UWAGA: JEŻELI GRASZ BRETONIĄ I/LUB NIE LUBISZ KURDUPLOWATYCH KRASNALI TO CZYTASZ TO NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ, AUTOR NIE PONOSI ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA NAGŁE ATAKI FURII, ZAWAŁY, PALPITACJE SERCA ETC.
POZDRAWIAM I ZAPRASZAM DO LEKTURY
Blady świt wschodził nad przełęczą w pobliży Tel-Nerub, niewielkiego miasteczka-twierdzy krasnoludów na północy pasma górskiego. Miasteczko od lat było jednym z niewielu, w którym nie przelewano krwi ... za często. Jednak niestety w tych trudnych czasach, jakiś Bretoński lord obrał sobie to przejście przez góry za nowy szlak handlowy. Niby nic, ale fakt iż mieszkały tu krasnoludy niezbyt mu się podobał. Wysyłał przeciw nim liczne wojska, których liczba i szybkość nie miały jednak znaczenia w ciasnym przejściu. Kiedyś nawet posunął się do najęcie sporej grupy mrocznych elfów, lecz i to nie przyniosło spodziewanych efektów. Teraz jednak obmyślił nowy, niecny plan.
Obóz Bretończyków, założony pięć godzin drogi marszem od przełęczy (nie wiem ile to w calach, wyjaśnia autor)
- Lordzie Breeth, sprowadziłem ludzi o których pan prosił, sir - sługa pokłonił się nisko i po tym jak jego pan skinął lekko głową, odszedł. Do namiotu weszło natomiast dwóch paladynów, w błyszczących pancerzach, z mieczami u boku i hełmach pod pachą.
- Jesteśmy jak kazałeś, panie. Ja i mój brat składamy ci cześć - powiedział jeden z nich, wyglądający na starszego i obaj skłonili się nisko.
- Dobrze. Mam dla was zadanie. Poprowadzicie niewielki oddział kawalerzystów na przełęcz i zaskoczycie tych cholernych kurdupli. Uderzycie z samego rana, nim się zmobilizują.
Przełęcz
Świt powoli przebijał się przez mroki nocy, gdy do niewielkiego domku wpadł zdyszany krasnolud.
- Wstawać, rycerzyki jadą po nasze piwo! Wstawać! Do broni kto trzeźwy, do broni kto podchmielony! Do broni, bronić browarów! - krzyczał, a garnizon stacjonujący w domku przy przełęczy zerwał się i w mgnieniu oka zaczął się przygotowywać. Ładowali muszkiety i wdziewali lekkie zbroje. Po parunastu minutach dziesięciu strzelców stało przed domem. Tymczasem na wale obronnym Tan Żelazna Pięść rozmawiał z kowalem runów Srebrnym Młotem.
- Nie mamy czasu na przygotowanie, zwiad doniósł że będą tu lada chwila, musimy stawić im czoła sami - mówił Tan - jakimi siłami teraz dysponujemy ?
Kowal zamyślił się i po chwili zaczął mówić swoim starym i jakby zmęczonym głosem.
- Hmm ... piętnastu braci z gór szybko ściągnąłem, zwykli wojacy, rzemieślnicy przedni, a i walce zaprawieni - ponownie zamyślił się na chwilę - ośmiu bitnych krasnoludów z Żelaznego Bractwa, którzy wsparli nas po ostatniej bitwie - jego wzrok oddalił się jakby na ułamek sekundy - Widzę już strzelców w oddali, dziesięciu. Ale nie zdołają to przybyć na czas. Wróg już na horyzoncie pędzi - tak też zaiste było, w mroku rysowały się oddalone sylwetki jeźdźców - Prócz tego balista, działo i organki są w okopie na wałach.
Tan zamyślił się przez chwilę podniósł topór, który stał oparty o jego nogę. Spojrzał na wrogów. Sama kawaleria, tylko dziesięciu strzelców majaczyło na tyłach. Byli coraz bliżej, więc nie czekając Żelazna Pięść ruszył do swych towarzyszy z bractwa, a kowal wsparł wojowników.
Powietrze rozdarł huk wystrzału. Działo wystrzeliło, a z nieba spadło coś, czego wcześniej nie widzieli. Jeźdźcy pegazów lecieli ku nim. Kolejny huk i chmura dymu wzniosła się koło strzelców. Oddział kawalerzystów próbujący okrążyć wał obronny nie spodziewał się takiej reakcji. Dwóch kawalerzystów padło martwych. Nad twardymi krasnoludami przemknął grot balisty, przebijający konnego na wylot. Następnie jednak wydarzyło się coś, co zmroziło obrońcom krew w żyłach. Próba wystrzelenia z organków się nie udała, a samo działo wyleciało w powietrze wraz o obsługą. To jednak nie przestraszyło krasnoludów, wręcz przeciwnie, zagrzało ich do walki.
Powietrze pachniało prochem, a uszy co chwila rozdzierał huk wystrzałów. W końcu jeźdźcy pegazów zaszarżowali na żelazne bractwo. Nim jednak zdążyli zadać jakieś rany, kula armatnia trafiła jednego z nich. Był to sir Hubert, paladyn dowodzący oddziałem. Widząc to jego brat, dzierżąc sztandar armii popędził swego wierzchowca. Tan dojrzał kontem oka jak strzelcy ścigają przerażonych jeźdźców, gdy ci po chwili znikli im z pola widzenia. Do Tana podjechał rycerz, z ogromnym impetem chcąc zadać mu ranę. Krasnolud jednak powstrzymał cios, który mimo wszystko przewrócił go. Z gniewem w oczach rzucił do niego:
- Stawaj sam, marny rycerzyku, chyba że drżysz przede mną ze strachu, jak twoi bracia, psubraty!
Rycerz nie pozostał bierny na wyzwanie. Walka między ich oddziałami zamarłą na chwilę, gdy kapitan zaszarżował na Tana. Ten jednak odbił obie rany, straszliwie rozłupując czaszkę wroga swoim toporem, a krew trysnęła na wszystkich wokół. Rycerze zadrżeli ze strachu, jednak nie cofnęli się o krok, w przeciwieństwie do rycerzy pegazów, którzy uciekali teraz w popłochu, ścigani przez kule armatnie i bełty balisty, które po chwili miały położyć im kres.
Podobnie poczynał sobie także kowal runów. Był doświadczonym wojownikiem, jednak nie tak bardzo jak Tan. Był raczej strategiem, jednak mimo to rzucił wrogiemu paladynowi wyzwanie do pojedynku. Ten przyjął je z chęciom. Walczyli tak zawzięcie, że szala zwycięstwa przechylała się to na jedną, to na drugą stronę, do póki na horyzoncie nie pojawiły się krasnoludzkie posiłki, a kule z dziesiątek muszkietów nie pogoniły resztek bretońskiego oddziału z ziemi dzielnych Khazadów.
KONIEC
PS. Bretońscy łucznicy zabili jednego wojownika, tracąc też jednego strzelca w pojedynku z muszkieterami Khazadów.
PPS. Te posiłki to koniec 6 tury ;]
PPPS Wynik to 1268 do 100 ... dla krasnoludów. Te 100 pkt to za ćwiartkę łuczników

Proszę o ocenę pracy pod kątem literackim, merytorycznym jak i stylistycznym, cokolwiek by te 3 trudne słowa nie znaczyły.
Pozdrawiam
Arsene