ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Byqu »

Imperator zmarszczył brwi.
- W porządku. Wierzę w ocenę sytacji waszej świątobliwości, jak i w waszego człowieka. Todbrinnger to dobry żołnierz, nie przystąpi do szturmu od razu. Myślę, że posłucha rad von Bittenberga. By osiągnąć sukces jednak potrzebujemy wsparcia naszych sojuszników- tu cesarz spojrzał na ambasadora- Eminencjo, liczę, że wasi agenci udzielą pełnego wsparcia inkwizytorowi. Nie widzę tu konfliktu interesów. Dla dobra nas wszystkich potrzebna jest kooperacja. Czy mogę liczyć na wasze poparcie ambasadorze?
Elf przytaknął głową.
- Wyślę wiadomość niezwłocznie- rzekł elf- cieszę się, że doszliśmy do porozumienia, wasza wysokość.
- Salus Imperium suprema lex- westchnął Volkmar.
- Doskonale panowie. A więc do dzieła.

***
Tytus Auerbach miał złe przeczucia. Cała ta misja trąciła mu trupem. Widział niejedną bitwę, przeżył niejedną kampanię, ale teraz... gdy patrzył na ciemną bryłę Spiżowej Cytadeli, czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Musiał jednak robić dobrą minę do złej gry.
- No już, stawiajcie ten namiot!- poganiał Tytus żołnierzy.
- Tajest panie sierżancie!- odkrzyknęli szeregowcy.
Budowa obozu posuwała się jak dziwki w burdelu- na całego. Na równinie nieopodal zamku, jedynym skrawku płaskiego terenu w okolicy w ciągu kilku godzin wyrosło namiotowe miasteczko. Zaostrzone bale prowizorycznej palisady stawały w równym rzędzie, barwne płótna skrzyły się na śniegu, a wkrótce rozbłysły pierwsze ogniska i koksowniki.Wszystko przebiegało w niczym niezmąconym porządku. Mimo to morale nie było najwyższe. Chłopaki byli nieco niespokojni przez tą cholerną cytadelę. Choć dyscyplina została zachowana, coś wisiało w powietrzu. Sytuacja była nieco lepsza, gdy w okolicy był Gunther.
Gunther był solidnym chłopem o sile i barach niedźwiedzia. Zawsze w pierwszej linii, zawsze wycofywał się ostatni. Nikogo nie pozostawiał na polu bitwy, odwagą i lojalnością zyskał przychylność towarzystwa. Co jednak ważniejsze, Gunthar był kapłanem bitewnym Sigmara. W jego obecności żołnierze dokonywali nadzwyczaj heroicznych czynów, czując na sobie wzrok boga. Nie wywyższał się przy tym, zawsze przebywał wśród szeregowców, nie stronił od żołnierskiej popijawy. Jego nabożeństwa w kaplicy polowej były jednym z nielicznych momentów, gdy Tytus czuł się bezpieczny niczym w łonie matki. A nie, zaraz... matka urodziła go w stajni i porzuciła. Bo to zła kobieta była...

Tytus miał okazję trafić na księcia, jak zwykle w otoczeniu świty. Choćby kapitana von Vormana, służbisty i karierowicza. Dupek był jednym z nielicznych szlachetnie urodzonych w obozie. Co za dureń z niego był, skoro pilnował capstrzyku?
No i była jeszcze trójka magów, ale przebywali w książęcym towarzystwie tylko z początku. Ulrich Bury, mag niebios. Dbał o "zabezpieczenie atmosferyczne" operacji. Znaczy się pilnował ładnej pogody. Był jeszcze Heinrich Feuerman. Co za pretensjonalne nazwisko. Jemu przypadła nieco uwłaczające zadanie, jak na maga- pilnował, by nikt do czasu szturmu nie zamarzł. No i jeszcze Albrecht Lichtenstein. Był bezpośrednim przełożonym dwójki pozostałych, jako, że będąc magiem światła baczył, by skażenie Chaosu z pobliskiej twierdzy nie wpłynęła na magów. A przynajmniej nie w takim stopniu, by zwrócić uwagę inkwizycji. Co prawda najbliższy łowca znajdował się w Spiżowej Cytadeli, ale jak to mówią, "Nieważne gdzie inkwizytor patrzy i tak wszystko widzi!"

A propos widzenia. Oczami i uszami obozu byli wysłani do lasu zwiadowcy. Niestety kilka patroli nie wróciło z misji, więc został wysłany podjazd pod wodzą Wilhelma Stradivariusa. To twardy sukinsyn z "Bękartów Wojny". Łowcy od razu czuli się pewniej, mając za plecami oddział najemników w odwodzie, tak zwanych "komandosów".
"Oto jak się rozpoczyna nasza mała wojenka"- pomyślał Tytus wracając do prac obozowych.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

-Ekscelencjo, chciałem jednak zauważyć iż mój agent nie może zostać zdemaskowany jako zdrajca, obowiązują go pradawne zwyczaje Areny Śmierci. Znajduję się tam jednak jeszcze jeden mój wysłannik. On może z nami współpracować...
-Dobrze-rzekł Karl-Franz-o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem, to powinno nam wystarczyć.
-Oczywiście Ekscelencjo.
Imperator kiwnął głową.
-Saulus Imperium suprema lex, panowie.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Podczas gdy armia Imperium rozstawiała obóz pod Spiżową Cytadelą, gdzieś w jej trzewiach Magnus i Saito właśnie wyłonili się z teleportu, wprost do pomieszczenia pełnego członków kultu, którzy wnet postanowili zlikwidować intruzów. Ronin zerwał się na równe nogi jak sprężyna i unikając zmierzających ku niemu pordzewiałych szabel chlasnął napastników po brzuchach, patrosząc ich wnętrzności na kamienną posadzkę. Rozległ się metaliczny szczęk, gdy Zabójca Oni przechwycił cios nadchodzący ukośnie od dołu. Saito chwycił przeciwnika za nadgarstek lewą ręką, a drugą sieknął go po gardle po czym rzucił charczącym kultystą trzech następnych, usiłujących zaszarżować nań od tyłu. Wtem żółty blask rozświetlił pomieszczenie, a szum płomieni zmieszał się z wrzaskami palonych żywcem heretyków.
- Drżyjcie przed gniewem Świętego Oficjum! Nie ma litości! - Ryknął Magnus, którego poorane bliznami oblicze w świetle płonącej mieszanki wyglądało iście upiornie. Pod kolebkowym sklepieniem w mgnieniu oka zaczął zbierać się gęsty, czarny dym drażniący gardło smrodem palonego mięsa. Pozostali, widząc pogrom swoich towarzyszy, rzucili się do wyjścia, jednak utknęli przy nim jak w wąskim gardle. Saito uskoczył na bok, gdy inkwizytor, uśmiechając się wrednie skierował dyszę miotacza w kierunku zbiegów. Wrzaski mieszające się w iście dantejską kakofonię znów odbiły się echem wśród kamiennych ścian, ale kilku sekciarzom udało się skryć za ciałami towarzyszy, unikając tym samym tego swoistego stosu. Kaneda przeskoczył nad pełzającymi i tarzającymi się desperacko nieszczęśnikami, ściął uciekiniera, który biegł mimo płonących pleców i rzucił kataną w następnego. Korytarz był prosty i wąski, nie mogło być mowy o spudłowaniu. Trafiony chwycił się za gardło i ze zdławionym skowytem osunął się po ścianie, gdy Zabójca Oni wbił mu się w kark i wyszedł tchawicą. Nim upadł na podłogę, Saito wyszarpnął swoją broń w widowiskowej fontannie krwi, bryzgającej szczodrze na ściany i zawieszony nisko sufit, po czym pognał za dwoma pozostałymi zbiegami. Z tyłu słyszał ciężkie kroki Magnusa, rytmicznie uderzającego lufą obrzyna o kamienie. Korytarz nagle skręcił, i pierzchający sekciarze zniknęli za rogiem. Samuraj skoczył na prostopadłą ścianę, by nie tracić rozpędu przy zmianie kierunku i... omal nie walnął z całej siły w okute, dębowe drzwi, które zatrzasnęły mu się przed nosem. Słychać było tylko zgrzyt zasuwanego z drugiej strony rygla. Jednak Nippończyk nie zrażał się i z całej siły kopnął w wierzeje, te jednak nie chciały dać za wygraną. Spróbował jeszcze raz, jednak znów odbił się, jedynie nadłamując grubą deskę.
- Jestem za Rekki... Nim je wyłamię, zajmie to trochę czasu. - Zwrócił się do nadchodzącego Magnusa.
- Widzę, odsuń się, muszę wziąć rozbieg. - Mężczyźni zamienili się więc miejscami, i inkwizytor ruszył naprzód, tak szybko, jak pozwalała mu na to prowizoryczna proteza.

Dwaj zziajani kultyści dopadli drzwi i gorączkowo założyli zasuwę. Jeden z nich oparł się o nie plecami, by złapać oddech. Siedzący naprzeciwko nich łysol z brodą zaplecioną w warkoczyki podniósł wzrok znad pożółkłych zwojów, które czytał w chybotliwym świetle świec i pochodni.
- Co się do cholery dzieje?! - Zapytał.
- Są tu jacyś dwaj faceci. - Kultysta wyrzucał z siebie słowa z zawrotną prędkością, widać było, że jest na granicy histerii.
- Czego chcą?
- N-nie wiem! To chyba zawodnicy... - Wrzasnął gdy drzwi za jego plecami drgnęły przy głuchym łupnięciu. - Wszystkich zabijają!
- Jak wyglądają? - Alpahrius wstał, ale wciąż nie ruszył się z miejsca. Kultysta próbował zebrać myśli, ale jego towarzysz zabrał głos.
- Jeden wygląda dziwnie, a drugi... - Nie dokończył, gdyż odpowiedź nadeszła, a raczej wpadła sama, w osobie Magnusa, który staranował drzwi swoją masą, wyrywające je wraz z futryną, zawiasami oraz ryglem, jednocześnie rozgniatając na placek opierającego się o nie sekciarza.
- Gleba! Gleba! Inkwizycja! - Darł się Magnus i z pistoletu zastrzelił osłupiałego kultystę stojącego obok wejścia - nie zastosował się do polecenia funkcjonariusza Świętego Oficjum, więc o taryfie ulgowej nie mogło być mowy. Za nim wpadł Saito ustawiając się w pozycji bojowej.
- To znowu wy! Nic mnie nie obchodzi, że jesteście zawodnikami! Zdychajcie, jest was dwóch, więc przebieg walk i tak nie zostanie zakłócony. - Wrzeszczał Namaszczony, trzęsąc się ze wściekłości. Przywódca kultu wzniósł wytatuowane w tajemne wzory ręce, które zaczęły świecić i skrzyć się chaotyczną energią. Saito ocenił sytuację - dobrze pamiętał, jak Alpharius w pojedynkę unicestwił stado potworów w lochach zamku. Nie było szans, żeby do niego doskoczyć, był zbyt daleko. Wtedy huknął strzał, a z biodra przywódcy sekty trysnęła krew. Ten zachwiał się i stracił koncentrację, co doprowadziło do gwałtownego wyładowania zebranej przez niego energii. Eksplozja rzuciła kultystą o ścianę, a on sam osunął się na podłogę. Saito zobaczył, jak von Bittenberg wciąż stoi z uniesioną lufą, zastępującą mu nogę. Wtem rozległ się cichy jęk, Saito wnet dopadł do usiłującego pełzać Namaszczonego, i przydusił kolanem do ziemi co, zważywszy na stan zakrwawionego heretyka zdawało się być zbędne jednak ostrożności nigdy za wiele.

Magnus podszedł do leżącego i odezwał się ochrypłym głosem, nieznoszącym sprzeciwu.
- Gdzie jest Reiner, śmieciu? - Alpharius próbował coś mówić, ale nie było słychać co. Magnus nachylił się więc. - Co? Powtórz!
- Zgniję, a nie powiem. - Splunął kultysta, za co natychmiast dostał pancernym butem po gębie. Saito spojrzał na Magnusa pytająco.
- Zostaw go na razie jak jest. Później po niego wrócimy. - Saito kiwnął głową porozumiewawczo i zastosował swój specjalny cios w nerw. Alpharius sflaczał jak kiszka i znieruchomiał.
- Tu są jakieś drzwi, sprawdźmy dokąd prowadzą. - Powiedział Kaneda i otworzył je. Jak się okazało, prowadziły na spiralną klatkę schodową. Było tam ciemno, więc zabrali pochodnie z zaczepów wiszących na ścianach i zeszli po schodach, błyszczących od zbierającej się tu wilgoci. Sufit był nisko, więc Magnus musiał iść pochylony, a mimo to szorował kapeluszem po kamieniach, zbierając kurz, grzyb i pajęczyny. Schody zdawały się nie mieć końca, jakby znajdowali się w jakiejś wysokiej wieży, ale nigdzie nie było okien, jednak w tym obłąkanym miejscy wszystko było możliwe. Zaczęło się robić duszno, jakby jakieś niewidzialne płótna owijały się grubą warstwą wokół ronina, w dodatku światło pochodni jakby słabiej rozpraszało ciemność. Co więcej, gdzieś na krawędzi świadomości rozlegały się jakieś niezrozumiałe szepty, ledwie słyszalne, można by rzec urojone. A może był to tylko Magnus, recytujący święte teksty? Wreszcie dotarli na sam dół, do jakiegoś lochu. Paranoja znikła, ale niepokojące wspomnienie pozostało za nic nie chciało się rozwiać. Saito poruszał pochodnią. Niskie sklepienia kolebkowe pokrywała błyszcząca warstwa wilgoci, ale też jakieś czarne niczym smoła zacieki. Po bliższych oględzinach okazało się, że jest to krew. Obaj śledczy postanowili poruszyć się dalej, w głąb kazamatów, jeżeli Reiner miał gdzieś być, to zapewne właśnie tutaj. Na krawędzi pola widzenia pojawiły się jakieś kraty. Magnus i Saito podeszli do jednej z nich, a ich oczom ukazał się makabryczny widok: na ścianach, wśród wymalowanych jakąś dziwną substancją wisiały przybite kołkami, pulsujące miarowo organy wewnętrzne, zaś ich właściciel, noszący z resztą ślady rozlicznych mutacji leżał rozciągnięty na podłodze. Najbardziej niepokojący był jednak fakt, że wciąż oddychał, a jego pozbawiona oczu twarz uważnie śledziła każdy ruch przybyszów.
- Co to jest za obłęd? - Zapytał Saito. Magnus nie odpowiedział, tylko spojrzał na samuraja wymownie, a ten zdał sobie sprawę, że sam odpowiedział na własne pytanie. - Rozległ się huk płomieni, a zmaltretowane ciało zerwało się na równe nogi, szarpiąc zardzewiałe kraty. Saito dopadł do płonącego kultysty (a może zwykłego więźnia) i dziabnął go kilka razy, lecz bez skutku. Wtedy uświadomił sobie pewien fakt.
- Magnus! SpaR narządy! Wtedy powinien zdechnąć! - Inkwizytor zdawał się myśleć podobnie i wkroczył do celi miażdżąc kratę. Nim jednak zdążył ponownie wystrzelić, potępieniec rzucił się na niego tłukąc szponiastymi łapami, jednak nie mogąc uczynić szkody żelaznemu inkwizytorowi skoczył na Saito. Ten zwinął się zręcznie w piruecie i jednym sprawnym ruchem odciął potworowi dolną połowę ciała oraz głowę. Ten, niesiony siłą bezwładu przeleciał kawałek, ale wnet zwrócił się w stronę samuraja i zaczął czołgać się przy pomocy samych rąk. Dla Saito poszatkowanie napastnika było tylko formalnością, lecz nim zdążył tego dokonać, rozległ się szum płomieni i ożywieniec zadygotał spazmatycznie, po czym znieruchomiał.
- Pamiętasz te oRbrymie potwory, którymi poszczuRi nas wtedy kuRtyści? - Magnus potwierdził. - MyśRę, że hodują je w ten sposób. - W rzeczy samej, byli w czymś w rodzaju koszmarnego laboratorium, w innych celach znajdowały się zakrwawione stoły, pordzewiałe narzędzia chirurgiczne, księgi i sprzęty alchemiczne. Jednak jedna z cel nie była zamknięta zwykłą kratą, tylko drewnianymi drzwiami, tak, że nie było widać co znajduje się w środku. Drzwi te natomiast posiadały u góry niewielkie okienko z metalowymi prętami. Saito i Magnus podeszli do nich i zajrzeli do środka. Wewnątrz był jakiś człowiek, przykuty kajdanami do muru, miał na głowie parciany worek, a jego podarty strój nosił zatarte symbole Sigmara i Imperium. Jednak w środku był ktoś jeszcze. Świadczył o tym cień rzucany na ścianę oraz ewidentnie kobiecy, brzmiący metalicznie głos.
- Zaczekaj tutaj, chyba mamy gości. Zaraz do ciebie wrócę. - Ronin spojrzał na towarzysza, ten również sprawiał wrażenie, jakby głos ten był dla niego znajomy. Rozległy się kroki i chrzęst ciężkiej zbroi, zaś obaj śledczy stanęli po dwóch stronach drzwi, szykując się na nadchodzącego przeciwnika.

[muszę robić tak po kawałku, ostatnio mam zapieprz w pracy]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Więzień w worku na głowie jęknął, płócienny materiał zabarwił się na ciemny kolor. Magnus zaklął pod nosem
- Trzymaj się żółtodziobie- warknął do spętanego. Okute drzwi uchyliły się. Saito zacisnął dłonie na Zabójcy Oni.
Przez uchylone wrota wszedł Alpharius. Miał problemy z poruszaniem się, co ujmowało mu majestatu, lecz zawodnicy nie tracili czujności.
- Nie wyjdziecie stąd żywi- syknął przez zęby Pierwszy Akolita- Poznacie czym jest prawdziwa mocy, gdy sama Osnowa spadnie wam na głowy. Przez tysiące lat będziecie cierpieć niewyobrażone....
Huk zagłuszył jego kolejne słowa. Alpharius drgnął nieznacznie z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Krew spłynęła mu po twarzy. Okrągły otwór o poszarpanych brzegach pojawił się po środku jego czoła. Lufa pistoletu w ręce Magnusa wciąż dymiła po strzale. W końcu kultysta padł na ziemię, zupełnie jakby dopiero po chwili zrozumiał, że jest martwy.
- Łatwo poszło- westchnął Magnus.
- Pewność siebie go zgubiła- zauważył Saito.
Rozkuli spętanego Reinera, biorąc go za ramiona.
- Chodźmy stąd- ponaglił ronin. Magnus przez dłuższą chwilę przyglądał się trupowi przywódcy kultu.
- Tak- szepnął- chodźmy.
[ [-X ]

***
Miarowy stukot obcasów niósł się po kamiennej sali. Teleportacja przebiegła jak należy, lecz Ithiriel wciąż źle się po niej czuła. Było to dziwne, z racji braku organicznego ciała. Nie potrafiła tego wyjaśnić.
- Przynęta zadziałała, sobowtór spisał się znakomicie- rzekła czarodziejka- Głupcy myślą, że mają nad nami przewagę.
- Doskonale- odparł beznamiętnie Alpharius- Przy okazji pozbyliśmy się słabych w wierze.
- Nie zostało nam wielu ludzi- zauważyła elfka
- Prawda. Dlatego musimy spożytkować ich jak najstaranniej.
- Co oznacza...?
Namaszczony, dotychczas wpatrzony w gwiazdę Chaosu wymalowaną na ścianie, spojrzał teraz na rozmówczynię.
- Przygotuj kolejną szóstkę do przemiany. Nie potrzebujemy już ich usług, nie jako ludzi...

***
- Chciałeś mnie widzieć Bjarnie?
Wydarty Śmierci odwrócił się od okna o spojrzał na przybyłego uważnym wzrokiem.
- Jak twoja głowa Haakarze?- zagadnął.
- W porządku. Goi się jak na psie, hehe- zaśmiał się Nors. Wódz uśmiechnął się.
- Dobrze to słyszeć- odparł- Mam dla ciebie zadanie, przyjacielu.
- Co tylko sobie zażyczysz Bjarnie!- huknął lykantrop.
Ingvarsson poklepał go poufale po ramieniu.
- Uczynisz wypad do lasu. Rekonesans. Powęszysz, poobserwujesz obóz południowych kundli z daleka. Dobierz ludzi według uznania, masz wolną rękę. Tylko nie angażujcie wroga, jeśli nie będzie to konieczne. W razie ataku głównych się spieprzajcie do cytadeli.
- W porząsiu Bjarnie. Coś czuję, że narąbiemy trochę imperialnych słabeuszy!
- Jeszcze jedno Haakarze!- wojownik zatrzymał się w progu- W miarę możliwości nie zabieraj Kharlota. To świetny wojownik, ale.... powiedzmy, że skradanie nie jest w jego stylu.

[Chętnych na rekonesans proszę o zgłoszenie się do Haakara. Rozejrzymy się po lesie, starajcie się nie zaalarmować głównych sił Imperium. :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Galreth był właśnie w drodze do Bjarna wskazanej mu przez jednego z Norsów, gdy natknął się na kolejnego z wojowników z północy. Wcześniej już go zauważył, że był jakiś inny, ale nie potrafił stwierdzić dlaczego. Teraz wyróżniał się opatrunkiem na głowie. Wyglądał na pokrywający poważną ranę, a nie słyszał o żadnych walkach w cytadeli. Zatem musiał ja nabyć poza murami, na wyprawie po szarotkę. Z tego co wiedział to poza Ulfarrem i Olfarrem, poszedł tam tylko jeden Nors. Musiał, więc to być Haakar. Pozdrowił go tylko krótko i szedł dalej.
- Poczekaj zabójco! - Krzyknął już zza jego pleców. Galreth obrócił się momentalnie z pytaniem w oczach. - Mam dla ciebie propozycje w sam raz dla twojej profesji.

Teraz również szedł w pośpiechu, ale już w przeciwnym kierunku. Dowiedział się od Haakara wszystkiego, czego chciał i od razu się zgodził. Obrona twierdzy była oczywiście kluczowa w kontekście dalszych walk na Arenie. Jeśli miało się to udać, musiał się wspiąć na wyżyny swoich możliwości. Bardziej się widział w czasie zwiadu w obozie wroga, niż broniąc murów przed szturmem. Stwierdził, że tak na pewno bardziej się przyda dla wspólnej sprawy. W tej chwili szedł po cały swój potrzebny ekwipunek. Kiedy już zabrał wszystko, poszedł dowiedzieć się co z Iskrą, czy przyniesione ziele pomogło.
Obrazek

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-W samą porę!- poczułem silny uścisk dłoni na moim barku, a potem znajomy zapach. Skąpiec. Grubas pociągnął mnie w swoją stronę i zaczął prowadzić w nieznanym mi kierunku. Zacząłem rozpoznawać twarze. Purpurowa Kampania, zajmowała się teraz wzmacnianiem konstrukcji dwóch sporych baszt, u których stóp rozwiną się spory obóz. Jeśli wzrok mnie nie mylił to trzydziestu, pod czujnym wzrokiem Oblecha ćwiczyło strzelanie z łuków. Dalej w małej, prowizorycznie zbudowanej kuźni Leworęki wykuwał groty. Robił to hurtowo. Wziął do pomocy czterech młodych czeladników kultystów, których pilnowali z kolei jacyś nasi, których przydomków nie znam. Dalej Psikuta, wraz z dwoma innymi ludźmi dźwigał kilku metrowy bal drzewa, który kładł na stertę u podnóża muru. Była ona już całkiem spora.
-Przygotowania idą pełną parą, co Kapitanie?- spojrzałem na Riees’a, który z rękami skrzyżowanymi na piersi doglądał ćwiczących walkę w ręcz. Szło im całkiem nieźle, choć niektórym wciąż brakowało pewności.
-Ano.-przytaknął mi i spojrzał na jedną z baszt.- Henryk buduje na nich balisty, ludzie na dole skrobią z tych pali pociski. Ekipa budowlana z Skąpcem na czele wyłapuje słabe punkty konstrukcyjne i wzmacnia je. Do świtu wszystko będzie gotowe.
Nic mu nie odpowiedziałem, udałem się na górę by obejrzeć pracę Henryka. Był to młody, około dwudziesto letni chłopak. Student architektury i inżynierii z Miasta Białego Wilka. Często konstruował różne maszyny i sprzedawał je na czarnym rynku by zarobić na czesne. Gdy władze doszły do tego, kim jest nieznany im dotąd konstruktor machin wojennych zdecydowały się na wyrzucenie go ze szkoły. Choć jak sam twierdzi, próbowano go zabić. Dlatego też zbiegł tutaj. Do miejsca diametralnie różniącego się od tego, w którym studiował. Stał teraz nad zakończona już balistą i uczył dwóch braci jej obsługi.
-Tak kretynie, naciągacie cięciwę we dwóch, celujecie i naciskasz na spust. Cała filozofia.- był nieco zdenerwowany. A jego uczniowie twardogłowi. Po kilku powtórzeniach i trzech próbach w końcu opanowali technikę obsługi balisty.
-A co z drugą?- zapytałem. Studenciak wzruszył ramionami.
-Skończona kilka godzin temu, dwóch nieco bardziej ogarniętych ludzi się nią zajmuje. Moja robota zakończona.
-Żartujesz?- parsknąłem śmiechem i wskazałem na wciąż rozwijający się przed nami obóz.
-Ta.- westchnął, położył dłoń na rękojeści miecza. Przełknął nerwowo ślinę.- To będzie moja pierwsza bitwa.
-W końcu staniesz się mężczyzną.- odpowiedziałem mu i zszedłem niżej. W dolnych warstwach cytadeli kwitło życie towarzyskie, grano w karty, proszono nieco bardziej rozwiązłe kultystki, które za drobną sumkę pozbawiały dziewictwa młodszych braci. Inni zakładali się o to, kto z nich pierwszy zginie. Większość stawiała na Psikute. „Skąpiec jest spory, ale i parę w łapach ma. Widzieliście jak łamał podkowę?” „Oblech, ten to nieśmiertelny jest nic mu nie będzie.” I tak dalej. Hazard był czymś co łączyło ludzi, zabawne. Rozsiadłem się przy jednym ze stołów, przy którym trzech rosłych gości grało w makao. Wszystko pod inny kolor, do tego zero kart bitewnych, jedna dama. Pięknie z pięciu kart tylko jedna mogła na coś mi się przydać, reszty pozbędę się tylko mając szczęście. Riees wszedł do baszty dopiero pod koniec rozdania, gdy udało mi się powiedzieć „Makao i po” Wygrałem.
-Koniec zmiany.- powiedział spokojnie, a wszyscy zebrani zerwali się natychmiast na równe nogi.- Ruszacie na ćwiczenia. Prowadzi je Vahanian.- po tych słowach zniknął za drzwiami od dawnego składziku. Uczynił z niego swój gabinet. Uśmiechnąłem się, pełna organizacja, to mi się podoba. Zająłem się głownie nauką łucznictwa i walki w starciu, to im się najbardziej przyda. Henryk został i przeszkalał kolejnych ludzi w obsługiwaniu balist. Oblech również, chciał przy tym być i zaproponował mu by uczynić je nieco bardziej wybuchowymi. Inżynierowi bardzo się spodobała się ta innowacja.


Zamieć spojrzała na Haakar, ten zmierzył przeszło półtora metrowego wilkora wzrokiem.
-Rozumiem, że idziesz ze mną?- zapytał. Wilczyca skinęła głową.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Wpadli na siebie w korytarzu. Właściwie to on pozwolił jej na siebie wpaść, ot dla krotochwili. Wiedział, że nadchodzi. Szkolił się całe życie, by osiągnąć ten stan czujności.
- Ach, tu jesteś...- wetchnęła głośno Julia, wyraźnie zakłopotana- Trochę to zabawne, najpierw ty mnie nachodzisz, teraz ja ciebie... Ktoś może sobie coś pomyśleć- palnęła bez zastanowienia, a gdy uświadomiła to sobie, dodała szybko- Coś, co zupełnie nie ma miejsca! To znaczy nie mówię, że czegoś ci brakuje, choć nie, żebym ci kadziła...
- Czemu mnie szukałaś- przerwał jej Galreth. Trochę się pogubił w tym chaotycznym słowotoku, wrócił więc do sedna.
- A, tak, racja. Chodzi o Iskrę. No bo wdrożyłam leczenie, a ty ją.... lubisz, to pomyślałam, że chcesz wiedzieć na bieżąco...
- Co z nią?!- tym razem uciął jej myśl nieco natarczywie.
- Powstrzymałam rozwój choroby. Jej organizm pozbędzie się resztek trucizny w ciągu kilku dni. Niestety w jej organiźmie doszło do poważnych uszkodzeń. Większość udało się opanować, ale... potrzebna będzie transfuzja. Co prawda najpierw pomyślałam omjej mentorze, ale zbadałam próbki jego krwi zdobyte podczas jego kuracji po pojedynku i niestety, nie nada się. Ta druga elfka też nie może nam pomóc, przetoczenie jest przeciwskazane w ciąży. Z kolei twoja grupa krwi czyni cię uniwersalnym dawcą.
Galreth przytaknął. Rozumiał tylko z grubsza co tłumaczyła czarodziejka, ale przekaz był jasny.
-Prowadź- rzekł do uzdrowicielki.

***
Averius patrzył na jej bladą, wychudłą twarz, która teraz kontrastowała z rudoczerwonym kolorem włosów. Jej pierś unosiła się w powolnym, miarowym oddechu. Stojący za adeptem ostrzy Menthus położył dłoń na jego ramieniu.
- Wyjdzie z tego. Ma dobrą opiekę- powiedział mag.
- Ten krótki czas rozłąki wydawał mi się wiekami. Teraz, gdy jestem tuż obok niej, wydaje się być jeszcze bardziej odległa.
Ciche pukanie wyrwało go z zadumy. Niski i chudy kultysta stanął w drzwiach, kłaniając się przed elfami w pas.
- Nasz pan chce cię widzieć szlachetny gościu- oznajmił heretyk bezbarwnym głosem. Asurowie spojrzeli po sobie.
- Pójdę z tobą- zaoferował Menthus- Nie ufam temu barbarzyńcy jeszcze bardziej, niż reszcie tego tałatajstwa.

***
Czarny kruk zatrzepotał skrzydłami i zakrakał ochryple. Pazury zachrobotały na drewnianym siedzisku dla niego. Averius przyglądał się uważnie ptaszysku. Jakoś zupełnie mu się nie podobał, tak jak całe to parszywe miejsce. A już zupełnie mu się nie podobał wojownik w krwawoczerwonej zbroi na kamiennym tronie przed nim. Elf przeniósł wzrok na niego.
- Witaj. Jestem Averius, adept ostrzy z Białej Wieży Saphery. Przybyłem prosto z Ulthuanu, gdzie...
- Nie obchodzi mnie kim jesteś, a skąd przybywasz odgadnąć nietrudno. Interesuje mnie raczej powód twojego przybycia.
- Wysłano mnie...- zaczął Averius
- Jesteś tu dla niej- przerwał mu Kharlot prostym stwierdzeniem.
Asur był nieco zbity z tropu.
- Słucham?- spytał niepewnie.
- Ta elfka pod opieką uzdrowicielki. Jest ci bliska?
Averius zmuszony był patrzeć w ziejące czernią otwory na oczy w hełmie.
- Tak- odparł, o dziwo z trudem. Sam nie wiedział czemu.
- Nie tobie jedynemu. Coś w niej musi być, że cieszy się względami wielu waszej rasy.
- Oczym ty mówisz?!- spytał zaniepokojony młody adept. Menthus chciał się odezwać, lecz Kharlot nie pozwolił mu.
- Masz rywala Averiusie. Jest ktoś jeszcze, komu zależy na jej uczuciu. I nie są to płonne nadzieje.
- Inny elf? Kto?!
- Dlaczego nie zapytasz swego zwierzchnika?- tu wybraniec wskazał na smoczego maga. Averius obrócił się gwałtownie w jego kierunku. Przypatrujący się rozmowie kruk zakrakał.
- Cicho bądź, Crack!- rzucił do niego Kharlot.
- Czy to prawda?- spytał Averius Menthusa, z mieszaniną zawodu, złości i zaskoczenia w głosie.
- Później ci wyjaśnię- szepnął mag- Czy to wszystko, barbarzyńco? Czy w swej nieskończonej łasce pozwolisz nam odejść?- zakpił elf. Kharlot mruknął gniewnie pod nosem.
- Wojska Imperium szykują się do bitwy. Szturm niedługo się rozpocznie- rzekł khornita głębokim głosem- Ujrzę wtedy z jakiej gliny żeś ulepiony. Domyślam się, że będziesz walczył z grzbietu smoka?
- To możliwe- odparł Menthus, nie mając ochoty dzielić się przemyśleniami z Thorgarssonem. Ten parsknął pogardliwie.
- Uczyń tak, a okażesz się pozbawionym honoru tchórzem, za którego cię mam. Nie jestem wędrownym wybrańcem, pragnącym zwrócić na siebie uwagę Pana Krwi. To również będzie wasza próba.
- Próba przed czym?- Caledorczyk udał zaskoczonego.
- Zobaczycie wkrótce- wojownik ponownie obrócił w palcach medalion elfiej roboty. Po chwili milczenia odezwał się ponownie- Nie mam nic przeciwko, byś był przy swej kobiecie elfie. Wejdźcie mi jednak w drogę, a pożałujesz nie tylko ty, czy twoi bliscy, lecz cały twój lud. Teraz odejdźcie. Muszę doglądać przygotowań do obrony twierdzy.
Averius już miał odeprzeć zniewagi czempiona, lecz Menthus powstrzymał go.
- Dyskusja z tym brutalem jest bezcelowa, adepcie. Chodź, Iskra cię potrzebuje.
Młody elf rzucił nienawistne spojrzenie na wybrańca, który teraz stanął przy oknie tyłem do niego. Po chwili wahania oddalił się.
Kharlot został sam ze swymi myślami. Wybiegał nimi naprzód, skupiając się na swym celu, jednocześnie wspominając słowa i wydarzenia z przeszłości.

***
Kilka miesięcy temu, domena Khorna
Kruszący Czaszki nie miał pojęcia, jak długo wędrował po spalonej ziemi. Czas płynął tu inaczej i mógł iść zarówno trzy kwadranse, jak i trzy dni. Milczał. Sam nie należał do rozmownych, a potężny książę demonów, który mu towarzyszył nie wyglądał na takowego. Myśl Norsa nurtowało pytanie o pobudki jego kompana. Czemu zgodził się na rolę posłańca i przewodnika?
- Pisane była ci wielkość- rzekł nagle demon huczącym głosem- Twój gniew miał budzić trwogę w sercach wrogów po wszystkich kontynentach, a krzyki twych ofiar miały być słyszane w królestwie bogów. Dlaczego wyrzekłeś się tego losu?
- Skoro tyle o mnie wiesz, zapewne znasz odpowiedź na to pytanie- odparł Kharlot, mimo wszystko nieco zaskoczony zainteresowaniem demona.
- Warto było?- spytał, a słowa te zaciążyły wojownikowi z nieznanego powodu. Drgnął mimowolnie.
- Tak.
Szli przez dłuższy czas w milczeniu.
- Dostałeś drugą szansę, gdyż oferujesz wiele. Czy jednak cena warta jest tego, co zażądałeś?
- To nie jest twoja sprawa- warknął Kharlot.
- Mylisz się- wzrok demona przeszył go na wylot- Ja również kiedyś brałem udział w turnieju, zwanym przez śmiertelników Areną. Wyszedłem z niej zwycięsko. Był to ledwie jeden krok na drodze do nieśmiertelności, drodze, na którą ty nie masz już powrotu. Choć wciąż jest jeszcze nadzieja. Zanim jednak podejmiesz się zadania, prosty test- tu demon wyciągnął zza pasa dwuręczny topór i wręczył Kruszącemu Czaszki- To Blodfar. Należał do wielkiego czempiona Pana Bitew. Będzie ci potrzebny w tym, co cię czeka.
- Czym jest ta próba?
- Pytanie brzmi raczej- kim?
- Mów!
- Skrabrand.
Kharlot milczał przez chwilę. Nie lękał się. Normalnie traktowałby to jak wyróżnienie, zaszczyt. Teraz był zły. Wyglądało na to, że Khorne sobie z niego zakpił. Nie dojdzie do paktu. Uczynił krok naprzód.
- Powodzenia wojowniku!- huknął demon. Kruszący Czaszki odwrócił się.
- Tyś jest Ragnax Aeslinger, zwycięzca Areny z Demonicznej Polany.... mój dziad- rzucił Nors.
Demon nic nie odrzekł. Nie musiał. Kharlot znał prawdę.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Wreszcie się udało, Reiner we własnej osobie został wyswobodzony z upiornych, zalanych wiecznym, oleistym mrokiem kazamatów. Choć pobyt w lochach źle odbił się na jego zdrowiu, a sam inkwizytor był półprzytomny i całkowicie zatracił rachubę czasu, był teraz bezpieczny. Jednak wciąż należało ustalić drogę ewakuacji, wszak trafili tu przez teleport, którego ani Magnus, ani tym bardziej Saito nie byli w stanie uruchomić, o Reinerze nie wspominając. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, przy ciele Alphariusa, prócz kilku plugawych fetyszy, drobnej kwoty i papierośnicy z kilkoma fajkami, znaleźli pergamin z grubsza przedstawiający plan tej części twierdzy. Dzięki niemu, śmiałkom udało się w miarę sprawnie odnaleźć korytarz, prowadzący do sali, w której członkowie kultu odprawiali swoje rytuały. Choć przejście było zawalone, to nadnaturalna siła, jaką dysponował Magnus za sprawą swojego na wpół mechanicznego ciała, szybko uporali się z przeszkodą. Co ciekawsze, po drodze nie napotkali ani jednego z buntowników, zupełnie tak, jakby ci postanowili dać sobie spokój z powstrzymaniem intruzów. Pomieszczenie było wciąż zagracone, potrzaskane ławki i podłoga zachlapane zeschłą krwią, której słodkawy odór wciąż wypełniał powietrze. Ciała co prawda uprzątnięto, jednak na dalsze prace porządkowe najwyraźniej nie było czasu, bowiem mieszkańcy cytadeli szykowali się do nieuchronnego oblężenia.

Jeżeli misja Saito miała się udać, przebieg Areny musiał pozostać niezakłócony nawet, jeżeli na przeszkodzie stała mu cała armia prowincji. Cóż z tego? Ci, których zwą wojownikami muszą zabić każdego, kto stanie im na drodze, choćby całe armie albo nawet bogów. Podejmując walkę, w jakiejkolwiek formie, mają przed sobą jeden cel, a jest nim zniszczenie wroga. Gdy samuraj przemierzał piętra i sale warowni, wszędzie wokół widać było przygotowania do odparcia oblężenia. On również powinien był poczynić stosowne kroki, podporządkowane realizacji celu. Zaszedł więc do pracowni kowala, Zahina Schmartza, krasnoluda imperialnego pochodzenia, by ten dokonał stosownych napraw jego zbroi. Choć Dawi miał ręce pełne roboty, obsługa zawodników zawsze była dla niego priorytetowa - cóż z tego, że uzbroi garstkę kultystów, jeżeli ma przed sobą prawdziwego wojownika? Zahin pomógł Saito zdjąć zbroję i natychmiast przystąpił do łatania mengu oraz uzupełniania ubytków w lamelce. Już wkrótce rzemieślnik miał przekonać się o całkowitej słuszności swojego wyboru.

Tymczasem, Saito poszedł do kuchni, gdzie spotkał samotnego Turo. Gruby Norsmen nie miał w tym momencie do pomocy nikogo, ponieważ wszyscy kultyści właśnie trenowali pod okiem ludzi Bjarna, nie licząc oczywiście tych, którzy zostali zamordowani przez ogarniętą krwiożerczym obłędem Annę.
- Witaj, panie Turo. - Powiedział Kaneda od progu, na co szef kuchni odpowiedział kiwnięciem dłoni. - Znajdzie się tu jakaś strawa? Od dawna nie miałem okazji by coś zjeść.
- Znaleźć się znajdzie, tylko, heh, robić nie za bardzo jest komu... - Powiedział grubas, ciężko dźwigając się z ławy. - Jak rozumiem, dołączasz do zwiadu, panie Saito?
- Zwiad naReży przeprowadzić, to prawda. ARe nie wiedziałem, że ktoś go organizuje. Ostatnio, kiRka rzeczy musiało mi umknąć.
- Haakar, zgłoś się do Haakara. - Odparł krzątający się przy piecu Turo.
- Hm, z całym szacunkiem, Recz pRanowałem wyruszyć samemu.
- Samemu? Przecież to szaleństwo. Co jeśli będzie tam duży oddział? Przecież wojsko imperium również może, co ja mówię, na pewno będzie wysyłać patrole!
- Gdyby zaatakowaRi, pozabijam ich wszystkich. - Odpowiedział spokojnym, acz pełnym żelaznego zdecydowania i determinacji głosem, Kaneda. Turo spojrzał na niego jak na wariata, ale szybko wrócił do gotowania, spojrzenie to jednak nie umknęło uwadze ronina, który uśmiechnął się pod wąsem, jakby pobłażając nieświadomości Norsmena, ten zaś nie miał już więcej pytań.

Saito zjadł posiłek w swoim pokoju po czym położył się na łóżku i zapadł sen. Zbudził się dopiero około godziny czwartej w nocy, na zewnątrz było jeszcze ciemno. Zapalił świeczkę i w jej chybotliwym świetle ubrał się, po czym poszedł na spacer po opustoszałych korytarzach zamku. Księżyc skrył się za chmurami, toteż wnętrza pogrążyły się w nieprzeniknionych, wręcz oślepiających ciemnościach. Samurajowi zdawało się kilkukrotnie, że gdzieś w głębi tonącego w otchłannych mrokach korytarza zamajaczyła mu jakaś sylwetka. Być może był to jakiś przemykający ukradkiem sekciarz, zawodnik, ktoś z ludzi Bjarna, a może jakaś okropność, nieznosząca światła dnia? Bo na pewno nie był to wytwór jego własnej wyobraźni. Wreszcie dotarł na dziedziniec, pokryty skrzypiącą warstwą śniegu, który musiał spaść w nocy - wiosna w górach zawsze przychodziła później, zwłaszcza w północnych krainach. Na murach siedzieli znudzeni wartownicy, przycupnięci przy kołyszących się na mroźnym wietrze pochodniach. Saito zadarł głowę w górę: niebo przesłaniała warstwa ciemnych chmur, przez które przebijało jednak srebrzyste światło Mannslieba oraz poblask rosnącej niemal niezauważalnie anomalii, tworząc na warstwie chmur niesamowite refleksy, w trudnym do opisania kolorze. Na zewnątrz było jaśniej za sprawą leżącego na ziemi śniegu odbijającego przytłumione światło zza obłoków, sunących powoli, choć niepowstrzymanie nad prującymi ich wełniste brzuchy iglicami zwalistych wieżyc, których bryły czerniały nad głową samuraja.

Saito dostrzegł, że w pracowni Zahina pali się światło, choć z wnętrza nie dochodziły odgłosy uderzeń młota ani sapanie miechów, typowe dla warsztatów kowalskich. Zwabiony ciekawością poszedł w tamtą stronę i zapukał do drzwi.
- Zamknięte! - Odpowiedział nieprzyjazny, niski głos, należący bez wątpienia do krasnoluda.
- To ja, Saito Kaneda. - Przedstawił się równie szorstko samuraj. - Zostawiłem moją zbroję do naprawy, zaś gdy zobaczyłem światło, postanowiłem przy okazji sprawdzić jak posuwają się prace. - Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i stanął w nich Zahin Schmartz, w fartuchu kowalskim i obcęgami w dłoni. Był przysadzisty, jak wszystkie krasnoludy, a strój roboczy sprawiał wrażenie, że jest niemal kwadratowy.
- Zbroja, rzeczesz? Jest gotowa, włącznie z maską. W zasadzie uwinąłem się na poczekaniu. Wejdź, młodzieńcze. - Samuraj najpierw poczuł się dotknięty, że krasnolud mówi do niego jak do jakiegoś młokosa, ale szybko zdał sobie sprawę, że krasnoludzką miarą zapewne dopiero osiągnął pełnoletność. Obaj weszli do środka i kowal wskazał mu nippoński pancerz wiszący na przeznaczonym do tego celu kołku. Saito przyjrzał mu się, ubytki w łuskach zostały uzupełnione, tak że widać było różnicy pomiędzy oryginalnymi, a zamiennikami. Następnie ujął oburącz kabuto i przyjrzał się miejscu, w którym ostrze Kheltosa przeniknęło tygrysią maskę. Ze zdumieniem stwierdził, że jest jak nowa. Trzeba było przyznać, że krasnolud był ekspertem w swoim fachu. Ronin spojrzał nań z podziwem.
- Phi! To było trywialne. Zwykłe załatanie dziury. - Powiedział Dawi, widząc reakcję Nippończyka. - Chociaż może dla człowieka, albo, tfu elfa, całkowite zamaskowanie i usunięcie uszkodzeń to zadanie nie do osiągnięcia w racjonalnym okresie czasu.
- Z początku myślałem, że to nowe mengu.
- Co za mengu? Ach, to... Nie, gdybym miał wykuć nową maskę dla kogoś znacznego, to zrobiłbym ją przede wszystkim z gromrilu, albo chociaż Zhufbarskiej stali. I bynajmniej nie za darmo!
- Oczywiście, rozumiem. - Odpowiedział dyplomatycznie Kaneda. Wtedy jego uwagę przykuło jakieś dziwne ustrojstwo, znajdujące się na stole roboczym. Urządzenie z pewnością nie było jeszcze gotowe, jednak dało się wyróżnić kilka elementów: okrągły, umieszczony poziomo talerz, korbkę i zakrzywioną, lejowatą tubę. - Cóż to takiego, panie krasnoRudzie? Można wiedzieć? - Spytał Nippończyk, wykonując gest w stronę maszynki.
- Nie, nie można wiedzieć. - Obruszył się kowal. - Z resztą, nie sądzisz panie cudzoziemiec, że późno się robi?
- W zasadzie, jest prawie rano...
- Otóż to, otóż to! - Powiedział krasnolud z naciskiem, idąc w stronę drzwi, aby zasugerować gościowi, że ma uczynić to samo.
- Rozumiem, że to coś ważnego. Przysięgam, że nikomu nie powiem, sam zaś nie param się rzemiosłem, gdyż jestem wojownikiem - majsterkowanie to nie moja droga. Jedynie się zaciekawiłem. - Krasnolud przyjrzał mu się uważnie i podrapał po głowie.
- Hm, no chyba, że tak. Wyglądasz mi na człeka honorowego, może i obyczaje w twoich stronach są lepsze, bo tutaj każdy by każdego za kawałek złota w łyżce wody utopił, a i elfa ubiłeś. - Dawi chciał oddać się dalszemu zrzędzeniu, tak typowemu dla jego gatunku, jednak Saito wtrącił się.
- No cóż, faktycznie, powinienem już iść. Przepraszam za wścibstwo. - Powiedział ronin i zarzuciwszy na siebie swoje rzeczy, udał się do wyjścia. Już miał przestąpić próg, gdy Schmartz powstrzymał go.
- Zaczekaj, panie Kaneda. Pokażę ci to, bo jest doprawdy ekscytujące. Urządzenie to uczyni mnie bogatym! - Saito podrapał się po brodzie i poszedł za krępym kowalem. - Dlatego też robię po nocy, żeby nikt mi pomysłu nie podpierdzielił. Jak już mówiłem, jeden drugiego by... A z resztą. W każdym razie, to jest urządzenie do odtwarzania dźwięków, bardzo precyzyjna konstrukcja! - Saito starał się pojąć coś z tych informacji, jednak wydawało mu się dość absurdalne. Jak to, odtwarzać dźwięk? To tak, jakby napisać książkę, która sama wygłasza swoją zawartość... - W tym momencie Zahin potwierdził przypuszczenia ronina, umieszczając na talerzu ciemny dysk z dziurką po środku, zakręcił korbką i... Z tuby zaczęły płynąć dźwięki, najpierw trzaskanie i szumy, a później dość ostra melodia akompaniująca tekstowi piosenki. Dawi spoglądał z satysfakcją to na urządzenie, to na zdumionego samuraja, który był pierwszym słuchaczem nagrania muzycznego.
- Jak się nazywa? - Zapytał w końcu Nippończyk.
- Zabójca. Mój ulubiony zespół, z Karak-Kadrin...
- Nie, mam na myśRi urządenie.
- Nazwałem to krasnoludzki przenośny odtwarzacz dźwięków!
- Hm, trochę długa nazwa, może Repiej byłoby je nazwać gramofon? Tak przynajmniej podpowiada mi znajomość RokaRnego języka.
- O! Krótko i konkretnie! Podoba mi się. No cóż, faktycznie przydałoby się przekimać, bo jest późno, wcześnie, zależy jak na to spojrzeć. A dzisiaj jeszcze czeka mnie robota.
- Prawda, nie będę więc przeszkadzał, mam wszak swoje do zrobienia. Do zobaczenia. - Odpowiedział Saito i, skłoniwszy się, wyszedł.

Do świtu jeszcze było trochę czasu, jednak samuraj przedzierał się przez gęsty las porastający okolicę fortecy. Choć podłoże było nierówne, pełne ukrytych pod śniegiem i zeschłym listowiem korzeni i innych zdradzieckich przeszkód, samuraj szedł po nich z nadzwyczajną lekkością i zwinnością, umiejętnie utrzymując równowagę. Było ciemno, jedynie śnieg odbijał wątłe światło przytłumione przez chmury i powykręcane konary złowieszczych drzew o sczerniałych pniach, toteż Kaneda nie dbał zbytnio o dyskrecję. Jego zbroja lamelkowa podzwaniała z każdym krokiem, a śnieg skrzypiał pod butami. Po pewnym czasie odnalazł jednak to czego szukał. Ronin przykucnął i przyjrzał się śladom. Naliczył około dziesięciu par stóp - bez wątpienia zostawił je zwad imperialnych. Spojrzał gdzie prowadzą i podążył ich tropem.

Oddział zwiadowców krążył po tym przeklętym lesie już od kilku godzin, a i tak niczego nie znaleźli. No bo i czego innego mogli się spodziewać? Przecież kultyści siedzieli w zamku, w cieple i zapewne wygodzie. Podobno stacjonowały tam również jakieś nieznane siły, najpewniej barbarzyńcy z Północy, jednak takie hipotezy nawet najbardziej przesądnym z żołdaków wydawały się absurdalne. Jak niby Norsmeni mieliby znaleźć się tu, w środku Imperium? Chyba tylko za sprawą plugawego czarodziejstwa. Ta koncepcja była znacznie bardziej niepokojąca, jednak wciąż nie miała sensu. Podobno, niektórzy kultyści potrafili przywoływać potwory i inne nieziemskie monstra, więc dlaczego mieliby sprowadzać zwykłych łupieżców? W dodatku, to coś na niebie... Takie i inne myśli zaprzątały głowę Hansa, młodego zwiadowcy, którego oddział brnął teraz przez te koszmarne zarośla, co chwila utykając w plątaninie korzeni i ślizgając się na zgniłych liściach.
"Zaciągnij się do armii, mówili, będziesz miał życie pełne przygód i spotkasz ciekawych ludzi, mówili..." - Jego narzekania nagle przerwał głos dowódcy, starego wojaka, znanego tylko i wyłącznie jako Wąsal, ze względu na siwe, zwisające jak u suma wąsiska.
- Cicho teraz! Coś słyszałem. - Powiedział zduszonym głosem.
- Pewnie wiewióra. Znowu... - Westchnął ktoś obok, jednak srogi wzrok dziesiętnika wnet uciszył marudnego żołnierza. Sam Hans również był zniecierpliwiony całą sytuacją i ewidentną paranoją dowódcy. Wtem jednak wzdrygnął się i sięgnął po swój przydziałowy łuk, nerwowo zaciskając palce na rękojeści. Inni tez musieli to usłyszeć wnioskując po tym, że również chwycili za broń. Ktoś się zbliżał, najpewniej człowiek, sądząc po krokach i charakterystycznym chrzęście zbroi. Wtem, wśród pokręconych pni zamajaczyła sylwetka, z grubsza ludzka.
- Stać! Kto idzie?! - Zawołał Wąsal ochrypłym od gorzałki, fajek i darcia się na musztrowanych podkomendnych, głosem. Nieznajomy nie odpowiedział, tylko kontynuował swój niepokojąco spokojny pochód. Księżyc na moment natrafił na cieńszą chmurę, oblewając sylwetkę bladym światłem i ukazując twarz... Hans omal nie upuścił broni, gdy zoczył tę wykrzywioną, czarną gębę ze szczegółami, bo wzrok miał dobry. I do tego te skośne, pozbawione litości oczy wbite w niego, świdrujące niemalże na wylot.

Kaneda po kilku minutach marszu natknął się na oddział prowadzący rekonesans. Żołnierze czaili się pomiędzy pniami mierząc do niego z łuku, naliczył dziesięć osób. Mimo tego, że nieśli ze sobą latarnię, było bardzo ciemno i nie mieli zbyt dużej szansy na trafienie, a nawet jeśli, to i tak kilku z nich celowało we właściwym kierunku. Wreszcie go zauważyli. Jeden z nich, zapewne dowódca, nakazał mu zidentyfikowanie się, jednak Saito póki co zignorował go i postąpił jeszcze kilka kroków na przód. Zatrzeszczały napinane łuki.
- Powtarzam, mów natychmiast kim jesteś, bo będziemy strzelać!
- Jestem Saito Kaneda, kensai. Wynoście się stąd jeśRi wam życie miłe. To nie wasza sprawa. - Odpowiedział pozbawionym emocji, ale przez to ukazującym nieugiętość właściciela, głosem Nippończyk. - Zwiadowcy spojrzeli po sobie, niektórzy podśmiali się szyderczo.
- Wynosić się? Spełniamy rozkazy samego księcia pana, elektora, a więc i Sigmara i Imperatora! - Odpowiedział dziarsko weteran. - Myślisz, że żołnierze Imperium dadzą nogę przed jednym dziwakiem? - Tu zwrócił się do podwładnych. - Prawda chłopy? - Odpowiedziały mu pokrzykiwania, potwierdzające ten stan rzeczy. "Przynajmniej są lojalni wobec swojego daimyo, czy jak się tu zwie możnowładców." - Pomyślał Saito, natomiast oficer kontynuował: - Jest nas dziesięciu, a ty jeden, więc radzę się poddać, albo uciekać, bo mamy liczebną przewagę.
- Dziesięciu? To w takim razie ja mam liczebną przewagę. Taki matematyczny paradoks. - Ciekawe słowo, które przeczytał w jednej z ksiąg w tutejszej bibliotece, wreszcie mógł go użyć. - Zatem radzę wam uciekać, bo ja nie biorę jeńców. - Żołnierze zarechotali.
- Ha! Na łeb chyba upadłeś! - Tu zwrócił się do oddziału, tym razem całkiem poważnym tonem. - No chłopy, to jeden z nich. Rozjebać. - Świsnęły strzały, rozległ się stukot grotów uderzających o drewno, ale też pojedynczy, metaliczny brzęk.
- Odbił! Odbił w locie! - Krzyknął jeden z żołnierzy.
- To nie takie trudne, gdy się wie, gdzie strzelisz. Szkoda, że pertraktacje się skończyły. - Odpowiedział zza pnia Saito.
- Otoczyć to drzewo i ostrzelać! Naszpikować tego elfiego bękarta, żeby za jeża poszedł! - Krzyczał wąsaty dowódca. - Rozległ się tupot, gdy zwiadowcy ruszyli na nowe pozycje. Kaneda doskonale zdawał sobie sprawę, że w półmroku, pośród drzew szansa na trafienie w ruchu jest bliska zeru. Ruszył więc zza pnia, ktoś strzelił ale spudłował, ronin nawet nie próbował zbijać pocisku. Zaśpiewał druga cięciwa, tym razem rozległ się trzask, gdy płaz Zabójcy Oni uderzył w drzewce z szybkością błyskawicy posyłając koziołkującą strzałę w krzaki. Saito przypadł do naciągającego łuk zwiadowcy i przeciął jego broń wraz klatka piersiową i skrył się za następnym drzewem przed ostrzałem. Imperialni poczęli ponownie go okrążać, wtem rozległ się świst i wrzask, jakieś ciało upadło ze stłumionym łoskotem na ziemię.
- Nie strzelać! Trafiłeś swojego, kretynie!
- Myślałem, że to on!
- Nie przerywać ostrzału! Szukać sukinsyna! - Tymczasem samuraj już zmienił pozycję i wyskoczył zza pnia na trzech zaskoczonych przeciwników, pierwszego posyłając na pobliskie drzewo kopniakiem z półobrotu. Mężczyzna jęknął i chwycił się za rozbitą twarz, upuszczając łuk. Drugi chciał strzelić, jednak ronin był zbyt blisko, i chwyciwszy zwiadowcę za szyję obrócił nim tak, by przyjął uderzenie miecza. Odrzuciwszy broczącego krwią imperialnego, Saito skoczył na zdjętego trwogą miecznika, który nawet nie zdążył zareagować, gdy trzymana oburącz katana rozorała go od krtani aż po podbrzusze, przecinając ciało i lekką przeszywanicę z równą łatwością. Sato obrócił się i przyszpilił do drzewa krwawiącego z nosa i ust zwiadowcę, po czym zwrócił się ku niedobitkom, którzy, widząc, że w zaciemnionej gęstwinie, ostrzał jest nieskuteczny zmienili taktykę i dobyli mieczy oraz toporków. Było ich pięciu, wliczając dowódcę, który z krzykiem prowadził szarżę na stojącego w pozycji jodan-no-kamae Saito, szykującego się do odparcia ataku.

Hans z przerażeniem patrzył jak pomiędzy drzewami przemyka cień, który nie dość, że nieustępliwie i z zimną precyzją masakrował jego towarzyszy, co chwila padających z okropnymi ranami, topiąc śnieg parującą krwią, to jeszcze nie imały się go ani strzały, ani najwyraźniej miecze. Jednak Wąsal był zdecydowany by dorwać obcego. Może chciał zemścić się za podwładnych, a może pchała go jego własna ambicja. Tego Hans nie mógł się dowiedzieć, szansa na wyjaśnienie przepadła wraz z głową dziesiętnika, toczącą się po pochyłym podłożu. Młody zwiadowca nigdy nie widział, żeby ktoś poruszał się tak szybko, dziwny wojownik pojedynczymi ciosami pozbawiał kończyn i bezlitośnie, pojedynczymi cięciami powalał pozostałych trzech żołnierzy. W końcu zostali tylko oni dwaj. Hans w drżących rękach ściskał swój przydziałowy miecz, który teraz wydawał mu się równie użyteczny, co wierzbowa witka. Straszny wojownik zbliżał się nieustępliwie, w jego zimnych, bystrych oczach spoglądających sponad okrutnej maski nie było cienia litości. Żołnierz cofał się krok za krokiem, nie mogąc wydusić z siebie słowa, aż poczuł za plecami przeszkodę. W akcie desperacji wzniósł miecz i z obłąkańczym okrzykiem rzucił się na Saito, tak jak zrobił to Kheltos, a przed nim wielu innych. Ronin wykonał nieznaczny tylko ruch, w zasadzie można powiedzieć, że Hans odrąbał sobie rękę sam, o podstawione ostrze. Kończyna, wciąż ściskająca miecz, upadła na śnieg, a wraz z nią, jej szlochający właściciel, trzymający się kurczowo za krwawiący kikut. Kaneda stanął nad nim, z zakrzywionego ostrza skapywały grube, w nikłym świetle wstającego świtu niemal czarne, krople. Hans spojrzał hardo na swojego zabójcę, wszak nic innego mu nie pozostało. Jednak cios nie nadszedł. Zamiast tego rozległ się szorstki, stłumiony przez maskę, głos.
- Powinienem cię zabić. Chcę jednak, abyś poszedł do swoich i powiedział, że jeśRi będą próbowaRi wejść do zamku i zakłócić to, co się tam dzieje, czeka ich taki sam Ros. - Tu powiódł Zabójcą Oni po pobojowisku. Pobladły zwiadowca skinął głową i sięgnął po odciętą rękę. Saito kopnął ją jednak na bok. - Należy już do mnie. Tobie i tak się nie przyda. - Powiedziawszy to, Saito chwycił rannego za rękę i pociągnął jęczącego ku lampie. Samuraj wylał oliwę na kikut, a następnie, wbrew protestom imperialnego, podpalił, po czym zdecydowanym ruchem ugasił w śniegu.
- Nie pomyśRałeś, że wykrwawisz się, nim przejdziesz kiRkadziesiąt kroków. - To powiedziawszy, zostawił tak zwiadowcę, a sam, nie odwracając się plecami, wycofał się w gęstwinę.

[O cholera, Ragnax, zwany Chędożonym, zabił mojego Robocopa (Roboinquisitora?) na farcie. Pewnie wciąż ma jego czachę wraz ze szwabską gazmaską. :shock: ]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Klafuti pisze:[O cholera, Ragnax, zwany Chędożonym, zabił mojego Robocopa (Roboinquisitora?) na farcie. Pewnie wciąż ma jego czachę wraz ze szwabską gazmaską. ]
:shock:
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! ]


-Rozkładać te namioty leniwe dziwki!!!- wydarł się kapitan Helsturm ponaglając żołnierzy. Weteran. Tak ,to doskonałe słowo ,by opisać tego wojownika. Syn żołnierza ,wnuk żołnierza ,prawnuk żołnierza. Od kilkunastu lat na służbie Imperium. Jak każdy w jego rodzina zaczynał od szeregowca ,dzierżacego halabardę na pierwszej lini. Mało komu udaje się przeżyć tyle lat na frontach północy ,za co dzięki swej lojalności i odwadze został awansowany do elitarnej formacji Wielkich Mieczy ,gwardii elektorskiej Borisa Todbringera. Kiedy dowiedział się o awansie na kapitana w tej kampanii długo wahał się i dopiero osobita polecenie Hrabiego go przekonało. W końcu "żołnierz posłusznym być musi". Mimo ,iż na jego bokobrodach dawno zagościła siwizna ,a zbroja płytowa była nie raz naprawiana (bo przecież nie narazi finansów suwerena na nową) ,nie wyobraża sobie walki stojąc w tylnich szeregach. Mało obchodzi go polityka i inne tego typu pierdoły. Rozkaz to rozkaz ,skoro pod kimś służy to znaczy ,że zdaje się na jego dowództwo. Co tu dużo mówić - twardy skurwysyn budzący respekt.
Teraz przyszło mu znów ruszyć za księciem elektorem. Już zaczynało go wnerwiać siedzenie w pałacu. Wolał tak jak teraz przebywać na polu bitwy. Dzierżac swego zweihandera ,czując ciężar zbroi i popalając fajkę. Wokół krzyki ,smród zbliżającej sie bitwy ,modlitwy. Tak... to było to...
-Szybciej ,żółtodzioby! Mam tam zejść i pokazać wam jak to się robi! Za moich czasów już trafilibyście do karceru!- darł się donośnie na podległy oddział halabardników. -Do pierwszego natacia potrzeba dyscyplina ,karwasz twarz! Ktoś musi zdobyć te mury!-
-Ale panie kapitanie! My nie idziemy w pierwszym natarciu!- odezwał się głos z oddziału.
-Co?!- warknął Helsturm -Który to powiedział?! Dezerter?! Oj ,mięczaki!`Jak się nie weźmiecie do roboty to te sukinsyny z zamku tak wam wpierdolą ,że wam marne mózgi dupami wyjdą! Widziałem łotrów w Mieście Białego Wilka! Zjechali tu ,aby się zarżnąć w jakichś zawodach! Rozumiecie ,pipki?! Wy sracie w gacie przed śmiercią ,a oni nie mogą jej znaleźć! Chcecie się z nimi zamienić ,hę?!-
-Nie ,panie kapitanie!- odezwał się oddział krzątając się prędko po obozie.
-Przepraszam ,kapitanie Helsturm.- odezwał się głos za weteranem. Ten od razu go rozpoznał i momentalnie stanął na baczność -Kapitanie Fritz!- zasalutował dumnie. Fritz również był kapitanem armii ,ale o wiele młodszym. Pochodził z rodziny szlacheckiej ,co gwarantowało mu stopień ,jednak nie szczycił sie tym.. Helsturm przekazywał mu podstawy pola bitwy za co ten dażył go szacunkiem widząc jego doświadczenie i nie raz musiał w tragicznych momentach bitwy udzielać rad ,aby uratować walkę. -Kapitanie Helsturm... proszę nie stawać przede mną na baczność ,mamy taki sam stopień. Poza tym głupio się czuję.-
Helsturm znów wyjął fajkę ,schowaną poprędce i wrócił do palenia. -Przywyczajenie i dryl wojskowy... drogi Fritzie.-
-Tak... proszę jednak nie mówić żołnierzom o mieszkańcach zamku... rozumie pan ,chodzi o morale. Nie każdy ma takie doświadczenie jak pani mogą się trochę... zawachać...-
-Co?! Wskaż mi moich podkomendnych ,którzy się wachają! Nauczę ich szacunku do rzemiosła!-
-Muszę iść ,proszę brać to pod uwagę... w końcu niedługo szturm...-




************************************************




Magnus pod ostawieniu Reinera do kwatery rozstał się z Saito. Był zadowolony z akcji ,bo poszło lepiej niż nie raz ,gdy towarzyszyli mu amatorzy podajacy się za "Miejscowych Łowców Czarownic". Bezczelne psy bez przeszkolenia. Kaneda posiadł wiele umiejętności ,usprawniajacych misje ,co Magnus doceniał. Zwłaszcza ,że odnaleźli Reinera. Jednak coś mu nie pasowało ,a im był starszy tym coraz mniej pistoletom. W sumie zaczęło się to już na Arenie pod Ziemią. Najpierw Bjarn przeżył ,a potem jeszcze broń zawiodła go w walce z tą babą. Nieważne. Zarówno on ,jak i ronin wiedzieli ,że Alpharius da jeszcze o sobie znać.
Trzeba trzeba było czekać ,aż Reiner dojdzie do siebie po takim czasie u kultystów.
Teraz były równie ważne sprawy do załatwienia. Armia jest nieopodal zamku i z pewnością już szykuje się do szturmu. Dobrze...
Wielki Inkwizytor zostawił Reinera w kwaterze i udał się na dziedziniec zamku.
Tam pełną parą szły przygotowania. Sformowane popręde oddziały kultystów szykowały się i szkoliły na ostanią chwilę. Jakieś garstki innych uzbrojonych grup szwędały sie szukając zajęcia ,a co mądrzejsi kontruowali prowizoryczne machiny wojenne. Kilku zawodników z Haakarem poszło na zwiad poza mury ,podczas gdy reszta Norsmenów szykowała się do bitwy. Chlała i biesiadowała w sensie ,drwiąc z reszty "garnizonu" fortecy ,która wyglądała miernie i słabo przy wojownikach północy. Ci już oczywiście w pełnym rynsztunku czekali ,aż nadarzy się w końcu jakiś atak imperialnych.
Von Bittenberg minął ich i stanął po środku dziedzińca rozglądając się -To jakaś kpina...- mruknął do siebie ,po czym podszedł do wzmacnianej poprędce bramy ,obok której szkolił się w walce świeży oddział kultystów pod okiem Bjarna.
Po chwili jakiś młody wyznawca mrocznych bogów przerwał trening i wykrzyknął wskazując na Inkwizytora -I co? Ten zdrajca będzie wśród nas? Może już zdobył zamek?!- zapewne proszącemu się o śmierć heretykowi ,odwagi dodał sklecony poprędce pancerz ,albo nowy miecz.
Wszyscy przerwali walkę obserwując przebieg zdarzeń. Wtedy Bjarn warknął kierując się w stronę kultysty -Złamałeś rozkaz treningu ,psie!- ten nie zdążył nawet jęknąć ,kiedy potężna pięść Norsmena powaliła go w błoto nieprzytormnego i zakrwawionego. -Wracać do szkolenia ,psy!- wykrzyknął ,po czym obrócił się w stronę Von Bittenberga stojącego ponuro przy bramie i momentalnie do niego podszedł. -I co? Znów zaatakujesz swych południowców?! Jak w Middenheim? -
Ten patrzył mu prosto w oczy ,po czym odparł -Tamci złamali rozkaz...-
-Ha ha! A ty jak zwykle te swoje aluzje! No ,ale tak między nami...będzie mi dane uciąć ci łeb na polu bitwy?- zapytał niecierpliwie Bjarn.
-Kiedyś zapewne tak...- odaprł Magnus uśmiechnięty półgębkiem. -Otwórzcie ten kawał żelaza!- wykrzyknął do baszty. Pilnujący bramy Norsmeni spojrzeli w dół ze zdziwnieniem. Bjarn zapytał niepewnie -Co?! Chcesz tam iść?! Bardzo dobrze! Wreszcie legalnie ci wpierdolę...-
-Ha! Idę tam... idę ,ale wrócę!-
Zdziwiony wojownik północy spojrzał na niego wymownie.
-Wrócę ,wróce... chociażby ,żeby twoja dusza znów nie umknęłą mi wtedy... a tak wogóle.... gdzie jest elf?-
-Który?- zapytał kpiąco Bjarn.
-Menthus ,Smoczy Mag!- ponaglał Von Bittenberg.
-A po co ci on?-
-Pójdzie ze mną... niektóre regimenty ,zwłaszcza nowych rekrutów... czuę się pewniej widząc elfy. Durnie myślą ,że jak walczy Ulthuańczyk to walka jest w słusznej sprawie... do tego ma błyszczący pancerz i wygląda na dobrego!- skończył oschłym żartem Magnus.
-Ech! Może nadarzy się okazja wsadzić im topór w łeb ,zanim poznają prawdę!-
-To gdzie on jest?!-
Ostatnio zmieniony 1 kwie 2014, o 14:33 przez Kordelas, łącznie zmieniany 2 razy.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Kordelas, nieźle. Na początku tekstu gość jest sierżantem, a pod koniec już kapitanem :lol2:
A Ragnax był inspiracją dla mnie przed 33, więc pokusiłem się o pokreweństwo :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Racja ,to przez to ,że kilka razy zastanawiałem się nad jego stopniem :D ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Rozmowa z Kharlotem zirytowała Averiusa.
-Kto jeszcze interesuje się Iskrą?-warknął w stronę Menthusa od razu gdy wyszli.
Na twarzy Smoczego Maga pojawił się gniew
-Jest taki Druhii Galreth...
-Druhii?-warknął Averius
-Druhii-potwierdził Menthus-tchórz i zdrajca który zdobył jej względy za pomocą kłamstw i oszustwa... Ale ona najwyraźniej nie na nic przeciwko jego towarzystwu...
-Długo się znają?!-syknął Adept Ostrzy.Na jego twarzy malowało się niedowierzanie i gniew.
-Od początku Areny, będzie z pięć miesięcy. Spotyka się z nim potajemnie... Ze zdrajcą i mordercą!-na twarzy elfa pojawiła się nagle straszna, stara, poszarpana blizna.-Druhii zabili moją córkę, żonę i splądrowali mój dom, a teraz moja uczennica...-dłonie Assura zapłonęły ogniem.-Gdybym mógł zabiłbym go.
-Czemu tego nie zrobisz?-warknął młody elf.
-Wiąże mnie starodawny pakt Areny... Nie mogę go tknąć!
Na twarzy Averiusa pojawił się złowrogi uśmiech.
-Ale ja mogę. Nikt nie ma prawa bezkarnie oszukiwać Iskry i spotykać się z nia za moimi plecami. Jest tylko jedno wyjście.
-Co zamierzasz?
-To chyba oczywiste, rzucę mu rękawice.

Galreth szedł korytarzem razem z Julią gdy drogę zagrodził mu Menthus wraz z jakimś nieznanym mu elfem o długich, pofalowanych czarnych jak kruk włosach.
Zamarł gdy przed jego nogami upadła stalowa rękawica, rzucona mu przez nieznajomego. Chwilę zastanawiał się co robić w końcu...
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Po powrocie z akcji w lesie, Saito wędrował korytarzami twierdzy, w nadziei, że zobaczy coś ciekawego. Wokół panował harmider, spowodowany przez gorączkowe przygotowania do nadchodzącego oblężenia. Choć szansa na to była nikła, samuraj liczył, że być może wojska imperium na jakiś czas wstrzymają się z atakiem, lecz z drugiej strony widział zdecydowanie i determinację żołnierzy imperium. Ich morale było z pewnością wysokie, tutejsi ludzie nienawidzili chaosu i jego sługusów, z którymi walka była dla nich naturalnym wręcz obowiązkiem. Może chociaż opowieść pozbawionego dłoni zwiadowcy o tym, jak samotny wojownik wyrżnął w pień cały oddział unikając choćby draśnięcia zasieje wśród oblegających wątpliwości. Analizując całą sytuację, ronin dotarł wreszcie na swoje piętro i jego oczom ukazał się ciekawy widok.

Mianowicie, Menthus w towarzystwie jakiegoś innego, nieznanego mu elfa, zagrodzili drogę Galrethowi gdy ten szedł przez korytarz rozmawiając z Julią. Saito podszedł bliżej by się im przyjrzeć. Nieznajomy Asur rzucił na podłogę rękawicę, która potoczyła się pod nogi Druchii, jako międzynarodowy znak rzuconego wyzwania. Po ich minach widać było z resztą, że mają w stosunku do asasyna jak najbardziej nieprzyjazne zamiary. Samuraj pogłaskał się po brodzie, ale póki co postanowił nie wtrącać się, ciekawy, co uczyni Galreth, sprawiający wrażenie nieco skonfundowanego. Dla Saito, cała sytuacja przedstawiała się w następujący sposób: zazdrosny o swą uczennicę Menthus sprowadził jakiegoś psa, żeby odwalił za niego brudną robotę, gdyż samemu nie miał możliwości, aby zabić asasyna poza kolejnością. Elfy przyglądały się sobie bacznie, natomiast ronin podszedł do zaniepokojonej uzdrowicielki, i położywszy jej dłoń na ramieniu odsunął ją nieco w tył. Osobnik, który rzucił wyzwanie, był Mistrzem Miecza z na wpół mitycznego dojo w Hoeth. W swoim życiu Kaneda miał okazję spotkać tych elitarnych wojowników, którzy swoimi umiejętnościami szermierczymi przewyższali nawet większość samurajów. Asasyn, jako shinobi nie musiał kierować się sztywnym, honorowym kodeksem, jednak gdyby doszło do walki, przy życiu mógłby pozostać tylko jeden. Jeżeli zwycięski miałby być Druchii, Saito nie miałby nic przeciwko temu, w przeciwnym jednak razie doszłoby natomiast do zaburzenia przebiegu walk. Do tej sytuacji ronin nie mógł dopuścić i w razie zagrożenia życia Galretha postanowił zainterweniować, czyli zarąbać na miejscu nieznajomego szermierza, który śmiał stanąć samurajowi na drodze do celu. Wtem rozległy się ciężkie kroki, i na korytarz wkroczył Magnus, który najwyraźniej szukał Menthusa po całym zamku i akurat napatoczył się na tę niezręczną sytuację.
- Co się tu wyprawia? - Zapytał Magnus ronina i stojącą nieopodal Julię.
- Najpewniej ktoś zaraz poRegnie. - Odparł Saito.
- Chcą zabić zawodnika? Przecież to niedopuszczalne. Jeżeli przebieg walk zostanie zakłócony, nie będę miał w ogóle szans na wygraną, a tym samym spełnienie życzenia...
- To oczywiste. Jednak nawet w takim przypadku mamy dwa wyjścia.
- Albo stracić odpowiedzialnego, albo znaleźć zastępcę. To jednak było by bezprecedensowe. - Tymczasem Galreth już podjął decyzję co zrobić.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Z wielką przykrością muszę was powiadomić, że z powodu braku czasu muszą zrezygnować z roli MG :( :( :(
Przykro mi. Chętnych na zastępstwo proszę o PM]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[Może Naviedzony by się zgodził? Chociaż w sumie ciężko jest się tak wkręcić w czyjąś koncepcję, ale kiedyś już to zrobił. Ale spoko, ta Arena ciągnie się niczym DOOMOWA piosenka, zanim skończy się event, chyba ktoś się znajdzie na zastępstwo.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Matko Bosko, jak grom z jasnego nieba :cry: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[Możemy zaczekać, aż Byqu załatwi swoje sprawy, w końcu te parę miesięcy nie zrobi różnicy. :roll: Ale w sumie lipa, bo to jest najbardziej epicka arena za wszystkich. Ale, co tam, w międzyczasie możemy dokończyć event.

Przy okazji, tutaj dowiedliśmy, że można robić sesje RPG za pośrednictwem forum, skoro i tak MG jest od turlania kostek i popychaniu scenariusza. Wobec tego, czy znalazłby się ktoś chętny poprowadzić coś zupełnie oddzielnego, nawet w innym systemie?

Przy okazji, możemy też zakończyć areny raz na zawsze: armia imperium, swoją liczebnością i przewagą techniczną zdobędzie w końcu twierdzę, zabije wszystkich, zaś jedynym ocalałym będzie Magnus (jako agent Inkwizycji), co automatycznie uczyni go zwycięzcą. Wtedy wypowie życzenie i to byłoby na tyle, jeżeli chodzi o te projekty.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Byqu pisze:[Z wielką przykrością muszę was powiadomić, że z powodu braku czasu muszą zrezygnować z roli MG :( :( :(
Przykro mi. Chętnych na zastępstwo proszę o PM]

[1 Kwietnia. Taka wiadomość w tym dniu jest mało wiarygodna :P ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Edytowałeś posta Matis... też dałeś się nabrać :D
No dobra, przyznaję się. Przepraszam, że zabawiłem się Waszym kosztem, pozostaje mi krzyknąć: PRIMA APRILIS! :mrgreen: :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Byqu pisze:[Edytowałeś posta Matis... też dałeś się nabrać :D
No dobra, przyznaję się. Przepraszam, że zabawiłem się Waszym kosztem, pozostaje mi krzyknąć: PRIMA APRILIS! :mrgreen: :wink: ]

[No na początku dałem się złapać :P ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

ODPOWIEDZ