ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Byqu »

O świcie zebrali się na brzegu wioski. Gdy Etchan przybył, Pakja już na niego czekał. Obwieszony był bukłakami z wodą, nie miał ze sobą tarczy ani macuahuitla, miast tego u pasa zwisała mu pokuna, zaś w ręku dzierżył włócznię. Towarzyszył mu skink, mniejszy gad wielkości wysokiego krasnoluda, o piaskowej barwie, z grzebieniem na głowie i łusce na grzbiecie koloru ciemnej zieleni. Podobnie jak jego większy brat, on również posiadał pokunę, lecz brakowało mu włóczni.
- Witajcie- zawołał elf kilka kroków przed nimi.
- Te rogo- odparł mu Pakja, a skink powtórzył to zaraz po nim.
- Kim jest twój towarzysz?- zapytał Etchan.
- To jest Toari- wyjaśnił saurus- Jest wielkim tropicielem. Zna las lepiej ode mnie.
- To zaszczyt- grzecznie odparł Asrai- Brakuje więc tylko spóźnialskiego...
- Jestem!- krzyknął z daleka ogr, mącąc poranną ciszę, zapewne obawiając się, że ominie go polowanie. Dyszał przy tym z ekscytacji, jak i z tego, że podbiegł dłuższy kawałek.
Pakja wręczył ogrowi trzy bukłaki.
- Ruszymy na wschód- zaczął opowiadać, rysując tępym końcem włóczni na piasku mapę- Będziemy podążać pewien czas w tym kierunku, aż do klifów Tengaru. Potem skręcimy na północ. Zanim zbliżymy się do Ixtly, skręcimy na zachód, ku rzece.
- Coś jeszcze?- spytał Etchan
- Zachowajcie ostrożność- przemówił wreszcie Toari- W dżungli każdy kwiat może skrywać pająka, a zwisająca liana może okazać się jadowitym wężem. Wystrzegajcie się krzykliwych barw. Czasem nawet dotknięcie drzewołaza może przynieść śmierć. Uważajcie też na mrówki.
- Mrówki?- zapytał ze zdziwieniem Asrai.
- Tak. Nawet największy zwierz schodzi im z drogi. Kolonia siafu może ogołocić do kości każdego, kto nie umknie w porę.
- Słyszałeś Piękny? Małe insekty mogą cię zeżreć! A zawsze myślałem, że to większe zjada mniejsze...
- Cortez na statku wspominał o orkach...- dodał Etchan- Czy istnieje ryzyko, że na nich natrafimy?
- Nie- odparł Pakja- Ich terytorium rozciąga się dopiero za rzeką Ukajali. Nie będziemy się tam zapuszczać.
- Nałapiemy dużo jedzenia?- spytał na wszelki wypadek ogr.
- Tyle ile będzie potrzeba- odparł saurus.
Odpowiedź najwyraźniej usatysfakcjonowała Skgarga. Bez zbędnej zwłoki myśliwi zagłębili się w las.

***
Przez dłuższy czas od opuszczenia Sanguax nie wydarzyło się nic. Toari szedł przodem, zaraz za nim Pakja i Ethchan, zaś pochód zamykał Skgarg z Pięknym na ramieniu. Poruszali by się cicho, a przynajmniej tak by było, gdyby nie pewien tłusty jegomość na końcu pochodu. I choć starał się on zachować bezszelestnie... efekt był do przewidzenia.
Wtem Toari dał znak, by się zatrzymali. Skink zastygł z wzrokiem wbitym w korony drzew. Pakja w lot zrozumiał. Na gałęzi siedział rajski ptak. Pięknemu na jego widok oczy rozszerzyły sie do wielkości sporych talerzy.
Obrazek
- Wspominałeś ogrze, że chciałeś nazbierać piór dla swego mniejszego brata- zagadnął cicho saurus- Oto jak to robimy...
- Zabijecie to wspaniałe stworzenie dla samych piór?!- warknął niezadowolony Etchan.
- Nie- zaoponował Pakja- Używamy do tego specjalnych strzałek, nienasączonych słabszą trucizną. Oszałamia ona ptaka, który nie czuje przy okazji bólu przy usunięciu kilku piór. Ptak nie odczuje ich straty, a wkrótce odrosną mu nowe. Spójrz.
Toari, wciąż z wbitym w ptaka wzrokiem sięgnął do schowka na pasie. Z niego wyciągnął niewielką strzałkę, którą włożył do pokuny, następnie zaś uszczelnił ją kłębkiem bawełny. Wtem błyskawicznie uniósł on broń do pyska u dmuchnął.
Trafione ptak zatrzepotał skrzydłami, lecz krótko, jako że trucizna szybko sparaliżowała jego ciało. Bezwładnie osunął się z gałęzi, lądując na baldachimie liści poniższych zarośli. Skink szybko dopadł zdobycz, po czym starannym ruchem usunął mu kilka piór. Po chwili wręczył je bez słowa Skgargowi.
- A co z ptaszkiem? Nie zjemy go?- zapytał nieco zawiedziony ogr.
- Rajskie ptaki nie należą do smacznych- wyjaśnił Pakja- Za chwilę zapolujemy na gatunki, którymi się nasycimy.
Skgarg przybrał cierpiącą minę, lecz usłuchał. Problem zaczął się niedługo później.

Spomiędzy drzew dał się usłyszeć głośny pomruk. Nie było to jednak zwierzę, ni wróg, ni leśna bestia. To kiszki Skgarga oznajmiały swoją pustkę.
- Głodny jestem- westchnął. Etchan przewrócił tylko oczami. Saurus jednak miał na to sposób.
Rozejrzał się po okolicy i podszedł do jednego z drzew. Zerwał kilka liści i wręczył naręcze ogrowi.
- Co to? Mam zieleninę wpieprzać? Ja nie koza!- zaprotestował.
- To liście koki- wyjaśnił Pakja- Żucie ich zabija głód, choć żołądek będziesz mieć dalej pusty. Pobudzają też strudzonych.
Skgarg spojrzał podejrzliwie na liście i zawahał się...


[Powyższe praktyki są wzięte z rzeczywistości 8) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Zjeść zieleninkę czy nie zjeść. Oto jest pytanie. Taaa. Pomyślał Ogr i w końcu zdecydował się na pierwszą opcję. Zjadł liście i za radą Surusa zaczął je żuć. Uczucie głodu ustąpiło momentalnie choć Skgarg wiedział, że jego brzuch jest w rzeczywistości nadal pusty.
- Eee, szkoda, że to tylko takie uczucie, z nie na prawdę, chociaż jak teraz pomyślę to jakiś taki żywszy się czuję.
Kontynuowali pochód gdy nagle nieopodal nich coś zamruczało jeszcze raz.
- Ohh naprawdę, aż taki głodny jesteś? Nie mogłeś czegoś zjeść przed wyjściem? - Zapytał Ogra elf.
- Ale tym razem to nie ja. - Bronił się Ogr. - Przysięgam na tajny przepis na golonkę mojej mamy! - W tym momencie zarośla po ich lewej zaszeleściły i pomruk rozległ się raz jeszcze.
- Eeee, Pakja co to może być?
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

- Kapitanie!
Skit z wysiłkiem rozchylił sklejone powieki. Przez całą noc zajmował się naprawą i ulepszaniem spluwy. Wymienił komorę prochową, wyczyścił i naoliwił mechanizm zapłonu, ba, pomalował nawet lufę na czerwono, by pociski były szypciejsze i eksplodowały przy trafieniu w cel. Przez cały ten wysiłek nawet nie pamiętał, kiedy zwalił się ciężko na wygodną, plecioną pryczę w oddanej do jego użytku jaszczuroludzkiej chacie.
Zielonoskóry zmarszczył brwi, koncentrując rozbiegane myśli i skupiając równie rozbiegane spojrzenie na sylwetce, która od dłuższego czasu potrząsała jego ramieniem. Rozmazany obraz z wolna scalił się w wykrzywioną zniecierpliwieniem twarz oficera Smitha, który nachylał się nad jego koją, ubrany i uzbrojony. Skit natychmiast otrząsnął się z resztek snu, po czym zeskoczył z łóżka, w pełni gotów do walki.
- Co jest - warknął - Atak? Napad? Inwazja?
Smith pokręcił głową.
- Przywódca jaszczurzej społeczności ogłosił wielkie łowy - wyjaśnił, wskazując ręką rozciągającą się za drzwiami ścianę dżungli - Wyruszyli z samego rana. Nie dalej jak godzinę temu - dodał, widząc pytający wzrok kapitana - Jeżeli się pospieszymy, możemy jeszcze mieć szansę ich dogonić...
- A zatym my ruszają! - zakomenderował Skit, zgarniając jednocześnie z posłania cały arsenał broni - Gdzie Jegorow?
- Na granicy dżungli - odparł usłużnie oficer, co i rusz podbiegając, by dotrzymać kroku potężnemu orkowi - Pilnuje miejsca, w którym grupa weszła między drzewa.
Jakby na potwierdzenie jego słów, potężny kislevita zamachał do nich spomiędzy dwóch olbrzymich paproci. Kiedy dołączyli do niego w cieniu rozłożystych liści, Skit poczuł przelotne wrażenie przytłoczenia przez ogrom dżungli.
- Nada pospieszyt'sa, kapitanie - ponaglił go pierwszy oficer - Nie chcemy się zgubić w tym lesie.
Skit skinął głową, i, wyjąwszy zza pasa rębak, poprowadził swoich towarzyszy ledwie widocznym śladem, wydeptanym przez grupę myśliwych.

[mrówki, pająki, jadowite węże? skit idzie się zgubić :D]
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Toari momentalnie przypadł do ziemi, bezskutecznie szukając śladów zwierzęcia. Cokolwiek tam było, nie przechodziło tędy.
Pomruk rozległ się ponownie, a łowcy tym razem przysłuchali mu się dobrze, nie mając na przeszkodzie bebechów Skgarga. Toari wstał, uspokoiwszy się, lecz nie zdążył podzielić się rewelacjami.
- Ja polecem sprawdzić szefuńciu!- wyrwał się nagle Piękny i poleciał w krzaki.
- Piękny! STÓJ!- zawołał ogr, lecz było już za późno. Krzaki zatrzęsły się nagle, wizgi i krzyki targnęły powietrze, a potem z zarośli, niczym z balisty wystrzelił... Piękny dosiadający pekari!
- PAKARIRIIIII!- wrzasnął mały zielonoskóry, trzymając się grzbiety włochatego zwierzęcia niczym rasowy jeździec.
https://youtu.be/XbZt0DMd8p4 :wink:


[Anast3r: wealcome to the jungle 8) https://youtu.be/o1tj2zJ2Wvg ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Zaskoczony Ogr w ostatnim momencie złapał włochate stworzonko i podniósł na wysokość głowy.
- Piękny złaź!
- Ale szefu!!! Ja chciałbym mieć takie zwirzątko. Mógłbym sobie pojeździć jak ten no Gnoblar podróżnik Jindjana Jongs. - Piękny zrobił wielkie, proszące oczy.
http://pl.shrek.wikia.com/wiki/Plik:Kot-w-butach.jpg

- Aaaaaa. Piękny wiesz, że nie potrafię ci odmówić. Dobra bierz go tylko masz go pilnować i ty po nim sprzątasz.
- YEEEEY!!! - Dżunglę przeszył piskliwy wrzask. - Dzięki szefuńciu jesteś najlepszy.
- Ta, ta wiem, a teraz wsiadaj na to Pakariri.
Gnoblar urwał kawał liany z drzewa, wsadził stworzonku do pyska i wskoczył na nie podążając za łowcami.
- Piękny. - Ogr odwrócił się w stronę Gnoblara. - Pamiętaj, że na Pakariri jeździsz tylko wtedy gdy mnie niema. Na syćkie banikiety, popijawy i walki idziesz ze mną na ramieniu.
- Oczywiście szefie.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

- Cholerne, przeklęte pasożyty - klął drugi oficer, raz po raz uderzając się otwartą dłonią po ciele w heroicznej, acz z góry skazanej na porażkę walce z hordami bzyczących krwiopijców. Skit parsknął śmiechem. Podrygujący i miotający się Smith wyglądał, jakby tańczył wyjątkowo skomplikowaną odmianę układu wykonywanego czasem przez pijanych orków przy ogniskach.
Wtem powietrze przeszył piskliwy wrzask.
- YEEEEY! - dźwięk rozległ się niedaleko, ledwie kawałek na północ od nich, chociaż w tym przeklętym lesie mogło to być równie dobrze wiele kilometrów. Kto wie, w jaki sposób prastara dżungla zniekształcała odgłosy? Wszyscy trzej uczestnicy wyprawy nagle spoważnieli, poprawiając chwyt na rękojeściach broni.
- C-co to było? - zapytał nerwowo Smith, przyglądając się uważnie okolicznym zaroślom.
Skit warknął z irytacją.
- Panie Smith, ty mój oficer. Ty więcej nie zachowuje jak jakiś tchórzliwy spiczastouchy.
- Aye, sir! - skarcony żeglarz zaczerwienił się ze wstydu.
Zielonoskóry jeszcze przez chwilę wbijał w niego pełen przygany wzrok, po czym, najwyraźniej zadowolony z udzielonej reprymendy, odwrócił się, błyskawicznym ruchem zmiażdżył kręgosłup szykującej się właśnie do ataku, do złudzenia przypominającej zwisającą z konaru lianę żararaki, i ruszył w dalszą drogę. Oficerowie, chcąc nie chcąc, podążyli za nim.
Niewidoczne zza gęstego sklepienia gałęzi słońce zdążyło pokonać znaczący dystans na nieboskłonie, zanim Jegorow odważył się głośno wyrazić trapiące go już od pewnego czasu wątpliwości.
- Zgubiliśmy się. - powiedział zrezygnowanym tonem.
- Nieprawda! - zaperzył się Skit, oburzony, że ktoś ośmiela się kwestionować nieomylność jego zmysłu orientacji - Ja może nas poprowadzić z powrotem w każdej chwili!
- Tak szto dawajtie - pierwszy oficer postanowił sprawdzić blef kapitana. W szyderczym zaproszeniu wskazał otaczającą ich dżunglę szerokim, okrężnym ruchem ręki - Wracajmy.
Nozdrza zielonoskórego zadrgały, gdy wypuścił z furią powietrze. Dwaj potężni mężczyźni mierzyli się spojrzeniem, napięcie między nimi rosło, osiągając punkt krytyczny. Zaprawdę, niewiele brakowało, by rzucili się na siebie z pięściami, co w przypadku Jegorowa oznaczałoby otwarty bunt. Wreszcie pierwszy oficer spuścił wzrok.
- Taigh nam gasta ort - burknął ork, używając podłapanego w kompanii MacLeanów zwrotu, po czym odwrócił się i zakomenderował:
- Za mną!
Wystarczy przecież tylko iść tą samą drogą pomyślał, po czym wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem. Przed nim nie było ani śladu przecinki, którą wyrąbali, przebijając się przez gąszcz paproci; tylko bezosobowa, nieporuszona ściana roślinności falowała drwiąco w podmuchach jakiegoś niewyczuwalnego prądu w martwym, wilgotnym powietrzu.
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Myśliwi podążali ścieżką znajomą tylko jaszczuroludziom. Skwar był niemiłosierny, a owady atakowały łowców co i rusz. Gdyby ktokolwiek ujrzał tą eskapadę zdziwiłby się straszliwie, bo grupa składająca się z dwóch jaszczuroludzi, elfa, Ogra i Gnoblara jadącego na pekari w środku parnej dżungli. W końcu zniecierpliwiony tą tułaczką Ogr zwrócił się z pytaniem do Surusa.
- Panie Pakja, kiedy będziemy polować na te tapiry, bo już zieleninka mi się kończy?
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[ W końcu udało się coś napisać w podróżniczych warunkach, hosanna... Dzięki za miksturkę Byqu :D ]

Po nieszczęśliwie przebiegłym rytuale i wyjściu z Domeny Chaosu Sephirion trzymał się raczej na uboczu, gdyż każdy kto żyw obrzucał go iście morderczym spojrzeniem i omijał szerokim łukiem. W sumie dla własnego dobra. Popsuty plan niepomiernie popsuł czempionowi nastrój i chętnie sprawiłby komuś cudownie bolesną śmierć. Oczywiście czyniąc tak na byle kim tylko pogorszyłby i tak już opłakaną sytuację, więc co najwyżej mógł mieć nadzieję, że ktoś spróbuje własnego szczęścia w ukaraniu wojownika. Na całe nieszczęście nikt nie spróbował. Zograth postanowił nieco podreperować ich reputację pomagając w naprawie żelaznych elementów obu okrętów, zaś Feylhin wykorzystała czas wolny kąpiąc się w krystalicznie czystej wodzie razem z wierzchowcem Sephiriona.
-Pfff! Przecież pomagałem w ocaleniu tej zbitki drewna wypełnionej tchórzami. -parsknął białowłosy kończąc "zabawę" z jedną z dwóch pozostałych mu demonic w chaszczach dziewiczej wyspy. Cóż już nie tak bardzo dziewiczej...
Wyznawca Slaanesha skrzywił się z obrzydzeniem, widząc przechodzącą koło niego sylwetkę jeszcze obrzydliweszego ogra.
-Pięknie, na wszystkie piersi świata, pięnie... kolejna kupa mięcha jako obstrukcja. -rzucił zatykając nos przed fetorem ogrzego rzeźnika. Gdy jednak ten przeszedł, odsłaniając kawał horyzontu czarnym oczom czempiona ukazała się srebrnowłosa piękność, ociekająca błyszczącą się w świetle słońca wodą, której idealne kształty było doskonale widać przez zmoczone odzienie przylegające ciasno do ciała.
-Zamknij usta, bo ktoś nadepnie ci na szczękę... Południowcy skończyli właśnie naprawy, lepiej się pospiesz, jeśli nie chcesz przełykać wstydu dyskwalifikacji.
-Dla takiego widoku przełknąłbym nawet wywar wyznawców Nurgla.
-Ty... ech, nieważne. -westchnęła Fey odchodząc w kierunku zarośli, gdzie zostawiła swój pancerz chaosu.
Sephirion stanął jak wryty. Przechodzący obok niego Dawi Zharr spojrzał się nań ze zdziwieniem.
-Arrrgh... praca skończona. Stało się coś>
-Tia... z miejsca powinienem oberwać w twarz za taką uwagę...

Gdy wreszcie dotarli do wysp, a zawodnicy zebrali się na pokładzie z bagażami Sephirion podszedł do stojących w kole zawodników, którzy nie biorąc udziału w walce z demonami przez niego przywołanymi nie byli zbyt krzywi na czempiona. Ze zdziwieniem białowłosy przyjął krążącą tam butelkę z rumem i już uśmiechnąwszy się do podającej mu ją Nadii miał pociągnąć łyk, gdy...
-ZABIJĘ CIĘ SUKINSYNU!!!
Gwałtowny strzał roztrzaskał butelkę i przeorał wierzch dłoni Sephiriona, który nie zdążył wrzasnąć, zanim pomstujący głośno Francis von Drake nie wpadł na niego okładając go rękoma i kolbą pistoletu. Gdy wreszcie odciągnięto go od Sephiriona ów zabrał bosmanowi Pena Duro pałkę i rąbnął kapitana w potylicę. Gdy pirat zawisnął bezwładnie w ramionach swoich ludzi, Aethelfbane otarł pobitą twarz i złapał się za przestrzeloną dłoń.
-TY IDIOTO! -wrzasnął- Tą twoją durną sucz zabrał gdzieś ten stary czarodziej! W mojej kajucie leży kurtyzana którą poświęciłem by zamknąć za nami wrota do wymiaru Bogów! U niego jej szukaj... Wielki Slaaneshu... moja ręka...
Gdy powlókł się do ruin swojej kajuty usiadł na jakiejś skrzyni i zacisnął zęby, jego syk zwrócił uwagę jego wierzchowca i Fey.
-Coś ty sobie znów zrobił?! -zakrzyknęła wojowniczka, wyciągając małą butelkę- Ty chcesz się trwale okaleczyć przed pierwszą walką? Walka na śmierć i życie to za mało? Musisz jeszcze ułatwiać przeciwnikom?! Masz chędożone szczęście, że jest tu ktoś trzeźwo myślący!
Wylany z fiolki fioletowy płyn zagoił rany szybko i czule niczym muśnięcie ust kochanki.
-Na przyrodzenie Slaanesha! Cóż to za magia?
-Przed tym twoim durnym pomysłem by wystartować w tej arenie poprosiłam mojego brata o eliksir leczniczy. Jak widać słusznie.
-Pierwsze słyszę by jakiś wywar Ryvena, który nie jest afrodyzjakiem zadziałał. Z drugiej strony właśnie patrzę na perfekcyjnie wygojoną rękę. Dał ci tego więcej?
-Jedną fiolkę. Trzymaj i nie zmarnuj.
-Hmmm... czyżbym słyszał nutę zatroskania w tym pięknym głosie?
Feylhin odwróciła się ledwie ukrywając rumieniec.
-Bicie fal wypłukało ci słuch. -warknęła zawadiacko odchodząc- Lepiej się pospiesz, bo zaraz przybijamy do brzegu.
*****

W wiosce, jak się okazało jaszczuroludzi, organizatorów całejgo turnieju dane było trójce przybyszy z Pustkowi obejrzeć walkę otwarcia. Żałosny ludzki szaleniec znalazł swoją śmierć w objęciach Białej Magii. Sephirion śmiejąc się gromko z losu nieszczęśnika nie był pewien czy bardziej żałuje tego, że mag nie znalazł haniebnej śmierci czy też cieszy się na myśl, że być może dostanie szansę osobiście się go pozbyć. Czas pokaże, tymczasem obok Skgarg wybadał sprawę zakwaterowania.
-Na pewno są pełne komarów i Slaanesh jeden wie czego jeszcze. -rzucił syczącemu groźnie saurusowi białowłosy, wchodząc z rzeczami i wierzchowcem do ofiarowanej mu chaty z werandą. Odpoczynek na wyściełanym tkaninami łożu nie zdał się nie męczącemu się wybrańcowi Bogów na tak wiele jak sądził, więc już po godzinie znudzony sybarata zebrał swój oręż i poszedł na werandę, dosiąść mruczącego z ukontentowaniem, wygrzewającego się w ostatnich promieniach słońca Solhira.
Akurat gdy przejeżdżał się po okolicy ponownie natrafił na Skarga. Ponownie z tym samym jaszczurem.
-Dobrała się parka ciasnomózgich zwierząt. -zażartował do demonicznego wierzchowca Sephirion. Temat rozmów dwójki był jednakże bardziej zajmujący. Mianowicie rano miało się odbyć polowanie. Białowłosy wojownik oblizał się drapieżnie.
-Skoro są myśliwi... to można będzie zapolować na ofiarę, z którą będzie nieco więcej zabawy... muhahahahahaha!
Sephirion uświadomił sobie nieco za późno, że śmieje się maniakalnie na oczach wszystkich zgromadzonych na placu świątynnym
-Wybaczcie. -uciszył się czempion, zawracając ku chatce- Chciałem dać wyraz temu jak bardzo jestem rad z pomysłu polowania. Niezawodny węch i szybkość mojego wierzchowca może być wam pomocna. Do zobaczenia jutro!
Pakiji niemal przeszła ochota na dotąd nieźle zapowiadającą się zabawę.

Następnego dnia.
Dochodzi południe.
Sephirion dosiadający Solhira śmignął przez wioskę, w pośpiechu znikając w ścianie zieleni za nią.
-Do stu uczestniczek orgii... zaspałem! Naprzód Solhir! Trop wiedzie nad rzekę, może jeszcze zdołamy dogonić jakiegoś pechowca!
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Powiedzieć, że Jegorij czuł się źle, to tak, jakby nie powiedzieć nic.
Zaraz po uczcie, gdy pobiegł do swojej kajuty po broń, statkiem zaczęła rzucać na wszystkie strony. Nieszczęsny kislevita obijał się o ściany i sufit, niszczył meble i kaleczył się o kawały rozbitej szyby, jednocześnie starając się nie zwymiotowac wypitym wcześniej winem. Koniec końców nie powiodło się; zarzygał wszystko co się dało i i w dodatku stracił przytomność. Gdy się obudził, cała ich składająca się z dwóch statków flota była... No właśnie, gdzieś. Spędzili trochę czasu na niewielkiej wysepce naprawiając uszkodzenia i zbierając prowiant, którego, jak się okazało, starczyło na jakieś dwa dni żeglugi. No gorsza, podczas rejsu przez osnowę (a może nawet przed, kislevita nie uznał za stosowne dociekać) zmarł jeden z zawodników, co było zdarzeniem bez precedensu w dziejach Areny. Zaiste podejrzanym zbiegiem okoliczności jednak prędko znaleziono zastępstwo, dziwnie odzianego, milczącego ogra. Po kilku dniach, podczas których zdążyły skończyć się zapasy, przybili do archipelagu malowniczych wysepek, zamieszkanych przez rasę inteligentnych, dwunogich jaszczurów. Na ich widok Jegorijowi przypomniał się jego dawny kumpel z kompanii karnej, który zwykł raczyć towarzyszy w niedoli teoriami spiskowymi. Według niego, głowy wszystkim liczących się państw, włączając w to sam Kislev, były tak naprawdę sterowane przez rasę człekokształtnych jaszczurów z kosmosu które aktywne wpływały na politykę świata ku zgubie maluczkich i niezorientowanych. Kumpel przestał prawić teorie, gdy maruder Chaosu rozszczepił mu głowę nadziakiem.
Tak czy owak, to jaszczuroludzie okazali się być organizatorami Areny i wnet zaprowadzili ich do osady, gdzie spożyto posiłek ze świeżych owoców (co wróżyło niechybna sraczkę) i nie czekając aż zawodnicy odpoczną po podróży, zarządzili pierwszy pojedynek, w którym to Razandir zgładził jakiegoś biednego szaleńca. Od tamtego czasu niewielka grupka wybrała się na polowanie, a całą resztę zostawiono samą sobie.
Jegorij siedział właśnie na schodkach chatki, którą sobie zajął i po raz czwarty tego dnia ostrzył swój kord, próbując zabić nudę. Miejsce, w którym się znajdował, było mu kompletnie obce, każde drzewo, każda kępa trawy była czymś nowym i to w negatywnym znaczeniu tego słowa. Wierząc słowom Corteza, tutejsza fauna i flora była o tyle piękna, co zabójcza. Upał i wilgoć stanowiły iście piekielne połączenie. Duchota była nie do wytrzymania. Zdawałoby się, że żelazne kleszcze zaciskają się na płucach przy próbie wzięcia oddechu, koszule lepiły się do pleców a pot lał się do oczu. Z tego też powodu Jegorij porzucił swój bezrękawnik i teraz paradował z dumnie odsłoniętym torsem. Co więcej, przy pomocy wyważonej dyplomacji udało mu się wyprosić czarną chustę od piratów Von Drake'a. Mediator bukanierów stracił tylko kilka zębów, kilevta zaś zyskał nieocenioną osłonę przed słońcem która to, po uprzednim zawiązaniu na czole, sprawiała, że pot już nie lał mu się do oczu.
To wszytko jednak nie poprawiła jego samopoczucia. To miejsce, miast raju, wydawało mu się kraina równia przyjemną i gościnną co Pustkowia Chaosu. Był ciekaw, jakie to przygody czekają go w tym zapomnianym zakątku świata.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Cięciwa syknęła cicho, gdy Etchan wypuścił strzałę. Kolorowa papuga trafiona w locie, zwinęła się i spadła na ziemię.
- Wystarczy już- zakomendował Pakja, a elf zgodził się z nim. By kolonia mogła trwać niezachwiana, nie mogli więcej uszczuplać jej populacji.
Do sakwy saurus schował już przeszło siedem takich ptaków. Skgarg był zawiedzony, że nie pozwolono mu ich na miejscu skonsumować.
Jak wcześniej wyjaśniał łowca, ruszyli dalej na północ, zagłębiając się mocniej w las. Drzew rosłu tu gęściej, a słońce nie dochodziło do najniższej warstwy dżungli. Było tu duszno, parno... i dziwnie cicho. Toari jednak nie był niczym zaniepokojony, a Etchan, samemu nie dostrzegając niebezpieczeństwa, zdał się na instynkt skinka.
W końcu dotarli do drzewa o rozłożystych konarach strzelających w niebo. Tam się zatrzymali.
- To drzewo jest stare...- powiedział powoli Etchan dotykając delikatnie kory, jakby miał do czynienia z czymś delikatnym- Bardzo stare
- Woda się mi skończyła- marudził Skgarg- Panie Pakja, kiedy będziemy polować na te tapiry, bo już zieleninka też już na finiszu?
Saurus nie odpowiedział. Przyglądał się ziemi. Bez słów porozumiał się z Toarim, a ten przytaknął.
- Na zachód stąd ziemia jest podmokła. Uważajcie na kroki- ostrzegł saurus.
Ogra to najwyraźniej nie usatysfakcjonowało.
- To co z tymi tapirami?!
- Gdzie bagna, tam i tapiry- odparł rezolutnie Pakja- Poza tym ślady mówią, że idziemy w dobrym kierunku.
- Świetnie! Ruszajmy!
Wtedy saurus wyprostował się nagle, węsząc. Toari sięgnął po dmuchawkę, ale Pakja coś do niego powiedział po sauriańsku i tamten schował broń.
- Idździe dalej- rzucił saurus- Dołączę później.
Po chwili zniknął w zaroślach.
- Gdzie on poszedł? - zdziwił się Skgarg.
- Chodźmy- odrzekł Toari- Tapiry nie będą czekały.

Nie tak długo potem trafili na bagna. Od wioski nie szło by się tak długo po linii prostej, lecz myśliwi zatoczyli niemały łuk po lesie, więc było już koło południa. Tapiry więc szukały chłodu w wodzie.
Pękate, przypominające świnie zwierzęta, o śmiesznych niby- trąbach taplały się w błotnistej sadzawce pełnej rzęsy wodnej. Było ich kilka sztuk. Toari uważnie śledził ich ruchy.
- Zwykle występują pojedyńczo- syknął- Mamy ssszczęście.
Szybko objaśnił plan. Obaj z Etchanem mieli pocichu obejść sadzawkę łukiem, by potem przepłoszyć tapiry w kierunku Skgarga. Ogr wiedział już co robić. Szybko przygotował siatki.

Ruszyli. Elf i skink poruszali się po lesie bezszelestnie, cały czas pozostając pod wiatr w stosunku do zwierząt. Tapiry chlupały w błotnistej kąlieli, nie podejrzewając zagrożenia. W końcu zatrzymali się.
Elf wyjął strzałę z kołczanu i nałożył ją na cięciwę. Toari włożył strzałkę do dmuchawki...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Jutro będę miał czas na opisanie polowania z mojej perspektywy. Sorry że dopiero teraz ale dopiero jutro będę miał czas ]

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Szczała i strzałka świsnęły w powietrzu i jednocześnie trafiły jednego z tapirów zabijając go na miejscu reszta ruszyła w stronę Skgarga. Ogr stał przybrany w przeróżne liście i kwiaty, zebrane po drodze do sakwy, wyglądając, przynajmniej według niego samego, jak drzewo. Tapiry pędziły w jego stronę część siatek czekała na aktywację przez zwierzęta, inne miał aktywować Skgarg, a dwie ostatnie wielkolud trzymał za plecami. Stworzenia wpadły wprost w pierwsze siatki, które podciągnęły je w górę. Gdy tapiry podbiegły w odpowiednie miejsce Skgarg pociągnął liny łapiąc kolejną porcję zwierząt. Pozostałe okazy podbiegły do Ogra-drzewa gdzie dwa z nich znalazły swoje miejsce w siatach. Reszta uciekła bo jak mówił Pakja trzeba zostawić kilka by mogły się rozmnożyć. Toari i Etchan wybiegli z kryjówek i starali się złapać okazy, które postanowili pozostać w wodzie. Nagle ściana liści za elfem poruszyła się i wyskoczyła z niej czarna pantera zapewne zbawiona tutaj przez piski tapirów. Pantera ruszyła w stronę długouchego.
- ETCHAN PLECY!!! - Zdołał wykrzyczeć Skgarg.
[ @DziadZbych To masz tu coś ciekawego do opisania z twojej perspektywy :wink: ]
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

Alieksandr Jegorow przedarł się przez szczególnie gęstą kępę niskich sagowców i wyszedł na odsłoniętą przestrzeń po jej drugiej stronie. To znaczy, "odsłoniętą" w porównaniu z resztą tej piekielnej dżungli - miast niebotycznych mahoniowców o gałęziach pokrytych naroślami lian i epifitów na obszarze wielu hektarów ku górze wznosiły się tylko chorobliwie zielonkawe konary butwiejących drzew mangrowych, których wyrastające z ziemi pneumatofory ginęły w gęstwinie wysokiej trawy, rozciągającej się, jak okiem sięgnąć.
- Cyka blyat'! - zaklął paskudnie pierwszy, gdy jego noga po kostkę zagłębiła się w mulistej wodzie - To jakieś jebane bagno!
- Powinniśmy zawrócić - stwierdził ponuro pan Smith - Idąc dalej zapewne dojdziemy do rzeki, a jestem pewien, że wioska leżała po tej stronie. Nie ma się co przebi... - dalsze słowa oficera utonęły w nieludzkim wrzasku, który nagle rozległ się gdzieś za ich plecami.
- Hmmm... co może wydawać takie dźwięki? - pomyślał na głos Skit, jego ton bardziej niż zaniepokojenie wyrażał autentyczną ciekawość. Smith spojrzał na niego z niedowierzaniem, zastanawiając się, czy kapitan postradał zmysły przez zbyt długie wystawienie na działanie tropikalnego upału.
- Wątpię, byśmy chcieli się tego dowiadywać - rzucił, usiłując przekrzyczeć kolejny wrzask, dobiegający z nieco mniejszej odległości, na lewo od poprzedniego. Liście wysokich paproci, przez które przebili się z wysiłkiem nie dalej jak dziesięć minut temu, zaczęły się trząść, jakby coś ogromnego podążało przez dżunglę ich śladem. Po chwili dołączyła do nich gęstwina skrzypów po lewej i kępa sagowców po prawej. Wrzaski rozlegały się już wszędzie dookoła, wolne od tajemniczych stworzeń wydawało się jedynie torfowisko.
Trzej mężczyźni spojrzeli po sobie. Jegorow jako pierwszy odzyskał zdrowy rozsądek.
- Uchodim! - ryknął, rzucając się do dzikiej ucieczki przez mokradła, w biegu wynajdując drogę wśród zdradliwych, trawiastych wysepek.
Pozostali dwaj uczestnicy feralnej wyprawy pognali za nim na złamanie karku. Rozchlapując kałuże brudnej, zastałej wody, rojące się od larw i oślizgłych kijanek, dotarli w końcu do wyjątkowo potężnego namorzynowca. Drzewo wyrastało wprost z wody, utrzymując na niemal całkowicie szczelnej kopule węźlastych korzeni warstwę wilgotnej gleby, w całości pokrytej dywanem miękkiego mchu. Upodabniało to obszar otaczający potężny, na wpół przeżarty zgnilizną pień, którego wiele części znajdowało się w stanie permanentnego rozkładu, do dużej wyspy. Wrażenie to potęgowały jeszcze zalegające tu i ówdzie, pokaźnych rozmiarów kamienie, będące - podobnie jak wszystko tutaj - siedliskiem chorego, wypaczonego życia, rozwijającego się gorączkowo na własnych butwiejących szczątkach. Wśród mchu pełzały pijawki, niektóre z nich długie jak męskie przedramię, walcząc o lepsze ze ślepymi skolopendrami, które, wyczuwszy piratów, uniosły groźnie jadowite odnóża w oczywistym sygnale: "lepiej mnie nie ruszać". Smith, krzywiąc się z obrzydzeniem, rozgniótł jedną obcasem buta.
- To... co robimy teraz? - zapytał, drapiąc się po szczególnie swędzącym ukąszeniu na karku.
Jegorow z westchnieniem opadł na jeden z kamieni.
Kamień wysunął głowę.
Tylko błyskawiczna reakcja Smitha, który, dobywszy kordelasa, dwoma uderzeniami przeciął skórzastą szyję gada, uratowała rękę kislevity od zniknięcia w szeroko rozdziawionej paszczy żółwia sępiego. Szykujący się, by samemu zasiąść na bagiennym drapieżniku kapitan zrewidował swoje zamiary i zamiast tego oparł się o drzewo. Jegorow, zupełnie nieporuszony, odrzucił od siebie kopniakiem wciąż kłapiący morderczymi szczękami łeb, po czym jakby nigdy nic zajął się rozpalaniem fajki.
- Ja nie znaju - odparł wreszcie, wypuszczając z ust kłąb sinego, intensywnie woniejącego śliwkami dymu.
Drugi oficer wyraźnie zmarkotniał.
- Ili - dodał po dłuższej chwili kislevita - U mojej babuszki był całkiem wkusnyj przepis na zupę z żółwia...
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Etchan szedł za Toarim zagłębiając się coraz bardziej w puszczę. Za nimi podążał też Skarg zbierając do dużego worka liście i ulistnione gałęzie mające posłużyć do zamaskowania własnej osoby. Elf wątpił w zdolności maskowania ogra niemal tak bardzo jak w to czy uda mu się podkraść do tapirów mając za plecami sapiącego ogra , mruczącego pod nosem " Bede niewidoczny". Mimo tego przedzierali się przez gąszcz bardzo sprawnie i już po około piętnastu minutach dotarli do pierwszego celu. Toari przystanął na chwilę i powiedział do elfa :
-Na pobliskiej polanie rośnie drzewo , drzewo niezwyczajne ponieważ mieszka w nim ogromna ilość ptaków. Używamy ich piór do ozdabiania tarcz i kosturów oraz do przedmiotów kultu. Musimy podejść tam cicho żeby nie przepłoszyć zwierząt. Myślę Skargu , że powinieneś zostać.- Zauważył myśliwy lecz jego słowa nie spotkały się z odzewem ze strony ogra ponieważ on sam ufny w swoją niewidzialność właśnie ruszył w stronę ptaków.
- Toari - powiedział elfa wyjmując strzałę - jeśli chcemy upolować jakieś ptaki musimy już zacząć. - po czym wskazał na ogra idącego w stronę gniazd ptaków. Sink nie odpowiedział tylko podbiegł bliżej drzewa i od razu wystrzelił z zdobionej dmuchawki. Strzałka z cichym wizgiem poleciała w stronę najbliższego ptaka który właśnie lądował na gałęzi. Zwierzę załopotało rozpaczliwie skrzydłami próbując utrzymać się w powietrzu . Trucizna nałożona na strzałkę zaczęła działać szybko i ptak po krótkim czasie spadł na ziemię i znieruchomiał. Etchan wystrzelił dosłownie sekundę potem. Strzała dosięgnęła papugę siedzącą na najniższej gałęzi. Barwny ptak , bezgłośnie zsunął się z gałęzi i padł na ziemię niedaleko pierwszej ofiary. Elf pewny wyniku swojego strzału nałożył drugą strzałę na cięciwę i wycelował w następne papugi i inne ptaki.
- Zaraz poderwą się do lotu , celuj wyżej.- powiedział Toari , tuż przed wystrzeleniem następnej strzałki. Ef nie opowiedział , błyskawicznie strzelił zgodnie z radą skinka. Strzała trafiła dużego tukana , lecącego już z dużą prędkością. Siłą łuku połączona z prędkością lotu dosłownie zdmuchnęła go z nieba. Elf i jego towarzysz zdążyli trafić jeszcze jednego ptaka po czym zebrali je ( ku konsternacji Skarga ) do dużego , skórzanego worka. Elfowi było trochę żal kolorowych i głośnych zwierząt lecz widząc że sporo ich odleciało i że pozostawili im możliwość rozmnażania nie miał wyrzutów sumienia. Nie miał jednak czasu na przemyślenia ponieważ Pakja który nie angażował się w strzelanie i stał na uboczu powiedział że już czas wyruszyć na tapiry.
****
Skink wie jak polować myślał Etchan , zgodnie z planem okrążając małą sadzawkę i podkradając się od tyłu do stada tapirów. Zatrzymali się siedem kroków od stada i ukryci w krzakach czekali aż Skarg zajmie pozycję. Elf zachodził w głowę jakim cudem tapiry nie płoszył hałas ogra zakładającego w krzakach pułapki i szelest liści , ale może Skarg spełnił swoje marzenie i naprawdę udało mu się zamaskować. Po chwili Tori pokazał mu znak ręką i obydwaj podnieśli się , przykucnęli i wystrzelili w tym samym momencie. Długa strzała z szpikulcowym grotem i strzałka z nałożoną na kamienny grot trucizną równocześnie utknęły w boku najbliższego zwierzęcia. Tapir z głośnym kwiknięciem padł na ziemię dodatkowo uderzając stojącą obok samicę. To wystarczyło by niezbyt inteligentne zwierzęta ruszyły z przerażeniem prosto w stronę zastawionych przez Skarga i samego ogra. Elf ignorując dźwięki łapanych zwierząt podszedł do upolowanego tapira. Naglę usłyszał głośny krzyk Skarga :
- ETCHAN PLECY !!!
Elf odwrócił się najszybciej jak mógł. Stanął oko w oko z ogromną czarną panterą. Widział jej napięte mięśnie , ostre masywne pazury i inteligentne spojrzenie. Koniec , jestem sam. Mimo zagrożenia Etchan był nienaturalnie spokojny. Jestem sam. Czy ona też była tak spokojna gdy umierała ? Czuł jakby czas zatrzymał się w miejscu. Zamknął oczy i przypomniał sobie Artel Loren. Ogromnę połacie dzikiego lasu , wiekowych ogromnych drzew. Czemu nie jestem tam. Pamiętam jak piękna jest tam jesień Widział przed oczami kwitnące kwiaty , światło przebijające się przez korony drzew. Słyszał delikatną pieśń wiatru , i cichy śpiew drzew. Do tej pieśni po chwili dołączył się dźwięk myśliwskiego rogu. Początkowo zagłuszał cichy poemat natury lecz z czasem zaczął przeplatać się z hymnem śpiewanym przez drzewa. Ta muzyka przepełniła Etchana całkowicie i wtedy sam zrozumiał. Musi przeżyć dla lasów , dla przyrody na całym świecie. Ma chronić jej czystości i bronić przed skalaniem. W końcu miał cel w życiu. Nieczuły , milczący najemnik zmienił się w kogoś kto miał cel i ideały. Pierwszy raz od opuszczenia ojczyny uśmiechnął się szczerze i prawdziwie. Gdy pieśń drzew ucichła , Etchan otworzył oczy pantera była już w skoku. Elf wiedziony instynktem zrobił unik i znalazł się za plecami drapieżnika. Był spokojny i wyciszony. Skupił się tylko na walce. Pantera ponownie skoczyła. Etchan był na to przygotowany , uderzył płazem miecza pantere po łbie. Gdy ta zaskoczona szybką reakcją swojego przeciwnika odskoczyła w tył elf zaatakował. Czuł siłę , pewność tamta wizja i błogosławieństwo napełniło go siłą i mocą. Zasypał panterę gradem ciosów , fint i markowanych uderzeń. Ogromny drapieżnik próbował unikać ale instynktownie czuł że ta postać jest inna. Zarazem jakby nie była tymi wysokimi istotami z strzelbami i sieciami. Czuła że jest dziki i groźny. I co niewiarygodne pantera uciekła , wyrwała się z pod gradu ciosów i uciekła w las. Niewiarygodnie zdziwiony Toari podbiegł do stojącego spokojnie Etchana.
- Co ty zrobiłeś ? - zapytał zdziwiony
- Odzyskałem spokój.
( Niektórym leśnym elfom zdążyło się rozmawiać z lasem. Takie zdarzenie jest przeżyciem głęboko emocjonalnym i pozostawia ślad w psychice i zachowaniu. Osoby które tego doświadczyły traktowane są z szacunkiem wsród swojej wspólnoty ( jako że osoba która to odbyła jest chlubą dla jej wspólnoty ) Piszę to żeby nie pojawiły się wątpliwości czy przypadkiem Etchan nie nawdychał się jakiś ziół czy grzybków :D )
Ostatnio zmieniony 22 sie 2015, o 08:05 przez Dziad, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[@Dziad Zbych: Toari. imię skinka to TOARI.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Wiedziałem że coś zrobiłem pomyliłem. Zaraz poprawię.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Odpędzona przez Ethana pantera nie zdołała ubiec ni siedmiu kroków, gdy delikatną równowagą fonetyczną dżungli wstrząsnął na podobieństwo gromu huk wystrzału. Pakija i Toari aż zgarbili się, przymykając oczy, zaś elf instynktownie padł na ziemię. Równocześnie coś uderzyło w bok łba wielkiego kota, roztrzaskując z głuchym tąpnięciem bok czaszki zwierzęcia, które szarpnięte impetem pocisku padło na bok pod jednym z drzew.
Ci którzy dość szybko zlokalizowali źródło hałasu mogli ujrzeć bijącą w górę chmurę szarobiałego dymu, z którego oparów wyszedł odziany w porozsznurowywaną koszulę, świeżo wypastowane wysokie oficerki oraz ozdobiony dwoma zielonymi piórami kapelusz z szerokim rondem kapitan Lothar Brennenfeld. Człowiek spojrzał na truchło czarnego kota i pogładził niesioną przez siebie długą rusznicę z celownikiem po czym zdmuchnął strużkę ostatnich niedopałków prochowych bijącą z lufy i z dumą oparł się jej kolbą o trofeum, wolną ręką podpierając się pod bok.
- Witam panowie i eee... jaszczury. Zaprawdę piękny to dzionek na polowanie. Leibnitz, Utrecht! - dodał, odwracając się.
Po chwili z puszczy wyszło dwoje potwornie wymęczonych, ociekających potem młodych strzelców, obładowanych torbami z zapasami, dodatkowymi rusznicami myśliwskimi wzór 'Mauser', rogami z prochem oraz ładunkami strzeleckimi.
- Aye, herr oberst! - wyjęczeli symultanicznie.
- Zdjąć mi skórę razem z łbem i szponami z tego dziwnego, kotopodobnego stworzenia. Będzie wspaniale wyglądać na ścianie. Czegoś takiego jeszcze wżyciu nie upolowałem, a biegałem po lasach i ambonach Drakwaldu i Hochwaldu od dzieciństwa... - kapitan z wolna podszedł do stojącego obok Ethana, klepiąc elfa po ramieniu - Ten kot mógł być niebezpieczny, spójrz tylko na te pazury. Macie prawdziwe szczęście, że najlepszy myśliwy na tej wyspie zdążył was w porę dogonić!
- Pssss. Najlepszy. - wycharczał zdaje się ironicznie Pakja - Spłoszyłeś zwierzynę z całej okolicy. Teraz prowadź z tropieniem, jeśliś taki wielki.
Lothar pociągnął z manierki wiszącej przy pasie i pokiwał głową, uchylając lekko kapelusza.
- Jak wolisz, herr gospodarzu. Czas pokazać wam jak tropią Jaegerkorpsmanni. A co do wielkości łowcy to wiedz, że kiedyś położyłem mantikorę. Dwoma strzałami.
Brennenfeld zadarł nos ispojrzał na saurusa.
- Ssss. Ja też znałem saurusa z innego miotu, który zabił mantikorę.
- Doprawdy ?! - rzucił kapitan, przechodząc koło skórujących zwierzę asystentów - Którym strzałem ?
- Gołymi rękoma. - odpowiedział gardłowo Pakja, wydając pomruki, które przy dużej dozie wyobraźni mogłyby być śmiechem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Odnośnik do filmu "Duch i Mrok " 8)
Problem polega na tym, że Pakja oddalił się, zanim łowcy trafili na bagna]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Skgarg stał ,otoczony przez sieci z tapirami, z rozdziawioną paszczą widząc jak elf odgania czarną panterę, która później padła martwa od strzału imperialnego oficera. Ogr ściągnął wszystkie sieci i ustawił w rządku, a następnie podbiegł do Etchana.
- Brawo chłopie. - Tu klepnął go w plecy. - Nigdy czegoś takiego nie widziałem, a i witam kolejnego łowcę w ekipie.
Skgarg odsunął się przepuszczając dwóch innych strzelców, którzy zaczęli oskórować panterę. Ogr zaczął ściągać z siebie wszystkie wcześniej przyczepione liście. W czasie trwania tej czynności wielkolud zagadnął skinka stojącego obok.
- Toari, a gdzie poszedł Pakja?
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

[Wybaczcie brak aktywności. Miałem kilka wyjazdów i nie mogłem pisać, ale mam nadzieję, że to się teraz zmieni]
Wyspa wydawała się egzotycznym rajem. W porównaniu do Pustkowi gdzie Baastan się wychował było tu wciąż gorącą, a rośliny i zwierzęta występowały w najróżniejszych kolorach tęczy, a nie tylko szarości lub brązu. Zupełnie różne bieguny, przeciwny klimat. Mimo różnic szaman znalazł wiele podobieństw. Kolor podobnie jak jego brak, maskował albo odstraszał. Ciepłe powietrze po dłuższej chwili przestało być przyjemne, a stało się parne i duszne. Hałas maskował nadchodzącą śmierć.
Od przybycia tutaj Gii Yi czuł się jak w domu, a to przywoływało złe wspomnienia, dlatego czarownik trzymał się na uboczu, czy to podczas uczty, czy pojedynku. Wynik ucieszył na moment Baastana. Stary Razandir był dobrym człowiekiem i kurganin życzył mu jak najlepiej. Zaraz potem przypomniał sobie, że żeby osiągnąć cel czarodziej będzie musiał i tak zginąć, z jego ręki lub z ręki innego trupa, co za różnica. Gii Yi wpadł w jeszcze bardziej pochmurny nastrój i zaczął pić to co znalazł. A, że ze znajomych rzeczy znalazł jedynie wodę to pił ją. Alkohol nie był potrzebny.
Następny dzień był lepszy. Inklimenchin wstał odpowiednią nogą, czując przepływ pozytywnej energii. Kiedy jednak wyszedł przed podarowaną chatkę, wioska wydawała się opuszczana, a przynajmniej jej fragment przydzielony jako kwatery zawodników. Dziwne. Obszedł całość dookoła szukając jakiegokolwiek źródła hałasu. Zamiast tego zauważył kislevitę wściekle ostrzącego szablę oraz Razandira palącego na swoim tarasie, fajkę. Podszedł do maga.
- Przyjemny dzień. Nie jest tak gorąco jak wczoraj.
- To prawda. Dawno cię nie widziałem Gii Yi. - odpowiedział stary czarodziej.
- Byłem zajęty. - odparł wymijająco. - Gdzie się podziała większość?
- Polowanie przyjacielu. Pakja zabrał Skraga i elfa na łowy. Za nimi wyruszył potem ork z kompanią, przeklęty czempion chaosu i ten muszkieter z towarzyszami. Na moje oko trochę im to zajmie szczególnie gdy pogubią się w dziczy.
- Miejmy nadzieję, że nie. Arena nie może czekać.
Pogawędzili jeszcze chwilę bardziej dla uprzejmości niż prawdziwej potrzeby. Baastan zagłębił się później w dżunglę wsłuchując w głos wszechobecnych duchów. Zamiast tego wyczuł krew. Odór, który rozciągał się w niematerialnym świecie na wiele mil. To musiała być rzeź. Zaciekawiony podążył za tym zapachem. Chwila marszu wystarczyła by całe ubranie miał przemoczone od lepkiego potu. Wokół czuł bicie wielu serc, melodię przyrody głęboko zakorzenionej w wyspie. Wolnej od morderczej cywilizacji czy zachłannych bogów.
Przynajmniej tak myślał.
Gęstwina skończyła się nagle odsłaniając wypalony krąg. Na jego środku stał kamienny ołtarz. Nic wielkiego. Zwykły prostokątny kloc zdobiony na bokach zatartymi już symbolami. Teren wokół niego gwałtownie się obniżał, a w dołach wiły się setki wielobarwnych kresek. Setki wężów. Co najbardziej rzuciło się Baastanowi w oczy była jednak krew. Zaschnięta krew pokrywała cały ołtarz. Skulił się na ziemi, gdy dotarł do niego zew duchów. Ból, agresja, prymitywna żądza, głęboko skrywana nienawiść - to wszystko tu było radując Czwórkę. Gii Yi nie sądził by jaszczuroludzie im służyli. Według legend było dokładnie odwrotnie. Musieli to więc czynić zupełnie nieświadomie. Ale czy nie każda wojna raduje Khorna nawet tak przeciw niemu? Czyż nie każdy objaw zatrucia czy choroby jest pożywką dla Nurgla. Każda przyjemność to pieśń dla uszu Slaanesha? A za szepty i sekrety nie jest wdzięczny Tzeentch? Świat był zbudowany praktycznie dla nim albo oni powstali dzięki niemu. Nieważne. Liczyło się jedynie to, że Chaos mógł być wszędzie i pozbycie się go wzmacniało tylko jego bogów. Baastan wiedział to lepiej niż inni. W końcu wychował się w cieniu ich domeny i całkiem długo składam im ofiary. Chyba zdecydowanie za długo.
Znalezisko utwierdziło szamana, że ich gospodarze ukrywają zbyt wiele. W końcu tu chodziło o życie tych szesnastu, czyż nie?
Skupił się tym razem poszukując prawdziwego celu wędrówki. Trochę to zajęło, ale po kolejnych minutach przedzierania się przez puszczę dotarł do niego duch pantery, jeszcze nieskalany drugą stroną. Był, więc blisko łowów. Z drugiej strony nadeszły inne wieści - ork z kompanami zgubił się na bagnach. Sygnałów było zbyt wiele, więc Baastan się wyciszył, usuwając moc z umysłu. Coś nadchodziło nakładając się na aurę wyspy. Coś złego. To samo zagrożenie wyczuł już na morzu podczas rejsu. Uderzy niedługo. A gdy to zrobi nie zostanie nic. Szaman zacisnął pięści, wybierając kierunek.
Wszedł na podmokłe tereny spokojnie, ale wciąż wypatrując zagrożenia. Atak nadszedł spod wody, dokładnie tam gdzie go oczekiwał. Wszedł w bitewny trans, niemal natychmiast wlewając w siebie moc. Wakazashi przeciął skórę na piersi krokodyla jak powietrze, bez żadnych problemów. Krokodyl powrócił tam skąd przybył, w odmęty, a jego towarzysze rzucili się na jego truchło. Baastan uśmiechnął się.
Zaraz potem klął na czym świat stoi. Woda poruszała się. Pierwsza ryba ugryzła szamana w nogę, ale nie przebiła skóra. Drugiej piranii już się udało oderwać kawałek mięsa. Gii Yi cofnął się drżąc z bólu. Sięgnął w stronę duchów napastników, ale te były zbyt pochłonięte głodem, by mógł nad nimi zapanować. Skierował moc w stronę innych duchów. Na szczęście odpowiedziały, bo po czarodzieju zostałby tylko obgryziony szkielet. Dusze utworzyły wokół jego poranionych nóg ochronny korowód, nie dając piraniom się przebić. Baastan natomiast szedł tak szybko jak mógł w stronę brzegu. Jeszcze trochę, już blisko.
Upadł na drugi brzeg, odczołgując się z wody w ostatniej chwili. Tarcza padła, podobnie jak połowa ryb, ale pozostałe z łatwością by sobie ze zmęczonym szamanem, poradziły.
- Hola! Kapitanie proszę spojrzeć co znaleźliśmy! - okrzyk Smitha obudził Baastana z krótkiej regeneracyjnej drzemki.
- Ja go kojarzyć. Przecie to ten zawodnyk co siedział z tym z długą brodą.
- Tak to ja. Wreszcie was znalazłem.
- Ty nas znalazłeś, przecie było odwrotnie. - zdziwił się Jegorow.
- Powiedzmy, że tak było. Podobno się zgubiliście. Służę pomocą.
- Na pewno ne ty ją potrzebować. - Wyszczerzył się Skitt wskazując na poranione nogi maga. Ten uśmiechnął się.
- Więc, możemy sobie nawzajem pomóc.

ODPOWIEDZ