Arena of Death nr 10
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Inaguracyjna walka kolejnego turnieju śmierci przyciągnęła jak zwykle tłumy żądnych krwi widzów. Pochodnie płonęły a bębny łomotały nieustannie , a ponad nimi roznosil się gwar wielu osób wymieniających się opiniami, zawierających zakładami lub skandujących imię swojego faworyta. Wielki mag który zorganizował turnniej już siedział w loży swojej popijając wino ze złocistego pucharu. Tylko on mógł zaanonsowac jednego z zawodników i zaanonsuje go w tej walce inaguracyjnej. Tym bardziej że los chciał go postawic naprzeciw prawdziwego mistrza niepokonanego już na dwóch takich turniejach.
Wallenstein był gotowy. Sprawdził po raz ostatni pistolety i zatknął rapier do pochwy. Nie czuł nerwów. Był teraz zimnym szlachcicem w prawdziwym tego slowa znaczeniu a wielokrotne doświadczenie tutaj w tym miejscu pozwoliły mu odsunąć lęk na plan dalszy. Z daleka słyszał jak tłum skanduje jego imię. Był sławny , czyli to co pragnął najbardziej i dzis się ponownie ukaże publice. Gdy wyszedł na arenę tłum oszalał. Sypały się wiwaty i kwiaty a on ukłonił się tylko i czekał na swego przeciwnika.
Gdy zabrzmiał gong , Wielki Mag powstał i uniósł ramię w górę. Na jego pięści zaślnił na czerwono pierścień i na środku areny nieopodal Karola pojawiła się mgiełka przybierająca jakiś kształt. Kształt powoli nabierał postaci z grubsza humanoidalnej i mocno umięśnionej pełnej rogów o odcieniu skóry ciemnoczerwonej. W dłoniach kreatury pojawił się ni z tego ni z owego wielki miecz z białego materiału przypominającego kość. W oczach kreatury błysnął szał. Rozwarł paszczę i ryknął pierwotnym rykiem okrucieństwa i rządzy mordu.
Karol Wallenstein przyglądał się temu prawie beznamiętnie. Nim swieżo uformowany kształt poruszy zaatakujke człowiek postanowił wymierzyc w niego z pistoletów. Wpierw wycelował Swiętego i wcisnął spust. Zaraz po nim wypalił Damus. Karol jednak nie mógł przewidzieć że jego wysiłki na nic się zdadzą, gdyż pierwsza kula zatrzymała się nagle przed potworem jak gdyby uderzyła w niewidzialną ścianę i zgnieciona padła na ziemię, a druga wręcz odbiła się od skóry demona. Andug’deoadupp skierował teraz wzrok na człowieka. Rządza mordu wezbrała w nim natychmiast. Ruszył błyskawicznie i be ostrzeżenia. Karol ledwie zdołał wyszarpać rapier i zbić pierwszy atak gdy dwa następne go dopadły. Wielki miecz z kości zranił go w tors i udo. Jedynie refleks Karola uratował go przed utratą życia.
Ranny począł odbijac zasypujący go grad ciosów demona. Demon był dobry ale Wallenstein widział już pewne luki w obronie swego przeciwnika wynikające z zawziętosci i zamierzał to wykorzystac. Skusił pozorną odsłoną swego przeciwnika następnie odskoczył i gdy miecz demona minął go , Karol pchnął zagłębiając ostrze w nieludzkie ciało w piersi z której to rany począł unosić się dym. Demon ustanął zaskoczony. Dym zaczął się powiększać i po chwili kłęby wręcz waliły niewielkiej dziury po rapierze. Demon zaczął wyć z bólu gdyż rana zaczęła ranić jego jestestwo. W tym czasie Karol odskoczył i przyglądał się mu z zaciekawieniem. Demon tymczasem zaczął niknąć i jego postać spowiła czerwona mgiełka. Za moment ta mgiełka zniknęła zresztą Wallenstein został sam na arenie. Karol zasalutował publice i ukłonił się. Zaraz potem zalała go fala owacji.
Wallenstein był gotowy. Sprawdził po raz ostatni pistolety i zatknął rapier do pochwy. Nie czuł nerwów. Był teraz zimnym szlachcicem w prawdziwym tego slowa znaczeniu a wielokrotne doświadczenie tutaj w tym miejscu pozwoliły mu odsunąć lęk na plan dalszy. Z daleka słyszał jak tłum skanduje jego imię. Był sławny , czyli to co pragnął najbardziej i dzis się ponownie ukaże publice. Gdy wyszedł na arenę tłum oszalał. Sypały się wiwaty i kwiaty a on ukłonił się tylko i czekał na swego przeciwnika.
Gdy zabrzmiał gong , Wielki Mag powstał i uniósł ramię w górę. Na jego pięści zaślnił na czerwono pierścień i na środku areny nieopodal Karola pojawiła się mgiełka przybierająca jakiś kształt. Kształt powoli nabierał postaci z grubsza humanoidalnej i mocno umięśnionej pełnej rogów o odcieniu skóry ciemnoczerwonej. W dłoniach kreatury pojawił się ni z tego ni z owego wielki miecz z białego materiału przypominającego kość. W oczach kreatury błysnął szał. Rozwarł paszczę i ryknął pierwotnym rykiem okrucieństwa i rządzy mordu.
Karol Wallenstein przyglądał się temu prawie beznamiętnie. Nim swieżo uformowany kształt poruszy zaatakujke człowiek postanowił wymierzyc w niego z pistoletów. Wpierw wycelował Swiętego i wcisnął spust. Zaraz po nim wypalił Damus. Karol jednak nie mógł przewidzieć że jego wysiłki na nic się zdadzą, gdyż pierwsza kula zatrzymała się nagle przed potworem jak gdyby uderzyła w niewidzialną ścianę i zgnieciona padła na ziemię, a druga wręcz odbiła się od skóry demona. Andug’deoadupp skierował teraz wzrok na człowieka. Rządza mordu wezbrała w nim natychmiast. Ruszył błyskawicznie i be ostrzeżenia. Karol ledwie zdołał wyszarpać rapier i zbić pierwszy atak gdy dwa następne go dopadły. Wielki miecz z kości zranił go w tors i udo. Jedynie refleks Karola uratował go przed utratą życia.
Ranny począł odbijac zasypujący go grad ciosów demona. Demon był dobry ale Wallenstein widział już pewne luki w obronie swego przeciwnika wynikające z zawziętosci i zamierzał to wykorzystac. Skusił pozorną odsłoną swego przeciwnika następnie odskoczył i gdy miecz demona minął go , Karol pchnął zagłębiając ostrze w nieludzkie ciało w piersi z której to rany począł unosić się dym. Demon ustanął zaskoczony. Dym zaczął się powiększać i po chwili kłęby wręcz waliły niewielkiej dziury po rapierze. Demon zaczął wyć z bólu gdyż rana zaczęła ranić jego jestestwo. W tym czasie Karol odskoczył i przyglądał się mu z zaciekawieniem. Demon tymczasem zaczął niknąć i jego postać spowiła czerwona mgiełka. Za moment ta mgiełka zniknęła zresztą Wallenstein został sam na arenie. Karol zasalutował publice i ukłonił się. Zaraz potem zalała go fala owacji.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Tutaj miała być walka Gluffiego z Molimem. Jednak na skutek mojego błędu przy kopiuj-wklej opis walki został stracony i niestety zaginął mi, niemniej ją rozegrałem i pokrótce zrelacjonuję by nie pisac ponownie tego samego.
Otóż Molimo zaczął lecz tylko lekko zranił Gluffiego na początku. Gluffy z drugiej strony rąbał swoim toporem lecz nawet ekspert w tarczach Molimo miał problemy z wychwytywaniem wielkiego topora i oberwał swoje. Mocniej niż sam zranił przeciwnika. Następnie Gluffy uciewkł się do triku bo Molimo nie mógł trafic jakos i złapał go wargor za rękę i wytrącił z równowagi a potem przwalił swoim rogatym łbem. Zdezorientowanego tak Molima dosięgnął z łatwością topór z góry roztrzaskując czaszkę i kąpiąc Wargora khorna w deszczyku krwi.
przepraszam za mój błąd i brak zwykłego opisu bo był gotowy jeno się zapodział.
Otóż Molimo zaczął lecz tylko lekko zranił Gluffiego na początku. Gluffy z drugiej strony rąbał swoim toporem lecz nawet ekspert w tarczach Molimo miał problemy z wychwytywaniem wielkiego topora i oberwał swoje. Mocniej niż sam zranił przeciwnika. Następnie Gluffy uciewkł się do triku bo Molimo nie mógł trafic jakos i złapał go wargor za rękę i wytrącił z równowagi a potem przwalił swoim rogatym łbem. Zdezorientowanego tak Molima dosięgnął z łatwością topór z góry roztrzaskując czaszkę i kąpiąc Wargora khorna w deszczyku krwi.
przepraszam za mój błąd i brak zwykłego opisu bo był gotowy jeno się zapodział.
Wygląda na to że Karol rozpoczął kolejny marsz po zwycięstwo.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Następne pewnie będą popołudnie - wieczór.
W tym ostatnia dzisiejsza moja .
W tym ostatnia dzisiejsza moja .
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
-Hmm... Długa walka. Cóż to za trudność zniszczyć szalejącego demona. Wystarczy przebić się przez grad ciosów. Bułka z masłem. - powiedział wampir po obejrzeniu walki Karola. - Ciekaw jestem mojego przeciwnika.
Ostatnio zmieniony 29 paź 2008, o 18:41 przez Capek, łącznie zmieniany 1 raz.
Podejrzewam, że odkąd Mur wprowadził testowanie liderki, to demony i nie umarli podatni są na nie stabilność więc demon otrzymał jedną ranę nie zdał liderki i wyparował, chyba , bo do końca nie wiem jakie tam Mur rozwiązania wprowadził. Nie wróży to dobrze mojej postaci która jest nie umarłym bowiem jak dostanie ranę i nie odda to rozpada się w proch.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Wrzawa ucichła by kolejna para wojowników wkroczyła na arenę i zwarła się w śmiertelnym boju. Krasnoludzki wojownik o imieniu Votan sam nie wiedział czemu zgodził się tu wystąpić gdy dowiedział się w czym rzecz. Zaginiona twierdza była tutaj i o dziwo służyła nieproszonym gościom za jakąś arenę ale nie były to orki ani inne ścierwo. Votan poczuł jednak coś w rodzaju potrzeby pokazania że skoro już tu odbywa sięturniej walki to krasnolud musi tu być i z dumą okazywac że nie cofnie się i nie przyniesie wstydu przodkom. Tak więc Votan wystapił i miał stoczyć pierwszą walkę.
Bezimienny wojownik, szkielet obleczony w zbroję i upiór zarazem stał prosto i czekiwał sygnału. Stał bo musiał stać. Stał bo tak kazał Nagash. Woli Nagasha nie można było się sprzeciwić. Wola Nagasha była istotą jego istnienia. Wolą Nagasha było by stoczył walkę. Wolą Nagasha było to by walke wygrał. Wola jego pana będzie wykonana.
Rozległ się gong i Bezimienny ruszył przed siebie pchany wolą Nagasha. Nieopodal dalej Votan zakręcił toporem i do siebie mocniej tarczę przycisnął. Nie uląkł się nieumarłego stwora idącego wprost na niego.Jego miecz płonął. Miał już z takimi do czynienia , a co znane jest niestraszne. Lustrował grzechoczący szkielet okuty w ciężką zbroję w wielu miejscach uszkodzoną i sprawiającą wrażenie starej. Jego własna prezentowała się nieporównywalnie lepiej. Nic dziwnego w końcu była z gromrillu i wykonana była ręką samego mistrza Frissonsona. Gdy tylko upior zbliżył się do krasnoluda , płonący miecz spadł z niespodziewaną precyzją omijając tarczę i z łatwością uderzając w słaby punkt Gromrillu przebijając go i dosięgając ciała. Votan stęknął lecz nie upadł. Zdołał nawet oddać cios toporem czym odrąbał kawałek kości policzkowej bezimiennego, którego wcale to nie poruszyło. Bezimienny ciął ponownie i tym razem Votan zdołał przyjąć płomienną broń na tarczę. Oddając cios jednak odkrył że to samo zrobił jego przeciwnik. Miecz swisnął nad głową krasnoluda gdy Votan uchylił się w ostatniej chwili a płomień osmalił mu brodę. Idąc rozpędęm uderzył natychmiast. Topór zgrzytnął tylko o zbroję upiora. Miećz co płonął znów został odbity. I tak walczyli. Cios o cios. Stal o stal. Minęło w ten sposób 10 minut i żadna ze stron nie uzyskałą przewagi. Co więcej krasnoludzka zbroja była nienaruszona mimo nieustannego gradu ciosów. Takoż działo się ze zbroją upiora która choc gorszego gatunku musiała zawierac w sobie jakąs magię. Bezimienny walczył jednak jak automat. Cios tu , cios tam. I wreszcie płonące ostrze minęło tarczę ponownie i dobrało się do szyi krasnoluda . Gęsta broda i misiurka znacznie złagodziła cios lecz płomień i ostrość ostrza oraz przebiła do ciała i krew krasnoludzka chlusnęła z szyi krwawiąc obficie. Votan zdołal tylko zakląć gdy zachwiał się bezwładnie. Votan spanikował tknięty nagłą grozą że czeka go śmierć. Zaczął się cofać lecz bezimienny postąpił za nim. Krok w krok. Votan już odwracał się do ucieczki gdy kolejny cios ponownie trafił go w szyję. Krasnoludzka głowa spadła na piach. Podniosła się wrzawa po tak długiej walce bo niewiele z nich trwało tyle co ta. Bezimienny był zwyciezca lecz nie triumfował. Wykonywał wolę Nagasha.
Bezimienny wojownik, szkielet obleczony w zbroję i upiór zarazem stał prosto i czekiwał sygnału. Stał bo musiał stać. Stał bo tak kazał Nagash. Woli Nagasha nie można było się sprzeciwić. Wola Nagasha była istotą jego istnienia. Wolą Nagasha było by stoczył walkę. Wolą Nagasha było to by walke wygrał. Wola jego pana będzie wykonana.
Rozległ się gong i Bezimienny ruszył przed siebie pchany wolą Nagasha. Nieopodal dalej Votan zakręcił toporem i do siebie mocniej tarczę przycisnął. Nie uląkł się nieumarłego stwora idącego wprost na niego.Jego miecz płonął. Miał już z takimi do czynienia , a co znane jest niestraszne. Lustrował grzechoczący szkielet okuty w ciężką zbroję w wielu miejscach uszkodzoną i sprawiającą wrażenie starej. Jego własna prezentowała się nieporównywalnie lepiej. Nic dziwnego w końcu była z gromrillu i wykonana była ręką samego mistrza Frissonsona. Gdy tylko upior zbliżył się do krasnoluda , płonący miecz spadł z niespodziewaną precyzją omijając tarczę i z łatwością uderzając w słaby punkt Gromrillu przebijając go i dosięgając ciała. Votan stęknął lecz nie upadł. Zdołał nawet oddać cios toporem czym odrąbał kawałek kości policzkowej bezimiennego, którego wcale to nie poruszyło. Bezimienny ciął ponownie i tym razem Votan zdołał przyjąć płomienną broń na tarczę. Oddając cios jednak odkrył że to samo zrobił jego przeciwnik. Miecz swisnął nad głową krasnoluda gdy Votan uchylił się w ostatniej chwili a płomień osmalił mu brodę. Idąc rozpędęm uderzył natychmiast. Topór zgrzytnął tylko o zbroję upiora. Miećz co płonął znów został odbity. I tak walczyli. Cios o cios. Stal o stal. Minęło w ten sposób 10 minut i żadna ze stron nie uzyskałą przewagi. Co więcej krasnoludzka zbroja była nienaruszona mimo nieustannego gradu ciosów. Takoż działo się ze zbroją upiora która choc gorszego gatunku musiała zawierac w sobie jakąs magię. Bezimienny walczył jednak jak automat. Cios tu , cios tam. I wreszcie płonące ostrze minęło tarczę ponownie i dobrało się do szyi krasnoluda . Gęsta broda i misiurka znacznie złagodziła cios lecz płomień i ostrość ostrza oraz przebiła do ciała i krew krasnoludzka chlusnęła z szyi krwawiąc obficie. Votan zdołal tylko zakląć gdy zachwiał się bezwładnie. Votan spanikował tknięty nagłą grozą że czeka go śmierć. Zaczął się cofać lecz bezimienny postąpił za nim. Krok w krok. Votan już odwracał się do ucieczki gdy kolejny cios ponownie trafił go w szyję. Krasnoludzka głowa spadła na piach. Podniosła się wrzawa po tak długiej walce bo niewiele z nich trwało tyle co ta. Bezimienny był zwyciezca lecz nie triumfował. Wykonywał wolę Nagasha.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Nari ostrzył topory i był pochłonięty czynnością tak że nie dostrzegał zazwyczaj innych rzeczy dziejących się koło niego. Nie mógł jednak przeoczyc idącego beznamiętnie ożywionego nieumarłego który minął go nawet niezauważywczy i idącego wprost w kierunku wyjścia na arenę. Nari wiedział że to jego przeciwnik. Splunął. Nieumarłe coś. Zwykła kupa kości i prawie żadne wyzwanie dla niego. Ale mógł przynajmiej spróbowac umrzeć dziś choc chwały w tym nie było. Nari wrócił do ostrzenia toporów. Wkrótce miałą być jego walka.
Satanis był bezwolny pchany rozkazem swego pana czarodzieja. Minął wrota i nie zastanawiwszy się wszedł na piach. Gdyby był żywy powitała by go wrzawa tłumu. Teraz jej po prostu nie słyszał. Odbierał tylko widok. I swój cel. Tam gdzie miał stanąć w oczekiwaniu na przeciwnika i rozpoczecie walki. I tak nie mógl się sprzeciwić. Jednak ze wspomnień ze swego życia wiedział że lubił walczyć i zabijać.
Po sygnale i gongu obaj przeciwnicy zwrócili się ku sobie. Nari podrzucił topory i rzucił się na wroga z donośnym imieniem Grimnira na ustach. Topory świsnęły. Napotkały jednak na swej drodze Bastarda który odbił je na bok z łatwością. Nari odskoczył i w samą porę by uniknąć kontrataku upiora. Nieumarły był lekko sztywny w swoich atakach co Nari natychmiast zauważył to. Zmarkował cios by wyciągnąć obronę Stanisa i sam zadał z lewej właściwy cios. Ostrze topora przejechało po czaszce niumarłego wyłamując mu kilka zębów i rozpękując kawałek policzka. Na nieszczęście krasnoluda Bastard zdążył wrócic i zadać dosyc głębokie cięcie przez plecy Nariego. Zabójca smoków zacisnął zęby i odskoczył. Posoka sciekała po jego nagich plecach zalewając tatuaż. Zawzięty krasnolud wycedził. ‘Teraz to mnei wkurzyłeś kostuszku’ ruszając ponownie do ataku. Natarł a w tym momencie Satanis ciął znad ramienia uderzając celnie w szyje. Krew i głowa kolejnego krasnoluda spadła na piaski areny w przeciagu niemal pół godziny. Satanis opuścił broń wewnętrznie zadowolony z zabicia i zawiedziony ze nadal musi znosic niewolę. Gdzieś tam na trybunach czarodziej triumfował i zbierał kolejne wygrane z zakładów.
Satanis był bezwolny pchany rozkazem swego pana czarodzieja. Minął wrota i nie zastanawiwszy się wszedł na piach. Gdyby był żywy powitała by go wrzawa tłumu. Teraz jej po prostu nie słyszał. Odbierał tylko widok. I swój cel. Tam gdzie miał stanąć w oczekiwaniu na przeciwnika i rozpoczecie walki. I tak nie mógl się sprzeciwić. Jednak ze wspomnień ze swego życia wiedział że lubił walczyć i zabijać.
Po sygnale i gongu obaj przeciwnicy zwrócili się ku sobie. Nari podrzucił topory i rzucił się na wroga z donośnym imieniem Grimnira na ustach. Topory świsnęły. Napotkały jednak na swej drodze Bastarda który odbił je na bok z łatwością. Nari odskoczył i w samą porę by uniknąć kontrataku upiora. Nieumarły był lekko sztywny w swoich atakach co Nari natychmiast zauważył to. Zmarkował cios by wyciągnąć obronę Stanisa i sam zadał z lewej właściwy cios. Ostrze topora przejechało po czaszce niumarłego wyłamując mu kilka zębów i rozpękując kawałek policzka. Na nieszczęście krasnoluda Bastard zdążył wrócic i zadać dosyc głębokie cięcie przez plecy Nariego. Zabójca smoków zacisnął zęby i odskoczył. Posoka sciekała po jego nagich plecach zalewając tatuaż. Zawzięty krasnolud wycedził. ‘Teraz to mnei wkurzyłeś kostuszku’ ruszając ponownie do ataku. Natarł a w tym momencie Satanis ciął znad ramienia uderzając celnie w szyje. Krew i głowa kolejnego krasnoluda spadła na piaski areny w przeciagu niemal pół godziny. Satanis opuścił broń wewnętrznie zadowolony z zabicia i zawiedziony ze nadal musi znosic niewolę. Gdzieś tam na trybunach czarodziej triumfował i zbierał kolejne wygrane z zakładów.