arena of Death nr 11
Jacques de Chinon, dowódca gwardii biskupiej (statystyki paladyna bretońskiego)
średnia zbroja (kolczuga plus elementy płytowe), hełm, długi miecz, tarcza, szermierz, precyzja w uderzeniu
- Co? Jedna wieś??? - imperialny wojak otworzył usta ze zdumienia.
- Zgadza się. Dokładniej rzecz biorąc siedemnaście chałup, młyn, pasieka i cztery stawy rybne. No i dwór - wyjaśnił Jacques. Widząc niedowierzanie w oczach rozmówcy szybko dodał:
- Spodziewałeś się pewnie zamku wielkości Altdorfu, pól i winnic ciągnących się milami i stajni z conajmniej setką bojowych destrierów, co? Cóż, może i panowie pokroju konetabla Arthura de Soissons czy barona Fulchera z Chartres mają takie włości, ale mogę cię zapewnić, że zdecydowana większość bretońskiej szlachty nie jest aż TAK bogata.
Po chwili milczenia, którą mącił jedynie odgłos przełykanego piwa, imperialny wojak znów zagadnął z nutą podejrzliwości w głosie:
- Ale jesteś szlachcicem? Masz tytuł, herb, takie tam?
- O, ma się rozumieć - odparł Jacques, wyciągając w stronę rozmówcy dłoń. Na jednym z palców widniał prosty herbowy sygnet. - Mam nawet całkiem zaszczytne i odpowiedzialne zajęcie. Od ponad siedmiu lat dowodzę strażą Jego Ekscelencji Valiera, wielebnego biskupa na Tours i Outremere. A jako że biskup jest też królewskim ambasadorem, zdążyłem zobaczyć już kawałek świata podczas jego podróży dyplomatycznych.
- To kto w takim razie zarządza wsią?
- Moja żona Marie i dwaj synowie. No, w zasadzie jeden, bo Vincent to jeszcze dzieciak...
Na myśl o domu i rodzinie, Jacques nagle ucichł. Przez myśl przemknęły mu obrazy domów ulokowanych wśród szachownicy pól i lasów. Był koniec sierpnia, a lato w tym roku było wyjątkowo piękne. Plony po żniwach będą obfite...może zysk pozwoli na rozbudowę wsi...och, byleby tylko wrócić.
Tymczasem pobyt w okolicach Karak Vlag dłużył się niemiłosiernie. Biskup zawierał umowy, zrywał i podpisywał na nowo kontrakty i układy i wciąż przyjmował nowych gości, zupełnie jakby zamierzał spędzić tutaj zimę.
Z zamyślenia wyrwał Jacquesa hałas w wejściu do gospody. Przez otwarte kopniakiem drzwi do środka wtoczył się mocno podpity wojownik. Nagle jego wzrok napotkał próbującą ukryć się za kontuarem karczmarkę. Oblizując się lubieżnie ruszył w jej stronę, lecz wysoka postać w nieco wypłowiałej herbowej jace zagrodziła mu drogę.
- Won! - ryknął - Bo ci...hep!...upitolę ten rycerski łeb!
Jacques odwrócił twarz z niesmakiem, po czym błyskawicznym ruchem trzasnął osiłka prosto w nos. Coś obrzydliwie chrupnęło, a podłogowe deski szybko zaczęła plamić cieknąca krew.
- Na takich jak ty szkoda dobywać broni - rzucił Jacques, po czym wyszedł z gospody.
średnia zbroja (kolczuga plus elementy płytowe), hełm, długi miecz, tarcza, szermierz, precyzja w uderzeniu
- Co? Jedna wieś??? - imperialny wojak otworzył usta ze zdumienia.
- Zgadza się. Dokładniej rzecz biorąc siedemnaście chałup, młyn, pasieka i cztery stawy rybne. No i dwór - wyjaśnił Jacques. Widząc niedowierzanie w oczach rozmówcy szybko dodał:
- Spodziewałeś się pewnie zamku wielkości Altdorfu, pól i winnic ciągnących się milami i stajni z conajmniej setką bojowych destrierów, co? Cóż, może i panowie pokroju konetabla Arthura de Soissons czy barona Fulchera z Chartres mają takie włości, ale mogę cię zapewnić, że zdecydowana większość bretońskiej szlachty nie jest aż TAK bogata.
Po chwili milczenia, którą mącił jedynie odgłos przełykanego piwa, imperialny wojak znów zagadnął z nutą podejrzliwości w głosie:
- Ale jesteś szlachcicem? Masz tytuł, herb, takie tam?
- O, ma się rozumieć - odparł Jacques, wyciągając w stronę rozmówcy dłoń. Na jednym z palców widniał prosty herbowy sygnet. - Mam nawet całkiem zaszczytne i odpowiedzialne zajęcie. Od ponad siedmiu lat dowodzę strażą Jego Ekscelencji Valiera, wielebnego biskupa na Tours i Outremere. A jako że biskup jest też królewskim ambasadorem, zdążyłem zobaczyć już kawałek świata podczas jego podróży dyplomatycznych.
- To kto w takim razie zarządza wsią?
- Moja żona Marie i dwaj synowie. No, w zasadzie jeden, bo Vincent to jeszcze dzieciak...
Na myśl o domu i rodzinie, Jacques nagle ucichł. Przez myśl przemknęły mu obrazy domów ulokowanych wśród szachownicy pól i lasów. Był koniec sierpnia, a lato w tym roku było wyjątkowo piękne. Plony po żniwach będą obfite...może zysk pozwoli na rozbudowę wsi...och, byleby tylko wrócić.
Tymczasem pobyt w okolicach Karak Vlag dłużył się niemiłosiernie. Biskup zawierał umowy, zrywał i podpisywał na nowo kontrakty i układy i wciąż przyjmował nowych gości, zupełnie jakby zamierzał spędzić tutaj zimę.
Z zamyślenia wyrwał Jacquesa hałas w wejściu do gospody. Przez otwarte kopniakiem drzwi do środka wtoczył się mocno podpity wojownik. Nagle jego wzrok napotkał próbującą ukryć się za kontuarem karczmarkę. Oblizując się lubieżnie ruszył w jej stronę, lecz wysoka postać w nieco wypłowiałej herbowej jace zagrodziła mu drogę.
- Won! - ryknął - Bo ci...hep!...upitolę ten rycerski łeb!
Jacques odwrócił twarz z niesmakiem, po czym błyskawicznym ruchem trzasnął osiłka prosto w nos. Coś obrzydliwie chrupnęło, a podłogowe deski szybko zaczęła plamić cieknąca krew.
- Na takich jak ty szkoda dobywać broni - rzucił Jacques, po czym wyszedł z gospody.
Ostatnio zmieniony 5 lis 2008, o 21:48 przez Gniewko, łącznie zmieniany 2 razy.
Wystarczy, że będzie powyżej 25 wtedy dorobi się NPC lub kilka osób doda po drugiej postaci. Jeszcze jedenastu uczestników.
@Gniewko twój bretończyk ma tylko jedną umiejętność, a może mieć dwie. Brakuje mu także dwóch dodatków.
@Mru, wydaje mi się, że kogoś pominąłeś , a dokładnie postać Chmurusia Azaretha the Swordmastera, bo ja byłem 17.
Ooo , to już będą dwaj Elfi mistrzowie miecza, i dobrze w końcu jest dwóch Assasinów .
Wreszcie mój 666 post Chwała Khainowi
@Gniewko twój bretończyk ma tylko jedną umiejętność, a może mieć dwie. Brakuje mu także dwóch dodatków.
@Mru, wydaje mi się, że kogoś pominąłeś , a dokładnie postać Chmurusia Azaretha the Swordmastera, bo ja byłem 17.
Ooo , to już będą dwaj Elfi mistrzowie miecza, i dobrze w końcu jest dwóch Assasinów .
Wreszcie mój 666 post Chwała Khainowi
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Ajame, Kwiat Dalekiego Wschodu (córka Pani Kunio, Zakonnica Białych Tygrysów)
(dow captain)
Wakizashi,Wakizashi(2xkatana) (No-Do-Hai)
Lekka ceremonialna zbroja Kunio(lekka zbroja coprawda jak na realia japoni to można powiedzieć że płytowa coś ala Nethana Algrina jeśli ktoś oglądał Ostatniego Samuraja)
umiejętności
Precyzja w uderzaniu
zajadła
Dodatki
Mistrzowska broń
Płonąca Broń
Ciało Pani Kunio -przewodniczącej zakonu Białych Tygrysów- szybko trafiło z powrotem do kraju kwitnącej wiśni. Dzieci wybiegły wiwatować na jej cześć wszyscy mieszkańcy wioski gdzie na skale mieścił się zakon wyszli, by wiwatować na jej cześć. Ajame widząc już z dala balkonu przybycie matki, czym prędzej krzyknęła do swoich No-Do-Hai by ci przyszykowali jej konia.
Młoda Ajame wybiegając naprzeciw orszakowi matki nie była jeszcze świadoma wielkiej tragedii, do jakiej doszło na arenie. Wreszcie kobieta o włosach czarnych jak heban i bladej urodzie zatrzymała się zsiadając z konia. Już nikt nie wiwatował wokół, właściwie to wszyscy otaczający Ajame zamilkli. Nagle przed orszak wyszła jedna ze służek zmarłej mistrzyni, uklękwszy na jednym kolanie z pochyloną głową wyszeptała.
-Pani twoja matka nie żyje…-poczym pochyliła głowę jeszcze niżej.
Ajame stała niewzruszona jak gdyby nie doszła do niej powaga całej sytuacji, młoda kensei nie wierzyła w tę wiadomość, nie była wstanie pojąć jak największa wojowniczka w całym Nipponie mogła zostać zabita.
-Jak zginęła?- Zapytała zdawkowo służkę.
-Pani… zabił ją wielki potwór jakiego dotąd nie widzieliśmy… dziwne to miejsce Pani, zło czai się wszędzie, a istoty tam spotkane nie pochodzą z tego świata.- Odpowiedziała kobieta w bogato zdobionym kimonie.
-Zarządzam miesiąc żałoby! Jutro rozpoczną się uroczystości pogrzebowe Najwyższej Kapłanki i Wojowniczki Kunio!- Mówiąc te słowa cała wioska zamarła w przerażeniu, gdyż jak dotąd nikt w całym Nipponie nie mógł równać się z potęgą ich wielkiej pani, która teraz odeszła by zasiadać z bogami.
Po żałobie, w klasztorze zaczęło wrzeć na temat tego kto zostanie nowym opatem zakonu tym samym stając się pierwszym i najwyższym zwierzchnikiem szkół walk na kolejną dekadę. Rada starszych niegdyś przyznała Kunio dożywotnie zwierzchnictwo i władze, lecz nikt nie był w stanie, że umrze mając zaledwie czterdzieści lat. Pierwszym spośród kandydatów była Ajame zaraz za nią jej jedyny brat Hyuga. Jedyni potomkowie Kunio byli bliźniakami, na zewnątrz podobni lecz w środku różnili się jak ogień i woda. Hyuga był spokojny, opanowany, dobrze wychowany, nader wszystko cenił honor i nauki matki, podczas gdy Ajame była wybuchowa, drzemał w niej wieczny gniew i żądza zabijania, co budziło grozę w sercach straceńców którzy odważyli się stanąć naprzeciwko niej. Każdy dobrze pamięta jakich masakr dopuszczała się ze swoja grupą elitarnych samurajów młoda Ajame. Czyniąc ze sztuki zabijania prawdziwy taniec śmierci. Niewielu przeżyło ten niezwykły spektakl, który odgrywała Ajame wraz ze swoimi aktorami. Czarne maski przypominające pradawne demony i czerwone zbroje były widokiem często zwiastującym szybką śmierć.
Młoda kensai miała nietypowy styl odbywania pojedynków, podczas gdy inni kończyli walkę szybkimi cięciami, ona uczyniła sobie przyjemność z powolnego zabijania przeciwników których obdarzała niezwykłym cierpieniem. Rany zadawane przez jej miecze powodowały nieopisywalne cierpienie jakgdyby przypalano kogoś żywcem.Takie rozkoszowanie się widokiem śmierci powodowało zniesmaczenie u wielu starszych mędrców i kapłanów lecz Kunio zawsze przymykała oko na zachowanie córki. Orientalna piękność kochała swą matkę i nie wybaczyłaby sobie nigdy gdyby ja zawiodła podobnie jak jej brat.
Wybuchowość i niezgłębiony temperament Ajame spowodował, że rada starszych przyznała przywództwo nad zakonem właśnie jej bratu, który bez wahania przyjął zaszczytną nominację.
Ajame nie zastanawiając się długo postanowiła wyruszyć na Arenę by dokończyć dzieła matki, która teraz pewnie na nią patrzy. Wchodząc do klasztoru stanęła naprzeciw przygotowanej na stojaku zbroi swej matki, która lśniła czerwienią jak krople krwi w pochmurny dzień.
-Pani…?- Zapytała jedna ze służek stojących za rozgoryczoną porażką z bratem Ajame.
-Wiecie co czynić.- Odrzekła z łzami spływającymi po jej aksamitnych, białych jak śnieg policzkach.
Kobiety nie zastanawiając się długo poczęły przygotowywać zbroję do założenia.
Chwilę później Ajame stanęła w pełnej okazałości na schodach. Słońce przedzierało się gdzieniegdzie między koronami rozłożystych drzew wiśni, które właśnie kwitnęły w jasno różowych i białych barwach. Wojowniczka stojac na stopniach dziedzińca spojrzała na swoich No-Do-Chai.
-Bracia!- Krzyknęła śmiało.- Wy którzy przelewaliście ze mną krew, stojąc ramie w ramie, nigdy nie wątpiliście w moją wiarę i wolę. Dziś nadszedł dzień by ponownie pokazać bogom potęgę Białych Tygrysów. Dziś! Nadszedł dzień by zadrżały serca śmiertelników. Dziś nadszedł dzień, w którym pokażę, że jestem godna by stanąć na czele bractwa! Wy, którzy zawsze mi towarzyszyliście, pamiętajcie, że dziś nadszedł dzień chwały dla Nipponu! Bracia wojny dziś wyruszamy by pokazać po raz kolejny naszą potęgę stając do walki na arenie.
[/i]
(dow captain)
Wakizashi,Wakizashi(2xkatana) (No-Do-Hai)
Lekka ceremonialna zbroja Kunio(lekka zbroja coprawda jak na realia japoni to można powiedzieć że płytowa coś ala Nethana Algrina jeśli ktoś oglądał Ostatniego Samuraja)
umiejętności
Precyzja w uderzaniu
zajadła
Dodatki
Mistrzowska broń
Płonąca Broń
Ciało Pani Kunio -przewodniczącej zakonu Białych Tygrysów- szybko trafiło z powrotem do kraju kwitnącej wiśni. Dzieci wybiegły wiwatować na jej cześć wszyscy mieszkańcy wioski gdzie na skale mieścił się zakon wyszli, by wiwatować na jej cześć. Ajame widząc już z dala balkonu przybycie matki, czym prędzej krzyknęła do swoich No-Do-Hai by ci przyszykowali jej konia.
Młoda Ajame wybiegając naprzeciw orszakowi matki nie była jeszcze świadoma wielkiej tragedii, do jakiej doszło na arenie. Wreszcie kobieta o włosach czarnych jak heban i bladej urodzie zatrzymała się zsiadając z konia. Już nikt nie wiwatował wokół, właściwie to wszyscy otaczający Ajame zamilkli. Nagle przed orszak wyszła jedna ze służek zmarłej mistrzyni, uklękwszy na jednym kolanie z pochyloną głową wyszeptała.
-Pani twoja matka nie żyje…-poczym pochyliła głowę jeszcze niżej.
Ajame stała niewzruszona jak gdyby nie doszła do niej powaga całej sytuacji, młoda kensei nie wierzyła w tę wiadomość, nie była wstanie pojąć jak największa wojowniczka w całym Nipponie mogła zostać zabita.
-Jak zginęła?- Zapytała zdawkowo służkę.
-Pani… zabił ją wielki potwór jakiego dotąd nie widzieliśmy… dziwne to miejsce Pani, zło czai się wszędzie, a istoty tam spotkane nie pochodzą z tego świata.- Odpowiedziała kobieta w bogato zdobionym kimonie.
-Zarządzam miesiąc żałoby! Jutro rozpoczną się uroczystości pogrzebowe Najwyższej Kapłanki i Wojowniczki Kunio!- Mówiąc te słowa cała wioska zamarła w przerażeniu, gdyż jak dotąd nikt w całym Nipponie nie mógł równać się z potęgą ich wielkiej pani, która teraz odeszła by zasiadać z bogami.
Po żałobie, w klasztorze zaczęło wrzeć na temat tego kto zostanie nowym opatem zakonu tym samym stając się pierwszym i najwyższym zwierzchnikiem szkół walk na kolejną dekadę. Rada starszych niegdyś przyznała Kunio dożywotnie zwierzchnictwo i władze, lecz nikt nie był w stanie, że umrze mając zaledwie czterdzieści lat. Pierwszym spośród kandydatów była Ajame zaraz za nią jej jedyny brat Hyuga. Jedyni potomkowie Kunio byli bliźniakami, na zewnątrz podobni lecz w środku różnili się jak ogień i woda. Hyuga był spokojny, opanowany, dobrze wychowany, nader wszystko cenił honor i nauki matki, podczas gdy Ajame była wybuchowa, drzemał w niej wieczny gniew i żądza zabijania, co budziło grozę w sercach straceńców którzy odważyli się stanąć naprzeciwko niej. Każdy dobrze pamięta jakich masakr dopuszczała się ze swoja grupą elitarnych samurajów młoda Ajame. Czyniąc ze sztuki zabijania prawdziwy taniec śmierci. Niewielu przeżyło ten niezwykły spektakl, który odgrywała Ajame wraz ze swoimi aktorami. Czarne maski przypominające pradawne demony i czerwone zbroje były widokiem często zwiastującym szybką śmierć.
Młoda kensai miała nietypowy styl odbywania pojedynków, podczas gdy inni kończyli walkę szybkimi cięciami, ona uczyniła sobie przyjemność z powolnego zabijania przeciwników których obdarzała niezwykłym cierpieniem. Rany zadawane przez jej miecze powodowały nieopisywalne cierpienie jakgdyby przypalano kogoś żywcem.Takie rozkoszowanie się widokiem śmierci powodowało zniesmaczenie u wielu starszych mędrców i kapłanów lecz Kunio zawsze przymykała oko na zachowanie córki. Orientalna piękność kochała swą matkę i nie wybaczyłaby sobie nigdy gdyby ja zawiodła podobnie jak jej brat.
Wybuchowość i niezgłębiony temperament Ajame spowodował, że rada starszych przyznała przywództwo nad zakonem właśnie jej bratu, który bez wahania przyjął zaszczytną nominację.
Ajame nie zastanawiając się długo postanowiła wyruszyć na Arenę by dokończyć dzieła matki, która teraz pewnie na nią patrzy. Wchodząc do klasztoru stanęła naprzeciw przygotowanej na stojaku zbroi swej matki, która lśniła czerwienią jak krople krwi w pochmurny dzień.
-Pani…?- Zapytała jedna ze służek stojących za rozgoryczoną porażką z bratem Ajame.
-Wiecie co czynić.- Odrzekła z łzami spływającymi po jej aksamitnych, białych jak śnieg policzkach.
Kobiety nie zastanawiając się długo poczęły przygotowywać zbroję do założenia.
Chwilę później Ajame stanęła w pełnej okazałości na schodach. Słońce przedzierało się gdzieniegdzie między koronami rozłożystych drzew wiśni, które właśnie kwitnęły w jasno różowych i białych barwach. Wojowniczka stojac na stopniach dziedzińca spojrzała na swoich No-Do-Chai.
-Bracia!- Krzyknęła śmiało.- Wy którzy przelewaliście ze mną krew, stojąc ramie w ramie, nigdy nie wątpiliście w moją wiarę i wolę. Dziś nadszedł dzień by ponownie pokazać bogom potęgę Białych Tygrysów. Dziś! Nadszedł dzień by zadrżały serca śmiertelników. Dziś nadszedł dzień, w którym pokażę, że jestem godna by stanąć na czele bractwa! Wy, którzy zawsze mi towarzyszyliście, pamiętajcie, że dziś nadszedł dzień chwały dla Nipponu! Bracia wojny dziś wyruszamy by pokazać po raz kolejny naszą potęgę stając do walki na arenie.
[/i]
Ostatnio zmieniony 6 lis 2008, o 17:40 przez Ice-T, łącznie zmieniany 4 razy.
Moim skromnym zdaniem wydłużanie areny ma bardzo ograniczony sens bo samo zebranie uczestników zajmie sporo czasu...
BtW kiedy zacznie się arena (już doczekać się nie mogę)
Ps.: czy walki idą numerycznie po kolei : 1 walczy pierwszą walke z 2 (jeśli tak to czeka mnie walka z byłm mistrzem...)
BtW kiedy zacznie się arena (już doczekać się nie mogę)
Ps.: czy walki idą numerycznie po kolei : 1 walczy pierwszą walke z 2 (jeśli tak to czeka mnie walka z byłm mistrzem...)
Buhahahaha
Miałem palnąć jakiś cytat..., ale zapomniałem XD
Miałem palnąć jakiś cytat..., ale zapomniałem XD
Gniewko ma 2 dodatki: hełm i błogosławioną broń. Poza tym powinien z jednej tej rzeczy zrezygnować bo paladyn kosztuje 60pkt i może mieć jeden dodatek. Co do umiejętności to się zgodzę.Tullaris pisze: @Gniewko twój bretończyk ma tylko jedną umiejętność, a może mieć dwie. Brakuje mu także dwóch dodatków.
Pierwsze walki są losowane.
Ostatnio zmieniony 5 lis 2008, o 20:09 przez Kokesz, łącznie zmieniany 1 raz.
Właśnie , lepiej by było by pozostawić te 16 osób , to by poszło wszystko szybko i fajnie.Moim skromnym zdaniem wydłużanie areny ma bardzo ograniczony sens bo samo zebranie uczestników zajmie sporo czasu...
BtW kiedy zacznie się arena (już doczekać się nie mogę)
Ps.: czy walki idą numerycznie po kolei : 1 walczy pierwszą walke z 2 (jeśli tak to czeka mnie walka z byłm mistrzem...)
@ R.I.P byłym ?? chyba obecnym , nadal jestem mistrzem
Wcześniej Areny były na 32 i jakoś szło, jeśli będzie za mało osób to zetnie się do 16.Ale poczekajmy jeszcze trochę.
@Kokesz, fakt hełma nie zauważyłem.
@Kokesz, fakt hełma nie zauważyłem.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Kragh Gerhader - krasnoludzki zabójca smoków
broń: dwa topory
umagicznienie broni (czy mogę sobie wybrać kombinację run ?)
biegły w broni
Ostatni ze swojej gałęzi rodu. Zgolił głowę po tym, jak nie był wstanie ochronić swych najbliższych. Co z tego, że okolice przez które podróżowali były nawiedzane przez liczne bandy zielonoskórych. W tedy, wieczorem nie powinni otwierać tej kolejnej beczułki. Śpiewy i piwo przy ognisku były takie mile, jego syn, który ledwo raczkował siedział mu wtedy na kolanach. Pierwszy raz posmakował tego z najprzedniejszych trunków. Po prostu nie powinni otwierać kolejnej beczułki. Wszyscy stracili czujność. Było za późno, gdy wyskoczyły na nich te wstrętne gobliny. Zdążył jedynie chwycić za broń i zasłonić syna. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, a i ono odwróciło się w tedy od niego. Gdy ruszył osaczonej małżonce na pomoc, okazało się że przybył za późno. W tedy jedna z tych pokrak na pająku wykorzystała jego moment nieuwagi i uprowadziła jego pierworodnego. Jego gniew był wielki, położył wiele z tych przebrzydłych stworzeń, a gdy stało się jasne, że jego rodacy otrząsnęli się po nagłym ataku i dają odpór uszli w ciemności. Karawana poniosła duże straty, część dóbr zrabowano, pozostałe próbowano zniszczyć. Wśród porwanych było więcej osób. Zorganizowano grupę poszukiwawczą, która miała odbić porwanych. Pogoń trwała dwa dni. Wróg urządzał częste zasadzki. Ich liczba stopniowo malała. W końcu dotarli do obozu porywaczy. Okazało się, że przybyli za późno. Ich bliskich złożono w ofierze orkowemu bóstwu. Z całej grupy pościgowej ostało ich tylko ośmioro. Nic nie mówili, wszyscy wiedzieli co trzeba zrobić. Bez żadnej nadziei na przyszłość runęli na wroga. Orki i gobliny stawiły zaciekły opór, lecz nie było wśród nich wielu zdolnych do walki. Większość z nich była jeszcze oszołomiona nocnym rytuałem. Zebrali krwawe żniwo, lecz na końcu zostało ich tylko trzech. Stal tam, przy nich, cały we krwi wroga. W rękach dzierżył Drehhnę i Druna. Od tej pory jego rodzina towarzyszy mu wszędzie.
Do Karak Vlag przybył, bo tu można znaleźć śmierć. A tylko tego mu trzeba, aby znów być z rodziną.
broń: dwa topory
umagicznienie broni (czy mogę sobie wybrać kombinację run ?)
biegły w broni
Ostatni ze swojej gałęzi rodu. Zgolił głowę po tym, jak nie był wstanie ochronić swych najbliższych. Co z tego, że okolice przez które podróżowali były nawiedzane przez liczne bandy zielonoskórych. W tedy, wieczorem nie powinni otwierać tej kolejnej beczułki. Śpiewy i piwo przy ognisku były takie mile, jego syn, który ledwo raczkował siedział mu wtedy na kolanach. Pierwszy raz posmakował tego z najprzedniejszych trunków. Po prostu nie powinni otwierać kolejnej beczułki. Wszyscy stracili czujność. Było za późno, gdy wyskoczyły na nich te wstrętne gobliny. Zdążył jedynie chwycić za broń i zasłonić syna. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, a i ono odwróciło się w tedy od niego. Gdy ruszył osaczonej małżonce na pomoc, okazało się że przybył za późno. W tedy jedna z tych pokrak na pająku wykorzystała jego moment nieuwagi i uprowadziła jego pierworodnego. Jego gniew był wielki, położył wiele z tych przebrzydłych stworzeń, a gdy stało się jasne, że jego rodacy otrząsnęli się po nagłym ataku i dają odpór uszli w ciemności. Karawana poniosła duże straty, część dóbr zrabowano, pozostałe próbowano zniszczyć. Wśród porwanych było więcej osób. Zorganizowano grupę poszukiwawczą, która miała odbić porwanych. Pogoń trwała dwa dni. Wróg urządzał częste zasadzki. Ich liczba stopniowo malała. W końcu dotarli do obozu porywaczy. Okazało się, że przybyli za późno. Ich bliskich złożono w ofierze orkowemu bóstwu. Z całej grupy pościgowej ostało ich tylko ośmioro. Nic nie mówili, wszyscy wiedzieli co trzeba zrobić. Bez żadnej nadziei na przyszłość runęli na wroga. Orki i gobliny stawiły zaciekły opór, lecz nie było wśród nich wielu zdolnych do walki. Większość z nich była jeszcze oszołomiona nocnym rytuałem. Zebrali krwawe żniwo, lecz na końcu zostało ich tylko trzech. Stal tam, przy nich, cały we krwi wroga. W rękach dzierżył Drehhnę i Druna. Od tej pory jego rodzina towarzyszy mu wszędzie.
Do Karak Vlag przybył, bo tu można znaleźć śmierć. A tylko tego mu trzeba, aby znów być z rodziną.
Glaffy, Wargor
Topór dwuręczny
Ciężka zbroja
Agresywny
Marka Khorna
Niczym niezmąconą ciszę przerwał donośny ryk, dochodzący gdzieś z pobliskiego lasu. Ni to byczy ni to kozi. Nikomu nieznany wędrowiec odwrócił w tamtym kierunku głowę, wytężywszy słuch, starał się zlokalizować źródło hałasu. Wstrzymał nawet oddech. Niepotrzebnie. Nie usłyszał już nic. Jednakże ciekawość przemogła i postanowił zbadać sprawę dokładniej, gdyż wolał tej nocy nie ryzykować. Najciszej jak mógł ruszył w kierunku lasu, ściskając palce na rękojeści miecza.
Gdy dotarł na skraj lasu, usłyszał coś w rodzaju rozmowy. Bełkotliwe głosy dochodziły spomiędzy drzew. Wędrowiec postanowił zaryzykować i zaczął skradać się bliżej. Po chwili dostrzegł zarys postaci, niewyraźny i bezkształtny. Bezszelestny krok bliżej i nieznajomy nabiera kształtów. Już można dostrzec parę długich rogów wyrastających z jego głowy. Jego nogi i sposób w jakim stoi nie przypominają w niczym człowieka.
Tymczasem postać nieświadoma obecności człowieka, toczy w swoim dziwnym języku rozmowę z drugim osobnikiem swojego gatunku. Jeśli można to nazwać rozmową. A brzmiała ona mniej więcej tak:
- Pojadę na turniej, pomszczę śmierć mojego brata, Gluffiego. Powiedz jeszcze raz jak zwał się ten nikczemnik?
- Karol Wallenstein, ale on już nie żyje. Tak powiedział ten czarownik, który z nim pojechał.
- W takim razie wygram ten turniej by odzyskać honor. Jutro ruszam.
- Głupi jesteś. Lepiej przyłączmy się do hordy palącej teraz rubież królestwa ludzi.
- Nie obrażaj mnie ty śmieciu! – ryknął Glaffy i uniósł w górę swój dwuręczny topór. Jego przeciwnik nie miał szans, jego czaszka została rozłupana na dwoje. – Niech to będzie pierwsza ofiara ku czci Khorna.
Wędrowiec dość się już na oglądał. Wiedział już, że okolica nie jest bezpieczna i musi znaleźć sobie nową kryjówkę, by bezpiecznie spędzić noc. Chyłkiem wycofał się z lasu zostawiając Glaffiego sam na sam z truchłem zabitego Gora. Miłej uczty, pomyślał i zniknął w ciemnościach.
Topór dwuręczny
Ciężka zbroja
Agresywny
Marka Khorna
Niczym niezmąconą ciszę przerwał donośny ryk, dochodzący gdzieś z pobliskiego lasu. Ni to byczy ni to kozi. Nikomu nieznany wędrowiec odwrócił w tamtym kierunku głowę, wytężywszy słuch, starał się zlokalizować źródło hałasu. Wstrzymał nawet oddech. Niepotrzebnie. Nie usłyszał już nic. Jednakże ciekawość przemogła i postanowił zbadać sprawę dokładniej, gdyż wolał tej nocy nie ryzykować. Najciszej jak mógł ruszył w kierunku lasu, ściskając palce na rękojeści miecza.
Gdy dotarł na skraj lasu, usłyszał coś w rodzaju rozmowy. Bełkotliwe głosy dochodziły spomiędzy drzew. Wędrowiec postanowił zaryzykować i zaczął skradać się bliżej. Po chwili dostrzegł zarys postaci, niewyraźny i bezkształtny. Bezszelestny krok bliżej i nieznajomy nabiera kształtów. Już można dostrzec parę długich rogów wyrastających z jego głowy. Jego nogi i sposób w jakim stoi nie przypominają w niczym człowieka.
Tymczasem postać nieświadoma obecności człowieka, toczy w swoim dziwnym języku rozmowę z drugim osobnikiem swojego gatunku. Jeśli można to nazwać rozmową. A brzmiała ona mniej więcej tak:
- Pojadę na turniej, pomszczę śmierć mojego brata, Gluffiego. Powiedz jeszcze raz jak zwał się ten nikczemnik?
- Karol Wallenstein, ale on już nie żyje. Tak powiedział ten czarownik, który z nim pojechał.
- W takim razie wygram ten turniej by odzyskać honor. Jutro ruszam.
- Głupi jesteś. Lepiej przyłączmy się do hordy palącej teraz rubież królestwa ludzi.
- Nie obrażaj mnie ty śmieciu! – ryknął Glaffy i uniósł w górę swój dwuręczny topór. Jego przeciwnik nie miał szans, jego czaszka została rozłupana na dwoje. – Niech to będzie pierwsza ofiara ku czci Khorna.
Wędrowiec dość się już na oglądał. Wiedział już, że okolica nie jest bezpieczna i musi znaleźć sobie nową kryjówkę, by bezpiecznie spędzić noc. Chyłkiem wycofał się z lasu zostawiając Glaffiego sam na sam z truchłem zabitego Gora. Miłej uczty, pomyślał i zniknął w ciemnościach.
23, czyli jeszcze 9 jak by Piotras dodał historię to było by tylko 8.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Teraz! - na ten znak z zieleni okalajacych dolinę wyskoczyło kilku rosłych, brodatych mężczyzn z toporami latającymi nad ich głowami. Ciszę chwilę potem wypełniły dźwięki walki gdy dopadli grupy orków którzy zorientowali się co się dzieje w momencie gdy pierwszemu stal rozpłatała czaszkę. Rozgorzała się walka która nie trwała długo - szybko na świeżą wisoenną trawę zwaliły się grube zielone cielska, ziemia sączyła krew. Kilku zielonych rzuciło się do ucieczki, daleko nie ubiegli gdyż bezbłędnie wymierzone rzuty toporów powaliły uciekinierów. Ludzie chwilę oglądali swych martwych już przeciwników po czym zniknęli bezszelestnie w lesie"
Beord - przywódca leśnej kompanii tropiącej bestie i zielonych w lasach Hochlandu, oficjalnie - drwale. Skurzane spodnie,znoszona zielona koszula i pasek to jedyne elementy ubioru, długie włosy obwiązane rzemieniem,gęsta broda, za pasem woreczek z ziołami, dwuręczny topór. W sile wieku(nie liczył lat) opuścił drużynę gdy na jego miejsce wstąpił jeden z jego "uczniów" który umiejętnościami go przerósł widocznie a nie mieli ze sobą pozytywnych relacji. Taal prowadził Beorda swoimi ścieżkami, wyznaczał mu cele które sam osiągał ciągle doskonaląc swe umiejętności. Jego domem była puszcza a dachem niebo. Będąc w pewnych nieznanych okolicach dowiedział się o arenie, coż mu pozostało - postanowił spróbować swych sił.
Beord - niech będzie empire captain
dwuręczny topór
brak zbroi
dodatki :
-toporki do rzucania (są noże więc myślę że i toporki mogły by być ale jak nie to pisz murm to zmienię)
-buty szybkości
umiejętności:
-dobry refleks
-mistrzowstwo w walce
jeszcze 7
Beord - przywódca leśnej kompanii tropiącej bestie i zielonych w lasach Hochlandu, oficjalnie - drwale. Skurzane spodnie,znoszona zielona koszula i pasek to jedyne elementy ubioru, długie włosy obwiązane rzemieniem,gęsta broda, za pasem woreczek z ziołami, dwuręczny topór. W sile wieku(nie liczył lat) opuścił drużynę gdy na jego miejsce wstąpił jeden z jego "uczniów" który umiejętnościami go przerósł widocznie a nie mieli ze sobą pozytywnych relacji. Taal prowadził Beorda swoimi ścieżkami, wyznaczał mu cele które sam osiągał ciągle doskonaląc swe umiejętności. Jego domem była puszcza a dachem niebo. Będąc w pewnych nieznanych okolicach dowiedział się o arenie, coż mu pozostało - postanowił spróbować swych sił.
Beord - niech będzie empire captain
dwuręczny topór
brak zbroi
dodatki :
-toporki do rzucania (są noże więc myślę że i toporki mogły by być ale jak nie to pisz murm to zmienię)
-buty szybkości
umiejętności:
-dobry refleks
-mistrzowstwo w walce
jeszcze 7
Evincar - wight lord
Halabarda ; ciężka zbroja
Umagicznienie broni
Mistrzostwo w walce
- Evincarze! Broń swego pana!- krzyknął nekromanta, mając nadzieje na ratunek ze strony swego nowego twora. Niestety, kapłan sigmara, który wtargnął do siedziby maga zadbał o to by stwór był nieszkodliwy- wystarczyło polać go wodą święconą by znieruchomiał.
- Evincar!- był to ostatnie słowa maga śmierci.
- Na potęge Sigmara! Giń heretyku!- Mówiąc to kapłan-wojownik powaliłswym młotem bezbronnego nekromantę.
Po krótkiej modlitwie podłożył ogień w siedzibie maga. Wychodząc dla pewności uderzył w znieruchomiałego kościeja. Nie zmiażdzżył jednak czaszki, a to w niej mieściła się cała magia odpowiedzialna za nie-życie plugastwa.
Czaszka lezała przez wiele lat w wypalonych zgliszczach. Jej obecność nie umnkęła jednak pewnemu adeptowi czarnej sztuki- "dusza" Evincara miała wpływ- mały ale wpływ- na wiatry magii. Adept za cel postawił sobie odtworzenie stwora- był zbyt słaby by stworzyć własnego. Z pietyzmem kompletował kolejne kości i elementy ekwipunku.
Ironia losu chciała jednak by tuż przed ukończeniem swego "dzieła" został zabity przez maga dużo potężniejszego od siebie, któremu kościej nie był wcale potrzebny. A skoro nie był potrzebny to można na nim przecież spróbować zarobić?
Na arenę śmierci miał wkroczyć kolejny jej przedstawiciel w starym świecie.
Halabarda ; ciężka zbroja
Umagicznienie broni
Mistrzostwo w walce
- Evincarze! Broń swego pana!- krzyknął nekromanta, mając nadzieje na ratunek ze strony swego nowego twora. Niestety, kapłan sigmara, który wtargnął do siedziby maga zadbał o to by stwór był nieszkodliwy- wystarczyło polać go wodą święconą by znieruchomiał.
- Evincar!- był to ostatnie słowa maga śmierci.
- Na potęge Sigmara! Giń heretyku!- Mówiąc to kapłan-wojownik powaliłswym młotem bezbronnego nekromantę.
Po krótkiej modlitwie podłożył ogień w siedzibie maga. Wychodząc dla pewności uderzył w znieruchomiałego kościeja. Nie zmiażdzżył jednak czaszki, a to w niej mieściła się cała magia odpowiedzialna za nie-życie plugastwa.
Czaszka lezała przez wiele lat w wypalonych zgliszczach. Jej obecność nie umnkęła jednak pewnemu adeptowi czarnej sztuki- "dusza" Evincara miała wpływ- mały ale wpływ- na wiatry magii. Adept za cel postawił sobie odtworzenie stwora- był zbyt słaby by stworzyć własnego. Z pietyzmem kompletował kolejne kości i elementy ekwipunku.
Ironia losu chciała jednak by tuż przed ukończeniem swego "dzieła" został zabity przez maga dużo potężniejszego od siebie, któremu kościej nie był wcale potrzebny. A skoro nie był potrzebny to można na nim przecież spróbować zarobić?
Na arenę śmierci miał wkroczyć kolejny jej przedstawiciel w starym świecie.
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns
sir Rycerz.
średnia zbroja
Topór dwuręczny
mistrzowska broń
buty szybkosci
Cnota rycerskiego paladyna
biegły w broni.
Ów czlowiek jest kolejnym z rycerzy, ktorzy poswięcili swoje zycie szukaniu graala. Składał śluby milczenia, zatem nikt nie zna jego imienia.
W odległych krainach jest znany jako 'Rycerz'. Nie wiadomo skąd pochodzi, ale juz na pierwszy rzut oka widac, ze jego topór nie jest dzielem ludzi. Został wykonany w KaraK Varr w gorach szarych. Kunszt wykonania nie ma sobie równych. Broń ta, nie wymaga ostrzenia, bo jest tak precyzyjnie zrobiona. Nikt nie wie za jakie zasługi dostał taką broń, ale musialy być one wielkie bo krasnoludy zazdrosnie strzegą swoich najlepszych zasobów gromrilu. O dziwo nie nosi cięzkiej zbroji, tylko kolczugę która nie krępuje mu ruchów, dzieki czemu jego topór jest szybszy, a cios skuteczniejszy.
Jest jeszcze jedna rzecz która zwraca uwagę - to jego buty. Wygladają na lekkie buty elfa, ale emanuje z nich jakaś dziwna moc. Jaka? - moze jego pierwszy przeciwnik dowie się szybciej niz się spodziewa...
Jego wstąpienie na arene wywolalo niemale emocje, bo jest on spowity aura tajemniczosci. Aurą, przez która przebija Błogosławienstwo jego Pani i które może wyczuć, każdy kto obok niego przechodzi.
(mam nadzieje ze dobrze zrozumialem ,ze moge wybrac 2 dodatki i 2 umiejętności?)
średnia zbroja
Topór dwuręczny
mistrzowska broń
buty szybkosci
Cnota rycerskiego paladyna
biegły w broni.
Ów czlowiek jest kolejnym z rycerzy, ktorzy poswięcili swoje zycie szukaniu graala. Składał śluby milczenia, zatem nikt nie zna jego imienia.
W odległych krainach jest znany jako 'Rycerz'. Nie wiadomo skąd pochodzi, ale juz na pierwszy rzut oka widac, ze jego topór nie jest dzielem ludzi. Został wykonany w KaraK Varr w gorach szarych. Kunszt wykonania nie ma sobie równych. Broń ta, nie wymaga ostrzenia, bo jest tak precyzyjnie zrobiona. Nikt nie wie za jakie zasługi dostał taką broń, ale musialy być one wielkie bo krasnoludy zazdrosnie strzegą swoich najlepszych zasobów gromrilu. O dziwo nie nosi cięzkiej zbroji, tylko kolczugę która nie krępuje mu ruchów, dzieki czemu jego topór jest szybszy, a cios skuteczniejszy.
Jest jeszcze jedna rzecz która zwraca uwagę - to jego buty. Wygladają na lekkie buty elfa, ale emanuje z nich jakaś dziwna moc. Jaka? - moze jego pierwszy przeciwnik dowie się szybciej niz się spodziewa...
Jego wstąpienie na arene wywolalo niemale emocje, bo jest on spowity aura tajemniczosci. Aurą, przez która przebija Błogosławienstwo jego Pani i które może wyczuć, każdy kto obok niego przechodzi.
(mam nadzieje ze dobrze zrozumialem ,ze moge wybrac 2 dodatki i 2 umiejętności?)
Kupię bretońskie modele z 5tej edycji:
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
Już już piszę ludziska, dopiero się od lekcji oderwałem... Dajcie mi troszkę czasuTullaris pisze:23, czyli jeszcze 9 jak by Piotras dodał historię to było by tylko 8.
___________________________
Graal Ironforge, krasnoludzki Than:
- topór jednoręczny
- tarcza
- pełna zbroja gromilowa z hełmem
Dodatek:
- dwa pistolety krasnoludzkie
Cechy i umiejętności:
- wyszkolony
_________________________________________________
P.S. Przepraszam za ewentualne orty, interpunkcję itp, ale jestem mega zmeczony...Historia:
Graal spojrzał w dół zbocza, jeszcze trochę i jego kochane Khaz-Modan zniknie z oczu. Po raz kolejny wybrał się na wyprawę wojenną z swoim oddziałem Długobrodych. Czterdziestu krasnoludzkich wojowników podróżuje na północ, aby rozprawić się z małym plemieniem orków, które zagnieździło się w pobliskich jaskiniach. Już od jakiegoś czasu zwiadowcy donosili, że grupa przemieszcza się w stronę innych zielonoskórych. Graal po raz ostatni obejrzał się za siebie, słońce zachodziło, a ostatnia baszta Khaz-Moda znikała za horyzontem. Po raz kolejny został wysłany przez brata, Haala Ironforge’a, na wyprawę. Niedługo miał on zasiąść na tronie twierdzy, z czego Graal był bardzo dumny. Jego rodzina, w której popularne jest bycie inżynierem, jest bardzo znana w tych stronach. Jednak Graal i Haal to „czarne owce”. Jako jedyni z familii zajęli się wojaczką, nie mechaniką, czy obsługą urządzeń i dział. Jedyne do czego pałali prawdziwą miłością, jak na krasnoludów przystało, to broń palna, złoto i chwała. W przeszłości Graal był zwykłym wojownikiem w drużynie młodszych Strażników Gwardii Króla. Ze względu na status społeczny, szybko został wyniesiony na stanowisko dowódcy bardzo dobrze zorganizowanej i wyszkolonej grupy Długobrodych. Graal zastanawiał się, ile jeszcze orków i goblinów przyjdzie mu zabić, zanim będzie mógł w spokoju zasiąść w komnacie z starszyzną i napić się piwa. Jak na krasnoluda był nieprzeciętny. Spośród krasnoludów wyróżniał się specyficznym wyglądem i stylem bycia. Jak na jednego z „mniejszych ludów” Graal był stosunkowo wysoki. 151 cm wzrostu, 85 kg wagi, czyniło z niego przeciwnika nie łatwego do pokonania. Na tle innych, wyróżniał się. Brak brzucha, waga spowodowana żelaznymi mięśniami, wyćwiczonymi na latach wojaczki. Do tego 166 lat, czyli jak na krasnoluda nie był już młody. Błękitne oczy w połączeniu z siwą brodą skręconą w dwa warkocze powodowały, że przeciwnik często zastanowił się dwa razy, zanim zaatakował Graala. Z wyglądu każdy mógł na pierwszy rzut oka stwierdzić, że jest to dowódca jednostki. Pełna zbroja z gromilu, tarcza z herbem rodziny Ironforge oraz topór z gromilu powodowały niecodzienny wynik. Naramienniki naznaczone symbolem Khaz-Modan oraz pistolety, prezent od ojca na sto pięćdziesiąte urodziny.
Po dwóch dniach wędrówki po śladach orków, w końcu natknęli się na porzucone obozowisko. Jak na zielonych przystało, całe w chaosie, dopalające się ognisko oraz typowy znak, dlaczego zmienili miejsce pobytu – nie było już gdzie wyrzucać odpadków. „Orki się nigdy nie zmieniają” – pomyślał Graal i kazał zawołać zwiadowców. Wytropienie orków nie było trudne, następnego dnia krasnoludzcy wojownicy zauważyli plemię. Liczyło około sześćdziesięciu orków i z dwadzieścia goblinów – sługusów. Graal postanowił poczekać do wieczora i przygotować zasadzkę. Orki zatrzymały się w wąwozie, tak że z góry można było zrzucić głazy i zabarykadować im drogę ucieczki. Tak też planował zrobić krasnoludzki Than. Gdy zmrok zaczął zapadać nad światem, Graal dał sygnał do rzucenia kamieni na północną stronę, a sam z resztą wojowników wkroczył południem. Panika oraz element zaskoczenia dały przewagę krasnoludom, z której skwapliwie skorzystali. Graal nacierał do przodu, razem z braćmi, aż w końcu spotkał się z zorganizowanym oporem. Jednak był na to przygotowany. Kazał prawej flance, na czele z swoim zastępcą nastąpić mocniej i przełamać szereg orków. W tym samym czasie Graal postępował naprzód. Przyjmował ciosy na tarczę i sam z podwójną zaciekłością oddawał. Jeden, drugi, szósty ork, ileż ich jeszcze jest? Graal widział zmęczenie wdające się w jego wojowników. Coś tutaj było nie tak, czy to możliwe, że ocenił źle wielkość bandy? W tym momencie ktoś z tyłu krzyknął „Graalu! Zbliżają się z tyłu!”. Nie było czasu na zastanowienie się. Zbili się w okrąg, tak teraz miał pewność, grupa z którą mieli się połączyć właśnie nadciągała. Nie byli w dobrym położeniu, do tego paru z jego braci padło pod ciosami orków. Nagle z szeregów wroga wyszedł czarny ork. Graal na pierwszy rzut oka stwierdził, że jest to przywódca bandy. Nie zastanawiając się, wycharczał w orkowym wyzwanie na pojedynek przywódcę orków. Nie spodziewał się pozytywnej odpowiedzi, jednak widocznie miał do czynienia z inteligentnym szefem. Wiedział, że ma przewagę, więc jakby krasnolud wygrywał, to mógł spokojnie wycofać się z walki. „Panie, jesteś tego pewien?” – Graal nawet nie zauważył swojego zastępcy, który zdążył już tutaj przybiec. Cały był obryzgany krwią, jego broda miała teraz czerwonawy odcień, a z topora skapywała gęsta, orcza krew. Than nie wyglądał lepiej, czuł jak jego włosy zlepiają się przez krew jego oraz jego wrogów. „Przykro mi, raz danego słowa się nie cofa!” – z tym zdaniem Graal wystąpił z szeregu. Momentalnie orki oraz krasnoludy cofnęły się tworząc krąg o średnicy dziesięciu metrów. Graal sprawdził swoje pistolety, tak, „Grzmot” i „Zabójca” tkwiły za pasem, łatwe do wyciągnięcia, cały czas nabite. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, czarny ork natarł pierwszy. Potężny cios z drewnianej pałki spadł na tarczę. Od siły ciosy, aż zdrętwiała ręka Graalowi. „Nie jest dobrze, ten koleś wie co robi. To może być trudniejsze niż myślałem.” Pora na kontratak. Than zamachnął się, specjalnie myląc orka, aby ten zastawił się. Ork zrobił dokładnie to czego spodziewał się Graal. Sparował swoją maczugą cięcie toporem od prawej. W tym momencie krasnolud uderzył orka na odlew tarczą, wkładając w ten cios całą swoją siłę. Miał nadzieję, że czarny ork cofnie się trochę, jednak efekt tego przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Wbrew pozorom ork nie zwrócił w ogóle uwagi na ten manewr i zignorował go. Co było wielkim błędem. Czarny ork nie mógł złapać równowagi i cofnął się o dobre parę metrów. Graal nie czekał. Topór wbił w ziemię, tarczę przerzucił na ramię i sprawnym ruchem rąk wyjął pistolety. Ćwiczył ten manewr nie raz, a spudłować z takiej odległości było trudno. Oba pistolety wypaliły jednocześnie, huk wystrzałów przebiegł cały wąwóz. Wrzawa, która panowała wokół pojedynku ucichła. Po opadnięciu kurzu wszystkim ukazał się widok wielkiej postaci leżącej na ziemi z dwoma kulami w okolicach serca. Graal nie zastanawiając się długo rzucił się na pierwszego orka, który był najbliżej. Ciął na odlew pozbawiając orka nogi. W tym momencie reszta krasnoludów zaatakowała orki. Te niezdecydowane i pozbawione przywódcy rzuciły się do ucieczki. Mała grupa jeszcze stawiają opór, lecz nie stanowiła zagrożenia dla wściekłych i pałających nienawiścią krasnoludów.
Nie minęła godzina i było po problemie. Jednak Graal zastanawiał się nad postawą wodza orków. Dlaczego wyzwał go na pojedynek? Postanowił go przeszukać. W tubie znalazł kartkę zapisaną ludzkim pismem. Była na niej notka o jakiejś arenie śmierci w Karak-Vlad. Graal zrozumiał już czemu ork wyzwał go na pojedynek. Chciał się sprawdzić. Cóż, skoro go pokonał, to chyba będzie trzeba odwiedzić tą arenę i zająć na jego miejsce. Lecz najpierw musi być czas na zdanie raportu i powrót do twierdzy. Wyruszy tam za tydzień z błogosławieństwem Króla, by reprezentował Khaz-Modan i familię Ironforge.
P.S.2. Zostało 5 osób jeszcze, czy źle liczę?
Pozdro
Unrii "Dwa młoty" Gottersin(krasnoludzki tan)
Broń-Dwa młoty jednoręczne
Zbroja-Pełny gromrilowy pancerz
Dodatek-Mistrzowka zbroja
Umiejętność-Mistrzowskie uderzenie
"Unrii od dłuższego czasu służył w Hammerersach przy twierdzy Karak Turk, swojej obecnej pozycji sztandarowego oddziału nie zawdzięczał jednak wysoko postawionemu w hierarchii klanowi lecz odwadze i umiejętnościom, która niejednokrotnie ratowały towarzyszy w walce. Wiele razy zdarzało się, że to właśnie dzięki jego zdolnościom udawało się przetrwać jego kompanom kolejne bitwy. Któregoś jednak dnia wszystko się zmieniło. Do Karak Turk dotarły wieści o śmierci pod Karaq Vlag jego ukochanego bratanka. To doprowadziło go wręcz do obłędu jaki niejednokrotnie towarzyszy krasnoludzkim zabójcom. Przepełniony nienawiścią i żalem poprosił króla o zwolnienie ze służby i pozwolenie na wyruszenie w rejon zniszconej krasnoludzkiej twierdzy, która już niedługo miała zupełnie odmienić jego los..."
Broń-Dwa młoty jednoręczne
Zbroja-Pełny gromrilowy pancerz
Dodatek-Mistrzowka zbroja
Umiejętność-Mistrzowskie uderzenie
"Unrii od dłuższego czasu służył w Hammerersach przy twierdzy Karak Turk, swojej obecnej pozycji sztandarowego oddziału nie zawdzięczał jednak wysoko postawionemu w hierarchii klanowi lecz odwadze i umiejętnościom, która niejednokrotnie ratowały towarzyszy w walce. Wiele razy zdarzało się, że to właśnie dzięki jego zdolnościom udawało się przetrwać jego kompanom kolejne bitwy. Któregoś jednak dnia wszystko się zmieniło. Do Karak Turk dotarły wieści o śmierci pod Karaq Vlag jego ukochanego bratanka. To doprowadziło go wręcz do obłędu jaki niejednokrotnie towarzyszy krasnoludzkim zabójcom. Przepełniony nienawiścią i żalem poprosił króla o zwolnienie ze służby i pozwolenie na wyruszenie w rejon zniszconej krasnoludzkiej twierdzy, która już niedługo miała zupełnie odmienić jego los..."