arena of Death nr 11

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

arena of Death nr 11

Post autor: Murmandamus »

Kod: Zaznacz cały

Zapraszam zatem do dziewiątej edycji Areny of Death.
zasady takie same jak wtedy ale powtórzę. Niektóre rzeczy lekko zmodyfikowane zostały. Kilka dodanych zasad wystawiania bohaterów. 

edit: bez magów proszę, mumie i wampiry itp są ok ale nie będą czarować. 

zasady: 
1.Każdy uczestnik zgłasza swoją postać podaje: imię + krótka historyjka 
skąd jest i dlaczego znalazł się na arenie nieopodal Karak Vlag.. 
uwaga: wybieramy herosa zajmującego jeden slot herosa 
normalnie(czyli bez exalted demonów proszę) Dla autorów 3 najlepszych historyjek darmowa mikstura zdrowia którą przyznaję po zamknięciu listy uczestników. 

postacie bez historyjek będą wykopywane z areny. 

2.Następnie wybiera ekwipunek z podanych niżej przeze mnie opcji 
może wybrać broń wedle odpowiadającej mu konfiguracji i stylu 
walki. Broń pojedyncza, dwie bronie, dwuręczna, jedną zbroję lub bez 
i jeden dodatek i jedną umiejętność.
3.Walki rozpatruje ja i piszę opisowo przebieg jej trwania na forum. 
4.Zasady specjalne rasowe bohaterowie zatrzymują. 
np: krasnolud ma nienawiśc do zielonoskórych i podobnie.* 
**Armed to da theef nie działą gdyż zbyt skomplikowałoby mój system. 
**Bretońscy bohaterowie mają blessing of lady of lake 
**Imperialni warrior priesci nie mają modlitw jak mumie inkantacji 
**Asasini skavenów i darkelfów nie noszą zbroi cięższych niż lekka. 
**Scar-veterani,mumie i wood elfy zbroja nie cięższa niż średnia. 
**marki chaosu są dostępne jako pietna z dodatków. 
**Demony w postaci Heraldów dopuszczone lecz nie mogą wybierać broni czy zbroi czy umiejętnosci. Mogą wybrać dodatek jednak tylko spośród piętn dostępnych oprócz malala. 
**Death Hag nie nosi zbroi cięższej niż lekka. 
**Ogry w postaci bruiserów i hunterów dopuszczone lecz nie mogą brać dodatków i umiejętnosci. 
**bohaterowie o koszcie bazowym 50pkt lub mniej(prócz krasnoludów którzy wybierają normalnie jeden)  oraz Skink Chief mogą wziąć drugi dodatek lub umiejętność z dodatków. 
**ludzie mogą pobrać dwie umiejętności z listy zamiast jednej.(tyczy się empire/bretonia,dogs of war)
** w powyższych przxyapdkach jeśli już to max 2 dodatki i 2 umiejętności.
**Asasin skaveński ma zawsze zapoisonowaną broń bez dodatku jak ma 
w zasadach warhammera.Czyli może wziąc dodatek. 
**Exalted chempioni pozbawieni są wyboru dodatku poza piętnem chaosu. Mogą brać jedną umiejętność w normalny sposób.
**Chaos Dwarf Hero otrzymuje bonus 1T dla tego że to krasnolud. 
**Im cięższe uzbrojenie i pancerz tym trudniej nim włądać. Jakkolwiek 
przynosi określone korzyści jak i określone kary. 


[b]bronie ręczne[/b]

[code]pazury kły ?(cos co nie używa normalnej broni ma wbudowane automatycznie)
pazury bitewne(asasini tylko)
sztylet           
miecz krótki  
długi miecz   
rapier        
topór         
włócznia      
młot          
maczuga     
czoppa       
katana         


[b]bronie oburęczne:[/b]

Bastard(okreslic styl walki jednorącz bądź oburącz)
miecz dwuręczny2ws   
topór oburęczny
korbacz 
młot oburęczny
halabarda
kadzielnica plagi(censer)
kij
dwuręczny miecz Ilthamirowy(tylko HE)   
Kula Fanatyka i halucynogen(tylko nocny goblin)
zbroje:

Kod: Zaznacz cały

<brak zbroi>
lekka zbroja   (skórzana etc) 
średnia zbroja (kolczuga ,napierśniki,itd) 
ciężka zbroja  (paskowa, półpłytowa itd) 
Pancerz Ilthramirowy(tylko High elfy)
pełna płytówka/gromrill/chaos(tylko dw,em chaos)
tarcza 
*określone bronie mają rózne bonusy i ew minusy.Niektóre komponują się ze sobą używane razem ze sobą. Np dwa krotkie miecze. Inne mogą dawac okreslony bonus normalnie a dodatkowy kiedy są noszone jako jedna broń bez innej i bez tarczy. Np włócznia.
*różne dodają różne bonusy i minusy. Lekka wcale nie znaczy gorsza, a brak zbroi równierz ma swoje istotne zalety.

Dodatki:

Kod: Zaznacz cały

amulet ochronny
bicz
błogosławiona broń
bomby błyskowe
bomba kwasowa
bomba paraliżująca
buty szybkości
duszki lasu(Wood elfy tylko)  
eliksir  refleksu
eliksir  odurzający
eliksir ze spaczenia (skaveni tylko)
grzyby szalonego kapelusznika(nocne gobliny tylko) 
hełm
ikona sigmara(tylko imperium)
kolce na broni/zadziory
kusza pistoletowa
mikstura zdrowia
mięso trolla(tylko gobliny)
mikstura siły
mikstura precyzji
mikstura odpornosci
mistrozwska zbroja 
mistrzowska broń
noże do rzucania
płaszcz z smoka morskiego(tylko mroczne elfy)
2xpistolet (tylko emp,sk,dw) 
piwo bugmana xxxxxx.........(tylko krasnoludy)
pierścień ochrony jadowej
piętno khorna (chaos)
piętno tzentcha (chaos)
piętno nurgla (chaos)
piętno slanesha (chaos)
piętno Malala (chaos)
plujka
płaczące ostrza(skaven)
płonąca broń
sieći
stymulat 
trucizna jadowa
trucizna czarny lotos (DE) 
umagicznienie broni
woda swięcona


[b]cechy i umiejętności:[/b]

[code]agresywny
berserker
biegły w broni
błogosławiony pani jeziora (tylko bretonia)
chwytny ogon z nożem (skaveni)
cnota rycerskiego paladyna(bretonia tylko)
defensywny
dobry refleks
leśne błogosławieństwo(Wood Elf)
mistrzowstwo w walce
mięśniak
odważny
precyzja w uderzeniu
szermierz  
szczęściarz
tarczownik(wymagana tarcza).
twardziel
twardogłowy
zabójca
zajadłość
zręczny
wyszkolony
szkoła żmiji
wampirza krew(blood dragon, necrarch, strigo,lhamiai)[tylko wampiry]
*(wampirza krew strigoi ma zbanowane broń i zbroje/)

Highscore(zwycięzcy aren) 

[b]Arena nr 1[/b] :Skiririt zabójca klanu Eshin(skaven Assasin) 
zabity w finale areny nr 2 przez Edwina Wszechwiedzacego wybrańca Tzeencha. 

[b]Arena nr 2 [/b]Edwin Wszechwiedzący wybraniec Tzeentcha(Exalted champion) 
zabity w arenie nr 4 przez Gurthanga Żelaznobrodego(dwarf thane). 

[b]areny nr 3[/b]:Cossalion mistrz miecza z Hoeth(High elf commander) 
zabity w arenie 4 przez Chi Ich Yu aspiring championa 

[b]arena nr 4[/b]:Otto Kalman Blond Dragon(Vampire Thrall) 
powrócił w rodzinne strony 

[b]Arena nr 5[/b]:Axelheart Strigoi(Vampire Thrall) 
los nieznany-zbiegł 

[b]Arena nr 6[/b]: ???? ( Jasiowa niedokończona w finale) Abdul Al-Raqish ibn Hassan miał walczyc z Ghruu bestią lecz pojedynek się nie odbył. 


[b]Arena nr 7[/b]: Karol Wallenstein(Empire Captain)
( powrócił w chwale do domu po zwycięstwie) zabity w arenie nr 10 przez Khaertha Abaletha

[b]Arena nr 8[/b]: Judasz Przeklęty(Wight King)
Zdjąwszy klątwe nieżycia po zwycięstwie areny połączył się z ukochaną.

[b]Arena nr 9[/b]: Karol Wallenstein(Empire Captain)
(obroniwszy tytuł mistrza przez drugie zwycięstwo turnieju powrócił w chwale do domu) lecz zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..

[b]Arena nr 10[/b]: Khaert Abaleth(Dark elf assasin)
Zwycięzca areny oddalił się w nieznanym kierunku. Powrócił w arenie nr 11 lecz został w niej zabity przez Beorda Drwala z Hochlandu.


Miejsca wolne na 32 osób:


[b]1.Khaert Abaleth ( Dark Elf Assassin ) [/b]
2 sztylety
brak zbroi
zabójca
magiczna broń ( błogosławieństwo Slannesha ) 

[b]2.Adolf von Totten (Vampire)[/b]
Broń: W lewej łapce miecz krótki, w prawej rapier.
Zbroja: Lekka zbroja
Dodatek: Zadziory na broni
Cecha/Umiejętność: precyzja w uderzeniu 

[b]3.zapomniano ( ex champion slanesha)[/b]
Broń : długi miecz i krótki miecz
Zbroja : bez zbroi
Dodatek : piętno slanesha
Umiejętność : precyzja w uderzeniu 

[b]4.Imię: Agnes Zebub(Exalted Champion)[/b]
Zbroja: Ciężka
Broń: Młot jednoręczny + Tarcza
Dodatek: Piętno Nurgle'a
Umiejętność: Twardziel (twardzielka?) 
nagroda: mikstura zdrowia


[b]5.Aethis (High elf noble)[/b]
Broń:dwuręczny miecz Ilthamirowy
Zbroja:Panczerz Ilthamirowy
Dodatek:Mistrzowska Broń
Cecha:Precyzja w Uderzeniu 

[b]6.Grazkhull - Black Ork Big Boss[/b]
Broń: Duuuża choppa (miecz dwuręczny)
Zbroja: Złomowe Płyty (ciężka zbroja)
Dodatek: smierdzący płyn Krazza (mikstura odporności)
Umiejętność: Głowy pokonanych(mistrzostwo w walce) 


[b]7.Brugvald-krasnoludzki inżynier[/b]
Broń: topór jednoręczny
Zbroja: średnia zbroja
Dodatek: 2x pistolet
Umiejętność: Szczęściarz 

[b]8.Hrabia Louis Bohemond le Soir III, herbu Cerf, władca Perrache [/b](bretoński paladyn)
broń: długi miecz
zbroja: ciężka, tarcza
dodatki: hełm
umiejętności: cnota, wyszkolony 

[b]9.Vogri Płaczące Topory (Krasnoludzki Zabójca)[/b]
Dwa topory ręczne
Bez zbroi
Piwo Bugmana xxxxxx
Mistrzostwo w walce 

[b]10.Marco Estalijczyk (kpt najemników)[/b]

broń:2 miecze
zbroja:średnia zbroja
dodatek:2 pistolety
dodatek:Mistrzowska broń
umiejętność:twardziel
umiejętność:mistrzostwo w walce 

[b]11.Derrak Deathlover(Ogre hunter)[/b]

2 ironfisty (liczone jak 2 krótkie miecze)
brak zbroi 
nagroda: mikstura zdrowia

[b]12.Grombral (krasnoludzki tan)[/b]

topór jednoręczny
zbroja gromillowa + tarcza
mistrzowska zbroja
tarczownik 

[b]13.Sasza kajetan (kislevski boyar)[/b]

pancerz:srednia(kolczuga i naramienniki)
bron:szabla (dlugi miecz) sztylet (schowany)
dodatki:umagicznienie broni.
umiejetnosci:biegly w walce oraz zajadły 

[b]14.sir Dagonet ( bretonian paladin)[/b]

pancerz: Ciężka zbroja, tarcza,
Broń: długi miecz
Dodatek: mistrzowska broń
Umiejętność: Virtue of Knightly Temper (cnota Paladyna) ; mistrzowstwo w walce

[b]15.Izdihar (wampirzyca z rodu lahmi)[/b]
Prawa ręka: Długi miecz
Lewa ręka: Krótki miecz
Zbroja: bez zbroji
Dodatek: mistrzowska broń
Cecha: Krew rodu lahmi 

[b]16.Krwawy Cień (DE Assasyn)[/b]
Uzbrojenie: dwa rapiery
Zbroja: brak
Umiejętności: Zabójca
Dodatki: Czarny Lotos
nagroda: mikstura zdrowia

[b]17.Azareth the Swordmaster (High Elves Noble)[/b]
Broń - "Zmora" - Dwuręczny Miecz Ilthramirowy
Zbroja - Pancerz Ilthramirowy
Dodatek - Błogosławiona Broń
Umiejętność - Precyzja w Uderzeniu 

[b]18.Vincent Bloodrose (Vampire)[/b]
Długi miecz
Średnia zbroja
Kusza pistoletowa
Wampirza krew lahmia 

[b]19.Althol - High Elf Commander[/b]
- włócznia, sztylet za pasem
- Pancerz Ilthramirowy
- buty szybkości
- precyzja w uderzeniu 

[b]20.Sir Salarron [Bretonski Paladyn][/b]
pancerz: Ciężka zbroja
Broń: Miecz Dwureczny
Dodatek: mistrzowska zbroja
Umiejętność: defensywny, biegły w broni

[b]21.Skith Cichy   Skaven – Rynsztokowiec / Assasin[/b]

&middot; Broń: Pazury zabójcy
&middot; Pancerz: brak
&middot; Płaczące Ostrza
&middot; Cecha: Zabójca [b]

22. Jacques de Chinon, dowódca gwardii biskupiej (statystyki paladyna bretońskiego)[/b]

średnia zbroja (kolczuga plus elementy płytowe), 
hełm, 
długi miecz,
tarcza, 
szermierz, 
precyzja w uderzeniu 

[b]23.Ajame, Kwiat Dalekiego Wschodu (córka Pani Kunio, Zakonnica Białych Tygrysów)
(dow captain)
[/b]

2 x Katana (No-Do-Hai)
Lekka ceremonialna zbroja Kunio
Precyzja w uderzaniu
zajadła
Mistrzowska broń
Płonąca Broń 
nagroda mikstura zdrowia

[b]24.Kragh Gerhader - krasnoludzki zabójca smoków[/b]

broń: dwa topory
brak zbroi
umagicznienie broni (czy mogę sobie wybrać kombinację run ?)

[b]25.Glaffy - Wargor[/b]
Topór dwuręczny
Ciężka zbroja
Agresywny
Marka Khorna 

[b]26.Beord - niech będzie empire captain [/b]

dwuręczny topór
brak zbroi
dodatki :
-toporki do rzucania 
-buty szybkości
umiejętności:
-dobry refleks
-mistrzowstwo w walce 

[b]27.Evincar - wight king[/b]

Halabarda ;
 ciężka zbroja
Umagicznienie broni
Mistrzostwo w walce 

[b]28.sir Rycerz.- Bretonian Paladin[/b]

średnia zbroja
Topór dwuręczny
buty szybkosci
Cnota rycerskiego paladyna
biegły w broni

[b]29.Graal Ironforge, krasnoludzki Than:[/b]
- topór jednoręczny
- tarcza
- pełna zbroja gromilowa
Dodatek:
- dwa pistolety krasnoludzkie
Cechy i umiejętności:
- biegły w broni. 

[b]30.Unrii "Dwa młoty" Gottersin(krasnoludzki tan)[/b]

Broń-Dwa młoty jednoręczne
Zbroja-Pełny gromrilowy pancerz
Dodatek-Mistrzowka zbroja
Umiejętność-Mistrzowskie uderzenie 

[b]31.Garthor - Wargor[/b]
długi miecz
ciężka zbroja, tarcza
zajadłość, umagicznienie broni

[b]32 Imię:Mryk :(goblin big boss)
[/b]
Broń: dwa sztylety 
brak zbroi
umiejętność: dobry refleks 
dodatki: bomba kwasowa
bomba paraliżująca


LISTA ZAMKNIĘTA!
Ostatnio zmieniony 7 lis 2008, o 16:49 przez Murmandamus, łącznie zmieniany 18 razy.

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

1.Khaert Abaleth ( Dark Elf Assassin )

Khaert biegł ile sił w nogach... ogarniał go Chaos , w najznamienitszej postaci. To czego się dowiedział od Ostrza Cienia , to coś złamało w nim ducha.. dowiedział się że Hellbron była na turnieju i rozpoznała jego tożsamość , to właśnie ona pochwyciła bandanę i z czystej ciekawości zbadała ją , chciała wiedzieć kim jest zdolny Asasyn. Paradoks co ?!. Niestety nazwisko które podał Kheart nie płynęło w jego krwi. Był Helbanem , i podczas rzucania kośćmi Hell ujawił się napis : Jesteś w błędzie czarodziejko , młode wilki szybko rosną , czuje wrogość w materiale , czuje ból i odkupienie , posiadaczem tej tkaniny jest nie kto inny jak Helbane. Kheart pierwszy raz w życiu zapłacił za swoje ludzkie cechy , był Asasynem , miał nie pozostawiać żadnych śladów. Lecz zgubiła go jego pewność siebie , teraz dopiero zrozumiał że ta cecha może przysparzać kłopoty. Ostrze Cienia przekazał mu wiadomość od Hellbron , Wiedźma kazała Khaerthowi zdobyć duszę 4 znakomitych wojowników , a poświęcić ją samej Hell , to miało sprawić iż będzie ona wiecznie młoda. Khaerth. Oczywiście wariant z odmową nie wchodził w grę , Khaert w przeciwieństwie do innych DElfów bardzo kochał i cenił swoją rodzinę , mimo kodu genetycznego oraz wielu zalet i wad z bycia Mrocznym Elfem posiadał tą cechę , potrafił pokochać. A Hellbron dopuściła się na atak zamku w Arnheim , pojmała jego rodzinę i postawiła twarde warunki. Kheart nie potrafił odmówić , nie myślał teraz czy Hellbron wypuści jego rodzinę po przelaniu krwi w jej imię. Khaerth powoli obmyślał plan , niestety tym razem musiał grać na zwłokę ponieważ zewsząd na arenę przybywały liczne Elfie Wiedźmy , chyba nie trzeba się domyślać dlaczego , miały przypilnować Khaertha , a w razie odmowy Asasyna wysłać Czarnego Kruka do Królowej Czarownic , a ta już wiedziała by co robić dalej. Khaerth czuł się fatalnie , krew w jego ciele zaczęła pulsować , wiedział że musi grać na zwłokę więc popatrzył na olbrzymi kompleks jakim jest Arena w pobliżu Karak Vlag i poszedł ponownie stawić czoło 4 znakomitych przeciwników , mając nadzieje że tym razem bogowie będą mu sprzyjali jeszcze bardziej niż dotychczas. Wszedł do swojej komnaty , tym razem większej niż poprzednia , bogato ozdobionej. Wyjął zza płaszcza dwa sztylety , przekuł nimi koniec kciuka i spuścił na sztylety , nagle pojawiły się dwa małe portale , a w nich twarze dwóch bogów , krwi i rozkoszy. Asasyn zawarł z nimi pakt , obiecał oddać swoją duszę jeżeli nie zwycięży w tej arenie jeżeli Ci nie dopuszczą do przedwczesnej śmierci jego najbliższych , dla bogów była to wymarzona okazja , dusza tak znakomitego wojownika z pewnością się przyda , bogowie mieli by łącznika ze światem zewnętrznym który byłby w stanie zneutralizować każdą niewygodną osobę wg. bogów. Bogowie przystali na pakt , następnie zniknęli do Osonowy. Poświęcić samego siebie dla bliskich , akt godny wielkiego poświęcenia i odwagi , tym nie mniej Abaleth postanowił zwyciężyć tą arenę i bez "pomocy" bogów odbić swoją rodzinę , tym razem Khaerth walczył o coś większego , doświadczony , po przejściach miał zamiar zwyciężyć oraz pokazać publiczności największą finezje we władaniu sztyletem , teraz każda kropla krwi będzie miała znaczenie. Dlatego Khaert postanowił wykonać Taniec , Taniec Czarnej Śmierci który był nieznaną techniką wśród adeptów Khaina , był to rytualny taniec , wykonywany jeszcze przed erą Dark Elfów , kiedy to Demony zaatakowały Ulthuan , Aenarion wykonał go w świątyni Khaina by ten obdarował go swoim mieczem. Jest to technika niezwykle widowiskowa i skuteczna. Khaert jak zwykle przygotował swoje sztylety i stanął do walki , z obietnicą w duszy , że w każdym pojedynku da z siebie wszystko.

2.Adolf von Totten (Vampire)

Adolf „von Totten” (tak, to jego przydomek, gdyż ludziom kojarzy się tylko ze śmiercią i zgubą)Avonly, pochodzi z bretoni, jest (był)synem Diuka Michała Avonly który to oddał życie w obronie króla (zasłonił go własną piersią przed strzałem).

Ojciec był nie dościgłym wzorem dla Adolfa, więc ten próbował mu dorównać ale nigdy nie było ku temu sposobności, aż do momentu gdy armia trupich wojowników zaczęła nękać bretonie, pierwsze ciosy spadły na jedną z wsi z których kasztelanem był w dobrych stosunkach.
Adolf zebrał „armie” (kilku dziesięciu chłopów i owy kasztelan) i zaatakował trupy które oblegały wioskę...
Po ciężkich bojach jego armia została rozbita, a sam Adolf pojmany i ukąszony przez wampirzego dowódcę.

Od tej pory Adolf przybrał przydomek „von Totten” i po wielu zwycięstwach trafił do niewoli.
Wieśniacy nie chcieli zabijać go od razu, chcieli urządzić mu egzekucje godną Wielkiego Złego, czuł się fatalni, fatalniej niż w dzień w którym stracił ojca, nigdy nie był wyjątkowo silny ale teraz czuł, czuł, że w jego żyłach płynie coś więcej niż czerwony płyn, wiedział, że nie jest już chłopcem, wraz z ukąszeniem stał się mężczyzną, niepokonanym (no prawie) wampirem...

Świt nieuchronnie zbliżał się a on nadal rozmyślał nad swym losem, pot spływał po jego skroniach, nadchodził koniec... ale co to??? Czy to zjawa, duch, czart jaki, wieśniacy uciekali aż się kurzyło, nie dbali o nic tylko o swe marne, płoche żywota.
W końcu Adolf uczół jak więzy którymi był spętany rozplotły się uwalniając go. Nie wiedział nic, słyszał tylko: "Idź, idź na zachód... nie zważaj na nic... zdobąć... "
"Ale co mam zdobyć???"- zapytał głośno
"Zobaczysz...Buhahahahaha"-głos śmiał siętak złowieszczo, że chyba samego Vlada ciarki by przeszły, ale Adolf nie czuł strachu, coś, jakaś nie znana siła pchała go w kierunku przeciwnym do wschodzącego słońca...

Co jakiś czas musiał robić postój, był strasznie wyczerpany, potrafił nie pić krwi przez długi czas i niewiedział ile mineło od jego ostatniego posiłku ale czuł straszny głód... postanowił zapolować...

Wędrowny handlaż którego Adolf zabił by wypić jego krew miał ze sobą rapier i krótki miecz, obie te bronie były o tyle niezwykłe o ile niezwykłem można nazwać zadziory na nich: "widać ten człowiek znał się na rzeczy"-pomyślał Adolf z ponurym uśmiechem i pomaszerował dalej...

Po długiej podróży dotarł w okolice Karak Vlag, dopadł pierwszego budynku jaki ujżał, a była to arena, arena wielka i przyprawiająca, o dreszcze, Arena śmierci....


3.Wojownik o zapomnianym imieniu ( ex champion slanesha)

Zasłużył na to ... zapracował .... to był jego czas. Kilka lat , już nawet nie pamięta ile odkąd otrzymał zborję chaosu wiele lat walk , pojedynków , wojen . Już nawet nie pamięta jak się nazywa , nikt nie pamięta.Jego zaklęte miecze zakończył precyzyjnymi ciosami już setki istnień i ciągle nic .Wreszcie otrzymał szanse . Usłyszał dziwny głos : Znajdź go ! Zabij !
Kierowany znakami od swego boga przemierzył
wiele mil . Stoczył wiele cięzkich walk . W końcu poczuł że to już blisko . Rankiem otrzymał
sygnał : Już niebawem ! Idź ! Ruszył kierowany niewidzialną siłą kiedy zobaczył zakapturząną postać .
Emanowała od niej dziwna siła . Wtedy usłyszał głos Zabij go! Zabij! Dobył mieczy i ruszył.
Bieg najszybciej jak mógł . Nagle poczuł jak pancerz zaczyna go parzyć . Nie mógł tego wytrzymać
Padł i zaczął się zwijać z bólu .. zapanowała ciemność . Ocknął się wieczorem tego dnia ... a może innego?
Nie wiedział . Zawiodłeś mnie ! Idź znajdziesz go na arenie to twoja ostatnia szansa !
Nie miał wyboru ruszył . Przerażający pełen blizn wojownik przybył na arene żeby zabijać i nikt nie mógł mu w tym przeszkodzić.


4.Imię: Agnes Zebub(Exalted Champion)

Agnes wyszła na arenę, po chwili z przeciwnej strony wyszedł jej przeciwnik, Karol Wallenstein. Zabolały ją blizny zdobyte w poprzednich walkach. Czy to mężczyzna skrywa w sobie zło przeciwko, któremu została wysłana? Chmury były czarne i ciężkie. Miała wątpliwości. I dlaczego te blizny bolą? Dlaczego w ogóle powstały?
Nie! - krzyknęła w duchu, musi być silna, i z tą myślą ruszyła do ataku.
Jeszcze zanim zdąrzyła uderzyć Karol wyprowadził precyzyjne pchnięcie raniąc Siostrę Sigmara. Agnes jęknęła. Dlaczego tak się dzieje?
Uderzyła mężczyznę młotem w pierś. Karol odskoczył tracąc dech w piersi, niemal cały impet ciosu powstrzymała jednak zbroja. Kobieta cofnęła się, wzrok mimowolnie powędrował na skropiony krwią piasek. Ikona Sigmara była zimna. Agnes na ułamek sekundy straciła koncentrację. Szybko podniosła tarczę do bloku, cios jednak nie spadł. Wyprowadzona z równowagi kobieta wyjrzała zza tarczy. Potem było tylko ukłucie i czerń.

Na trybunach podniosła się owacja. Nikt nie zwrócił uwagi na zakapturzoną postać ruszającą w stronę ciała kobiety.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Więc to jest śmierć?
- Witaj - odezwał się głos przypominający bulgotanie - a odpowiadając na Twoje pytanie, nie i tak za razem, to jest coś gorszego od śmierci....
- Co się stało? Dlaczego nie jestem....
- Spokojnie moje dziecko, jesteś tam gdzie być powinnaś.
- Ale Sigmar....
- NIE WYMAWIAJ TEGO IMIENIA! Nie należysz do niego! Nigdy nie należałaś! Pamiętasz skąd jesteś?

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Niewielka wioska, gdzieś w Talabeclandzie. Godzina wilka. Wszyscy mieszkańcy śpią. Wszyscy oprócz jednego. Otto, który był karczmarzem, a nawet czymś więcej. Nikt z wioski nie spodziewał się, że znany i lubiany przez wszystkich oberżysta jest tak naprawdę czcicielem Mrocznych Bogów. Traf chciał, że akurat znalazł się w okolicy ktoś z poza wioski. A był to Raphael von Sturd, Łowca Czarownic, znany wówczas w całym Imperium.
I nawet przebiegły karczmarz nie był w stanie ukryć swych niecnych czynów przed podejrzliwym okiem łowcy. Jednak nawet dzielny Raphael nie docenił potęgi magii Otta. Za pomocą swoich czarów przyzwał on do wioski stado mutantów i kilku zwierzoludzi z pobliskiego lasu.
Mieszkńcy wioski bronili się dzielnie, jednak zginęli. Łowcy Czarownic udało się uciec potworom, zabijając przy tym niecnego karczmarza oraz ratując jednego niemowlaka ze szponów krwiożerczych mutantów.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Opowiadano mi o tym, po tym wydarzeniu zostałam oddana do Zakonu. Rophael odwiedział mnie od czasu do czasu. Był chyba kimś w rodzaju ojca, oczywiście oprócz Sig.....
- Ciiii, moje dziecko, nie kończ. Może natomiast chciałabyś się dowiedzieć kim był Twój prawdziwy ojciec?

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Mężczyzna był przeciętnego wzrostu, przy kości. Dobijał właśnie 50-tki i nie miał już ani jednego włosa na głowie. Widać jednak było bijącą od niego siłę i krzepę. Na ustach nieznikający uśmiech. Dłonie wycięrał w fartuch wiecznie zalany piwem.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Ale jak.... dlaczego.... to niemożliwe....
- A jednak prawdziwe. Podobno ojców się nie wybiera, nie Twoja wina, że mężczyzną który Cię spłodził był ów karczmarz....
- Ale dlaczego mi nie powiedziano?
- Moja mała Agnes, jest jeszcze wiele rzeczy o których Ci nie mówiono....
- Nie, nie wierzę Ci!
- To może spójrz na to.....

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Kaplica Zakonu Płonacego Serca, taka jaką Agnes pamiętała. Na zewnątrz był dzień, w środku jednak panował półmrok, poprzecinany jedynie snopami światła prześwitującego przez liczne acz niewielkie witraże.
Przy ołtarzu klęczała Dominika, siostra przełożona. Podbiegła do niej jakaś inna siostra, Anna albo Joanna, Agnes zawsze miała problemy w rozpoznaniu bliźniaczek.
- Siostro Dominiko! Siostro Dominiko!
- Czemu przerywasz mi modlitwę? - odparła spokojnie siostra przełożona wstając i odwracając się w stronę przybyłej.
- Siostra Maria.... - odparła zdyszana kobieta - chodzi o Agnes, to pilne....

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Jak myślisz dlaczego wysłali Cię na tą zapomnianą przez bogów.... no może nie do końca zapomnianą przez bogów.... w każdym razie dlaczego wysłali Cię na tą arenę?
- Miałam zmierzyć się z wielkim złem i oczyścić świat z jego plugawej obecności w imię Sig....
- Tak, tak, wiem w czyje imię. I jak myślisz gdzie jest owe zło, za którym tak mężnie podążałaś?
- Ja.... nie wiem....
- Myślisz, że to ten słabeusz.... jak mu tam?.... ah tak, Karol? Może ogr? To co, ork? Chodzące drzewo?
- ....
- Jednak cały czas czułaś to zło. Bolące rany, które już dawno powinny się zagoić. Pojawiająca się i znikająca łaska *tfu!* tego bękarta, którego nazywałaś bogiem.... Czy wreszcie śmierć. Cały czas to zło zasnuwało Ci umysł.... Jednak nie mogłaś znaleźć źródła.... Teraz pewnie już wiesz, że właśnie je znalazlaś....
- ....
- To zło było w Tobie! A nawet lepiej, to Ty byłaś tym złem!
- Nieee....
- Jesteś córką kultysty Chaosu, myślisz, że to nie pozostawia skazy? Myślisz, że dlaczego byłaś w Zakonie? Jak to mówią.... trzymaj wrogów bliżej niż przyjaciół.... no jakoś tak....byłaś cały czas uważnie obserwowana, gdy tylko zauważono w Tobie powiększającą się skazę, wysłano Cię na misję, misję która miała uratować Twoją duszę.... jakimiż głupcami oni byli! Twoja dusza była zgubiona od momentu w którym przyszłaś na świat!
- Nieeeeee....
- A teraz nie żyjesz i czeka Cię wieczność ze mną.... albo masz jeszcze inny wybór, śmierć jest tylko zabawkę w rękach mojego pana, spójrz co mogę Ci zaoferować.....

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Po kilku latach tułaczki po Pustkowiach Chaosu, Agnes wraca na arenę. Trochę odmieniona.


5.Aethis (High elf noble)

Aethis był synem średnio zamożnego szlachcica. Od urodzenia trenował sztuki walki by kiedyś zostać mistrzem miecza z Hoeth. Przez wiele lat walczył z Mrocznymi Elfami by udowodnić swoją wartość. W końcu nadszedł czas na ostateczne sprawdzenie jego umiejętności. Usłyszał o turnieju w Karag Vlag i udał się tam by udowodnić swoją wartość.

6.Grazkhull - Black Ork Big Boss

Drogi Pamientniczku!

Dźsiaj dużo jebłem. Najpierw jebłem jakiemóś snotowi, bo siem plontał pod nogami. Potem jebłem dyplomańcowi, bo mnie obraził. Powiedział do mnie jakieś "zaistem" czy coś to mu jebłem. Chciałem mu jebnąć letko, żeby mnie nie obrażał, ale jak mu jebłem to mi siem renka omskła i odjebłem mu łep. Potem musiałem jebnonć jego ohroniażom. Potem poszliśmy z hłopakami jebnonć reszciem hłopakuf dyplomańca. Jak im jebneliśmy to Grish muwił, że jestem gupi i że mi jebnie. To mu też jebłem. Jak mu jebłem to mu poleciały zemby ale jak on mi jebnął to zasłem. Jak siem obudziłem to mnie i szamanowi Krazzowi zasadźli kopa w dupe i powiedźeli, że my gupi i że Grish mondry i że ja już nie szef tylko Grish szef. Krazz powiedźał że jak ja wezme duża ognista super czopa to jak jebne Grishowi to siem on zdechniem. I powiedźał mi, że duża ognista super czopa ma duża szaman ludziuf. A duża szaman siedzi w twierdza. Ja pujść do twierdza. I jak ja muwić duża szaman ludziuf że on mi dać duża ognista super czopa bo ja mu jebnonć. On mi muwić że on mi dać ognista super czopa jak ja jebnonć innym pojdynkowicom czy coś. To ja im jutro jebne i jebne potem Grishowi. Narazie idem kupe, a potem pujdem spać.


7.Brugvald-krasnoludzki inżynier

Do pokoju weszła wysoka postać i stanęła w cieniu. Przed kominkiem, na bujanym fotelu siedział bardzo stary krasnolud. Nabijał fajkę. Koło niego, na podłodze siedziała grupka małych krasnoludków obserwujących starca i wyraźnie na coś czekających. Jeden z młodszych bawił się końcówką brody starca, która długimi warkoczami opadała na posadzkę.. Nikt nie zauważył nowo przybyłego.
-Opowiesz nam coś wreszcie dziadku?- powiedział jeden z krasnali zniecierpliwiony czekaniem.
Dziadek drgnął wyrwany z zamyślenia.
-Oczywiście- odpowiedział kończąc z fajką- Będzie to historia z czasów mej młodości. Słuchajcie uważnie, bo nie wielu miało okazję ją usłyszeć.-upomniał długobrody- Był ranek. Słońce ledwo co wyjrzało zza gór. Zapowiadał się ciepły dzień...

***
Był ranek. Słońce ledwo co wyjrzało zza gór. Zapowiadał się ciepły dzień. Tan Godri jak co dzień ze swym bratem Brugvaldem -młodym acz niezmiernie utalentowanym inżynierem- zaczynał obchód kopalni. Sam nienajlepiej znał się na mechanice. Zdecydowanie wolał machanie toporem i dobrą bitkę niż szperanie w trybikach skomplikowanych urządzeń. Od tego zresztą miał brata, który sam jako zaledwie niedorostek zaprojektował (wprawiając tym samym w zachwyt i oniemienie Gildię Inżynierów) szereg skomplikowanych urządzeń pomagających wydobyć rudę gromrilu na powierzchnię. Godri zajmował się ochroną złóż przed orkami i goblinami. Brugvald doglądał krasnoludzkiej maszynerii. W ten sposób się uzupełniali.
Niestety, mimo wielkiego utalentowania w dziedzinie inżynierii i świetlanej przyszłości w Gildii, młodszego brata pożerała zazdrość. Nie pragnął być zapamiętany jako sławny konstruktor lecz jako wielki, niepokonany wojownik, pragnął tak jak brat stawiać czoła potwornym kreaturom w ciasnych, podziemnych korytarzach. Chciał by na dźwięk jego imienia trwożył się każdy zielonoskóry w promieniu setek mil. Rozsądek mówił mu jednak, że to niemożliwe. Całe życie miał poświecić projektowaniu przeróżnych urządzeń, w bitwie, stać z tyłu, kierując ogniem artylerii nie zaś masakrować toporem kolejnych wrogów swojej rasy. Owszem, miał szacunek do starożytnych, krasnoludzkich machin –miotających wielkie głazy katapult czy dział, które może nie były co prawda tak wielkie jak imperialne ale za to swą niezawodnością i celnością biły ludzki oręż na głowę. Jak każdy krasnolud czuł dla nich podziw i był z nich dumny. Jednak to nie one pociągały go najbardziej.
Tan Godri wiedział co czuje jego brat. Nie wiedział niestety jak mu pomóc. Patrzył w ciszy jak Brugvald poprawia coś przy jednym z zaworów wielkiego kotła parowego. Po twarzy poznał, że inżynier jest teraz w zupełnie innym świecie.
Z rozmyślań wyrwało obu donośne dudnienie dochodzące od strony niższych kondygnacji. Słychać było krzyki. Krasnoludy wiedziały, że kopalnia została po raz kolejny zaatakowana. Godri przywykł już do podobnych sytuacji. Instynktownie chwycił swój topór, zdjął z pleców tarczę i rzucił się w stronę niższych tuneli. Brata stracił z oczu. Po chwili był już z nim jego oddział - rozochoceni perspektywą zbliżającej się walki z zielonoskórymi, zakuci w gromrilowe zbroje i ściskający mocno swe topory Ironbreakerzy. Przeżył już z nimi niejedną bitwę w podziemiach. Niestrudzeni wojownicy za każdym razem wychodzili zwycięsko z potyczek w tunelach. Tan ufał im. Wiedział, że jeśli walczyć to tylko z Żelaznym Bractwem u boku Razem zanurzyli się w cuchnący alkoholem, prochem i naftą korytarz. Krzyki były coraz bliżej.
Gdy dotarli na miejsce gobliny właśnie przełamywały linie obrony, która tworzyli zaatakowani górnicy. Wielu z nich padło już pod ciosami przeważających sił wroga.
-Niech Grungi ma nas w swej opiece! Do boju! Pomścijmy śmierć naszych braci.- krzyknął Godri rzucając się w wir bitwy. Przez chwilę wydało mu się, ze widzi brata walczącego z hersztem goblinów, potem jednak zielone szeregi całkowicie zasłoniły mu pole widzenia. Machał toporem na lewo i prawo, uderzał, parował, znowu uderzał. Coś było nie tak. Jego oddział położył trupem wielu przeciwników a jednak zielonoskórych ciągle przybywało. Nie tylko goblinów ale także orków. Nagle po jaskini, w której toczyła się bitwa rozległo się wściekłe WAAAAAAHG!!!! Takiego krzyku Godri już dawno nie słyszał. Po chwili dostrzegł przed sobą wielkiego, czarnego orka. Przywódcę napastników. Kolos szarżował na niego. Tan nie zląkł się jednak. Bronił przecież swojej twierdzy.
Przywódcy wymienili miedzy sobą pierwsze ciosy. „Silny jest” pomyślał Godri parując kolejne uderzenie. „Nie dość silny” pocieszył się w duchu. Jakby słysząc jego myśli przeciwnik zaczął nacierać z jeszcze większą mocą i furią. Tarcza krasnoluda nie wytrzymała. Tan poczuł, że traci siły. Zaczął się powoli wycofywać. Już nie atakował całą swą uwagę poświęcając obronie przed gradem ciosów orka. Nagle upał zahaczywszy nogą o martwego goblina. Herszt zaryczał tryumfalnie i zamachnął się do ostatecznego ciosu. Ten nigdy nie nadszedł. Godri usłyszał strzał. Brugvald stał u wyjścia z tunelu. Na głowie miał zawiązaną zakrwawioną szmatę. Przed nim leżało trzech martwych orków. W dłoni trzymał dymiący jeszcze pistolet. Inżynier podbiegł do Tana pomagając mu wstać.
-Grungiemu niech będą dzięki. W ostatniej chwili. Ten śmierdzący mięśniak prawie dał mi radę- wydyszał Godri podnosząc się z ziemi.
Bitwa z powoli przybierała pomyślny obrót. Zielonoskórzy widząc śmierć wodza stracili wolę walki.
-Panie!- Do Tana podbiegł zdyszany krasnolud.- Obrońcy z południowych tuneli proszą o pomoc. Gobliny wdarły się do jednego ze składów prochu. Nie utrzymamy ich długo. Godri, Brugvald oraz pozostałe krasnoludy, którym udało się przeżyć natychmiats ruszyli za posłańcem.

Uderzenie, trzask, padająca u jego stóp zielona głowa, kolejny martwy przeciwnik, Brugvald stojący obok niego. Ramię w ramie niosą zielonoskórym zagładę. Nie wiele kojarzył z tego co działo się po tym gdy dotarli do prochowni. W pamięci został mu tylko wielki wstrząs, hałas, wybuch... ból. Ostatnią rzeczą jaką zauważył był jego młodszy brat rzucający się z dzikim krzykiem w dużą grupę orków chcącą prawdopodobnie dobrac się do jego zmasakrowanego ciała. Potem stracił przytomność.

***

-Dziadku, dziadku! Obudź się?-
-To wtedy straciłem nogi.-westchnął długobrody- Nigdy nie udało mi się za to zemścić. Brygvald zaginął bez wieści. Gildia Inżynierów oraz ja sam wydaliśmy majątek na opłacenie wypraw, które miały go odnaleźć. Wszystkie odniosły porażkę. Powiadają, że mego brata widziano gdzieś na arenie nieopodal Karak Vlag. Jedni mówią, że na niej zginął, jeszcze inni, że został jej mistrzem. Chyba tylko bogowie wiedzą jak było naprawdę. –mówił coraz ciszej i ciszej Godri.W koncu ledwo dało się słyszeć jego słowa
-Ja też będę kiedyś wielkim wojownikiem! Zobaczycie! Prawda mój dziadku?-
On już jednak tego nie słyszał. Zamknął oczy, fajka wypadła mu z ust. Stary krasnolud zasnął na wieki.
Przez uchylone drzwi umknęła wysoka postać. W ręku trzymała pióro i zapisany pergamin. Tak jak poprzedno nikt jej nie zauważył.

***

Gdy Brugvald otworzył oczy stwierdził, że leży związany gdzieś na uboczu obozu zielonoskórych. Nie czuł jednak lęku.
-W końcu coś się dzieje- powiedział do siebie w duchu.
Nikt go nie pilnował. Najwyraźniej o nim zapomniano. Uwolnił ręce przecinając więzy (a raczej kawał starej szmaty) o pobliski ostry kamień. Nagle usłyszał krzyki. W oddali zobaczył dwóch wielkich orków kłócących się o coś. Najwyraźniej po śmierci wodza każdy z nich postanowił przywłaszczyć sobie jego miejsce. Rzecz jasna układanie się z tym drugim nie wchodziło w grę. Dookoła nich zebrał się już spory tłum, wyraźnie podzielony na dwie części.
-Idioci- zachichotał krasnolud- Sami się powyrzynają a ja tym czasem poszukam czy nie ma tu czegoś co może mi się przydać.
Tak jak przewidział, wkrótce zaczęła się bitwa, czy też rozwałka co trafniej pasowało do opisu sytuacji, pomiędzy dwiema grupami orków. W jednym z namiotów znalazł to czego szukał. Pomiędzy innymi zdobycznymi brońmi leżały jego dwa pistolety. Proch i kule miał wciąż przy sobie. Najwyraźniej ktoś nie zadał sobie trudu zbytnim przeszukiwaniem go. Jeden ze znalezionych toporów całkiem ładnie leżał w jego ręce.
-No malutki!- powiedział Brugvald pieszczotliwie do swej broni- od dziś masz nowego właściciela.

Wszystko poszło niespodziewanie łatwo i gładko. Aż dziw, ze nikt go nawet nie zauważył. Po co właściwie orkowie zabrali go do obozu? Każdy normalny krasnolud zadałby sobie takie pytanie. Brugvald jednak był inny. Teraz czuł prawdziwą wolność. Nie martwił się niczym.

Długo wędrował, zarówno strzelać i walczyć umiał już coraz lepiej. Nie udało mu się jednak osiągnąć niczego co byłoby godne zapisania w księgach. Los chciał, że w końcu trafił na arenę nieopodal Karak Vlag.
-To miejsce, w którym w końcu będę mógł dowieść swych umiejętności- pomyślał sobie w duchu po czym przekroczył wrota areny.


8.Hrabia Louis Bohemond le Soir III, herbu Cerf, władca Perrache

Zdradzony, zhańbiony podążał ścieżkami Starego Świata. Podróżował razem z najwierniejszymi kompanami. Jednak czuł się osamotniony. Żaden z jego towarzyszy nie mógł wiedzieć jak się czuje. Żaden nie został zdradziecko oskarżony o spisek. Hrabia stracił wszystko, a przecież nie miał wiele. Jego synowie zginęli w bitwach z zielonoskórymi. Żona Anette zamarła przy porodzie. Została mu tylko córka, która poślubiła syna barona Waldona oraz rodzinny majątek. Jego włości rozciągały się na północy Quenelles i graniczyły z wielkim Lasem Loren.

Ktoś jednak pokusił się na jego ziemie. Nie zważając na ból, jaki wciąż czul hrabia po stracie ostatniego syna, zdrajca uknuł spisek. Niczego nie podejrzewający Louis został wygnany pod zarzutem spiskowania z władcą Mousillon.

*******

- Hrabia Louis Bohemond le Soir III, władca Perrache - rycerz z dumą wymówił swoje imię. Było ono pozostałością po jego honorze. Ostatnią rzeczą jaka mu została. Stał teraz przed człowiekiem, prowadzącym zapisy do turnieju zwanym Areną. Hrabia le Soir miał nadzieję, że będzie on okazją na ścięcie kilku głów pomiotów Chaosu, zielonoskórych lub innego plugastwa. W ten sposób mógł pokazać iż Pani Jeziora jest po jego stronie i należy mu się szacunek. Planował, że zwycięstwo w turnieju i sława pozwoli mu wrócić do rodzinnego kraju, by udowodnić swoją niewinność.


9.Vogri Płaczące Topory (Krasnoludzki Zabójca)

Potworny ryk wypełnił hale najniższych poziomów małej twierdzy na południe od Karaz-a-Karak. Wielki troll ryknął raz jeszcze i złapał przebiegajacego krasnoluda po czym odgryzł mu głowę. Odrzucił ciało w tył i ciosem maczugi powalił dwóch następnych. Z tyłu krasnoludzki wojownik wbił mu topór w nogę lecz po chwili dwie strzały ugodziły go w plecy. Kilkanaście metrów dalej orkowie łucznicy zarechotali i ruszyli biegiem w stronę znajdującego się niedaleko korytarza. Troll był równie głupi co wielki i silny więc rana w nodze stanowiła dla niego nie lada ciekawostkę. Usiadł na kamiennej podłodze i zaczął palcem dłubać w ranie, zlizywać krew z palców. ponieważ zbyt zajęty był sobą nie zauważył podchodzącego z tyłu krasnoluda. Idący krasnolud, głowa mieszkającego w tej twierdzy klanu, Grovi mu było na imię, szedł w stronę trolla ze zniszczoną tarczą w ręku i zakrawiowyn toprem w drugiej dłoni. Po chwili zatrzymał się i spojrzał w lewo. W jego stronę biegł drący się w niebogłosy ork. Grovi przyjął pozycję obronną, poczekał na przeciwnika, a gdy ten dobiegł szaleńczo machając siepaczem Grovi sparował dwa ciosy i zatopił topór w czaszce orka. W tej samej chwili troll zaczął coś zauważać, rana w nodze przestała go interesować i zaczął powoili wstawać. Lecz był zbyt wolny, biegnący już do niego Grovi wykrzyknął gardłowo imię swego klanu i uderzył toporem w dolną część pleców trolla. Ten zaryczał z wściekłości i machnął na odlew łapą. Cios minął Groviego o włos a on sam wykorzystał lukę w osłonie. Topór śmignął szycząc w powietrzu i yderzył w żebra potwora. Troll ryknął ponownie i znów spróbował uderzyć. Cios był jednak słabszy i Grovi przyjął go na tarczę. Cofnął się o krok i uderzył znowu. Walka trwała jeszcze z pół minuty po czym doskonałej roboty topór trafił w czaszkę trolla. Cielsko potwora zwaliło się na ziemię, a Grovi z triumfalnym krzykiem wyrwał topór z głowy bestii. Nie minęła sekunda gdy w bark Tana trafiła strzała, potem druga w pierś i trzecia w udo mężnego Groviego. Na halę wpadły orki rycząc wniebogłosy. Dopadły do Tana i zasypały go ciosami. Jeden zdążył sparować, przed drugim się osłonił tarczą, ale jego los był przesądzony. Grad ciosów powalił go na ziemię, a następne uderzenia zakończyły jego żywot. Po chwili jeden z orków odciął jego brodę uniósł do góry rycząc. Potem udał się wraz z resztą orków do jednego z korytarzy rycząc i plądrując.
Całą tę sytuację obserwował młody krasnolud skryty za pustymi beczkami...teraz płakał po cichu. Był to nikt inny jak Vogri, syn Groviego. Ściskał w ręku swój ulubiony topór i cicho szlochał. Po chwili gdy upewnił się, że nikt go nie widzi wyszedł ze swojej kryjówki i ruszył w stronę ciała swego ojca płacząc teraz już głośno. Płakał z wielu powodów, ze strachu, z żalu, z wściekłości, i przede wszystkim ze wstydu. Gdy rozpoczął się atak, on, zamiast walczyć ukrył się tutaj i srał w gacie ze strachu. Nic nie jest w stanie zmazać takiej hańby.
Dotarł do zmasakrowanego ciała swego ojca i zapłakał jeszcze głośniej. Po chwili dopiero nie wiedzieć czemu chwycił topór swego ojca i umknął bocznym korytarzem w stronę wyjścia z twierdzy...
- Aaaaaaaa!!!! - Vogri obudził się z krzykiem z niespokojnego snu i chwycił instynktownie za topory.
Nie dostrzegł jednak zagrożenia i ochłonął. Podniósł się z ziemi i rozprostował kości. Rozejrzał sie dookoła, zwinął koc i ruszył dalej drogą.
Nienawidził się za tamto co zrobił półtora roku temu. Wspomnienia tamtego wieczoru wracały do niego w snach. Miał już trochę spokoju, ale sen jednak wrócił. Przypomniał sobie jeszcze raz tamte zdarzenia, jak uciekł z twierdzy i stał się Zabójcą. Jak zaczął szyukać śmierci w walce chcąc zmyć z siebie winę. Tylko śmierć mogła go pocieszyć. Przez ponad 18 miesięcy tułał się po górach walcząc z trollami i innymi górskim bestiami. Nieraz był ranny, nieraz włos brakowało do osiągnięcia celu - do śmierci. Jednak do tej pory mu się to nie udało, i dlatego własnie szedł dróżką w stronę północy. Słyszał plotki o trollach grasujących w okolicy i postanowił, ze to świetna okazja by znów spróbowac dopełnić przysięgi. Szedł tak już tydzień licząc od ostatniej napotkanej osady i powoli kończyły mu się zapasy jedzenia.
- Szlag by to trafił - Tutaj slunął głośno na zmrożoną ziemię - Te ścierwa mogłyby się już pokazać.
Jak na życzenie na horyzoncie pojawił się dym. Vogri z rosnącą ochotą ruszył w tamtę stronę. Po godzinie dotarł do, jak się okazało, spalonej i zniszczonej krasnoludzkiej osady nad niewielką rzeką. Na ziemi leżały jakieś obłe kształty. Gdy Vogri się zblizył zrozumiał że te obłe kształty to ciała krasnoludów, poszarpane i zmasakrowane. Czuł wzbierającą wściekłość. Chodził po wiosce i powoli tracił wątpliwości. Trolle. Jednego zabitego nawet znalazł na północnym krańcu wioski. Niedaleko ciała znalazł też coś ciekawszego. Małą beczułkę z wypalonym XXXXXX. Wiedział co to jest. Zdziwił się co najlpesze piwo świata robi w takiej wiosce, ale na rozmyślania nie było tutaj czasu. Zabrał niewielką 3-litrową beczułkę, znalezionymi sznurkami przuyczepił ją do pleców i ruszył śladami conajmniej dwóch trolli na północ.
- Ścierwa...bezbronną wioskę... - Myślał idąc tropami. Spojrzał na ślady - Conajmniej dwie bestie - Pomyślał - W końcu znajdę swoje przeznaczenie. - tutaj spojrzał na topór swego ojca - Przepraszam ojcze.
I ruszył za śladami nie wiedząc , że za godzinę drogi urwą się one na skalnym osuwisku, aon będzie wędrował ścieżynkami i trafi w końcu do zapomnianej twierdzy Karak Vlag, prosto na Arenę Śmierci. Ale skąd mógł wiedzieć? W każdym razie nie znalazłby lepszego miejsca by dopełnić swego przeznaczenia.
- Przepraszam. - W myślach jeszcze raz przeprosił ojca za to co zrobił, lub raczej czego nie zrobił tamtego dnia.


10.Marco Estalijczyk (kpt najemników)

Dobry najemnik,pochodzi z Estali walczył w Lustri, i to podczas nie jednej wyprawy. Widział bardzo dużo w swoim życiu, jedynie widok smoka budził w nim podziw, bardzo żadko zdarzało mu się widzieć jakieś stworzenie po raz pierwszy. Walczy dal tych którzy najwięcej płacą, jednak ma zasady jest lojalny wobec pracodawcy. Lubi się napić, i to porządnie. Nieraz bronił ojczyzny przed atakami arabów. Dobrze strzelał, porównywano go nawet do sławnych strzelców z Miragliano. Do Karak Vlag sprowadzają go interesy, a raczej cheć zarobku i podniesienia swoich umiejętności w walce

11.Derrak Deathlover(Ogre hunter)

Norarglu the Despicable , WYZYWAM CIĘ! - Donośny głos przebił się przez szalejącą zamieć śnieżną dochodząc do uszu prawie wszystkich ogrów w plemieniu.

Na kilkanaście chwil zapadła cisza.

- Norarglu the Despicable, WYZYWAM CIĘ! - Tym razem ostatnia sylaba zlała się z dźwiękiem głuchego ryku, wydanego przez istotę wychodzącą przez otwór, pełniący rolę drzwi.

- Kto śmie? - po chwili bardzo niskim, lecz zadziwiająco doniosłym głosem zapytała postać, stojąc dwa kroki od wejścia.

- Norarglu the Despicable, zgodnie z prawami Mięsa, Krwi, Walki oraz Śniegu, wyzywam Cię do walki o przywództwo nad plemieniem Angryfist! Jeśli oddasz mi przywództwo dobrowolnie, będziesz mógł odejść w niesławie, ale żywy, a twoje mięso nie stanie się częścią mnie – opatulona futrem postać stojąca na środku placu wypowiedziała ceremonialną sentencję.

Stało się. Pozostało tylko czekać na odpowiedź. W historii jednak nie zdarzył się przypadek, aby jakikolwiek wódz odmówił wyzwaniu.

Zanim nadeszła odpowiedź, niespodziewanie na placu pojawiła się trzecia, karłowata, zakapturzona postać, krzycząc donośne – STAĆ! Po czym dodała już spokojniej:

- W tym plemieniu przebywa aktualnie na wizycie Greasus Tribestealer Drakecrush Hoardemaster Goldtooth, wasz Tłusty Pan i Władca. Jakakolwiek przemoc jest zakazana, pod groźbą śmierci przez poćwiartowanie i pożarcie przez rinoxa. Nie będzie pojedynku!

Przez grupkę ogrów, pośpiesznie zbierających się na placu, przeszedł szum niezadowolenia. Prawo do pojedynku o przywództwo było najstarszym prawem. Nie można było go lekceważyć. Za plecami karłowatej postaci pojawili się trzej ogrowie dzierżąc mordercze, dwuręczne miecze. Mieli na sobie złote barwy, barwy Greasusa. Patrzyli się spod oka na otaczających ich ogrów bez lęku i strachu. Byli kuzynami władcy, najlepsi z najlepszych. Część jego straży przybocznej. Szum niezadowolenia się powtórzył.

- Zapoznam Władcę ze sprawą – odrzekła postać i oddaliła się w stronę największego wejścia do jaskini, przysłoniętego przez zimnem ciężkimi zasłonami z futra rinoxów. Strażnicy pozostali na placu.

- Przyjmuję wyzwanie Derraku. Jak z tobą skończę, twe truchło oddam gnobblarom – cichym, cmentarnym głosem odpowiedział Norargl.

Cisza przedłużała się. Przywódca plemienia i pretendent przypatrywali się sobie, choć znali się już kilka lat. Przywódca był bardzo wysoki, nawet jak na ogrze standardy, o głowę przewyższał wszystkie ogry w plemieniu, a tylko jeden ze strażników był mu prawie równy. Nie był jednak chudy, wprost przeciwnie, zaprawione walkami mięśnie obrośnięte tłuszczem sprawiały, że wyglądał jak mała góra. Teraz stał, odsłoniwszy klatkę piersiową, z zaciśniętymi pięściami, wściekłością w oczach. Największy ogr. Na wąsach pojawiły się drobinki szronu. Był groźny, to nie ulegało wątpliwości. Chodziły legendy, że zabił więcej gigantów, niż miał lat. Ostatni taki pojedynek Derrak widział, rozbrojony przywódca gołymi pięściami powala zbuntowanego giganta. Prawdziwy Wódz.

Derrak stał nieporuszony. Łowca, ale niepodobny do innych. Samotnik, ale od zawsze chciał przywodzić, nie liczył się przy tym z życiem współbraci.. Był słusznej budowy, choć teraz nie było tego widać. Przykryty skórą yeti przed zimnem, miał opuszczone ręce i podniesioną głowę. Oddychał nosem wydmuchując strugi pary. Derrak został łowcą dzięki jego amokom bitewnym. Wszyscy w plemieniu się go bali, bo walczył aby zabić. Zawsze walczył w pojedynkę. Wyjątkowo skutecznie. Był normalnej postury, jednak nie było w nim zbyt wiele tłuszczu, co zapewniało mu niesamowitą szybkość i zwinność. Ogry wiedziały, że o ile Norargl powali giganta a potem wywernę, to Derrak w tym czasie sam zarżnie dwudziestu elfów i rzuci się na następne. Nie używał kuszy, lubił słyszeć, jak jego ofiary umierają. Derrak był przy tym całkowicie niesubordynowany. Nikt nie chciał walczyć obok niego, kiedy wpadał w amok. Dobrze było mieć dwóch takich wojowników, ale coś się już od dłuższego czasu zapowiadało na ten dzień.

Skóry przy wejściu do jaskini rozchyliły się.

- Możecie walczyć (postać spojrzała na Norargla, nie słyszała jego potwierdzenia – ten skinął głową), za dziesięć po sto chwil, tu na placu. Sam Tłusty Władca będzie was oglądał. - po czym postać wróciła do jaskini.

***************

Stanęli naprzeciw siebie w odległości 5 metrów. Norargl the Despicable i Derrak Deathlover. Wodz i pretendent. Władca z uśmiechem dał sygnał do walki. Ruszyli natychmiast. Obaj w swoich rynsztunkach. Norargl w ciężkiej zbroi, z maczugą i tarczą, był jedynym znanym plemieniu ogrem, który używał tarczy. Nauczył się tego walcząc w zamierzchłych czasach dla imperium, do dzisiaj preferował ten styl. Derrak bez zbroi, w dłoniach ściskając dwa ironfisty z długim, pojedynczym kolcem wychodzącym z uchwytu każdego. Był dzięki temu szybki, śmiertelnie szybki. Rzucili się na siebie, na czołowe zderzenie, stara taktyka ogrów.

Zderzyli się barkami. Derrak poczuł, że trafił na coś twardszego niż skała. Odleciał dwa metry w tył a Norargl jedynie odrobinę przyhamował. Zanim Derrak wylądował Norargl już był nad nim z maczugą wzniesioną nad głowę. Szybki przekręt na lewy bok i maczuga o cal chybia celu. Nie było czasu na kontratak. Zanim jednak Norargl podniósł maczugę Derrak już się podnosił. Kolejny błyskawiczny atak kopniakiem i Derrak znów poleciał, tym razem o wiele dalej, tymczasem jego prześladowca był już nad nim. Śnieg nie złagodził upadku. Maczuga wzniesiona nad głową. Blok obiema ironfistami. Skuteczny! Ciche “MAM CIĘ!” w myślach leżącego, atak nogą podcinający i powalający przywódcę. Mordercze pchnięcie ironfistem w gardło Norargla i jeszcze szybsza zasłona tarczą. Wojownicy lądują półtorej metra od siebie. Przywódca na skutek zasłony traci równowagę i podpiera się ręką z tarczą, wznosząc jednocześnie maczugę. Derrak z pozycji leżącej rzuca się na wodza, zdając sobie doskonale sprawę że ten jest za daleko na mordercze pchnięcie. Z całej siły wbija jednak ostrze w tarczę wodza, celując w dłoń! Metal z łatwością przebija tarczę, o grubość paznokcia chybiając dłoń. Lewe ostrze zmierza w kierunku gardła Norargla, jednak wcześniej potężne uderzenie maczugi spada na kark Derraka. Przywódca wyrywa dłoń spod tarczy, rzuca się w tył i powoli wstaje. Łowca łypiąc okiem wstaje prostując powoli obolały kark. Przeciwnicy patrzą na siebie spod oka. Nie śpieszą się. Wódz lewą ręką wyciąga zza pasa ironfista, swoją drugą broń. Ten z kolei nie ma ostrza, ten używany był do walki z gigantami. Sławna broń. Podobno magiczna.

Norargl szarżuje ponownie, jednak tym razem na ułamek sekundy przed zderzeniem Derrak pada i przerzuca wodza nad sobą, równoczesny atak ostrzem i długie, głębokie cięcie pojawia się na ramieniu wściekłego ogra.

Ogry patrzą na siebie z wyczekiwaniem. Planują taktykę. Stojąc trzy mery od siebie, Norargl powoli zbliża się do krawędzi pola walki, chwyta gnobblara i błyskawicznie rzuca w twarz Derrakowi. “Wygrałem!” w myślach Derraka, “teraz tylko.....” - kolejne ruchy wykonuje automatycznie. Prawa noga do przodu, lekkie pochylenie ciała, lewe ostrze do wysokości prawego kolana, nagły wyprost połączony z wyrzutem lewej ręki do góry przecinający gnobblara wpół, obrót przez lewe ramię siłą rozpędu i zatrzymanie się z prawym ostrzem wprost na wysokości gardła nacierającego Norargla. Sekwencja przygotowana z myślą o tej walce. Norargl jednak nie na darmo szkolił się wśród ludzi. Zatrzymał się na ułamek sekundy zanim rozorał sobie gardło o wysunięte niespodziewanie ostrze. Lekkie przesunięcie głowy i Norargl omijając ostrze rzuca się na przeciwnika.

Pod ogromnym ciężarem Derrak traci równowagę, Norargl znajduje się nad nim. Derrek czuje, że padając przebił zbroję i wbił prawe ostrze w brzuch wodza. Poczuł tryskającą krew i zobaczył zaskoczone spojrzenie przeciwnika. “GIŃ” – wyszeptał, rozorując ranę.

Norargl podnosi lewą dłoń i ostatnim wysiłkiem zadaje cios lewą, żelazną dłonią w skroń Derraka. Cios, który powalał giganty. Głuchy odgłos zabrzmiał wśród milczącego tłumu. Derrak poczuł, że traci świadomość.

**************

Głowa ogra na suficie?

- Żyjesz - Bardziej stwierdzenie niż zaskoczenie przejawia się w ustach starej ogrzycy.

**************

Kolejny ogr nad głową. Stary. Turgluth.

- Nie będę się rozwodzić, bo nie ma nad czym. Od walki minęło cztery dni. Nie pokonałeś Norargla, on nie pokonał ciebie. Obaj wydobrzejecie. Ty nie jesteś wodzem, on nie ma prawa ciebie zabić. Był kłopot. Drugi pojedynek w waszym stanie nie ma sensu, plemię potrzebuje silnego wodza, nie kaleki. - Turgluth chrząknął.

- Na mocy rozkazu Greatiusa zostajesz wydalony z wioski. Masz udać się na Arenę, do Karak Vlag. Jak wrócisz z laurem zwycięstwa, zyskasz możliwość ponownej walki w pojedynku o przywództwo. Zrozumiałeś?

Derrak tracił przytomność. Rozumiał. Doskonale rozumiał.



12.Grombral (krasnoludzki tan)

Minęły cztery godziny od jego ostatniego odpoczynku, a pomimo trudnej, górskiej trasy, nie dawał po sobie poznać zmęczenia. Maszerował niestrudzenie, z wetkniętym toporem za pas i w lekkiej skórzni. Cały otulony ciężkim płaszczem, który na wskutek ulewy, stał się znacznie cięższy od pierwotnej wagi. Trzymał sznur, na końcu którego, za nim, znajdował się szary muł z dość wielkim ekwipunkiem na grzbiecie. Pomimo wielkiego ładunku, dreptał raźno w błocie, nie czując dotkliwie ciężaru, jakim jego pan go obdarował. W tak ciężkich warunkach pogodowych, zwłaszcza w górach, łatwo było o wypadek. Jednak krasnolud o czarnej brodzie, który niestrudzenie pokonywał coraz to różniejsze pułapki zastawione przez naturę, nazbyt długo żył i wychowywał się na takich terenach, by popełniać jakiekolwiek błędy na trasie.
Grombral, spojrzał w tył, na ładunek na mule.
-Dobrze, że z gromillu inaczej, taszczyłbym kupę rdzy, a rdzę w miejscu do którego zmierzam, mógłbym użyć co najwyżej do nasmarowania jakiejś pyskatej mordy - pomyślał, po czym ruszył żwawiej do przodu, wytężył wzrok, spojrzał na pobliskie szczyty, aby zorientować się w położeniu - arena... jest już blisko...

-Zaufałem ci Grombralu, powierzyłem bramę do obrony, której nie zdołałeś obronić. Powiedz mi czego Ci zabrakło? Żołnierzy miałeś, nawet dwie balisty i masę kuszników, więc jak do cholery taki doświadczony żołnierz, ba przecież zanim dostałeś tytuł tana, byłeś żelaznym rębaczem, mógł pozwolić na to by wróg zdobył bramę? Zawiodłem się na tobie mój synu - krasnolud z siwą brodą pokręcił z niedowierzaniem głową, patrząc się w oczy syna.
Grombral, nie tłumaczył się, tłumaczenie się, jest oznaką słabych, a on słaby nie był. Nie powiedział ojcu, że zwiadowcy przeoczyli dwa trolle, które były główną i jedyną przyczyną zniszczenia bramy. Znał ojca i wiedział, że tylko by go rozwścieczył takim "próżnym" gadaniem i gdybaniem.
-Synu, straciłeś w moich oczach i póki co odbieram ci twoje oddziały i z bólem serca, odbieram ci tymczasowo tytuł tana, dopóki nie wymażesz honorowym czynem swego błędu.
-Ale ojcze, w jaki sposób?
-Podpowiem ci, ale wybór w jaki sposób zrobisz cokolwiek w tym kierunku, należy tylko i wyłącznie do ciebie.
Moment długiej ciszy, jakby głos starego krasnoluda, obawiał się konsekwencji wypowiedzianych zaraz słów.
-Arena Śmierci - spojrzał na Grombrala z pewną obawą - czy zdecydujesz się wziąć w niej udział synu?


13.Sasza kajetan (kislevski boyar)

2.Sasza byl mlodym synem bojara aczkolwiek bardzo stary w swoich dotychczasowych przezycach mial zaledwie 22 lata a musial juz wiele razy walczyc razem ze swoim ojcem i jego gryfim legionem przeciwko norsmenom .pochodzil z kisleva .Tego roku Sasza przezyl prawdziwa tragedie jego ojciec zmarl a ktos musial dowodzic szkydlatą kawalerią ponieważ on byl jeszcze mlody a posiadal tylko symbol dowodcy czyli szamble zaczarowane ostrze o bardzo dlugiej historii siegajacej walk z chaosem za czasow magnusa.Sasza pomyslal zeby zrobic to co kiedys jego ojciec wziasc udzial w arenie smierci.z pamietnikow jego ojca wywnioskowal ze arena znajduje sie w opuszczonej krasnoludzkiej twierdzy.wzial szable i wyruszyl w droge ku chwale ktora ma dac mu mozliwosc dowodzeniem jednym z potezniejsych kawalerii w starym swiecie,mial nadzieje ze nie zawiedzie ojca i dzieki wygranej w arenie bedzie mogl dalej bronic swego domu

14.sir Dagonet ( bretonian paladin)

Na zamku od jakiegoś czasu panowała smutna atmosfera. Stary baron ciężko zachorował i
wiadome było, że w niebawym czasie wyzionie ducha. Posiadał on trzech synów. Pewnego ranka
stwierdzono zgon barona. Najmłodszy syn, sir Dagonet wiedząc iż po ojcu otrzyma jedynie tytuł szlachecki
postanowił rozpocząć karierą wojskową.
Wsławił się w wielu bitwach z orkami na północy kraj oraz brał udział w licznych turniejach.
Podczas jednego z turniei śmiertelnie zranił swojego przyjaciela oraz wieloletniego towarzysza
broni. Wieszczka przepowiedziała mu, że odkupienie znajdzie jedynie jeśli złoży Śluby Wędrownego Rycerza. Dagonet zrobił to i przez wiele lat podróżował po świecie szukając swego przeznaczenia. Pewnej nocy we śnie objawiła mu się Pani Jeziora i obiecała, że otrzyma odkupienie oraz nagrodę jeśli pokona wojownika z każdego zakątka świata. Wtedy własnie Dagonet postanowił wziąć udział w konkursie na arenie


15.Izdihar (wampirzyca z rodu lahmi)

Izdihar wstała. Odkąd zrodziła się dla nocy zawsze wstawała dopiero gdy za piaskami zachodu znikło słońce.
Dobrze pamięta tę noc w której pokochała mrok. Gdy przekraczała próg grobowca, wielkiej czarnej piramidy poczuła w głębi, że na zawsze opuszcza światło. Nie wiedziała dlaczego ale obróciła się by jeszcze raz, być może ostatni raz, spojrzeć na zachodzące słońce. Razem z siostrami szła za swoją królową Neferatą. Szła przez ciemne korytarze czarnej piramidy splugawionej przez Nagasha. Światło pochodni padało na ściany korytarzy, w tańczącym płomieniu, złowieszcze hieroglify budziły groze w sercu Izdihar. Jednak nie mogła od nich oderwać oczu. Zawarta tam bluźniercza prawda fascynowała ją. Wieczne życie? Zostanie oblubienicą mroku? Czy to jest możliwe? Izdihar chciała wybiec z piramidy i błagać na kolanach bogów Nehekhary o przebaczenie za jej występne myśli. Jednak nogi nie słuchały a oczy pochłaniały zakazaną wiedzę wypisaną na ścianach. Czuła podniecenie, tym bardziej, że razej z siostrami i królową zbliżały się do jakiejś komnaty oświetlonej przez czarne świece. Pamięta dobrze księgi... 9 ksiąg Nagasha. Nekromanty, heretyka, królewskiego brata który został wygnany. Tomy wyprawione ludzką skórą napisane krwią. Pomimo ohydztwa jakie sobą reprezentowały królowa, chyba równie zahipnotyzowana jak Izdihar podeszła do jednej z ksiąg i zaczeła ją wertować. Mimochodem cała świta zebrała się wokół niej, czekając na każde jej słowo. Jednocześnie ich oczy błądziły po ścianach zapisanych bluźnierczymi runami. Izdihar czuła że niedługo coś się stanie. Coś co na zawsze zmieni ją, jej siostry i tą kraine. Bała się tego. Była przerażona. Po przeczytanie hieroglifów na ścianach jednak wiedziała. Wiedziała, że żaden strach nie może być przeszkodą w osiągnięciu nieśmiertelności. Cała świta królowej Neferaty wzdrygneła się kiedy ta zaczeła dziwnie głębokim głosem mówić słowa których żadną z nich nie rozumiała. Chwile później w jej dłoniach pojawił się kielich. Napiła się z niego. Z uśmiechem podała go dalej, tak aby wszystkie siostry mogły się napić. Izdihar wzieła kielich. Zauważyła niebywałe zdobienia wykonane ze złota, ogromne kamienie szlachetne. Jednak w tym wszystkim było coś nie tak. Złoto miało jakby mroczniejszy kolor a kamienie w niepokojący sposób odbijały światło pochodni. Napiła się.
Izdihar wstała. Spała może kilkaset lat w swojej piramidzie. Poczuła głód. Włożyła na swe nagie ciało pasy ładnie wyprawionej skóry. Naciągając je na piersi uśmiechneła się gdy pomyślała o krzykach tych długouchych bladych ludzi których spotkała kilka tysięci lat temu na wybrzeżu. Kiedy nałożyła pasy ciasno opinające jej piersi oraz przepaske biodrową, jak wiele razy wcześniej zeszła do biblioteki żeby określić swój obszar łowów. Wyciągneła stare mapy. Przyjrzała się obszarom na północ. Ku miejscu gdzie rozwijały się jakieś barbarzyńskie plemiona. W ciemności lekko rozświetlanej blaskiem księżyca Izdihar przeanalizowała drogę którą miała przed sobą. Nie mogła już doczekać się łowów a potem przyjemności wysysania krwi jakiś bezwartościowych śmiertelników. Zdjeła ze ściany swe miecze. Gdy to robiła na chwile znieruchomiała. To były jedyne pamiątki jakie zostały jej po dawnym życiu. Śmiertelnym życiu. Ile razy patrzyła na te klingi gdy odbijały światło słońca? Pamiętała swoje niezliczone treningi na tarasach pałaców królowej. I to uczucie gdy była cała zlana potem po treningu i przyglądała się zachodowi słońca... I gdy się odwróciła by po raz ostatni spojrzeć na słońcu. Izdihar pokręciła głową. Nie może sobie pozwolić na te bzdury kiedy czeka na nią tyle zabawy! Wzieła doskonale wyważone miecze, narzuciła na siebie ciężki podróżny płaszcz i wyruszyła na północ.
Izdihar doszła do celu. Od śmiertelnika z którego piła krew usłyszała o tym miejscu. Arena? To może być interesujące. Szykuje się uczta...


16.Krwawy Cień (DE Assasyn)

Gwiazdy lśniły na niebie ale noc była bez księżycowa. Przez posiadłość Lorda Hallesa Vertinga przemykał się cień idealnie stopiony z mrokiem. Mijał on elfy stojące na straży, przemykał przez korytarz nie zauważony. W końcu dotarł do apartamentów Lorda, na straży stało dwóch strażników. Dla doświadczonego zabójcy jeden rzut oka wystarczył by stwierdzić że są dobrze wyszkoleni, nie miał jednak wyjścia jeśli chciał wejść. Z mroku wyłoniła się postać trzymająca rękach dwa długie wąskie ostrza, które błyskawicznie wbiły się w ciało jednego ze strażników. Drugi oberwał kopnięciem w twarz zachwiał się lecz chwilę później miał już przeszyte gardło, wszystko to trwało kilka sekund. Mechanizm zamka był skomplikowany, ale nie było to nic z czym nie mógł by sobie poradzić doświadczony zabójca, drzwi się otworzyły on wszedł do środka.
Przeszedł dwa kroki, coś było nie porządku, pułapka. Zabójca potrzebował chwili aby zdać sobie sprawę, że tak naprawdę jest bezpieczny, postąpił kilka kroków dalej, nagle za kolumn wyłoniło się czterech uzbrojonych w halabardy strażników kilka metrów dalej pojawił się Lord Verting który powiedział.
- Czy już tak marnie szkolą adeptów Khaina, że wpadają oni w najprostsze pułapki –
- Ha ha ha – roześmiał się zabójca – Myślisz Lordzie, że mnie podszedłeś, gdybym chciał już dawno byś nie żył, stwierdziłem jednak, że przydasz mi się żywy, tak więc pójdziesz ze mną - – Ha ha ha – Teraz to Lord się roześmiał – A jak zamierzasz mnie do tego zmusić otoczony przez czterech moich strażników-
- Chyba nie sądzisz, ze tych czterech głupców jest w stanie mnie zatrzymać, pyzatym na rozkaz Helebron twój dom został otoczony nie uciekniesz-
- Co ta starz suka sobie myśli mam poparcie Malekiha, nie może mnie za atakować –
- Miałeś poparcie – powiedział zabójca – Za wyznawanie Chaosu i bycie członkiem kultu Slaanesha trafisz na ołtarz –
- Wyznawanie Slaanesha nie masz dowodów-
- Tak się składa że mam, zdążyłem rozejrzeć się po twojej rezydencji i znaleźć to i owo-
Lord zrobił się blady jak ściana po czym wrzasnął - Zabić – w tym momencie cztery halabardy pomknęły w kierunku Assasyna by skrzyżować się w miejscu gdzie on stał. Lecz jego już tam nie było gdyż wykonał zgrabne salto i znalazł się pomiędzy dwoma strażnikami. Ci natychmiast wykonali następna pchnięcia, lecz stało się coś nie zwykłego. Assasyn chwycił oba drzewce halabard i skierował je w stronę swych wrogów, obaj strażnicy przebili wzajemnie. Zabójca znalazł się w mało komfortowej sytuacji pomiędzy drzewcami halabard, a dwaj pozostali strażnicy przystąpili do ataku. Assasyn dobył swych ostrzy i sparował pchnięcia strażników, poczym cofnął ręce i łokciami wyzwolił się z pułapki, po czym wykonał efektowne salto uciekając przed kolejnym pchnięciami halabard. Strażnicy ruszyli za Assasynem który odpierał ich ataki, w jednej chwili natarł on na jednego z nich i zmusił go do cofnięcia się, po czym odskoczył od niego i ruszył w stronę drugiego, silnym uderzeniem zbijając ostrze halabardy ku ziemi, stanął na nim stopą pozbawiając strażnika możliwości obrony i przebił mu wąskim ostrzem oko. Ostatni strażnik próbował jeszcze walczyć ale Assasyn odbił jego pchnięcie ranił go w nogę a gdy ten sycił równowagę, ciął go w gardło, po czym ruszył w stronę Lorda. Ten przywitał go wyciągniętym mieczem półtoraręcznym. Zabójca wiedział, ze ma do czynienia z fechmistrzem, ale był szkolony w kierunku radzenia sobie z takimi osobnikami. Lord wykonał Kika precyzyjnych cięć jednak Zabójca odbił je wszystkie, ominął zręcznie ostrze Lorda i ranił go w rękę. Ten nie dawał jednak za wygraną, i kontynuował swoje mordercze ataki. Assasyn odskoczył poza zasięg ostrza, a następnie sparował kolejne cięcia. Po chwili dostrzegł kolejną lukę w obronie i zadał kolejną ranę. Ataki Lorda stały się miej zacięte, wykonywał cięcia tam gdzie nie potrzeba, Czarny lotos zaczął działać. Zabójca błyskawicznie znalazł się za plecami Lorda i przeciął jego ścięgna kolanowe, ten zwalił się na ziemię.
- Mówiłem, że zemną pójdziesz- Powiedział Assasyn. W tym momencie do komnaty wpadło sześciu kuszników. Jeśli była by to walka wręcz to nie był by problemu, ale perspektywa spotkania z 12 bełtami nie była zbyt satysfakcjonująca więc Assasyn zdecydował, że chwilowo trzeba opuścić ten lokal. Wykonał błyskawiczny skok w stronę oka przez które przeleciał kolejnym efektywnym saltem. Znalazł się na gzymsie, ruszył w stronę murów rezydencji, w momencie gdy przez nie przelatywał zostały wycelowane w niego koleje kusze, strzelcy mieli go jak na dłoni. Bełty świsnęły koło niego, a kusznicy celujący w niego padli martwi, właśnie rozpoczął się szturm na rezydencje Lorda Vertingo. Assasyn przystanła na dachu – Muszę wrócić po Lorda, teraz gdy rozpoczął się szturm strażnicy mają pełne ręce roboty, zabranie go będzie proste –

- Widzę więc, że wypełniłeś swe zadania co do joty Krwawy Cieniu- Powiedziała Helebron
- Twe dzisiejsze czyny zmazują hańbę twej porażki na Ulthuanie, zostaniesz nagrodzony w normalny sposób możesz odejść –
- Dziękuje Pani – Powiedział Krwawy Cień poczym opuścił komnatę. Po wyjściu z niej natrafił na innego Assasyna, który zmierzał by zdać sprawę Helebron ze swej misji.
Ich spojrzenia skrzyżował się, choć byli zamaskowani rozpoznanie się nie stanowiło dla nich najmniejszego problemu. Krwawy Cień zapałał nienawiścią bowiem stał przed nim Elf który pogardzał z całego serca, bowiem pozbawił on go należnej muc chwały Mistrza Assasynów w Har Ganeth. Krwawy Cień był swego czasu najlepszym uczniem swego mistrza Krwawego Czerepa, miał zająć jego miejsce jednak ten młodszy o niecałe 60 lat chłystek zabił jego nauczyciela i zagarnął dla siebie tytuł Mistrza. Przez dekady Krwawy Cień próbowało dopaść lecz ilość zleceń i zadań jaki mu stawiano uniemożliwiała mu skrzyżowanie z nim ostrzy. Ostatecznie Krwawy Cień skierowany został do Ulthuanu co pozbawiło go możliwości sięgnięcia po to co się należało.
- A widzę, że nieudacznik powrócił z Ulthuanu, ciekawe po co aby jeszcze bardzie się pogrążyć – Powiedział Cieniste Ostrze. Krwawy cień miał ochotę zabić go tu na miejscu, wiedział jednak, że nie może sobie na to pozwolić. Słowa Cienistej Klingi sprowadziły wspomnienia misji na Ulthuanie. Prze 40 lat Krwawy Cień plótł tam swoją siec szpiegów informatorów i zabójców, jednak wszystko zostało zaprzepaszczone za sprawą Korhila, kapitana straży Króla Feniksa. Krwawy Cień wzdrygnął się na wspomnienie pojedynku z nim, zabolał go blizna którą otrzymał od jego topora, całe szczęście on także go naznaczył.
Krwawy Cień musiał uciekać z Ulthuanu na Zatopione Wyspy, a zanim ruszyłycałe zastępy doborowych elfich wojowników. Na szczęście zabił kilku z nich Tessliusa porucznika Mistrzów Miecza, Avarna dowódcę grupy Wojowników Cienia, a przede wszystkim Darusa, oficera Białych Lwów, po czym powrócił do Naggaroth.
- Wróciłem po twoją głowę, dobrze wiesz, że to ja jestem najlepszy- powiedział Krwawy Cień
- Tss ha ha – zaśmiał się Cieniste Ostrze – Ty najlepszy wolne żarty, jesteś śmieciem i nieudacznikiem, a teraz zejdź mi z drogi bo mam sprawę do Królowej Czarownic-
Cieniste Ostrze minął Krwawego Cienia, ten ostatni choć nie zdradzał odrobiny emocji miał ochotę rozszarpać Cieniste Ostrze gołymi rękami. Nagle Mistrz Assasynów odwrócił się i powiedział.
- Jeśli chcesz udowodnić swą wartość odnajdź i pokonaj mego ucznia Khaertana Abaletha, wtedy pogadamy-

Krwawy cień stał u wrót twierdzy śnieg padał na jego czarny płaszcz. Podopieczny jego rywala był znakomicie wyszkolony, gdyż potrafił doskonale maskować za sobą ślady. Jednak Zabójca był mistrzem w odnajdywaniu ukrywających się osób, a wszystkie tropy prowadziły tu do Karak Vlag, na turniej wojowników, aby dopaść swój cel Krwawy Cień musiał wziąć w nim udział. Trudno wygra tę śmieszną imprezę, zabije podopiecznego Cienistego Ostrza, a później dostanie głowę jego samego.


17.Azareth the Swordmaster (High Elves Noble)

Azareth od dziecka był wychowany przez magów z Białej Wieży. Dziesiątki lat ćwiczył precyzję i umiejętności. Uczestniczył w wielu wojnach, bronił Ulthuanu podczas grabieży Mrocznych Elfów. Gdy magowie dowiedzieli się, że poprzednią arenę wygrał mroczny asasyn, a jedyny reprezentant szlachetnej rasy, zginął w pierwszej rundzie z szalonym goblinem, uznali to za ogromny wstyd. Szlachetne Elfy, które słyną z precyzji, o której każda inna rasa może pomarzyć, o umiejętnościach szlifowanych od tylu lat miały tylko jednego triumfatora areny?! Gdy usłyszeli o jedenastej arenie wiedzieli, że muszą wysłać najlepszego z najlepszych. Postać, która broniła by honoru Ulthuanu. I przez parę tygodni obserwowali swoich uczniów. W końcu wezwali trzech z nich do siebie - Azaretha, Selevara i Myrtha. Przez tydzień mieli oni pokazywać swoimi umiejętnościami, że są godni udziału na arenie. Liczne testy i próby wyłoniły reprezentanta - został nim Azareth. Wraz z tą decyzją otrzymał on tytuł Swordmaster i otrzymał ilthramirową zbroje, oraz błogosławiony ilthramirowy miecz dwuręczny - "Zmorę".

18.Vincent Bloodrose (Vampire)

Zbliżała północ, z samego środku lasu dały się słyszeć jakieś krzyki. Kolejny cios, kolejny strumień krwi. Żołnierze pobliskiego imperialnego garnizonu padali jeden za drugim.
-Boże, Nie!!!
-Twój Bóg ci już nie pomoże, twoi ludzie są martwi, teraz ciebie czeka to samo…
Wampir z uśmiechem na twarzy kończy żywot imperialisty jednym krótkim cięciem.
-Nieszczęśnicy. Łudzili się że dadzą radę wampirowi.
-To tylko psy… brakuje mi godnego przeciwnika, nie czerpałem pełnej satysfakcji z prawdziwej walki od tamtej nocy…
-Tamtej nocy?
-Tak Rafaelu. to była piękna noc, krew lała się wszędzie ci łowcy byli prawdziwymi przeciwnikami, jednak nie powinienem był wciąż stąpać po Ziemi, powinienem tam polec. Gdyby nie ten niefortunny przebieg wydarzeń…
-Ona zasłoniła cię własna piersią, powinieneś być jej wdzięczny, ale powiedz mi Vincent, dlaczego nie uczyniłeś ją jedną z nas, wampirów… dzięki tobie mogłaby żyć dalej!
Po martwym policzku Vincenta spłynęła łza.
-Za bardzo ją kochałem by jej to zrobić. Jesteśmy potworami Rafaelu, jesteśmy potworami…
-Gdzie zamierzasz się teraz udać?
-Karak Vlag.
-Karak Vlag?
-W tamtej okolicy znajduje się arena zwana Areną Śmierci, może tam znajdę godnych przeciwników lub zakończę mój nędzny pół żywot. Zatem żegnaj stary przyjacielu…
Wampir wolnym krokiem oddalił się i rozpłyną w cieniu drzew.
Parę nocy później Samotna postać stała na wzgórzu. Jej kruczoczarne włosy zlewały się z płaszczem powiewającym na nocnym wietrze, u pasa kołysał się miecz i kusza pistoletowa. Blask pełni odbijał się w wielkich czerwonych oczach Vincenta, które spoglądały na arenę w oddali.
- Mam nadzieję, że się wkrótce znowu spotkamy. Anno…


19.Althol - High Elf Commander

Althol, syn szlachcica, członek oddziału elitarnej piechoty elfickiej, teraz w służbie arcymaga Meltinira, jako zastepca dowódcy jego ochrony. Znany wśród towarzyszy ze swej szybkości i biegłości we władaniu włócznią.
W pobliże areny przybył przypadkowo, przebiegała tędy trasa jego wyprawy. Jako, że mag był na kilkudniowym spotkaniu, Althol mógł poznawać obcą kulturę. Zaciekawiło go czym jest ta arena i czemu budzi tak wielkie emocje wśród tak wielu ras.



20.Sir Salarron [Bretonski Paladyn]

Przeszlosc Sir Salarron jest nieznana tak jak i nieznane jest jego przeznaczenie. Niektorzy mowia, ze stracil caly swoj majatek podczas krucjaty, inni, ze jego zamek w Granicznych Krolestwach zostal spalony przez najazd Orkow...
Jedno co jest pewne to to, ze jakakolwiek to byla tragedia, spowodowala, ze ten szlachetny rycerz postanowil oddac sie calkowicie woli Pani Jeziora. Juz 7 lat podrozoje poza granicami Bretonni walczac z wszelkimi potworami, bodpowiadajac na glos potrzebujacych. Caly czas poszukujac znaku, ktory ukarze mu jego przeznaczenie.
Ostatnimi czasy jednak jego wola oslabla... wyruszyl zatem w gory w poszukiwaniu samotnosci, jednak jego sciezka przechodzila obok Karak Vlag i cos sklonilo go do przekroczenia bram areny... czy znajdzie tu swe przeznaczenie? Myslal o tym zakladajac po raz kolejny swoj pancerz i gotujac miecz do kolejnego boju.


21.Skith Cichy Skaven – Rynsztokowiec / Assasin

Od kiedy pamiętam musiałem zabijać - zatruwać. Niestety od kiedy przyszedł czas na wielkiego - potężnego Veskitha Jednookiego, musiałem uciekać szybko-szybko ze smrodliwego Skavenblight. Żądny zemsty, podły inżynier klanu Skryre od tego czasu nastaje na biednego, niewinnego Skitha.
Wczorajszy wieczór był wyjątkowo nerwowy. Dzięki wrodzonej czujności-czujności uciekłem przed wściekłym płomieniem spaczognia. Jestem przekonany, że za spust pociągał mój niesprawiedliwy prześladowca. Jedyne miejsce, które uważałem wtedy za bezpieczne, to tunele głęboko pod Karak Vlag... Niestety moi nic nie warci sprzymierzeńcy zdradzili mnie (jeszcze się z nimi policzę - policzę). Zostałem schwytany. Nie zabito mnie od razu, czekałem na przybycie Veskitha i jego osobistą zemstę - odwet. Jednakże okazało się, że moja skóra jest mniej warta niż jakiegoś pokurcza - małoluda. Mimo osobistej urazy (że niby jakiś kudłaty na szczęce krasnolud był ważniejszy niż zemsta na mnie...), podjąłem się zadania zabicia Grombala. Jeśli chcę jeszcze trochę pożyć, krasnoludzki than musi zginąć i to najlepiej z moich rąk - łap.


21 Jacques de Chinon, dowódca gwardii biskupiej (statystyki paladyna bretońskiego)

Co? Jedna wieś??? - imperialny wojak otworzył usta ze zdumienia.
- Zgadza się. Dokładniej rzecz biorąc siedemnaście chałup, młyn, pasieka i cztery stawy rybne. No i dwór - wyjaśnił Jacques. Widząc niedowierzanie w oczach rozmówcy szybko dodał:
- Spodziewałeś się pewnie zamku wielkości Altdorfu, pól i winnic ciągnących się milami i stajni z conajmniej setką bojowych destrierów, co? Cóż, może i panowie pokroju konetabla Arthura de Soissons czy barona Fulchera z Chartres mają takie włości, ale mogę cię zapewnić, że zdecydowana większość bretońskiej szlachty nie jest aż TAK bogata.
Po chwili milczenia, którą mącił jedynie odgłos przełykanego piwa, imperialny wojak znów zagadnął z nutą podejrzliwości w głosie:
- Ale jesteś szlachcicem? Masz tytuł, herb, takie tam?
- O, ma się rozumieć - odparł Jacques, wyciągając w stronę rozmówcy dłoń. Na jednym z palców widniał prosty herbowy sygnet. - Mam nawet całkiem zaszczytne i odpowiedzialne zajęcie. Od ponad siedmiu lat dowodzę strażą Jego Ekscelencji Valiera, wielebnego biskupa na Tours i Outremere. A jako że biskup jest też królewskim ambasadorem, zdążyłem zobaczyć już kawałek świata podczas jego podróży dyplomatycznych.
- To kto w takim razie zarządza wsią?
- Moja żona Marie i d
Ostatnio zmieniony 6 lis 2008, o 17:19 przez Murmandamus, łącznie zmieniany 3 razy.

Awatar użytkownika
ZiMny
Wodzirej
Posty: 737
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: ZiMny »

Khaert Abaleth ( Dark Elf Assassin )

+ 2 sztylety
+ zabójca
+ magiczna broń ( błogosławieństwo Slannesha )

Historia już niedługo :P


PS. Ja nie zabiłem Karola , zrobił to bezimienny , czarny gralowiec

Khaert biegł ile sił w nogach... ogarniał go Chaos , w najznamienitszej postaci. To czego się dowiedział od Ostrza Cienia , to coś złamało w nim ducha.. dowiedział się że Hellbron była na turnieju i rozpoznała jego tożsamość , to właśnie ona pochwyciła bandanę i z czystej ciekawości zbadała ją , chciała wiedzieć kim jest zdolny Asasyn. Paradoks co ?!. Niestety nazwisko które podał Kheart nie płynęło w jego krwi. Był Helbanem , i podczas rzucania kośćmi Hell ujawił się napis : Jesteś w błędzie czarodziejko , młode wilki szybko rosną , czuje wrogość w materiale , czuje ból i odkupienie , posiadaczem tej tkaniny jest nie kto inny jak Helbane. Kheart pierwszy raz w życiu zapłacił za swoje ludzkie cechy , był Asasynem , miał nie pozostawiać żadnych śladów. Lecz zgubiła go jego pewność siebie , teraz dopiero zrozumiał że ta cecha może przysparzać kłopoty. Ostrze Cienia przekazał mu wiadomość od Hellbron , Wiedźma kazała Khaerthowi zdobyć duszę 4 znakomitych wojowników , a poświęcić ją samej Hell , to miało sprawić iż będzie ona wiecznie młoda. Khaerth. Oczywiście wariant z odmową nie wchodził w grę , Khaert w przeciwieństwie do innych DElfów bardzo kochał i cenił swoją rodzinę , mimo kodu genetycznego oraz wielu zalet i wad z bycia Mrocznym Elfem posiadał tą cechę , potrafił pokochać. A Hellbron dopuściła się na atak zamku w Arnheim , pojmała jego rodzinę i postawiła twarde warunki. Kheart nie potrafił odmówić , nie myślał teraz czy Hellbron wypuści jego rodzinę po przelaniu krwi w jej imię. Khaerth powoli obmyślał plan , niestety tym razem musiał grać na zwłokę ponieważ zewsząd na arenę przybywały liczne Elfie Wiedźmy , chyba nie trzeba się domyślać dlaczego , miały przypilnować Khaertha , a w razie odmowy Asasyna wysłać Czarnego Kruka do Królowej Czarownic , a ta już wiedziała by co robić dalej. Khaerth czuł się fatalnie , krew w jego ciele zaczęła pulsować , wiedział że musi grać na zwłokę więc popatrzył na olbrzymi kompleks jakim jest Arena w pobliżu Karak Vlag i poszedł ponownie stawić czoło 4 znakomitych przeciwników , mając nadzieje że tym razem bogowie będą mu sprzyjali jeszcze bardziej niż dotychczas. Wszedł do swojej komnaty , tym razem większej niż poprzednia , bogato ozdobionej. Wyjął zza płaszcza dwa sztylety , przekuł nimi koniec kciuka i spuścił na sztylety , nagle pojawiły się dwa małe portale , a w nich twarze dwóch bogów , krwi i rozkoszy. Asasyn zawarł z nimi pakt , obiecał oddać swoją duszę jeżeli nie zwycięży w tej arenie jeżeli Ci nie dopuszczą do przedwczesnej śmierci jego najbliższych , dla bogów była to wymarzona okazja , dusza tak znakomitego wojownika z pewnością się przyda , bogowie mieli by łącznika ze światem zewnętrznym który byłby w stanie zneutralizować każdą niewygodną osobę wg. bogów. Bogowie przystali na pakt , następnie zniknęli do Osonowy. Poświęcić samego siebie dla bliskich , akt godny wielkiego poświęcenia i odwagi , tym nie mniej Abaleth postanowił zwyciężyć tą arenę i bez "pomocy" bogów odbić swoją rodzinę , tym razem Khaerth walczył o coś większego , doświadczony , po przejściach miał zamiar zwyciężyć oraz pokazać publiczności największą finezje we władaniu sztyletem , teraz każda kropla krwi będzie miała znaczenie. Dlatego Khaert postanowił wykonać Taniec , Taniec Czarnej Śmierci który był nieznaną techniką wśród adeptów Khaina , był to rytualny taniec , wykonywany jeszcze przed erą Dark Elfów , kiedy to Demony zaatakowały Ulthuan , Aenarion wykonał go w świątyni Khaina by ten obdarował go swoim mieczem. Jest to technika niezwykle widowiskowa i skuteczna. Khaert jak zwykle przygotował swoje sztylety i stanął do walki , z obietnicą w duszy , że w każdym pojedynku da z siebie wszystko.
Ostatnio zmieniony 4 lis 2008, o 20:51 przez ZiMny, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Piotras
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3216
Lokalizacja: Krotoszyn/Poznań

Post autor: Piotras »

Tym razem nie odpuszcze! Rezerwuje miejsce, żeby nie było.
Jutro lub jeszcze dzis wieczorem pojawi się historyjka + ekwipunek. ;)

Awatar użytkownika
Arte
Wodzirej
Posty: 723
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Arte »

no nic... Karol poszedl do piachu... ale i tak jestem jak narazie najlepszy :)
no to pora na druga postać:

Awatar użytkownika
R.I.P.
Wałkarz
Posty: 85
Lokalizacja: W-wa

Post autor: R.I.P. »

Zapowiada się ciekawie, więc skorzystam póki są miejsca...

Adolf von Totten (Vampire)
Broń: W lewej łapce miecz krótki, w prawej rapier.
Zbroja: Lekka zbroja
Dodatek: Zadziory na broni
Cecha/Umiejętność: precyzja w uderzeniu

Historyjka będzie do końca czwartku.... a tak właściwie to już jest:

Adolf „von Totten” (tak, to jego przydomek, gdyż ludziom kojarzy się tylko ze śmiercią i zgubą)Avonly, pochodzi z bretoni, jest (był)synem Diuka Michała Avonly który to oddał życie w obronie króla (zasłonił go własną piersią przed strzałem).

Ojciec był nie dościgłym wzorem dla Adolfa, więc ten próbował mu dorównać ale nigdy nie było ku temu sposobności, aż do momentu gdy armia trupich wojowników zaczęła nękać bretonie, pierwsze ciosy spadły na jedną z wsi z których kasztelanem był w dobrych stosunkach.
Adolf zebrał „armie” (kilku dziesięciu chłopów i owy kasztelan) i zaatakował trupy które oblegały wioskę...
Po ciężkich bojach jego armia została rozbita, a sam Adolf pojmany i ukąszony przez wampirzego dowódcę.

Od tej pory Adolf przybrał przydomek „von Totten” i po wielu zwycięstwach trafił do niewoli.
Wieśniacy nie chcieli zabijać go od razu, chcieli urządzić mu egzekucje godną Wielkiego Złego, czuł się fatalni, fatalniej niż w dzień w którym stracił ojca, nigdy nie był wyjątkowo silny ale teraz czuł, czuł, że w jego żyłach płynie coś więcej niż czerwony płyn, wiedział, że nie jest już chłopcem, wraz z ukąszeniem stał się mężczyzną, niepokonanym (no prawie) wampirem...

Świt nieuchronnie zbliżał się a on nadal rozmyślał nad swym losem, pot spływał po jego skroniach, nadchodził koniec... ale co to??? Czy to zjawa, duch, czart jaki, wieśniacy uciekali aż się kurzyło, nie dbali o nic tylko o swe marne, płoche żywota.
W końcu Adolf uczół jak więzy którymi był spętany rozplotły się uwalniając go. Nie wiedział nic, słyszał tylko: "Idź, idź na zachód... nie zważaj na nic... zdobąć... "
"Ale co mam zdobyć???"- zapytał głośno
"Zobaczysz...Buhahahahaha"-głos śmiał siętak złowieszczo, że chyba samego Vlada ciarki by przeszły, ale Adolf nie czuł strachu, coś, jakaś nie znana siła pchała go w kierunku przeciwnym do wschodzącego słońca...

Co jakiś czas musiał robić postój, był strasznie wyczerpany, potrafił nie pić krwi przez długi czas i niewiedział ile mineło od jego ostatniego posiłku ale czuł straszny głód... postanowił zapolować...

Wędrowny handlaż którego Adolf zabił by wypić jego krew miał ze sobą rapier i krótki miecz, obie te bronie były o tyle niezwykłe o ile niezwykłem można nazwać zadziory na nich: "widać ten człowiek znał się na rzeczy"-pomyślał Adolf z ponurym uśmiechem i pomaszerował dalej...

Po długiej podróży dotarł w okolice Karak Vlag, dopadł pierwszego budynku jaki ujżał, a była to arena, arena wielka i przyprawiająca, o dreszcze, Arena śmierci....
Ostatnio zmieniony 4 lis 2008, o 22:14 przez R.I.P., łącznie zmieniany 3 razy.

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

21 Jacques de Chinon,

Co? Jedna wieś??? - imperialny wojak otworzył usta ze zdumienia.
- Zgadza się. Dokładniej rzecz biorąc siedemnaście chałup, młyn, pasieka i cztery stawy rybne. No i dwór - wyjaśnił Jacques. Widząc niedowierzanie w oczach rozmówcy szybko dodał:
- Spodziewałeś się pewnie zamku wielkości Altdorfu, pól i winnic ciągnących się milami i stajni z conajmniej setką bojowych destrierów, co? Cóż, może i panowie pokroju konetabla Arthura de Soissons czy barona Fulchera z Chartres mają takie włości, ale mogę cię zapewnić, że zdecydowana większość bretońskiej szlachty nie jest aż TAK bogata.
Po chwili milczenia, którą mącił jedynie odgłos przełykanego piwa, imperialny wojak znów zagadnął z nutą podejrzliwości w głosie:
- Ale jesteś szlachcicem? Masz tytuł, herb, takie tam?
- O, ma się rozumieć - odparł Jacques, wyciągając w stronę rozmówcy dłoń. Na jednym z palców widniał prosty herbowy sygnet. - Mam nawet całkiem zaszczytne i odpowiedzialne zajęcie. Od ponad siedmiu lat dowodzę strażą Jego Ekscelencji Valiera, wielebnego biskupa na Tours i Outremere. A jako że biskup jest też królewskim ambasadorem, zdążyłem zobaczyć już kawałek świata podczas jego podróży dyplomatycznych.
- To kto w takim razie zarządza wsią?
- Moja żona Marie i dwaj synowie. No, w zasadzie jeden, bo Vincent to jeszcze dzieciak...
Na myśl o domu i rodzinie, Jacques nagle ucichł. Przez myśl przemknęły mu obrazy domów ulokowanych wśród szachownicy pól i lasów. Był koniec sierpnia, a lato w tym roku było wyjątkowo piękne. Plony po żniwach będą obfite...może zysk pozwoli na rozbudowę wsi...och, byleby tylko wrócić.
Tymczasem pobyt w okolicach Karak Vlag dłużył się niemiłosiernie. Biskup zawierał umowy, zrywał i podpisywał na nowo kontrakty i układy i wciąż przyjmował nowych gości, zupełnie jakby zamierzał spędzić tutaj zimę.
Z zamyślenia wyrwał Jacquesa hałas w wejściu do gospody. Przez otwarte kopniakiem drzwi do środka wtoczył się mocno podpity wojownik. Nagle jego wzrok napotkał próbującą ukryć się za kontuarem karczmarkę. Oblizując się lubieżnie ruszył w jej stronę, lecz wysoka postać w nieco wypłowiałej herbowej jace zagrodziła mu drogę.
- Won! - ryknął - Bo ci...hep!...upitolę ten rycerski łeb!
Jacques odwrócił twarz z niesmakiem, po czym błyskawicznym ruchem trzasnął osiłka prosto w nos. Coś obrzydliwie chrupnęło, a podłogowe deski szybko zaczęła plamić cieknąca krew.
- Na takich jak ty szkoda dobywać broni - rzucił Jacques, po czym wyszedł z gospody.


22.Ajame,

Ciało Pani Kunio -przewodniczącej zakonu Białych Tygrysów- szybko trafiło z powrotem do kraju kwitnącej wiśni. Dzieci wybiegły wiwatować na jej cześć wszyscy mieszkańcy wioski gdzie na skale mieścił się zakon wyszli, by wiwatować na jej cześć. Ajame widząc już z dala balkonu przybycie matki, czym prędzej krzyknęła do swoich No-Do-Hai by ci przyszykowali jej konia.
Młoda Ajame wybiegając naprzeciw orszakowi matki nie była jeszcze świadoma wielkiej tragedii, do jakiej doszło na arenie. Wreszcie kobieta o włosach czarnych jak heban i bladej urodzie zatrzymała się zsiadając z konia. Już nikt nie wiwatował wokół, właściwie to wszyscy otaczający Ajame zamilkli. Nagle przed orszak wyszła jedna ze służek zmarłej mistrzyni, uklękwszy na jednym kolanie z pochyloną głową wyszeptała.
-Pani twoja matka nie żyje…-poczym pochyliła głowę jeszcze niżej.
Ajame stała niewzruszona jak gdyby nie doszła do niej powaga całej sytuacji, młoda kensei nie wierzyła w tę wiadomość, nie była wstanie pojąć jak największa wojowniczka w całym Nipponie mogła zostać zabita.
-Jak zginęła?- Zapytała zdawkowo służkę.
-Pani… zabił ją wielki potwór jakiego dotąd nie widzieliśmy… dziwne to miejsce Pani, zło czai się wszędzie, a istoty tam spotkane nie pochodzą z tego świata.- Odpowiedziała kobieta w bogato zdobionym kimonie.
-Zarządzam miesiąc żałoby! Jutro rozpoczną się uroczystości pogrzebowe Najwyższej Kapłanki i Wojowniczki Kunio!- Mówiąc te słowa cała wioska zamarła w przerażeniu, gdyż jak dotąd nikt w całym Nipponie nie mógł równać się z potęgą ich wielkiej pani, która teraz odeszła by zasiadać z bogami.

Po żałobie, w klasztorze zaczęło wrzeć na temat tego kto zostanie nowym opatem zakonu tym samym stając się pierwszym i najwyższym zwierzchnikiem szkół walk na kolejną dekadę. Rada starszych niegdyś przyznała Kunio dożywotnie zwierzchnictwo i władze, lecz nikt nie był w stanie, że umrze mając zaledwie czterdzieści lat. Pierwszym spośród kandydatów była Ajame zaraz za nią jej jedyny brat Hyuga. Jedyni potomkowie Kunio byli bliźniakami, na zewnątrz podobni lecz w środku różnili się jak ogień i woda. Hyuga był spokojny, opanowany, dobrze wychowany, nader wszystko cenił honor i nauki matki, podczas gdy Ajame była wybuchowa, drzemał w niej wieczny gniew i żądza zabijania, co budziło grozę w sercach straceńców którzy odważyli się stanąć naprzeciwko niej. Każdy dobrze pamięta jakich masakr dopuszczała się ze swoja grupą elitarnych samurajów młoda Ajame. Czyniąc ze sztuki zabijania prawdziwy taniec śmierci. Niewielu przeżyło ten niezwykły spektakl, który odgrywała Ajame wraz ze swoimi aktorami. Czarne maski przypominające pradawne demony i czerwone zbroje były widokiem często zwiastującym szybką śmierć.
Młoda kensai miała nietypowy styl odbywania pojedynków, podczas gdy inni kończyli walkę szybkimi cięciami, ona uczyniła sobie przyjemność z powolnego zabijania przeciwników których obdarzała niezwykłym cierpieniem. Rany zadawane przez jej miecze powodowały nieopisywalne cierpienie jakgdyby przypalano kogoś żywcem.Takie rozkoszowanie się widokiem śmierci powodowało zniesmaczenie u wielu starszych mędrców i kapłanów lecz Kunio zawsze przymykała oko na zachowanie córki. Orientalna piękność kochała swą matkę i nie wybaczyłaby sobie nigdy gdyby ja zawiodła podobnie jak jej brat.
Wybuchowość i niezgłębiony temperament Ajame spowodował, że rada starszych przyznała przywództwo nad zakonem właśnie jej bratu, który bez wahania przyjął zaszczytną nominację.

Ajame nie zastanawiając się długo postanowiła wyruszyć na Arenę by dokończyć dzieła matki, która teraz pewnie na nią patrzy. Wchodząc do klasztoru stanęła naprzeciw przygotowanej na stojaku zbroi swej matki, która lśniła czerwienią jak krople krwi w pochmurny dzień.
-Pani…?- Zapytała jedna ze służek stojących za rozgoryczoną porażką z bratem Ajame.
-Wiecie co czynić.- Odrzekła z łzami spływającymi po jej aksamitnych, białych jak śnieg policzkach.

Kobiety nie zastanawiając się długo poczęły przygotowywać zbroję do założenia.
Chwilę później Ajame stanęła w pełnej okazałości na schodach. Słońce przedzierało się gdzieniegdzie między koronami rozłożystych drzew wiśni, które właśnie kwitnęły w jasno różowych i białych barwach. Wojowniczka stojac na stopniach dziedzińca spojrzała na swoich No-Do-Chai.
-Bracia!- Krzyknęła śmiało.- Wy którzy przelewaliście ze mną krew, stojąc ramie w ramie, nigdy nie wątpiliście w moją wiarę i wolę. Dziś nadszedł dzień by ponownie pokazać bogom potęgę Białych Tygrysów. Dziś! Nadszedł dzień by zadrżały serca śmiertelników. Dziś nadszedł dzień, w którym pokażę, że jestem godna by stanąć na czele bractwa! Wy, którzy zawsze mi towarzyszyliście, pamiętajcie, że dziś nadszedł dzień chwały dla Nipponu! Bracia wojny dziś wyruszamy by pokazać po raz kolejny naszą potęgę stając do walki na arenie.


23.Kragh Gerhader - krasnoludzki zabójca smoków

Ostatni ze swojej gałęzi rodu. Zgolił głowę po tym, jak nie był wstanie ochronić swych najbliższych. Co z tego, że okolice przez które podróżowali były nawiedzane przez liczne bandy zielonoskórych. W tedy, wieczorem nie powinni otwierać tej kolejnej beczułki. Śpiewy i piwo przy ognisku były takie mile, jego syn, który ledwo raczkował siedział mu wtedy na kolanach. Pierwszy raz posmakował tego z najprzedniejszych trunków. Po prostu nie powinni otwierać kolejnej beczułki. Wszyscy stracili czujność. Było za późno, gdy wyskoczyły na nich te wstrętne gobliny. Zdążył jedynie chwycić za broń i zasłonić syna. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, a i ono odwróciło się w tedy od niego. Gdy ruszył osaczonej małżonce na pomoc, okazało się że przybył za późno. W tedy jedna z tych pokrak na pająku wykorzystała jego moment nieuwagi i uprowadziła jego pierworodnego. Jego gniew był wielki, położył wiele z tych przebrzydłych stworzeń, a gdy stało się jasne, że jego rodacy otrząsnęli się po nagłym ataku i dają odpór uszli w ciemności. Karawana poniosła duże straty, część dóbr zrabowano, pozostałe próbowano zniszczyć. Wśród porwanych było więcej osób. Zorganizowano grupę poszukiwawczą, która miała odbić porwanych. Pogoń trwała dwa dni. Wróg urządzał częste zasadzki. Ich liczba stopniowo malała. W końcu dotarli do obozu porywaczy. Okazało się, że przybyli za późno. Ich bliskich złożono w ofierze orkowemu bóstwu. Z całej grupy pościgowej ostało ich tylko ośmioro. Nic nie mówili, wszyscy wiedzieli co trzeba zrobić. Bez żadnej nadziei na przyszłość runęli na wroga. Orki i gobliny stawiły zaciekły opór, lecz nie było wśród nich wielu zdolnych do walki. Większość z nich była jeszcze oszołomiona nocnym rytuałem. Zebrali krwawe żniwo, lecz na końcu zostało ich tylko trzech. Stal tam, przy nich, cały we krwi wroga. W rękach dzierżył Drehhnę i Druna. Od tej pory jego rodzina towarzyszy mu wszędzie.
Do Karak Vlag przybył, bo tu można znaleźć śmierć. A tylko tego mu trzeba, aby znów być z rodziną.


24.Glaffy - Wargor

Niczym niezmąconą ciszę przerwał donośny ryk, dochodzący gdzieś z pobliskiego lasu. Ni to byczy ni to kozi. Nikomu nieznany wędrowiec odwrócił w tamtym kierunku głowę, wytężywszy słuch, starał się zlokalizować źródło hałasu. Wstrzymał nawet oddech. Niepotrzebnie. Nie usłyszał już nic. Jednakże ciekawość przemogła i postanowił zbadać sprawę dokładniej, gdyż wolał tej nocy nie ryzykować. Najciszej jak mógł ruszył w kierunku lasu, ściskając palce na rękojeści miecza.
Gdy dotarł na skraj lasu, usłyszał coś w rodzaju rozmowy. Bełkotliwe głosy dochodziły spomiędzy drzew. Wędrowiec postanowił zaryzykować i zaczął skradać się bliżej. Po chwili dostrzegł zarys postaci, niewyraźny i bezkształtny. Bezszelestny krok bliżej i nieznajomy nabiera kształtów. Już można dostrzec parę długich rogów wyrastających z jego głowy. Jego nogi i sposób w jakim stoi nie przypominają w niczym człowieka.
Tymczasem postać nieświadoma obecności człowieka, toczy w swoim dziwnym języku rozmowę z drugim osobnikiem swojego gatunku. Jeśli można to nazwać rozmową. A brzmiała ona mniej więcej tak:
- Pojadę na turniej, pomszczę śmierć mojego brata, Gluffiego. Powiedz jeszcze raz jak zwał się ten nikczemnik?
- Karol Wallenstein, ale on już nie żyje. Tak powiedział ten czarownik, który z nim pojechał.
- W takim razie wygram ten turniej by odzyskać honor. Jutro ruszam.
- Głupi jesteś. Lepiej przyłączmy się do hordy palącej teraz rubież królestwa ludzi.
- Nie obrażaj mnie ty śmieciu! – ryknął Glaffy i uniósł w górę swój dwuręczny topór. Jego przeciwnik nie miał szans, jego czaszka została rozłupana na dwoje. – Niech to będzie pierwsza ofiara ku czci Khorna.
Wędrowiec dość się już na oglądał. Wiedział już, że okolica nie jest bezpieczna i musi znaleźć sobie nową kryjówkę, by bezpiecznie spędzić noc. Chyłkiem wycofał się z lasu zostawiając Glaffiego sam na sam z truchłem zabitego Gora. Miłej uczty, pomyślał i zniknął w ciemnościach.


25.Beord - niech będzie empire captain

Teraz! - na ten znak z zieleni okalajacych dolinę wyskoczyło kilku rosłych, brodatych mężczyzn z toporami latającymi nad ich głowami. Ciszę chwilę potem wypełniły dźwięki walki gdy dopadli grupy orków którzy zorientowali się co się dzieje w momencie gdy pierwszemu stal rozpłatała czaszkę. Rozgorzała się walka która nie trwała długo - szybko na świeżą wisoenną trawę zwaliły się grube zielone cielska, ziemia sączyła krew. Kilku zielonych rzuciło się do ucieczki, daleko nie ubiegli gdyż bezbłędnie wymierzone rzuty toporów powaliły uciekinierów. Ludzie chwilę oglądali swych martwych już przeciwników po czym zniknęli bezszelestnie w lesie"

Beord - przywódca leśnej kompanii tropiącej bestie i zielonych w lasach Hochlandu, oficjalnie - drwale. Skurzane spodnie,znoszona zielona koszula i pasek to jedyne elementy ubioru, długie włosy obwiązane rzemieniem,gęsta broda, za pasem woreczek z ziołami, dwuręczny topór. W sile wieku(nie liczył lat) opuścił drużynę gdy na jego miejsce wstąpił jeden z jego "uczniów" który umiejętnościami go przerósł widocznie a nie mieli ze sobą pozytywnych relacji. Taal prowadził Beorda swoimi ścieżkami, wyznaczał mu cele które sam osiągał ciągle doskonaląc swe umiejętności. Jego domem była puszcza a dachem niebo. Będąc w pewnych nieznanych okolicach dowiedział się o arenie, coż mu pozostało - postanowił spróbować swych sił.


26.Evincar - wight king

- Evincarze! Broń swego pana!- krzyknął nekromanta, mając nadzieje na ratunek ze strony swego nowego twora. Niestety, kapłan sigmara, który wtargnął do siedziby maga zadbał o to by stwór był nieszkodliwy- wystarczyło polać go wodą święconą by znieruchomiał.
- Evincar!- był to ostatnie słowa maga śmierci.
- Na potęge Sigmara! Giń heretyku!- Mówiąc to kapłan-wojownik powaliłswym młotem bezbronnego nekromantę.
Po krótkiej modlitwie podłożył ogień w siedzibie maga. Wychodząc dla pewności uderzył w znieruchomiałego kościeja. Nie zmiażdzżył jednak czaszki, a to w niej mieściła się cała magia odpowiedzialna za nie-życie plugastwa.

Czaszka lezała przez wiele lat w wypalonych zgliszczach. Jej obecność nie umnkęła jednak pewnemu adeptowi czarnej sztuki- "dusza" Evincara miała wpływ- mały ale wpływ- na wiatry magii. Adept za cel postawił sobie odtworzenie stwora- był zbyt słaby by stworzyć własnego. Z pietyzmem kompletował kolejne kości i elementy ekwipunku.
Ironia losu chciała jednak by tuż przed ukończeniem swego "dzieła" został zabity przez maga dużo potężniejszego od siebie, któremu kościej nie był wcale potrzebny. A skoro nie był potrzebny to można na nim przecież spróbować zarobić?
Na arenę śmierci miał wkroczyć kolejny jej przedstawiciel w starym świecie.


27.sir Rycerz.- Bretonian Paladin

Ów czlowiek jest kolejnym z rycerzy, ktorzy poswięcili swoje zycie szukaniu graala. Składał śluby milczenia, zatem nikt nie zna jego imienia.
W odległych krainach jest znany jako 'Rycerz'. Nie wiadomo skąd pochodzi, ale juz na pierwszy rzut oka widac, ze jego topór nie jest dzielem ludzi. Został wykonany w KaraK Varr w gorach szarych. Kunszt wykonania nie ma sobie równych. Broń ta, nie wymaga ostrzenia, bo jest tak precyzyjnie zrobiona. Nikt nie wie za jakie zasługi dostał taką broń, ale musialy być one wielkie bo krasnoludy zazdrosnie strzegą swoich najlepszych zasobów gromrilu. O dziwo nie nosi cięzkiej zbroji, tylko kolczugę która nie krępuje mu ruchów, dzieki czemu jego topór jest szybszy, a cios skuteczniejszy.
Jest jeszcze jedna rzecz która zwraca uwagę - to jego buty. Wygladają na lekkie buty elfa, ale emanuje z nich jakaś dziwna moc. Jaka? - moze jego pierwszy przeciwnik dowie się szybciej niz się spodziewa...
Jego wstąpienie na arene wywolalo niemale emocje, bo jest on spowity aura tajemniczosci. Aurą, przez która przebija Błogosławienstwo jego Pani i które może wyczuć, każdy kto obok niego przechodzi.


28.Graal Ironforge, krasnoludzki Than:

Graal spojrzał w dół zbocza, jeszcze trochę i jego kochane Khaz-Modan zniknie z oczu. Po raz kolejny wybrał się na wyprawę wojenną z swoim oddziałem Długobrodych. Czterdziestu krasnoludzkich wojowników podróżuje na północ, aby rozprawić się z małym plemieniem orków, które zagnieździło się w pobliskich jaskiniach. Już od jakiegoś czasu zwiadowcy donosili, że grupa przemieszcza się w stronę innych zielonoskórych. Graal po raz ostatni obejrzał się za siebie, słońce zachodziło, a ostatnia baszta Khaz-Moda znikała za horyzontem. Po raz kolejny został wysłany przez brata, Haala Ironforge’a, na wyprawę. Niedługo miał on zasiąść na tronie twierdzy, z czego Graal był bardzo dumny. Jego rodzina, w której popularne jest bycie inżynierem, jest bardzo znana w tych stronach. Jednak Graal i Haal to „czarne owce”. Jako jedyni z familii zajęli się wojaczką, nie mechaniką, czy obsługą urządzeń i dział. Jedyne do czego pałali prawdziwą miłością, jak na krasnoludów przystało, to broń palna, złoto i chwała. W przeszłości Graal był zwykłym wojownikiem w drużynie młodszych Strażników Gwardii Króla. Ze względu na status społeczny, szybko został wyniesiony na stanowisko dowódcy bardzo dobrze zorganizowanej i wyszkolonej grupy Długobrodych. Graal zastanawiał się, ile jeszcze orków i goblinów przyjdzie mu zabić, zanim będzie mógł w spokoju zasiąść w komnacie z starszyzną i napić się piwa. Jak na krasnoluda był nieprzeciętny. Spośród krasnoludów wyróżniał się specyficznym wyglądem i stylem bycia. Jak na jednego z „mniejszych ludów” Graal był stosunkowo wysoki. 151 cm wzrostu, 85 kg wagi, czyniło z niego przeciwnika nie łatwego do pokonania. Na tle innych, wyróżniał się. Brak brzucha, waga spowodowana żelaznymi mięśniami, wyćwiczonymi na latach wojaczki. Do tego 166 lat, czyli jak na krasnoluda nie był już młody. Błękitne oczy w połączeniu z siwą brodą skręconą w dwa warkocze powodowały, że przeciwnik często zastanowił się dwa razy, zanim zaatakował Graala. Z wyglądu każdy mógł na pierwszy rzut oka stwierdzić, że jest to dowódca jednostki. Pełna zbroja z gromilu, tarcza z herbem rodziny Ironforge oraz topór z gromilu powodowały niecodzienny wynik. Naramienniki naznaczone symbolem Khaz-Modan oraz pistolety, prezent od ojca na sto pięćdziesiąte urodziny.
Po dwóch dniach wędrówki po śladach orków, w końcu natknęli się na porzucone obozowisko. Jak na zielonych przystało, całe w chaosie, dopalające się ognisko oraz typowy znak, dlaczego zmienili miejsce pobytu – nie było już gdzie wyrzucać odpadków. „Orki się nigdy nie zmieniają” – pomyślał Graal i kazał zawołać zwiadowców. Wytropienie orków nie było trudne, następnego dnia krasnoludzcy wojownicy zauważyli plemię. Liczyło około sześćdziesięciu orków i z dwadzieścia goblinów – sługusów. Graal postanowił poczekać do wieczora i przygotować zasadzkę. Orki zatrzymały się w wąwozie, tak że z góry można było zrzucić głazy i zabarykadować im drogę ucieczki. Tak też planował zrobić krasnoludzki Than. Gdy zmrok zaczął zapadać nad światem, Graal dał sygnał do rzucenia kamieni na północną stronę, a sam z resztą wojowników wkroczył południem. Panika oraz element zaskoczenia dały przewagę krasnoludom, z której skwapliwie skorzystali. Graal nacierał do przodu, razem z braćmi, aż w końcu spotkał się z zorganizowanym oporem. Jednak był na to przygotowany. Kazał prawej flance, na czele z swoim zastępcą nastąpić mocniej i przełamać szereg orków. W tym samym czasie Graal postępował naprzód. Przyjmował ciosy na tarczę i sam z podwójną zaciekłością oddawał. Jeden, drugi, szósty ork, ileż ich jeszcze jest? Graal widział zmęczenie wdające się w jego wojowników. Coś tutaj było nie tak, czy to możliwe, że ocenił źle wielkość bandy? W tym momencie ktoś z tyłu krzyknął „Graalu! Zbliżają się z tyłu!”. Nie było czasu na zastanowienie się. Zbili się w okrąg, tak teraz miał pewność, grupa z którą mieli się połączyć właśnie nadciągała. Nie byli w dobrym położeniu, do tego paru z jego braci padło pod ciosami orków. Nagle z szeregów wroga wyszedł czarny ork. Graal na pierwszy rzut oka stwierdził, że jest to przywódca bandy. Nie zastanawiając się, wycharczał w orkowym wyzwanie na pojedynek przywódcę orków. Nie spodziewał się pozytywnej odpowiedzi, jednak widocznie miał do czynienia z inteligentnym szefem. Wiedział, że ma przewagę, więc jakby krasnolud wygrywał, to mógł spokojnie wycofać się z walki. „Panie, jesteś tego pewien?” – Graal nawet nie zauważył swojego zastępcy, który zdążył już tutaj przybiec. Cały był obryzgany krwią, jego broda miała teraz czerwonawy odcień, a z topora skapywała gęsta, orcza krew. Than nie wyglądał lepiej, czuł jak jego włosy zlepiają się przez krew jego oraz jego wrogów. „Przykro mi, raz danego słowa się nie cofa!” – z tym zdaniem Graal wystąpił z szeregu. Momentalnie orki oraz krasnoludy cofnęły się tworząc krąg o średnicy dziesięciu metrów. Graal sprawdził swoje pistolety, tak, „Grzmot” i „Zabójca” tkwiły za pasem, łatwe do wyciągnięcia, cały czas nabite. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, czarny ork natarł pierwszy. Potężny cios z drewnianej pałki spadł na tarczę. Od siły ciosy, aż zdrętwiała ręka Graalowi. „Nie jest dobrze, ten koleś wie co robi. To może być trudniejsze niż myślałem.” Pora na kontratak. Than zamachnął się, specjalnie myląc orka, aby ten zastawił się. Ork zrobił dokładnie to czego spodziewał się Graal. Sparował swoją maczugą cięcie toporem od prawej. W tym momencie krasnolud uderzył orka na odlew tarczą, wkładając w ten cios całą swoją siłę. Miał nadzieję, że czarny ork cofnie się trochę, jednak efekt tego przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Wbrew pozorom ork nie zwrócił w ogóle uwagi na ten manewr i zignorował go. Co było wielkim błędem. Czarny ork nie mógł złapać równowagi i cofnął się o dobre parę metrów. Graal nie czekał. Topór wbił w ziemię, tarczę przerzucił na ramię i sprawnym ruchem rąk wyjął pistolety. Ćwiczył ten manewr nie raz, a spudłować z takiej odległości było trudno. Oba pistolety wypaliły jednocześnie, huk wystrzałów przebiegł cały wąwóz. Wrzawa, która panowała wokół pojedynku ucichła. Po opadnięciu kurzu wszystkim ukazał się widok wielkiej postaci leżącej na ziemi z dwoma kulami w okolicach serca. Graal nie zastanawiając się długo rzucił się na pierwszego orka, który był najbliżej. Ciął na odlew pozbawiając orka nogi. W tym momencie reszta krasnoludów zaatakowała orki. Te niezdecydowane i pozbawione przywódcy rzuciły się do ucieczki. Mała grupa jeszcze stawiają opór, lecz nie stanowiła zagrożenia dla wściekłych i pałających nienawiścią krasnoludów.
Nie minęła godzina i było po problemie. Jednak Graal zastanawiał się nad postawą wodza orków. Dlaczego wyzwał go na pojedynek? Postanowił go przeszukać. W tubie znalazł kartkę zapisaną ludzkim pismem. Była na niej notka o jakiejś arenie śmierci w Karak-Vlad. Graal zrozumiał już czemu ork wyzwał go na pojedynek. Chciał się sprawdzić. Cóż, skoro go pokonał, to chyba będzie trzeba odwiedzić tą arenę i zająć na jego miejsce. Lecz najpierw musi być czas na zdanie raportu i powrót do twierdzy. Wyruszy tam za tydzień z błogosławieństwem Króla, by reprezentował Khaz-Modan i familię Ironforge.


29.Unrii "Dwa młoty" Gottersin(krasnoludzki tan)

Unrii od dłuższego czasu służył w Hammerersach przy twierdzy Karak Turk, swojej obecnej pozycji sztandarowego oddziału nie zawdzięczał jednak wysoko postawionemu w hierarchii klanowi lecz odwadze i umiejętnościom, która niejednokrotnie ratowały towarzyszy w walce. Wiele razy zdarzało się, że to właśnie dzięki jego zdolnościom udawało się przetrwać jego kompanom kolejne bitwy. Któregoś jednak dnia wszystko się zmieniło. Do Karak Turk dotarły wieści o śmierci pod Karaq Vlag jego ukochanego bratanka. To doprowadziło go wręcz do obłędu jaki niejednokrotnie towarzyszy krasnoludzkim zabójcom. Przepełniony nienawiścią i żalem poprosił króla o zwolnienie ze służby i pozwolenie na wyruszenie w rejon zniszconej krasnoludzkiej twierdzy, która już niedługo miała zupełnie odmienić jego los..."

30.Garthor - Wargor

W dzikich ostępach Drakwaldu, na małej polanie rozłożył obóz mały herd beastmeński. W samym jego centrum siedział Garthor - wódz tej żałosnej obecnie resztki armii. Siedział i wspominał dni swej przebrzmiałej chwały. Gdy w pierwszej swej bitwie samotnie wycinał rycerzy wybrańców Khorna; pojedynek z porzednim wodzem herdu, po którym Garthor przejął władzę; udane rajdy przeciw wszelkim rodzajom Elfów; zwycięstwa nad Zielonymi i ich odwiecznymi brodatymi wrogami.
Teraz dumał nad możliwością przywrócenia swojej chwały. Nowa chwała przyciągnie nowe oddziały do niego, które będzie mógł poprowadzić do kolejnych zwycięstw. W głowie kołatała mu się jedna myśl ... Nad ranem wstał, ryknął w niebo wyzwanie całemu światu i ruszył w kierunku wskazanym przez uporczywie wracającą myśl : : ... "Arena of Death" ...



31.Mryk :(goblin big boss)

- Co robisz? - pytanie zawisło w powietrzu na małej leśnej polanie. Umięśniony ork rozejrzał się po polanie. Wokół było trochę krwi.

- Pokażesz coś ciekawego? Wyjaśniłbyś co właściwie robisz, już drugi tydzień przychodzisz tutaj, gobliny znikają. Ciekawy jestem.

- Odpowiadaj! Wiesz że łatwo się wnerwiam!

Szaman spojrzał za siebie i powrócił do swojej pracy, pochylony nad czymś zakrwawionym, leżącym na trawie. - Podejdź i zobacz – mruknął. Zwykłego ogra by spławił, ale ten był synem wodza. Drażliwym synem.

- Kroisz go? Po co?

- Po co? - ton przybrał gniewną barwę.

- Siedź cicho, to delikatna sprawa. Popatrz!

Goblin powoli podniósł się z trawy.

- Skocz, prawa ręka do przodu, kucnij, powstań, turlaj się – szeptem wydawane polecenia goblin wykonywał natychmiast, zanim przebrzmiały słowa.

- Kontroluję go całkowicie, nie musi nawet słyszeć poleceń – Szaman wyjaśnił następcy – muszę go jedynie widzieć.

- Słyszałem o tym! Nekroskopia, nekrologia, nekrofilia....

- Nekromancja, jak już, krety...... Nie to nie to. On wciąż żyje. Dostrajam jego mózg do mojego. Nieodwracalnie. Za to kontrolowany dużo lepiej walczy. Zabiły już dzikie psy, wilki,dziki. Jeden zabił niedźwiedzia. Brak jednak inteligentnych, wyszkolonych przeciwników. W rywalizacji pomiędzy sobą zawsze wygrywa ten kontrolowany przeze mnie. Niestety, mogę kontrolować tylko jednego naraz.

- Nieźle! - młody ork był wyraźnie pod wrażeniem – wiesz co? Mam pomysł. Słyszałem, że na Arenie przedłużono nabór. Nadałby się?


32. Pornick Da Buum - Black ork big boss

Pornick wraz ze swoją bandą orków już od dawna naprzykrzali się imperialnym wieśniakom paląc ich wsie i zjadając krowy. Pornick marzył tylko o jednym, aby stać się sławnym jak jego brat, sławny Wielka Szef Da Buum. Pewnego dnia usłyszał o arenie, na której setki wojowników oddają życie za chwałę. Na pożegnanie walnął każdego ze swoich podwładnych w łeb i wyruszył w drogę. Szedł długo, ale w końcu dotarł w upragnione miejsce. Arena....
-Tu moja zdobyć Wielka szef! - pomyślał
Ostatnio zmieniony 6 lis 2008, o 21:32 przez Murmandamus, łącznie zmieniany 2 razy.

Chmuruś
Chuck Norris
Posty: 462

Post autor: Chmuruś »

Rezerwuje sobie miejsce. Historyjka za chwilkę.

Imie - Azareth the Swordmaster
Klasa - High Elves Noble
Broń - "Zmora" - Dwuręczny Miecz Ilthramirowy
Zbroja - Pancerz Ilthramirowy
Dodatek - Błogosławiona Broń
Umiejętność - Precyzja w Uderzeniu

Azareth od dziecka był wychowany przez magów z Białej Wieży. Dziesiątki lat ćwiczył precyzję i umiejętności. Uczestniczył w wielu wojnach, bronił Ulthuanu podczas grabieży Mrocznych Elfów. Gdy magowie dowiedzieli się, że poprzednią arenę wygrał mroczny asasyn, a jedyny reprezentant szlachetnej rasy, zginął w pierwszej rundzie z szalonym goblinem, uznali to za ogromny wstyd. Szlachetne Elfy, które słyną z precyzji, o której każda inna rasa może pomarzyć, o umiejętnościach szlifowanych od tylu lat miały tylko jednego triumfatora areny?! Gdy usłyszeli o jedenastej arenie wiedzieli, że muszą wysłać najlepszego z najlepszych. Postać, która broniła by honoru Ulthuanu. I przez parę tygodni obserwowali swoich uczniów. W końcu wezwali trzech z nich do siebie - Azaretha, Selevara i Myrtha. Przez tydzień mieli oni pokazywać swoimi umiejętnościami, że są godni udziału na arenie. Liczne testy i próby wyłoniły reprezentanta - został nim Azareth. Wraz z tą decyzją otrzymał on tytuł Swordmaster i otrzymał ilthramirową zbroje, oraz błogosławiony ilthramirowy miecz dwuręczny - "Zmorę".
Ostatnio zmieniony 4 lis 2008, o 20:48 przez Chmuruś, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Whydak
Chuck Norris
Posty: 625
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Whydak »

Ja też chętnie .

Exalted Champion of Slanesha
imię : zapomniano ( chyba że musi być to powiedzcie )

Broń : długi miecz i krótki miecz

Zbroja : bez zbroi

Dodatek : piętno slanesha

Umiejętność : precyzja w uderzeniu

Zasłużył na to ... zapracował .... to był jego czas. Kilka lat , już nawet nie pamięta ile odkąd otrzymał zborję chaosu wiele lat walk , pojedynków , wojen . Już nawet nie pamięta jak się nazywa , nikt nie pamięta.Jego zaklęte miecze zakończył precyzyjnymi ciosami już setki istnień i ciągle nic .Wreszcie otrzymał szanse . Usłyszał dziwny głos : Znajdź go ! Zabij !
Kierowany znakami od swego boga przemierzył
wiele mil . Stoczył wiele cięzkich walk . W końcu poczuł że to już blisko . Rankiem otrzymał
sygnał : Już niebawem ! Idź ! Ruszył kierowany niewidzialną siłą kiedy zobaczył zakapturząną postać .
Emanowała od niej dziwna siła . Wtedy usłyszał głos Zabij go! Zabij! Dobył mieczy i ruszył.
Bieg najszybciej jak mógł . Nagle poczuł jak pancerz zaczyna go parzyć . Nie mógł tego wytrzymać
Padł i zaczął się zwijać z bólu .. zapanowała ciemność . Ocknął się wieczorem tego dnia ... a może innego?
Nie wiedział . Zawiodłeś mnie ! Idź znajdziesz go na arenie to twoja ostatnia szansa !
Nie miał wyboru ruszył . Przerażający pełen blizn wojownik przybył na arene żeby zabijać i nikt nie mógł mu w tym przeszkodzić.
Ostatnio zmieniony 5 lis 2008, o 19:20 przez Whydak, łącznie zmieniany 4 razy.

Awatar użytkownika
Artein
Masakrator
Posty: 2284

Post autor: Artein »

Imię: Agnes Zebub
Klasa: Exalted Champion
Zbroja: Ciężka
Broń: Młot jednoręczny + Tarcza
Dodatek: Piętno Nurgle'a
Umiejętność: Twardziel (twardzielka?)
Historyja:
Agnes wyszła na arenę, po chwili z przeciwnej strony wyszedł jej przeciwnik, Karol Wallenstein. Zabolały ją blizny zdobyte w poprzednich walkach. Czy to mężczyzna skrywa w sobie zło przeciwko, któremu została wysłana? Chmury były czarne i ciężkie. Miała wątpliwości. I dlaczego te blizny bolą? Dlaczego w ogóle powstały?
Nie! - krzyknęła w duchu, musi być silna, i z tą myślą ruszyła do ataku.
Jeszcze zanim zdąrzyła uderzyć Karol wyprowadził precyzyjne pchnięcie raniąc Siostrę Sigmara. Agnes jęknęła. Dlaczego tak się dzieje?
Uderzyła mężczyznę młotem w pierś. Karol odskoczył tracąc dech w piersi, niemal cały impet ciosu powstrzymała jednak zbroja. Kobieta cofnęła się, wzrok mimowolnie powędrował na skropiony krwią piasek. Ikona Sigmara była zimna. Agnes na ułamek sekundy straciła koncentrację. Szybko podniosła tarczę do bloku, cios jednak nie spadł. Wyprowadzona z równowagi kobieta wyjrzała zza tarczy. Potem było tylko ukłucie i czerń.

Na trybunach podniosła się owacja. Nikt nie zwrócił uwagi na zakapturzoną postać ruszającą w stronę ciała kobiety.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Więc to jest śmierć?
- Witaj - odezwał się głos przypominający bulgotanie - a odpowiadając na Twoje pytanie, nie i tak za razem, to jest coś gorszego od śmierci....
- Co się stało? Dlaczego nie jestem....
- Spokojnie moje dziecko, jesteś tam gdzie być powinnaś.
- Ale Sigmar....
- NIE WYMAWIAJ TEGO IMIENIA! Nie należysz do niego! Nigdy nie należałaś! Pamiętasz skąd jesteś?


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Niewielka wioska, gdzieś w Talabeclandzie. Godzina wilka. Wszyscy mieszkańcy śpią. Wszyscy oprócz jednego. Otto, który był karczmarzem, a nawet czymś więcej. Nikt z wioski nie spodziewał się, że znany i lubiany przez wszystkich oberżysta jest tak naprawdę czcicielem Mrocznych Bogów. Traf chciał, że akurat znalazł się w okolicy ktoś z poza wioski. A był to Raphael von Sturd, Łowca Czarownic, znany wówczas w całym Imperium.
I nawet przebiegły karczmarz nie był w stanie ukryć swych niecnych czynów przed podejrzliwym okiem łowcy. Jednak nawet dzielny Raphael nie docenił potęgi magii Otta. Za pomocą swoich czarów przyzwał on do wioski stado mutantów i kilku zwierzoludzi z pobliskiego lasu.
Mieszkńcy wioski bronili się dzielnie, jednak zginęli. Łowcy Czarownic udało się uciec potworom, zabijając przy tym niecnego karczmarza oraz ratując jednego niemowlaka ze szponów krwiożerczych mutantów.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Opowiadano mi o tym, po tym wydarzeniu zostałam oddana do Zakonu. Rophael odwiedział mnie od czasu do czasu. Był chyba kimś w rodzaju ojca, oczywiście oprócz Sig.....
- Ciiii, moje dziecko, nie kończ. Może natomiast chciałabyś się dowiedzieć kim był Twój prawdziwy ojciec?


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Mężczyzna był przeciętnego wzrostu, przy kości. Dobijał właśnie 50-tki i nie miał już ani jednego włosa na głowie. Widać jednak było bijącą od niego siłę i krzepę. Na ustach nieznikający uśmiech. Dłonie wycięrał w fartuch wiecznie zalany piwem.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Ale jak.... dlaczego.... to niemożliwe....
- A jednak prawdziwe. Podobno ojców się nie wybiera, nie Twoja wina, że mężczyzną który Cię spłodził był ów karczmarz....
- Ale dlaczego mi nie powiedziano?
- Moja mała Agnes, jest jeszcze wiele rzeczy o których Ci nie mówiono....
- Nie, nie wierzę Ci!
- To może spójrz na to.....


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Kaplica Zakonu Płonacego Serca, taka jaką Agnes pamiętała. Na zewnątrz był dzień, w środku jednak panował półmrok, poprzecinany jedynie snopami światła prześwitującego przez liczne acz niewielkie witraże.
Przy ołtarzu klęczała Dominika, siostra przełożona. Podbiegła do niej jakaś inna siostra, Anna albo Joanna, Agnes zawsze miała problemy w rozpoznaniu bliźniaczek.
- Siostro Dominiko! Siostro Dominiko!
- Czemu przerywasz mi modlitwę? - odparła spokojnie siostra przełożona wstając i odwracając się w stronę przybyłej.
- Siostra Maria.... - odparła zdyszana kobieta - chodzi o Agnes, to pilne....

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Jak myślisz dlaczego wysłali Cię na tą zapomnianą przez bogów.... no może nie do końca zapomnianą przez bogów.... w każdym razie dlaczego wysłali Cię na tą arenę?
- Miałam zmierzyć się z wielkim złem i oczyścić świat z jego plugawej obecności w imię Sig....
- Tak, tak, wiem w czyje imię. I jak myślisz gdzie jest owe zło, za którym tak mężnie podążałaś?
- Ja.... nie wiem....
- Myślisz, że to ten słabeusz.... jak mu tam?.... ah tak, Karol? Może ogr? To co, ork? Chodzące drzewo?
- ....
- Jednak cały czas czułaś to zło. Bolące rany, które już dawno powinny się zagoić. Pojawiająca się i znikająca łaska *tfu!* tego bękarta, którego nazywałaś bogiem.... Czy wreszcie śmierć. Cały czas to zło zasnuwało Ci umysł.... Jednak nie mogłaś znaleźć źródła.... Teraz pewnie już wiesz, że właśnie je znalazlaś....
- ....
- To zło było w Tobie! A nawet lepiej, to Ty byłaś tym złem!
- Nieee....
- Jesteś córką kultysty Chaosu, myślisz, że to nie pozostawia skazy? Myślisz, że dlaczego byłaś w Zakonie? Jak to mówią.... trzymaj wrogów bliżej niż przyjaciół.... no jakoś tak....byłaś cały czas uważnie obserwowana, gdy tylko zauważono w Tobie powiększającą się skazę, wysłano Cię na misję, misję która miała uratować Twoją duszę.... jakimiż głupcami oni byli! Twoja dusza była zgubiona od momentu w którym przyszłaś na świat!
- Nieeeeee....
- A teraz nie żyjesz i czeka Cię wieczność ze mną.... albo masz jeszcze inny wybór, śmierć jest tylko zabawkę w rękach mojego pana, spójrz co mogę Ci zaoferować.....


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Po kilku latach tułaczki po Pustkowiach Chaosu, Agnes wraca na arenę. Trochę odmieniona.
Ostatnio zmieniony 4 lis 2008, o 21:40 przez Artein, łącznie zmieniany 1 raz.

Yourself
Mudżahedin
Posty: 295
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Yourself »

Aethis (High elf noble)
Broń:dwuręczny miecz Ilthamirowy
Zbroja:Panczerz Ilthamirowy
Dodatek:Mistrzowska Broń
Cecha:Precyzja w Uderzeniu

Aethis był synem średnio zamożnego szlachcica. Od urodzenia trenował sztuki walki by kiedyś zostać mistrzem miecza z Hoeth. Przez wiele lat walczył z Mrocznymi Elfami by udowodnić swoją wartość. W końcu nadszedł czas na ostateczne sprawdzenie jego umiejętności. Usłyszał o turnieju w Karag Vlag i udał się tam by udowodnić swoją wartość.
matilizaki napisał:
Na brete

wybiegac biegaczem do przodu i wbijac sie od tyłu w kawalerie jak sie wyjdzie z tyłu

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

ciekawe czy jakis bretonirc się zbłąka
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Awatar użytkownika
Corleone
Pseudoklimaciarz
Posty: 25
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Corleone »

Grazkhull - Black Ork Big Boss
Broń: Duuuża choppa (miecz dwuręczny)
Zbroja: Złomowe Płyty (ciężka zbroja)
Dodatek: smierdzący płyn Krazza (mikstura odporności)
Umiejętność: Głowy pokonanych(mistrzostwo w walce)

Drogi Pamientniczku!

Dźsiaj dużo jebłem. Najpierw jebłem jakiemóś snotowi, bo siem plontał pod nogami. Potem jebłem dyplomańcowi, bo mnie obraził. Powiedział do mnie jakieś "zaistem" czy coś to mu jebłem. Chciałem mu jebnąć letko, żeby mnie nie obrażał, ale jak mu jebłem to mi siem renka omskła i odjebłem mu łep. Potem musiałem jebnonć jego ohroniażom. Potem poszliśmy z hłopakami jebnonć reszciem hłopakuf dyplomańca. Jak im jebneliśmy to Grish muwił, że jestem gupi i że mi jebnie. To mu też jebłem. Jak mu jebłem to mu poleciały zemby ale jak on mi jebnął to zasłem. Jak siem obudziłem to mnie i szamanowi Krazzowi zasadźli kopa w dupe i powiedźeli, że my gupi i że Grish mondry i że ja już nie szef tylko Grish szef. Krazz powiedźał że jak ja wezme duża ognista super czopa to jak jebne Grishowi to siem on zdechniem. I powiedźał mi, że duża ognista super czopa ma duża szaman ludziuf. A duża szaman siedzi w twierdza. Ja pujść do twierdza. I jak ja muwić duża szaman ludziuf że on mi dać duża ognista super czopa bo ja mu jebnonć. On mi muwić że on mi dać ognista super czopa jak ja jebnonć innym pojdynkowicom czy coś. To ja im jutro jebne i jebne potem Grishowi. Narazie idem kupe, a potem pujdem spać.

Awatar użytkownika
Łukasz_
Chuck Norris
Posty: 544
Lokalizacja: Łódź

Post autor: Łukasz_ »

Brugvald-krasnoludzki inżynier
Broń: topór jednoręczny
Zbroja: średnia zbroja
Dodatek: 2x pistolet
Umiejętność: Szczęściarz

Do pokoju weszła wysoka postać i stanęła w cieniu. Przed kominkiem, na bujanym fotelu siedział bardzo stary krasnolud. Nabijał fajkę. Koło niego, na podłodze siedziała grupka małych krasnoludków obserwujących starca i wyraźnie na coś czekających. Jeden z młodszych bawił się końcówką brody starca, która długimi warkoczami opadała na posadzkę.. Nikt nie zauważył nowo przybyłego.
-Opowiesz nam coś wreszcie dziadku?- powiedział jeden z krasnali zniecierpliwiony czekaniem.
Dziadek drgnął wyrwany z zamyślenia.
-Oczywiście- odpowiedział kończąc z fajką- Będzie to historia z czasów mej młodości. Słuchajcie uważnie, bo nie wielu miało okazję ją usłyszeć.-upomniał długobrody- Był ranek. Słońce ledwo co wyjrzało zza gór. Zapowiadał się ciepły dzień...

***
Był ranek. Słońce ledwo co wyjrzało zza gór. Zapowiadał się ciepły dzień. Tan Godri jak co dzień ze swym bratem Brugvaldem -młodym acz niezmiernie utalentowanym inżynierem- zaczynał obchód kopalni. Sam nienajlepiej znał się na mechanice. Zdecydowanie wolał machanie toporem i dobrą bitkę niż szperanie w trybikach skomplikowanych urządzeń. Od tego zresztą miał brata, który sam jako zaledwie niedorostek zaprojektował (wprawiając tym samym w zachwyt i oniemienie Gildię Inżynierów) szereg skomplikowanych urządzeń pomagających wydobyć rudę gromrilu na powierzchnię. Godri zajmował się ochroną złóż przed orkami i goblinami. Brugvald doglądał krasnoludzkiej maszynerii. W ten sposób się uzupełniali.
Niestety, mimo wielkiego utalentowania w dziedzinie inżynierii i świetlanej przyszłości w Gildii, młodszego brata pożerała zazdrość. Nie pragnął być zapamiętany jako sławny konstruktor lecz jako wielki, niepokonany wojownik, pragnął tak jak brat stawiać czoła potwornym kreaturom w ciasnych, podziemnych korytarzach. Chciał by na dźwięk jego imienia trwożył się każdy zielonoskóry w promieniu setek mil. Rozsądek mówił mu jednak, że to niemożliwe. Całe życie miał poświecić projektowaniu przeróżnych urządzeń, w bitwie, stać z tyłu, kierując ogniem artylerii nie zaś masakrować toporem kolejnych wrogów swojej rasy. Owszem, miał szacunek do starożytnych, krasnoludzkich machin –miotających wielkie głazy katapult czy dział, które może nie były co prawda tak wielkie jak imperialne ale za to swą niezawodnością i celnością biły ludzki oręż na głowę. Jak każdy krasnolud czuł dla nich podziw i był z nich dumny. Jednak to nie one pociągały go najbardziej.
Tan Godri wiedział co czuje jego brat. Nie wiedział niestety jak mu pomóc. Patrzył w ciszy jak Brugvald poprawia coś przy jednym z zaworów wielkiego kotła parowego. Po twarzy poznał, że inżynier jest teraz w zupełnie innym świecie.
Z rozmyślań wyrwało obu donośne dudnienie dochodzące od strony niższych kondygnacji. Słychać było krzyki. Krasnoludy wiedziały, że kopalnia została po raz kolejny zaatakowana. Godri przywykł już do podobnych sytuacji. Instynktownie chwycił swój topór, zdjął z pleców tarczę i rzucił się w stronę niższych tuneli. Brata stracił z oczu. Po chwili był już z nim jego oddział - rozochoceni perspektywą zbliżającej się walki z zielonoskórymi, zakuci w gromrilowe zbroje i ściskający mocno swe topory Ironbreakerzy. Przeżył już z nimi niejedną bitwę w podziemiach. Niestrudzeni wojownicy za każdym razem wychodzili zwycięsko z potyczek w tunelach. Tan ufał im. Wiedział, że jeśli walczyć to tylko z Żelaznym Bractwem u boku Razem zanurzyli się w cuchnący alkoholem, prochem i naftą korytarz. Krzyki były coraz bliżej.
Gdy dotarli na miejsce gobliny właśnie przełamywały linie obrony, która tworzyli zaatakowani górnicy. Wielu z nich padło już pod ciosami przeważających sił wroga.
-Niech Grungi ma nas w swej opiece! Do boju! Pomścijmy śmierć naszych braci.- krzyknął Godri rzucając się w wir bitwy. Przez chwilę wydało mu się, ze widzi brata walczącego z hersztem goblinów, potem jednak zielone szeregi całkowicie zasłoniły mu pole widzenia. Machał toporem na lewo i prawo, uderzał, parował, znowu uderzał. Coś było nie tak. Jego oddział położył trupem wielu przeciwników a jednak zielonoskórych ciągle przybywało. Nie tylko goblinów ale także orków. Nagle po jaskini, w której toczyła się bitwa rozległo się wściekłe WAAAAAAHG!!!! Takiego krzyku Godri już dawno nie słyszał. Po chwili dostrzegł przed sobą wielkiego, czarnego orka. Przywódcę napastników. Kolos szarżował na niego. Tan nie zląkł się jednak. Bronił przecież swojej twierdzy.
Przywódcy wymienili miedzy sobą pierwsze ciosy. „Silny jest” pomyślał Godri parując kolejne uderzenie. „Nie dość silny” pocieszył się w duchu. Jakby słysząc jego myśli przeciwnik zaczął nacierać z jeszcze większą mocą i furią. Tarcza krasnoluda nie wytrzymała. Tan poczuł, że traci siły. Zaczął się powoli wycofywać. Już nie atakował całą swą uwagę poświęcając obronie przed gradem ciosów orka. Nagle upał zahaczywszy nogą o martwego goblina. Herszt zaryczał tryumfalnie i zamachnął się do ostatecznego ciosu. Ten nigdy nie nadszedł. Godri usłyszał strzał. Brugvald stał u wyjścia z tunelu. Na głowie miał zawiązaną zakrwawioną szmatę. Przed nim leżało trzech martwych orków. W dłoni trzymał dymiący jeszcze pistolet. Inżynier podbiegł do Tana pomagając mu wstać.
-Grungiemu niech będą dzięki. W ostatniej chwili. Ten śmierdzący mięśniak prawie dał mi radę- wydyszał Godri podnosząc się z ziemi.
Bitwa z powoli przybierała pomyślny obrót. Zielonoskórzy widząc śmierć wodza stracili wolę walki.
-Panie!- Do Tana podbiegł zdyszany krasnolud.- Obrońcy z południowych tuneli proszą o pomoc. Gobliny wdarły się do jednego ze składów prochu. Nie utrzymamy ich długo. Godri, Brugvald oraz pozostałe krasnoludy, którym udało się przeżyć natychmiats ruszyli za posłańcem.

Uderzenie, trzask, padająca u jego stóp zielona głowa, kolejny martwy przeciwnik, Brugvald stojący obok niego. Ramię w ramie niosą zielonoskórym zagładę. Nie wiele kojarzył z tego co działo się po tym gdy dotarli do prochowni. W pamięci został mu tylko wielki wstrząs, hałas, wybuch... ból. Ostatnią rzeczą jaką zauważył był jego młodszy brat rzucający się z dzikim krzykiem w dużą grupę orków chcącą prawdopodobnie dobrac się do jego zmasakrowanego ciała. Potem stracił przytomność.

***

-Dziadku, dziadku! Obudź się?-
-To wtedy straciłem nogi.-westchnął długobrody- Nigdy nie udało mi się za to zemścić. Brygvald zaginął bez wieści. Gildia Inżynierów oraz ja sam wydaliśmy majątek na opłacenie wypraw, które miały go odnaleźć. Wszystkie odniosły porażkę. Powiadają, że mego brata widziano gdzieś na arenie nieopodal Karak Vlag. Jedni mówią, że na niej zginął, jeszcze inni, że został jej mistrzem. Chyba tylko bogowie wiedzą jak było naprawdę. –mówił coraz ciszej i ciszej Godri.W koncu ledwo dało się słyszeć jego słowa
-Ja też będę kiedyś wielkim wojownikiem! Zobaczycie! Prawda mój dziadku?-
On już jednak tego nie słyszał. Zamknął oczy, fajka wypadła mu z ust. Stary krasnolud zasnął na wieki.
Przez uchylone drzwi umknęła wysoka postać. W ręku trzymała pióro i zapisany pergamin. Tak jak poprzedno nikt jej nie zauważył.

***

Gdy Brugvald otworzył oczy stwierdził, że leży związany gdzieś na uboczu obozu zielonoskórych. Nie czuł jednak lęku.
-W końcu coś się dzieje- powiedział do siebie w duchu.
Nikt go nie pilnował. Najwyraźniej o nim zapomniano. Uwolnił ręce przecinając więzy (a raczej kawał starej szmaty) o pobliski ostry kamień. Nagle usłyszał krzyki. W oddali zobaczył dwóch wielkich orków kłócących się o coś. Najwyraźniej po śmierci wodza każdy z nich postanowił przywłaszczyć sobie jego miejsce. Rzecz jasna układanie się z tym drugim nie wchodziło w grę. Dookoła nich zebrał się już spory tłum, wyraźnie podzielony na dwie części.
-Idioci- zachichotał krasnolud- Sami się powyrzynają a ja tym czasem poszukam czy nie ma tu czegoś co może mi się przydać.
Tak jak przewidział, wkrótce zaczęła się bitwa, czy też rozwałka co trafniej pasowało do opisu sytuacji, pomiędzy dwiema grupami orków. W jednym z namiotów znalazł to czego szukał. Pomiędzy innymi zdobycznymi brońmi leżały jego dwa pistolety. Proch i kule miał wciąż przy sobie. Najwyraźniej ktoś nie zadał sobie trudu zbytnim przeszukiwaniem go. Jeden ze znalezionych toporów całkiem ładnie leżał w jego ręce.
-No malutki!- powiedział Brugvald pieszczotliwie do swej broni- od dziś masz nowego właściciela.

Wszystko poszło niespodziewanie łatwo i gładko. Aż dziw, ze nikt go nawet nie zauważył. Po co właściwie orkowie zabrali go do obozu? Każdy normalny krasnolud zadałby sobie takie pytanie. Brugvald jednak był inny. Teraz czuł prawdziwą wolność. Nie martwił się niczym.

Długo wędrował, zarówno strzelać i walczyć umiał już coraz lepiej. Nie udało mu się jednak osiągnąć niczego co byłoby godne zapisania w księgach. Los chciał, że w końcu trafił na arenę nieopodal Karak Vlag.
-To miejsce, w którym w końcu będę mógł dowieść swych umiejętności- pomyślał sobie w duchu po czym przekroczył wrota areny.



Nie mam za bardzo talentu pisarskiego a tą historyjkę skrobnałem sobie już jakis czas temu. Wiem, że zwylkie przy takich rozterkach krasnoludy wybieraja drogę Zabójcy ale taką postacią już grałem, a pozatym Brugvald to taki specyficzny krasnolud :wink:

Awatar użytkownika
Kokesz
Kretozord
Posty: 1749
Lokalizacja: kolebka cywilizacji

Post autor: Kokesz »

Hrabia Louis Bohemond le Soir III, herbu Cerf, władca Perrache (bretoński paladyn)
broń: długi miecz
zbroja: ciężka, tarcza
dodatki: hełm
umiejętności: cnota, wyszkolony

Historia
Zdradzony, zhańbiony podążał ścieżkami Starego Świata. Podróżował razem z najwierniejszymi kompanami. Jednak czuł się osamotniony. Żaden z jego towarzyszy nie mógł wiedzieć jak się czuje. Żaden nie został zdradziecko oskarżony o spisek. Hrabia stracił wszystko, a przecież nie miał wiele. Jego synowie zginęli w bitwach z zielonoskórymi. Żona Anette zamarła przy porodzie. Została mu tylko córka, która poślubiła syna barona Waldona oraz rodzinny majątek. Jego włości rozciągały się na północy Quenelles i graniczyły z wielkim Lasem Loren.

Ktoś jednak pokusił się na jego ziemie. Nie zważając na ból, jaki wciąż czul hrabia po stracie ostatniego syna, zdrajca uknuł spisek. Niczego nie podejrzewający Louis został wygnany pod zarzutem spiskowania z władcą Mousillon.

*******

- Hrabia Louis Bohemond le Soir III, władca Perrache - rycerz z dumą wymówił swoje imię. Było ono pozostałością po jego honorze. Ostatnią rzeczą jaka mu została. Stał teraz przed człowiekiem, prowadzącym zapisy do turnieju zwanym Areną. Hrabia le Soir miał nadzieję, że będzie on okazją na ścięcie kilku głów pomiotów Chaosu, zielonoskórych lub innego plugastwa. W ten sposób mógł pokazać iż Pani Jeziora jest po jego stronie i należy mu się szacunek. Planował, że zwycięstwo w turnieju i sława pozwoli mu wrócić do rodzinnego kraju, by udowodnić swoją niewinność.
Ostatnio zmieniony 4 lis 2008, o 21:09 przez Kokesz, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Mongrim
Mudżahedin
Posty: 211
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Mongrim »

Heheh a co tam :D jak się bawić to się bawić :D

Vogri Płaczące Topory (Krasnoludzki Zabójca)
Dwa topory ręczne
Bez zbroi
Piwo Bugmana xxxxxx
Mistrzostwo w walce


Potworny ryk wypełnił hale najniższych poziomów małej twierdzy na południe od Karaz-a-Karak. Wielki troll ryknął raz jeszcze i złapał przebiegajacego krasnoluda po czym odgryzł mu głowę. Odrzucił ciało w tył i ciosem maczugi powalił dwóch następnych. Z tyłu krasnoludzki wojownik wbił mu topór w nogę lecz po chwili dwie strzały ugodziły go w plecy. Kilkanaście metrów dalej orkowie łucznicy zarechotali i ruszyli biegiem w stronę znajdującego się niedaleko korytarza. Troll był równie głupi co wielki i silny więc rana w nodze stanowiła dla niego nie lada ciekawostkę. Usiadł na kamiennej podłodze i zaczął palcem dłubać w ranie, zlizywać krew z palców. ponieważ zbyt zajęty był sobą nie zauważył podchodzącego z tyłu krasnoluda. Idący krasnolud, głowa mieszkającego w tej twierdzy klanu, Grovi mu było na imię, szedł w stronę trolla ze zniszczoną tarczą w ręku i zakrawiowyn toprem w drugiej dłoni. Po chwili zatrzymał się i spojrzał w lewo. W jego stronę biegł drący się w niebogłosy ork. Grovi przyjął pozycję obronną, poczekał na przeciwnika, a gdy ten dobiegł szaleńczo machając siepaczem Grovi sparował dwa ciosy i zatopił topór w czaszce orka. W tej samej chwili troll zaczął coś zauważać, rana w nodze przestała go interesować i zaczął powoili wstawać. Lecz był zbyt wolny, biegnący już do niego Grovi wykrzyknął gardłowo imię swego klanu i uderzył toporem w dolną część pleców trolla. Ten zaryczał z wściekłości i machnął na odlew łapą. Cios minął Groviego o włos a on sam wykorzystał lukę w osłonie. Topór śmignął szycząc w powietrzu i yderzył w żebra potwora. Troll ryknął ponownie i znów spróbował uderzyć. Cios był jednak słabszy i Grovi przyjął go na tarczę. Cofnął się o krok i uderzył znowu. Walka trwała jeszcze z pół minuty po czym doskonałej roboty topór trafił w czaszkę trolla. Cielsko potwora zwaliło się na ziemię, a Grovi z triumfalnym krzykiem wyrwał topór z głowy bestii. Nie minęła sekunda gdy w bark Tana trafiła strzała, potem druga w pierś i trzecia w udo mężnego Groviego. Na halę wpadły orki rycząc wniebogłosy. Dopadły do Tana i zasypały go ciosami. Jeden zdążył sparować, przed drugim się osłonił tarczą, ale jego los był przesądzony. Grad ciosów powalił go na ziemię, a następne uderzenia zakończyły jego żywot. Po chwili jeden z orków odciął jego brodę uniósł do góry rycząc. Potem udał się wraz z resztą orków do jednego z korytarzy rycząc i plądrując.
Całą tę sytuację obserwował młody krasnolud skryty za pustymi beczkami...teraz płakał po cichu. Był to nikt inny jak Vogri, syn Groviego. Ściskał w ręku swój ulubiony topór i cicho szlochał. Po chwili gdy upewnił się, że nikt go nie widzi wyszedł ze swojej kryjówki i ruszył w stronę ciała swego ojca płacząc teraz już głośno. Płakał z wielu powodów, ze strachu, z żalu, z wściekłości, i przede wszystkim ze wstydu. Gdy rozpoczął się atak, on, zamiast walczyć ukrył się tutaj i srał w gacie ze strachu. Nic nie jest w stanie zmazać takiej hańby.
Dotarł do zmasakrowanego ciała swego ojca i zapłakał jeszcze głośniej. Po chwili dopiero nie wiedzieć czemu chwycił topór swego ojca i umknął bocznym korytarzem w stronę wyjścia z twierdzy...
- Aaaaaaaa!!!! - Vogri obudził się z krzykiem z niespokojnego snu i chwycił instynktownie za topory.
Nie dostrzegł jednak zagrożenia i ochłonął. Podniósł się z ziemi i rozprostował kości. Rozejrzał sie dookoła, zwinął koc i ruszył dalej drogą.
Nienawidził się za tamto co zrobił półtora roku temu. Wspomnienia tamtego wieczoru wracały do niego w snach. Miał już trochę spokoju, ale sen jednak wrócił. Przypomniał sobie jeszcze raz tamte zdarzenia, jak uciekł z twierdzy i stał się Zabójcą. Jak zaczął szyukać śmierci w walce chcąc zmyć z siebie winę. Tylko śmierć mogła go pocieszyć. Przez ponad 18 miesięcy tułał się po górach walcząc z trollami i innymi górskim bestiami. Nieraz był ranny, nieraz włos brakowało do osiągnięcia celu - do śmierci. Jednak do tej pory mu się to nie udało, i dlatego własnie szedł dróżką w stronę północy. Słyszał plotki o trollach grasujących w okolicy i postanowił, ze to świetna okazja by znów spróbowac dopełnić przysięgi. Szedł tak już tydzień licząc od ostatniej napotkanej osady i powoli kończyły mu się zapasy jedzenia.
- Szlag by to trafił - Tutaj slunął głośno na zmrożoną ziemię - Te ścierwa mogłyby się już pokazać.
Jak na życzenie na horyzoncie pojawił się dym. Vogri z rosnącą ochotą ruszył w tamtę stronę. Po godzinie dotarł do, jak się okazało, spalonej i zniszczonej krasnoludzkiej osady nad niewielką rzeką. Na ziemi leżały jakieś obłe kształty. Gdy Vogri się zblizył zrozumiał że te obłe kształty to ciała krasnoludów, poszarpane i zmasakrowane. Czuł wzbierającą wściekłość. Chodził po wiosce i powoli tracił wątpliwości. Trolle. Jednego zabitego nawet znalazł na północnym krańcu wioski. Niedaleko ciała znalazł też coś ciekawszego. Małą beczułkę z wypalonym XXXXXX. Wiedział co to jest. Zdziwił się co najlpesze piwo świata robi w takiej wiosce, ale na rozmyślania nie było tutaj czasu. Zabrał niewielką 3-litrową beczułkę, znalezionymi sznurkami przuyczepił ją do pleców i ruszył śladami conajmniej dwóch trolli na północ.
- Ścierwa...bezbronną wioskę... - Myślał idąc tropami. Spojrzał na ślady - Conajmniej dwie bestie - Pomyślał - W końcu znajdę swoje przeznaczenie. - tutaj spojrzał na topór swego ojca - Przepraszam ojcze.
I ruszył za śladami nie wiedząc , że za godzinę drogi urwą się one na skalnym osuwisku, aon będzie wędrował ścieżynkami i trafi w końcu do zapomnianej twierdzy Karak Vlag, prosto na Arenę Śmierci. Ale skąd mógł wiedzieć? W każdym razie nie znalazłby lepszego miejsca by dopełnić swego przeznaczenia.
- Przepraszam. - W myślach jeszcze raz przeprosił ojca za to co zrobił, lub raczej czego nie zrobił tamtego dnia.

Ufff :D

Awatar użytkownika
Manfred
Postownik Niepospolity
Posty: 5907
Lokalizacja: Cobra Kai

Post autor: Manfred »

Marco Estalijczyk kapitan najemników

Dobry najemnik,pochodzi z Estali walczył w Lustri, i to podczas nie jednej wyprawy. Widział bardzo dużo w swoim życiu, jedynie widok smoka budził w nim podziw, bardzo żadko zdarzało mu się widzieć jakieś stworzenie po raz pierwszy. Walczy dal tych którzy najwięcej płacą, jednak ma zasady jest lojalny wobec pracodawcy. Lubi się napić, i to porządnie. Nieraz bronił ojczyzny przed atakami arabów. Dobrze strzelał, porównywano go nawet do sławnych strzelców z Miragliano. Do Karak Vlag sprowadzają go interesy, a raczej cheć zarobku i podniesienia swoich umiejętności w walce


2 miecze
średnia zbroja

2 pistolety
Mistrzowska broń

twardziel
mistrzostwo w walce

_reszka
Chuck Norris
Posty: 551

Post autor: _reszka »

Uff, zdążyłem. Kontynuując moją przygodę ogrami:

Derrak Deathlover
Ogre hunter
2 ironfisty (liczone jak 2 krótkie miecze)
brak zbroi



- Norarglu the Despicable , WYZYWAM CIĘ! - Donośny głos przebił się przez szalejącą zamieć śnieżną dochodząc do uszu prawie wszystkich ogrów w plemieniu.

Na kilkanaście chwil zapadła cisza.

- Norarglu the Despicable, WYZYWAM CIĘ! - Tym razem ostatnia sylaba zlała się z dźwiękiem głuchego ryku, wydanego przez istotę wychodzącą przez otwór, pełniący rolę drzwi.

- Kto śmie? - po chwili bardzo niskim, lecz zadziwiająco doniosłym głosem zapytała postać, stojąc dwa kroki od wejścia.

- Norarglu the Despicable, zgodnie z prawami Mięsa, Krwi, Walki oraz Śniegu, wyzywam Cię do walki o przywództwo nad plemieniem Angryfist! Jeśli oddasz mi przywództwo dobrowolnie, będziesz mógł odejść w niesławie, ale żywy, a twoje mięso nie stanie się częścią mnie – opatulona futrem postać stojąca na środku placu wypowiedziała ceremonialną sentencję.

Stało się. Pozostało tylko czekać na odpowiedź. W historii jednak nie zdarzył się przypadek, aby jakikolwiek wódz odmówił wyzwaniu.

Zanim nadeszła odpowiedź, niespodziewanie na placu pojawiła się trzecia, karłowata, zakapturzona postać, krzycząc donośne – STAĆ! Po czym dodała już spokojniej:

- W tym plemieniu przebywa aktualnie na wizycie Greasus Tribestealer Drakecrush Hoardemaster Goldtooth, wasz Tłusty Pan i Władca. Jakakolwiek przemoc jest zakazana, pod groźbą śmierci przez poćwiartowanie i pożarcie przez rinoxa. Nie będzie pojedynku!

Przez grupkę ogrów, pośpiesznie zbierających się na placu, przeszedł szum niezadowolenia. Prawo do pojedynku o przywództwo było najstarszym prawem. Nie można było go lekceważyć. Za plecami karłowatej postaci pojawili się trzej ogrowie dzierżąc mordercze, dwuręczne miecze. Mieli na sobie złote barwy, barwy Greasusa. Patrzyli się spod oka na otaczających ich ogrów bez lęku i strachu. Byli kuzynami władcy, najlepsi z najlepszych. Część jego straży przybocznej. Szum niezadowolenia się powtórzył.

- Zapoznam Władcę ze sprawą – odrzekła postać i oddaliła się w stronę największego wejścia do jaskini, przysłoniętego przez zimnem ciężkimi zasłonami z futra rinoxów. Strażnicy pozostali na placu.

- Przyjmuję wyzwanie Derraku. Jak z tobą skończę, twe truchło oddam gnobblarom – cichym, cmentarnym głosem odpowiedział Norargl.

Cisza przedłużała się. Przywódca plemienia i pretendent przypatrywali się sobie, choć znali się już kilka lat. Przywódca był bardzo wysoki, nawet jak na ogrze standardy, o głowę przewyższał wszystkie ogry w plemieniu, a tylko jeden ze strażników był mu prawie równy. Nie był jednak chudy, wprost przeciwnie, zaprawione walkami mięśnie obrośnięte tłuszczem sprawiały, że wyglądał jak mała góra. Teraz stał, odsłoniwszy klatkę piersiową, z zaciśniętymi pięściami, wściekłością w oczach. Największy ogr. Na wąsach pojawiły się drobinki szronu. Był groźny, to nie ulegało wątpliwości. Chodziły legendy, że zabił więcej gigantów, niż miał lat. Ostatni taki pojedynek Derrak widział, rozbrojony przywódca gołymi pięściami powala zbuntowanego giganta. Prawdziwy Wódz.

Derrak stał nieporuszony. Łowca, ale niepodobny do innych. Samotnik, ale od zawsze chciał przywodzić, nie liczył się przy tym z życiem współbraci.. Był słusznej budowy, choć teraz nie było tego widać. Przykryty skórą yeti przed zimnem, miał opuszczone ręce i podniesioną głowę. Oddychał nosem wydmuchując strugi pary. Derrak został łowcą dzięki jego amokom bitewnym. Wszyscy w plemieniu się go bali, bo walczył aby zabić. Zawsze walczył w pojedynkę. Wyjątkowo skutecznie. Był normalnej postury, jednak nie było w nim zbyt wiele tłuszczu, co zapewniało mu niesamowitą szybkość i zwinność. Ogry wiedziały, że o ile Norargl powali giganta a potem wywernę, to Derrak w tym czasie sam zarżnie dwudziestu elfów i rzuci się na następne. Nie używał kuszy, lubił słyszeć, jak jego ofiary umierają. Derrak był przy tym całkowicie niesubordynowany. Nikt nie chciał walczyć obok niego, kiedy wpadał w amok. Dobrze było mieć dwóch takich wojowników, ale coś się już od dłuższego czasu zapowiadało na ten dzień.

Skóry przy wejściu do jaskini rozchyliły się.

- Możecie walczyć (postać spojrzała na Norargla, nie słyszała jego potwierdzenia – ten skinął głową), za dziesięć po sto chwil, tu na placu. Sam Tłusty Władca będzie was oglądał. - po czym postać wróciła do jaskini.

***************

Stanęli naprzeciw siebie w odległości 5 metrów. Norargl the Despicable i Derrak Deathlover. Wodz i pretendent. Władca z uśmiechem dał sygnał do walki. Ruszyli natychmiast. Obaj w swoich rynsztunkach. Norargl w ciężkiej zbroi, z maczugą i tarczą, był jedynym znanym plemieniu ogrem, który używał tarczy. Nauczył się tego walcząc w zamierzchłych czasach dla imperium, do dzisiaj preferował ten styl. Derrak bez zbroi, w dłoniach ściskając dwa ironfisty z długim, pojedynczym kolcem wychodzącym z uchwytu każdego. Był dzięki temu szybki, śmiertelnie szybki. Rzucili się na siebie, na czołowe zderzenie, stara taktyka ogrów.

Zderzyli się barkami. Derrak poczuł, że trafił na coś twardszego niż skała. Odleciał dwa metry w tył a Norargl jedynie odrobinę przyhamował. Zanim Derrak wylądował Norargl już był nad nim z maczugą wzniesioną nad głowę. Szybki przekręt na lewy bok i maczuga o cal chybia celu. Nie było czasu na kontratak. Zanim jednak Norargl podniósł maczugę Derrak już się podnosił. Kolejny błyskawiczny atak kopniakiem i Derrak znów poleciał, tym razem o wiele dalej, tymczasem jego prześladowca był już nad nim. Śnieg nie złagodził upadku. Maczuga wzniesiona nad głową. Blok obiema ironfistami. Skuteczny! Ciche “MAM CIĘ!” w myślach leżącego, atak nogą podcinający i powalający przywódcę. Mordercze pchnięcie ironfistem w gardło Norargla i jeszcze szybsza zasłona tarczą. Wojownicy lądują półtorej metra od siebie. Przywódca na skutek zasłony traci równowagę i podpiera się ręką z tarczą, wznosząc jednocześnie maczugę. Derrak z pozycji leżącej rzuca się na wodza, zdając sobie doskonale sprawę że ten jest za daleko na mordercze pchnięcie. Z całej siły wbija jednak ostrze w tarczę wodza, celując w dłoń! Metal z łatwością przebija tarczę, o grubość paznokcia chybiając dłoń. Lewe ostrze zmierza w kierunku gardła Norargla, jednak wcześniej potężne uderzenie maczugi spada na kark Derraka. Przywódca wyrywa dłoń spod tarczy, rzuca się w tył i powoli wstaje. Łowca łypiąc okiem wstaje prostując powoli obolały kark. Przeciwnicy patrzą na siebie spod oka. Nie śpieszą się. Wódz lewą ręką wyciąga zza pasa ironfista, swoją drugą broń. Ten z kolei nie ma ostrza, ten używany był do walki z gigantami. Sławna broń. Podobno magiczna.

Norargl szarżuje ponownie, jednak tym razem na ułamek sekundy przed zderzeniem Derrak pada i przerzuca wodza nad sobą, równoczesny atak ostrzem i długie, głębokie cięcie pojawia się na ramieniu wściekłego ogra.

Ogry patrzą na siebie z wyczekiwaniem. Planują taktykę. Stojąc trzy mery od siebie, Norargl powoli zbliża się do krawędzi pola walki, chwyta gnobblara i błyskawicznie rzuca w twarz Derrakowi. “Wygrałem!” w myślach Derraka, “teraz tylko.....” - kolejne ruchy wykonuje automatycznie. Prawa noga do przodu, lekkie pochylenie ciała, lewe ostrze do wysokości prawego kolana, nagły wyprost połączony z wyrzutem lewej ręki do góry przecinający gnobblara wpół, obrót przez lewe ramię siłą rozpędu i zatrzymanie się z prawym ostrzem wprost na wysokości gardła nacierającego Norargla. Sekwencja przygotowana z myślą o tej walce. Norargl jednak nie na darmo szkolił się wśród ludzi. Zatrzymał się na ułamek sekundy zanim rozorał sobie gardło o wysunięte niespodziewanie ostrze. Lekkie przesunięcie głowy i Norargl omijając ostrze rzuca się na przeciwnika.

Pod ogromnym ciężarem Derrak traci równowagę, Norargl znajduje się nad nim. Derrek czuje, że padając przebił zbroję i wbił prawe ostrze w brzuch wodza. Poczuł tryskającą krew i zobaczył zaskoczone spojrzenie przeciwnika. “GIŃ” – wyszeptał, rozorując ranę.

Norargl podnosi lewą dłoń i ostatnim wysiłkiem zadaje cios lewą, żelazną dłonią w skroń Derraka. Cios, który powalał giganty. Głuchy odgłos zabrzmiał wśród milczącego tłumu. Derrak poczuł, że traci świadomość.

**************

Głowa ogra na suficie?

- Żyjesz - Bardziej stwierdzenie niż zaskoczenie przejawia się w ustach starej ogrzycy.

**************

Kolejny ogr nad głową. Stary. Turgluth.

- Nie będę się rozwodzić, bo nie ma nad czym. Od walki minęło cztery dni. Nie pokonałeś Norargla, on nie pokonał ciebie. Obaj wydobrzejecie. Ty nie jesteś wodzem, on nie ma prawa ciebie zabić. Był kłopot. Drugi pojedynek w waszym stanie nie ma sensu, plemię potrzebuje silnego wodza, nie kaleki. - Turgluth chrząknął.

- Na mocy rozkazu Greatiusa zostajesz wydalony z wioski. Masz udać się na Arenę, do Karak Vlag. Jak wrócisz z laurem zwycięstwa, zyskasz możliwość ponownej walki w pojedynku o przywództwo. Zrozumiałeś?

Derrak tracił przytomność. Rozumiał. Doskonale rozumiał.

- Wrócę...

Awatar użytkownika
Dead_Guard
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 189
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Dead_Guard »

Grombral (krasnoludzki tan)
-topór jednoręczny
-zbroja gromillowa + tarcza
-mistrzowska zbroja
-tarczownik


Minęły cztery godziny od jego ostatniego odpoczynku, a pomimo trudnej, górskiej trasy, nie dawał po sobie poznać zmęczenia. Maszerował niestrudzenie, z wetkniętym toporem za pas i w lekkiej skórzni. Cały otulony ciężkim płaszczem, który na wskutek ulewy, stał się znacznie cięższy od pierwotnej wagi. Trzymał sznur, na końcu którego, za nim, znajdował się szary muł z dość wielkim ekwipunkiem na grzbiecie. Pomimo wielkiego ładunku, dreptał raźno w błocie, nie czując dotkliwie ciężaru, jakim jego pan go obdarował. W tak ciężkich warunkach pogodowych, zwłaszcza w górach, łatwo było o wypadek. Jednak krasnolud o czarnej brodzie, który niestrudzenie pokonywał coraz to różniejsze pułapki zastawione przez naturę, nazbyt długo żył i wychowywał się na takich terenach, by popełniać jakiekolwiek błędy na trasie.
Grombral, spojrzał w tył, na ładunek na mule.
-Dobrze, że z gromillu inaczej, taszczyłbym kupę rdzy, a rdzę w miejscu do którego zmierzam, mógłbym użyć co najwyżej do nasmarowania jakiejś pyskatej mordy - pomyślał, po czym ruszył żwawiej do przodu, wytężył wzrok, spojrzał na pobliskie szczyty, aby zorientować się w położeniu - arena... jest już blisko...




-Zaufałem ci Grombralu, powierzyłem bramę do obrony, której nie zdołałeś obronić. Powiedz mi czego Ci zabrakło? Żołnierzy miałeś, nawet dwie balisty i masę kuszników, więc jak do cholery taki doświadczony żołnierz, ba przecież zanim dostałeś tytuł tana, byłeś żelaznym rębaczem, mógł pozwolić na to by wróg zdobył bramę? Zawiodłem się na tobie mój synu - krasnolud z siwą brodą pokręcił z niedowierzaniem głową, patrząc się w oczy syna.
Grombral, nie tłumaczył się, tłumaczenie się, jest oznaką słabych, a on słaby nie był. Nie powiedział ojcu, że zwiadowcy przeoczyli dwa trolle, które były główną i jedyną przyczyną zniszczenia bramy. Znał ojca i wiedział, że tylko by go rozwścieczył takim "próżnym" gadaniem i gdybaniem.
-Synu, straciłeś w moich oczach i póki co odbieram ci twoje oddziały i z bólem serca, odbieram ci tymczasowo tytuł tana, dopóki nie wymażesz honorowym czynem swego błędu.
-Ale ojcze, w jaki sposób?
-Podpowiem ci, ale wybór w jaki sposób zrobisz cokolwiek w tym kierunku, należy tylko i wyłącznie do ciebie.
Moment długiej ciszy, jakby głos starego krasnoluda, obawiał się konsekwencji wypowiedzianych zaraz słów.
-Arena Śmierci - spojrzał na Grombrala z pewną obawą - czy zdecydujesz się wziąć w niej udział synu?

Awatar użytkownika
Artein
Masakrator
Posty: 2284

Post autor: Artein »

dodałem historię....
mam nadzieję, że wszystko jest i ta arena mi nie przepadnie

ODPOWIEDZ