć intensywne. Gdy tylko znalazł się wewnątrz, portal zniknął z pyknięciem. http://youtu.be/zIJmsj27HcI?t=3m2s Nim się obejrzał, wylądował w rozbłysku pomarańczowego światła na Magnusie, spod którego wystawała natomiast podrygująca, jak u zgniecionego komara, ręka kultysty, prawdopodobnie tego, który otworzył portal. Saito rozejrzał się dookoła. W pomieszczeniu było kilkunastu zabiedzonych sekciarzy, byli wychudzeni a ich gęby nieogolone. Jeden z nich się odezwał.
- Trzeba było wysłać Elifiasza! On by tego portalu byle komu nie otworzył! Ale w dupie, brać ich! - Na ten rozkaz hałastra kultystów rzuciła się z piskliwym wrzaskiem na niespodziewanych gości, wymachując pordzewiałymi od ciągłej wilgoci szablami i inną, bardziej prowizoryczną bronią.
[Pozwoliłem sobie na odegranie walki z perspektywy Saito, przy okazji dopisałem reakcję na kilka innych wydarzeń. Natomiast akcję w melinie kultystów opiszę jak wrócę z pracy, bo teraz nie mam siły.
Olej studia, bądź kultystą- Ja pierdzielę - Jeden z mężczyzn ukrył twarz w dłoniach - Trza było iść na studia...

- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Spotkali się w sali głównej.
Postać okryta szczelnie białym płaszczem i ubabrany krwią, błotem w mokrych szatach Menthus. Postać w bieli zatrzymała się niepewnie obrzucając Smoczego Maga wyczekującym spojrzeniem. Po niedługim czsie zbliżyli się do siebie niepewnie. Ręka nieznajomego znikła w fałdach płaszcza.
-Jesteś Menthus prawda?-zapytał przybysz.
Caledorczyk kiwnął głową.
-Takie jest me miano. Jesteś Averiusem?
-Tak to ja.
-Hasło
-Ptak wyleciał z gniazda.
Podali sobie ręce i ścisnęli prawice. Młody Adept Ostrzy miał naprawdę mocny chwyt.
-Gdzie Iskra? Chyba nie wydarzyło się jej coś złego...-zaczął przyglądając się plamom krwi na napierśniku Smoczego Maga.
-Racja ty przecież nic nie wiesz...Chodź za mną byle szybko!
Ruszyli biegiem przez ciemny opuszczony korytarz i po krótkie chwili wpadli do skrzydła szpitalnego.
Przebudzenia było bolesne, wydawało jej się że powieki ma sklejone niewidzialną breją, całe jej ciało pulsowało bólem. Jęknęła cicho i postarała się otworzyć oczy. Nagle krzyknęła z bólu gdy jej czoła rozgorzało ogniem. Po chwili gdy migrena zmalała powoli otworzyła oczy. Leżała w białym pomieszczeniu, coś ciepłego i kleistego ściekało jej z nosa, chyba krew. Przy jej łóżku siedział Menthus i... Serce zabiło jej szybciej, przy łożu siedział elf o ciemnych, długich lekko falistych włosach, orlim nosie i dobrych jasno niebieskich oczach.
-Cześć-rzekł, głos miał lekko zachrypnięty.
Chciała także coś powiedzieć, ale nie mogła. Wydała z siebie jedynie jakiś dziwaczny skrzek połączony z jękiem. Nagle poczuła, że opuszczają ją siły, że leci w dół w ciemność.
-Iskra!-krzykneli równocześnie zrywając się i widząc jak z nosa elfki leci strumień krwi zaś oczy obracają się do tyłu.
Averius nachylił się nad nią i sprawdził puls.
-Słaby-rzekł smutno.
-Co z nią?-krzyknął Menthus a blizna na jego twarzy zmaterializowało się z całą swoją okropnością. -Co z nią zrobiłaś? Mówiłaś, że to pomoże! Okłamałaś mnie!-krzyknął.
-Stój głupcze!-powiedziała Julia.-Nie krzycz tu. Potrzeba jej teraz ciszy i spokoju, najbliższe godziny zadecydują o wszystkim, jeśli będzie miała ciszę, szczęście i silny organizm to wyzdrowieje.
-Ale może nie wyzdrowieć?-warknął Smoczy Mag.
-Może-przyznała Julia cicho.
Dyplomata elfów zasiadł przy stole.
-Zaczynajmy negocjacje-rzekł Imperator Karl Franz.
[Byqu pociągnijmy dialog!]
Postać okryta szczelnie białym płaszczem i ubabrany krwią, błotem w mokrych szatach Menthus. Postać w bieli zatrzymała się niepewnie obrzucając Smoczego Maga wyczekującym spojrzeniem. Po niedługim czsie zbliżyli się do siebie niepewnie. Ręka nieznajomego znikła w fałdach płaszcza.
-Jesteś Menthus prawda?-zapytał przybysz.
Caledorczyk kiwnął głową.
-Takie jest me miano. Jesteś Averiusem?
-Tak to ja.
-Hasło
-Ptak wyleciał z gniazda.
Podali sobie ręce i ścisnęli prawice. Młody Adept Ostrzy miał naprawdę mocny chwyt.
-Gdzie Iskra? Chyba nie wydarzyło się jej coś złego...-zaczął przyglądając się plamom krwi na napierśniku Smoczego Maga.
-Racja ty przecież nic nie wiesz...Chodź za mną byle szybko!
Ruszyli biegiem przez ciemny opuszczony korytarz i po krótkie chwili wpadli do skrzydła szpitalnego.
Przebudzenia było bolesne, wydawało jej się że powieki ma sklejone niewidzialną breją, całe jej ciało pulsowało bólem. Jęknęła cicho i postarała się otworzyć oczy. Nagle krzyknęła z bólu gdy jej czoła rozgorzało ogniem. Po chwili gdy migrena zmalała powoli otworzyła oczy. Leżała w białym pomieszczeniu, coś ciepłego i kleistego ściekało jej z nosa, chyba krew. Przy jej łóżku siedział Menthus i... Serce zabiło jej szybciej, przy łożu siedział elf o ciemnych, długich lekko falistych włosach, orlim nosie i dobrych jasno niebieskich oczach.
-Cześć-rzekł, głos miał lekko zachrypnięty.
Chciała także coś powiedzieć, ale nie mogła. Wydała z siebie jedynie jakiś dziwaczny skrzek połączony z jękiem. Nagle poczuła, że opuszczają ją siły, że leci w dół w ciemność.
-Iskra!-krzykneli równocześnie zrywając się i widząc jak z nosa elfki leci strumień krwi zaś oczy obracają się do tyłu.
Averius nachylił się nad nią i sprawdził puls.
-Słaby-rzekł smutno.
-Co z nią?-krzyknął Menthus a blizna na jego twarzy zmaterializowało się z całą swoją okropnością. -Co z nią zrobiłaś? Mówiłaś, że to pomoże! Okłamałaś mnie!-krzyknął.
-Stój głupcze!-powiedziała Julia.-Nie krzycz tu. Potrzeba jej teraz ciszy i spokoju, najbliższe godziny zadecydują o wszystkim, jeśli będzie miała ciszę, szczęście i silny organizm to wyzdrowieje.
-Ale może nie wyzdrowieć?-warknął Smoczy Mag.
-Może-przyznała Julia cicho.
Dyplomata elfów zasiadł przy stole.
-Zaczynajmy negocjacje-rzekł Imperator Karl Franz.
[Byqu pociągnijmy dialog!]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Ambasador Karaz-a-Karak też winien mieć coś do powiedzenia
A jak nie bo akurat się schlał to wejdzie Reiksmarszałek Kurt Hellborg i Balthasar Gelt z naukową ekspertyzą
]
[ Już widzę przebieg negocjacji w 4 oczy:
KF: - To ja powstrzymam atak i oddam wam do aneksji Przeklęte Pustkowia i pół Nordlandu, a w zamian dostanę pozwolenie na podróż po Ulthuanie i wypasioną willę w Lothern ? No i kolejnego smoka, takiego niebieskiego tym razem.
Ambasador: - Oczywiście, wasza wysokość. No i nie zapomnimy oczywiście o załatwienie ci nowej, kształtnej elfiej żony. W końcu wszyscy chcielibyśmy uległej... to znaczy panującej, nieśmiertelnej linii lojalnych Franzów na tronie, he he.
KF: - Dobra, to co mam podpisać i gdzie ?
*huk drzwi i wpada Volkmar*
V: - TO! JEST! HEREZJA! Kościół Sigmara i lud nigdy nie zgodzą się na coś takiego... dopóki nie dostanę miliona koron w złocie i elfich chłopców!
*huk drzwi i wpada Gelt z Hellborgiem*
KH: - Ha, nakryliśmy was zdrajcy, sprzedawczyki... Teraz chce starożytne elfie ostrze i niezniszczalny pancerz, i elfiego konia najlepszej rasy albo podam was do opinii publicznej!
KF: - To u nas taka istnieje ?
Ambasador: - No istniała i strasznie oczerniała elfy... aż do naszego poprzedniego spotkania. Nie ogarniam tylko czy ten wąsal chce tego konia do pofolgowania lędźwiom jak wy z...
BG: *patrzy na rysującego piórem patyczaki i drzewka KF* - Jeśli cesarz wogóle umie pisać to nie zrobi tego dopóki nie dostanę dostępu do biblioteki w Saphery i różdżki arcymaga!
I tak w kółko... ]


[ Już widzę przebieg negocjacji w 4 oczy:
KF: - To ja powstrzymam atak i oddam wam do aneksji Przeklęte Pustkowia i pół Nordlandu, a w zamian dostanę pozwolenie na podróż po Ulthuanie i wypasioną willę w Lothern ? No i kolejnego smoka, takiego niebieskiego tym razem.
Ambasador: - Oczywiście, wasza wysokość. No i nie zapomnimy oczywiście o załatwienie ci nowej, kształtnej elfiej żony. W końcu wszyscy chcielibyśmy uległej... to znaczy panującej, nieśmiertelnej linii lojalnych Franzów na tronie, he he.
KF: - Dobra, to co mam podpisać i gdzie ?
*huk drzwi i wpada Volkmar*
V: - TO! JEST! HEREZJA! Kościół Sigmara i lud nigdy nie zgodzą się na coś takiego... dopóki nie dostanę miliona koron w złocie i elfich chłopców!
*huk drzwi i wpada Gelt z Hellborgiem*
KH: - Ha, nakryliśmy was zdrajcy, sprzedawczyki... Teraz chce starożytne elfie ostrze i niezniszczalny pancerz, i elfiego konia najlepszej rasy albo podam was do opinii publicznej!
KF: - To u nas taka istnieje ?
Ambasador: - No istniała i strasznie oczerniała elfy... aż do naszego poprzedniego spotkania. Nie ogarniam tylko czy ten wąsal chce tego konia do pofolgowania lędźwiom jak wy z...
BG: *patrzy na rysującego piórem patyczaki i drzewka KF* - Jeśli cesarz wogóle umie pisać to nie zrobi tego dopóki nie dostanę dostępu do biblioteki w Saphery i różdżki arcymaga!
I tak w kółko... ]
-Lordzie dowódco! Lordzie dowódco!- wrzeszczał młody chłopak ,ubrany w imperialnym stylu. Przebiegł on przez opustoczałe koszary Gwardi Reiklandu i wbiegł do komnaty na końcu. Choć w sumie ciężko było nazwać koszarami pomieszczenie ,gdzie w przerwach między wartami ,wojnami i turniejami przebywali najprzedniejsi rycerze Imperium.
Posłaniec wpadł do komnaty dowódcy i padł na jedno kolano przed wysokim ,odzianym w potężną srebrną zbroję ,pełną wykwintych zdobień ,przez którą przechodziła czerwono-biała szarfa. Oficer zastępujący Kurta Helborga - Marszałka i Wielkiego Mistrza Gwardii Reiklandu ,apolitycznej ,elitarnej jednostki sformowanej z najlepszych rycerzy innych zakonów spoglądał dumnym wzrokiem na chłopca. Jego siwa broda w końcu poruszyła się i donośnym głosem rzekł -Powstań chłopcze...-
Zaprawdę budził on potężny autorytet wśród żołnierzy i prostego ludu. -Z czym do mnie przychodzisz? Nie wiesz ,że jestem zejęty?-
Młodzieniec nie podnosząc wzroku wstał i odrzekł -Wybacz mi zuchwałość ,lordzie dowódco...ale...- zawachał się posłaniec łapiąc powietrze ,bo biegu.
-No mów żesz chłopcze! O co chodzi?!- warknął zniecierpliwiony weteran.
-Jego eminencja tu jedzie!-
W moment lorda dowódcy nie było w pomieszczeniu. Odepchnął chłopaka i mimo ciężkiej zbroi oraz reprezentowanej godności biegł czym prędzej przez koszary nie zwracając uwagi na kłaniajacą się służbę sprzątajac kwatery.. Nie zwlekając minął pomieszczenie i wybiegł na dziedziniec. Po jego lewej stronie ,pięły się wysokie schody ,prowadzące do potężnej żelaznej bramy z imerialnym orłem . Wrota te prowadziły do budynku znanego przez każego mieszkańca Imperium. Bowiem był to Pałac Imperatora i Księcia Altdorfu (http://digital-art-gallery.com/oid/18/6 ... al_art.jpg)
Na schodach w równym szyku stali budzący respekt rycerze Gwardii Reiklandu. Po tuzinie z obu stron odziani w potężne ,srebrne zbroje ,które błyszczały by w słońcu ,gdyby nie pochmurna pogoda. Stali zdeterminowani dzierżąc dwuręczne miecze. Lord dowódca minął ich poważną miną i stanął przed wrotami ,po czym prędko odwrócił się w stronę bramy znajdującej się za ogrodem i kamiennym brukiem prowadzącym do pałacu. Nagle kraty w bramie uniosły się i przejechała przez nie czerwona ,pełna złotych zdobień kareta czemu towarzyszył dźwięk trąb z baszty. Kareta ciągnięta była przez cztery białe konie w ozdobnym oporządzeniu. Woźnica nosił czerwono-niebieski ,zdobny strój. Za pojazdem na opancerzonych koniach jechało czterech jeźdzców w czerwonych płaszczach ,jeden z nich dzierżył sztandar z misternie wyhaftowaną złotą kometą Sigmara na purpurowym tle.
Wóz podjechał pod schody i zakręcił specjalną drogą ,ustawiając się na specjalnym podjeździe bokiem do wejścia. Jeźdzcy zatrzymali się wokół i zręcznie zeskoczyli z koni ,mimo szat ,płaszczy i ciężkich zbroi ,które na sobie nosili. Kiedy odrzucili kaptury ,odsłonili swe łyse głowy i srogie twarze ,po czym czym zdjęli z końskich kropierzy swe ciężkie młoty i ustawili się przed powozem. Woźnica zeskoczył i podszedł do drzwi karety.
-BAAAACZNOŚĆ!- wrzasnął donośnie oficer Reikgwardzistów. Rycerze jak jeden mąż stuknęli żelaznymi butami w schody i wyprostowali się dumnie.
Woźnica otworzył drzwi karety i padł na kolana i ręce. Z powozu wyszedł Wielki Teogonista Świątyni Sigmara - Volkmar Srogi.( http://whfb.lexicanum.com/mediawiki/ima ... heGrim.jpg ) Zstąpił po plecach służacego i stanął między kapłanami-wojownikami spoglądając na zamek ponurym wzrokiem znad bujnych bokobrodów.
-PREZENTUUUUJ BROŃ!!!- krzyknął lord dowódca ,po czym momentalnie 24 gwardzistów unosło swe claymory wyćwiczonym paradnym ruchem.
Jego eminencja złapał mocno swój żelazny Kostur Władzy- jeden z isygniów funkcji teogonisty. Kostru powstał z przetopionych łańcuchów demona chaosu ,który więził Volkamra na swym sztandarze przez wiele lat ,aż w końcu teogonista zerwał łańcuchy i zniszczył demona...ale to inna historia. Skierował się w górę ,a za nim ruszyła czwórka rycerzy Gryfa ,elitarnej formacji wojskowej składającej się z najbitniejszych kapłanów Sigmara wykonujących najcięższe misje ku krzewieniu wiary. Vokmar minął formację zdyscyplinowanego rycerstwa i stanął przed oficerem ,który kleknął na jedno kolano i pochylił głowę. -To zaszczyt gościć ,waszą świętobliwość!- rzekł dumnie -Jednak ubolewam ,że nie zostaliśmy poinformowani wcześniej ,aby przygotować powitanie.-
Teogonista milczał spoglądając na rycerza ,po chwili gestem kazał mu wstać. -Wysłałem posłańca...- mruknął po chwili -Poza tym ta wizyta jest nagła ,bo dopiero przed chwilą dowiedziałem się ,że miłościwie panujący nam Karl Franz przyjął szlachetnego ambasadora z Ulthuanu.- przemówił twardym głosem i minął dowódcę wchodząc przez wrota ,które natychmiast zostały otworzone od wewnątrz. Trzech kapłanów ruszyło za nim. Jeden z nich ,zatrzymał się przy oficerze i warknął -Jego eminencja nie musi się tłumaczyć!- dowódca gwardi wbił w niego groźny wzrok i odparł -Z całym szacunkiem...ale znam procedury...-
Nasz władca Karl Franz przyjął ambasadora elfów w specjalnej komnacie dla gości. Bogato wyposażona komnata ,pełna ozdób z całego świata ,gromadzonych tu od pokoleń oświetlana i ogrzewana była przez kamienny kominek ,pełny kamiennych zdobień. Ściany pełne były drogocennych artefaktów i dzieł sztuki najlepszych artystów. Po środku sali stał długi stół równie misternie wykonany co wszystko inne w komnacie ,bogato nakryty wykwintnymi posiłkami przyrządzonymi z najlepszych składników importowanych z każego kraju ,nawet z tych z którymi cesarstwo nie było w stosunkach handlowych. Było to jedyne miejsce w całym Imperium ,gdzie elfy nie nażekały na żywność. Imperator Karl Franz odziany dosyć skromny ,ale mimo to bogaty czarny strój ,pełny malutkich zdobień wyszywanych srebrną nicią zajmował miejsce na końcu stołu ,siedząc na ozdobnych tronie. Jego osobistość budziła wystarczający respekt ,więc dodatkowe wykwintne odzienia nie były mu potrzebne ,nie należał do władców ,którzy cenili przepych ponad wszystko. Obok Cesarza stał odziany w służebny strój dworu młodzieniec ,który próbował wszystkich potraw zanim spozył je cesarz. Przy ścianach wokół stołu stała wyszkolona służba ,momentalnie reagująca na potrzeby gości. Oczywiście nie zabrakło tam też dwóch Gwardzistów pilnujących drzwi oraz jeszcze dwóch stojacych krok za cesarzem ,oczywiście cały czas okuci byli w swe płytowe zbroje. Miejsce niedaleko niego zajmował ambasador elfów obok którego siedzieli jego ubrani w wyrafinowane stroje towarzysze. Wszyscy w mileczeniu czekali na jakiś gest cesarza. W sali roznosił się jedynie dźwięk wskazówek zegara ,wynalazku opracowanego przez Kolegium Inżynierów we wspópłracy z Kolegium Niebios umieszczonego nad komienkiem. Imperator po chwili przerwał konsternację widząc stres wszystkich zgromadzonych ,wszystkich oprócz jednego elfiego ambasadora ,który cierpliwie czekał.
-Zaczynajmy negocjacje- rzekł Imperator Karl Franz.
-Wedle życzenia.. a więc ,wasza cesarska mość... chciałbym przypomnieć ,że...- zaczął spokojnie doświadczony ambasador elfów ,mówiąc swym delikatnym głosem
-PRZERWAĆ TĄ FRASZKĘ!- wykrzyknął Wielki Teogonista wchodząc nagle do sali przez popchnięte drzwi.
Elfy ,oprócz jednego ambasadora ,który zaczął mówić wstały oburzone. Ten ze spokojnym wyrazem twarzy gestem ręki kazał im się uspokoić ,po czym wstał delikatnie.
Wielki Teogonista minął stół stukając o pariet żelaznym kosturem i stanął przed Imperatorem. Po chwili schylił się lekko i mruknął -Witaj ,powierniku świętego Ghal-Maraza i następco pana naszego Sigmara Młotodzieżcy!-
Imperator skinął głową i odparł -Witaj ,Wielki Teogonisto... zapraszam do stołu... skoro zdążyłeś przybyć...-
Volkmar Srogi odwrócił się w stronę elfów i natychmiast jakiś służacy odsunął mu krzesło a,by usiadł. Elfi ambasador spojrzał na niego spokojnie ,po czym ukłonił się. Oczywiście jego młodzi towarzysze natychmiast poszli w jego ślady. Teogonista skinął poprędce głową i odczynił znak Sigmara -Niech was Młotodzierżca pobłogosławi... światli Ulthuańczycy!- rzekł donośnie ,po czym usiadł naprzeciwko nich i natychmiast zostało nalane mu wino.
-Dobrze... skoro jednak jego eminencja zdążyła... zaczynajmy obrady... OPUŚCIĆ SALĘ!- skończył donośnie. Cała służba natychmiast wyszła ukrytymi w ścianach drzwiami ,a Reikgwardziści przy drzwiach wyszli na zewnątrz otwierając drzwi. Młodzi (jak na elfy) towarzysze ambasadora nic nie zrobili. -Nie słyszeliście naszego gospodarza?- zapytał wiekowy ambasador ,po czym wszyscy natychmiast wyszli ,a gwardziści zamknęli za nimi drzwi. Na dwójkę rycerzy za Imperatorem nikt nie zwracał uwagi. I Teogonista ,i elf doskonale widzieli ,że nie mogą opuścić oni sali i nie stanowią zagrożenia rozmów ,więc nawet nie zwrócili an to uwagi co było by nietaktem i ukazaniem nieobycia na dworze.
-Zaczynajmy więc...- westchnął Imperator,
Posłaniec wpadł do komnaty dowódcy i padł na jedno kolano przed wysokim ,odzianym w potężną srebrną zbroję ,pełną wykwintych zdobień ,przez którą przechodziła czerwono-biała szarfa. Oficer zastępujący Kurta Helborga - Marszałka i Wielkiego Mistrza Gwardii Reiklandu ,apolitycznej ,elitarnej jednostki sformowanej z najlepszych rycerzy innych zakonów spoglądał dumnym wzrokiem na chłopca. Jego siwa broda w końcu poruszyła się i donośnym głosem rzekł -Powstań chłopcze...-
Zaprawdę budził on potężny autorytet wśród żołnierzy i prostego ludu. -Z czym do mnie przychodzisz? Nie wiesz ,że jestem zejęty?-
Młodzieniec nie podnosząc wzroku wstał i odrzekł -Wybacz mi zuchwałość ,lordzie dowódco...ale...- zawachał się posłaniec łapiąc powietrze ,bo biegu.
-No mów żesz chłopcze! O co chodzi?!- warknął zniecierpliwiony weteran.
-Jego eminencja tu jedzie!-
W moment lorda dowódcy nie było w pomieszczeniu. Odepchnął chłopaka i mimo ciężkiej zbroi oraz reprezentowanej godności biegł czym prędzej przez koszary nie zwracając uwagi na kłaniajacą się służbę sprzątajac kwatery.. Nie zwlekając minął pomieszczenie i wybiegł na dziedziniec. Po jego lewej stronie ,pięły się wysokie schody ,prowadzące do potężnej żelaznej bramy z imerialnym orłem . Wrota te prowadziły do budynku znanego przez każego mieszkańca Imperium. Bowiem był to Pałac Imperatora i Księcia Altdorfu (http://digital-art-gallery.com/oid/18/6 ... al_art.jpg)
Na schodach w równym szyku stali budzący respekt rycerze Gwardii Reiklandu. Po tuzinie z obu stron odziani w potężne ,srebrne zbroje ,które błyszczały by w słońcu ,gdyby nie pochmurna pogoda. Stali zdeterminowani dzierżąc dwuręczne miecze. Lord dowódca minął ich poważną miną i stanął przed wrotami ,po czym prędko odwrócił się w stronę bramy znajdującej się za ogrodem i kamiennym brukiem prowadzącym do pałacu. Nagle kraty w bramie uniosły się i przejechała przez nie czerwona ,pełna złotych zdobień kareta czemu towarzyszył dźwięk trąb z baszty. Kareta ciągnięta była przez cztery białe konie w ozdobnym oporządzeniu. Woźnica nosił czerwono-niebieski ,zdobny strój. Za pojazdem na opancerzonych koniach jechało czterech jeźdzców w czerwonych płaszczach ,jeden z nich dzierżył sztandar z misternie wyhaftowaną złotą kometą Sigmara na purpurowym tle.
Wóz podjechał pod schody i zakręcił specjalną drogą ,ustawiając się na specjalnym podjeździe bokiem do wejścia. Jeźdzcy zatrzymali się wokół i zręcznie zeskoczyli z koni ,mimo szat ,płaszczy i ciężkich zbroi ,które na sobie nosili. Kiedy odrzucili kaptury ,odsłonili swe łyse głowy i srogie twarze ,po czym czym zdjęli z końskich kropierzy swe ciężkie młoty i ustawili się przed powozem. Woźnica zeskoczył i podszedł do drzwi karety.
-BAAAACZNOŚĆ!- wrzasnął donośnie oficer Reikgwardzistów. Rycerze jak jeden mąż stuknęli żelaznymi butami w schody i wyprostowali się dumnie.
Woźnica otworzył drzwi karety i padł na kolana i ręce. Z powozu wyszedł Wielki Teogonista Świątyni Sigmara - Volkmar Srogi.( http://whfb.lexicanum.com/mediawiki/ima ... heGrim.jpg ) Zstąpił po plecach służacego i stanął między kapłanami-wojownikami spoglądając na zamek ponurym wzrokiem znad bujnych bokobrodów.
-PREZENTUUUUJ BROŃ!!!- krzyknął lord dowódca ,po czym momentalnie 24 gwardzistów unosło swe claymory wyćwiczonym paradnym ruchem.
Jego eminencja złapał mocno swój żelazny Kostur Władzy- jeden z isygniów funkcji teogonisty. Kostru powstał z przetopionych łańcuchów demona chaosu ,który więził Volkamra na swym sztandarze przez wiele lat ,aż w końcu teogonista zerwał łańcuchy i zniszczył demona...ale to inna historia. Skierował się w górę ,a za nim ruszyła czwórka rycerzy Gryfa ,elitarnej formacji wojskowej składającej się z najbitniejszych kapłanów Sigmara wykonujących najcięższe misje ku krzewieniu wiary. Vokmar minął formację zdyscyplinowanego rycerstwa i stanął przed oficerem ,który kleknął na jedno kolano i pochylił głowę. -To zaszczyt gościć ,waszą świętobliwość!- rzekł dumnie -Jednak ubolewam ,że nie zostaliśmy poinformowani wcześniej ,aby przygotować powitanie.-
Teogonista milczał spoglądając na rycerza ,po chwili gestem kazał mu wstać. -Wysłałem posłańca...- mruknął po chwili -Poza tym ta wizyta jest nagła ,bo dopiero przed chwilą dowiedziałem się ,że miłościwie panujący nam Karl Franz przyjął szlachetnego ambasadora z Ulthuanu.- przemówił twardym głosem i minął dowódcę wchodząc przez wrota ,które natychmiast zostały otworzone od wewnątrz. Trzech kapłanów ruszyło za nim. Jeden z nich ,zatrzymał się przy oficerze i warknął -Jego eminencja nie musi się tłumaczyć!- dowódca gwardi wbił w niego groźny wzrok i odparł -Z całym szacunkiem...ale znam procedury...-
Nasz władca Karl Franz przyjął ambasadora elfów w specjalnej komnacie dla gości. Bogato wyposażona komnata ,pełna ozdób z całego świata ,gromadzonych tu od pokoleń oświetlana i ogrzewana była przez kamienny kominek ,pełny kamiennych zdobień. Ściany pełne były drogocennych artefaktów i dzieł sztuki najlepszych artystów. Po środku sali stał długi stół równie misternie wykonany co wszystko inne w komnacie ,bogato nakryty wykwintnymi posiłkami przyrządzonymi z najlepszych składników importowanych z każego kraju ,nawet z tych z którymi cesarstwo nie było w stosunkach handlowych. Było to jedyne miejsce w całym Imperium ,gdzie elfy nie nażekały na żywność. Imperator Karl Franz odziany dosyć skromny ,ale mimo to bogaty czarny strój ,pełny malutkich zdobień wyszywanych srebrną nicią zajmował miejsce na końcu stołu ,siedząc na ozdobnych tronie. Jego osobistość budziła wystarczający respekt ,więc dodatkowe wykwintne odzienia nie były mu potrzebne ,nie należał do władców ,którzy cenili przepych ponad wszystko. Obok Cesarza stał odziany w służebny strój dworu młodzieniec ,który próbował wszystkich potraw zanim spozył je cesarz. Przy ścianach wokół stołu stała wyszkolona służba ,momentalnie reagująca na potrzeby gości. Oczywiście nie zabrakło tam też dwóch Gwardzistów pilnujących drzwi oraz jeszcze dwóch stojacych krok za cesarzem ,oczywiście cały czas okuci byli w swe płytowe zbroje. Miejsce niedaleko niego zajmował ambasador elfów obok którego siedzieli jego ubrani w wyrafinowane stroje towarzysze. Wszyscy w mileczeniu czekali na jakiś gest cesarza. W sali roznosił się jedynie dźwięk wskazówek zegara ,wynalazku opracowanego przez Kolegium Inżynierów we wspópłracy z Kolegium Niebios umieszczonego nad komienkiem. Imperator po chwili przerwał konsternację widząc stres wszystkich zgromadzonych ,wszystkich oprócz jednego elfiego ambasadora ,który cierpliwie czekał.
-Zaczynajmy negocjacje- rzekł Imperator Karl Franz.
-Wedle życzenia.. a więc ,wasza cesarska mość... chciałbym przypomnieć ,że...- zaczął spokojnie doświadczony ambasador elfów ,mówiąc swym delikatnym głosem
-PRZERWAĆ TĄ FRASZKĘ!- wykrzyknął Wielki Teogonista wchodząc nagle do sali przez popchnięte drzwi.
Elfy ,oprócz jednego ambasadora ,który zaczął mówić wstały oburzone. Ten ze spokojnym wyrazem twarzy gestem ręki kazał im się uspokoić ,po czym wstał delikatnie.
Wielki Teogonista minął stół stukając o pariet żelaznym kosturem i stanął przed Imperatorem. Po chwili schylił się lekko i mruknął -Witaj ,powierniku świętego Ghal-Maraza i następco pana naszego Sigmara Młotodzieżcy!-
Imperator skinął głową i odparł -Witaj ,Wielki Teogonisto... zapraszam do stołu... skoro zdążyłeś przybyć...-
Volkmar Srogi odwrócił się w stronę elfów i natychmiast jakiś służacy odsunął mu krzesło a,by usiadł. Elfi ambasador spojrzał na niego spokojnie ,po czym ukłonił się. Oczywiście jego młodzi towarzysze natychmiast poszli w jego ślady. Teogonista skinął poprędce głową i odczynił znak Sigmara -Niech was Młotodzierżca pobłogosławi... światli Ulthuańczycy!- rzekł donośnie ,po czym usiadł naprzeciwko nich i natychmiast zostało nalane mu wino.
-Dobrze... skoro jednak jego eminencja zdążyła... zaczynajmy obrady... OPUŚCIĆ SALĘ!- skończył donośnie. Cała służba natychmiast wyszła ukrytymi w ścianach drzwiami ,a Reikgwardziści przy drzwiach wyszli na zewnątrz otwierając drzwi. Młodzi (jak na elfy) towarzysze ambasadora nic nie zrobili. -Nie słyszeliście naszego gospodarza?- zapytał wiekowy ambasador ,po czym wszyscy natychmiast wyszli ,a gwardziści zamknęli za nimi drzwi. Na dwójkę rycerzy za Imperatorem nikt nie zwracał uwagi. I Teogonista ,i elf doskonale widzieli ,że nie mogą opuścić oni sali i nie stanowią zagrożenia rozmów ,więc nawet nie zwrócili an to uwagi co było by nietaktem i ukazaniem nieobycia na dworze.
-Zaczynajmy więc...- westchnął Imperator,
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Przejdźmy od razu do rzeczy- rzekł cesarz splótłszy dłonie- Jak zauważyłeś ekscelencjo, pisemne prośby nie dały pożądanego rezultatu. Todbringer ściąga do Spiżowej Cytadeli na czele armii i lada chwila rozpocznie oblężenie.
- Do którego nie możemy dopuścić panie- odparł ambasador neutralnym tonem. Twarz jego przyjęła polubowny wyraz.
- Wspominałeś to przy poprzednich spotkaniach ambasadorze. Jak również w listach, w których zawarłeś protest wobec zbrojnej interwencji.
- Oblężenie twierdzy pełnej zapasów, na dodatek zimą jest bardzo ryzykowne. Straty w żołnierzach będą wysokie. Odbije się to w znacznym stopniu na potencjale militarnym elektoratu- zauważył elf.
Imperator spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem.
- To wszystko prawda, lecz dlaczego Ulthuan interesuje się obronnością moich landów?
- Imperium jest pierwszą linią obrony przeciwko siłom Chaosu, dlatego niezwykle istotny jest dobry stan jego armii- odparł ambasador.
- ... by to synowie Sigmara ginęli w wojnie przeciw bezbożnikom, zamiast ulthuańscy wojownicy?- wtrącił Volkmar patrząc na Asura z niesmakiem. Wysłannik Króla Feniksa zachował spokój i powściągliwość.
- By obie nasze armie walczyły ramię w ramię o wspólną przyszłość- odparł- Przyszłość, która może okazać się trudna, jeśli książęta będą trwonić żołnierzy w sytuacji, gdzie nasi agenci mają pełną kontrolę nad sytuacją.
- Nie możemy pozwolić, by plugastwo mnożyło się w swych siedliszczach, by potem spaść na bezbronnych we śnie- rzekł Wielki Teogonista wzburzony- Zło należy zdusić w zarodku, nim wyda plony, które zniszczą całą uprawę.
- Spokojnie wielebny,jego ekscelencja z pewnością chciał zaproponować inne rozwiązanie, a nie doradzić bezczynność- uspokajał cesarz- Prawda ambasadorze?
- Do którego nie możemy dopuścić panie- odparł ambasador neutralnym tonem. Twarz jego przyjęła polubowny wyraz.
- Wspominałeś to przy poprzednich spotkaniach ambasadorze. Jak również w listach, w których zawarłeś protest wobec zbrojnej interwencji.
- Oblężenie twierdzy pełnej zapasów, na dodatek zimą jest bardzo ryzykowne. Straty w żołnierzach będą wysokie. Odbije się to w znacznym stopniu na potencjale militarnym elektoratu- zauważył elf.
Imperator spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem.
- To wszystko prawda, lecz dlaczego Ulthuan interesuje się obronnością moich landów?
- Imperium jest pierwszą linią obrony przeciwko siłom Chaosu, dlatego niezwykle istotny jest dobry stan jego armii- odparł ambasador.
- ... by to synowie Sigmara ginęli w wojnie przeciw bezbożnikom, zamiast ulthuańscy wojownicy?- wtrącił Volkmar patrząc na Asura z niesmakiem. Wysłannik Króla Feniksa zachował spokój i powściągliwość.
- By obie nasze armie walczyły ramię w ramię o wspólną przyszłość- odparł- Przyszłość, która może okazać się trudna, jeśli książęta będą trwonić żołnierzy w sytuacji, gdzie nasi agenci mają pełną kontrolę nad sytuacją.
- Nie możemy pozwolić, by plugastwo mnożyło się w swych siedliszczach, by potem spaść na bezbronnych we śnie- rzekł Wielki Teogonista wzburzony- Zło należy zdusić w zarodku, nim wyda plony, które zniszczą całą uprawę.
- Spokojnie wielebny,jego ekscelencja z pewnością chciał zaproponować inne rozwiązanie, a nie doradzić bezczynność- uspokajał cesarz- Prawda ambasadorze?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Spokojnie wielebny,jego ekscelencja z pewnością chciał zaproponować inne rozwiązanie, a nie doradzić bezczynność- uspokajał cesarz- Prawda ambasadorze?-
Elfi szlachcic chciał przemówić ,gdy Volkmar Srogi nie dopuścił go do słowa -Prawda jest jedna! W północnym Imperium stoi forteca brutalności ,zgnilizny ,zdrady i rozpusty! I rozwiązanie jest tylko jedno! Anihilacja i oczyszczenie!-
-Gdybym jednak mógł ,wasza eminencjo...- rzekł spokojnie ambasador.
Teogonista skierował na niego wzrok ,po czym odparł -Proszę wybaczyć...- i z gniewną miną nalał sobie wina.
-Zanim przejdę do mojej propozycji ,szlachetni panowie chciałbym zwrócić na coś uwagę.- kontynuował ambasador.
-Słuchamy uważnie ,ambasadorze.- rzekł Karl Franz dając znak ręką.
-Otóż Ulthuan ma tam swego zaufanego wysłannika ,ale jak wspominał nam... przebywa tam również przedstawiciel cesarstwa...-
Imperator spojrzał pytająco na elfiego szlachcica ,a Teogonista uśmiechnął się złowieszczo.
-Nazywa się Magnus Von Bittenberg... poległy wiele lat temu i niedawno znów działający w szeregach waszego Oficjum.-
Karl Franz przeniósł wzrok na Teogonistę ,który przyglądał się wiszącej na ścianie kolekcji toporów.
-Eminencjo?- zapytał sucho.
Volkmar odparł -Nie da się nie zgodzić...- po chwili kontynuował -Jednak Wielki Inkwizytor Von Bittenberg ,nie prosi waszej cesarskiej mości o litość i zatrzymanie armii... plan inkwizycji został opracowany na bazie długich analiz i nawet przemarsz wojsko nie może zakłócić machiny oczyszczenia... wyjaśnię ,szlachetni panowie... gdy następuje nagła komplikacja ,łowcy czarownic nie próbują panicznie uciec ,albo zasłonić się zwierzchnikami! O nie! Wtedy nie mieliby takiej skuteczności! Musicie wiedzieć panowie ,że w przypadku takich komplikacji ,rozwiązaniem jest dostosowanie się ,aby osiagnać cel,a Inkwizytorzy nie są wybierani wśród pierwszych lepszych szlachetków!-
-Uważasz ,eminencjo... że jeden z waszych agentów zatrzyma armię prowincji?- zapytał spokojnie ,ale z nutą ironii w głosie elf.
Volkmar Srogi nie odpowiedział ale spojrzał na Imperatora ,który patrzył w przestrzeń pogrążony w myślach o usłyszanych przed chwilą słowach.
Elfi szlachcic chciał przemówić ,gdy Volkmar Srogi nie dopuścił go do słowa -Prawda jest jedna! W północnym Imperium stoi forteca brutalności ,zgnilizny ,zdrady i rozpusty! I rozwiązanie jest tylko jedno! Anihilacja i oczyszczenie!-
-Gdybym jednak mógł ,wasza eminencjo...- rzekł spokojnie ambasador.
Teogonista skierował na niego wzrok ,po czym odparł -Proszę wybaczyć...- i z gniewną miną nalał sobie wina.
-Zanim przejdę do mojej propozycji ,szlachetni panowie chciałbym zwrócić na coś uwagę.- kontynuował ambasador.
-Słuchamy uważnie ,ambasadorze.- rzekł Karl Franz dając znak ręką.
-Otóż Ulthuan ma tam swego zaufanego wysłannika ,ale jak wspominał nam... przebywa tam również przedstawiciel cesarstwa...-
Imperator spojrzał pytająco na elfiego szlachcica ,a Teogonista uśmiechnął się złowieszczo.
-Nazywa się Magnus Von Bittenberg... poległy wiele lat temu i niedawno znów działający w szeregach waszego Oficjum.-
Karl Franz przeniósł wzrok na Teogonistę ,który przyglądał się wiszącej na ścianie kolekcji toporów.
-Eminencjo?- zapytał sucho.
Volkmar odparł -Nie da się nie zgodzić...- po chwili kontynuował -Jednak Wielki Inkwizytor Von Bittenberg ,nie prosi waszej cesarskiej mości o litość i zatrzymanie armii... plan inkwizycji został opracowany na bazie długich analiz i nawet przemarsz wojsko nie może zakłócić machiny oczyszczenia... wyjaśnię ,szlachetni panowie... gdy następuje nagła komplikacja ,łowcy czarownic nie próbują panicznie uciec ,albo zasłonić się zwierzchnikami! O nie! Wtedy nie mieliby takiej skuteczności! Musicie wiedzieć panowie ,że w przypadku takich komplikacji ,rozwiązaniem jest dostosowanie się ,aby osiagnać cel,a Inkwizytorzy nie są wybierani wśród pierwszych lepszych szlachetków!-
-Uważasz ,eminencjo... że jeden z waszych agentów zatrzyma armię prowincji?- zapytał spokojnie ,ale z nutą ironii w głosie elf.
Volkmar Srogi nie odpowiedział ale spojrzał na Imperatora ,który patrzył w przestrzeń pogrążony w myślach o usłyszanych przed chwilą słowach.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-Cóż wiele słyszałem o umiejętnościach inkwizytorów, powiadasz jednak że nie ewakuujecie ich i nie próbujecie ratować ich życia cóż gratuluje pomysłowości Volkmarze, według ciebie lepiej jest mieć martwego agenta który nie powie już nic, czy też żywego agenta który może przekazać choćby drobne informacje i którego można wykorzystać w następnej misji?
-Ja...-zaczął sługa Sigmara.
-Dość!-uciął rozmowę Karl-Franz.-Przybyliśmy tu dyskutować o odwołaniu armii a nie o metodach działania Oficjum. Proszę abyś kontynuował-rzekł zwracając się do elfa.
-Oczywiście eminemcjo. Nasz agent może przekazać nam i wam bardzo ważne i istotne informację. Jest szpiegiem i to dobrym. Za parę miesięcy będziemy posiadali szczegółowe dane na temat wielu spraw, które dawniej owiane były tajemnicą. Później zniszczcie twierdzę, zabijcie jej obrońców a ruiny posypcie solą. Ale najpierw nasz przyjaciel musi zebrać informację. A potem zdążyć je nam przekazać. Po za tym ekscelencjo, czy wiesz że w twierdzy znajduję się smok? Jak myślisz czy armia Białego Wilka wyjdzie z tej potyczki bez ogromnych strat?
-Ja...-zaczął sługa Sigmara.
-Dość!-uciął rozmowę Karl-Franz.-Przybyliśmy tu dyskutować o odwołaniu armii a nie o metodach działania Oficjum. Proszę abyś kontynuował-rzekł zwracając się do elfa.
-Oczywiście eminemcjo. Nasz agent może przekazać nam i wam bardzo ważne i istotne informację. Jest szpiegiem i to dobrym. Za parę miesięcy będziemy posiadali szczegółowe dane na temat wielu spraw, które dawniej owiane były tajemnicą. Później zniszczcie twierdzę, zabijcie jej obrońców a ruiny posypcie solą. Ale najpierw nasz przyjaciel musi zebrać informację. A potem zdążyć je nam przekazać. Po za tym ekscelencjo, czy wiesz że w twierdzy znajduję się smok? Jak myślisz czy armia Białego Wilka wyjdzie z tej potyczki bez ogromnych strat?
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-Ha!- wykrzyknął Volkmar wstając -Z całym szacunkiem , mój Karlu Franzie! Ale przerywajac mi ,przerywasz całemu Kościołowi Matki Naszej! - po groźnej dyspeńsie zwrócił swój wzrok na elfa -Nie po to broniłem północy przed Burzą Chasou ,samemu będąc torturowanym przez demona ,żeby jakiś elf rzucał mi aluzje do działania inkwizycji! I nie mam czasu na twoje płacze co ty nie zrobiłeś!-
Ambasador chciał odpowiedzieć ,ale zanim to zrobił Teogonista kontynuował groźnie -Dobrze! Skoro chcecie możemy przejść do sedna ,nie bawiąc się w dymplomatyczne macanki!- Imperator wciągnął mocno powietrze. Podczas obrad tylko najazdu demonów obawiał się bardziej niż wybuchów nerwów Volkmara.
-Hrabia Elektro Boris Todbringer wyruszył!- warknął - Wyruszył ,aby spełnić dawno złożoną przysięge przed Cesarstwem ,Imperatorem i samym Sigmarem! Przysięgał bronić Imperium! Elektora już nie odwołamy ,moi panowie! Trzeba postanowić jak działać wspólnie ,żby przez bandę chaosytów nie zabruzyły się nasze...- tu Teogonista usiadł i dodał -...dobre stosunki!-
Zapadła cisza wśród trzech zebranych ,jednak po chwili Volkmar dodał -Wiem ,czym są wasze smoki... widziałem przed laty co są w stanie zrobić... jednak zastanówmy się teraz ,czy elfu z Ulthuanu użyją smoka ,aby zabijać ludzi z cesarstwa? Jak to ująłeś "armię ,która walczy ramię w ramię o wspólną przyszłość"?-
Znów zapadła cisza. -I nie myślcie ,że próbuję grać na uczuciach! Artylerzyści z Nuln mają swoje sposoby!- mruknął ,po czym wypił długi łyk z kielicha.
-Teogonisto Volkmarze...- rzekł po chwili Karl Franz swym władczym głosem -Myślę ,że jednak użycie inżynierów przeciwko stworzeniom ,uważanym za święte wśród naszych przyjaciół nie jest na miejscu.-
Volkmar zmielił pod nosem jakieś słowo ,po czym odpowiedział -Poniosło mnie... ale groźenie setkom naszych żołnierzy uważam za większą obelgę...-
[Ho ho ho! Dobrze nam idzie!
]
Ambasador chciał odpowiedzieć ,ale zanim to zrobił Teogonista kontynuował groźnie -Dobrze! Skoro chcecie możemy przejść do sedna ,nie bawiąc się w dymplomatyczne macanki!- Imperator wciągnął mocno powietrze. Podczas obrad tylko najazdu demonów obawiał się bardziej niż wybuchów nerwów Volkmara.
-Hrabia Elektro Boris Todbringer wyruszył!- warknął - Wyruszył ,aby spełnić dawno złożoną przysięge przed Cesarstwem ,Imperatorem i samym Sigmarem! Przysięgał bronić Imperium! Elektora już nie odwołamy ,moi panowie! Trzeba postanowić jak działać wspólnie ,żby przez bandę chaosytów nie zabruzyły się nasze...- tu Teogonista usiadł i dodał -...dobre stosunki!-
Zapadła cisza wśród trzech zebranych ,jednak po chwili Volkmar dodał -Wiem ,czym są wasze smoki... widziałem przed laty co są w stanie zrobić... jednak zastanówmy się teraz ,czy elfu z Ulthuanu użyją smoka ,aby zabijać ludzi z cesarstwa? Jak to ująłeś "armię ,która walczy ramię w ramię o wspólną przyszłość"?-
Znów zapadła cisza. -I nie myślcie ,że próbuję grać na uczuciach! Artylerzyści z Nuln mają swoje sposoby!- mruknął ,po czym wypił długi łyk z kielicha.
-Teogonisto Volkmarze...- rzekł po chwili Karl Franz swym władczym głosem -Myślę ,że jednak użycie inżynierów przeciwko stworzeniom ,uważanym za święte wśród naszych przyjaciół nie jest na miejscu.-
Volkmar zmielił pod nosem jakieś słowo ,po czym odpowiedział -Poniosło mnie... ale groźenie setkom naszych żołnierzy uważam za większą obelgę...-
[Ho ho ho! Dobrze nam idzie!

Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Panowie, przestańmy licytować się niczym przekupki na targu!- rzekł cesarz gniewnie marszcząc brwi- Jak jego świątobliwość zauważył, nie możemy odwrócić tego, co się już stało. Armia Middenheimu już wyruszyła i wkrótce winna być pod murami twierdzy. Musimy rozważyć, co w zaistniałej sytuacji należałoby uczynić, by nie doszło do katastrofy.
Ambasador Ulthuanu i Wielki Teogonista zmierzyli się wzrokiem.
- Musimy zachować rozsądek...- rzekł w końcu Asur. Volkmar Srogi pogładził się po brodzie i spojrzał przenikliwie na cesarza.
- Co masz na myśli, panie?- zapytał zaintrygowany.
- Wspomniałeś Volkmarze o sytuacji, w której armia mierzyła by się za smokiem- rzekł powoli cesarz- Tak być nie musi, a wręcz w żadnej mierze nie może.
Wielki Teogonista pokiwał głową w zrozumieniu.
- Nie mamy jednak możliwości, by zawrócić naszych ludzi. Wymagałoby to mojej osobistej interwencji, która zajęłaby więcej czasu, niż mamy w posiadaniu- wzrok władcy spoczął teraz na pośle. Ten zachował kamienną twarz, lecz w końcu również przytaknął.
- Należy zauważyć, że mimo waszych niesnasek, panowie, stoimy po tej samej stronie barykady- kontynuował imperator- Dobry konsyliarz zachowuje równowagę w leczeniu. Musi działać rozważnie i z zastanowieniem, lecz przewlekłe leczenie jest równie niszczycielskie, co sama choroba.
- Co proponujesz Imperatorze?- spytał ambasador. Oczy cesarza rozbłysły niebezpiecznie.
- Zdusimy chorobę trawiącą nasze ziemie w zarodku, szybko i bezlitośnie. Zaatakujemy Cytadelę z zewnątrz i od wewnątrz. Wasi agenci we współpracy z naszymi przygotują grunt pod szturm. Gdy czas nastąpi, otworzą bramy i wraz z pomocą wojska aresztują winnych, zdławią wszelki opór i postawią zbrodniarzy i heretyków przed sądem bożym!
Ambasador Ulthuanu i Wielki Teogonista zmierzyli się wzrokiem.
- Musimy zachować rozsądek...- rzekł w końcu Asur. Volkmar Srogi pogładził się po brodzie i spojrzał przenikliwie na cesarza.
- Co masz na myśli, panie?- zapytał zaintrygowany.
- Wspomniałeś Volkmarze o sytuacji, w której armia mierzyła by się za smokiem- rzekł powoli cesarz- Tak być nie musi, a wręcz w żadnej mierze nie może.
Wielki Teogonista pokiwał głową w zrozumieniu.
- Nie mamy jednak możliwości, by zawrócić naszych ludzi. Wymagałoby to mojej osobistej interwencji, która zajęłaby więcej czasu, niż mamy w posiadaniu- wzrok władcy spoczął teraz na pośle. Ten zachował kamienną twarz, lecz w końcu również przytaknął.
- Należy zauważyć, że mimo waszych niesnasek, panowie, stoimy po tej samej stronie barykady- kontynuował imperator- Dobry konsyliarz zachowuje równowagę w leczeniu. Musi działać rozważnie i z zastanowieniem, lecz przewlekłe leczenie jest równie niszczycielskie, co sama choroba.
- Co proponujesz Imperatorze?- spytał ambasador. Oczy cesarza rozbłysły niebezpiecznie.
- Zdusimy chorobę trawiącą nasze ziemie w zarodku, szybko i bezlitośnie. Zaatakujemy Cytadelę z zewnątrz i od wewnątrz. Wasi agenci we współpracy z naszymi przygotują grunt pod szturm. Gdy czas nastąpi, otworzą bramy i wraz z pomocą wojska aresztują winnych, zdławią wszelki opór i postawią zbrodniarzy i heretyków przed sądem bożym!
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-Gdy czas nastąpi, otworzą bramy i wraz z pomocą wojska aresztują winnych, zdławią wszelki opór i postawią zbrodniarzy i heretyków przed sądem bożym!- wykrzyknął Imperator wskakując na stół i momentalnie padł na niego promień światła.
-ALLELUJA!- wykrzyknął Volkmar i wstał unosząc ręce.
-MÓW JĘZYKAMI! HAPPY DAY!- wykrzyczał elf i momentalnie do uszu wszystkich dobiegł odgłos murzyńskiego gospelu ,a przez okna wleciały dwa herubinki i nałożył na głowę Karla Franza aureolę.
-Gdy czas nastąpi, otworzą bramy i wraz z pomocą wojska aresztują winnych, zdławią wszelki opór i postawią zbrodniarzy i heretyków przed sądem bożym!-
Volkmar uśmiechnął się i spojrzał na Imperatora -Słowo cesarza! Słowem świętym! Jednak ,mój panie...- skończył chłodno Volkmar.
-O co chodzi ,eminencji?- zapytał imperator niepwenie.
-Plan światły i z pewnością gwarantujący zwiększenie bezpieczeństwa północy...-
-Jednak?- zapytał ambasador rozmyślając nad usłyszanymi przed chwilą słowami.
-Jednak ,moi panowie... Wielki Inkwizytor twierdzi ,że sabotać obrony zakłóci wyższe cele...-
-Jakie mogą być wyższe cele od tego ,nie rozumiem ,Teogonisto!- mruknął cesarz.
Elfi ambasador doskonale wiedział o czym mówi sługa Młotodzierżcy. Patrzył na niego jakby oczekiwał odpowiedzi ,której się spodziewał.
-Von Bittenberg podjął się misji unicestwienia... Areny Śmierci...-
-Emimencjo!- wykrzyknął Karl Franz -Arena Śmierci została potępiona od wydarzeń na morzu! Czymkolwiek był ten szaleńczy proceder raport hrabiego Gaussera na temat poczynać watażki Van der Maarena oraz opis bitwy na południowym morzu wystarczył mi do wydania opini na ten temat! Jednak jest to kolejny powód ,by zmieść fortecę z powierzchni!-
-Obawiam się ,że wiem co czcigodny teogonista ma na myśli...- wtraćił ambasador Ulthuanu. -Rzecz ma się w tym ,że aby zakończyć Arenę ,nie wsytarczy zlikiwodać zawodników oraz organizatorów i zrównać z ziemią miejsce turnieju...-
Volkmar patrzył na niego znacząco i po chwili rzekł -Dlatego też jest za wcześnie ,by szturmować Cytadelę...-
-Słucham?! O nie ,moi panowie! Głos Imperium zabrzmiał w tej sali! I głos ten rzekł: armia nie zostanie zatrzymana.- powiedział donośnie Imperator. -Poza tym ,sam chciałeś ataku eminencjo!-
-Owszem i nadal go pragnę... jednak ostateczny szturm nie może nastąpić... Inkwizytor Von Bittenberg pokornie prosi i nalega ,aby armia przybyła pod zamek... twierdzi ,że presja wywołana przez oblężenie da wspaniałe rezultaty...-
-Kiedy ten wasz Todbringer podejdzie pod zamek chcecie go zatrzymywać?! W ostatniej chwili wasz człowiek powstrzyma kampanię wojskową?!-
-Nie powstrzyma ,ale wykorzysta...- odparł dumnie Volkmar.
Imperator zwrócił się do ambasadora -Do naszych wspólnych celów rzecz jasna... o ile mu się uda... wszyscy doskonale wiemy ,że nie można dopuścić ,aby artyleria mierzyła się ze smokiem... takie poczynia zbyt zaszkodziły by naszym państwom i ludowi... jednak jest do dosyć ryzykowne posunięcie ,którego kontrola jest trudna...-
Teogonista rzekł po chwili groźnym głosem z dyplomatyczną nutką ironi w głosie -Zapewne pomoc... wspaniałego ludu Ulthuanu...będzie nieoceniona...-
-ALLELUJA!- wykrzyknął Volkmar i wstał unosząc ręce.
-MÓW JĘZYKAMI! HAPPY DAY!- wykrzyczał elf i momentalnie do uszu wszystkich dobiegł odgłos murzyńskiego gospelu ,a przez okna wleciały dwa herubinki i nałożył na głowę Karla Franza aureolę.



-Gdy czas nastąpi, otworzą bramy i wraz z pomocą wojska aresztują winnych, zdławią wszelki opór i postawią zbrodniarzy i heretyków przed sądem bożym!-
Volkmar uśmiechnął się i spojrzał na Imperatora -Słowo cesarza! Słowem świętym! Jednak ,mój panie...- skończył chłodno Volkmar.
-O co chodzi ,eminencji?- zapytał imperator niepwenie.
-Plan światły i z pewnością gwarantujący zwiększenie bezpieczeństwa północy...-
-Jednak?- zapytał ambasador rozmyślając nad usłyszanymi przed chwilą słowami.
-Jednak ,moi panowie... Wielki Inkwizytor twierdzi ,że sabotać obrony zakłóci wyższe cele...-
-Jakie mogą być wyższe cele od tego ,nie rozumiem ,Teogonisto!- mruknął cesarz.
Elfi ambasador doskonale wiedział o czym mówi sługa Młotodzierżcy. Patrzył na niego jakby oczekiwał odpowiedzi ,której się spodziewał.
-Von Bittenberg podjął się misji unicestwienia... Areny Śmierci...-
-Emimencjo!- wykrzyknął Karl Franz -Arena Śmierci została potępiona od wydarzeń na morzu! Czymkolwiek był ten szaleńczy proceder raport hrabiego Gaussera na temat poczynać watażki Van der Maarena oraz opis bitwy na południowym morzu wystarczył mi do wydania opini na ten temat! Jednak jest to kolejny powód ,by zmieść fortecę z powierzchni!-
-Obawiam się ,że wiem co czcigodny teogonista ma na myśli...- wtraćił ambasador Ulthuanu. -Rzecz ma się w tym ,że aby zakończyć Arenę ,nie wsytarczy zlikiwodać zawodników oraz organizatorów i zrównać z ziemią miejsce turnieju...-
Volkmar patrzył na niego znacząco i po chwili rzekł -Dlatego też jest za wcześnie ,by szturmować Cytadelę...-
-Słucham?! O nie ,moi panowie! Głos Imperium zabrzmiał w tej sali! I głos ten rzekł: armia nie zostanie zatrzymana.- powiedział donośnie Imperator. -Poza tym ,sam chciałeś ataku eminencjo!-
-Owszem i nadal go pragnę... jednak ostateczny szturm nie może nastąpić... Inkwizytor Von Bittenberg pokornie prosi i nalega ,aby armia przybyła pod zamek... twierdzi ,że presja wywołana przez oblężenie da wspaniałe rezultaty...-
-Kiedy ten wasz Todbringer podejdzie pod zamek chcecie go zatrzymywać?! W ostatniej chwili wasz człowiek powstrzyma kampanię wojskową?!-
-Nie powstrzyma ,ale wykorzysta...- odparł dumnie Volkmar.
Imperator zwrócił się do ambasadora -Do naszych wspólnych celów rzecz jasna... o ile mu się uda... wszyscy doskonale wiemy ,że nie można dopuścić ,aby artyleria mierzyła się ze smokiem... takie poczynia zbyt zaszkodziły by naszym państwom i ludowi... jednak jest do dosyć ryzykowne posunięcie ,którego kontrola jest trudna...-
Teogonista rzekł po chwili groźnym głosem z dyplomatyczną nutką ironi w głosie -Zapewne pomoc... wspaniałego ludu Ulthuanu...będzie nieoceniona...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!