Niekiedy na turniejach mozna za to dostac dodatkowe punkty, wiec wreszcie zebralem sie w sobie i naskrobalem co umialem. Lektura nie za dluga, wszystko zajelo mi jakies 1.5h w pracy w przerwie miedzy kolejnymi telefonami, dlatego jakosc moze nie najwyzszych lotow, ale gdzies tam ciekawe podejscie do orkow. Dosc gledzenia, samo tluste:
CZERWONE BYKI
Zbliżała się zima, wiatr coraz częściej niósł z sobą niską temperaturę, czasem deszcz, czasem nawet śnieg. Zbiory juz dawno znajdowały się w spichrzach, zwierzęta korzystały z ostatnich chwil na świeżym powietrzu - następne parę miesięcy miały przesiedzieć w zagrodach, chlewach, czy cokolwiek innego ludzie zbudowali, aby nie padły z zimna. Drogi powoli wyludniały się, coraz ciężej było tez się po nich poruszać - zalewana deszczem glina, piach i ziemia łapczywie chwytała koła wozów, buty ludzi, kopyta koni, wciągała ich w siebie, chciała zapomnieć o ich obecności na swojej powierzchni. Szarpane wiatrem drzewa coraz bardziej upodabniały się do strachów na wróble, gnijące liście przywodziły przypadkowemu wędrowcy na myśl smród trupa. Owinął się mocniej swoją peleryną, poprawił troczki przy podwiewanym wichurą kapeluszu. A potem padł na ziemię, gdy ciemno opierzona strzała wbiła mu się w kark.
Zima nie odstraszyła wszystkich zwierząt do ich legowisk. Niektóre z bestii były zbyt dzikie i spragnione krwi, żeby zimno potrafiło zagnać je do jaskiń, jam czy tak, jak miało to miejsce w przypadku koszmaru, który właśnie wylewał się na drogę, do prymitywnych namiotów, kałuży, gołej ziemi bądź domów swych ofiar. Dwa ciemno zakapturzone kształty wyskoczyły z krzaków i podbiegły do ciała. Żadne ze stworzeń nie wydało żadnego dźwięku dopóki nie dobiegły do trupa i nie zaczęły dźgać go zakrzywionymi ostrzami. Wtedy spokój tonącej w deszczu drogi przerwał nieludzki skowyt, zew zwycięstwa.
Po paru uderzeniach stwory rzuciły się na zwłoki i błyskawicznie zaczęły je przeszukiwać. Jeden z nich ze skrzekiem obwieścił okolicy znalezienie błyszczącego sztyletu. Triumfalnie uniósł go do góry i krzyknął. Wciąż krzyczał, gdy potężne kopnięcie uniosło go w górę i posłało w pełny błota rów po drugiej stronie drogi. Zagrzmiały bębny, zadrżała ziemia, zarośla drgnęły, a spomiędzy drzew wyłoniły się szeregi potężnych wojowników. Szczękały zbroje i broń, okute buty głośno mlaskały w kałużach.
Wódz orczej armii, Kopniak Poskramiacz Byków, złapał drugiego z czarno odzianych goblinoidów za kark i cisnął nim w ślad za pierwszym. Był naprawdę wściekły, nie po to zwerbował do swego plemienia nocne gobliny, aby mogły pod jego komendą łupić i zabijać podróżnych. Podszedł do ubłoconych goblinów i ryknął na nie:
- Wy nie szczelać, wy nie siekać, bo ja wam budubudu dupy i wy nie siadać czy księżyce. Jeśli wy nie chcieć budubudu to wy wziąć ta trupa i go pod ziemia siup i przykryć i nie brać nic-nic, bo jeśli wy brać to ja wam budubudu.
- Dobra szefie, tak szefie - mamrotały oba gobliny, gramoląc się z błota.
Kopniak przyciągnął do siebie Świnię, wielkiego byka, który juz od dwóch lat służył mu za wierzchowca. Z siodła przyjrzał się swoim wojownikom. Czerwone Byki nie były już tak liczne jak na początku ich podróży, ale wciąż były jego plemieniem, jego dłońmi, stopami i gardłem. Wywodzili się z Północnych Pustkowi Chaosu, gdzie w starożytnym mieście Karak Doom byli niewolnikami zmutowanych krasnoludzkich inżynierów, wyznawców człowieka - byka Hashuta. Pewnego dnia Kopniak miał juz dosyć batów, razów i rozkazów. Z typową dla orka filozofią złapał jednego ze swoich oprawców i wytłukł mu mózg kawałkiem taczki. Szybko uwolnił paru orków i w ciągu jednego południa wyrżnęli wszystkie krasnoludy chaosu ze Sztolni Wiecznego Ognia. Od tamtej pory wciąż uciekali przed armią Zakronda Niepokonanego, którą ich dawni władcy wysłali, aby ukarać swych niewolników.
Kopniakowi towarzyszyło obecnie około dwóch setek wojowników, ale pewien był zaledwie polowy - reszta dołączyła do niego w czasie drogi i nie ufał im zbytnio. Nocne gobliny z klanu Czerwonego Kaptura przywędrowały pod wodzą wiecznie naćpanego szamana Grzyba. Paru leśnych goblinów na swych pajęczych wierzchowcach i jeźdźcy wilków byli pozostałościami plemienia Szybka Włócznia, które usiłowało zniszczyć Byki w Kislevie. Parę trolli przyłączyło się do Kopniaka, gdy armia pokonywała Góry Krańca Świata. Trochę artylerii wraz z obsługą, którą plemię Złamanego Nosa podarowało mu, gdy opowiedział im o swojej wizji. I wreszcie orki, które wyciągnął z piekielnych sztolni Pustkowi, obecnie dowodzone przez Szprychę, który właśnie wywrzaskiwał rozkazy swoim podwładnym z bojowego rydwanu, od którego wzięło się jego imię. Kopniak zasępił się.
- Szaleńce, co łażą za widziadłem innego szaleńca. Czy oni rozumieć, co ja chcieć? Czy ktokolwiek rozumieć?
- Ja rozumieć Kopniak i wszyscy, których ty żeś tu zaciągł od kardupli też rozumieć. - to był Wpierdol, wierny przyjaciel Kopniaka, który niósł wszędzie również jego sztandar. Na wierzchu swego dzika podążał za wodzem wszędzie tam gdzie się udawał, nawzajem ratowali sobie życie juz dziesiątki razy.
- Ja Ci mówiłem od początka, nie przyjmuj gupich goblinów do plemienia, bo oni nie czuć jak boski wiatr wiać przez Ciebie.
Kopniak roześmiał się ponuro, ale nie odpowiedział. Obejrzał się tylko na swych wojowników. Gdy uciekli z Pustkowi, Gork lub może Mork dali mu wizję. Wizje spokojnego kraju, gdzie wszyscy zielonoskórzy mogliby żyć razem, bez zagrożenia, wojny, wyzysku i przemocy. Odizolować się od świata, gdzie każdy widzi w drugim wroga, obiad albo narzędzie. Tam żyliby spokojnie, aż do końca świata, gdy nadejdzie Ragnarork. Wreszcie ryknął:
- Ruszać dupy!!!
Ziemia trzęsła się pod ich stopami.
Historie armii
Moderator: Kołata
Tak to jest jak sie goblinom podjada grzybki (;
B fajne
B fajne
-
- "Nie jestem powergamerem"
- Posty: 149
zachecony przykladem pozwole sobie wrzucic swoja produkcje - krotki tekscik napisany kompletnie z czuba by uzasadniajacy sojusz orkowo - khornikowy na parowce:
Da’Rasta przymknął oczy z zadowoleniem. Wygrzewał się w pierwszych tego roku promieniach wiosennego słońca. Leżał w bezruchu – czekał aż magiczna farba zaschnie na jego ciele. Niespecjalnie lubił te czerwono-żółto-zielone malowanki, ale w końcu był rasta. A to do czegoś zobowiązywało. Na szczęści bezruch nie wykluczał odrobiny przyjemności – w lewej ręce orka tkwił budzących szacunek rozmiarów joint, który co chwila bezbłędne znajdował drogę do orkowych płuc.
Tak to mogę tu leżeć do wieczora –mruczał spod przymkniętych powiek.
Nagle zrobiło się chłodno i promienie słońca przestały grzać zmęczone szamańskie ciało. Da’Rasta otworzyło oczy by przyjrzeć się co to za chmury ośmieliły się zakłócać mu proces stawania się najsłynniejszym orczym mulatem. To co zobaczył zmieniło jednak momentalnie jego nastawienie.
Wiosenne słońce przesłaniały nie chmury, a potężny drab. Był wielki – co najmniej dwumetrowy. W pełnej, stalowej zbroi, która nosiła ślady wielu bitew i zdawałoby się śmiertelnych ran jakie musiał otrzymać jej posiadać wyglądał jak istota nie z tego świata. Bo on BYŁ istotą z innego świata – spomiędzy kosmyków włosów opadających na twarz da’Rasta dostrzegł oczy postaci. Patrzyły na niego szaleńczym wzrokiem. Były ciemno czerwone – jak krew. W rękach drab trzymał potężnym, dwuręczny topór. Ork nie miał wątpliwości, że gdy ruszy się choć o milimetr ostrze topora skróci jego doczesną egzystencję. Da’Rasta odzyskał już trzeźwość myślenia. Już wiedział z kim ma do czynienia. To Wybraniec Boga Khorna – najbardziej szalony z szalonych i krwiożerczy z krwiożerczych. Prawdziwy diabeł w ludzkiej skórze (choć przyglądając się chaośnikowi ork zauważył że akurat ludzkich elementów w anatomii Wybrańca nie było już zbyt wiele). Zło! Zło! Zło! Prawie jak reporter tvn-u...
Da’Rasta zadał sobie w myślach pytanie – czy musiało do tego dojść? I odpowiedział szybko – widocznie musiało skoro doszło...
Tkwili tak w bezruchu. Wybraniec mierzył orka nienawistnym spojrzeniem. Nagle zaczął się rozglądać, głośno wciągając powietrze przez zniekształcone nozdrza. Wyraźnie coś zwęszył. Jego wzrok w poszukiwaniu zatrzymał się na joincie, którego da’Rasta wciąż trzymał w łapie. Ork zauważył ten nagły przypływ zainteresowania zieleniną i postanowił skorzystać z tej szansy – bo to może być jego ostatnia szansa.
Spokojnym ruchem wyciągnął w kierunku Wybrańca rękę trzymającą skręta. Wybraniec zdawał się nie wiedzieć co z nim zrobić. Powoli da’Rasta pociągnął sporego macha, wypuszczając po chwili gęstą chmurę szarego dymu. Wybraniec patrzył ni to zaskoczony, ni to rozbawiony. Przyjął jointa. Przekładał go przez chwilę z ręki do ręki uważnie mu się przyglądając i obwąchując. W końcu podjął decyzję – zbliżył skręta do ust i solidnie się zaciągnął. A że płuca miał o sporej pojemności zaczął się krztusić zanim jeszcze zdążył się porządnie zaciągnąć.
- Ty musieć to robić spokojnie! – poinstruował go ork prezentując jeszcze raz technikę poprawnego palenia.
Wybraniec przyglądał się uważnie. Druga próba wypadła już znacznie lepiej – po dłuższej chwili pobytu w płucach chmura siwego dymu opuścił swe chwilowe mieszkanie. Chaośnik zdawał się być zadowolony.
* * *
Spojrzeli sobie w oczy. Długo. Przeciągle. Skręt znów zatoczył koło. Palili w milczeniu, patrząc sobie głęboko w oczy. Z sekundy na sekundę nerwowe napięcie zaczęło ustępować. Wzrok chaośnika łagodniał. Wypuszczając ostatnią chmurę Wybraniec bez słowa podniósł się. Wyciągnął rękę w kierunku orka. Ten chwycił ją i tak ruszyli. Prosto, przed siebie. Promienie zachodzącego słońca oświetlały ich samotne postacie...
Da’Rasta przymknął oczy z zadowoleniem. Wygrzewał się w pierwszych tego roku promieniach wiosennego słońca. Leżał w bezruchu – czekał aż magiczna farba zaschnie na jego ciele. Niespecjalnie lubił te czerwono-żółto-zielone malowanki, ale w końcu był rasta. A to do czegoś zobowiązywało. Na szczęści bezruch nie wykluczał odrobiny przyjemności – w lewej ręce orka tkwił budzących szacunek rozmiarów joint, który co chwila bezbłędne znajdował drogę do orkowych płuc.
Tak to mogę tu leżeć do wieczora –mruczał spod przymkniętych powiek.
Nagle zrobiło się chłodno i promienie słońca przestały grzać zmęczone szamańskie ciało. Da’Rasta otworzyło oczy by przyjrzeć się co to za chmury ośmieliły się zakłócać mu proces stawania się najsłynniejszym orczym mulatem. To co zobaczył zmieniło jednak momentalnie jego nastawienie.
Wiosenne słońce przesłaniały nie chmury, a potężny drab. Był wielki – co najmniej dwumetrowy. W pełnej, stalowej zbroi, która nosiła ślady wielu bitew i zdawałoby się śmiertelnych ran jakie musiał otrzymać jej posiadać wyglądał jak istota nie z tego świata. Bo on BYŁ istotą z innego świata – spomiędzy kosmyków włosów opadających na twarz da’Rasta dostrzegł oczy postaci. Patrzyły na niego szaleńczym wzrokiem. Były ciemno czerwone – jak krew. W rękach drab trzymał potężnym, dwuręczny topór. Ork nie miał wątpliwości, że gdy ruszy się choć o milimetr ostrze topora skróci jego doczesną egzystencję. Da’Rasta odzyskał już trzeźwość myślenia. Już wiedział z kim ma do czynienia. To Wybraniec Boga Khorna – najbardziej szalony z szalonych i krwiożerczy z krwiożerczych. Prawdziwy diabeł w ludzkiej skórze (choć przyglądając się chaośnikowi ork zauważył że akurat ludzkich elementów w anatomii Wybrańca nie było już zbyt wiele). Zło! Zło! Zło! Prawie jak reporter tvn-u...
Da’Rasta zadał sobie w myślach pytanie – czy musiało do tego dojść? I odpowiedział szybko – widocznie musiało skoro doszło...
Tkwili tak w bezruchu. Wybraniec mierzył orka nienawistnym spojrzeniem. Nagle zaczął się rozglądać, głośno wciągając powietrze przez zniekształcone nozdrza. Wyraźnie coś zwęszył. Jego wzrok w poszukiwaniu zatrzymał się na joincie, którego da’Rasta wciąż trzymał w łapie. Ork zauważył ten nagły przypływ zainteresowania zieleniną i postanowił skorzystać z tej szansy – bo to może być jego ostatnia szansa.
Spokojnym ruchem wyciągnął w kierunku Wybrańca rękę trzymającą skręta. Wybraniec zdawał się nie wiedzieć co z nim zrobić. Powoli da’Rasta pociągnął sporego macha, wypuszczając po chwili gęstą chmurę szarego dymu. Wybraniec patrzył ni to zaskoczony, ni to rozbawiony. Przyjął jointa. Przekładał go przez chwilę z ręki do ręki uważnie mu się przyglądając i obwąchując. W końcu podjął decyzję – zbliżył skręta do ust i solidnie się zaciągnął. A że płuca miał o sporej pojemności zaczął się krztusić zanim jeszcze zdążył się porządnie zaciągnąć.
- Ty musieć to robić spokojnie! – poinstruował go ork prezentując jeszcze raz technikę poprawnego palenia.
Wybraniec przyglądał się uważnie. Druga próba wypadła już znacznie lepiej – po dłuższej chwili pobytu w płucach chmura siwego dymu opuścił swe chwilowe mieszkanie. Chaośnik zdawał się być zadowolony.
* * *
Spojrzeli sobie w oczy. Długo. Przeciągle. Skręt znów zatoczył koło. Palili w milczeniu, patrząc sobie głęboko w oczy. Z sekundy na sekundę nerwowe napięcie zaczęło ustępować. Wzrok chaośnika łagodniał. Wypuszczając ostatnią chmurę Wybraniec bez słowa podniósł się. Wyciągnął rękę w kierunku orka. Ten chwycił ją i tak ruszyli. Prosto, przed siebie. Promienie zachodzącego słońca oświetlały ich samotne postacie...
Ad. I tekst:
Świetny, bardzo mi się podoba, ciekawy, z pomysłem itp itd
Krótką mówiąc: "bardzo fajna i ciekawa historia armii, fajna zarówno pod względem artystycznym jak i każdym innym"
Ad. II tekst:
Fajny, fajny..
Ale moim zdaniem to niezbyt jest historia armii a bardziej krótka historia (wycinek z życia) jakiegoś orka.
Ale ogólnie fajne
Świetny, bardzo mi się podoba, ciekawy, z pomysłem itp itd
Krótką mówiąc: "bardzo fajna i ciekawa historia armii, fajna zarówno pod względem artystycznym jak i każdym innym"
Ad. II tekst:
Fajny, fajny..
Ale moim zdaniem to niezbyt jest historia armii a bardziej krótka historia (wycinek z życia) jakiegoś orka.
Ale ogólnie fajne