Arena of Death 17(powrót do Karak Vlag) [Zmiany!!!!]
Re: Arena of Death 17(powrót do Karak Vlag) [Zmiany!!!!]
Piękna walka! Pójdę postawić piwo zwycięzcy
Kurt i Jakub dowiedzieli się, że w tej walce poległ Łowca Czarownic Sigmara.
-Cz to jakiś twój znajomy- Zapytał się Jakub
-Nie ale słyszałem o nim- Odpowiedział Kurt- Pewnie to on zostawił znak, ale teraz nie dowiemy się co chciał i czego szukał-
-Trudno, ja nie zamierzam skończyć jak on-
-Cz to jakiś twój znajomy- Zapytał się Jakub
-Nie ale słyszałem o nim- Odpowiedział Kurt- Pewnie to on zostawił znak, ale teraz nie dowiemy się co chciał i czego szukał-
-Trudno, ja nie zamierzam skończyć jak on-
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Wieczorem przyszedł czas na kolejną walkę. Czarodziej wyczuwał obecność demona pośród walczących. A dokładnie w orężu jednego z nich. Demon był uwiężiony i nie miał możliwości wydostać się a jednak wysyłał aurę którą czuli ci co są biegli w sztuce magii. Czarodziej pomyślał że to będzie ciekawy pojedynek. Na widowni rósł entuzjazm i wyczekiwanie na rozlew krwi.
Miecz "wył" w głowie Terlarkara wybrańca pana zmian. Miecz domagał się krwi i dusz. Coraz głodniejszy i coraz bardziej spragniony. Jedynie ci z największą siłą woli mogli go okiełznać. Tym kimś był na pewno Terlarkar. Włądał mieczem choć nie było to łatwe a nie on nim. Czempion chaosu stojąc teraz na arenie szeptał w myślach swemu orężowi.
-Teraz dostaniesz swą duszę- Czy czujesz tego słabego człowieka. Zapłoń a dostaniesz i jego duszę. Oręż zasyczał w jego głowie "Taaaaaak on jest naszzzzzzzzz, nareszzzzcie. Krwiiiiiii"
Terlerkar uniósł broń do góry a ta zapłonęła niebieskim ogniem , który natychmiast zmienił kolor na zielony by w końcu płonąć zwykłym pomareńczowym płomieniem.
Terlerkar czuł emanację. Któż mógł go teraz powstrzymać.
Emanację czuł także Sven. Eliksir wyostrzył mu zmysły i nie tylko wzroku jak się okazuje. Widział i ostrzej i czuł coś dziwnego od tego zawalistego wojownka w zbroi poznaczonej tajemniczymi znakami. Nie był to wężowy stwór ale to wciąż był chaos. Wolą ulryka było zniszczyć wężowego a jeżeli ten tutaj stał mu na drodze to trzeba będzie przeszkodę usunąć. Osobiście nie lubił tego miejsca zbytnio. Wolał wspaniałe lasy i dzicz gdzie mógl tańczyć z wilkami zgodnie z jego naturą. Teraz jednak musiał się skupić na walce. Rozbrzmiał gong dający sygnał do walki. Sven ruszył biegiem niesionym przez jego niesamowite buty. W porównaniu z nim wybraniec chaosu poruszał się dość powoli. Przewaga szybkości pozwoliła Svenowi zaatakować pierwszemu.
Głos zasyczał w głowie Terlarkara "Uwaszzzzaj z lewej sssslabeuszu". OStrzeżenie nadeszło w porę i wojownik chaosu odsunął się tak że ostrze topora tylko ześlizgnęło się po jego zbroi. Mając wielkiego człowieka jak na widelcu oburącz ciął mieczem który zapłonął jasnym ogniem głęboko raniąc Svena w tors. Rana natychmiast zostałą wypalona tak więc człowiek nie krawił. Sven znalazł się na piasku. Nawet nie czuł bólu z powodu nadmiaru adrenaliny. Wstał zanim jego przeciwnik zdołał się zbliżyć. Błyskawicznie uniósł topór za głowę i biegiem ruszył by minąć Terlerkara. Gdy był prosto z jego boku uderzył. Tym razem głos w głowie Terlerkara zasyczałłz ostrzeżeniem o sekundę za późno. Potężny topór przebił zbroję chaosu i wytoczył krew i osocze z ciała przeżartego widocznymi mutacjami. Terlerkar zawył i z orężem wciąż w swym ciele poczynił krok w kierunku Svena. Chwycił nie spodziewającego się Svena za gardło i uniósł szamoczącego się człowieka nad ziemię choć tamten do mikrusów nie należał. W drugiej ręce zapłonął miecz i celnym pchnięciem wybraniec chaosu przebił swego przeciwnika. Miecz przygasł gdy wbił się w ciało człowieka. W głowie Terlerkara dał sięęsłyszeć zadowolony szept wysysającego duszę Svena demona uwięzionego w mieczi. "Pyyyyyszneeeeee". Terlerkar pozwolił jeszcze przez chwilę rozkoszować się swemu słudze martwym przeciwnikiem po czym odrzucił od siebie bezużyteczne truchło. Uniósł miecz do góry a ten nasycony zapłonął jeszcze jaśniej niż Terlerkar miał okazję go widzieć w ostatnich kilku miesiącach. Z widowni czempion chaosu był oklaskiwany przez publikę. Pławił sięę w chwale a pan zmian był zadowolony.
Miecz "wył" w głowie Terlarkara wybrańca pana zmian. Miecz domagał się krwi i dusz. Coraz głodniejszy i coraz bardziej spragniony. Jedynie ci z największą siłą woli mogli go okiełznać. Tym kimś był na pewno Terlarkar. Włądał mieczem choć nie było to łatwe a nie on nim. Czempion chaosu stojąc teraz na arenie szeptał w myślach swemu orężowi.
-Teraz dostaniesz swą duszę- Czy czujesz tego słabego człowieka. Zapłoń a dostaniesz i jego duszę. Oręż zasyczał w jego głowie "Taaaaaak on jest naszzzzzzzzz, nareszzzzcie. Krwiiiiiii"
Terlerkar uniósł broń do góry a ta zapłonęła niebieskim ogniem , który natychmiast zmienił kolor na zielony by w końcu płonąć zwykłym pomareńczowym płomieniem.
Terlerkar czuł emanację. Któż mógł go teraz powstrzymać.
Emanację czuł także Sven. Eliksir wyostrzył mu zmysły i nie tylko wzroku jak się okazuje. Widział i ostrzej i czuł coś dziwnego od tego zawalistego wojownka w zbroi poznaczonej tajemniczymi znakami. Nie był to wężowy stwór ale to wciąż był chaos. Wolą ulryka było zniszczyć wężowego a jeżeli ten tutaj stał mu na drodze to trzeba będzie przeszkodę usunąć. Osobiście nie lubił tego miejsca zbytnio. Wolał wspaniałe lasy i dzicz gdzie mógl tańczyć z wilkami zgodnie z jego naturą. Teraz jednak musiał się skupić na walce. Rozbrzmiał gong dający sygnał do walki. Sven ruszył biegiem niesionym przez jego niesamowite buty. W porównaniu z nim wybraniec chaosu poruszał się dość powoli. Przewaga szybkości pozwoliła Svenowi zaatakować pierwszemu.
Głos zasyczał w głowie Terlarkara "Uwaszzzzaj z lewej sssslabeuszu". OStrzeżenie nadeszło w porę i wojownik chaosu odsunął się tak że ostrze topora tylko ześlizgnęło się po jego zbroi. Mając wielkiego człowieka jak na widelcu oburącz ciął mieczem który zapłonął jasnym ogniem głęboko raniąc Svena w tors. Rana natychmiast zostałą wypalona tak więc człowiek nie krawił. Sven znalazł się na piasku. Nawet nie czuł bólu z powodu nadmiaru adrenaliny. Wstał zanim jego przeciwnik zdołał się zbliżyć. Błyskawicznie uniósł topór za głowę i biegiem ruszył by minąć Terlerkara. Gdy był prosto z jego boku uderzył. Tym razem głos w głowie Terlerkara zasyczałłz ostrzeżeniem o sekundę za późno. Potężny topór przebił zbroję chaosu i wytoczył krew i osocze z ciała przeżartego widocznymi mutacjami. Terlerkar zawył i z orężem wciąż w swym ciele poczynił krok w kierunku Svena. Chwycił nie spodziewającego się Svena za gardło i uniósł szamoczącego się człowieka nad ziemię choć tamten do mikrusów nie należał. W drugiej ręce zapłonął miecz i celnym pchnięciem wybraniec chaosu przebił swego przeciwnika. Miecz przygasł gdy wbił się w ciało człowieka. W głowie Terlerkara dał sięęsłyszeć zadowolony szept wysysającego duszę Svena demona uwięzionego w mieczi. "Pyyyyyszneeeeee". Terlerkar pozwolił jeszcze przez chwilę rozkoszować się swemu słudze martwym przeciwnikiem po czym odrzucił od siebie bezużyteczne truchło. Uniósł miecz do góry a ten nasycony zapłonął jeszcze jaśniej niż Terlerkar miał okazję go widzieć w ostatnich kilku miesiącach. Z widowni czempion chaosu był oklaskiwany przez publikę. Pławił sięę w chwale a pan zmian był zadowolony.
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Terlarkar,Sługa Władcy Marionetek, był zadowolony. Demon zaspokoił się duszą słabego wyznawcy Ulryka. Czempion Chaosu odwrócił się i ruszył ku wyjściu. Chwila. To jeszcze nie koniec.....Mijając truchło swego oponenta, zatrzymał się. Szybkim ruchem wbił miecz w trupa, po chwili zamieniając go w zwęglone, nie przypominające człowieka skwarki. Pogrzebał chwilę przy ciele, wyrwał osmaloną i pozbawioną skóry czaszkę i oddalił się z areny, śmiejąc się głośno.
Chwała Wielkiemu Mutatorowi!
Chwała Wielkiemu Mutatorowi!
Po kuźni rozszedł się dźwięk uderzającego młota. W gorącym powietrzu unosiła się para. Z paleniska buchał niemiłosierny żar, a wśród niego grzały się jeszcze trzy niewykończone ostrza, nad którym pracowało parę tutejszych krasnoludów. Teraz jednak zajęci byli miechami, by temperatura i strumień ognia były idealne na odpowiednie rozgrzanie metalu.
W rogu, nad jednym z kowadeł pochylał się Gorax. Miał tutaj wszystkie odpowiednie narzędzia do naprawy pancerza. Zbroja oczywiście uszkodzona była głównie w splotach poszczególnych płyt gromrilu, co nie było trudne do naprawienia. Zawsze miał ze sobą zapas nici gromrilowej, która idealnie nadawała się na tymczasowe poprawki w podszyciu zbroi. Dawała ochronę i była równie wytrzymała jak płyty zrobione z tego samego metalu. Najgorsze jednak było miejsce w którym uderzyło ostrze inkwizytora przełamując jedną z płyt i tym samym raniąc Goraxa dotkliwie w udo. Nie docenił przeciwnika, a teraz przypłacił to uszkodzonym pancerzem i wciąż doskwierającą raną. Nie miał wyjścia musiał spoić metal, jeśli miał dalej uczestniczyć w walkach na arenie.
Gorax przystąpił do pracy. Do drugiego paleniska dorzucił czystego węgla kamiennego i podpalił używając oliwy i specjalnie wytłoczonego trollowego tłuszczu, zapewniając tym samym, że ogień nie zgaśnie i będzie się rozpalał równomiernie. Teraz musiał czekać, aż w piecu zapanuje odpowiednio mocny żar. Roztopienie gromrilu było bardzo trudną czynnością – metal nie poddawał się łatwo obróbce, lecz dzięki temu zapewniał niesamowitą wytrwałość i ochronę. Gorax z żalem robił to co musiał, gdyż czynem haniebnym było w ten sposób „naprawiać” tak kunsztowne dzieło krasnoludzkie jakim była jego zbroja. Miejsce spojenia na zawsze pozostanie jej słabym punktem, niezależnie od tego co dalej uczyni.
W czasie gdy palenisko się rozgrzewało, Gorax zaszył gromrilową nicią uszkodzone sploty między płytami. Zaraz potem ruszył w stronę miechów i zaczął pracować nad ustabilizowaniem temperatury w piecu. Po trzech godzinach był gotów do spajania. Do środka włożył adamantytowy pręt, o zaostrzony końcu. Powyżej pieca otworzył komorę i za pomocą grubych rękawic wyjął żelazną tace. Ułożył na niej swą zbroje i włożył ponownie do komory nad paleniskiem. Teraz znowu musiał czekać. Po pół godzinie, wyjął zbroję którą piekielny ogień zaledwie rozgrzał i ułożył ją na kowadle. Zaraz potem wyjął adamantytowy pręt i zaczął ją spajać wzdłuż uszkodzenia od strony zewnętrznej i wewnętrznej. Następnie za pomocą ręcznej osełki, wyrównał krawędzie zbroi.
Po wszystkim zbroja wyglądała jakby nigdy nie była uszkodzona. Gorax jednak wiedział, że są to pozory, lecz nie miał innego wyjścia. Krasnoludy z kuźni wiedziały o tym równie dobrze i ze smutkiem patrzyły na to co Gorax czyni ze zbroją. Karak Vlag nie miało własnych zapasów gromrilu, ani wyspecjalizowanych kowali, którzy mogliby utworzyć nową płytę na miejsce starej. Trudno! Będzie walczył z tym co jest, a i tak zamierza wygrać…
Miał tylko jeszcze do załatwienia jedną sprawę. Powoli pierwszy etap areny dobiegał końca i ostało się już tylko dziewięciu uczestników, w tym jednym z nich był inny krasnoludów, Korr Wildhammer. Niektóre konfrontacje mogły się stać nieuniknione. Zanim zacznie się drugi etap musi pogadać z tym krasnoludem na temat, który może zadecydować o wyniku tej areny. Ruszył więc do jedynej „karczmy” w tej zrujnowanej twierdzy, w której spodziewał się spotkać Korr’a Wildhammera, wypić parę kolejek dobrego ale, ale przede wszystkim wytłumaczyć parę niecierpiących zwłoki spraw.
W rogu, nad jednym z kowadeł pochylał się Gorax. Miał tutaj wszystkie odpowiednie narzędzia do naprawy pancerza. Zbroja oczywiście uszkodzona była głównie w splotach poszczególnych płyt gromrilu, co nie było trudne do naprawienia. Zawsze miał ze sobą zapas nici gromrilowej, która idealnie nadawała się na tymczasowe poprawki w podszyciu zbroi. Dawała ochronę i była równie wytrzymała jak płyty zrobione z tego samego metalu. Najgorsze jednak było miejsce w którym uderzyło ostrze inkwizytora przełamując jedną z płyt i tym samym raniąc Goraxa dotkliwie w udo. Nie docenił przeciwnika, a teraz przypłacił to uszkodzonym pancerzem i wciąż doskwierającą raną. Nie miał wyjścia musiał spoić metal, jeśli miał dalej uczestniczyć w walkach na arenie.
Gorax przystąpił do pracy. Do drugiego paleniska dorzucił czystego węgla kamiennego i podpalił używając oliwy i specjalnie wytłoczonego trollowego tłuszczu, zapewniając tym samym, że ogień nie zgaśnie i będzie się rozpalał równomiernie. Teraz musiał czekać, aż w piecu zapanuje odpowiednio mocny żar. Roztopienie gromrilu było bardzo trudną czynnością – metal nie poddawał się łatwo obróbce, lecz dzięki temu zapewniał niesamowitą wytrwałość i ochronę. Gorax z żalem robił to co musiał, gdyż czynem haniebnym było w ten sposób „naprawiać” tak kunsztowne dzieło krasnoludzkie jakim była jego zbroja. Miejsce spojenia na zawsze pozostanie jej słabym punktem, niezależnie od tego co dalej uczyni.
W czasie gdy palenisko się rozgrzewało, Gorax zaszył gromrilową nicią uszkodzone sploty między płytami. Zaraz potem ruszył w stronę miechów i zaczął pracować nad ustabilizowaniem temperatury w piecu. Po trzech godzinach był gotów do spajania. Do środka włożył adamantytowy pręt, o zaostrzony końcu. Powyżej pieca otworzył komorę i za pomocą grubych rękawic wyjął żelazną tace. Ułożył na niej swą zbroje i włożył ponownie do komory nad paleniskiem. Teraz znowu musiał czekać. Po pół godzinie, wyjął zbroję którą piekielny ogień zaledwie rozgrzał i ułożył ją na kowadle. Zaraz potem wyjął adamantytowy pręt i zaczął ją spajać wzdłuż uszkodzenia od strony zewnętrznej i wewnętrznej. Następnie za pomocą ręcznej osełki, wyrównał krawędzie zbroi.
Po wszystkim zbroja wyglądała jakby nigdy nie była uszkodzona. Gorax jednak wiedział, że są to pozory, lecz nie miał innego wyjścia. Krasnoludy z kuźni wiedziały o tym równie dobrze i ze smutkiem patrzyły na to co Gorax czyni ze zbroją. Karak Vlag nie miało własnych zapasów gromrilu, ani wyspecjalizowanych kowali, którzy mogliby utworzyć nową płytę na miejsce starej. Trudno! Będzie walczył z tym co jest, a i tak zamierza wygrać…
Miał tylko jeszcze do załatwienia jedną sprawę. Powoli pierwszy etap areny dobiegał końca i ostało się już tylko dziewięciu uczestników, w tym jednym z nich był inny krasnoludów, Korr Wildhammer. Niektóre konfrontacje mogły się stać nieuniknione. Zanim zacznie się drugi etap musi pogadać z tym krasnoludem na temat, który może zadecydować o wyniku tej areny. Ruszył więc do jedynej „karczmy” w tej zrujnowanej twierdzy, w której spodziewał się spotkać Korr’a Wildhammera, wypić parę kolejek dobrego ale, ale przede wszystkim wytłumaczyć parę niecierpiących zwłoki spraw.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
Plugawy wyznaca bożka mutacji i zminay, czyli wszystkiego tego czego zaprzeczeniem jest Solkan bóg zemsty, prawa, stałości i niezmienności. Pomyślał Jakub. Dopadnie go i wypali jego splugawione wnętrze ogniem Pana Zemsty.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Mężczyzna pośpiesznie wyjął niewielką poniszczoną książkę zatytułowaną "I ty zostań rycerzem w 15 dni" i zaczął wertować kolejne strony powtarzając pod nosem .. chaos .. chaos.. O jest! Począł czytać namętnie:
Walka z chaosem nie należy do najłatwiejszych, pamiętać należy o sprzyjających im siłach nieczystnych. Najlepiej omijać z daleka ze słowami "Oszczędzę tę nędzną kreaturę, która nie zasługuje na śmierć z mej ręki". W walce w grupie nie należy się wychylać i trzymać się z tyłu ze słowami "Osłaniam, gdyby miało pojawić się ich więcej". Kiedy część towarzyszy polegnie a stwór będzie wycieńczony, należy wbiec z pieśnią na ustach krzycząc o nadchodzącej sprawiedliwości i zadać ostateczny cios - zbierając również całą chwałę. Jeśli chaośnik zdobywa przewagę należy oddalić się z tłumaczeniem "Moim obowiązkiem jest ostrzec pobliską osadę o czychającym niebezpieczeństwie".
.. Mężczyzna skrzywił się o przeszedł do kolejnego akapitu.
Jeśli jesteśmy (mimo zastosowania wcześniejszych metod i porad) zmuszeni do walki jedego na jednego należy:
- Uciekać (gdy jesteśmy konno a przeciwnik nie ma wierzchowca i nie jest zmutowanym centaurem),
- Udać się na chwilę w miejsce odosobnienia, tłumacząc wezwaniem natury a potem biec ile sił w nogach,
- Modląc się do wszystkich znanych bogów ( i tych mniej znanych) machać orężem na ślepo trzymając się na dystans,
- Walcząć stosując wszystkie triki np. "Hej, ale świetna kapłanka Slaanesha tam stoi" gdy usłyszymy okrzyk "Gdzie?!" rozglądającego się chaosnika szarża i do przodu.
.. Mężczyzna przymknął książkę i pomyślał.. a nóz się nie spotkamy w żadnej walce.. tego się trzeba trzymać.
Walka z chaosem nie należy do najłatwiejszych, pamiętać należy o sprzyjających im siłach nieczystnych. Najlepiej omijać z daleka ze słowami "Oszczędzę tę nędzną kreaturę, która nie zasługuje na śmierć z mej ręki". W walce w grupie nie należy się wychylać i trzymać się z tyłu ze słowami "Osłaniam, gdyby miało pojawić się ich więcej". Kiedy część towarzyszy polegnie a stwór będzie wycieńczony, należy wbiec z pieśnią na ustach krzycząc o nadchodzącej sprawiedliwości i zadać ostateczny cios - zbierając również całą chwałę. Jeśli chaośnik zdobywa przewagę należy oddalić się z tłumaczeniem "Moim obowiązkiem jest ostrzec pobliską osadę o czychającym niebezpieczeństwie".
.. Mężczyzna skrzywił się o przeszedł do kolejnego akapitu.
Jeśli jesteśmy (mimo zastosowania wcześniejszych metod i porad) zmuszeni do walki jedego na jednego należy:
- Uciekać (gdy jesteśmy konno a przeciwnik nie ma wierzchowca i nie jest zmutowanym centaurem),
- Udać się na chwilę w miejsce odosobnienia, tłumacząc wezwaniem natury a potem biec ile sił w nogach,
- Modląc się do wszystkich znanych bogów ( i tych mniej znanych) machać orężem na ślepo trzymając się na dystans,
- Walcząć stosując wszystkie triki np. "Hej, ale świetna kapłanka Slaanesha tam stoi" gdy usłyszymy okrzyk "Gdzie?!" rozglądającego się chaosnika szarża i do przodu.
.. Mężczyzna przymknął książkę i pomyślał.. a nóz się nie spotkamy w żadnej walce.. tego się trzeba trzymać.
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Terlarkar wył z bólu. Bynajmniej nie z powodu rany. jak tylko oddalił się z areny, jego ciało zaczęło się zmieniać. Czyżby Wielki Mutator spojrzał łaskawym wzrokiem na swego słabego sługę?
Czempion Chaosu klęczał na posadzce i zwijał się w agonii. Jego skóra płonęła, a zbroja niemalże roztopiła się,co chwilę zmieniała kształt . Ból jednak minął. Terlarkar powoli wstał, otępiały od wycia. Rozejrzał się. Sala treningowa. Była pusta. Czyżby wszyscy rozbiegli się ze strachu?
Po paru minutach był już na zewnątrz. Dziwne. Czuł się odmieniony. Wiedział czemu. Jego hełm pękł, a z czaszki wznosiły się w górę poskręcane rogi. Zbroja nie miała już żadnych usterek. Dobrze. Władca Kryształowego Labiryntu docenił jego walkę. Sługa Tzeentcha został wynagrodzony. Terlarkar zachichotał. Jego wrogów czeka rychła śmierć!
Pochwalony niechaj będzie Ten, Który Zmienia Ścieżki!
Ps. Mutacja nie ma żadnego efektu w grze,poza wizualnym
Czempion Chaosu klęczał na posadzce i zwijał się w agonii. Jego skóra płonęła, a zbroja niemalże roztopiła się,co chwilę zmieniała kształt . Ból jednak minął. Terlarkar powoli wstał, otępiały od wycia. Rozejrzał się. Sala treningowa. Była pusta. Czyżby wszyscy rozbiegli się ze strachu?
Po paru minutach był już na zewnątrz. Dziwne. Czuł się odmieniony. Wiedział czemu. Jego hełm pękł, a z czaszki wznosiły się w górę poskręcane rogi. Zbroja nie miała już żadnych usterek. Dobrze. Władca Kryształowego Labiryntu docenił jego walkę. Sługa Tzeentcha został wynagrodzony. Terlarkar zachichotał. Jego wrogów czeka rychła śmierć!
Pochwalony niechaj będzie Ten, Który Zmienia Ścieżki!
Ps. Mutacja nie ma żadnego efektu w grze,poza wizualnym
- Dead_Guard
- "Nie jestem powergamerem"
- Posty: 189
- Lokalizacja: Kraków
Segurad kroczył powoli ku arenie, kolejna walka jest jego. Ale nie najbliższego pojedynku wyczekiwał. Przechodził koło sali treningowej gdy usłyszał jęki, bynajmniej nie ludzkie. Zatrzymał się przy progu sali, ale go nie przekroczył. Spoglądnął na wijące się ciało innego wyznawcy Wielkiego Spiskowca.
- Tylko jeden z nas będzie oblubieńcem Konstruktora Losu, drugi wpadnie w objęcia śmierci...- wyszeptał splugawiony rycerz, ale tamten nie usłyszał jego cichych słów, będąc skoncentrowany tylko na bólu.
Szedł powoli dalej, coraz donośniej dochodziły do niego wrzaski, rozmowy, śmiech tłumu, zbliżał się do areny...
Wreszcie...
- Tylko jeden z nas będzie oblubieńcem Konstruktora Losu, drugi wpadnie w objęcia śmierci...- wyszeptał splugawiony rycerz, ale tamten nie usłyszał jego cichych słów, będąc skoncentrowany tylko na bólu.
Szedł powoli dalej, coraz donośniej dochodziły do niego wrzaski, rozmowy, śmiech tłumu, zbliżał się do areny...
Wreszcie...
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Teraz miałą nastąpić ostatnia walka pierwszej rundy. Albrecht z Imperium z mieczem na plecach i pistoletami w dłoniach wkroczył na arenę. Jego droga do sukcesu miała sięęrozpocząć dziś. Albrecht pomyślał o tych wszystkich chwilach spędzonych jako kapitan. Nie była to strata czasu ale pragnąłłczegoś więcej i właśnie dlatego znalazł się tutaj. Wiedział że może zgonąć ale akceptował ryzyko. W końcu nie ma chwały bez ryzyka. Oczekiwał teraz na przybycie swego przeciwnika. Seguard nadchodził.
Byłłto potężny okuty w zbroję mężczyzna. Oburącz trzymał wielki miecz a w szczelinach jego chełmu płonął ogień. Był to widoczny znak że jego mroczny patron mu sprzyjał. Mroczna obecność wojownika sprowadzała dreszcz niepokoju na każdego kto na niego spojrzał. Na widowni nie był witany też z entuzjazmem lecz wielu mimo wszystko postawiło na niego złoto. Albrecht miał tylko kilka razy do czynienia z wojownikami chaosu. Wiedział że trafił mu się twardy orzech do zgryzienia. Sięgnął do pistoletów lecz nie wyciągnął ich zza pasa.
Do ucha czarodzieja podszedł jeden z jego sług i wyszeptał mu coś do ucha. Czarodziej zmarszczył brwi po czym wstał i wyszedł. Dał jednak sygnałłdo kontynuowania przebiegu areny. Albrecht czując że zaraz rozpocznie się wypił buteleczkę eliksiru a wtedy wszysto jakby lekko zwolniło. Natenczas gruby nadzorca uderzył w gong.
Wojownik chaosu sapnął i zaczął iść w kierunku Albrechta. Ten uniósł pistolety i czekał.
Seguard widział uniesioną broń. Te małe kijaszki huczące i dymiące były niebezpieczne. Seguard wiedziałł że musi wytrzymać to co się stranie zaraz. A potem jego zemsta będzie straszliwa. Zacisnął zęby. Albrecht tymczasem czekał nieporuszony aż przeciwnik będzie na tyle blisko by skutecznie wypalić. W kluczowym momencie jednak jakiś drań na widowni zaczął niespodziewanie walić w bęben co go lekko rozproszyło. Albrechtowi drgnęły ręce gdy naciskałłspusty. Oba pistolety wypaliły a jego samego przesłonił kłąb dymu. Spodziewane uderzenie nie nadeszło. Obie kule swisnęły obok Seguarda. Gdy ta świadomość dotarła do wojownika chaosu, ten wydał z siebie triumfalny ryk i natarł na kapitana imperialnego. Albrecht miał wtedy już w ręce swój bastard a drugiej tarczę. Gdy tylko wystrzelił natychmiast sięgnął po oręż. Był zwolennikiem atakowania i nie dał przeciwnikowi otrząsnąć się po wystrzale. Niestety z żalem stwierdził że spudłował jak ostatni uczniak i będzie musiał ręcznie przedyskutować z wyznawcą chaosu sprawy wygranej na arenie. Albrecht uderzył pierwszy i po wymianie kilku ciosów sparowanych przez Seguarda dosięgnął przeciwnika raniąc go lekko. Wyznawca chaosu nie przejął się wcale raną. Odgryzał się samemu zmuszając Albrechta do wytężonego parowania. W końcu końcówką swego miecza dosięgnął przeciwnika, a siła jego ciosu przerwała zbroję czlowieka i obróciła dookoła. Albrecht instynktownie wykorzystał ten impet do zadania ciosu. Bastard imperialnego kapitana sięgnął szyi przebijając misiurkę i tam raniąc swego przeciwnika. Cios stracił impet na zbroii przeciął jedno ścięgno Seguarda. Ten charknął z bólu ale rana nie była śmiertelna. Ba nie wystarczyła nawet by go zatrzymać. Seguard postanowił zabić szybko Albrechta by skończyć tą farsę i postanowiłł nie dać mu więcej okazjii do zranienia jego osoby. Potężne pchnięcie dwurakiem Albrecht odepchnął tarczą na bok. Teraz zaszedł przeciwnika z boku i mieczem przyłożył mu po barku. Spoina w tym miejscu pękła pozwalając ostrzu dostać się do ciała, a Seguard szarpnął się jak w konwulsji. Odwrócił się tnąc potężnie chcąc przepołowić irytującego wroga. Albrecht jednak usunął się zręcznie z linii ciosu. Człowiek zauwazył wtedy że wszystko nieco przyspiesza. Stwierdził że to eliksir pewnie przestal działać. Gra stała się teraz niepieczniejsza ale Albrecht uwielbiał ryzyko.
Uderzył zza głowy lecz skierował cios na nogę. Przerąbał się przez nagolennik i ostrze wbiło się w ciało do połowy grubości. Seguard wydał z siebie wtedy zadziwiająco ludzki krzyk bólu. W jego sercu wkradło zię zimno i strach przed śmiercią. Spanikował porzucają wszelką ostrożność i zimną krew odwrócił się w ucieczce. Albrecht tylko na to czekał. Błyskawicznie dopadł Seguarda i kolejnym ciosem powalił go na ziemię. Seguard upadł na brzuch. Następne co poczuł to ostrze bastarda wbijające się wjego krzyż. Jęknął jeszcze zanim zapadł w ciemność.
Albrecht wyrwał miecz z ciałą martwego przeciwnika i zasalutował publice nim. Krwawił z kilku ran ale euforia zwycięstwa odędzała ból. Właśnie okrył się chwałą pokonując jednego z wojowników stanowiącego największe zagrożenie dla imperium.
zatem pierwszą rundę mamy za sobą:
Oto następujące pojedynki na rundę II. Nie wiem czy weekend będę mógł coś umieścić bo wyjeżdzam a dostępu do internetu nie mam w laptopie. Może znajdę jakiegos hotspota...
walka nr 1
Khargh Wargor vs Thanquol
walka nr 2
Korr vs Jakub
walka nr 3
Sir Alow vs Gorax
Walka nr 4
Terlarkar vs Albrecht
Byłłto potężny okuty w zbroję mężczyzna. Oburącz trzymał wielki miecz a w szczelinach jego chełmu płonął ogień. Był to widoczny znak że jego mroczny patron mu sprzyjał. Mroczna obecność wojownika sprowadzała dreszcz niepokoju na każdego kto na niego spojrzał. Na widowni nie był witany też z entuzjazmem lecz wielu mimo wszystko postawiło na niego złoto. Albrecht miał tylko kilka razy do czynienia z wojownikami chaosu. Wiedział że trafił mu się twardy orzech do zgryzienia. Sięgnął do pistoletów lecz nie wyciągnął ich zza pasa.
Do ucha czarodzieja podszedł jeden z jego sług i wyszeptał mu coś do ucha. Czarodziej zmarszczył brwi po czym wstał i wyszedł. Dał jednak sygnałłdo kontynuowania przebiegu areny. Albrecht czując że zaraz rozpocznie się wypił buteleczkę eliksiru a wtedy wszysto jakby lekko zwolniło. Natenczas gruby nadzorca uderzył w gong.
Wojownik chaosu sapnął i zaczął iść w kierunku Albrechta. Ten uniósł pistolety i czekał.
Seguard widział uniesioną broń. Te małe kijaszki huczące i dymiące były niebezpieczne. Seguard wiedziałł że musi wytrzymać to co się stranie zaraz. A potem jego zemsta będzie straszliwa. Zacisnął zęby. Albrecht tymczasem czekał nieporuszony aż przeciwnik będzie na tyle blisko by skutecznie wypalić. W kluczowym momencie jednak jakiś drań na widowni zaczął niespodziewanie walić w bęben co go lekko rozproszyło. Albrechtowi drgnęły ręce gdy naciskałłspusty. Oba pistolety wypaliły a jego samego przesłonił kłąb dymu. Spodziewane uderzenie nie nadeszło. Obie kule swisnęły obok Seguarda. Gdy ta świadomość dotarła do wojownika chaosu, ten wydał z siebie triumfalny ryk i natarł na kapitana imperialnego. Albrecht miał wtedy już w ręce swój bastard a drugiej tarczę. Gdy tylko wystrzelił natychmiast sięgnął po oręż. Był zwolennikiem atakowania i nie dał przeciwnikowi otrząsnąć się po wystrzale. Niestety z żalem stwierdził że spudłował jak ostatni uczniak i będzie musiał ręcznie przedyskutować z wyznawcą chaosu sprawy wygranej na arenie. Albrecht uderzył pierwszy i po wymianie kilku ciosów sparowanych przez Seguarda dosięgnął przeciwnika raniąc go lekko. Wyznawca chaosu nie przejął się wcale raną. Odgryzał się samemu zmuszając Albrechta do wytężonego parowania. W końcu końcówką swego miecza dosięgnął przeciwnika, a siła jego ciosu przerwała zbroję czlowieka i obróciła dookoła. Albrecht instynktownie wykorzystał ten impet do zadania ciosu. Bastard imperialnego kapitana sięgnął szyi przebijając misiurkę i tam raniąc swego przeciwnika. Cios stracił impet na zbroii przeciął jedno ścięgno Seguarda. Ten charknął z bólu ale rana nie była śmiertelna. Ba nie wystarczyła nawet by go zatrzymać. Seguard postanowił zabić szybko Albrechta by skończyć tą farsę i postanowiłł nie dać mu więcej okazjii do zranienia jego osoby. Potężne pchnięcie dwurakiem Albrecht odepchnął tarczą na bok. Teraz zaszedł przeciwnika z boku i mieczem przyłożył mu po barku. Spoina w tym miejscu pękła pozwalając ostrzu dostać się do ciała, a Seguard szarpnął się jak w konwulsji. Odwrócił się tnąc potężnie chcąc przepołowić irytującego wroga. Albrecht jednak usunął się zręcznie z linii ciosu. Człowiek zauwazył wtedy że wszystko nieco przyspiesza. Stwierdził że to eliksir pewnie przestal działać. Gra stała się teraz niepieczniejsza ale Albrecht uwielbiał ryzyko.
Uderzył zza głowy lecz skierował cios na nogę. Przerąbał się przez nagolennik i ostrze wbiło się w ciało do połowy grubości. Seguard wydał z siebie wtedy zadziwiająco ludzki krzyk bólu. W jego sercu wkradło zię zimno i strach przed śmiercią. Spanikował porzucają wszelką ostrożność i zimną krew odwrócił się w ucieczce. Albrecht tylko na to czekał. Błyskawicznie dopadł Seguarda i kolejnym ciosem powalił go na ziemię. Seguard upadł na brzuch. Następne co poczuł to ostrze bastarda wbijające się wjego krzyż. Jęknął jeszcze zanim zapadł w ciemność.
Albrecht wyrwał miecz z ciałą martwego przeciwnika i zasalutował publice nim. Krwawił z kilku ran ale euforia zwycięstwa odędzała ból. Właśnie okrył się chwałą pokonując jednego z wojowników stanowiącego największe zagrożenie dla imperium.
zatem pierwszą rundę mamy za sobą:
Oto następujące pojedynki na rundę II. Nie wiem czy weekend będę mógł coś umieścić bo wyjeżdzam a dostępu do internetu nie mam w laptopie. Może znajdę jakiegos hotspota...
walka nr 1
Khargh Wargor vs Thanquol
walka nr 2
Korr vs Jakub
walka nr 3
Sir Alow vs Gorax
Walka nr 4
Terlarkar vs Albrecht
Podchmielony Gorax doczłapał się do wyjścia z karczmy. Przez ostatnią godzinę bawił się jak nigdy dotąd. Zaczęło się od zwykłego kufla ale i krasnoludzkiej rozmowy na temat starych czasów, tunelach pod Zhufbar i jak to krasnoludy powinny odzyskać utracone przez nich Twierdze. Poruszony został również temat areny i w tym momencie Gorax przypomniał sobie jaką przysięgę złożył Korr'owi Wildhammer'owi:
"Jeśli mamy się spotkać na arenie, nie jako zwycięscy, lecz jako przeciwnicy, wiedz Korr'rze Wildhammerze, że jakem Gorax Skaldursson przysięgam na Grugniego, iż walczyć z Tobą nie zamierzam, cokolwiek stać by się miało. Wygranie areny przez krasnoluda jest ważne, ale nie zamierzam splamić swych rąk i honoru, krwią naszej rasy".
Gorax zamierzał dotrzymać przysięgi, jak zwykle czynił.
Szybko jednak piwo wpłynęło na zmianę atmosfery w karczmie. Jakiś pijany człeczyna wpadł na stół przy którym pili właśnie on i Korr, rozlewając przy tym całą ostatnią kolejkę ale, za którą krasnoludy przecież zapłaciły! Nerwy Goraxa, przytłumione alkoholem w tym momencie nie wytrzymały. Wziął człeczynę za kołnierz i rzucił w najbliższy stół, gdzie siedzieli właśnie zawadiacy z Kislevu. Rzut był nad wyraz celny, z tejże racji, że jeśli chodziło o rozlaną wódkę, Kislevici, mieli równie słabe nerwy co krasnoludy. Szybko doszło do karczemnej burdy, w której problemy rasowe podsycały tylko wzajemną niechęć i dalszą walkę. A więc krasnoludy biły się z bandą zielonoskórych, która przybyła by oglądać jak to "te marne ludzie walczyć". Ci ludzie natomiast rzucili się na wyznawców chaosu, którzy równie chętnie rzucili się na nich. Na szczęście obyło się bez szczęku oręża i rozlanej krwi, a skończyło na paru połamanych kościach i jednym goblinie, który dziwnym trafem wylądował na dachu karczmy, rzucony przez orka, który próbował trafić Goraxa.
Po raz kolejny, po starożytnych halach Karak Vlag roszedł się dźwięk dzwonu. Huczał Goraxowi w głowie, oznajmiając iż ostatnia walka tej rundy na arenie dobiegła końca.
- A więc i lista drugiego etapu musi być już wywieszona - pomyślał Gorax i ruszył w stronę kolumny przy której po raz pierwszy dowiedział się, kto będzie jego przeciwnikiem. Gorax, był jednym z pierwszych, którzy doszli, po karczemnej burdzie, a więc nie miał problemu z przebijaniem się przez tłum. Jego walka była trzecia. Sir Alow...
- Znowu jakiś człeczyna! I do tego bufonowaty skoro karze się tytułować "sir"! Na brodę Grimnira, Ci ludzie sami ciągną pod mój topór! He he - humor wciąż dopisywał Goraxowi - a więc i z tym sobie poradzę. Dopóki mym przeciwnikiem nie jest krasnolud, walczyć będę, gdyż prowadzi mnie przeznaczenie i bogowie, którzy chcą bym tą arenę wygrał. Dla Karaz Ankor!
"Jeśli mamy się spotkać na arenie, nie jako zwycięscy, lecz jako przeciwnicy, wiedz Korr'rze Wildhammerze, że jakem Gorax Skaldursson przysięgam na Grugniego, iż walczyć z Tobą nie zamierzam, cokolwiek stać by się miało. Wygranie areny przez krasnoluda jest ważne, ale nie zamierzam splamić swych rąk i honoru, krwią naszej rasy".
Gorax zamierzał dotrzymać przysięgi, jak zwykle czynił.
Szybko jednak piwo wpłynęło na zmianę atmosfery w karczmie. Jakiś pijany człeczyna wpadł na stół przy którym pili właśnie on i Korr, rozlewając przy tym całą ostatnią kolejkę ale, za którą krasnoludy przecież zapłaciły! Nerwy Goraxa, przytłumione alkoholem w tym momencie nie wytrzymały. Wziął człeczynę za kołnierz i rzucił w najbliższy stół, gdzie siedzieli właśnie zawadiacy z Kislevu. Rzut był nad wyraz celny, z tejże racji, że jeśli chodziło o rozlaną wódkę, Kislevici, mieli równie słabe nerwy co krasnoludy. Szybko doszło do karczemnej burdy, w której problemy rasowe podsycały tylko wzajemną niechęć i dalszą walkę. A więc krasnoludy biły się z bandą zielonoskórych, która przybyła by oglądać jak to "te marne ludzie walczyć". Ci ludzie natomiast rzucili się na wyznawców chaosu, którzy równie chętnie rzucili się na nich. Na szczęście obyło się bez szczęku oręża i rozlanej krwi, a skończyło na paru połamanych kościach i jednym goblinie, który dziwnym trafem wylądował na dachu karczmy, rzucony przez orka, który próbował trafić Goraxa.
Po raz kolejny, po starożytnych halach Karak Vlag roszedł się dźwięk dzwonu. Huczał Goraxowi w głowie, oznajmiając iż ostatnia walka tej rundy na arenie dobiegła końca.
- A więc i lista drugiego etapu musi być już wywieszona - pomyślał Gorax i ruszył w stronę kolumny przy której po raz pierwszy dowiedział się, kto będzie jego przeciwnikiem. Gorax, był jednym z pierwszych, którzy doszli, po karczemnej burdzie, a więc nie miał problemu z przebijaniem się przez tłum. Jego walka była trzecia. Sir Alow...
- Znowu jakiś człeczyna! I do tego bufonowaty skoro karze się tytułować "sir"! Na brodę Grimnira, Ci ludzie sami ciągną pod mój topór! He he - humor wciąż dopisywał Goraxowi - a więc i z tym sobie poradzę. Dopóki mym przeciwnikiem nie jest krasnolud, walczyć będę, gdyż prowadzi mnie przeznaczenie i bogowie, którzy chcą bym tą arenę wygrał. Dla Karaz Ankor!
Ostatnio zmieniony 13 lis 2009, o 10:47 przez Mac, łącznie zmieniany 1 raz.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
villow: a co? To nie dragon Slayer ze nie rusza go psycha.
Thanquol, skrywając się w cieniach areny, rozmyślał nad następną walką. Wiedział że musi stawić czoła silnemu przeciwnikowi. Właśnie rozmyślał nad tym jak go pokonać. Nie mógł nic wymyślić. Inne walki trwały dość długo, więc zabrakło mu spaczenia.
...Hmmm...
Jak przciw-stawić się takiemu bydlakowi...?
Nie mogąc nic wymyślić błądził dalej w cieniach areny spodziewając się z każdej strony jakiegoś zagrożenia.Przechodził obok przedstawicieli innych ras niezauważony. Skręcił w ciemniejszą uliczkę aby nieco odpocząć i przemyśleć w ciszy i spokoju następną walkę. Nagle...
Hej! Ty!
Skaven nie odwrócił się. Był rozdygotany więc mógł wyglądać na płaczącego.
Mówię do Ciebie! Dawaj kase albo spieprzaj stąd!- nieznajomy podszedł bliżej, i wyciągnął rękę niemal sięgając skavena.
Thanquol nie lubi jak się go rusz-dotyka.- wyjął ogon spod szat i ugodził przybysza w bok. Odwrócił się, widząc jak człowiek osuwa się po jego ciele padając na ziemię. W jego oczach można było dostrzec przerażenie i ból. Był dość młody jego twarz znaczyło wiele blizn ale cóż...
Thanquol szybko i zręcznie go przeszukał.
Tak, taaak!- krzyknął jak tylko znalazł nieco złota.
W końcu oczyszczę swój umysłł. Tak taaak. Teraz do tego słabo-kruchego człeka. Chyżo, chyżo...- i oddalił się niknąć w cieniach areny...
...Hmmm...
Jak przciw-stawić się takiemu bydlakowi...?
Nie mogąc nic wymyślić błądził dalej w cieniach areny spodziewając się z każdej strony jakiegoś zagrożenia.Przechodził obok przedstawicieli innych ras niezauważony. Skręcił w ciemniejszą uliczkę aby nieco odpocząć i przemyśleć w ciszy i spokoju następną walkę. Nagle...
Hej! Ty!
Skaven nie odwrócił się. Był rozdygotany więc mógł wyglądać na płaczącego.
Mówię do Ciebie! Dawaj kase albo spieprzaj stąd!- nieznajomy podszedł bliżej, i wyciągnął rękę niemal sięgając skavena.
Thanquol nie lubi jak się go rusz-dotyka.- wyjął ogon spod szat i ugodził przybysza w bok. Odwrócił się, widząc jak człowiek osuwa się po jego ciele padając na ziemię. W jego oczach można było dostrzec przerażenie i ból. Był dość młody jego twarz znaczyło wiele blizn ale cóż...
Thanquol szybko i zręcznie go przeszukał.
Tak, taaak!- krzyknął jak tylko znalazł nieco złota.
W końcu oczyszczę swój umysłł. Tak taaak. Teraz do tego słabo-kruchego człeka. Chyżo, chyżo...- i oddalił się niknąć w cieniach areny...
Kharg wiedział że jego kolejna walka się zbliżą, nie mylił się będzie walczył z jakimś wątłym szczurem.
Nie przejmował się w ogóle pojedynkiem, dni które przeznaczył na poszukiwanie artefaktu nie były zmarnowane, jego ciało nigdy nie było w tak dobrej formie-mimo drobnych ran zadanych od elfa parę dni temu, zioła oraz jedzenie, które w Kharag Vlag było dużo pożywniejsze niż surowe mięso, jego codzienną strawę na pustkowiach. Przez chwilę pomyślał że klimat miasta mu służy, szybko jednak się otrząsnął...
Spaczeń to moc, której się obawiał, pragnął nawet posiada,c małą bryłkę tej substancji, wiedział że jest ona niebezpieczna i może się kiedyś przyda, a w truchle szczura na pewno ją znajdzie...
...Tak trzeba zabić szczura, artefakt poczeka, a kupiec nie ucieknie, Tak trzeba zabić szczura.
Nie przejmował się w ogóle pojedynkiem, dni które przeznaczył na poszukiwanie artefaktu nie były zmarnowane, jego ciało nigdy nie było w tak dobrej formie-mimo drobnych ran zadanych od elfa parę dni temu, zioła oraz jedzenie, które w Kharag Vlag było dużo pożywniejsze niż surowe mięso, jego codzienną strawę na pustkowiach. Przez chwilę pomyślał że klimat miasta mu służy, szybko jednak się otrząsnął...
Spaczeń to moc, której się obawiał, pragnął nawet posiada,c małą bryłkę tej substancji, wiedział że jest ona niebezpieczna i może się kiedyś przyda, a w truchle szczura na pewno ją znajdzie...
...Tak trzeba zabić szczura, artefakt poczeka, a kupiec nie ucieknie, Tak trzeba zabić szczura.
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Terlarkar śmiał się głośno. Jego diaboliczny rechot odstraszył lwią część trybuny,co zresztą całkowicie Czempiona Chaosu nie zdziwiło. Cóż za wstyd! Po raz pierwszy w swoim życiu widział uciekającego w panice wojownika Wielkiego Mutatora. Gdy się opanował, zacżał przyglądać się zwycięzcy z zainteresowaniem. Ciekawy z niego człowiek.....nie drżał ze strachu przed swoim oponentem i zdołał pokonać go szybko i czysto. Terlarkar był pod wrażeniem. Jakież to osobistości ściągnęły na arenę!
Wiedząc,iż pierwsza runda zakończyła się, Czempion Architekta Przeznaczenia wstał i ruszył w kierunku wyjścia. Ciekawiło go, kim będzie jego następny cel....
Parę minut później......
Terlarkar nie miał problemu z przepchnięciem się przez tłum. Większość widzów odsuwała się od niego, a jeśli to nie skutkowało, Demoniczne Ostrze płonęło, co zdecydowanie odstraszało co bardziej odważnych. Powoli zbliżał się do kolumny....
Na Wielobarwnego Kondora! Mam zmierzyć się z pogromcą tego słabego pseudo-wojownika. Czempion Chaosu zamyślił się. Lord Tzeentch zdecydowanie zainteresował się tym śmiertelnikiem! Być może ma dla niego plany? To nie przypadek,iż mierzyć się będzie z dwoma wyznawcami Wielkiego Mutatora....
Terlarkar miał jednak plan. Jako były kultysta Chaosu, wiedział,iż pokonanie przeciwnika składa się na sumę poprzedzających walkę działań. A Terlarkar zamierzał wykorzystać jeden ze sprawdzonych forteli, nauczonych podczas tułaczki po Umbrze Chaoitice. Zamierzał sprowokować przeciwnika i uświadomić mu z kim się mierzy.
Terlarkar odwrócił się i ruszył na zewnątrz. Wiedział, co musi zrobić....
Na zewnątrz było pochmurno. Szare niebo nadawało zrujnowanej krasnoludzkiej twierdzy dość ponury widok. Wiatr wiał, zbierało się na deszcz. Czempion Chaosu wiedział,iż Arena przyciąga widzów niczym latarnia ćmy. Zamierzał to wykorzystać. Szedł drogą i rozglądał sie, poszukując rzeczy wiadomej tylko sobie. Po około dwóch godzinach dostrzegł swój cel Jest! Grupa okołu tuzina ludzi właśnie zmierzała w stronę Karak Vlag. Terlarkar widział ich liche zbroje, poniszczone ubrania i pordzewiały oręż. Widzami areny było wielu wojowników, którzy obserwując zmagania najlepszych, sami liczyli na to, by nauczyć się z ich walk jak najwięcej. Ta grupa będzie idealna.....Czempion Chaosu powoli zbliżał się do podróżników, spokojnym krokiem zmniejszając odległość dzielącą ich od siebie. Ci jednak zatrzymali się i powoli wyciągneli bronie. Ty tam!(krzyknął jeden z nich) Czego chcesz?
W rękach Terlarkara zmaterializowało się płonące piekielnym ogniem ostrze, a on sam, chichocząc maniakalnie, rzucił się na zbrojnych. Wasze dusze......wasze dusze!
Po około godzinie Czempion Chaosu wrócił do Karak Vlag, a strażnicy pilnujący wejścia zamarli ze strachu. Zbroja Terlarklara, okryta była czarnymi, paskudnymi kolcami, na których nabite były pokrwawione ludzkie głowy,które w magiczny sposób płonely, wydzielając z oczodołów czarny dym. Płaszcz z ludzkiej skóry delikatnie powiewal na wietrze, roznosząc kropelki krwi w każdym kierunku. Czempion Chaosu spokojnie przeszedł obok nich, rozkoszując się aurą strachu, jaką wydzielał. Żaden człowiek nie będzie w stanie zmierzyć się z Terlarkarem, gdy trofeum tak ponure ujawni się przed nim!
Chwała Lordowi Magii!
Wiedząc,iż pierwsza runda zakończyła się, Czempion Architekta Przeznaczenia wstał i ruszył w kierunku wyjścia. Ciekawiło go, kim będzie jego następny cel....
Parę minut później......
Terlarkar nie miał problemu z przepchnięciem się przez tłum. Większość widzów odsuwała się od niego, a jeśli to nie skutkowało, Demoniczne Ostrze płonęło, co zdecydowanie odstraszało co bardziej odważnych. Powoli zbliżał się do kolumny....
Na Wielobarwnego Kondora! Mam zmierzyć się z pogromcą tego słabego pseudo-wojownika. Czempion Chaosu zamyślił się. Lord Tzeentch zdecydowanie zainteresował się tym śmiertelnikiem! Być może ma dla niego plany? To nie przypadek,iż mierzyć się będzie z dwoma wyznawcami Wielkiego Mutatora....
Terlarkar miał jednak plan. Jako były kultysta Chaosu, wiedział,iż pokonanie przeciwnika składa się na sumę poprzedzających walkę działań. A Terlarkar zamierzał wykorzystać jeden ze sprawdzonych forteli, nauczonych podczas tułaczki po Umbrze Chaoitice. Zamierzał sprowokować przeciwnika i uświadomić mu z kim się mierzy.
Terlarkar odwrócił się i ruszył na zewnątrz. Wiedział, co musi zrobić....
Na zewnątrz było pochmurno. Szare niebo nadawało zrujnowanej krasnoludzkiej twierdzy dość ponury widok. Wiatr wiał, zbierało się na deszcz. Czempion Chaosu wiedział,iż Arena przyciąga widzów niczym latarnia ćmy. Zamierzał to wykorzystać. Szedł drogą i rozglądał sie, poszukując rzeczy wiadomej tylko sobie. Po około dwóch godzinach dostrzegł swój cel Jest! Grupa okołu tuzina ludzi właśnie zmierzała w stronę Karak Vlag. Terlarkar widział ich liche zbroje, poniszczone ubrania i pordzewiały oręż. Widzami areny było wielu wojowników, którzy obserwując zmagania najlepszych, sami liczyli na to, by nauczyć się z ich walk jak najwięcej. Ta grupa będzie idealna.....Czempion Chaosu powoli zbliżał się do podróżników, spokojnym krokiem zmniejszając odległość dzielącą ich od siebie. Ci jednak zatrzymali się i powoli wyciągneli bronie. Ty tam!(krzyknął jeden z nich) Czego chcesz?
W rękach Terlarkara zmaterializowało się płonące piekielnym ogniem ostrze, a on sam, chichocząc maniakalnie, rzucił się na zbrojnych. Wasze dusze......wasze dusze!
Po około godzinie Czempion Chaosu wrócił do Karak Vlag, a strażnicy pilnujący wejścia zamarli ze strachu. Zbroja Terlarklara, okryta była czarnymi, paskudnymi kolcami, na których nabite były pokrwawione ludzkie głowy,które w magiczny sposób płonely, wydzielając z oczodołów czarny dym. Płaszcz z ludzkiej skóry delikatnie powiewal na wietrze, roznosząc kropelki krwi w każdym kierunku. Czempion Chaosu spokojnie przeszedł obok nich, rozkoszując się aurą strachu, jaką wydzielał. Żaden człowiek nie będzie w stanie zmierzyć się z Terlarkarem, gdy trofeum tak ponure ujawni się przed nim!
Chwała Lordowi Magii!
Ten osiłek nie był wcale taki silny pomyślał Albrecht. Wiedział że jego kolejnym przeciwnikiem również będzie czempion chaosu.Ten jednak wydaje się być znacznie groźniejszym i bardziej wyszkolonym przeciwnikiem niż ten upadły rycerz... I tak go pokonam a potem wygram tą arenę pomyślał Albrecht wypijając kolejny kufel piwa.
matilizaki napisał:
Na brete
wybiegac biegaczem do przodu i wbijac sie od tyłu w kawalerie jak sie wyjdzie z tyłu