Arena Śmierci nr 31 - Płonące Piaski Khemri

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Re: Arena Śmierci nr 31 - Płonące Piaski Khemri

Post autor: Naviedzony »

[Klafuti dzisiaj do północy musi pojawić się dalsza część Twojej historii postaci, albo będę uwzględniał tylko to, co napisałeś do tej pory. Po północy przydział Relikwii!]

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Tak wiem właśnie piszę. Widać będę musiał ją nieco odchudzić :wink: .
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Morsfinek
Wodzirej
Posty: 692

Post autor: Morsfinek »

Khar'Azghar rozejrzał się po ubitym piachu areny. Stał pośrodku olbrzymiego ale pustego koloseum. Wytrawnym wzrokiem potrafił docenić kunszt z jakiego wykonane zostały prastare rzeźby okalające szczyty widowni. Jednak jego spojrzenie przykuwała zdobiona złotem loża a w niej istota, której wysuszona skóra powinna już dawno rozsypać się w proch. Czując na sobie wzrok krasnoluda mumia skierowała swe lico wprost w przybysza stojącego na piasku przyszłego pola zmagań wojowników. Khar'Azghar nie był w stanie odwrócić wzroku od hipnotyzujących, zdawałoby się pustych oczodołów mędrca. Stali tak wpatrując się w siebie a żar pustyni powoli przebijał się przez grubą, czarną zbroję krasnoluda. Czuł na piersi strużki potu spływające z brody, gdy nagle poczuł niesamowity ból w klatce piersiowej powoli rozprzestrzeniający się po całym jego ciele. Opadł na kolano wspierając się na swym toporze, za nic w świecie nie chcąc aby obserwator dostrzegł jego słabość jednak to było silniejsze. Gdy ponownie skierował wzrok na lożę, istoty w niej nie było. Dostrzegł jedynie lecący w jego stronę zwój papirusu z wyrytym numerem oraz, krótką mapką obiektu, w którym się znajdował.

Chwycił dokument i powolnym krokiem skierował się w stronę rozwartych drzwi prowadzących na arenę. Szedł się w miejsce zaznaczone symbolem Hashta. Dotarłszy do okutych drewnianych drzwi pchnął je lekko po czym zaczął rozpinać swój pancerz. Zdejmując napierśnik zauważył w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą palący ból rozrywał go na drobne kawałki symbol boga Hashuta, którzy otrzymali jedynie nieliczni z przedstawicieli jego rasy. Był to runiczny symbol głoszący, że ten oto wojownik został wybrany na czempiona swego okrutnego boga. Transformacja zaczęła się, przemieniając ciało wokół symbolu w czarny kamień poprzetykany czerwonymi, pulsującymi niczym krew żyłkami.
Rozumiejąc już dlaczego został brutalnie sprowadzony w to miejsce przez swego Pana wprost z bitewnej zawieruchy Khar'Azghar zaryczał z dumy oraz żądzy krwi. Przestał dopiero gdy ze stropu oderwał się potężny kawał gliny.
Obrazek

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

Klafuti pisze: - Czy ty wiesz kto to jest?!
- Nie. – odpowiedział Kurt.
- Ona jest jak Płomienie Feniksa.
- No, to akurat wiem...
- Nie, chodzi mi o to, że nie można w nią tak po prostu wejść. To córka dziekana. – Nastało wymowne milczenie.
- O cholera! Mam przesrane...

You made my day :lol2:
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

Drugni przeciągnął się z donośnym chrupnięciem. Tyłek bolał go od siedzenia na twardym zydlu, więc przekręcił się do pozycji półleżącej i dalej snuł swą opowieść.
- A wiecie co było najlepsze? Jeszcze zanim zaczęły się walki szkieletory przypomniały sobie jak to jest być człowiekiem. Khemri to przecież w sumie taki duży pałac, a w każdym pałacu robi się po kątach różne rzeczy. Nie, młodziki, nie o tych rzeczach mówię! - ryknął na rechoczących zbereźnie żaków - Mówię, że intryganctwo się zaczęło. Siedzimy więc u siebie, a tu jak nie przydrałuje taki jeden zasuszony staruch, co to mi mojego dziadunia trochę przypominał, tyle że bez brody. No i mówi - całkiem wyraźnie mówi - że mi coś z głowy spadło i pokazuje taką szkatułę. Ja mu na to, że nie noszę skrzynek na głowie, a jemu zaraz może coś spaść jak się nie odpieprzy. No to on kazał nam sprzyjać Chumchotepowi Pierwszemu i poszedł w cholerę. Kurwa, nigdy o takim nie słyszałem! No ale skrzynkę zostawił, a w niej... Nie uwierzycie! Włos z irokeza jednego z moich ziomków! Samego Fjowarla Alricksona! Ach, durnie z was, pewnieście nie słyszeli nawet. Co było potem? Włos powędrował do Thorleka, a Thorlek na Arenę...

*

Kiedy Kurt Pfeiffer, łowca czarownic i uzdolniony wynalazca trafił w końcu na Arenę, przy jego skórzanym kapeluszu sterczało już stare, zmiętolone pióro. Nikt nie zwróciłby na nie uwagi, gdyby nie fakt, że to właśnie pióro zdobiło niegdyś kapelusz jednego z najsłynniejszych ludzkich wojowników - samego Karola Wallensteina. Jak Kurt wszedł w posiadanie tej relikwii? Nie wiadomo. Wieść jednak niesie, że prawego, zdawałoby się, Middenheimczyka wspierają po kryjomu siły chaosu dodając mu sił w trudnych chwilach i obdarowując unikalnymi umiejętnościami. Zagadką pozostawało jednak, czy Kurt świadom jest zaciskających się wokół jego duszy szponów i czy ulegnie w końcu obezwładniającej mocy Mrocznych Potęg.

*

Mimo obaw Gustava wino znalazło się. Któryś z doradców Settry Wspaniałego zorientował się w porę, że większość uczestników Areny nie będzie martwa. Pogrzebane pod piaskami manufaktury oczyszczono i produkcja daktylowego trunku ruszyła jak przed wiekami.
- Wypijmy więc za mord i zwycięstwo - rzekł Karth, wznosząc zdobyty z niemałym trudem puchar.
Nie zdążył dokończyć myśli, gdy jakaś bezczelna dłoń wyrwała mu puchar z ręki. Za nim stał korsarz z oddziału Melcatora. Lokhar uśmiechnął się złośliwie i na oczach osłupiałego Kartha wychylił puchar.
- Ja już wypiłem za zwycięstwo Melcatora, teraz czas na... - Charkotliwie urwał swój cyniczny monolog. Złapał się za twarz i serce, po czym padł na kamienną podłogę karczmy. Kilka sekund później już nie żył.
- Co tu się do cholery stało? - warknął Karth - Najpierw nigdzie nie można dostać wina, a jak już jest to zatrute, potem ktoś mnie obraża, a teraz nawet nie mogę go za to zabić!
- Powinieneś to zobaczyć Karth - Gustav wyprostował się i pokazał mu dno pucharu. Błyszczała tam jedna jedyna kropelka. Charakterystyczny, przyjemny zapach roztaczała wyłącznie legendarna już trucizna Khaerta Abaletha.
- Skoro teraz ta kropla jest nasza... - zaczął powoli Karth - To znaczy, że ktoś przez przypadek bardzo nam pomógł.
Tego samego wieczora Karth i Gustav ostrożnie przelali ocalałą kroplę trucizny do małej fiolki. Naczynie spoczęło na piersi Kartha zwiastując przyszłe sukcesy.

Awatar użytkownika
Rasti
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6022
Lokalizacja: Włoszczowa

Post autor: Rasti »

Był już wieczór, a zdobyta trucizna już bezpieczna spoczywała u Kartha.
- Nie zgadniesz, ale zbliża się noc. Myślisz, że mają tutaj jakieś łóżka? - zapytał znużonym głosem Gustav. Obydwoje byli już porządnie wymęczeni podróżowaniem, a pomimo zjawienia się w mieście jeszcze nie mieli okazji odpoczywać. - do tego jestem cholernie głodny. No i w końcu napiłbym się tego wina! - z irytacja w głosie oznajmił.
- Czy Ty musisz, kurwa, tyle marudzić? Wino się znalazło, truposze jednak nie są tacy głupi. Wcześniej mijaliśmy jakąś chyba gospodę. Pełno "żywych" tam się kręciło. - Też już zmęczony odrzekł elf. Owo zmęczenie bardzo źle wpływało na efla, a człowiek o tym wiedział, wiec nie odzywał się już. Obydwoje ruszyli szukać tej gospody. Słońce już zachodziło, przynosząc ukojenie od żaru. Mimo ukojenia wiedzieli z doświadczenia, że niedługo będzie bardzo chłodno.
Na ulicach już coraz mniej było upiornych mieszkańców. Jeden z nich chodził i zapalał latarnie. Miasto było dosyć spore, jednak jak zdążyli zauważyć skupiało się wokół areny. Wszystkie główne ulice schodziły się przy placu przed areną. Teraz mijali już sporo żywych istot. Spotkać można było przedstawicieli wielu ras - krasnoludów, ludzi, a nawet niziołków. Lecz większość z nich nie wyglądała na wojowników. Byli oni pewnie kompanami przybyłych lub po prostu widzami, którzy przybyli obstawiać zakłady patrząc i śmiejąc się z tego, jak istoty morduje się walcząc o swoje życie.
W końcu znaleźli gospodę. Jak większość budynków tutaj była zbudowana z jasnych bloków skalnych i cegieł z mułu rzecznego. Wyszli do środa. Ku ich miłemu zaskoczeniu wewnątrz znajdowały się same żywe istoty, a go ich nozdrzy zawitał zapach gotowanego posiłku. Szybko udali się do karczmarza, który jednak był truposzem, i zamówili ciepły posiłek i wino. Gustav jednak lekko obawiał się, co dostaną, a do tego ich strawę przyniesie rozkładające się truchło.
Zasiedli przy stoliku i ściągnęli płaszcze i inne podróżnicze akcesoria. Z ulgą rozluźnili mięśnie. Ich nogi przeszył skurcz.
- Mam nadzieję, że maja też tutaj wolne pokoje. - zagadał Gustav.
- Oby, mam już dosyć łażenia. - odparł elf. Nastąpiła chwila ciszy. Karth sięgnął po antałek wina, który poprzednio położył na stoliku i rozlał im do kieliszków. Skosztowali obydwoje.
- Nie takie złe. - ocenił elf.
- Karth... mam pytanie... A co będzie, jak już wygrasz tą arenę? Nadal będziesz uciekał?
- Nie teraz, posiłek nadchodzi. - W tym momencie taca wylądowała na ich stole. Wielki kawał dziczyzny w sosie na tacy wraz z bochnem chleba, serem i rybą.

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

- Kurt, jestem twoim ojcem.
- Co?! Nie! –
za dużo star warsów :lol2:

miły5
Mudżahedin
Posty: 201
Lokalizacja: Poznań

Post autor: miły5 »

Gerfuld stał chwilę na arenie ale nikt jeszcze nie walczył.Wrócił więc do swojego pokoju mieszkalnego i poszedł spać z myślą o przyszłej walce.W nocy obudził go hałas przy drzwiach.Wstał , wziął topór i powoli odchylił drzwi.Nikogo tam nie było co bardzo go zdziwiło.zamknął więc za sobą i poszedł spać , lecz nie minęła chwila i znów zaczęło hałasować.Gerfuld już bez topora kopnął z całej siły w drzwi i wyjrzał jakby chciał udusić pukającego , ale znów nikogo nie było.Zamknął więc za sobą.Nie minęła ani chwila gdy znów rozległ się hałas , zanim Gerfuld zdążył podejść do drzwi przypomniał sobie , że to tylko wiatr.Nie było on przyzwyczajony do mieszkania na powierzchni gdyż dużo czasu spędzał pod ziemią.

Następnego ranka wstał wcześnie i postanowił znów wyjść w poszukiwaniu ALE.-Jak można stoczyć walkę bez picia piwa , to nie do wybaczenia.Ruszył więc.Ulice powoli zapełniały się wszelakiej maści truposzami i innymi osobami.Po bardzo długim czasie poszukiwań Gerfuld zobaczył jakiś szyld (nie za bardzo umiał czytać).Wszedł więc a ku jego oczom ukazała się duża gospoda.Ruszył więc on do Barmana ale w połowie drogi zauważył , że był to szkielet.-Myślałem , że chociaż barman jest żywy.Poprosił więc go o 3 wielkie kubki dobrego krasnoludzkiego ALE.Spojrzał się na salę lecz nie było tam żadnego krasnoluda.Poprosił więc o dodatkowe 3 kubki.Łyknął pierwszy kubek i sam się nie zdziwił , że go nie wypluł.-To z pewnością nie jest Prawdziwe piwo.Ten durny barman mnie oszukał.Gerfuld chciał barmana połamać ale jednak tego nie zrobił.Czemu? Sam tego nie wiedział.Po wypiciu ich wszystkich i poproszeniu o kolejne 7 piw jeszcze raz postanowił rzucić okiem na salę.Jedyne co przykuło jego uwagę do ten mroczny elf z jakimś człowieczynom.Gerfuld podejrzewał , że ten elf będzie jego przeciwnikiem.

Gerfuld obudził się w gospodzie na stole gdzie obok niego spali dwaj krasnoludowie i jeden człowieczyna.-Pewnie dołączyli podczas picia , fajnie ! Wstał i chwiejnym krokiem ruszył ku arenie czy w końcu pokazali kto z kim walczy.

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

Ostatnie co pamiętał to, że właził do jakichś podziemi, żeby ratować jakiegoś orka. Oszalał? Z pewnością, tylko tak można było to wytłumaczyć. Obudził się w swojej kwaterze. Było to o tyle dziwne, że Zarthog żadnej kwatery nie wynajmował, więc o co chodziło? Ciężko było sobie przypomnieć, więc tylko wzruszył ramionami, orientując się przy okazji, że... jest baaaaardzo głodny, w końcu nie jadł niczego odkąd wylądował na tym grajdole! Uznał, że na pustyni również musi coś żyć, choćby był to jakiś ledwie jadalny skorpion, więc czym prędzej wyruszył na poszukiwanie pożywienia... W końcu na pewno nie znajdzie go w tym "mieście"...
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

Malcator przebudził się o poranku i ruszył w stronę areny. Czas dowiedzieć się z kim przyjdzie mu się zmierzyć. No i trzeba posłać po zastępstwo dla Lokhara, ten kretyn pozwolił się otruć. Przynajmniej poziom dyscypliny wśród pozostałych korsarzy zdecydowanie się podniósł. Ale nie czas na to.

Elf nasunął kaptur na głowę i ruszył w chłodzie poranka ku wyniosłej bryle areny.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

Budynek Areny był wspaniały w swym połyskującym bielą ogromie. Geometryczna bryła wznosiła się na wiele stóp, niemalże przyćmiewając pałac samego Settry Wielkiego. Władca zjawił się zresztą na Arenie, chcąc na własne oczy zobaczyć jeden z jego własnych cudów świata oraz zlustrować szeregi zawodników. Ci stawili się wszyscy, bowiem tego właśnie dnia ogłoszono listę czterech pierwszych walk. Każdy chciał znaleźć siebie pośród ośmiu wyrytych w szlifowanym piaskowcu imion. Jedni odchodzili rozczarowani, drudzy w radosnym podnieceniu opuszczali Arenę spiesząc do swych kwater. Na potężnym obelisku zalśniły błękitną magią pierwsze dwa imiona wzywając zawodników na rozpalone piaski Areny.

1)
Poszukiwacz Walki , Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog, Miażdżyczaszka
VS
Gnoblar Choncho Kazik


2)
Legion
VS
Bliz

3)
Maximus Orgazmus
VS
Tewark z Jasnych Stoków


4)
Karth, Dark Elf Noble
VS
Gerfuld

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

Doobre losowanie, Gnoblar pięściarz kontra pancerny ogr i eteryk kontra demon z magicznymi atakami :lol2:.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

- Włosy - Jeden z przejezdnych rycerzy wydął swe arystokratyczne wargi w wyrazie pogardy. Miał na sobie kolczugę z jasnożółtym tabardem, na którym widniał skomplikowany rodowy herb. Zawierał w sobie motywy roślinno - zwierzęce w takim natężeniu, że trudno było rozróżnić pojedyncze szczegóły. Drugniemu kojarzył się z jednorożcem chędożącym słonia.
- Podarowałeś swojemu kompanowi pukiel włosów - Powtórzył - Jakie to romantyczne. Wiesz, u nas, w Bretonii, taki gest jest brany za oznakę afektu.
Drugni spojrzał na rycerza spode łba. Najbliżej siedzący słuchacze odsunęli się w pośpiechu.
- A wypierdolił ci ktoś kiedyś ? - Zabójca zadał retoryczne pytanie.
Szlachcic zbladł odrobinkę, ale dla niepoznaki zrobił groźną minę.
- Nie dam się zastraszyć jakiemuś brudnemu, niehonorowemu, żałosnemu kurdu...
Prawie nikt, włączywszy rycerza, nie podejrzewał krasnoluda o bycie tak niesamowicie szybkim. Zanim bretończyk zakończył swój prowokacyjny monolog, Drungi zdążył podnieść się z siedziska, wskoczyć na stół i zadać miażdżący lewy prosty, którym posłał rycerza na przeciwległy koniec tawerny. Szlachetka wyrżnął z impetem w ścianę zdobioną wilczym łbem, prawie wybijając twarzą dziurę w murze.
- No - Rzekł krasnolud, zajmując swoje poprzednie miejsce - Skoro wyjaśniliśmy wszelkie nieścisłości, pozwolę sobie podjąć przerwany wątek. Więc, jak mówiłem, dałem Thorlekowi włosy legendarnego Zabójcy Fjowarla Alricksona. Niektórym mogło to się wydać dziwne - Tu spojrzał wymownie na rycerza rozmaślonego na ścianie - ale poczułem, że te kudły mogły mu się wyjątkowo przydać tam, na piaskach Areny. Zaraz potem postanowiłem trochę pomóc mu w jego treningach. Biedni Młotodzierżcy, których wziął ze sobą, nie mogli nadążyć za jego morderczym tempem. Ćwiczyli w pełnych pancerzach, wystawieni na to cholerne słońce. Jak kończyli, to prawie wskakiwali do studni, tak im się chciało pić. Potem odwiedzali Inżyniera i też pili, ale dla zgoła innego efektu, he he. W każdym razie stoczyłem z Thorlekiem kilka przyjacielskich pojedynków i mogę wam z czystym sumieniem powiedzieć, że nasz świeżo mianowany czempion walczył jak pieprzony smok, a może nawet i lepiej. Kurde, raz omal nie trzasnął mnie toporem przez łeb, taki był dobry. Całe życie łaził w tej swojej zbroi, to i wtedy prawie prawie mu nie ciążyła. Dzięki temu nabrał takiej krzepy, że jakby to on przylutował tamtemu frajerowi z chutliwym nosorożcem na zbroi, to by go wystrzelił na Pustkowia Chaosu. Nie miałem wątpliwości, że rozniósłby każdego przeciwnika, jaki stanąłby mu na drodze...
Tutaj urwał, bowiem najwyraźniej zaschło mu w gardle. W czasie, kiedy opróżniał swój kufel, grupka chłopów próbowała zdrapać swego pana ze ściany. Z mizernym skutkiem.
- Nazajutrz ogłoszono pierwsze cztery pary, który miały zmierzyć się na Arenie. Pechowo, Thorleka nie było wśród nich. Nie przejął się tym, jak sam twierdził, miał więcej czasu na przygotowania. Co nie zmieniało faktu, że chętnie udaliśmy się obejrzeć pierwszą walkę...
- Jak było ? - Spytał ktoś.
- Już mówię. Walczyć mieli, o ironio, ogr i gnoblar. Zapowiadała się więc zabawne widowisko. Wzięliśmy beczki z obrzydliwą, daktylową wódą i poszliśmy się na arenę. Sama walka wyglądała tak...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

- aaaaaagh- wystękał Willard wstając i podrapał się starym zwyczajem po jajach. Wyszedł przed chatkę. Begrog znów był już na nogach i z nieznanych mu przyczyn siedział po turecku kontemplując nad czymś. Od kiedy ogry medytują zadawał sobie to pytanie w myślach. Podświadomie przerwał niezręczną ciszę, które miały brzydki zwyczaj pojawiać się, gdy walka wisiała w powietrzu.
- Nad czym tak rozmyślasz-Zagadnął.
- W sumie myśli o niczym. Chce ochłonąć przed walką. Nie zna przeciwnik, więc czeka go miła niespodzianka. Taaaa, albo raczej tego kto ze mną będzie walczyć. Mhmm już czuję krew... - powiedział to patrząc w nikomu innemu nie znany punkt na horyzoncie.
- Fakt, co jak co dziś posoki będzie dostatek.
Po skromnym posiłku udali się pod arenę. Kiedy Willard podszedł to tablicy, by sprawdzić kto zawalczy z Begrogiem, o mało nie popłakali się ze śmiechu.
- Gnoblar! Buahaha! Rozumiesz TY masz walczyć z gnoblarem na śmierć i życie!- rechotał na leżąc ze śmiechu i bijąc pięściami w ziemię. No uważaj brachu, bo ci jeszcze niedługo do pojedynku dadzą wiewiórkę!
- Wragh! Jak oni śmią! Ja z gnoblarem!? Uch, niech ja dorwie tego kto odpowiada za tą zniewagę a nawet fakt, że już nie żyje mu nie pomoże.
Ze złości przywalił w ścianę gołą pięścią. W piaskowcu zrobił cię okrąglutki krater o głębokości kilku centymetrów. Został zhańbiony. Jednak wiedział, że walka z takim śmieciem będzie jedyną drogą ku doskonalszym przeciwnikom. Aż do samej walki chodził zły po mieście okładając przypadkowych przechodniów.
Musiał odreagować. Próbował się pozbyć złości która go wypełniała. Furia w walce może być zgubna... z każdm przeciwnikiem . Wiedział, że już samo wejście na arenę spowoduje śmiech wśród publiki... Zaraz! W umyśle ogra zaczęła świtać jasna strona medalu.
-Przecież publiką będą trupy...-myślał sobie Begrog- One nic nie powiedzą... A reszta żywych jest po to by tu walczyć... Czyli jeśli wygra wszystkie walki to nie będzie światków tej zniewagi... Pozostaje mu wygrać wszystkie walki a z tej pustyni poza nim i Willardem nikt nie wróci żywy...
W tym momencie motywacja ogra wzrosła do rozmiarów gór których się urodził. Już dygotał na samą myśl masakry tylu przeciwników...

[ btw czy GM wie, ale mojemu ogrowi przyjdzie walczyć na śmierć i życie z własną srajtaśmą. Otóż w tradycji ogów gnoblary są wykorzystywane do wszystkiego, nawet do podcierania ... :lol2: ]

Awatar użytkownika
JarekK
Bothunter
Posty: 5090
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: JarekK »

Legion po sprawdzeniu kiedy i z kim walczy wrócił do komnaty lekko przygnębiony.
Wiedział, że demony to nie są łatwi przeciwnicy. Myśląc dłuższą chwilę doszedł do wniosku,
że sam nic nie wymyśli. W ciągu swoich długich walk w starym ciele, jeszcze nigdy nie
walczył z demonem. Doszedł do wniosku, że poradzi się swojego pana. Zawołał: "Panie mój panie czy masz jakiś pomysł na tego demona?"
Odpowiedział mu cichy i złowieszczy pomruk przerywany chihotem: "Głupcze, przeklęta istoto
jesteś duchem! Tu nie ma zasad. Liczy się tylko moje trofeum! Hahahaha"
Legion przez chwile próbował odgadnąć skąd dobiega głos, ale po chwili
zrezygnował. Wpadł na złowieszczy pomysł. Przepłyną, jak to duchy mają w zwyczaju przez
ściany, aż znalazł się w pokoju Bliz. Płakała. Najwyraźniej masturbacja nie dawała jej
takiej satysfakcji tutaj, jak w królestwie Slaanesha. Legion wiedząc, że w czystej walce
szanse są wyrównane, wpadł na pomysł unikania ciosów szybkiego demona i wyśmiewania jej niedoli.
Przez resztę wieczoru wymyślał opryskliwe teksty, którymi mógłby w walce zasypać Bliz.
Dzięki temu planowi Bliz na pewno się wscieknie i wpadnie w szał, który doprowadzi ją do błędu, który on
jako sprawny wojownik wykorzysta i załatwi sprawe jednym uderzeniem. Wiedział jednak
że trudno będzie uniknąć wszystkich ciosów szybkiego demona. W tej sprawie zdał się na
swoją wytrzymałość i magiczny pierścień, który jeszcze nigdy go nie zawiódł.
Stone pisze: 16 gru 2019, o 13:36Żeby dobrze rosły, o warzywa trzeba dbać.

Awatar użytkownika
Matijjos
Wodzirej
Posty: 744

Post autor: Matijjos »

Jeden tylko Tewark nieobecny był na ogłoszeniu listy walk. Nadal leżał na zimnej posadce ciemnego lochu, rozmyślając nad swoim nędznym losem. Odkrył, że gdy spał, ktoś przyniósł mu jedzenie, a rany nasmarował magicznymi kremami. Obok posiłku leżał skrawek zmiętolony pergaminu, na którym pięknie wykaligrafowane widniały te oto słowa: "Twoim pierwszym przeciwnikiem będzie Maximus Orgasmus. Spisz się dobrze, a zasmakujesz wolności." Do tej pory wszystko wydawało mu się okropnym koszmarem. Jego myśli ciągle wspominały ostatnie wydarzenia. Co mu z życia jeszcze przyjdzie? Jedynie ból i cierpienie. Lepiej było zginąć w boju, niż gnić w tej zimnicy, nie wiadomo jak daleko od rodzinnej krainy. Ale po jakimś czasie w Tewarku zabłysła iskra nadziei. Wspomnienie domu powróciło z taką mocą, iż postanowił za wszelką cenę walczyć, nie poddawać się. Może raz zwątpiłem, uciekłem, straciłem łaskę Pani... Więcej się to nie powtórzy. Może zginę, tym jednak razem, walczył będę do końca. Jestem Gladiatorem.

Rabsp
Masakrator
Posty: 2445
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Rabsp »

Zielonoskóry doszedł już do pełni sił w swojej celi. Jedzenie które przynieśli mu oprawcy było paskudne, lecz zmuszony głodem ork zje wszystko, aby tylko napełnić swój żołądek. Dzień i noc nękały Betona jęki niewolników dochodzące z innych cel. Tego dnia nad jego głową słychać było także odgłosy butów stąpających głośno po uliczkach miasta i niemały gwar, rozmowy, dywagacje nad jakąś ważną sprawą.
- Napewno nie są to kroki umarlaków, a już na pewno pozbawione języków kościotrupy nie prowadziłyby rozmów! Jakieś żywe istoty sie tam kręcą... ale po co? - pomyślał.

Gdy tylko hałasy na górze wygasły, jakiś człekokształtny dziwoląg przyniósł strawę oraz kawałek pergaminu do jednej z cel kilka metrów dalej. Beton ze śliną na ustach patrzył na jedzenie w oddali. Choć nie umiał czytać, niezmiernie ciekawiło go co było napisane na tym skrawku papieru. Cały następny poranek przyglądał się kratom za które tajemnicza istota dostarczyła liścik. Zauważył zamyślonego wątłego człowieczka. Po przeczytaniu karteczki i dłuższym siedzeniu pod ścianą w bezczynności, człowiek zerwał się na równe nogi, a jego oczy rozbłysły nadzieją. Lekko zdziwiony ork zignorował jednak postawę mizernej istoty. Jedyne co zaprzątało mu teraz głowę, to chęć roztrzaskania, rozwalenie, rozgniecenia sterty kości która zgotował mu ten los - los niewolnika! Chciał sie wyrwać stąd jak najprędzej. W głośnych rykach, szaleńczo szarpiąc za kraty uzewnętrznił swoje emocje. Kolejny dzień dobiegał końca. Ork ze wzrokiem zwróconym ku celi człowieka powoli zasnął.

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Kilka lat wcześniej: Kurt siedział w zaciemnionym kącie jednej ze swoich ulubionych Middenheimskich oberży "Pod czerwonym kurem", nazwa ta wzięła się podobno stąd, że zbudowano ją na miejscu poprzedniej karczmy, która spaliła się, gdy jej właściciel "zapomniał" przekazać pieniędzy za "ochronę". No i lokal nie został ochroniony, w tym przypadku przed nieuważnym klientem, który niechcący rozlał oliwę, i był przy tym na tyle niefrasobliwy, że rzucił na podłogę tlący się niedopałek.
Gdy tak popijał sobie XXXXXX, podszedł do niego pewien zakapturzony osobnik i zaproponował grę w kości. Jako, że Kurt od dawna nie miał na to czasu, przystał na propozycję nieznajomego. Rzuty szły mu dobrze, i po chwili cieszył się zwycięstwem.
- Nie mam pieniędzy. - Rzekł nieznajomy. Jego głos był dziwnie skrzekliwy i świszczący. - Mam natomiast to. - powiedział wyciągając skrajnie sponiewierane pióro od kapelusza.
- Co takiego? Po co ja w ogóle z tobą grałem? To jakiś śmieć jest. - Pfeiffer z powątpiewanie spojrzał na swój fant.
- Nie-nie! Nie śmieć! To piórko z kapelusza słynnego wojownika. Podobno daje-przynosi szczęście, tak! Ale na mnie wszyscy polują, żeby mi je ukraść-zabrać, mam tego powyżej uszu. Ale nie mogłem oddać go od tak, za dużo mnie kosztowało pozyskanie go.
- Ukradłeś je? Z reszta mniejsza o to, nic mnie to nie obchodzi, jestem po pracy.
Tajemniczy osobnik poszedł sobie. Kurt popatrzył z powątpiewaniem na ponoć szczęśliwe piórko. "I co, że niby wsadzę je sobie w dupę i będę niepokonany? Dobre sobie." - Pomyślał. Chciał strącić je ze stolika, jednak zamiast tego z jakiejś przyczyny wsadził je sobie w kieszeń. Zawołał na kelnerkę po kolejny kufel.

Teraz, gdy szedł przez pustynię przypomniał sobie o wygranym kiedyś piórze. "Chyba nie zaszkodzi spróbować." I zatknął je sobie za pasek na kapeluszu. Jego strój był na tyle wyświechtany, że zmiętolone piórko w zupełności pasowało.

Gdy nastąpiło losowanie pierwszych czterech par zawodników, łowca czarownic skierował się pod gmach areny. Choć nie mógł równać się z Politechniką w Nuln, zarówno pod względem wielkości jak i nowoczesności, uderzał swym antycznym majestatem.
Kurt spojrzał na stelę z wyrytymi imionami zawodników. Nie było go tam jeszcze, ale mimo to postanowił się przyjrzeć z kim może się przyjść mu się zetrzeć.
Pierwsza para: "Gnoblar nie ma szans, ogry naturalnie dominują nad swoimi gnoblarskimi niewolnikami, wynik wydaje się być znany, ale może być zabawnie." Czytał dalej: "Duch i demon, to już może być znacznie bardziej efektowne starcie." Znów nie przejął się wynikiem, gdyż był specjalnie wyszkolony dow alki z takimi przeciwnikami, czyli w zasadzie ze wszystkimi. Potem jeszcze jakiś zboczony wąpierz i naiwny rycerzyk z zapyziałego państewka. Natomiast ostatnia z pierwszych czterech walk wydała się być najciekawsza: mroczny elf miał zmierzyć się z krasnoludzkim zabójcą i choć Kurt osobiście uważał, że to brutalna siła zwycięży, nikt nie mógł przewidzieć faktycznego wyniku.

[PS. Dopisałem resztę historii, co prawda całkowicie rekreacyjnie, jednak wygranie bonusika zobowiązuje]
kubencjusz pisze:
- Kurt, jestem twoim ojcem.
- Co?! Nie! –
za dużo star warsów :lol2:
I generalnie za dużo internetu :mrgreen: . Lubię umieszczać w historyjkach różne easter eggsy, ciekawe czy znajdziesz wszystkie :wink: .
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

Malcator przeglądał listę zawodników którzy mają wziąć udział w najbliższych walkach. Pierwsza została zaaranżowana prawdopodobnie by rozbawić publikę.
- Wygląda na to że trupy też mają poczucie humoru - mruknął Malcator i spojrzał na resztę walk - W dwóch kolejnych walkach udział mieli wziąć jacyś dewianci, jedna z urodzenia, drugi z zamiłowania, tutaj Malcator nie wiedział czego się spodziewać. Nigdy nie dostał zlecenia na wampira, tym bardziej na demona. Niepokojąco prezentujący się duch, bretończyk którego nie miał okazji nawet zobaczyć... Trzeba będzie rozejrzeć się za resztą zawodników. No i ostatnia walka, jakiś nieznajowy druchii ma walczyć z krasnoludzkim zabójcą.
- Kim on na Khaine'a, może być? Nie przyszedł z nikim poza jakimś człeczyną ale ubrany był jak szlachcic. Czyżby uciekał przed kimś?

Na myśl o szlachcicu kryjącym się przed zabójcami na takich odludziach Malcator poczuł dziwną nostalgię. Prawie jak wtedy gdy sam ścigał swą pierwszą ofiarę, czarodziejkę która miała pecha podpaść Morathi. Dopadł ją na jednej z wielkich plantacji na południu, myślała że uda jej się uciec wraz z flotą łowców niewolników... Biedna kretynka.


- Zresztą, nie czas na wspominki, raporty zostały ukończone, trzeba przygotować się do własnej walki - Tutaj pomyślał o jednym z krasnoludów który nieustannie ćwiczył wraz ze swymi podwładnymi - Malcator uśmiechnął się na myśl co stało by się z jego eskortą gdyby miał na nich trenować.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

miły5
Mudżahedin
Posty: 201
Lokalizacja: Poznań

Post autor: miły5 »

Gerfuld w końcu dotarł do tablicy na , której wyryte były imiona osób walczących.Spojrzał na nią:
Gnoblar walczący z ogrem.Gerfuld miał wesoły grymas na twarzy ale powstrzymał się , bo po tylu piwach chciało mu się wymiotować.
Kolejna walka to pewnie ponury duch walczący z demonem o magicznyh atakach.Kolejny miły uśmiech.Wampir o dziwnym nazwisku z jakimś rycerzykiem z Bretonni.Gerfuld o mało znów nie wypuścił swojego piwa z brzucha.Ostatnia walka to był on kontra mroczny elf.-Moja wrodzona kobieca intuicja podpowiada mi , że to może być ten elf z kraczmy.Gdybym wiedział to wcześniej pewnie postawił bym mu kolejkę oraz zrobił bym pojedynek pijacki , hehehe.Niestety Gerfuld nie wytrzymał wracając do domu po swój topór i zwrócił swoje piwo , w którejś uliczce.

Po powrocie do domu i wzięciu topora wrócił on na arenę w celu oglądania najbliższej walki.Trybuny były pełne lecz było bardzo cicho.W końcu przypomniał on sobie , że to miasto truposzów.

ODPOWIEDZ