ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Vahanian »

[A co do tego drugiego to Anna od kiedy wspolpracowala z Garlethem to troszke zmienila o nim zdanie. A Van siedzi pod pantoflem xD]

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[I tak trochę bez sensu, bo Julia poszła prosto do Galretha, by o tym powiedzieć i od razu poszli to zrobić tylko walka im na chwile przerwała.]
Obrazek

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Van i Anna dowiedzieli się o transfuzji od szpiegów i spotkali Gelratha zaraz po zakończeniu zabiegu. I wszystko się będzie zgadzać.]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ @Kordelas - coś chyba przesadzasz z tym 'zwiadem' To są raczej siły do szturmu ;) Ustaliliśmy że idziemy na łowców i komandosów z Ultra... bękartów wojny w nocnym, w klimatycznym trybie podchodów nocnych.
@Pitagoras, dzięki za taki szacun :shock: no i sorka bo się trochę spóźniłem, ale mam nadzieję że nie zlamiłem. 'Ere it goes jak to mawiał Warobss Grimgor. ]

Silny, północny wiatr choć zaledwie cień tego który chłostał Norskę i Kislev oraz Pustkowia wciąż miał dość siły by szarpać furkoczącymi na basztach i blankach chorągwiami, a także wprowadzić chłód nawet pod ubrania zgromadzonych na dziedzińcu. Grupa zwiadowcza zaczynała się niecierpliwić gdy wszyscy kultyści poza wartami odeszli do wnętrza fortecy w towarzystwie słońca, które także schowało się za potężną bryłą Spiżowej Cytadeli. Galreth ze znudzeniem patrzył na ciemnoniebieskie niebo, którego górne partie przechodziły w fiolet przecinany z rzadka pasmami pastelowego oranżu. Druchii żałował, że nie mógł wyruszyć sam - szybko i bez nieporadnych towarzyszy. Wtedy cała grupa odwróciła się w stronę zachodniej ściany gór, niemal pionowego muru pociętych skał skąd dobiegło ich głośne chrząknięcie.
- Ej, to idziecie czy jak ? - zagrzmiał zakutany w szare futra i grube buty Norsmen, którego pozbawione popularnych ozdób i warkoczyków włosy swobodnie opadały obok przerzuconego przez ramię łuku i kołczanu. - Haakar dał znać z drugiej strony, możemy iść choć dla większości z was (tu spojrzał z pewną dozą szacunku na Asasyna z zimnego Naggaroth, zapewne był widzem jego pojedynku z uzbrojonym w miecz i pochopność junakiem) południowców będzie zimno jak cholera!
Tropiciel podprowadził ich do wrót wykutych w samym kamieniu góry, przy których stała grupa Norsów i kultystów pod bronią, część z nich dzierżyła latarnie lub nasączała smołą pochodnie.
- A, tu jesteś Svanr! To są nasze oczy i uszy ? Jak widzę skośne, spiczaste i... kudłate... Ale nic to, Haakar czeka na nas za tunelami, w drogę! - wyszczerzył się wielki, rudobrody Norsmen i uchylił ciężkie wrota, natychmiast uwalniając zimny, zatęchły powiew pełen kurzu. Skład zagłębił się w atramentową ciemność tunelu wykutego w trzewiach góry. Krocząc piekielnie zimnymi korytarzami, których ściany równo w połowie przecinał niekończący się ciąg symboli i zapomnianych znaków bohaterowie co jakiś czas napotykali stojącego z pochodnią Norsmena lub kultystę, który wskazywał im dalszą drogę przez labirynt albo dołączał do pochodu.
- Na czaszkową kolczugę Kharnatha, czy to nie jest znów ten sam korytarz ? - zasępił się któryś z Norsmenów.
- Genialnie. Walka z upierdliwym młokosem, igły, swatanki i teraz jeszcze zgubienie się - sapnął Galreth. - Pięknie, na Khaina pięknie.
Zamieć jedynie warknęła w odpowiedzi i pobiegła przed siebie, łapiąc w pysk opuszczoną pochodnię jednego z Norsów.
- Ty mała, zawszona wilcza pizdo... chciała mnie ugryźć! - Nors pobiegł za uciekającą wysepką światła, która za trzecim z kolei zakrętem zmieniła się w jego małe jeziorko. Wilczyca leżała u stóp zgromadzonych przy wielkim, pionowym włazie Norsmenów z pochodniami, merdając ogonem. Po chwili cała ekipa przygotowywała się do zejścia do kanałów. Norsi i kultysci podzielili się na dwie grupy, jedną idącą wraz z zwiadem przez mokre kazamaty i drugą, trzymającą wartę przy włazie. Odległe szmery i chroboty miedzianych rur najlepiej świadczyły o konieczności pilnowania wejścia do podziemi. Dwa kwadranse brodzenia po kostki w kanałach później dumny sztandar morale był już tylko strzępem. Wyjące podmuchy wiatru pogasiły wszystkie pochodnie, pozostawiając bohaterów z jedynie migającym świetlikiem oliwnej latarni, a kilku kultystów najzwyczajniej w świecie zniknęło przy przekraczaniu zakrętu lub bajorka. Norsmeni sformowali wokół zwiadowców mur tarcz i tak, osłaniając dogasający świetlik posuwali się naprzód. W pewnym momencie, po szczególnie głośnym i porwistym podmuchu wiatru Zamieć zastrzygła uszami, a Svanr Tropiciel przyległ do ściany i uniósł pięść by powstrzymać idących za nim. Oczywiście było tak ciemno że kolejny Nors najzwyczajniej wpadł twarzą na kułak łowcy i chrząknął wściekle. \
- Sza. Coś słyszałem. - mruknął Svanr, sięgając do pasa po Saksę.
- Jakiż cień cię znów przeraził tropicielu ? To był jeno wiatr... - warknął masujący pod hełmem nos woj.
- Ha, te słowa zawsze wypowiadają w Hörrorúr Ságas, Thorlacu Pogromco. I zwykle mają tuż po tym przesrane...
- Morda mówiłem. - syknął Svanr, ucinając gawędę jak nożem który dzierżył w ręku.
Po chwili intensywnego nasłuchiwania i zachowywania minimalnej ciszy, wszystkim już dzwoniło w uszach. Wtem Svanr przyłożył palec do ust i nakazał ponownie milczenie. Dopiero wtedy gdzieś w bliżej nieokreślonym kierunku dały się słyszeć kroki. Wnioskując po częstotliwości były to trzy postacie, jedna stąpająca miękko i ostrożnie oraz dwie pary podkutych, krótkich stóp. Gdy kroki stały się głośniejsze Norsmeni złapali za broń, lecz zaraz dało się słyszeć głosy.
- Gotrek...? - zaczął miękki, odrobinę niespokojny głos z intonacją Reikspielu charakterystyczną dla altdorfskich poetów. - To na pewno jest dobry plan ?
- Och, zamknij się choć na chwilę człeczyno. - odburknął nieprzyjazny i twardy jak ścierane kamienie, antypatyczny głos. - To ZAJEBISTY plan. Barzúl. Widać tu nie dalej niż sięga pierdnięcie snotlinga...
Wtedy rozległo się głuche puknięcie i dźwięk sypiących się kamieni. Trzeci głos, równie twardy ale jednocześnie już nie tak wrogi, charakterystyczny dla prostolinijnych poczciwców, zająkął się i coś wystękał w dziwnym narzeczu.
- Gryznonosie! - warknął ten somnambuliczny głos. - Odbiło ci czy chcesz ściągnąć na nas uwagę każdego wojownika chaosu w tej przeklętej górze ?!
- Eeerm... Snorri uważa że to dopiero jest bardzo dobry plan!
Rozległ się głuchy huk tak jakby pięść walnęła kogoś w twardy łeb, chwilę później odgłosy przepadły w labiryncie kanałów. Svarn starł pot z czoła i kazał iść dalej. W końcu ostre białe światło padło na oczy drużyny i podchodząc w pochyły zaułek wyszli na zewnątrz przez podniesioną klapę, jak się okazało od drugiej strony maskowaną śniegiem i kamieniami. Wyszli daleko poza zamkiem, na jednym z łagodnych stoków tuż od zachodniej strony lasku biegnącego w dół gór. Ich celu. Naprzeciw nich na sporym głazie siedział wilkołak i ostrzył krzemienną włócznię. Jego włosy, teraz spięte długością sięgającą pasa wskazywały na jednego możliwego osobnika.
- Nie spieszyło wam się. - warknął, potwornie zniekształconym przez wilczą fizjonomię głosem Haakar i podniósł się.
Obrazek
- Dobrra, podczas gdy wy się obijaliście ja zrrobiłem wstępny rrekonesans. Dzięki, hehr mojemu zimowemu umaszczeniu... Thorlac, zostawisz nas ?
- Jasne, bawcie się dobrze - my będziemy pilnować wejścia... dopóki starczy alkoholu! - rudy Norsmen wydał rozkaz i eskorta rozstawiła się, Norsmeni zasiedli z bukłakami za skałami wokół włazu, a kultyści wleźli do środka.
- To lecim... ściemnia się, tak więc czas na... ŁOWY. - tu ulfwerenar zadarł głowę w górę i wraz z Zamiecią zawył, upiornie i przeciągle na tle jaśniejących jak srebro księżyców i niemal zupełnie zczerniałego nieba.

Przedzierając się cicho przez las szóstka zwiadowców w końcu dotarła do ogromnego, gęsto pokrytego krzakami i drzewami zagłębienia w jego sercu. Na jego dnie właśnie zwiadowcy Imperium rozłożyli swój mały obóz. Wokół kilku ognisk krzątało się, siedziało lub spało na gołej ziemi lub prostych tobołkach około trzydziestu ludzi. Słychać było ściszone rozmowy i od czasu do czasu pijacki toast, szybko uciszany przez sierżanta.
- Dekadenci. Uważają że to już ich ziemia i obozują zamiast pełnić obowiązki zwiadu. - szepnął lodowato i pogardliwie Galreth.
- To wysoce nieprofesjonaRne. - dodał Saito, obwieszając swą czerwoną zbroję gałązkami i grudami ziemi. - Tym łatwiej będzie ich podejść.
Svanr z czujki pare metrów niżej uniósł dwa palce i zagiął jeden z nich. Kompania doczołgała się do krzaków prawie równoległych z pozycją tropiciela. Stąd widok był lepszy, poza zwykłymi łowczymi w baranicach, skórach i ćwiekowanych kaftanach dało się zauważyć dość cudacznych ludzi. Noszący ciężkie kusze i pary krótkich, liściastych mieczy żołnierze w niebieskich mundurach, na które narzucili zlewające się z otoczeniem płaszcze wyglądali na doświadczonych, lecz zbyt pewnych siebie wojowników. Zarówno na mundurach, jak i niebieskich opaskach z lnu, które obwiązane były wokół ich głów widniała biała podkowa. Jeden z nich śpiewał coś, potwornie fałszując i zataczał się z bukłakiem wina w ręce.
- Działajmy, może teraz ciemność nas maskuje ale na Odyna noc nie potrrwa wiecznie. - Haakar powiódł szponiastą łapą zamaszyście po całym misowatym obszarze. - Obóz podejdziemy łatwo. I Krrwawo. Ale skurrczybyki nie zapomnieli o ostrożności do reszty.
- Za każdego pajaca wokół ognisk, między drzewami czai się kolejny na straży. - dodał Svanr, drapiąc się lotką strzały po splecionych wężach, wytatuowanych pod błękitnymi oczyma. - Najsampierw musimy wyeliminować po cichu straże tych tak zwanych "łowców". Rozdzielimy się na trzy grupy: Svartalf i Irrumator operują z przeciwnej strony, przekradniecie się na wschód i od tamtąd zaczniecie uciszanie.
Galreth i odziany w ciemną szatę kultysta Slaanesha, którego twarz okrywała uśmiechnięta przerażająco maska i kaptur, a uzbrojony był w pistolety strzałkowe oraz paskudnie zakrzywione sztylety skinęli głowami.
- Haakar i jego (hehehe) partnereczka... ała, dobra... zaczną od przeciwnej strony, stąd kilku siedzi na drzewach. Ja zaś i Saito dopełnimy trójkątnych sideł. Staniemy na ich drodze do obozu armii. Jeśli nic nie spartolimy to żaden nie ujdzie, a przy ogniskach zaczniemy rzeź. Saito sam zarąbał prawie tuzin, to wystarczy że każdy z nas powtórzy ten wyczyn (jak nie poprawi, na Thora!) i już ani noga nie ujdzie. No już, na co czekacie - do roboty! Jeno cicho.
Trzy pary skinęły głowami i podawszy sobie ręce (lub łapy) bezszelestnie zniknęły w ciemności i gęstym poszyciu u stóp rozłożystych, wiekowych świerków.

***
Martin Kaltenried przestępując z nogi na nogę jak błazen uliczny oparł łuk o pień drzewa, jednak przez pośpiech ten zsunął się i upadł na śnieg oraz błoto przy akompaniamencie przekleństw i jęków ochotnika.
- Żesz jasną kuśką Ulryka w rzyć Marii Antoniny... - zaklął rozsznurowując troczki w hajdawerach i kaczkowato stąpając ku sławojce człowiek. - mokra cięciwa, wspaniały początek warty... może czapką się zetrze to sierżant nie zauważy...
Łucznik przestąpił za drzewo aby zniknąć z oczu innym czujkom, wolał unikać żartów ze strzałami latającymi koło gołego zadka i z westchnieniem ulgi oparł się o zimny pień, zwracając ku odległemu obozowi Middenlandu.
- Uuuuh... aaaa... szczam auf dir Todbringer und diese deine wyprawę, schweinen utuczony wyzyskiwacz! Der ha ha ha!
Myśliwy skonczył, otrzepał swój 'interes' i wspominając swą chatkę pod Ewigheim usiadł na konarze, sięgając po suchara. Już miał go ugryźć gdy spadła na niego garść igieł. Wojak zadarł głowę w górę i zaklął widząc umykającego, czerwonego gryzonia.
- Cholerne wiewiórki... Gdy byłem w straży pogranicza to robil..
Ciągnąc swój wywód Martin zupełnie zginorował to jak świerk za nim ożył zupełnie jak zaklęte drzewa w Athel Loren. Jak wyrosły mu wygięte w górę, niczym rogi umięśnione ręce. Pomiarkował się dopiero gdy dąb chwycił go potężną łapą za szczękę i unieruchamiając szarpiącego się człowieka wystawił do przodu drugą rękę. Błysnęła stal. I chlapnęłą krew gdy jednym zamaszystym cięciem poderżnięto gardziel Kaltenrieda. Już zesztywniały trup osunął się puszczony z obręczy do stóp świerku, obficie znacząc śnieg krwią. Wychynąwszy zza pnia skulony brodacz w futrach o błyszczących oczach i okrwawionej saksie syknął.
- Martin! Maaartin! - przeciągał wysoki głos. - Za kasztany dostałem od jednego z tych komandosów dziwny, niskoprocentowy napój owocowy który nazwali tak samo... Zgorsze niźli piwo, ale ujdź...
Łucznik zdębiał gdy krzak naprzeciw niego zakołysał się. I wstał. A potem wyciągnął gałęzie ku niemu, z pomiędzy igieł i szyszek wychynęła wyszczerzona kocia morda umazana błotem. Wojak krzyknął. A przynajmniej krzyknąłby gdyby miał więcej niż połówkę ust. Z gładko, równiutko ściętej pionowo głowy z mlaskiem wypadła połówka mózgu po czym chlapnęła o śnieg. Zaraz dołączyło do niej pół (nomen omen) śmiertelnie zdziwionej twarzy i stygnące ciało, które zwaliło się jak kłoda. Zaraz pojawiły się nad nim dwie postacie. Svanr otarł Saksę koszulą zabitego i złapał za jego dziurawe buty.
- Nieźle skośnooki woju. Zagrzebię ich pod śniegiem a ty zaczaj się na kolejnych, dobrze nam idzie po pierwszych dwóch.
- Teraz ja wytyczam pozycję. Ty też waRczysz niemaR jak shinobi. ARe tamtego wąsaRa to mógłbyś po prostu rozerwać zamiast bawić się w rzut nożem...
- Ja warczę ? Kiedy ? Dziwnyś trochę Nippońcu... choć w sumie ja nie bardziej. Wogóle, poglądając po ośmiu trupach to takich jak my powinno się izolować. Albo nagradzać. Sza, działajmy.

***
- Wulfstan. Psst, Wulfstan... Pa jaka zwierzyna. - młody myśliwy o jasnych jak śnieg pod ich buciorami zaczątkach zarostu skinął lekko głową. - Jak coś takiego do wsi byśmy przywieźli to ni chybi sam starosta w pas by nam czapkował. A pomyśl jak by w chacie wyglądały trofea! Wszystkie panny nasze!
- No nie wiem. - łucznik w kapturze podkręcił wąsa, odchylając gałązki leszczyny. - Wielkie to cholerstwo i jakoś tak podejrzanie stoi w miejscu... Może to tym no, Chaosem sparszywione ? A jak strzały odbije i zionie ogniem ? Wolę nie kończyć jak chłopaki Wąsacza...
- To weźmiesz skórę i ogon, a ja łeb i szpony. No nie trzęś zatem, ładny wilczek... Pewnikiem Ulryk sam go nam darował pod łuki za trudy w tej wyprawie. Ja tam idę. Jeśliś nie za stary na przygody to strzelisz po mnie jakby mój strzał z bliska przeżył.
- Powiedz: jeśli spudłuję. - starszy łowca skinął głową i zsunął się zza krzaka. - To idź, i daj mi wycelować.
Wyszczerzony młodzik złapał strzałę w zęby i biegnąc w myślach, naprawdę zwinnie podkradł się do zasypanej śniegiem, leżącej kłody. Tuż za nią, między kilkoma jodłami iście wielki i dorodny szary wilczur grzebał z wolna nosem w śniegu, z niewinnie lśniącymi oczyma odgarniając puch i ziemię. "Ładna wilczyca. Prawie jak wilkory z czasów Teutogenów. Aż szkoda zabijać... prawie."
Łowca jedym skrętem ciała wystawił strzałę nad zwalony pniak i z tryumfalnym sykiem strzelił prosto w kark wilka. Strzała wzbiła na kłodzie obłok śniegu i pomknęła. Jednak jakież było zdziwienie chłopaka gdy wilczyca padła nagle na ziemię i stoczyła się bokiem z małej skarpy. Młodzik zakrzyknął jednak w duchu gdy zobaczył jak zaplątuje się w wystające korzenie.
- Wulfstan, teraz! Ulryk nam sprzyja, zeszczel tego wilka! - pisnął chłopak, dobywając noża do skórowania.
Ale strzał nie nadszedł. Zdziwiony tchórzostwem lub głuchotą starszego kolegi, spojrzał na szarpiącego się wilkora i zrobił w jego kierunku kilka chiwiejnych w śniegu kroków. Lecz wtedy dosłyszał jęk i jakby... szczękanie zębów. Zdenerwowany odwrócił się...
- A-a-a-a-alberich... - wyjąkał Wulfstan, trzęsąc z brzękiem klamr butów podkurczonymi nogami i kreśląc koła luźno trzymaną strzałą wraz z łukiem. Zbladłą i wykrzywioną strachem twarz zwróconą miał w górę. - T-t-tego w-wilka też mam ustrzelić..?
Młodzik zdezorientowany spojrzał w górę. I w tym samym momencie na jego oczy kapnęła gęsta, lepka maź. Chłopak szybko starł ją palcami i zatoczył się z obrzydzenia. Ślina. Zamrugał. W górze, uczepiony dwóch gałęzi siedział wilczy diabeł, śliniący się, pokraczny stwór którego w Stirlandzie zwali Brukołakiem. Niewyraźny kształt z warkotem spadł na Wulfstana i wszystko potoczyło się w kilka sekund. Zamazane, ciągnące w ciemności linię światła czerwone od szału ślepie. Krzyk starca i upuszczony łuk, na który chwilę później upadł on sam z trzaskiem przygnieciony wielkim ciężarem. Niemy krzyk, świst, metaliczny odór krwi, unoszący się w powietrzu. Coś z mokrym plaśnięciem upadło na twarz chłopaka i zaraz oblało ją ciepłą, obrzydliwą posoką. To przeklęte wycie, charkot, chrupnięcie i mlaszczący dźwięk rozbryzgu krwi oraz darcia mięsa, kawałki Wulfstana latały po okolicznych krzakach. Młodzik skoczył do jaru z wilkorem, oniemiały ze strachu, przeklinał swoje płuca ściśnięte w tak kluczowym momencie jak w kowalskim imadle. Mile witając śnieg pod twarzą spojrzał przelotnie czy wilkorzyca dalej się szarpie w potrzasku. Ale jej już tam nie było. Zaraz też nad łowcą zawisł cień, naświetlony Morrsliebem i po policzku spłynęła wrząca strużka. Teraz w oczach wilczycy nie było niewinności. Czaił się tam szał, taki sam jak u tego czegoś co widział chwilę lub całą wiecznośc temu. Nie zdążył nawet wyszarpnąć noża który miał zdjąć tę cenną, lśniącą skórę gdy wielkie szczęki chwyciły drżące gardło. Charkot poniósł się w noc.
Po dłuższej chwili oba wilki spotkały się między jednymi z ostatnich ofiar. Haakar sumiennie potraktował swój cel, ze starego nie było co zbierać... znaczy było ale za dużo by wogóle się komukolwiek chciało. Większy, człekokształtny wilk otrzepał swój pysk z krwi.
- Arrrrghrrw... po tylu latach wreszcie kogoś zagryźć! Wspaniałe uczucie siostro. - wysapał Haakar.
~ Nie zapędzaj się tak, "bracie". - ironia w myślach Zamieci była aż nazbyt wyczuwalna. - Przed nami jeszcze sporo roboty, więc szykuj pazury i kły. Dwónogi wciąż się tu kręcą.
- Jużżż... niedługo... wrrrr
Wilcze wycie, przeciągłe, straszne lecz znajome żołnierzom Middenlandu, którzy zignorowali je parsknięciami jako miłą przerwę w warcie, poniosło się po lesie. Lecz nie zaznajomieni byli z jednym. To było wycie łowieckie, a zwierzyna sama jeszcze nie wiedziała że nią jest.

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[Swietny tekst Grimgor ;). Wieczorem dorzuce cos od siebie !]

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

GrimgorIronhide pisze:[ @Kordelas - coś chyba przesadzasz z tym 'zwiadem' To są raczej siły do szturmu Ustaliliśmy że idziemy na łowców i komandosów z Ultra... bękartów wojny w nocnym, w klimatycznym trybie podchodów nocnych.
Git. Jednak po powrocie zmasakrowanego żołnierza dowódcy nie mogą zostawić tego bez żadnej reakcji. Do tego oddział nie skontaktuje się od razu ze wszystkimi myśliwymi porozrzucanymi w lesie. Dowódca (zwłaszcza ,że niedoświadczony kiep) może ich rozproszyć ,aby przeszukiwali i tak wielki las. Dodatkowo zwiad z zamku wyrusza w nocy ,a oddział nieco później ,więc może dojść do starcia.po waszych działaniach. ;) ]
Ostatnio zmieniony 8 kwie 2014, o 17:53 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Galrethowi dostał się do pary jakiś kultysta, co było bez znaczenia dopóki ich obu nie zabije swoją lekkomyślnością. Zabójca miał nadzieję, że tamten nie znalazł się tu przypadkiem. Mieli zaatakować z przeciwnej strony, musieli, więc obejść cały obóz, co oznaczało najdłuższą drogę.
- Potrafisz tym strzelać? – Wskazał na pistolety Druchii. Wolał wiedzieć, na co może liczyć. Kultysta bez słowa wyciągnął broń i strzelił w gałęzie pokryte igłami. Galreth zdążył tylko unieść ze zdziwienia brew, zanim spadł na ziemię mały ptaszek. Za lakoniczną odpowiedź zrewanżował się skinieniem głowy. „Umie. I jeszcze niezbyt wygadany. Idealny do tego zadania.” Zaczęli się zbliżać do wyznaczonego miejsca i skierowali się w stronę obozowiska, które wcześniej obeszli szerokim łukiem. Gdzieś w oddali dało się słyszeć wycie wilka. „No tak, jesteśmy na imprezie ostatni…” Poruszali się teraz bardzo powoli, aż wreszcie ujrzeli małe ognisko. Galretha bardzo ciekawiło, jakiego typu strażników napotkali inni. Ci tutaj byli wystarczająco rozważni, by nie hałasować zbędnymi rozmowami. Było, co prawda słychać jakieś dalekie dźwięki od innych stanowisk, ale to działało tylko na korzyść asasyna. Dwójka przy ognisku, co prawda zachowała ciszę, ale patrzyli się głupio w źródło światła. Nawet gdyby ich usłyszeli, nic by nie zobaczyli patrząc w ciemność oślepieni od wpatrywania się w płomień. Sytuacja wydawała się idealna. Galreth pokazał kultyście, że zajmie się oboma. Ten tylko skinął głową, jeśli miał ku temu jakieś obiekcje, zachował je dla siebie. Zabójca wiedział, że tamten z łatwością, by ich zastrzelił, ale uważał to za marnotrawstwo strzałek. To było zbyt proste, a jeszcze im się pewnie przyda możliwość zaatakowania na odległość. Galreth rozpoczął skradanie z obnażonym „Szeptem”, nie wydając absolutnie żadnego dźwięku. Jak na adepta Khaina przystało. Strażnicy nie odwrócili się nawet wtedy, gdy już właściwie znajdował się miedzy nimi. Dwa szybkie cięcia, ledwo wzmocnione obręczą, tak aby trochę ją rozgrzać. Bezwładne ciała padły na ziemię, a asasyn się wyprostował, przywołując swojego partnera.
- Zakład, że to była najciszej wykonana robota dzisiejszej nocy? – Zapytał uśmiechnięty.
Może i do tej pory taką była, ale teraz zauważył jakiś ruch pod drzewem. Trzeci żołnierz budził się, którego wcześniej wziął za kłodę. Kiedy ujrzał intruzów, dobrze wiedział, że nie zdąży już wyciągnąć broni, ale zaczerpnął powietrza, by podnieść alarm krzykiem. Strzałka trafiła go w przełyk przez otwarte usta. „Coraz bardziej mi się podoba ten koleś.” Zaczął się nawet zastanawiać, czy aby człowiek nie ma wyrwanego języka, nie usłyszał bowiem od niego do tej pory ani jednego słowa. Zasłużył sobie na jego zaufanie, więc rozdzielił ich, żeby zlikwidować stanowiska po lewej i po prawej. Kiedy się spotkali pięć minut później przy rozpalonym ognisku po trójce żołnierzy, nie pytał jak poszło. Sam asasyn, zrobił praktycznie to samo poza tym, że nie dał się zaskoczyć i dokładnie się rozejrzał za dodatkowymi strażnikami. Oczyściwszy swój rejon, ruszyli w kierunku obozu, czekając na sygnał do ataku. Siedząc w krzakach, Galreth tylko raz się skrzywił, patrząc na pijanych żołnierzy, którzy najwyraźniej myśleli, że warty wystarczą, by bawić się bezpiecznie. „To będzie jak zarzynanie dzieci, albo owiec…” No, ale należało obronić Arenę.
Obrazek

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Anna przyglądała się tańczącym w kominku płomieniom, lekko gładziła się po brzuchu i śpiewała starą elficką pieśń, którą słuchała będąc dzieckiem od swojego ojca. Łzy mimowolnie płynęły z jej oczu, co kontrastowało z jej pięknym, lekkim uśmiechem. Choć nie jeden raz zastanawiałem się o czym myśli, zawsze była, jest i będzie dla mnie zagadką. Sam siedziałem naprzeciwko niej, z lutnią w dłoniach próbując trawić w rytm narzucany przez jej głos. Średnio mi to wychodziło, ale ona zdawała się być szczęśliwa. Ja będąc przy niej automatycznie stawałem się kimś innym, gdyby nie ten cholerny fakt uczestnictwa w arenie, najchętniej zwinąłbym się stąd z nią i zaczął całkiem nowe życie. Ale teraz nie mogę już tego uczynić. Poczułem jak kropla wrzącej wody spłynęła po moim policzku, nim dotknęła kamiennej posadzki pokoju zamieniła się w parę wodną. Anna zauważyła to, lecz nie odezwała się nawet słowem. Po prostu urwała piosenkę, wstała ze swojego fotela i zabrała mi z rąk lutnie. Usiadła na moich kolanach i wtuliła się we mnie, chwilę później zasnęła, a ja patrzyłem jak oddycha, nasłuchiwałem bicia jej serca. Momentalnie, znalazłem się w lepszym świecie. Należącym do niej i mnie, do naszego dziecka. Uniosłem ją i zygzakiem ominąłem śpiącego Podmucha i jego brata. Zmierzch był nieco niespokojny, czuwał bez przerwy odkąd Zamieć ruszyła na zwiad. Uważał,skoro on jest teraz najstarszy to musi dbać o nasze bezpieczeństwo. Obaj bardzo się zmienili, w najmniejszym stopniu nie przypominali tych dwóch, przestraszonych wilczków znalezionych przeze mnie w lesie. Obaj znacznie urośli, głównie przez magię Kosstuh'a, która przyspieszała proces dorastania. Rzecz jasna do pewnego momentu. Wybrani przez niego otrzymywali dar nieśmiertelności, równej tej znanej elfom. Dlatego też Zamieć, "cieszyła się" moim towarzystwem przez ostatnie czterysta lat. A teraz ci dwaj otrzymali to samo brzemię. Pokręciłem głową i spojrzałem na nich. Nie byli z tego powodu niezadowoleni, wręcz przeciwnie. Przysięgli strzec Anny i mojego syna kosztem własnego życia. Podobnie jak Skąpiec. Zyskałem tylu wiernych mi druhów, a teraz zbliża się oblężenie, przez które mogę wszystkich stracić. O ile pierwszy nie zostanę odesłany z tego świata. Za dużo myśli jak na jedną noc.- karciłem siebie. Ułożyłem ją na łożu i sam położyłem się obok. Momentalnie zmorzył mnie sen.

- Arrrrghrrw... po tylu latach wreszcie kogoś zagryźć! Wspaniałe uczucie siostro. - wysapał Haakar.
~ Nie zapędzaj się tak, "bracie". - ironia w myślach Zamieci była aż nazbyt wyczuwalna. - Przed nami jeszcze sporo roboty, więc szykuj pazury i kły. Dwónogi wciąż się tu kręcą.
- Jużżż... niedługo... wrrrr...
Nieprzyjaciele okazali się być dość łatwym łupem. W pojedynkę pałętali się po lesie, nie zważając na to, że wycie wilków staję się coraz to bliższe i bliższe. Zamieć silnym uderzeniem łap zmiażdżyła klatkę piersiową grubszego wojaka, który nie zdążył nawet wrzasnąć z bólu, gdy Haakar oderwał mu łeb. Pozostawiali za sobą jedną, wielką krwawą plamę zarzynając jednego imperialnego po drugim. Liczebność wroga spadała, a Zamieć poważnie zastanawiała się czy nie lepszym wyjściem byłoby uderzenie na armię "właściwą", od siedzenia na murach i oczekiwanie ich łaskawego przybycia.
-Jeśli reszcie idzie choć w połowie tak dobrze jak nam, to z ich pseudo obozu nie pozostanie nawet żywa dusza.- Zamieć rozejrzała się, następnie nadstawiła uszu i z szybkością równej błyskawicy odskoczyła. Wilkołak zrobił to samo. Rój bełtów uderzył w miejsc, w którym przed chwilą stali. Dziesięciu żołnierzy, w pełnym wyposażeniu stało jakieś sto metrów od nich. Nakładali pociski na cięciwy swoich kusz, szło im to nadzwyczaj mozolnie, gdyż widok, który znajdował się za plecami ich "niezwykłych" przeciwników budził w nich grozę. Rozszarpane ciała, wszechobecna krew. Jeden z kuszników zemdlał.
-Myślałem, że w końcu rzucili przeciw nam kogoś wartościowego.- rzekł krótko Haakar, zaczął biec w ich kierunku. Zamieć dotrzymywała mu kroku.
-Wśród ludzi mało kiedy spotkać można kogoś wartego miana przeciwnika.- odpowiedziała mu z irytacją w głosie wilczyca. Oboje wpadli w szereg żołdaków, nim ci zdołali przygotować się do drugiej salwy. Haakar, szybkimi uderzeniami łap zakończonymi pazurami ostrymi jak brzytwy w ciągu zaledwie paru chwil podciął gardła dwóch, znajdujących się najbliżej niego żołnierzy. Zamieć, zmiażdżyła głowę trzeciego zaciskając na niej szczęki. Sześciu pozostałych dobyło mieczy i z krzykiem rzuciło się na zwiadowców. Nie mogli w nich trafić. Zarówno wilkołak jak i wilkor, poruszały się z nadludzką szybkością.
-Uciekajmy!- wrzasnął ten, który wcześniej zemdlał. Oprzytomniał szybciej niż można się było tego spodziewać. Resztą jakby na rozkaz ruszyła za nim. Ich ucieczka nie trwała jednak długo. Odwrócenie się plecami do tak sprawnych zabójców było najgłupszą rzeczą jaką można uczynić. Gdy ostatni z nich padł, rozdarty na pół przez Zamieć i Haakara, przystanęli na chwile i ponownie nasłuchiwali.
-Brniemy dalej?- wilczyca uniosła lekko łeb w stronę wilkołaka, który teraz stał na dwóch kończynach.
-Liczyłem na coś bardziej...
-Wymagającego.- dokończyła za niego i ruszyła przed siebie. Wilkołak skinął twierdząco i zawył jeszcze bardziej złowrogo niż wcześniej.
-W ich obozie muszą już srać po gaciach...- parsknął śmiechem i podbiegł do Zamieci. Jak na razie ich zwiad bardziej przypomniał rzeź, niż spokojny rekonesans.

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Czyżby między Haakarem i Zamiecią coś zaiskrzyło? :mrgreen: ;) ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ W takich momentach żałuję że nie mamy emotki z wymiotem na forum... Kto oglądałby coś takiego ?! ]
[ W każdym razie "chyba" się zdradziliśmy :roll: echhhh, dobra teraz pewnie nie pozostaje nam już nic poza klasycznym zabijaniem komandosów i łowców ze sporą ilością wrzasku (i epickości którą wzmaga rozdzielenie się :mrgreen: ]

Wilhelm Stradivarius aż upuścił blaszany kubek, który z brzękiem rozbił się o kamienie wokół małego ogniska. Na jego oczach zza krzaka na małym pagórku wypadł właśnie największy wilk jakiego w życiu widział, w dodatku z rozszarpanym zwiadowcą w szczękach. Wtedy potworny warkot powtórzył się z lewej i z korony wielkiego świerku spadł biały, dwunogi... stwór momentalnie szerząc chaos i śmierć. Dziesiątka komandosów "Bękartów wojny" siedząca w tamtym miejscu natychmiast złapała za kusze jednak nie dane im było wycelować, a kilku nawet przeżyć. Wilhelm wrył obcasy drogich butów w rozmiękłą glebę i rzucił się po swoje gladiusy. Wokół łowcy i najemnicy w opaskach budzili się, ciskali bukłaki i jedzenie, stali zamurowani lub sięgali po broń.
- Pistolet, raca!
- Szukać, atakują nas! Musimy sprowadzić posiłki z obozu! - wykrzyknął brodaty najemnik, ale zaraz urwał gdy obok jego grdyki zalśnił krwawo grot strzały. Z kilku innych kierunków dały się słyszeć krzyki zarzynanych wartowników, tuż pod stopami Stradivariusa chlapnęła równo odcięta połówka głowy. Najemnik dobył swych broni i już miał wydawać rozkazy, gdy musiał się uchylać przed świszczącymi wszędzie bełtami i strzałami. Wróg poruszał się zbyt szybko i niektóre pociski sięgały w chaosie swoich zamiast napastników. Kilku ludzi bezskutecznie wołało o przywrócenie dyscypliny. Najemnicy którzy przeżyli pierwszy atak dobyli gladiusów i zamiast zbić się w kupę i strzelać wpadli, poniesieni emocjami między drzewa. Wilhelm zakrzyknął gdy do zamieszania doszedł syk siarki.
- Gińcie matkojebce!!! - ryknął półnagi, czarnowłosy najemnik z przesiąkniętą krwią opaską na głowie ciskając tlący się granat.
- Rambo, NIEEEE!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Z braku czasu nie byłem ostatnio aktywny i właśnie przeczytałem co się dzieje..... wow :shock:
Jutro postaram się coś zamiecić.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[Tu miał być tekst, ale w połowie zdałem sobie sprawę, że poknociłem kilka faktów, więc napiszę jutro.]
GrimgorIronhide pisze:[ W takich momentach żałuję że nie mamy emotki z wymiotem na forum... Kto oglądałby coś takiego ?! ]
[ :-8 jest coś takiego, nie ma co prawda wymiotów jako takich, ale za to są mdłości.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Johan Helstrum właśnie kończył wieczorną modlitwę, spodziewając się kolejnej, nudnej nocy. Wciąż był wściekły na tego protegowanego lalusia, Striphoffa. Przez tego durnia wielu chłopców mogło pójść do piachu zupełnie bez sensu.
- In nomine Sigmar et Ulric et Imperium sancti. Amen- zakończył modły wojak, czyniąc znak młota. Wyszedł przed swój namiot i wciągnął zimne, nocne powietrze do płuc. Wokół panowało typowe obozowe życie, do jakiego przywykła od... od zawsze. Nie znał innego życia i nie chciał. Tu było jego miejsce.
Wtem nocną ciemność rozświetliła czerwona łuna. Helstrum osłupiał na kilka sekund. Dopiero krzyk wartownika wyrwał go z zadumy.
- Alarm! Alarm! Siły wroga są w lesie!- wrzeszczał żołnierz
Helstrum momentalnie porwał swój hełm i broń z namiotu, po czym poleciał w kierunku zbiórki. Biegnąc wśród krzątających się gorączkowo żołnierzy napotkał Fritza.
- Biją naszych w lesie!- krzyknął szlachcic
- Mój oddział będzie gotowy ruszyć z pomocą w ledwie kilka minut!- oznajmił Johan.
- Nic z tego. Mamy czekać w stanie gotowości, lecz nie atakować. Rozkazy z góry- rzucił Fritz. Helstrum zaklął wyjątkowo paskudnie.
- Co do kurwy nędzy mamy robić?! Czekać na dupskach, jak nasi giną w lesie?!- warknął kapitan, lecz w duchu dostrzegał słuszność przełożonych. W nocy, wśród drzew spowodowaliby więcej chaosu, niż dobrego. Mimo to było mu z tym cholernie źle.
- Módlmy się o bezpieczny powrót naszych...- szepnął Fritz.

***
- WYCOFAĆ SIĘ!!!- ryknął Stradivarius. Wróg spadł na nich z ciemności, wykorzystując kompletne zaskoczenie pośród zwiadowców. Już w przeciągu kilku pierwszych chwil stracili niemal tuzin zwiadowców i prawie tyle samo komandosów. Dwie wielkie, kudłate bestie wzbudziły przerażenie wśród żołnierzy. W dodatku nie były same.
Teraz biegli przez las, czując na karku ich ciężkie oddechy. Śmierdziało mokrym psem. Z mroku dobiegały wrzaski tych, co nie byli dość szybcy, by umknąć oprawcom. Biegnący obok niego komandos stęknął, potknął się i potoczył siłą rozpędu po ziemi. Z pomiędzy jego łopatek wystawał niedługi bełt kuszy pistoletowej. Jeszcze chwila i...
Minął omszały menhir, odliczył dwadzieścia kroków i wykonał długi sus do przodu. Podobnie uczynili jego żołnierze. Kilka postaci w ciemnych szatach goniących za nimi nie zdążyło wyhamować. Leśna ściółka zapadła się pod ich ciężarem, odsłaniając zaostrzone pale. Rozległy się wrzaski zaskoczenia i agonii.
- Teraz!- wrzasnął porucznik "Bękartów Wojny". Siatka maskująca opadła, ujawniając czekających w zasadzce. Syknęły bełty i strzały. Kilku brodatych Norsmenów padło na ziemię naszpikowany pociskami. Galreth zaklął, robiąc popisowego szczupaka w kierunku krzaków. Haakar warknął gniewnie, gdy bełt minął jego kudłaty łeb o kilka centymetrów, pozostawiając strzępy z ucha.
- Naprzód!- krzyknął Stradivarius, dobywając rapiera. Z ciemności rozległy się bojowe okrzyki najemników i cesarskich zwiadowców, którzy spadli na wroga od boków. Wilhelm nie pozostawał w tyle, nigdy tego nie robił. Olbrzymi, biały wilk skoczył ku niemu, lecz porucznik wywinął się, rozorując mu bok, niestety dość płytko. Szkarłat krwi zabarwił futro wilkora.
Po początkowym zaskoczeniu, podjazd z Cytadeli otrząsnął się z szoku i dał odpór wrogowi.
To by było na tyle, jeśli chodzi o ciche podchody. Teraz pora na krwawe starcie w ciemnościach...- pomyślał Galreth

[Pogubiłem się nieco kto bierze udział w naszej eskapadzie... Założyłem, że raczej wszyscy są już w jednym miejscu od pozornego załamania się szyku Imperialnych.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[@Byqu ,jeśli chodzi o mojego Greatsworda ,to jest to kapitan Helsturm ;) jego imie nie jest znane]

- Co do kurwy nędzy mamy robić?! Czekać na dupskach, jak nasi giną w lesie?!- warknął kapitan, lecz w duchu dostrzegał słuszność przełożonych. W nocy, wśród drzew spowodowaliby więcej chaosu, niż dobrego. Mimo to było mu z tym cholernie źle.
- Módlmy się o bezpieczny powrót naszych...- szepnął Fritz.
-Musimy być w gotowości jak nadejdzie zgoda na spuszczenie wpierdolu!-
Helsturm zostawił oficera i skierował się w stronę swojego oddziału niedbale zebranego w miejscu zbiórki ,po wyrwaniu ze snu. Żołnierze opierając się o swe halabardy ocierali zmęczone oczy i poprawiali zakładane poprędce swe biało-niebieskie mundury
-Formować szyk ,zasrane korniszony!- wydarł się Helsturm zakładając swój prosty hełm ,a na niego kapelusz. Żołnierz od razu zaczęli się mobilizować i ospale ustawiać w szeregu. -Szybciej ,żółtodzioby! Szybciej do diabła!- kiedy regiment halabardników ustawił się kapitan Helsturm wrzasnął -Baaaczność!- i oddział momentalnie stanął dumnie ,mimo zaspania. -W każej chwili macie być gotowi do wymarszu! Nie będzie komendy spocznij! Jasne?-
-Ale! Panie! Kapitanie!- wykrzyknął z wojskowym drylem ktoś z oddziału.
-WYSTĄP!- wrzasnął Helsturm
Młody żołnierz zrobił krok przed szereg i Helsturm poszedł do niego wbijajac w niego srogi wzrok ,którego ten unikał -Z całym szacunkiem ,panie kapitanie! Ale w imieniu oddziału proszę o zgodę na...-
-MILCZEĆ!- przerwał mu oficer -Tam twoi bracia są wybijani! I macie w każdej chwili być gotowi do wymarszu! Jasne ,kurwa?! Macie stać w kolumnach z bronią w gotowości! Nie stracimy ani chwili ,na Sigmara! Wracajcie do szeregu ,żołnierzu!- po reprymendzie młody żołnierz natychmiast wrócił do jednostki i stanął na baczność.
-Odziaaał! W lewooo! ZWROT!- po twardej komendzie zdyscyplinowany regiment odwrócił się w lewo. -A żeby wam się nie nudziło! Oddziaaał! ŚPIEW!- warknął oficer ,po czym natychmiast rozniósł się odgłos dobosza.
https://www.youtube.com/watch?v=ORNOFGZgi2w
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

To, że podjazd pozostanie niedługo niezauważony było oczywiste - Saito aż nazbyt dobrze znał swoich towarzyszy, by to przewidzieć. Tak się złożyło, że przyczajony w krzakach ronin usiekł jakiegoś żołnierza na oczach jego dowódcy, który wnet podniósł alarm. I dobrze, zawsze wolał otwartą walkę, niż jakieś uwłaczające skradanie. To było dobre dla tchórzy. Wnet zrzucił z siebie prowizoryczny kamuflaż. Wokół rozpętał się całkowity chaos: w ogólnym zamieszaniu bełty i strzały śmigały we wszystkich kierunkach, gdyż zaskoczeni zwiadowcy i towarzyszący im najemnicy strzelali do wszystkiego co się rusza. Pośród obalanych namiotów szalał wilkołak i gnani bitewną gorączką Norsmeni, wznoszący bitewne okrzyki oraz skrzekliwe wrzaski kultystów, wymachujących zębatymi szablami i inną pokrętną bronią wywleczoną z twierdzy.

Kilku żołnierzy noszących niebieskie uniformy z haftowanymi, białymi podkowami wspak dobyło swoich krótkich mieczy i skierowało się ku Saito. Ten nie czekał ani chwili i pognał im na spotkanie. Wywijając się w unikach prześlizgnął się pomiędzy przeciwnikami, słysząc świst mieczy młócących mu powietrze nad głową. Zabójca Oni pięciokrotnie napotkał opór, czemu towarzyszyło pięć krzyków i jęków. Dwóch najemników padło na miejscu, pozostali trzej zdawali się ignorować rany. Kaneda zerwał się na równe nogi i chwytając na płaz katany zbliżający się gladius i odwróciwszy chwyt na mieczu uskoczył na ukos, jednocześnie dźgając w tył. Rozległ się wrzask, gdy najemnik runął na ziemię z przebitym kolanem. Pojedynczy kopniak strzaskał mu kark, zostawiając dygoczące konwulsyjnie ciało na rozrytym śniegu. Kątem oka kensai dostrzegł wznoszony ku niemu pistolet, chwycił więc kolejnego napastnika za nadgarstek i przerzucając go sobie przez bark osłonił się od nadlatującej kuli. Jednym susem dopadł oniemiałego strzelca i przerąbał jego lekką zbroję od barku, aż po biodro, płynnie odwracając się w miejscu i zmieniając cięcie w sztych, który wbił się centralnie w twarz zachodzącego go od tyłu zwiadowcy. Zaciskając dłoń na rekiniej rękojeści Saito przekręcił miecz uwalniając go przy obrzydliwym chrupnięciu kości. W samą porę, aby odepchnąć kopniakiem ostatniego napastnika i rozejrzał się po polu bitwy. Dowódca błękitnych najemników zdołał zaprowadzić jakiś porządek wśród swoich ludzi, którzy wnet czmychnęli w las. Saito zobaczył jeszcze kogoś, najwyraźniej istotnego - sądząc po stroju był to jakiś lokalny fircyk, mimo bogatej zbroi uciekał tak szybko, że pęd powietrza zerwał mu z głowy kapelusz z białym, puchatym piórem. Kaneda jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś biegł tak szybko, jak ów szlachetka - zapewne prześcignąłby nawet konia. Korzystając z chwili oddechu podniósł z ziemi pistolet i wycelował. Gdy dym się rozwiał, zobaczył jak uciekinier podnosi się z ziemi trzymając się za płytę pancerza na lewym ramieniu, spod której sączyły się czerwone strużki. "Kwestia wprawy" - prychnął samuraj wyrzucając barbarzyński oręż, po czym puści się pędem za resztą oddziału podjazdowego.

Część zwiadowców rozpierzchła się po okolicznych zaroślach, jednak Zamieć i Haakar dopadali ich i z furią rozrywali żywcem. Jednak grupa błękitnych najemników pozostała w miarę zwarta i spróbowała zebrać się w gęstwinie. Saito widział, jak kilku biegnących przed nim Norsmenów i kultystów nagle znika, gdy otworzył się pod nimi wilczy dół pełen zaostrzonych pali. Lasem wstrząsnęły iście makabryczne krzyki i jęki nabitych na koły ludzi, z wolna wykrwawiających się w jamie. Wtem z obu stron wyskoczyli zwiadowcy w barwach Nordlandu i najemnicy, prowadzeni przez bohaterskiego osobnika w morionie i z wąskimi wąsikami, wskazującego rapierem kierunek natarcia. Zwarł się on z wilkołakiem i nawet zdołał naznaczyć jego bok krwawą pręgą. Reszcie podjazdu zajęło chwilę otrząśnięcie się z efektów niespodziewanej szarży, która nadeszła z obu stron, jednak Saito nawet o tym nie myślał. Jak zwykle w takich sytuacjach wszystkie ruchy wykonywały się same. Choć otoczyła go ciżba wrogów, kensai wyprzedzał ich ruchy o sekundy, co w realiach gorączkowej walki wręcz oznacza całe wieki. Wtem Saito zarejestrował nowe zagrożenie: Zamieć obskoczyło kilku wojaków z włóczniami i gizarmami, przed którymi wilczyca musiała się bronić. Choć rozrywał ich ciała i kruszyła drzewce broni w masywnych szczękach jak grochowe tyczki, dało to wrażemu dowódcy czas na ponowny atak. Ciało Kanedy zareagowało automatycznie: skoczył pomiędzy nich jak pchła i zepchnął rapier na sosnowy pień, przesunął katanę wprzód, aż tsuba zwarła się z ochronnym koszem, wtedy zepchnął oba ostrza w dół i choć przeciwnik zdążył zareagować, uderzeniem obcasa w płaz rapiera ułamał go w jednej trzeciej długości. Kaneda przysiadł na kolano, i pchnął w bok, nawet nie patrząc w tamtą stronę. Było wszak do przewidzenia, że ktoś pospieszy dowódcy na ratunek i rzeczywiście, stal z łoskotem przebiła pancerz i podbrzusze śmiałka. Ten skulił się i cofnął, adrenalina sprawiła, że nie dostrzegł rany.

Wilhelm Stradivarius, dowódca zwiadowców z kompanii najemniczej "Bękarty Wojny" nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jeszcze nigdy nie widział takiego wojownika, jak ten, który właśnie strzaskał jego oręż pozostawiając tylko okaleczone ostrze z tileańskiej stali. Niezwykle ubrany szermierz zdawał się przewidywać każdy jego ruch, i nie tylko jego ale również i wszystko co działo się wokół. Choć najemnik był doświadczonym, odważnym weteranem, poczuł dreszcz strachu gdy elegancka, egzotyczna szabla przebodła jednego z jego ludzi, a dzierżący ją właściciel nawet nie pokwapił się, by nawet skierować w tamtym kierunku świdrujące, skośne oczy, w których malowało się jedynie bezbrzeżne skupienie. Jednak tajemniczy napastnik zdał się popełnić błąd. Stradivarius kopnął więc wyszczerzoną maskę, lecz zamiast uderzenia poczuł tylko krzepki uścisk za kostkę, zaś świat obrócił się do góry nogami, oraz siłę odśrodkową zrywającą mu morion z głowy. Ostatnią przytomną myślą była plotka o tajemniczym wojowniku, który z nadnaturalną wręcz finezją wyrżnął dzień wcześniej cały oddział zwiadu. Później było tylko mocarne łupnięcie w skroń i szarpnięcie za brzuch.

Saito tylko czekał, aż jego przeciwnik spróbuje go kopnąć. Chwycił go więc za kostkę i zrywając się na równe nogi posłał w powietrze, po czym kopnął z półobrotu głowę najemnika, ustawiając go niemal do pozycji horyzontalnej. Jednocześnie ciął od dołu i stal Hattoriego rozpruła płytę napierśnika, przy wizgu dartego metalu i snopie iskier. Kensai zwrócił się w stronę przeciwnika, trzymającego się na nogach mimo przebitego brzucha i pozornie niedbałym ruchem poszerzył ranę, rozpruwając go zupełnie i odrzucił kopnięciem mae geri, posyłając go w ciżbę walczących, gdzie legł jeszcze przez chwilę wierzgając i drąc obcasami zmarzniętą ziemię. Tymczasem eksterminacja trwała w najlepsze. Choć Kaneda zapewne poradziłby sobie nawet z dziesiątkami, a być może nawet i setkami przeciwników, jeśli zająłby odpowiednią pozycję, to towarzyszyła mu grupa nie mniej wprawnych wojowników, którzy bezlitośnie wycinali stopniowo rozpierzchające się siły Imperium.
Ostatnio zmieniony 9 kwie 2014, o 19:20 przez Klafuti, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[@Klafuti: Kilka korekt :wink:
Stradivarius jest dowódcą zwiadowców- komandosów "Bękartów", to Guilleman jest szefem całej kompanii. Plus nasz dzielny wojak ranił Zamieć]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ korekta Byqu - była nas jeno 6 więc naszpikowanych beltami norsmenów (poza haakarem i svanrem oraz kultystów w wilczym dole (poza Irrumatorem) zwyczajnie nia ma jak... No a Zamieć jest szara, biały jest Haakar.
Chyba musimy uciekać bo w 6 nie damy rady w otwartej bitwie....]
Ostatnio zmieniony 9 kwie 2014, o 19:49 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[To będzie mocny offtop, ale czy border nie ma przesuniętego czasu o godzinę? Dałbym głowę, że te posty o 19 pojawiły sie później. A może mi się tylko coś zepsuło?]
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

GrimgorIronhide pisze:[ korekta Byqu - była nas jeno 6 więc naszpikowanych beltami norsmenów (poza haakarem i svanrem oraz kultystów w wilczym dole (poza Irrumatorem) zwyczajnie nia ma jak...
Chyba musimy uciekać bo w 6 nie damy rady w otwartej bitwie...]
[To uciekajcie, Saito sobie poradzi, sam, ponieważ jest takim mistrzem, że bez trudu wytnie pospolite żołdactwo, chyba że go wymagują. Ewentualne zawsze można dorzucić drużynę kultystów albo dwie, tani jak barszcz i atakują z charakterystycznym wrzaskiem.

@Pitagoras: te posty pojawiły się pomiędzy 19, a 20 więc chyba masz coś u siebie przestawione.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[No dobra ,podgrzejemy atmosfere!]


Mijały kolejne dłużace się kwadranse. Kapitan Helsturm stał na baczność razem z oddziałem liczącym około 70 halabardników. Ci jednak nie byli tak zdeterminowani i mimo komendy trochę opadli z sił i zapału do walki. Przy wyjściu był rónwnież jeszcze oddział kapitana Fritza - szermierze spod chorągwi Von Starkena oraz mały kontyngent rycerzy Białego Wilka. Jednak tylko oddział Helsturma stał niezłomnie czekając na rozkaz.
Nagle rozległ się dźwięk trąb. Dźwięk mobilizacji. Wszyscy szykujący się do wymarszu ,a była to mała częśc armii zerwali się do wymarszu. Chwilę potem podjechał do nich konno adiutant samego księcia elektora.
-Kapitanie Fritz! Sir Wulfryku! Kapitanie Helsturm!- wykrzyknął poprędce -Książę elektor każe wymaszerować! Wspomóc zwiadowców i ludzi poprzedniego patrolu!-
-Ta cipa powiodła ludzi na śmierć...- szepnął do siebie Helsturm.
-Wszyscy ,którzy opuścili fortecę mają zostać zlikwidowani! Nie potrzeba jeńców od mrocznych bogów! Ave Ulryk- skończył salutując
-Ave Ulryk!- odparł Sir Wulfryk ,dowódca kilku rycerzy. -Kapitanowie! Uratujmy chłopaków!-

Helsturm uniósł zwiehander -No panowie! Doczekaliśmy się ,do jasnej cholery! Dokąd ,kurwa idziemy?!-
-NA WOJNĘ!- odparł regiment stając dumnie
-Po co ,kurwa idziemy?!- wykrzyknął weteran.
-PO ZWYCIĘSTWO!-
-No! I tak trzymać! Odziaaał! Forsowny marsz!- wykrzyknął twardo komendę i ruszył na czele kolumny halabardników w biało-niebieskim mundurach. Rozległ się odgłos bębna nadajacy rytm i regiment równo ruszył wypędzić z lasu wrogów cesartwa.
Natychmiast potem wymaszerowali szermierze Fritza ,mniej zdyscyplinowani ,ale również twardzi ludzie północy.
Rycerze Białego Wilka z gniewem w oczach krążyli wokół kolumn wypatrując wroga ,oprócz Sir Wulfryka ,który jechał na przedzie oddziałów.




[Tylko pamiętajcie! Nie jest to dodatkowa porcja mięsa ,ale powód do wycofania się z lasu ;) ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

ODPOWIEDZ