Arena of Death 17(powrót do Karak Vlag) [Zmiany!!!!]
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Arena of Death 17(powrót do Karak Vlag) [Zmiany!!!!]
Witam w kolejnej odsłonie Areny Śmierci. Zasady są takie jak dotąd z drobnymi poprawkami które staram się wprowadzać z każdą areną i ewentualnymi nowościami.
Każdy chcących wziąć udział w zabawie wpisuje na forum postać której walki będę rozgrywał i potem opisywał w kolejnych postach tego tematu. Zasady zgłaszania są takie że każdy może mieć jedną postać w danej arenie.
Zgłasza się według poniższego szablonu:
Imię postaci: Jak nazwiecie swoją postać.
Broń: broń lub bronie jakiej używa z podanej z listy, jednoręczna, oburęczna lub dwie bronie.
Zbroja:zbroja lub jej brak, z tarczą lub bez i/lub z hełmem lub bez.
Ekwipunek: postaci przysługuje jedna pozycja z listy ekwipunku
Umiejętności:postaci przysługuje jedna pozycja z listy umiejętności
Mutację: (jeśli dotyczy) może przysługiwac mutacja jeśli zasady pozwalają
Historia postaci: Historia waszej postaci i między innymi dlaczego sięznalazła na arenie.
UWAGA: postacie bez historyjek nie bedą dopuszczane do areny. Nie ma rezerwacji i zaklepywania wcześniejszego. Kto pierwszy ten lepszy. 3 postacie z najlepszą historyjką otrzymują mikstury zdrowia.
Uwagi:
**Skink priest. skaven chief, tomb king icon bearer , wszelacy goblińscy I hobgoblińscy big bosi, gnoblarscy honcho, otrzymują bonusowy ekwipunek
**Ludziom(DOW,Empire,Bretonia) przysługuje bonusowa umiejętność oraz bonusowy ekwipunek
**Wargory mogą pobrać 1 mutację z listy mutacji dostępnych
**Dragon Slayer otrzymuje bonusową umiejętność
Zasady specjalne rasowe bohaterowie zatrzymują.
np: krasnolud ma nienawiśc do zielonoskórych i podobnie.*
**Armed to da theef nie działa.
**Bretońscy bohaterowie mają blessing of lady of lake
**Imperialni warrior priesci nie mają modlitw tak jak mumie inkantacji
**Asasini skavenów i darkelfów nie mogą nosić zbroi cięższych niż lekka.
**Scar-veterani,mumie i wood elfy nie mogą nosic zbroi cięższych niż średnia.
**Demony w postaci Heraldów dopuszczone lecz nie mogą wybierać broni , zbroi czy ekwipunku. Zgodnie z wybranym typem Heralda mają oni wbudowane piętno własnego boga.
**marki chaosu są dostępne jako pietna zumiejętności.
**Death Hag nie nosi zbroi cięższej niż lekka.
**Ogry w postaci bruiserów i hunterów dopuszczone są lecz mają albo ekwipunek albo umiejętność a nie oba.
**Asasin skaveński ma zawsze zapoisonowaną broń bez dodatku tak jak ma
w zasadach warhammera. Czyli może wziąć dodatek.
**Chaos Dwarf Hero otrzymuje bonus 1T dla tego że to krasnolud.
**Branchwraithy nie używają broni ani zbroi ani ekwipunku za to mają 2 umiejętności do wyboru
PAMIĘTAJCIE IM CIĘŻSZE UZBROJENIE I PANCERZ TYM CIĘŻEJ NIM WŁADAĆ A BRAK ZBROI MA SWOJE DUZE PROFITY. OD WAS ZALEZY CZY WASZA POSTAC BĘDZIE PUSZKĄ PANCERNĄ CZY NAGIM BERSERKEREM W STYLU CONANA BARBARZYNCY.
*tarcze i hełmy mogą byc brane niezaleznie od siebie i innych zbroi. Nie są już ekwipunkiem tylko są z kategorii zbroja. Dają plusy ale i pewne minusy. Można też walczyć bez tarczy i lub bez hełmu.
Broń jednoręczna:
Pazury bitewne( tylko asa sini)
Sztylet
Krótki miecz
Długi miecz
Rapier
Topór
Włócznia(jednorącz)
Młot
Maczuga
Czoppa(tylko orki)
Katana
Wakizashi
Gwiazda zaranna
Bicz
Bastard(jednoręczny)
Broń dwuręczna:
Miecz dwuręczny
Topór oburęczny
Młot oburęczny
Cep bojowy
Włócznia(oburącz)
Halabarda
Kadzielnica plagi(skaveni tylko)
Bastard(oburącz)
kij
zbroje
brak zbroi
lekka zbroja
średnia zbroja
ciężka zbroja
pełna zbroja płytowa
tarcza
hełm
ekwipunek
amulet równości
amulet ochronny
błogosławiona broń
bomby błyskowe
bomby kwasowe
bomba paraliżująca
Bugmańskie XXX(tylko krasnoludy)
Buty szybkości
Eliksir refleksu
Eliksir odurzający
Eliksir spaczeni owy ( skaveni tylko)
Eliksir mutagenny
Eliksir zdrowia
Eliksir siły
Eliksir precyzji
Eliksir odporności
Grzybek kapelusznik (tylko nocny goblin)
Gromrilowy ekwipunek (tylko krasnoludy)
Ikona sigm ara ( tylko imperium)
Ilthamirowy ekwipunek ( tylko high elfy)
Kusza pistoletowa
Korzeń wielkiego dębu ( tylko Wood elfy )
Lwi płaszcz (tylko high elfy)
Okular z górskiego szkła ( tylko inżynierowie i krasnoludy)
Mięso trolla ( tylko zwykłe gobliny)
Mistrzowska zbroja
Mistrzowska broń
Noże do rzucania
Płaszcz z morskiego smoka (tylko dark elfy noble)
Para pistoletów ( tylko skaveni, empire, dwarfy)
Pierścień ochrony jadowej
Plujka (tylko skinki)
Płaczące ostrze (tylko skaveni)
Płonąca broń
Piekielny proch
Przeklęta broń
Stymulant
Trucizna jadowa
Trucizna czarny lotos(tylko dark elf asasin)
Woda święcona
Wyostrzenie broni
Umiejętności
Agresywny
Berserk er
Specjalista od broni
Błogosławiony pani jeziora(tylko bretonia)
Chwytny ogon(tylko skaveni)
Cnota paladyna ( tylko bretonia)
Defensywny
Dobry refleks
Błogosławiony przez las ( tylko Wood elfy)
Odważny
Precyzyjne ciosy
Szermierz
Szczęściarz
Zabójca
Twardogłowy
Tarczownik
Zajadłośc
Riposta
Weteran
Zręczny
Twardziel
Piętno Khorna (tylko chaos)
Piętno Tzeencha (tylko chaos)
Piętno Nurgla (tylko chaos)
Piętno Slanesha (tylko chaos i dark elf noble)
Piętno Malala (tylko chaos)
Wampirza czysta krew Lhamii (tylko wampiry)
Wampirza czysta krew Von Carstein (tylko wampiry)
Wampirza czysta krew Blood Dragon (tylko wampiry)
Wampirza czysta krew Strigoi (tylko wampiry)(nie może używać broni i zbroi)
Wampirza czysta krew Necrarch (tylko wampiry)
Mutacje
Dodatkowe ramię
Długie rogi
Straszna paskuda
Kopyta
Ciało węża (tylko z piętnem Slanesha)
Gorączka bitewna (tylko z piętnem Khorne)
Bitewny ryk
Macka (tylko z piętnem nurgla)
Rozrośnięty
Ciało pełne zmian (tylko z piętnem tzeencha)
Krew kwasowa
Twarda skóra
Przeklęty
Zły los
Dziecię chaosu ( tylko z piętnem Malala)
Wiele oczu
Aura apatii
Zły dotyk
Klata jak u pirata a w środku wata
Highscore(zwycięzcy aren)
Arena nr 1 :Skiririt zabójca klanu Eshin (skaven Assasin)
zabity w finale areny nr 2 przez Edwina Wszechwiedzacego wybrańca Tzeencha.
Arena nr 2 Edwin Wszechwiedzący wybraniec Tzeentcha (Exalted champion)
zabity w arenie nr 4 przez Gurthanga Żelaznobrodego(dwarf thane).
Arena nr 3:Cossalion mistrz miecza z Hoeth (High elf commander)
zabity w arenie 4 przez Chi Ich Yu aspiring championa
Arena nr 4:Otto Kalman Blond Dragon (Vampire Thrall)
powrócił w rodzinne strony
Arena nr 5:Axelheart Strigoi (Vampire Thrall)
los nieznany-zbiegł
Arena nr 6: ???? ( Jasiowa niedokończona w finale)
Abdul Al-Raqish ibn Hassan miał walczyc z Ghruu bestią lecz pojedynek się nie odbył.
Arena nr 7: Karol Wallenstein (Empire Captain)
( powrócił w chwale do domu po zwycięstwie) zabity w arenie nr 10 przez
zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..
Arena nr 8: Judasz Przeklęty (Wight King)
Zdjąwszy klątwe nieżycia po zwycięstwie areny połączył się z ukochaną.
Arena nr 9: Karol Wallenstein(Empire Captain)
(obroniwszy tytuł mistrza przez drugie zwycięstwo turnieju powrócił w chwale do domu) lecz zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..
Arena nr 10: Khaert Abaleth (Dark elf assasin)
Zwycięzca areny oddalił się w nieznanym kierunku. Powrócił w arenie nr 11 lecz został w niej zabity przez Beorda Drwala z Hochlandu.
Arena nr 11: Beored Drwal (Empire Captain)
Powrócił do rodzinnego Hochlandu by nabrać chęci do życia
Arena nr 12: Loq'Qua'Chaq (Saurus Scar-Veteran)
Wygrawszy na arenie odzyskał swą wolność.
Arena nr 13: Kaelos(Dark Elf assasin)
Oddalił się w nieznane.
Arena nr 14 Sartosa: Aethis Mistrz Miecza z Hoeth (High Elf Noble)
Odzyzkawszy swój honor powrócił w szeregii Mistrzów Miecza
Arena nr 15 Sartosa 2: Ragnar Rycerz Białych Wilków (empire Captain)
Powrocił na północ dalej walczyć z chaosem
Arena nr 16 Sartosa 3: Tullhir "Matkobójca" (Dark elf Assasin)
oddalił się w nieznane.
ZGŁOSZENI ZAWODNICY (16 MIEJSC)
1.Lionajdas (DOW captain)
Broń : włócznia
Zbroja : średnia, duża okrągła tarcza,
Ekwipunek : Buty szybkości, mikstura siły
Umiejętności : weteran, precyzyjne ciosy.
2.Segurad (Exalted champion)
broń: dwuręczny miecz
zbroja: hełm, pełna zbroja płytowa
ekwipunek: mistrzowska broń
umiejętność: agresywny
3.Jakub Weisberg Łowca Czarownic i Templariusz Solkana. (Imperialny Kapitan)
Broń : miecz półtoraręczny trzymany dwóręcznie
Zbroja : średnia,
Ekwipunek : mistrzowska broń, błogosławiona broń. eliksir zdrowia(nagroda)
Umiejętności : Szermierz, Specjalista od broni.
4.Imię postaci: Korr Wildhammer (Dwarf Thane)
Imię postaci: Korr Wildhammer
Broń: Grorilowy topór oburęczny
Zbroja: Gromrilowa zbroja płytowa z hełmem
Ekwipunek: Gromrilowy ekwipunek
Umiejętności: Defensywny
5.Krasnoludzki Żelazołamacz – Gorax Skaldursson (w rzeczywistości krasnoludzki tan)
Broń: topór jednoręczny trzymany w prawej ręce
Pancerz: Pełna zbroja płytowa (gromrilowa, oczywiście); tarcza w lewej ręce,hełm
Ekwipunek: Gromrilowy ekwipunek
Umiejętności: tarczownik
6.Khargh: (Wargor)
Broń: pazury w prawej i długi miecz w lewej
Zbroja: lekka (skórzana, oraz grube futro)
Ekwipunek: przeklęta broń
Dodatki: piętno Slanesha
Mutacja: ciało węża
7.Imię: Ilmenor "Lorecchi" (WE Alter Noble)
Broń: Miecz dwuręczny
Zbroja: Lekka
Dodatek: Korzeń Wielkiego Dębu (a co to robi? )
Umiejętności: Leśne Błogosławieństwo
8.Albrecht (empire captain)
Miecz półtoraręczny(używany jako broń jednoręczna) i tarcza
Średnia zbroja, hełm
Umiejętności: dobry refleks, riposta
Ekwipunek: 2x pistolety, eliksir refleksu
9.Hose (empire war priest of Sigmar)
Broń – Topór jednoręczny
Zbroja – Pełna zbroja płytowa, hełm, tarcza
Ekwipunek – amulet Sigmara, mistrzowska zbroja
Umiejętności – Defensywny, tarczownik
10.Imię: Sir Alow (bretończyk)
Broń: Miecz dwuręczny
Zbroja: Ciężka zbroja (zdobiona z wieloma rysukami, symbolami niczym ze srebra..)
Ekwipunek: Amulet Ochrony, Eliksir Siły , eliksir zdrowia(nagroda)
Umiejętność: Błogosławiony pani jeziora, Berserker
11.Bubo wielki kinol (gnolbar honcho)
broń: cep bojowy
zbroja: brak
ekwipunek: amulet ochronny; buty szybkości, eliksir zdrowia (nagroda)
umiejętność: dobry refleks
12. Leman, Łowca Czarownic – Empire Captain
Broń: Długi miecz
Zbroja: Średnia zbroja, tarcza, srebrna maska przytwierdzona na stałe do twarzy
Ekwipunek: Błogosławiona broń, Amulet równości
Umiejętności: Dobry refleks, Weteran
13. Kornan "Oblubieniec" - Mistrz DE(Szlachcic)
Broń: 2x Miecz długi
Zbroja: Ciężka zbroja
Ekwipunek: Mistrzowska broń
Umiejętność: Precyzyjne ciosy
14. Imię postaci: Thanquol "Przebiegły"(Samotny skrytobójca)
Broń: Pazury na prawej, krótki miecz wlewej
Zbroja:Lekka zbroja
Ekwipunek:Eliksir spaczeniowy
Umiejętności:Chwytny ogon
15. Imię Postaci: Terlarkar Sługa Tego, Który Zmienia Ścieżki-Exalted Hero
Broń: Miecz Dwuręczny
Zbroja: Pełna Płytowa + Hełm
Ekwipunek: Płonąca Broń
Umiejętności: Piętno Tzeentcha
16. Imię postaci: Sven Hordar (empire captain)
Broń: topór oburęczny
Zbroja: lekka ( kolczuga )
Ekwipunek: Eliksir precyzji, Buty szybkości
Umiejętności:Dobry refleks, Agresywny
LISTA ZAMKNIĘTA
Każdy chcących wziąć udział w zabawie wpisuje na forum postać której walki będę rozgrywał i potem opisywał w kolejnych postach tego tematu. Zasady zgłaszania są takie że każdy może mieć jedną postać w danej arenie.
Zgłasza się według poniższego szablonu:
Imię postaci: Jak nazwiecie swoją postać.
Broń: broń lub bronie jakiej używa z podanej z listy, jednoręczna, oburęczna lub dwie bronie.
Zbroja:zbroja lub jej brak, z tarczą lub bez i/lub z hełmem lub bez.
Ekwipunek: postaci przysługuje jedna pozycja z listy ekwipunku
Umiejętności:postaci przysługuje jedna pozycja z listy umiejętności
Mutację: (jeśli dotyczy) może przysługiwac mutacja jeśli zasady pozwalają
Historia postaci: Historia waszej postaci i między innymi dlaczego sięznalazła na arenie.
UWAGA: postacie bez historyjek nie bedą dopuszczane do areny. Nie ma rezerwacji i zaklepywania wcześniejszego. Kto pierwszy ten lepszy. 3 postacie z najlepszą historyjką otrzymują mikstury zdrowia.
Uwagi:
**Skink priest. skaven chief, tomb king icon bearer , wszelacy goblińscy I hobgoblińscy big bosi, gnoblarscy honcho, otrzymują bonusowy ekwipunek
**Ludziom(DOW,Empire,Bretonia) przysługuje bonusowa umiejętność oraz bonusowy ekwipunek
**Wargory mogą pobrać 1 mutację z listy mutacji dostępnych
**Dragon Slayer otrzymuje bonusową umiejętność
Zasady specjalne rasowe bohaterowie zatrzymują.
np: krasnolud ma nienawiśc do zielonoskórych i podobnie.*
**Armed to da theef nie działa.
**Bretońscy bohaterowie mają blessing of lady of lake
**Imperialni warrior priesci nie mają modlitw tak jak mumie inkantacji
**Asasini skavenów i darkelfów nie mogą nosić zbroi cięższych niż lekka.
**Scar-veterani,mumie i wood elfy nie mogą nosic zbroi cięższych niż średnia.
**Demony w postaci Heraldów dopuszczone lecz nie mogą wybierać broni , zbroi czy ekwipunku. Zgodnie z wybranym typem Heralda mają oni wbudowane piętno własnego boga.
**marki chaosu są dostępne jako pietna zumiejętności.
**Death Hag nie nosi zbroi cięższej niż lekka.
**Ogry w postaci bruiserów i hunterów dopuszczone są lecz mają albo ekwipunek albo umiejętność a nie oba.
**Asasin skaveński ma zawsze zapoisonowaną broń bez dodatku tak jak ma
w zasadach warhammera. Czyli może wziąć dodatek.
**Chaos Dwarf Hero otrzymuje bonus 1T dla tego że to krasnolud.
**Branchwraithy nie używają broni ani zbroi ani ekwipunku za to mają 2 umiejętności do wyboru
PAMIĘTAJCIE IM CIĘŻSZE UZBROJENIE I PANCERZ TYM CIĘŻEJ NIM WŁADAĆ A BRAK ZBROI MA SWOJE DUZE PROFITY. OD WAS ZALEZY CZY WASZA POSTAC BĘDZIE PUSZKĄ PANCERNĄ CZY NAGIM BERSERKEREM W STYLU CONANA BARBARZYNCY.
*tarcze i hełmy mogą byc brane niezaleznie od siebie i innych zbroi. Nie są już ekwipunkiem tylko są z kategorii zbroja. Dają plusy ale i pewne minusy. Można też walczyć bez tarczy i lub bez hełmu.
Broń jednoręczna:
Pazury bitewne( tylko asa sini)
Sztylet
Krótki miecz
Długi miecz
Rapier
Topór
Włócznia(jednorącz)
Młot
Maczuga
Czoppa(tylko orki)
Katana
Wakizashi
Gwiazda zaranna
Bicz
Bastard(jednoręczny)
Broń dwuręczna:
Miecz dwuręczny
Topór oburęczny
Młot oburęczny
Cep bojowy
Włócznia(oburącz)
Halabarda
Kadzielnica plagi(skaveni tylko)
Bastard(oburącz)
kij
zbroje
brak zbroi
lekka zbroja
średnia zbroja
ciężka zbroja
pełna zbroja płytowa
tarcza
hełm
ekwipunek
amulet równości
amulet ochronny
błogosławiona broń
bomby błyskowe
bomby kwasowe
bomba paraliżująca
Bugmańskie XXX(tylko krasnoludy)
Buty szybkości
Eliksir refleksu
Eliksir odurzający
Eliksir spaczeni owy ( skaveni tylko)
Eliksir mutagenny
Eliksir zdrowia
Eliksir siły
Eliksir precyzji
Eliksir odporności
Grzybek kapelusznik (tylko nocny goblin)
Gromrilowy ekwipunek (tylko krasnoludy)
Ikona sigm ara ( tylko imperium)
Ilthamirowy ekwipunek ( tylko high elfy)
Kusza pistoletowa
Korzeń wielkiego dębu ( tylko Wood elfy )
Lwi płaszcz (tylko high elfy)
Okular z górskiego szkła ( tylko inżynierowie i krasnoludy)
Mięso trolla ( tylko zwykłe gobliny)
Mistrzowska zbroja
Mistrzowska broń
Noże do rzucania
Płaszcz z morskiego smoka (tylko dark elfy noble)
Para pistoletów ( tylko skaveni, empire, dwarfy)
Pierścień ochrony jadowej
Plujka (tylko skinki)
Płaczące ostrze (tylko skaveni)
Płonąca broń
Piekielny proch
Przeklęta broń
Stymulant
Trucizna jadowa
Trucizna czarny lotos(tylko dark elf asasin)
Woda święcona
Wyostrzenie broni
Umiejętności
Agresywny
Berserk er
Specjalista od broni
Błogosławiony pani jeziora(tylko bretonia)
Chwytny ogon(tylko skaveni)
Cnota paladyna ( tylko bretonia)
Defensywny
Dobry refleks
Błogosławiony przez las ( tylko Wood elfy)
Odważny
Precyzyjne ciosy
Szermierz
Szczęściarz
Zabójca
Twardogłowy
Tarczownik
Zajadłośc
Riposta
Weteran
Zręczny
Twardziel
Piętno Khorna (tylko chaos)
Piętno Tzeencha (tylko chaos)
Piętno Nurgla (tylko chaos)
Piętno Slanesha (tylko chaos i dark elf noble)
Piętno Malala (tylko chaos)
Wampirza czysta krew Lhamii (tylko wampiry)
Wampirza czysta krew Von Carstein (tylko wampiry)
Wampirza czysta krew Blood Dragon (tylko wampiry)
Wampirza czysta krew Strigoi (tylko wampiry)(nie może używać broni i zbroi)
Wampirza czysta krew Necrarch (tylko wampiry)
Mutacje
Dodatkowe ramię
Długie rogi
Straszna paskuda
Kopyta
Ciało węża (tylko z piętnem Slanesha)
Gorączka bitewna (tylko z piętnem Khorne)
Bitewny ryk
Macka (tylko z piętnem nurgla)
Rozrośnięty
Ciało pełne zmian (tylko z piętnem tzeencha)
Krew kwasowa
Twarda skóra
Przeklęty
Zły los
Dziecię chaosu ( tylko z piętnem Malala)
Wiele oczu
Aura apatii
Zły dotyk
Klata jak u pirata a w środku wata
Highscore(zwycięzcy aren)
Arena nr 1 :Skiririt zabójca klanu Eshin (skaven Assasin)
zabity w finale areny nr 2 przez Edwina Wszechwiedzacego wybrańca Tzeencha.
Arena nr 2 Edwin Wszechwiedzący wybraniec Tzeentcha (Exalted champion)
zabity w arenie nr 4 przez Gurthanga Żelaznobrodego(dwarf thane).
Arena nr 3:Cossalion mistrz miecza z Hoeth (High elf commander)
zabity w arenie 4 przez Chi Ich Yu aspiring championa
Arena nr 4:Otto Kalman Blond Dragon (Vampire Thrall)
powrócił w rodzinne strony
Arena nr 5:Axelheart Strigoi (Vampire Thrall)
los nieznany-zbiegł
Arena nr 6: ???? ( Jasiowa niedokończona w finale)
Abdul Al-Raqish ibn Hassan miał walczyc z Ghruu bestią lecz pojedynek się nie odbył.
Arena nr 7: Karol Wallenstein (Empire Captain)
( powrócił w chwale do domu po zwycięstwie) zabity w arenie nr 10 przez
zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..
Arena nr 8: Judasz Przeklęty (Wight King)
Zdjąwszy klątwe nieżycia po zwycięstwie areny połączył się z ukochaną.
Arena nr 9: Karol Wallenstein(Empire Captain)
(obroniwszy tytuł mistrza przez drugie zwycięstwo turnieju powrócił w chwale do domu) lecz zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..
Arena nr 10: Khaert Abaleth (Dark elf assasin)
Zwycięzca areny oddalił się w nieznanym kierunku. Powrócił w arenie nr 11 lecz został w niej zabity przez Beorda Drwala z Hochlandu.
Arena nr 11: Beored Drwal (Empire Captain)
Powrócił do rodzinnego Hochlandu by nabrać chęci do życia
Arena nr 12: Loq'Qua'Chaq (Saurus Scar-Veteran)
Wygrawszy na arenie odzyskał swą wolność.
Arena nr 13: Kaelos(Dark Elf assasin)
Oddalił się w nieznane.
Arena nr 14 Sartosa: Aethis Mistrz Miecza z Hoeth (High Elf Noble)
Odzyzkawszy swój honor powrócił w szeregii Mistrzów Miecza
Arena nr 15 Sartosa 2: Ragnar Rycerz Białych Wilków (empire Captain)
Powrocił na północ dalej walczyć z chaosem
Arena nr 16 Sartosa 3: Tullhir "Matkobójca" (Dark elf Assasin)
oddalił się w nieznane.
ZGŁOSZENI ZAWODNICY (16 MIEJSC)
1.Lionajdas (DOW captain)
Broń : włócznia
Zbroja : średnia, duża okrągła tarcza,
Ekwipunek : Buty szybkości, mikstura siły
Umiejętności : weteran, precyzyjne ciosy.
2.Segurad (Exalted champion)
broń: dwuręczny miecz
zbroja: hełm, pełna zbroja płytowa
ekwipunek: mistrzowska broń
umiejętność: agresywny
3.Jakub Weisberg Łowca Czarownic i Templariusz Solkana. (Imperialny Kapitan)
Broń : miecz półtoraręczny trzymany dwóręcznie
Zbroja : średnia,
Ekwipunek : mistrzowska broń, błogosławiona broń. eliksir zdrowia(nagroda)
Umiejętności : Szermierz, Specjalista od broni.
4.Imię postaci: Korr Wildhammer (Dwarf Thane)
Imię postaci: Korr Wildhammer
Broń: Grorilowy topór oburęczny
Zbroja: Gromrilowa zbroja płytowa z hełmem
Ekwipunek: Gromrilowy ekwipunek
Umiejętności: Defensywny
5.Krasnoludzki Żelazołamacz – Gorax Skaldursson (w rzeczywistości krasnoludzki tan)
Broń: topór jednoręczny trzymany w prawej ręce
Pancerz: Pełna zbroja płytowa (gromrilowa, oczywiście); tarcza w lewej ręce,hełm
Ekwipunek: Gromrilowy ekwipunek
Umiejętności: tarczownik
6.Khargh: (Wargor)
Broń: pazury w prawej i długi miecz w lewej
Zbroja: lekka (skórzana, oraz grube futro)
Ekwipunek: przeklęta broń
Dodatki: piętno Slanesha
Mutacja: ciało węża
7.Imię: Ilmenor "Lorecchi" (WE Alter Noble)
Broń: Miecz dwuręczny
Zbroja: Lekka
Dodatek: Korzeń Wielkiego Dębu (a co to robi? )
Umiejętności: Leśne Błogosławieństwo
8.Albrecht (empire captain)
Miecz półtoraręczny(używany jako broń jednoręczna) i tarcza
Średnia zbroja, hełm
Umiejętności: dobry refleks, riposta
Ekwipunek: 2x pistolety, eliksir refleksu
9.Hose (empire war priest of Sigmar)
Broń – Topór jednoręczny
Zbroja – Pełna zbroja płytowa, hełm, tarcza
Ekwipunek – amulet Sigmara, mistrzowska zbroja
Umiejętności – Defensywny, tarczownik
10.Imię: Sir Alow (bretończyk)
Broń: Miecz dwuręczny
Zbroja: Ciężka zbroja (zdobiona z wieloma rysukami, symbolami niczym ze srebra..)
Ekwipunek: Amulet Ochrony, Eliksir Siły , eliksir zdrowia(nagroda)
Umiejętność: Błogosławiony pani jeziora, Berserker
11.Bubo wielki kinol (gnolbar honcho)
broń: cep bojowy
zbroja: brak
ekwipunek: amulet ochronny; buty szybkości, eliksir zdrowia (nagroda)
umiejętność: dobry refleks
12. Leman, Łowca Czarownic – Empire Captain
Broń: Długi miecz
Zbroja: Średnia zbroja, tarcza, srebrna maska przytwierdzona na stałe do twarzy
Ekwipunek: Błogosławiona broń, Amulet równości
Umiejętności: Dobry refleks, Weteran
13. Kornan "Oblubieniec" - Mistrz DE(Szlachcic)
Broń: 2x Miecz długi
Zbroja: Ciężka zbroja
Ekwipunek: Mistrzowska broń
Umiejętność: Precyzyjne ciosy
14. Imię postaci: Thanquol "Przebiegły"(Samotny skrytobójca)
Broń: Pazury na prawej, krótki miecz wlewej
Zbroja:Lekka zbroja
Ekwipunek:Eliksir spaczeniowy
Umiejętności:Chwytny ogon
15. Imię Postaci: Terlarkar Sługa Tego, Który Zmienia Ścieżki-Exalted Hero
Broń: Miecz Dwuręczny
Zbroja: Pełna Płytowa + Hełm
Ekwipunek: Płonąca Broń
Umiejętności: Piętno Tzeentcha
16. Imię postaci: Sven Hordar (empire captain)
Broń: topór oburęczny
Zbroja: lekka ( kolczuga )
Ekwipunek: Eliksir precyzji, Buty szybkości
Umiejętności:Dobry refleks, Agresywny
LISTA ZAMKNIĘTA
Ostatnio zmieniony 6 lis 2009, o 23:44 przez Murmandamus, łącznie zmieniany 20 razy.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
miejsce na histore postaci
Lionajdas (DOW captain)
Skoro już tutaj jestem i piwo także, opowiem wam moją żałosną historie.
„Jak w każdej historii nie znałem swoich biologicznych rodziców. Matka porzuciła mnie, jak byłem niemowlęciem w lesie na pastwę niedźwiedzi albo czegoś gorszego. Na moje szczęście znalazł mnie jakiś drwal lub innego rodzaju rolnik i zabrał mnie do siebie. O dziwo nie był pedofilem. Miał żonę…. a może to była córka, taka podobna do niego była i tyle młodsza. Tak czy inaczej współżył z nią. Ja w sumie później też, ale to było znacznie już później. Moje dzieciństwo i wczesne lata nastoletnie minęły mnie więc na pomocy przybranemu ojcu i chędożeniu z moją macochą.
W końcu nadszedł czas w moim nudnym życiu nad wyborem drogi, którą chciałbym podążać.
Jako niespełna siedemnastolatek miałem wybór między pracą na polu i wyrębem lasu, gdzieś w Tilei, a zostaniem najemnikiem i zasmakowaniem życia awanturnika.
- Powiedzmy sobie szczerze nie miałem wyboru.
Dzięki pracy u ojca nabrałem krzepy i nie miałem problemu z dostaniem się do kompani jakiegoś żałosnego głupca. Oddział nazywał się Trzystu, gdyż liczba członków była stała. Pomysłem kapitana na istnienie tego oddziału w trakcie wolnym od pracy była ciągła musztra i ćwiczenia z bronią, szczególnie z piką. Ja ukochałem najbardziej, jednak włócznie. W trakcie wojen moja kompania była pierwsza w rabunku i gwałtach, a ostatnia w wojaczce.
- Może dlatego mieliśmy tak niski stopień umieralności w oddziale, kto wie ?
Niestety szczęśliwe życie się skończyło, gdy nasz oddział został rozbity w trakcie, którejś wojny między księciami pogranicza. Służba uczyniła mnie dosyć bogatym człowiekiem, jednak nie aż tak, aby moja kiesa wytrzymała miesiąc siedzenia w burdelu. Mogłem za te pieniądze kupić gospodarstwo albo inny chlew i w spokoju już żyć. Tak jak mówiłem przepuściłem wszystkie pieniądze, nawet zapożyczyłem się, aby dostać się na tą przeklętą wyspę. Musze wygrać, wtedy będę miał pieniądze i rozgłos potrzebny do założenia własnej kompanii.
Kto wie może wskrzeszę starych Trzystu. Słyszałem o ofercie obrony jakiegoś wąwozu przed hordą orków. Łatwy zarobek."
Segurad (Exalted champion)
Ryk zachwytu publiczności wzniósł się, gdy elf zadał kolejny raniący cios bestii chaosu. Zwierzoczłek wściekł się jeszcze bardziej widząc, że ranny przeciwnik mu się odgryza i zaczął zadawać jeszcze wścieklejsze ciosy. Tullhir ponownie wyczuł tępo jednego z nich minął topór, następnie odbił ostrze ze zrośniętych pazurów w które zamieniła się znów ręka Garma, a następnie zadał cięcie w nogę rozcinając ścięgna pod prawym kolanem zwierzoczłeka. Ten stracił równowagę, a Tullhir wykorzystał to po mistrzowsku zadając cięcie w szyję bestii i rozpłatując jej gardło. Garm padł, a jego krew wylewając się z ran szybko wsiąkała w piasek areny. Publiczność znów wiwatowała tym razem zwycięzcy. Nikt już nie zwracał uwagi na pokonanego, teraz liczył się tylko mroczny elf.
Krew, jeszcze ciepłego trupa, wsiąkała w ziemię, ale nie cała. Niewielka ilość pełzła krzywo jak po zboczu, a nie po równej powierzchni. Gdyby nie to wyglądałaby całkiem naturalnie. Wiwat dla zwycięzcy nie ucichł, gdy krew zbliżała się w kierunku trybun.
------------------------------------------------------
Segurad zaklął cicho, tak żeby nikt nie usłyszał. Wszak bretońskiemu rycerzowi nie przystoi używać takich słów. Nie przeżywał tak emocjonalnie jak pozostała reszta publiki, raczej gardził tym co działo się na piasku areny i zachowaniem tłumu. Wszystkie pojedynki oglądał w spokoju.
- Seguradzie – chłopiec, w dojrzewającym wieku, trącił towarzysza obok – ta walka była dobra i wciąż rośnie mi apetyt na oglądanie kolejnych, jeszcze jedna i finał. Dopiero potem możemy kontynuować podróż.
- Wedle twoich słów panie, jednak oponowałbym za tym by opuścić to miejsce, jest niebezpieczne.- rycerz wiedział, że młodzik nie zgodzi się na opuszczenie tego plugawego miejsca, ale lepiej było spróbować i męczyć go tym za każdą okazją.
- Żartujesz?! Tu jest niesamowicie – młodzik istotnie wyglądał na zauroczonego tym miejscem i myśl o szybkim opuszczeniu wyspy nie wchodziła w grę – Zresztą, gdy wrócimy do Bretonni moi rodzice zapłacą ci coś dodatkowego.
-Dodatkowego? - Segurad zareagował jak uderzony młotem – Panie jestem tu by cię eskortować, ale nie dla pieniędzy. Istnieją inne wartości niż potęga pieniądza, mam nadzieję, że z wiekiem zrozumiesz.
Nagle Segurad zakrztusił się gwałtownie, aż mu łzy napłynęły do oczów. Spojrzał zdziwiony na młodego szlachcica, ten jednak był spokojnie zajęty oglądaniem usuwania truchła po ostatnim poległym przeciwniku.
Piasek... za blisko siedzimy – pomyślał rycerz siedzący w pierwszym rzędzie. Na ustach miał ślady niewielkiej ilości krwi, nie zauważył tego, nikt tego nie zauważył...
------------------------------------------------------
-Statek już czeka, pośpieszmy się panie – Segurad szybkim krokiem kierował się w stronę portu, jedną ręką podtrzymując dwuręczny miecz na barku, drugą ponaglał młodzika. Ten był jeszcze myślami na arenie i finałowej walce która skończyła się ledwie godzinę temu – Jeżeli kapitan dobrze mówił i nie natrafimy teraz na sztorm, szybko dopłyniemy do Bordeleaux, a stamtąd konno do Bastonne. I na miłość Pani Jeziora, nie wspominaj o tej przeklętej arenie, bo obaj będziemy mieć kłopoty.
- Mam nadzieję, że u nas też są takie areny – szlachcic ponaglany ruchem ręki Segurada, przyśpieszył kroku, wciąż wspominając emocje jakie wywiera arena.
- A ja mam nadzieję, że zmądrzejesz i takie głupoty wypadną ci z głowy mój panie – zakończył rozmowę widząc statek gotowy do wypłynięcia.
------------------------------------------------------
Coś było nie tak, choć płynęli szybko i bez żadnych przeszkód, Segurad odczuwał jakąś małą złość z powodu tej podróży. Miał wrażenie, że wloką się po morzu. Poszedł do kapitana, serdecznego przyjaciela jego ojca, by zapytać się jak daleko do portu w Bordeleaux.
- Dwa dni co najmniej, może trzy, a w najgorszy... - nie dokończył, gdy został uderzony otwartą dłonią rycerza w twarz.
- Za wolno śćierwoja... - zamilkł nagle, gdy uświadomił sobie co zrobił i powiedział. Był zdziwiony nie mniej niż kapitan. Wybiegł szybko na pokład, na lewą burtę i zwymiotował.
- Co się ze mną dzieje...
------------------------------------------------------
Gwar targowiska przywitał ich w porcie. Segurad nawet nie pożegnał się z kapitanem, po prostu wyszedł ze statku jak z karczmy. Był zmęczony, od dwóch dni dręczyły go dziwne koszmary. Rozdrażnienie z tego powodu przyszło bardzo szybko, gdy handlarz zażyczył sobie wysokiej ceny za bochenek chleba. Uderzył go żelazną pięścią w brzuch, tak że handlarz stracił dech, a następnie wyrwał pieczywo z jego rąk. Młodzik widząc sytuacją oniemiał, ale nic nie odezwał się.
------------------------------------------------------
Jechali konno już czwarty dzień. Pewnego wieczoru gdy kładli się spać pod jakimś drzewem, młodzik odezwał się:
- Od kilku dni nie ściągasz zbroi – zauważył – bez względu na otoczenie, czy noc, czy dzień, czy w karczmie czy w lesie. Coś jest nie tak? - zapytał bez udawanej troski.
-Nie powinno cię to obchodzić gówniarzu – warknął tylko i poszedł spać.
------------------------------------------------------
Dojeżdżali do zamku rodziców chłopca, nie byli to jacyś zamożni ludzie, ale kilka wsi mieli w posiadaniu. Rycerz jechał obojętnie, znudzony podróżą, a jego towarzysz nieco z tyłu. Bał się Segurada, bał się też tego co ten miał na zbroi, a były to jakieś dziwne znaki, których jeszcze dwa dni temu nie miał. Gdy na nie spoglądał robiło mu się mdło. Ulżyło mu gdy zobaczył rodzinne mury swojego domu.
------------------------------------------------------
- Ach moje dziecko, baliśmy się, że coś ci się już stało – krzyknął ojciec młodzika gdy się spotkali, a matka od razu objęła go w ramiona – Seguradzie jesteśmy wdzięczni tobie, twojemu ojcu i pani jeziora...
- A za cóż – przerwał ostro rycerz – dziękujesz tej suce z jeziora i mojemu ojcu? Za co padlino? To ja i tylko JA nadstawiałem karku za tego szczyla, żadne jeziorne ścierwo ani tchórzliwy starzec nie pomogli mi.
- Jak... eee. co... yyy... - obojga rodziców stali jak wryci, a kilku strażników popatrzyło z niedowierzeniem na siebie.
Niezręczna cisza została przerwana odgłosem wyciąganej stali, długiej stali.
- Uratowałem twojego bękarta a ty stawiasz się tu jeszcze ze strażą by zabili mnie tylko jak wykonam zadanie, zdrajco?! - Segurad szybko omiótł wzrokiem zbrojnych, którzy mieli jeszcze miecze w pochwach.
- Eee... - wyjęczał tylko tutejszy władca, gdy jego poddani, trzeźwo myślący, wyciągnęli broń w razie ataku szaleńca.
- A więc jednak zdrajcy! - krzyknął Segurad i zamachnął się potężnym ostrzem, powalając strażnika za strażnikiem. Ale to nie był koniec, gdy cztery trupy leżały rozpłatane na ziemi, upadły Segurad zarżnął chłopca i jego rodziców. Jego oczy były obłąkane, chichotał gdy stał nad ciałami, a chichot ten był przerażający.
Wieść szybko się rozniosła o upadłym rycerzu, który zdradził wiarę, kraj i ludzi w niego wierzących. Zaczęła się wielka obława na Segurada, niegdyś praworządnego rycerza, dziś szaleńca czczącego mroczną wiarę i umykającego jak zaszczuty pies. Uciekał w stronę Imperium, bo tak nakazał jego pan w jego snach. Jego ojciec rzucił się z wieży własnego zamku nie mogąc znieść takiej hańby i utraty syna, a matka umarła z żalu.
Chwała Temu Który Zmienia Drogi! - jeszcze wrzasnął Segurad i znikł wśród nocnych ciemności gór.
Jakub Weisberg Łowca Czarownic i Templariusz Solkana. (Imperialny Kapitan)
W karczmie było gwarno i przytulnie, wokół rozbrzmiewał harmider dyskutujących, przy jednej z ław siedziały dwie osoby o ostrych spojrzeniach i posępnych wyrazach twarzy. Przy jednym z nich leżał charakterystyczny kapelusz, a jego płaszcz i kapelusz świadczyły o profesji jaką się zajmował, był on łowcą czarownic jednym z łowców Imperatora. Drugi jegomość miał na sobie czarny płaszcz, na lego piersi błyszczał półpancerz, u boku miał miecz półtoraręczny, a na jego szyi wisiał medalion. Doświadczony teolog mógł rozpoznać na nim symbol Solkana. Obaj prowadzili pomiędzy sobą dysputę
-A więc Kurcie- powiedział Solkanita- Wypijmy za usmażenie parszywego wyznawcy Tzeencha-
-Za płomienie stosu Jakubie- Odpowiedział łowca Sigmara- oby oczyściły jego duszę-
-Ech ciężko było dopaść parszywego heretyka i był ciężkim przeciwnikiem, ale z woli Solkana zwyciężyliśmy chaso- Odpowiedział Jakub Weisberg.
-Sigmar poprowadził nasze ramiona dodał im sił-
Jakubowi nie chciało się odpowiadać miał dość dogadywania sobie na temat który z bogów bardziej zwalcza chaos. Poza tym Solkanici i Sigmaryci nie za bardzo się lubili. Ci pierwsi zarzucali drugim, że nie nazbyt gorliwie walczą z chaosem, ci drudzy zarzucali im, nadmierny fanatyzm i działanie często bez licencji. Rzadko kiedy ze sobą współpracowali, ale tym razem to był wyjątek.
- Kurcie, to naprawdę niezwykłe, że spotykamy się po tylu latach, tu w Księstwach Granicznych i to jako Łowcy Czarownic ścigając tego samego czarnoksiężnika- Powiedział Jakub
-Tak, ale pamiętaj ty nie masz licencji, choć nie widzę powodu aby cię aresztować pomogłeś mi w sprawie, choć inny łowca nie puścił by cię wolno- Odpowiedział Kurt von Kruger.
- Wolne żarty Kurcie, zawsze byłem od ciebie lepszy w szermierce, ech te nasze turnieje w Altdorfie.
- Powiedz mi Jakubie jak to się stało, że zostałeś łowcą czarownic Solkana.
- Jakub uśmiechnął się- Ech stare dzieje jak pod koniec naszych studiów prawniczych dostaliśmy się w szpony machinacji tej parszywej sekty.-
-Ale wszystko się wyjaśniło – przerwał mu Kurt - donieśliśmy o wszystkim łowcą i przy naszej pomocy udało się dopaść heretyków, tylko czemu później zniknąłeś-
-Przede wszystkim to nie tylko dzięki naszej pomocy, pamiętasz tego człowieka który nas ostrzegł to był łowca Solkana, później zaczęła się nami interesować Inkwizycja, a ja nie chciałem skończyć na stosie. Pomógł mi właśnie ów łowca który zabrał mnie z Altdorfu wyszkolił i uczynił tym kim jestem dziś, jak dowiedziałem się, że cię zabrali to wydawało mi się, że najpierw poddadzą cię torturom, a później usmażą-
-Mi też się tak wydawało, poddany zostałem licznym przesłuchaniom testom i różnym takim, aż w końcu zaproponowali mi przystanie do swej organizacji-
- Ech wiesz wydaje mi się, że to co nas wtedy spotkał na zawsze nas naznaczyło, musieliśmy zostać łowcami-.
Rozmowa z Kurtem spowodowała sprowadziła dawne wspomnienia Jakuba. Jak jako młody syn rycerza zakonu srebrnej tarczy ruszył do Altdorfu na studia. Oprócz nauk prawnych miał też wyjątkowy talent do miecza szczególnie półtora ręcznego, który starał się ciągle rozwijać biorąc udział w przeróżnych turniejach. Później pojawili się sekciarze i wciągnęli go w swój mroczny świat, ale pojawił się jeden człowiek który wyciągnął go z tego bagna zanim dopadły go szpony chaosu. Był nim Albert Kernz, Tempalriusz Solkana. To on nauczyło go wszystkiego, docenił jego talent władania orężem i bystrość umysłu. Nauczył respektowania respektowania surowych praw Solkana dzieki czemu młody Jakub przemienił się z lubiącego bitkę wypitkę i towarzystwo młodych dziecząt altdorwskiego żaka zawadiaki, w twardego Łowcę Solkana śmiertelnego wroga chaosu. Przez lata przemierzał Stary Świat ścigając sługi chaosu i biorąc udział w turniejach rycerskich. Ostatecznie przybył do Tielii gdzie w starej świątyni Solkana z rąk Wielkiego Mistrza Zakonu Oczyszczającego Płomienia i Arykapłana kultu przyjął tytuł Tempariusza Solkana. Później wyruszył na północ by wraz z rycerzami swego zakonu stanąć do walki z hordami Archaona. Droga którą wyznaczył mu Solkan ostatecznie doprowadziła go do księstw granicznych, gdzie spotkał swego przyjaciela ze studiów obecnie łowcę czarownic zakonu Srebrnego Młota na usługach Imperatora, obaj pokonali niebezpiecznego czarnoksiężnika Tzeencha.
Z zamyślenia wyrwał Jakuba nagły hałas, do karczmy wpadło kilku nieznajomych, rozgonili oni ludzi siedzących przy jednym stole i zajęli ich miejsca. Karczmarz ze strachem w oczach pobiegł ku nim, ci kazali mu przynieść najlepsze jadło i napitki i nie wyglądał na to aby zamierzali za nie płacić. Jakub zatrzymał karczmarza gdy ten szedł po jedzenie.
-Kim są ci ludzie- zapytał.
- To kompania Ludwika von Hostena, dawnego rycerza z Averlandu, obecnie banity i niepokonanego fechmistrza-
Jakub przypomniał sobie to imię, człowiek ten był pozbawionym honoru mordercą, za którego w Imperium wyznaczono nagrodę.
-Dobra czas się nim zająć- powiedział
-Jakubie to nie nasza sprawa, to nie jest heretyk-
- Może i nie, ale to człowiek który jest złodziejem, mordercą i gwałcicielem, jego istnienie obraża Solkana-
-O mnie rozmawiacie- Od stołu wstał barczysty mężczyzna, a zanim postąpił następny, drogę zastąpił im jednak Kurt który powiedział.
-Reprezentuje Imperialną Inkwizycje, odejdźcie w pokoju-
-Pies Sigmara- warknął Ludwik- Imperium jest daleko stąd, zejdź mi z drogi- powiedział, poczym chwycił Łowce za płaszcz. Tego Jakubowi było już za wiele uderzył w rękę przeciwnika zrywając chwyt i odsłaniając sobie drogę do głowy. Następnie wyprowadził potężnego lewego prostego w szczękę Ludwika posyłając go na podłogę. Stojący obok oprych próbował wyciągnąć miecz lecz Jakub był szybszy, wydobył ukryty w rękawie sztylet i wbił go oprychowi w szyję. Następny złoczyńca wskoczył na ławę przy której stał Jakub i zamierzył się na niego ze sztyletem, jednak po raz kolejny Solkanita wykazał się szybkością błyskawiczne znalazł się przy przeciwniku i chwycił go za nogi, następnie przerzucił go za swoje plecy. Bandyta zdołał zadać cios ale był on źle wymierzony i zatrzymał się na półpancerzu, następnie spadł na głowę i złamał sobie kark. Ludwik zdołał się jednak pozbierać, wydobył swój miecz półtora ręczy i krzyknął.
-Teraz psie za wszystko mi zapłacisz-
Jakub uśmiechnął się i powiedział – Ponoć jesteś wielkim szermierzem, zapraszam zatem na miecza przed karczmę tam przekonamy się zatem kto komu za wszystko zapłaci-
-Już jesteś trupem psie-
Kurt podszedł do Jakuba
-Olej to, sprowadzimy przedstawicieli lokalnych władz powołamy się na mój autorytet i ich zamkną-
-O nic z tego drogi kolego, ten zbój jest mój-
-Tak i oto praworządności Solkana, zabić złoczyńcę bez sądu i prawa-
-Za jego głowę wyznaczono już nagrodę, jego śmierć będzie legalna, a Solkan dokona zemsty ostrzem mego miecza-
Dwaj wojownicy stanęli naprzeciw siebie i ruszyli do ataku. Jakub pragnął zakończyć walkę jak najszybciej więc rozpoczął bardzo agresywnie, napotkał jednak solidną obronę ze strony Ludwika który po odparciu ataku wykonał błyskawiczną kontrę o mało nie odcinając głowy Jakubowi. Obaj przeciwnicy uzbrojeni byli w miecze półtora ręczne i trzymali je dwuręczne, obaj byli doskonale obeznani z tę bronią. Po odparciu ataku Jakuba Ludwik kontratakował, siła jego natarcia była tak duża, że przebił się przez obronę Solkanity i zarysował jego napierśnik, Łowca stracił dech w piersiach i zaczął się cofać. Banita wykorzystał to i zadał mordercze pchnięcie, które o mało co nie przebiło łowcy na wylot, Jakub musiał użyć całego swego kunsztu aby sparować atak, a następnie wyprowadził swoją kontrę która zraniła rywala. Jakub zdał sobie sprawę, że trafił na godnego siebie przeciwnika. Zamiast nagłego ataku przystąpił do okrążania przeciwnika i szukania słabych punktów w obronie. Wymiana ciosów zaczęła się ciągnąć w czasie a pojedynek przedłużać , wrodzony upór ostlandczyka i dyscyplina wpojona przez Sokana pozwalaly Jakubowi wytrwać. W końcu zranił Ludwika w lewę ramię i postanowił bezwzględnie to wykorzystać. Wszystkie jego ataki skierowane były na prawą stronę, lecz w pewnym momencie zmienił kierunek ataku na lewy. Ból w ramieniu herszta banitów spowodował opóźnienie reakcji i spóźnienie się z blokiem ostrze Jakuba odrąbało rękę Ludwika i zagłębiło się w jego zbroi, banita upadł na ziemie.
-Litości- zawołał
-Litości mówisz, a czy ty miałeś litość dla innych, mytnikowi należy się myto, kobiecie cześć, Solkanowi wieczna chwał a tobie śmierć giń w jego imę-
I łowca wbił mu ostrze miecza w gardło.
Dwóch ostatnich oprychów widząc śmierć swego wodza, poddało się. Jakub oddał ich pod po władze lokalnego księcia w którego to lochach mieli zgnić. Dowiedział się od nich, że Ludwik zmierzał na turniej do Karag Vlag, wydało mu się to interesujące.
- To durny pomysł Jakubie, przecież tam można zginąć-
- Zginąć można wszędzie, a ja nie jestem tylko łowcą ale także fechmistrzem, a takie turnieje są dla mnie stworzone, poza tym tam można spotkać wielu czempionów chaosu to jest najlepsze miejsce na ich uśmiercenie-
-A jak trafisz na bretońskiego rycerza czy też rycerza sigm ara-
- Ech, no wiesz to jest ryzyko zawodowe jeśli ktoś walczy na arenie to musi być przygotowany na każdego przeciwnika, szkoda mi będzie zabić dobrego rycerza, ale takie są zasady. Ruszajmy arena czeka-
Korr Wildhammer (Dwarf Thane)
Kiedyś gobliny były bardziej zielone, orkowie więksi, a wojownicy bardziej wytrwali. Trolle bardziej śmierdziały, a smoki padały jak muchy ustrzelone przez nasze działa i katapulty. Męstwo i honor staniały, rozmienione na drobne...
Tak narzekał przy piwie Korr, wódz północnych wrót twierdzy.
Skoro tak Ci śpieszno do spotkania z potężnymi wojownikami, to czemu nie wyruszysz na Arenę Śmierci w Karak Vlag? Kilku naszych już tam poległo...
Ja nie wyruszę? Ja? A właśnie, że wyruszę! Jutro zdam dowodzenie. Masz rację, stary druhu. Czas zakosztować porządnej walki... Niech świat pozna mistrzostwo krasnoludzkiej zbroi i młota!
Krasnoludzki Żelazołamacz – Gorax Skaldursson ( krasnoludzki tan)
Życie przez setki lat w mroku podziemi… gdzie jedynym światłem jest światło pochodni… i nadzieja na zwycięstwo. Gdzie żale, radości i jęki noszone są dalekim echem razem z tupotem, chrzęstem zbroi i oręża, po przez dawno opuszczone hale… Tam rozegrało się moje życie…
Każdy krasnolud musi wysłużyć 10 lat w oddziałach Żelazołamaczy. Jest to 10 lat, które ma przygotować, krasnoluda do życia, jakie dzisiaj musi wieść nasza wymierająca rasa – 10 lat, niewyobrażalnego strachu i wytrwałości – te lata mają Cię nauczyć jak być twardym jak skała i nieubłaganym jak ostrze topora. Jednak nie tylko to przyświeca tej, jakże chwalebnej służbie.
Celem żelazołamacza jest tworzenie pierwszej linii frontu w staraniach naszego ludu ku odzyskaniu dawnej świetności. To nasze oddziały są pierwszymi w obronie naszych Twierdz, to nasze oddziały oczyszczają je ze wszelakich paskudztw i plugastw. Za największą urazę uważamy stratę tego czego nie możemy z powrotem odzyskać – honoru i godności po przegranej batalii. Jedynym odkupieniem jest walka…
Po 10 latach służby, krasnolud powraca z czeluści podziemi, do Twierdzy, by tam wieść w miarę spokojny lecz hardy żywot. Zawsze jednak są śmiałkowie, którzy w życiu żelazołamacz odnajdują większy cel – służbę nawet nie samemu królowi czy Twierdzy lecz całej rasie, całemu Karak Ankor. I ja taki byłem … 300 lat temu, kiedy to jako zaledwie 75 letni młokos, żywiłem wielkie nadzieje i marzenia.
Teraz będąc już starym, wiem że to niemożliwe, jednak nigdy się nie poddałem. Te 300 lat przeżyłem razem z moim kompanami z VIII oddziału „żelazny topór”, którego stałem się dowódcą. Razem przeżyliśmy niejedno piekło, razem składaliśmy śluby braterstwa, które będą nas trzymać do śmierci. Teraz jednak jestem już za stary by im służyć, stanowię ciężar, którego sam dobrze wiem, nie powinno być w oddziale.
Zostałem wysłany na górę … z powrotem do Twierdzy, by spokojnie dokończyć swój żywot, będąc dumnym z tego co osiągnąłem, z tego co zrobiłem dla naszego ludu … Ja jednak spokojnie nie dam się usadzić na dupie o co to, to nie! Starym jest, ale jeszcze z tego ciała da się wiele wyciągnąć. Nie pójdą na zmarnowanie lata harówki, lata wyćwiczonej pracy i mięśni.
Jako, że moje obowiązki wobec Twierdzy Zhufbar, właściwie zakończyły się w momencie wydalenia mnie z oddziałów żelazołamaczy, postanowiłem wyruszyć w świat i w świecie przyczyniać się krasnoludzkiej sprawie. Nie miałem rodziny, byłem wolny, zacząłem żyć w świetle.
A moje pierwsze kroki skierowały mnie tutaj – do Karak Vlag. Teraz gdy stoję tu na twardych skałach patrząc na szeroki horyzont jakiego jeszcze nigdy nie widziałem, zastanawiam się nad tym co usłyszałem, jeszcze nie dalej niż 3 dni temu. Rusza nowa arena … arena w Karak Vlag … a ja chyba jeszcze wykrzeszę trochę siły by wziąć w niej udział, ha!
Khargh: Wargor
Niemiłosiernie głośny ryk rozbiegał się po okolicy, Khargha to jednak nie obchodziło, wiedział że zadanie mu przydzielone jest bardo ważne, ważniejsze jednak było to iż jego przeciwnik nie spodziewał się tego ataku. Gdy banda w której się znajdował mijała o parę kroków od potężnego stegadona on skręcił, wyciągnął z za pazuchy jeden ze swoich cennych artefaktów „Amulet Bestii”. Za pomocą pazurów wdrapał się na cielsko monstrum, i dopiero wtedy ujrzał swój cel. Mały kapłan stał pośród podobnie małych skinków w koszu, i próbował użyć wielkiego silnika za sobą, nie zdążył jednak ponieważ nagle poczuł jak zaczyna brakować mu sił, jego wątłe ciało było przebite przez miecz wargora, przed śmiercią próbował zmusić swojego wierzchowca do ataku na Khargha, lecz ten w ogóle go nie słuchał.
Parę chwil później cała obsługa znajdująca się w koszu leżała martwa. Wargor cieszył się tą chwilą właśnie zachodziło słońce niebo było całe czerwone, wiatr się lekko wzmógł, Khargh rozwinął swój sztandar i ryknął z całych sił. Reszta z armii lizardmenów zlękła się i poczęła uciekać. Sztandarowy chwilę później jednym sprawnym ruchem wbił ostrze swojego miecza w tył głowy stegadona i bestia runęła na ziemię. Khargh schował swój cenny amulet i zaczął przeglądać sakiewki zabitego kapłana, znalazł w nich parę ciekawych mikstur, jedna z sakiewek była pełna jakiegoś dziwnego proszku. Wszystkie te ingrediencje przygarnął sobie.
Whargh, był jak zwykle niezadowolony, nie znalazł on bowiem przy truchle slana pewnego artefaktu, którego poszukiwał już bardzo długo, podejrzewał iż kupiec kutry rzekomo widział ów artefakt, skradł go lizardmenom i powrócił do swojej siedziby w Karak Vlag. W tym celu właśnie wezwał właśnie wargora, miał on znaleźć tego zdradzieckiego kupca i za wszelką cenę zdobyć artefakt. Khargha w ogóle nie zdziwił ów rozkaz, był on przyzwyczajony do spełniania zachcianek Minotaura. Domyślał się że artefakt posiada ogromną moc, która pozwoliła by mu pozbyć się Whargha.
Ruszył prawie natychmiast, tej samej nocy. Przejrzał tylko wszystkie sakiewki, pakując co cenniejsze magiczne ustrojstwa, zabrał też sakiewkę pełną monet, oraz uwędzoną nogę ogra. Musiał zostawić swój wielki sztandar, gdyż był on po prostu nieporęczny przy tego typu misjach.
Nikt nie spostrzegł jak wargor przeszedł przez mury Karak Vlag. Zrobiło się o nim głośno dwa dni później gdy zapisał się na arenę…
Ilmenor "Lorecchi" (WE Alter Noble)
Gwarne koncertowanie świerszczy, żab i smokoważek zagłuszało odgłosy chlupania, gdy grupa elfów kroczyła ostrożnie przez bagna. Skradając się w wysokich zaroślach, przyozdobieni zielenią, byli niewidoczni dla ludzkiego oka, lecz to nie ludzi oczekiwali na tej plugawej ziemi. Nawet drucchi przeklinali to miejsce, a zesłanie na Wielkie Bagna nad rzeką Mis'sippih było straszliwą karą dla "niepokornych". Dobrnęli do wysepki na środku bagniska. Jeden z elfów wypełzł z błotnistej wody na brzeg, odsłaniając poroże i kopyta jak u satyra. Zaryzykował uniesienie głowy powyżej zarośli. Wokół, jak okiem sięgnąć, rozlegały się gęsto porośnięte bagna, a nie dalej jak trzydzieści kroków leżała druga wysepka utrzymująca niewielki zagajnik. Duchy mówiły, że cel jest właśnie tam. Kazał swoim towarzyszom obejść wysepkę i poprowadził ich w kierunku zagajnika. Jakieś dziesięć kroków od wyspy całe bagnisko ucichło. Duchy zrobiły się niespokojne, a woda zaczęła falować i bulgotać.
- Byle do brzegu! Do drzew! - krzyknął rogaty elf. W tym samym momencie wielka, wężowa głowa wynurzyła się z wody i spojrzała na niego zielonymi ślepiami. Zdążył złapać długą szyję potwora i skierować w bok, zanim splunął kwasem. Dobył ostrza z czarnego ciernia i wbił je w szyję. Bestia zawyła i zaczęła się szarpać, poderwała głowę do góry, lecz elf trzymał ją w szachu. Zaparł się mocno i przeciągnął ostrze wzdłuż szyi, a krew trysnęła z rozerwanej tętnicy. Ledwo zdążył wyjąć ostrze, a kolejne wielkie szczęki kłapnęły tam, gdzie przed chwilą była jego ręka. Stwór zaatakował znowu, lecz Lorecchi zrobił unik, łupnął go w kark, wskoczył na wielkie ciało potwora i przebiegł po nim na brzeg. Nim bestia zdążyła się obrócić, elfy czekały już na drzewach. Posypały się strzały, lecz te jedynie wzmogły wściekłość zwierza. Łeb zabity przez rogatego odpadł, a w jego miejscu wyrastały już dwa kolejne. Gdy hydra dopadła pierwszego drzewa, kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Elf siedzący na gałęzi zarzucił pętlę na jej szyję, zeskoczył z drugiej strony i obiegł drzewo. Inne elfy zeskakiwały i zarzucały pętle potworowi. Gdy już wszystkie głowy były związane, każdy z nich pociągnął ile sił aż potwór musiał przylgnąć do ziemi, a korzenie pobliskich drzew unieruchomiły go w niewygodnej pozycji. Rogaty elf wskoczył na grzbiet potwora, rozorał skórę i posypał solą. Rozległ się syk, na który rogaty nie zważał, tylko wyjął flakon z czarnym płynem, odkorkował i wlał do jątrzącej się rany. Czarna substancja wypełniła żyły zwierzęcia, a gdy dotarła do serca wszystkie głowy opadły bezsilnie. Elfy zaczęły gromadzić się wokół zdobyczy. Pierwszy przyszedł wytatuowany od stóp do głów tancerz wojny, a za nim dwa zakapturzone elfy w zielonych płaszczach, każdy z tatuażem Strażnika Ścieżek na ramieniu.
- Ten łeb kogoś mi przypomina. Czy ta bretonka, którą spotykałeś na skraju lasu, nie ma krewnych w Naggaroth, Lorkharze? - powiedział tancerz wojny, ostentacyjnie przyglądając się jednemu z pysków pobitego stworzenia.
- Jej matka coś wspominała o krewnych za wielką wodą... A może to była Twoja matka, Tis'haelu? Kto pamięta ich zwierzenia następnego dnia rano. - odrzekł jeden ze Strażników, wywołując tym powszechne rozbawienie.
- Kobyła może być za stara do Naggarondu. Możemy sobie pogratulować Ilmenorze, chociaż nie powiem żebyśmy zarobili na powrót do domu... - rzekł drugi Strażnik, lecz przerwał widząc "Nie wracajmy już do tego, dobrze?" spojrzenia przyjaciół.
- Tristanie, mówiliśmy już o tym. - odpowiedział rogaty nazwany Ilmenorem. - Nie planujemy jeszcze powrotu do Lorien. W Naggaroth nie jest źle. Bywa ciężko ale przynajmniej jesteśmy wolni. Las Lorien jest dla naszego ludu tyranem, zrozumiesz to, gdy zasmakujesz prawdziwej wolności.
Tristan, Tis'hael i Lorkhar ciągnęli jeszcze tą rozmowę, lecz Ilmenor nie miał ochoty polemizować. Słyszał ich argumenty tysiące razy i jedyne czego pragnął w tej chwili to odpoczynek w cieniu drzewa przed spotkaniem z handlarzami. Położył się wśród korzeni wielkiej wierzby.
Obudził się i od razu pożałował, że zasnął. Było już ciemno, a on leżał opleciony korzeniami tak mocno, że nie mógł się ruszyć. Nisko nad ziemią lewitowały leśne ogniki, cienie tańczyły wokół nich. W powietrzu rozszedł sie zapach żywicy, las wokół niego zaczął się zmieniać. Splątane korzenie drzew skręcały się razem i drewniały w zawrotnym tempie, tworząc postać podobną najpierw ludzkiej, potem kobiecej, na końcu tej jednej, znajomej. Była postacią niegdyś dobrze znaną, upiorem wspomnień dawnych lat. Istota wydała tchnienie i uwolniła swe stopy z okowów ziemi. Skierowała swe pokraczne kroki w kierunku elfa, a gdy weszła w krąg światła ogników Ilmenora, przemówiła upiornie.
- Rychłoż się zeszliśmy znów, eee? Nie wiedział, że Grimma znajdzie go na tej ziemi, pod korzeniami Wielkiego Dębu... Ale Grimma wie wszystko, bo Grimma jest Lasem, a Las wie wszystko... To teraz usiądziemy i porozmawiamy, eee?
Ilmenor milczał ale jego ogniki prowadziły istną bitwę powietrzną z ognikami Grimmy. Drzewna wiedźma spoczęła na pobliskim pniaku, z którego natychmiast zaczęły wyrastać młode pędy, formujące oparcie.
- Sześć wiosen temu złożyłeś mi przyrzeczenie, chwastku! Przyrzeczenie żywicą ze mną przypieczętowałeś! Jaka trucizna musiała toczyć Twoje soki, żeś tak uwiądł na tej przeklętej ziemi, żeś zdradził mnie, Las i wszystkich swoich braci? Złamałeś obietnicę daną w obecności duchów, a nie ma większej hańby!
- Złamałem obietnicę daną pod przymusem! Tak czy inaczej zginąłbym. Dawałem się Wam wykorzystywać ale skończyłem z tym i wreszcie jestem wolnym elfem. Co Wy mieliście mi lepszego do zaoferowania niż wolność? Teraz wiem, że z Waszych rąk spotkać mnie może tylko śmierć. Ale niech tak będzie. Umrę jako wolny elf.
Driada przyglądała mu się z przechyloną na bok głową. Pozwoliła przez chwilę ciszy wypełnić przestrzeń między nimi, po czym nachyliła się nisko nad Ilmenorem i wyszeptała mu na ucho:
- Jeszcze nie teraz, chwastku. Pamiętaj, Las widzi i słyszy wszystko, co było, jest i będzie i żadnemu dziecku nie pozwala odejść. Wrócisz do Lorien i to właśnie tam Twoje prochy nawiozą ziemię. Tymczasem pilnuj swego ogrodu, szkodniczku.
Grimma wstała powoli, po czym objęła mocno pień starej wierzby. Jej ręce wydłużyły się, złączyły po drugiej stronie i stały się drzewem, tak jak reszta jej cielesnej powłoki. Las przyjął ją, jak swoje dziecko. Ilmenor został sam.
Albrecht (empire captain)
Nikt dobrze nie wiedział skąd pochodził Albrecht. Wiadomo było tylko że wraz z ukończeniem pełnoletniości wstąpił do armii by już nigdy nie powrócić w rodzinne strony. Był dobrym żołnierzem lecz nigdy nie kierował się czymś takim jak honor a słowo uczciwa walka nic mu nie mówiło. Właśnie dlatego nie awansowano go na generała. Jednak Albrecht pragnął tylko chwały i sławy a nie kariery wojskowej więc stanowisko kapitana mu odpowiadało. Jednak wojenna chwała nie zaspokajała jego ambicji dlatego gdy usłyszał o arenie śmierci gdzie można było znaleźć najlepszych wojowników świata natychmiast wyruszył tam w celu zdobycia chwały nieśmiertelnego wojownika.
Hose (empire war priest of Sigmar)
Hose był nietypowym człowiekiem. Pochodził z dalekich krain skąd został zabrany jako dziecko od rodziny przez jednego z licznych piratów grasujących po tamtejszych morzach. Sprzedany do niewoli trafił do bardzo bogatej rodziny która od wielu pokoleń parała się wojaczką. Został pomagierem Stywiusza, ósmego syna seniora rodu, który rok później zdobył święcenia kapłańskie. Przemierzał z nim krainy tępiąc wszelkie zło i niegodziwość. Szybko zapałał ogniem szlachetnej wiary w jedynego sprawiedliwego Sigmara.
Wiele lat później zdobył święcenia a za wierną służbę jako swojemu bratu w wierze Stywiusz sprezentował mu pełny ekwipunek rycerski, który do dzisiaj stanowi najcenniejszy skarb Hose.
Hose wraz ze Stywiuszem walczyli głównie przeciwko wrogom wielokrotnie przewyższających ich masą, wytrzymałością i siłą. Wykształcili w ten sposób ultra defensywną technikę walki, która nie podoba się gawiedzi, lecz jest zadziwiająco skuteczna. Najlepszym dowodem skuteczności techniki walki z kontrataku jest dożycie przez Stywiusza do sędziwego, czterdziestego roku życia, kiedy to został zabity przez Seguarda, jednego ze spaczonych, niegdyś rycerza Bretonii, dziś ściganego przez wyznawców dobra.
Dowiedziawszy się, że Seguard weźmie udział w walkach na arenie, Hose bez wahania zgłosił się, całym sercem pragnąć pomścić brata w wierze i swojego przyjaciela.
Imię: Sir Alow (bretończyk)
Młody blond włosy mężczyzna zszedł powolnym krokiem po wysokich schodach, sumiennie trzymając się poręczy i ziewając przy tym przeciągle. Gdy doszedł na sam dół przywitał go głośny chór tworzony przez trzech służących, wykrzykujący śpiewnym głosem "Dzień dobry Panie". Mężczyzna skinął tylko głową i czegoś szukać po kieszeniach, po kilku chwilach wyjął mały pognieciony świstek papieru. Rozwinął go i zaczął sumiennie zgłębiać jego treść, cicho mówiąc do siebie. Trzej słudzy wstrzymując oddech z niepewności, przyglądali się oczekując na rozwój wydarzeń. Mężczyzna począł mówić trochę głośniej rozglądając się po pokoju w którym się znajdował, jak gdyby czegoś szukał. Uratowanie dziewicy ze szponów strasznego stwora - powiedział patrząc gdzieś w dal i uśmiechając się. W zasadzie, zerknął ponownie na trzech wyczekujących mężczyzn, fakt uratowania kobiety od dziewictwa prawie pasuje. Mężczyźni szybko pokiwali głową z pełną aprobatą na te słowa. Młody rycerz zakreślił coś na pogniecionej kartce i czytał dalej. Pokonanie straszliwej bestii - powiedział znów na głos. W tym momencie spoważniał na chwilę i swój wzrok skierował do komnat kuchennych. Sięgnąwszy po pobliski but, niczym błogosławiony oręż, rzucił w kierunku małego szczura hasającego beztrosko po kuchennej izbie. Pocisk chybił celu, ale wystarczył by wzbudzić popłoch i skłonić małe stworzenie do ucieczki w stronę pobliskiej dziury. Pokonanie potwora - powtórzył znów - zrobione. Kolejny na liście jest.. potwór chaosu, wypowiadając te słowa zaczął ponownie zastanawiać się poważnie. Z nieśmiałym uśmiechem skierował spojrzenie na trójkę sług, stojącą za nim. Ta kuchenna bestia miała znamiona chaosu, prawda? Ależ oczywiście! Krzyknęli jednogłośnie bez ani chwili zastanowienia. Nurgle! Slanesh! Khorne! - krzyczeli naprzemiennie trzej mężczyźni nie mogąc dojść do konsensusu. Zmartwiony młody rycerz szybko zmienił swoje spojrzenie na ewidentnie mniej zadowolone. Mężczyźni od razu zareagowali na tę sugestię krzycząc wspólnie "Tzeentch!". Już w pierwszej chwili wiedziałem, że to zdradziecki pomiot tego niegodziwca - zgodził się młody rycerz. Jego twarz ponownie rozpromienił radosny uśmiech i myśl - Jakie to szczęście, że natrafiłem na ten poradnik "Zostań rycerzem cnoty w 14 dni". Na co komu te szkoły rycerskie, tyle lat nauki i męki... Wtedy jeden ze sług wysunął sie na przód przed szereg i nieśmiało zaczął mówić "Panie, ponieważ my.. znaczy chcieliśmy.." zamilkł gdy jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem rozmówcy. Mów dalej - usłyszał. Otóż.. podobno czcigodny i szlachetny nasz sąsiad i twój przyjaciel Sir Alenah wybrał się na szlachetną krucjatę na pewną arenę, by walczyć z plugastwem ku chwale naszej Pani. CO?!! Ten ***** chce znowu chwały? I wszystko dla siebie?! Nie mogę na to pozwolić - odpowiedział bez zastanowienia rycerz. Słudzy ucieszyli się niezmiernie w szyderczym uśmiechu, głęboko liczyli na taką reakcję.. Jednak emocje szybko opadły a młodzieniec zamyślił się i począł mówić: A niech by dalej stąd mu, może nie wróci i padnie ofiarą topora czy macki chaośnika jakiegoś. Słudzy posmutnieli słysząc tą odpowiedź, która z resztą nikogo nie dziwiła, ich Pan znany był z unikania pewnych wyzwań. Może podróż rekreacyjna statkiem? - zagadnął drugi ze sług. Nie możemy trwonić naszych zasobów na takie rzeczy - odpowiedział ze smutkiem jego Pan. Ależ Panie, dla tak szlachetnego rycerza marynarze zgodzili się i za darmo zaoferować takową atrakcję! Oczywiście nie są to jakieś luksusy, i załoga nie do końca okrzesana oraz.. rejs zaczyna się w starym odległym porcie.. jednak cóż to dla prawdziwego rycerza. Rycerz uśmiechnął się w pełni i poklepał sługę po ramieniu: Albercie, ty masz jednak świetnie pomysły, zawsze w ciebie wierzyłem. Gdy Pan odszedł, w komnacie rozległ się chichot trzech męskich głosów.
Młody rycerz nie zastanawiał się nad starym portem, ani mało ciekawą banderą jego statku wycieczkowego. Nie wzbudziło jego podejrzeń nawet to, że jego słudzy zostawiwszy go wraz z bagażami oddalili się najszybciej jak było to tylko możliwe. Zastanawiać się zaczął dopiero, gdy spytał o atrakcje w trakcie podróży a jakiś marynarz prysnął śmiechem i zaczął pić rum prosto z butelki. Kiedy zakuli go w dyby kilka chwil później i usłyszał o jakiejś wyspie, arenie - dopiero wtedy uznał, że ta wycieczka będzie inna niż jego oczekiwania.
Sir Alow jest wysokim blondynem, o delikatnej cerze w kolorze jasnej cyny i zielonych oczach. Zawsze dba o swój wygląd, ubiór a przede wszystkim maniery. Całe jego otoczenie stwierdziło zgodnie, że zachowuje się jak by żył w innym świecie. Swoją zbroję i oręż znacznie częściej zdobił i polerował niż faktycznie wykorzystywał do celów praktycznych. Był czarną owcą rodziny, która wyrzucona została z każdej możliwej szkoły, zakony i kościoła. Niestety pomimo prób wszelakich, druga strona czy tam zaświaty, robiły wszystko by do nich za szybko nie trafił - widać również wiedzieli jakie męczarnie ich czekają. Zamachy, wynajmowani zabójcy - wszystko to na nic, kończyło się zawsze fiaskiem. Były ku temu dwie przyczyny. Pierwsza, z nieznanych względów wszystko wskazywało, iż Pani Jeziora naprawdę kocha tego rycerza i krzywdy zrobić mu nie da. Drugą natomiast był on sam, z pozoru głupi i tchórzliwy był zmienny jak woda - która raz to spokojnie i leniwie płynie a raz w rwący potok się zamienia. Kiedy dochodziło do starcia, walki lub jakiejś rywalizacji stawał się zupełnie innym człowiekiem. Jak by dwie różne osoby, ogarniała go prawdziwa waleczna gorączka. Faktycznie wtedy mało kto potrafił się z nim równać i nikt nie chciał stawać mu na drodze. Gdy było już po wszystkim nigdy nie pamiętał zbyt wiele z tych chwil, ale dzielnie przez wiele dni i jeszcze dłużej potrafił wychwalać swoje męstwo i tak dalej..
Bubo wielki kinol (gnolbar honcho)
Bubo wielki kinol był przywódcą małej, liczącej zaledwie kilkadziesiąd gnoblarów grupy, żyli sobie spokojnie w swojej dolince pod górami i czasami napadali na okoliczne małe wioski dla zabawy albo żeby zdobyć troche jedzenia ubrań i broni. ulubioną bronią Bubo był cep, który skradł pewnemu wiejskiemu dziecku podczas gdy ten odpoczywał na polu, cep ten był przystosowany dla dziecka wiec był mniejszy od normalnego i lżejszy przez co gnoblar był wstanie nim władać, posiadanie takiej broni sprawiło że Bubo stał się najsilniejszy w swoim klanie i tak został przywódcą.
Sielanka trwała nie trwała jednak długo gdyż przez ich doline przeszła grupa ogrów na czele z Tyrantem Ghanem miażdzycielem. Ogry widząc osade gniblarsą zbydowaną z kilku pseudonamiotów postanowiły się troszke "posilić". wiekszośc gnoblarów została zjedzona a część uciekła ale Bubo chciał pokazać ze mimo to jest najodważniejszy w wiosce więc uciekał najwolniej aby było widać ze jest najbliżej niebezpieczęstwa. niestety potknął się o konar i upad przez co został złapany przez samego tyranta, Bubo wiedział ze to już jego koniec i zaraz stanie się przekonską, więc chwycił swój cep i zaczął wymachiwac nim na oślep trafiająć przez przypadek Ghana w nos, ten widząć waleczność zielonego malucha postanowił że nie bedzie go zjadał a uczyni z niego swojego gnolbara-miecz. Bubo oczywiście musiał sie zgodzić bo miał do wyboru to albo żołądek ogra. jak sie później okazało nie żałował swej decyzji gdyż stał się najważniejszym gnoblarem w ogrwej wiosce, nawet dostał od swojego pana kilka prezentów w tym dziwne buty oraz błękitny kamyk na sznurku. Według Ghana miały te prezenty uchronić jego zielonego ulubieńca przed przedwczesną śmiercią. Bubo był dzielnym gnoblarem-mieczem i kilka razy ocalił nawet kawałek wielkiego cielska swojego pana i co nagradzane było "treningami".
Bubo żyło się bardzo dobrze do czasu gdy tyrant wraz ze swoim oddziałem po drodze na na bitwe na którą zostali wynajęci napadli na konwój i zlupili wozy wiozące beczki z winem. Ogry nie mogły oprzeć się pokusie i wypiły wszystko na miejscu. Niestety pijany Ghan pomylił Bubo z zagryską i postanowił go zjeść. Dla gnoblara jedynym ratunkiem była ucieczka i wskoczenie na przejezdzający nieopodal wóz. Udało mu się uniknąć śmierci ale 3 dni spędził w kufrze na bagarze, niestety został nakryty i wyrzucony nieopodal jakiejś warowni czy coś podobnego w każdym razie otoczone murami. Bubo nie wiedział gdzie jest ponieważ zobaczył tu przedstawicieli prawie wszystkich ras wchodzących przez masywną brame. Był bardzo głodny wieć postanowił wejść i sobaczyć czy uda mu sie zdobyć choć kawałek czegoś co sie nadaje do jedzenia albo chociaż upolować jakiegoś szczura. Gnoblar postanowił spytać się gdzie jest, zaczepił jakiegoś człowieka który stał pod bramą, a na pytanie gdzie sie znajduje usłyszał odpowiedz "witamy w Karak Vlag , dobrze ze jesteś turniej niedługo się zaczyna" Bubo nie wiedział o co chodzi ale grzecznie poszedł za człowiekiem gdyż ten obiecał mu posiłek jeśli się zapisze do turnieju
Imie: Leman, Łowca Czarownic – Empire Captain
-„Leman!” – wykrzyczał przeraźliwie z siebie Johan zanim jego głowa została ścięta przez demoniczny miecz demona Khorna. Bestia spiła jeszcze ciepłą posokę ze swojego oręża i ruszyła na kolejnego przeciwnika. Oszalałe demony, jak stado szakali doskakiwały do walczących mężów Imperium. Słychać było szczęk stali, zgrzyt zbroi, dźwięki łamanych kości, chlupot wnętrzności a w powietrzu unosił się odór śmierci. Nad walką szalała burza wiatrów magii która trzymała demony w tym świecie. Pośród demonicznych hord krwawe żniwo zbierał potężny pomiot, trzykrotnie przewyższający człowieka wzrostem i wagą. Ubrany w krwawo czerwony pancerz podnosił i opuszczał swój monstrualny miecz odbierając komuś życie za każdym razem. W jego demonicznym obliczu widać było szał i rządze mordu.
Leman zadał pchnięcie rozpruwając demonicznego sługę na pół, który rozsypał się w czerwony pył. Jego srebrna maska która osłaniała twarz była cała z zaschniętej krwi, właściciela jak i jego kompanów. Z trudem parował ciosy bestii z otchłani gdyż służyły one Khornowi, Panowi walki i mordu. Jednak jego święta broń siała spustoszenie w ich szeregach. Każdy cios i modlitwy do nieznanych i dawno zapomnianych bóstw osłabiały stabilność hordy. Przynajmniej miał taką nadzieje.
Pół dnia walczy z tym ścierwem, jest ranny, głodny, wykończony. Każdy mięsień płonie z bólu. Jego kompani wyciskają z siebie siódme poty by przeżyć a wielu innych już gryzie glebę. Jedyne co może teraz zrobić to albo zabić to wielkie bydle i przerwać oblężenie albo zostać przez nie zmasakrowanym. Tylko tak ocali swoich kompanów. Leman zebrał się w sobie i począł biec w stronę kolosa. Ledwo przebijał się przez szeregi przeciwnika. Nagle zrobiło się ciemno. Gwiazdy zatańczyły przed oczami a świat zawirował. Niewyobrażalny ból przeszył głowę Łowcy. Słychać w niej było tylko okropny rechot i zgiełk walki. Po chwili wszystko ucichło.
Leman otworzył oczy. Krew przesłoniła mu widoczność. Używając resztek sił podniósł się i usiadł. Przetarł maskę z brudu i rozejrzał się. Świat wirował nadal co chwile zatrzymując się i znów chwiejąc. Czuł pod sobą coś miękkiego. Spojrzał w dół. Pod swoimi nogami zobaczył wykrzywioną twarz Johana. Z zimną krwią podniósł się na równe nogi. Stał na kopcu ciał swoich kompanów. Wszystkich. Ciała były w różnym stanie. Jedne zmasakrowane, drugie bezgłowe, niektórym brakowało kończyn. Zaschnięta krew okrywała je wszystkie.
Łowca Czarownic szybko oglądnął się w poszukiwaniu demonów chętnych na jego dusze. Nikogo nie było. Żadnego pomiotu chaosu. Za nim tliły się zgliszcza fortu którego bronili. Został spalony do ziemi. Gdzieniegdzie z prochów wystawały kawałki kości spalonych ofiar. Nad całą makabryczna sceną latały stada kruków które z radością żerowały na trupach.
-„Zawiodłem was! Zawiodłem Bogów! Zawiodłem siebie!” – wykrzyczał swoich niskim i wściekłym głosem w pustkę. To były jego pierwsze słowa od wielu lat. Mało kto słyszał jego głos. Nigdy nic nie mówił. Jedynie kiwał głową. Był najbardziej bezwzględnym i skutecznym z Łowców w tej części Imperium. Teraz był nikim.
-„Karak Vlag” – wysyczał przez zęby po czym ruszył w stronę sławnej twierdzy. Jego posępna sylwetka wyglądała jak posąg grozy. Płaszcz i zbroja cała ociekała krwią. Na napierstniku widniały zadrapania, wgniecenia i uszczerbki. Jego piękne złote nici przesiąkły posoką. Piękna srebrna maska wyglądała teraz jak groteskowe oblicze jakiegoś stwora rodem z koszmaru. I tak podróżował aż do celu, do areny śmierci w pobliżu Karak Vlag.
Tylko tam może odkupić swoje winy, zmazać hańbę i bez wstydu wrócić do szeregów Łowców Czarownic. Albo umrze w staraniach.
Imię: Kornan "Oblubieniec" - Mistrz DE(Szlachcic)
- panie, ocknij się!
- Co się dzieje...? Ach, cholera! - mówił to lekko przytłumionym głosem podnosząc się z piasku.
- Nie wiem panie, nie mam pojęcia! Nasz statek się rozbił... - odrzekła przestraszona elfka. Miała długie kruczo czarne włosy. Odziana była w już zniszczone strój służki. - o tam! Na tych skałach - wskazała palcem.
Druchii spojrzał we wskazane miejsce. Fale rozbijały się o ostre kamienie jakieś dwieście metrów od brzegu. Woda niosła ze sobą jeszcze reszki łodzi. Na brzegu leżały częsci z wraku statku. Między nimi zwłoki elfów, którzy nie przeżyli. Kornan obejrzał się po tym wszystkim. Z całej załogi przeżył tylko on i jego służka Nathel. Jego ubranie było brudne i splamione krwią.
- panie, co my teraz zrobimy? Co to za wyspa? Panie! - służka nie mogła się opanować. Elf podszedł i uderzył ją w twarz.
- Zamknij się kobieto! Przeżyliśmy, to jakiś znak. Daj mi się skupić! - Po czym podszedł i usiadł na kamieniu. Zaczął się rozglądać. Przed nim widniało bezkresne morze. Za nim las. Na plaży nie było nikogo. Co teraz zrobić?
- Choć za mną. Weź jakąś broń. - Nathel zaczęła rozgrzebywać wrak statku po tym wyciągnęła jakiś miecz.
Weszli wgłąb lasu. Panowała cisza. Słychać było jedynie ich kroki. Druchii dobył jeden ze swoich mieczy. Była to mistrzowska robota najlepszego kowala z Ghrond, skąd pochodził szlachcic. Jego intuicja podpowiadała mu, iż coś na nich czycha. Nagle usłyszał ocierające się o siebie ostrza. Odwrócił się i ujrzał walkę jego służki z jakimś człowiekiem w odzieniu żeglarskim. Kornan nie czekał długo. Szybkim i zwinnym ruchem doszedł do przeciwnika i ciął swoim mieczem po jego ścięgnach. Ostrze przeszło gładko, ciągnąc ze sobą strużkę krwi. Ostrze lekko błysnęło po zasmakowaniu ludzkiej krwi. Przeciwnik opuścił gardę, po czym został ugodzony przez elfkę ostrzem prosto w szyję. Zza drzew wyłoniło się około 12 piratów. Rozpoczęła się zacięta walka. Szlachcic dobył drugiego ostrza po czym zacięcie walczył. Powalił jeszcze dwóch. Jego służka okazała się nie być złą wojowniczką. Sama walcząc z trzema mocno zraniła jednego z nich. Lecz niespodziewanie spadły na nią sieci. Pierwszej uniknęła, lecz dwie kolejne zniewoliły ją. Druchii widząc to widział, że może przegrać.
Te rozmyślania przyniosły na niego zgubę. W chwili zamyślenia dostał obuchem w potylicę. Obraz przed oczami zaczął mu się dwoić i troić, lecz ostro zranił jeszcze jednego z piratów w nogę. Potem było już coraz gorzej. Sieci spadły na niego jak grad. Wiedział, że przegrał. Z jego ostrzy kapała krew.
- Cholerny kłapouch! Zarżniemy go jak świnie!
- Nie, będzie z niego inny pożytek... - były to ostatnie słowa jakie usłyszał. Następnie głośny śmiech, który nikt w jego uszach jak echo...
Imię postaci: Thanquol "Przebiegły"(Samotny skrytobójca)
Historia postaci: Thanquol narodził się jako jeden z wymierającego, niegdyś silnego klanu. Wyznaczał się czarnym ubarwieniem sierści. W jego "rodzinie" trzeba było walczyć niemal o każdy kęs jedzenia. Nie był silny. Musiał korzystać z przebiegłych sztuczek aby zdobywać jedzenie i szybko umknąć. wiele razy był o włos od śmierci ale jego spryt i niezawodny ogon pomagał mu w potrzebie.
Niestety w pewnym momencie, musiał wyjść z tuneli wykopanych przez jego pobratymców i szukać schronienia w ciemnych i zimnych kanałach Imperium. Pewnego razu po tym jak już znalazł sobie spokojne miejsce w kanałach, znalazł proszek spaczenia. Uzależnił się od razu. Ten zielony pył dawał mu jakąś dziwną siłę, pobudzał go do działania. Niedługo potem usłyszał jak jacyś ludzie rozmawiali o dobrze płatnej pracy. Nie zwrócił na to uwagi. Następnym razem podsłuchał rozmowę dwóch kupców o tym, że jeśli się dobrze szuka, to można za odpowiednią cenę zakupić nieco spaczenia. Przypomniało mu się wtedy jak tamci dwaj ludzie rozmawiali o pracy. Zapamiętał ich głosy i postanowił odnaleźć aby wydobyć z nich informacje. Od tamtej pory zaczęłą się jego przygoda jako skrytobójca...
Nie było mu łatwo ale odnalazł tych ludzi wykorzystując nabyte wcześniej informacje. Dowiedział się że chodzi o turniej a z zakładów na turnieju wygrany otrzyma pewną sumkę. Czerwone oczy Thanquol'a zmieniły barwę na zielone jego sierść nastroszyła się, gdy pomyślał o spaczeniu za sumę którą mógł wygrać. Wziął ze sobą resztę spaczenia jaki mu został i ruszył w drogę szukając i mordując wszystkich którzy mieli jakiekolwiek informacje gdzie i kiedy odbędzie się turniej...
Terlarkar Sługa Tego, Który Zmienia Ścieżki-Exalted Hero
Komnata była ciemna. Zresztą, takie właśnie miało być. Wokół unosiła się niebieskawa mgiełka. Dużo jej. Za dużo!
Za dużo?
Na posadzce wyryty był dziwny, wężowaty znak. Co to za symbol? Nie rozpoznaje go!. Chwila! Jest Mi znany. Nie! Nie chcę! Czego ode mnie chcecie!? Trwoga. Śmiech.
Posadzka jest zimna. Oh nie ,ona jest lodowata. Kładą mnie na symbolu. To chyba środek tego pomieszczenia. Czuję pulsowanie. Czy to z powodu tego znaku?
Ktoś wchodzi. Nie. Jest ich paru. Nie widzę ich lic. Maski. Ten z przodu. Straszny jest. Przypomina jakiegoś ptako - człeka. Ma maskę z dziobem. Nie! To jego twarz!
Nie mogę się ruszać.
Boli.
BOLI!
Mgiełka zawirowała……
Godzinę później.
-Panie, wszystko gotowe.
-Cudownie, po prostu cudownie! Jak ma się nasz mały prezencik?
-Jest nieprzytomny.
-Dobrze, zatem zaczynajmy!.Zbyt długo czekaliśmy na ostatnich członków zboru.
-Meldować się!
-Joahim Mecklermassser.
-Anna Hidemberg.
-Klaus von Schwarzvogel.
-Bretta Dinkel.
-Helmuth Sohn.
Chwila…..
Gdzie Terlarkar?
Ciemny zaułek,całkiem niedaleko od miejsca zboru…
Nikt nie zauważy śmierci żebraka. Prawda, że nikt nie zauważy twojego zniknięcia?
Terlarkar, Sługa Wielkiego Mutatora, chwycił głowę niejakiego Kleofasa Mohina, zwanego potocznie brudasem, schował ją do worka i ruszył przed siebie. Pomyślał o zborze. Głupcy! Jak można było przegapić taką okazję?!.Spojrzał po raz kolejny na to, co zostało ze swej ofiary. Nikt, absolutnie nikt, nie spodziewał się, że ten bezwartościowy śmieć, ta pokraka, jest wyznawcą Nurgla! Szpiegował nas od dawna. Cuż za banda kretynów…..dali się zwieść pozorom! Terlarkar ruszył przed siebie. Nie obchodziło go, co teraz stanie się ze zborem. Spełnił część proroctwa i wiedział, iż Ten, Który Zmienia Ścieżki doceni jego wysiłek. Uśmiechnął się. Zresztą ,wiedział, co się stanie z Jego współwyznawcami….
Komnata Zboru
-Dosyć tego! Zaczynamy bez niego!
-Chwila, Panie….
-Milczeć! To JA Jestem Waszym przywódcą i to JA znam tajniki Metamorfozy Tchara. Spędziłem LATA badając sadzawki Mrocznej Magii, by teraz przeprowadzić ten rytuał, z naszym bratem-kultystą, LUB BEZ NIEGO!
-Ale panie, Terlarkar miał przynieść kondensator Dhar!
-Milcz, albo skończysz na ołtarzu ofiarnym! Zaczynamy!
-Panie! Znaaaaaaaaak…
-Co?! CO TO MA ZNACZYĆ?!
-Nieeeeee, JA NIE CHCĘ!!
Bądź przeklęty, Terlarkarze!....
No dobrze, zatem co teraz? Jak to miało być? Ah! No tak. Księga….gdzie ona jest?
Mam! Rozdział XII, doł strony……Mam.
Błysk!
Terlarkar jest sługą Pana Zmian od wielu lat. Począwszy od działalności jako skromny kultysta w Nuln, piął się w hierarchii wyznawców Tzeentcha. W końcu trafił na Pustkowia Chaosu. Został odmieniony .Dosłownie i w przenośni. Teraz nadszedł czas wojny. Miast spiskować, chwycił broń, która płonęła ogniem, by powalać nią wrogów Wielkiego Mutatora. Jego ciało pokryte jest zbroją Chaosu-darem od swego Patrona. Jednak najwyraźniej Bóg-Orzeł miał dla niego inne plany…
Magiczny portal, na który natrafił podczas oględzin ruin na południowych częściach Umbry Chaotici, okazał się nadal sprawny. Na nieszczęście Terlarkara.
Co to ma być? Gdzie Ja jestem?
To nie są Pustkowia, to pewne. Ty!Pokurczu! Mów mi, co to za miejsce! Karak Vlag? (Odgłos podrzynanego gardła).Cudownie. Ty! Praw kobieto, cóż to za dziwaczny festyn, albo skończysz jak swój mąż! Arena? Walka? ŚMIERĆ? Cudownie! W nagrodę, zabiję cie szybko i bezboleśnie!
Arena….to przeznaczenie! Wielki Mutatorze, Ty, Który Spozierasz w Studnię Wieków! Czy tego ode Mnie chcesz? Niech tak będzie, z chęcią przeleję Swoją krew w imię Twego Misternego Planu! Wrogowie? Jeśli starcza mi sił, pokonam ich ,Mistrzu!
Sven Hordar
Sven, powiadają jego kompani że wychowały go wilki wśród nieprzeniknionych głębi lasu Drakwald. Sam nie zna swego pochodzenia, jednak nie jest to dla niego ważne. Odkąd pamięta przemierza wraz z Wilczymi Braćmi lasy Imperium tropiąc wszelkie oznaki chaosu, szczególnie jednak lubując się w "tańcu" z bestiami. Stroniąc od wszelkich cywilizacyjnych nowinek niesie zagładę tropionemu przez niego plugastwu swym potężnym toporem, którym to już nie jeden rogaty pysk rozpłatał.
Wyglądem może na pierwszy rzut oka wydać się barbarzyńcą z północy - odziany w podniszczoną kolczugę, starą koszulę i z podartymi skórzanymi spodniami, które ukazują wiele ran, że niejedną walkę ma za sobą. Gęsta broda okala jego pomarszczoną od trudów życia twarz. W wielu budzi to niepokój, który szczególnie narasta gdy ten spojrzy swym przenikliwym wzrokiem łowcy. Znany wśród swych towarzyszy jako spokojny, zrównoważony człowiek który na czas walki bądź gdy zostanie rozwścieczony rzuca się na wroga niczym głodny wilk.
Pewnego deszczowego dnia siedział samotnie na głazie wśród zieleni przyglądając się ćwierkającemu ptactwu, gdy jego odpoczynek przerwały narastające chichoty dobiegające z głębi lasu. Ruszył więc zaintrygowany by dosłownie po chwili wpaść na jakiegoś jegomościa który wyrósł przed nim jak z spod ziemi.
- Riki tiki tiki wojowniczku jesteś, to dobrze hihi - wypiszczał obłąkańczym głosem nieznajomy . Sven już miał zamiar zamachnąć się toporem bo uznał gościa za niebezpiecznego z tym swoim zachowaniem. Ten jednak ciągnął dalej - sam Ulryk posyła mnie na twą drogę, byś zdobył sławę jak nakazał czynić pan Zimy i Wilków hithi - znów zahihotał człowieczek, wątłej postawy co zauważył Sven. Zaintrygował go amulet zawieszony na jego piersiach, na którym widniała pieczęć wilka. To sprawiło że zaniechał oddania jegomościa w objęcia Morra.
- Czego chcesz człowieku, mów szybko bo ta stal wyląduje na twym pysku.
- Pójdziesz ze mną bo potrzebna mi jest twoja silna ręka, w imię pana naszego Ulryka, który chce byś walczył z równymi tobie zamiast uganiać się za tymi kozami. - mówił już całkiem normalnie dziwny człowieczek.
- Prędzej zawiśniesz na tej gałęzi niż miałbym służyć jakiemuś małemu gburowi...
- Ten Wilczy Medal będzie twój za wykonanie zadania< kich> , proszę zabij tylko mego jaki twego wroga śmiertelnego. - tu chwilę przerwał łapiąc oddech - Wężowa bestia wraz ze sforą kóz grasująca w okolicy zabiła mych dwóch braci w haniebnie zastawionej zasadzce na konwój żołnierzy zmierzających do Bruden. Trzymaj tutaj ten oto płyn który moze być ci pomocny w walce, musimy się teraz udać do Karag Vlag dwa dni drogi stąd gdzie ten stwór teraz przebywa jak mi donieśli moi mali przyjaciele - tu spojrzał w korony drzew.
- "Kim on jest do cholery?" pomyślał Sven ale zgodził się po chwili na myśl o wisiorku jak i dopadnięcia tej chytrej bestii...
Nie tracąc chwili ruszyli w kierunku, który nieznajomy uznał święcie przekonany za słuszny...
Lionajdas (DOW captain)
Skoro już tutaj jestem i piwo także, opowiem wam moją żałosną historie.
„Jak w każdej historii nie znałem swoich biologicznych rodziców. Matka porzuciła mnie, jak byłem niemowlęciem w lesie na pastwę niedźwiedzi albo czegoś gorszego. Na moje szczęście znalazł mnie jakiś drwal lub innego rodzaju rolnik i zabrał mnie do siebie. O dziwo nie był pedofilem. Miał żonę…. a może to była córka, taka podobna do niego była i tyle młodsza. Tak czy inaczej współżył z nią. Ja w sumie później też, ale to było znacznie już później. Moje dzieciństwo i wczesne lata nastoletnie minęły mnie więc na pomocy przybranemu ojcu i chędożeniu z moją macochą.
W końcu nadszedł czas w moim nudnym życiu nad wyborem drogi, którą chciałbym podążać.
Jako niespełna siedemnastolatek miałem wybór między pracą na polu i wyrębem lasu, gdzieś w Tilei, a zostaniem najemnikiem i zasmakowaniem życia awanturnika.
- Powiedzmy sobie szczerze nie miałem wyboru.
Dzięki pracy u ojca nabrałem krzepy i nie miałem problemu z dostaniem się do kompani jakiegoś żałosnego głupca. Oddział nazywał się Trzystu, gdyż liczba członków była stała. Pomysłem kapitana na istnienie tego oddziału w trakcie wolnym od pracy była ciągła musztra i ćwiczenia z bronią, szczególnie z piką. Ja ukochałem najbardziej, jednak włócznie. W trakcie wojen moja kompania była pierwsza w rabunku i gwałtach, a ostatnia w wojaczce.
- Może dlatego mieliśmy tak niski stopień umieralności w oddziale, kto wie ?
Niestety szczęśliwe życie się skończyło, gdy nasz oddział został rozbity w trakcie, którejś wojny między księciami pogranicza. Służba uczyniła mnie dosyć bogatym człowiekiem, jednak nie aż tak, aby moja kiesa wytrzymała miesiąc siedzenia w burdelu. Mogłem za te pieniądze kupić gospodarstwo albo inny chlew i w spokoju już żyć. Tak jak mówiłem przepuściłem wszystkie pieniądze, nawet zapożyczyłem się, aby dostać się na tą przeklętą wyspę. Musze wygrać, wtedy będę miał pieniądze i rozgłos potrzebny do założenia własnej kompanii.
Kto wie może wskrzeszę starych Trzystu. Słyszałem o ofercie obrony jakiegoś wąwozu przed hordą orków. Łatwy zarobek."
Segurad (Exalted champion)
Ryk zachwytu publiczności wzniósł się, gdy elf zadał kolejny raniący cios bestii chaosu. Zwierzoczłek wściekł się jeszcze bardziej widząc, że ranny przeciwnik mu się odgryza i zaczął zadawać jeszcze wścieklejsze ciosy. Tullhir ponownie wyczuł tępo jednego z nich minął topór, następnie odbił ostrze ze zrośniętych pazurów w które zamieniła się znów ręka Garma, a następnie zadał cięcie w nogę rozcinając ścięgna pod prawym kolanem zwierzoczłeka. Ten stracił równowagę, a Tullhir wykorzystał to po mistrzowsku zadając cięcie w szyję bestii i rozpłatując jej gardło. Garm padł, a jego krew wylewając się z ran szybko wsiąkała w piasek areny. Publiczność znów wiwatowała tym razem zwycięzcy. Nikt już nie zwracał uwagi na pokonanego, teraz liczył się tylko mroczny elf.
Krew, jeszcze ciepłego trupa, wsiąkała w ziemię, ale nie cała. Niewielka ilość pełzła krzywo jak po zboczu, a nie po równej powierzchni. Gdyby nie to wyglądałaby całkiem naturalnie. Wiwat dla zwycięzcy nie ucichł, gdy krew zbliżała się w kierunku trybun.
------------------------------------------------------
Segurad zaklął cicho, tak żeby nikt nie usłyszał. Wszak bretońskiemu rycerzowi nie przystoi używać takich słów. Nie przeżywał tak emocjonalnie jak pozostała reszta publiki, raczej gardził tym co działo się na piasku areny i zachowaniem tłumu. Wszystkie pojedynki oglądał w spokoju.
- Seguradzie – chłopiec, w dojrzewającym wieku, trącił towarzysza obok – ta walka była dobra i wciąż rośnie mi apetyt na oglądanie kolejnych, jeszcze jedna i finał. Dopiero potem możemy kontynuować podróż.
- Wedle twoich słów panie, jednak oponowałbym za tym by opuścić to miejsce, jest niebezpieczne.- rycerz wiedział, że młodzik nie zgodzi się na opuszczenie tego plugawego miejsca, ale lepiej było spróbować i męczyć go tym za każdą okazją.
- Żartujesz?! Tu jest niesamowicie – młodzik istotnie wyglądał na zauroczonego tym miejscem i myśl o szybkim opuszczeniu wyspy nie wchodziła w grę – Zresztą, gdy wrócimy do Bretonni moi rodzice zapłacą ci coś dodatkowego.
-Dodatkowego? - Segurad zareagował jak uderzony młotem – Panie jestem tu by cię eskortować, ale nie dla pieniędzy. Istnieją inne wartości niż potęga pieniądza, mam nadzieję, że z wiekiem zrozumiesz.
Nagle Segurad zakrztusił się gwałtownie, aż mu łzy napłynęły do oczów. Spojrzał zdziwiony na młodego szlachcica, ten jednak był spokojnie zajęty oglądaniem usuwania truchła po ostatnim poległym przeciwniku.
Piasek... za blisko siedzimy – pomyślał rycerz siedzący w pierwszym rzędzie. Na ustach miał ślady niewielkiej ilości krwi, nie zauważył tego, nikt tego nie zauważył...
------------------------------------------------------
-Statek już czeka, pośpieszmy się panie – Segurad szybkim krokiem kierował się w stronę portu, jedną ręką podtrzymując dwuręczny miecz na barku, drugą ponaglał młodzika. Ten był jeszcze myślami na arenie i finałowej walce która skończyła się ledwie godzinę temu – Jeżeli kapitan dobrze mówił i nie natrafimy teraz na sztorm, szybko dopłyniemy do Bordeleaux, a stamtąd konno do Bastonne. I na miłość Pani Jeziora, nie wspominaj o tej przeklętej arenie, bo obaj będziemy mieć kłopoty.
- Mam nadzieję, że u nas też są takie areny – szlachcic ponaglany ruchem ręki Segurada, przyśpieszył kroku, wciąż wspominając emocje jakie wywiera arena.
- A ja mam nadzieję, że zmądrzejesz i takie głupoty wypadną ci z głowy mój panie – zakończył rozmowę widząc statek gotowy do wypłynięcia.
------------------------------------------------------
Coś było nie tak, choć płynęli szybko i bez żadnych przeszkód, Segurad odczuwał jakąś małą złość z powodu tej podróży. Miał wrażenie, że wloką się po morzu. Poszedł do kapitana, serdecznego przyjaciela jego ojca, by zapytać się jak daleko do portu w Bordeleaux.
- Dwa dni co najmniej, może trzy, a w najgorszy... - nie dokończył, gdy został uderzony otwartą dłonią rycerza w twarz.
- Za wolno śćierwoja... - zamilkł nagle, gdy uświadomił sobie co zrobił i powiedział. Był zdziwiony nie mniej niż kapitan. Wybiegł szybko na pokład, na lewą burtę i zwymiotował.
- Co się ze mną dzieje...
------------------------------------------------------
Gwar targowiska przywitał ich w porcie. Segurad nawet nie pożegnał się z kapitanem, po prostu wyszedł ze statku jak z karczmy. Był zmęczony, od dwóch dni dręczyły go dziwne koszmary. Rozdrażnienie z tego powodu przyszło bardzo szybko, gdy handlarz zażyczył sobie wysokiej ceny za bochenek chleba. Uderzył go żelazną pięścią w brzuch, tak że handlarz stracił dech, a następnie wyrwał pieczywo z jego rąk. Młodzik widząc sytuacją oniemiał, ale nic nie odezwał się.
------------------------------------------------------
Jechali konno już czwarty dzień. Pewnego wieczoru gdy kładli się spać pod jakimś drzewem, młodzik odezwał się:
- Od kilku dni nie ściągasz zbroi – zauważył – bez względu na otoczenie, czy noc, czy dzień, czy w karczmie czy w lesie. Coś jest nie tak? - zapytał bez udawanej troski.
-Nie powinno cię to obchodzić gówniarzu – warknął tylko i poszedł spać.
------------------------------------------------------
Dojeżdżali do zamku rodziców chłopca, nie byli to jacyś zamożni ludzie, ale kilka wsi mieli w posiadaniu. Rycerz jechał obojętnie, znudzony podróżą, a jego towarzysz nieco z tyłu. Bał się Segurada, bał się też tego co ten miał na zbroi, a były to jakieś dziwne znaki, których jeszcze dwa dni temu nie miał. Gdy na nie spoglądał robiło mu się mdło. Ulżyło mu gdy zobaczył rodzinne mury swojego domu.
------------------------------------------------------
- Ach moje dziecko, baliśmy się, że coś ci się już stało – krzyknął ojciec młodzika gdy się spotkali, a matka od razu objęła go w ramiona – Seguradzie jesteśmy wdzięczni tobie, twojemu ojcu i pani jeziora...
- A za cóż – przerwał ostro rycerz – dziękujesz tej suce z jeziora i mojemu ojcu? Za co padlino? To ja i tylko JA nadstawiałem karku za tego szczyla, żadne jeziorne ścierwo ani tchórzliwy starzec nie pomogli mi.
- Jak... eee. co... yyy... - obojga rodziców stali jak wryci, a kilku strażników popatrzyło z niedowierzeniem na siebie.
Niezręczna cisza została przerwana odgłosem wyciąganej stali, długiej stali.
- Uratowałem twojego bękarta a ty stawiasz się tu jeszcze ze strażą by zabili mnie tylko jak wykonam zadanie, zdrajco?! - Segurad szybko omiótł wzrokiem zbrojnych, którzy mieli jeszcze miecze w pochwach.
- Eee... - wyjęczał tylko tutejszy władca, gdy jego poddani, trzeźwo myślący, wyciągnęli broń w razie ataku szaleńca.
- A więc jednak zdrajcy! - krzyknął Segurad i zamachnął się potężnym ostrzem, powalając strażnika za strażnikiem. Ale to nie był koniec, gdy cztery trupy leżały rozpłatane na ziemi, upadły Segurad zarżnął chłopca i jego rodziców. Jego oczy były obłąkane, chichotał gdy stał nad ciałami, a chichot ten był przerażający.
Wieść szybko się rozniosła o upadłym rycerzu, który zdradził wiarę, kraj i ludzi w niego wierzących. Zaczęła się wielka obława na Segurada, niegdyś praworządnego rycerza, dziś szaleńca czczącego mroczną wiarę i umykającego jak zaszczuty pies. Uciekał w stronę Imperium, bo tak nakazał jego pan w jego snach. Jego ojciec rzucił się z wieży własnego zamku nie mogąc znieść takiej hańby i utraty syna, a matka umarła z żalu.
Chwała Temu Który Zmienia Drogi! - jeszcze wrzasnął Segurad i znikł wśród nocnych ciemności gór.
Jakub Weisberg Łowca Czarownic i Templariusz Solkana. (Imperialny Kapitan)
W karczmie było gwarno i przytulnie, wokół rozbrzmiewał harmider dyskutujących, przy jednej z ław siedziały dwie osoby o ostrych spojrzeniach i posępnych wyrazach twarzy. Przy jednym z nich leżał charakterystyczny kapelusz, a jego płaszcz i kapelusz świadczyły o profesji jaką się zajmował, był on łowcą czarownic jednym z łowców Imperatora. Drugi jegomość miał na sobie czarny płaszcz, na lego piersi błyszczał półpancerz, u boku miał miecz półtoraręczny, a na jego szyi wisiał medalion. Doświadczony teolog mógł rozpoznać na nim symbol Solkana. Obaj prowadzili pomiędzy sobą dysputę
-A więc Kurcie- powiedział Solkanita- Wypijmy za usmażenie parszywego wyznawcy Tzeencha-
-Za płomienie stosu Jakubie- Odpowiedział łowca Sigmara- oby oczyściły jego duszę-
-Ech ciężko było dopaść parszywego heretyka i był ciężkim przeciwnikiem, ale z woli Solkana zwyciężyliśmy chaso- Odpowiedział Jakub Weisberg.
-Sigmar poprowadził nasze ramiona dodał im sił-
Jakubowi nie chciało się odpowiadać miał dość dogadywania sobie na temat który z bogów bardziej zwalcza chaos. Poza tym Solkanici i Sigmaryci nie za bardzo się lubili. Ci pierwsi zarzucali drugim, że nie nazbyt gorliwie walczą z chaosem, ci drudzy zarzucali im, nadmierny fanatyzm i działanie często bez licencji. Rzadko kiedy ze sobą współpracowali, ale tym razem to był wyjątek.
- Kurcie, to naprawdę niezwykłe, że spotykamy się po tylu latach, tu w Księstwach Granicznych i to jako Łowcy Czarownic ścigając tego samego czarnoksiężnika- Powiedział Jakub
-Tak, ale pamiętaj ty nie masz licencji, choć nie widzę powodu aby cię aresztować pomogłeś mi w sprawie, choć inny łowca nie puścił by cię wolno- Odpowiedział Kurt von Kruger.
- Wolne żarty Kurcie, zawsze byłem od ciebie lepszy w szermierce, ech te nasze turnieje w Altdorfie.
- Powiedz mi Jakubie jak to się stało, że zostałeś łowcą czarownic Solkana.
- Jakub uśmiechnął się- Ech stare dzieje jak pod koniec naszych studiów prawniczych dostaliśmy się w szpony machinacji tej parszywej sekty.-
-Ale wszystko się wyjaśniło – przerwał mu Kurt - donieśliśmy o wszystkim łowcą i przy naszej pomocy udało się dopaść heretyków, tylko czemu później zniknąłeś-
-Przede wszystkim to nie tylko dzięki naszej pomocy, pamiętasz tego człowieka który nas ostrzegł to był łowca Solkana, później zaczęła się nami interesować Inkwizycja, a ja nie chciałem skończyć na stosie. Pomógł mi właśnie ów łowca który zabrał mnie z Altdorfu wyszkolił i uczynił tym kim jestem dziś, jak dowiedziałem się, że cię zabrali to wydawało mi się, że najpierw poddadzą cię torturom, a później usmażą-
-Mi też się tak wydawało, poddany zostałem licznym przesłuchaniom testom i różnym takim, aż w końcu zaproponowali mi przystanie do swej organizacji-
- Ech wiesz wydaje mi się, że to co nas wtedy spotkał na zawsze nas naznaczyło, musieliśmy zostać łowcami-.
Rozmowa z Kurtem spowodowała sprowadziła dawne wspomnienia Jakuba. Jak jako młody syn rycerza zakonu srebrnej tarczy ruszył do Altdorfu na studia. Oprócz nauk prawnych miał też wyjątkowy talent do miecza szczególnie półtora ręcznego, który starał się ciągle rozwijać biorąc udział w przeróżnych turniejach. Później pojawili się sekciarze i wciągnęli go w swój mroczny świat, ale pojawił się jeden człowiek który wyciągnął go z tego bagna zanim dopadły go szpony chaosu. Był nim Albert Kernz, Tempalriusz Solkana. To on nauczyło go wszystkiego, docenił jego talent władania orężem i bystrość umysłu. Nauczył respektowania respektowania surowych praw Solkana dzieki czemu młody Jakub przemienił się z lubiącego bitkę wypitkę i towarzystwo młodych dziecząt altdorwskiego żaka zawadiaki, w twardego Łowcę Solkana śmiertelnego wroga chaosu. Przez lata przemierzał Stary Świat ścigając sługi chaosu i biorąc udział w turniejach rycerskich. Ostatecznie przybył do Tielii gdzie w starej świątyni Solkana z rąk Wielkiego Mistrza Zakonu Oczyszczającego Płomienia i Arykapłana kultu przyjął tytuł Tempariusza Solkana. Później wyruszył na północ by wraz z rycerzami swego zakonu stanąć do walki z hordami Archaona. Droga którą wyznaczył mu Solkan ostatecznie doprowadziła go do księstw granicznych, gdzie spotkał swego przyjaciela ze studiów obecnie łowcę czarownic zakonu Srebrnego Młota na usługach Imperatora, obaj pokonali niebezpiecznego czarnoksiężnika Tzeencha.
Z zamyślenia wyrwał Jakuba nagły hałas, do karczmy wpadło kilku nieznajomych, rozgonili oni ludzi siedzących przy jednym stole i zajęli ich miejsca. Karczmarz ze strachem w oczach pobiegł ku nim, ci kazali mu przynieść najlepsze jadło i napitki i nie wyglądał na to aby zamierzali za nie płacić. Jakub zatrzymał karczmarza gdy ten szedł po jedzenie.
-Kim są ci ludzie- zapytał.
- To kompania Ludwika von Hostena, dawnego rycerza z Averlandu, obecnie banity i niepokonanego fechmistrza-
Jakub przypomniał sobie to imię, człowiek ten był pozbawionym honoru mordercą, za którego w Imperium wyznaczono nagrodę.
-Dobra czas się nim zająć- powiedział
-Jakubie to nie nasza sprawa, to nie jest heretyk-
- Może i nie, ale to człowiek który jest złodziejem, mordercą i gwałcicielem, jego istnienie obraża Solkana-
-O mnie rozmawiacie- Od stołu wstał barczysty mężczyzna, a zanim postąpił następny, drogę zastąpił im jednak Kurt który powiedział.
-Reprezentuje Imperialną Inkwizycje, odejdźcie w pokoju-
-Pies Sigmara- warknął Ludwik- Imperium jest daleko stąd, zejdź mi z drogi- powiedział, poczym chwycił Łowce za płaszcz. Tego Jakubowi było już za wiele uderzył w rękę przeciwnika zrywając chwyt i odsłaniając sobie drogę do głowy. Następnie wyprowadził potężnego lewego prostego w szczękę Ludwika posyłając go na podłogę. Stojący obok oprych próbował wyciągnąć miecz lecz Jakub był szybszy, wydobył ukryty w rękawie sztylet i wbił go oprychowi w szyję. Następny złoczyńca wskoczył na ławę przy której stał Jakub i zamierzył się na niego ze sztyletem, jednak po raz kolejny Solkanita wykazał się szybkością błyskawiczne znalazł się przy przeciwniku i chwycił go za nogi, następnie przerzucił go za swoje plecy. Bandyta zdołał zadać cios ale był on źle wymierzony i zatrzymał się na półpancerzu, następnie spadł na głowę i złamał sobie kark. Ludwik zdołał się jednak pozbierać, wydobył swój miecz półtora ręczy i krzyknął.
-Teraz psie za wszystko mi zapłacisz-
Jakub uśmiechnął się i powiedział – Ponoć jesteś wielkim szermierzem, zapraszam zatem na miecza przed karczmę tam przekonamy się zatem kto komu za wszystko zapłaci-
-Już jesteś trupem psie-
Kurt podszedł do Jakuba
-Olej to, sprowadzimy przedstawicieli lokalnych władz powołamy się na mój autorytet i ich zamkną-
-O nic z tego drogi kolego, ten zbój jest mój-
-Tak i oto praworządności Solkana, zabić złoczyńcę bez sądu i prawa-
-Za jego głowę wyznaczono już nagrodę, jego śmierć będzie legalna, a Solkan dokona zemsty ostrzem mego miecza-
Dwaj wojownicy stanęli naprzeciw siebie i ruszyli do ataku. Jakub pragnął zakończyć walkę jak najszybciej więc rozpoczął bardzo agresywnie, napotkał jednak solidną obronę ze strony Ludwika który po odparciu ataku wykonał błyskawiczną kontrę o mało nie odcinając głowy Jakubowi. Obaj przeciwnicy uzbrojeni byli w miecze półtora ręczne i trzymali je dwuręczne, obaj byli doskonale obeznani z tę bronią. Po odparciu ataku Jakuba Ludwik kontratakował, siła jego natarcia była tak duża, że przebił się przez obronę Solkanity i zarysował jego napierśnik, Łowca stracił dech w piersiach i zaczął się cofać. Banita wykorzystał to i zadał mordercze pchnięcie, które o mało co nie przebiło łowcy na wylot, Jakub musiał użyć całego swego kunsztu aby sparować atak, a następnie wyprowadził swoją kontrę która zraniła rywala. Jakub zdał sobie sprawę, że trafił na godnego siebie przeciwnika. Zamiast nagłego ataku przystąpił do okrążania przeciwnika i szukania słabych punktów w obronie. Wymiana ciosów zaczęła się ciągnąć w czasie a pojedynek przedłużać , wrodzony upór ostlandczyka i dyscyplina wpojona przez Sokana pozwalaly Jakubowi wytrwać. W końcu zranił Ludwika w lewę ramię i postanowił bezwzględnie to wykorzystać. Wszystkie jego ataki skierowane były na prawą stronę, lecz w pewnym momencie zmienił kierunek ataku na lewy. Ból w ramieniu herszta banitów spowodował opóźnienie reakcji i spóźnienie się z blokiem ostrze Jakuba odrąbało rękę Ludwika i zagłębiło się w jego zbroi, banita upadł na ziemie.
-Litości- zawołał
-Litości mówisz, a czy ty miałeś litość dla innych, mytnikowi należy się myto, kobiecie cześć, Solkanowi wieczna chwał a tobie śmierć giń w jego imę-
I łowca wbił mu ostrze miecza w gardło.
Dwóch ostatnich oprychów widząc śmierć swego wodza, poddało się. Jakub oddał ich pod po władze lokalnego księcia w którego to lochach mieli zgnić. Dowiedział się od nich, że Ludwik zmierzał na turniej do Karag Vlag, wydało mu się to interesujące.
- To durny pomysł Jakubie, przecież tam można zginąć-
- Zginąć można wszędzie, a ja nie jestem tylko łowcą ale także fechmistrzem, a takie turnieje są dla mnie stworzone, poza tym tam można spotkać wielu czempionów chaosu to jest najlepsze miejsce na ich uśmiercenie-
-A jak trafisz na bretońskiego rycerza czy też rycerza sigm ara-
- Ech, no wiesz to jest ryzyko zawodowe jeśli ktoś walczy na arenie to musi być przygotowany na każdego przeciwnika, szkoda mi będzie zabić dobrego rycerza, ale takie są zasady. Ruszajmy arena czeka-
Korr Wildhammer (Dwarf Thane)
Kiedyś gobliny były bardziej zielone, orkowie więksi, a wojownicy bardziej wytrwali. Trolle bardziej śmierdziały, a smoki padały jak muchy ustrzelone przez nasze działa i katapulty. Męstwo i honor staniały, rozmienione na drobne...
Tak narzekał przy piwie Korr, wódz północnych wrót twierdzy.
Skoro tak Ci śpieszno do spotkania z potężnymi wojownikami, to czemu nie wyruszysz na Arenę Śmierci w Karak Vlag? Kilku naszych już tam poległo...
Ja nie wyruszę? Ja? A właśnie, że wyruszę! Jutro zdam dowodzenie. Masz rację, stary druhu. Czas zakosztować porządnej walki... Niech świat pozna mistrzostwo krasnoludzkiej zbroi i młota!
Krasnoludzki Żelazołamacz – Gorax Skaldursson ( krasnoludzki tan)
Życie przez setki lat w mroku podziemi… gdzie jedynym światłem jest światło pochodni… i nadzieja na zwycięstwo. Gdzie żale, radości i jęki noszone są dalekim echem razem z tupotem, chrzęstem zbroi i oręża, po przez dawno opuszczone hale… Tam rozegrało się moje życie…
Każdy krasnolud musi wysłużyć 10 lat w oddziałach Żelazołamaczy. Jest to 10 lat, które ma przygotować, krasnoluda do życia, jakie dzisiaj musi wieść nasza wymierająca rasa – 10 lat, niewyobrażalnego strachu i wytrwałości – te lata mają Cię nauczyć jak być twardym jak skała i nieubłaganym jak ostrze topora. Jednak nie tylko to przyświeca tej, jakże chwalebnej służbie.
Celem żelazołamacza jest tworzenie pierwszej linii frontu w staraniach naszego ludu ku odzyskaniu dawnej świetności. To nasze oddziały są pierwszymi w obronie naszych Twierdz, to nasze oddziały oczyszczają je ze wszelakich paskudztw i plugastw. Za największą urazę uważamy stratę tego czego nie możemy z powrotem odzyskać – honoru i godności po przegranej batalii. Jedynym odkupieniem jest walka…
Po 10 latach służby, krasnolud powraca z czeluści podziemi, do Twierdzy, by tam wieść w miarę spokojny lecz hardy żywot. Zawsze jednak są śmiałkowie, którzy w życiu żelazołamacz odnajdują większy cel – służbę nawet nie samemu królowi czy Twierdzy lecz całej rasie, całemu Karak Ankor. I ja taki byłem … 300 lat temu, kiedy to jako zaledwie 75 letni młokos, żywiłem wielkie nadzieje i marzenia.
Teraz będąc już starym, wiem że to niemożliwe, jednak nigdy się nie poddałem. Te 300 lat przeżyłem razem z moim kompanami z VIII oddziału „żelazny topór”, którego stałem się dowódcą. Razem przeżyliśmy niejedno piekło, razem składaliśmy śluby braterstwa, które będą nas trzymać do śmierci. Teraz jednak jestem już za stary by im służyć, stanowię ciężar, którego sam dobrze wiem, nie powinno być w oddziale.
Zostałem wysłany na górę … z powrotem do Twierdzy, by spokojnie dokończyć swój żywot, będąc dumnym z tego co osiągnąłem, z tego co zrobiłem dla naszego ludu … Ja jednak spokojnie nie dam się usadzić na dupie o co to, to nie! Starym jest, ale jeszcze z tego ciała da się wiele wyciągnąć. Nie pójdą na zmarnowanie lata harówki, lata wyćwiczonej pracy i mięśni.
Jako, że moje obowiązki wobec Twierdzy Zhufbar, właściwie zakończyły się w momencie wydalenia mnie z oddziałów żelazołamaczy, postanowiłem wyruszyć w świat i w świecie przyczyniać się krasnoludzkiej sprawie. Nie miałem rodziny, byłem wolny, zacząłem żyć w świetle.
A moje pierwsze kroki skierowały mnie tutaj – do Karak Vlag. Teraz gdy stoję tu na twardych skałach patrząc na szeroki horyzont jakiego jeszcze nigdy nie widziałem, zastanawiam się nad tym co usłyszałem, jeszcze nie dalej niż 3 dni temu. Rusza nowa arena … arena w Karak Vlag … a ja chyba jeszcze wykrzeszę trochę siły by wziąć w niej udział, ha!
Khargh: Wargor
Niemiłosiernie głośny ryk rozbiegał się po okolicy, Khargha to jednak nie obchodziło, wiedział że zadanie mu przydzielone jest bardo ważne, ważniejsze jednak było to iż jego przeciwnik nie spodziewał się tego ataku. Gdy banda w której się znajdował mijała o parę kroków od potężnego stegadona on skręcił, wyciągnął z za pazuchy jeden ze swoich cennych artefaktów „Amulet Bestii”. Za pomocą pazurów wdrapał się na cielsko monstrum, i dopiero wtedy ujrzał swój cel. Mały kapłan stał pośród podobnie małych skinków w koszu, i próbował użyć wielkiego silnika za sobą, nie zdążył jednak ponieważ nagle poczuł jak zaczyna brakować mu sił, jego wątłe ciało było przebite przez miecz wargora, przed śmiercią próbował zmusić swojego wierzchowca do ataku na Khargha, lecz ten w ogóle go nie słuchał.
Parę chwil później cała obsługa znajdująca się w koszu leżała martwa. Wargor cieszył się tą chwilą właśnie zachodziło słońce niebo było całe czerwone, wiatr się lekko wzmógł, Khargh rozwinął swój sztandar i ryknął z całych sił. Reszta z armii lizardmenów zlękła się i poczęła uciekać. Sztandarowy chwilę później jednym sprawnym ruchem wbił ostrze swojego miecza w tył głowy stegadona i bestia runęła na ziemię. Khargh schował swój cenny amulet i zaczął przeglądać sakiewki zabitego kapłana, znalazł w nich parę ciekawych mikstur, jedna z sakiewek była pełna jakiegoś dziwnego proszku. Wszystkie te ingrediencje przygarnął sobie.
Whargh, był jak zwykle niezadowolony, nie znalazł on bowiem przy truchle slana pewnego artefaktu, którego poszukiwał już bardzo długo, podejrzewał iż kupiec kutry rzekomo widział ów artefakt, skradł go lizardmenom i powrócił do swojej siedziby w Karak Vlag. W tym celu właśnie wezwał właśnie wargora, miał on znaleźć tego zdradzieckiego kupca i za wszelką cenę zdobyć artefakt. Khargha w ogóle nie zdziwił ów rozkaz, był on przyzwyczajony do spełniania zachcianek Minotaura. Domyślał się że artefakt posiada ogromną moc, która pozwoliła by mu pozbyć się Whargha.
Ruszył prawie natychmiast, tej samej nocy. Przejrzał tylko wszystkie sakiewki, pakując co cenniejsze magiczne ustrojstwa, zabrał też sakiewkę pełną monet, oraz uwędzoną nogę ogra. Musiał zostawić swój wielki sztandar, gdyż był on po prostu nieporęczny przy tego typu misjach.
Nikt nie spostrzegł jak wargor przeszedł przez mury Karak Vlag. Zrobiło się o nim głośno dwa dni później gdy zapisał się na arenę…
Ilmenor "Lorecchi" (WE Alter Noble)
Gwarne koncertowanie świerszczy, żab i smokoważek zagłuszało odgłosy chlupania, gdy grupa elfów kroczyła ostrożnie przez bagna. Skradając się w wysokich zaroślach, przyozdobieni zielenią, byli niewidoczni dla ludzkiego oka, lecz to nie ludzi oczekiwali na tej plugawej ziemi. Nawet drucchi przeklinali to miejsce, a zesłanie na Wielkie Bagna nad rzeką Mis'sippih było straszliwą karą dla "niepokornych". Dobrnęli do wysepki na środku bagniska. Jeden z elfów wypełzł z błotnistej wody na brzeg, odsłaniając poroże i kopyta jak u satyra. Zaryzykował uniesienie głowy powyżej zarośli. Wokół, jak okiem sięgnąć, rozlegały się gęsto porośnięte bagna, a nie dalej jak trzydzieści kroków leżała druga wysepka utrzymująca niewielki zagajnik. Duchy mówiły, że cel jest właśnie tam. Kazał swoim towarzyszom obejść wysepkę i poprowadził ich w kierunku zagajnika. Jakieś dziesięć kroków od wyspy całe bagnisko ucichło. Duchy zrobiły się niespokojne, a woda zaczęła falować i bulgotać.
- Byle do brzegu! Do drzew! - krzyknął rogaty elf. W tym samym momencie wielka, wężowa głowa wynurzyła się z wody i spojrzała na niego zielonymi ślepiami. Zdążył złapać długą szyję potwora i skierować w bok, zanim splunął kwasem. Dobył ostrza z czarnego ciernia i wbił je w szyję. Bestia zawyła i zaczęła się szarpać, poderwała głowę do góry, lecz elf trzymał ją w szachu. Zaparł się mocno i przeciągnął ostrze wzdłuż szyi, a krew trysnęła z rozerwanej tętnicy. Ledwo zdążył wyjąć ostrze, a kolejne wielkie szczęki kłapnęły tam, gdzie przed chwilą była jego ręka. Stwór zaatakował znowu, lecz Lorecchi zrobił unik, łupnął go w kark, wskoczył na wielkie ciało potwora i przebiegł po nim na brzeg. Nim bestia zdążyła się obrócić, elfy czekały już na drzewach. Posypały się strzały, lecz te jedynie wzmogły wściekłość zwierza. Łeb zabity przez rogatego odpadł, a w jego miejscu wyrastały już dwa kolejne. Gdy hydra dopadła pierwszego drzewa, kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Elf siedzący na gałęzi zarzucił pętlę na jej szyję, zeskoczył z drugiej strony i obiegł drzewo. Inne elfy zeskakiwały i zarzucały pętle potworowi. Gdy już wszystkie głowy były związane, każdy z nich pociągnął ile sił aż potwór musiał przylgnąć do ziemi, a korzenie pobliskich drzew unieruchomiły go w niewygodnej pozycji. Rogaty elf wskoczył na grzbiet potwora, rozorał skórę i posypał solą. Rozległ się syk, na który rogaty nie zważał, tylko wyjął flakon z czarnym płynem, odkorkował i wlał do jątrzącej się rany. Czarna substancja wypełniła żyły zwierzęcia, a gdy dotarła do serca wszystkie głowy opadły bezsilnie. Elfy zaczęły gromadzić się wokół zdobyczy. Pierwszy przyszedł wytatuowany od stóp do głów tancerz wojny, a za nim dwa zakapturzone elfy w zielonych płaszczach, każdy z tatuażem Strażnika Ścieżek na ramieniu.
- Ten łeb kogoś mi przypomina. Czy ta bretonka, którą spotykałeś na skraju lasu, nie ma krewnych w Naggaroth, Lorkharze? - powiedział tancerz wojny, ostentacyjnie przyglądając się jednemu z pysków pobitego stworzenia.
- Jej matka coś wspominała o krewnych za wielką wodą... A może to była Twoja matka, Tis'haelu? Kto pamięta ich zwierzenia następnego dnia rano. - odrzekł jeden ze Strażników, wywołując tym powszechne rozbawienie.
- Kobyła może być za stara do Naggarondu. Możemy sobie pogratulować Ilmenorze, chociaż nie powiem żebyśmy zarobili na powrót do domu... - rzekł drugi Strażnik, lecz przerwał widząc "Nie wracajmy już do tego, dobrze?" spojrzenia przyjaciół.
- Tristanie, mówiliśmy już o tym. - odpowiedział rogaty nazwany Ilmenorem. - Nie planujemy jeszcze powrotu do Lorien. W Naggaroth nie jest źle. Bywa ciężko ale przynajmniej jesteśmy wolni. Las Lorien jest dla naszego ludu tyranem, zrozumiesz to, gdy zasmakujesz prawdziwej wolności.
Tristan, Tis'hael i Lorkhar ciągnęli jeszcze tą rozmowę, lecz Ilmenor nie miał ochoty polemizować. Słyszał ich argumenty tysiące razy i jedyne czego pragnął w tej chwili to odpoczynek w cieniu drzewa przed spotkaniem z handlarzami. Położył się wśród korzeni wielkiej wierzby.
Obudził się i od razu pożałował, że zasnął. Było już ciemno, a on leżał opleciony korzeniami tak mocno, że nie mógł się ruszyć. Nisko nad ziemią lewitowały leśne ogniki, cienie tańczyły wokół nich. W powietrzu rozszedł sie zapach żywicy, las wokół niego zaczął się zmieniać. Splątane korzenie drzew skręcały się razem i drewniały w zawrotnym tempie, tworząc postać podobną najpierw ludzkiej, potem kobiecej, na końcu tej jednej, znajomej. Była postacią niegdyś dobrze znaną, upiorem wspomnień dawnych lat. Istota wydała tchnienie i uwolniła swe stopy z okowów ziemi. Skierowała swe pokraczne kroki w kierunku elfa, a gdy weszła w krąg światła ogników Ilmenora, przemówiła upiornie.
- Rychłoż się zeszliśmy znów, eee? Nie wiedział, że Grimma znajdzie go na tej ziemi, pod korzeniami Wielkiego Dębu... Ale Grimma wie wszystko, bo Grimma jest Lasem, a Las wie wszystko... To teraz usiądziemy i porozmawiamy, eee?
Ilmenor milczał ale jego ogniki prowadziły istną bitwę powietrzną z ognikami Grimmy. Drzewna wiedźma spoczęła na pobliskim pniaku, z którego natychmiast zaczęły wyrastać młode pędy, formujące oparcie.
- Sześć wiosen temu złożyłeś mi przyrzeczenie, chwastku! Przyrzeczenie żywicą ze mną przypieczętowałeś! Jaka trucizna musiała toczyć Twoje soki, żeś tak uwiądł na tej przeklętej ziemi, żeś zdradził mnie, Las i wszystkich swoich braci? Złamałeś obietnicę daną w obecności duchów, a nie ma większej hańby!
- Złamałem obietnicę daną pod przymusem! Tak czy inaczej zginąłbym. Dawałem się Wam wykorzystywać ale skończyłem z tym i wreszcie jestem wolnym elfem. Co Wy mieliście mi lepszego do zaoferowania niż wolność? Teraz wiem, że z Waszych rąk spotkać mnie może tylko śmierć. Ale niech tak będzie. Umrę jako wolny elf.
Driada przyglądała mu się z przechyloną na bok głową. Pozwoliła przez chwilę ciszy wypełnić przestrzeń między nimi, po czym nachyliła się nisko nad Ilmenorem i wyszeptała mu na ucho:
- Jeszcze nie teraz, chwastku. Pamiętaj, Las widzi i słyszy wszystko, co było, jest i będzie i żadnemu dziecku nie pozwala odejść. Wrócisz do Lorien i to właśnie tam Twoje prochy nawiozą ziemię. Tymczasem pilnuj swego ogrodu, szkodniczku.
Grimma wstała powoli, po czym objęła mocno pień starej wierzby. Jej ręce wydłużyły się, złączyły po drugiej stronie i stały się drzewem, tak jak reszta jej cielesnej powłoki. Las przyjął ją, jak swoje dziecko. Ilmenor został sam.
Albrecht (empire captain)
Nikt dobrze nie wiedział skąd pochodził Albrecht. Wiadomo było tylko że wraz z ukończeniem pełnoletniości wstąpił do armii by już nigdy nie powrócić w rodzinne strony. Był dobrym żołnierzem lecz nigdy nie kierował się czymś takim jak honor a słowo uczciwa walka nic mu nie mówiło. Właśnie dlatego nie awansowano go na generała. Jednak Albrecht pragnął tylko chwały i sławy a nie kariery wojskowej więc stanowisko kapitana mu odpowiadało. Jednak wojenna chwała nie zaspokajała jego ambicji dlatego gdy usłyszał o arenie śmierci gdzie można było znaleźć najlepszych wojowników świata natychmiast wyruszył tam w celu zdobycia chwały nieśmiertelnego wojownika.
Hose (empire war priest of Sigmar)
Hose był nietypowym człowiekiem. Pochodził z dalekich krain skąd został zabrany jako dziecko od rodziny przez jednego z licznych piratów grasujących po tamtejszych morzach. Sprzedany do niewoli trafił do bardzo bogatej rodziny która od wielu pokoleń parała się wojaczką. Został pomagierem Stywiusza, ósmego syna seniora rodu, który rok później zdobył święcenia kapłańskie. Przemierzał z nim krainy tępiąc wszelkie zło i niegodziwość. Szybko zapałał ogniem szlachetnej wiary w jedynego sprawiedliwego Sigmara.
Wiele lat później zdobył święcenia a za wierną służbę jako swojemu bratu w wierze Stywiusz sprezentował mu pełny ekwipunek rycerski, który do dzisiaj stanowi najcenniejszy skarb Hose.
Hose wraz ze Stywiuszem walczyli głównie przeciwko wrogom wielokrotnie przewyższających ich masą, wytrzymałością i siłą. Wykształcili w ten sposób ultra defensywną technikę walki, która nie podoba się gawiedzi, lecz jest zadziwiająco skuteczna. Najlepszym dowodem skuteczności techniki walki z kontrataku jest dożycie przez Stywiusza do sędziwego, czterdziestego roku życia, kiedy to został zabity przez Seguarda, jednego ze spaczonych, niegdyś rycerza Bretonii, dziś ściganego przez wyznawców dobra.
Dowiedziawszy się, że Seguard weźmie udział w walkach na arenie, Hose bez wahania zgłosił się, całym sercem pragnąć pomścić brata w wierze i swojego przyjaciela.
Imię: Sir Alow (bretończyk)
Młody blond włosy mężczyzna zszedł powolnym krokiem po wysokich schodach, sumiennie trzymając się poręczy i ziewając przy tym przeciągle. Gdy doszedł na sam dół przywitał go głośny chór tworzony przez trzech służących, wykrzykujący śpiewnym głosem "Dzień dobry Panie". Mężczyzna skinął tylko głową i czegoś szukać po kieszeniach, po kilku chwilach wyjął mały pognieciony świstek papieru. Rozwinął go i zaczął sumiennie zgłębiać jego treść, cicho mówiąc do siebie. Trzej słudzy wstrzymując oddech z niepewności, przyglądali się oczekując na rozwój wydarzeń. Mężczyzna począł mówić trochę głośniej rozglądając się po pokoju w którym się znajdował, jak gdyby czegoś szukał. Uratowanie dziewicy ze szponów strasznego stwora - powiedział patrząc gdzieś w dal i uśmiechając się. W zasadzie, zerknął ponownie na trzech wyczekujących mężczyzn, fakt uratowania kobiety od dziewictwa prawie pasuje. Mężczyźni szybko pokiwali głową z pełną aprobatą na te słowa. Młody rycerz zakreślił coś na pogniecionej kartce i czytał dalej. Pokonanie straszliwej bestii - powiedział znów na głos. W tym momencie spoważniał na chwilę i swój wzrok skierował do komnat kuchennych. Sięgnąwszy po pobliski but, niczym błogosławiony oręż, rzucił w kierunku małego szczura hasającego beztrosko po kuchennej izbie. Pocisk chybił celu, ale wystarczył by wzbudzić popłoch i skłonić małe stworzenie do ucieczki w stronę pobliskiej dziury. Pokonanie potwora - powtórzył znów - zrobione. Kolejny na liście jest.. potwór chaosu, wypowiadając te słowa zaczął ponownie zastanawiać się poważnie. Z nieśmiałym uśmiechem skierował spojrzenie na trójkę sług, stojącą za nim. Ta kuchenna bestia miała znamiona chaosu, prawda? Ależ oczywiście! Krzyknęli jednogłośnie bez ani chwili zastanowienia. Nurgle! Slanesh! Khorne! - krzyczeli naprzemiennie trzej mężczyźni nie mogąc dojść do konsensusu. Zmartwiony młody rycerz szybko zmienił swoje spojrzenie na ewidentnie mniej zadowolone. Mężczyźni od razu zareagowali na tę sugestię krzycząc wspólnie "Tzeentch!". Już w pierwszej chwili wiedziałem, że to zdradziecki pomiot tego niegodziwca - zgodził się młody rycerz. Jego twarz ponownie rozpromienił radosny uśmiech i myśl - Jakie to szczęście, że natrafiłem na ten poradnik "Zostań rycerzem cnoty w 14 dni". Na co komu te szkoły rycerskie, tyle lat nauki i męki... Wtedy jeden ze sług wysunął sie na przód przed szereg i nieśmiało zaczął mówić "Panie, ponieważ my.. znaczy chcieliśmy.." zamilkł gdy jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem rozmówcy. Mów dalej - usłyszał. Otóż.. podobno czcigodny i szlachetny nasz sąsiad i twój przyjaciel Sir Alenah wybrał się na szlachetną krucjatę na pewną arenę, by walczyć z plugastwem ku chwale naszej Pani. CO?!! Ten ***** chce znowu chwały? I wszystko dla siebie?! Nie mogę na to pozwolić - odpowiedział bez zastanowienia rycerz. Słudzy ucieszyli się niezmiernie w szyderczym uśmiechu, głęboko liczyli na taką reakcję.. Jednak emocje szybko opadły a młodzieniec zamyślił się i począł mówić: A niech by dalej stąd mu, może nie wróci i padnie ofiarą topora czy macki chaośnika jakiegoś. Słudzy posmutnieli słysząc tą odpowiedź, która z resztą nikogo nie dziwiła, ich Pan znany był z unikania pewnych wyzwań. Może podróż rekreacyjna statkiem? - zagadnął drugi ze sług. Nie możemy trwonić naszych zasobów na takie rzeczy - odpowiedział ze smutkiem jego Pan. Ależ Panie, dla tak szlachetnego rycerza marynarze zgodzili się i za darmo zaoferować takową atrakcję! Oczywiście nie są to jakieś luksusy, i załoga nie do końca okrzesana oraz.. rejs zaczyna się w starym odległym porcie.. jednak cóż to dla prawdziwego rycerza. Rycerz uśmiechnął się w pełni i poklepał sługę po ramieniu: Albercie, ty masz jednak świetnie pomysły, zawsze w ciebie wierzyłem. Gdy Pan odszedł, w komnacie rozległ się chichot trzech męskich głosów.
Młody rycerz nie zastanawiał się nad starym portem, ani mało ciekawą banderą jego statku wycieczkowego. Nie wzbudziło jego podejrzeń nawet to, że jego słudzy zostawiwszy go wraz z bagażami oddalili się najszybciej jak było to tylko możliwe. Zastanawiać się zaczął dopiero, gdy spytał o atrakcje w trakcie podróży a jakiś marynarz prysnął śmiechem i zaczął pić rum prosto z butelki. Kiedy zakuli go w dyby kilka chwil później i usłyszał o jakiejś wyspie, arenie - dopiero wtedy uznał, że ta wycieczka będzie inna niż jego oczekiwania.
Sir Alow jest wysokim blondynem, o delikatnej cerze w kolorze jasnej cyny i zielonych oczach. Zawsze dba o swój wygląd, ubiór a przede wszystkim maniery. Całe jego otoczenie stwierdziło zgodnie, że zachowuje się jak by żył w innym świecie. Swoją zbroję i oręż znacznie częściej zdobił i polerował niż faktycznie wykorzystywał do celów praktycznych. Był czarną owcą rodziny, która wyrzucona została z każdej możliwej szkoły, zakony i kościoła. Niestety pomimo prób wszelakich, druga strona czy tam zaświaty, robiły wszystko by do nich za szybko nie trafił - widać również wiedzieli jakie męczarnie ich czekają. Zamachy, wynajmowani zabójcy - wszystko to na nic, kończyło się zawsze fiaskiem. Były ku temu dwie przyczyny. Pierwsza, z nieznanych względów wszystko wskazywało, iż Pani Jeziora naprawdę kocha tego rycerza i krzywdy zrobić mu nie da. Drugą natomiast był on sam, z pozoru głupi i tchórzliwy był zmienny jak woda - która raz to spokojnie i leniwie płynie a raz w rwący potok się zamienia. Kiedy dochodziło do starcia, walki lub jakiejś rywalizacji stawał się zupełnie innym człowiekiem. Jak by dwie różne osoby, ogarniała go prawdziwa waleczna gorączka. Faktycznie wtedy mało kto potrafił się z nim równać i nikt nie chciał stawać mu na drodze. Gdy było już po wszystkim nigdy nie pamiętał zbyt wiele z tych chwil, ale dzielnie przez wiele dni i jeszcze dłużej potrafił wychwalać swoje męstwo i tak dalej..
Bubo wielki kinol (gnolbar honcho)
Bubo wielki kinol był przywódcą małej, liczącej zaledwie kilkadziesiąd gnoblarów grupy, żyli sobie spokojnie w swojej dolince pod górami i czasami napadali na okoliczne małe wioski dla zabawy albo żeby zdobyć troche jedzenia ubrań i broni. ulubioną bronią Bubo był cep, który skradł pewnemu wiejskiemu dziecku podczas gdy ten odpoczywał na polu, cep ten był przystosowany dla dziecka wiec był mniejszy od normalnego i lżejszy przez co gnoblar był wstanie nim władać, posiadanie takiej broni sprawiło że Bubo stał się najsilniejszy w swoim klanie i tak został przywódcą.
Sielanka trwała nie trwała jednak długo gdyż przez ich doline przeszła grupa ogrów na czele z Tyrantem Ghanem miażdzycielem. Ogry widząc osade gniblarsą zbydowaną z kilku pseudonamiotów postanowiły się troszke "posilić". wiekszośc gnoblarów została zjedzona a część uciekła ale Bubo chciał pokazać ze mimo to jest najodważniejszy w wiosce więc uciekał najwolniej aby było widać ze jest najbliżej niebezpieczęstwa. niestety potknął się o konar i upad przez co został złapany przez samego tyranta, Bubo wiedział ze to już jego koniec i zaraz stanie się przekonską, więc chwycił swój cep i zaczął wymachiwac nim na oślep trafiająć przez przypadek Ghana w nos, ten widząć waleczność zielonego malucha postanowił że nie bedzie go zjadał a uczyni z niego swojego gnolbara-miecz. Bubo oczywiście musiał sie zgodzić bo miał do wyboru to albo żołądek ogra. jak sie później okazało nie żałował swej decyzji gdyż stał się najważniejszym gnoblarem w ogrwej wiosce, nawet dostał od swojego pana kilka prezentów w tym dziwne buty oraz błękitny kamyk na sznurku. Według Ghana miały te prezenty uchronić jego zielonego ulubieńca przed przedwczesną śmiercią. Bubo był dzielnym gnoblarem-mieczem i kilka razy ocalił nawet kawałek wielkiego cielska swojego pana i co nagradzane było "treningami".
Bubo żyło się bardzo dobrze do czasu gdy tyrant wraz ze swoim oddziałem po drodze na na bitwe na którą zostali wynajęci napadli na konwój i zlupili wozy wiozące beczki z winem. Ogry nie mogły oprzeć się pokusie i wypiły wszystko na miejscu. Niestety pijany Ghan pomylił Bubo z zagryską i postanowił go zjeść. Dla gnoblara jedynym ratunkiem była ucieczka i wskoczenie na przejezdzający nieopodal wóz. Udało mu się uniknąć śmierci ale 3 dni spędził w kufrze na bagarze, niestety został nakryty i wyrzucony nieopodal jakiejś warowni czy coś podobnego w każdym razie otoczone murami. Bubo nie wiedział gdzie jest ponieważ zobaczył tu przedstawicieli prawie wszystkich ras wchodzących przez masywną brame. Był bardzo głodny wieć postanowił wejść i sobaczyć czy uda mu sie zdobyć choć kawałek czegoś co sie nadaje do jedzenia albo chociaż upolować jakiegoś szczura. Gnoblar postanowił spytać się gdzie jest, zaczepił jakiegoś człowieka który stał pod bramą, a na pytanie gdzie sie znajduje usłyszał odpowiedz "witamy w Karak Vlag , dobrze ze jesteś turniej niedługo się zaczyna" Bubo nie wiedział o co chodzi ale grzecznie poszedł za człowiekiem gdyż ten obiecał mu posiłek jeśli się zapisze do turnieju
Imie: Leman, Łowca Czarownic – Empire Captain
-„Leman!” – wykrzyczał przeraźliwie z siebie Johan zanim jego głowa została ścięta przez demoniczny miecz demona Khorna. Bestia spiła jeszcze ciepłą posokę ze swojego oręża i ruszyła na kolejnego przeciwnika. Oszalałe demony, jak stado szakali doskakiwały do walczących mężów Imperium. Słychać było szczęk stali, zgrzyt zbroi, dźwięki łamanych kości, chlupot wnętrzności a w powietrzu unosił się odór śmierci. Nad walką szalała burza wiatrów magii która trzymała demony w tym świecie. Pośród demonicznych hord krwawe żniwo zbierał potężny pomiot, trzykrotnie przewyższający człowieka wzrostem i wagą. Ubrany w krwawo czerwony pancerz podnosił i opuszczał swój monstrualny miecz odbierając komuś życie za każdym razem. W jego demonicznym obliczu widać było szał i rządze mordu.
Leman zadał pchnięcie rozpruwając demonicznego sługę na pół, który rozsypał się w czerwony pył. Jego srebrna maska która osłaniała twarz była cała z zaschniętej krwi, właściciela jak i jego kompanów. Z trudem parował ciosy bestii z otchłani gdyż służyły one Khornowi, Panowi walki i mordu. Jednak jego święta broń siała spustoszenie w ich szeregach. Każdy cios i modlitwy do nieznanych i dawno zapomnianych bóstw osłabiały stabilność hordy. Przynajmniej miał taką nadzieje.
Pół dnia walczy z tym ścierwem, jest ranny, głodny, wykończony. Każdy mięsień płonie z bólu. Jego kompani wyciskają z siebie siódme poty by przeżyć a wielu innych już gryzie glebę. Jedyne co może teraz zrobić to albo zabić to wielkie bydle i przerwać oblężenie albo zostać przez nie zmasakrowanym. Tylko tak ocali swoich kompanów. Leman zebrał się w sobie i począł biec w stronę kolosa. Ledwo przebijał się przez szeregi przeciwnika. Nagle zrobiło się ciemno. Gwiazdy zatańczyły przed oczami a świat zawirował. Niewyobrażalny ból przeszył głowę Łowcy. Słychać w niej było tylko okropny rechot i zgiełk walki. Po chwili wszystko ucichło.
Leman otworzył oczy. Krew przesłoniła mu widoczność. Używając resztek sił podniósł się i usiadł. Przetarł maskę z brudu i rozejrzał się. Świat wirował nadal co chwile zatrzymując się i znów chwiejąc. Czuł pod sobą coś miękkiego. Spojrzał w dół. Pod swoimi nogami zobaczył wykrzywioną twarz Johana. Z zimną krwią podniósł się na równe nogi. Stał na kopcu ciał swoich kompanów. Wszystkich. Ciała były w różnym stanie. Jedne zmasakrowane, drugie bezgłowe, niektórym brakowało kończyn. Zaschnięta krew okrywała je wszystkie.
Łowca Czarownic szybko oglądnął się w poszukiwaniu demonów chętnych na jego dusze. Nikogo nie było. Żadnego pomiotu chaosu. Za nim tliły się zgliszcza fortu którego bronili. Został spalony do ziemi. Gdzieniegdzie z prochów wystawały kawałki kości spalonych ofiar. Nad całą makabryczna sceną latały stada kruków które z radością żerowały na trupach.
-„Zawiodłem was! Zawiodłem Bogów! Zawiodłem siebie!” – wykrzyczał swoich niskim i wściekłym głosem w pustkę. To były jego pierwsze słowa od wielu lat. Mało kto słyszał jego głos. Nigdy nic nie mówił. Jedynie kiwał głową. Był najbardziej bezwzględnym i skutecznym z Łowców w tej części Imperium. Teraz był nikim.
-„Karak Vlag” – wysyczał przez zęby po czym ruszył w stronę sławnej twierdzy. Jego posępna sylwetka wyglądała jak posąg grozy. Płaszcz i zbroja cała ociekała krwią. Na napierstniku widniały zadrapania, wgniecenia i uszczerbki. Jego piękne złote nici przesiąkły posoką. Piękna srebrna maska wyglądała teraz jak groteskowe oblicze jakiegoś stwora rodem z koszmaru. I tak podróżował aż do celu, do areny śmierci w pobliżu Karak Vlag.
Tylko tam może odkupić swoje winy, zmazać hańbę i bez wstydu wrócić do szeregów Łowców Czarownic. Albo umrze w staraniach.
Imię: Kornan "Oblubieniec" - Mistrz DE(Szlachcic)
- panie, ocknij się!
- Co się dzieje...? Ach, cholera! - mówił to lekko przytłumionym głosem podnosząc się z piasku.
- Nie wiem panie, nie mam pojęcia! Nasz statek się rozbił... - odrzekła przestraszona elfka. Miała długie kruczo czarne włosy. Odziana była w już zniszczone strój służki. - o tam! Na tych skałach - wskazała palcem.
Druchii spojrzał we wskazane miejsce. Fale rozbijały się o ostre kamienie jakieś dwieście metrów od brzegu. Woda niosła ze sobą jeszcze reszki łodzi. Na brzegu leżały częsci z wraku statku. Między nimi zwłoki elfów, którzy nie przeżyli. Kornan obejrzał się po tym wszystkim. Z całej załogi przeżył tylko on i jego służka Nathel. Jego ubranie było brudne i splamione krwią.
- panie, co my teraz zrobimy? Co to za wyspa? Panie! - służka nie mogła się opanować. Elf podszedł i uderzył ją w twarz.
- Zamknij się kobieto! Przeżyliśmy, to jakiś znak. Daj mi się skupić! - Po czym podszedł i usiadł na kamieniu. Zaczął się rozglądać. Przed nim widniało bezkresne morze. Za nim las. Na plaży nie było nikogo. Co teraz zrobić?
- Choć za mną. Weź jakąś broń. - Nathel zaczęła rozgrzebywać wrak statku po tym wyciągnęła jakiś miecz.
Weszli wgłąb lasu. Panowała cisza. Słychać było jedynie ich kroki. Druchii dobył jeden ze swoich mieczy. Była to mistrzowska robota najlepszego kowala z Ghrond, skąd pochodził szlachcic. Jego intuicja podpowiadała mu, iż coś na nich czycha. Nagle usłyszał ocierające się o siebie ostrza. Odwrócił się i ujrzał walkę jego służki z jakimś człowiekiem w odzieniu żeglarskim. Kornan nie czekał długo. Szybkim i zwinnym ruchem doszedł do przeciwnika i ciął swoim mieczem po jego ścięgnach. Ostrze przeszło gładko, ciągnąc ze sobą strużkę krwi. Ostrze lekko błysnęło po zasmakowaniu ludzkiej krwi. Przeciwnik opuścił gardę, po czym został ugodzony przez elfkę ostrzem prosto w szyję. Zza drzew wyłoniło się około 12 piratów. Rozpoczęła się zacięta walka. Szlachcic dobył drugiego ostrza po czym zacięcie walczył. Powalił jeszcze dwóch. Jego służka okazała się nie być złą wojowniczką. Sama walcząc z trzema mocno zraniła jednego z nich. Lecz niespodziewanie spadły na nią sieci. Pierwszej uniknęła, lecz dwie kolejne zniewoliły ją. Druchii widząc to widział, że może przegrać.
Te rozmyślania przyniosły na niego zgubę. W chwili zamyślenia dostał obuchem w potylicę. Obraz przed oczami zaczął mu się dwoić i troić, lecz ostro zranił jeszcze jednego z piratów w nogę. Potem było już coraz gorzej. Sieci spadły na niego jak grad. Wiedział, że przegrał. Z jego ostrzy kapała krew.
- Cholerny kłapouch! Zarżniemy go jak świnie!
- Nie, będzie z niego inny pożytek... - były to ostatnie słowa jakie usłyszał. Następnie głośny śmiech, który nikt w jego uszach jak echo...
Imię postaci: Thanquol "Przebiegły"(Samotny skrytobójca)
Historia postaci: Thanquol narodził się jako jeden z wymierającego, niegdyś silnego klanu. Wyznaczał się czarnym ubarwieniem sierści. W jego "rodzinie" trzeba było walczyć niemal o każdy kęs jedzenia. Nie był silny. Musiał korzystać z przebiegłych sztuczek aby zdobywać jedzenie i szybko umknąć. wiele razy był o włos od śmierci ale jego spryt i niezawodny ogon pomagał mu w potrzebie.
Niestety w pewnym momencie, musiał wyjść z tuneli wykopanych przez jego pobratymców i szukać schronienia w ciemnych i zimnych kanałach Imperium. Pewnego razu po tym jak już znalazł sobie spokojne miejsce w kanałach, znalazł proszek spaczenia. Uzależnił się od razu. Ten zielony pył dawał mu jakąś dziwną siłę, pobudzał go do działania. Niedługo potem usłyszał jak jacyś ludzie rozmawiali o dobrze płatnej pracy. Nie zwrócił na to uwagi. Następnym razem podsłuchał rozmowę dwóch kupców o tym, że jeśli się dobrze szuka, to można za odpowiednią cenę zakupić nieco spaczenia. Przypomniało mu się wtedy jak tamci dwaj ludzie rozmawiali o pracy. Zapamiętał ich głosy i postanowił odnaleźć aby wydobyć z nich informacje. Od tamtej pory zaczęłą się jego przygoda jako skrytobójca...
Nie było mu łatwo ale odnalazł tych ludzi wykorzystując nabyte wcześniej informacje. Dowiedział się że chodzi o turniej a z zakładów na turnieju wygrany otrzyma pewną sumkę. Czerwone oczy Thanquol'a zmieniły barwę na zielone jego sierść nastroszyła się, gdy pomyślał o spaczeniu za sumę którą mógł wygrać. Wziął ze sobą resztę spaczenia jaki mu został i ruszył w drogę szukając i mordując wszystkich którzy mieli jakiekolwiek informacje gdzie i kiedy odbędzie się turniej...
Terlarkar Sługa Tego, Który Zmienia Ścieżki-Exalted Hero
Komnata była ciemna. Zresztą, takie właśnie miało być. Wokół unosiła się niebieskawa mgiełka. Dużo jej. Za dużo!
Za dużo?
Na posadzce wyryty był dziwny, wężowaty znak. Co to za symbol? Nie rozpoznaje go!. Chwila! Jest Mi znany. Nie! Nie chcę! Czego ode mnie chcecie!? Trwoga. Śmiech.
Posadzka jest zimna. Oh nie ,ona jest lodowata. Kładą mnie na symbolu. To chyba środek tego pomieszczenia. Czuję pulsowanie. Czy to z powodu tego znaku?
Ktoś wchodzi. Nie. Jest ich paru. Nie widzę ich lic. Maski. Ten z przodu. Straszny jest. Przypomina jakiegoś ptako - człeka. Ma maskę z dziobem. Nie! To jego twarz!
Nie mogę się ruszać.
Boli.
BOLI!
Mgiełka zawirowała……
Godzinę później.
-Panie, wszystko gotowe.
-Cudownie, po prostu cudownie! Jak ma się nasz mały prezencik?
-Jest nieprzytomny.
-Dobrze, zatem zaczynajmy!.Zbyt długo czekaliśmy na ostatnich członków zboru.
-Meldować się!
-Joahim Mecklermassser.
-Anna Hidemberg.
-Klaus von Schwarzvogel.
-Bretta Dinkel.
-Helmuth Sohn.
Chwila…..
Gdzie Terlarkar?
Ciemny zaułek,całkiem niedaleko od miejsca zboru…
Nikt nie zauważy śmierci żebraka. Prawda, że nikt nie zauważy twojego zniknięcia?
Terlarkar, Sługa Wielkiego Mutatora, chwycił głowę niejakiego Kleofasa Mohina, zwanego potocznie brudasem, schował ją do worka i ruszył przed siebie. Pomyślał o zborze. Głupcy! Jak można było przegapić taką okazję?!.Spojrzał po raz kolejny na to, co zostało ze swej ofiary. Nikt, absolutnie nikt, nie spodziewał się, że ten bezwartościowy śmieć, ta pokraka, jest wyznawcą Nurgla! Szpiegował nas od dawna. Cuż za banda kretynów…..dali się zwieść pozorom! Terlarkar ruszył przed siebie. Nie obchodziło go, co teraz stanie się ze zborem. Spełnił część proroctwa i wiedział, iż Ten, Który Zmienia Ścieżki doceni jego wysiłek. Uśmiechnął się. Zresztą ,wiedział, co się stanie z Jego współwyznawcami….
Komnata Zboru
-Dosyć tego! Zaczynamy bez niego!
-Chwila, Panie….
-Milczeć! To JA Jestem Waszym przywódcą i to JA znam tajniki Metamorfozy Tchara. Spędziłem LATA badając sadzawki Mrocznej Magii, by teraz przeprowadzić ten rytuał, z naszym bratem-kultystą, LUB BEZ NIEGO!
-Ale panie, Terlarkar miał przynieść kondensator Dhar!
-Milcz, albo skończysz na ołtarzu ofiarnym! Zaczynamy!
-Panie! Znaaaaaaaaak…
-Co?! CO TO MA ZNACZYĆ?!
-Nieeeeee, JA NIE CHCĘ!!
Bądź przeklęty, Terlarkarze!....
No dobrze, zatem co teraz? Jak to miało być? Ah! No tak. Księga….gdzie ona jest?
Mam! Rozdział XII, doł strony……Mam.
Błysk!
Terlarkar jest sługą Pana Zmian od wielu lat. Począwszy od działalności jako skromny kultysta w Nuln, piął się w hierarchii wyznawców Tzeentcha. W końcu trafił na Pustkowia Chaosu. Został odmieniony .Dosłownie i w przenośni. Teraz nadszedł czas wojny. Miast spiskować, chwycił broń, która płonęła ogniem, by powalać nią wrogów Wielkiego Mutatora. Jego ciało pokryte jest zbroją Chaosu-darem od swego Patrona. Jednak najwyraźniej Bóg-Orzeł miał dla niego inne plany…
Magiczny portal, na który natrafił podczas oględzin ruin na południowych częściach Umbry Chaotici, okazał się nadal sprawny. Na nieszczęście Terlarkara.
Co to ma być? Gdzie Ja jestem?
To nie są Pustkowia, to pewne. Ty!Pokurczu! Mów mi, co to za miejsce! Karak Vlag? (Odgłos podrzynanego gardła).Cudownie. Ty! Praw kobieto, cóż to za dziwaczny festyn, albo skończysz jak swój mąż! Arena? Walka? ŚMIERĆ? Cudownie! W nagrodę, zabiję cie szybko i bezboleśnie!
Arena….to przeznaczenie! Wielki Mutatorze, Ty, Który Spozierasz w Studnię Wieków! Czy tego ode Mnie chcesz? Niech tak będzie, z chęcią przeleję Swoją krew w imię Twego Misternego Planu! Wrogowie? Jeśli starcza mi sił, pokonam ich ,Mistrzu!
Sven Hordar
Sven, powiadają jego kompani że wychowały go wilki wśród nieprzeniknionych głębi lasu Drakwald. Sam nie zna swego pochodzenia, jednak nie jest to dla niego ważne. Odkąd pamięta przemierza wraz z Wilczymi Braćmi lasy Imperium tropiąc wszelkie oznaki chaosu, szczególnie jednak lubując się w "tańcu" z bestiami. Stroniąc od wszelkich cywilizacyjnych nowinek niesie zagładę tropionemu przez niego plugastwu swym potężnym toporem, którym to już nie jeden rogaty pysk rozpłatał.
Wyglądem może na pierwszy rzut oka wydać się barbarzyńcą z północy - odziany w podniszczoną kolczugę, starą koszulę i z podartymi skórzanymi spodniami, które ukazują wiele ran, że niejedną walkę ma za sobą. Gęsta broda okala jego pomarszczoną od trudów życia twarz. W wielu budzi to niepokój, który szczególnie narasta gdy ten spojrzy swym przenikliwym wzrokiem łowcy. Znany wśród swych towarzyszy jako spokojny, zrównoważony człowiek który na czas walki bądź gdy zostanie rozwścieczony rzuca się na wroga niczym głodny wilk.
Pewnego deszczowego dnia siedział samotnie na głazie wśród zieleni przyglądając się ćwierkającemu ptactwu, gdy jego odpoczynek przerwały narastające chichoty dobiegające z głębi lasu. Ruszył więc zaintrygowany by dosłownie po chwili wpaść na jakiegoś jegomościa który wyrósł przed nim jak z spod ziemi.
- Riki tiki tiki wojowniczku jesteś, to dobrze hihi - wypiszczał obłąkańczym głosem nieznajomy . Sven już miał zamiar zamachnąć się toporem bo uznał gościa za niebezpiecznego z tym swoim zachowaniem. Ten jednak ciągnął dalej - sam Ulryk posyła mnie na twą drogę, byś zdobył sławę jak nakazał czynić pan Zimy i Wilków hithi - znów zahihotał człowieczek, wątłej postawy co zauważył Sven. Zaintrygował go amulet zawieszony na jego piersiach, na którym widniała pieczęć wilka. To sprawiło że zaniechał oddania jegomościa w objęcia Morra.
- Czego chcesz człowieku, mów szybko bo ta stal wyląduje na twym pysku.
- Pójdziesz ze mną bo potrzebna mi jest twoja silna ręka, w imię pana naszego Ulryka, który chce byś walczył z równymi tobie zamiast uganiać się za tymi kozami. - mówił już całkiem normalnie dziwny człowieczek.
- Prędzej zawiśniesz na tej gałęzi niż miałbym służyć jakiemuś małemu gburowi...
- Ten Wilczy Medal będzie twój za wykonanie zadania< kich> , proszę zabij tylko mego jaki twego wroga śmiertelnego. - tu chwilę przerwał łapiąc oddech - Wężowa bestia wraz ze sforą kóz grasująca w okolicy zabiła mych dwóch braci w haniebnie zastawionej zasadzce na konwój żołnierzy zmierzających do Bruden. Trzymaj tutaj ten oto płyn który moze być ci pomocny w walce, musimy się teraz udać do Karag Vlag dwa dni drogi stąd gdzie ten stwór teraz przebywa jak mi donieśli moi mali przyjaciele - tu spojrzał w korony drzew.
- "Kim on jest do cholery?" pomyślał Sven ale zgodził się po chwili na myśl o wisiorku jak i dopadnięcia tej chytrej bestii...
Nie tracąc chwili ruszyli w kierunku, który nieznajomy uznał święcie przekonany za słuszny...
Ostatnio zmieniony 6 lis 2009, o 23:12 przez Murmandamus, łącznie zmieniany 9 razy.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
UWAGA NASTĄPIŁY PEWNE ZMIANY W ZASADACH EKWIPUNKU. (patrz regulamin) Doszło kilka nowych opcjhi w ekwipunku mutacjach umiejętnościach, kilka zniknęło.
*jak Elfy i krasnoludy chcą miec gromrilowe i ilthamirowe zabawki wykupują ekwipunek Iltha/gromrilowy i mają wtedy i bron i zbroje z tego materiału całą.
*tarcze i hełmy mogą byc brane niezaleznie od siebie i innych zbroi. Nie są już ekwipunkiem tylko są z kategorii zbroja. Dają plusy ale i pewne minusy.
*jak Elfy i krasnoludy chcą miec gromrilowe i ilthamirowe zabawki wykupują ekwipunek Iltha/gromrilowy i mają wtedy i bron i zbroje z tego materiału całą.
*tarcze i hełmy mogą byc brane niezaleznie od siebie i innych zbroi. Nie są już ekwipunkiem tylko są z kategorii zbroja. Dają plusy ale i pewne minusy.
Lionajdas (DOW captain)
Broń : włócznia
Zbroja : średnia, duża okrągła tarcza,
Ekwipunek : Buty szybkości, mikstura siły
Umiejętności : weteran, precyzyjne ciosy.
Skoro już tutaj jestem i piwo także, opowiem wam moją żałosną historie.
„Jak w każdej historii nie znałem swoich biologicznych rodziców. Matka porzuciła mnie, jak byłem niemowlęciem w lesie na pastwę niedźwiedzi albo czegoś gorszego. Na moje szczęście znalazł mnie jakiś drwal lub innego rodzaju rolnik i zabrał mnie do siebie. O dziwo nie był pedofilem. Miał żonę…. a może to była córka, taka podobna do niego była i tyle młodsza. Tak czy inaczej współżył z nią. Ja w sumie później też, ale to było znacznie już później. Moje dzieciństwo i wczesne lata nastoletnie minęły mnie więc na pomocy przybranemu ojcu i chędożeniu z moją macochą.
W końcu nadszedł czas w moim nudnym życiu nad wyborem drogi, którą chciałbym podążać.
Jako niespełna siedemnastolatek miałem wybór między pracą na polu i wyrębem lasu, gdzieś w Tilei, a zostaniem najemnikiem i zasmakowaniem życia awanturnika.
- Powiedzmy sobie szczerze nie miałem wyboru.
Dzięki pracy u ojca nabrałem krzepy i nie miałem problemu z dostaniem się do kompani jakiegoś żałosnego głupca. Oddział nazywał się Trzystu, gdyż liczba członków była stała. Pomysłem kapitana na istnienie tego oddziału w trakcie wolnym od pracy była ciągła musztra i ćwiczenia z bronią, szczególnie z piką. Ja ukochałem najbardziej, jednak włócznie. W trakcie wojen moja kompania była pierwsza w rabunku i gwałtach, a ostatnia w wojaczce.
- Może dlatego mieliśmy tak niski stopień umieralności w oddziale, kto wie ?
Niestety szczęśliwe życie się skończyło, gdy nasz oddział został rozbity w trakcie, którejś wojny między księciami pogranicza. Służba uczyniła mnie dosyć bogatym człowiekiem, jednak nie aż tak, aby moja kiesa wytrzymała miesiąc siedzenia w burdelu. Mogłem za te pieniądze kupić gospodarstwo albo inny chlew i w spokoju już żyć. Tak jak mówiłem przepuściłem wszystkie pieniądze, nawet zapożyczyłem się, aby dostać się do tej przeklętej twierdzy. Musze wygrać, wtedy będę miał pieniądze i rozgłos potrzebny do założenia własnej kompanii.
Kto wie może wskrzeszę starych Trzystu. Słyszałem o ofercie obrony jakiegoś wąwozu przed hordą orków. Łatwy zarobek."
EDIT: poprawiona lokalizacja
Broń : włócznia
Zbroja : średnia, duża okrągła tarcza,
Ekwipunek : Buty szybkości, mikstura siły
Umiejętności : weteran, precyzyjne ciosy.
Skoro już tutaj jestem i piwo także, opowiem wam moją żałosną historie.
„Jak w każdej historii nie znałem swoich biologicznych rodziców. Matka porzuciła mnie, jak byłem niemowlęciem w lesie na pastwę niedźwiedzi albo czegoś gorszego. Na moje szczęście znalazł mnie jakiś drwal lub innego rodzaju rolnik i zabrał mnie do siebie. O dziwo nie był pedofilem. Miał żonę…. a może to była córka, taka podobna do niego była i tyle młodsza. Tak czy inaczej współżył z nią. Ja w sumie później też, ale to było znacznie już później. Moje dzieciństwo i wczesne lata nastoletnie minęły mnie więc na pomocy przybranemu ojcu i chędożeniu z moją macochą.
W końcu nadszedł czas w moim nudnym życiu nad wyborem drogi, którą chciałbym podążać.
Jako niespełna siedemnastolatek miałem wybór między pracą na polu i wyrębem lasu, gdzieś w Tilei, a zostaniem najemnikiem i zasmakowaniem życia awanturnika.
- Powiedzmy sobie szczerze nie miałem wyboru.
Dzięki pracy u ojca nabrałem krzepy i nie miałem problemu z dostaniem się do kompani jakiegoś żałosnego głupca. Oddział nazywał się Trzystu, gdyż liczba członków była stała. Pomysłem kapitana na istnienie tego oddziału w trakcie wolnym od pracy była ciągła musztra i ćwiczenia z bronią, szczególnie z piką. Ja ukochałem najbardziej, jednak włócznie. W trakcie wojen moja kompania była pierwsza w rabunku i gwałtach, a ostatnia w wojaczce.
- Może dlatego mieliśmy tak niski stopień umieralności w oddziale, kto wie ?
Niestety szczęśliwe życie się skończyło, gdy nasz oddział został rozbity w trakcie, którejś wojny między księciami pogranicza. Służba uczyniła mnie dosyć bogatym człowiekiem, jednak nie aż tak, aby moja kiesa wytrzymała miesiąc siedzenia w burdelu. Mogłem za te pieniądze kupić gospodarstwo albo inny chlew i w spokoju już żyć. Tak jak mówiłem przepuściłem wszystkie pieniądze, nawet zapożyczyłem się, aby dostać się do tej przeklętej twierdzy. Musze wygrać, wtedy będę miał pieniądze i rozgłos potrzebny do założenia własnej kompanii.
Kto wie może wskrzeszę starych Trzystu. Słyszałem o ofercie obrony jakiegoś wąwozu przed hordą orków. Łatwy zarobek."
EDIT: poprawiona lokalizacja
Ostatnio zmieniony 6 lis 2009, o 10:16 przez Michał, łącznie zmieniany 2 razy.
- Dead_Guard
- "Nie jestem powergamerem"
- Posty: 189
- Lokalizacja: Kraków
Segurad (Exalted champion)
broń: dwuręczny miecz
zbroja: hełm, pełna zbroja płytowa
ekwipunek: mistrzowska broń
umiejętność: agresywny
Ryk zachwytu publiczności wzniósł się, gdy elf zadał kolejny raniący cios bestii chaosu. Zwierzoczłek wściekł się jeszcze bardziej widząc, że ranny przeciwnik mu się odgryza i zaczął zadawać jeszcze wścieklejsze ciosy. Tullhir ponownie wyczuł tępo jednego z nich minął topór, następnie odbił ostrze ze zrośniętych pazurów w które zamieniła się znów ręka Garma, a następnie zadał cięcie w nogę rozcinając ścięgna pod prawym kolanem zwierzoczłeka. Ten stracił równowagę, a Tullhir wykorzystał to po mistrzowsku zadając cięcie w szyję bestii i rozpłatując jej gardło. Garm padł, a jego krew wylewając się z ran szybko wsiąkała w piasek areny. Publiczność znów wiwatowała tym razem zwycięzcy. Nikt już nie zwracał uwagi na pokonanego, teraz liczył się tylko mroczny elf.
Krew, jeszcze ciepłego trupa, wsiąkała w ziemię, ale nie cała. Niewielka ilość pełzła krzywo jak po zboczu, a nie po równej powierzchni. Gdyby nie to wyglądałaby całkiem naturalnie. Wiwat dla zwycięzcy nie ucichł, gdy krew zbliżała się w kierunku trybun.
------------------------------------------------------
Segurad zaklął cicho, tak żeby nikt nie usłyszał. Wszak bretońskiemu rycerzowi nie przystoi używać takich słów. Nie przeżywał tak emocjonalnie jak pozostała reszta publiki, raczej gardził tym co działo się na piasku areny i zachowaniem tłumu. Wszystkie pojedynki oglądał w spokoju.
- Seguradzie – chłopiec, w dojrzewającym wieku, trącił towarzysza obok – ta walka była dobra i wciąż rośnie mi apetyt na oglądanie kolejnych, jeszcze jedna i finał. Dopiero potem możemy kontynuować podróż.
- Wedle twoich słów panie, jednak oponowałbym za tym by opuścić to miejsce, jest niebezpieczne.- rycerz wiedział, że młodzik nie zgodzi się na opuszczenie tego plugawego miejsca, ale lepiej było spróbować i męczyć go tym za każdą okazją.
- Żartujesz?! Tu jest niesamowicie – młodzik istotnie wyglądał na zauroczonego tym miejscem i myśl o szybkim opuszczeniu wyspy nie wchodziła w grę – Zresztą, gdy wrócimy do Bretonni moi rodzice zapłacą ci coś dodatkowego.
-Dodatkowego? - Segurad zareagował jak uderzony młotem – Panie jestem tu by cię eskortować, ale nie dla pieniędzy. Istnieją inne wartości niż potęga pieniądza, mam nadzieję, że z wiekiem zrozumiesz.
Nagle Segurad zakrztusił się gwałtownie, aż mu łzy napłynęły do oczów. Spojrzał zdziwiony na młodego szlachcica, ten jednak był spokojnie zajęty oglądaniem usuwania truchła po ostatnim poległym przeciwniku.
Piasek... za blisko siedzimy – pomyślał rycerz siedzący w pierwszym rzędzie. Na ustach miał ślady niewielkiej ilości krwi, nie zauważył tego, nikt tego nie zauważył...
------------------------------------------------------
-Statek już czeka, pośpieszmy się panie – Segurad szybkim krokiem kierował się w stronę portu, jedną ręką podtrzymując dwuręczny miecz na barku, drugą ponaglał młodzika. Ten był jeszcze myślami na arenie i finałowej walce która skończyła się ledwie godzinę temu – Jeżeli kapitan dobrze mówił i nie natrafimy teraz na sztorm, szybko dopłyniemy do Bordeleaux, a stamtąd konno do Bastonne. I na miłość Pani Jeziora, nie wspominaj o tej przeklętej arenie, bo obaj będziemy mieć kłopoty.
- Mam nadzieję, że u nas też są takie areny – szlachcic ponaglany ruchem ręki Segurada, przyśpieszył kroku, wciąż wspominając emocje jakie wywiera arena.
- A ja mam nadzieję, że zmądrzejesz i takie głupoty wypadną ci z głowy mój panie – zakończył rozmowę widząc statek gotowy do wypłynięcia.
------------------------------------------------------
Coś było nie tak, choć płynęli szybko i bez żadnych przeszkód, Segurad odczuwał jakąś małą złość z powodu tej podróży. Miał wrażenie, że wloką się po morzu. Poszedł do kapitana, serdecznego przyjaciela jego ojca, by zapytać się jak daleko do portu w Bordeleaux.
- Dwa dni co najmniej, może trzy, a w najgorszy... - nie dokończył, gdy został uderzony otwartą dłonią rycerza w twarz.
- Za wolno śćierwoja... - zamilkł nagle, gdy uświadomił sobie co zrobił i powiedział. Był zdziwiony nie mniej niż kapitan. Wybiegł szybko na pokład, na lewą burtę i zwymiotował.
- Co się ze mną dzieje...
------------------------------------------------------
Gwar targowiska przywitał ich w porcie. Segurad nawet nie pożegnał się z kapitanem, po prostu wyszedł ze statku jak z karczmy. Był zmęczony, od dwóch dni dręczyły go dziwne koszmary. Rozdrażnienie z tego powodu przyszło bardzo szybko, gdy handlarz zażyczył sobie wysokiej ceny za bochenek chleba. Uderzył go żelazną pięścią w brzuch, tak że handlarz stracił dech, a następnie wyrwał pieczywo z jego rąk. Młodzik widząc sytuacją oniemiał, ale nic nie odezwał się.
------------------------------------------------------
Jechali konno już czwarty dzień. Pewnego wieczoru gdy kładli się spać pod jakimś drzewem, młodzik odezwał się:
- Od kilku dni nie ściągasz zbroi – zauważył – bez względu na otoczenie, czy noc, czy dzień, czy w karczmie czy w lesie. Coś jest nie tak? - zapytał bez udawanej troski.
-Nie powinno cię to obchodzić gówniarzu – warknął tylko i poszedł spać.
------------------------------------------------------
Dojeżdżali do zamku rodziców chłopca, nie byli to jacyś zamożni ludzie, ale kilka wsi mieli w posiadaniu. Rycerz jechał obojętnie, znudzony podróżą, a jego towarzysz nieco z tyłu. Bał się Segurada, bał się też tego co ten miał na zbroi, a były to jakieś dziwne znaki, których jeszcze dwa dni temu nie miał. Gdy na nie spoglądał robiło mu się mdło. Ulżyło mu gdy zobaczył rodzinne mury swojego domu.
------------------------------------------------------
- Ach moje dziecko, baliśmy się, że coś ci się już stało – krzyknął ojciec młodzika gdy się spotkali, a matka od razu objęła go w ramiona – Seguradzie jesteśmy wdzięczni tobie, twojemu ojcu i pani jeziora...
- A za cóż – przerwał ostro rycerz – dziękujesz tej suce z jeziora i mojemu ojcu? Za co padlino? To ja i tylko JA nadstawiałem karku za tego szczyla, żadne jeziorne ścierwo ani tchórzliwy starzec nie pomogli mi.
- Jak... eee. co... yyy... - obojga rodziców stali jak wryci, a kilku strażników popatrzyło z niedowierzeniem na siebie.
Niezręczna cisza została przerwana odgłosem wyciąganej stali, długiej stali.
- Uratowałem twojego bękarta a ty stawiasz się tu jeszcze ze strażą by zabili mnie tylko jak wykonam zadanie, zdrajco?! - Segurad szybko omiótł wzrokiem zbrojnych, którzy mieli jeszcze miecze w pochwach.
- Eee... - wyjęczał tylko tutejszy władca, gdy jego poddani, trzeźwo myślący, wyciągnęli broń w razie ataku szaleńca.
- A więc jednak zdrajcy! - krzyknął Segurad i zamachnął się potężnym ostrzem, powalając strażnika za strażnikiem. Ale to nie był koniec, gdy cztery trupy leżały rozpłatane na ziemi, upadły Segurad zarżnął chłopca i jego rodziców. Jego oczy były obłąkane, chichotał gdy stał nad ciałami, a chichot ten był przerażający.
Wieść szybko się rozniosła o upadłym rycerzu, który zdradził wiarę, kraj i ludzi w niego wierzących. Zaczęła się wielka obława na Segurada, niegdyś praworządnego rycerza, dziś szaleńca czczącego mroczną wiarę i umykającego jak zaszczuty pies. Uciekał w stronę Imperium, bo tak nakazał jego pan w jego snach. Jego ojciec rzucił się z wieży własnego zamku nie mogąc znieść takiej hańby i utraty syna, a matka umarła z żalu.
Chwała Temu Który Zmienia Drogi! - jeszcze wrzasnął Segurad i znikł wśród nocnych ciemności gór.
broń: dwuręczny miecz
zbroja: hełm, pełna zbroja płytowa
ekwipunek: mistrzowska broń
umiejętność: agresywny
Ryk zachwytu publiczności wzniósł się, gdy elf zadał kolejny raniący cios bestii chaosu. Zwierzoczłek wściekł się jeszcze bardziej widząc, że ranny przeciwnik mu się odgryza i zaczął zadawać jeszcze wścieklejsze ciosy. Tullhir ponownie wyczuł tępo jednego z nich minął topór, następnie odbił ostrze ze zrośniętych pazurów w które zamieniła się znów ręka Garma, a następnie zadał cięcie w nogę rozcinając ścięgna pod prawym kolanem zwierzoczłeka. Ten stracił równowagę, a Tullhir wykorzystał to po mistrzowsku zadając cięcie w szyję bestii i rozpłatując jej gardło. Garm padł, a jego krew wylewając się z ran szybko wsiąkała w piasek areny. Publiczność znów wiwatowała tym razem zwycięzcy. Nikt już nie zwracał uwagi na pokonanego, teraz liczył się tylko mroczny elf.
Krew, jeszcze ciepłego trupa, wsiąkała w ziemię, ale nie cała. Niewielka ilość pełzła krzywo jak po zboczu, a nie po równej powierzchni. Gdyby nie to wyglądałaby całkiem naturalnie. Wiwat dla zwycięzcy nie ucichł, gdy krew zbliżała się w kierunku trybun.
------------------------------------------------------
Segurad zaklął cicho, tak żeby nikt nie usłyszał. Wszak bretońskiemu rycerzowi nie przystoi używać takich słów. Nie przeżywał tak emocjonalnie jak pozostała reszta publiki, raczej gardził tym co działo się na piasku areny i zachowaniem tłumu. Wszystkie pojedynki oglądał w spokoju.
- Seguradzie – chłopiec, w dojrzewającym wieku, trącił towarzysza obok – ta walka była dobra i wciąż rośnie mi apetyt na oglądanie kolejnych, jeszcze jedna i finał. Dopiero potem możemy kontynuować podróż.
- Wedle twoich słów panie, jednak oponowałbym za tym by opuścić to miejsce, jest niebezpieczne.- rycerz wiedział, że młodzik nie zgodzi się na opuszczenie tego plugawego miejsca, ale lepiej było spróbować i męczyć go tym za każdą okazją.
- Żartujesz?! Tu jest niesamowicie – młodzik istotnie wyglądał na zauroczonego tym miejscem i myśl o szybkim opuszczeniu wyspy nie wchodziła w grę – Zresztą, gdy wrócimy do Bretonni moi rodzice zapłacą ci coś dodatkowego.
-Dodatkowego? - Segurad zareagował jak uderzony młotem – Panie jestem tu by cię eskortować, ale nie dla pieniędzy. Istnieją inne wartości niż potęga pieniądza, mam nadzieję, że z wiekiem zrozumiesz.
Nagle Segurad zakrztusił się gwałtownie, aż mu łzy napłynęły do oczów. Spojrzał zdziwiony na młodego szlachcica, ten jednak był spokojnie zajęty oglądaniem usuwania truchła po ostatnim poległym przeciwniku.
Piasek... za blisko siedzimy – pomyślał rycerz siedzący w pierwszym rzędzie. Na ustach miał ślady niewielkiej ilości krwi, nie zauważył tego, nikt tego nie zauważył...
------------------------------------------------------
-Statek już czeka, pośpieszmy się panie – Segurad szybkim krokiem kierował się w stronę portu, jedną ręką podtrzymując dwuręczny miecz na barku, drugą ponaglał młodzika. Ten był jeszcze myślami na arenie i finałowej walce która skończyła się ledwie godzinę temu – Jeżeli kapitan dobrze mówił i nie natrafimy teraz na sztorm, szybko dopłyniemy do Bordeleaux, a stamtąd konno do Bastonne. I na miłość Pani Jeziora, nie wspominaj o tej przeklętej arenie, bo obaj będziemy mieć kłopoty.
- Mam nadzieję, że u nas też są takie areny – szlachcic ponaglany ruchem ręki Segurada, przyśpieszył kroku, wciąż wspominając emocje jakie wywiera arena.
- A ja mam nadzieję, że zmądrzejesz i takie głupoty wypadną ci z głowy mój panie – zakończył rozmowę widząc statek gotowy do wypłynięcia.
------------------------------------------------------
Coś było nie tak, choć płynęli szybko i bez żadnych przeszkód, Segurad odczuwał jakąś małą złość z powodu tej podróży. Miał wrażenie, że wloką się po morzu. Poszedł do kapitana, serdecznego przyjaciela jego ojca, by zapytać się jak daleko do portu w Bordeleaux.
- Dwa dni co najmniej, może trzy, a w najgorszy... - nie dokończył, gdy został uderzony otwartą dłonią rycerza w twarz.
- Za wolno śćierwoja... - zamilkł nagle, gdy uświadomił sobie co zrobił i powiedział. Był zdziwiony nie mniej niż kapitan. Wybiegł szybko na pokład, na lewą burtę i zwymiotował.
- Co się ze mną dzieje...
------------------------------------------------------
Gwar targowiska przywitał ich w porcie. Segurad nawet nie pożegnał się z kapitanem, po prostu wyszedł ze statku jak z karczmy. Był zmęczony, od dwóch dni dręczyły go dziwne koszmary. Rozdrażnienie z tego powodu przyszło bardzo szybko, gdy handlarz zażyczył sobie wysokiej ceny za bochenek chleba. Uderzył go żelazną pięścią w brzuch, tak że handlarz stracił dech, a następnie wyrwał pieczywo z jego rąk. Młodzik widząc sytuacją oniemiał, ale nic nie odezwał się.
------------------------------------------------------
Jechali konno już czwarty dzień. Pewnego wieczoru gdy kładli się spać pod jakimś drzewem, młodzik odezwał się:
- Od kilku dni nie ściągasz zbroi – zauważył – bez względu na otoczenie, czy noc, czy dzień, czy w karczmie czy w lesie. Coś jest nie tak? - zapytał bez udawanej troski.
-Nie powinno cię to obchodzić gówniarzu – warknął tylko i poszedł spać.
------------------------------------------------------
Dojeżdżali do zamku rodziców chłopca, nie byli to jacyś zamożni ludzie, ale kilka wsi mieli w posiadaniu. Rycerz jechał obojętnie, znudzony podróżą, a jego towarzysz nieco z tyłu. Bał się Segurada, bał się też tego co ten miał na zbroi, a były to jakieś dziwne znaki, których jeszcze dwa dni temu nie miał. Gdy na nie spoglądał robiło mu się mdło. Ulżyło mu gdy zobaczył rodzinne mury swojego domu.
------------------------------------------------------
- Ach moje dziecko, baliśmy się, że coś ci się już stało – krzyknął ojciec młodzika gdy się spotkali, a matka od razu objęła go w ramiona – Seguradzie jesteśmy wdzięczni tobie, twojemu ojcu i pani jeziora...
- A za cóż – przerwał ostro rycerz – dziękujesz tej suce z jeziora i mojemu ojcu? Za co padlino? To ja i tylko JA nadstawiałem karku za tego szczyla, żadne jeziorne ścierwo ani tchórzliwy starzec nie pomogli mi.
- Jak... eee. co... yyy... - obojga rodziców stali jak wryci, a kilku strażników popatrzyło z niedowierzeniem na siebie.
Niezręczna cisza została przerwana odgłosem wyciąganej stali, długiej stali.
- Uratowałem twojego bękarta a ty stawiasz się tu jeszcze ze strażą by zabili mnie tylko jak wykonam zadanie, zdrajco?! - Segurad szybko omiótł wzrokiem zbrojnych, którzy mieli jeszcze miecze w pochwach.
- Eee... - wyjęczał tylko tutejszy władca, gdy jego poddani, trzeźwo myślący, wyciągnęli broń w razie ataku szaleńca.
- A więc jednak zdrajcy! - krzyknął Segurad i zamachnął się potężnym ostrzem, powalając strażnika za strażnikiem. Ale to nie był koniec, gdy cztery trupy leżały rozpłatane na ziemi, upadły Segurad zarżnął chłopca i jego rodziców. Jego oczy były obłąkane, chichotał gdy stał nad ciałami, a chichot ten był przerażający.
Wieść szybko się rozniosła o upadłym rycerzu, który zdradził wiarę, kraj i ludzi w niego wierzących. Zaczęła się wielka obława na Segurada, niegdyś praworządnego rycerza, dziś szaleńca czczącego mroczną wiarę i umykającego jak zaszczuty pies. Uciekał w stronę Imperium, bo tak nakazał jego pan w jego snach. Jego ojciec rzucił się z wieży własnego zamku nie mogąc znieść takiej hańby i utraty syna, a matka umarła z żalu.
Chwała Temu Który Zmienia Drogi! - jeszcze wrzasnął Segurad i znikł wśród nocnych ciemności gór.
Jakub Weisberg Łowca Czarownic i Templariusz Solkana. (Imperialny Kapitan)
Broń : miecz półtoraręczny trzymany dwóręcznie
Zbroja : średnia,
Ekwipunek : mistrzowska broń, błogosławiona broń. (miecz Jakuba został wyświęcony przez najwyższego kapłna Solkana w mieście Remas)
Umiejętności : Szermierz, Specjalista od broni.
#$%*&^%!) gdzie jest dodatek ekspert w walce, ech mam nadzieje, że szermierz nie działa lepiej tylko z rapierem
W karczmie było gwarno i przytulnie, wokół rozbrzmiewał harmider dyskutujących, przy jednej z ław siedziały dwie osoby o ostrych spojrzeniach i posępnych wyrazach twarzy. Przy jednym z nich leżał charakterystyczny kapelusz, a jego płaszcz i kapelusz świadczyły o profesji jaką się zajmował, był on łowcą czarownic jednym z łowców Imperatora. Drugi jegomość miał na sobie czarny płaszcz, na lego piersi błyszczał półpancerz, u boku miał miecz półtoraręczny, a na jego szyi wisiał medalion. Doświadczony teolog mógł rozpoznać na nim symbol Solkana. Obaj prowadzili pomiędzy sobą dysputę
-A więc Kurcie- powiedział Solkanita- Wypijmy za usmażenie parszywego wyznawcy Tzeencha-
-Za płomienie stosu Jakubie- Odpowiedział łowca Sigmara- oby oczyściły jego duszę-
-Ech ciężko było dopaść parszywego heretyka i był ciężkim przeciwnikiem, ale z woli Solkana zwyciężyliśmy chaso- Odpowiedział Jakub Weisberg.
-Sigmar poprowadził nasze ramiona dodał im sił-
Jakubowi nie chciało się odpowiadać miał dość dogadywania sobie na temat który z bogów bardziej zwalcza chaos. Poza tym Solkanici i Sigmaryci nie za bardzo się lubili. Ci pierwsi zarzucali drugim, że nie nazbyt gorliwie walczą z chaosem, ci drudzy zarzucali im, nadmierny fanatyzm i działanie często bez licencji. Rzadko kiedy ze sobą współpracowali, ale tym razem to był wyjątek.
- Kurcie, to naprawdę niezwykłe, że spotykamy się po tylu latach, tu w Księstwach Granicznych i to jako Łowcy Czarownic ścigając tego samego czarnoksiężnika- Powiedział Jakub
-Tak, ale pamiętaj ty nie masz licencji, choć nie widzę powodu aby cię aresztować pomogłeś mi w sprawie, choć inny łowca nie puścił by cię wolno- Odpowiedział Kurt von Kruger.
- Wolne żarty Kurcie, zawsze byłem od ciebie lepszy w szermierce, ech te nasze turnieje w Altdorfie.
- Powiedz mi Jakubie jak to się stało, że zostałeś łowcą czarownic Solkana.
- Jakub uśmiechnął się- Ech stare dzieje jak pod koniec naszych studiów prawniczych dostaliśmy się w szpony machinacji tej parszywej sekty.-
-Ale wszystko się wyjaśniło – przerwał mu Kurt - donieśliśmy o wszystkim łowcą i przy naszej pomocy udało się dopaść heretyków, tylko czemu później zniknąłeś-
-Przede wszystkim to nie tylko dzięki naszej pomocy, pamiętasz tego człowieka który nas ostrzegł to był łowca Solkana, później zaczęła się nami interesować Inkwizycja, a ja nie chciałem skończyć na stosie. Pomógł mi właśnie ów łowca który zabrał mnie z Altdorfu wyszkolił i uczynił tym kim jestem dziś, jak dowiedziałem się, że cię zabrali to wydawało mi się, że najpierw poddadzą cię torturom, a później usmażą-
-Mi też się tak wydawało, poddany zostałem licznym przesłuchaniom testom i różnym takim, aż w końcu zaproponowali mi przystanie do swej organizacji-
- Ech wiesz wydaje mi się, że to co nas wtedy spotkał na zawsze nas naznaczyło, musieliśmy zostać łowcami-.
Rozmowa z Kurtem spowodowała sprowadziła dawne wspomnienia Jakuba. Jak jako młody syn rycerza zakonu srebrnej tarczy ruszył do Altdorfu na studia. Oprócz nauk prawnych miał też wyjątkowy talent do miecza szczególnie półtora ręcznego, który starał się ciągle rozwijać biorąc udział w przeróżnych turniejach. Później pojawili się sekciarze i wciągnęli go w swój mroczny świat, ale pojawił się jeden człowiek który wyciągnął go z tego bagna zanim dopadły go szpony chaosu. Był nim Albert Kernz, Tempalriusz Solkana. To on nauczyło go wszystkiego, docenił jego talent władania orężem i bystrość umysłu. Nauczył respektowania respektowania surowych praw Solkana dzieki czemu młody Jakub przemienił się z lubiącego bitkę wypitkę i towarzystwo młodych dziecząt altdorwskiego żaka zawadiaki, w twardego Łowcę Solkana śmiertelnego wroga chaosu. Przez lata przemierzał Stary Świat ścigając sługi chaosu i biorąc udział w turniejach rycerskich. Ostatecznie przybył do Tielii gdzie w starej świątyni Solkana z rąk Wielkiego Mistrza Zakonu Oczyszczającego Płomienia i Arykapłana kultu przyjął tytuł Tempariusza Solkana. Później wyruszył na północ by wraz z rycerzami swego zakonu stanąć do walki z hordami Archaona. Droga którą wyznaczył mu Solkan ostatecznie doprowadziła go do księstw granicznych, gdzie spotkał swego przyjaciela ze studiów obecnie łowcę czarownic zakonu Srebrnego Młota na usługach Imperatora, obaj pokonali niebezpiecznego czarnoksiężnika Tzeencha.
Z zamyślenia wyrwał Jakuba nagły hałas, do karczmy wpadło kilku nieznajomych, rozgonili oni ludzi siedzących przy jednym stole i zajęli ich miejsca. Karczmarz ze strachem w oczach pobiegł ku nim, ci kazali mu przynieść najlepsze jadło i napitki i nie wyglądał na to aby zamierzali za nie płacić. Jakub zatrzymał karczmarza gdy ten szedł po jedzenie.
-Kim są ci ludzie- zapytał.
- To kompania Ludwika von Hostena, dawnego rycerza z Averlandu, obecnie banity i niepokonanego fechmistrza-
Jakub przypomniał sobie to imię, człowiek ten był pozbawionym honoru mordercą, za którego w Imperium wyznaczono nagrodę.
-Dobra czas się nim zająć- powiedział
-Jakubie to nie nasza sprawa, to nie jest heretyk-
- Może i nie, ale to człowiek który jest złodziejem, mordercą i gwałcicielem, jego istnienie obraża Solkana-
-O mnie rozmawiacie- Od stołu wstał barczysty mężczyzna, a zanim postąpił następny, drogę zastąpił im jednak Kurt który powiedział.
-Reprezentuje Imperialną Inkwizycje, odejdźcie w pokoju-
-Pies Sigmara- warknął Ludwik- Imperium jest daleko stąd, zejdź mi z drogi- powiedział, poczym chwycił Łowce za płaszcz. Tego Jakubowi było już za wiele uderzył w rękę przeciwnika zrywając chwyt i odsłaniając sobie drogę do głowy. Następnie wyprowadził potężnego lewego prostego w szczękę Ludwika posyłając go na podłogę. Stojący obok oprych próbował wyciągnąć miecz lecz Jakub był szybszy, wydobył ukryty w rękawie sztylet i wbił go oprychowi w szyję. Następny złoczyńca wskoczył na ławę przy której stał Jakub i zamierzył się na niego ze sztyletem, jednak po raz kolejny Solkanita wykazał się szybkością błyskawiczne znalazł się przy przeciwniku i chwycił go za nogi, następnie przerzucił go za swoje plecy. Bandyta zdołał zadać cios ale był on źle wymierzony i zatrzymał się na półpancerzu, następnie spadł na głowę i złamał sobie kark. Ludwik zdołał się jednak pozbierać, wydobył swój miecz półtora ręczy i krzyknął.
-Teraz psie za wszystko mi zapłacisz-
Jakub uśmiechnął się i powiedział – Ponoć jesteś wielkim szermierzem, zapraszam zatem na miecza przed karczmę tam przekonamy się zatem kto komu za wszystko zapłaci-
-Już jesteś trupem psie-
Kurt podszedł do Jakuba
-Olej to, sprowadzimy przedstawicieli lokalnych władz powołamy się na mój autorytet i ich zamkną-
-O nic z tego drogi kolego, ten zbój jest mój-
-Tak i oto praworządności Solkana, zabić złoczyńcę bez sądu i prawa-
-Za jego głowę wyznaczono już nagrodę, jego śmierć będzie legalna, a Solkan dokona zemsty ostrzem mego miecza-
Dwaj wojownicy stanęli naprzeciw siebie i ruszyli do ataku. Jakub pragnął zakończyć walkę jak najszybciej więc rozpoczął bardzo agresywnie, napotkał jednak solidną obronę ze strony Ludwika który po odparciu ataku wykonał błyskawiczną kontrę o mało nie odcinając głowy Jakubowi. Obaj przeciwnicy uzbrojeni byli w miecze półtora ręczne i trzymali je dwuręczne, obaj byli doskonale obeznani z tę bronią. Po odparciu ataku Jakuba Ludwik kontratakował, siła jego natarcia była tak duża, że przebił się przez obronę Solkanity i zarysował jego napierśnik, Łowca stracił dech w piersiach i zaczął się cofać. Banita wykorzystał to i zadał mordercze pchnięcie, które o mało co nie przebiło łowcy na wylot, Jakub musiał użyć całego swego kunsztu aby sparować atak, a następnie wyprowadził swoją kontrę która zraniła rywala. Jakub zdał sobie sprawę, że trafił na godnego siebie przeciwnika. Zamiast nagłego ataku przystąpił do okrążania przeciwnika i szukania słabych punktów w obronie. Wymiana ciosów zaczęła się ciągnąć w czasie a pojedynek przedłużać , wrodzony upór ostlandczyka i dyscyplina wpojona przez Sokana pozwalaly Jakubowi wytrwać. W końcu zranił Ludwika w lewę ramię i postanowił bezwzględnie to wykorzystać. Wszystkie jego ataki skierowane były na prawą stronę, lecz w pewnym momencie zmienił kierunek ataku na lewy. Ból w ramieniu herszta banitów spowodował opóźnienie reakcji i spóźnienie się z blokiem ostrze Jakuba odrąbało rękę Ludwika i zagłębiło się w jego zbroi, banita upadł na ziemie.
-Litości- zawołał
-Litości mówisz, a czy ty miałeś litość dla innych, mytnikowi należy się myto, kobiecie cześć, Solkanowi wieczna chwał a tobie śmierć giń w jego imę-
I łowca wbił mu ostrze miecza w gardło.
Dwóch ostatnich oprychów widząc śmierć swego wodza, poddało się. Jakub oddał ich pod po władze lokalnego księcia w którego to lochach mieli zgnić. Dowiedział się od nich, że Ludwik zmierzał na turniej do Karag Vlag, wydało mu się to interesujące.
- To durny pomysł Jakubie, przecież tam można zginąć-
- Zginąć można wszędzie, a ja nie jestem tylko łowcą ale także fechmistrzem, a takie turnieje są dla mnie stworzone, poza tym tam można spotkać wielu czempionów chaosu to jest najlepsze miejsce na ich uśmiercenie-
-A jak trafisz na bretońskiego rycerza czy też rycerza sigm ara-
- Ech, no wiesz to jest ryzyko zawodowe jeśli ktoś walczy na arenie to musi być przygotowany na każdego przeciwnika, szkoda mi będzie zabić dobrego rycerza, ale takie są zasady. Ruszajmy arena czeka-
Broń : miecz półtoraręczny trzymany dwóręcznie
Zbroja : średnia,
Ekwipunek : mistrzowska broń, błogosławiona broń. (miecz Jakuba został wyświęcony przez najwyższego kapłna Solkana w mieście Remas)
Umiejętności : Szermierz, Specjalista od broni.
#$%*&^%!) gdzie jest dodatek ekspert w walce, ech mam nadzieje, że szermierz nie działa lepiej tylko z rapierem
W karczmie było gwarno i przytulnie, wokół rozbrzmiewał harmider dyskutujących, przy jednej z ław siedziały dwie osoby o ostrych spojrzeniach i posępnych wyrazach twarzy. Przy jednym z nich leżał charakterystyczny kapelusz, a jego płaszcz i kapelusz świadczyły o profesji jaką się zajmował, był on łowcą czarownic jednym z łowców Imperatora. Drugi jegomość miał na sobie czarny płaszcz, na lego piersi błyszczał półpancerz, u boku miał miecz półtoraręczny, a na jego szyi wisiał medalion. Doświadczony teolog mógł rozpoznać na nim symbol Solkana. Obaj prowadzili pomiędzy sobą dysputę
-A więc Kurcie- powiedział Solkanita- Wypijmy za usmażenie parszywego wyznawcy Tzeencha-
-Za płomienie stosu Jakubie- Odpowiedział łowca Sigmara- oby oczyściły jego duszę-
-Ech ciężko było dopaść parszywego heretyka i był ciężkim przeciwnikiem, ale z woli Solkana zwyciężyliśmy chaso- Odpowiedział Jakub Weisberg.
-Sigmar poprowadził nasze ramiona dodał im sił-
Jakubowi nie chciało się odpowiadać miał dość dogadywania sobie na temat który z bogów bardziej zwalcza chaos. Poza tym Solkanici i Sigmaryci nie za bardzo się lubili. Ci pierwsi zarzucali drugim, że nie nazbyt gorliwie walczą z chaosem, ci drudzy zarzucali im, nadmierny fanatyzm i działanie często bez licencji. Rzadko kiedy ze sobą współpracowali, ale tym razem to był wyjątek.
- Kurcie, to naprawdę niezwykłe, że spotykamy się po tylu latach, tu w Księstwach Granicznych i to jako Łowcy Czarownic ścigając tego samego czarnoksiężnika- Powiedział Jakub
-Tak, ale pamiętaj ty nie masz licencji, choć nie widzę powodu aby cię aresztować pomogłeś mi w sprawie, choć inny łowca nie puścił by cię wolno- Odpowiedział Kurt von Kruger.
- Wolne żarty Kurcie, zawsze byłem od ciebie lepszy w szermierce, ech te nasze turnieje w Altdorfie.
- Powiedz mi Jakubie jak to się stało, że zostałeś łowcą czarownic Solkana.
- Jakub uśmiechnął się- Ech stare dzieje jak pod koniec naszych studiów prawniczych dostaliśmy się w szpony machinacji tej parszywej sekty.-
-Ale wszystko się wyjaśniło – przerwał mu Kurt - donieśliśmy o wszystkim łowcą i przy naszej pomocy udało się dopaść heretyków, tylko czemu później zniknąłeś-
-Przede wszystkim to nie tylko dzięki naszej pomocy, pamiętasz tego człowieka który nas ostrzegł to był łowca Solkana, później zaczęła się nami interesować Inkwizycja, a ja nie chciałem skończyć na stosie. Pomógł mi właśnie ów łowca który zabrał mnie z Altdorfu wyszkolił i uczynił tym kim jestem dziś, jak dowiedziałem się, że cię zabrali to wydawało mi się, że najpierw poddadzą cię torturom, a później usmażą-
-Mi też się tak wydawało, poddany zostałem licznym przesłuchaniom testom i różnym takim, aż w końcu zaproponowali mi przystanie do swej organizacji-
- Ech wiesz wydaje mi się, że to co nas wtedy spotkał na zawsze nas naznaczyło, musieliśmy zostać łowcami-.
Rozmowa z Kurtem spowodowała sprowadziła dawne wspomnienia Jakuba. Jak jako młody syn rycerza zakonu srebrnej tarczy ruszył do Altdorfu na studia. Oprócz nauk prawnych miał też wyjątkowy talent do miecza szczególnie półtora ręcznego, który starał się ciągle rozwijać biorąc udział w przeróżnych turniejach. Później pojawili się sekciarze i wciągnęli go w swój mroczny świat, ale pojawił się jeden człowiek który wyciągnął go z tego bagna zanim dopadły go szpony chaosu. Był nim Albert Kernz, Tempalriusz Solkana. To on nauczyło go wszystkiego, docenił jego talent władania orężem i bystrość umysłu. Nauczył respektowania respektowania surowych praw Solkana dzieki czemu młody Jakub przemienił się z lubiącego bitkę wypitkę i towarzystwo młodych dziecząt altdorwskiego żaka zawadiaki, w twardego Łowcę Solkana śmiertelnego wroga chaosu. Przez lata przemierzał Stary Świat ścigając sługi chaosu i biorąc udział w turniejach rycerskich. Ostatecznie przybył do Tielii gdzie w starej świątyni Solkana z rąk Wielkiego Mistrza Zakonu Oczyszczającego Płomienia i Arykapłana kultu przyjął tytuł Tempariusza Solkana. Później wyruszył na północ by wraz z rycerzami swego zakonu stanąć do walki z hordami Archaona. Droga którą wyznaczył mu Solkan ostatecznie doprowadziła go do księstw granicznych, gdzie spotkał swego przyjaciela ze studiów obecnie łowcę czarownic zakonu Srebrnego Młota na usługach Imperatora, obaj pokonali niebezpiecznego czarnoksiężnika Tzeencha.
Z zamyślenia wyrwał Jakuba nagły hałas, do karczmy wpadło kilku nieznajomych, rozgonili oni ludzi siedzących przy jednym stole i zajęli ich miejsca. Karczmarz ze strachem w oczach pobiegł ku nim, ci kazali mu przynieść najlepsze jadło i napitki i nie wyglądał na to aby zamierzali za nie płacić. Jakub zatrzymał karczmarza gdy ten szedł po jedzenie.
-Kim są ci ludzie- zapytał.
- To kompania Ludwika von Hostena, dawnego rycerza z Averlandu, obecnie banity i niepokonanego fechmistrza-
Jakub przypomniał sobie to imię, człowiek ten był pozbawionym honoru mordercą, za którego w Imperium wyznaczono nagrodę.
-Dobra czas się nim zająć- powiedział
-Jakubie to nie nasza sprawa, to nie jest heretyk-
- Może i nie, ale to człowiek który jest złodziejem, mordercą i gwałcicielem, jego istnienie obraża Solkana-
-O mnie rozmawiacie- Od stołu wstał barczysty mężczyzna, a zanim postąpił następny, drogę zastąpił im jednak Kurt który powiedział.
-Reprezentuje Imperialną Inkwizycje, odejdźcie w pokoju-
-Pies Sigmara- warknął Ludwik- Imperium jest daleko stąd, zejdź mi z drogi- powiedział, poczym chwycił Łowce za płaszcz. Tego Jakubowi było już za wiele uderzył w rękę przeciwnika zrywając chwyt i odsłaniając sobie drogę do głowy. Następnie wyprowadził potężnego lewego prostego w szczękę Ludwika posyłając go na podłogę. Stojący obok oprych próbował wyciągnąć miecz lecz Jakub był szybszy, wydobył ukryty w rękawie sztylet i wbił go oprychowi w szyję. Następny złoczyńca wskoczył na ławę przy której stał Jakub i zamierzył się na niego ze sztyletem, jednak po raz kolejny Solkanita wykazał się szybkością błyskawiczne znalazł się przy przeciwniku i chwycił go za nogi, następnie przerzucił go za swoje plecy. Bandyta zdołał zadać cios ale był on źle wymierzony i zatrzymał się na półpancerzu, następnie spadł na głowę i złamał sobie kark. Ludwik zdołał się jednak pozbierać, wydobył swój miecz półtora ręczy i krzyknął.
-Teraz psie za wszystko mi zapłacisz-
Jakub uśmiechnął się i powiedział – Ponoć jesteś wielkim szermierzem, zapraszam zatem na miecza przed karczmę tam przekonamy się zatem kto komu za wszystko zapłaci-
-Już jesteś trupem psie-
Kurt podszedł do Jakuba
-Olej to, sprowadzimy przedstawicieli lokalnych władz powołamy się na mój autorytet i ich zamkną-
-O nic z tego drogi kolego, ten zbój jest mój-
-Tak i oto praworządności Solkana, zabić złoczyńcę bez sądu i prawa-
-Za jego głowę wyznaczono już nagrodę, jego śmierć będzie legalna, a Solkan dokona zemsty ostrzem mego miecza-
Dwaj wojownicy stanęli naprzeciw siebie i ruszyli do ataku. Jakub pragnął zakończyć walkę jak najszybciej więc rozpoczął bardzo agresywnie, napotkał jednak solidną obronę ze strony Ludwika który po odparciu ataku wykonał błyskawiczną kontrę o mało nie odcinając głowy Jakubowi. Obaj przeciwnicy uzbrojeni byli w miecze półtora ręczne i trzymali je dwuręczne, obaj byli doskonale obeznani z tę bronią. Po odparciu ataku Jakuba Ludwik kontratakował, siła jego natarcia była tak duża, że przebił się przez obronę Solkanity i zarysował jego napierśnik, Łowca stracił dech w piersiach i zaczął się cofać. Banita wykorzystał to i zadał mordercze pchnięcie, które o mało co nie przebiło łowcy na wylot, Jakub musiał użyć całego swego kunsztu aby sparować atak, a następnie wyprowadził swoją kontrę która zraniła rywala. Jakub zdał sobie sprawę, że trafił na godnego siebie przeciwnika. Zamiast nagłego ataku przystąpił do okrążania przeciwnika i szukania słabych punktów w obronie. Wymiana ciosów zaczęła się ciągnąć w czasie a pojedynek przedłużać , wrodzony upór ostlandczyka i dyscyplina wpojona przez Sokana pozwalaly Jakubowi wytrwać. W końcu zranił Ludwika w lewę ramię i postanowił bezwzględnie to wykorzystać. Wszystkie jego ataki skierowane były na prawą stronę, lecz w pewnym momencie zmienił kierunek ataku na lewy. Ból w ramieniu herszta banitów spowodował opóźnienie reakcji i spóźnienie się z blokiem ostrze Jakuba odrąbało rękę Ludwika i zagłębiło się w jego zbroi, banita upadł na ziemie.
-Litości- zawołał
-Litości mówisz, a czy ty miałeś litość dla innych, mytnikowi należy się myto, kobiecie cześć, Solkanowi wieczna chwał a tobie śmierć giń w jego imę-
I łowca wbił mu ostrze miecza w gardło.
Dwóch ostatnich oprychów widząc śmierć swego wodza, poddało się. Jakub oddał ich pod po władze lokalnego księcia w którego to lochach mieli zgnić. Dowiedział się od nich, że Ludwik zmierzał na turniej do Karag Vlag, wydało mu się to interesujące.
- To durny pomysł Jakubie, przecież tam można zginąć-
- Zginąć można wszędzie, a ja nie jestem tylko łowcą ale także fechmistrzem, a takie turnieje są dla mnie stworzone, poza tym tam można spotkać wielu czempionów chaosu to jest najlepsze miejsce na ich uśmiercenie-
-A jak trafisz na bretońskiego rycerza czy też rycerza sigm ara-
- Ech, no wiesz to jest ryzyko zawodowe jeśli ktoś walczy na arenie to musi być przygotowany na każdego przeciwnika, szkoda mi będzie zabić dobrego rycerza, ale takie są zasady. Ruszajmy arena czeka-
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Imię postaci: Korr Wildhammer
Broń: topór oburęczny
Zbroja:Gromrilowa z hełmem
Ekwipunek: Gromrilowy
Umiejętności:Defensywny
Kiedyś gobliny były bardziej zielone, orkowie więksi, a wojownicy bardziej wytrwali. Trolle bardziej śmierdziały, a smoki padały jak muchy ustrzelone przez nasze działa i katapulty. Męstwo i honor staniały, rozmienione na drobne...
Tak narzekał przy piwie Korr, wódz północnych wrót twierdzy.
Skoro tak Ci śpieszno do spotkania z potężnymi wojownikami, to czemu nie wyruszysz na Arenę Śmierci w Karak Vlag? Kilku naszych już tam poległo...
Ja nie wyruszę? Ja? A właśnie, że wyruszę! Jutro zdam dowodzenie. Masz rację, stary druhu. Czas zakosztować porządnej walki... Niech świat pozna mistrzostwo krasnoludzkiej zbroi i młota!
Broń: topór oburęczny
Zbroja:Gromrilowa z hełmem
Ekwipunek: Gromrilowy
Umiejętności:Defensywny
Kiedyś gobliny były bardziej zielone, orkowie więksi, a wojownicy bardziej wytrwali. Trolle bardziej śmierdziały, a smoki padały jak muchy ustrzelone przez nasze działa i katapulty. Męstwo i honor staniały, rozmienione na drobne...
Tak narzekał przy piwie Korr, wódz północnych wrót twierdzy.
Skoro tak Ci śpieszno do spotkania z potężnymi wojownikami, to czemu nie wyruszysz na Arenę Śmierci w Karak Vlag? Kilku naszych już tam poległo...
Ja nie wyruszę? Ja? A właśnie, że wyruszę! Jutro zdam dowodzenie. Masz rację, stary druhu. Czas zakosztować porządnej walki... Niech świat pozna mistrzostwo krasnoludzkiej zbroi i młota!
Ostatnio zmieniony 11 lis 2009, o 23:19 przez Casp, łącznie zmieniany 1 raz.
Postać i imię: Krasnoludzki Żelazołamacz – Gorax Skaldursson (w rzeczywistości krasnoludzki tan)
Broń: topór jednoręczny trzymany w prawej ręce
Pancerz: Pełna zbroja płytowa (gromrilowa, oczywiście); tarcza w lewej ręce; hełm
Ekwipunek: Gromrilowy ekwipunek
Umiejętności: tarczownik
Historia Postaci:
Życie przez setki lat w mroku podziemi… gdzie jedynym światłem jest światło pochodni… i nadzieja na zwycięstwo. Gdzie żale, radości i jęki noszone są dalekim echem razem z tupotem, chrzęstem zbroi i oręża, po przez dawno opuszczone hale… Tam rozegrało się moje życie…
Każdy krasnolud musi wysłużyć 10 lat w oddziałach Żelazołamaczy. Jest to 10 lat, które ma przygotować, krasnoluda do życia, jakie dzisiaj musi wieść nasza wymierająca rasa – 10 lat, niewyobrażalnego strachu i wytrwałości – te lata mają Cię nauczyć jak być twardym jak skała i nieubłaganym jak ostrze topora. Jednak nie tylko to przyświeca tej, jakże chwalebnej służbie.
Celem żelazołamacza jest tworzenie pierwszej linii frontu w staraniach naszego ludu ku odzyskaniu dawnej świetności. To nasze oddziały są pierwszymi w obronie naszych Twierdz, to nasze oddziały oczyszczają je ze wszelakich paskudztw i plugastw. Za największą urazę uważamy stratę tego czego nie możemy z powrotem odzyskać – honoru i godności po przegranej batalii. Jedynym odkupieniem jest walka…
Po 10 latach służby, krasnolud powraca z czeluści podziemi, do Twierdzy, by tam wieść w miarę spokojny lecz hardy żywot. Zawsze jednak są śmiałkowie, którzy w życiu żelazołamacz odnajdują większy cel – służbę nawet nie samemu królowi czy Twierdzy lecz całej rasie, całemu Karak Ankor. I ja taki byłem … 300 lat temu, kiedy to jako zaledwie 75 letni młokos, żywiłem wielkie nadzieje i marzenia.
Teraz będąc już starym, wiem że to niemożliwe, jednak nigdy się nie poddałem. Te 300 lat przeżyłem razem z moim kompanami z VIII oddziału „żelazny topór”, którego stałem się dowódcą. Razem przeżyliśmy niejedno piekło, razem składaliśmy śluby braterstwa, które będą nas trzymać do śmierci. Teraz jednak jestem już za stary by im służyć, stanowię ciężar, którego sam dobrze wiem, nie powinno być w oddziale.
Zostałem wysłany na górę … z powrotem do Twierdzy, by spokojnie dokończyć swój żywot, będąc dumnym z tego co osiągnąłem, z tego co zrobiłem dla naszego ludu … Ja jednak spokojnie nie dam się usadzić na dupie o co to, to nie! Starym jest, ale jeszcze z tego ciała da się wiele wyciągnąć. Nie pójdą na zmarnowanie lata harówki, lata wyćwiczonej pracy i mięśni.
Jako, że moje obowiązki wobec Twierdzy Zhufbar, właściwie zakończyły się w momencie wydalenia mnie z oddziałów żelazołamaczy, postanowiłem wyruszyć w świat i w świecie przyczyniać się krasnoludzkiej sprawie. Nie miałem rodziny, byłem wolny, zacząłem żyć w świetle.
A moje pierwsze kroki skierowały mnie tutaj – do Karak Vlag. Teraz gdy stoję tu na twardych skałach patrząc na szeroki horyzont jakiego jeszcze nigdy nie widziałem, zastanawiam się nad tym co usłyszałem, jeszcze nie dalej niż 3 dni temu. Rusza nowa arena … arena w Karak Vlag … a ja chyba jeszcze wykrzeszę trochę siły by wziąć w niej udział, ha!
EDIT:Mam pytanie - jak to jest z tym gromrilowym ekwipunkiem? Trzeba go mieć, żeby pełna płytowa zbroja i reszta uzbrojenia stały się gromrilowe? Czy np. wystarczy, że napiszę gromrilowa zbroja, jak kolega krasnolud powyżej i dzięki temu mam wolny slot na ekwipunek?
Dodatkowo, zedytowałem pancerz dopisując "hełm".
Broń: topór jednoręczny trzymany w prawej ręce
Pancerz: Pełna zbroja płytowa (gromrilowa, oczywiście); tarcza w lewej ręce; hełm
Ekwipunek: Gromrilowy ekwipunek
Umiejętności: tarczownik
Historia Postaci:
Życie przez setki lat w mroku podziemi… gdzie jedynym światłem jest światło pochodni… i nadzieja na zwycięstwo. Gdzie żale, radości i jęki noszone są dalekim echem razem z tupotem, chrzęstem zbroi i oręża, po przez dawno opuszczone hale… Tam rozegrało się moje życie…
Każdy krasnolud musi wysłużyć 10 lat w oddziałach Żelazołamaczy. Jest to 10 lat, które ma przygotować, krasnoluda do życia, jakie dzisiaj musi wieść nasza wymierająca rasa – 10 lat, niewyobrażalnego strachu i wytrwałości – te lata mają Cię nauczyć jak być twardym jak skała i nieubłaganym jak ostrze topora. Jednak nie tylko to przyświeca tej, jakże chwalebnej służbie.
Celem żelazołamacza jest tworzenie pierwszej linii frontu w staraniach naszego ludu ku odzyskaniu dawnej świetności. To nasze oddziały są pierwszymi w obronie naszych Twierdz, to nasze oddziały oczyszczają je ze wszelakich paskudztw i plugastw. Za największą urazę uważamy stratę tego czego nie możemy z powrotem odzyskać – honoru i godności po przegranej batalii. Jedynym odkupieniem jest walka…
Po 10 latach służby, krasnolud powraca z czeluści podziemi, do Twierdzy, by tam wieść w miarę spokojny lecz hardy żywot. Zawsze jednak są śmiałkowie, którzy w życiu żelazołamacz odnajdują większy cel – służbę nawet nie samemu królowi czy Twierdzy lecz całej rasie, całemu Karak Ankor. I ja taki byłem … 300 lat temu, kiedy to jako zaledwie 75 letni młokos, żywiłem wielkie nadzieje i marzenia.
Teraz będąc już starym, wiem że to niemożliwe, jednak nigdy się nie poddałem. Te 300 lat przeżyłem razem z moim kompanami z VIII oddziału „żelazny topór”, którego stałem się dowódcą. Razem przeżyliśmy niejedno piekło, razem składaliśmy śluby braterstwa, które będą nas trzymać do śmierci. Teraz jednak jestem już za stary by im służyć, stanowię ciężar, którego sam dobrze wiem, nie powinno być w oddziale.
Zostałem wysłany na górę … z powrotem do Twierdzy, by spokojnie dokończyć swój żywot, będąc dumnym z tego co osiągnąłem, z tego co zrobiłem dla naszego ludu … Ja jednak spokojnie nie dam się usadzić na dupie o co to, to nie! Starym jest, ale jeszcze z tego ciała da się wiele wyciągnąć. Nie pójdą na zmarnowanie lata harówki, lata wyćwiczonej pracy i mięśni.
Jako, że moje obowiązki wobec Twierdzy Zhufbar, właściwie zakończyły się w momencie wydalenia mnie z oddziałów żelazołamaczy, postanowiłem wyruszyć w świat i w świecie przyczyniać się krasnoludzkiej sprawie. Nie miałem rodziny, byłem wolny, zacząłem żyć w świetle.
A moje pierwsze kroki skierowały mnie tutaj – do Karak Vlag. Teraz gdy stoję tu na twardych skałach patrząc na szeroki horyzont jakiego jeszcze nigdy nie widziałem, zastanawiam się nad tym co usłyszałem, jeszcze nie dalej niż 3 dni temu. Rusza nowa arena … arena w Karak Vlag … a ja chyba jeszcze wykrzeszę trochę siły by wziąć w niej udział, ha!
EDIT:Mam pytanie - jak to jest z tym gromrilowym ekwipunkiem? Trzeba go mieć, żeby pełna płytowa zbroja i reszta uzbrojenia stały się gromrilowe? Czy np. wystarczy, że napiszę gromrilowa zbroja, jak kolega krasnolud powyżej i dzięki temu mam wolny slot na ekwipunek?
Dodatkowo, zedytowałem pancerz dopisując "hełm".
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
Khargh: Wargor
Broń: pazury w prawej i długi miecz w lewej
Zbroja: lekka (skórzana, oraz grube futro)
Ekwipunek: przeklęta broń
Dodatki: piętno Slanesha
Mutacja: ciało węża
Niemiłosiernie głośny ryk rozbiegał się po okolicy, Khargha to jednak nie obchodziło, wiedział że zadanie mu przydzielone jest bardo ważne, ważniejsze jednak było to iż jego przeciwnik nie spodziewał się tego ataku. Gdy banda w której się znajdował mijała o parę kroków od potężnego stegadona on skręcił, wyciągnął z za pazuchy jeden ze swoich cennych artefaktów „Amulet Bestii”. Za pomocą pazurów wdrapał się na cielsko monstrum, i dopiero wtedy ujrzał swój cel. Mały kapłan stał pośród podobnie małych skinków w koszu, i próbował użyć wielkiego silnika za sobą, nie zdążył jednak ponieważ nagle poczuł jak zaczyna brakować mu sił, jego wątłe ciało było przebite przez miecz wargora, przed śmiercią próbował zmusić swojego wierzchowca do ataku na Khargha, lecz ten w ogóle go nie słuchał.
Parę chwil później cała obsługa znajdująca się w koszu leżała martwa. Wargor cieszył się tą chwilą właśnie zachodziło słońce niebo było całe czerwone, wiatr się lekko wzmógł, Khargh rozwinął swój sztandar i ryknął z całych sił. Reszta z armii lizardmenów zlękła się i poczęła uciekać. Sztandarowy chwilę później jednym sprawnym ruchem wbił ostrze swojego miecza w tył głowy stegadona i bestia runęła na ziemię. Khargh schował swój cenny amulet i zaczął przeglądać sakiewki zabitego kapłana, znalazł w nich parę ciekawych mikstur, jedna z sakiewek była pełna jakiegoś dziwnego proszku. Wszystkie te ingrediencje przygarnął sobie.
Whargh, był jak zwykle niezadowolony, nie znalazł on bowiem przy truchle slana pewnego artefaktu, którego poszukiwał już bardzo długo, podejrzewał iż kupiec kutry rzekomo widział ów artefakt, skradł go lizardmenom i powrócił do swojej siedziby w Karak Vlag. W tym celu właśnie wezwał właśnie wargora, miał on znaleźć tego zdradzieckiego kupca i za wszelką cenę zdobyć artefakt. Khargha w ogóle nie zdziwił ów rozkaz, był on przyzwyczajony do spełniania zachcianek Minotaura. Domyślał się że artefakt posiada ogromną moc, która pozwoliła by mu pozbyć się Whargha.
Ruszył prawie natychmiast, tej samej nocy. Przejrzał tylko wszystkie sakiewki, pakując co cenniejsze magiczne ustrojstwa, zabrał też sakiewkę pełną monet, oraz uwędzoną nogę ogra. Musiał zostawić swój wielki sztandar, gdyż był on po prostu nieporęczny przy tego typu misjach.
Nikt nie spostrzegł jak wargor przeszedł przez mury Karak Vlag. Zrobiło się o nim głośno dwa dni później gdy zapisał się na arenę…
Broń: pazury w prawej i długi miecz w lewej
Zbroja: lekka (skórzana, oraz grube futro)
Ekwipunek: przeklęta broń
Dodatki: piętno Slanesha
Mutacja: ciało węża
Niemiłosiernie głośny ryk rozbiegał się po okolicy, Khargha to jednak nie obchodziło, wiedział że zadanie mu przydzielone jest bardo ważne, ważniejsze jednak było to iż jego przeciwnik nie spodziewał się tego ataku. Gdy banda w której się znajdował mijała o parę kroków od potężnego stegadona on skręcił, wyciągnął z za pazuchy jeden ze swoich cennych artefaktów „Amulet Bestii”. Za pomocą pazurów wdrapał się na cielsko monstrum, i dopiero wtedy ujrzał swój cel. Mały kapłan stał pośród podobnie małych skinków w koszu, i próbował użyć wielkiego silnika za sobą, nie zdążył jednak ponieważ nagle poczuł jak zaczyna brakować mu sił, jego wątłe ciało było przebite przez miecz wargora, przed śmiercią próbował zmusić swojego wierzchowca do ataku na Khargha, lecz ten w ogóle go nie słuchał.
Parę chwil później cała obsługa znajdująca się w koszu leżała martwa. Wargor cieszył się tą chwilą właśnie zachodziło słońce niebo było całe czerwone, wiatr się lekko wzmógł, Khargh rozwinął swój sztandar i ryknął z całych sił. Reszta z armii lizardmenów zlękła się i poczęła uciekać. Sztandarowy chwilę później jednym sprawnym ruchem wbił ostrze swojego miecza w tył głowy stegadona i bestia runęła na ziemię. Khargh schował swój cenny amulet i zaczął przeglądać sakiewki zabitego kapłana, znalazł w nich parę ciekawych mikstur, jedna z sakiewek była pełna jakiegoś dziwnego proszku. Wszystkie te ingrediencje przygarnął sobie.
Whargh, był jak zwykle niezadowolony, nie znalazł on bowiem przy truchle slana pewnego artefaktu, którego poszukiwał już bardzo długo, podejrzewał iż kupiec kutry rzekomo widział ów artefakt, skradł go lizardmenom i powrócił do swojej siedziby w Karak Vlag. W tym celu właśnie wezwał właśnie wargora, miał on znaleźć tego zdradzieckiego kupca i za wszelką cenę zdobyć artefakt. Khargha w ogóle nie zdziwił ów rozkaz, był on przyzwyczajony do spełniania zachcianek Minotaura. Domyślał się że artefakt posiada ogromną moc, która pozwoliła by mu pozbyć się Whargha.
Ruszył prawie natychmiast, tej samej nocy. Przejrzał tylko wszystkie sakiewki, pakując co cenniejsze magiczne ustrojstwa, zabrał też sakiewkę pełną monet, oraz uwędzoną nogę ogra. Musiał zostawić swój wielki sztandar, gdyż był on po prostu nieporęczny przy tego typu misjach.
Nikt nie spostrzegł jak wargor przeszedł przez mury Karak Vlag. Zrobiło się o nim głośno dwa dni później gdy zapisał się na arenę…
Bubo wielki kinol (gnolbar honcho)
broń: cep bojowy
zbroja: brak
ekwipunek: amulet ochronny; buty szybkości
umiejętność: dobry refleks
Bubo wielki kinol był przywódcą małej, liczącej zaledwie kilkadziesiąd gnoblarów grupy, żyli sobie spokojnie w swojej dolince pod górami i czasami napadali na okoliczne małe wioski dla zabawy albo żeby zdobyć troche jedzenia ubrań i broni. ulubioną bronią Bubo był cep, który skradł pewnemu wiejskiemu dziecku podczas gdy ten odpoczywał na polu, cep ten był przystosowany dla dziecka wiec był mniejszy od normalnego i lżejszy przez co gnoblar był wstanie nim władać, posiadanie takiej broni sprawiło że Bubo stał się najsilniejszy w swoim klanie i tak został przywódcą.
Sielanka trwała nie trwała jednak długo gdyż przez ich doline przeszła grupa ogrów na czele z Tyrantem Ghanem miażdzycielem. Ogry widząc osade gniblarsą zbydowaną z kilku pseudonamiotów postanowiły się troszke "posilić". wiekszośc gnoblarów została zjedzona a część uciekła ale Bubo chciał pokazać ze mimo to jest najodważniejszy w wiosce więc uciekał najwolniej aby było widać ze jest najbliżej niebezpieczęstwa. niestety potknął się o konar i upad przez co został złapany przez samego tyranta, Bubo wiedział ze to już jego koniec i zaraz stanie się przekonską, więc chwycił swój cep i zaczął wymachiwac nim na oślep trafiająć przez przypadek Ghana w nos, ten widząć waleczność zielonego malucha postanowił że nie bedzie go zjadał a uczyni z niego swojego gnolbara-miecz. Bubo oczywiście musiał sie zgodzić bo miał do wyboru to albo żołądek ogra. jak sie później okazało nie żałował swej decyzji gdyż stał się najważniejszym gnoblarem w ogrwej wiosce, nawet dostał od swojego pana kilka prezentów w tym dziwne buty oraz błękitny kamyk na sznurku. Według Ghana miały te prezenty uchronić jego zielonego ulubieńca przed przedwczesną śmiercią. Bubo był dzielnym gnoblarem-mieczem i kilka razy ocalił nawet kawałek wielkiego cielska swojego pana i co nagradzane było "treningami".
Bubo żyło się bardzo dobrze do czasu gdy tyrant wraz ze swoim oddziałem po drodze na na bitwe na którą zostali wynajęci napadli na konwój i zlupili wozy wiozące beczki z winem. Ogry nie mogły oprzeć się pokusie i wypiły wszystko na miejscu. Niestety pijany Ghan pomylił Bubo z zagryską i postanowił go zjeść. Dla gnoblara jedynym ratunkiem była ucieczka i wskoczenie na przejezdzający nieopodal wóz. Udało mu się uniknąć śmierci ale 3 dni spędził w kufrze na bagarze, niestety został nakryty i wyrzucony nieopodal jakiejś warowni czy coś podobnego w każdym razie otoczone murami. Bubo nie wiedział gdzie jest ponieważ zobaczył tu przedstawicieli prawie wszystkich ras wchodzących przez masywną brame. Był bardzo głodny wieć postanowił wejść i sobaczyć czy uda mu sie zdobyć choć kawałek czegoś co sie nadaje do jedzenia albo chociaż upolować jakiegoś szczura. Gnoblar postanowił spytać się gdzie jest, zaczepił jakiegoś człowieka który stał pod bramą, a na pytanie gdzie sie znajduje usłyszał odpowiedz "witamy w Karak Vlag , dobrze ze jesteś turniej niedługo się zaczyna" Bubo nie wiedział o co chodzi ale grzecznie poszedł za człowiekiem gdyż ten obiecał mu posiłek jeśli się zapisze do turnieju
broń: cep bojowy
zbroja: brak
ekwipunek: amulet ochronny; buty szybkości
umiejętność: dobry refleks
Bubo wielki kinol był przywódcą małej, liczącej zaledwie kilkadziesiąd gnoblarów grupy, żyli sobie spokojnie w swojej dolince pod górami i czasami napadali na okoliczne małe wioski dla zabawy albo żeby zdobyć troche jedzenia ubrań i broni. ulubioną bronią Bubo był cep, który skradł pewnemu wiejskiemu dziecku podczas gdy ten odpoczywał na polu, cep ten był przystosowany dla dziecka wiec był mniejszy od normalnego i lżejszy przez co gnoblar był wstanie nim władać, posiadanie takiej broni sprawiło że Bubo stał się najsilniejszy w swoim klanie i tak został przywódcą.
Sielanka trwała nie trwała jednak długo gdyż przez ich doline przeszła grupa ogrów na czele z Tyrantem Ghanem miażdzycielem. Ogry widząc osade gniblarsą zbydowaną z kilku pseudonamiotów postanowiły się troszke "posilić". wiekszośc gnoblarów została zjedzona a część uciekła ale Bubo chciał pokazać ze mimo to jest najodważniejszy w wiosce więc uciekał najwolniej aby było widać ze jest najbliżej niebezpieczęstwa. niestety potknął się o konar i upad przez co został złapany przez samego tyranta, Bubo wiedział ze to już jego koniec i zaraz stanie się przekonską, więc chwycił swój cep i zaczął wymachiwac nim na oślep trafiająć przez przypadek Ghana w nos, ten widząć waleczność zielonego malucha postanowił że nie bedzie go zjadał a uczyni z niego swojego gnolbara-miecz. Bubo oczywiście musiał sie zgodzić bo miał do wyboru to albo żołądek ogra. jak sie później okazało nie żałował swej decyzji gdyż stał się najważniejszym gnoblarem w ogrwej wiosce, nawet dostał od swojego pana kilka prezentów w tym dziwne buty oraz błękitny kamyk na sznurku. Według Ghana miały te prezenty uchronić jego zielonego ulubieńca przed przedwczesną śmiercią. Bubo był dzielnym gnoblarem-mieczem i kilka razy ocalił nawet kawałek wielkiego cielska swojego pana i co nagradzane było "treningami".
Bubo żyło się bardzo dobrze do czasu gdy tyrant wraz ze swoim oddziałem po drodze na na bitwe na którą zostali wynajęci napadli na konwój i zlupili wozy wiozące beczki z winem. Ogry nie mogły oprzeć się pokusie i wypiły wszystko na miejscu. Niestety pijany Ghan pomylił Bubo z zagryską i postanowił go zjeść. Dla gnoblara jedynym ratunkiem była ucieczka i wskoczenie na przejezdzający nieopodal wóz. Udało mu się uniknąć śmierci ale 3 dni spędził w kufrze na bagarze, niestety został nakryty i wyrzucony nieopodal jakiejś warowni czy coś podobnego w każdym razie otoczone murami. Bubo nie wiedział gdzie jest ponieważ zobaczył tu przedstawicieli prawie wszystkich ras wchodzących przez masywną brame. Był bardzo głodny wieć postanowił wejść i sobaczyć czy uda mu sie zdobyć choć kawałek czegoś co sie nadaje do jedzenia albo chociaż upolować jakiegoś szczura. Gnoblar postanowił spytać się gdzie jest, zaczepił jakiegoś człowieka który stał pod bramą, a na pytanie gdzie sie znajduje usłyszał odpowiedz "witamy w Karak Vlag , dobrze ze jesteś turniej niedługo się zaczyna" Bubo nie wiedział o co chodzi ale grzecznie poszedł za człowiekiem gdyż ten obiecał mu posiłek jeśli się zapisze do turnieju
Ostatnio zmieniony 6 lis 2009, o 12:38 przez symek, łącznie zmieniany 2 razy.
Imię: Ilmenor "Lorecchi" (WE Alter Noble)
Broń: Miecz dwuręczny
Zbroja: Lekka
Dodatek: Korzeń Wielkiego Dębu (a co to robi? )
Umiejętności: Leśne Błogosławieństwo
To ja może będę opowiadał w moim ulubionym stylu, czyli "od dzisiaj do wczoraj", a na końcu wyjaśnię jak trafił na arenę
Muzyka do posłuchania: http://www.youtube.com/watch?v=UDB1b1tv ... re=related
Gwarne koncertowanie świerszczy, żab i smokoważek zagłuszało odgłosy chlupania, gdy grupa elfów kroczyła ostrożnie przez bagna. Skradając się w wysokich zaroślach, przyozdobieni zielenią, byli niewidoczni dla ludzkiego oka, lecz to nie ludzi oczekiwali na tej plugawej ziemi. Nawet drucchi przeklinali to miejsce, a zesłanie na Wielkie Bagna nad rzeką Mis'sippih było straszliwą karą dla "niepokornych". Dobrnęli do wysepki na środku bagniska. Jeden z elfów wypełzł z błotnistej wody na brzeg, odsłaniając poroże i kopyta jak u satyra. Zaryzykował uniesienie głowy powyżej zarośli. Wokół, jak okiem sięgnąć, rozlegały się gęsto porośnięte bagna, a nie dalej jak trzydzieści kroków leżała druga wysepka utrzymująca niewielki zagajnik. Duchy mówiły, że cel jest właśnie tam. Kazał swoim towarzyszom obejść wysepkę i poprowadził ich w kierunku zagajnika. Jakieś dziesięć kroków od wyspy całe bagnisko ucichło. Duchy zrobiły się niespokojne, a woda zaczęła falować i bulgotać.
- Byle do brzegu! Do drzew! - krzyknął rogaty elf. W tym samym momencie wielka, wężowa głowa wynurzyła się z wody i spojrzała na niego zielonymi ślepiami. Zdążył złapać długą szyję potwora i skierować w bok, zanim splunął kwasem. Dobył ostrza z czarnego ciernia i wbił je w szyję. Bestia zawyła i zaczęła się szarpać, poderwała głowę do góry, lecz elf trzymał ją w szachu. Zaparł się mocno i przeciągnął ostrze wzdłuż szyi, a krew trysnęła z rozerwanej tętnicy. Ledwo zdążył wyjąć ostrze, a kolejne wielkie szczęki kłapnęły tam, gdzie przed chwilą była jego ręka. Stwór zaatakował znowu, lecz Lorecchi zrobił unik, łupnął go w kark, wskoczył na wielkie ciało potwora i przebiegł po nim na brzeg. Nim bestia zdążyła się obrócić, elfy czekały już na drzewach. Posypały się strzały, lecz te jedynie wzmogły wściekłość zwierza. Łeb zabity przez rogatego odpadł, a w jego miejscu wyrastały już dwa kolejne. Gdy hydra dopadła pierwszego drzewa, kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Elf siedzący na gałęzi zarzucił pętlę na jej szyję, zeskoczył z drugiej strony i obiegł drzewo. Inne elfy zeskakiwały i zarzucały pętle potworowi. Gdy już wszystkie głowy były związane, każdy z nich pociągnął ile sił aż potwór musiał przylgnąć do ziemi, a korzenie pobliskich drzew unieruchomiły go w niewygodnej pozycji. Rogaty elf wskoczył na grzbiet potwora, rozorał skórę i posypał solą. Rozległ się syk, na który rogaty nie zważał, tylko wyjął flakon z czarnym płynem, odkorkował i wlał do jątrzącej się rany. Czarna substancja wypełniła żyły zwierzęcia, a gdy dotarła do serca wszystkie głowy opadły bezsilnie. Elfy zaczęły gromadzić się wokół zdobyczy. Pierwszy przyszedł wytatuowany od stóp do głów tancerz wojny, a za nim dwa zakapturzone elfy w zielonych płaszczach, każdy z tatuażem Strażnika Ścieżek na ramieniu.
- Ten łeb kogoś mi przypomina. Czy ta bretonka, którą spotykałeś na skraju lasu, nie ma krewnych w Naggaroth, Lorkharze? - powiedział tancerz wojny, ostentacyjnie przyglądając się jednemu z pysków pobitego stworzenia.
- Jej matka coś wspominała o krewnych za wielką wodą... A może to była Twoja matka, Tis'haelu? Kto pamięta ich zwierzenia następnego dnia rano. - odrzekł jeden ze Strażników, wywołując tym powszechne rozbawienie.
- Kobyła może być za stara do Naggarondu. Możemy sobie pogratulować Ilmenorze, chociaż nie powiem żebyśmy zarobili na powrót do domu... - rzekł drugi Strażnik, lecz przerwał widząc "Nie wracajmy już do tego, dobrze?" spojrzenia przyjaciół.
- Tristanie, mówiliśmy już o tym. - odpowiedział rogaty nazwany Ilmenorem. - Nie planujemy jeszcze powrotu do Lorien. W Naggaroth nie jest źle. Bywa ciężko ale przynajmniej jesteśmy wolni. Las Lorien jest dla naszego ludu tyranem, zrozumiesz to, gdy zasmakujesz prawdziwej wolności.
Tristan, Tis'hael i Lorkhar ciągnęli jeszcze tą rozmowę, lecz Ilmenor nie miał ochoty polemizować. Słyszał ich argumenty tysiące razy i jedyne czego pragnął w tej chwili to odpoczynek w cieniu drzewa przed spotkaniem z handlarzami. Położył się wśród korzeni wielkiej wierzby.
Obudził się i od razu pożałował, że zasnął. Było już ciemno, a on leżał opleciony korzeniami tak mocno, że nie mógł się ruszyć. Nisko nad ziemią lewitowały leśne ogniki, cienie tańczyły wokół nich. W powietrzu rozszedł sie zapach żywicy, las wokół niego zaczął się zmieniać. Splątane korzenie drzew skręcały się razem i drewniały w zawrotnym tempie, tworząc postać podobną najpierw ludzkiej, potem kobiecej, na końcu tej jednej, znajomej. Była postacią niegdyś dobrze znaną, upiorem wspomnień dawnych lat. Istota wydała tchnienie i uwolniła swe stopy z okowów ziemi. Skierowała swe pokraczne kroki w kierunku elfa, a gdy weszła w krąg światła ogników Ilmenora, przemówiła upiornie.
- Rychłoż się zeszliśmy znów, eee? Nie wiedział, że Grimma znajdzie go na tej ziemi, pod korzeniami Wielkiego Dębu... Ale Grimma wie wszystko, bo Grimma jest Lasem, a Las wie wszystko... To teraz usiądziemy i porozmawiamy, eee?
Ilmenor milczał ale jego ogniki prowadziły istną bitwę powietrzną z ognikami Grimmy. Drzewna wiedźma spoczęła na pobliskim pniaku, z którego natychmiast zaczęły wyrastać młode pędy, formujące oparcie.
- Sześć wiosen temu złożyłeś mi przyrzeczenie, chwastku! Przyrzeczenie żywicą ze mną przypieczętowałeś! Jaka trucizna musiała toczyć Twoje soki, żeś tak uwiądł na tej przeklętej ziemi, żeś zdradził mnie, Las i wszystkich swoich braci? Złamałeś obietnicę daną w obecności duchów, a nie ma większej hańby!
- Złamałem obietnicę daną pod przymusem! Tak czy inaczej zginąłbym. Dawałem się Wam wykorzystywać ale skończyłem z tym i wreszcie jestem wolnym elfem. Co Wy mieliście mi lepszego do zaoferowania niż wolność? Teraz wiem, że z Waszych rąk spotkać mnie może tylko śmierć. Ale niech tak będzie. Umrę jako wolny elf.
Driada przyglądała mu się z przechyloną na bok głową. Pozwoliła przez chwilę ciszy wypełnić przestrzeń między nimi, po czym nachyliła się nisko nad Ilmenorem i wyszeptała mu na ucho:
- Jeszcze nie teraz, chwastku. Pamiętaj, Las widzi i słyszy wszystko, co było, jest i będzie i żadnemu dziecku nie pozwala odejść. Wrócisz do Lorien i to właśnie tam Twoje prochy nawiozą ziemię. Tymczasem pilnuj swego ogrodu, szkodniczku.
Grimma wstała powoli, po czym objęła mocno pień starej wierzby. Jej ręce wydłużyły się, złączyły po drugiej stronie i stały się drzewem, tak jak reszta jej cielesnej powłoki. Las przyjął ją, jak swoje dziecko. Ilmenor został sam.
Broń: Miecz dwuręczny
Zbroja: Lekka
Dodatek: Korzeń Wielkiego Dębu (a co to robi? )
Umiejętności: Leśne Błogosławieństwo
To ja może będę opowiadał w moim ulubionym stylu, czyli "od dzisiaj do wczoraj", a na końcu wyjaśnię jak trafił na arenę
Muzyka do posłuchania: http://www.youtube.com/watch?v=UDB1b1tv ... re=related
Gwarne koncertowanie świerszczy, żab i smokoważek zagłuszało odgłosy chlupania, gdy grupa elfów kroczyła ostrożnie przez bagna. Skradając się w wysokich zaroślach, przyozdobieni zielenią, byli niewidoczni dla ludzkiego oka, lecz to nie ludzi oczekiwali na tej plugawej ziemi. Nawet drucchi przeklinali to miejsce, a zesłanie na Wielkie Bagna nad rzeką Mis'sippih było straszliwą karą dla "niepokornych". Dobrnęli do wysepki na środku bagniska. Jeden z elfów wypełzł z błotnistej wody na brzeg, odsłaniając poroże i kopyta jak u satyra. Zaryzykował uniesienie głowy powyżej zarośli. Wokół, jak okiem sięgnąć, rozlegały się gęsto porośnięte bagna, a nie dalej jak trzydzieści kroków leżała druga wysepka utrzymująca niewielki zagajnik. Duchy mówiły, że cel jest właśnie tam. Kazał swoim towarzyszom obejść wysepkę i poprowadził ich w kierunku zagajnika. Jakieś dziesięć kroków od wyspy całe bagnisko ucichło. Duchy zrobiły się niespokojne, a woda zaczęła falować i bulgotać.
- Byle do brzegu! Do drzew! - krzyknął rogaty elf. W tym samym momencie wielka, wężowa głowa wynurzyła się z wody i spojrzała na niego zielonymi ślepiami. Zdążył złapać długą szyję potwora i skierować w bok, zanim splunął kwasem. Dobył ostrza z czarnego ciernia i wbił je w szyję. Bestia zawyła i zaczęła się szarpać, poderwała głowę do góry, lecz elf trzymał ją w szachu. Zaparł się mocno i przeciągnął ostrze wzdłuż szyi, a krew trysnęła z rozerwanej tętnicy. Ledwo zdążył wyjąć ostrze, a kolejne wielkie szczęki kłapnęły tam, gdzie przed chwilą była jego ręka. Stwór zaatakował znowu, lecz Lorecchi zrobił unik, łupnął go w kark, wskoczył na wielkie ciało potwora i przebiegł po nim na brzeg. Nim bestia zdążyła się obrócić, elfy czekały już na drzewach. Posypały się strzały, lecz te jedynie wzmogły wściekłość zwierza. Łeb zabity przez rogatego odpadł, a w jego miejscu wyrastały już dwa kolejne. Gdy hydra dopadła pierwszego drzewa, kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Elf siedzący na gałęzi zarzucił pętlę na jej szyję, zeskoczył z drugiej strony i obiegł drzewo. Inne elfy zeskakiwały i zarzucały pętle potworowi. Gdy już wszystkie głowy były związane, każdy z nich pociągnął ile sił aż potwór musiał przylgnąć do ziemi, a korzenie pobliskich drzew unieruchomiły go w niewygodnej pozycji. Rogaty elf wskoczył na grzbiet potwora, rozorał skórę i posypał solą. Rozległ się syk, na który rogaty nie zważał, tylko wyjął flakon z czarnym płynem, odkorkował i wlał do jątrzącej się rany. Czarna substancja wypełniła żyły zwierzęcia, a gdy dotarła do serca wszystkie głowy opadły bezsilnie. Elfy zaczęły gromadzić się wokół zdobyczy. Pierwszy przyszedł wytatuowany od stóp do głów tancerz wojny, a za nim dwa zakapturzone elfy w zielonych płaszczach, każdy z tatuażem Strażnika Ścieżek na ramieniu.
- Ten łeb kogoś mi przypomina. Czy ta bretonka, którą spotykałeś na skraju lasu, nie ma krewnych w Naggaroth, Lorkharze? - powiedział tancerz wojny, ostentacyjnie przyglądając się jednemu z pysków pobitego stworzenia.
- Jej matka coś wspominała o krewnych za wielką wodą... A może to była Twoja matka, Tis'haelu? Kto pamięta ich zwierzenia następnego dnia rano. - odrzekł jeden ze Strażników, wywołując tym powszechne rozbawienie.
- Kobyła może być za stara do Naggarondu. Możemy sobie pogratulować Ilmenorze, chociaż nie powiem żebyśmy zarobili na powrót do domu... - rzekł drugi Strażnik, lecz przerwał widząc "Nie wracajmy już do tego, dobrze?" spojrzenia przyjaciół.
- Tristanie, mówiliśmy już o tym. - odpowiedział rogaty nazwany Ilmenorem. - Nie planujemy jeszcze powrotu do Lorien. W Naggaroth nie jest źle. Bywa ciężko ale przynajmniej jesteśmy wolni. Las Lorien jest dla naszego ludu tyranem, zrozumiesz to, gdy zasmakujesz prawdziwej wolności.
Tristan, Tis'hael i Lorkhar ciągnęli jeszcze tą rozmowę, lecz Ilmenor nie miał ochoty polemizować. Słyszał ich argumenty tysiące razy i jedyne czego pragnął w tej chwili to odpoczynek w cieniu drzewa przed spotkaniem z handlarzami. Położył się wśród korzeni wielkiej wierzby.
Obudził się i od razu pożałował, że zasnął. Było już ciemno, a on leżał opleciony korzeniami tak mocno, że nie mógł się ruszyć. Nisko nad ziemią lewitowały leśne ogniki, cienie tańczyły wokół nich. W powietrzu rozszedł sie zapach żywicy, las wokół niego zaczął się zmieniać. Splątane korzenie drzew skręcały się razem i drewniały w zawrotnym tempie, tworząc postać podobną najpierw ludzkiej, potem kobiecej, na końcu tej jednej, znajomej. Była postacią niegdyś dobrze znaną, upiorem wspomnień dawnych lat. Istota wydała tchnienie i uwolniła swe stopy z okowów ziemi. Skierowała swe pokraczne kroki w kierunku elfa, a gdy weszła w krąg światła ogników Ilmenora, przemówiła upiornie.
- Rychłoż się zeszliśmy znów, eee? Nie wiedział, że Grimma znajdzie go na tej ziemi, pod korzeniami Wielkiego Dębu... Ale Grimma wie wszystko, bo Grimma jest Lasem, a Las wie wszystko... To teraz usiądziemy i porozmawiamy, eee?
Ilmenor milczał ale jego ogniki prowadziły istną bitwę powietrzną z ognikami Grimmy. Drzewna wiedźma spoczęła na pobliskim pniaku, z którego natychmiast zaczęły wyrastać młode pędy, formujące oparcie.
- Sześć wiosen temu złożyłeś mi przyrzeczenie, chwastku! Przyrzeczenie żywicą ze mną przypieczętowałeś! Jaka trucizna musiała toczyć Twoje soki, żeś tak uwiądł na tej przeklętej ziemi, żeś zdradził mnie, Las i wszystkich swoich braci? Złamałeś obietnicę daną w obecności duchów, a nie ma większej hańby!
- Złamałem obietnicę daną pod przymusem! Tak czy inaczej zginąłbym. Dawałem się Wam wykorzystywać ale skończyłem z tym i wreszcie jestem wolnym elfem. Co Wy mieliście mi lepszego do zaoferowania niż wolność? Teraz wiem, że z Waszych rąk spotkać mnie może tylko śmierć. Ale niech tak będzie. Umrę jako wolny elf.
Driada przyglądała mu się z przechyloną na bok głową. Pozwoliła przez chwilę ciszy wypełnić przestrzeń między nimi, po czym nachyliła się nisko nad Ilmenorem i wyszeptała mu na ucho:
- Jeszcze nie teraz, chwastku. Pamiętaj, Las widzi i słyszy wszystko, co było, jest i będzie i żadnemu dziecku nie pozwala odejść. Wrócisz do Lorien i to właśnie tam Twoje prochy nawiozą ziemię. Tymczasem pilnuj swego ogrodu, szkodniczku.
Grimma wstała powoli, po czym objęła mocno pień starej wierzby. Jej ręce wydłużyły się, złączyły po drugiej stronie i stały się drzewem, tak jak reszta jej cielesnej powłoki. Las przyjął ją, jak swoje dziecko. Ilmenor został sam.
Albrecht (empire captain)
Miecz półtoraręczny(używany jako broń jednoręczna) i tarcza
Średnia zbroja, hełm
Umiejętności: dobry refleks, riposta
Ekwipunek: 2x pistolety, eliksir refleksu
Nikt dobrze nie wiedział skąd pochodził Albrecht. Wiadomo było tylko że wraz z ukończeniem pełnoletniości wstąpił do armii by już nigdy nie powrócić w rodzinne strony. Był dobrym żołnierzem lecz nigdy nie kierował się czymś takim jak honor a słowo uczciwa walka nic mu nie mówiło. Właśnie dlatego nie awansowano go na generała. Jednak Albrecht pragnął tylko chwały i sławy a nie kariery wojskowej więc stanowisko kapitana mu odpowiadało. Jednak wojenna chwała nie zaspokajała jego ambicji dlatego gdy usłyszał o arenie śmierci gdzie można było znaleźć najlepszych wojowników świata natychmiast wyruszył tam w celu zdobycia chwały nieśmiertelnego wojownika.
Miecz półtoraręczny(używany jako broń jednoręczna) i tarcza
Średnia zbroja, hełm
Umiejętności: dobry refleks, riposta
Ekwipunek: 2x pistolety, eliksir refleksu
Nikt dobrze nie wiedział skąd pochodził Albrecht. Wiadomo było tylko że wraz z ukończeniem pełnoletniości wstąpił do armii by już nigdy nie powrócić w rodzinne strony. Był dobrym żołnierzem lecz nigdy nie kierował się czymś takim jak honor a słowo uczciwa walka nic mu nie mówiło. Właśnie dlatego nie awansowano go na generała. Jednak Albrecht pragnął tylko chwały i sławy a nie kariery wojskowej więc stanowisko kapitana mu odpowiadało. Jednak wojenna chwała nie zaspokajała jego ambicji dlatego gdy usłyszał o arenie śmierci gdzie można było znaleźć najlepszych wojowników świata natychmiast wyruszył tam w celu zdobycia chwały nieśmiertelnego wojownika.
Ostatnio zmieniony 6 lis 2009, o 14:07 przez Yourself, łącznie zmieniany 1 raz.
matilizaki napisał:
Na brete
wybiegac biegaczem do przodu i wbijac sie od tyłu w kawalerie jak sie wyjdzie z tyłu
Hose (empire war priest of Sigmar)
Broń – Topór jednoręczny
Zbroja – Pełna zbroja płytowa, hełm, tarcza
Ekwipunek – amulet Sigmara, mistrzowska zbroja
Umiejętności – Defensywny, tarczownik
Hose był nietypowym człowiekiem. Pochodził z dalekich krain skąd został zabrany jako dziecko od rodziny przez jednego z licznych piratów grasujących po tamtejszych morzach. Sprzedany do niewoli trafił do bardzo bogatej rodziny która od wielu pokoleń parała się wojaczką. Został pomagierem Stywiusza, ósmego syna seniora rodu, który rok później zdobył święcenia kapłańskie. Przemierzał z nim krainy tępiąc wszelkie zło i niegodziwość. Szybko zapałał ogniem szlachetnej wiary w jedynego sprawiedliwego Sigmara.
Wiele lat później zdobył święcenia a za wierną służbę jako swojemu bratu w wierze Stywiusz sprezentował mu pełny ekwipunek rycerski, który do dzisiaj stanowi najcenniejszy skarb Hose.
Hose wraz ze Stywiuszem walczyli głównie przeciwko wrogom wielokrotnie przewyższających ich masą, wytrzymałością i siłą. Wykształcili w ten sposób ultra defensywną technikę walki, która nie podoba się gawiedzi, lecz jest zadziwiająco skuteczna. Najlepszym dowodem skuteczności techniki walki z kontrataku jest dożycie przez Stywiusza do sędziwego, czterdziestego roku życia, kiedy to został zabity przez Seguarda, jednego ze spaczonych, niegdyś rycerza Bretonii, dziś ściganego przez wyznawców dobra.
Dowiedziawszy się, że Seguard weźmie udział w walkach na arenie, Hose bez wahania zgłosił się, całym sercem pragnąć pomścić brata w wierze i swojego przyjaciela.
Broń – Topór jednoręczny
Zbroja – Pełna zbroja płytowa, hełm, tarcza
Ekwipunek – amulet Sigmara, mistrzowska zbroja
Umiejętności – Defensywny, tarczownik
Hose był nietypowym człowiekiem. Pochodził z dalekich krain skąd został zabrany jako dziecko od rodziny przez jednego z licznych piratów grasujących po tamtejszych morzach. Sprzedany do niewoli trafił do bardzo bogatej rodziny która od wielu pokoleń parała się wojaczką. Został pomagierem Stywiusza, ósmego syna seniora rodu, który rok później zdobył święcenia kapłańskie. Przemierzał z nim krainy tępiąc wszelkie zło i niegodziwość. Szybko zapałał ogniem szlachetnej wiary w jedynego sprawiedliwego Sigmara.
Wiele lat później zdobył święcenia a za wierną służbę jako swojemu bratu w wierze Stywiusz sprezentował mu pełny ekwipunek rycerski, który do dzisiaj stanowi najcenniejszy skarb Hose.
Hose wraz ze Stywiuszem walczyli głównie przeciwko wrogom wielokrotnie przewyższających ich masą, wytrzymałością i siłą. Wykształcili w ten sposób ultra defensywną technikę walki, która nie podoba się gawiedzi, lecz jest zadziwiająco skuteczna. Najlepszym dowodem skuteczności techniki walki z kontrataku jest dożycie przez Stywiusza do sędziwego, czterdziestego roku życia, kiedy to został zabity przez Seguarda, jednego ze spaczonych, niegdyś rycerza Bretonii, dziś ściganego przez wyznawców dobra.
Dowiedziawszy się, że Seguard weźmie udział w walkach na arenie, Hose bez wahania zgłosił się, całym sercem pragnąć pomścić brata w wierze i swojego przyjaciela.
Imię: Sir Alow (bretończyk)
Broń: Miecz dwuręczny
Zbroja: Ciężka zbroja (zdobiona z wieloma rysukami, symbolami niczym ze srebra..)
Ekwipunek: Amulet Ochrony, Eliksir Siły
Umiejętność: Błogosławiony pani jeziora, Berserker
Historia:
Młody blond włosy mężczyzna zszedł powolnym krokiem po wysokich schodach, sumiennie trzymając się poręczy i ziewając przy tym przeciągle. Gdy doszedł na sam dół przywitał go głośny chór tworzony przez trzech służących, wykrzykujący śpiewnym głosem "Dzień dobry Panie". Mężczyzna skinął tylko głową i czegoś szukać po kieszeniach, po kilku chwilach wyjął mały pognieciony świstek papieru. Rozwinął go i zaczął sumiennie zgłębiać jego treść, cicho mówiąc do siebie. Trzej słudzy wstrzymując oddech z niepewności, przyglądali się oczekując na rozwój wydarzeń. Mężczyzna począł mówić trochę głośniej rozglądając się po pokoju w którym się znajdował, jak gdyby czegoś szukał. Uratowanie dziewicy ze szponów strasznego stwora - powiedział patrząc gdzieś w dal i uśmiechając się. W zasadzie, zerknął ponownie na trzech wyczekujących mężczyzn, fakt uratowania kobiety od dziewictwa prawie pasuje. Mężczyźni szybko pokiwali głową z pełną aprobatą na te słowa. Młody rycerz zakreślił coś na pogniecionej kartce i czytał dalej. Pokonanie straszliwej bestii - powiedział znów na głos. W tym momencie spoważniał na chwilę i swój wzrok skierował do komnat kuchennych. Sięgnąwszy po pobliski but, niczym błogosławiony oręż, rzucił w kierunku małego szczura hasającego beztrosko po kuchennej izbie. Pocisk chybił celu, ale wystarczył by wzbudzić popłoch i skłonić małe stworzenie do ucieczki w stronę pobliskiej dziury. Pokonanie potwora - powtórzył znów - zrobione. Kolejny na liście jest.. potwór chaosu, wypowiadając te słowa zaczął ponownie zastanawiać się poważnie. Z nieśmiałym uśmiechem skierował spojrzenie na trójkę sług, stojącą za nim. Ta kuchenna bestia miała znamiona chaosu, prawda? Ależ oczywiście! Krzyknęli jednogłośnie bez ani chwili zastanowienia. Nurgle! Slanesh! Khorne! - krzyczeli naprzemiennie trzej mężczyźni nie mogąc dojść do konsensusu. Zmartwiony młody rycerz szybko zmienił swoje spojrzenie na ewidentnie mniej zadowolone. Mężczyźni od razu zareagowali na tę sugestię krzycząc wspólnie "Tzeentch!". Już w pierwszej chwili wiedziałem, że to zdradziecki pomiot tego niegodziwca - zgodził się młody rycerz. Jego twarz ponownie rozpromienił radosny uśmiech i myśl - Jakie to szczęście, że natrafiłem na ten poradnik "Zostań rycerzem cnoty w 14 dni". Na co komu te szkoły rycerskie, tyle lat nauki i męki... Wtedy jeden ze sług wysunął sie na przód przed szereg i nieśmiało zaczął mówić "Panie, ponieważ my.. znaczy chcieliśmy.." zamilkł gdy jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem rozmówcy. Mów dalej - usłyszał. Otóż.. podobno czcigodny i szlachetny nasz sąsiad i twój przyjaciel Sir Alenah wybrał się na szlachetną krucjatę na pewną arenę, by walczyć z plugastwem ku chwale naszej Pani. CO?!! Ten ***** chce znowu chwały? I wszystko dla siebie?! Nie mogę na to pozwolić - odpowiedział bez zastanowienia rycerz. Słudzy ucieszyli się niezmiernie w szyderczym uśmiechu, głęboko liczyli na taką reakcję.. Jednak emocje szybko opadły a młodzieniec zamyślił się i począł mówić: A niech by dalej stąd mu, może nie wróci i padnie ofiarą topora czy macki chaośnika jakiegoś. Słudzy posmutnieli słysząc tą odpowiedź, która z resztą nikogo nie dziwiła, ich Pan znany był z unikania pewnych wyzwań. Może podróż rekreacyjna statkiem? - zagadnął drugi ze sług. Nie możemy trwonić naszych zasobów na takie rzeczy - odpowiedział ze smutkiem jego Pan. Ależ Panie, dla tak szlachetnego rycerza marynarze zgodzili się i za darmo zaoferować takową atrakcję! Oczywiście nie są to jakieś luksusy, i załoga nie do końca okrzesana oraz.. rejs zaczyna się w starym odległym porcie.. jednak cóż to dla prawdziwego rycerza. Rycerz uśmiechnął się w pełni i poklepał sługę po ramieniu: Albercie, ty masz jednak świetnie pomysły, zawsze w ciebie wierzyłem. Gdy Pan odszedł, w komnacie rozległ się chichot trzech męskich głosów.
Młody rycerz nie zastanawiał się nad starym portem, ani mało ciekawą banderą jego statku wycieczkowego. Nie wzbudziło jego podejrzeń nawet to, że jego słudzy zostawiwszy go wraz z bagażami oddalili się najszybciej jak było to tylko możliwe. Zastanawiać się zaczął dopiero, gdy spytał o atrakcje w trakcie podróży a jakiś marynarz prysnął śmiechem i zaczął pić rum prosto z butelki. Kiedy zakuli go w dyby kilka chwil później i usłyszał o jakiejś wyspie, arenie - dopiero wtedy uznał, że ta wycieczka będzie inna niż jego oczekiwania.
Sir Alow jest wysokim blondynem, o delikatnej cerze w kolorze jasnej cyny i zielonych oczach. Zawsze dba o swój wygląd, ubiór a przede wszystkim maniery. Całe jego otoczenie stwierdziło zgodnie, że zachowuje się jak by żył w innym świecie. Swoją zbroję i oręż znacznie częściej zdobił i polerował niż faktycznie wykorzystywał do celów praktycznych. Był czarną owcą rodziny, która wyrzucona została z każdej możliwej szkoły, zakony i kościoła. Niestety pomimo prób wszelakich, druga strona czy tam zaświaty, robiły wszystko by do nich za szybko nie trafił - widać również wiedzieli jakie męczarnie ich czekają. Zamachy, wynajmowani zabójcy - wszystko to na nic, kończyło się zawsze fiaskiem. Były ku temu dwie przyczyny. Pierwsza, z nieznanych względów wszystko wskazywało, iż Pani Jeziora naprawdę kocha tego rycerza i krzywdy zrobić mu nie da. Drugą natomiast był on sam, z pozoru głupi i tchórzliwy był zmienny jak woda - która raz to spokojnie i leniwie płynie a raz w rwący potok się zamienia. Kiedy dochodziło do starcia, walki lub jakiejś rywalizacji stawał się zupełnie innym człowiekiem. Jak by dwie różne osoby, ogarniała go prawdziwa waleczna gorączka. Faktycznie wtedy mało kto potrafił się z nim równać i nikt nie chciał stawać mu na drodze. Gdy było już po wszystkim nigdy nie pamiętał zbyt wiele z tych chwil, ale dzielnie przez wiele dni i jeszcze dłużej potrafił wychwalać swoje męstwo i tak dalej..
Broń: Miecz dwuręczny
Zbroja: Ciężka zbroja (zdobiona z wieloma rysukami, symbolami niczym ze srebra..)
Ekwipunek: Amulet Ochrony, Eliksir Siły
Umiejętność: Błogosławiony pani jeziora, Berserker
Historia:
Młody blond włosy mężczyzna zszedł powolnym krokiem po wysokich schodach, sumiennie trzymając się poręczy i ziewając przy tym przeciągle. Gdy doszedł na sam dół przywitał go głośny chór tworzony przez trzech służących, wykrzykujący śpiewnym głosem "Dzień dobry Panie". Mężczyzna skinął tylko głową i czegoś szukać po kieszeniach, po kilku chwilach wyjął mały pognieciony świstek papieru. Rozwinął go i zaczął sumiennie zgłębiać jego treść, cicho mówiąc do siebie. Trzej słudzy wstrzymując oddech z niepewności, przyglądali się oczekując na rozwój wydarzeń. Mężczyzna począł mówić trochę głośniej rozglądając się po pokoju w którym się znajdował, jak gdyby czegoś szukał. Uratowanie dziewicy ze szponów strasznego stwora - powiedział patrząc gdzieś w dal i uśmiechając się. W zasadzie, zerknął ponownie na trzech wyczekujących mężczyzn, fakt uratowania kobiety od dziewictwa prawie pasuje. Mężczyźni szybko pokiwali głową z pełną aprobatą na te słowa. Młody rycerz zakreślił coś na pogniecionej kartce i czytał dalej. Pokonanie straszliwej bestii - powiedział znów na głos. W tym momencie spoważniał na chwilę i swój wzrok skierował do komnat kuchennych. Sięgnąwszy po pobliski but, niczym błogosławiony oręż, rzucił w kierunku małego szczura hasającego beztrosko po kuchennej izbie. Pocisk chybił celu, ale wystarczył by wzbudzić popłoch i skłonić małe stworzenie do ucieczki w stronę pobliskiej dziury. Pokonanie potwora - powtórzył znów - zrobione. Kolejny na liście jest.. potwór chaosu, wypowiadając te słowa zaczął ponownie zastanawiać się poważnie. Z nieśmiałym uśmiechem skierował spojrzenie na trójkę sług, stojącą za nim. Ta kuchenna bestia miała znamiona chaosu, prawda? Ależ oczywiście! Krzyknęli jednogłośnie bez ani chwili zastanowienia. Nurgle! Slanesh! Khorne! - krzyczeli naprzemiennie trzej mężczyźni nie mogąc dojść do konsensusu. Zmartwiony młody rycerz szybko zmienił swoje spojrzenie na ewidentnie mniej zadowolone. Mężczyźni od razu zareagowali na tę sugestię krzycząc wspólnie "Tzeentch!". Już w pierwszej chwili wiedziałem, że to zdradziecki pomiot tego niegodziwca - zgodził się młody rycerz. Jego twarz ponownie rozpromienił radosny uśmiech i myśl - Jakie to szczęście, że natrafiłem na ten poradnik "Zostań rycerzem cnoty w 14 dni". Na co komu te szkoły rycerskie, tyle lat nauki i męki... Wtedy jeden ze sług wysunął sie na przód przed szereg i nieśmiało zaczął mówić "Panie, ponieważ my.. znaczy chcieliśmy.." zamilkł gdy jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem rozmówcy. Mów dalej - usłyszał. Otóż.. podobno czcigodny i szlachetny nasz sąsiad i twój przyjaciel Sir Alenah wybrał się na szlachetną krucjatę na pewną arenę, by walczyć z plugastwem ku chwale naszej Pani. CO?!! Ten ***** chce znowu chwały? I wszystko dla siebie?! Nie mogę na to pozwolić - odpowiedział bez zastanowienia rycerz. Słudzy ucieszyli się niezmiernie w szyderczym uśmiechu, głęboko liczyli na taką reakcję.. Jednak emocje szybko opadły a młodzieniec zamyślił się i począł mówić: A niech by dalej stąd mu, może nie wróci i padnie ofiarą topora czy macki chaośnika jakiegoś. Słudzy posmutnieli słysząc tą odpowiedź, która z resztą nikogo nie dziwiła, ich Pan znany był z unikania pewnych wyzwań. Może podróż rekreacyjna statkiem? - zagadnął drugi ze sług. Nie możemy trwonić naszych zasobów na takie rzeczy - odpowiedział ze smutkiem jego Pan. Ależ Panie, dla tak szlachetnego rycerza marynarze zgodzili się i za darmo zaoferować takową atrakcję! Oczywiście nie są to jakieś luksusy, i załoga nie do końca okrzesana oraz.. rejs zaczyna się w starym odległym porcie.. jednak cóż to dla prawdziwego rycerza. Rycerz uśmiechnął się w pełni i poklepał sługę po ramieniu: Albercie, ty masz jednak świetnie pomysły, zawsze w ciebie wierzyłem. Gdy Pan odszedł, w komnacie rozległ się chichot trzech męskich głosów.
Młody rycerz nie zastanawiał się nad starym portem, ani mało ciekawą banderą jego statku wycieczkowego. Nie wzbudziło jego podejrzeń nawet to, że jego słudzy zostawiwszy go wraz z bagażami oddalili się najszybciej jak było to tylko możliwe. Zastanawiać się zaczął dopiero, gdy spytał o atrakcje w trakcie podróży a jakiś marynarz prysnął śmiechem i zaczął pić rum prosto z butelki. Kiedy zakuli go w dyby kilka chwil później i usłyszał o jakiejś wyspie, arenie - dopiero wtedy uznał, że ta wycieczka będzie inna niż jego oczekiwania.
Sir Alow jest wysokim blondynem, o delikatnej cerze w kolorze jasnej cyny i zielonych oczach. Zawsze dba o swój wygląd, ubiór a przede wszystkim maniery. Całe jego otoczenie stwierdziło zgodnie, że zachowuje się jak by żył w innym świecie. Swoją zbroję i oręż znacznie częściej zdobił i polerował niż faktycznie wykorzystywał do celów praktycznych. Był czarną owcą rodziny, która wyrzucona została z każdej możliwej szkoły, zakony i kościoła. Niestety pomimo prób wszelakich, druga strona czy tam zaświaty, robiły wszystko by do nich za szybko nie trafił - widać również wiedzieli jakie męczarnie ich czekają. Zamachy, wynajmowani zabójcy - wszystko to na nic, kończyło się zawsze fiaskiem. Były ku temu dwie przyczyny. Pierwsza, z nieznanych względów wszystko wskazywało, iż Pani Jeziora naprawdę kocha tego rycerza i krzywdy zrobić mu nie da. Drugą natomiast był on sam, z pozoru głupi i tchórzliwy był zmienny jak woda - która raz to spokojnie i leniwie płynie a raz w rwący potok się zamienia. Kiedy dochodziło do starcia, walki lub jakiejś rywalizacji stawał się zupełnie innym człowiekiem. Jak by dwie różne osoby, ogarniała go prawdziwa waleczna gorączka. Faktycznie wtedy mało kto potrafił się z nim równać i nikt nie chciał stawać mu na drodze. Gdy było już po wszystkim nigdy nie pamiętał zbyt wiele z tych chwil, ale dzielnie przez wiele dni i jeszcze dłużej potrafił wychwalać swoje męstwo i tak dalej..
Imie: Leman, Łowca Czarownic – Empire Captain
Broń: Długi miecz
Zbroja: Średnia zbroja, tarcza, srebrna maska przytwierdzona na stałe do twarzy
Ekwipunek: Błogosławiona broń, Amulet równości
Umiejętności: Dobry refleks, Weteran
-„Leman!” – wykrzyczał przeraźliwie z siebie Johan zanim jego głowa została ścięta przez demoniczny miecz demona Khorna. Bestia spiła jeszcze ciepłą posokę ze swojego oręża i ruszyła na kolejnego przeciwnika. Oszalałe demony, jak stado szakali doskakiwały do walczących mężów Imperium. Słychać było szczęk stali, zgrzyt zbroi, dźwięki łamanych kości, chlupot wnętrzności a w powietrzu unosił się odór śmierci. Nad walką szalała burza wiatrów magii która trzymała demony w tym świecie. Pośród demonicznych hord krwawe żniwo zbierał potężny pomiot, trzykrotnie przewyższający człowieka wzrostem i wagą. Ubrany w krwawo czerwony pancerz podnosił i opuszczał swój monstrualny miecz odbierając komuś życie za każdym razem. W jego demonicznym obliczu widać było szał i rządze mordu.
Leman zadał pchnięcie rozpruwając demonicznego sługę na pół, który rozsypał się w czerwony pył. Jego srebrna maska która osłaniała twarz była cała z zaschniętej krwi, właściciela jak i jego kompanów. Z trudem parował ciosy bestii z otchłani gdyż służyły one Khornowi, Panowi walki i mordu. Jednak jego święta broń siała spustoszenie w ich szeregach. Każdy cios i modlitwy do nieznanych i dawno zapomnianych bóstw osłabiały stabilność hordy. Przynajmniej miał taką nadzieje.
Pół dnia walczy z tym ścierwem, jest ranny, głodny, wykończony. Każdy mięsień płonie z bólu. Jego kompani wyciskają z siebie siódme poty by przeżyć a wielu innych już gryzie glebę. Jedyne co może teraz zrobić to albo zabić to wielkie bydle i przerwać oblężenie albo zostać przez nie zmasakrowanym. Tylko tak ocali swoich kompanów. Leman zebrał się w sobie i począł biec w stronę kolosa. Ledwo przebijał się przez szeregi przeciwnika. Nagle zrobiło się ciemno. Gwiazdy zatańczyły przed oczami a świat zawirował. Niewyobrażalny ból przeszył głowę Łowcy. Słychać w niej było tylko okropny rechot i zgiełk walki. Po chwili wszystko ucichło.
Leman otworzył oczy. Krew przesłoniła mu widoczność. Używając resztek sił podniósł się i usiadł. Przetarł maskę z brudu i rozejrzał się. Świat wirował nadal co chwile zatrzymując się i znów chwiejąc. Czuł pod sobą coś miękkiego. Spojrzał w dół. Pod swoimi nogami zobaczył wykrzywioną twarz Johana. Z zimną krwią podniósł się na równe nogi. Stał na kopcu ciał swoich kompanów. Wszystkich. Ciała były w różnym stanie. Jedne zmasakrowane, drugie bezgłowe, niektórym brakowało kończyn. Zaschnięta krew okrywała je wszystkie.
Łowca Czarownic szybko oglądnął się w poszukiwaniu demonów chętnych na jego dusze. Nikogo nie było. Żadnego pomiotu chaosu. Za nim tliły się zgliszcza fortu którego bronili. Został spalony do ziemi. Gdzieniegdzie z prochów wystawały kawałki kości spalonych ofiar. Nad całą makabryczna sceną latały stada kruków które z radością żerowały na trupach.
-„Zawiodłem was! Zawiodłem Bogów! Zawiodłem siebie!” – wykrzyczał swoich niskim i wściekłym głosem w pustkę. To były jego pierwsze słowa od wielu lat. Mało kto słyszał jego głos. Nigdy nic nie mówił. Jedynie kiwał głową. Był najbardziej bezwzględnym i skutecznym z Łowców w tej części Imperium. Teraz był nikim.
-„Karak Vlag” – wysyczał przez zęby po czym ruszył w stronę sławnej twierdzy. Jego posępna sylwetka wyglądała jak posąg grozy. Płaszcz i zbroja cała ociekała krwią. Na napierstniku widniały zadrapania, wgniecenia i uszczerbki. Jego piękne złote nici przesiąkły posoką. Piękna srebrna maska wyglądała teraz jak groteskowe oblicze jakiegoś stwora rodem z koszmaru. I tak podróżował aż do celu, do areny śmierci w pobliżu Karak Vlag.
Tylko tam może odkupić swoje winy, zmazać hańbę i bez wstydu wrócić do szeregów Łowców Czarownic. Albo umrze w staraniach.
Broń: Długi miecz
Zbroja: Średnia zbroja, tarcza, srebrna maska przytwierdzona na stałe do twarzy
Ekwipunek: Błogosławiona broń, Amulet równości
Umiejętności: Dobry refleks, Weteran
-„Leman!” – wykrzyczał przeraźliwie z siebie Johan zanim jego głowa została ścięta przez demoniczny miecz demona Khorna. Bestia spiła jeszcze ciepłą posokę ze swojego oręża i ruszyła na kolejnego przeciwnika. Oszalałe demony, jak stado szakali doskakiwały do walczących mężów Imperium. Słychać było szczęk stali, zgrzyt zbroi, dźwięki łamanych kości, chlupot wnętrzności a w powietrzu unosił się odór śmierci. Nad walką szalała burza wiatrów magii która trzymała demony w tym świecie. Pośród demonicznych hord krwawe żniwo zbierał potężny pomiot, trzykrotnie przewyższający człowieka wzrostem i wagą. Ubrany w krwawo czerwony pancerz podnosił i opuszczał swój monstrualny miecz odbierając komuś życie za każdym razem. W jego demonicznym obliczu widać było szał i rządze mordu.
Leman zadał pchnięcie rozpruwając demonicznego sługę na pół, który rozsypał się w czerwony pył. Jego srebrna maska która osłaniała twarz była cała z zaschniętej krwi, właściciela jak i jego kompanów. Z trudem parował ciosy bestii z otchłani gdyż służyły one Khornowi, Panowi walki i mordu. Jednak jego święta broń siała spustoszenie w ich szeregach. Każdy cios i modlitwy do nieznanych i dawno zapomnianych bóstw osłabiały stabilność hordy. Przynajmniej miał taką nadzieje.
Pół dnia walczy z tym ścierwem, jest ranny, głodny, wykończony. Każdy mięsień płonie z bólu. Jego kompani wyciskają z siebie siódme poty by przeżyć a wielu innych już gryzie glebę. Jedyne co może teraz zrobić to albo zabić to wielkie bydle i przerwać oblężenie albo zostać przez nie zmasakrowanym. Tylko tak ocali swoich kompanów. Leman zebrał się w sobie i począł biec w stronę kolosa. Ledwo przebijał się przez szeregi przeciwnika. Nagle zrobiło się ciemno. Gwiazdy zatańczyły przed oczami a świat zawirował. Niewyobrażalny ból przeszył głowę Łowcy. Słychać w niej było tylko okropny rechot i zgiełk walki. Po chwili wszystko ucichło.
Leman otworzył oczy. Krew przesłoniła mu widoczność. Używając resztek sił podniósł się i usiadł. Przetarł maskę z brudu i rozejrzał się. Świat wirował nadal co chwile zatrzymując się i znów chwiejąc. Czuł pod sobą coś miękkiego. Spojrzał w dół. Pod swoimi nogami zobaczył wykrzywioną twarz Johana. Z zimną krwią podniósł się na równe nogi. Stał na kopcu ciał swoich kompanów. Wszystkich. Ciała były w różnym stanie. Jedne zmasakrowane, drugie bezgłowe, niektórym brakowało kończyn. Zaschnięta krew okrywała je wszystkie.
Łowca Czarownic szybko oglądnął się w poszukiwaniu demonów chętnych na jego dusze. Nikogo nie było. Żadnego pomiotu chaosu. Za nim tliły się zgliszcza fortu którego bronili. Został spalony do ziemi. Gdzieniegdzie z prochów wystawały kawałki kości spalonych ofiar. Nad całą makabryczna sceną latały stada kruków które z radością żerowały na trupach.
-„Zawiodłem was! Zawiodłem Bogów! Zawiodłem siebie!” – wykrzyczał swoich niskim i wściekłym głosem w pustkę. To były jego pierwsze słowa od wielu lat. Mało kto słyszał jego głos. Nigdy nic nie mówił. Jedynie kiwał głową. Był najbardziej bezwzględnym i skutecznym z Łowców w tej części Imperium. Teraz był nikim.
-„Karak Vlag” – wysyczał przez zęby po czym ruszył w stronę sławnej twierdzy. Jego posępna sylwetka wyglądała jak posąg grozy. Płaszcz i zbroja cała ociekała krwią. Na napierstniku widniały zadrapania, wgniecenia i uszczerbki. Jego piękne złote nici przesiąkły posoką. Piękna srebrna maska wyglądała teraz jak groteskowe oblicze jakiegoś stwora rodem z koszmaru. I tak podróżował aż do celu, do areny śmierci w pobliżu Karak Vlag.
Tylko tam może odkupić swoje winy, zmazać hańbę i bez wstydu wrócić do szeregów Łowców Czarownic. Albo umrze w staraniach.
Ostatnio zmieniony 6 lis 2009, o 13:38 przez Lasti, łącznie zmieniany 4 razy.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
zdarza sie, bywało ze arena byla zdominowana przez zuych i mhrocznych.
Imię: Kornan "Oblubieniec" - Mistrz DE(Szlachcic)
Broń: 2x Miecz długi
Zbroja: Ciężka zbroja
Ekwipunek: Mistrzowska broń
Umiejętność: Precyzyjne ciosy
- panie, ocknij się!
- Co się dzieje...? Ach, cholera! - mówił to lekko przytłumionym głosem podnosząc się z piasku.
- Nie wiem panie, nie mam pojęcia! Nasz statek się rozbił... - odrzekła przestraszona elfka. Miała długie kruczo czarne włosy. Odziana była w już zniszczone strój służki. - o tam! Na tych skałach - wskazała palcem.
Druchii spojrzał we wskazane miejsce. Fale rozbijały się o ostre kamienie jakieś dwieście metrów od brzegu. Woda niosła ze sobą jeszcze reszki łodzi. Na brzegu leżały częsci z wraku statku. Między nimi zwłoki elfów, którzy nie przeżyli. Kornan obejrzał się po tym wszystkim. Z całej załogi przeżył tylko on i jego służka Nathel. Jego ubranie było brudne i splamione krwią.
- panie, co my teraz zrobimy? Co to za wyspa? Panie! - służka nie mogła się opanować. Elf podszedł i uderzył ją w twarz.
- Zamknij się kobieto! Przeżyliśmy, to jakiś znak. Daj mi się skupić! - Po czym podszedł i usiadł na kamieniu. Zaczął się rozglądać. Przed nim widniało bezkresne morze. Za nim las. Na plaży nie było nikogo. Co teraz zrobić?
- Choć za mną. Weź jakąś broń. - Nathel zaczęła rozgrzebywać wrak statku po tym wyciągnęła jakiś miecz.
Weszli wgłąb lasu. Panowała cisza. Słychać było jedynie ich kroki. Druchii dobył jeden ze swoich mieczy. Była to mistrzowska robota najlepszego kowala z Ghrond, skąd pochodził szlachcic. Jego intuicja podpowiadała mu, iż coś na nich czycha. Nagle usłyszał ocierające się o siebie ostrza. Odwrócił się i ujrzał walkę jego służki z jakimś człowiekiem w odzieniu żeglarskim. Kornan nie czekał długo. Szybkim i zwinnym ruchem doszedł do przeciwnika i ciął swoim mieczem po jego ścięgnach. Ostrze przeszło gładko, ciągnąc ze sobą strużkę krwi. Ostrze lekko błysnęło po zasmakowaniu ludzkiej krwi. Przeciwnik opuścił gardę, po czym został ugodzony przez elfkę ostrzem prosto w szyję. Zza drzew wyłoniło się około 12 piratów. Rozpoczęła się zacięta walka. Szlachcic dobył drugiego ostrza po czym zacięcie walczył. Powalił jeszcze dwóch. Jego służka okazała się nie być złą wojowniczką. Sama walcząc z trzema mocno zraniła jednego z nich. Lecz niespodziewanie spadły na nią sieci. Pierwszej uniknęła, lecz dwie kolejne zniewoliły ją. Druchii widząc to widział, że może przegrać.
Te rozmyślania przyniosły na niego zgubę. W chwili zamyślenia dostał obuchem w potylicę. Obraz przed oczami zaczął mu się dwoić i troić, lecz ostro zranił jeszcze jednego z piratów w nogę. Potem było już coraz gorzej. Sieci spadły na niego jak grad. Wiedział, że przegrał. Z jego ostrzy kapała krew.
- Cholerny kłapouch! Zarżniemy go jak świnie!
- Nie, będzie z niego inny pożytek... - były to ostatnie słowa jakie usłyszał. Następnie głośny śmiech, który nikt w jego uszach jak echo...
PS: mały błąd w zasadach, pisało: broń jednoręczną, broń dwuręczną lub dwie bronie dwuręczne , ale ot tak nawiasem
Broń: 2x Miecz długi
Zbroja: Ciężka zbroja
Ekwipunek: Mistrzowska broń
Umiejętność: Precyzyjne ciosy
- panie, ocknij się!
- Co się dzieje...? Ach, cholera! - mówił to lekko przytłumionym głosem podnosząc się z piasku.
- Nie wiem panie, nie mam pojęcia! Nasz statek się rozbił... - odrzekła przestraszona elfka. Miała długie kruczo czarne włosy. Odziana była w już zniszczone strój służki. - o tam! Na tych skałach - wskazała palcem.
Druchii spojrzał we wskazane miejsce. Fale rozbijały się o ostre kamienie jakieś dwieście metrów od brzegu. Woda niosła ze sobą jeszcze reszki łodzi. Na brzegu leżały częsci z wraku statku. Między nimi zwłoki elfów, którzy nie przeżyli. Kornan obejrzał się po tym wszystkim. Z całej załogi przeżył tylko on i jego służka Nathel. Jego ubranie było brudne i splamione krwią.
- panie, co my teraz zrobimy? Co to za wyspa? Panie! - służka nie mogła się opanować. Elf podszedł i uderzył ją w twarz.
- Zamknij się kobieto! Przeżyliśmy, to jakiś znak. Daj mi się skupić! - Po czym podszedł i usiadł na kamieniu. Zaczął się rozglądać. Przed nim widniało bezkresne morze. Za nim las. Na plaży nie było nikogo. Co teraz zrobić?
- Choć za mną. Weź jakąś broń. - Nathel zaczęła rozgrzebywać wrak statku po tym wyciągnęła jakiś miecz.
Weszli wgłąb lasu. Panowała cisza. Słychać było jedynie ich kroki. Druchii dobył jeden ze swoich mieczy. Była to mistrzowska robota najlepszego kowala z Ghrond, skąd pochodził szlachcic. Jego intuicja podpowiadała mu, iż coś na nich czycha. Nagle usłyszał ocierające się o siebie ostrza. Odwrócił się i ujrzał walkę jego służki z jakimś człowiekiem w odzieniu żeglarskim. Kornan nie czekał długo. Szybkim i zwinnym ruchem doszedł do przeciwnika i ciął swoim mieczem po jego ścięgnach. Ostrze przeszło gładko, ciągnąc ze sobą strużkę krwi. Ostrze lekko błysnęło po zasmakowaniu ludzkiej krwi. Przeciwnik opuścił gardę, po czym został ugodzony przez elfkę ostrzem prosto w szyję. Zza drzew wyłoniło się około 12 piratów. Rozpoczęła się zacięta walka. Szlachcic dobył drugiego ostrza po czym zacięcie walczył. Powalił jeszcze dwóch. Jego służka okazała się nie być złą wojowniczką. Sama walcząc z trzema mocno zraniła jednego z nich. Lecz niespodziewanie spadły na nią sieci. Pierwszej uniknęła, lecz dwie kolejne zniewoliły ją. Druchii widząc to widział, że może przegrać.
Te rozmyślania przyniosły na niego zgubę. W chwili zamyślenia dostał obuchem w potylicę. Obraz przed oczami zaczął mu się dwoić i troić, lecz ostro zranił jeszcze jednego z piratów w nogę. Potem było już coraz gorzej. Sieci spadły na niego jak grad. Wiedział, że przegrał. Z jego ostrzy kapała krew.
- Cholerny kłapouch! Zarżniemy go jak świnie!
- Nie, będzie z niego inny pożytek... - były to ostatnie słowa jakie usłyszał. Następnie głośny śmiech, który nikt w jego uszach jak echo...
PS: mały błąd w zasadach, pisało: broń jednoręczną, broń dwuręczną lub dwie bronie dwuręczne , ale ot tak nawiasem
Imię postaci: Thanquol "Przebiegły"(Samotny skrytobójca)
Broń: Pazury na prawej, krótki miecz w lewej
Zbroja:Lekka zbroja
Ekwipunek:Eliksir spaczeniowy
Umiejętności:Chwytny ogon
Historia postaci: Thanquol narodził się jako jeden z wymierającego, niegdyś silnego klanu. Wyznaczał się czarnym ubarwieniem sierści. W jego "rodzinie" trzeba było walczyć niemal o każdy kęs jedzenia. Nie był silny. Musiał korzystać z przebiegłych sztuczek aby zdobywać jedzenie i szybko umknąć. wiele razy był o włos od śmierci ale jego spryt i niezawodny ogon pomagał mu w potrzebie.
Niestety w pewnym momencie, musiał wyjść z tuneli wykopanych przez jego pobratymców i szukać schronienia w ciemnych i zimnych kanałach Imperium. Pewnego razu po tym jak już znalazł sobie spokojne miejsce w kanałach, znalazł proszek spaczenia. Uzależnił się od razu. Ten zielony pył dawał mu jakąś dziwną siłę, pobudzał go do działania. Niedługo potem usłyszał jak jacyś ludzie rozmawiali o dobrze płatnej pracy. Nie zwrócił na to uwagi. Następnym razem podsłuchał rozmowę dwóch kupców o tym, że jeśli się dobrze szuka, to można za odpowiednią cenę zakupić nieco spaczenia. Przypomniało mu się wtedy jak tamci dwaj ludzie rozmawiali o pracy. Zapamiętał ich głosy i postanowił odnaleźć aby wydobyć z nich informacje. Od tamtej pory zaczęłą się jego przygoda jako skrytobójca...
Nie było mu łatwo ale odnalazł tych ludzi wykorzystując nabyte wcześniej informacje. Dowiedział się że chodzi o turniej a z zakładów na turnieju wygrany otrzyma pewną sumkę. Czerwone oczy Thanquol'a zmieniły barwę na zielone jego sierść nastroszyła się, gdy pomyślał o spaczeniu za sumę którą mógł wygrać. Wziął ze sobą resztę spaczenia jaki mu został i ruszył w drogę szukając i mordując wszystkich którzy mieli jakiekolwiek informacje gdzie i kiedy odbędzie się turniej...
PS Jestem leworęczny(taki znak szczególny )
Broń: Pazury na prawej, krótki miecz w lewej
Zbroja:Lekka zbroja
Ekwipunek:Eliksir spaczeniowy
Umiejętności:Chwytny ogon
Historia postaci: Thanquol narodził się jako jeden z wymierającego, niegdyś silnego klanu. Wyznaczał się czarnym ubarwieniem sierści. W jego "rodzinie" trzeba było walczyć niemal o każdy kęs jedzenia. Nie był silny. Musiał korzystać z przebiegłych sztuczek aby zdobywać jedzenie i szybko umknąć. wiele razy był o włos od śmierci ale jego spryt i niezawodny ogon pomagał mu w potrzebie.
Niestety w pewnym momencie, musiał wyjść z tuneli wykopanych przez jego pobratymców i szukać schronienia w ciemnych i zimnych kanałach Imperium. Pewnego razu po tym jak już znalazł sobie spokojne miejsce w kanałach, znalazł proszek spaczenia. Uzależnił się od razu. Ten zielony pył dawał mu jakąś dziwną siłę, pobudzał go do działania. Niedługo potem usłyszał jak jacyś ludzie rozmawiali o dobrze płatnej pracy. Nie zwrócił na to uwagi. Następnym razem podsłuchał rozmowę dwóch kupców o tym, że jeśli się dobrze szuka, to można za odpowiednią cenę zakupić nieco spaczenia. Przypomniało mu się wtedy jak tamci dwaj ludzie rozmawiali o pracy. Zapamiętał ich głosy i postanowił odnaleźć aby wydobyć z nich informacje. Od tamtej pory zaczęłą się jego przygoda jako skrytobójca...
Nie było mu łatwo ale odnalazł tych ludzi wykorzystując nabyte wcześniej informacje. Dowiedział się że chodzi o turniej a z zakładów na turnieju wygrany otrzyma pewną sumkę. Czerwone oczy Thanquol'a zmieniły barwę na zielone jego sierść nastroszyła się, gdy pomyślał o spaczeniu za sumę którą mógł wygrać. Wziął ze sobą resztę spaczenia jaki mu został i ruszył w drogę szukając i mordując wszystkich którzy mieli jakiekolwiek informacje gdzie i kiedy odbędzie się turniej...
PS Jestem leworęczny(taki znak szczególny )
Ostatnio zmieniony 6 lis 2009, o 15:29 przez Rion, łącznie zmieniany 1 raz.