Arena of Death 20: Sylvania 3 Arena Jubileuszowa (32 os)
Re: Arena of Death 20: Sylvania 3 Arena Jubileuszowa (32 os)
Imhol od wyjścia z areny udał się do medyka. Wiedział że te rany nie są groźne i może sobie na nie pozwolić jednak to miejsce nie przypadło do jego gustu i ciągle wydawało mu się że jest całe brudne a nie chciał ryzykować zakażeniem. Chyba odnalazł to miejsce, wszedł drzwiami i poprosił medyka o uleczenie ran. Elf nie mógł doczekać się swojej następnej walki...
... And then God said 'Let metal bands have the most insanely awesome, twisted, kickass music videos known to man'.
And Satan said 'That's what I was thinking'.
And Satan said 'That's what I was thinking'.
No tak, ale chodzi o to czy taki kapłan miałby własnego lora. A bitewni może nie wszyscy są, ale kapłan morra z pewnością by się przydał żeby pozabijać te wampiry Tak poza tym to jest arena a nie bitwa, więc to jest personalne czy jakiś kapłan chciałby wziąć w niej udział
A i pytanie czy jesteśmy poprawni politycznie... ponieważ chyba mam zakusy na zrobienie pewnego niziołka
A i pytanie czy jesteśmy poprawni politycznie... ponieważ chyba mam zakusy na zrobienie pewnego niziołka
Paskudny uśmiech power gamera
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
dodam jeszcze myrmydię na pewno, morra chyba tez. beda mieli wlasny lore.
zapraszam niziolki , na nastepnej kilku innych dodatkowych bedzie mozna wziąć.DODATKOWO MOŻNA WYBRAC INNĄ KATEGORIĘ BOHATERA)
Szef Minotaurów (to jeszcze nie doombull ale więcej niż zwykły Minos)
*przysługuje albo ekwipunek albo umiejętność(może być piętno) oraz mutacja
Halfing Captain (Niziołek z krainy zgromadzenia)
*2 umiejętności i 2 ekwipunki mu przysługują
Eee, a może, może Solkan, co prawda wyleciał w II ed. Ale jak ktoś grał w pierwszą to wie o co chodzi.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Hua'Kor'Lot (Saurus Scar-Veteran) vs Kemr (vampire) Kemr (vampire)
Przepełniony nienawiścią Kemr z prawdziwą satysfakcją obejrzał już drugiego wampira który poległ w tej arenie. Co prawda nic nie sprawiło by mu większej przyjemności niż wydarcie jego plugawego serca z jego nieumarłej piersi ale wierzyłłże swojego wampira kiedyś dostanie. Nie miało znaczenia jaki to był wampir by dostał się w jego pazury, ważne było że go rozszarpie. Szczególną nienawiścią darzył Nekrarchów za lata udręki które jeden z nich mu sprawił. Jeden z nich był na arenie i z całego serca KEmr pragnął się z nim zmierzyć. Jednak najpierw musiał odbyć kilka walk i zakładając że tamten też przeżyje. A jeśli nie przeżyje to niech mu ziemia lekką będzie. Kemr z radością splunie na jego prochy skoro nie mógł się dłużej na nie wypróżnić(od długiego czasu swego przemienienia)
Teraz nadszedłłczas na jego walkę. Wampir roztrącając przechodniów i torując sobie drogę udał się do komnaty oczekiwań zawodników.
Hua'Kor'Lot siedziałłw klatce rozpamiętując co zrobił źle. Przybywając do tego miejsca w nadziei na wypełnienie swej misjii nie spodziewał się dostania do niewoli. Teraz musiał siedzieć w ciasnej klatce, karmiony jakimś podłym mięsem przez nikczemnych ludzi. Gdyby nie te kraty zmiarzdżył by ich jak robaki którymi byli lecz te powstrzymywały go niestety. Do tego mieli go używać jako wojownika walczącego na ich jakiejś arenie ku rozrywce im podobnym. Dla samotnego Saurusa nie było nadziei. Walka nie była straszna Hua'Korowi był w końcu zrodzonym do tego wojownikiem. Straszna była hańba której doświaczał. Do jego klatki podszedł gruby porywacz. Kucnął i z uśmiechem rzekł.
-Teraz ty jaszczurko. Zobaczymy ile jesteś wart.
Hua'Kor tylko warknął w odpowiedzi. Porywacz wstałłi skinął głową. czterech krzepkich ludzi chwycił jego klatkę po czym wynieśłi go w kierunku areny.
Jaszczuroczłeka i Kemra wypuścili na arenę. Obie bestie przez chwilę spoglądały na siebie złowieszczym wzrokiem. Hua Kor'Lot scisnął mocniej halabardę czując przypływ adrenaliny przed nadchodzącą walką. Budził się jego instynkt wojownika. Kemr nienawidził wampirów ale nie znosił też zapachu żywych. Krew płynąca pod ich skórą drażniła go i wprawiała w głód. Od jakiegoś czasu nie pożywiał się więc tym bardziej jego zmysły wprawiały go w zły nastrój. Z radością rzuci się na tego żywego. Rzeczywiście gdy zabrzmiał gong, Kemr z wściekłością ruszył biegiem na przeciwnika. Zaciekła wściekłość i nieznana aura nieumarłego strwożyła saurusa,który struchlał na chwilę na widok bestii lecącej na niego. Kemr wpadł na Saurusa chlaszcząc go swymi pazurami. Hua'Kor rozpaczliwie zastawił się halabardą nie dopuszczając szponów Kemra do siebie. Sam nie atakował broniąc się tylko. Kemr szarpał i rwał , lecz na próżno Jaszczuroczłek nie dopuszczał go na zbyt bliską odległość. Wściekłość Kemra rosła. Wyskoczył wysoko w górę i skoczył na niespodziewającego się tego jaszczura. Saurus został powalony przez ciężar wampira. Kemr teraz łapskami szarpał go na piasku rozdzierając łuskowaną skórę i mięso. Jaszczur zawył czując jak coś wysysa jego siły z jego ciała. Resztami sił kopnął silną nogą wampira odrzucając go od siebie i ciął halabardą przecinając błogosławioną bronią ciało nieumarłego. Teraz to Kemer zawyłłpalony niby żywym ogniem. Jaszczur wstałz trudem pokiereszowany. Kemr instyktownie zebrał magię dhar kłębiącą się wokół niego lecz ta wymknęła mu się z palców. Rozłoszczony porzucił próby użycia czarnej magii na rzecz swoich pazurów na krwawiącego i osłabionego jaszczura. Hua'Kor Lot nie mógł wiele zrobić. Znów został powalony na ziemię i tam bezbronny poddał się Kemrowi, który wgryzł się w jego szyję poczynając wysysać go. Chwilę później było po wszystkim. Kemr wstał nasycony i usatysfakcjonowany zwycięstwem nad tą żywą istotą. JEgo krew jednak smakowałą bardzo dziwnie.
Przepełniony nienawiścią Kemr z prawdziwą satysfakcją obejrzał już drugiego wampira który poległ w tej arenie. Co prawda nic nie sprawiło by mu większej przyjemności niż wydarcie jego plugawego serca z jego nieumarłej piersi ale wierzyłłże swojego wampira kiedyś dostanie. Nie miało znaczenia jaki to był wampir by dostał się w jego pazury, ważne było że go rozszarpie. Szczególną nienawiścią darzył Nekrarchów za lata udręki które jeden z nich mu sprawił. Jeden z nich był na arenie i z całego serca KEmr pragnął się z nim zmierzyć. Jednak najpierw musiał odbyć kilka walk i zakładając że tamten też przeżyje. A jeśli nie przeżyje to niech mu ziemia lekką będzie. Kemr z radością splunie na jego prochy skoro nie mógł się dłużej na nie wypróżnić(od długiego czasu swego przemienienia)
Teraz nadszedłłczas na jego walkę. Wampir roztrącając przechodniów i torując sobie drogę udał się do komnaty oczekiwań zawodników.
Hua'Kor'Lot siedziałłw klatce rozpamiętując co zrobił źle. Przybywając do tego miejsca w nadziei na wypełnienie swej misjii nie spodziewał się dostania do niewoli. Teraz musiał siedzieć w ciasnej klatce, karmiony jakimś podłym mięsem przez nikczemnych ludzi. Gdyby nie te kraty zmiarzdżył by ich jak robaki którymi byli lecz te powstrzymywały go niestety. Do tego mieli go używać jako wojownika walczącego na ich jakiejś arenie ku rozrywce im podobnym. Dla samotnego Saurusa nie było nadziei. Walka nie była straszna Hua'Korowi był w końcu zrodzonym do tego wojownikiem. Straszna była hańba której doświaczał. Do jego klatki podszedł gruby porywacz. Kucnął i z uśmiechem rzekł.
-Teraz ty jaszczurko. Zobaczymy ile jesteś wart.
Hua'Kor tylko warknął w odpowiedzi. Porywacz wstałłi skinął głową. czterech krzepkich ludzi chwycił jego klatkę po czym wynieśłi go w kierunku areny.
Jaszczuroczłeka i Kemra wypuścili na arenę. Obie bestie przez chwilę spoglądały na siebie złowieszczym wzrokiem. Hua Kor'Lot scisnął mocniej halabardę czując przypływ adrenaliny przed nadchodzącą walką. Budził się jego instynkt wojownika. Kemr nienawidził wampirów ale nie znosił też zapachu żywych. Krew płynąca pod ich skórą drażniła go i wprawiała w głód. Od jakiegoś czasu nie pożywiał się więc tym bardziej jego zmysły wprawiały go w zły nastrój. Z radością rzuci się na tego żywego. Rzeczywiście gdy zabrzmiał gong, Kemr z wściekłością ruszył biegiem na przeciwnika. Zaciekła wściekłość i nieznana aura nieumarłego strwożyła saurusa,który struchlał na chwilę na widok bestii lecącej na niego. Kemr wpadł na Saurusa chlaszcząc go swymi pazurami. Hua'Kor rozpaczliwie zastawił się halabardą nie dopuszczając szponów Kemra do siebie. Sam nie atakował broniąc się tylko. Kemr szarpał i rwał , lecz na próżno Jaszczuroczłek nie dopuszczał go na zbyt bliską odległość. Wściekłość Kemra rosła. Wyskoczył wysoko w górę i skoczył na niespodziewającego się tego jaszczura. Saurus został powalony przez ciężar wampira. Kemr teraz łapskami szarpał go na piasku rozdzierając łuskowaną skórę i mięso. Jaszczur zawył czując jak coś wysysa jego siły z jego ciała. Resztami sił kopnął silną nogą wampira odrzucając go od siebie i ciął halabardą przecinając błogosławioną bronią ciało nieumarłego. Teraz to Kemer zawyłłpalony niby żywym ogniem. Jaszczur wstałz trudem pokiereszowany. Kemr instyktownie zebrał magię dhar kłębiącą się wokół niego lecz ta wymknęła mu się z palców. Rozłoszczony porzucił próby użycia czarnej magii na rzecz swoich pazurów na krwawiącego i osłabionego jaszczura. Hua'Kor Lot nie mógł wiele zrobić. Znów został powalony na ziemię i tam bezbronny poddał się Kemrowi, który wgryzł się w jego szyję poczynając wysysać go. Chwilę później było po wszystkim. Kemr wstał nasycony i usatysfakcjonowany zwycięstwem nad tą żywą istotą. JEgo krew jednak smakowałą bardzo dziwnie.
Kemr stał nad ciałem pokonanego saurusa ,zmienionego w krwawy ochłap mięsa i kości.
Krew spływała po jego szponach w runiczne zagłębienia.
Karmazynowa kurtyna jeszcze nie opadła, przepełniony nienawiścią i rządzą mordy wampir rozpiął swoje błoniaste skrzydła i zaczął ryczeć.
Wściekłość i niepohamowana agresja została podsycona przez dziwną krew jaszczura.
Gdy wreszcie czerwień zalewająca świat się rozmyła i wampir odzyskał panowanie nad sobą spojrzał na widownie zobaczył kilka wampirów. Nie takich jak on jedynych i prawdziwych ponów nocy, tylko słabych arystokratów w ich dziwacznych ubraniach, poczuł wielką radość gdy na ich twarzach mieszała się groza z odrazą.
-Wy będziecie następni.-wyszeptał i wolnym krokiem opuścił arenę, kierując się do swojej opuszczonej wieży.
Krew spływała po jego szponach w runiczne zagłębienia.
Karmazynowa kurtyna jeszcze nie opadła, przepełniony nienawiścią i rządzą mordy wampir rozpiął swoje błoniaste skrzydła i zaczął ryczeć.
Wściekłość i niepohamowana agresja została podsycona przez dziwną krew jaszczura.
Gdy wreszcie czerwień zalewająca świat się rozmyła i wampir odzyskał panowanie nad sobą spojrzał na widownie zobaczył kilka wampirów. Nie takich jak on jedynych i prawdziwych ponów nocy, tylko słabych arystokratów w ich dziwacznych ubraniach, poczuł wielką radość gdy na ich twarzach mieszała się groza z odrazą.
-Wy będziecie następni.-wyszeptał i wolnym krokiem opuścił arenę, kierując się do swojej opuszczonej wieży.
Imhol oglądał walkę z widowni. Wcale mu się to nie podobało. Zwykła szarpanina i bezsensowne walenie. Nie przeraził się też wcale tego wampira, za to zaintrygował go ten dziwny stwór który teraz leżał na piachu z rozszarpanym brzuchem.Elf nigdy nie widział takiej istoty, no cóż już nie żyje. Nim mógł się już doczekać 2 następnych walk gdzie będą walczyć jego pobratymcy. Martwił go jednak lod Elfa który będzie walczył w 2 pojedynku, raczej nie ma szans z leśną zjawą z Ather Loren. Cóż, w każdym razie oczekiwał na te walki.
... And then God said 'Let metal bands have the most insanely awesome, twisted, kickass music videos known to man'.
And Satan said 'That's what I was thinking'.
And Satan said 'That's what I was thinking'.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Renevar (vampire) vs Bez imienny Leśny elf (Wood elf noble)
Ravener zaśmiał się gdy smiertelny cios zakończył kolejną walkę którą obserwował. Oddawał się rozrywce . W czasie drogi miał wiele czasu by zastanawiać się nad sobą i zrozumiał że pierwszym etapem do odnalezienia jego pana który go zdradził było zwycięstwo na arenie. Wtedy i tylko wtedy mógł zdobyć nagrodę którą był naszyjnik uodporniający go na uroki magiczne jego pana. Zamierzał właśnie o to poprosić jako nagrodę i wiedział że czarodziej nie odmówi mu tego jeśli tylko da pokaz walki jak nikt inny w świecie. A do walki właśnie on jako krwawy smok się nadawał jak nikt inny. No może poza innymi krwawymi smokami ale ich też można pokonać. Revenar wyposarzył się i po kilku "posiłkach" poczuł się jakby odżył na nowo. W oczekiwaniu na swoją kolej przebywał na widowni jako widz i kilka walk wzbudziło jego zainteresowanie a kilka z nich niesmak(kiedy krwawy smok padał z ręki śmiertelnika). Teraz był czas by zszedł w miejsce dla zawodników jako że nadeszła jego kolej by wystąpić tutaj.
Leśny Elf przygotowywał się do walki. Wydawało się że nadszedł kres jego podróży. Odnalazł miejsce w którym jego tarcza zostanie naprawiona. Tarcza z Loren - której żaden płatnerz nie mógłby naprawić w krainach ludzi. A jednak czarodziej twierdził że potrafiłby to zrobić. Potężny czarodziej. W zamian jednak Bezimienny musiał wystąpić w turnieju podobnym do tego który przegrał nie tak dawno temu. Bezimienny nawet się nie wachał. Palił go wstyd i chęć udowodnienia sobie że jednak on jest najlepszy nawet jeśli nie da mu to dowodzenia nad oddziałem. W najgorszym wypadku polegnie bo w odróżnieniu od tamtego turnieju-testu tutaj się walczyło na śmierć i życie. Bezimienny godził się na to bo uznawał że walka może być tylko na śmierć i życie. Gdy gong go wezwał do walki. Wsunął miecz do pochwy i udał się na pole walk.
Spotkali się na arenie. Stali nie dalej niż 20 metrów między sobą i obaj oczekiwali na sygnał do walki. Oboje gotowi by w każdej chwili zetrzeć się w boju śmiertelnym. Ravenar na swoim ożywionym rumaku stanowił widok straszny i majestatyczny zarazem. Bezimienny elf z kolei bez strachu spoglądał na jeźdzca bo wiedział jak uderzyć by sobie z takim poradzić i spieszyć go. Mimo że był ewidentnie mniej imponującą figurą niż wampir pocieszało go to że tym większą chwałę zdobędzie w ten sposób. Gong zabrzmiał dając sygnał do walki. Ravenar splótł mroczną magię napełniając swoje ciało plugawym wigorem. Spiął konia i ruszył do szarży. Elf stał na ugiętych nogach gotowy w każdej chwili odskoczyć i uderzyć w jeźdzca. Lanca pokierowana wprawną ręką wampira pomknęła w kierunku serca elfa. Ten odznaczył się podziwu godnym refleksem i uniknął jej prawie perfekcyjnie. Jedynie otarł się o bok konia co boleśnie powaliło go na ziemię. Ból w dawnej ranie odżył przeszywając go. Bezimienny wiedział jednak że nie może leżeć. Wstał natycmiast sprężystym skokiem i pomknął za wampirem który teraz nawracał. Ravenor odrzucił lancę i dobyl miecza w sam raz by odbić pierwsze cięcia swego przeciwnika. Elf atakował i sam unikał ciosów krwawego smoka. Będąc na koniu Ravenor miał przewagę lecz jednocześnie ograniczone możliwości ruchu. Ten atut posiadał więc elf. Pieszo przemykał to z lewej to w prawą korzystając ze swojej szybkości i zwinności co wampir z trudem odparowywał. W końcu szczęśliwym cięciem Ravenor rozciął bok bezimiennego plamiąc swój miecz krwią. Bezimienny próbował się cofnąć lecz wampir najechał na niego swym szkieletowym rumakiem powalając i tratując go. Bezimienny padł i wyzionął ducha gdy kościane kopyta zmiarzdżyły jego czaszkę. Ravenor triumfalnie zawył wyciągając miecz do góry w triumfie.
Ravener zaśmiał się gdy smiertelny cios zakończył kolejną walkę którą obserwował. Oddawał się rozrywce . W czasie drogi miał wiele czasu by zastanawiać się nad sobą i zrozumiał że pierwszym etapem do odnalezienia jego pana który go zdradził było zwycięstwo na arenie. Wtedy i tylko wtedy mógł zdobyć nagrodę którą był naszyjnik uodporniający go na uroki magiczne jego pana. Zamierzał właśnie o to poprosić jako nagrodę i wiedział że czarodziej nie odmówi mu tego jeśli tylko da pokaz walki jak nikt inny w świecie. A do walki właśnie on jako krwawy smok się nadawał jak nikt inny. No może poza innymi krwawymi smokami ale ich też można pokonać. Revenar wyposarzył się i po kilku "posiłkach" poczuł się jakby odżył na nowo. W oczekiwaniu na swoją kolej przebywał na widowni jako widz i kilka walk wzbudziło jego zainteresowanie a kilka z nich niesmak(kiedy krwawy smok padał z ręki śmiertelnika). Teraz był czas by zszedł w miejsce dla zawodników jako że nadeszła jego kolej by wystąpić tutaj.
Leśny Elf przygotowywał się do walki. Wydawało się że nadszedł kres jego podróży. Odnalazł miejsce w którym jego tarcza zostanie naprawiona. Tarcza z Loren - której żaden płatnerz nie mógłby naprawić w krainach ludzi. A jednak czarodziej twierdził że potrafiłby to zrobić. Potężny czarodziej. W zamian jednak Bezimienny musiał wystąpić w turnieju podobnym do tego który przegrał nie tak dawno temu. Bezimienny nawet się nie wachał. Palił go wstyd i chęć udowodnienia sobie że jednak on jest najlepszy nawet jeśli nie da mu to dowodzenia nad oddziałem. W najgorszym wypadku polegnie bo w odróżnieniu od tamtego turnieju-testu tutaj się walczyło na śmierć i życie. Bezimienny godził się na to bo uznawał że walka może być tylko na śmierć i życie. Gdy gong go wezwał do walki. Wsunął miecz do pochwy i udał się na pole walk.
Spotkali się na arenie. Stali nie dalej niż 20 metrów między sobą i obaj oczekiwali na sygnał do walki. Oboje gotowi by w każdej chwili zetrzeć się w boju śmiertelnym. Ravenar na swoim ożywionym rumaku stanowił widok straszny i majestatyczny zarazem. Bezimienny elf z kolei bez strachu spoglądał na jeźdzca bo wiedział jak uderzyć by sobie z takim poradzić i spieszyć go. Mimo że był ewidentnie mniej imponującą figurą niż wampir pocieszało go to że tym większą chwałę zdobędzie w ten sposób. Gong zabrzmiał dając sygnał do walki. Ravenar splótł mroczną magię napełniając swoje ciało plugawym wigorem. Spiął konia i ruszył do szarży. Elf stał na ugiętych nogach gotowy w każdej chwili odskoczyć i uderzyć w jeźdzca. Lanca pokierowana wprawną ręką wampira pomknęła w kierunku serca elfa. Ten odznaczył się podziwu godnym refleksem i uniknął jej prawie perfekcyjnie. Jedynie otarł się o bok konia co boleśnie powaliło go na ziemię. Ból w dawnej ranie odżył przeszywając go. Bezimienny wiedział jednak że nie może leżeć. Wstał natycmiast sprężystym skokiem i pomknął za wampirem który teraz nawracał. Ravenor odrzucił lancę i dobyl miecza w sam raz by odbić pierwsze cięcia swego przeciwnika. Elf atakował i sam unikał ciosów krwawego smoka. Będąc na koniu Ravenor miał przewagę lecz jednocześnie ograniczone możliwości ruchu. Ten atut posiadał więc elf. Pieszo przemykał to z lewej to w prawą korzystając ze swojej szybkości i zwinności co wampir z trudem odparowywał. W końcu szczęśliwym cięciem Ravenor rozciął bok bezimiennego plamiąc swój miecz krwią. Bezimienny próbował się cofnąć lecz wampir najechał na niego swym szkieletowym rumakiem powalając i tratując go. Bezimienny padł i wyzionął ducha gdy kościane kopyta zmiarzdżyły jego czaszkę. Ravenor triumfalnie zawył wyciągając miecz do góry w triumfie.
Renevar... to imię było Felicji dziwnie znajome, jednak nie mogła Sobie przypomnieć skąd. Gdy ujrzała jak majestatycznie wjeżdża na piaski areny unosząc wysoko swoją lance w prawej dłoni, zaś w lewej trzymając swój hełm, pusząc się przy tym niemiłosiernie. Oczywiście jak na krwawego smoka przystało. Przypomniała Sobie, że faktycznie był kilkadziesiąt lat temu, pewien wojownik, który pomagał nekromancie Deliath`owi. Oczywiście szalone plany tego czarnoksiężnika zakończyły się pewnej bezchmurnej nocy, gdy któryś z skrytobójców zakonu postanowił mu w bardzo niemiły sposób poderżnąć gardło... Nie mniej poszukiwania tego tutaj nigdy nie ustały. Będzie musiała powiadomić zakon o tym, jednak że ten osobnik żyję, i ma się dobrze. Jego dni są już policzone, nawet jeśli wygra tą arenę, to zakon go znajdzie i zabije. Po tej walce, jeśli wampir zostanie zraniony i uroni kroplę krwi, to zamknie ją w filakterium, a następnie wyśle do zakonu. Dzięki czemu magowie wytropią go nawet jakby się schował w samej przeklętej północy!
- Tym razem się już nie wywiniesz... - powiedziała wampirzyca, rozsiadając się wygodnie na swoim miejscu. Jednak czekała na próżno . Walka toczyła się chwilę, jednak umiejętności doświadczonego krwawego smoka, nie jakiegoś tam pisklaka, szybko wzięły górę. Choć przyznać musiała, że ten elf dobrze walczył. Jednak to nie ta sama kategoria... Ten nawet nie był w stanie go zranić co delikatnie zirytowało Felicję.
- No nic, potem sama będę musiała pobrudzić Sobie ręce - pomyślała, gdy dumny ze swego zwycięstwa Renevar opuszczał arenę na swoim nieumarłym rumaku.
PS:
Tak właśnie pomyślałem. Co byś powiedział gdyby wprowadzić np. łamacze mieczy albo lewaki? Myślę że byłoby to dobre urozmaicenie
- Tym razem się już nie wywiniesz... - powiedziała wampirzyca, rozsiadając się wygodnie na swoim miejscu. Jednak czekała na próżno . Walka toczyła się chwilę, jednak umiejętności doświadczonego krwawego smoka, nie jakiegoś tam pisklaka, szybko wzięły górę. Choć przyznać musiała, że ten elf dobrze walczył. Jednak to nie ta sama kategoria... Ten nawet nie był w stanie go zranić co delikatnie zirytowało Felicję.
- No nic, potem sama będę musiała pobrudzić Sobie ręce - pomyślała, gdy dumny ze swego zwycięstwa Renevar opuszczał arenę na swoim nieumarłym rumaku.
PS:
Tak właśnie pomyślałem. Co byś powiedział gdyby wprowadzić np. łamacze mieczy albo lewaki? Myślę że byłoby to dobre urozmaicenie
Paskudny uśmiech power gamera
Wielki kloc mchów i porostów juz do połowy obumarłych od przepicie wytoczył się w strone areny, z butelka podrzednego ale dierżona w "dłoni"... czas, przypomniec sobie troche z przeszłości - mrukneła zjawa do siebie. Niestety po obrzędach jakim była poddana przez pare egzorcystów amatorów... nie wiele pamieta... ale... ale ... ale... jedyne co trzyma ja przy życiu...
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
dzis nie bedzie walki, ostatnio mam na głowie przeprowadzkę. Ogólnie staram sie jedną walkę dziennie robic choc nie zawsze wychodzi mi to. Napiszę jutro. Tak na marginesie ok 45 min do godz zajmuje napisanie walki wraz z wszystkimi przygotowaniami(np wypełnieniem arkusza postaci z ich umiejętnosciami i statystykami)
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Eirwyn(Wood Elves Noble) vs Caragana Arborescencs (Wood elf Branchwraith)
Leśny duch wzbudzał swoistą sensację. Widziano tutaj co prawda większe dziwadłą ale coś co przypomina gadającą roślinę krzak nigdy. Caraganę po prostu wsadzono do klatki wysypanej ziemią z kubłem wody i pozostawiono na widoku publicznym. Teraz gdy nieśli ją na arenę sam duch leśny niespecjalnie zdawałłsobie sprawę z tym co znim robią. Na skutek skazy i braku podlewania przez Jakuba leśny duch najwyraźniej oszalał i robiłłkrzywdę każdemu kto podejdzie zbyt blisko. Strażnicy nauczyli się obchodzić klatkę z daleka a ją samą nieść tylko na tyczkach. Teraz nieśłi ją na arenę gdzie jej nowy właściciel zamierzał wystawić ją jako jednego z zawodników.
Leśny elf Eirwyn poczuł ulgę gdy wreszcie dotarł do Sylvanii. Znalazwszy się w murach warowni gdzie miały odbywać się walki, znalazł zapomnienie którego pragnął. Z żalem spostrzegłłże żadnego zwierzoluda nie ma na liście uczestników ale i tak się zgłosił. W oczyszczającym ogniu walki zamierzał odrodzić się na nowo przed powrotem do Loren i ponownym objęciu swoich obowiązków. Pogłaskał swego wiernego jelenia który mu towarzyszył jako wierzchowiec podczas całej tej drogi. To był jego przyjaciel i towarzysz broni. Jeszczed w Loren jego więź z jeleniem budziłą zazdrość wielu możnych którzy nie mogli pochwalić się takim zaszczytem jakim obdarzyła go natura.
Na arenie uzmysłowił sobie że nie jest szczęśliwy z tej walki. Miał wielki szacunek do leśnych duchów a teraz miałłz jednym walczyć. OD urodzenia był uczony że driady i inne leśne duchy to ich bracia i siostry. Jakże mógł w takiej sytuacji podnieśc na jedno z nich miecz. Niestety musiał. Jakkolwiek ten duch leśny był z daleka od Loren i pochwycony. Leśny elf czuł że coś jest nie w porządku. Nie czuł zewu lasu który zazwyczaj odczuwało się przy leśnych duchach. Caragana spojrzałą w swej klace na elfa. Postać Eirwyna nie budziła w niej jakiejś emocji. Instynkt mówił jej tylko tyle że ta istota stanowi zagrożenie i należy ją skrzywdzić zanim ona skrzywdzi ją. A potem? Potem się napije czystej źródlanki z wiadra do końca którą ktoś doprawiłłdla śmiechu butelką gorzałki. Gdy zabrzmiałłgong Caragana została wypuszczona z klatki i bez wachania zaczęła biec na elfa. Eirwynn czując że jednak bedzie musiałłskrzywdzic leśnego ducha spiął niechętnie jelenia do szarży. Ruszył od razu galopem by nabrać prędkości na niewielkiej arenie gotując miecze do ciosu. Caragena zatrzymała się zapuszczając korzenie w ziemii. Elf ciął mieczem lecz ten odbił się od twardej skóry kory. W odwecie sam otrzymał w głowę cios konarem. Eirwynn szybkim ciosem obciął konar co wywołąło nerwowe i konwulsyjne szarpnięcie ciałęm Carageny. Elf wtedy otrzymał kolejny cios lecz udało mu się usiedzieć na grzbiecie swego wiernego jelenia. Ten próbował rogami napierać na upiora lasu lecz ten swoimi gałęziami odsuwał od siebie zwierzę. W końcu jednym konarem Caragena złapała elfa za szyję i uniosła z grzbietu jelenia. Eirwynn zsiniał i zaczął się szarpać. Brak powietrza dusił go lecz nie mógł uwolnić się z uchwytu. Ruchy elfa stawały sięęcoraz wolniejsze i w końcu znieruchomiał zaduszony. Caragena puściła ciało jako już niesprawiające zagrożenie. Nic dla niej nie znaczyły oklaski i gwizdy publiki
Leśny duch wzbudzał swoistą sensację. Widziano tutaj co prawda większe dziwadłą ale coś co przypomina gadającą roślinę krzak nigdy. Caraganę po prostu wsadzono do klatki wysypanej ziemią z kubłem wody i pozostawiono na widoku publicznym. Teraz gdy nieśli ją na arenę sam duch leśny niespecjalnie zdawałłsobie sprawę z tym co znim robią. Na skutek skazy i braku podlewania przez Jakuba leśny duch najwyraźniej oszalał i robiłłkrzywdę każdemu kto podejdzie zbyt blisko. Strażnicy nauczyli się obchodzić klatkę z daleka a ją samą nieść tylko na tyczkach. Teraz nieśłi ją na arenę gdzie jej nowy właściciel zamierzał wystawić ją jako jednego z zawodników.
Leśny elf Eirwyn poczuł ulgę gdy wreszcie dotarł do Sylvanii. Znalazwszy się w murach warowni gdzie miały odbywać się walki, znalazł zapomnienie którego pragnął. Z żalem spostrzegłłże żadnego zwierzoluda nie ma na liście uczestników ale i tak się zgłosił. W oczyszczającym ogniu walki zamierzał odrodzić się na nowo przed powrotem do Loren i ponownym objęciu swoich obowiązków. Pogłaskał swego wiernego jelenia który mu towarzyszył jako wierzchowiec podczas całej tej drogi. To był jego przyjaciel i towarzysz broni. Jeszczed w Loren jego więź z jeleniem budziłą zazdrość wielu możnych którzy nie mogli pochwalić się takim zaszczytem jakim obdarzyła go natura.
Na arenie uzmysłowił sobie że nie jest szczęśliwy z tej walki. Miał wielki szacunek do leśnych duchów a teraz miałłz jednym walczyć. OD urodzenia był uczony że driady i inne leśne duchy to ich bracia i siostry. Jakże mógł w takiej sytuacji podnieśc na jedno z nich miecz. Niestety musiał. Jakkolwiek ten duch leśny był z daleka od Loren i pochwycony. Leśny elf czuł że coś jest nie w porządku. Nie czuł zewu lasu który zazwyczaj odczuwało się przy leśnych duchach. Caragana spojrzałą w swej klace na elfa. Postać Eirwyna nie budziła w niej jakiejś emocji. Instynkt mówił jej tylko tyle że ta istota stanowi zagrożenie i należy ją skrzywdzić zanim ona skrzywdzi ją. A potem? Potem się napije czystej źródlanki z wiadra do końca którą ktoś doprawiłłdla śmiechu butelką gorzałki. Gdy zabrzmiałłgong Caragana została wypuszczona z klatki i bez wachania zaczęła biec na elfa. Eirwynn czując że jednak bedzie musiałłskrzywdzic leśnego ducha spiął niechętnie jelenia do szarży. Ruszył od razu galopem by nabrać prędkości na niewielkiej arenie gotując miecze do ciosu. Caragena zatrzymała się zapuszczając korzenie w ziemii. Elf ciął mieczem lecz ten odbił się od twardej skóry kory. W odwecie sam otrzymał w głowę cios konarem. Eirwynn szybkim ciosem obciął konar co wywołąło nerwowe i konwulsyjne szarpnięcie ciałęm Carageny. Elf wtedy otrzymał kolejny cios lecz udało mu się usiedzieć na grzbiecie swego wiernego jelenia. Ten próbował rogami napierać na upiora lasu lecz ten swoimi gałęziami odsuwał od siebie zwierzę. W końcu jednym konarem Caragena złapała elfa za szyję i uniosła z grzbietu jelenia. Eirwynn zsiniał i zaczął się szarpać. Brak powietrza dusił go lecz nie mógł uwolnić się z uchwytu. Ruchy elfa stawały sięęcoraz wolniejsze i w końcu znieruchomiał zaduszony. Caragena puściła ciało jako już niesprawiające zagrożenie. Nic dla niej nie znaczyły oklaski i gwizdy publiki