Arena nr 24: (Sylvania 4)
Re: Arena nr 24: (Sylvania 4)
Ćwiczenia trwały osiem godzin. Hunni Skaldursson czuła jak ciepło rozlewa się po jej ciele, gdy wykonywała znajome ciosy i uderzenia. Trening, który codziennie od lat powtarzała, wyuczył jej mięśnie konkretnych technik do perfekcji. Krasnoludka znała się na walce jak nikt, choć miała zaledwie sto dwadzieścia osiem lat. Tym dziwniejsze, że była jednym z tanów klanu Azgamod. Często powodowało to wiele zdziwionych spojrzeń w jej stronę, nie tylko ze strony ludzi, ale również jej ziomków. Wśród jej ludu, płeć żeńska nie miały łatwego życia, jeśli w ogóle życie krasnoluda można uważać za jakkolwiek łatwe...
Niemniej trening został zakończony, bez żadnych przeszkód i konfrontacji z innymi zawodnikami areny. Hunni Skaldursson wróciła razem ze strażnikami, do swych komnat i zezwoliła na zmianę wart. Strażnicy z jej świty ukłonili się lekko i odeszli w stronę wartowni, w której zatrzymała się reszta jej kompani. Przez chwilę tan klanu Azgamod miała pozostać sama.
Gdy zdejmowała zbroję z gromrilu i przygotowywała się do obejrzenia pierwszej z walk na arenie, usłyszała lekkie pukanie do drzwi. Hunni zastanawiała się kto to mógł być - strażnicy cicho stanęliby pod drzwiami, nie zaznaczając swej obecności w żaden sposób. Klan Azgamod miał wielu wrogów, wśród wielu ras i pewnie wielu zechciałoby skorzystać z nadarzającej się okazji pozbycia jednego z tanów, córki lorda klanu. Trzeba było zachować czujność.
Hunni sięgnęła za pas, dodając sobie otuchy dotykając zimnego ostrza sztyletu, lecz nie obnażając broni. Powoli podeszła do drzwi i otworzyła je, gotując się na atak. Ten jednak nie nadszedł. W progu stała garbata postać, okryta całkowicie brunatnym, poszarpanym płaszczem:
- Mój Pan kazał mi, bym zaniósł Ci ten oto podarunek, Pani klanu Azgamod - wychrypiała postać, wyciągając blade i chude ramię przed siebie. Pomiędzy długimi szponiastymi palcami, postać trzymała fiolkę z czerwonym gęstym płynem.
- Mikstura da Ci nadzieję, gdy wszystko przepadnie, dodając sił do dalszej walki... - postać wykonała ruch, zachęcający do wzięcia mikstury.
Hunni niechętnie i z podejrzeniem wzięła fiolkę:
- Podziękuj swemu Panu - krasnoludka odprawiła sługę.
- Tak też uczynię - postać odeszła, szybko przeskakując z przednich kończyn na tylne, poruszając sie bardziej jak zwierzę niż człowiek.
Hunni rozejrzała się w jedną i drugą stronę korytarza, oczekując nadejścia warty strażników-młotodzierżców, lecz gdy ta nie nadeszła, cofnęła się do pomieszczenia, dokańczając przygotowania do wyjścia na trybuny areny. Parę minut później była już zupełnie gotowa. Do tego czasu strażnicy nadeszli i zaczęli towarzyszyć swojej tan:
- Przyjrzyjmy się przeciwnikom, z którymi będzie trzeba się zmierzyć. Nie pozwolę sobie na zlekceważenie wroga, tylko po to by stawiać na szalę honor klanu i duszę mego brata.
Niemniej trening został zakończony, bez żadnych przeszkód i konfrontacji z innymi zawodnikami areny. Hunni Skaldursson wróciła razem ze strażnikami, do swych komnat i zezwoliła na zmianę wart. Strażnicy z jej świty ukłonili się lekko i odeszli w stronę wartowni, w której zatrzymała się reszta jej kompani. Przez chwilę tan klanu Azgamod miała pozostać sama.
Gdy zdejmowała zbroję z gromrilu i przygotowywała się do obejrzenia pierwszej z walk na arenie, usłyszała lekkie pukanie do drzwi. Hunni zastanawiała się kto to mógł być - strażnicy cicho stanęliby pod drzwiami, nie zaznaczając swej obecności w żaden sposób. Klan Azgamod miał wielu wrogów, wśród wielu ras i pewnie wielu zechciałoby skorzystać z nadarzającej się okazji pozbycia jednego z tanów, córki lorda klanu. Trzeba było zachować czujność.
Hunni sięgnęła za pas, dodając sobie otuchy dotykając zimnego ostrza sztyletu, lecz nie obnażając broni. Powoli podeszła do drzwi i otworzyła je, gotując się na atak. Ten jednak nie nadszedł. W progu stała garbata postać, okryta całkowicie brunatnym, poszarpanym płaszczem:
- Mój Pan kazał mi, bym zaniósł Ci ten oto podarunek, Pani klanu Azgamod - wychrypiała postać, wyciągając blade i chude ramię przed siebie. Pomiędzy długimi szponiastymi palcami, postać trzymała fiolkę z czerwonym gęstym płynem.
- Mikstura da Ci nadzieję, gdy wszystko przepadnie, dodając sił do dalszej walki... - postać wykonała ruch, zachęcający do wzięcia mikstury.
Hunni niechętnie i z podejrzeniem wzięła fiolkę:
- Podziękuj swemu Panu - krasnoludka odprawiła sługę.
- Tak też uczynię - postać odeszła, szybko przeskakując z przednich kończyn na tylne, poruszając sie bardziej jak zwierzę niż człowiek.
Hunni rozejrzała się w jedną i drugą stronę korytarza, oczekując nadejścia warty strażników-młotodzierżców, lecz gdy ta nie nadeszła, cofnęła się do pomieszczenia, dokańczając przygotowania do wyjścia na trybuny areny. Parę minut później była już zupełnie gotowa. Do tego czasu strażnicy nadeszli i zaczęli towarzyszyć swojej tan:
- Przyjrzyjmy się przeciwnikom, z którymi będzie trzeba się zmierzyć. Nie pozwolę sobie na zlekceważenie wroga, tylko po to by stawiać na szalę honor klanu i duszę mego brata.
Ostatnio zmieniony 6 cze 2010, o 22:08 przez Mac, łącznie zmieniany 2 razy.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
(ja to się przeraziłem pisowni imienia mojej postaci )
Aachenre Neferkare nie trenował walki przed pojedynkiem. Kroczył przed siebie uliczkami twierdzy, wypatrując skradzionych kosztowności, o których wiedział, że znajdują się w pobliżu. Wyczuwał Khemrijskie kosztowności, obłożone przekleństwem przez pradawnych kapłanów tak jak spragnione zwierzę wyczuwa z daleka wodę.
Gdy zawędrował na targowisko, ukryty pod zetlałą szatą, mała złodziejska rączka wślizgnęła się pod jego pas szukając kosztowności. Wściekłe bzyczenie zaalarmowało Aachenrego, który odwrócił się do nieletniego złodziejaszka wpatrującego się wielkimi oczami w groźnie wyglądającego owada leżącego na jego otwartej dłoni.
- Ukraść chciałeś coś do Księcia należącego, Człowieku z Zimnej Północy. - Wychrzęścił wściekle Aachenre - Za czyn swój karę poniesiesz z ręki mej!
Już miał urwać skulonej ze strachu istotce lewą dłoń w myśl starożytnego khemrijskiego zwyczaju, gdy wymierzanie sprawiedliwości przerwał mu starczy głos.
- Paaaanie... Khe, khe! Podarunek Ci niosę od mego pana! Miksturę cudowną, która sił doda i rany wojenne zasklepi... Khe, khe! - Rzekła okutany w żebraczy płaszcz postać.
- Czuwają Bogowie nade mną w Północy Mroźnej! Zaiste Wysłanniku Bogini Asp, przekaż swej Pani, że przyjmuję Jej dar na chwałę Khemrii i Królowej Khalidy.
Zanim starzec zdążył zdementować plotkę o swej boskiej proweniencji, Aachenre odszedł by wykonać swą karę. Jakżeż bardzo się zawiódł, gdy okazało się, że złodziejaszek czmychnął przy pierwszej okazji, nie czekając na urwanie lewej dłoni! Starożytna mumia wymamrotała kilka prostych przekleństw i poczłapała dalej w kierunku Areny starając się wpaść na trop skradzionych kosztowności.
Aachenre Neferkare nie trenował walki przed pojedynkiem. Kroczył przed siebie uliczkami twierdzy, wypatrując skradzionych kosztowności, o których wiedział, że znajdują się w pobliżu. Wyczuwał Khemrijskie kosztowności, obłożone przekleństwem przez pradawnych kapłanów tak jak spragnione zwierzę wyczuwa z daleka wodę.
Gdy zawędrował na targowisko, ukryty pod zetlałą szatą, mała złodziejska rączka wślizgnęła się pod jego pas szukając kosztowności. Wściekłe bzyczenie zaalarmowało Aachenrego, który odwrócił się do nieletniego złodziejaszka wpatrującego się wielkimi oczami w groźnie wyglądającego owada leżącego na jego otwartej dłoni.
- Ukraść chciałeś coś do Księcia należącego, Człowieku z Zimnej Północy. - Wychrzęścił wściekle Aachenre - Za czyn swój karę poniesiesz z ręki mej!
Już miał urwać skulonej ze strachu istotce lewą dłoń w myśl starożytnego khemrijskiego zwyczaju, gdy wymierzanie sprawiedliwości przerwał mu starczy głos.
- Paaaanie... Khe, khe! Podarunek Ci niosę od mego pana! Miksturę cudowną, która sił doda i rany wojenne zasklepi... Khe, khe! - Rzekła okutany w żebraczy płaszcz postać.
- Czuwają Bogowie nade mną w Północy Mroźnej! Zaiste Wysłanniku Bogini Asp, przekaż swej Pani, że przyjmuję Jej dar na chwałę Khemrii i Królowej Khalidy.
Zanim starzec zdążył zdementować plotkę o swej boskiej proweniencji, Aachenre odszedł by wykonać swą karę. Jakżeż bardzo się zawiódł, gdy okazało się, że złodziejaszek czmychnął przy pierwszej okazji, nie czekając na urwanie lewej dłoni! Starożytna mumia wymamrotała kilka prostych przekleństw i poczłapała dalej w kierunku Areny starając się wpaść na trop skradzionych kosztowności.
Więc i walki są już rozpisane, wiadome jest z kim się zmierze w pierwszej rundzie - były to pierwsze myśli Bretońskiego Paladyna gdy zaczął czytać pergamin z rundą pierwszą.
-Walcze jako trzeci, ciekawe kim będzie mój przeciwnik... Pomyślał czytając dalsze walki, skończywszy czytać swój pergamin zaczął się wycofywać do swego wierzchowca.
-I pomyśleć sobie, że równie dobrze mogłem teraz siedzieć w domu i nic nie robić... Przy tych słowach paladyn uśmiechnąłsię sam do siebie, wszak w domu by nic nie robił a tutaj przynajmniej spełni swą powinność.
-W takim razię, pozostaje mi czekać aż dojdzie do mej walki... Choć, dobrze byłoby przynajmniej obejrzeć inne walki... Mruknął sam do siebie drapiąc się po głowie.
-Walcze jako trzeci, ciekawe kim będzie mój przeciwnik... Pomyślał czytając dalsze walki, skończywszy czytać swój pergamin zaczął się wycofywać do swego wierzchowca.
-I pomyśleć sobie, że równie dobrze mogłem teraz siedzieć w domu i nic nie robić... Przy tych słowach paladyn uśmiechnąłsię sam do siebie, wszak w domu by nic nie robił a tutaj przynajmniej spełni swą powinność.
-W takim razię, pozostaje mi czekać aż dojdzie do mej walki... Choć, dobrze byłoby przynajmniej obejrzeć inne walki... Mruknął sam do siebie drapiąc się po głowie.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
dobra ludzie ,dziś niestety nie zdążę napisać. Nie mam siły po prostu już. Jutro będzie.
- Niech to szlak! Moja walka jest tak późno? - Gniew w nim narastał nagle błyskawicznie wyjął Draicha i rozpołowił przechodzącego wieśniaka - Teraz troche lepiej - uśmiechnął się lekko - Kolejna ofiara dla Khaine! - odwrócił się znow do tablicy ogłoszeń ~ Ale zaraz, zaraz, zaraz, walczę z krasnoludzkim tanem jednak Hunni to chyba nie jest męskie imię. To Kobieta! ~ parsknął śmiechem ~To zadanie mam ułatwione. Pożłuje że kiedykolwiek staneła przeciwko mnie! Złoże ją w ofierze Khainowi! A tymczasem pasowało by się rozerwać zobaczymy co Ci słabeusze maja do zaoferownia.
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...
Po powrocie Felroks ujrzał rozbity już obóz. Musiał przyznać że szybko się z tym uwinęli. Minotaury odpoczywały własnie po wykonaniu tytanicznej pracy.
- Bracia! Miałem wizję od tego co siedzi na tronie z czaszek! - bykoludzie wyraźnie to poruszyło. - Odpoczywajcie na razie! Bo dziś w nocy to my będziemy pięścią Khorna, która bezlitośnie zmiażdży jego wrogów!
- A z kim przyjdzie nam się mierzyć? - Felroks wskazał na pobliski zamek.
- Nie będą się tego spodziewali! Zaatakujemy nocą! Za tak wspaniały czyn nasz ojciec nas nagrodzi!
- KREW DLA BOGA KRWI!!! - wszyscy ryknęli, a okrzyk ten niósł się po okolicy wzbudzając strach w sercach ludzi...
- Bracia! Miałem wizję od tego co siedzi na tronie z czaszek! - bykoludzie wyraźnie to poruszyło. - Odpoczywajcie na razie! Bo dziś w nocy to my będziemy pięścią Khorna, która bezlitośnie zmiażdży jego wrogów!
- A z kim przyjdzie nam się mierzyć? - Felroks wskazał na pobliski zamek.
- Nie będą się tego spodziewali! Zaatakujemy nocą! Za tak wspaniały czyn nasz ojciec nas nagrodzi!
- KREW DLA BOGA KRWI!!! - wszyscy ryknęli, a okrzyk ten niósł się po okolicy wzbudzając strach w sercach ludzi...
Paskudny uśmiech power gamera
Boq'Huan udał się do tablicy z parami w momencie kiedy nikogo nie było w okolicy. Pierwsza runda i ponownie człowiek nie chcę go zabijać. Skink udał się w przestronne miejsce i usłyszał jak ktoś rozmawia ze samym sobą.
- Taaaak! Wraaa! , Ja chce kolejnej walki! - takie głosy dochodziły największego z zabójców Lizardmenów . Wychylił się i zobaczył bretońskiego rycerza.
A jednak to nie jest zwykły człowiek , piętno Khorne'a . Musi zginąć , chaos nie może zawładnąć światem . Odchodząc Boq'Huan pomyślał Jacy ci ludzie słabi , że tak łatwo poddają się Chaosowi. Udał się w przestronne miejsce gdzie nikt go nie widział i zaczął wyczekiwać swojej walki.
- Taaaak! Wraaa! , Ja chce kolejnej walki! - takie głosy dochodziły największego z zabójców Lizardmenów . Wychylił się i zobaczył bretońskiego rycerza.
A jednak to nie jest zwykły człowiek , piętno Khorne'a . Musi zginąć , chaos nie może zawładnąć światem . Odchodząc Boq'Huan pomyślał Jacy ci ludzie słabi , że tak łatwo poddają się Chaosowi. Udał się w przestronne miejsce gdzie nikt go nie widział i zaczął wyczekiwać swojej walki.
Przyłączam się do pytania. Domyślam się, że walka już dziś wieczór się nie pojawi, a więc kolejne przełożenie i kolejna obietnica, że walka będzie jutro*. Rozumiem, że ludzie mają sprawy, różne prowadzą życie, praca, studia itd. i nie często jest czas by zająć się przyjemnościami, ale w takim wypadku albo trzeba postawić sprawę jasno bez obietnic bez pokrycia, albo po prostu pozwolić poprowadzić arenę osobie, która ten czas jest w stanie na to przeznaczyć. Przede wszystkim szczerości i szacunek wobec uczestników zabawy.Varinastari pisze:Kiedy pierwsza walka , Murm?
Dla mnie arena jest przyjemnym środkiem role-playing'u w świecie Warhammera. W pewnym sensie przypomina to trochę sesje gry, jeśli dobrze się zgrać z innymi uczestnikami i prowadzącym arenę i to jest fajne. Lubię patrzeć jak moja postać się rozwija pomiędzy walkami i lubię rozwijać jej historię, szczególnie gdy w stworzenie postaci włożę trochę pracy i serca. A walki mają te szczególne miejsce w tym wszystkim, że zapewniają niewiadomą - nigdy nie wiesz jak historia postaci się zmieni i jaką ją dalej poprowadzisz, nigdy nie wiesz co przyniesie Ci walka dopóki o niej nie przeczytasz. W momencie gdy prowadzący arenę macha na nią lekką ręką, wysiłek w tworzeniu i prowadzeniu postaci idzie zupełnie na marne.
Nie chcę tu nikogo obrzucać pomidorami. Nie jest to moim celem. Chciałem tylko zaznaczyć swoją opinię. Sam parę razy miałem gorsze dni, albo brak weny i historia postaci wychodziła mi nie tak jak chciałem, choć się starałem. W przypadku orka i jednego z zabójców krasnoludzkich których stworzyłem, doprowadziło to do porzucenia prowadzenia postaci i biernego uczestnictwa w arenie, co uważam za błąd. Skoro się tworzy historię postaci i chce się brać udział w walkach, powinno się czynnie uczestniczyć w arenie i prowadzić swoją postać poprzez zmagania jakie ona stawia.
Jak dla mnie każdy z prowadzących areny, z którymi dotychczas miałem przyjemność "grać" odznaczał się szczególnymi, ciekawymi cechami i dzięki nim każdy zasługuję na pozycję prowadzącego arenę:
- Varinastari miał genialne opisy, lecz walki jakie prowadził wydawały mi się... zbyt łatwe.
- Tullaris miał świetna otoczkę fabularną i pięknie współpracował i scalał fabułę walk z historyjkami graczy.
- Murmandamus jest pomysłodawcą całej zabawy i to dzięki niemu możemy teraz cieszyć się kolejną już odsłoną walk na forum Border Princes. Odczuwam jednak, jakby przy innych prowadzących jacy pojawili się w międzyczasie, Murm zaczął się "wypalać". Nie mniej opisy walk jakie dotychczas podawał były solidne, ciekawe i miło się je czytało, a także dopasowało do nich historie swoich postaci.
Lecz pamiętajcie, że na takie opinie sobie zasłużyliście. Jeśli chcecie je poprawić lub zachować wystarczy, że się postaracie i zachowacie uczciwie wobec uczestników gry.
*EDIT: walka pojawiła się Murmandamus pokazał, że zasługuję na swą opinię - mam na myśli "solidne, ciekawe walki, które fajnie się czyta" - nic dodać, nic ująć. Widzę również, że stara się wdrażać trochę z "genialności" opisów walk Varinastariego, co mu się chwali!
Post, który napisałem powyżej, zostawię. Uważam swą opinię za konstruktywną i mam nadzieję, że Ci którzy prowadzą areny i ich uczestnicy coś z niej wyniosą.
Ostatnio zmieniony 8 cze 2010, o 00:44 przez Mac, łącznie zmieniany 3 razy.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
już napisana, za chwilkę. Byłaby wcześniej ale musiałem wieczorem jechać na pogotowie z członkiem rodziny.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
walka nr 1
Antharis(high elf noble) vs Gorgutz (savage orc big boss)
Czarodziej był zadowolony. Albrecht Zasiadł obok niego by obserwować pierwszą walkę tego dnia. Przygotował coś specjalnego dla swego gościa i ten się zupełnie nie spodziewał jego gościnności. Dobrze pamiętał solidną niestrawność i wizyty w latrynach Drakwaldu. O tak teraz Albrecht będzie się miałz pyszna. Tylko aby plan musi dojść do skutku trzeba było zgrać dobrze wszystko. Jego słudzy już dostarczali mu niezbędnych skłądników a Albrecht dostanie to co odpowiada jego dekadenckiej duszy.
Dziki Ork nie należał do łatwych klientów. Gorgutz nie nazywał się wyrwiczerep bez powodu. Gdyby nie obecność paru dobrze uzbrojonych strażników prawdobodobnie sługa miałby już wyrwany czerep. A raczej ucięty. Gorguz jednak nie poświęcał uwagi słabeuszowi . Ten go po prostu prowadził do innego lepsiejszego przeciwnika. Przed wyjściem jeszcze ork pacnął go potężnie w plecy aż człowiek stęknął z bólu.
-Słuchaj ty no ludziu. Patrz i ucz się jak prawdziwy ork wybebesza swoich przeciwnikóf jak żaden z tfoich różowoskórych kumpli. Jam jest Gorguz Wyrwiii...flak...eee czerep. No właśnie i jam jest da Best!!!!.
Kopnąwszy jeszcze sługę dla porządku by sobie nie myślał nie wiadomo co Ork wyszedł na arenę. Strażnicy nie zareagowali. Nie było powodu. Ork najwyraźniej chciał tylko zaznaczyć swoją obecność. Nie było powodu wdawać się w bójkę z uczestnikiem areny. Sługa podniósł się z ziemii i wymamrotał. - A żeby cię Morrr udławił.. Tak życząc orkowi udał się do swoich obowiązków.
Antharis spojrzał na wejście na arenę i ponownie na swego przyjeciala Elthisa.
-Antharisie nie sądzę by to był dobry pomysł. -Towarzysz księcia llinoi wyraził swoje wątpliwości.
-Rozumiem cię przyjacielu ale to jest to co muszę zrobić. Istnieje szansa by znaleźć odpowiedzi na nasze pytania i by rozwiązać zagadkę naszej tułaczki.-odpowiedział wojownik.
-Prawda. Ale ja nadal nie jestem pewien że to akurat tu ma być. TO miejsce jest pełne szubrawców i nawet stworów chaosu a tymczasem my jesteśmy tu i bratamy się z nimi zamiast z nimi walczyć. Do tego twój szalony pomysł z Areną. Martwię się o ciebie Antharisie
-Nie obawiaj się przyjacielu. Dam sobie radę. -powiedział pewnie Antharis- znamy się od dziecka a wiesz że w władaniu mieczem nie mam sobie równych.
-To że nie znalazłeś równych nie znaczy że ich tu nie znajdziesz. Uważaj na siebie tak czy inaczej bo widzę że nie odciągnę cię od tego pomysłu.
-Będę uważał Elthisie- zapewnił go książę- jego przyjaciel troszczył się o niego i on zrobiłby to samo dla niego. Wiedział jednak że nie zawiedzie. Tajemnica jego wygnania może zostać wkrótce rozwiązana a zapewnić miał to tajemniczy mag jeśli on Antharis zwycięży jego arenę. Elf poprawił ekwipunek i ruszył do wyjścia na arenę żegnany przez swoich towarzyszy.
Stali już na arenie gdzie dziesiątki wojowników oddało życie by udowodnić kto jest najbieglejszy w orężu. Dostojny elf cały w kunsztownym pancerzu i z sokołem na ramieniu stanowił imponujący widok. Z drugiej strony areny stał górujący nad nim ork i wyraźnie niecierpliwiący się że walka się jeszcze nie zaczyna. Gorgutz ryczał i wymachiwał swoimi czoppami z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy lecz nie był w tym zachowaniu inny od innych orków. Antharis wypuścił sokoła i dobył miecza. Chwilę później zabrzmiał gong dając sygnał do walk. Gorgutz ryknął.
-TY ELFIAK JA CI ZARAZ WYRWAĆ TWOJE CHUDE PATYCZKI I TWÓJ CZEREP! WAAAAAAAAAAAAAGH!- i ruszył na swego przeciwnika.
Elf stał spokojnie z dobytym mieczem i czekał aż zielonoskóry ork się zbliży. W odpowiednim momencie Elf zaatakował. Unikając szarży przeciwnika ciął orka w ramię. Trafił celnie lecz tatuaże na ciele Gorgutza lekko się rozjaśniły zielonym światłem i klinga jakby się odbiła od ciała. Antharis z obrotu ciął w bark wtedy i udało mu się lekko naciąć przeciwnika. Było to niczym ugryzienie muchy dla orka, który odwróciwszy się przypuścił kolejny atak. Nawałnica ciosów zmusiła elfa do cofnięcia się lecz ork nadal napierał. Szczęśliwym rąbnięciem jednego z czopp Gorgutz przeciął zbroję i wytoczył pierwszą krew z elfa. Teraz byli kwita. Ork jednak nie ustępował. Antharisowi trudno było utrzymać dystans i solidnie parować. Zrozumiał że ten ork może go zabić jeśli szybko czegoś nie zrobi. I faktycznie kolejne nacięcie na jego ciele zaznaczyło jego nieskazitelną szatę czerwienią. Na widowni Elthis zacisnął wargi a jego kostki zbielały od mocnego ściskania rękojeści sztyletu. Antharis czując że dystans jest za krótki drugą ręką dobył sztyletu i próbował wbić go pierś orka. Niechybnie by mu się udało ale tatuaże znów rozbłysły i jego oręż nie zrobił krzywdy orkowi. Gorgutz kopnął wtedy elfa, a raczej chciał kopnąć ale teraz z kolej amulet o kształcie lotosa okazał swą przydatność. Jakby szóstym zmysłem ostrzegło coś Antarisa że nastąpi atak i ten szybkim ruchem uniknął ciosu. Mając teraz orka na widelcu wbił sztylet w plecy. Gorgutz zawył bo ten cios już bolał solidnie. Rozjuszyło go to jeszcze bardziej bowiem targnął się potrącając Antharisa i wybijając go z rytmu. Ciosem czoppy rozciął kolczugę na brzuchu raniąc elfa a drugim ciosem poprawił przez pierś powalając dzielnego Ulthuańczyka. Elf padł na piach. Byłłmartwy. Widownia wybuchła aplauzem dla orka który unioswszy swe czoppy do góry ryknął. -
WAAAAAAAAAGH! GORGUTZ BYĆ NAJSILNIEJSZY!!!!!!. Na trybunie pobladł Elthis musiał usiąść. Widział śmierć przyjaciela. Czuł że to może się wydarzyć ale on nie chciał go słuchać. W tej sekundzie świat się zawalił dla młodego elfa. Widział tylko nieruchome ciało przyjaciela na piasku areny a wszelakie dzwięki i aplauzy nie docierały do niego tylko jedna myśl. Antharis nie żyje...
Antharis(high elf noble) vs Gorgutz (savage orc big boss)
Czarodziej był zadowolony. Albrecht Zasiadł obok niego by obserwować pierwszą walkę tego dnia. Przygotował coś specjalnego dla swego gościa i ten się zupełnie nie spodziewał jego gościnności. Dobrze pamiętał solidną niestrawność i wizyty w latrynach Drakwaldu. O tak teraz Albrecht będzie się miałz pyszna. Tylko aby plan musi dojść do skutku trzeba było zgrać dobrze wszystko. Jego słudzy już dostarczali mu niezbędnych skłądników a Albrecht dostanie to co odpowiada jego dekadenckiej duszy.
Dziki Ork nie należał do łatwych klientów. Gorgutz nie nazywał się wyrwiczerep bez powodu. Gdyby nie obecność paru dobrze uzbrojonych strażników prawdobodobnie sługa miałby już wyrwany czerep. A raczej ucięty. Gorguz jednak nie poświęcał uwagi słabeuszowi . Ten go po prostu prowadził do innego lepsiejszego przeciwnika. Przed wyjściem jeszcze ork pacnął go potężnie w plecy aż człowiek stęknął z bólu.
-Słuchaj ty no ludziu. Patrz i ucz się jak prawdziwy ork wybebesza swoich przeciwnikóf jak żaden z tfoich różowoskórych kumpli. Jam jest Gorguz Wyrwiii...flak...eee czerep. No właśnie i jam jest da Best!!!!.
Kopnąwszy jeszcze sługę dla porządku by sobie nie myślał nie wiadomo co Ork wyszedł na arenę. Strażnicy nie zareagowali. Nie było powodu. Ork najwyraźniej chciał tylko zaznaczyć swoją obecność. Nie było powodu wdawać się w bójkę z uczestnikiem areny. Sługa podniósł się z ziemii i wymamrotał. - A żeby cię Morrr udławił.. Tak życząc orkowi udał się do swoich obowiązków.
Antharis spojrzał na wejście na arenę i ponownie na swego przyjeciala Elthisa.
-Antharisie nie sądzę by to był dobry pomysł. -Towarzysz księcia llinoi wyraził swoje wątpliwości.
-Rozumiem cię przyjacielu ale to jest to co muszę zrobić. Istnieje szansa by znaleźć odpowiedzi na nasze pytania i by rozwiązać zagadkę naszej tułaczki.-odpowiedział wojownik.
-Prawda. Ale ja nadal nie jestem pewien że to akurat tu ma być. TO miejsce jest pełne szubrawców i nawet stworów chaosu a tymczasem my jesteśmy tu i bratamy się z nimi zamiast z nimi walczyć. Do tego twój szalony pomysł z Areną. Martwię się o ciebie Antharisie
-Nie obawiaj się przyjacielu. Dam sobie radę. -powiedział pewnie Antharis- znamy się od dziecka a wiesz że w władaniu mieczem nie mam sobie równych.
-To że nie znalazłeś równych nie znaczy że ich tu nie znajdziesz. Uważaj na siebie tak czy inaczej bo widzę że nie odciągnę cię od tego pomysłu.
-Będę uważał Elthisie- zapewnił go książę- jego przyjaciel troszczył się o niego i on zrobiłby to samo dla niego. Wiedział jednak że nie zawiedzie. Tajemnica jego wygnania może zostać wkrótce rozwiązana a zapewnić miał to tajemniczy mag jeśli on Antharis zwycięży jego arenę. Elf poprawił ekwipunek i ruszył do wyjścia na arenę żegnany przez swoich towarzyszy.
Stali już na arenie gdzie dziesiątki wojowników oddało życie by udowodnić kto jest najbieglejszy w orężu. Dostojny elf cały w kunsztownym pancerzu i z sokołem na ramieniu stanowił imponujący widok. Z drugiej strony areny stał górujący nad nim ork i wyraźnie niecierpliwiący się że walka się jeszcze nie zaczyna. Gorgutz ryczał i wymachiwał swoimi czoppami z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy lecz nie był w tym zachowaniu inny od innych orków. Antharis wypuścił sokoła i dobył miecza. Chwilę później zabrzmiał gong dając sygnał do walk. Gorgutz ryknął.
-TY ELFIAK JA CI ZARAZ WYRWAĆ TWOJE CHUDE PATYCZKI I TWÓJ CZEREP! WAAAAAAAAAAAAAGH!- i ruszył na swego przeciwnika.
Elf stał spokojnie z dobytym mieczem i czekał aż zielonoskóry ork się zbliży. W odpowiednim momencie Elf zaatakował. Unikając szarży przeciwnika ciął orka w ramię. Trafił celnie lecz tatuaże na ciele Gorgutza lekko się rozjaśniły zielonym światłem i klinga jakby się odbiła od ciała. Antharis z obrotu ciął w bark wtedy i udało mu się lekko naciąć przeciwnika. Było to niczym ugryzienie muchy dla orka, który odwróciwszy się przypuścił kolejny atak. Nawałnica ciosów zmusiła elfa do cofnięcia się lecz ork nadal napierał. Szczęśliwym rąbnięciem jednego z czopp Gorgutz przeciął zbroję i wytoczył pierwszą krew z elfa. Teraz byli kwita. Ork jednak nie ustępował. Antharisowi trudno było utrzymać dystans i solidnie parować. Zrozumiał że ten ork może go zabić jeśli szybko czegoś nie zrobi. I faktycznie kolejne nacięcie na jego ciele zaznaczyło jego nieskazitelną szatę czerwienią. Na widowni Elthis zacisnął wargi a jego kostki zbielały od mocnego ściskania rękojeści sztyletu. Antharis czując że dystans jest za krótki drugą ręką dobył sztyletu i próbował wbić go pierś orka. Niechybnie by mu się udało ale tatuaże znów rozbłysły i jego oręż nie zrobił krzywdy orkowi. Gorgutz kopnął wtedy elfa, a raczej chciał kopnąć ale teraz z kolej amulet o kształcie lotosa okazał swą przydatność. Jakby szóstym zmysłem ostrzegło coś Antarisa że nastąpi atak i ten szybkim ruchem uniknął ciosu. Mając teraz orka na widelcu wbił sztylet w plecy. Gorgutz zawył bo ten cios już bolał solidnie. Rozjuszyło go to jeszcze bardziej bowiem targnął się potrącając Antharisa i wybijając go z rytmu. Ciosem czoppy rozciął kolczugę na brzuchu raniąc elfa a drugim ciosem poprawił przez pierś powalając dzielnego Ulthuańczyka. Elf padł na piach. Byłłmartwy. Widownia wybuchła aplauzem dla orka który unioswszy swe czoppy do góry ryknął. -
WAAAAAAAAAGH! GORGUTZ BYĆ NAJSILNIEJSZY!!!!!!. Na trybunie pobladł Elthis musiał usiąść. Widział śmierć przyjaciela. Czuł że to może się wydarzyć ale on nie chciał go słuchać. W tej sekundzie świat się zawalił dla młodego elfa. Widział tylko nieruchome ciało przyjaciela na piasku areny a wszelakie dzwięki i aplauzy nie docierały do niego tylko jedna myśl. Antharis nie żyje...
Antharis był sam. Nie wiedział skąd to wie, po prostu to czuł. Przestrzeń wokół niego, choć nienamacalna, poruszyła się lekko, zafalował. Uderzenia, na zmianę napierającej i uciekającej przestrzeni targały jego umysłem. Cóż to? - dziwił się - może to jakaś próba? Jeśli tak to trzeba ją przetrwać, dotrwać do końca, nie dać się zniszczyć. Uderzenia robiły się coraz mocniejsze, i kiedy Antharis czuł już, że zaraz jego świadomość pęknie i rozsypie się w niebyt, nagle wszystko ucichło. Dookoła otoczyły go jasnoniebieskie światła. A więc tak to wygląda - Antharis kontemplował otaczającą go przestrzeń - zaiste, piękne. Nie tyle co widok ale odczucia - spokój, cisza. Tak upragnione po latach podróży. Jednak coś znowu poruszyło się w przestrzeni. Otaczający go świat naprężył się i pękł pod naporem obcej woli. Obcej a jednak znajomej. W wyrwie ukazała mu się kula światła, migocząca, niebieska. Kim jesteś - spytał Antharis, ale odpowiedź jakby znał, jakby instynkt mu podpowiadał kim ten płomień jest. Wyrwa powiększył się i ujrzał zaglądającą przez nią ciekawie gadzią głowę.
- Czemuż to mnie wezwałeś? Cóż takiego ciekawego się stało?
- To jedno z Twoich dzieci. - Odpowiedział płomień
- Nie, to ty ich przecież stworzyłeś, ty dałeś im wolę życia - Antharis czuł że nie powinien przerywać.
- Ale to Ty jesteś ich patronem. To jedne z Twoich, tak?
- Nie, tylko po części.
- Tak czułem. Zatem mój osąd jest słuszny? Zgadzasz się z nim? - Łeb wydał głuchy pomruk i usunął się w cień.
Zatem postanowili o moim losie. Stwórca i Patron - Asuryn i Odwieczny Smok, któremu Caledorczycy zostali przypisani w opiekę.
Mogę czy nie? - zadał sobie pytanie, głęboko w sercu, Antharis.
Nie - padła prawie natychmiastowa odpowiedź - Wola życia jeszcze z ciebie nie uleciał, coś jej nie pozwala, wiąże ją z Twoim ciałem.
- Cóż to takiego?
- To pytanie trzyma cię przy życiu - idź więc i odpowiedz na nie, a będziesz, być może, mógł przekroczyć próg tej krainy.
- Być może ?
- Rada musi rozsądzić? Nie jesteś w pełni jednym z nas - odpowiedział Płomień na podświadome pytanie Antharisa.
- A więc kim jestem?
- Czy jeszcze nie zrozumiałeś jednej prostej rzeczy? Wiesz co trzyma cię przy życiu? Nie? No to Ci odpowiem. Właśnie te pytania. Kim jesteś, dlaczego Cię wygnano, kim była Twoja matka. To te pytania. Dopóki na nie nie odpowiesz będziesz chodził po tamtym świecie i nie zaznasz spokoju póki nie dotrzesz do prawdy. Taka jest już natura Caledorczyków, taki wpływ patrona. Tyle że większość z Was nie ma aż tyle woli, nie jest aż tak zdeterminowana. Powiedz szczerze, Chcesz przejść ten próg?
Antaharis widział to co było za wyrwą, piękny świat w którym czas nie płynie, troski nie istnieją.
- Nie - odpowiedział w końcu.
- A więc wracaj skąd przyszedłeś i szukaj odpowiedzi. Rada? Przejrzyj na oczy i odkryj swoją Istotę. Nie jesteś tylko z ojca ale i z matki.
Ogień przygasł, wyrwa gwałtownie zamknęła się z trzaskiem, by po chwili rozerwać się na nowo. Promienie światła oślepiły Antharisa.
Nareszcie w domu - pomyślał i osunął się w otaczającą go rzeczywistość. Ostatnie oklaski tłumu, ryk Orka i odgłosy opuszczania trybuny.
A jednak, muszę jeszcze poćwiczyć....
***
Elthis patrzył na padającego na kolana przyjaciela.
To już koniec - pomyślał - oby trafił tam gdzie jego miejsce.
Odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Po drodze zaczepiła go kobieta w płaszczu.
- Nie zabierzesz ciała swojego przyjaciela? Nie zobaczysz jego ciała? - kobieta uśmiechnęła się kocio i zniknęła pośród tłumu tak szybko jak się pojawiła.
Elthis przystanął na chwilę. Coś jest nie tak. Idę do niego.
T.B.C.
- Czemuż to mnie wezwałeś? Cóż takiego ciekawego się stało?
- To jedno z Twoich dzieci. - Odpowiedział płomień
- Nie, to ty ich przecież stworzyłeś, ty dałeś im wolę życia - Antharis czuł że nie powinien przerywać.
- Ale to Ty jesteś ich patronem. To jedne z Twoich, tak?
- Nie, tylko po części.
- Tak czułem. Zatem mój osąd jest słuszny? Zgadzasz się z nim? - Łeb wydał głuchy pomruk i usunął się w cień.
Zatem postanowili o moim losie. Stwórca i Patron - Asuryn i Odwieczny Smok, któremu Caledorczycy zostali przypisani w opiekę.
Mogę czy nie? - zadał sobie pytanie, głęboko w sercu, Antharis.
Nie - padła prawie natychmiastowa odpowiedź - Wola życia jeszcze z ciebie nie uleciał, coś jej nie pozwala, wiąże ją z Twoim ciałem.
- Cóż to takiego?
- To pytanie trzyma cię przy życiu - idź więc i odpowiedz na nie, a będziesz, być może, mógł przekroczyć próg tej krainy.
- Być może ?
- Rada musi rozsądzić? Nie jesteś w pełni jednym z nas - odpowiedział Płomień na podświadome pytanie Antharisa.
- A więc kim jestem?
- Czy jeszcze nie zrozumiałeś jednej prostej rzeczy? Wiesz co trzyma cię przy życiu? Nie? No to Ci odpowiem. Właśnie te pytania. Kim jesteś, dlaczego Cię wygnano, kim była Twoja matka. To te pytania. Dopóki na nie nie odpowiesz będziesz chodził po tamtym świecie i nie zaznasz spokoju póki nie dotrzesz do prawdy. Taka jest już natura Caledorczyków, taki wpływ patrona. Tyle że większość z Was nie ma aż tyle woli, nie jest aż tak zdeterminowana. Powiedz szczerze, Chcesz przejść ten próg?
Antaharis widział to co było za wyrwą, piękny świat w którym czas nie płynie, troski nie istnieją.
- Nie - odpowiedział w końcu.
- A więc wracaj skąd przyszedłeś i szukaj odpowiedzi. Rada? Przejrzyj na oczy i odkryj swoją Istotę. Nie jesteś tylko z ojca ale i z matki.
Ogień przygasł, wyrwa gwałtownie zamknęła się z trzaskiem, by po chwili rozerwać się na nowo. Promienie światła oślepiły Antharisa.
Nareszcie w domu - pomyślał i osunął się w otaczającą go rzeczywistość. Ostatnie oklaski tłumu, ryk Orka i odgłosy opuszczania trybuny.
A jednak, muszę jeszcze poćwiczyć....
***
Elthis patrzył na padającego na kolana przyjaciela.
To już koniec - pomyślał - oby trafił tam gdzie jego miejsce.
Odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Po drodze zaczepiła go kobieta w płaszczu.
- Nie zabierzesz ciała swojego przyjaciela? Nie zobaczysz jego ciała? - kobieta uśmiechnęła się kocio i zniknęła pośród tłumu tak szybko jak się pojawiła.
Elthis przystanął na chwilę. Coś jest nie tak. Idę do niego.
T.B.C.
dla Emiel'a-regisa pisze:jeśli f(x), tak jak poprzednio opisuje pole widzenia jednostki, a raczej konkretnie "szerokość" widzenia w punkcie x, to całką tej funkcji będzie pole widzenia
Sf(x)= x^2+cx
funkcja ta opisuje pole objęte wzrokiem unitu
chciałeś to masz
jeśli pod x podstawisz podwojony M oddziału to masz pole obszaru zagrożonego szarżą
Walka niezła <wygrałem 50 groszy >
Co zaś tyczy się samych opisów ward save`a, to myślę że powinieneś zaczerpnąć więcej od Vaariego, który nie opisywał tego jako po prostu świecący się tatuaż czy amulet, tylko były to bardziej rozbudowane opisy. Np. twoja postać miała wewnętrzne Ja, dzięki której unikała ataków używając akurat dobrze dopasowanej stancji. I to taka moja uwaga.
Co zaś się tyczy Zwolina.
Co zaś tyczy się samych opisów ward save`a, to myślę że powinieneś zaczerpnąć więcej od Vaariego, który nie opisywał tego jako po prostu świecący się tatuaż czy amulet, tylko były to bardziej rozbudowane opisy. Np. twoja postać miała wewnętrzne Ja, dzięki której unikała ataków używając akurat dobrze dopasowanej stancji. I to taka moja uwaga.
Co zaś się tyczy Zwolina.
No chyba że następną arenę będzie prowadził Vaarinastari, to wtedy ma to szanse przejśćGDY POSTAĆ UMRZE MOŻE W NASTĘPNEJ ARENIE WSTAĆ JAKO WIGHT KING/WAMPIR/MUMIA JEŚLI KTOS CHCE KONIECZNIE KONTYNUOWAĆ POSTAĆ ALE TYLKO RAZ. NASTĘPNE NIE ŚMIERCI NIE SĄ DOZWOLONE.
(nie dotyczy postaci ogrinalnie wystawianych jako powyższych nieumartych, oni mogą umrzeć tylko raz)
Paskudny uśmiech power gamera
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Bo ciała poległych dostają się Mannfredowi von Carsteinowi do jego własnych celów. Taki jest pakt maga z wampirem.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
walka nr 2
Wyrterion(exalted champion) vs Skolk ( skaven chieftain)
Dzień na arenie zapowiadał się podogodnie. Zostawiwszy swego szacownego gościa. Mag odpuścił sobie z żalem zmagania wojowników lecz musiał dopilnować rytuału.
W lochach w jego laboratorium wszystko było już gotowe. Postać w pentagramie stała bez ruchu oczekując na polecenia swego pana-nekromanty stojącego nieopodal. Czarodziej nie mógł się już doczekać efektów swej pracy. Miał już wszystko czego było mu potrzeba. Materiał, skłądniki i przydupasa który dobrze wykonał swoje zadanie. Mag spojrzał na bladą pozbawioną wyrazu twarz nekromanty i zapytał:
-Ile czasu będzie się trzymać?- zapytał nekromanty.
-parę dni - odpowiedział-Blady czarownik głosem cichym i szepcącym niby swiszczący wiatr. - Tyle mogę zagwarantować potem więzy osłabną i obiekt powróci do swego pierwotnego stanu.
Mag areny się zamyślił. Kilka dni powinno wystarczyć by obiekt delta jak go nazwał wykonał to co dla niego przeznaczył. Pozostalo mu tylko coś jeszcze do zrobienia.
-Dobrze nekromanto możesz odejść i nie zapomnij pozdrowić odemnie księcia.
Nekromanta ukłonił się i wyszedł zostawiając maga samego.
Czarnoksiężnik zaczerpnął magii dhar i splótł ją w czar oplątując nieruchomą postać stojącą w pentagramie następnie umieścił fiolkę z tajemniczą mgłą na piedestale i zainkantował opracowane przez siebie zaklęcie. Mgła w fiolce zburzyła się. Czarodziej odkorkował buteleczkę i skierował mgłę z fiolki do postaci. Gdy dym dotknął postaci ta po raz pierwszy się poruszyła gwałtownie. Chwilke później z gardła wydobył się bolesny wrzask którego jednak nikt nie słyszał poza magiem. Laboratorium było dobrze ukryte i nikt nie miał do niego dostępu. Wrzask trwał może z minute i urwał się z chwilą gdy cała mgiełka z fiolki wniknęła do ciała. Po tym wszytkim ciało zwaliło się na podłogę bez ruchu. Zadolony czarodziej podszedł by sprawszić efekt swojej pracy. Wyglądało na to że osiągnął co chciał a eksperyment się chyba udał. Teraz pozostała ostatnia rzecz. Z radosnym uśmiechem zaczerpnął czystego Uglu by spleść zaklęcie. To przyszło mu najłatwiej bo to był jego naturalny wiatr magii zanim nauczył się czarnoksięskiej i chaotycznej odmiany sztuki.
Zakuty w zbroję chaosu wojownik z Brionne obserwował swoich potencjalnych przeciwników. Większość z nich uważał za chuchra niegodnych uwagi. A raczej godnych by tylko zdjąć czaszkę z ich ramion i dołożyć do tronu z czaszek. A jego przeciwnik w tej rundzie był tego przykłądem. Spotkał niejakiego Skolka i spojrzał w jego oczy. Tak jak się spodziewał Skavn nad któóym górował popuścił piżmo strachu i dałłdrapaka. Wyrterion nie mógł powstrzymać smiechu. W okolicy widział tylko dwóch przeciwników z którymi chciałby się zmierzyć i pokonać ich. Jeden to ork którego walkę obserwował jak zielonoskóry pokonał elfa i drugi to potęzny minotaur sam będący wyznawcą pana czaszek. Nie miało żadnego znaczenia że byli tej samej wiary. Wyrterion łaknął jego krwi. Wreszcie godnej krwi. Jak wielu przed nim on równierz marzył o zwycięstwie i chwale. Jeśli mu się powiedzie to ta chwała stanie przed nim otworem. Jakby było pięknie gdyby znów odwiedził swoje rodzinne miasto i dokończył to co zaczął. Z pewnością Khorne spojrzałby na niego jeszze przychylniejszym okiem a krew lała by się strumieniami ulicami niczym potok. Tak rozmarzony Wyrterion snuł plany podbojów. Najpierw jednak się zabawi. Roześmiany ruszył w kierunku areny gdzie oczekiwać miał na niego tchórzliwy szczur.
Szczuroludzie nie należą do odważnych. Skolk dopiero gdy przybył do Sylvani zrozumiał jak niedobrze jest gdy nie ma za plecami przed sobą kilkunastu klanbraci którymi mógby pomiatać a zwłaszcza posłać na przeciwnika by samemu móc grzmocić-łupać od tyłu. Gdy zgłaszal się wiedział że jest wspaniało-silny i nikt mu nie sprosta. Potem spotkał tę kupę złomu z którą miałłwalczyć i posikał się gdy tamten spojrzał mu w oczy. SKolk podkuliłłogon i uciekła. Postanowił sobie nie patrzeć więcej w jego oczy tylko po prostu starać się grzmocić-łupać. Skolk jednak nabrał podejrzeń że wielki wódz wysłał go tutaj nie po to by rozsłąwić swój klan-jego klan tylko po to by pozbyć się wspaniałego Skolka gdzieś na otwartej przestrzeni gdzie nie było bezpiecznego stropu nad głową i miłego mroku podziemnych tuneli. Skaven przeklął wodza. Musiał wziąć się w garść bo miałą się odbyć jego walka. NA otuchę łyknął sobie trochęęspacz-mikstury w którą wyposażył go szary prorok. Od razu poczułłsię pewniej i nabrał nieopisanej ochoty by grzocić. Najlepiej rozerwać na strzępy i pożreć. Skolk poczuł niespodziewan przypływ nienawiści do puszki-żelaznego ludzika który go upokorzył stając mu na drodzę i sprawiając że Skolk popuścił piżmo strachu. Skaven nastroszył sierść i ruszyłłw kierunku wejścia na arenę.
Skolk machał ogonem nerwowo. Jego nienawiść brała górę i miał ochotę rzucić sięęna tego nadętego ludzika w czarnej zbroi. Nie mógłłejdnak zanim nie zabrzmi gong. Jeśli by to zrobił to ludzki ludziodziej by go ukarał a tego lepiej unikać. Wyrterion natomiast oczekiwał z obnażonym mieczem na rozpoczęcie walki.
Pomyślał że to będzie niezwykle zabawne. Wyrterion uwielbiał wytaczać krew z przeciwników , gdyby ten tu był ciut większy tylko i mniej tchórzliwy. Zabrzmiał gong. Skolk ruszył z korbaczem w kierunku Wyrteriona szukając dogodnego momentu do ataku i słabego miejsca w zbroi wojownika chaosu. Wybraniec Khorna równierz powoili ruszył na przeciwnika. Nie potrzebował wymyślnych taktyk. Po prostu najlepszą taktyką dla niego było rozcięcie mieczem w fontannie krwi. Gdy zbliżył się do skavena na odległość miecza uderzył nim tamten zdołał zareagować. Skolk nie spodziewał się takiego obrotu sprawy bo to właśnie on miał być najszybszy i najbardziej skoczny. Tymczasem ostry jak brzytwa miecz ciął Skolka w półskoku zanim ten zdołał zadać cios. Szczurodud boleśnie piszcząc zwalił się na ziemię a publioka wstzymała oddech. Wyrterion skierował się na Skoka ponownie. Szczurolud brocząc krwią w panice sięgnął do swej ostatrniej deski ratunku czyli mikstury leczenia i wypił ją natychmiast. Jego głęboka rana natychmiast przestała krwawić i się częściowo zabliźniła. Skolk odskoczyłłna bezpieczną odległość lecz Wyrterion postępował za nim. Szczurolud doszedł do siebie i w głowie zakiełkował mu wredny plan. Chwyciwszy w garść odrobinę piasku sypnął go prosto w wizjer hełmu Wyrteriona oślepiając go na moment. To wystarczyło by uderzył korbaczem w spojenie zbroi między korpusem a hełmem. Wybraniec Khorna nie poczuł bólu mimo że odczułłuderzenie. Odwrócił się i końcówką miecza dosięgnął skavena jednak rana była płytka. Skolk nie tracił czasu i chcąc uderzyć ponownie w czułe miejsce próbował przebiec między nogami khornisty. Manewr choć sprytny nie udał się bo Wyrterion widząc że przeciwnik sam pcha się mu pod miecz po prostu przygwoździł SKolka do areny przebijając go. Trysnęła szczurza śmierdząca krew a Wyrterion się roześmiał. Zaskoczony Skolk przekląłłjeszcze swego wodza który go tu wysłał zanim nie zapadł w ciemność. Herold areny oznajmił : ZWYCIĘSTWO DLA WYRTERIONA WYZNAWCY KHORNA! KREW DLA BOGA KRWI!
-CZASZKI DLA TRONU CZASZEK! - odpowiedział mu okrzykiem zwycięzca.
Wyrterion jednak czuł że jego zwycięstwo nie zwróciło uwagi Khorna. W zasadzie nie dziwił się że jego oko go zignorowało. W końcu zabił tylko zwykłego tchórzliwego szczura. Gdzie tu chwała w takim zwycięstwie...
Wyrterion(exalted champion) vs Skolk ( skaven chieftain)
Dzień na arenie zapowiadał się podogodnie. Zostawiwszy swego szacownego gościa. Mag odpuścił sobie z żalem zmagania wojowników lecz musiał dopilnować rytuału.
W lochach w jego laboratorium wszystko było już gotowe. Postać w pentagramie stała bez ruchu oczekując na polecenia swego pana-nekromanty stojącego nieopodal. Czarodziej nie mógł się już doczekać efektów swej pracy. Miał już wszystko czego było mu potrzeba. Materiał, skłądniki i przydupasa który dobrze wykonał swoje zadanie. Mag spojrzał na bladą pozbawioną wyrazu twarz nekromanty i zapytał:
-Ile czasu będzie się trzymać?- zapytał nekromanty.
-parę dni - odpowiedział-Blady czarownik głosem cichym i szepcącym niby swiszczący wiatr. - Tyle mogę zagwarantować potem więzy osłabną i obiekt powróci do swego pierwotnego stanu.
Mag areny się zamyślił. Kilka dni powinno wystarczyć by obiekt delta jak go nazwał wykonał to co dla niego przeznaczył. Pozostalo mu tylko coś jeszcze do zrobienia.
-Dobrze nekromanto możesz odejść i nie zapomnij pozdrowić odemnie księcia.
Nekromanta ukłonił się i wyszedł zostawiając maga samego.
Czarnoksiężnik zaczerpnął magii dhar i splótł ją w czar oplątując nieruchomą postać stojącą w pentagramie następnie umieścił fiolkę z tajemniczą mgłą na piedestale i zainkantował opracowane przez siebie zaklęcie. Mgła w fiolce zburzyła się. Czarodziej odkorkował buteleczkę i skierował mgłę z fiolki do postaci. Gdy dym dotknął postaci ta po raz pierwszy się poruszyła gwałtownie. Chwilke później z gardła wydobył się bolesny wrzask którego jednak nikt nie słyszał poza magiem. Laboratorium było dobrze ukryte i nikt nie miał do niego dostępu. Wrzask trwał może z minute i urwał się z chwilą gdy cała mgiełka z fiolki wniknęła do ciała. Po tym wszytkim ciało zwaliło się na podłogę bez ruchu. Zadolony czarodziej podszedł by sprawszić efekt swojej pracy. Wyglądało na to że osiągnął co chciał a eksperyment się chyba udał. Teraz pozostała ostatnia rzecz. Z radosnym uśmiechem zaczerpnął czystego Uglu by spleść zaklęcie. To przyszło mu najłatwiej bo to był jego naturalny wiatr magii zanim nauczył się czarnoksięskiej i chaotycznej odmiany sztuki.
Zakuty w zbroję chaosu wojownik z Brionne obserwował swoich potencjalnych przeciwników. Większość z nich uważał za chuchra niegodnych uwagi. A raczej godnych by tylko zdjąć czaszkę z ich ramion i dołożyć do tronu z czaszek. A jego przeciwnik w tej rundzie był tego przykłądem. Spotkał niejakiego Skolka i spojrzał w jego oczy. Tak jak się spodziewał Skavn nad któóym górował popuścił piżmo strachu i dałłdrapaka. Wyrterion nie mógł powstrzymać smiechu. W okolicy widział tylko dwóch przeciwników z którymi chciałby się zmierzyć i pokonać ich. Jeden to ork którego walkę obserwował jak zielonoskóry pokonał elfa i drugi to potęzny minotaur sam będący wyznawcą pana czaszek. Nie miało żadnego znaczenia że byli tej samej wiary. Wyrterion łaknął jego krwi. Wreszcie godnej krwi. Jak wielu przed nim on równierz marzył o zwycięstwie i chwale. Jeśli mu się powiedzie to ta chwała stanie przed nim otworem. Jakby było pięknie gdyby znów odwiedził swoje rodzinne miasto i dokończył to co zaczął. Z pewnością Khorne spojrzałby na niego jeszze przychylniejszym okiem a krew lała by się strumieniami ulicami niczym potok. Tak rozmarzony Wyrterion snuł plany podbojów. Najpierw jednak się zabawi. Roześmiany ruszył w kierunku areny gdzie oczekiwać miał na niego tchórzliwy szczur.
Szczuroludzie nie należą do odważnych. Skolk dopiero gdy przybył do Sylvani zrozumiał jak niedobrze jest gdy nie ma za plecami przed sobą kilkunastu klanbraci którymi mógby pomiatać a zwłaszcza posłać na przeciwnika by samemu móc grzmocić-łupać od tyłu. Gdy zgłaszal się wiedział że jest wspaniało-silny i nikt mu nie sprosta. Potem spotkał tę kupę złomu z którą miałłwalczyć i posikał się gdy tamten spojrzał mu w oczy. SKolk podkuliłłogon i uciekła. Postanowił sobie nie patrzeć więcej w jego oczy tylko po prostu starać się grzmocić-łupać. Skolk jednak nabrał podejrzeń że wielki wódz wysłał go tutaj nie po to by rozsłąwić swój klan-jego klan tylko po to by pozbyć się wspaniałego Skolka gdzieś na otwartej przestrzeni gdzie nie było bezpiecznego stropu nad głową i miłego mroku podziemnych tuneli. Skaven przeklął wodza. Musiał wziąć się w garść bo miałą się odbyć jego walka. NA otuchę łyknął sobie trochęęspacz-mikstury w którą wyposażył go szary prorok. Od razu poczułłsię pewniej i nabrał nieopisanej ochoty by grzocić. Najlepiej rozerwać na strzępy i pożreć. Skolk poczuł niespodziewan przypływ nienawiści do puszki-żelaznego ludzika który go upokorzył stając mu na drodzę i sprawiając że Skolk popuścił piżmo strachu. Skaven nastroszył sierść i ruszyłłw kierunku wejścia na arenę.
Skolk machał ogonem nerwowo. Jego nienawiść brała górę i miał ochotę rzucić sięęna tego nadętego ludzika w czarnej zbroi. Nie mógłłejdnak zanim nie zabrzmi gong. Jeśli by to zrobił to ludzki ludziodziej by go ukarał a tego lepiej unikać. Wyrterion natomiast oczekiwał z obnażonym mieczem na rozpoczęcie walki.
Pomyślał że to będzie niezwykle zabawne. Wyrterion uwielbiał wytaczać krew z przeciwników , gdyby ten tu był ciut większy tylko i mniej tchórzliwy. Zabrzmiał gong. Skolk ruszył z korbaczem w kierunku Wyrteriona szukając dogodnego momentu do ataku i słabego miejsca w zbroi wojownika chaosu. Wybraniec Khorna równierz powoili ruszył na przeciwnika. Nie potrzebował wymyślnych taktyk. Po prostu najlepszą taktyką dla niego było rozcięcie mieczem w fontannie krwi. Gdy zbliżył się do skavena na odległość miecza uderzył nim tamten zdołał zareagować. Skolk nie spodziewał się takiego obrotu sprawy bo to właśnie on miał być najszybszy i najbardziej skoczny. Tymczasem ostry jak brzytwa miecz ciął Skolka w półskoku zanim ten zdołał zadać cios. Szczurodud boleśnie piszcząc zwalił się na ziemię a publioka wstzymała oddech. Wyrterion skierował się na Skoka ponownie. Szczurolud brocząc krwią w panice sięgnął do swej ostatrniej deski ratunku czyli mikstury leczenia i wypił ją natychmiast. Jego głęboka rana natychmiast przestała krwawić i się częściowo zabliźniła. Skolk odskoczyłłna bezpieczną odległość lecz Wyrterion postępował za nim. Szczurolud doszedł do siebie i w głowie zakiełkował mu wredny plan. Chwyciwszy w garść odrobinę piasku sypnął go prosto w wizjer hełmu Wyrteriona oślepiając go na moment. To wystarczyło by uderzył korbaczem w spojenie zbroi między korpusem a hełmem. Wybraniec Khorna nie poczuł bólu mimo że odczułłuderzenie. Odwrócił się i końcówką miecza dosięgnął skavena jednak rana była płytka. Skolk nie tracił czasu i chcąc uderzyć ponownie w czułe miejsce próbował przebiec między nogami khornisty. Manewr choć sprytny nie udał się bo Wyrterion widząc że przeciwnik sam pcha się mu pod miecz po prostu przygwoździł SKolka do areny przebijając go. Trysnęła szczurza śmierdząca krew a Wyrterion się roześmiał. Zaskoczony Skolk przekląłłjeszcze swego wodza który go tu wysłał zanim nie zapadł w ciemność. Herold areny oznajmił : ZWYCIĘSTWO DLA WYRTERIONA WYZNAWCY KHORNA! KREW DLA BOGA KRWI!
-CZASZKI DLA TRONU CZASZEK! - odpowiedział mu okrzykiem zwycięzca.
Wyrterion jednak czuł że jego zwycięstwo nie zwróciło uwagi Khorna. W zasadzie nie dziwił się że jego oko go zignorowało. W końcu zabił tylko zwykłego tchórzliwego szczura. Gdzie tu chwała w takim zwycięstwie...
Gorgutz przyglądaj się z ciekawością tej walce.
-Heh ta duża puszka jest cinka, ba! To zwykły, nic nie ffarty gobbos. Gorgutz go rozpłata na kawałyczki.Ale Gorgutz ni jest gupi. Gorgutz zna lepsy sposup na takie łajzy. Wystarczy go wyłonczyć od tyłu. Tam jest takie uzondzenie na łbie s tyłu co go wylonczy. Hihi. WAAAAAAAAGH!
-Heh ta duża puszka jest cinka, ba! To zwykły, nic nie ffarty gobbos. Gorgutz go rozpłata na kawałyczki.Ale Gorgutz ni jest gupi. Gorgutz zna lepsy sposup na takie łajzy. Wystarczy go wyłonczyć od tyłu. Tam jest takie uzondzenie na łbie s tyłu co go wylonczy. Hihi. WAAAAAAAAGH!
Wyrterion niezbyt zadowolony ze swego "wielkiego" zwycięstwa mówił do siebie:
- szkoda szczura mógł jeszcze pożyć... Mój pan nawet na to uwagi nie zwrócił. Szczerze mówiąc nie dziwię mu się zbytnio... W drugiej rundzie chcę dostać w swoje łapy tego pseudo wielkiego i silnego orka. Takie zwycięstwo na pewno zachwyci mego Pana. I jakie wspaniałe trofeum...
- szkoda szczura mógł jeszcze pożyć... Mój pan nawet na to uwagi nie zwrócił. Szczerze mówiąc nie dziwię mu się zbytnio... W drugiej rundzie chcę dostać w swoje łapy tego pseudo wielkiego i silnego orka. Takie zwycięstwo na pewno zachwyci mego Pana. I jakie wspaniałe trofeum...
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt