ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Pitagoras »

Galreth wyszedł od Kharlota wielce zadowolony. Kiedy szedł mu złożyć raport na temat uszkodzonych Piekłomiotów nawet nie wyobrażał sobie, że zakończy rozmowę obietnicą stoczenia następnej walki z Menthusem. Nawet przestał się zastanawiać co zrobi, gdy przebudzi się Iskra. Już go nie obchodziło co miałby jej powiedzieć, liczyła się tylko możliwość zemsty. Nie zdążył zrobić praktycznie nic kiedy zadzwoniły dzwony tak jak ogłosił Kruszący Czaszki. Ponieważ cały czas trwało oblężenie i tak poruszał się po zamku w pełnym rynsztunku, cały czas. Ruszył ku Arenie. Niewątpliwie pomimo pewnego nieoczekiwanego ocieplenia stosunków z drugą parą elfów, zdecydowanie bliżsi mu byli Norsowie. Dodatkowo pomimo tego, że było ich dwóch, wolał walczyć z nimi niż z kolejnym magiem ciskającym kule ognia. Zasiadł na trybunach oczekując ciekawego widowiska, po walce dwa na dwa. To co się wydarzyło przekroczyło jego najśmielsze oczekiwania. Myślał, że będzie świadkiem typowej walki wręcz bliźniaków, dzikiego ataku bronią naturalną Zamieci i paru pocisków ze strony Vahaniana, czy to magicznych, czy zwykłych. Piaski areny jednak szybko przerodziły się w miejsce zmagań nadnaturalnych mocy, można było wręcz czuć starcie wiatrów magii i ingerencji bogów. Galreth nie mógł usiedzieć na miejscu, kiedy wydawało mu się, że już bardziej ogniście być nie może, jednak Vahanian stale go zaskakiwał. Miał też wrażenie jakby coś mignęło obok na trybunach, ale był zbyt zajęty walką, kiedy zarówno bracia jak i elf zmienili się nie do poznania, dając upust tajemniczym mocom. Tym bardziej się ucieszył kiedy Olfarr urwał przeciwnikowi głowę. Nawet nie zdążył jakoś dokładniej przemyśleć tego co się przed chwilą stało, gdy zaczęło się bombardowanie. Asasyn zaklął głośno. Co prawda jak mówił nie był specjalista od artylerii i nie miał pojęcia co właśnie do nich strzela, ale prawdopodobnie nici z jego wypadu. Czyżby naprawili swoje Piekłomioty? Może chociaż z nich nie korzystają usiłując naprawić uszkodzenia, po tym jak je odkryli. Nie zwlekając, Druchii wyszedł z areny, gratulując co poniektórym pomysłu, by unikać kul armatnich. Szedł przed siebie spokojnie, ale żwawo. W chwili ataku każda minuta się liczyła, chociaż prawdopodobnie będzie musiało upłynąć ich całkiem sporo, zanim to piekło się skończy. Usłyszał gdzieś tylko, że zawodnicy mają się udać na południowa-wschodnią część murów, gdzie ponoć maszerowały oddziały z drabinami, by się po nich wspiąć. Powinno być łatwo. Nie wyobrażał sobie nikogo, kto mógłby tam wejść i mu zagrozić. To było raczej posyłanie baranów na rzeź. Wśród ogólnej krzątaniny trafił w końcu na blanki i przyglądał się krótko jak przeciwnicy powoli stawiają drabiny i spinają się na górę. Kultyści, którzy byli wyznaczenie na ten odcinek murów, starali się ustrzelić ilu się dało z łuków lub kusz, lecz z marnym rezultatem, gdyż nie było ich zbyt wielu. Nie znając się zbytnio na oblężeniach i bronieniu zamków z murów, Galreth zakładał, że to będzie największym problemem. Po tej sieczce, którą zawodnicy i Norsowie zafundowali załodze zamku, było ich zwyczajnie zbyt mało, by dokładnie obsadzić cała wielką cytadelę. Zabójca odsunął się od muru, żeby nie narażać się na przypadkowy strzał i rozgrzewał się i swoja obręcz w trakcie czekania. I oto pojawiła się pierwsza główka nad powierzchnia kamienia. Zbyt długo nie gościła na karku żołnierza, kiedy powietrze i ciało przeszył „Ostatni”. „Chyba niepotrzebnie się rozgrzewałem” pomyślał Galreth kiedy kolejna głowa podzieliła los poprzedniej jakieś dziesięć sekund później. Mógłby tak cały dzień i cały, każdy mógłby tak cały dzień i całą noc. Jednak mur był długi, drabin wiele, a wchodzących jeszcze więcej. Broniących kultystów już mniej i gdzieniegdzie Imperialni żołnierze stawiali nogę na ziemi obiecanej. Galreth musiał zaprzestać efektywnego skracania atakujących o głowy, kiedy inni zachodzili go od tyłu. Z każdą minutą, było ich coraz więcej, ale dla zabójco było to tylko kolejne potencjalne cele dla jego tańca. Skacząc od jednego do drugiego, każdego pozbawiał życia, dochodząc do następnego szybciej niż oni mogli zareagować na jego zmianę położenia. Zastanawiał się tylko co będzie pierwsze. Zaleje ich ilość przeciwników, kiedy wszyscy kultyści już zginą i nawet on i reszta zawodników będzie musiała się cofnąć. Atakujący zaniechają operacji widząc, że tracą zbyt dużo ludzi, w końcu na jednego martwego kultystę przypadało czterech żołdaków, głównie dzięki wysiłkom zawodników. A może będzie trzeba oddać tę część murów, a sama bitwa będzie raczej krótka, kiedy to Kharlot lub Bjarn stwierdzą, że tracą zbyt dużo ludzi. Galreth wiedział tylko, że nie da się tu przygnieść przewadze przeciwnika i jeśli będzie trzeba z radością odda pole. Jak już raz wszyscy mogli się przekonać, walka honorowa niezbyt popłacała.
Obrazek

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Przewspaniała walka mistrzu! =D> :twisted: Naprawdę każdy element i wstawka z Kossuthem taka mroczna. Od początku do końca emocje i growl zwycięstwa na koniec wygrały niczym barbarian na koszmarze w Diablo 3, wogóle czuć mocno klimat tejże gry. (Ps Imperius też jest moim fav) Chyba wyszła nam najefektowniejsza walka na koniec patrząc po ilości efektów komputerowych :P
Skrobnę coś efektownego wieczorem jak do domu wrócę ]

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[A teraz Vahanian wycofa całą swoją kompanię, z Anną na czele i zamek traci 50% obrońców :twisted: ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[@Matis: Rzezimiechów jest 30, kultystów 70. Do tego 19 Norsmenów, 9 zawodników i obsługa machin. Nijak z tego 50% nie wychodzi :wink:
@Grimgor: grywasz? :D ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[Jak coś Byqu to uznałem to za oczywiste, że walka była przednia, a w moim poście dałem mniej więcej obraz co o niej uważam. :wink: ]
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Dziękuję wszystkim pięknie. Napisanie dało mi satysfakcję.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Byqu pisze:[@Matis: Rzezimiechów jest 30, kultystów 70. Do tego 19 Norsmenów, 9 zawodników i obsługa machin. Nijak z tego 50% nie wychodzi :wink:
@Grimgor: grywasz? :D ]

[Wiem o czymś, o czym wy nie wiecie ;) ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[Dopisałem troszkę :). W Kompanii jest osiemdziesięciu chłopa, z czego fakt, faktem z trzydziestu zna się na rzemiośle. Ale nie wycofam ich, tak długo jak będzie to opłacalne ;D. ]

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ :shock: =D> =D> =D> genialna walka! Te efekty! Ta gra świateł! =D> ]

Dzwony zagrzmiały. Potężne uderzenia rozniosły się wokół twierdzy budząc grozę i zapowiadając śmierć. Obóz Imperium zamarł. Wszyscy wiedzieli co to oznacza i każdy ,od zwykłego szeregowca ,aż po samego księcie elektora przerwał swe obowiązki spoglądajac w stronę Spiżowej Cytadeli. Nagle rozległ się dźwięk mobilizacyjny (https://www.youtube.com/watch?v=83ozOX9l7M8) ,po czym wszyscy rzucili się do broni i miejsc zbiórki zostawiając swe obecne zajęcia.

-NA WOJNĘ ,KURWA!- wydarł się zadowolony kapitan Helsturm wychodząc z namiotu w swej pełnej zbroi ze swym wiernym zweihanderem na ramieniu. Wreszcie nadszedł dzień którego oczekiwał. Wreszcie porządna walka ,gdzie jego żołtodzioby przemienią się w wartościowych żołneirzy.
Weteran stanął przed swoim namiotem ,gdzie poprędce gromadzili się jego ludzie. Halabardnicyw biało-niebieskich mundurach żwawo zbierali się dzierżąc halabardy i poprawiajac swe lekkie opancerzenie.
-Formować szyk ,leniwe dziwki!- wykrzyknął donośnie zbierając żołnierzy -Ruszać się ,żółtodzioby!-
Cały regiment z dyscypliną ustawił się w równym szeregu na komendę doświadczonego dowódcy. -Panowie! Nadszedł czas udowodnić przed Ulrykiem na co was stać!- wykrzyknął przechodząc przed oddziałem żołnierzy. Helsturm widział na ich twarzach strach i stres. Ci niezaprawieni w boju żołnierze cholernie bali się bitwy. Prawdziwa wojna nie wyglądała jak z heroicznych opowieści. Tam nie było miejsca na strach i ludzkie odruchy. Żołnierze słysząc dźwięk nadchodzącej bitwy często wymiotowali i w inne ,czasem gorsze sposoby odregowywali nadejście cierpienia. Dlatego też po boju dochodziło do aktów agresji na cywilach ,gwałtów i pijaństwa - przeżywszy potyczkę ,żołnierze odreagowywali ten piekielny stres. W głębi serca większośc bohaterów bała się śmierci i bólu. Nawet jeśli w skrytości ducha ,to każdy czuł niepokój. Jednak kapitan Helsturm nie był "książkowym" bohaterem ,ani nie wspominały o nim ballady. To był twardy sukinsyn ,który widział więcej śmierci ,niż niejeden kapłan Morra. I tu było miejsce dla dobrego dowódcy. Dobry przykład i hart ducha to podstawa w oczach żołnierzy. Kroczył przed nimi wyprostowany ,prezentując godną postawę ofciera.
-Z dumą ,panowie! Z dumą ,karwasz twarz! Reprezentujecie Imperium! Reprezentujecie Sigmara i Ulryka! Reprezentujecie księcia elektora Todbringera!- Kapitan zatrzymał się i wbił wzrok w żołnierzy -Czy uważacie ,że graf Boris Todbringer się boi?!-
-Nie!- odparli halabardnicy.
-Czy widzieliście jak spieprza z pola bitwy?!-
-NIE!- odparli głośniej podkomendni.
-No to kurwa, macie brać przykład! Nie lękajcie się ,bo nie ma odwrotu! Jest tylko chwała! Nie wachajcie się ,bo wróg się nie zawacha! Trzymajcie mocno broń i nie załamujcie szeregu! Macie kurwa słuchać rozkazów i chornić towarzyszy własną dupą! I niech zobaczę jak ktoś spierdala z pola bitwy! Módlcie się wtedy do wszystkich bogów ,żeby te chędożone zakapiory z zamku was dopadły zanim ja to zrobię! Bo wtedy własna stara was nie pozna! Rozumiemy się ,kurwa?!-
-TAK JEST ,PANIE KAPITANIE!!!- odparli z dumą halabardnicy
-No ,mięczaki! Jakoś to będzie! W lewoooo ZWROT! Na Spiżową Cytadelę! Naprzód! MARSZ!-
https://www.youtube.com/watch?v=upSfAVgfRn0

W muzykę dobosza regiment ruszył naprzód z Helsturmem na czele ,obok którego dumnie szedł chorąży ,trzymając powiewajacy sztandar kompani. Opuścili swoje miejsce namiotowe i weszli na główny trakt prowadzący do twierdzy. Wszystkie regimenty wymaszerowywały z obozowiska. Helsturm obserwował uważnie jak dowódcy wydają rozkazy i poczuwają żołnierzy ,po czym jak on kierują się w stronę Spiżowej Cytadeli do natarcia ,na sygnał ustalony przez Wielkiego Inkwizytora. Szli wypełnić rozkazy ,a to rzecz święta.
Weteran spoglądał na pełną moblilizacje. Uwielbiał ten widok ,napawał on go dumą imperialnej armii. Zwykli ludzie ,bez nadzwyczajnych zdolności i potężnych bogów ,dzieki swej dyscyplinie szanse mieli w tym brutalnym świecie. Dzięki jedności i oddani nie raz chronili dupę innych ,stając w pierwszej lini przeciwko hordom Chaosu. Zwłaszcza ci ludzie północy ,tacy jak Helsturm.
Oficer przechodził z oddziałem przed wzgórzem z namiotem dowodzenia ,gdzie Hrabia Elektor i lord Von Starken w otoczeniu Gwardii elekrskiej i rycerzy Białego Wilka obserwowali żołnierzy. Kiedy znaleźli się przy nim ,Helsturm cały czas patrząc przed siebie zdjął kapelusz i jedną ręką uniósł swego zweihandera mimo jego ciężaru co było gestem pozdrowienia charakterystycznym dla Wielkich Mieczy. Dowódcy skinęli lekko głowami ,rozpoznając weterana ,podczas gdy oddział Gwardii w równym drylu tym samym gestem pozdrowił Helsturma. Unieśli oni swe dwuręczne miecze z łatwością i dumą.
Na szańcach obozu ,do których równym krokiem zbliżali się, stała artyleria ,gdzie inżynierowie ,zagłębieni w swych licznych książkach szykowali się do ostrzału dyskutując nad swymi naukowymi metodami i narzędziami ,podczas gdy zaprawieni w boju artylerzyńści z niecierpliwością czekali na ich wskazówki. Oddział mijał w końcu bramę ,idąc w długiej kolumnie armii. Przy wyjściu stali na podwyższeniach kapłani Ulryka i Sigmara ,którzy głośnymi litaniami ,wspólnie błogosławili żołnierzy idących w bój.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Bliźniaki nie zawiodły go, pokazały na co ich stać. Bjarn naprawdę może być z nich dumny, Aszkael jako jeden z pierwszych wzniósł pochwalny okrzyk. Jednak jak zwykle bywa na arenach, radość nie może trwać wiecznie i zawsze je okupiona nieszczęściem wielu. Tam było i tym razem deszcz ognia spadł na arenę, wiwaty zmieniły się w bojowe okrzyki. Bjarn wydawał rozkazy, norsmeni ruszyli na wcześniej ustalone pozycję. Zawodnicy nie będą gorsi ruszyli w ich ślady. Aszkael skierował swe kroki na mury, mimo że deszcz śmierci dopiero spadł w powietrzu już unosił się zapach spalenizny,prochu i potu. Chłodny górski wiatr wprawił w ruch kitę uczepioną hełmu wojownika, który w końcu poczuł się jak w domu. Tego brakowało mu przez lata tułaczki po świecie i osnowie, prawdziwej bitwy, nie jakiegoś drobnego starcia podczas ucieczki z Middenheim. A prawdziwej bitwy, hektolitrów przelanej krwi, setek ściętych głów. Serce wojownika radowało, się kiedy pancerne buty uderzały o kamienne schody. W końcu i ich szczytu dotrze armie która przybyła wysłać ich w objęcia śmierci, był pierwszy który stanął na murach. Górski wiatr powołał jego płaszcz do życia, kiedy wojownik wsunął pawęż na przedramię a dłoń zacisnęła się na rękojeści jego półtoraręcznego ostrza. Znów poczuł że żyje, mimo że jego dni były policzone, mimo że jego duszę zabrali bogowie chaosu. Po chwili na mury zawitały dodatkowe siły, Aszkael zmierzył ich spojrzeniem rzuconym prze ramię po czym oparł o nie klingę swojego ostrza. a jego wzrok ponownie skupił się na nadciągającym nieprzyjacielu.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Mógłbym rozdusić cię niczym muchę- rzekł Pan Bitew- Choćby za twój ton, albo za obrazę. Jednak twoja głupota i twój strach, choć starannie skrywany pod maską pewności bawią mnie.
- Głupota?
- Czyżbyś w swojej arogancji nie dostrzegł, że twój podopieczny nie zapanował nad przywołaną mocą i [wyrzucił dwie pały na miscasta] energia zaklęcia spowodowała całą tę sytuację? Ja nie miałem z tym nic wspólnego.
- Skąd mam wiedzieć, że nie łżesz?- syknął Kossuth.
- Jestem wieloma rzeczami robaku. Nie jesteś sobie w stanie wyobrazić połowy z nich- huknął Khorne- lecz z pewnością kłamca nie jest jedną z nich. Co do ciebie nie jestem natomiast pewny. Ukaż więc swoją prawdziwą twarz, jeśli ze mną rozmawiasz.
- W porządku.
Buchnął ogień, a z wątłego starca wyrósł płomienny demon. Władca Krwi był nieporuszony.
- Lepiej. Jak powiedziałem, jestem wieloma rzeczami. Dlatego pozwolę ci zabrać ze sobą twój pomiot, lecz tylko jedno z nich. Wybór należy do ciebie.
- A co jeśli się nie zgodzę? Co, jeśli zażądam obydwojga?
Pan Bitew uśmiechnął się.
- Jest takie wyjście. Uwolnię ich dusze, by mogły znaleźć spoczynek, lecz w zamian za kogoś innego.
- Kogo?
- Ciebie.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Kosstuh uśmiechnął się. Spojrzał w oczy Khorna i zaśmiał się, sprawiając że jego tron zadrżał. Pan Bitew poczuł się znieważony, lecz nim zdołał wydusić słowo Ojciec Ognia przemówił.
-Znasz mnie na tyle, by wiedzieć jakiej odpowiedzi ci udzielę.- Pan Bitew wydał się być zaskoczony szybkością decyzji. Jak i ja sam. Zawsze był dla nas dobry, jednak myśl o jego niewoli była dla mnie czymś niemożliwym do spełnienia.
-Jesteś więc głupcem.- rzekł bóg śmierci.
-Bogowie istnieją dla ludzie, nie na odwrót...
-Za taką herezję, straciłeś swą potęgę robaku. Powiedz to.- wrzasnął Khorn i chwycił Kosstuh'a za ramię. Zamieć protestowała, ja również. Choć mój głos był dla nich niesłyszalny. To zbyt duże poświęcenie. Anna nie może go stracić.
-Za swoje dzieci jestem gotów oddać samego siebie. Niech zasiądą w moim królestwie i tam sądzą tych, którzy we mnie wierzą. Gdyż wraz z moim odejściem nadejdzie ten, który sprawi, iż świat pochłonie ogień. Odziedziczy on nie tylko me imię, ale i siłę. Zawarliśmy pakt bracie. Stanę się tym niewolnikiem, lecz pamiętaj, że wszystkie więzy kiedyś pękają.
-Podjąłeś decyzję. Rad jestem z takiego przebiegu zdarzeń, choć nie sposób zrozumieć twojego postępowania. Dlaczego zrezygnowałeś z wolności dla elfa i wilka?
-Wilczycy.- Kosstuh, poprawił go.- To długa historia.
-Mamy wieczność.- Khorn uśmiechnął się, a przynajmniej takie miałem wrażenie.- Pora nadrobić zaległości bracie...
-Nie mogę się doczekać.- rzekł sucho. Zwrócił się w naszą stronę i uniósł dłoń w geście pożegnania. Uśmiechnął się i zniknął, a ja zapadłem w długi i niespokojny sen ze świadomością tego, że już nigdy ani ja, ani Zamieć nie postawimy nogi, czy łap w świecie Anny...
Ostatnio zmieniony 16 kwie 2014, o 12:02 przez Vahanian, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Walka bliźniaków z elfem i jego wilczycą była wyjątkowo widowiskowa. Choć na początku wyglądała jak zwykłe starcie stali, kłów i strzał, wnet dołączyła do nich magia. Vahanian i jego czworonożna towarzyszka okazali się być w rzeczywistości ognistymi demonami, które musiały uciec się do swoich plugawych mocy, aby dorównać mężnym Norsmenom. W pewnym momencie bracia dopadli elfa i zasypali go nawałą brutalnych razów, nawet na trybunach było słychać soczysty trzask łamanych kości. Jednak wilczyca przyszła na pomoc przyjacielowi zmieniając diametralnie przebieg starcia. Saito przyglądał się, jak rozdzieleni bracia walczą, każdy ze swoim przeciwnikiem. Wtedy jednak zaczęło się dziać coś dziwnego: na piasku pojawił się trójkąt, mimo panującego chłodu, nawet na trybunach czuć było promieniujące od niego ciepło. Piasek zaczął topić się, a znajdującego się pomiędzy trzema strzałami Olfarra ogarnęły płomienie. Jego najwyraźniej magiczna zbroja, roztaczająca lodowatą aurę przez chwilę opierała się rosnącemu żarowi, lecz wkrótce i ona nie wytrzymała. Ronin ze zgrozą patrzył, jak ciało i metal topią się w jedno, a Olfarr skowyczy w potwornych katuszach. Choć był na niejednej wojnie i zobojętniał na wszelkie okropności, to widok wyciągającego na oślep dłonie junaka, którego krzyk wkrótce zadławił stopiony metal zalewający gardło i wypalający oczy był dla Kanedy szczególny. Tak właśnie musiały wyglądać ostatnie chwile jego córki Aoyagi, przyjaciela Hideo i pozostałych, których pochłonęła waląca się budowla. Choć wtedy ryk płomieni i łoskot spadających belek zagłuszał wszystko inne, gdzieś na krawędzi wyobraźni słyszał podobny krzyk. Saito świetnie zdawał sobie sprawę, co musiał czuć Ulfarr, gdy ogarnięty słuszną furią wypatroszył wilczycę, z której dotychczas ledwie dawał odpór i jak na złamanie karku pognał na pomoc bratu. Lecz było już za późno. Samuraj był pewien, że walka rozstrzygnie się pomiędzy Vahanianem, a Ulfarrem, gdyż Zamieć wykrwawiała się nieopodal rozwłóczonych wnętrzności, zaś z drugiego z Norsmenów pozostała ledwie sylwetka na tafli mętnego szkła, w metalicznej skorupie, przez którą gdzieniegdzie prześwitywały tylko zwęglone kości i strzępy przypalonego mięsa. Jednak znów nastąpiła nieoczekiwana sytuacja. Mianowicie Ulfarr wyciągnął jakąś fiolkę i spróbował najpierw podać ją bratu, lecz z jego twarzy pozostała tylko pozbawiona ludzkich rysów plama plastycznej stali. Nie było jedank tajemnicą, że tych dwóch braci łączy szczególna więź - jak jeden pił, drugi czuł tego skutki, zdawali się też porozumiewać bez słów. Saito zastanawiał się, czy Olfarr zrobi to, o czym on sam pomyślał. I rzeczywiście, gdy wypił zawartość buteleczki nasapiło następne niezwykłe wydarzenie. Przy gromkim okrzyku Ulfarra stal na ich zbrojach zaczęła się topić, zaś Kaneda spojrzał mimochodem w górę: anomalia wirowała jak szalona, targana nagłymi przeskokami energii, którą było czuć aż na trybunach - samurajowi świszczało w uszach zaś ryk burzy Osnowy obił się echem po okolicy. Poległy wojownik powstał, jednak Vahanian w międzyczasie nie próżnował: szeptał swoje zaklęcia, by uzdrowić wilczycę, jednak czy to ze zmęczenia i ran, czy może przez nagłe zachwianie przepływów magicznych wichrów jego próba przyniosła katastrofalny skutek: rzeczywistość pękła, a z otchłani niematerialnych wymiarów spoza normalnego wszechświata wyłoniła się wirująca gwiazda chaosu. Saito patrzył z satysfakcją, jak to wredne i obdarzone złowieszczą inteligencją zwierzę, a raczej demoniczny pomiot zostaje pochwycone przez szponiaste łapy, a następnie powoli rozpiłowane na dwoje. Vahanian został sam, nie walczył już jednak przeciwko zwykłym łupieżcom z północy, teraz stali naprzeciw niego nowo narodzeni Wybrańcy. Ich wciąż opływające rozżarzonym metalem ciała zostały na stałe zapieczętowane w nieprzeniknionych zbroicach, a resztki ich własnych pancerzy ugięły się jak papier w dłoniach niewidzialnego formierza. Choć Vahanian jeszcze przez chwilę opierał się, co chwila dosięgały go ciosy Horkessonów, aż w końcu bracia dopadli go. Elf, ranny i zdruzgotany, nawet nie krzyczał, gdy uległy chaotycznej transformacji miecz pozbawił go nóg. Próbował jeszcze pełzać, lecz była to żałosna próba. Normseni wymierzyli swą okrutną sprawiedliwość: pancerne rękawice zacisnęły się na głowie Asrai, z którego rozrywanego gardła dobył się nienaturalny skrzek, brutalnie przerwany przez mokry dźwięk dartego mięsa. Szyja elfa ustąpiła, a Olfarr wzniósł wciąż płonącą głowę wraz z kawałkiem kręgosłupa, chlapiącą obficie magmową krwią i zaryczał zwycięsko. https://www.youtube.com/watch?v=91T8WEHHXNA [Mniej więcej tak sobie to wyobraziłem]

Saito wstał i wykonał rzadki gest. Wydobył Zabójcę Oni, i przesunął wzdłuż ostrza kciukiem po czym zasalutował zwycięzcom. Dopiero wtedy trybunami wstrząsnęła burza oklasków i radosne okrzyki gardeł łupieżców, świętujących zwycięstwo swoich współbraci, ale i powstanie nowych czempionów.
Radość nie trwała jednak długo: zza murów rozległy się głuche grzmoty, niepodobne jednak do piorunów, a po chwili na zamek spadł grad moździerzowych pocisków. "Już czas." - Pomyślał Kaneda i pędem ruszył na mury, by odpierać szturm. O poddawaniu czy ucieczce nie było mowy. Choć obrońcy byli nieliczni, kensai miał tym razem cały wybór dogodnych stanowisk, gdzie liczba napierających przeciwników była bez znaczenia. Jeśli tylko miałby walczyć z nie więcej niż kilkunastoma przeciwnikami naraz, mógłby wyrżnąć w ten sposób całą armię, nawet jeśli byłyby ich tam tysiące. Ktoś mógłby powiedzieć, że w końcu zmogłoby go zmęczenie, jednak samuraj miał wpojoną żelazną dyscyplinę, dzięki której jego i tak już wytrenowany organizm był posłusznym narzędziem prowadzonym bez litości przez bystry umysł.

****

W obozie Imperium rozległ się dźwięk trąbek i okrzyki dowódców. Artyleria rozpoczęła ostrzał, zaś z twierdzy odpowiedziały prowizoryczne katapulty, te jednak nie mogły się równać z technologicznymi cackami z zakładów zbrojeniowych z Nuln. Gdy wojsko szykowało się do wymarszu, z jednego z namiotów wyszły trzy ubrane na czarno postacie.
- A więc zaczęło się. - Powiedział ich zamaskowany dowódca, major Inkwizycji Imperialnej Reinhard von Preuss.
- Faktycznie. Majorze, chyba jednak miałeś rację. - Odpowiedział jeden z jego towarzyszy. - Chaotyczna anomalia zbierająca się nad zamkiem stała się nagle bardzo gwałtowna, widać było nawet kilkukrotne wyładowania energii...
- To prawda. Być może był to wynik pojedynku z udziałem magów, co dodatkowo rezonuje na i tak już nadwątlonej membranie rzeczywistego świata. Gdy jeden z nich poległ, dodatkowo zasilił energię psychiczną gromadzącą się na naszych oczach. Gdy burza osiągnie masę krytyczną, otworzy się portal, a na świat wyleje się potop surowej energii magicznej... - kontynuował wywód Oskar.
- A wraz z nim hordy chaosu, gotowe, by poprowadził je Archaon. A ty co myślisz na ten temat, Rudolf? - Milczący dotąd łowca odparł.
- Zgodnie z raportami wysyłanymi przez von Bittenberga, burza przybiera na sile w miarę następujących pojedynków. To fakt, biorą w nich udział jednostki na tyle silne, by ich działania miały wyraźne odbicie w Osnowie. Jeśli jednak zgromadzimy w tym miejscu wielu innych ludzi i zmusimy i do zajadłej walki to... - Tu inkwizytor zawiesił na moment głos, jakby chcąc odwlec kontrowersyjne stwierdzenie, lecz po chwili szybko dodał: - Zgodnie z waszą teorią dotyczącą natury chaosu, którą kiedyś nam przedstawiliście, majorze, tylko dokarmią burzę, ich skupiona nienawiść i bitewna gorączka... Ale w to wątpię, oni walczą dla Sigmara i Ulryka...
- Ale walczą i do tego jest ich dużo. To się liczy. Być może cała ta arena to tylko przykrywka, by wciągnąć nasze siły w pułapkę. Pamiętacie masakrę urządzoną w Middenheim? Już nie wspominam o wyciętych w pień oddziałach zwiadowczych. Ci wojacy nie walczą bynajmniej by wymierzyć sprawiedliwość, czy ze względu na patriotyczna postawę. Ich kieruje chęć zemsty i nienawiść wobec kultystów i zawodników areny. Jeżeli trafi się wśród nich na przykład ktoś z ukrytymi zdolnościami magicznymi, skutki mogą być katastrofalne.
- Cóż więc powinniśmy zrobić?
- Na razie zaczekać i obserwować, czy burza się nie nasili. Być może moja teoria nie sprawdzi się. Tak czy inaczej musimy wykonać nasze zadanie. Sprawdzić, czy cel jest wewnątrz, i jeśli tak, zlikwidować go. Idziemy w drugim natarciu, zgodnie z planem.
- A co jeśli... - Reinhard zdawał się wyczuć nadchodzące pytanie, gdyż natychmiast odparł:
- Mam na to plan. Przedstawię go w razie konieczności, jednak opiera się na zakończeniu szturmu. - Wtem spomiędzy opuszczonych namiotów wychynął jakiś żandarm, poszukujący dezerterów, tchórzy oraz zwykłych leni, którzy nie kwapili się, by iść do ataku.
- Hej wy! Piknik, kurwa, se urządzacie?! - Wydarł się żołdak, i nadchodząc kontynuował tyradę. - Macie przesrane, każę was powiesić za jaja, jeśli zaraz nie ruszycie dup... - Nagle urwał, gdy trzej inkwizytorzy jak na komendę odwrócili się w jego kierunku i przyszpilili tym specjalnym spojrzeniem. Mężczyzna zwolnił kroku i jeszcze chciał coś mówić, jednak władczy głos zamaskowanego zatkał mu gębę.
- Nikogo tu nie widziałeś. - Powiedział von Preuss, wyciągając odznakę ze stylizowaną literą I na łańcuchu. - Jeśli zaś piśniesz komuś, albo nawet pomyślisz, żeby pisnąć, ja się o tym dowiem, zanim zdasz sobie z tego sprawę. Zaś powieszenie za jaja to jest jedna z niewielu rzeczy, które cię wówczas spotkają. Wypierdalać. - Spokojny, ale stanowczy i straszliwie głuchy głos sprawił, że żandarm tylko zasalutował i sztywnym krokiem poszedł, skąd przybył.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

- GRWAAAAAAH! http://www.youtube.com/watch?v=UqiKZY2rMB4 - ryknął Olfarr, zadzierając w górę wykrzywione w grymasie smutku i bólu oblicze Vahaniana. Wrzask wzmocnił za chwilę Ulfarr, rozdzierając w okutych w kolczaste, błękitne żelazo dłoniach wyrwane wnętrzności Zamieci. Wśród kapiącej obficie krwi, za pustymi wizjerami straszliwych hełmów dało się nagle zauważyć wyłupione w akcie dzikiego tryumfu, przekrwione niebieskie oczy. Krzyk nieprędko ucichł, gdyż wciąż pobrzmiewał w nim ból ze świeżo zasklepionych roztopioną stalą ran, które dopiero co zadał im elf wraz ze swą pochłoniętą przez demony wilczycą. Zagłuszyły go dopiero wiwat publiczności oraz równie gromki łoskot kul armatnich małego kalibru, brzęczących o mury ze spiżu a także syk kilku kartaczy. Wśród rozgardiaszu jaki zapanował wśród widzów, biegnących co sił ku dziedzińcowi i murom mgła otaczająca braci niczym pradawne bestie z legend nagle zniknęła a syk parującego intensywnie metalu z samej Domeny Chaosu ucichł, pohamowany piekielnym zimnem Płaszczy Mrozu. Nieliczni, którzy wciąż jeszcze patrzyli w tym kierunku ujrzeli czym stali się Horkessonowie.

http://img4.wikia.nocookie.net/__cb2013 ... _Armor.jpg :mrgreen:

Lśniąca jak lodowy błękit ich zimnej ojczyzny, lecz w głębi płyt ciemna jak dusza czarownika wielka Zbroja Chaosu, która teraz okrywała ciało każdego z braci zdobiona była dziesiątkami kolców i srebrnych ostrzy oraz pokryta misternie ukształtowaną plątaniną pajęczych rycin i staronorskich run. Talie Olfarra i Ulfarra okrywały potężne nabijane ćwiekami pasy z cuchnących demoniczną obecnością skór zza których zwisały między zakutymi w ciężkie buciory i strzelistymi jak wieże nogami Horkessonów pocięte w paski jęzory pasma wyprawionej skóry, zakończone żelaznymi podobiznami jęzorów istot z Immaterium. Głowy zaś skrywały ukształtowane na podobieństwo dawnych szyszaków braci, lecz bez porównania wspanialsze i mocniejsze hełmy, zwieńczone zagiętymi na boki rogami i wspaniałymi skrzydłami z żelaza. Wstrząsając dymiącymi od doświadczenia mocy samych Bogów płaszczami, Bliźniacy skinęli sobie głowami i unosząc broń z pobojowiska poczęli schodzić wśród wzburzających piach kul. Głowa Vahaniana nagle zaskwierczała i rozsypała się w proch, podobnie jak jego porąbane ciało, z pomiędzy żelaznych palców Olfarra wyleciały długie kępki włosów.
- A jednak zasłużyłeś na nasze uznanie elfie... czy czymkolwiek tam byłeś... - zachrobotał zza hełmu Ulfarr. Po chwili dołaczył do niego powolny i grzechoczący głos brata.
- ...darowałeś nam wspaniałą walkę i godną próbę w oczach Bogów. Niech twój czerep godnie zdobi tron Kharnatha.

Gdy przechodzili grzmiącymi od ech korytarzami wokół areny, zagadnął ich nie mogący utrzymać porośniętej rudą gęstwiną szczęki zamkniętej Thorrvald oraz szczerze uśmiechnięty Haakar z błyszczącymi oczyma.
- To było.... NIESAMOWITE! - wydarł się wreszcie Torstensson. - Najpierw tak świst, jeb miecze i strzały, potem te wybuchy i rozdarcia z Muspelheimu i na koniec.. ocholerajaniemogę, powiedz coś Haakar!
- Godziwe zwycięstwo, pokazaliście jak drogi był wam drugi z was i razem daliście odpór magii i demonom. Wasz ojciec może być dumny... - mówił Ulfwerenar, ale bracia nagle zamyślili się pod całym tym ogniem w którym ukuło się ich zwycięstwo. Nigdy nie znali swego ojca... poza bajaniami i opowieściami a i te słyszeli rzadko, wypowiadane z dziwną obawą w swej rodzinnej wiosce...
- Pancerze Chaosu, najprawdziwsze nich mnie ogary Khorna! - Thorrvald z nabożną czcią dotknął pancerzy i powódł wzrokiem po runach. - Chyba będziecie musieli przyzwyczaić się do noszenia ich na stałe, jak nasz stary Aszkael... gdzie on był ?
Zatrzeszczało żelazo. Bracia ściągnęli skrzydlate hełmy. Ulfarr wstrząsnął grzywą, odrzucając kawałki zastygłego żelaza i czarny popiół. Jego policzek wciąż nosił długią szramę po ciosie elfa.
- Tak, dziwnie czuć nowe żyły i organy łączące cię z tym panc... teraz to właściwie część nas samych. - mruknął Ulfarr, podziwiając zbroję bogów. - Choć napełnia to ciało i ducha niebywałym wprost wigorem, jakby przodkowie lali ci w żyły wrzący miód Einherjerów... Olfarr, nie martw się włosy odrosną zanim się...
- O cholera... - Haakar wytrzeszczył oczy. - Szybki jest.
Twarz Olfarra okalały nagle opadające kaskadą aż na łopatki długie, lśniące i gładkie jakby nie musnął ich nigdy wiatr, czyste jak nigdy nie były (i już nie będą) włosy. Broda także odrosła, lecz już nie tak długa jak dawniej ledwo odskakująca od skóry woja. Liczne talizmany zniknęły i Olfarr wyglądał jak nowo odpicowany książę z południa. Widocznie mikstura zazdziałała nie tylko na rany... Wtedy strop zatrząsł się a wojowie rozejrzeli się z warkotem.
- To szturm. Bjarn potrzebuje nas za bramą! - krzyknął Thorrvald, odbiegając z rękoma na toporach.
- Spotkamy się pośród ciał południowców, he he! Jeśli dacie radę stoczyć dwie walki jednego dnia! - zaśmiał się Haakar.
Po takim stwierdzeniu nie dziwnym było gdyby zastał Horkessonów w walce jeszcze zanim sam by dobiegł. Olfarr i Ulfarr przez jakiś czas stali sami w mroku, czując jak nowa moc wrze w ich nabuzowanych odchodzącą powoli adrenaliną żyłach. Zarówno tych starych, jak i nowych, stapiających Bliźniaków wraz z ich nowymi pancerzami w jedno. A właściwie dwóch - dwóch Wybrańców Chaosu, otaczanych czcią i grozą wojowników na których spoczywał wzrok Bogów. Wzrok który zaraz miał napatrzeć się na iście piekielną rzeź ku ich chwale. Bracia skinęli głowami i pobiegli, wciąż nieswoi z jednoczesnym ciężarem i lekkością zbroic, spod których dochodziło buczenie, jak zew rogów bojowych.
***

- Halfdan, Eskil, Thorlac, Gunnar - do Harpiwrzaska, znajdźcie Zahina i zrzućcie na południowców deszcz kamieni jak z walących się murów Asgardu! - ryknął Bjarn, wskazująz lśniącym od run toporem wysoki bastion z tyłu dziedzińca.
- Snorri Wielorybniku, łap oszczepy i na bramę! Klakki, weź naszych dwóch grajków i z łukami zasuwać w ślad za nim - Leif może jest kurweskim farciarzem ale sam nadkasztelu bramy nie utrzyma! Grunladi, Ivar oby w waszych palcach cięciwy śpiewały równie składnie co struny! Mam nadzieję że zagotowali smołę...
Gdy dziewiątka wojów pobiegła wykonywać rozkazy, sam założył rogaty hełm zza którego okulara zabłysły groźnie błękitne ślepia i stanął obok Kharlota tuż za drugą kratą korytarza bramy. Od Imperialnych odgradzały ich okute spiżem wrota i dwie kraty, pomiędzy którymi czekały kraciaste mahikuły wypełnione gorejącym olejem i smołą. Prawie żałował pierwszych którzy wejdą po trupach braci. Prawie.
- Nie powinniśmy nadzorować reszty umocnień ? Tu mamy najlepszą pozycję, moi ludzie dadzą sobie radę. - Bjarn obejrzał się na dziesięciu wojów za nim i wyszczerzył się wilczo do towarzyszy z dawnych lat. Einarr jak zwykle w ciszy rychtował swój złocony młot, zdobyty na kurgańskim wodzu a Hrothgar, Erik i Kolgrim przechwalali się za tarczami ilu wrogów ubiją. Haakar rozluźniał mięśnie, gotowy wejść w wilczą postać a Eigil chlał w trupa i okładał się kolczastym karwaszem po półnagim ciele, szykując furię berserkera. Turo opowiadał jakiś dowcip Olafowi, który stojąc wyprostowany, oparty na toporze wielkości człowieka zdawał się widzieć ponad murami. Thorrvald zaś aż bił dumą z wyprężonej piersi, ujmując za podarowane mu przez Kharlota topory (z resztą nieustannie wpatrywał się w Kruszącego Czaszki chcąc trzymać je dokładnie jak ten swego Blodfara), Haldor Wysoki rozwinął trójkątny, któlewski sztandar z krukiem falujący na podmuchach wiatru i stanął za Ingvarssonem. Tak, oni nie podadzą pola... chyba że w myśl pułapki jaką zastawiali właśnie z Kharlotem w razie upadku bramy.
- Nie. - odparł krótko Khornita. - Poradzą sobie jeśli zaufają swoim wodzom i instynktowi. Nawet my ich tego nie nauczymy.
- A więc miejmy nadzieję że ktoś pokaże jak się walczy... SKJOLDUR VEGG! - ryknął Bjarn i dziesiątka sformowała mur z tarcz z jego plecami. Wszędzie rozległy się świsty, huki, okrzyki bojowe i wrzaski strachu czy bólu. Bitwa trwała wszędzie na boki od nich, a jak na ironię najbitniejsi stali bezczynnie.
- No rozjebcie tą bramę sukinsyny... grubszymi wrotami to już się przed moją żoną zastawiałem... - mruknął rozeźlony Hrothgar, wzbudzając cichy rechot towarzyszy.
****

Gannicus zaklął. I zaklął. A potem ciął. Gładko, szybko i nożycowo oboma gladiusami. Halabardnik zwalił się z drabiny z poderżniętym gardłe. Wokół dopiero co świsnęła pierwsza salwa. Umyślnie kazał kusznikom czekać aż do ostatniej chwili, schowany za blankami i hurdycjami by z maksymalnej bliskości nawet niedoświadczony kultysta zebrał żniwo śmierci. Szereg Middenlandczyków legł pokotem lecz kolejny już założył drabiny i zarzucał haki, niewzruszony rzadkimi wystrzałami z muszkietów kultystów i lejącą się smołą czy ciskanym przez alchemików magicznym ogniem. Wokół zawodnicy dokazywali cudów samotnie obwieszając trupami w niebieskich mundurach całe drabiny jednak niecała szóstka nie mogła samotnie obronić tak długiego odcinka. Walka zajrzała więc już na niektóre stanowiska kultystów. A tuż za nią zajrzał jej brat - syty wpierdol. Tam gdzie nie mieli czterokrotnej przewagi lub nie pojawił się Gannicus jak huragan śmierci imperialni zdobywali piędź spizu za piędzią. Wkurzony kultysta wybiegł z samotnej na tej stronie murów baszty smoka i wpadł na pierwsze ognisko oporu po minucie biegu. Z wyskoku ciął oboma gladiusami, a gdy przeciwnik zastawił się mieczem i tarczą, padł na podłoże i kopniakiem obalił żołnierza po czym przebił jego krtań i oko ostrzami gladiusa. Wtem zawisł nad nim śmierdzący cień. Muskularny, rudy halabardnik zaszedł go od tyłu i złożył się do cięcia jeszcze z drabiny. Gannicus odskoczył a ostrze wyrąbało do dołu z kolcami kilka szczebli. Wtedy, gdy już opracowywał plan walki usłyszał okrzyk jak grzmot. I dwaj Horkessonowie wadli na mury jak dwuosobowy walec, zgarniając tarczami imperialnych i rąbiąc ich bez litości. Dopiero teraz zauwazył jak odmieniła ich walka... pancerze chaosu...
- Bogowie są z nami! - krzyknął, przywracając morale kultystom. - Ich czempioni znów walczą obok nas!
Nagle przestraszony rudzielec, obawiający się nie tyle ostrzy Gannicusa co pędzącej pary olbrzymów w pancerzach cofnął się w tył z powrotem na drabinę. Jednak drabiny tam nie było - sam strącił górne szczeble i irnonią losu spadł z krzykiem, kończąc w fosie pełnej kolców.
- Rychło w czas! - skinął głową z długimi blond włosami Slaaneshowiec. - Przy tamtej drabinie był Galreth, ale gdzieś zniknął... z resztą na macicę demonetki, zaraz sami będziecie sobie mogli wybrać drabinę - w jasny chuj ich jest!
- Krew dla boga krwi! - ryknął Olfarr, stając ramię w ramię z Saito i rąbiąc bezlitośnie mieczem kudłatego topornika.
- Czaszki do tronu z czasek! - dodał Ulfarr, osłaniajac Gannicusa przed muszkietową kulą i wznosząc topór nad szczękającymi zębami ulrykanami.
****

- Na kły Ulryka! Zmasakrują ich! - wydarł się lord Edward von Starken, ciskając przecz lunetę i wyjmując ostrze Lodu. - Alba, Frudsberg, Vendendal - do atakuuuuu!
- STAAAĆ! - ozwał się bas elektora, płosząc konie i usadzając wyborowe dywizje piechoty w pół kroku, a sierżantów z zawiedzionymi minami. - Jeszcze nie czas.
- Jak to nie czas ? - zdziwił się chorąży Middenladnu, opuszczając czarnego zweihandera. - Pojąc tego ni jak nie mogę że nasi chłopcy tam zdychają, a te najemnicze ścierwa opijają się winem w obozie...
- Stać mówię. Daj chłopakom zdobyć swoje ostrogi. - mruknął zza opuszczonej przyłbicy Todbringer. - Panie Brennenfeld, wszystkie nasze pięć serpentynek skieruj na wieże z balistami na wschodzie. Oba moździerze w dziedziniec.
Książę dał znak błyszczącym Runiczym Kłem ubranemu na czarno ogniomistrzowi i małe armatki poczęły ciskać kulami.
- Ale jaśnie oświecony książę-elektorze, tymi maleństwami możemy te balisty co najwyżej rozśmieszyć a nie pogrzebać z wieżami... czemu nie czekamy na tabory z burzącymi ?
- Wykonać kpie! - ryknął Starken i usadził konia za uprząż. Nagle przyłożył rękę do czoła, słysząc dziwy świst i wzniósł głos.- KRYYYĆ SIĘ, balistaaaa!
W nagłym poruszeniu świta księcia powpadała na siebie, lub jak uczynił to kapitan Welf rąbnęła w pobliską sosnę kryjąc się razem z honorem w zaspie śnieżnej. Świst zagłuszył krzyki i rżenie koni. Rycerza który stał tuż obok księcia... przybiła razem z koniem do podłoża długa na dwa metry strzała. Trup nawet nie mógł upaść. Nim zamieszanie opadło zobaczyli jak balista znów strzela.
- Mieliśmy być poza zasięgiem... Wasza wysokość, proszę się schować! - krzyknął kulący się za działem, upadły z konia mag Kolegium Światła o pomarszczonej twarzy.
- Taak balista... - mruknął spokojnie Boris Todbringer, stojąc jak posąg pośród przerażonych, krzyczących dworaków. - Ramiona ze sprężynujących płytek wzmocnione końskim włosiem potrafią miotać bełty nawet na ćwierć mili...
- Panie, nalegam! - pisnął kapitan Ludwig, w białym płaszczu gotów do natychmiastowej ucieczki.
- ... doświadczona obsługa może strzelać nawet dwa razy na minutę. Zabójcza i bardzo kosztowna broń. - Elektor odchylił się w siodłe spokojnie i uniósł wskazujący palec. - Ale ma jedną wadę. W momencie strzały szarpnięcie ramion jest tak wielkie...
- PANIEEE! - ryknął sam von Starken i w tym samym momencie bolec łupnął w ich pozycję. Przebijając namiot magistra Feuermana dobre kilka metrów za księciem, wyszczerzonym pod hełmem z podobizną Middenheim.
- ...że zmienia położenie balisty! hehehe, nie da się trafić dwa razy w to samo miejsce. - Todbrineger zawrócił konia i pogalopował nieco do przodu, zostawiając bladych jak ściana ludzi. - Dobra Starken, coś za mocno ich sieką.
- Wspaniale, książę. DYWIZJA MAGNE! DO ATAKUUUU! - gdy piechota pobiegła ku murom, coraz gęściej sypiących trupami, lord północy podążył za swoim seniorem. - Przy okazji nie wiedziałem że znasz się na inżynierii wojskowej.
- Pha! Od kiedy jakiś fircyk chędożony wilczą kusią inżynieryna z Nuln osmalił mi brodę swoją wyrzutnią diabelskich fajerwerków poczytałem co nieco na przyszłość. Wiesz że trebusze, jakie konstruują w...
Dokładnie moment później ujrzeli jak zza murów unosi się wielkie łapsko trebusza i grad kamieni wielkości koni masakruje idący pod werble regiment Magne oraz rozwala kilka namiotów i małych dział.
- Eeeeeee.... może poślemy też chociaż ochotników ? - zaproponował zdębiały Edward.

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Jak stoimy z amunicją?- Henryk zapytał jednego z braci, ten następnego, tamten jeszcze innego. W końcu w podobny sposób doszła do niego odpowiedź.
-W chuj i jeszcze trochę.- wyrecytował najemnik i wypuścił kolejną strzałę, która przebiła czaszkę biegnącego ku drabinie kultysty.- Dwunasty Młody.- rzekł do chłopca w wieku około piętnastu lat. Był najmłodszym bratem w kompanii, dlatego jego ksywka bardzo szybko zyskała popularność.
-Pomógłbyś mi zrzucić tą drabinę, a nie pierdolisz się z imperialnymi.- krzyknął. Od pewnego czasu siłował się z nią bez skutku, nagle poczuł ulgę. Rozejrzał się. Z trudem pchnąłem drabinę, która runęła na kilkunastu oblegających. Splunąłem w dół.
-Henryk, do cholery!- wrzasnąłem i ruszyłem w stronę baszty.- Jak długo będziesz ich dopuszczał do murów.
-Zobacz ilu ich jest.- warknął.- Myślisz, że na jeden pocisk nabiję wszystkich?!
-Mało się starasz...
-Ty głupi skrybo! Balistę trzeba po każdym wystrzale ustawić, mimo moje małej innowacji jaką są te przytwierdzenia, przemieszcza się o centymetry.
-Weź więcej ludzi.- uspokoiłem się, ten chłopak wiedział co robi. Jego maszyny zbierały największe żniwo, imperialni padali jak kaczki. Z trudem wdrapywali się na mury, tylko po to, by później z nich spaść. Szybciej! Poganiałem w myślach braci, choć i tak widziałem, że robią wszystko co w ich mocy. Walczyli skuteczniej niż się spodziewałem. Odnosiliśmy rany, ale dzięki zorganizowaniu punktu medycznego przez Rzeźnika, w miarę szybko przywracaliśmy co lżej pokiereszowanych ludzi do stanu użytkowania. Jak na razie szło nam nadzwyczaj dobrze. A gdy odparliśmy kolejną grupę. Znów rozbrzmiały nasze głosy.
-NA ŚMIERĆ!- zagłuszyło je dopiero wycie wilkorów. Imperialni coraz mniej ochoczo parli na nasze stanowiska, tym bardziej, że wydawało im się iż w ogóle nie tracimy sił. Zawdzięczaliśmy to strategii stworzonej przez Riees'a. Połowa walczy, reszta odpoczywa, lub pomaga przy rannych. Kapitan stał teraz przy drabinie, która dosłownie dopiero przed momentem runęła na mur. Była wyjątkowo wielka, jednocześnie mogło wdrapywać się po niej trzech żołdaków na jednej wysokości. Wróg rzucił się w jej stronę. Druga podobnych gabarytów padła na ziemię, złamana w pół. Nieprzyjaciele którym udało się wdrapac na mury, z wrzaskiem obserwowali jak ich ludzie są rozszarpywani przez dwa potężne wilkory, które osłaniały Kapitana. Ten wykonywał niewiarygodne piruety, zdawał się tańczyć. U jego boku stał Mały, oraz kilku innych Braci. Skutecznie odpierali nawałnicę w postaci imperialnych pachołków, chwilę potem Henryk wystrzelił pocisk zmodyfikowany przez Oblecha. Drabina została roztrzaska w drobny mak, a kończyny żołnierzy znajdujących się na niej, rozleciały się po okolicy. Rzeźnik przysłał do mnie posłańca, ten wręczył mi karteczkę. "Ośmiu rannych, trzech ciężko. Zero zabitych." Dobry wynik, jeśli porównamy go z tym co działo się pod murami. Jeśli tak dalej pójdzie, reszta ich armii wejdzie do nas po trupach towarzyszy.- pomyślałem. Mała eksplozja na baszcie. Odwróciłem się, Henryk klął. W jego stronę rzucił się Podmuch, w ciągu kilku sekund był już na szczycie i siedział obok naszego inżyniera. Pobiegłem tam.
-Jak to czterdzieści stopni w prawo?- Henryk patrzył na wilkora jak na idiotę.- Tam nic nie ma.
-A skąd dobiegł strzał?- spokojny głos Podmucha dotarł do moich myśli.
-Nie stamtąd!- krzyknął, miał jeszcze wydać jeden ze swoich wykładów, ale sam nie miałem na to cierpliwości.
-Rób co mówi.- powiedziałem, jestem wyższy rangą także musiał mnie słuchać, dwóch chłopców załadowało "Obleśny pocisk", jak nazwał go Mały. Henryk wymierzył, dokonał jakiś szybkich obliczeń i zwolnił spust. Dwumetrowa strzała z płonącym końcem ze świstem ruszyła w nieznanym nam kierunku, chwile potem rozległ się wybuch. Znacznie jednak potężniejszy od tego zaprezentowanego na drabinie.
-Skład amunicji?- inżynier zapytał sam siebie.
-Raczej wóz.- wilkor jeszcze raz wdarł się do naszych umysłów.-Zbyt słaby zapach na cały magazyn.
-W każdym razie złoiliśmy im dupy.- krzyknąłem radośnie, a Henryk spojrzał na Podmucha.
-Jeszcze jakieś propozycje?- uśmiechnął się. Podmuch przytaknął łbem. Oblężenie było coraz ciekawsze.


Zmierzch z Podmuchem walczyli na murach i zabronili mi łazić samej po cytadeli, teraz gdy oblężenie się rozpoczęło. Uważali, podobnie zresztą jak Riees, że prędzej czy później wróg wejdzie tunelami, a tym samy wedrze się do środka. Nie były one tajemnicą, lecz tworzyły isty labirynt. Skąpiec poznał je dość dobrze i wiedział, w które miejsca można się zapuszczać. Na mapie, którą mi podarował, na czerwono zaznaczył te części podziemnych korytarzy, w których napotkał ksenomorfy, na zielono najszybsze drogi do różnych pomieszczeń. W tym do pokoju Menthus'a i Iskry. Oczywiście nie mogłam udać się tam sama, trzech Braci z kompanii zaoferowało mi siebie jako obstawę i poprzysięgło, że w razie potrzeby oddadzą za mnie życie. Nie rozumiałam ich. To głównie zabójcy i złodzieje, a zachowują się w sposób bardziej pasujący do rycerzy. Choć tak na dobrą sprawę, za młodu miałam do czynienia z tymi tępymi osiłkami zakutymi w drogie pancerze. Dla większości z nich honor był czymś zupełnie obcym. Van, dobrze na nich wpłyną a od pewnego czasu czułam, że on nie znikną jest gdzieś blisko. Obserwuje mnie. Dodawało mi to siły. Ciąża rozwijała się powoli, jednak nie przeszkadzała mi. Wręcz przeciwnie. Z każdym dniem, kiedy ono przybierało na sile i ja zyskiwałam jej coraz więcej. To było niepokojące,a jednocześnie wspaniałe. By oświetlić drogę zmieniłam moją dłoń w pochodnię. Białe światło Kosstuh'a rozpraszało ciemność przed nami. Przez moment miałam wrażenie, że obok nas przemknęła niska postać. Postury Farlina, jednak nie mieliśmy czasu by to sprawdzić. Iskra była sama w pokoju, należało ją jak najszybciej zabrać do nas. Nawet Menthus nie będzie w stanie chronić jej na odległość, a teraz jest zapewne zbyt słaba by walczyć.
-To tu.- najemnik wskazał na sporej wielkości dębowe drzwi.Otworzyłam je i jak się okazało, znalazłam się w szafie Iskry, Smoczy Mag raczej nie nosił tak... cóż... wykwintnych sukni. Wpadłam do jej pokoju, wraz z moją obstawą. Adeptka nawet nie zareagowała na moje przybycie, gapiła się ślepo w ogień.
-Mimo, że doszły mnie słuchy iż się obudziłaś. To wyglądasz gorzej niż trup.- uśmiechnęłam się. Ona lekko wzruszyła ramionami i wolno odwróciła w moją stronę.
-Spójrz na siebie Anno.- zapłakała, ja podeszłam do niej i przytuliłam ją.
-Ślicznotki, pora się zbierać.- coś dziwnego dzieje w starszych częściach korytarzy. Szpiedzy mówili, o jakiś krzykach, rytualnych pieśniach.
-Nie wszyscy kultyści są po naszej stronie.- zauważył drugi.
-Co ty na to?- zapytałam Iskrę.

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Drugni biegł ile sił w swoich krótkich nogach, od czasu do czasu padając plackiem na ziemię gdy jakiś pocisk artyleryjski wybuchł w bardzo bliskiej odległości. Trzeba było przyznać, że te inżynierskie człeczyny miały cela i konsekwentnie ostrzeliwały dziedziniec Fortecy metr po metrze. Najwyraźniej chcieli jak najlepiej "przygotować" zamek to tryumfalnego wkroczenia Imperialnych żołnierzy.
- Po moim trupie ! Dosłownie ! - Zdyszany Zabójca minął niewielki czworobok znudzonych Norsmenów przy bramie i czym prędzej wbiegł po schodach prowadzących na mury. Gdy znalazł się na ich szczycie, rozpostarł się przed nim widok, który przywołał szalony uśmiech na jego brodate oblicze.
Z lasu rosnącego przed Fortecą wyłaniały się równe szeregi middenheimskiej piechoty. Nawet stąd, mimo panującego hałasu, dało się usłyszeć dźwięk werbli i zachrypnięte okrzyki oficerów. Ci, którzy już doszli pod mury, ustawili przed nimi gigantyczne drabiny oblężnicze, po których kwiat imperialnego żołnierstwa wdrapywał się po woją śmierć. Mury twierdzy były bowiem obsadzone nieliczną ale bardzo kompetentną załogą - bliźniacy Horkessonowie w swoich nowych zbrojach zbierali straszliwe żniwo wśród nieszczęsnych mieczników w błękitno-białych mundurach. Nieco dalej Garleth masakrował imperialnych oszczędnymi lecz wyjątkowo skutecznymi ciosami swych mieczy. Ludzie niedawno zmarłego Vahaniana rozdzielali swe siły pomiędzy obsługę balist i odganianie przeciwników zbliżających się do ich stanowisk. Po całym tym burdelu zaś biegał Gannicus, wspierając w bitwie garstki pozostałych przy życiu kultystów. Tak się bowiem składało iż wojownicy z twierdzy byli całkiem mocno rozciągnięci na murach, przez co fizycznie niemożliwym było bronić wszystkich ich odcinków z taką samą skutecznością. Tam, gdzie nie walczył żaden z zawodników lub innych bohaterów, żołnierze Middenlandu zdobywali przewagę. Drugni wypatrzył jedno takie miejsce, jeszcze niedawno stał tam na drewnianym pudle i obserwował obóz wroga. Walczący tam kultyści najnormalniej w świecie nie nadążali ze zrzucaniem przeciwników z drabin, przez co kilkunastu z nich zdołało postawić stopę na czarnych murach Fortecy. Heretycy wspinali się na wyżyny swych (bądź co bądź skromnych) bitewnych umiejętności, a mimo to nie mogli dać rady profesjonalnemu wojsku. Co chwila jakiś zakapturzony mężczyzna padał przebity mieczami, naszpikowany bełtami lub rozpłatany halabardami. Zabójca postanowił pomóc im w odparciu wroga.
- Chwała ! - Warknął ujmując topór w swe spracowane dłonie, po czym rzucił się na middenheimczyków z gardłowym okrzykiem.
Najbliższy z nich, miecznik w żelaznym hełmie z piórkiem, zauważył szarżującego krasnoluda w ostatniej chwili i zdążył jedynie panicznie zasłonić się puklerzem. Ciężki kawał gromrilu dzierżony przez krzepkiego Dawiego przygrzmocił weń ze straszliwą mocą. I mimo że niepozorny puklerzyk jakimś cudem przetrwał spotkanie z piekielnie ostrym runicznym toporem, sama siła uderzenia rzuciła żołnierzem o blanki Fortecy. Jako, że zdążyło się już tam nazbierać całkiem sporo trupów, nieszczęśnik potknął się o swoich zmarłych towarzyszy i z krzykiem spadł z murów. Drugni nawet nie spojrzał, jak nabija się na spiżowe kolce gęsto "ozdabiające" zamek, bowiem z furią zaatakował następnego żołnierza.
Ten widocznie miał więcej doświadczenia w walce z silniejszym przeciwnikiem, bowiem sparował cios Zabójcy po skosie, tak, że ostrze topora ześlizgnęło się po jego tarczy i zaryło o podłogę. Drugni, wiedząc że nie zdąży poderwać broni do zablokowania nieuniknionego kontrataku, wykręcił się w asekuracyjnym półobrocie, zwiększając dystans między sobą a przeciwnikiem. Krótki miecz middenheimczyka ze świstem przeciął powietrze kilka cali od jego twarzy. Nie czekając na kolejny cios, krasnolud wystrzelił do przodu, unosząc topór nad głowę. Imperialny, który nie podejrzewał krępego brodacza o taką szybkość, zdążył tylko wykrzywić twarz ze strachu. Po chwili runiczny topór rozrąbał ją na dwie symetryczne połówki.
Do tego czasu reszta żołnierzy przy drabinach zdążyła zauważyć nowe zagrożenie w postaci pomarańczowowłosego socjopaty. Czterech z nich uzbrojonych w długie miecze i szerokie tarcze zaatakowało Dawiego, zaś ich towarzysze spychali resztkę kultystów w kierunku schodów.
Drugni tylko uśmiechnął się kpiąco, gdy czwórka żołdaków stanęła przed nim ramię w ramię, imitując mur tarcz stosowany zwykle przez Norsmenów.
Dziesięć sekund później ich nieudolna formacja została rozbita przez atak czystej, krasnoludzkiej furii. Zabójca wpadł w nich niczym jastrząb między kury, obalając żołnierzyków jak domino. Jeden z nich wstał z zakrwawionej ziemi i zamachnął się na niego swą szeroką tarczą, chcąc po prostu zmieść go z murów. Drugni nawet nie próbował unikać tego ciosu. Ujął swój runiczny topór oburącz i z całej siły rąbnął w sam środek lecącej w jego kierunku tarczy. Grube drewno nie wytrzymało tej próby i poszło w drzazgi, zaś ręką atakującego złamała się w kilkunastu miejscach. Zanim jednak nieszczęsny miecznik zdążył poczuć obezwładniający ból z tym związany, kolejny cios krasnoluda gładko odrąbał mu głowę.
Pozostałych trzech żołnierzy zdążyło podnieść się z ziemi. Poznawszy już potęgę wytatuowanego Zabójcy, cofnęli się niepewnie w obawie przed jego kolejnym atakiem. Drugni splunął tylko i ruszył w ich kierunku powolnym krokiem.
Nagle kilka pocisków świsnęło mu nad głową i z trafiło w tarczowników.
Pierwszy z nich padł z bełtem wystającym z oka. Drugi przerażająco charknął krwią z rozerwanego gardła i spadł z murów na dziedziniec Fortecy. Trzeci zaś przyjął wszytko na tarczę i cofnął się jeszcze dalej z przerażeniem wypisanym na ogorzałej twarzy. Drugni tymczasem odwrócił się zdziwiony w stronę z której nadleciały pociski.
Czterech kuszników z Szarej Kompanii stało kilkanaście metrów od niego i ładowało kusze.
- Ej, człeczyny ! Nie widzicie że ja tu walczę ?! Znajdźcie sobie własnych żołdaków ! - Ochrzanił strzelców, którzy znieśli ręce w przepraszającym geście i skierowali swe śmiercionośne kusze w innym kierunku.
Gdy odwrócił się do ostatniego z tarczowników, ten był już przy nim. Drugni w ostatniej uchylił się przed ciosem miecza i w odpowiedzi rąbnął toporem z wyprostowanych ramion, najwyżej jak tylko potrafił. Middenheimczyk nie zdążył unieść tarczy na czas i w rezultacie oberwał w skroń osłoniętą stalowym hełmem. Pod wpływem uderzenia metal wgiął się do środka razem jego z czaszką, szatkując mózg kawałkami skruszonej kości.
Żołnierz padł na ziemię krwawiąc jak zarzynana świnia.
Drugni starł krew z oczu i rozejrzał się po okolicy.
- Nieźle - Przyznał - Usiekłem czterech. Jeszcze jakieś dziesięć tysięcy i fajrant, he he.
Zaniósłszy się psychopatycznym śmiechem, krasnolud ruszył ku kolejnym żołnierzom wspinającym się po drabinach. Tego dnia śmierć zbierała obfite żniwo.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Wcześniej.


-Oblech.- Riees zawołał naszego nożownika do siebie, ten podszedł z wolna. Nigdy się nie śpieszył. Zawsze miał czas.- Weź dziesięciu dobrych,- ostatnie słowo wyraźnie podkreślił.- nie najlepszych ludzi i udaj się z nimi na pozycje kultystów.
-Źle?- zapytał, chwycił kuszę leżącą z na sporej skrzyni i zarzucił ją na plecy, do pasa przyczepił dwa małe kołczany z bełtami. Rzecz jasna, każdy pocisk został przez niego zmodyfikowany. Lubił się tym bawić i bardzo często poświęcał swojej pasji więcej czasu niż nam. Ja stałem obok, zszedłem na chwilę z murów, by sprawdzić co porabia reszta. Zaraz miałem ruszyć na z powrotem na mur. Jestem skrybą, muszę opisać jak walczyli. Oddać im hołd, na tym polega moja rola.
-Gorzej.- odpowiedział mu.- Mają spory kawał kamienia do obrony, a jest ich mniej od nas.- zamilkł na chwilę i spojrzał na makietę fortecy sporządzoną przez Henryka. Wskazał długi fragment murów pozbawiony jakichkolwiek dodatkowych walorów obronnych.- Wejdziecie tymi schodami, od razu poślecie salwę bełtów. Łuki też byłyby dobre, ale tam zapewne runie większa część ich armii.
-Wyczuli słaby punkt?- zapytałem, nie mogłem oderwać oczu od dzieła naszego inżyniera. Dopracował każdy szczegół. Poustawiał figurki, które miały przedstawiać rozmieszczenie naszych ludzi, oraz wroga. Riees, ciągle zmieniał ich położenie. I planował kolejne ruchu kompanii, przewidywał poczynania reszty obrońców.
-Można tak powiedzieć.- skinął twierdząco głową, sam niedługo ruszał na mur. Dlatego teraz musiał podjąć co ważniejsze decyzje.- Ruszaj. I nie idź tam po śmierć, gdy zrobi się gorąco wracaj.- Oblech wzruszył ramionami i wyszedł, po paru minutach miał już ze sobą ludzi i wyszedł. Szkoda, ze nie dane mi było tego zobaczyć. Jednakże obiecał, że zda mi raport po powrocie. Nie spodziewam się cudów. Ruszyli z nim: Kamyk, Wiosło, Duży Harry, Żółtek, Nicpoń, Lej, Psikuta, Rudy (każący nazywać się Złotowłosym, jednak nie piszę zawsze tego co chcą), Gangrena i Zbyszek. Zbyszek to dobry chłop... W każdym bądź razem, pobiegli za nim. A my przygotowaliśmy się do zmiany załogi. Staliśmy już na pozycjach wyjściowych czekając na rozkaz Kapitana.
-Ruszamy Bracia.- rzekł
-Ta jest!- odpowiedzieliśmy chórem.

Teraz

Z raportów złożonych mi przez Oblecha miałem jedynie zarys informacji. Oczywiście podał mi to co było najbardziej istotne, ale do kronik bezpośrednio nie mogłem tego przepisać. Dlatego wspomogłem się nieco moją wyobraźnią. Jedenastu naszych ludzi, z Oblechem na czele pomknęło wzdłuż murów na pozycję zajęte przez kultystów. To co tam zobaczyli, przeszło najśmielsze oczekiwania Kapitana. Kultyści co prawda starali się stawiać opór, lecz nie wychodziło im to najlepiej. Wróg napierał, przeważał ich liczebnością i pewnością siebie. Ich nikt nie zagrzał do walki, tak jak zrobił to Zmierzch. Oni nie mieli po co walczyć. O życie? Byli teraz w niewoli, co za różnica czy zginą pod norskim czy imperialnym toporem. Jednak pierwotny instynkt jakim jest żądza życia przejął nad nimi górę i starali się choć w pewnym stopniu dorównać południowcom.
-Naładować kusze.- rzekł spokojnie Oblech. Nie można nie wspomnieć, że i ten sprzęt został zmodyfikowany przez Henryka. Przeważnie standardowe miotacze bełtów wystrzeliwały jeden pocisk, po czym należało założyć kolejny. To jest cholernie oczywiste. Jednak te, które teraz mieli nasi chłopcy nie wymagały przeładowywania co pół minuty. Posiadały coś, co nasza złota rączka nazywała magazynkiem. Dzięki systemowi rurek i "sprężonemu powietrzu", cokolwiek to jest (Tak jestem ignorantem) można było wystrzelić około dwunastu pocisków na minutę. Rzecz jasna, możliwy jest też ogień pojedynczy.- Nie marnować pocisków. Strzelać salwami.
-Zrozumiano.- uśmiechnął się Psikuta, który najlepiej z nich operował wynalazkiem Henryka. Był zresztą jego pomysłodawcą.- Zobaczycie jak śmiercionośną bronią jest ta zabawka.- Braci chwycili kusze w dłonie, na plecach mieli stalowe puklerze, zdobione ostrzami wskazującymi wszystkie cztery kierunki geograficzne, u pasa zwisały im półtora ręczne miecze. Tak wyglądała dziesiątka. Ich dowódca nieco się od nich różnił, pancerz miał rzecz jasna taki sam, każdy z braci nosił to samo. Chyba, że mógł mieć coś lepszego. Co podczas naszej pierwszej bitwy było niemożliwe. Nie nosił puklerza, dwie długie, lekko zakrzywione szable zwisały skrzyżowane na jego plecach. Na torsie znajdowały się jego ukochane noże do rzucania, również projektu Henryka, a wykonania Oblecha. Ich innowacyjność polegała na tym, że po linii ostrza, przebiegała wąska fiolka z szkła, która pękała gdy ostrze spotkało się ciałem wypuszczając przy tym śmiercionośną truciznę.
-Idziemy.- uśmiechnął się Zawadiacko, a reszta wyrecytowała.
-Jesteśmy światłem w ciemności. Krzykiem rozszarpującym ciszę. Jesteśmy jednością. Nie walczymy dla bogów, ani dla chwały. Walczymy by przeżyć, by każdy z nas mógł ujrzeć jutro, którego oni już nie zobaczą. Szerzmy śmierć i zniszczenie, a gdy opadniemy z sił przypomnijmy sobie jego ostatnie słowa.- wymienili radosne spojrzenia, podobne to tych u dzieci, które ruszały do piaskownicy by tam bawić się w najlepsze. Ruszyli. W mgnieniu oka znaleźli się na murach, kultyści walczyli z przeważającą ilością wroga. Nasi rozdzielili się na dwie grupy. Jedna sześcioosobowa ruszyła w stronę z której nadbiegała nowa fala imperialnych. Pozostała piątka obrała sobie za cel oczyszczenie muru z sił wroga do pozycji zajmowanych przez zawodników. Dopiero teraz Oblech zauważył małego krasnoluda z irokezem wielkości jego całego ciała, walczył jak dziesięciu mężów. Imperialni kładli się przed nim, jak drzewa pod ręką wprawionego drwala. Bawiła go rzeź, parł naprzód ja nóż wbity w masło. Jego postawa nie wyrażała lęku, walczył wręcz brawurowo. Salwą strzał odparli natłok południowców, starających się zmusić kultystów do opuszczenia stanowisk.
-Padnij!- rozkazał Oblech, kultyści złożyli się w pół, gdy tylko skojarzyli najemnika z Kompanii Szarego Wilka. Imperialni nie usłuchali i chwilę później również znaleźli się na ziemi. Tyle, że martwi.- Wy na prawo. My na lewo.- wydawał kolejne polecenia.- zabić tych ruszających na krasnoluda, potem uzupełnić magazynki.- salwa przeszyła powietrze, a nieprzyjaciel padł. Zabójca odwrócił się w ich stronę z pretensjonalnym wyrazem twarzy.
- Ej, człeczyny ! Nie widzicie że ja tu walczę ?! Znajdźcie sobie własnych żołdaków!- wrzasnął. Jak powiedział Oblech początkowo miał zamiar pomóc pozostałej piątce, lecz gdy zobaczył, ze wszyscy kultyści ruszyli za nimi z bojowym okrzykiem na ustach zmienił zdanie.
- Nieźle - Drugni, bo tak ponoć zwał się ów mężny wojownik, pochwalił samego siebie po tym jak zarżnął kolejnego wroga. - Usiekłem czterech. Jeszcze jakieś dziesięć tysięcy i fajrant, he he- wybuchł potwornym śmiechem, a gdy go opanował ruszył dalej. Oblech wzruszył ramionami założył kusze na plecy i dobył swych mieczy. Warto wspomnieć, ze to przekute Kły, Vahaniana. Naznaczone przez niego tajemniczymi runami. Nasz nożownik otrzymał je od niego w prezencie, parę godzin przed walką. Przemknął nad ciałami i szybkim, akrobatycznym wręcz skokiem znalazł się przed Zabójcą.
-Co do chuja.- zaklął krasnolud, zmierzył wzrokiem najemnika i splunął.- Mówiłem, są moi człeczyno.
-Starczy dla wszystkich.- odpowiedział mu.- Czterech, od kiedy tu jestem zabiłem pięciu.- parsknął śmiechem.
-Kusza...- westchnął krasnolud.- Powinno liczyć się ich wtedy jako połówki!- krzyknął rozzłoszczony i ciał kolejnego woja, który odważył się zaatakować. Najpierw odciął jego nogę, chwile potem pozbawił go głowy. Mężczyzna nie zdążył nawet jęknąć.- Ale niech Ci będzie... Remiz kutasiarzu!
-Sześciu.- zaśmiał się.
-Kiedy?!- warknął, pobiegł przed siebie z bojowym okrzykiem, Oblech ruszył u jego boku. Za nimi z uśmiechem na twarzach pomaszerowali Bracia z Kompanii.
Ostatnio zmieniony 16 kwie 2014, o 18:40 przez Vahanian, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Farlin stał przy oknie i zajadał się prażoną kukurydzą, pociągając co jakiś czas z kufla bursztynowe ALE.
Miał idealny widok na pole walki. Przygotowania do wysadzenia bramy były już prawie zakończone. Teraz większość jego drużyny pilnowała zabezpieczonego fragmentu tunelów.
Hobbit chciał właśnie dolać sobie piwa, gdy do okna podleciał szary gołąb. Miał przyczepioną do nogi wiadomość. Rozłamał pieczęć i przeczytał list.
- Czyli jednak przyjdzie nam zaryzykować... Trudno rozkaz to rozkaz, a 500zł koron premii jest tego warte.
Malec natychmiast ruszył krętymi schodami do podziemi. Po drodze zgarnął Petera i dwóch innych niziołków. Cała czwórka następnie ruszyła w stronę wyjścia z kanałów. Farlin wyciągnął klucz i otworzył zabezpieczone wejście. Po chwili do środka wszedł wysoki Kapitan, za nim znajdowało się stu żołnierzy.
- Ave Ulryk!
- Ave Ulryk!!

Dowódca oddziału uśmiechnął się pod nosem.
- Ja i moi ludzie jesteśmy strasznie głodni, gdzie znajdziemy kurczaki?
- Są na dziedzińcu i murach, myślę że starczy dla was wszystkich.
- Doskonale, zjemy je wszystkie. Prowadź do wyjścia.


Hobbici wraz z oddziałem do zadań specjalnych ruszyli zabezpieczonym korytarzem. Po kilkunastu minutach doszli do drewnianych drzwi.
- Dobra, tędy wyjdziecie prosto na dziedziniec. My zostajemy tutaj, musimy dopilnować, żeby wasi koledzy weszli przez przyszłe ruiny bramy. Powodzenia!!
Kapitan otworzył drzwi z kopa i z okrzykiem bojowym na ustach ruszył na niczego się nie spodziewających Norsmenów.
Po dziedzińcu rozniósł się okrzyk -ZA ULRYKA!!!!!!

Farlin ponownie zaryglował drzwi.
- Panie, miej ich dusze w opiece.

[Podkręcimy trochę atmosferę]
Ostatnio zmieniony 16 kwie 2014, o 19:58 przez Matis, łącznie zmieniany 1 raz.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Matis, pomysł dobry, ale za wcześnie. Mówiłem, by zsynchronizować pomysły... :roll: tak to wyjdzie lipa]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Magnus stał przy oknie patrując się w krawe walki na murach. Na jego twarzy gościł złowrogi uśmiech. Wielki Inkwizytor trzymał w żelaznych rękach swój święty buzdygan i wypatrywał ,wypatrywał czy już wkroczyli...
-EHKU!- rozległ się kaszel. Von Bittenberg odwrócił się i ujrzał ,że Reiner obudził się i w panice szuka czegoś w amoku. Von Bittenberg podszedł do niego i spoliczkował go. -Uspokój się ,łowco czarownic...-
-Mistrz...- rzekł chrypowatym głosem. Magnus chwycił butelkę wody i wcisnął mu do ręki. -Pij... nie przez takie rzeczy przechodziłeś...-
Poparzony inkwizytor jednym łykiem osuszył butelkę ,po czym rzucił ją -Dzieki za ratunek ,Wielki Inkwizytorze... wybacz ,że zawiodłem...-
-Nie zawiodłeś. Dobrze służysz Sigmarowi... zawiódł Henry...- rzekł chłodno. Reiner milczał ,dawno już tego nie słyszał z ust Magnusa ,w sumie odkąd wrócił z Areny na morzu ,gdzie nie raz otarł się o śmierć. Poza tym jeszcze jedno go zastanawiało. Próbował sobie przypomnieć przeszukujac setki informacji w głowie ,ale tego nie widział - kim był Henry.
-Dobrze ,Reiner...- rzekł Magnus i usiadł naprzeciw niego. -Słuchaj mnie uważnie ,bo po tym co się stanie... nie będzie czasu na pogaduszki... zacznijmy od tego ,że to co słyszysz na zewnątrz to oblężenie zamku...-
-OBLĘŻENIE?!- wykrzyknął inkwizytor.
-Tak... słuchaj mówię...-



******************************************
-KOMPANIA!!! ZAJĄĆ POZYCJĘ!- wykrzyknął Helsturm do swego oddziału halabardników ,po czym udał się w stronę dowódctwa. Jego podkomendni natychmiast rzucili się za prowizoryczne szańce ,które zwolniły się po poprzednim ataku. Oblężenie trwało. Niebo pełne było pocisków. Wszedzie roznosiły się wrzaski i okrzyki w akompaniamencie muzyków. Jakieś sto metrów dzieliło ich od muru ,gdzie imperialni żołnierze tłumnie z odwagą i wytrwałością zaczepali drabiny o wysokie mury. Mury pod którymi już powstawały sotsy trupów. Regiment za regimentem szedł do ataku w dużych falach uderzeniowych ,z których co chwilę wynoszono rannych na tyły. Wielki Miecz przeszedł wyprostowany obok regimentu kuszników prowadzących ostrzał i mijajac gwardię elektorską stanął przy świcie księcia elektora. Von Starken spojrzał na niego i szepnął do Todbringera ,ten odwrócił się w stronę kapitana. Helsturm natychmiast uklęknął na jedno kolano podpierając się na mieczu i rzekł mocno -Wasza Książęca Mość! Gwardzi... Kapitan Helsturm melduje się na rozkaz!-
-Ha ha! Wreszcie żołnierz północy! Wstań kapitanie! Uważam ,że trzeba wesprzeć tych tchórzy z karnej kompani wysłanej w pierwszym uderzeniu!- większość świty zaczęła szeptać do siebie dyskutując na temat pytania żołnierza o decyzję w obecności generałów.
Weteran wstał i odparł -Rozkaz to rozkaz ,panie! Wydaj go ,a z dumą ruszę w bój!-
Generał Striphoff rzekł swym pyszałkowatym głosem próbując przekrzyczeć muszkieterów -Doskonale! Niech Helsturm idzie!- po tych słowach Von Starken spojrzał na generała srogo ,wiedząc żę gardzi życiem oficera.
-Kapitanie Helsturmie!- wykrzyknął elektor ,po czym kapitan stanął na baczność -W imię Ulryka zdobądźcie te chędożone mury zanim te pizdy na tyłach zejdą na zawał!- niektórzy generałowie zaczerwienili się.
-To będzie zaszczyt ,sir!- odparł weteran i zasalutował ,po czym odwrócił się kierując się w stronę jednostek. Cała świta z podziwem patrzyła na weterana ,który gdyby chciał już dawno piastował by jakąś spokojniejszą funkcję.
-ŻELAZNA DYWIZJA!- wykrzyknął Von Starken ,widząc że kapitan staje już na czele jednostek -DO ATAKU!!!-
-Gott mit uns!- wykrzyknął kapitan i machnął swym zweihanderem wydajac rozkaz marszu ,po czym rozległ się dźwięk werbli.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

ODPOWIEDZ