ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
< odkłada ze smutkiem pochodnię ,rapier i kapelusz ,dając się wkręcić i przystając na propozycję Klafutiego>
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[No dobra, dobra, show must go on!]
Pojedynek! Wyzwanie nie zdążyło dobrze rozbrzmieć echem w salach Spiżowej Cytadeli, a już wzbudził żywe zainteresowanie. Miało zmierzyć się dwóch elfów, choć to nieistotny szczegół. Inni widzieli adepta na drodze Mistrza Miecza przeciw zabójcy, ale to również nie było ważne. Liczyło się to, że stanęli naprzeciw siebie rywale, którzy obdarują siebie nawzajem krwią i nienawiścią.
Averius nienawidził Galretha w dwójnasób. Druchii urodził się w Naggaroth, co piętnowało go w oczach każdego Ulthuańczyka, jak pariasa. Do tego liczyła się sprawa osobista- uczucie tej samej kobiety. Napięcie czuło się w powietrzu, a to ściągało uwagę.
Na miejscu zdarzenia pojawił się pośredni sprawca zamieszania- Kharlot. Ci, którzy go znali od dawna, a także ci, którzy dopiero go poznawali, wiedzieli, że żaden pojedynek nie umknie jego uwadze.
- Zostaliście wybrani do ostatecznej próby siły, honoru, wytrwałości i męstwa- oznajmił głębokim głosem czempion- Na Arenie nie ma miejsc na kłamstwa i podstępy. Prawda zatriumfuje, gdy krew pokonanego pochłonie piasek.
Elfy stały w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Napięcie chwili było przytłaczające.
- Będą mówili, że pozabijaliście się o względy kobiety- kontynuował Thorgarsson- Lecz ja widzę to inaczej. Jesteście gotowi walczyć i zginąć za coś, co kochacie i za to należy wam się najwyższa nagroda- honorowa śmierć w walce. Averiusie!
Adept oderwał wzrok z zabójcy na chwilę i spojrzał na khornitę.
- Jeśli pokonasz Galretha, okażesz się godny jego miana i zajmiesz należyte miejsce pośród gladiatorów.
Asur skinął głową, na znak, że rozumie.
- Wasza rywalizacja ma szczególny wymiar, dlatego walczyć będziecie na arenie. Jeśli jednak któryś z was spróbuje się wycofać, okryje się hańbą! Wtedy spotka go los gorszy od jego najgorszych koszmarów.
- Znów się podniecił...- pokręcił głową Magnus
Pojedynek! Wyzwanie nie zdążyło dobrze rozbrzmieć echem w salach Spiżowej Cytadeli, a już wzbudził żywe zainteresowanie. Miało zmierzyć się dwóch elfów, choć to nieistotny szczegół. Inni widzieli adepta na drodze Mistrza Miecza przeciw zabójcy, ale to również nie było ważne. Liczyło się to, że stanęli naprzeciw siebie rywale, którzy obdarują siebie nawzajem krwią i nienawiścią.
Averius nienawidził Galretha w dwójnasób. Druchii urodził się w Naggaroth, co piętnowało go w oczach każdego Ulthuańczyka, jak pariasa. Do tego liczyła się sprawa osobista- uczucie tej samej kobiety. Napięcie czuło się w powietrzu, a to ściągało uwagę.
Na miejscu zdarzenia pojawił się pośredni sprawca zamieszania- Kharlot. Ci, którzy go znali od dawna, a także ci, którzy dopiero go poznawali, wiedzieli, że żaden pojedynek nie umknie jego uwadze.
- Zostaliście wybrani do ostatecznej próby siły, honoru, wytrwałości i męstwa- oznajmił głębokim głosem czempion- Na Arenie nie ma miejsc na kłamstwa i podstępy. Prawda zatriumfuje, gdy krew pokonanego pochłonie piasek.
Elfy stały w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Napięcie chwili było przytłaczające.
- Będą mówili, że pozabijaliście się o względy kobiety- kontynuował Thorgarsson- Lecz ja widzę to inaczej. Jesteście gotowi walczyć i zginąć za coś, co kochacie i za to należy wam się najwyższa nagroda- honorowa śmierć w walce. Averiusie!
Adept oderwał wzrok z zabójcy na chwilę i spojrzał na khornitę.
- Jeśli pokonasz Galretha, okażesz się godny jego miana i zajmiesz należyte miejsce pośród gladiatorów.
Asur skinął głową, na znak, że rozumie.
- Wasza rywalizacja ma szczególny wymiar, dlatego walczyć będziecie na arenie. Jeśli jednak któryś z was spróbuje się wycofać, okryje się hańbą! Wtedy spotka go los gorszy od jego najgorszych koszmarów.
- Znów się podniecił...- pokręcił głową Magnus
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Czy GW posiada prawa do wydawania książek w świecie młotka? Bo jeśli nie to proponuję już szukać dobrego wydawnictwa na Arenę...
PS:Serio mówię, czy ktoś jeszcze oprócz mnie uważa, że to świetny pomysł?]
PS:Serio mówię, czy ktoś jeszcze oprócz mnie uważa, że to świetny pomysł?]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Pomysł mi się naprawdę podoba. Jestem za.Mistrz Miecza Hoetha pisze:[Czy GW posiada prawa do wydawania książek w świecie młotka? Bo jeśli nie to proponuję już szukać dobrego wydawnictwa na Arenę...
PS:Serio mówię, czy ktoś jeszcze oprócz mnie uważa, że to świetny pomysł?]
Wysyłane z mojego HTC Desire za pomocą Tapatalk 2
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Cóż to trzeba napisać do GW
. Byłby ktoś chętny gdy skończymy Arenę zająć się tym na poważnie?]

Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Najwyraźniej wszyscy mieli więcej do powiedzenia na temat pojedynku niż on sam. "Ja jebie jaki teatrzyk..." Do tej pory irytowało go zachowanie Menthusa. jego nienawiść do niego rosła z każdym dniem i każdym incydentem. Za to ten tutaj, młodszy, wkurzył go przy pierwszym spotkaniu. Przyglądał się chwilę elfowi i parsknął śmiechem.
- Co cie tak śmieszy Druchii? - Zapytał zdenerwowany Assur.
- Jakże porywczy musisz być, że tak pchasz się pod ostrze... - Galreth spojrzał na Julię. Wolał nie wyciągać sprawy transfuzji przed Menthusem. Jeszcze by się uniósł honorem i nie pozwoliłby na zabieg. "Tępy Assur." - Zdążymy z walką? - Skierował pytanie do czarodziejki.
- Tak, chociaż oczywiście nie pochwalam tego. Myślałam, że ci zależy, ale oczywiście najpierw musicie się pozabijać...
"Dobrze." Bał się, że jednak się wygada niechcący. Może jak już go zabije, Menthus będzie a tyle zajęty, że bez przeszkód dokonają transfuzji.
- Słyszałeś...jak ci tam?
- Averius. - Odpowiedział zaciskając szczęki z gniewu.
- Słyszałeś Averiusie co powiedziała Julia? To pechowy dla ciebie dzień. Akurat MAM czas, by zabić Assura.
Nawet nie wiedział w co się pakuje, ale walka to jedyne w czym był dobry. Był artystą, a arena była dla niego sceną. Nie zastanawiał się, więc dwa razy, nad tym czy uciszyć denerwującą, brzęczącą muchę. Jeszcze ta rękawica... Bardziej pustego gestu chyba nie mógł wykonać. Światu, a zwłaszcza jemu samemu, będzie lepiej bez Averiusa. Z całym ekwipunkiem chodził od rana, więc od razu poszedł kierunku Areny. Nie obejrzał się, żeby zobaczyć kto ze zgromadzonych będzie chciał oglądać widowisko. Kiedy czekał w swoim pokoju na sygnał do wyjścia, zastanawiał się tylko jak walczy ten cały Averius i czy również włada magią...
- Co cie tak śmieszy Druchii? - Zapytał zdenerwowany Assur.
- Jakże porywczy musisz być, że tak pchasz się pod ostrze... - Galreth spojrzał na Julię. Wolał nie wyciągać sprawy transfuzji przed Menthusem. Jeszcze by się uniósł honorem i nie pozwoliłby na zabieg. "Tępy Assur." - Zdążymy z walką? - Skierował pytanie do czarodziejki.
- Tak, chociaż oczywiście nie pochwalam tego. Myślałam, że ci zależy, ale oczywiście najpierw musicie się pozabijać...
"Dobrze." Bał się, że jednak się wygada niechcący. Może jak już go zabije, Menthus będzie a tyle zajęty, że bez przeszkód dokonają transfuzji.
- Słyszałeś...jak ci tam?
- Averius. - Odpowiedział zaciskając szczęki z gniewu.
- Słyszałeś Averiusie co powiedziała Julia? To pechowy dla ciebie dzień. Akurat MAM czas, by zabić Assura.
Nawet nie wiedział w co się pakuje, ale walka to jedyne w czym był dobry. Był artystą, a arena była dla niego sceną. Nie zastanawiał się, więc dwa razy, nad tym czy uciszyć denerwującą, brzęczącą muchę. Jeszcze ta rękawica... Bardziej pustego gestu chyba nie mógł wykonać. Światu, a zwłaszcza jemu samemu, będzie lepiej bez Averiusa. Z całym ekwipunkiem chodził od rana, więc od razu poszedł kierunku Areny. Nie obejrzał się, żeby zobaczyć kto ze zgromadzonych będzie chciał oglądać widowisko. Kiedy czekał w swoim pokoju na sygnał do wyjścia, zastanawiał się tylko jak walczy ten cały Averius i czy również włada magią...
[Pomysł dobry. Tylko teraz jest jedno pytanie. Czy wygramy walkę z GW? ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Wygrać nie wygramy, mowy nie ma. Nawet jakąś pizzerię w szkocji o nazwie "Tyranid Bar" pozwali i wygrali. Do tej pory chyba tylko zespołowi Bolt Thrower udało się wygrać z GwiezdnymWampirem o prawa autorskie treści piosenek. Co innego wydanie pod ich szyldem, wtedy jak najbardziej... tylko dwie sprawy: ewentualne tłumaczenie oraz posklejanie tych wszystkich naszych rozbieżnych tekstów w jedną, składną i pasującą logiczną całość. Zadanie dość karkołomne i czasochłonne ale sukces zapewnił by światu tak potrzebną dawkę krwawej rzeźni i soczystych intryg oraz humoru, wsio w porządnym stylu.
]
[ @Byqu zanim przeskrollowałem niżej to się chyba dałem nabrać, już chciałem startować z moim pomysłem na kolejną mistrzowaną przez mua* arenę ]
[ @Klafuti po co kończyć Areny ?! Przecz jeszcze u mnie 6 postaci i 1 organizatorka czeka na realizację, za fajne to. Ale takie np sesje forumowe WFRP dobry temat dla ludzi, którzy nie mają ekipy lub czasu do grania na żywca. W odpowiednim dziale mógłbyś rzucić propozycję.
]
[ Panowie a co ze zwiadem ? Myśliwych i komandosów co to ich szef się zwie jak jakiś debilny sklep z przyodziewkiem szłoby zlikwidować
Czekamy na pojedynek i idziem ? ]
Bjarn podparł się pod boki i rozejrzał się po murach i dziedzińcu.
- Hrothgar, powiedz mi przyjacielu skąd ten tłusty kultysta wziął tylu ludzi ? - zapytał wódz, wskazując trzonkiem toporka do rzucania na krzątających się na lewym odcinku murów i ewidentnie zajętych konstrukcją czegoś ludzi. Czerwonowłosy woj wzruszył ramionami, szeleszcząc przy tym kolczugą jak pękatym workiem srebrników.
- Ostatnio kanałami i traktami dostała się tu spora gromada kultystów, szaleńców i desperatów w większości orychów. Jak widać okoliczne kulty uciekają tu przed czymś... Pochowali się gdzieś w zamku i teraz ten elf od wilka usiłuje zrobić z nich coś więcej niż żywe tarcze, trzęsące portkami. - Aesling spojrzał groźnie na najbliższego z nich. - Choć patrząc na nich raczej nie zdąży. Bliżej im do łyżki niż do oręża, radzi by podróżnych po traktach łupić a nie murów bronić przed weteranami Wilczego Księcia.
- Pha, wiedziałem! Niestety z naszymi kultystami nie jest lepiej, no może poza Gannicusem i paroma drużynnikami.
Jakby na potwierdzenie tych słów spojrzeli na Einarra Nieuśmiechniętego, z założonymi rękoma i zwyczajowym ponurym grymasem rzucającego przerażający cień na trenowanych sekciarzy w kawałkach pancerzy chaosu i innych zbroic. Obok niego Eskil, wsparty na toporze potrząsał pięścią i darł się w niebogłosy.
- I raaaz, południowa chołoto! Ściana dwa kroki w bok i pałki w dół!
Kultyści spojrzeli po sobie spod ciężkich hełmów i kapturów po czym wykonali rozkaz. Połowa szyku zrobiła dwa kroki w lewo, zaś druga w prawo. Opuszczone halabardy, dardy i glewie poruszyły się nierównomiernie, niektóre zderzyły z brzękiem. Bardziej niż mur ostrzy przypominało to roztrzaskaną szufladę ze sztućcami. Eskil plasnął się w czoło, zaś Einarr pokręcił z warkotem głową pod rzeźbionymi ze złota brwiami swego hełmu.
- KUCIAPY Z WAS NIE WOJSKO! - pożalił się niebiosom Eskil. - Won do Gunnara i nie wracać póki nie będzie chociaż równo! Dawać tu szermierzy i strzelców, zobaczymy czy faktycznie tak dobrze sobie radzą!
Bjarn widząc to skinął towarzyszom głową z wilczym uśmiechem i obszedł resztę przyszłego terenu zmagań. Trebuszet z wielką czaszką jakiejś bestii z rogami, znalezionej w czeluściach Cytadeli jako przeciwwagą zaczął przynajmniej nie chybotać się przy strzale. Przynajmniej o swoich Norsów nie musiał się martwić - jeśli ktoś miał tu pokazać wrogom że słudzy Mrocznych Bóstw nie idą na układy to właśnie oni. Zaraz miał złożyć wizytę tuzinowi swych chłopów w jadalni, lecz właśnie ujrzał Haakara obgryzającego jabłko przy jakichś wielkich drzwiach w samej skalnej ścianie na zachodzie niecki Fortecy. Obok niego szykował swój ekwipunek zespół zwiadowców. Idąc ku wilkołakowi, Bjarn zastanawiał się tylko nad jednym - przeklęty szaman znów zniknął. Czyżby Asgeir dowiedział się że Bjarn przejrzał jego zamiary i zamierzał ukrócić je razem z szyją starca ? W każdym razie był zagrożeniem którym zajmie się później, teraz czekały ważniejsze sprawy.
- Haakar! Jak tam twój zwiad ? Widzę że zespół i tajne przejście do lasu już gotowe, czemu nie ruszacie ?
- Ruszylibyśmy... Svanr Tropiciel znów poszedł zmienić cięciwę, a naszego mistrza podchodów - Galretha wyzwał na pojedynek jakiś niedawno przybyły na smoku Mentusa elf. Kharlot rzekł że będą walczyć o elfią foczkę i miejsce na Arenie... Na Skolla i Hatiego, aż sam bym walczył! - ulfwerenar postukał palcami w ostrze dzierżonego luźno toporka. - ale wczoraj ten skośnooki poszedł do lasu i wrócił z zakrwawionym mieczem, doprawdy nie wiem jak mu się to udało w tej hałaśliwej, jaskrawej zbroi...
Bjarn zmarszczył jasne brwi, słysząc te rewelacje. Czyżby Kharlot znów mieszał przy Arenie ? A może uznał że ofiara była za mała i postanowił zawczasu doliczyć kolejnego trupa ? Tak czy inaczej musiał to sprawdzić. Ale w sumie miał po drodze. Zlustrował obecny skład zwiadu, z wilczycą włącznie i wśród chałasu 'armii' obrońców przy pracy wszedł w ciemne i głuche korytarze Spiżowej Cytadeli.

[ @Byqu zanim przeskrollowałem niżej to się chyba dałem nabrać, już chciałem startować z moim pomysłem na kolejną mistrzowaną przez mua* arenę ]
[ @Klafuti po co kończyć Areny ?! Przecz jeszcze u mnie 6 postaci i 1 organizatorka czeka na realizację, za fajne to. Ale takie np sesje forumowe WFRP dobry temat dla ludzi, którzy nie mają ekipy lub czasu do grania na żywca. W odpowiednim dziale mógłbyś rzucić propozycję.

[ Panowie a co ze zwiadem ? Myśliwych i komandosów co to ich szef się zwie jak jakiś debilny sklep z przyodziewkiem szłoby zlikwidować

Bjarn podparł się pod boki i rozejrzał się po murach i dziedzińcu.
- Hrothgar, powiedz mi przyjacielu skąd ten tłusty kultysta wziął tylu ludzi ? - zapytał wódz, wskazując trzonkiem toporka do rzucania na krzątających się na lewym odcinku murów i ewidentnie zajętych konstrukcją czegoś ludzi. Czerwonowłosy woj wzruszył ramionami, szeleszcząc przy tym kolczugą jak pękatym workiem srebrników.
- Ostatnio kanałami i traktami dostała się tu spora gromada kultystów, szaleńców i desperatów w większości orychów. Jak widać okoliczne kulty uciekają tu przed czymś... Pochowali się gdzieś w zamku i teraz ten elf od wilka usiłuje zrobić z nich coś więcej niż żywe tarcze, trzęsące portkami. - Aesling spojrzał groźnie na najbliższego z nich. - Choć patrząc na nich raczej nie zdąży. Bliżej im do łyżki niż do oręża, radzi by podróżnych po traktach łupić a nie murów bronić przed weteranami Wilczego Księcia.
- Pha, wiedziałem! Niestety z naszymi kultystami nie jest lepiej, no może poza Gannicusem i paroma drużynnikami.
Jakby na potwierdzenie tych słów spojrzeli na Einarra Nieuśmiechniętego, z założonymi rękoma i zwyczajowym ponurym grymasem rzucającego przerażający cień na trenowanych sekciarzy w kawałkach pancerzy chaosu i innych zbroic. Obok niego Eskil, wsparty na toporze potrząsał pięścią i darł się w niebogłosy.
- I raaaz, południowa chołoto! Ściana dwa kroki w bok i pałki w dół!
Kultyści spojrzeli po sobie spod ciężkich hełmów i kapturów po czym wykonali rozkaz. Połowa szyku zrobiła dwa kroki w lewo, zaś druga w prawo. Opuszczone halabardy, dardy i glewie poruszyły się nierównomiernie, niektóre zderzyły z brzękiem. Bardziej niż mur ostrzy przypominało to roztrzaskaną szufladę ze sztućcami. Eskil plasnął się w czoło, zaś Einarr pokręcił z warkotem głową pod rzeźbionymi ze złota brwiami swego hełmu.
- KUCIAPY Z WAS NIE WOJSKO! - pożalił się niebiosom Eskil. - Won do Gunnara i nie wracać póki nie będzie chociaż równo! Dawać tu szermierzy i strzelców, zobaczymy czy faktycznie tak dobrze sobie radzą!
Bjarn widząc to skinął towarzyszom głową z wilczym uśmiechem i obszedł resztę przyszłego terenu zmagań. Trebuszet z wielką czaszką jakiejś bestii z rogami, znalezionej w czeluściach Cytadeli jako przeciwwagą zaczął przynajmniej nie chybotać się przy strzale. Przynajmniej o swoich Norsów nie musiał się martwić - jeśli ktoś miał tu pokazać wrogom że słudzy Mrocznych Bóstw nie idą na układy to właśnie oni. Zaraz miał złożyć wizytę tuzinowi swych chłopów w jadalni, lecz właśnie ujrzał Haakara obgryzającego jabłko przy jakichś wielkich drzwiach w samej skalnej ścianie na zachodzie niecki Fortecy. Obok niego szykował swój ekwipunek zespół zwiadowców. Idąc ku wilkołakowi, Bjarn zastanawiał się tylko nad jednym - przeklęty szaman znów zniknął. Czyżby Asgeir dowiedział się że Bjarn przejrzał jego zamiary i zamierzał ukrócić je razem z szyją starca ? W każdym razie był zagrożeniem którym zajmie się później, teraz czekały ważniejsze sprawy.
- Haakar! Jak tam twój zwiad ? Widzę że zespół i tajne przejście do lasu już gotowe, czemu nie ruszacie ?
- Ruszylibyśmy... Svanr Tropiciel znów poszedł zmienić cięciwę, a naszego mistrza podchodów - Galretha wyzwał na pojedynek jakiś niedawno przybyły na smoku Mentusa elf. Kharlot rzekł że będą walczyć o elfią foczkę i miejsce na Arenie... Na Skolla i Hatiego, aż sam bym walczył! - ulfwerenar postukał palcami w ostrze dzierżonego luźno toporka. - ale wczoraj ten skośnooki poszedł do lasu i wrócił z zakrwawionym mieczem, doprawdy nie wiem jak mu się to udało w tej hałaśliwej, jaskrawej zbroi...
Bjarn zmarszczył jasne brwi, słysząc te rewelacje. Czyżby Kharlot znów mieszał przy Arenie ? A może uznał że ofiara była za mała i postanowił zawczasu doliczyć kolejnego trupa ? Tak czy inaczej musiał to sprawdzić. Ale w sumie miał po drodze. Zlustrował obecny skład zwiadu, z wilczycą włącznie i wśród chałasu 'armii' obrońców przy pracy wszedł w ciemne i głuche korytarze Spiżowej Cytadeli.
[@ Grimgor: Jezeli chodzi o rpg przez forum, to pewnie znalazłby się jakiś MG, który by poprowadził, nawet niekoniecznie wfrp, monastyr, neuroshima, dark heresy też mogłyby być. Natomiast w kwestii wydania aren w formie książkowej, to niestety, GW nie wspiera radosnej twórczości społeczności, wręcz ją zwalcza. Zrób konwersję, a oni dostają palpitacji, bo za to nie mogą pozwać, jak się wykpisz tym, że jest to dzieło sztuki, a użyto takich a nie innych materiałów. Jest to zatem najwyższa forma zniewagi.]
Jak szybko się okazało, sporą atrakcją pomiędzy walkami były... walki. Pojedynek Averiusa z Galrethem cieszył się dużym zainteresowaniem, lecz były pewne wyjątki.
Jak nietrudno było przewidzieć, Julia była wściekła. Oczywiście nie omieszkała dać wyraz swemu oburzeniu.
- Zdążymy z walką? - spytał zabójca czarodziejkę
- Tak, chociaż oczywiście nie pochwalam tego. Myślałam, że ci zależy, ale oczywiście najpierw musicie się pozabijać. Ale rozumiem, rozumiem, męskie ego jest najważniesze. W końcu to tylko ukochana osoba, której życie jest zagrożone!
Co jest? Okres ma?- pomyślał Galreth.
Kto inny również przyglądał się całej tej sytuacji i widział w tym rodzącą się okazję. Jeśli odpowiednio to rozegra, korzyści będą wielkie.
Gannicus, bo to o nim mowa, lekce sobie ważył elfie niesnaski, jednak dostrzegał on coś, co inni zdawali się pomijać.
- Wygląda na to, że nie będziecie na razie zajęte- szepnął do dwóch kultystek, pomocnic uzdrowicielki. Uśmiechnęły się nieśmiało w odpowiedzi.
Hanibal ante portas- pomyślał złotowłosy kultysta i zanim ktokolwiek ktokolwiek zauważył, cała trójka wylądowała w jego komnacie, skąd dawała wyraźnie słyszalne okrzyki swoich aktywności.
***
- Własna inicjatywa. Miło. To za takie numery szef cię lubił- rzekł człowiek zwany Centurionem. Był niski, ledwo wyższy od Drugniego, lecz zdecydowanie bardziej otłuszczony. Kharlot pomyślał, że łatwiej byłoby go przeskoczyć, niż obejść.
- Czego chcesz?- spytał Thorgarsson burkliwie. Jego rozmówca wyszczerzył się paskudnie, odsłaniając żółte zęby.
- Ja? Tu nie chodzi o to, co ja chcę. Liczy się to, co chce szefo. Ja tylko pilnuję, byś nie robił żadnych "skoków w bok". Rozumiemy się?
Khornita milczał. Centurion się nie zrażał.
- No dobra, do sedna. Pora zacząć prawdziwą zabawę. Koniec z uderzanie z zaskoczenia jakiś skavenów, których nawet nie można rozróżnić. Szefo chce akcji i dużych imion w klepsydrach lokalnych gazetek. Wiem, wiem, zgromadziłeś całkiem ładny komitet powitalny przed zamkiem, ale trzymaj się programu, capisci? Trzymaj się ramy, to się nie posramy. Do it, albo urwę ci ryja, jak to się mówi, hehe.
- Jesteś ledwie parę słów od noszenie tego parszywego uśmiechu wokół swojego tłustego dupska- warknął Kharlot. Centurion nie przejął się tym zbytnio.
- Tia, tia, pocałuj mnie tylko najpierw, ok? W każdym razie, mam na ciebie oko twardzielu!- rzucił za ciebie grubas wychodząc.
Bjarn zastał Kharlota siedzącego na kamiennym fotelu w loży honorowej areny. Nie wyglądał na zadowolonego i to bynajmniej nie z powodu nadejścia druha.
- Zły dzień, co?- zagadnął Ingvarsson. Kruszący Czaszki spojrzał na niego kątem oka.
- Można tak powiedzieć- mruknął.
- To dlatego kazałeś elfiakom powyrzynać się nawzajem?
- Ich konflikt mógł być rozwiązany w ten, czy inny sposób. Ja zadbałem, by odbyło się to honorowo....
- I pod kontrolą?- dokończył Bjarn.
Kharlot wzruszył ramionami.
- Tak. Wiesz jakie te suchoklatesy są. Wszędzie węszą, wszędzie snują intrygi, do wszystkiego się wtrącają.
- Prawda.
Milczeli przez chwilę.
- Przekaż Ulfarrowi i Olfarrowi, że będą niedługo walczyć- rzekł po przerwie Kruszący Czaszki.
- No tak, bo wojowników do obrony twierdzy mamy aż nadto- zakpił Wydarty Śmierci.
- Jeśli zwyciężą, wyjdą ze starcie silniejsi.
- Znowu zaczynasz...- Bjarn przewrócił oczami.
- A ty znów mi nie ufasz.
- Dziwisz się? Powracasz nagle po ośmiu latach, zachowujesz się dziwnie... dziwniej niż zwykle, jesteś wyjątkowo zawzięty w zadaniu, masz jakieś sekrety...
- Wszyscy mamy swoje tajemnice- Kharlot odwrócił się do Ingvarssona- Prawda przyjacielu?
- Po co to wszystko?- spytał Bjarn zmęczonym głosem. Thorgarsson westchnął ciężko.
- Gdy pierwszy raz po latach znów się zobaczyliśmy, powiedziałem ci, że by odzyskać moją duszę.
Bjarn poczuł w środku, że będzie żałować pytania. Słowa przychodziły Kharlotowi z trudem.
- Chodzi o Selinę. Ona była moim sercem i duszą. Wraz z jej... odejściem umarła ostatnia część człowieczeństwa we mnie. Dlatego zawarłem pakt. Jeśli dotrzymam obietnicy, będzie wolna.
- Ilu zginie, by to osiągnąć?- spytał Wydarty Śmierci po dłuższej pauzie- Ilu zabijesz, by ona mogła żyć? Stu? Tysiąc?
Kruszący Czaszki spojrzał na niego z ogniem w oczach.
- Wszystkich- odparł z zaciekłością.
Jak nietrudno było przewidzieć, Julia była wściekła. Oczywiście nie omieszkała dać wyraz swemu oburzeniu.
- Zdążymy z walką? - spytał zabójca czarodziejkę
- Tak, chociaż oczywiście nie pochwalam tego. Myślałam, że ci zależy, ale oczywiście najpierw musicie się pozabijać. Ale rozumiem, rozumiem, męskie ego jest najważniesze. W końcu to tylko ukochana osoba, której życie jest zagrożone!
Co jest? Okres ma?- pomyślał Galreth.
Kto inny również przyglądał się całej tej sytuacji i widział w tym rodzącą się okazję. Jeśli odpowiednio to rozegra, korzyści będą wielkie.
Gannicus, bo to o nim mowa, lekce sobie ważył elfie niesnaski, jednak dostrzegał on coś, co inni zdawali się pomijać.
- Wygląda na to, że nie będziecie na razie zajęte- szepnął do dwóch kultystek, pomocnic uzdrowicielki. Uśmiechnęły się nieśmiało w odpowiedzi.
Hanibal ante portas- pomyślał złotowłosy kultysta i zanim ktokolwiek ktokolwiek zauważył, cała trójka wylądowała w jego komnacie, skąd dawała wyraźnie słyszalne okrzyki swoich aktywności.
***
- Własna inicjatywa. Miło. To za takie numery szef cię lubił- rzekł człowiek zwany Centurionem. Był niski, ledwo wyższy od Drugniego, lecz zdecydowanie bardziej otłuszczony. Kharlot pomyślał, że łatwiej byłoby go przeskoczyć, niż obejść.
- Czego chcesz?- spytał Thorgarsson burkliwie. Jego rozmówca wyszczerzył się paskudnie, odsłaniając żółte zęby.
- Ja? Tu nie chodzi o to, co ja chcę. Liczy się to, co chce szefo. Ja tylko pilnuję, byś nie robił żadnych "skoków w bok". Rozumiemy się?
Khornita milczał. Centurion się nie zrażał.
- No dobra, do sedna. Pora zacząć prawdziwą zabawę. Koniec z uderzanie z zaskoczenia jakiś skavenów, których nawet nie można rozróżnić. Szefo chce akcji i dużych imion w klepsydrach lokalnych gazetek. Wiem, wiem, zgromadziłeś całkiem ładny komitet powitalny przed zamkiem, ale trzymaj się programu, capisci? Trzymaj się ramy, to się nie posramy. Do it, albo urwę ci ryja, jak to się mówi, hehe.
- Jesteś ledwie parę słów od noszenie tego parszywego uśmiechu wokół swojego tłustego dupska- warknął Kharlot. Centurion nie przejął się tym zbytnio.
- Tia, tia, pocałuj mnie tylko najpierw, ok? W każdym razie, mam na ciebie oko twardzielu!- rzucił za ciebie grubas wychodząc.
Bjarn zastał Kharlota siedzącego na kamiennym fotelu w loży honorowej areny. Nie wyglądał na zadowolonego i to bynajmniej nie z powodu nadejścia druha.
- Zły dzień, co?- zagadnął Ingvarsson. Kruszący Czaszki spojrzał na niego kątem oka.
- Można tak powiedzieć- mruknął.
- To dlatego kazałeś elfiakom powyrzynać się nawzajem?
- Ich konflikt mógł być rozwiązany w ten, czy inny sposób. Ja zadbałem, by odbyło się to honorowo....
- I pod kontrolą?- dokończył Bjarn.
Kharlot wzruszył ramionami.
- Tak. Wiesz jakie te suchoklatesy są. Wszędzie węszą, wszędzie snują intrygi, do wszystkiego się wtrącają.
- Prawda.
Milczeli przez chwilę.
- Przekaż Ulfarrowi i Olfarrowi, że będą niedługo walczyć- rzekł po przerwie Kruszący Czaszki.
- No tak, bo wojowników do obrony twierdzy mamy aż nadto- zakpił Wydarty Śmierci.
- Jeśli zwyciężą, wyjdą ze starcie silniejsi.
- Znowu zaczynasz...- Bjarn przewrócił oczami.
- A ty znów mi nie ufasz.
- Dziwisz się? Powracasz nagle po ośmiu latach, zachowujesz się dziwnie... dziwniej niż zwykle, jesteś wyjątkowo zawzięty w zadaniu, masz jakieś sekrety...
- Wszyscy mamy swoje tajemnice- Kharlot odwrócił się do Ingvarssona- Prawda przyjacielu?
- Po co to wszystko?- spytał Bjarn zmęczonym głosem. Thorgarsson westchnął ciężko.
- Gdy pierwszy raz po latach znów się zobaczyliśmy, powiedziałem ci, że by odzyskać moją duszę.
Bjarn poczuł w środku, że będzie żałować pytania. Słowa przychodziły Kharlotowi z trudem.
- Chodzi o Selinę. Ona była moim sercem i duszą. Wraz z jej... odejściem umarła ostatnia część człowieczeństwa we mnie. Dlatego zawarłem pakt. Jeśli dotrzymam obietnicy, będzie wolna.
- Ilu zginie, by to osiągnąć?- spytał Wydarty Śmierci po dłuższej pauzie- Ilu zabijesz, by ona mogła żyć? Stu? Tysiąc?
Kruszący Czaszki spojrzał na niego z ogniem w oczach.
- Wszystkich- odparł z zaciekłością.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Zmarznięty do szpiku kości kultysta przechadzał się po murach Spiżowej Cytadeli, opierając na ramieniu ciężką, żelazną halabardę. Oprócz charakterystycznej szaty z kapturem miał na sobie mocno powyginany i zardzewiały pancerz półpłytowy, który zapewne widział lepsze czasy.
Przeklinając bogów za tak psi przydział warty, heretyk przeszedł zakręt murów i rozpoczął żmudny patrol po ich południowej części. Jak zwykle, gdy przechadzał się po tym rejonie umocnień, westchnął z rezygnacją.
Stąd miał bowiem doskonały widok na armię Middenheimu obozującą na ośnieżonych polach przed zamkiem. Sądząc po ilości ognisk i namiotów widocznych nawet mimo mroku i opadów śniegu, wrogowie mieli miażdżącą wręcz przewagę liczebną.
Kultysta przezwyciężył wzbierające się w nim poczucie beznadziei i kontynuował patrol, chociaż dobrze zdawał sobie sprawę z faktu, że w przypadku spotkania ewentualnych przeciwników nie zdąży nawet krzyknąć na alarm.
Dokładnie w chwili, gdy o tym pomyślał, zobaczył przed sobą jakiś kształt stojący na murach kilkanaście metrów przed nim. I chociaż pochodnie były rozstawione całkiem gęsto, za cholerę nie mógł dojrzeć, z czym miał do czynienia. Chrzęszcząc zbroją, ujął halabardę w swe kompletnie nieprzyzwyczajone do dzierżenia oręża dłonie i począł powoli iść w stronę ewentualnego zagrożenia.
Po kilkunastu najbardziej przerażających sekundach swego życia, kultysta odetchnął z ulgą i wyluzował się. Zauważył bowiem, że ów tajemniczy kształt był niczym innym jak krasnoludzkim Zabójcą Drugnim, który stał na murach i obserwował Middenheimczyków. To, co zmyliło heretyka, był wzrost Dawiego. Jako, że blanki Fortecy były bardzo wysokie, Drugni musiał przytargać sobie drewniane pudło żeby w ogóle cokolwiek widzieć. To przez to z daleka przypominał coś zgoła innego.
I chociaż widok groźnego Zabójcy stojącego na drewnianym pudle był cokolwiek zabawny, kultysta nawet nie odważył się uśmiechnąć. Dumne z natury krasnoludy wszak raczej kiepsko znosiły wszelkie złośliwe uwagi na temat swego mało imponującego wzrostu. Większość kawalarzy - amatorów kończyła z odrąbanymi kończynami.
Tak więc pomniejszy sługa Mrocznych Bogów postanowił po prostu zignorować Dawiego i zająć się swoimi sprawami. Minął go obojętnie i skierował swe kroki ku wielkiej baszcie na krańcu muru. Chłopaki, które tam stacjonowały, na pewno rozpaliły w kominku i skołowali trochę gorzałki.
- Mało ich trochę - Usłyszał nagle za swoimi plecami.
Na dźwięk szorstkiego, basowego głosu Zabójcy kultysta wzdrygnął się, hałasując zbroją. Powoli odwrócił się i spojrzał na niego.
Drugni nadal stał wpatrzony w płonące w oddali ogniska. Zdawałoby się, że w ogóle nie zwrócił uwagi na wartownika.
Mimo to ten wolał się upewnić.
- Co ?! - Wypalił.
- Powiedziałem, że trochę ich mało - Krasnolud powtórzył z naciskiem, obracając swe brodate oblicze ku niemu - W sensie, tych człeczyn na dole.
Normalnie heretyk nie angażowałby się w żadne rozmowy z uczestnikami Areny, ale stwierdzenie Zabójcy trochę wyprowadziło go z równowagi.
- Mało ? - Rzekł, zbliżając się do Drugniego - Przewyższają nas liczebnie dwadzieścia do jednego !
- No właśnie ! - Odrzekł Dawi, tak jakby heretyk potwierdził jego tezę - To bardzo mało, zważywszy na środki jakimi dysponujemy.
- Mówisz o setce zabiedzonych kultystów i tych zbirów od leśnego elfa, Norsmenach i was, uczestnikach ?
- I smoku. Nie zapominaj o tej przerośniętej jaszczurce. Oraz o fakcie, że siedzimy w zasranej SPIŻOWEJ FORTECY. Możemy się tu bronić bez końca. Gówno nam zrobią.
Kultysta nadal nie do końca nadążał za tokiem myślowym krasnoluda.
- Że co ?! - Zadał uczone pytanie.
-Ehhhh... Wy, człeczyny... - Drugni westchnął i zabrał się za tłumaczenie - Widzisz, żeby te typy na dole mieli jakieś machiny oblężnicze ? Wieże, drabiny, tarany ?
- Mają działa.
- Działa srała ! - Krasnolud machną ręką - Te mury są grubsze od twojej starej, a i same armaty dość łatwo zneutralizować. Mamy dwóch elfich magów ognia, smoka i Saito, który jakby nigdy nic potrafi wyjść z zamku w nocy i usiec dziesięciu chłopa. Działa to żadna przewaga, chłopcze. A teraz wyobraź sobie, co by było, gdyby zdecydowali się sztormować mury i bramy...
- Rzeź ? - Heretyk podrapał się po skroni opancerzoną ręką.
- Tak, ale po ich stronie - Drugni uśmiechnął się paskudnie - Dwa oddziały, jeden złożony z Norsmenów i drugi z uczestników Areny odeprą każdy szturm tych ciamajd. Już w Middenheim daliśmy radę regularnemu wojsku, chociaż walczyliśmy w środku miasta i to w pełnym okrążeniu. Jeśli zdecydują się na zdobycie zamku siła, obskoczą najsroższy wpierdol w historii tego kraju. Teraz już wiesz do czego zmierzam ?
- No niezbyt...
- A to tego, że nie będą nas atakować - Ku zdziwieniu heretyka, w głosie krasnoluda słychać było najprawdziwsze rozczarowanie - To armia typowo oblężnicza, mają dopilnować, żeby nikt nie wszedł i nie wyszedł z twierdzy. Idioci myślą, że pozdychamy z głodu... Nie wiedzą o tunelach prowadzących na zewnątrz.
- A co jeśli się dowiedzą ? Będzie po nas !
- Zmądrzej w końcu, dzieciaku. Ten labirynt pod zamkiem roi się od bestii i innych okropności, przerzucenie tamtędy zbrojnego udziału jest praktycznie niemożliwe. A nawet jeśli by się im udało, to w tych ciasnych korytarzach Magnus z miotaczem ognia w pojedynkę mógłby zatrzymać całą armię. Mówię ci, młody, raczej se nie powalczymy...
"Na szczęście", chciał dodać kultysta, ale w porę ugryzł się w język.
- No, chyba że wymyślą coś NAPRAWDĘ sprytnego, żeby nas załatwić - Drugni kontynuował - Ale nie wydaje mi się, żeby mogli zrobić coś takiego. No cóż, wygląda na to, że jeśli nie usieką mnie na Arenie, to zdechnę z nudów. Ech, szkoda gadać... Walić to wszystko, idę się napić.
Powiedziawszy to, Zabójca jakby nigdy nic poszedł sobie. Heretyk, nadal zastanawiając się po jasną cholerę krasnolud mówił mu te wszystkie rzeczy, postanowił w końcu odwiedzić chłopaków z baszty i napić się trochę gorzały.
Przeklinając bogów za tak psi przydział warty, heretyk przeszedł zakręt murów i rozpoczął żmudny patrol po ich południowej części. Jak zwykle, gdy przechadzał się po tym rejonie umocnień, westchnął z rezygnacją.
Stąd miał bowiem doskonały widok na armię Middenheimu obozującą na ośnieżonych polach przed zamkiem. Sądząc po ilości ognisk i namiotów widocznych nawet mimo mroku i opadów śniegu, wrogowie mieli miażdżącą wręcz przewagę liczebną.
Kultysta przezwyciężył wzbierające się w nim poczucie beznadziei i kontynuował patrol, chociaż dobrze zdawał sobie sprawę z faktu, że w przypadku spotkania ewentualnych przeciwników nie zdąży nawet krzyknąć na alarm.
Dokładnie w chwili, gdy o tym pomyślał, zobaczył przed sobą jakiś kształt stojący na murach kilkanaście metrów przed nim. I chociaż pochodnie były rozstawione całkiem gęsto, za cholerę nie mógł dojrzeć, z czym miał do czynienia. Chrzęszcząc zbroją, ujął halabardę w swe kompletnie nieprzyzwyczajone do dzierżenia oręża dłonie i począł powoli iść w stronę ewentualnego zagrożenia.
Po kilkunastu najbardziej przerażających sekundach swego życia, kultysta odetchnął z ulgą i wyluzował się. Zauważył bowiem, że ów tajemniczy kształt był niczym innym jak krasnoludzkim Zabójcą Drugnim, który stał na murach i obserwował Middenheimczyków. To, co zmyliło heretyka, był wzrost Dawiego. Jako, że blanki Fortecy były bardzo wysokie, Drugni musiał przytargać sobie drewniane pudło żeby w ogóle cokolwiek widzieć. To przez to z daleka przypominał coś zgoła innego.
I chociaż widok groźnego Zabójcy stojącego na drewnianym pudle był cokolwiek zabawny, kultysta nawet nie odważył się uśmiechnąć. Dumne z natury krasnoludy wszak raczej kiepsko znosiły wszelkie złośliwe uwagi na temat swego mało imponującego wzrostu. Większość kawalarzy - amatorów kończyła z odrąbanymi kończynami.
Tak więc pomniejszy sługa Mrocznych Bogów postanowił po prostu zignorować Dawiego i zająć się swoimi sprawami. Minął go obojętnie i skierował swe kroki ku wielkiej baszcie na krańcu muru. Chłopaki, które tam stacjonowały, na pewno rozpaliły w kominku i skołowali trochę gorzałki.
- Mało ich trochę - Usłyszał nagle za swoimi plecami.
Na dźwięk szorstkiego, basowego głosu Zabójcy kultysta wzdrygnął się, hałasując zbroją. Powoli odwrócił się i spojrzał na niego.
Drugni nadal stał wpatrzony w płonące w oddali ogniska. Zdawałoby się, że w ogóle nie zwrócił uwagi na wartownika.
Mimo to ten wolał się upewnić.
- Co ?! - Wypalił.
- Powiedziałem, że trochę ich mało - Krasnolud powtórzył z naciskiem, obracając swe brodate oblicze ku niemu - W sensie, tych człeczyn na dole.
Normalnie heretyk nie angażowałby się w żadne rozmowy z uczestnikami Areny, ale stwierdzenie Zabójcy trochę wyprowadziło go z równowagi.
- Mało ? - Rzekł, zbliżając się do Drugniego - Przewyższają nas liczebnie dwadzieścia do jednego !
- No właśnie ! - Odrzekł Dawi, tak jakby heretyk potwierdził jego tezę - To bardzo mało, zważywszy na środki jakimi dysponujemy.
- Mówisz o setce zabiedzonych kultystów i tych zbirów od leśnego elfa, Norsmenach i was, uczestnikach ?
- I smoku. Nie zapominaj o tej przerośniętej jaszczurce. Oraz o fakcie, że siedzimy w zasranej SPIŻOWEJ FORTECY. Możemy się tu bronić bez końca. Gówno nam zrobią.
Kultysta nadal nie do końca nadążał za tokiem myślowym krasnoluda.
- Że co ?! - Zadał uczone pytanie.
-Ehhhh... Wy, człeczyny... - Drugni westchnął i zabrał się za tłumaczenie - Widzisz, żeby te typy na dole mieli jakieś machiny oblężnicze ? Wieże, drabiny, tarany ?
- Mają działa.
- Działa srała ! - Krasnolud machną ręką - Te mury są grubsze od twojej starej, a i same armaty dość łatwo zneutralizować. Mamy dwóch elfich magów ognia, smoka i Saito, który jakby nigdy nic potrafi wyjść z zamku w nocy i usiec dziesięciu chłopa. Działa to żadna przewaga, chłopcze. A teraz wyobraź sobie, co by było, gdyby zdecydowali się sztormować mury i bramy...
- Rzeź ? - Heretyk podrapał się po skroni opancerzoną ręką.
- Tak, ale po ich stronie - Drugni uśmiechnął się paskudnie - Dwa oddziały, jeden złożony z Norsmenów i drugi z uczestników Areny odeprą każdy szturm tych ciamajd. Już w Middenheim daliśmy radę regularnemu wojsku, chociaż walczyliśmy w środku miasta i to w pełnym okrążeniu. Jeśli zdecydują się na zdobycie zamku siła, obskoczą najsroższy wpierdol w historii tego kraju. Teraz już wiesz do czego zmierzam ?
- No niezbyt...
- A to tego, że nie będą nas atakować - Ku zdziwieniu heretyka, w głosie krasnoluda słychać było najprawdziwsze rozczarowanie - To armia typowo oblężnicza, mają dopilnować, żeby nikt nie wszedł i nie wyszedł z twierdzy. Idioci myślą, że pozdychamy z głodu... Nie wiedzą o tunelach prowadzących na zewnątrz.
- A co jeśli się dowiedzą ? Będzie po nas !
- Zmądrzej w końcu, dzieciaku. Ten labirynt pod zamkiem roi się od bestii i innych okropności, przerzucenie tamtędy zbrojnego udziału jest praktycznie niemożliwe. A nawet jeśli by się im udało, to w tych ciasnych korytarzach Magnus z miotaczem ognia w pojedynkę mógłby zatrzymać całą armię. Mówię ci, młody, raczej se nie powalczymy...
"Na szczęście", chciał dodać kultysta, ale w porę ugryzł się w język.
- No, chyba że wymyślą coś NAPRAWDĘ sprytnego, żeby nas załatwić - Drugni kontynuował - Ale nie wydaje mi się, żeby mogli zrobić coś takiego. No cóż, wygląda na to, że jeśli nie usieką mnie na Arenie, to zdechnę z nudów. Ech, szkoda gadać... Walić to wszystko, idę się napić.
Powiedziawszy to, Zabójca jakby nigdy nic poszedł sobie. Heretyk, nadal zastanawiając się po jasną cholerę krasnolud mówił mu te wszystkie rzeczy, postanowił w końcu odwiedzić chłopaków z baszty i napić się trochę gorzały.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
-Mówię panu ,Saito...- mruknął chłodno Magnus do towarzysza razem z nim czekającym na walkę -Skończyliby to chędożenie o pierdołach i przeszli do walki... muszę zgarnąć Menthusa i nie mam czasu na tych gnojków... chociaż śmierć zawodnika poza pojedynkiem....-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Gdy ostatnia godzina pracy z najemnikami dobiegla konca postanowilem udac sie do pokoju by moc tam wreszcie wypoczac. Rzecz jasna w polowie drogi dorwal mnie Oblech i zawrocil w strone baszt. Chlopakom bardzo spodobaly sie moje metody walki i uznali, ze jeszcze jedna godzina praktyki dobrze im zrobi. Coz, mieli racje. Choc w tak krotkim czasie nie jest mozliwe uczynic z nich zawodowych zabijakow, to wrog bedzie musial sie przynajmniej odrobine wysilic. Gdy obserwowalem trenujacych braci zauwazglem, ze szybko obrali sobie za wzorzec kilku ludzi. Jedni z podziwem patrzyli na Oblecha i jego mordercze techniki, ktore nie byly nawet duzo gorsze od tych, prezentowaych przez druchii. Kolejni widzieli geniuzza w Henryku, potrafili godzinami za nim lazic i przypatrywac sie jego pracy. Skapiec tez mial spora publike, szczegolnie gdy pokazal im jak lamie podkowe przy uzyciu rak. Ma pare skurczybyk. Riees jako kapitan sprawowal sie idealnie, ludzie szanowali go i zawsze, ale to zawsze robili wszystko to, co kazal. Jego uczniowie czasem zostawali "po godzinach" by moc zablysnac czyms przed nim. Oprocz tych wyzej wymienionych jeszcze, Maly i Rzeznik wysuneli sie z szeregu i awansowali do rangi oficera, glownie ze wzgledu na to, ze obaj sa weteranami, ktorzy niegdys sluzyli Imperium. Znali ich metody walki, dlatego tez sporo przesiadywali z Kapitanem. Rzeznik byl jeszcze dosc sprawnym medykiem. Wszystko to bardzo mi sie podobalo, z niczego stworzylem z pomoca Skapca calkiem niezle zorganizowana grupe wojakow. To bedzie ich chrzest bojowy. Licze tylko na to, ze przynajmniej polowa z nich przezyje.
Gdy w koncu udalo mi sie od nich uciec ruszylem w strone pokoju, Anna znalazla mnie pierwsza. Byla zmieszana, rzucila mi sie na szyje. Potem wypuscila mnie z uscisku i ruszyla w nieznanym mi kierunku. Znow zwrocila sie w moja strone, tym razem podarowala mi dlugi pocalunek.
-Van oni chca sie pozabijac.- jej glos byl lekko zabarwiony zdenerwowaniem. Chwycila mnie za dlon i zaczela prowadzic przez labirytn korytarzy. Po pewnyn czasie ujrzalem dosc ciekawy widok. Nasz Zabojca stojacy naprzeciw Menthusa i jakiegos nowego Assura. Widac bylo, ze zaraz skocza sobie do gardel, a ronin, ktory rowniez tam byl prawdopodobnie gotow byl zainterweniowac w razie zagrozenia zycia Garletha. A przynajmniej tak wnioskowalem po jego postawie. Westchnalem.
- Was juz calkiem pojebalo?- wszyscy zmierzyli mnie wzrokiem. Nowy, patrzyl na mbie jak na cos gorszego, gnojek...- Genialny ponysl, wybijmy sie nawzajem przed oblezeniem. Niech imperialni wejda do pustej twierdzy. Jak skonczycie to niech Saito rzuci sie na wlasny miecz, a ja pojde utopic sie w studni!- wrzasnalem, wciaz milczeli.- Zreszta, co sie bede produkowal. Robcie to co uwazacie za stosowne, mam przeciez doczynienia z istotami myslacymi... chyba.-dodalem po chwili.- Ja chetnie popatrze na kolejna idiotyczna smierc.
(Pisalem na telefonie, wybaczcie brak polskich znakow. Mozliwe, ze jest wiecej literowek niz zwykle...)
Gdy w koncu udalo mi sie od nich uciec ruszylem w strone pokoju, Anna znalazla mnie pierwsza. Byla zmieszana, rzucila mi sie na szyje. Potem wypuscila mnie z uscisku i ruszyla w nieznanym mi kierunku. Znow zwrocila sie w moja strone, tym razem podarowala mi dlugi pocalunek.
-Van oni chca sie pozabijac.- jej glos byl lekko zabarwiony zdenerwowaniem. Chwycila mnie za dlon i zaczela prowadzic przez labirytn korytarzy. Po pewnyn czasie ujrzalem dosc ciekawy widok. Nasz Zabojca stojacy naprzeciw Menthusa i jakiegos nowego Assura. Widac bylo, ze zaraz skocza sobie do gardel, a ronin, ktory rowniez tam byl prawdopodobnie gotow byl zainterweniowac w razie zagrozenia zycia Garletha. A przynajmniej tak wnioskowalem po jego postawie. Westchnalem.
- Was juz calkiem pojebalo?- wszyscy zmierzyli mnie wzrokiem. Nowy, patrzyl na mbie jak na cos gorszego, gnojek...- Genialny ponysl, wybijmy sie nawzajem przed oblezeniem. Niech imperialni wejda do pustej twierdzy. Jak skonczycie to niech Saito rzuci sie na wlasny miecz, a ja pojde utopic sie w studni!- wrzasnalem, wciaz milczeli.- Zreszta, co sie bede produkowal. Robcie to co uwazacie za stosowne, mam przeciez doczynienia z istotami myslacymi... chyba.-dodalem po chwili.- Ja chetnie popatrze na kolejna idiotyczna smierc.
(Pisalem na telefonie, wybaczcie brak polskich znakow. Mozliwe, ze jest wiecej literowek niz zwykle...)
Ostatnio zmieniony 3 kwie 2014, o 20:51 przez Vahanian, łącznie zmieniany 1 raz.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-Jest szybki i zwinny, uderza znienacka precyzyjnymi cięciami musisz na niego bardzo uważać. Ale jesteś w stanie dać sobie z nim rade, prawda?-powiedział lekko zaniepokojonym tonem Menthus.
-Na pewno, gniew doda mi siły.-rzekł Averius.
Dobył on swojego dwumetrowego ostrza, przerzucił płaszcz przez lewe ramię, już miał wychodzić gdy odwrócił się do Smoczeg Maga i cicho rzekł;
-Dbaj o nią gdyby coś mi się stało.
Wszedł na piaski Areny, nie pokłonił się Druhii jak nakazywała tradycja, zamiast tego przyjął od razu postawę stylu kobry. Owa technika polegała na szybkich i precyzyjnych pchnięciach połączonych z widowiskowymi i urywanymi unikami wraz z zastawą mieczem. Styl dobrze sprawdzał się przeciwko szybkim i zwinnym przeciwnikom chcącym wbić ostrze noża pomiędzy płyty zbroii. Mroczny Kuzyn spojrzał na niego swoimi zimnymi oczami, jego ręce zacisnęły się na rękojeściach sztyletów, on także nie pokłonił się Assurowi.
Rzucili się na siebie niby dwa wściekłe psy, stal zabrzęczała krzesząc wokoło iskry, żelazo z sykiem rozcięło powietrze gdy ścieli się po raz pierwszy. Odskoczyli od siebie gwałtownie, Averius miał rację, styl kobry działał.
-Dobry jesteś-rzucił Assur przez zaciśnięte zęby-ale ja będę lepszy!
Podjął decyzję o zmianie stylu, zabójca był wyposażony w broń krótką, nie mógł dać podejść mu zbyt blisko. Zatoczył szeroki krąg dwumetrowym ostrzem Sethai przechodząc do stylu orła. Raz po raz kreślił szerokie kręgi, miecz przecinał z furkotem powietrze.
-No choć!-warknął Galreth.
Podbiegł do niego z gracja przeskakując z nogi na nogę, gdy był już około półtora metra od niego wykręcił piruet długie ostrze z sykiem przecięło powietrze, na ziemię spadł pukiel czarnych włosów a na twarzy Druhii pojawiła się drobna krwawa pręga. Ten jednak, właśnie uchylił się przed kolejnym ciosem, po czym spróbował doskoczyć do elfa. Ten ciął z góry, zza pleców, lecz zabójca nie dał się załapać na tak prostą sztuczkę. Odskoczył po czym rzucił się naprzód ,, Szept" uderzył z metalicznym dźwiękiem o łuskową zbroję elfa, ten jednak nie dał się trafić po raz drugi. Miecz Sethai leżący na piaskach poderwał się sypiąc pyłem w oczy asasynowi. Ten cofnął się a Mistrz Miecza Hoetha bezbłędnie to wykorzystał. Zawirował w piruecie i zadał cios. W jego zamyśle to właśnie owo cięcie miało zakończyć pojedynek, lecz Galreth zdążył się zastawić mieczem. Dwuręczna klinga uderzyła w miecz zabójcy i wybiła go w powietrze, spadł kilka metrów dalej wbijając się w piasek. Cios jednak nie dał rady przerąbać Druhii a ten już był ł blisko. Cios sztyletem zadany z niezwykłą prędkością wszedł pomiędzy lukę w zbroi elfa, z rany ściekła strużka krwi. Averius nie dał po sobie poznać bólu, gdy ostrze wyszło z ciała miecz chwycił klingę Sethai jedną ręką, po czym silnym lewym sierpowym trafił Galretha w twarz, ten poleciał do tyłu z jego wargi i nosa ściekały stróżki krwi. Wstał szybko, lecz przeciwnik już był przy nim. Szerokie kręgi zataczane mieczem skutecznie zmuszały go do defensywy. Nie mógł też podejść zbyt blisko do swojego miecza , ilekroć próbował elf stawał mu na drodze.
-Czekam na ciebie-syknął Mistrz Miecza Hoetha
[Wybaczcie małą aktywność ale kiepsko u mnie z czasem
]
-Na pewno, gniew doda mi siły.-rzekł Averius.
Dobył on swojego dwumetrowego ostrza, przerzucił płaszcz przez lewe ramię, już miał wychodzić gdy odwrócił się do Smoczeg Maga i cicho rzekł;
-Dbaj o nią gdyby coś mi się stało.
Wszedł na piaski Areny, nie pokłonił się Druhii jak nakazywała tradycja, zamiast tego przyjął od razu postawę stylu kobry. Owa technika polegała na szybkich i precyzyjnych pchnięciach połączonych z widowiskowymi i urywanymi unikami wraz z zastawą mieczem. Styl dobrze sprawdzał się przeciwko szybkim i zwinnym przeciwnikom chcącym wbić ostrze noża pomiędzy płyty zbroii. Mroczny Kuzyn spojrzał na niego swoimi zimnymi oczami, jego ręce zacisnęły się na rękojeściach sztyletów, on także nie pokłonił się Assurowi.
Rzucili się na siebie niby dwa wściekłe psy, stal zabrzęczała krzesząc wokoło iskry, żelazo z sykiem rozcięło powietrze gdy ścieli się po raz pierwszy. Odskoczyli od siebie gwałtownie, Averius miał rację, styl kobry działał.
-Dobry jesteś-rzucił Assur przez zaciśnięte zęby-ale ja będę lepszy!
Podjął decyzję o zmianie stylu, zabójca był wyposażony w broń krótką, nie mógł dać podejść mu zbyt blisko. Zatoczył szeroki krąg dwumetrowym ostrzem Sethai przechodząc do stylu orła. Raz po raz kreślił szerokie kręgi, miecz przecinał z furkotem powietrze.
-No choć!-warknął Galreth.
Podbiegł do niego z gracja przeskakując z nogi na nogę, gdy był już około półtora metra od niego wykręcił piruet długie ostrze z sykiem przecięło powietrze, na ziemię spadł pukiel czarnych włosów a na twarzy Druhii pojawiła się drobna krwawa pręga. Ten jednak, właśnie uchylił się przed kolejnym ciosem, po czym spróbował doskoczyć do elfa. Ten ciął z góry, zza pleców, lecz zabójca nie dał się załapać na tak prostą sztuczkę. Odskoczył po czym rzucił się naprzód ,, Szept" uderzył z metalicznym dźwiękiem o łuskową zbroję elfa, ten jednak nie dał się trafić po raz drugi. Miecz Sethai leżący na piaskach poderwał się sypiąc pyłem w oczy asasynowi. Ten cofnął się a Mistrz Miecza Hoetha bezbłędnie to wykorzystał. Zawirował w piruecie i zadał cios. W jego zamyśle to właśnie owo cięcie miało zakończyć pojedynek, lecz Galreth zdążył się zastawić mieczem. Dwuręczna klinga uderzyła w miecz zabójcy i wybiła go w powietrze, spadł kilka metrów dalej wbijając się w piasek. Cios jednak nie dał rady przerąbać Druhii a ten już był ł blisko. Cios sztyletem zadany z niezwykłą prędkością wszedł pomiędzy lukę w zbroi elfa, z rany ściekła strużka krwi. Averius nie dał po sobie poznać bólu, gdy ostrze wyszło z ciała miecz chwycił klingę Sethai jedną ręką, po czym silnym lewym sierpowym trafił Galretha w twarz, ten poleciał do tyłu z jego wargi i nosa ściekały stróżki krwi. Wstał szybko, lecz przeciwnik już był przy nim. Szerokie kręgi zataczane mieczem skutecznie zmuszały go do defensywy. Nie mógł też podejść zbyt blisko do swojego miecza , ilekroć próbował elf stawał mu na drodze.
-Czekam na ciebie-syknął Mistrz Miecza Hoetha
[Wybaczcie małą aktywność ale kiepsko u mnie z czasem

Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Pojedynek nie szedł według planu ani trochę. Utrata miecza, była bardzo bolesna. Tak jak wtedy kiedy walczył w rezydencji hrabiego, przy każdym starciu czuł, ze czegoś brakuje. Udało mu się odepchnąć cięcie Assura i mógłby próbować go uderzyć z drugiej ręki jednak nie miał czym. Przeciągnął trochę dłużej atak z prawej i nie miał już czym się obronić przed pchnięciem w brzuch. Po takim błędzie musiał się salwować karkołomnym padem w tył. Szybko zebrał się z ziemi. Averius pozwolił sobie na na, krótki uśmiech, już bardziej pewny swego. Przewaga drugiej broni znikła i jego długi miecz miał zdecydowanie większe pole do popisu. Jedyne co ratowało Mrocznego Elfa to, że "Ostatni", był mieczem półtoraręcznym. Razem z obręczą szybkości ledwie dawał radę utrzymać się przy szybkich atakach przeciwnika. Należało szybko temu zaradzić. Jak na statku, kiedy walka obiera nieoczekiwany obrót, trzeba to jak najszybciej zmienić. Taka dalsza wymiana ciosów, będzie wyglądał podobnie, aż do momentu kiedy nawet pomimo obręczy nie zdąży się zasłonić. Galreth lekko się cofnął, tworząc sobie trochę miejsca, i zaatakował ryzykownie stawiając wszystko na jedna kartę. Pomimo młodego wieku, doświadczony Assur wiedział co to oznacza i pół zasłaniając się mieczem, pół zwodem uniknął cięcia. Na to jednak właśnie Galreth liczył. Agresywny wypad zamienił w przewrót po piaskach areny i ominął przeciwnika. Kiedy się podnosił, trzymał już "Szept" w drugiej ręce. Nastąpiła chwila ciszy pośród szczęku broni. Averius z grymasem złości na twarzy, poprawił uchwyt na swoim długi mieczu. Galreth czuł, ze nie tylko wrócił do gry, ale że jest w lepszej dyspozycji niż na początku. Lżejsze miecze i wspomaganie obręczą, spowodowały, że był mniej zmęczony. Do tego czuł teraz na przedramieniu to przyjemne ciepło. Obręcz Szybkości dostroiła się do właściciela i oferowała maksimum swoich możliwości. Nie mógł pozwolić sobie na utratę większej ilości krwi, nie przed zabiegiem, który go czeka. Teraz albo nigdy. Ruszył na przeciwnika.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Tytus Auerbach podbiegł do głównej drogi obozu, pospiesznie zapinając swój cabasset i rozejrzał się po żołnierzach aż po róg namiotowej uliczki.
- Wizytacja żołnierze! Postarajcie się wyglądać odrobinę mniej na podpite chultajstwo niż zwykle!
Wkrótce dał się słyszeć chrzęst kopyt na śniegu i szczęk żelaznych rękawic podnoszących się w salutach.
- Książę... książe jedzie. - szepnął Ebenhard, jak zwykle wypowiadając najoczywistsze oczywistości. W końcu poczet konnych przesunął się powoli i koło ich części obozu. Ale i tak każdy żołnierz patrzył jedynie na postać na czele, postać która z imienia pamiętała niemal każdego z chłopaków i przejeżdżając zamieniała z co którymś słowo lub dwa. A w obecnych warunkach dobre słowo grafa Middenheim znaczyło więcej niż order wśród armii fircykowatych, południowych landów. Jadący wielkim, dymiącym parą z nozdrzy koniu bojowym którego białą skórę skrywał misternie kuty pancerz zdobony srebrem, złotem i drogimi kamieniami w podobizny skaczących wilków oraz mieczy, a także wyszywany złotą i czerwoną nicią kropierz, książę elektor Boris Todbringer, władca Middenlandu i senior percentor zakonu Białego Wilka (co tradycyjnie pokazywała olbrzymia skóra białego wilka, okrywająca bary arystokraty) robił piorunujące wrażenie. Zbroja, która zdawała się prostym żołnierzom nie do przebicia także pokryta była gąszczem ornamentów, częściowo skrytym pod ciągnącą się wskroś piersi białobłękitną szarfą z podzwaniającą kolekcją orderów i wilczych kłów oparawionych w srebro. Całą dostojną figurę księcia wieńczył pozłacany hełm z przyłbicą, którego szczyt ukształtowany był w misterną miniaturę Miasta Białego Wilka z białym pióropuszem zwieszającym się nad nim niczym puchate chmury nad miastem oraz opadająca aż na koński zad jedwabna peleryna w kolorze ciemnoniebieskim z wyszytym elektorskim krzyżem w koronie. Książę jedną rękę zaciskał na rękojeści przytroczonego wraz z tarczą do siodła straszliwego Runiczego Kła, Kąsacza Nóg zaś drugą pozdrawiał poszczególnych żołnierzy z niemal ojcowskim uśmiechem na brodatej twarzy, a wyzierające z hełmu tuż nad sterczącymi pozań wąsiskami niebieskie oczy jednym spojrzeniem zamieniały w czasie bitwy z Archaonem przestraszonych chłopców w wilczych herosów z czasów króla Teutogenów, Artura.
- Wiwat książę Todbringer! Wiwat Zmora zwierzoludzi z Drakwaldu! Wybraniec Ulryka, wiwat! - sam przejazd księcia wraz z kliką przybocznych podwyższył morale i po chwili Tytus znów zagnał podkomendnych do robót obozowych.
Boris Todbringer uśmiechnął się i obrócił do jadącego obok niego mężczyzny. Odziany w zbroję płytową i wielki płaszcz podbity futrem aystokrata dosiadał szarego fryzyjczyka na którego kropierzu widnał rodowy herb - biegnący szary wilk, twarz miał zaś poważną i pociągłą, długie brązowe włosy podpięte częściowo w kucyku a nieco zmęczone oczy miały kolor stali - równie twrdej jak honor tego człowieka.
- Lordzie Edwardzie von Starken, może teraz wreszcie zaczniesz cieszyć się wyprawą ? - zapytał graf, odchylając się w siodle. Von Starken westchnął głęboko, wypuszczając z brody kłęby pary.
- A czym tu się cieszyć ? Zimno, zerwane linie zaopatrzeniowe, bezczynne czekanie na regiment taborowy z ciężkimi armatami... błoto i zwierzoludzie chyba ich nie przyspieszą...
- Marudzisz przyjacielu. Mamy kilka serpentynek i dwa moździerze... jutro wieczorem idziemy pod mury, jak tylko wrócą zwiadowcy... - książę pogładził się po brodzie przechylił lekko głowę. dla miniaturowych ludzików zamieszkujących złote Middenheim na jego hełmie musiał to być istny kataklizm. - Wziąłęm cię na tę wyprawę, abyś zapomniał o swej stracie. Zaciągnij się dymem ognisk, strawa obozowa smakuje tak że sam jem z pięć porządnych obiadów... no i wsłuchaj się w brzmienie rozkazów, szczęk zbroic i obozową muzykę...
(http://www.youtube.com/watch?v=fFYORs4p51c)
- ...toż to raj, na Ulryka!
Konni minęli właśnie skraj lasu zamieniony w poligon, gdzie musztrowany pod dźwięk werbli regiment muszkieterów oddawał właśnie salwę ćwiczebną do wielkich drzew. Na prawo ćwiczyli formacje halabardnicy, dzięki pokrzykiwaniu kapitanów działali jak jedna, dobrze naoliwiona maszyna. Gdy byli w pobliżu obaj oficerowie teatralnie przyklęknęli ze szczękiem wypolerowanych blach i łopotem białych peleryn. Grzebieniaste burgundzkie szturmaki z białymi pióropuszami pochyliły się aż do strzemion, jednak graf nie zaszczycił szlachetków nawet spojrzeniem i pojechał dalej. Tam grupki zbrojnych rozgrywały prowizoryczną bitwę z użyciem pik oraz toporów, a wokół kilku słupów z łomotem galopowali rajtarzy, paląc do nich z ciężkich, kołowych pufferów.
- Mój pierwszy syn Robbert... zginął zarżnięty przez te bydlaki na weselu u Freihoffa, jego wilk i żona także. - łamiącym się głosem zaczął von Starken, chwytając nagle rękojeść wielkiego zweihandera o czarnym ostrzu. Ostra jak brzytwa broń wykuta była ze stali nie znanej ni to elfom, ni krasnoludom. Na terenach od wybrzeży po Middenheim przed Sigmarem zamieszkiwał jak twierdzą historycy czarnoksięski lud który wyginął lub opuścił te ziemie, a pozostawił po sobie rzadkie jak diabli takie właśnie ostrza jak ten tu Lód, którym ród von Starkenów walczył od początku istnienia. - Jestem tu z moimi ludźmi tylko po to by go pomścić i zrównać z ziemią tę skalaną twierdzę, to jedynie ponury obowiązek. To wszystko, dla mojego żywota... nadchodzi zima.
- Pomyśl o plusach. Na dworze Ulryka zabawa trwa w wieczność, choć tutaj wkrótce też nieźle się zabawimy... Ar-Ulryk Emil Valgeir i mój Joachim zostali rządzić Landem, niech żałują że ich tu nie ma... A właśnie, co do Ar-Ulryka...
Minęli wielki, okrągły namiot z białego płótna i wilczych skór z wejścia którego ciągnął się długi, niebieski dywan. Po jego obu stronach klęczała z zarośniętymi łbami, pochylonymi nad młotami niemal setka Białych Wilków. Czerwona, Błękitna i osławiona Szara kompania przyjmowały błogosławieństwo zakutanych w futra i wysokie czapy kapłanów Ulryka, którzy u wejścia do świątyni polowej kreślili znaki kłów relikwiami i kadzidłami. Pochylony w pierwszym szeregu nowy Wielki Mistrz, niedawno awansowany kapitan Szarej - Lothar Ganz, jasnowłosy olbrzym o orlim nosie oderwał się na chwilę od modłów i skinął głową księciu, który odwzajemnił gest. Kwadrans milczenia później dojechali na drugi skraj obozowiska. Tu chmara półnagich żołnerzy wyrąbywała uparcie las pod drewno na drabiny, wieże i tarany oblężnicze oraz palisady do obozu, obok grupa inżynierów dokonywała ostatnich regulacji świeżo zmontowanego Piekłomiotu.
- Dodatkowo nasza misja jest kluczowa dla sytuacji politycznej... Spiżowa Cytadela to ostatni bastion wroga na ziemiach Imperium. Jedyna skaza na jego dumnej tarczy herbowej. Moi najemnicy szukali jej przez lata, nawet nie zliczę ilu już tu zawiodło... - zaczął nagle poważnym głosem Książę, zatrzymując się na krawędzi pagórka śniegu i patrząc na południe. Przez wyrwę w ścianie drzew widać było rozgwieżdżone niebo i tonący w churach parę mil dalej masyw Fauschalu z Middenheim. - Spójrz tam, na las przyjacielu i powiedz co widzisz.
- Tłum spoconych landsknechtów wyrąbujący las. - odrzekł natychmiast lord Edward.
- Ha! I tu się mylisz mój chorąży... - w oczach Todbringera zapłonęło nagle niepokojące światło. - Ci ludzie to godni laurów pionierzy, a ich siekiery poszerzają mapy Imperium. Białe plamy wypełniają się co do ostatka, dawny zabobon, potwory i inne plugastwo odchodzi w niebyt i mrok, przegnane światłem postępu i wolą człowieka. Kończy się czas gdy ludzie gięli się w nocach przed ciemnością, teraz nastaje nasza era którą zaprowadzimy stalą, prochem i dyscypliną!
Kończąc książę zacisnął stalową dłoń w pięść, jakby miażdżył conajmniej bogów Chaosu. Równocześnie stojący obok Piekłomiot wypalił, kładąc pokotem drzewa i oświetlając oblicze Todbringera oślepiającym blaskiem. Zanim zamurowany lord chorąży Middenlandu zdążył cokolwiek powiedzieć zjawił się poseł z wieściami. Dość niezwykły, bo magister ognia Feuerman dotychczas się ukrywał, w końcu który normalny inżynier przeprowadzałby próby broni wiedząc o obecności piromana ?
- Wasza magnificencjo, mamy posła z rozkazami z samego Altdorfu! - wykrzyknął mag.
- Karl. Franz. - te dwa słowa wyszły z trudem z ze zgrzytających zębów hrabiego jak co najmniej soczyste przekleństwo.
- Nie tylko... - pospieszył z wyjaśnieniem nagle rozeźlonemu po wzniosłym momencie księciu czarodziej. - Równocześnie przybył tu Inkwizytor...
- Jaki inkwizytor ? - zapytał chłodno Edward von Starken, chwytając za Lód. Jak każdy Middenlandczyk nie znosił Sigmaryckich fanatyków z południa.
- Z oblężonego kasztelu Chaosu! W-wielki Inkwizytor M-Magnus Bittenberg... - wyjąkał nagle przestraszony Feuerman.
- Ha! A nie mówiłem przyjacielu ? - ucieszył się graf. - Dawaj go do mojego namiotu i zwołaj dowódców!
*****
Podczas gdy olbrzymia armia zalegała u spodu przełęczy prowadzącej do Spiżowej Cytadeli, a zwiadowcy rozstawiali czujki w lesie pomiędzy, w najgłębszych kazamatach, setki metrów pod wszystkimi Alpharius medytował z uśmieszkiem na swym tronie w okrągłej komnacie. Nagle jego zmysł magiczny drgnął i Namaszczony otworzył oczy. Na sekundę zanim zza potężnych drzwi dobiegł rumor i oba ich skrzydał wyleciały z hukiem z zawiasów. Siedzący w sali strażnicy poderwali się gdy z chmury kurzu i drzazg wyleciały poszatkowane aż po kości zwłoki, bardziej wyglądające jak sałatka rybna niźli człowiek. Po napiętej chwili oczekiwania w krąg widoczności wszedł... pojedynczy starzec z długim, siwym warkoczem. Dwaj kultyści z pałkami wrzasnęli i rzucili się ku niemu, jednak na zacienionym obliczu zakutanego w białe skóry intruza wykwitł wilczy uśmiech i uniósł on szponiaste dłonie. Z palców wystrzeliły wiązki czarnych błyskawic, rozrywając na strzępy i paląc nieszczęśników. Ostatni strażnik skoczył z mieczem, jednakże na sekundę zanim dotknął maga nabił go jak motyla na szpilkę olbrzymi szpic z kolcami po czym podciągnął gdzieś w górę. Stojący przed tronem Bathiathus wzniósł krótki miecz i desperacko ciął maga, który nagle zasłonił się ofiarnym nożem i zacisnął pięść, przyciągając ją do siebie. Kultysta poczuł jak drętwieje cały od stóp po szyję. Wtedy blada, obwieszona łańcuszkami żylasta dłoń dotknęła jego twarzy. Wrzasnął lecz za chwilę z szeroko otwartych oczu, ust i uszu strzeliły mu strumienie krwi, które momentalnie zmieniły się w czerwone sople. Na sekundę przed śmiecią ujrzał z tyłu olbrzymie, zmiennokształtne monstrum z parą przeszywających, fiołkowych oczu. Oczu Petroniusa...
Asgeir puścił trupa i odrzucił futrzany kaptur stając twarzą w twarz z Alphariusem. Namaszczony cisnął ku niemu wirującą sferą ryczącej energii Dhar, którą zgromadził gdy Norsmen wykańczał ostatnich ludzkich popleczników. Vitki najpierw zatrzymał atak dłonią i cofnął się z potem perlącym się na twarzy jednak zaraz zbił pocisk niedbałym machnięciem ręki. Dopiero teraz czarownik zauważył że szaman obwieszony jest sporą częścią z potężnych artefaktów które kiedyś trzymali w skarbcu...
- Żywcem mnie nie weźmiesz. - oświadczył łysy człowiek, siadając na tronie. - Tzeentch wkrótce doprowadzi was do zagłady w swym Planie! Nawet ten Khornista...
- Milcz. - warknął Asgeir i zbliżył się do tronu. Jego zmiennokształtna bestia pozostała w drzwiach, wydając dziwne buczenie z kotłującej się masy, która była jej ciałem i bronią. - Dopiero teraz cię odnalazłem w tej norze... Pewnie poszłoby wolniej, gdyby ten tępak Bjarn mnie nie przejrzał...
- Hmm to ciekawe, szukasz mnie więc aby kupić za to małe zwycięstwo swe życie ? Status ? Uznanie, powrót do łask ?
- Sądziłem że twa percepcja będzie ciut wyższa południowcu... Przybyłem aby złożyć ci ofertę. - tu ze swej torby Vitki wyciągnął w bladej ręce coś, na czego widok Alpharius jednocześnie zdębiał i się uśmiechnął. - Mniemam że ten drobiazg pomoże osiągnąć naszemu porozumieniu wspólne cele. Teraz prowadź do komnaty rytuału, który stoi za tą fraszką Areny!
****
Olfarr i Ulfarr głośno wznosili kufle i rogi jeden za drugim. Wreszcie po męczącej wyprawie w góry mogli należycie poucztować kilka dni wraz z towarzyszami. Oczywiście Bliźniacy zasiadali na honorowych miejscach, naprzeciw wiszącego nad kominkiem ogromnego łba Yeti, które ubili wtedy w górach. Skald Ivar już od jakiegoś czasu przygrywał im pieśń, którą napisał o wyprawie Horkessonów, którzy od czasu do czasu rządali przydania dramatyzmu lub wielkości poszczególnym elementom.
- Zdrowie, cholera - nie wiem czyje ani które, ale jebać to! - wrzasnął Olfarr, jedną nogę opierając na wielkim tronie z hebanu, który przyniesiono mu do jadalni a drugą na krawędzi stołu. Natychmiast wzniesiony kuflel obdzielił swą zawartością mniej więcej po równo podłogę, pierś Norsa i jego gardło.
- Oczywiste to jest... hyp... zdrowie nasze, gardło wasze! - dodał Ulfarr, także tego pociągając z rogu po czym gruchnął o siedzenie, które zatrzeszczało niebezpiecznie.
- No i to ja rozumiem, na Odyna! - huknął Turo, łypiąc przez chwilę w stronę kuchni gdzie kultyści oporządzali mięso upolowane dla obleganych na długi czas przez braci Torstenssonów. - Już się nie mogę doczekać waszej walki z elfem! Normalnie tak się podjarałem, że aż bym coś rozpieprzył!
Leif, który dotychczas ścigał się z Klakkim Giermkiem na ilość pochłoniętych pasków smażonego boczku nagle odwrócił się z połówką bekonu wystającą obscenicznie z ust. Tłuszcz ściekał po krótkiej brodzie młodego łowcy.
- Ej to jest myśl! Właśnie z Klakkim gadaliśmy o skołowaniu jakichś dziewek, bo siedzimy już tu... fiu fiu... I możnaby upiec dwóch południowców nad jednym ogniem!
- Co masz na myśli ? - dopytał Turo, mrugając jedynym okiem barwy złota i pociągając z bukłaka piwa ku lepszej percepcji.
- No te... drzwi do lazaretu i kwater tej szamanki od łbów... Tej no...
- Julii! Jak tak ją sobie po ósmym (kuhwa ja ni umim liczyć) kuflu przypominam to całkiem do wzięcia z niej dziewka! - wykrzyknął Thorrvald. - Ładne ma też asystentki z sekty Slaanesha... marnują się tam na leczeniu skaleczeń treningowych słabych kultystów...
- O to to to! I te drzwi do lazaretu na mocne wyglądały to do rozwalenia zdatne, a i chłopaki sobie poużywają! - rzekł Leif.
- A ty nie braciszku ? - zdziwił się Thorrvald. - A no racja masz tą swoją rudą Bretonkę co wtedy o nią poszło... Turo weź młota, Olafie też chodź... hyp!
- DO LAZARETUUU! - wydarli się Klakki, Olaf, Thorrvald, Ivar i Eigil oraz toczący się za nimi Turo z młotem, wszyscy biegnąc z myślami równie czarnymi jak alkohol dymiący się z ich kudłatych łbów gęstymi oparami. Tymczasem bliźniacy poszukali wzrokiem swojego ekwipunku.
- Invarsson mówił że niedługo nasza walka... - zaczął Olfarr, kręcąc kuflem.
- ...i że mamy zaraz iść ćwiczyć. - dokończył Ulfarr, ciskając kolejne puste bukłaki i dzbany za siebie.
- Dobra chłopy! - warknął głośno Olfarr, budząc pozostałych kilku ucztujących. - Tamci poszli ulżyć temu niżej, a nam pilno z kimś się za bary spróbować...!
- Na zewnątrz co by mieli spokój w twierdzy... sami go będą zakłócać tłukąc drzwi i łapiąc panienki! - dodał Ulfarr.
- Eeee tam, chędożyć wasz trening... - rzucił przeciągle Erik, pocierając wytatuowane policzki. - Podobno na Arenie jakieś elfy się klepią, pójdziem zobaczyć bo może będzie ciekawie. No i oczywiście sami potem trochę tam poćwiczymy, co by odczynić urkok. Wiecie, walczyć na arenie na której dopiero co latały elfy to tak trochę nieswojo...
- To idźcie się napatrzeć, tylko nie przesadźcie po drodze z piwskiem...
- ...nie że się nawalicie jak szpadle, ale po prostu znamy cię Eriku Piwożłopie i gotowyś wszystko wychlać...
- ...a nam po treningu będzie się chciało wypić z goła całe morze!
- Dobra, dobra - woj zaśmiał się i wzniósł ręce w obronnym geście. - Na dziedzińcu są Eskil i Hrothgar to twarde sukinsyny. A jakbyście chcieli coś pod tą waszą walkę to znajdźcie Haakara i Einarra Nieuśmiechniętego. Wilkołak i piekielnie szybki ponurak, dodatkowo jak pożyczycie mu łuk to będzie prawie jak z tym elfem i jego psem!
- Dobry...
- ...pomysł Eriku. Idziemy Olfarr! - z sali balowej nagle zniknęli wszyscy Norsmeni, zostawiając po sobie dziwną w stosunku do ostatnich kilku dni ciszę i nieziemski rozpierdol. Pogwizdujący z cicha kultysta z wiadrem i mopem wszedł tanecznym krokiem do sali. I gdy tylko się rozejrzał upuścił wiadro, które rozlało swą brudną zawartość na buty kultysty, tuż obok miotły ze szmat. Jego wielkie jak spodki oczy i opadnięta szczęka z niedowierzaniem wodziła po olbrzymim łbie jakiejś białej małpy, który nie tylko capił jak padalina, ale też wciąż kapał krwią na podłogę przed kominkiem. Dalej było tyko gorzej - wywalone stoły, zmiętolone i otłuszczone płótna z dawnymi obrazami i sztandarami, teraz służące jako chusty. Wywrócone dzbany, kapiące w celu zasilenia i tak już wielkich kałuż trunków oraz śmieci i resztki dosłownie wszędzie. Kultysta odwrócił się na pięcie.
- A mówili "wstąp do kultu"... szalone imprezy z siostrami z komórki Slaanesha, przyzywanie demonów i wykłady na temat zakazanych tomów... A było kurwa posłuchać brata i jak porządny człowiek przemycać kontrabandę z Marienburga...
- Wizytacja żołnierze! Postarajcie się wyglądać odrobinę mniej na podpite chultajstwo niż zwykle!
Wkrótce dał się słyszeć chrzęst kopyt na śniegu i szczęk żelaznych rękawic podnoszących się w salutach.
- Książę... książe jedzie. - szepnął Ebenhard, jak zwykle wypowiadając najoczywistsze oczywistości. W końcu poczet konnych przesunął się powoli i koło ich części obozu. Ale i tak każdy żołnierz patrzył jedynie na postać na czele, postać która z imienia pamiętała niemal każdego z chłopaków i przejeżdżając zamieniała z co którymś słowo lub dwa. A w obecnych warunkach dobre słowo grafa Middenheim znaczyło więcej niż order wśród armii fircykowatych, południowych landów. Jadący wielkim, dymiącym parą z nozdrzy koniu bojowym którego białą skórę skrywał misternie kuty pancerz zdobony srebrem, złotem i drogimi kamieniami w podobizny skaczących wilków oraz mieczy, a także wyszywany złotą i czerwoną nicią kropierz, książę elektor Boris Todbringer, władca Middenlandu i senior percentor zakonu Białego Wilka (co tradycyjnie pokazywała olbrzymia skóra białego wilka, okrywająca bary arystokraty) robił piorunujące wrażenie. Zbroja, która zdawała się prostym żołnierzom nie do przebicia także pokryta była gąszczem ornamentów, częściowo skrytym pod ciągnącą się wskroś piersi białobłękitną szarfą z podzwaniającą kolekcją orderów i wilczych kłów oparawionych w srebro. Całą dostojną figurę księcia wieńczył pozłacany hełm z przyłbicą, którego szczyt ukształtowany był w misterną miniaturę Miasta Białego Wilka z białym pióropuszem zwieszającym się nad nim niczym puchate chmury nad miastem oraz opadająca aż na koński zad jedwabna peleryna w kolorze ciemnoniebieskim z wyszytym elektorskim krzyżem w koronie. Książę jedną rękę zaciskał na rękojeści przytroczonego wraz z tarczą do siodła straszliwego Runiczego Kła, Kąsacza Nóg zaś drugą pozdrawiał poszczególnych żołnierzy z niemal ojcowskim uśmiechem na brodatej twarzy, a wyzierające z hełmu tuż nad sterczącymi pozań wąsiskami niebieskie oczy jednym spojrzeniem zamieniały w czasie bitwy z Archaonem przestraszonych chłopców w wilczych herosów z czasów króla Teutogenów, Artura.
- Wiwat książę Todbringer! Wiwat Zmora zwierzoludzi z Drakwaldu! Wybraniec Ulryka, wiwat! - sam przejazd księcia wraz z kliką przybocznych podwyższył morale i po chwili Tytus znów zagnał podkomendnych do robót obozowych.
Boris Todbringer uśmiechnął się i obrócił do jadącego obok niego mężczyzny. Odziany w zbroję płytową i wielki płaszcz podbity futrem aystokrata dosiadał szarego fryzyjczyka na którego kropierzu widnał rodowy herb - biegnący szary wilk, twarz miał zaś poważną i pociągłą, długie brązowe włosy podpięte częściowo w kucyku a nieco zmęczone oczy miały kolor stali - równie twrdej jak honor tego człowieka.
- Lordzie Edwardzie von Starken, może teraz wreszcie zaczniesz cieszyć się wyprawą ? - zapytał graf, odchylając się w siodle. Von Starken westchnął głęboko, wypuszczając z brody kłęby pary.
- A czym tu się cieszyć ? Zimno, zerwane linie zaopatrzeniowe, bezczynne czekanie na regiment taborowy z ciężkimi armatami... błoto i zwierzoludzie chyba ich nie przyspieszą...
- Marudzisz przyjacielu. Mamy kilka serpentynek i dwa moździerze... jutro wieczorem idziemy pod mury, jak tylko wrócą zwiadowcy... - książę pogładził się po brodzie przechylił lekko głowę. dla miniaturowych ludzików zamieszkujących złote Middenheim na jego hełmie musiał to być istny kataklizm. - Wziąłęm cię na tę wyprawę, abyś zapomniał o swej stracie. Zaciągnij się dymem ognisk, strawa obozowa smakuje tak że sam jem z pięć porządnych obiadów... no i wsłuchaj się w brzmienie rozkazów, szczęk zbroic i obozową muzykę...
(http://www.youtube.com/watch?v=fFYORs4p51c)
- ...toż to raj, na Ulryka!
Konni minęli właśnie skraj lasu zamieniony w poligon, gdzie musztrowany pod dźwięk werbli regiment muszkieterów oddawał właśnie salwę ćwiczebną do wielkich drzew. Na prawo ćwiczyli formacje halabardnicy, dzięki pokrzykiwaniu kapitanów działali jak jedna, dobrze naoliwiona maszyna. Gdy byli w pobliżu obaj oficerowie teatralnie przyklęknęli ze szczękiem wypolerowanych blach i łopotem białych peleryn. Grzebieniaste burgundzkie szturmaki z białymi pióropuszami pochyliły się aż do strzemion, jednak graf nie zaszczycił szlachetków nawet spojrzeniem i pojechał dalej. Tam grupki zbrojnych rozgrywały prowizoryczną bitwę z użyciem pik oraz toporów, a wokół kilku słupów z łomotem galopowali rajtarzy, paląc do nich z ciężkich, kołowych pufferów.
- Mój pierwszy syn Robbert... zginął zarżnięty przez te bydlaki na weselu u Freihoffa, jego wilk i żona także. - łamiącym się głosem zaczął von Starken, chwytając nagle rękojeść wielkiego zweihandera o czarnym ostrzu. Ostra jak brzytwa broń wykuta była ze stali nie znanej ni to elfom, ni krasnoludom. Na terenach od wybrzeży po Middenheim przed Sigmarem zamieszkiwał jak twierdzą historycy czarnoksięski lud który wyginął lub opuścił te ziemie, a pozostawił po sobie rzadkie jak diabli takie właśnie ostrza jak ten tu Lód, którym ród von Starkenów walczył od początku istnienia. - Jestem tu z moimi ludźmi tylko po to by go pomścić i zrównać z ziemią tę skalaną twierdzę, to jedynie ponury obowiązek. To wszystko, dla mojego żywota... nadchodzi zima.
- Pomyśl o plusach. Na dworze Ulryka zabawa trwa w wieczność, choć tutaj wkrótce też nieźle się zabawimy... Ar-Ulryk Emil Valgeir i mój Joachim zostali rządzić Landem, niech żałują że ich tu nie ma... A właśnie, co do Ar-Ulryka...
Minęli wielki, okrągły namiot z białego płótna i wilczych skór z wejścia którego ciągnął się długi, niebieski dywan. Po jego obu stronach klęczała z zarośniętymi łbami, pochylonymi nad młotami niemal setka Białych Wilków. Czerwona, Błękitna i osławiona Szara kompania przyjmowały błogosławieństwo zakutanych w futra i wysokie czapy kapłanów Ulryka, którzy u wejścia do świątyni polowej kreślili znaki kłów relikwiami i kadzidłami. Pochylony w pierwszym szeregu nowy Wielki Mistrz, niedawno awansowany kapitan Szarej - Lothar Ganz, jasnowłosy olbrzym o orlim nosie oderwał się na chwilę od modłów i skinął głową księciu, który odwzajemnił gest. Kwadrans milczenia później dojechali na drugi skraj obozowiska. Tu chmara półnagich żołnerzy wyrąbywała uparcie las pod drewno na drabiny, wieże i tarany oblężnicze oraz palisady do obozu, obok grupa inżynierów dokonywała ostatnich regulacji świeżo zmontowanego Piekłomiotu.
- Dodatkowo nasza misja jest kluczowa dla sytuacji politycznej... Spiżowa Cytadela to ostatni bastion wroga na ziemiach Imperium. Jedyna skaza na jego dumnej tarczy herbowej. Moi najemnicy szukali jej przez lata, nawet nie zliczę ilu już tu zawiodło... - zaczął nagle poważnym głosem Książę, zatrzymując się na krawędzi pagórka śniegu i patrząc na południe. Przez wyrwę w ścianie drzew widać było rozgwieżdżone niebo i tonący w churach parę mil dalej masyw Fauschalu z Middenheim. - Spójrz tam, na las przyjacielu i powiedz co widzisz.
- Tłum spoconych landsknechtów wyrąbujący las. - odrzekł natychmiast lord Edward.
- Ha! I tu się mylisz mój chorąży... - w oczach Todbringera zapłonęło nagle niepokojące światło. - Ci ludzie to godni laurów pionierzy, a ich siekiery poszerzają mapy Imperium. Białe plamy wypełniają się co do ostatka, dawny zabobon, potwory i inne plugastwo odchodzi w niebyt i mrok, przegnane światłem postępu i wolą człowieka. Kończy się czas gdy ludzie gięli się w nocach przed ciemnością, teraz nastaje nasza era którą zaprowadzimy stalą, prochem i dyscypliną!
Kończąc książę zacisnął stalową dłoń w pięść, jakby miażdżył conajmniej bogów Chaosu. Równocześnie stojący obok Piekłomiot wypalił, kładąc pokotem drzewa i oświetlając oblicze Todbringera oślepiającym blaskiem. Zanim zamurowany lord chorąży Middenlandu zdążył cokolwiek powiedzieć zjawił się poseł z wieściami. Dość niezwykły, bo magister ognia Feuerman dotychczas się ukrywał, w końcu który normalny inżynier przeprowadzałby próby broni wiedząc o obecności piromana ?
- Wasza magnificencjo, mamy posła z rozkazami z samego Altdorfu! - wykrzyknął mag.
- Karl. Franz. - te dwa słowa wyszły z trudem z ze zgrzytających zębów hrabiego jak co najmniej soczyste przekleństwo.
- Nie tylko... - pospieszył z wyjaśnieniem nagle rozeźlonemu po wzniosłym momencie księciu czarodziej. - Równocześnie przybył tu Inkwizytor...
- Jaki inkwizytor ? - zapytał chłodno Edward von Starken, chwytając za Lód. Jak każdy Middenlandczyk nie znosił Sigmaryckich fanatyków z południa.
- Z oblężonego kasztelu Chaosu! W-wielki Inkwizytor M-Magnus Bittenberg... - wyjąkał nagle przestraszony Feuerman.
- Ha! A nie mówiłem przyjacielu ? - ucieszył się graf. - Dawaj go do mojego namiotu i zwołaj dowódców!
*****
Podczas gdy olbrzymia armia zalegała u spodu przełęczy prowadzącej do Spiżowej Cytadeli, a zwiadowcy rozstawiali czujki w lesie pomiędzy, w najgłębszych kazamatach, setki metrów pod wszystkimi Alpharius medytował z uśmieszkiem na swym tronie w okrągłej komnacie. Nagle jego zmysł magiczny drgnął i Namaszczony otworzył oczy. Na sekundę zanim zza potężnych drzwi dobiegł rumor i oba ich skrzydał wyleciały z hukiem z zawiasów. Siedzący w sali strażnicy poderwali się gdy z chmury kurzu i drzazg wyleciały poszatkowane aż po kości zwłoki, bardziej wyglądające jak sałatka rybna niźli człowiek. Po napiętej chwili oczekiwania w krąg widoczności wszedł... pojedynczy starzec z długim, siwym warkoczem. Dwaj kultyści z pałkami wrzasnęli i rzucili się ku niemu, jednak na zacienionym obliczu zakutanego w białe skóry intruza wykwitł wilczy uśmiech i uniósł on szponiaste dłonie. Z palców wystrzeliły wiązki czarnych błyskawic, rozrywając na strzępy i paląc nieszczęśników. Ostatni strażnik skoczył z mieczem, jednakże na sekundę zanim dotknął maga nabił go jak motyla na szpilkę olbrzymi szpic z kolcami po czym podciągnął gdzieś w górę. Stojący przed tronem Bathiathus wzniósł krótki miecz i desperacko ciął maga, który nagle zasłonił się ofiarnym nożem i zacisnął pięść, przyciągając ją do siebie. Kultysta poczuł jak drętwieje cały od stóp po szyję. Wtedy blada, obwieszona łańcuszkami żylasta dłoń dotknęła jego twarzy. Wrzasnął lecz za chwilę z szeroko otwartych oczu, ust i uszu strzeliły mu strumienie krwi, które momentalnie zmieniły się w czerwone sople. Na sekundę przed śmiecią ujrzał z tyłu olbrzymie, zmiennokształtne monstrum z parą przeszywających, fiołkowych oczu. Oczu Petroniusa...
Asgeir puścił trupa i odrzucił futrzany kaptur stając twarzą w twarz z Alphariusem. Namaszczony cisnął ku niemu wirującą sferą ryczącej energii Dhar, którą zgromadził gdy Norsmen wykańczał ostatnich ludzkich popleczników. Vitki najpierw zatrzymał atak dłonią i cofnął się z potem perlącym się na twarzy jednak zaraz zbił pocisk niedbałym machnięciem ręki. Dopiero teraz czarownik zauważył że szaman obwieszony jest sporą częścią z potężnych artefaktów które kiedyś trzymali w skarbcu...
- Żywcem mnie nie weźmiesz. - oświadczył łysy człowiek, siadając na tronie. - Tzeentch wkrótce doprowadzi was do zagłady w swym Planie! Nawet ten Khornista...
- Milcz. - warknął Asgeir i zbliżył się do tronu. Jego zmiennokształtna bestia pozostała w drzwiach, wydając dziwne buczenie z kotłującej się masy, która była jej ciałem i bronią. - Dopiero teraz cię odnalazłem w tej norze... Pewnie poszłoby wolniej, gdyby ten tępak Bjarn mnie nie przejrzał...
- Hmm to ciekawe, szukasz mnie więc aby kupić za to małe zwycięstwo swe życie ? Status ? Uznanie, powrót do łask ?
- Sądziłem że twa percepcja będzie ciut wyższa południowcu... Przybyłem aby złożyć ci ofertę. - tu ze swej torby Vitki wyciągnął w bladej ręce coś, na czego widok Alpharius jednocześnie zdębiał i się uśmiechnął. - Mniemam że ten drobiazg pomoże osiągnąć naszemu porozumieniu wspólne cele. Teraz prowadź do komnaty rytuału, który stoi za tą fraszką Areny!
****
Olfarr i Ulfarr głośno wznosili kufle i rogi jeden za drugim. Wreszcie po męczącej wyprawie w góry mogli należycie poucztować kilka dni wraz z towarzyszami. Oczywiście Bliźniacy zasiadali na honorowych miejscach, naprzeciw wiszącego nad kominkiem ogromnego łba Yeti, które ubili wtedy w górach. Skald Ivar już od jakiegoś czasu przygrywał im pieśń, którą napisał o wyprawie Horkessonów, którzy od czasu do czasu rządali przydania dramatyzmu lub wielkości poszczególnym elementom.
- Zdrowie, cholera - nie wiem czyje ani które, ale jebać to! - wrzasnął Olfarr, jedną nogę opierając na wielkim tronie z hebanu, który przyniesiono mu do jadalni a drugą na krawędzi stołu. Natychmiast wzniesiony kuflel obdzielił swą zawartością mniej więcej po równo podłogę, pierś Norsa i jego gardło.
- Oczywiste to jest... hyp... zdrowie nasze, gardło wasze! - dodał Ulfarr, także tego pociągając z rogu po czym gruchnął o siedzenie, które zatrzeszczało niebezpiecznie.
- No i to ja rozumiem, na Odyna! - huknął Turo, łypiąc przez chwilę w stronę kuchni gdzie kultyści oporządzali mięso upolowane dla obleganych na długi czas przez braci Torstenssonów. - Już się nie mogę doczekać waszej walki z elfem! Normalnie tak się podjarałem, że aż bym coś rozpieprzył!
Leif, który dotychczas ścigał się z Klakkim Giermkiem na ilość pochłoniętych pasków smażonego boczku nagle odwrócił się z połówką bekonu wystającą obscenicznie z ust. Tłuszcz ściekał po krótkiej brodzie młodego łowcy.
- Ej to jest myśl! Właśnie z Klakkim gadaliśmy o skołowaniu jakichś dziewek, bo siedzimy już tu... fiu fiu... I możnaby upiec dwóch południowców nad jednym ogniem!
- Co masz na myśli ? - dopytał Turo, mrugając jedynym okiem barwy złota i pociągając z bukłaka piwa ku lepszej percepcji.
- No te... drzwi do lazaretu i kwater tej szamanki od łbów... Tej no...
- Julii! Jak tak ją sobie po ósmym (kuhwa ja ni umim liczyć) kuflu przypominam to całkiem do wzięcia z niej dziewka! - wykrzyknął Thorrvald. - Ładne ma też asystentki z sekty Slaanesha... marnują się tam na leczeniu skaleczeń treningowych słabych kultystów...
- O to to to! I te drzwi do lazaretu na mocne wyglądały to do rozwalenia zdatne, a i chłopaki sobie poużywają! - rzekł Leif.
- A ty nie braciszku ? - zdziwił się Thorrvald. - A no racja masz tą swoją rudą Bretonkę co wtedy o nią poszło... Turo weź młota, Olafie też chodź... hyp!
- DO LAZARETUUU! - wydarli się Klakki, Olaf, Thorrvald, Ivar i Eigil oraz toczący się za nimi Turo z młotem, wszyscy biegnąc z myślami równie czarnymi jak alkohol dymiący się z ich kudłatych łbów gęstymi oparami. Tymczasem bliźniacy poszukali wzrokiem swojego ekwipunku.
- Invarsson mówił że niedługo nasza walka... - zaczął Olfarr, kręcąc kuflem.
- ...i że mamy zaraz iść ćwiczyć. - dokończył Ulfarr, ciskając kolejne puste bukłaki i dzbany za siebie.
- Dobra chłopy! - warknął głośno Olfarr, budząc pozostałych kilku ucztujących. - Tamci poszli ulżyć temu niżej, a nam pilno z kimś się za bary spróbować...!
- Na zewnątrz co by mieli spokój w twierdzy... sami go będą zakłócać tłukąc drzwi i łapiąc panienki! - dodał Ulfarr.
- Eeee tam, chędożyć wasz trening... - rzucił przeciągle Erik, pocierając wytatuowane policzki. - Podobno na Arenie jakieś elfy się klepią, pójdziem zobaczyć bo może będzie ciekawie. No i oczywiście sami potem trochę tam poćwiczymy, co by odczynić urkok. Wiecie, walczyć na arenie na której dopiero co latały elfy to tak trochę nieswojo...
- To idźcie się napatrzeć, tylko nie przesadźcie po drodze z piwskiem...
- ...nie że się nawalicie jak szpadle, ale po prostu znamy cię Eriku Piwożłopie i gotowyś wszystko wychlać...
- ...a nam po treningu będzie się chciało wypić z goła całe morze!
- Dobra, dobra - woj zaśmiał się i wzniósł ręce w obronnym geście. - Na dziedzińcu są Eskil i Hrothgar to twarde sukinsyny. A jakbyście chcieli coś pod tą waszą walkę to znajdźcie Haakara i Einarra Nieuśmiechniętego. Wilkołak i piekielnie szybki ponurak, dodatkowo jak pożyczycie mu łuk to będzie prawie jak z tym elfem i jego psem!
- Dobry...
- ...pomysł Eriku. Idziemy Olfarr! - z sali balowej nagle zniknęli wszyscy Norsmeni, zostawiając po sobie dziwną w stosunku do ostatnich kilku dni ciszę i nieziemski rozpierdol. Pogwizdujący z cicha kultysta z wiadrem i mopem wszedł tanecznym krokiem do sali. I gdy tylko się rozejrzał upuścił wiadro, które rozlało swą brudną zawartość na buty kultysty, tuż obok miotły ze szmat. Jego wielkie jak spodki oczy i opadnięta szczęka z niedowierzaniem wodziła po olbrzymim łbie jakiejś białej małpy, który nie tylko capił jak padalina, ale też wciąż kapał krwią na podłogę przed kominkiem. Dalej było tyko gorzej - wywalone stoły, zmiętolone i otłuszczone płótna z dawnymi obrazami i sztandarami, teraz służące jako chusty. Wywrócone dzbany, kapiące w celu zasilenia i tak już wielkich kałuż trunków oraz śmieci i resztki dosłownie wszędzie. Kultysta odwrócił się na pięcie.
- A mówili "wstąp do kultu"... szalone imprezy z siostrami z komórki Slaanesha, przyzywanie demonów i wykłady na temat zakazanych tomów... A było kurwa posłuchać brata i jak porządny człowiek przemycać kontrabandę z Marienburga...