ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
[Jutro... a właściwie już dziś wrzucę post zamykający Arenę i mój epilog. A tymczasem piosenka ze specjalną dedykacją dla Magnusa ]
http://www.youtube.com/watch?v=RyfCTZB6Nrk
http://www.youtube.com/watch?v=RyfCTZB6Nrk
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ dobra pisałem na szybko i pomieszałem linki ale widzę że epicka scena znana
Klafuti, taka zabawna literówka że aż nie będę poprawiał choć pewnie podpadnę Grammar Nazistom...
MMH zawiodłeś mojego szlachcica dark elf zimnego snoba! Za karę obudzisz się w lochach jego zamku... Ale jest szansa na odkupienie...
Weź udział w mojej KOLEJNEJ ARENIE, KTÓRĄ WYSTARTUJĘ KIEDY TYLKO BĘDZIECIE CHCIELI (ale po weekendzie bo zajefajny koncert Żywiołaka i imprezy mnie zniszczą...) ! ale każdy bot wraca do lochów
Odbędzie się ona w najmroczniejszej dziurze Starego świata, a choć teraz jest czystym padołem zła wszelakiego to niegdyś było w niej słychać tętent kopyt najszlachetniejszych z ludzi... Naostrzcie broń towarzysze, sława!
Klafuti, taka zabawna literówka że aż nie będę poprawiał choć pewnie podpadnę Grammar Nazistom...
MMH zawiodłeś mojego szlachcica dark elf zimnego snoba! Za karę obudzisz się w lochach jego zamku... Ale jest szansa na odkupienie...
Weź udział w mojej KOLEJNEJ ARENIE, KTÓRĄ WYSTARTUJĘ KIEDY TYLKO BĘDZIECIE CHCIELI (ale po weekendzie bo zajefajny koncert Żywiołaka i imprezy mnie zniszczą...) ! ale każdy bot wraca do lochów
Odbędzie się ona w najmroczniejszej dziurze Starego świata, a choć teraz jest czystym padołem zła wszelakiego to niegdyś było w niej słychać tętent kopyt najszlachetniejszych z ludzi... Naostrzcie broń towarzysze, sława!
[Następna arena jest na Ultuanie i koniec, kropka! Moi podniebni piraci już tam lecą na Sigmarze 5-1 ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Chyba będę nieobecny na zapisach... Lipiec jest dość dla mnie napięty, więc ewentualnie mógłbym się zapisać ale byłbym botem do Sierpnia... ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
[W pon mam egzamin, a we wtorek rano będę jeszcze szukał domu. Uprzedzam też lojalnie, że wyjeżdżam 12-26.GrimgorIronhide pisze: Weź udział w mojej KOLEJNEJ ARENIE, KTÓRĄ WYSTARTUJĘ KIEDY TYLKO BĘDZIECIE CHCIELI (ale po weekendzie bo zajefajny koncert Żywiołaka i imprezy mnie zniszczą...) ! ale każdy bot wraca do lochów
Odbędzie się ona w najmroczniejszej dziurze Starego świata, a choć teraz jest czystym padołem zła wszelakiego to niegdyś było w niej słychać tętent kopyt najszlachetniejszych z ludzi... Naostrzcie broń towarzysze, sława!
Praag? ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
http://youtu.be/4JWCUuhnrzU?t=3m16s
- Muszę przyrznąć, że mi zaimponowałeś...
Elegancki, miarowy stukot kopyt rozbrzmiał po spalonym pustkowiu, niosąc się słabym echem. Kharlot otworzył zmęczone oczy.
- Nie spodziewałam się, że sprawy potoczą się aż tak interesująca- dodała Valkia nachylając się nad leżącym- Dowiodłeś jednak, że dane słowo coś jeszcze znaczy w obecnych czasach.
Usiłował dźwignąć się z ziemi, lecz wywołało to kolejny atak krwawego kaszlu. Kharlot zacisnął zęby i zmusił się, by usiąść. Krew z rany po ostrzu Archaona wciąż sączyła się lekkim strumieniem.
- To, co zrobiłeś było... wspaniałe. Aż żałuję, że sama nie brałam w tym udziału- westchnęła demoniczna księżniczka.
Wreszcie wstał, lecz kosztowało to większość rezerw sił. Zachwiał się i upadłby, gdyby nie podparł się toporem.
- Wyglądasz okropnie!- wydęła usta Valkia.
- Wypełniłem swoją część paktu- warknął Kharlot- Teraz kolej na twego pana.
Demonica przewróciła oczami.
- Trudno cię lubić, wiesz? Ale w porządku. Mam ją przyprowadzić do ciebie?
- Nie taka była umowa.
- Jak chcesz... szlachetny rycerzyku.
Ruszył powolnym krokiem, niczym dziad z chromaniem przystankowym, podpierając się przy tym toporem. Wtem poczuł na sobie czyjś wzrok, bynajmniej nie Valkii. Odwrócił się.
Prócz demonicy nie było nikogo.
- Czy to pierwsze oznaki starzenia się?- mruknął pod nosem Kharlot, docierając do swego behemota. Bestia tym razem była mu posłuszna i pozwoliła się dosiąść rannemu.
- Czeka cię wspaniała kariera- rzuciła Valkia z daleka- Szef był nieco wkurzony, lecz o tobie mówił z zadowoleniem!
- Czyżby?
- Jesteś uparty i nieposłuszny, ale to go bawi, bo wychodzi to nawet lepiej, niż ci wszyscy śliniący się pieniacze, którzy kończą za szybko.
Odwrócił wierzchowca i ruszył stępa przed siebie, w nieznane.
- Świat jeszcze o tobie niejednokrotnie usłyszy, Kruszący Czaszki- szepnęła Valkia wpatrując się w oddalającego się wojownika.
***
Jaskółki wrzeszczały ile sił w swych maleńkich płucach. Słońce zachodziło za horyzontem, zatapiając swą ognistą tarczę w ciemnym morzu. Wino skończyło się kilka stron termu.
Grunladi odczekał chwilę, aż pokryty inkaustem pergamin wyschnie, po czym zamknął księgę. Odetchnął głęboko, jakby wielkie brzemię spadło mu z serca.
- Moja praca została wykonana. Teraz mogę odejść w spokoju- rzekł słabo. Stojący przy kominku mężczyzna odwrócił głowę.
- Umrzesz?- spytał Kharlot.
- Nie dziś i nie jutro. Ale wkrótce. Zamierzam spędzić swe ostatnie dniu tu, pijąc wino i podziwiając widoki. Nie pragnę innego losu...
Zapadła chwila ciszy. Kharlot wpatrywał się chwilę w dogasający ogień, po czym dorzucił drwa do kominka. Płomień strzelił wesoło, jakby z radości, że otrzymał świeże drewno.
- Powinieneś do niej iść- rzekł Biały Kruk z naciskiem. Kruszący Czaszki nie odpowiedział. Jego palce mocniej objęły trzymany w ręku hełm. Stary pieśniarz myślał, że wybuchnie gniewem, lecz tak się nie stało.
- Dobrze- ustąpił- Jutro.
***
http://www.youtube.com/watch?v=6SpMNGxdMKs
Droga pokryta kamiennym brukiem skąpana była w słońcu, które chyliło się ku zachodowi. Wiatr znad zatoki niósł ożywczą bryzę, tańcząc wśród winorośli. Łodygi uginały się od ciemnych, ciężkich gron, które czekały na zebranie. Nieco dalej stała kamienna willa z eleganckiego marmuru. U jej wejścia rosły cyprysy i niskie drzewa brzoskwiniowe, a zapach słodkich owoców unosił się w powietrzu. Na werandzie willi stała kobieta. Wszystko zupełnie jak w jego śnie.
Prawie.
Trójka dzieci bawiła się głośno wśród cyprysów i drzew owocowych. Dwójka chłopców i dziewczynka biegały chaotycznie, grając w berka, śmiejąc się przy tym na głos.
Pierwsza zauważyła go dziewczynka. Pisnęła głośno, umykając do domu, a jej bracia nie pozostali daleko za nią.
Słysząc krzyk dzieci, kobieta zerwała się z miejsca. Gliniany kubek, który wypadł jej z rąk roztrzaskał się o bruk. Kobieta wpatrywała się z niedowierzaniem na wojownika w krwawej zbroi, zupełnie jakby był sennym widziadłem, a nie prawdziwym człowiekiem.
- Witaj...- wykrztusił z siebie wreszcie Kharlot.
Szpakowaty mężczyzna o oliwkowej karnacji, który pojawił się w drzwiach zmierzył go surowym spojrzeniem. Cokolwiek chciał zrobić, lub rzec, kobieta nie pozwoliła mu na to.
- To nic takiego- rzuciła za siebie- Wracaj do domu i uspokój dzieci.
- Jesteś pewna- rzekł Tileańczyk z wahaniem. Kobieta obróciła głowę i spojrzała na niego.
- Nic mi nie będzie- zapewniła, po czym zwróciła się do Kharlota- A ty choć ze mną. Muszę się przejść.
Powietrze niosące zapach cedrowych olejków i lawendy było ożywcze. Wiatr muskał jej czarne włosy, doprowadzając do wspaniałego nieładu. Kharlot nie mógł oderwać od niej wzroku, łaknąc jej widoku.
- Przepraszam, że wystraszyłem dzieci. I za kubek- rzekł. Nie pozwoliła mu kontynuować.
- Gdzie do cholery byłeś?!- rzekła mocno Selina- Gdzieś ty się podziewał?! Czekałam na ciebie! Czekałam sześć lat!
Nie odpowiedział. Nie znał słów, które mogłyby cokolwiek zmienić. Zauważyła żal w jego wzroku.
- Przepraszam- szepnęła- Po prostu... Po prostu poszłam dalej. Przez sześć lat nie dałeś znaku życia i...
- Jesteś tu szczęśliwa- przerwał jej- Tylko to się liczy. Przybyłem, by zwrócić co to.
To rzekłszy, wręczył jej naszyjnik cudownej roboty, który niegdyś jej podarował w szczurzym mieście. Selina zastygła, nie mogąc wykrztusić słowa. Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku.
Pobliskie krzaki poruszyły się. Kharlot odwrócił głowę i ujrzał popielatowłosą dziewczynkę, tą samą, co w ogrodzie. Nie miała więcej, niż dziewięciu lat.
- Mamusiu, czemu płaczesz?- spytała zdziwiona.
- Jaskółeczko, wracaj do domu- rzekła Selina drżącym głosem.
- Czy to jest czerwony rycerz, o którym opowiadałaś?- nie ustępowała rezolutna dziewczynka, patrząc zaciekawiona na Kharlota- Mama mówiła, że pokonałeś straszne potwory i wielu złych panów i że niczego się nie boisz! Mówiła, że jesteś najodważniejszym rycerzem!
Kruszący Czaszki uśmiechnął się lekko.
- Chodź do mnie córeczko- poprosiła Selina. Mała podbiegła do niej, a ona wzięła ją na ręce- Vincenzo był wdowcem z trójką dzieci. Ich matka zmarła, gdy miały cztery latka. Pokochałam je jak własne.... zwłaszcza, że nie mogę mieć już własnych.
Spojrzał na nią zaskoczony, lecz odczytał w jej oczach prawdę. Przywrócenie do życia miało swoją cenę.
Szli przez chwilę w milczeniu. Tylko dziewczynka się uśmiechała.
Chciał jej powiedzieć wiele. O tym jak za nią tęsknił. Jak za nią walczył. O tym jak wciąż ją kocha.
Nie mógł. Nie zdobył się nawet na jedno słowo.
- Vince to dobry człowiek- rzekła nagle, jakby chciała go uspokoić- To lokalny kupiec, posiada kilka statków i własną winnicę. Wiele robi dla miasta.
- A ty?- od razu zrozumiała, o co pyta.
- Skończyłam z tym życiem. Pomagam mu czasem w interesach, ale nic z tych rzeczy. Nowe imię, nowe życie.
Nie zapytał ją, jak teraz się nazywa. Wiedział, lecz nie miało to znaczenia.
- Wiesz, czasem tęsknię za dawnym życiem, za przygodą- uśmiechnęła się lekko- znów wskoczyć w nurt wydarzeń, zaśmiać się losowi w twarz...
- Co cię zatrzymuje?
- One- odparł Selina, wskazując na trzymane dziecko.
Znów milczenie.
Ona również miała mu wile do powiedzenia. O tym, że nigdy nie zapomniała brzmienia jego głosu. O tym, że gdyby nie dzieci, zostawiłaby wszytko i poszła z nim. O tym, że żałuje tego, co mu uczyniła... wtedy. I że go przeprasza.
Nie mogła. Nie potrafiła.
Przez tyle czasu czekali, by wreszcie się spotkać, by wreszcie powiedzieć sobie tysiące rzeczy.
Teraz nie mogli znaleźć odpowiednich słów.
Doszli spowrotem do willi. Selina postawiła córkę na ziemi i szepnęła jej coś do ucha. Dziewczynka przytaknęła i pobiegła do domu.
Spojrzała mu w oczy.
- Ruszam. Nie będę już zawracał ci głowy. Przepraszam, że nie potrafiłem cię ochronić
- Przyjedź, jeśli będziesz miał ochotę. Jesteś tu ile widziany. Przepraszam, że złamałam ci serce
- Tak zrobię. Jeśli masz być bezpieczna, muszę trzymać się z dala od ciebie.
Dziewczynka przybiegła spowrotem, niosąc małe, drewniane pudełko. Selina uśmiechnęła się do niej.
- Mam dla ciebie prezent- rzekła do Kharlota- Podarek, by przypominał ci nasze dobre chwile.
Kruszący Czaszki otworzył pudełko i zdumiał się.
Był to zawieszony na łańcuchu naszyjnik, ukształtowany w kształt litery "omega".
Pocałowała go w policzek na pożegnanie.
- Bądź zdrów, Kruszący Czaszki!- rzekła, a głos ponownie jej zadrżał.
- Bywaj, Selino Ard'Mont! I ty mała ptaszyno!- odparł, zanim odszedł. Odwrócił się i założył hełm. Nie chciał, by ktokolwiek zauważył łzę, która popłynęła po jego policzku.
Vincenzo Crausso podszedł do żony i objął ją. Odwzajemnił uścisk. Jego wzrok wbity był w odchodzącego czempiona.
- Nienawidzisz go?- spytał.
- Nienawidzę tego, jak skończył- odparła Selina, wiedząc, że nie zdobędzie się na jeszcze jedno spojrzenie na dawnego kochanka- Taki wielki człowiek, tak samotny...
[I napisy końcowe! http://www.youtube.com/watch?v=hQ-jn7mIFHo ]
[W więc oficjalnie zamykam Arenę nr 35! To była wspaniała przygoda i zaszczytem było prowadzić ją w tak znakomitym gronie! Dziękuję wszystkim uczestnikom za udział i wspaniały roleplay, Dziękuję Grimgorowi za pomoc, konsultację i wkład sięgający poza jego zawodników, dziękuję Kordelasowi, Rogalowi, Pitagorasowi, Mistrzowi Miecza, Chomikowi, Vahanianowi, Matisowi, Klafutiemu i wszystkim pozostałym za cierpliwość przy byciu częścią moich pokręconych pomysłów.
Chwała i sława! Krew dla Boga Krwi! ]
- Muszę przyrznąć, że mi zaimponowałeś...
Elegancki, miarowy stukot kopyt rozbrzmiał po spalonym pustkowiu, niosąc się słabym echem. Kharlot otworzył zmęczone oczy.
- Nie spodziewałam się, że sprawy potoczą się aż tak interesująca- dodała Valkia nachylając się nad leżącym- Dowiodłeś jednak, że dane słowo coś jeszcze znaczy w obecnych czasach.
Usiłował dźwignąć się z ziemi, lecz wywołało to kolejny atak krwawego kaszlu. Kharlot zacisnął zęby i zmusił się, by usiąść. Krew z rany po ostrzu Archaona wciąż sączyła się lekkim strumieniem.
- To, co zrobiłeś było... wspaniałe. Aż żałuję, że sama nie brałam w tym udziału- westchnęła demoniczna księżniczka.
Wreszcie wstał, lecz kosztowało to większość rezerw sił. Zachwiał się i upadłby, gdyby nie podparł się toporem.
- Wyglądasz okropnie!- wydęła usta Valkia.
- Wypełniłem swoją część paktu- warknął Kharlot- Teraz kolej na twego pana.
Demonica przewróciła oczami.
- Trudno cię lubić, wiesz? Ale w porządku. Mam ją przyprowadzić do ciebie?
- Nie taka była umowa.
- Jak chcesz... szlachetny rycerzyku.
Ruszył powolnym krokiem, niczym dziad z chromaniem przystankowym, podpierając się przy tym toporem. Wtem poczuł na sobie czyjś wzrok, bynajmniej nie Valkii. Odwrócił się.
Prócz demonicy nie było nikogo.
- Czy to pierwsze oznaki starzenia się?- mruknął pod nosem Kharlot, docierając do swego behemota. Bestia tym razem była mu posłuszna i pozwoliła się dosiąść rannemu.
- Czeka cię wspaniała kariera- rzuciła Valkia z daleka- Szef był nieco wkurzony, lecz o tobie mówił z zadowoleniem!
- Czyżby?
- Jesteś uparty i nieposłuszny, ale to go bawi, bo wychodzi to nawet lepiej, niż ci wszyscy śliniący się pieniacze, którzy kończą za szybko.
Odwrócił wierzchowca i ruszył stępa przed siebie, w nieznane.
- Świat jeszcze o tobie niejednokrotnie usłyszy, Kruszący Czaszki- szepnęła Valkia wpatrując się w oddalającego się wojownika.
***
Jaskółki wrzeszczały ile sił w swych maleńkich płucach. Słońce zachodziło za horyzontem, zatapiając swą ognistą tarczę w ciemnym morzu. Wino skończyło się kilka stron termu.
Grunladi odczekał chwilę, aż pokryty inkaustem pergamin wyschnie, po czym zamknął księgę. Odetchnął głęboko, jakby wielkie brzemię spadło mu z serca.
- Moja praca została wykonana. Teraz mogę odejść w spokoju- rzekł słabo. Stojący przy kominku mężczyzna odwrócił głowę.
- Umrzesz?- spytał Kharlot.
- Nie dziś i nie jutro. Ale wkrótce. Zamierzam spędzić swe ostatnie dniu tu, pijąc wino i podziwiając widoki. Nie pragnę innego losu...
Zapadła chwila ciszy. Kharlot wpatrywał się chwilę w dogasający ogień, po czym dorzucił drwa do kominka. Płomień strzelił wesoło, jakby z radości, że otrzymał świeże drewno.
- Powinieneś do niej iść- rzekł Biały Kruk z naciskiem. Kruszący Czaszki nie odpowiedział. Jego palce mocniej objęły trzymany w ręku hełm. Stary pieśniarz myślał, że wybuchnie gniewem, lecz tak się nie stało.
- Dobrze- ustąpił- Jutro.
***
http://www.youtube.com/watch?v=6SpMNGxdMKs
Droga pokryta kamiennym brukiem skąpana była w słońcu, które chyliło się ku zachodowi. Wiatr znad zatoki niósł ożywczą bryzę, tańcząc wśród winorośli. Łodygi uginały się od ciemnych, ciężkich gron, które czekały na zebranie. Nieco dalej stała kamienna willa z eleganckiego marmuru. U jej wejścia rosły cyprysy i niskie drzewa brzoskwiniowe, a zapach słodkich owoców unosił się w powietrzu. Na werandzie willi stała kobieta. Wszystko zupełnie jak w jego śnie.
Prawie.
Trójka dzieci bawiła się głośno wśród cyprysów i drzew owocowych. Dwójka chłopców i dziewczynka biegały chaotycznie, grając w berka, śmiejąc się przy tym na głos.
Pierwsza zauważyła go dziewczynka. Pisnęła głośno, umykając do domu, a jej bracia nie pozostali daleko za nią.
Słysząc krzyk dzieci, kobieta zerwała się z miejsca. Gliniany kubek, który wypadł jej z rąk roztrzaskał się o bruk. Kobieta wpatrywała się z niedowierzaniem na wojownika w krwawej zbroi, zupełnie jakby był sennym widziadłem, a nie prawdziwym człowiekiem.
- Witaj...- wykrztusił z siebie wreszcie Kharlot.
Szpakowaty mężczyzna o oliwkowej karnacji, który pojawił się w drzwiach zmierzył go surowym spojrzeniem. Cokolwiek chciał zrobić, lub rzec, kobieta nie pozwoliła mu na to.
- To nic takiego- rzuciła za siebie- Wracaj do domu i uspokój dzieci.
- Jesteś pewna- rzekł Tileańczyk z wahaniem. Kobieta obróciła głowę i spojrzała na niego.
- Nic mi nie będzie- zapewniła, po czym zwróciła się do Kharlota- A ty choć ze mną. Muszę się przejść.
Powietrze niosące zapach cedrowych olejków i lawendy było ożywcze. Wiatr muskał jej czarne włosy, doprowadzając do wspaniałego nieładu. Kharlot nie mógł oderwać od niej wzroku, łaknąc jej widoku.
- Przepraszam, że wystraszyłem dzieci. I za kubek- rzekł. Nie pozwoliła mu kontynuować.
- Gdzie do cholery byłeś?!- rzekła mocno Selina- Gdzieś ty się podziewał?! Czekałam na ciebie! Czekałam sześć lat!
Nie odpowiedział. Nie znał słów, które mogłyby cokolwiek zmienić. Zauważyła żal w jego wzroku.
- Przepraszam- szepnęła- Po prostu... Po prostu poszłam dalej. Przez sześć lat nie dałeś znaku życia i...
- Jesteś tu szczęśliwa- przerwał jej- Tylko to się liczy. Przybyłem, by zwrócić co to.
To rzekłszy, wręczył jej naszyjnik cudownej roboty, który niegdyś jej podarował w szczurzym mieście. Selina zastygła, nie mogąc wykrztusić słowa. Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku.
Pobliskie krzaki poruszyły się. Kharlot odwrócił głowę i ujrzał popielatowłosą dziewczynkę, tą samą, co w ogrodzie. Nie miała więcej, niż dziewięciu lat.
- Mamusiu, czemu płaczesz?- spytała zdziwiona.
- Jaskółeczko, wracaj do domu- rzekła Selina drżącym głosem.
- Czy to jest czerwony rycerz, o którym opowiadałaś?- nie ustępowała rezolutna dziewczynka, patrząc zaciekawiona na Kharlota- Mama mówiła, że pokonałeś straszne potwory i wielu złych panów i że niczego się nie boisz! Mówiła, że jesteś najodważniejszym rycerzem!
Kruszący Czaszki uśmiechnął się lekko.
- Chodź do mnie córeczko- poprosiła Selina. Mała podbiegła do niej, a ona wzięła ją na ręce- Vincenzo był wdowcem z trójką dzieci. Ich matka zmarła, gdy miały cztery latka. Pokochałam je jak własne.... zwłaszcza, że nie mogę mieć już własnych.
Spojrzał na nią zaskoczony, lecz odczytał w jej oczach prawdę. Przywrócenie do życia miało swoją cenę.
Szli przez chwilę w milczeniu. Tylko dziewczynka się uśmiechała.
Chciał jej powiedzieć wiele. O tym jak za nią tęsknił. Jak za nią walczył. O tym jak wciąż ją kocha.
Nie mógł. Nie zdobył się nawet na jedno słowo.
- Vince to dobry człowiek- rzekła nagle, jakby chciała go uspokoić- To lokalny kupiec, posiada kilka statków i własną winnicę. Wiele robi dla miasta.
- A ty?- od razu zrozumiała, o co pyta.
- Skończyłam z tym życiem. Pomagam mu czasem w interesach, ale nic z tych rzeczy. Nowe imię, nowe życie.
Nie zapytał ją, jak teraz się nazywa. Wiedział, lecz nie miało to znaczenia.
- Wiesz, czasem tęsknię za dawnym życiem, za przygodą- uśmiechnęła się lekko- znów wskoczyć w nurt wydarzeń, zaśmiać się losowi w twarz...
- Co cię zatrzymuje?
- One- odparł Selina, wskazując na trzymane dziecko.
Znów milczenie.
Ona również miała mu wile do powiedzenia. O tym, że nigdy nie zapomniała brzmienia jego głosu. O tym, że gdyby nie dzieci, zostawiłaby wszytko i poszła z nim. O tym, że żałuje tego, co mu uczyniła... wtedy. I że go przeprasza.
Nie mogła. Nie potrafiła.
Przez tyle czasu czekali, by wreszcie się spotkać, by wreszcie powiedzieć sobie tysiące rzeczy.
Teraz nie mogli znaleźć odpowiednich słów.
Doszli spowrotem do willi. Selina postawiła córkę na ziemi i szepnęła jej coś do ucha. Dziewczynka przytaknęła i pobiegła do domu.
Spojrzała mu w oczy.
- Ruszam. Nie będę już zawracał ci głowy. Przepraszam, że nie potrafiłem cię ochronić
- Przyjedź, jeśli będziesz miał ochotę. Jesteś tu ile widziany. Przepraszam, że złamałam ci serce
- Tak zrobię. Jeśli masz być bezpieczna, muszę trzymać się z dala od ciebie.
Dziewczynka przybiegła spowrotem, niosąc małe, drewniane pudełko. Selina uśmiechnęła się do niej.
- Mam dla ciebie prezent- rzekła do Kharlota- Podarek, by przypominał ci nasze dobre chwile.
Kruszący Czaszki otworzył pudełko i zdumiał się.
Był to zawieszony na łańcuchu naszyjnik, ukształtowany w kształt litery "omega".
Pocałowała go w policzek na pożegnanie.
- Bądź zdrów, Kruszący Czaszki!- rzekła, a głos ponownie jej zadrżał.
- Bywaj, Selino Ard'Mont! I ty mała ptaszyno!- odparł, zanim odszedł. Odwrócił się i założył hełm. Nie chciał, by ktokolwiek zauważył łzę, która popłynęła po jego policzku.
Vincenzo Crausso podszedł do żony i objął ją. Odwzajemnił uścisk. Jego wzrok wbity był w odchodzącego czempiona.
- Nienawidzisz go?- spytał.
- Nienawidzę tego, jak skończył- odparła Selina, wiedząc, że nie zdobędzie się na jeszcze jedno spojrzenie na dawnego kochanka- Taki wielki człowiek, tak samotny...
[I napisy końcowe! http://www.youtube.com/watch?v=hQ-jn7mIFHo ]
[W więc oficjalnie zamykam Arenę nr 35! To była wspaniała przygoda i zaszczytem było prowadzić ją w tak znakomitym gronie! Dziękuję wszystkim uczestnikom za udział i wspaniały roleplay, Dziękuję Grimgorowi za pomoc, konsultację i wkład sięgający poza jego zawodników, dziękuję Kordelasowi, Rogalowi, Pitagorasowi, Mistrzowi Miecza, Chomikowi, Vahanianowi, Matisowi, Klafutiemu i wszystkim pozostałym za cierpliwość przy byciu częścią moich pokręconych pomysłów.
Chwała i sława! Krew dla Boga Krwi! ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Minęli się z nim.
Ta jej dziecina pułapka nie zadziałała, po prostu się z nim rozmineli, on poszedł na południe, oni na północ. A tak bardzo chciała go dorwać, wydusić życie z tych przeklętych nienawistnych oczu. Tak bardzo chciała aby jej zapłacił. Bo tylko tego pragnęła:sprawiedliwości. Choć nie chciała tego przyznać szaleństwo wdarło się w jej umysł i teraz nic oprócz zemsty nie mogło ukoić jego płomienia. Z daleka patrzyła jak pada Spiżowa Cytadela, jednak gdy poszła szukać ciała, niczego nie znalazła. Może pogrzebano go pod gruzami, gdzie umarł w męczarniach? Ale Iskrze nie chciało się w to wierzyć. Gdy minęły trzy dni i trzy noce, a oni wciąż nie odnaleźli wśród odłamków jego truchła Ramazal rzekł wreszcie to co było wiadome już od początku.
-To nie ma sensu Aenwyrhies.
-Ma-skłamała-chce go dorwać i zabić, a całym swoim sercem czuję, że gdzieś tam jest i teraz śmieję się ze mnie!
Ramazal spojrzał na zachodzące słońce.
-Rób jak chcesz, ja muszę wracać. Powinnaś iść ze mną.
-Nie mam takiego zamiaru. Znajdę go i zabije!
-Trupa nie można zabić-odrzekł odwracając się do niej plecami.
-On żyje!!!-krzyknęła.
Odwrócił się do niej gwałtownie, jego twarz wykrzywiał gniew.
-To idź go szukaj! I tak sama nie dasz sobie z nim rady! Gnij tu!-warknął-Albo wracaj ze mną na Ulthuan! Tam czeka na ciebie Lord Teclis, a uwierz mi wielu marzy o tym żeby Wielki Mistrz Wiedzy Tajemnej okazał im choć ociupinkę swojego zainteresowania! Nic się nie zmieniło Iskro, wciąż możesz wrócić do domu!
Wybuchnęła śmiechem, szaleńczym i przerażającym
-Nic się nie zmieniło?! Idź Ramazalu, ja tu zostanę i uwierz mi odnajdę Kharlota Kruszącego Czaszki i go zabiję!-rzekła śmiejąc się i płacząc równocześnie.
Na twarzy Ramazala odmalowało się zdziwienie i przerażenie. Podszedł do niej i wyciągnął rękę.
-Choć ze mną, wracaj do Białej Wieży, to twoja ostatnia szansa...
-Nigdzie nie idę-rzekła wciąż się śmiejąc, powrócę na Ulthuan dopiero wtedy gdy znajdę zemstę! A ty nie zmusisz mnie do powrotu!
Elf gniewnie odwrócił się i odszedł, pozostawiając zaśmiewającą się do rozpuku Iskrę na gruzach Spiżowej Cytadeli....
[Dziękuję wszystkim za świetną zabawę wszystkim, a zwłaszcza Byqowi który uczynnił z tej Areny istny majstersztyk, do zobaczenia (chyba) na 36!]
Ta jej dziecina pułapka nie zadziałała, po prostu się z nim rozmineli, on poszedł na południe, oni na północ. A tak bardzo chciała go dorwać, wydusić życie z tych przeklętych nienawistnych oczu. Tak bardzo chciała aby jej zapłacił. Bo tylko tego pragnęła:sprawiedliwości. Choć nie chciała tego przyznać szaleństwo wdarło się w jej umysł i teraz nic oprócz zemsty nie mogło ukoić jego płomienia. Z daleka patrzyła jak pada Spiżowa Cytadela, jednak gdy poszła szukać ciała, niczego nie znalazła. Może pogrzebano go pod gruzami, gdzie umarł w męczarniach? Ale Iskrze nie chciało się w to wierzyć. Gdy minęły trzy dni i trzy noce, a oni wciąż nie odnaleźli wśród odłamków jego truchła Ramazal rzekł wreszcie to co było wiadome już od początku.
-To nie ma sensu Aenwyrhies.
-Ma-skłamała-chce go dorwać i zabić, a całym swoim sercem czuję, że gdzieś tam jest i teraz śmieję się ze mnie!
Ramazal spojrzał na zachodzące słońce.
-Rób jak chcesz, ja muszę wracać. Powinnaś iść ze mną.
-Nie mam takiego zamiaru. Znajdę go i zabije!
-Trupa nie można zabić-odrzekł odwracając się do niej plecami.
-On żyje!!!-krzyknęła.
Odwrócił się do niej gwałtownie, jego twarz wykrzywiał gniew.
-To idź go szukaj! I tak sama nie dasz sobie z nim rady! Gnij tu!-warknął-Albo wracaj ze mną na Ulthuan! Tam czeka na ciebie Lord Teclis, a uwierz mi wielu marzy o tym żeby Wielki Mistrz Wiedzy Tajemnej okazał im choć ociupinkę swojego zainteresowania! Nic się nie zmieniło Iskro, wciąż możesz wrócić do domu!
Wybuchnęła śmiechem, szaleńczym i przerażającym
-Nic się nie zmieniło?! Idź Ramazalu, ja tu zostanę i uwierz mi odnajdę Kharlota Kruszącego Czaszki i go zabiję!-rzekła śmiejąc się i płacząc równocześnie.
Na twarzy Ramazala odmalowało się zdziwienie i przerażenie. Podszedł do niej i wyciągnął rękę.
-Choć ze mną, wracaj do Białej Wieży, to twoja ostatnia szansa...
-Nigdzie nie idę-rzekła wciąż się śmiejąc, powrócę na Ulthuan dopiero wtedy gdy znajdę zemstę! A ty nie zmusisz mnie do powrotu!
Elf gniewnie odwrócił się i odszedł, pozostawiając zaśmiewającą się do rozpuku Iskrę na gruzach Spiżowej Cytadeli....
[Dziękuję wszystkim za świetną zabawę wszystkim, a zwłaszcza Byqowi który uczynnił z tej Areny istny majstersztyk, do zobaczenia (chyba) na 36!]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Wyjeżdżam 9 i wracam 24, wiec dobrze by było, jak byśmy zaczęli przed 9
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Zapisy na 36" otwieram wieczorem, jak tylko wrócę z koncertu i napiszę wstęp, bo zasady gotowe liczę na szybki (i zacny) odzew ]
[ Nie, no wszystkie nasze epilogi takie smuto-dobijające... Staroświatowe Yin nieszczęść zburzyło balans, eksploatując resztki Yang szczęścia i nadziei (ewentualnie czasu przed anihilacją) do D&D i co nam wyszło ?
Zbalansuję to trochę uzupełniając swój epilog ]
- To chyba gdzieś tutaj ? Nogi mnie już bolą od dźwigania tego całego złomu... z Eigilem włącznie! - pożalił się Turo, wdrapując się na kolejną porośniętą krzakami wydmę, nogi grubego Norsa przebierały zanurzone głęboko w sypkim piasku, podczas gdy on sam wraz z Eskilem uważali by nie zrzucić berserkera z noszy, które zrobili z płótna zdobytego na "spotkanej po drodze" karawanie. Zaraz wsparł go chór pomruków towarzyszy, znużonych długą drogą z Gór Środkowych, nocnym porykiwaniem zwierzoludzi oraz błądzeniem po nordlandzkim wybrzeżu.
- Cholera, wczoraj nie zmrużyłem oka przez te bestie... - jęknął Leif, ziewając głośno. - Co one parzą się tam po głuszach czy jak ?
- Myślałem że przestały po tym jak przedwczoraj Olaf się wkurwił i zaryczał jeszcze głośniej. - zachichotał rudy Hrothgar, niosący nieco więcej ekwipunku oraz broni niż inni.
Wtedy z zarośli na szczycie pagórka wynużył się jasnowłosy woj w porysowanym hełmie i uśmiechnął się lekko pod brodą powiązaną w warkocze.
- Spokojnie, wy stare babsztyle. Tam od plaży chyba słyszę normalną mowę, a nie to imperialne szczekanie... chyżo! Mogliście iść taki szmat drogi, do tego niosąc mój poobijany zad to dacie radę pokonać i ten kawałek piasku! - Norsmen energicznie potrząsnął runiczym toporem i znów zniknął między drzewami.
- To samo mówił ostatnim razem, jak niemal nadzialiśmy się na posterunek wojskowy... pfff, mam już dość tego chędożonego lądu... - rzucił Thorrvald, lecz uśmiechnął się i pobiegł zaraz za swoim wodzem. Reszta także widocznie bardziej żwawo wspięła się za młodym jarlem. Odkąd tylko się obudził, Bjarn Ingvarsson stał się dla nich nieskończonym źródłem sił i dumy. Choćby i mieli wędrować wiecznie, prowadzeni przez cudem ocalałego herosa trafią na miejsce. Cała jedenastka wyszła w końcu na z lekka ubitą dróżkę, która wydawała im się skądś dziwnie znajoma... W momencie gdy ujrzeli smocze łby drakkarów, górujące nad okupowanym przez Norsmenów Akrendorfem błyskawicznie zrozumieli. Tak dawno, że zdawało im się to połową żywota podbili tę osadę i w ponad trzydziestu ruszyli do Middenheim. Teraz wracało ich zaledwie jedenastu... i to niemal sami bliscy kompani Bjarna... przypadek czy może bogowie mieli plany nie tylko wobec ich wodza ?
Gdy wkroczyli do przycupniętej na półwyspie osady, wszyscy Norsmeni porzucili swe zajęcia i patrząc się dziwnie zaczęli zbliżać się do przybyszy. Ci, którzy pochodzili z plemienia Graelingów natychmiast rozpoznali swych ziomków i prędzej niz inni podbiegli z radosnymi wiwatami. Zdawkowo odpowiadając na nawałę pytań i powitań Turo wypatrzył w tłumie włócznika obwieszonego talizmanami o poważnej, dumnej twarzy.
- VIDARR! Niech cię Thor spopieli, wiesz wogóle co cię ominęło ?
Vidarr szybko najwidoczniej zkalkulował wyjściową i obecną liczbę wojowników ruszająych na Arenę po czym spojrzał na opatrunki oraz wygojone rany niemal każdego z nich i odwzajemniając powitanie zaśmiał się cicho.
- Nie wiem, czy w sumie chcę wiedzieć...
- Nonsens! I tak się dowiesz w podróży powrotnej! - zakrzyknął Leif, głośno klepiąc dłonią o zbiór tekstów Grunladiego. - Ważne że z tobą, naszym pobożnym milczkiem nasza kompania jest znów pełna!
Do kotłowaniny witających Bjarna wojów dopchnął się wreszcie skirl Erlandsson, roztrącając gąszcz spoconych od południowego słońca Norsów trzonkiem zębatej włóczni. Bjarn uścisnął mu prawicę.
- Trochę dłużej nam to zabrało... ale widzę, że imperialni was nie nękali przez ten czas... dziwne...
- Trwa sezon łupieski, synu Ingvara. Połowa statków z całej Norski grasuje na bogatszych wybrzeżach za zachód stąd. Ledwo mogłem utrzymać tu na dupie moją załogę! Zatrzymało się też u nas kilka drakkarów by w spokoju naprawić uszkodzenia po walkach, a opowieści ich skirli o rzeziach i skarbach wcale, na Odyna mi w tym nie pomaga! - burknął marsowy sternik.
- No to czas opuścić te chatki! Wieczorem spalimy je i wypływamy dołączyć do zabawy!
- Wspaniale, ale powiedz... co tam się stało, nie widzę braci Horkessonów, to znaczy że...
- Długa historia, ale nie martw się! Jeśli znajdzie się w ładowni jakieś zdobyczne piwo to barwnie opowiem!
- Dobrze więc, a... vitki ? Czy on też..? - zmarszczył krzaczaste brwi żeglarz. Bjarn spochmurniał na moment lecz machnął ręką.
- To jeszcze dłuższa historia, ale ta będzie tylko dla uszu Erika Czerwonego Topora... obym nie musiał mu jej prędko opowiadać. - Ingvarsson usiadł na brzegu, z radością wpatrując się w błyszczące fale. - Ruszać się, bo wszystkich wrogów nam zabiją!
- Ale my ledwo doszliśmy... oni tu pili i żarli imperialne zapasy zimowe podczas gdy my..! - obruszył się Thorrvald, upuszczając pakunki.
- Odpoczniecie na "Rębaczu Fal", ktoś tu chyba mówił że ma dość ziemi ? - mrugnął do bratanka Bjarn. Wydarty Morzu uniósł wzrok do jasnego nieba, osłaniając niebieskie oczy od słońca i uśmiechnął się lekko. "Raz jeszcze dzięki, ukochana. Te kilka lat radości na morzu winien jestem towarzyszom... i bedą one pięknym wstępem do ucztowania na wieki wraz z tobą."
Wydarty Śmierci otrzepał się z piasku i poszedł pokrzyczeć na noszących w pośpiechu skrzynie ze zdobyczą łupieżców.
***********
http://www.youtube.com/watch?v=TmHcfI6HoKA
Wieczorne słońce barwiło jedną z kamienistych, tileańskich plaż na czerń i oranż. Bursztynowe fale lekko muskały mieniący się piach przy brzegu, barwiąc go na ciemniejszy kolor i wypełniając krajobraz spokojnym szelestem, który także słychać było w leniwych powiewach wiatru między opadającymi liściami palm. Jedna z krążących po niebie w poszukiwaniu ryb mewa zapikowała w dół ku wielkiemu głazowi o chropowatej powierzchni i przysiadła na jego powierzchni. Wtem skała poruszyła się z łoskotem stali i ptak umknął z oskarżycielskim skrzekiem. Wielki mężczyzna potarł zarośniętą twarz o podkrążonych, zielonych oczach i czując smak soli oraz dostrzegając ciągnący się w nieskończoność krajobraz z gniewem zmiażdżył dzierżone w sękatej ręce białe pióro. Każdy inny człowiek z radością chłonąłby piękno okolicy, lecz dla niego rajska plaża była bardziej odrażająca niż dwudniowe pobojowisko. Gdyż tylko ona była bardziej pusta... bez żywej duszy... bez słów, uśmiechów, przekleństw... bez nadziei...
Kharlot dźwignął się i usiadł na głazie, kilkanaście cali pod jego stopami woda łagodnie obmywała podnóże głazu. Thorgarsson odwrócił głowę od nieba i opuszczając ją bezradnie potarł medalion w kształcie Omegi kciukiem.
Że też Porto Fino było najbardziej odległym od cywilizacji miasteczkiem Tilei... jego marsz urwał się już po tygodniu, gdy zabrakło mu prowiantu i sił. Jednak wiedział że szedłby dalej, choćby dlatego że nie mógł wrócić. W trasie przygniotła go jednak samotność i wszystko co czuł pękło wewnątrz niego jak trafiona kulą armatnią wieża, a waląc się obaliła także jego. Tu na tej plaży.
Kharlot znów opadł, twarzą dotykając ostrych krawędzi kamienia. Nic nie było takie jak w wizji... ludzie w miasteczku i okolicach bali się go. Zwali potworem. Żaden Tileańczyk nigdy nie widział nikogo jemu podobnego, a jeśli juz to wrzeszczącego i zbiegającego z drakkaru z okrwawionym toporem. Nikt poza... poza... nią nie odważył się wyrzec doń więcej niż słowa. Każdy chciał by odszedł. On sam z resztą też. Najął się u miejscowego kapitana straży by wybić rabusiów rybaków z pobliskiej jaskini, lecz gdy zobaczono co z nimi zrobił wypłatę ciśnięto mu przez jeźdźca, który zaraz odgalopował. Nie miał co liczyć na statek więc kupiwszy nieco jedzenia i wody poszedł brzegiem morza.
Oczywiście mógł poddać się swej naturze, która nawet teraz rzucała się w nim z krzykiem. Ale nie mógł nikogo tu skrzywdzić. Ona by mu tego nie wybaczyła... A teraz ten który walczył z samym Archaonem, leżał tu ze swą odpornością tylko dłużej będzie zdychał. Nawet nie chciał spojrzeć w taflę wody, aby zobaczyć jak nisko upadł. Znów zamykając oczy myślał o tym dlaczego wogóle zerwał wtedy demoniczną różę iluzji... fałsz był piękniejszy od tego, mniej bolesny... nawet z wiedzą że w ten sposób nie doprowadziłby do ocalenia świata, kończąc istnienie tego padołu.
- Ta przeklęta plaża zniknęłaby... - wyjęczał przez spękane usta. Nagle otworzył przekrwione oko. - Przecież to nie świat musiałby zgasnąć... tylko jedno, małe nic nie znaczące życie...
Kharlot zwlekł się z kamienia i potrącając stopą stos pustych skorup po ostrygach, zebrany pod zagrzebanym w błocie napierśnikiem ruszył po piasku. Kilkanaście kroków dalej w jeden z dawno zbutwiałych słupków milowych traktu wbity był ogromny topór. Mimo że osłabiony, drżącą ręką wyjął bez problemu oręż i ująwszy go w prawicę, obrócił ostrzem do siebie. Padając na kolana, pogłaskał wierną broń.
- Blodfarze... ty jeden mi zostałeś... jesteśmy tu sami... - spuścił bezradnie wzrok. - Czy... czy wypijesz moją krew, tak jak pijałeś posokę setek innych w mojej prawicy ?
Rozklejony czempion z nadzieją wpatrywał się w nagrzaną stal, nawet nie myśląc o tym jak niedorzeczne jest to co robi. Zanim zdążył sobie uświadomić że chce rozmawiać z kawałem stali, ostrze zabrzęczało.
- Kharlocie... synu... Thorgara...
Jego palce zacisnęły się mocniej na trzonku.
- Skończę z tobą, lecz nie tu. Kruszący Czaszki był wielki... muszą widzieć jego koniec! Idź, idź! Znajdź świadków!
- Jak to ? Co mam..?! - zamilknął. Nie wiedział czy Blodfar faktycznie przemówił, czy też głos był projekcją jego skołatanego umysłu. Jednak dzierżąc oręż doznał natychmiastowego przypływu wigoru. Teraz nie chciał go puścić. Co innego mu pozostało ? Aesling wstał chwiejnie i zostawiając za plecami leże ostatnich dni oraz ponure myśli. Od teraz powtarzał tylko dwa słowa. Idź. Śmierć.
Podróż do jego końca szła szybko, lecz on nie liczył czasu. Szedł bez ustanku, nic nie mogło go zatrzymać. Rzadko przystawał by napić się ze strumienia, a dzikie owoce zrywał w marszu. W końcu stopy zaczęły uderzać o bardziej ubitą powierzchnię. Dwie staje dalej natknął się na koleiny od wozu i ślady. Wychodząc z zalesionego wąwozu ujrzał górujące nad małą zatoczką miasto otoczone niskim murem. Skrycie zadowolony przyspieszył kroku. Wtedy usłyszał rżenie, obok przebiegł wierzchowiec z pustym siodłem, jego grzywę pokrywał popiół i zlepiała krew. Oglądając się znów na miasto Aesling usłyszał rumor... dziwne okrzyki... szczęk... żelaza. Ryk płomieni, dopiero dostrzegł nad murami pióropusze dymu. Odgłosy tak niegdyś mu znajome... Wrota były uchylone, do jednego skrzydła przybity był włócznią najemnik w grzebieniastym hełmie, zaś w samej bramie leżało we krwi jeszcze kilka porąbanych zwłok. Przez otwór machikuły zwisał zbrojny w zielonej liberii z poderżniętym gardłem. Gdy Kharlot wkroczył na małe plazzo, odgłosy walki a dokładniej już rzezi przybrały na sile.
A więc lokalni diukowie muszą toczyć ze sobą jakąś nieważną wojenkę... ta myśl uradowała przelotnie wybrańca. Zabije się w samym środku walki, tak powinno być. Blodfar brzdęknął, utwierdzając go w tym przekonaniu. Mijał więc wyważone drzwi i płonące domy, zmasakrowane zwłoki i odłamki broni, a także bałagan typowy dla zjawiska grabieży. Gdzieś dosłyszał głośne wycie i huk wystrzału muszkietowego. Wtedy dotarł do umiejscowionej nad morzem dzielnicy bogaczy. Tu, sądząc po odgłosach nadal trwała walka. Kharlot stanął u wulotu uliczki, prowadzącej do okazałego pałacu z marmurowymi kolumnami na wejściu. Przed jak i w samym pałacu rośli najeźdźcy brutalnie zajmowali się resztkami oporu. Na prawo jeden z najemników w zieleni i srebrze został ciśnięty na płot od pałacowego ogrodu i zanim zdążył się podnieść, przygwoździł go do niego wielki topór, przegryzając napierśnik. Oręż zaczął wyszarpywać masywny blondyn, którego broda poprzetykana była srebrnymi i złotymi kolczykami, zaś spod skrzydlatego hełmu spływały mu powiązane w kilka mokrych warkoczy włosy. Na widok wojownika coś w Kharlocie drgnęło... rozumiał przekleństwa w warkliwym języku woja... przypominało mu to... przeszłość. Czempion przeszedł bokiem ulicy i znalazł się tuż koło walki. Z zadowoleniem uniósł swój topór aby zakończyć swe katusze.
Wtedy jeden z broniących się najemników porzucił kuszę, z której właśnie strzelał i zeskoczywszy z murka altanki przebiegł obok zabijanych towarzyszy, ze strachem na młodej twarzy szukąc drogi ucieczki. Zatrzymał się przed Kharlotem, obrzucając go dziwnym spojrzeniem. Po chwili młodzian wyszarpnął szpadę i natarł nią na wroga. Thorgarsson zrozumiał. To miała być moja śmierć...
Lecz Blodfar wyprowadził go z błędu, dosłownie sam skoczył w jego ręce, przerąbując Tileańczyka od ciemienia po gardło i upadając na krwawy bruk. Gdy zdziwiony podnosił swój oręż, usłyszał kroki za sobą.
- Leif! Huh. Thorfinn! Znalazłem jeszcze jed... - w tym momencie topornik z kolczykami w brodzie zamarł, robiąc na widok Kharlota oczy wielkie jak spodki. Kharlot dopiero zauważył że ów sakwy ma wypchane monetami a pas obwieszony porwaną biżuterią. Nieznajomy łupieżca widząc że czarnowłosy Aes wznosi swój topór, sam cofnął się nieufnie i przyjął pozycję bojową.
- Czyżbym miał umrzeć w boju Blodfarze ? - szepnął do topora Kharlot.
- Do kogo ty gadasz ? - warknął topornik. - Rozumiesz ludzką mowę ? Skądś się tu wziął ?!
Kharlot opuścił gardę i stanął naprzeciw brodacza.
- LEIF! EINARR! Tu jest jeszcze jeden! - wykrzyknął nagle, cofając się Norsmen z kolczykami. Nagły atak Kharlota powstrzymał odgłos kroków i brzęk kolczug za plecami. Z tyłu stała zmieszana spora grupka wojów, dzierżących okrwawiony oręż. Patrzyli się na niego zupełnie jakby był pomiotem chaosu. Przez ciżbę przepchnął się wysoki woj w hełmie z nosalem o twarzy z ponurym grymasem i zlany potem łucznik, którego włosy trzymała skórzana opaska.
- Co jest, Alfarze Herissonie ? Znalazłeś wreszcie klejnoty ? Kobiety ? - zapytał, dysząc łucznik.
- Odciągasz nas od walki dla jednego... - ponury woj ujrzał go pierwszy. - Na wszystkie demony Helheimu... to... niemożliwe...
Gdy łucznik podniósł opaskę z oczu wydał krótki okrzyk strachu. Na widok tych dwóch w Kharlocie znów coś drgnęło. Tym razem na tyle silnie że opuścił topór. W tym momencie krąg zabijaków rozstąpił się, wojowie natychmiast odsuwali się co widocznie wskazywało na respekt jakim darzyli idącą postać. Był to postawny Norsmen o splecionej w warkocz brodzie, przenikliwie jasnych oczach z dzikim spojrzeniem i wielkiem płaszczu z białego futra. Dzierżył z łatwością runiczy topór z błękitnej stali oraz tarczę pokrytą wielkimi, czarnymi łuskami. Jego jasne jak len włosy zaczęły już siwieć na skroniach a wytatuowana twarz nosiła nowe blizny, lecz Kharlot w jednej chwili poznał tego męża mimo iż zapomniał wszystko inne. Wszak legendy o braterstwie krwi nie brały się z nikąd. Wargi Kharlota poruszyły się bezdźwięcznie.
- Leif, wąż morski twoja mać! Niemal dwa i pół tuzina zim na karku a ten nadal wrzeszczy jak panienka na widok bebechów, ciesz się że dziadek nie popłynął z nami, bo... - Bjarn zobaczył strach w oczach Leifa i Einarra. - Na co się wszyscy... - Ingvarsson spojrzał prosto na brata krwi, upuszczając tarczę i topór. Z rozdziawionymi ustami i rozłożonymi rękoma postąpił powoli krok naprzód.
- Wyglądasz na... Kharlot... ale jak ? Tyle lat... tyle lat... - w ogłuszającej ciszy Bjarn uściskał wrak jaki pozostał z jego przyjaciela. Z przekrwionych, zielonych oczu popłynęły dwie łzy...
**********
http://www.youtube.com/watch?v=f8hyVMR7MWU
Rycząca fala, wiele metrów w dole znów roztrzaskała się z hukiem w tumanie piany o skalisty klif. Chłodny, poranny wicher szarpał krótkimi włosami i brodą stojącego nad urwiskiem Norsmena, który ściskał coś w wyciągniętej pięści i wpatrywał się w szary widnokrąg, przecinany lekkim deszczykiem. Kharlot obejrzał się na otoczoną palisadą, sporą osadę pełną ludzi jeszcze nie tak dawno bardzo mu odległych, mimo że był ich krajaninem. W dole na piasku spoczywały wilcze okręty wyciągnięte na piach, odpoczywające po kilku ostatnich wyprawach. Thorgarsson otworzył pięść i spojrzał na błyszczący medalik, zawahał się.
- Skończyłeś już wreszcie ? - zawołał głos za nim. - Niby przyjemny poranek, ale wypadałoby zdążyć na wieczorną ucztę, którą wyprawia mój przyrodni brat.
Kruszący Czaszki głośno westchnął. Dziwnie się czuł w ciepłym, norskim ubraniu, a ręce nie nawykły do heblowania desek na okręty, lecz wiedział że to ustąpi. W końcu tu było jego miejsce. I za nie jedno po raz pierwszy dziękował bogom.
- Wybacz... ja tak nie mogę... - szepnął, po czym zamachnął się i cisnął medalik w spienioną kipiel poniżej. Aesling odwrócił się i zmierzył spojrzeniem białowłosego Graelinga, ćmiącego fajkę pod bezlistnym jesionem. Mimo przecinającej ją blizny, twarz idealnie przypominała oblicza braci Torstenssonów.
- Już idę, Torstenie Śnieżna Grzywo. Morze Szponów raczej nie wyrzuci dziś nagich kobiet na brzeg.
Graeling zaśmiał się i ruszył razem z nim w stronę Eissvanrfiordu.
- Więc Bjarn jest już jarlem, tak jak twój syn ? - zagadnął nagle Kharlot, wyrywając Torstena z zamyślenia.
- Co ? Och, praktycznie tak. Odkąd nasz ojciec stracił nogę w bitwie pod Stamfordbrück zeszłego sezonu, robi co może by Ting już teraz oddał mu tytuł. Przynajmniej nie wpadł jeszcze w tą fazę starości w której nawet kaleka wymyka się zimą z włócznią by znaleźć pewną śmierć... ja za staruszkiem Ingvarem po lasach latać nie będę w przeciwieństwie do Bjarna.
Po kilkunastu krokach w milczeniu, Torsten podjął nagle wątek.
- Kiedy przybyłeś do naszej wioski, nie mogłem uwierzyć Bjarnowi na słowo że to ty jesteś tym wielkim czempionem. Teraz znów na ciebie patrzę i nie mogę uwierzyć tym bardziej, zupełnie się już nie wyróżniasz...
Kharlot zmarszczył na chwilę brwi, po czym poprawił rękaw futrzanej kamizeli.
- Cieszę się, że nie jest inaczej bracie Wydartego Morzu. - rzucił Kharlot i zamilknął na resztę drogi.
************
http://www.youtube.com/watch?v=uFZoSKDzCPE
Kharlot uśmiechał się i tupał nogą w rytm skocznej muzyki, wpatrując się w tańczącą między stołami Długiego Domu jarla gromadę. Brodaci mężczyźni i kobiety z wirującymi warkoczami tańczyli w kilku kręgach, z których każdy kolejny obracał się w przeciwną stronę do tego większego, który go otaczał. Pośrodku przy samym palenisku pląsali rozradowania bracia Torstenssonowie z żonami, zaś przed podwyższonym stołem jarla kilku wojów dziko skakało, przerzucając sobie ostre jak brzytwa toporki z rąk do rąk. Sądząc po czerwonym nosie Eskila wszyscy mieli zdrowo w czubie i nie przejmowali się takimi drobiazgami jak utrata palców. Uczta była bogata, dzięki udanemu sezonowi łupieskiemu za który pito właśnie szesnasty raz. Stoły uginaly się od jadła, przy jednym z nich Eigil i Turo odbywali tytaniczny pojedynek opojów, z którego zwisając z ławy Vidarr musiał odpaść w przedbiegach. Patrzący na całą zabawę z rzeźbionego tronu Ingvar Dalekopodróżujący huczał od śmiechu i uderzał rogiem w stół, słuchając żartów i przechwałek biesiadników. Kharlot natychmiast przypomniał sobie pewną ucztę u Saarlsów, gdy ktoś szturchnął go w ramię.
Obwieszony dwoma roześmianymi blondynkami Bjarn, lekko zataczając się stuknął się z nim kuflem.
- Pewna Walkiria cię za to nie zabije ? - wskazał nosem na norsmenki Aesling. Bjarn roześmiał się.
- Przecież nad nami jest cholerny dach! Czego oczy nie widzą tego.. hyp.. kobiecie nie żal... aaale, nie ja tu mam problem. Siedzisz tu jak beznogi krasnolud na skarbie, a miałeś się bawić! - Ingvarsson skinął kuflem w prawo. - Tytuł Nieuśmiechniętego i Ponuraka ma już u nas Einarr, więc spadaj na parkiet!
- Ale... - Kharlot nie zdążył nic powiedzieć, gdy kopniak zrzucił go z krzesła, a czempion lewo zachowując równowagę poleciał wprost na tańczących, którzy ze śmiechem przepuścili go do środkowego kółka. Zatrzymał się wpadając pod ramię wielkiemu Olafowi i jakiejś niskiej blondynce o oczach barwy szafirów. Zaczął nieporadnie naśladować kroki by czuć się mniej glupio, lecz chwilę później dał się porwać skocznym rytmom.
http://www.youtube.com/watch?v=qhZpmFORHBA
Minął przewracającego się co krok Hrothgara, który zarumienił się równie czerwono co jego broda i wyjącego z bólu Haakara, którego włosy zaplątały się w warkocze tancerek obok. Na końcu spojrzał znów na piękną Norsmenkę po lewej i ledwie ukrył rumieniec, odwzajemniając uśmiech. Duuużo później wypadł z szaleństwa bez tchu, zwalając się na ławę obok siłującego się na rękę z bratem Bjarna.
- No, i to jest duch! - zawołał Torsten, wytężając się by Bjarn nie zepchnął jego ręki w talerz gęstej zupy rybnej. Na próżno.
- A wymęczonyś jak po żadnej bitwie! - zarechotał Wydarty Morzu po czym obejrzał się przelotnie. - Hej, czy tamta... Chyba wpadłeś komuś w oko, druhu!
Kharlot nie chcąc się zdradzać spojrzeniem, przypomniał sobie że pewnie to towarzyszka tańca.
- Znasz ją ?
- Czy znam ? Rzeknę nawet że jak rodzoną siostrę..! - zaśmiał się Bjarn, pociągając z kufla.
- Ach, wygląda jak ideał Norskiego piękna... pamiętam takie Nippońskie wiersze, które oddałyby jak gorąca z niej...
- ...znam bo to jest moja siostra. - mruknął z rozbawieniem Bjarn. Kharlot zakrztusił się i splunął gwałtownie piwem ku uciesze braci Ingvarssonów.
- Wybacz, ja nie...
- Nonsens! Wreszcie znać, że normalne dziewki ci w głowie... EJ, ALSA chodź tutaj! - krzyknął Bjarn.
- Nie! Co ty rob..! - oburzył się kharlot, przygładzając brodę.
- "Nie" to powiesz na wieczorze kawalerskim, jak będziemy wybierać skaczącego z klifu po pierścionki! A teraz wracasz do tańca z moją siostrą, albo oberwiesz toporem!
Kharlot pokręcił głową wśród radosnego rumoru i biorąc pod rękę jasnolicą siostrę Wydartego Morzu wrócił do tańca, ostatecznie zapominając o małej błyskotce, spoczywającej na dnie morza.
[ Nie, no wszystkie nasze epilogi takie smuto-dobijające... Staroświatowe Yin nieszczęść zburzyło balans, eksploatując resztki Yang szczęścia i nadziei (ewentualnie czasu przed anihilacją) do D&D i co nam wyszło ?
Zbalansuję to trochę uzupełniając swój epilog ]
- To chyba gdzieś tutaj ? Nogi mnie już bolą od dźwigania tego całego złomu... z Eigilem włącznie! - pożalił się Turo, wdrapując się na kolejną porośniętą krzakami wydmę, nogi grubego Norsa przebierały zanurzone głęboko w sypkim piasku, podczas gdy on sam wraz z Eskilem uważali by nie zrzucić berserkera z noszy, które zrobili z płótna zdobytego na "spotkanej po drodze" karawanie. Zaraz wsparł go chór pomruków towarzyszy, znużonych długą drogą z Gór Środkowych, nocnym porykiwaniem zwierzoludzi oraz błądzeniem po nordlandzkim wybrzeżu.
- Cholera, wczoraj nie zmrużyłem oka przez te bestie... - jęknął Leif, ziewając głośno. - Co one parzą się tam po głuszach czy jak ?
- Myślałem że przestały po tym jak przedwczoraj Olaf się wkurwił i zaryczał jeszcze głośniej. - zachichotał rudy Hrothgar, niosący nieco więcej ekwipunku oraz broni niż inni.
Wtedy z zarośli na szczycie pagórka wynużył się jasnowłosy woj w porysowanym hełmie i uśmiechnął się lekko pod brodą powiązaną w warkocze.
- Spokojnie, wy stare babsztyle. Tam od plaży chyba słyszę normalną mowę, a nie to imperialne szczekanie... chyżo! Mogliście iść taki szmat drogi, do tego niosąc mój poobijany zad to dacie radę pokonać i ten kawałek piasku! - Norsmen energicznie potrząsnął runiczym toporem i znów zniknął między drzewami.
- To samo mówił ostatnim razem, jak niemal nadzialiśmy się na posterunek wojskowy... pfff, mam już dość tego chędożonego lądu... - rzucił Thorrvald, lecz uśmiechnął się i pobiegł zaraz za swoim wodzem. Reszta także widocznie bardziej żwawo wspięła się za młodym jarlem. Odkąd tylko się obudził, Bjarn Ingvarsson stał się dla nich nieskończonym źródłem sił i dumy. Choćby i mieli wędrować wiecznie, prowadzeni przez cudem ocalałego herosa trafią na miejsce. Cała jedenastka wyszła w końcu na z lekka ubitą dróżkę, która wydawała im się skądś dziwnie znajoma... W momencie gdy ujrzeli smocze łby drakkarów, górujące nad okupowanym przez Norsmenów Akrendorfem błyskawicznie zrozumieli. Tak dawno, że zdawało im się to połową żywota podbili tę osadę i w ponad trzydziestu ruszyli do Middenheim. Teraz wracało ich zaledwie jedenastu... i to niemal sami bliscy kompani Bjarna... przypadek czy może bogowie mieli plany nie tylko wobec ich wodza ?
Gdy wkroczyli do przycupniętej na półwyspie osady, wszyscy Norsmeni porzucili swe zajęcia i patrząc się dziwnie zaczęli zbliżać się do przybyszy. Ci, którzy pochodzili z plemienia Graelingów natychmiast rozpoznali swych ziomków i prędzej niz inni podbiegli z radosnymi wiwatami. Zdawkowo odpowiadając na nawałę pytań i powitań Turo wypatrzył w tłumie włócznika obwieszonego talizmanami o poważnej, dumnej twarzy.
- VIDARR! Niech cię Thor spopieli, wiesz wogóle co cię ominęło ?
Vidarr szybko najwidoczniej zkalkulował wyjściową i obecną liczbę wojowników ruszająych na Arenę po czym spojrzał na opatrunki oraz wygojone rany niemal każdego z nich i odwzajemniając powitanie zaśmiał się cicho.
- Nie wiem, czy w sumie chcę wiedzieć...
- Nonsens! I tak się dowiesz w podróży powrotnej! - zakrzyknął Leif, głośno klepiąc dłonią o zbiór tekstów Grunladiego. - Ważne że z tobą, naszym pobożnym milczkiem nasza kompania jest znów pełna!
Do kotłowaniny witających Bjarna wojów dopchnął się wreszcie skirl Erlandsson, roztrącając gąszcz spoconych od południowego słońca Norsów trzonkiem zębatej włóczni. Bjarn uścisnął mu prawicę.
- Trochę dłużej nam to zabrało... ale widzę, że imperialni was nie nękali przez ten czas... dziwne...
- Trwa sezon łupieski, synu Ingvara. Połowa statków z całej Norski grasuje na bogatszych wybrzeżach za zachód stąd. Ledwo mogłem utrzymać tu na dupie moją załogę! Zatrzymało się też u nas kilka drakkarów by w spokoju naprawić uszkodzenia po walkach, a opowieści ich skirli o rzeziach i skarbach wcale, na Odyna mi w tym nie pomaga! - burknął marsowy sternik.
- No to czas opuścić te chatki! Wieczorem spalimy je i wypływamy dołączyć do zabawy!
- Wspaniale, ale powiedz... co tam się stało, nie widzę braci Horkessonów, to znaczy że...
- Długa historia, ale nie martw się! Jeśli znajdzie się w ładowni jakieś zdobyczne piwo to barwnie opowiem!
- Dobrze więc, a... vitki ? Czy on też..? - zmarszczył krzaczaste brwi żeglarz. Bjarn spochmurniał na moment lecz machnął ręką.
- To jeszcze dłuższa historia, ale ta będzie tylko dla uszu Erika Czerwonego Topora... obym nie musiał mu jej prędko opowiadać. - Ingvarsson usiadł na brzegu, z radością wpatrując się w błyszczące fale. - Ruszać się, bo wszystkich wrogów nam zabiją!
- Ale my ledwo doszliśmy... oni tu pili i żarli imperialne zapasy zimowe podczas gdy my..! - obruszył się Thorrvald, upuszczając pakunki.
- Odpoczniecie na "Rębaczu Fal", ktoś tu chyba mówił że ma dość ziemi ? - mrugnął do bratanka Bjarn. Wydarty Morzu uniósł wzrok do jasnego nieba, osłaniając niebieskie oczy od słońca i uśmiechnął się lekko. "Raz jeszcze dzięki, ukochana. Te kilka lat radości na morzu winien jestem towarzyszom... i bedą one pięknym wstępem do ucztowania na wieki wraz z tobą."
Wydarty Śmierci otrzepał się z piasku i poszedł pokrzyczeć na noszących w pośpiechu skrzynie ze zdobyczą łupieżców.
***********
http://www.youtube.com/watch?v=TmHcfI6HoKA
Wieczorne słońce barwiło jedną z kamienistych, tileańskich plaż na czerń i oranż. Bursztynowe fale lekko muskały mieniący się piach przy brzegu, barwiąc go na ciemniejszy kolor i wypełniając krajobraz spokojnym szelestem, który także słychać było w leniwych powiewach wiatru między opadającymi liściami palm. Jedna z krążących po niebie w poszukiwaniu ryb mewa zapikowała w dół ku wielkiemu głazowi o chropowatej powierzchni i przysiadła na jego powierzchni. Wtem skała poruszyła się z łoskotem stali i ptak umknął z oskarżycielskim skrzekiem. Wielki mężczyzna potarł zarośniętą twarz o podkrążonych, zielonych oczach i czując smak soli oraz dostrzegając ciągnący się w nieskończoność krajobraz z gniewem zmiażdżył dzierżone w sękatej ręce białe pióro. Każdy inny człowiek z radością chłonąłby piękno okolicy, lecz dla niego rajska plaża była bardziej odrażająca niż dwudniowe pobojowisko. Gdyż tylko ona była bardziej pusta... bez żywej duszy... bez słów, uśmiechów, przekleństw... bez nadziei...
Kharlot dźwignął się i usiadł na głazie, kilkanaście cali pod jego stopami woda łagodnie obmywała podnóże głazu. Thorgarsson odwrócił głowę od nieba i opuszczając ją bezradnie potarł medalion w kształcie Omegi kciukiem.
Że też Porto Fino było najbardziej odległym od cywilizacji miasteczkiem Tilei... jego marsz urwał się już po tygodniu, gdy zabrakło mu prowiantu i sił. Jednak wiedział że szedłby dalej, choćby dlatego że nie mógł wrócić. W trasie przygniotła go jednak samotność i wszystko co czuł pękło wewnątrz niego jak trafiona kulą armatnią wieża, a waląc się obaliła także jego. Tu na tej plaży.
Kharlot znów opadł, twarzą dotykając ostrych krawędzi kamienia. Nic nie było takie jak w wizji... ludzie w miasteczku i okolicach bali się go. Zwali potworem. Żaden Tileańczyk nigdy nie widział nikogo jemu podobnego, a jeśli juz to wrzeszczącego i zbiegającego z drakkaru z okrwawionym toporem. Nikt poza... poza... nią nie odważył się wyrzec doń więcej niż słowa. Każdy chciał by odszedł. On sam z resztą też. Najął się u miejscowego kapitana straży by wybić rabusiów rybaków z pobliskiej jaskini, lecz gdy zobaczono co z nimi zrobił wypłatę ciśnięto mu przez jeźdźca, który zaraz odgalopował. Nie miał co liczyć na statek więc kupiwszy nieco jedzenia i wody poszedł brzegiem morza.
Oczywiście mógł poddać się swej naturze, która nawet teraz rzucała się w nim z krzykiem. Ale nie mógł nikogo tu skrzywdzić. Ona by mu tego nie wybaczyła... A teraz ten który walczył z samym Archaonem, leżał tu ze swą odpornością tylko dłużej będzie zdychał. Nawet nie chciał spojrzeć w taflę wody, aby zobaczyć jak nisko upadł. Znów zamykając oczy myślał o tym dlaczego wogóle zerwał wtedy demoniczną różę iluzji... fałsz był piękniejszy od tego, mniej bolesny... nawet z wiedzą że w ten sposób nie doprowadziłby do ocalenia świata, kończąc istnienie tego padołu.
- Ta przeklęta plaża zniknęłaby... - wyjęczał przez spękane usta. Nagle otworzył przekrwione oko. - Przecież to nie świat musiałby zgasnąć... tylko jedno, małe nic nie znaczące życie...
Kharlot zwlekł się z kamienia i potrącając stopą stos pustych skorup po ostrygach, zebrany pod zagrzebanym w błocie napierśnikiem ruszył po piasku. Kilkanaście kroków dalej w jeden z dawno zbutwiałych słupków milowych traktu wbity był ogromny topór. Mimo że osłabiony, drżącą ręką wyjął bez problemu oręż i ująwszy go w prawicę, obrócił ostrzem do siebie. Padając na kolana, pogłaskał wierną broń.
- Blodfarze... ty jeden mi zostałeś... jesteśmy tu sami... - spuścił bezradnie wzrok. - Czy... czy wypijesz moją krew, tak jak pijałeś posokę setek innych w mojej prawicy ?
Rozklejony czempion z nadzieją wpatrywał się w nagrzaną stal, nawet nie myśląc o tym jak niedorzeczne jest to co robi. Zanim zdążył sobie uświadomić że chce rozmawiać z kawałem stali, ostrze zabrzęczało.
- Kharlocie... synu... Thorgara...
Jego palce zacisnęły się mocniej na trzonku.
- Skończę z tobą, lecz nie tu. Kruszący Czaszki był wielki... muszą widzieć jego koniec! Idź, idź! Znajdź świadków!
- Jak to ? Co mam..?! - zamilknął. Nie wiedział czy Blodfar faktycznie przemówił, czy też głos był projekcją jego skołatanego umysłu. Jednak dzierżąc oręż doznał natychmiastowego przypływu wigoru. Teraz nie chciał go puścić. Co innego mu pozostało ? Aesling wstał chwiejnie i zostawiając za plecami leże ostatnich dni oraz ponure myśli. Od teraz powtarzał tylko dwa słowa. Idź. Śmierć.
Podróż do jego końca szła szybko, lecz on nie liczył czasu. Szedł bez ustanku, nic nie mogło go zatrzymać. Rzadko przystawał by napić się ze strumienia, a dzikie owoce zrywał w marszu. W końcu stopy zaczęły uderzać o bardziej ubitą powierzchnię. Dwie staje dalej natknął się na koleiny od wozu i ślady. Wychodząc z zalesionego wąwozu ujrzał górujące nad małą zatoczką miasto otoczone niskim murem. Skrycie zadowolony przyspieszył kroku. Wtedy usłyszał rżenie, obok przebiegł wierzchowiec z pustym siodłem, jego grzywę pokrywał popiół i zlepiała krew. Oglądając się znów na miasto Aesling usłyszał rumor... dziwne okrzyki... szczęk... żelaza. Ryk płomieni, dopiero dostrzegł nad murami pióropusze dymu. Odgłosy tak niegdyś mu znajome... Wrota były uchylone, do jednego skrzydła przybity był włócznią najemnik w grzebieniastym hełmie, zaś w samej bramie leżało we krwi jeszcze kilka porąbanych zwłok. Przez otwór machikuły zwisał zbrojny w zielonej liberii z poderżniętym gardłem. Gdy Kharlot wkroczył na małe plazzo, odgłosy walki a dokładniej już rzezi przybrały na sile.
A więc lokalni diukowie muszą toczyć ze sobą jakąś nieważną wojenkę... ta myśl uradowała przelotnie wybrańca. Zabije się w samym środku walki, tak powinno być. Blodfar brzdęknął, utwierdzając go w tym przekonaniu. Mijał więc wyważone drzwi i płonące domy, zmasakrowane zwłoki i odłamki broni, a także bałagan typowy dla zjawiska grabieży. Gdzieś dosłyszał głośne wycie i huk wystrzału muszkietowego. Wtedy dotarł do umiejscowionej nad morzem dzielnicy bogaczy. Tu, sądząc po odgłosach nadal trwała walka. Kharlot stanął u wulotu uliczki, prowadzącej do okazałego pałacu z marmurowymi kolumnami na wejściu. Przed jak i w samym pałacu rośli najeźdźcy brutalnie zajmowali się resztkami oporu. Na prawo jeden z najemników w zieleni i srebrze został ciśnięty na płot od pałacowego ogrodu i zanim zdążył się podnieść, przygwoździł go do niego wielki topór, przegryzając napierśnik. Oręż zaczął wyszarpywać masywny blondyn, którego broda poprzetykana była srebrnymi i złotymi kolczykami, zaś spod skrzydlatego hełmu spływały mu powiązane w kilka mokrych warkoczy włosy. Na widok wojownika coś w Kharlocie drgnęło... rozumiał przekleństwa w warkliwym języku woja... przypominało mu to... przeszłość. Czempion przeszedł bokiem ulicy i znalazł się tuż koło walki. Z zadowoleniem uniósł swój topór aby zakończyć swe katusze.
Wtedy jeden z broniących się najemników porzucił kuszę, z której właśnie strzelał i zeskoczywszy z murka altanki przebiegł obok zabijanych towarzyszy, ze strachem na młodej twarzy szukąc drogi ucieczki. Zatrzymał się przed Kharlotem, obrzucając go dziwnym spojrzeniem. Po chwili młodzian wyszarpnął szpadę i natarł nią na wroga. Thorgarsson zrozumiał. To miała być moja śmierć...
Lecz Blodfar wyprowadził go z błędu, dosłownie sam skoczył w jego ręce, przerąbując Tileańczyka od ciemienia po gardło i upadając na krwawy bruk. Gdy zdziwiony podnosił swój oręż, usłyszał kroki za sobą.
- Leif! Huh. Thorfinn! Znalazłem jeszcze jed... - w tym momencie topornik z kolczykami w brodzie zamarł, robiąc na widok Kharlota oczy wielkie jak spodki. Kharlot dopiero zauważył że ów sakwy ma wypchane monetami a pas obwieszony porwaną biżuterią. Nieznajomy łupieżca widząc że czarnowłosy Aes wznosi swój topór, sam cofnął się nieufnie i przyjął pozycję bojową.
- Czyżbym miał umrzeć w boju Blodfarze ? - szepnął do topora Kharlot.
- Do kogo ty gadasz ? - warknął topornik. - Rozumiesz ludzką mowę ? Skądś się tu wziął ?!
Kharlot opuścił gardę i stanął naprzeciw brodacza.
- LEIF! EINARR! Tu jest jeszcze jeden! - wykrzyknął nagle, cofając się Norsmen z kolczykami. Nagły atak Kharlota powstrzymał odgłos kroków i brzęk kolczug za plecami. Z tyłu stała zmieszana spora grupka wojów, dzierżących okrwawiony oręż. Patrzyli się na niego zupełnie jakby był pomiotem chaosu. Przez ciżbę przepchnął się wysoki woj w hełmie z nosalem o twarzy z ponurym grymasem i zlany potem łucznik, którego włosy trzymała skórzana opaska.
- Co jest, Alfarze Herissonie ? Znalazłeś wreszcie klejnoty ? Kobiety ? - zapytał, dysząc łucznik.
- Odciągasz nas od walki dla jednego... - ponury woj ujrzał go pierwszy. - Na wszystkie demony Helheimu... to... niemożliwe...
Gdy łucznik podniósł opaskę z oczu wydał krótki okrzyk strachu. Na widok tych dwóch w Kharlocie znów coś drgnęło. Tym razem na tyle silnie że opuścił topór. W tym momencie krąg zabijaków rozstąpił się, wojowie natychmiast odsuwali się co widocznie wskazywało na respekt jakim darzyli idącą postać. Był to postawny Norsmen o splecionej w warkocz brodzie, przenikliwie jasnych oczach z dzikim spojrzeniem i wielkiem płaszczu z białego futra. Dzierżył z łatwością runiczy topór z błękitnej stali oraz tarczę pokrytą wielkimi, czarnymi łuskami. Jego jasne jak len włosy zaczęły już siwieć na skroniach a wytatuowana twarz nosiła nowe blizny, lecz Kharlot w jednej chwili poznał tego męża mimo iż zapomniał wszystko inne. Wszak legendy o braterstwie krwi nie brały się z nikąd. Wargi Kharlota poruszyły się bezdźwięcznie.
- Leif, wąż morski twoja mać! Niemal dwa i pół tuzina zim na karku a ten nadal wrzeszczy jak panienka na widok bebechów, ciesz się że dziadek nie popłynął z nami, bo... - Bjarn zobaczył strach w oczach Leifa i Einarra. - Na co się wszyscy... - Ingvarsson spojrzał prosto na brata krwi, upuszczając tarczę i topór. Z rozdziawionymi ustami i rozłożonymi rękoma postąpił powoli krok naprzód.
- Wyglądasz na... Kharlot... ale jak ? Tyle lat... tyle lat... - w ogłuszającej ciszy Bjarn uściskał wrak jaki pozostał z jego przyjaciela. Z przekrwionych, zielonych oczu popłynęły dwie łzy...
**********
http://www.youtube.com/watch?v=f8hyVMR7MWU
Rycząca fala, wiele metrów w dole znów roztrzaskała się z hukiem w tumanie piany o skalisty klif. Chłodny, poranny wicher szarpał krótkimi włosami i brodą stojącego nad urwiskiem Norsmena, który ściskał coś w wyciągniętej pięści i wpatrywał się w szary widnokrąg, przecinany lekkim deszczykiem. Kharlot obejrzał się na otoczoną palisadą, sporą osadę pełną ludzi jeszcze nie tak dawno bardzo mu odległych, mimo że był ich krajaninem. W dole na piasku spoczywały wilcze okręty wyciągnięte na piach, odpoczywające po kilku ostatnich wyprawach. Thorgarsson otworzył pięść i spojrzał na błyszczący medalik, zawahał się.
- Skończyłeś już wreszcie ? - zawołał głos za nim. - Niby przyjemny poranek, ale wypadałoby zdążyć na wieczorną ucztę, którą wyprawia mój przyrodni brat.
Kruszący Czaszki głośno westchnął. Dziwnie się czuł w ciepłym, norskim ubraniu, a ręce nie nawykły do heblowania desek na okręty, lecz wiedział że to ustąpi. W końcu tu było jego miejsce. I za nie jedno po raz pierwszy dziękował bogom.
- Wybacz... ja tak nie mogę... - szepnął, po czym zamachnął się i cisnął medalik w spienioną kipiel poniżej. Aesling odwrócił się i zmierzył spojrzeniem białowłosego Graelinga, ćmiącego fajkę pod bezlistnym jesionem. Mimo przecinającej ją blizny, twarz idealnie przypominała oblicza braci Torstenssonów.
- Już idę, Torstenie Śnieżna Grzywo. Morze Szponów raczej nie wyrzuci dziś nagich kobiet na brzeg.
Graeling zaśmiał się i ruszył razem z nim w stronę Eissvanrfiordu.
- Więc Bjarn jest już jarlem, tak jak twój syn ? - zagadnął nagle Kharlot, wyrywając Torstena z zamyślenia.
- Co ? Och, praktycznie tak. Odkąd nasz ojciec stracił nogę w bitwie pod Stamfordbrück zeszłego sezonu, robi co może by Ting już teraz oddał mu tytuł. Przynajmniej nie wpadł jeszcze w tą fazę starości w której nawet kaleka wymyka się zimą z włócznią by znaleźć pewną śmierć... ja za staruszkiem Ingvarem po lasach latać nie będę w przeciwieństwie do Bjarna.
Po kilkunastu krokach w milczeniu, Torsten podjął nagle wątek.
- Kiedy przybyłeś do naszej wioski, nie mogłem uwierzyć Bjarnowi na słowo że to ty jesteś tym wielkim czempionem. Teraz znów na ciebie patrzę i nie mogę uwierzyć tym bardziej, zupełnie się już nie wyróżniasz...
Kharlot zmarszczył na chwilę brwi, po czym poprawił rękaw futrzanej kamizeli.
- Cieszę się, że nie jest inaczej bracie Wydartego Morzu. - rzucił Kharlot i zamilknął na resztę drogi.
************
http://www.youtube.com/watch?v=uFZoSKDzCPE
Kharlot uśmiechał się i tupał nogą w rytm skocznej muzyki, wpatrując się w tańczącą między stołami Długiego Domu jarla gromadę. Brodaci mężczyźni i kobiety z wirującymi warkoczami tańczyli w kilku kręgach, z których każdy kolejny obracał się w przeciwną stronę do tego większego, który go otaczał. Pośrodku przy samym palenisku pląsali rozradowania bracia Torstenssonowie z żonami, zaś przed podwyższonym stołem jarla kilku wojów dziko skakało, przerzucając sobie ostre jak brzytwa toporki z rąk do rąk. Sądząc po czerwonym nosie Eskila wszyscy mieli zdrowo w czubie i nie przejmowali się takimi drobiazgami jak utrata palców. Uczta była bogata, dzięki udanemu sezonowi łupieskiemu za który pito właśnie szesnasty raz. Stoły uginaly się od jadła, przy jednym z nich Eigil i Turo odbywali tytaniczny pojedynek opojów, z którego zwisając z ławy Vidarr musiał odpaść w przedbiegach. Patrzący na całą zabawę z rzeźbionego tronu Ingvar Dalekopodróżujący huczał od śmiechu i uderzał rogiem w stół, słuchając żartów i przechwałek biesiadników. Kharlot natychmiast przypomniał sobie pewną ucztę u Saarlsów, gdy ktoś szturchnął go w ramię.
Obwieszony dwoma roześmianymi blondynkami Bjarn, lekko zataczając się stuknął się z nim kuflem.
- Pewna Walkiria cię za to nie zabije ? - wskazał nosem na norsmenki Aesling. Bjarn roześmiał się.
- Przecież nad nami jest cholerny dach! Czego oczy nie widzą tego.. hyp.. kobiecie nie żal... aaale, nie ja tu mam problem. Siedzisz tu jak beznogi krasnolud na skarbie, a miałeś się bawić! - Ingvarsson skinął kuflem w prawo. - Tytuł Nieuśmiechniętego i Ponuraka ma już u nas Einarr, więc spadaj na parkiet!
- Ale... - Kharlot nie zdążył nic powiedzieć, gdy kopniak zrzucił go z krzesła, a czempion lewo zachowując równowagę poleciał wprost na tańczących, którzy ze śmiechem przepuścili go do środkowego kółka. Zatrzymał się wpadając pod ramię wielkiemu Olafowi i jakiejś niskiej blondynce o oczach barwy szafirów. Zaczął nieporadnie naśladować kroki by czuć się mniej glupio, lecz chwilę później dał się porwać skocznym rytmom.
http://www.youtube.com/watch?v=qhZpmFORHBA
Minął przewracającego się co krok Hrothgara, który zarumienił się równie czerwono co jego broda i wyjącego z bólu Haakara, którego włosy zaplątały się w warkocze tancerek obok. Na końcu spojrzał znów na piękną Norsmenkę po lewej i ledwie ukrył rumieniec, odwzajemniając uśmiech. Duuużo później wypadł z szaleństwa bez tchu, zwalając się na ławę obok siłującego się na rękę z bratem Bjarna.
- No, i to jest duch! - zawołał Torsten, wytężając się by Bjarn nie zepchnął jego ręki w talerz gęstej zupy rybnej. Na próżno.
- A wymęczonyś jak po żadnej bitwie! - zarechotał Wydarty Morzu po czym obejrzał się przelotnie. - Hej, czy tamta... Chyba wpadłeś komuś w oko, druhu!
Kharlot nie chcąc się zdradzać spojrzeniem, przypomniał sobie że pewnie to towarzyszka tańca.
- Znasz ją ?
- Czy znam ? Rzeknę nawet że jak rodzoną siostrę..! - zaśmiał się Bjarn, pociągając z kufla.
- Ach, wygląda jak ideał Norskiego piękna... pamiętam takie Nippońskie wiersze, które oddałyby jak gorąca z niej...
- ...znam bo to jest moja siostra. - mruknął z rozbawieniem Bjarn. Kharlot zakrztusił się i splunął gwałtownie piwem ku uciesze braci Ingvarssonów.
- Wybacz, ja nie...
- Nonsens! Wreszcie znać, że normalne dziewki ci w głowie... EJ, ALSA chodź tutaj! - krzyknął Bjarn.
- Nie! Co ty rob..! - oburzył się kharlot, przygładzając brodę.
- "Nie" to powiesz na wieczorze kawalerskim, jak będziemy wybierać skaczącego z klifu po pierścionki! A teraz wracasz do tańca z moją siostrą, albo oberwiesz toporem!
Kharlot pokręcił głową wśród radosnego rumoru i biorąc pod rękę jasnolicą siostrę Wydartego Morzu wrócił do tańca, ostatecznie zapominając o małej błyskotce, spoczywającej na dnie morza.
(To nie będzie areny na Ultuanie? )
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Niestety ja nie mam fluffu do Ulthuanu, ale za to będzie w twojej ukochanej Bretonii
[No zaraz cię popłaczę... phi! Ile to już mają lat? Jak tak dalej pójdzie to na następnej Arenie Magnus wjedzie na żelaznym wózku .a i tak Wam nakopie samym wzrokiem
kim by tu zagrać... ]
kim by tu zagrać... ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!