Arena of Death 20: Sylvania 3 Arena Jubileuszowa (32 os)
Re: Arena of Death 20: Sylvania 3 Arena Jubileuszowa (32 os)
-Ach. Więc już nadszedł czas.- Wampir szedł przez ocienione alejki przy arenie, rozglądając się za jego przeciwnikami. Spostrzegł w oddali mrocznego elfa dosiadającego paskudną bestię. Za nim głównym traktem jechała jego świta.
-Hehe. Nazywają się złymi i mrocznymi, a tylko nieliczni mają odwagę stanąć twarzą w twarz z godnym siebie przeciwnikiem.- Zagłębiając się w cienie krainy Sylvani.
Po drodze do swojego nowego "domu" zerknął jeszcze na listę wywieszoną przy jednej z tych plugawych karczm Sylvani, które są tak plugawe, że nawet te najbardziej plugawe karczmy Imperium nie są w połowie tak plugawe jak plugawe są owe karczmy, przed jedną z których stoi teraz wampir.
-Hmm... więc jeszcze przybywają tu naiwni głupcy.- Zaczął się rozglądać dostrzegając kolejną postać -O. Cóż moje oczy widzą- parsknął z ironią. -Następny "mhroczny" elf.- Powiedział to widząc jak do listy zaczął zbliżać się elf przybrany w ciemne szaty.- Assasin... Chętnie sprawdziłbym go w boju...
I odszedł rozmyślając z kim przyjdzie mu się zmierzyć w pierwszej walce...
-Hehe. Nazywają się złymi i mrocznymi, a tylko nieliczni mają odwagę stanąć twarzą w twarz z godnym siebie przeciwnikiem.- Zagłębiając się w cienie krainy Sylvani.
Po drodze do swojego nowego "domu" zerknął jeszcze na listę wywieszoną przy jednej z tych plugawych karczm Sylvani, które są tak plugawe, że nawet te najbardziej plugawe karczmy Imperium nie są w połowie tak plugawe jak plugawe są owe karczmy, przed jedną z których stoi teraz wampir.
-Hmm... więc jeszcze przybywają tu naiwni głupcy.- Zaczął się rozglądać dostrzegając kolejną postać -O. Cóż moje oczy widzą- parsknął z ironią. -Następny "mhroczny" elf.- Powiedział to widząc jak do listy zaczął zbliżać się elf przybrany w ciemne szaty.- Assasin... Chętnie sprawdziłbym go w boju...
I odszedł rozmyślając z kim przyjdzie mu się zmierzyć w pierwszej walce...
Tellar przemierzał bramę twierdzy wraz ze swoim pochodem. Jechał pierwszy, a u Jego bogu jechała z nim ramię w ramię Czarodziejka. Mijał ponurą kamienną bramę areny.
- Ciekawe miejsce... - oznajmiła czarodziejka.
- Ciekawe? - parsknął - zwykłe miejsce, gdzie będę przelewać krew dla Khaina... - z niemałym podnieceniem odparł Druchii.
- Nie bądź taki pewny siebie... To może Cię szybko zgubić pnie...
- Mnie? Drwisz?! - z gniewem krzyknął na czarodziejkę. Ona nic już nie odpowiedziała. Właśnie wjechali do miasta. Wydawało się ono mieszanką wszystkich ras. Tellar spoglądał groźnie przed siebie... Krasnolud, wampir, leśny elf...? Który pierwszy zmierzy się z "Nieposkromionym"?
- Ciekawe miejsce... - oznajmiła czarodziejka.
- Ciekawe? - parsknął - zwykłe miejsce, gdzie będę przelewać krew dla Khaina... - z niemałym podnieceniem odparł Druchii.
- Nie bądź taki pewny siebie... To może Cię szybko zgubić pnie...
- Mnie? Drwisz?! - z gniewem krzyknął na czarodziejkę. Ona nic już nie odpowiedziała. Właśnie wjechali do miasta. Wydawało się ono mieszanką wszystkich ras. Tellar spoglądał groźnie przed siebie... Krasnolud, wampir, leśny elf...? Który pierwszy zmierzy się z "Nieposkromionym"?
Selamith w końcu dotarł do zamku, spojrzał na listę:
- Hmmm... 4 rodaków, zapowiada się ciekawie. Ooo... Co ja widzę jest jakaś gnida z Ultuahanu, wspomóż mnie Panie, ku Twej Chwale
Po czym poszedł rozejrzeć się po zamku, dokładnie przyjrzał się arenie, pochodził po okolicznych gospodach. Zaobserwował tam kilku zawodników, lecz nie nawiązał z nimi kontaktu...
PS dodałem historię
- Hmmm... 4 rodaków, zapowiada się ciekawie. Ooo... Co ja widzę jest jakaś gnida z Ultuahanu, wspomóż mnie Panie, ku Twej Chwale
Po czym poszedł rozejrzeć się po zamku, dokładnie przyjrzał się arenie, pochodził po okolicznych gospodach. Zaobserwował tam kilku zawodników, lecz nie nawiązał z nimi kontaktu...
PS dodałem historię
Ostatnio zmieniony 30 gru 2009, o 13:31 przez Arathorn, łącznie zmieniany 1 raz.
Arathorn pisze:Łącznie z tym postem jestem od ciebie "skuteczniejszy" o 1353,714286%
- Dead_Guard
- "Nie jestem powergamerem"
- Posty: 189
- Lokalizacja: Kraków
Fjolwar Alaricson spoglądał z widowni na piasek areny. Było jeszcze pusto, tylko od czasu do czasu inni śmiałkowie tędy przechodzili, by zobaczyć miejsce swojej przyszłej bitwy. Był tu niegdyś bohaterem, zwycięzcą turnieju. Teraz znów jest zwykłym wojownikiem, jak pozostali.
- Znów zaczynam się nad sobą rozczulać do kroćset - Fjolwar obrócił się na pięcie i ruszył ku karczmie, by zgasić pragnienie, bowiem od patrzenia na piasek sucho mu się w gardle zrobiło - Wampiry, elfy, sługusy chaosu, wszystkich ich pies trącał - splunął na ziemię, widząc co za motłoch się tu zbiera.
- Znów zaczynam się nad sobą rozczulać do kroćset - Fjolwar obrócił się na pięcie i ruszył ku karczmie, by zgasić pragnienie, bowiem od patrzenia na piasek sucho mu się w gardle zrobiło - Wampiry, elfy, sługusy chaosu, wszystkich ich pies trącał - splunął na ziemię, widząc co za motłoch się tu zbiera.
Forteca robiła dobre wrażenie, stara ponura, taką jaką lubią wampiry. Ale nie to było najważniejsze dla Augusta, tylko przelani krwi kolejnych wojowników, odnoszenie zwycięstw i doskonalenie swoich bojowych umiejętności, na chwałę Abhorash najpotężniejszego wojownika wampira, protoplastę rodu i Harkona który stworzył zakon Krwawych Smoków. Ucieszył go szczególnie fakt, że pojawili się wyznawcy chaosu. Choć wiara w Solkana straciła dla niego znaczenie, to nienawiść i pogarda dla wszelkiego stworzenia chaosu była wielka i nie mógł doczekać się chwili zatopienia swego ostrza w którymś z jego wojowników.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Imię postaci:Kemr
Broń:pięści(Szpony)
Zbroja:-
Ekwipunek: Przeklęta broń (Szpony)
Umiejętności:Wampirza czysta krew Strigoi
Karmazynowa kurtyna powoli opadała.
Wampir powoli zaczynała odzyskiwać kontrole nad sobą, spojrzał na swoje potężne pazury.
Całe były we krwi, życiodajny płyn powoli ściekał do zagłębień mrocznych symboli które były
wyryte na jego pazurach wieki temu. Pomimo tak długiego upływu czasu znaki wcale się nie zatarły.
Znaki zarazem błogosławiony dar dzięki czemu przeżył tyle lat jako niewolnik a zarazem przekleństwo które ukazywało
że jest jedynie czyjąś własnością. Strigoi rozpiął swoje błoniaste skrzydła i zaryczał z niewyobrażalnej nienawiści.
Kiedyś był wolny i mieszkał wśród braci w ich królestwie. Ale nadeszła przeklęta nawała zielonoskórych i jego
królestwo upadło. Potem nadszedł czas prześladowań , inne wampiry polowali na nich. Zabijali całymi dziesiątkami,
to była eksterminacja. Niewielu przetrwało, ale za jaką cenę. Stali się sługami , którzy musieli walczyć między sobą
na arenach, ku ucieszy ich panów. Kemr służył pewnemu potężnemu Nekraszowi. Jego pan bił mistrzem zakazanych
arkanów i dzięki swej wiedzy obdarzył swego niewolnika znakami. Dzięki nim Strigoi przetrwał wiele walk ze swoimi
braćmi. Ale wampir pamiętał też ulubione zabawy swego pana. Nekrasz chciał aby jego sługa był odporny na ból, dlatego
przez wiele godzi dziennie, kazał biczować Kemra. Czasem nawet polewał go wodą święconą. Tak naprawdę głównie zależało mu na zadaniu jak największych cierpień Strigojowi. Ale dni tych kaźni się skończyły, kiedy Kemr kilka chwil przed wschodem słońca zdołał uciec z zamku swego oprawcy. To był akt rozpaczy, wampir z ledwością zdołał znaleźć małą jaskinie gdzie ukrył się przed zabójczymi promieniami słońca. Dzięki temu zyskał znaczną przewagę czasową nad obławą i zdołał zbiec.
Przez lata ukrywał się po lasach i ruinach, ale niedawno to się skończyło. Z niezłomną determinacją zaczął polować na inne wampiry.
Oprawcy poznają jego imię i będą lękać się każdego cienia na nocnym trakcie.
Kemr spojrzał wreszcie na swoją ostatnią ofiarę. Wampir czystej krwi z rodziny Carstein'ów. Bydlak zdołał ciąć strigoja przez pierś zanim ten zatopił swoje szpony w jego ciele. Szlachcic jeszcze dychał gdy Kemr pochylił się nad jego twarzą.
-Dokąd zmierzają przedstawiciele wszystkie rody-Powiedział szeptem Strigoj .
-Do... do... zamku na północy-Wycharczał wampir, dławiąc się własną krwią.
-W jakim celu-
-A... arena, szukają chwały i bogactwa-
-Zatem znajdą tam tylko swoją zagładę-Po tych słowach Kemr z furią, chwycił swymi muskularnymi łapami głowę szlachcica i jednym szarpnięciem oderwał ją od tułowia.
Po wielu dniach marszu, Wampir dotarł na miejsce. Przed jego oczami roztaczał się panorama cytadeli.
-Tu rozpocznie się moja krucjata, a serca innych dzieci nocy zastaną napełnione grozą-Strigoj rozpiął skrzydła i zaryczał z niewyobrażalnej nienawiści.
Broń:pięści(Szpony)
Zbroja:-
Ekwipunek: Przeklęta broń (Szpony)
Umiejętności:Wampirza czysta krew Strigoi
Karmazynowa kurtyna powoli opadała.
Wampir powoli zaczynała odzyskiwać kontrole nad sobą, spojrzał na swoje potężne pazury.
Całe były we krwi, życiodajny płyn powoli ściekał do zagłębień mrocznych symboli które były
wyryte na jego pazurach wieki temu. Pomimo tak długiego upływu czasu znaki wcale się nie zatarły.
Znaki zarazem błogosławiony dar dzięki czemu przeżył tyle lat jako niewolnik a zarazem przekleństwo które ukazywało
że jest jedynie czyjąś własnością. Strigoi rozpiął swoje błoniaste skrzydła i zaryczał z niewyobrażalnej nienawiści.
Kiedyś był wolny i mieszkał wśród braci w ich królestwie. Ale nadeszła przeklęta nawała zielonoskórych i jego
królestwo upadło. Potem nadszedł czas prześladowań , inne wampiry polowali na nich. Zabijali całymi dziesiątkami,
to była eksterminacja. Niewielu przetrwało, ale za jaką cenę. Stali się sługami , którzy musieli walczyć między sobą
na arenach, ku ucieszy ich panów. Kemr służył pewnemu potężnemu Nekraszowi. Jego pan bił mistrzem zakazanych
arkanów i dzięki swej wiedzy obdarzył swego niewolnika znakami. Dzięki nim Strigoi przetrwał wiele walk ze swoimi
braćmi. Ale wampir pamiętał też ulubione zabawy swego pana. Nekrasz chciał aby jego sługa był odporny na ból, dlatego
przez wiele godzi dziennie, kazał biczować Kemra. Czasem nawet polewał go wodą święconą. Tak naprawdę głównie zależało mu na zadaniu jak największych cierpień Strigojowi. Ale dni tych kaźni się skończyły, kiedy Kemr kilka chwil przed wschodem słońca zdołał uciec z zamku swego oprawcy. To był akt rozpaczy, wampir z ledwością zdołał znaleźć małą jaskinie gdzie ukrył się przed zabójczymi promieniami słońca. Dzięki temu zyskał znaczną przewagę czasową nad obławą i zdołał zbiec.
Przez lata ukrywał się po lasach i ruinach, ale niedawno to się skończyło. Z niezłomną determinacją zaczął polować na inne wampiry.
Oprawcy poznają jego imię i będą lękać się każdego cienia na nocnym trakcie.
Kemr spojrzał wreszcie na swoją ostatnią ofiarę. Wampir czystej krwi z rodziny Carstein'ów. Bydlak zdołał ciąć strigoja przez pierś zanim ten zatopił swoje szpony w jego ciele. Szlachcic jeszcze dychał gdy Kemr pochylił się nad jego twarzą.
-Dokąd zmierzają przedstawiciele wszystkie rody-Powiedział szeptem Strigoj .
-Do... do... zamku na północy-Wycharczał wampir, dławiąc się własną krwią.
-W jakim celu-
-A... arena, szukają chwały i bogactwa-
-Zatem znajdą tam tylko swoją zagładę-Po tych słowach Kemr z furią, chwycił swymi muskularnymi łapami głowę szlachcica i jednym szarpnięciem oderwał ją od tułowia.
Po wielu dniach marszu, Wampir dotarł na miejsce. Przed jego oczami roztaczał się panorama cytadeli.
-Tu rozpocznie się moja krucjata, a serca innych dzieci nocy zastaną napełnione grozą-Strigoj rozpiął skrzydła i zaryczał z niewyobrażalnej nienawiści.
...
- O tym, że arena miała być urządzana, dowiedziałem się niedługo po odwiedzeniu sylvańskiej wioski, usytuowanej u podnóży gór. Przypomniałem sobie wtedy swój sen, w którym wybawiciel kazał mi ruszać na arenę... od razu wiedziałem, że tu moje przeznaczenie się spełni. I tak zapisałem się na listę, a teraz siedzę tutaj, w tej nędznej ludzkiej karczmie, popijam wodę, którą ludzie zwą piwem i rozmawiam z Tobą, Gorimie. - krasnolud wziął głęboki haust, oblewając sobie przy tym część siwej brody. Tylko tak można było poczuć jakąkolwiek nutkę alkoholu w tych szczynach.
Gorim był również krasnoludem. Jak się dowiedziałem pochodził z Zhufbar, z klanu Azgamod. Był jednym z tych krasnoludów, którzy cały czas obserwują granice Gór Krańca Świata i Sylvani, wiedząc jakież to mroczne pomioty czają się w tej prowincji. Trzeba znać swego przeciwnika i być gotowym na każde powstające zagrożenie. Choćby powstawało z grobów. Gorim był w tym dobry, a ja wiedziałem, że będę potrzebował jego wiedzy i umiejętności na arenę. Zapowiadało się, że stawie czoła wielu zmarłym, a jednak żywym istotom.
- Wielka opowieść, godna wielkiego krasnoluda. Trudno uwierzyć w to co przeżyłeś, a jednak ja Ci wierzę. Nie wiem tylko, dlaczego to ja zostałem wybrany by ją usłyszeć? - zapytał Gorim.
- No cóż... dobre pytanie... jesteś pierwszym krasnoludem, z którym mogę dzielić stół w karczmie popijając piwo, jakimikolwiek szczynami ono by nie było, od czasu gdy wyszedłem z tych piekielnych pustkowi - na zakończenie krasnolud ryknął gromkim śmiechem, rozlewając jeszcze więcej piwa, wstrząsając swoją siwą brodą i siwym czubem włosów na głowie, charakterystycznym dla zabójcy. Gorim również się do niego dołączył.
Tak tego dnia, w rogu karczmy opowiedziane zostało wiele powieści, wymienionych zostało wiele gestów, rozlano wiele piwa, co zostało uwieńczone braterska więzią jaka powstała między krasnoludami.
- O tym, że arena miała być urządzana, dowiedziałem się niedługo po odwiedzeniu sylvańskiej wioski, usytuowanej u podnóży gór. Przypomniałem sobie wtedy swój sen, w którym wybawiciel kazał mi ruszać na arenę... od razu wiedziałem, że tu moje przeznaczenie się spełni. I tak zapisałem się na listę, a teraz siedzę tutaj, w tej nędznej ludzkiej karczmie, popijam wodę, którą ludzie zwą piwem i rozmawiam z Tobą, Gorimie. - krasnolud wziął głęboki haust, oblewając sobie przy tym część siwej brody. Tylko tak można było poczuć jakąkolwiek nutkę alkoholu w tych szczynach.
Gorim był również krasnoludem. Jak się dowiedziałem pochodził z Zhufbar, z klanu Azgamod. Był jednym z tych krasnoludów, którzy cały czas obserwują granice Gór Krańca Świata i Sylvani, wiedząc jakież to mroczne pomioty czają się w tej prowincji. Trzeba znać swego przeciwnika i być gotowym na każde powstające zagrożenie. Choćby powstawało z grobów. Gorim był w tym dobry, a ja wiedziałem, że będę potrzebował jego wiedzy i umiejętności na arenę. Zapowiadało się, że stawie czoła wielu zmarłym, a jednak żywym istotom.
- Wielka opowieść, godna wielkiego krasnoluda. Trudno uwierzyć w to co przeżyłeś, a jednak ja Ci wierzę. Nie wiem tylko, dlaczego to ja zostałem wybrany by ją usłyszeć? - zapytał Gorim.
- No cóż... dobre pytanie... jesteś pierwszym krasnoludem, z którym mogę dzielić stół w karczmie popijając piwo, jakimikolwiek szczynami ono by nie było, od czasu gdy wyszedłem z tych piekielnych pustkowi - na zakończenie krasnolud ryknął gromkim śmiechem, rozlewając jeszcze więcej piwa, wstrząsając swoją siwą brodą i siwym czubem włosów na głowie, charakterystycznym dla zabójcy. Gorim również się do niego dołączył.
Tak tego dnia, w rogu karczmy opowiedziane zostało wiele powieści, wymienionych zostało wiele gestów, rozlano wiele piwa, co zostało uwieńczone braterska więzią jaka powstała między krasnoludami.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
Lurk uciekał z tego parszywego zamczyska, aż kurz się unosił za jego biednymi łapami. Dotarł do swojego legowiska, dopiero gdy zasiadł na swoim wygodnym fotelu, z którego nadzorował przyszłych gladiatorów, poczuł się bezpieczniej. Spojrzał bystro po kątach... Coś tu nie gra, przecież to było takie przytulne ciemne, zapleśniałe miejsce. Osobiście nadzorował jego urządzanie. Tak teraz ewidentnie tu śmierdziało, było straszliwie-oślepiająco jasno.
- Gdzie jest Thuig Nadzorca?! - ryknął i złapał się za pysk, przy okazji kując łapę o długachne kły wystające z dolnej szczęki. „Czyżby to był mój nowy głos? Czy może ktoś inny tak wrzasnął?”
Po kilku chwilach do pomieszczenia wpadł jeden z niewolników i od razu w progu zamarł z przerażenia... Tak-tak nowy wygląd Lurka musiał być iście przerażający, mięśnie bardzo się rozrosły, stały się większe-potężniejsze niż u szczuroogra, to samo można powiedzieć o pazurach, a kły były tak olbrzymie, że częściowo zasłaniały linię wzroku szczurowampira. Lurk przez chwilę jeszcze napawał się grozą, którą niewątpliwie wzbudzał.
- Gdzie jest Thuig Nadzorca? - zapytał i sam o mało nie popuścił piżma strachu na dźwięk własnego głosu. Wcale nie był zdziwiony, gdy wyczuł woń strachu dobiegającą z okolicy, w której znajdował się niewolnik – Mam cię rozerwać na kawałeczki, czy może jednak odpowiesz? - ten pomysł wcale nie wydawał się taki zły, w sumie to Lurk czuł, że niebawem znów dostanie napadu niepochamowanego głodu i trzeba będzie kogoś wysączyć-wypić.
- Pppanie... Nadzorca zginął marnie na poprzedniej arenie – niewolnik wyrwał Lurka z zadumy.
- A tak-tak, więc ty mi odpowiesz, kto buszował w mojej norze i zostawił taki smród?! - szczurowampir spojrzał swoim najgroźniejszym wzrokiem, tak mu się przynajmniej wydawało.
- Ależ wielki, zębaty, potworny Panie, tutaj nikogo nie było od momentu, gdy opuściłeś to pomieszczenie – niewolnik zapewne czuł zbliżający się moment jego śmierci, ale mimo wszystko dalej szedł w zaparte, cóż za zuchwalstwo, które musi być ukarane.
Jednak nie spodziewał się, że Lurk oprócz potwornych mięśni nabrał także szybkości i refleksu. Jednym susem doskoczył i pazurami rozpłatał gardło sługusa. Drugą łapą chwycił go w żelaznym uchwycie i zaczął pić. Mierny opór nie miał najmniejszych szans, a po chwili całkowicie ustąpił. Niestety wraz z ujściem życia z truchła, krew przestał płynąć. Lurk po raz kolejny zirytował się na niewdzięcznego niewolnika, toż tego nawet nie było wystarczająco na przystawkę! „Muszę znaleźć szybko coś większego do jedzenia”.
Niestety kulinarne plany nowo przebudzonego przerwał potworny-paraliżujący ból karku, który odebrał Lurkowi władzę w kończynach.
- Zabawko, niewolniku!!! - zagrzmiało mu w głowie – Masz się zapisać na Arenę Śmierci, walczyć i zginąć w imię mojej dobrej zabawy – nieszczęsny niewolnik chwycił za przeklętą obrożę i... Został porażony z siłą dwukrotnie większą niż przed chwilą.
- Nawet nie próbuj tego więcej - znów zagrzmiało, tym razem jeszcze bardziej gniewnie – bo kolejna próba będzie śmiertelna. A teraz idź i giń!!!
- Gdzie jest Thuig Nadzorca?! - ryknął i złapał się za pysk, przy okazji kując łapę o długachne kły wystające z dolnej szczęki. „Czyżby to był mój nowy głos? Czy może ktoś inny tak wrzasnął?”
Po kilku chwilach do pomieszczenia wpadł jeden z niewolników i od razu w progu zamarł z przerażenia... Tak-tak nowy wygląd Lurka musiał być iście przerażający, mięśnie bardzo się rozrosły, stały się większe-potężniejsze niż u szczuroogra, to samo można powiedzieć o pazurach, a kły były tak olbrzymie, że częściowo zasłaniały linię wzroku szczurowampira. Lurk przez chwilę jeszcze napawał się grozą, którą niewątpliwie wzbudzał.
- Gdzie jest Thuig Nadzorca? - zapytał i sam o mało nie popuścił piżma strachu na dźwięk własnego głosu. Wcale nie był zdziwiony, gdy wyczuł woń strachu dobiegającą z okolicy, w której znajdował się niewolnik – Mam cię rozerwać na kawałeczki, czy może jednak odpowiesz? - ten pomysł wcale nie wydawał się taki zły, w sumie to Lurk czuł, że niebawem znów dostanie napadu niepochamowanego głodu i trzeba będzie kogoś wysączyć-wypić.
- Pppanie... Nadzorca zginął marnie na poprzedniej arenie – niewolnik wyrwał Lurka z zadumy.
- A tak-tak, więc ty mi odpowiesz, kto buszował w mojej norze i zostawił taki smród?! - szczurowampir spojrzał swoim najgroźniejszym wzrokiem, tak mu się przynajmniej wydawało.
- Ależ wielki, zębaty, potworny Panie, tutaj nikogo nie było od momentu, gdy opuściłeś to pomieszczenie – niewolnik zapewne czuł zbliżający się moment jego śmierci, ale mimo wszystko dalej szedł w zaparte, cóż za zuchwalstwo, które musi być ukarane.
Jednak nie spodziewał się, że Lurk oprócz potwornych mięśni nabrał także szybkości i refleksu. Jednym susem doskoczył i pazurami rozpłatał gardło sługusa. Drugą łapą chwycił go w żelaznym uchwycie i zaczął pić. Mierny opór nie miał najmniejszych szans, a po chwili całkowicie ustąpił. Niestety wraz z ujściem życia z truchła, krew przestał płynąć. Lurk po raz kolejny zirytował się na niewdzięcznego niewolnika, toż tego nawet nie było wystarczająco na przystawkę! „Muszę znaleźć szybko coś większego do jedzenia”.
Niestety kulinarne plany nowo przebudzonego przerwał potworny-paraliżujący ból karku, który odebrał Lurkowi władzę w kończynach.
- Zabawko, niewolniku!!! - zagrzmiało mu w głowie – Masz się zapisać na Arenę Śmierci, walczyć i zginąć w imię mojej dobrej zabawy – nieszczęsny niewolnik chwycił za przeklętą obrożę i... Został porażony z siłą dwukrotnie większą niż przed chwilą.
- Nawet nie próbuj tego więcej - znów zagrzmiało, tym razem jeszcze bardziej gniewnie – bo kolejna próba będzie śmiertelna. A teraz idź i giń!!!
Ostatnio zmieniony 31 gru 2009, o 04:22 przez warkseer, łącznie zmieniany 1 raz.
Hua'Kor'Lot wszedł na monumentalną Arene Smierci skuty w kajdany i poganiany przez ludzi.
-Dobra nedzny jaszczurze jesteś wolny. Masz wygrac arenę,a potem Cie sprzedamy.
Ludzie rozkuli Saurusa dali mu jego halabarde i uciekli zanim ten zdołał ich zabić.
Hmm... dziwnie to wygląda. Widze chmarę wampirów. Moja błogosławiona halabarda roztrzaskała już niejednego z nich. Jest jeszcze elf na czymś co przypomina Zimnokrwistego, lecz w mojim odczuciu bardziej przypomina to jaszczurkę hahaha. Będzie trudno... O Wielki Chotecu daj mi siłę abym pokonał te kreatury i zdołał odnaleźć artefakt.
Po tych słowach udał się do Maga areny.
-Dobra nedzny jaszczurze jesteś wolny. Masz wygrac arenę,a potem Cie sprzedamy.
Ludzie rozkuli Saurusa dali mu jego halabarde i uciekli zanim ten zdołał ich zabić.
Hmm... dziwnie to wygląda. Widze chmarę wampirów. Moja błogosławiona halabarda roztrzaskała już niejednego z nich. Jest jeszcze elf na czymś co przypomina Zimnokrwistego, lecz w mojim odczuciu bardziej przypomina to jaszczurkę hahaha. Będzie trudno... O Wielki Chotecu daj mi siłę abym pokonał te kreatury i zdołał odnaleźć artefakt.
Po tych słowach udał się do Maga areny.
Gilead podrzucał jabłkiem wszedł na miejsca dla publiczności, patrząc obserwując wszystkich uczestników którzy akurat byli na w pobliżu areny lub na niej, obserwował wybierał najlepszą taktykę jaką może zastosować na podczas walki, widział kilku swoich krewniaków, jak to w Sylvani masę wampirów kilka innych znienawidzonych elfów a także inne pod rasy, gdy nagle... na arenę jacyś ludzie wprowadzili jaszczurkę! Jednak to nie była zwykła jaszczurka, to był wojownik z Lustrii, raz walczył z takimi przeciwnikami gdy zatrzymali się u wybrzeży wielkiej dżungli by uzupełnić zapas wody, jednak ten był większy i wydawał się silniejszy. "Jednak dlaczego ludzie go wprowadzili? Cóż za hańba dla wojownika! Khaine nigdy by nie mi nie wybaczył gdyby tak ze mną postępowano." Gdy Gilead spojrzał w prawo, dostrzegł wysokiego elfa, bez zastanawiania rzucił jabłkiem w jego stronę, to jednak nie trafiło go lecz rozbryzgało się obok o ławę, ochlapując szlachcica. Gilead z rechotem na ustach po udanym kawale zszedł na dół szukając tawerny by napić się czerwonego jak krew jego ofiar wina.
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...
Imię postaci:Bez imienny Leśny elf
Broń:Długi miecz
Zbroja:tarcza
Ekwipunek:Buty szybkości
Umiejętności:Błogosławiony przez las
jestem u kumpla historyjkie dodam później
była to piękna deszczowa noc, krople deszczu wraz z trzaskiem iskier i gry bębnów tworzyły idealną muzykę do jakiej miel tańczyć podczas rytuału przejścia tancerze wojny. jako że byli najdoskonalsi i prawdziwymi obrońcami lasu rytuał musiał być odpowiednio trudny.
Kyarno był najstarszym z tancerzy nie był on najdoskonalszy ze względu na kunszt walki lecz ze względu na to jak tańczył, dlatego to on przygotowywał rytuał dla swoich braci i sióstr.Kyarno był dumny ze wszystkich swoich podopiecznych z wyjątkiem bezimiennego który przybył niedawno i nie dość że późno zaczął swój trening to wybrał on walkę mieczem i tarczą co była strasznie dziwne, co nie znaczy nie skuteczne choć w oczach innych kadetów i ich mistrza był on słaby i mający szans na równą walkę z innymi.
Zaczęło się, pierwszy etap rytuału. Miał on formę turnieju gdzie jego efektem miało być wybranie najlepszych którzy będą odpowiedzialni nie tylko za dowodzenie swymi oddziałami lecz za to jakim tańcem ma dany oddział walczyć....
W finale ku wielkiemu zaskoczeniu walczył bezimienny z Verusem który walczył typową i chyba najpopularniejszą bronią czyli dwoma krótkimi mieczami. Pojedynek trwał tyle co wypowiedzenie "wbiłem ci Killing blowa na generale su*o". bezimienny przegrał gdyż jego tarcz pękła po pierwszym uderzeniu gruchocząc rękę. po pojedynku załamany tym co się stało z jego najwierniejszym przyjacielem elf musiał wyruszyć w daleką podróż aby naprawić swoje cudo. jako że elfy nijak się nie znały na pancerzach bezimienny ruszył przed siebie w daleką podruż na wschód.....
Broń:Długi miecz
Zbroja:tarcza
Ekwipunek:Buty szybkości
Umiejętności:Błogosławiony przez las
jestem u kumpla historyjkie dodam później
była to piękna deszczowa noc, krople deszczu wraz z trzaskiem iskier i gry bębnów tworzyły idealną muzykę do jakiej miel tańczyć podczas rytuału przejścia tancerze wojny. jako że byli najdoskonalsi i prawdziwymi obrońcami lasu rytuał musiał być odpowiednio trudny.
Kyarno był najstarszym z tancerzy nie był on najdoskonalszy ze względu na kunszt walki lecz ze względu na to jak tańczył, dlatego to on przygotowywał rytuał dla swoich braci i sióstr.Kyarno był dumny ze wszystkich swoich podopiecznych z wyjątkiem bezimiennego który przybył niedawno i nie dość że późno zaczął swój trening to wybrał on walkę mieczem i tarczą co była strasznie dziwne, co nie znaczy nie skuteczne choć w oczach innych kadetów i ich mistrza był on słaby i mający szans na równą walkę z innymi.
Zaczęło się, pierwszy etap rytuału. Miał on formę turnieju gdzie jego efektem miało być wybranie najlepszych którzy będą odpowiedzialni nie tylko za dowodzenie swymi oddziałami lecz za to jakim tańcem ma dany oddział walczyć....
W finale ku wielkiemu zaskoczeniu walczył bezimienny z Verusem który walczył typową i chyba najpopularniejszą bronią czyli dwoma krótkimi mieczami. Pojedynek trwał tyle co wypowiedzenie "wbiłem ci Killing blowa na generale su*o". bezimienny przegrał gdyż jego tarcz pękła po pierwszym uderzeniu gruchocząc rękę. po pojedynku załamany tym co się stało z jego najwierniejszym przyjacielem elf musiał wyruszyć w daleką podróż aby naprawić swoje cudo. jako że elfy nijak się nie znały na pancerzach bezimienny ruszył przed siebie w daleką podruż na wschód.....
Ostatnio zmieniony 31 gru 2009, o 05:06 przez Tutajec, łącznie zmieniany 1 raz.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
4 postacie do zgłoszenia jeszcze (3 jeśli włąściciel elfa da historię)
Imię postaci: Stefan (Skaven Chief)
Broń: Dwa kucharskie tasaki (z dziurką) i masa noży kuchennych za pasem (2x topór i noże do rzucania)
Zbroja: Brudny fartuch kuchenny z napisem "STEFAN" i kucharska czapka (brak)
Ekwipunek: eliksir spaczeniowy (odrobinę przyprawiony), bułka tarta i noże do rzucania
Umiejętności: Agresywny (również w stosunku do jarzyn)
Historia postaci: pojawi się jutro
Broń: Dwa kucharskie tasaki (z dziurką) i masa noży kuchennych za pasem (2x topór i noże do rzucania)
Zbroja: Brudny fartuch kuchenny z napisem "STEFAN" i kucharska czapka (brak)
Ekwipunek: eliksir spaczeniowy (odrobinę przyprawiony), bułka tarta i noże do rzucania
Umiejętności: Agresywny (również w stosunku do jarzyn)
Historia postaci: pojawi się jutro
Imię Postaci: Caragana Arborescencs
Broń: Konar Ludojad marzanny (brak)
Zbroja: Mchy i porosty (brak)
Ekwipunek: tuż po niżej lini pleców, dziupla z tyłu i sęk z przodu (brak)
Umiejętności: Precyzyjne ciosy, Zabójca, Błogosławiony przez Las(obligatoryjnie), Szczęściarz (ciągle najebany)
Historia:
...ssssyyyyssssyyyy pssssyy sssssyyt sssssssyyy syyy syy sy sy ss s... - Nie dajcie sie zmylić pozorom, to nie odgłosy węża wygrzewającego się na kamieniu w ciepły wiosenny dzień, a starego bretońskiego chłopa wracającego z zakrapianej imprezy od swojego sąsiada Jakubka Wiadrowycza mieszkającego na Starym Majdanie, praktycznie w granicach Athel Loren. Igor Korniczenko bo tak zwie się ów chłop, patrzy teraz z ulga w dal na nieprzenikniony ciemny las który go otacza. Strach mu obcy, jak to przystało na starego bretońskiego kacapa, co to już niejednego wroga "jedynej słusznej władzy" zdzielił kozikiem między żebra. Dobrze wiedział co robi, i pod czym miał "wycedzić kartofle", umówił się ze swoim kompanem od flaszki... flaszek, podczas ostatniej libacji, co i jak po czym opracowali plan, ot tak dla zabawy, bo co im zostało na te stare lata? Poza pędzeniem w domowym zaciszu niespożywalnych przez zwykłych śmiertelników mikstur, ślepo ( dosłownie i w przenośni) nazywanych potocznie bimbrem. Był to krzak, niepozorny, o liściach drobnych, jajowatych koloru zgniłozielonego, a kwiatach żółtych na długich około centymetrowych szypułkach rosnący tuż na skraju lasu. Jedyna rzeczą która do niego nie pasowała było jego pochodzenie, dalekie tundrowe klimaty pn-wsch części Kislevu. Dla laika wydawało by się, ze nasiona musiał przenieść równie egzotyczny ptak rodem z tamtych rejonów świata w swoich jelitach, a bezceremonialnie nawożąc tutejsze tereny, po strawieniu i przyswojeniu ważnych dlań energetycznie składników odżywczych. Niestety jak przystało na bimbrownika egzorcystę amatora Jakubek Wiadrowycz znał dokładnie pochodzenie ów krzaka i w jakim celu tam rośnie. Nawiasem mówiąc gdyby nie on to populacja wioski o która sie tak troszczy juz dawno była by mniejsza, badz przestała istnieć. Bynajmniej nie za sprawa dziekiego gonu, szalonych zdziadziałych elfów na konikach, którzy to z braku lepszych zajęć najeżdżają rokrocznie sasiednie wioski, tą zostawiaja w spokoju, a te 3 opasłe beczki bimbru stojące w bramie osady w każdą 11 pełnie roku nie mają z tym nic wspólnego. A wampirzy którzy zalęgli by tsię w tej kraine gdyby nie jego heroiczne wyczyny i wiedza nabyta od praprzodków i starych ludowych znachorów. Ale wracając do historii na wstępie napomnianej sprytna para starszych Panów, może nie koniecznie dżentelmenów tego wieczora uknuła plan jak zarobić szybko kasę na kilka beczek oraz aparature dystylacyjna do nowej piwnicy Igora, która miała się mieścić już pod istniejąca piwnica pod oborą. Otóż niepozorny krzak ten był to najnormalniej młody leśny duch zasadzony przez leśne licha kilka wiosen temu, a rozwijający się w wolnym tempie. Idąc chłopską myślą przewodnią wystarczyło trochę wzbogacić składniki odżywcze które przyswajała nie wyrażniająca się niczym roślina, poczekać aż dojrzeje, pochwycić, podchować i sprzedać na targu niewolników w większym mieście... "..." ... i tak po długich perypetiach w Arenie zawitała skrępowana, trochę podpita Leśna Zjawa, za imie przyjeła nazwe krzaka pod którym Igor Korniczenko oddawał się dzikiej przyjemności oddawania moczu.
Broń: Konar Ludojad marzanny (brak)
Zbroja: Mchy i porosty (brak)
Ekwipunek: tuż po niżej lini pleców, dziupla z tyłu i sęk z przodu (brak)
Umiejętności: Precyzyjne ciosy, Zabójca, Błogosławiony przez Las(obligatoryjnie), Szczęściarz (ciągle najebany)
Historia:
...ssssyyyyssssyyyy pssssyy sssssyyt sssssssyyy syyy syy sy sy ss s... - Nie dajcie sie zmylić pozorom, to nie odgłosy węża wygrzewającego się na kamieniu w ciepły wiosenny dzień, a starego bretońskiego chłopa wracającego z zakrapianej imprezy od swojego sąsiada Jakubka Wiadrowycza mieszkającego na Starym Majdanie, praktycznie w granicach Athel Loren. Igor Korniczenko bo tak zwie się ów chłop, patrzy teraz z ulga w dal na nieprzenikniony ciemny las który go otacza. Strach mu obcy, jak to przystało na starego bretońskiego kacapa, co to już niejednego wroga "jedynej słusznej władzy" zdzielił kozikiem między żebra. Dobrze wiedział co robi, i pod czym miał "wycedzić kartofle", umówił się ze swoim kompanem od flaszki... flaszek, podczas ostatniej libacji, co i jak po czym opracowali plan, ot tak dla zabawy, bo co im zostało na te stare lata? Poza pędzeniem w domowym zaciszu niespożywalnych przez zwykłych śmiertelników mikstur, ślepo ( dosłownie i w przenośni) nazywanych potocznie bimbrem. Był to krzak, niepozorny, o liściach drobnych, jajowatych koloru zgniłozielonego, a kwiatach żółtych na długich około centymetrowych szypułkach rosnący tuż na skraju lasu. Jedyna rzeczą która do niego nie pasowała było jego pochodzenie, dalekie tundrowe klimaty pn-wsch części Kislevu. Dla laika wydawało by się, ze nasiona musiał przenieść równie egzotyczny ptak rodem z tamtych rejonów świata w swoich jelitach, a bezceremonialnie nawożąc tutejsze tereny, po strawieniu i przyswojeniu ważnych dlań energetycznie składników odżywczych. Niestety jak przystało na bimbrownika egzorcystę amatora Jakubek Wiadrowycz znał dokładnie pochodzenie ów krzaka i w jakim celu tam rośnie. Nawiasem mówiąc gdyby nie on to populacja wioski o która sie tak troszczy juz dawno była by mniejsza, badz przestała istnieć. Bynajmniej nie za sprawa dziekiego gonu, szalonych zdziadziałych elfów na konikach, którzy to z braku lepszych zajęć najeżdżają rokrocznie sasiednie wioski, tą zostawiaja w spokoju, a te 3 opasłe beczki bimbru stojące w bramie osady w każdą 11 pełnie roku nie mają z tym nic wspólnego. A wampirzy którzy zalęgli by tsię w tej kraine gdyby nie jego heroiczne wyczyny i wiedza nabyta od praprzodków i starych ludowych znachorów. Ale wracając do historii na wstępie napomnianej sprytna para starszych Panów, może nie koniecznie dżentelmenów tego wieczora uknuła plan jak zarobić szybko kasę na kilka beczek oraz aparature dystylacyjna do nowej piwnicy Igora, która miała się mieścić już pod istniejąca piwnica pod oborą. Otóż niepozorny krzak ten był to najnormalniej młody leśny duch zasadzony przez leśne licha kilka wiosen temu, a rozwijający się w wolnym tempie. Idąc chłopską myślą przewodnią wystarczyło trochę wzbogacić składniki odżywcze które przyswajała nie wyrażniająca się niczym roślina, poczekać aż dojrzeje, pochwycić, podchować i sprzedać na targu niewolników w większym mieście... "..." ... i tak po długich perypetiach w Arenie zawitała skrępowana, trochę podpita Leśna Zjawa, za imie przyjeła nazwe krzaka pod którym Igor Korniczenko oddawał się dzikiej przyjemności oddawania moczu.
Ostatnio zmieniony 31 gru 2009, o 12:51 przez Gremlin, łącznie zmieniany 5 razy.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Gremlin, dodaj jeszcze trzecią umiejętność, postanowiłem jeszcze ciut wzmocnic branchwraitthy w zamian za utratę ekwipunku.
odp: tak musisz wybrać, jakkolwiek jestes forest spiritem ze wszystkim co się z tym wiąże.
odp: tak musisz wybrać, jakkolwiek jestes forest spiritem ze wszystkim co się z tym wiąże.
Imię postaci: Gorgag Mały Czerep
Broń: Topór
Zbroje: Średnia zbroja, tarcza.
Ekwipunek: Amulet ochronny
Umiejętność: Szczęściarz
Gorgag był bardzo mały jak na orka. Od samego urodzenia przysporzyło mu to wiele kłopotów w plemieniu Czerwonej czaszki w którym się narodził. Wszystko wskazywało na to, że mikrej postury ork, nie przeżyje długo wśród swoich pobratymców. Jednak Gork i Mork mieli inne plany. Gorgag został ulubieńcem miejscowego szamana Zunzuga Pomazańca. Był to ork o wielkiej mocy. Niestety kapryśni Bogowie sprawili, iż nie mógł on cieszyć się długim życiem. Pewnego poranka Zunzuk ugotował swój własny mózg. O śmierć szamana oskarżony został Gorgag. Podejrzewany o magiczne moce został on wypędzony z plemienia, jedynie cudem uchodząc z życiem. Ork postanowił zemścić się na władcy plemienia. Potrzebował jednak do tego więcej doświadczenia. Wyruszył w swoją prywatną drogę by zdobywać je w walce i tak trafił do Sylvanii. Gork i Mork musieli mieć niezły ubaw sprowadzając go na arenę, do tych doskonałych wojowników.
Broń: Topór
Zbroje: Średnia zbroja, tarcza.
Ekwipunek: Amulet ochronny
Umiejętność: Szczęściarz
Gorgag był bardzo mały jak na orka. Od samego urodzenia przysporzyło mu to wiele kłopotów w plemieniu Czerwonej czaszki w którym się narodził. Wszystko wskazywało na to, że mikrej postury ork, nie przeżyje długo wśród swoich pobratymców. Jednak Gork i Mork mieli inne plany. Gorgag został ulubieńcem miejscowego szamana Zunzuga Pomazańca. Był to ork o wielkiej mocy. Niestety kapryśni Bogowie sprawili, iż nie mógł on cieszyć się długim życiem. Pewnego poranka Zunzuk ugotował swój własny mózg. O śmierć szamana oskarżony został Gorgag. Podejrzewany o magiczne moce został on wypędzony z plemienia, jedynie cudem uchodząc z życiem. Ork postanowił zemścić się na władcy plemienia. Potrzebował jednak do tego więcej doświadczenia. Wyruszył w swoją prywatną drogę by zdobywać je w walce i tak trafił do Sylvanii. Gork i Mork musieli mieć niezły ubaw sprowadzając go na arenę, do tych doskonałych wojowników.
Historia Skavena Stefana
Blond włosy powiewające na wietrze i okalające rozkosznie opruszoną dwu-trzy dniowym zarostem męską twarz oraz błękitne oczy, jedne z tych, w które można się wpatrywać godzinami bez pamięci. Ach i usta takie stworzone do triumfalnego uśmiechu i do całowania jednej z tysiąca mdlejących z zachwytu kobiet. No i oczywiście głos, niski, wprawiający o drżenie kolan nawet staruszki, które już dawno zapomniały o tym i owym. Niestety, zamiast tego szaro-bury kolor włosów (a dokładnie futra), zęby w nie do końca określonym kolorze, gdzieś pomiędzy żółcią, zgniłą (nawet bardzo) zielenią i brązem. I głos tak piszczący, że nie powstydziła by się go rozhisteryzowana blond-panienka, u której za myślenie odpowiadają tajemnicze przedłużenia palców zwane tipsami. Tak, Stefan zdecydowanie nie był herosem, do którego wzdychają z rozmarzeniem kobiety i prawdę powiedziawszy porównywanie go do jakiegokolwiek herosa to tak stawianie obok siebie fresków z Kaplicy Sykstyńskiej i ogórka kiszonego. Stefan właściwie był dość szpetny nawet jak na Skavena. Używając słowa „dość” mam na myśli niewyobrażalnie szkaradny i przyglądanie się mu potrafiło być naprawdę bolesne, zwłaszcza, że Stefan przy swoich nieprzeciętnie dużych rozmiarach i masie bywał wyjątkowo agresywny. Do konfliktów z nim rzadko dochodziło jednak przy okazji przykrych uwag dotyczących jego wyglądu. Skavenowi ani nie byli w głowie herosi, ani Skaveńskie niewiasty. Najbardziej wyprowadzało go z równowagi krytykowanie jego kuchni. Może to i dość zabawne, ale Stefan poza zarzynaniem śpiących dzieci miał prawdziwą pasję, którą było gotowanie. Wszyscy dawno temu zdążyli już zapomnieć jego prawdziwe imię odkąd z którejś nocnej rzezi w jakimś miasteczku przyniósł sobie fartuch jakiegoś karła. Fartuch z napisem „STEFAN” i kuchenne tasaki stały się wiernymi towarzyszami gryzonia, zarówno w jego codziennej pracy jako kucharza, jak i w organizowanych co jakiś czas nocnych rzeziach dokonywanych na nieostrożnych mieszkańcach miast. Sam Stefan lubił przynosić z takich wypraw różne specjały i raczyć nimi później swoich pobratymców, którzy oczywiście wystrzegali się negatywnych opinii na temat potraw nie chcąc stać się gulaszem z pszenicą i ziemniakami serwowanym co wtorek. Nienaturalnie duży rozmiar i siła oraz wytrwałość i determinacja, czyniły ze Stefana nie tylko wspaniałego kucharza, ale i doskonałego wojownika, który był gotów zarżnąć swoim kuchennym tasakiem niejednego mężczyznę by zdobyć uwielbiane przez siebie pięty noworodków, czy też kobiece łydki. Pewnej nocy jednak wszystko się zmieniło. Gryzoń wiedział, że już nic nigdy nie będzie takie samo.
Noc była wyjątkowo paskudna. Ciężkie krople deszczu padały na pogrążone w mroku, uśpione ulice. Nic nie zapowiadało zbliżającego się piekła, choć może nie do końca nic. Zaledwie kilka tygodni temu zrównana z ziemią została kolejna osada położona w okolicy Torrokar. Osamotnione miasto otrzymało wsparcie w postaci dwóch pułków zaciężnych pikinierów od Imperatora. Stało się bowiem jasne, że będzie ono kolejnym celem Skavenów. Mijały jednak kolejne dni, a wróg nie dawał żadnego znaku. Ludzie powoli zaczynali wierzyć, że nieprzyjaciel zaniecha ataku. Coraz częściej pozwalali sobie na spokojny sen. Jednak tej nocy wielu z nich zasnęło po raz ostatni. Gdy nad miastem rozpętała się potworna burza żaden z mieszkańców nie wątpił, że jest ona pierwszym znakiem nadchodzącej zguby. Ledwie bowiem minęła północ a z kanałów zaczęły wychodzić hordy Skavenów rządnych mordu ku chwale Rogatego Szczura i oczywiście dla własnej uciechy. Bezlitośnie mordowały one śpiących mieszkańców. Wśród nich znajdował się również Skaven, nazywany przez pobratymców „Stefan”. Uzbrojony w dwa kuchenne tasaki z prawdziwą pasją zarzynał kolejne ofiary. Nie trwało to jednak zbyt długo, bowiem wkrótce podniesiono alarm. Na przemian słychać było nieludzkie wrzaski umierających w cierpieniu i przerażeniu oraz dzwony świątyni Boga, który wydawał się odwrócić od tych nieszczęsnych ludzi. Wkrótce w mieście pojawiły się ogromne maszyny zbudowane przez gryzonie. Maszyny wyposażone w świdry z łatwością wykopały tunel do miasta, by w nim siać śmierć i zniszczenie. Z licznych luf co chwilę wylatywały kolejne pociski odbierając życie ludziom i przypadkowym Skavenom. W chwili, gdy na rynku pojawiły się szczuroogry popędzane przez mistrzów klanu Moulder żołnierzom przysłanym z Imperium udało się zmobilizować i powoli zaczęli oni walczyć z najeźdźcami. Niektórzy ludzie, zamieszkujący odleglejsze części miasta ostrzeżeni hałasem uzbroili się zanim wróg dotarł do ich drzwi i z determinacją podjęli walkę o swoje życie. Nagle na miasto zaczęły spadać salwy błyskawic sprowadzane przez inżynierów klanu Skyrre. Niebo stawało się całkiem jasne na mniej niż moment, by kolejny walący się budynek pogrzebał pod swoimi gruzami zarówno obrońców miasta jak i napastników. Mieszkańcy miasta jednak, gdy tylko udało im się zmobilizować podpalili wcześniej wylany do kanałów alkohol, który szybko odciął drogę nadciągającym oddziałom Skavenów. Nie trudno było złamać morale gryzoni, które coraz częściej rezygnowały z walki na rzecz ucieczki. Uciekać jednak nie miał zamiaru pewien mały, choć i tak dosyć duży jak na gryzonia kucharz. Zapewne dzielnie walczyłby do końca, gdyby nie fakt, że jedna z błyskawic zwaliła wierzę świątyni, która runęła tuż obok gryzonia. Jeden z odłamków przygniótł Stefana z taką siłą, że ten stracił przytomność i odzyskał ją dopiero wiele godzin później. Powoli, pomimo ogromnych strat mieszkańcy zaczęli wypierać napastników z miasta. I choć wielu wydawało się, że nie będzie im dane obejrzeć wschodu słońca, to jednak udało się. Miasto, choć w ogromnej części zniszczone i usłane ciałami dziesiątek ludzkich ofiar utrzymało się. Stefan został znaleziony przez jakiegoś młodego żołnierza dopiero pod wieczór, gdy mieszkańcy miasta przeszukiwali ulice i zawalone budynki w poszukiwaniu ciał bliskich. Skaven szamocząc się pod ogromnym fragmentem wierzy stanowił niezmiernie ciekawy widok, tym bardziej, że był niespotykanych rozmiarów. Młodzieniec zawiadomił więc swojego dowódcę o znalezisku. Ten obejrzawszy gryzonia uznał, że może na nim nieco zarobić wystawiając go na arenie, zwłaszcza po tym, jak Skaven zabił trzech jego ludzi próbujących wyciągnąć go spod gruzów. I tak oto Skaven Stefan trafił na arenę.
Blond włosy powiewające na wietrze i okalające rozkosznie opruszoną dwu-trzy dniowym zarostem męską twarz oraz błękitne oczy, jedne z tych, w które można się wpatrywać godzinami bez pamięci. Ach i usta takie stworzone do triumfalnego uśmiechu i do całowania jednej z tysiąca mdlejących z zachwytu kobiet. No i oczywiście głos, niski, wprawiający o drżenie kolan nawet staruszki, które już dawno zapomniały o tym i owym. Niestety, zamiast tego szaro-bury kolor włosów (a dokładnie futra), zęby w nie do końca określonym kolorze, gdzieś pomiędzy żółcią, zgniłą (nawet bardzo) zielenią i brązem. I głos tak piszczący, że nie powstydziła by się go rozhisteryzowana blond-panienka, u której za myślenie odpowiadają tajemnicze przedłużenia palców zwane tipsami. Tak, Stefan zdecydowanie nie był herosem, do którego wzdychają z rozmarzeniem kobiety i prawdę powiedziawszy porównywanie go do jakiegokolwiek herosa to tak stawianie obok siebie fresków z Kaplicy Sykstyńskiej i ogórka kiszonego. Stefan właściwie był dość szpetny nawet jak na Skavena. Używając słowa „dość” mam na myśli niewyobrażalnie szkaradny i przyglądanie się mu potrafiło być naprawdę bolesne, zwłaszcza, że Stefan przy swoich nieprzeciętnie dużych rozmiarach i masie bywał wyjątkowo agresywny. Do konfliktów z nim rzadko dochodziło jednak przy okazji przykrych uwag dotyczących jego wyglądu. Skavenowi ani nie byli w głowie herosi, ani Skaveńskie niewiasty. Najbardziej wyprowadzało go z równowagi krytykowanie jego kuchni. Może to i dość zabawne, ale Stefan poza zarzynaniem śpiących dzieci miał prawdziwą pasję, którą było gotowanie. Wszyscy dawno temu zdążyli już zapomnieć jego prawdziwe imię odkąd z którejś nocnej rzezi w jakimś miasteczku przyniósł sobie fartuch jakiegoś karła. Fartuch z napisem „STEFAN” i kuchenne tasaki stały się wiernymi towarzyszami gryzonia, zarówno w jego codziennej pracy jako kucharza, jak i w organizowanych co jakiś czas nocnych rzeziach dokonywanych na nieostrożnych mieszkańcach miast. Sam Stefan lubił przynosić z takich wypraw różne specjały i raczyć nimi później swoich pobratymców, którzy oczywiście wystrzegali się negatywnych opinii na temat potraw nie chcąc stać się gulaszem z pszenicą i ziemniakami serwowanym co wtorek. Nienaturalnie duży rozmiar i siła oraz wytrwałość i determinacja, czyniły ze Stefana nie tylko wspaniałego kucharza, ale i doskonałego wojownika, który był gotów zarżnąć swoim kuchennym tasakiem niejednego mężczyznę by zdobyć uwielbiane przez siebie pięty noworodków, czy też kobiece łydki. Pewnej nocy jednak wszystko się zmieniło. Gryzoń wiedział, że już nic nigdy nie będzie takie samo.
Noc była wyjątkowo paskudna. Ciężkie krople deszczu padały na pogrążone w mroku, uśpione ulice. Nic nie zapowiadało zbliżającego się piekła, choć może nie do końca nic. Zaledwie kilka tygodni temu zrównana z ziemią została kolejna osada położona w okolicy Torrokar. Osamotnione miasto otrzymało wsparcie w postaci dwóch pułków zaciężnych pikinierów od Imperatora. Stało się bowiem jasne, że będzie ono kolejnym celem Skavenów. Mijały jednak kolejne dni, a wróg nie dawał żadnego znaku. Ludzie powoli zaczynali wierzyć, że nieprzyjaciel zaniecha ataku. Coraz częściej pozwalali sobie na spokojny sen. Jednak tej nocy wielu z nich zasnęło po raz ostatni. Gdy nad miastem rozpętała się potworna burza żaden z mieszkańców nie wątpił, że jest ona pierwszym znakiem nadchodzącej zguby. Ledwie bowiem minęła północ a z kanałów zaczęły wychodzić hordy Skavenów rządnych mordu ku chwale Rogatego Szczura i oczywiście dla własnej uciechy. Bezlitośnie mordowały one śpiących mieszkańców. Wśród nich znajdował się również Skaven, nazywany przez pobratymców „Stefan”. Uzbrojony w dwa kuchenne tasaki z prawdziwą pasją zarzynał kolejne ofiary. Nie trwało to jednak zbyt długo, bowiem wkrótce podniesiono alarm. Na przemian słychać było nieludzkie wrzaski umierających w cierpieniu i przerażeniu oraz dzwony świątyni Boga, który wydawał się odwrócić od tych nieszczęsnych ludzi. Wkrótce w mieście pojawiły się ogromne maszyny zbudowane przez gryzonie. Maszyny wyposażone w świdry z łatwością wykopały tunel do miasta, by w nim siać śmierć i zniszczenie. Z licznych luf co chwilę wylatywały kolejne pociski odbierając życie ludziom i przypadkowym Skavenom. W chwili, gdy na rynku pojawiły się szczuroogry popędzane przez mistrzów klanu Moulder żołnierzom przysłanym z Imperium udało się zmobilizować i powoli zaczęli oni walczyć z najeźdźcami. Niektórzy ludzie, zamieszkujący odleglejsze części miasta ostrzeżeni hałasem uzbroili się zanim wróg dotarł do ich drzwi i z determinacją podjęli walkę o swoje życie. Nagle na miasto zaczęły spadać salwy błyskawic sprowadzane przez inżynierów klanu Skyrre. Niebo stawało się całkiem jasne na mniej niż moment, by kolejny walący się budynek pogrzebał pod swoimi gruzami zarówno obrońców miasta jak i napastników. Mieszkańcy miasta jednak, gdy tylko udało im się zmobilizować podpalili wcześniej wylany do kanałów alkohol, który szybko odciął drogę nadciągającym oddziałom Skavenów. Nie trudno było złamać morale gryzoni, które coraz częściej rezygnowały z walki na rzecz ucieczki. Uciekać jednak nie miał zamiaru pewien mały, choć i tak dosyć duży jak na gryzonia kucharz. Zapewne dzielnie walczyłby do końca, gdyby nie fakt, że jedna z błyskawic zwaliła wierzę świątyni, która runęła tuż obok gryzonia. Jeden z odłamków przygniótł Stefana z taką siłą, że ten stracił przytomność i odzyskał ją dopiero wiele godzin później. Powoli, pomimo ogromnych strat mieszkańcy zaczęli wypierać napastników z miasta. I choć wielu wydawało się, że nie będzie im dane obejrzeć wschodu słońca, to jednak udało się. Miasto, choć w ogromnej części zniszczone i usłane ciałami dziesiątek ludzkich ofiar utrzymało się. Stefan został znaleziony przez jakiegoś młodego żołnierza dopiero pod wieczór, gdy mieszkańcy miasta przeszukiwali ulice i zawalone budynki w poszukiwaniu ciał bliskich. Skaven szamocząc się pod ogromnym fragmentem wierzy stanowił niezmiernie ciekawy widok, tym bardziej, że był niespotykanych rozmiarów. Młodzieniec zawiadomił więc swojego dowódcę o znalezisku. Ten obejrzawszy gryzonia uznał, że może na nim nieco zarobić wystawiając go na arenie, zwłaszcza po tym, jak Skaven zabił trzech jego ludzi próbujących wyciągnąć go spod gruzów. I tak oto Skaven Stefan trafił na arenę.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
no to została jedna osoba.
Czy Branchwraith jesli jej właściciel dopisze historię ? Czy może ktoś zdąży z inną postacią wcześniej.
Czy Branchwraith jesli jej właściciel dopisze historię ? Czy może ktoś zdąży z inną postacią wcześniej.