Arena nr 32 - Czarna Grań
Arena nr 32 - Czarna Grań
Arena nr 32 - Czarna Grań
-Gorfang! Gorfang! My znowu o najjaśniejsza kupo gówna wpiepża dostaliśmy od niemojszych!-
Trzeba było przyznać, że gobliny od zawsze były irytujące, a wódz Czerwonych Pięści już dawno zaczął rozważać pozbycie się wszystkich z twierdzy. To byłoby dobre rozwiązanie, pod warunkiem, że ktoś zgodziłby się w zamian łapać bełty. Póki co chętni nie znaleźli się.
-Że gdzież. Od kościaków? Zaczynajom mnie już denyrwować te ichnie areny. Coś nie wierzyć. Coś Ty mi tu pierdulić bez sensa!-
Swoją drogą zadziwiającym jest jak dobrze od lat Gorfang czuł się na tronie. Tron ten zaiste, niegdyś bardzo był piękny i zdobny, ale teraz... Była to wielka kupa łajna, niestrawionych "ludziaków" i "krasnalów", wymieszana z resztkami dawnej świetności. A sam Gorfang tak się z nim zżył, że nie dał sobie jeszcze ściąć łba i oby tak jak najdłużej....
-Jakże bym mógł cosik panu kuśce najbardzyj śmierdzoncej podpowidzyć, to z całom pewnością zawsze ichni wygrywajom. Dlatygo nie dawajmy im już wincej naszych. Inne obrzydliwe jak Ty, gardziołoCipoderżne som sposoby by im pokazać żeś najlepsiejszy i najwieksiejszy szefuncio. Własnom zrób, to i tak tylko jeden wruci, a jak mu łba nie przetroncimy, to i rozpowie wszystkom ludzikom i nieludziakom żeś najwieksiejszy szefa w tej krainie.
Z perspektywy orka to był bardzo głupi pomysł, a głupie pomysł karane są tutaj z wielką radością. Jednak coś w tym było, nawet jakieś małe trybiki myślenia uruchomiły się w tym zielonym łbie. Będą mogli obejrzeć walki najlepszych wojowników, a to oznaczało najprzedniejszą jatkę. Może i nadarzy się okazja do kolejnego ŁOOOOMOTU?! Same plusy, a zagrożenie twierdzy nie wydawało się zbyt realne, skoro i tak niemal wszyscy zawodnicy zginą... Wyszczerzył swe kły.
-Dobry bendzie z cibie gulasz.
Witajcie!
Oto i kolejna okazja by wyrwać komuś łeb, wydłubać flaki, albo i z gracją poderżnąć charczące gardło. Arena bezlitosna, bo i toczona będzie w otoczeniu bezlitosnych orków i niebezpiecznie sprytnych goblinów. Oglądajcie się więc za plecy i stawajcie do walki!
W celu zgłoszenia na Arenie swojego udziału należy podać informacje o swojej postaci w taki sposób, w jaki zapisano to poniżej:
-Imię postaci
-Informacje dotyczące tego, kim jest Twój Bohater-(dla przykładu, Dark Elf Noble, Empire Captain)
-Broń lub bronie, którą wybieramy z listy oręża.
-Zbroja lub jej brak.
-Ekwipunek, wybierany z listy Ekwipunku.
-Umiejętności specjalne, wybierane z sekcji Umiejętności. W tym miejscu dopisujemy też Mutacje, jeśli dotyczą postaci.
-Historia Postaci, tj. jak i dlaczego znalazła się na Arenie Śmierci.
Każdej postaci przysługuje wybór jednego typu oręża dwuręcznego lub dwóch broni jednoręcznych, jednej zbroi (z wyjątkiem Tarczy i Hełmu, które możemy wybrać dodatkowo, nie wykorzystując limitu zbroi), jednej Umiejętności Specjalnej i jednego Ekwipunku.
Jedynie postacie, które mogą używać Magii to Książęta Grobowców, Kapłani i Heroldowie Tzeentcha.
Na Arenę nie zgłasza się lordów z żadnej z ras.
Zasady dodatkowe:
Umiejętności przynależne do rasy są respektowane w pełnej rozciągłości.
- Postacie z zasadą Armed to da Theef mogą wziąć tyle oręża, ile wykorzystują limity dwóch broni dwuręcznych, czyli: Dwie bronie dwuręczne (oczywiście używają tylko jednej na raz) albo cztery bronie jednoręczne, albo jedną broń dwuręczną i dwie jednoręczne.
-Skinki, Skaveński Wódz, Gnoblar Choncho, Ludzie maści wszelakiej(Imperium, Najemnicy, Słudzy Pani Jeziora , Dzierżyciel Ikony, Gobliny, Krasnolud Kultu Zabójców posiadają dodatkową Umiejętność Specjalną.
-Zabójcy Skaveńscy i Druchii nie mogą nosić zbroi cięższych niż lekka.
-Saurusi-Weterani, Grobowi Książęta i Asrai nie mogą nosić zbroi cięższych niż średnia.
-Death Hag nie nosi zbroi cięższej niż lekka.
-Ogry oraz Minotaury posiadają albo Umiejętność Specjalną albo Ekwipunek.
-Krasnoludzki Zabójca nie może mieć żadnej zbroi.
-Branchwraithy nie używają broni ani zbroi ani ekwipunku. Posiadają za to 3 umiejętności do wyboru.
-Demony nie mogą wybierać broni, zbroi ani ekwipunku. Rekompensuje im to możność wyboru jednej Mutacji oraz dwóch Umiejętności Specjalnych. Demony wszelkiej maści zawsze walczą za pomocą broni naturalnej. Dotyczy to wszystkich demonów, nie tylko heraldów (tak, można grać np. zwykłą szeregową demonetką).
-Gnoblary z bazy zyskują umiejętność Niesamowite Szczęście.
-Wojownicy Chaosu i Zwierzoludzie mogą zamiast ekwipunku, wybrać jedną mutację dostępną z sekcji Mutacje.
Oręż:
(każdy może walczyć dowolnym zestawem dwóch broni jednoręcznych)
(Broń strzelecka wszelkiego rodzaju liczy się jako jedna broń jednoręczna)
(Domyślnie każda postać wyposażona jest w nóż (nie jest to sztylet!), którym walczy w razie utraty broni)
(Można brać dwie bronie strzeleckie, ale wtedy w walce wręcz postać używa noża)
Oręż naturalny (kły, szpony itp.)
Kastety
Pazury bitewne( tylko asassini)
Sztylet
Krótki miecz
Długi miecz
Rapier
Topór
Włócznia(jednorącz)
Młot
Młot białych wilków(tylko rycerze białego wilka-imperium)
Korbacz
Maczuga
Rembak (tylko orkowie)
Katana
Wakizashi
Gwiazda zaranna
Bicz
Bastard (jednoręczny)
Miecz Dwuręczny
Topór Dwuręczny
Halabarda
Cep Bojowy
Proca(tylko niziołki)
Kusza pistoletowa( Tylko Mroczne Elfy i Łowcy Czarownic)
Plujka (tylko skinki)
Noże do rzucania
Pistolet (tylko Skaveńscy Wodzowie, Kapitanowie i Inżynierowie Imperium, Krasnoludy, Najemnicy)
Miecz Podwójny
Topór Podwójny
Kula Fanatyka ( tylko Goblińscy Fanatycy)
Łuk Krótki
Łuk Długi
Zbroje:
Lekka zbroja
Średnia zbroja
Ciężka zbroja
Pełna Zbroja Płytowa (tylko Imperium)
Zbroja z Ilthimaru(tylko wysokie Elfy)
Zbroja z Gromrilu( tylko Krasnoludy zwykłe)
Zbroja Chaosu( tylko Wywyższeni Wybrańcy i Krasnoludy Chaosu)
Tarcza:
-Puklerz(pozwala walczyć przy użyciu dwóch broni)
-Tarcza Średnia
-Tarcza Ciężka
-Hełm:
-Lekki( tudzież czapka, kawał szmaty, zapewniający minimalną ochronę)
-Średni(Łuskowy, Stożkowy etc.)
-Ciężki(Garnczkowy etc.)
Ekwipunek:
Amulet Trzykrotnie Błogosławionej Miedzi
Pierścień Protekcji
Święty Oręż
Bomby Zapalające
Paraliżująca Toksyna
Bugman XXXXXXX (tylko Krasnoludy- reszta zachlała by się na śmierć)
Obręcz Szybkości
Eliksir refleksu
Eliksir odurzający
Eliksir mutagenny
Eliksir zdrowia
Eliksir siły
Eliksir precyzji
Eliksir odporności
Grzybek kapelusznik (tylko nocny goblin)
Święta/Nieświęta Ikona
Korzeń wielkiego dębu( tylko Asrai i Branchwraithy )
Lwi płaszcz (tylko high elfy)
Okular z górskiego szkła (tylko krasnoludy)
Obsydianowe wykończenie broni
Wampiryczny Oręż
Mięso trolla ( tylko gobliny)
Mistrzowska zbroja
Mistrzowska broń
Płaszcz z morskiego smoka (tylko Druchi)
Księga Tajemnic( każdy z wyjątkiem Krasnoludów)
Personalna Księga Krzywd (tylko Krasnoludy)
Żałobne Ostrze
Płonąca broń
Piekielny proch
Przeklęta broń
Runiczny Oręż( tylko Krasnoludy i Norsmeni)
Stymulant
Trucizna Jadowa
Trucizna Czarny lotos
Trucizna Mantikory
Usypiacz
Woda Święcona
Wyostrzenie broni
Ząbkowane Ostrze
Eksperymentalna Broń( tylko Skaveni, Krasnoludzcy Inżynierowie i Członkowie Kolegium Inżynieryjnego z Nuln- Pozwala pobrać jedną eksperymentalną broń z listy poniżej):
-Personalna Hochlandzka Eksperymentalna Rusznica( tylko Ludzie)
-Krasnoludzka Niezawodna Strzelba (tylko Krasnoludy)
-Mini-Miotacz Spaczo-Płomienia (tylko Skaveni)
Specjalne Umiejętności:
Niekontrolowany Szał
Onieśmielający
Wytrawny Demagog
Wirujący Atak
Błogosławiony przez Panią (tylko Bretończycy)
Honor i Cnota( tylko Bretończycy i Kapitanowie Imperium)
Defensywny Styl Walki
Ofensywny Styl Walki
Szaleńczy Styl Walki
Błogosławiony przez Duchy Lasu( tylko Asrai i Branchwraith'y)
Wytrawny Taktyk
Mistrz Oręża
Obrońca Pokrzywdzonych
Kensai (tylko Najemnik, pochodzący ze Wschodu)
Nie jedno widział w swym życiu
Celne Ciosy
Mistrz Fechtunku
Nieprawdopodobne Szczęście
Tarczownik(wymagana tarcza)
Wilk Morski
Sadysta
Wytrzymały
Dekapitator
Błyskawiczny Blok
Sprawny Kontratak
Tysiącletnie Wyszkolenie ( tylko Elfy maści wszelakiej, Dawi i Saurusi)
Fanatyzm
Wszechwiedzący
Zguba Demonów
Skłonności Masochistyczne
Zguba Śmiertelnych (tylko Nieumarli i Demony)
Łaska Bogów
Błyskawiczny Unik
Niezwykle Silny
Wytrwały Niczym Góra
Rasista
Starożytny Władca( tylko Wampiry i Książęta Grobowców)
Zabójcza Klątwa( tylko Książęta Grobowców)
Dłoń Losu
Intrygant
Kontakty z Półświatkiem
Syn Słońca, Brat Księżyca
Opętanie
Łowca Czarownic (tylko Ludzie)
Nemesis Nieumarłych (wszyscy oprócz nieumarłych)
Gladiator
Niewrażliwy na Ból
Sokole Oko
Mistrz Sztuk Czarnoksięskich (tylko Heroldowie Tzeentcha)
Medytacyjne Skupienie (nie dla postaci z Szałem (frenzy))
Wampirza Linia Krwi (tylko Wampiry):
- Necrarch
- Krwawy Smok
- Lahmia
- Strigoi
-Von Carstein
Mutacje:
Obrzydliwie Opasły
Śluzowate Ciało
Dodatkowe Kończyny
Podmieniec
Spaczona Wola
Zwierzęce Kończyny
Trująca Krew
Pasożytniczy Bliźniak
Podwojenie
Mechanoid
Psychopatyczna Mizantropia
Płomienne Ciało
Potężne Rogi
Macki
Bestia o Tysiącach Oczu
Likantropia
Żywiciel Tysiąca Plag
Odurzające Piżmo
Kły Jadowe
Oblicze Demona
Wywrócony na Wierzch
Przerażająca Aparycja
Ognisty Dech
Nienaturalny Refleks
Pożeracz Dusz
Syreni Śpiew
Hipnotyczne Spojrzenie
Piętna Chaosu (w ramach umiejętności) :
Piętno Khorna
Piętno Nurgla
Piętno Tzeentcha
Piętno Slaanesha
Lista uczestników:
1.Vraneth Pogromca, Dark Elf Black Guard
2.Willard Zimmer, Empire Captain
3.Burp, Ogr Ludojad
4.Tyelin Kronikarz, High Elf Swordmaster
5.Albrecht Lutzer, Kapłan Sigmara
6.Roland z Bastonne, Questing Knight
7.Wielka Japa, Gnoblarzyca
8.Lurtz, Black Orc Boss
9.Tilith, Wood Elf Wardancer
10.Snolg, Night Goblin Fanatyk
11.Jan Andrei Joachimowicz, DoW Captain
12.Martin von Lahkar, Wampir Strigoi
13.Dief, Szybszy od Słońca, Wampir
14.Uniemysł Młodszy, Bretoński Chłop
15.Snail Obślizły, Wywyższony Wyznawca Nurgla
16.VII, Wight King.
Oto koniec zapisów na arenę nastąpił i krwawa jatka się oto zacznie.
-Gorfang! Gorfang! My znowu o najjaśniejsza kupo gówna wpiepża dostaliśmy od niemojszych!-
Trzeba było przyznać, że gobliny od zawsze były irytujące, a wódz Czerwonych Pięści już dawno zaczął rozważać pozbycie się wszystkich z twierdzy. To byłoby dobre rozwiązanie, pod warunkiem, że ktoś zgodziłby się w zamian łapać bełty. Póki co chętni nie znaleźli się.
-Że gdzież. Od kościaków? Zaczynajom mnie już denyrwować te ichnie areny. Coś nie wierzyć. Coś Ty mi tu pierdulić bez sensa!-
Swoją drogą zadziwiającym jest jak dobrze od lat Gorfang czuł się na tronie. Tron ten zaiste, niegdyś bardzo był piękny i zdobny, ale teraz... Była to wielka kupa łajna, niestrawionych "ludziaków" i "krasnalów", wymieszana z resztkami dawnej świetności. A sam Gorfang tak się z nim zżył, że nie dał sobie jeszcze ściąć łba i oby tak jak najdłużej....
-Jakże bym mógł cosik panu kuśce najbardzyj śmierdzoncej podpowidzyć, to z całom pewnością zawsze ichni wygrywajom. Dlatygo nie dawajmy im już wincej naszych. Inne obrzydliwe jak Ty, gardziołoCipoderżne som sposoby by im pokazać żeś najlepsiejszy i najwieksiejszy szefuncio. Własnom zrób, to i tak tylko jeden wruci, a jak mu łba nie przetroncimy, to i rozpowie wszystkom ludzikom i nieludziakom żeś najwieksiejszy szefa w tej krainie.
Z perspektywy orka to był bardzo głupi pomysł, a głupie pomysł karane są tutaj z wielką radością. Jednak coś w tym było, nawet jakieś małe trybiki myślenia uruchomiły się w tym zielonym łbie. Będą mogli obejrzeć walki najlepszych wojowników, a to oznaczało najprzedniejszą jatkę. Może i nadarzy się okazja do kolejnego ŁOOOOMOTU?! Same plusy, a zagrożenie twierdzy nie wydawało się zbyt realne, skoro i tak niemal wszyscy zawodnicy zginą... Wyszczerzył swe kły.
-Dobry bendzie z cibie gulasz.
Witajcie!
Oto i kolejna okazja by wyrwać komuś łeb, wydłubać flaki, albo i z gracją poderżnąć charczące gardło. Arena bezlitosna, bo i toczona będzie w otoczeniu bezlitosnych orków i niebezpiecznie sprytnych goblinów. Oglądajcie się więc za plecy i stawajcie do walki!
W celu zgłoszenia na Arenie swojego udziału należy podać informacje o swojej postaci w taki sposób, w jaki zapisano to poniżej:
-Imię postaci
-Informacje dotyczące tego, kim jest Twój Bohater-(dla przykładu, Dark Elf Noble, Empire Captain)
-Broń lub bronie, którą wybieramy z listy oręża.
-Zbroja lub jej brak.
-Ekwipunek, wybierany z listy Ekwipunku.
-Umiejętności specjalne, wybierane z sekcji Umiejętności. W tym miejscu dopisujemy też Mutacje, jeśli dotyczą postaci.
-Historia Postaci, tj. jak i dlaczego znalazła się na Arenie Śmierci.
Każdej postaci przysługuje wybór jednego typu oręża dwuręcznego lub dwóch broni jednoręcznych, jednej zbroi (z wyjątkiem Tarczy i Hełmu, które możemy wybrać dodatkowo, nie wykorzystując limitu zbroi), jednej Umiejętności Specjalnej i jednego Ekwipunku.
Jedynie postacie, które mogą używać Magii to Książęta Grobowców, Kapłani i Heroldowie Tzeentcha.
Na Arenę nie zgłasza się lordów z żadnej z ras.
Zasady dodatkowe:
Umiejętności przynależne do rasy są respektowane w pełnej rozciągłości.
- Postacie z zasadą Armed to da Theef mogą wziąć tyle oręża, ile wykorzystują limity dwóch broni dwuręcznych, czyli: Dwie bronie dwuręczne (oczywiście używają tylko jednej na raz) albo cztery bronie jednoręczne, albo jedną broń dwuręczną i dwie jednoręczne.
-Skinki, Skaveński Wódz, Gnoblar Choncho, Ludzie maści wszelakiej(Imperium, Najemnicy, Słudzy Pani Jeziora , Dzierżyciel Ikony, Gobliny, Krasnolud Kultu Zabójców posiadają dodatkową Umiejętność Specjalną.
-Zabójcy Skaveńscy i Druchii nie mogą nosić zbroi cięższych niż lekka.
-Saurusi-Weterani, Grobowi Książęta i Asrai nie mogą nosić zbroi cięższych niż średnia.
-Death Hag nie nosi zbroi cięższej niż lekka.
-Ogry oraz Minotaury posiadają albo Umiejętność Specjalną albo Ekwipunek.
-Krasnoludzki Zabójca nie może mieć żadnej zbroi.
-Branchwraithy nie używają broni ani zbroi ani ekwipunku. Posiadają za to 3 umiejętności do wyboru.
-Demony nie mogą wybierać broni, zbroi ani ekwipunku. Rekompensuje im to możność wyboru jednej Mutacji oraz dwóch Umiejętności Specjalnych. Demony wszelkiej maści zawsze walczą za pomocą broni naturalnej. Dotyczy to wszystkich demonów, nie tylko heraldów (tak, można grać np. zwykłą szeregową demonetką).
-Gnoblary z bazy zyskują umiejętność Niesamowite Szczęście.
-Wojownicy Chaosu i Zwierzoludzie mogą zamiast ekwipunku, wybrać jedną mutację dostępną z sekcji Mutacje.
Oręż:
(każdy może walczyć dowolnym zestawem dwóch broni jednoręcznych)
(Broń strzelecka wszelkiego rodzaju liczy się jako jedna broń jednoręczna)
(Domyślnie każda postać wyposażona jest w nóż (nie jest to sztylet!), którym walczy w razie utraty broni)
(Można brać dwie bronie strzeleckie, ale wtedy w walce wręcz postać używa noża)
Oręż naturalny (kły, szpony itp.)
Kastety
Pazury bitewne( tylko asassini)
Sztylet
Krótki miecz
Długi miecz
Rapier
Topór
Włócznia(jednorącz)
Młot
Młot białych wilków(tylko rycerze białego wilka-imperium)
Korbacz
Maczuga
Rembak (tylko orkowie)
Katana
Wakizashi
Gwiazda zaranna
Bicz
Bastard (jednoręczny)
Miecz Dwuręczny
Topór Dwuręczny
Halabarda
Cep Bojowy
Proca(tylko niziołki)
Kusza pistoletowa( Tylko Mroczne Elfy i Łowcy Czarownic)
Plujka (tylko skinki)
Noże do rzucania
Pistolet (tylko Skaveńscy Wodzowie, Kapitanowie i Inżynierowie Imperium, Krasnoludy, Najemnicy)
Miecz Podwójny
Topór Podwójny
Kula Fanatyka ( tylko Goblińscy Fanatycy)
Łuk Krótki
Łuk Długi
Zbroje:
Lekka zbroja
Średnia zbroja
Ciężka zbroja
Pełna Zbroja Płytowa (tylko Imperium)
Zbroja z Ilthimaru(tylko wysokie Elfy)
Zbroja z Gromrilu( tylko Krasnoludy zwykłe)
Zbroja Chaosu( tylko Wywyższeni Wybrańcy i Krasnoludy Chaosu)
Tarcza:
-Puklerz(pozwala walczyć przy użyciu dwóch broni)
-Tarcza Średnia
-Tarcza Ciężka
-Hełm:
-Lekki( tudzież czapka, kawał szmaty, zapewniający minimalną ochronę)
-Średni(Łuskowy, Stożkowy etc.)
-Ciężki(Garnczkowy etc.)
Ekwipunek:
Amulet Trzykrotnie Błogosławionej Miedzi
Pierścień Protekcji
Święty Oręż
Bomby Zapalające
Paraliżująca Toksyna
Bugman XXXXXXX (tylko Krasnoludy- reszta zachlała by się na śmierć)
Obręcz Szybkości
Eliksir refleksu
Eliksir odurzający
Eliksir mutagenny
Eliksir zdrowia
Eliksir siły
Eliksir precyzji
Eliksir odporności
Grzybek kapelusznik (tylko nocny goblin)
Święta/Nieświęta Ikona
Korzeń wielkiego dębu( tylko Asrai i Branchwraithy )
Lwi płaszcz (tylko high elfy)
Okular z górskiego szkła (tylko krasnoludy)
Obsydianowe wykończenie broni
Wampiryczny Oręż
Mięso trolla ( tylko gobliny)
Mistrzowska zbroja
Mistrzowska broń
Płaszcz z morskiego smoka (tylko Druchi)
Księga Tajemnic( każdy z wyjątkiem Krasnoludów)
Personalna Księga Krzywd (tylko Krasnoludy)
Żałobne Ostrze
Płonąca broń
Piekielny proch
Przeklęta broń
Runiczny Oręż( tylko Krasnoludy i Norsmeni)
Stymulant
Trucizna Jadowa
Trucizna Czarny lotos
Trucizna Mantikory
Usypiacz
Woda Święcona
Wyostrzenie broni
Ząbkowane Ostrze
Eksperymentalna Broń( tylko Skaveni, Krasnoludzcy Inżynierowie i Członkowie Kolegium Inżynieryjnego z Nuln- Pozwala pobrać jedną eksperymentalną broń z listy poniżej):
-Personalna Hochlandzka Eksperymentalna Rusznica( tylko Ludzie)
-Krasnoludzka Niezawodna Strzelba (tylko Krasnoludy)
-Mini-Miotacz Spaczo-Płomienia (tylko Skaveni)
Specjalne Umiejętności:
Niekontrolowany Szał
Onieśmielający
Wytrawny Demagog
Wirujący Atak
Błogosławiony przez Panią (tylko Bretończycy)
Honor i Cnota( tylko Bretończycy i Kapitanowie Imperium)
Defensywny Styl Walki
Ofensywny Styl Walki
Szaleńczy Styl Walki
Błogosławiony przez Duchy Lasu( tylko Asrai i Branchwraith'y)
Wytrawny Taktyk
Mistrz Oręża
Obrońca Pokrzywdzonych
Kensai (tylko Najemnik, pochodzący ze Wschodu)
Nie jedno widział w swym życiu
Celne Ciosy
Mistrz Fechtunku
Nieprawdopodobne Szczęście
Tarczownik(wymagana tarcza)
Wilk Morski
Sadysta
Wytrzymały
Dekapitator
Błyskawiczny Blok
Sprawny Kontratak
Tysiącletnie Wyszkolenie ( tylko Elfy maści wszelakiej, Dawi i Saurusi)
Fanatyzm
Wszechwiedzący
Zguba Demonów
Skłonności Masochistyczne
Zguba Śmiertelnych (tylko Nieumarli i Demony)
Łaska Bogów
Błyskawiczny Unik
Niezwykle Silny
Wytrwały Niczym Góra
Rasista
Starożytny Władca( tylko Wampiry i Książęta Grobowców)
Zabójcza Klątwa( tylko Książęta Grobowców)
Dłoń Losu
Intrygant
Kontakty z Półświatkiem
Syn Słońca, Brat Księżyca
Opętanie
Łowca Czarownic (tylko Ludzie)
Nemesis Nieumarłych (wszyscy oprócz nieumarłych)
Gladiator
Niewrażliwy na Ból
Sokole Oko
Mistrz Sztuk Czarnoksięskich (tylko Heroldowie Tzeentcha)
Medytacyjne Skupienie (nie dla postaci z Szałem (frenzy))
Wampirza Linia Krwi (tylko Wampiry):
- Necrarch
- Krwawy Smok
- Lahmia
- Strigoi
-Von Carstein
Mutacje:
Obrzydliwie Opasły
Śluzowate Ciało
Dodatkowe Kończyny
Podmieniec
Spaczona Wola
Zwierzęce Kończyny
Trująca Krew
Pasożytniczy Bliźniak
Podwojenie
Mechanoid
Psychopatyczna Mizantropia
Płomienne Ciało
Potężne Rogi
Macki
Bestia o Tysiącach Oczu
Likantropia
Żywiciel Tysiąca Plag
Odurzające Piżmo
Kły Jadowe
Oblicze Demona
Wywrócony na Wierzch
Przerażająca Aparycja
Ognisty Dech
Nienaturalny Refleks
Pożeracz Dusz
Syreni Śpiew
Hipnotyczne Spojrzenie
Piętna Chaosu (w ramach umiejętności) :
Piętno Khorna
Piętno Nurgla
Piętno Tzeentcha
Piętno Slaanesha
Lista uczestników:
1.Vraneth Pogromca, Dark Elf Black Guard
2.Willard Zimmer, Empire Captain
3.Burp, Ogr Ludojad
4.Tyelin Kronikarz, High Elf Swordmaster
5.Albrecht Lutzer, Kapłan Sigmara
6.Roland z Bastonne, Questing Knight
7.Wielka Japa, Gnoblarzyca
8.Lurtz, Black Orc Boss
9.Tilith, Wood Elf Wardancer
10.Snolg, Night Goblin Fanatyk
11.Jan Andrei Joachimowicz, DoW Captain
12.Martin von Lahkar, Wampir Strigoi
13.Dief, Szybszy od Słońca, Wampir
14.Uniemysł Młodszy, Bretoński Chłop
15.Snail Obślizły, Wywyższony Wyznawca Nurgla
16.VII, Wight King.
Oto koniec zapisów na arenę nastąpił i krwawa jatka się oto zacznie.
Ostatnio zmieniony 14 cze 2012, o 21:44 przez nindza77, łącznie zmieniany 13 razy.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Jak zwykle 16 miejsc i zaplanowane niesłychane dotąd atrakcje
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Imię: Vraneth Pogromca
Klasa: Dark Elf Black Guard
Broń: Zguba Wrogów (Halabarda)
Zbroja: Kolczuga (Średnia Zbroja) i Hełm Czarnej Straży (Średni Hełm)
Ekwipunek: Wampiryczny Oręż
Umiejętność Specjalna: Tysiącletnie wyszkolenie
Jako zasłużony oficer Czarnej Straży, Vraneth był wielokrotnie i hojnie nagradzany przez samego Wiedźmiego Króla. Po jednej ze zwycięskich bitew, Vraneth, wraz z niewielkim oddziałem w nagrodę otrzymał przydział do floty łupieskiej zmierzającej na wybrzerza Tilei. Niestety pech chciał, że statek którym płynął został oddzielony od reszty floty. Gdy zapasy się skończyły zostali zmuszeni do wylądowania na brzegu. By zwiększyć szansę znalezienia jakiejś osady do splądrowania, załoga podzieliła się na dwie części: Kapitan Hurien wraz ze swoimi korsarzami ruszyli na południe, a Vraneth i jego gwardziści na północny wschód.
--------
Nie minęły dwa dni, kiedy Venien - członek staży przedniej oddziału i zastępca Vranetha powrócił z wieściami.
- Mój panie, kilometr stąd znajduje się niewielka ludzka osada ! - zameldował podekscytowany elf.
- Doskonale, każ żołnierzom się przygotować. -
- Panie, czy nie powinniśmy wrócić tu z korsarzami ? - odezwał się jeden z gwardzistów.
- Nie będziemy się dzielić chwałą z tymi szczurami morskimi ! Atakujemy sami ! -
Nikt nie śmiał podważyć rozkazów dowódcy, ruszyli więc w stronę wioski. Przed atakiem należało rozeznać się w sytuacji, więc oddział ukrył się między drzewami i szykował do łatwej walki.
- Nie widać żadnego z tych prymitywnych dzikusów, czy to nie podejrzane, panie ? -
- Nic mnie nie obchodzą ludzie, szukamy łupów, niewolnikami zajmują się korsarze. Wchodzimy do wioski. -
Gwardziści ostrożnie weszli do wioski, w każdej chwili spodziewając się oporu. Kiedy nic takiego się nie stało, jeden z wojowników spotrzegł kałużę krwi. Vraneth postanowił to sprawdzić. Gdy szukał zwłok, do jego uszu dotarły krzyki. W większości ludzkie, ale jeden był głośniejszy i bardzo charakterystyczny.
- Do mnie, przygotować się do walki ! -
Ruszyli na drugi koniec osady.
-WAAAAAGH ! - To zielonoskórzy rzucali się na niedobitki wieśniaków.
- Te plugawe dzikusy chcą odebrać nasze łupy, ZABIĆ ICH ! -
- Ku chwale Khaina ! -
Ruszyli do ataku, orkowie wydawali się zaskoczeni obecnością Druchii, ale szybko się ocknęli. Kilku orków zajęło się ludźmi, podczas gdy większość oddziału postanowiła przyjąć na siebie impet szarży Czarnej Straży. Vraneth wpadł w jakiegoś wyjątkowo paskudnego orka i zabił go pchnięciem w oko, nim ten zdążył się zorientować. Natychmiast poczuł przypływ energii zabitego orka, który zapewniła mu jego Halabarda, będąca darem Wiedźmiego Króla. Ruszył na następnych dwóch przeciwników, szybko się z nimi rozprawiając. Czuł się jak Bóg Wojny, jakby jego bronią kierował sam Khaine, te głupie istoty nie mogły się nawet z nim równać. Zabijał kolejnych wrogów, dopóki nie usłyszał swojego zastępcy:
- Chwała niech będzie Khaine' owi, zwyciężyliśmy ! -
Vraneth natychmiast się opamiętał.
- Jakie straty ? -
- Dwóch poległych i trzech rannych. -
- Cholera. -
- Panie, jeden z goblinów przeżył. -
- To go dobijcie, na co jeszcze czekacie ?! -
- Wy mnie nie zabijać ! Ja sprawić, że wy wielkie wojowniki ! - Krzyczał goblin.
- Gadaj ty parszywy gobasie ! - Krzyknął Vraneth zainteresowany słowami goblina.
- W Czarna Grań być Arena Śmierci, same wielkie wojowniki, bardzo duża nagroda dla zwycięzca ! -
- Jak duża ? -
- Tyle złota i błyszcących kamieni, więcej niż ten dom. - Odrzekł goblin wskazując na największy budynek w wiosce.
Elfy stały w osłupieniu, wyobrażając sobie bogactwa które mogli zdobyć. -
- Dobrze, przeżyjesz, ale musisz nas tam poprowadzić. -
- Tak, dobry pan, ja zrobić wszystko co pan kazać. -
Dla Vranetha możliwość zostania najpotężniejszym wojownikiem znanego świata, była nawet lepsza niż cały ten skarb, o którym powidział goblin.
- Więc w drogę, ku Chwale Khaine'a ! -
Ruszyli więc, w tą długą podróż ku nieznanemu, chwale i bogactwu.
Mam nadzieję, że się podoba
Klasa: Dark Elf Black Guard
Broń: Zguba Wrogów (Halabarda)
Zbroja: Kolczuga (Średnia Zbroja) i Hełm Czarnej Straży (Średni Hełm)
Ekwipunek: Wampiryczny Oręż
Umiejętność Specjalna: Tysiącletnie wyszkolenie
Jako zasłużony oficer Czarnej Straży, Vraneth był wielokrotnie i hojnie nagradzany przez samego Wiedźmiego Króla. Po jednej ze zwycięskich bitew, Vraneth, wraz z niewielkim oddziałem w nagrodę otrzymał przydział do floty łupieskiej zmierzającej na wybrzerza Tilei. Niestety pech chciał, że statek którym płynął został oddzielony od reszty floty. Gdy zapasy się skończyły zostali zmuszeni do wylądowania na brzegu. By zwiększyć szansę znalezienia jakiejś osady do splądrowania, załoga podzieliła się na dwie części: Kapitan Hurien wraz ze swoimi korsarzami ruszyli na południe, a Vraneth i jego gwardziści na północny wschód.
--------
Nie minęły dwa dni, kiedy Venien - członek staży przedniej oddziału i zastępca Vranetha powrócił z wieściami.
- Mój panie, kilometr stąd znajduje się niewielka ludzka osada ! - zameldował podekscytowany elf.
- Doskonale, każ żołnierzom się przygotować. -
- Panie, czy nie powinniśmy wrócić tu z korsarzami ? - odezwał się jeden z gwardzistów.
- Nie będziemy się dzielić chwałą z tymi szczurami morskimi ! Atakujemy sami ! -
Nikt nie śmiał podważyć rozkazów dowódcy, ruszyli więc w stronę wioski. Przed atakiem należało rozeznać się w sytuacji, więc oddział ukrył się między drzewami i szykował do łatwej walki.
- Nie widać żadnego z tych prymitywnych dzikusów, czy to nie podejrzane, panie ? -
- Nic mnie nie obchodzą ludzie, szukamy łupów, niewolnikami zajmują się korsarze. Wchodzimy do wioski. -
Gwardziści ostrożnie weszli do wioski, w każdej chwili spodziewając się oporu. Kiedy nic takiego się nie stało, jeden z wojowników spotrzegł kałużę krwi. Vraneth postanowił to sprawdzić. Gdy szukał zwłok, do jego uszu dotarły krzyki. W większości ludzkie, ale jeden był głośniejszy i bardzo charakterystyczny.
- Do mnie, przygotować się do walki ! -
Ruszyli na drugi koniec osady.
-WAAAAAGH ! - To zielonoskórzy rzucali się na niedobitki wieśniaków.
- Te plugawe dzikusy chcą odebrać nasze łupy, ZABIĆ ICH ! -
- Ku chwale Khaina ! -
Ruszyli do ataku, orkowie wydawali się zaskoczeni obecnością Druchii, ale szybko się ocknęli. Kilku orków zajęło się ludźmi, podczas gdy większość oddziału postanowiła przyjąć na siebie impet szarży Czarnej Straży. Vraneth wpadł w jakiegoś wyjątkowo paskudnego orka i zabił go pchnięciem w oko, nim ten zdążył się zorientować. Natychmiast poczuł przypływ energii zabitego orka, który zapewniła mu jego Halabarda, będąca darem Wiedźmiego Króla. Ruszył na następnych dwóch przeciwników, szybko się z nimi rozprawiając. Czuł się jak Bóg Wojny, jakby jego bronią kierował sam Khaine, te głupie istoty nie mogły się nawet z nim równać. Zabijał kolejnych wrogów, dopóki nie usłyszał swojego zastępcy:
- Chwała niech będzie Khaine' owi, zwyciężyliśmy ! -
Vraneth natychmiast się opamiętał.
- Jakie straty ? -
- Dwóch poległych i trzech rannych. -
- Cholera. -
- Panie, jeden z goblinów przeżył. -
- To go dobijcie, na co jeszcze czekacie ?! -
- Wy mnie nie zabijać ! Ja sprawić, że wy wielkie wojowniki ! - Krzyczał goblin.
- Gadaj ty parszywy gobasie ! - Krzyknął Vraneth zainteresowany słowami goblina.
- W Czarna Grań być Arena Śmierci, same wielkie wojowniki, bardzo duża nagroda dla zwycięzca ! -
- Jak duża ? -
- Tyle złota i błyszcących kamieni, więcej niż ten dom. - Odrzekł goblin wskazując na największy budynek w wiosce.
Elfy stały w osłupieniu, wyobrażając sobie bogactwa które mogli zdobyć. -
- Dobrze, przeżyjesz, ale musisz nas tam poprowadzić. -
- Tak, dobry pan, ja zrobić wszystko co pan kazać. -
Dla Vranetha możliwość zostania najpotężniejszym wojownikiem znanego świata, była nawet lepsza niż cały ten skarb, o którym powidział goblin.
- Więc w drogę, ku Chwale Khaine'a ! -
Ruszyli więc, w tą długą podróż ku nieznanemu, chwale i bogactwu.
Mam nadzieję, że się podoba
Ostatnio zmieniony 14 cze 2012, o 17:54 przez DarkAngel, łącznie zmieniany 3 razy.
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
A co ja jebnę pełną kartę postaci
Portret postaci:
Imię postaci: Willard Zimmer
Klasa:Empire Capitan
Broń:Katana
Zbroja:Pełna płyta imperialana, Kapelusz z piórkiem( lekki hełm), brak traczy ( katana to ofc broń dwuręczna ?)
Ekwipunek: Obsydianowe ostrze
Umiejętności specjalne: Mistrz fechtunku, Błyskawiczny blok.
Dżingiel do czytania : http://www.youtube.com/watch?v=0U8pdF8fq7s
Szczęk żelaza zbudził Samuela o brzasku. Regularne zgrzyty, brzdęknięcia dochodzące z północnej części obozu. Czarodziej jadeitowego kolegium wyszedł z namiotu, przeciągnął się i rozejrzał. Jego sklejone snem oczy niewiele były w stanie dostrzec. Świtało. Żółta tarcza wychodziła zza linii horyzontu obdarzając całą okolicę swoim blaskiem. Samuel obmył twarz lodowato zimną wodą z cebra na otrzeźwienie po czym znów się rozejrzał po obozie. Spokój i cisza. Nic się nie działo. Czarodzieja to wcale nie dziwiło. Mało kto, nawet z żołnierzy wstawał o tak wczesnej porze.
Udał się w kierunku hałasu. Kiedy mijał przywiązane konie zauważył, że osoba mająca je pilnować spała.
-Nie no, tak być nie może.- Pomyślał sobie. Mag ognia skupił drobną ilość mocy i skoncentrował ją tworząc mały płomień pod zydlem trefnego gwardzisty. Już po chwili ofiara zaczęła kręcić nosem. Gdy płomień się rozrósł stróż wstał kaszląc i dławiąc się dymem. Na to tylko Samuel czekał.
-Nie będziesz mi tu na warcie spać!- Krzyknął do niego oblewając go kubłem zimnej wody. Strażnik z początku oszołomiony zaraz się zreflektował i mokry stanął na swoim stanowisku nie skarżąc się ani słowem. Była to błaha kara w przeciwieństwie do batów kapitana.
Czarodziej postanowił kontynuować spacer w stronę niezidentyfikowanych dźwięków. Po krótkiej chwili spośród namiotów wyłoniły się dwie postacie. Po lewej stał wysoki człowiek w luźnych lnianych szatach walczący za pomocą miecza o typowo wschodnich liniach. W kółko pokrzykiwał coś do drugiej postaci. Ta właśnie postać ewidentnie nie była do końca człowiekiem. Wysoka, smukła sylwetka i płynne ruchy zdradzały, że miał w sobie domieszkę elfiej krwi. Im bliżej Samuel podchodził tym wyraźniej rozróżniał krzyki i tym więcej nienaturalnych jak dla rasy rudzkiej uwidaczniało się w mieszańcu.
-Pracuj na nogach!- Krzyknął człowiek do pół elfa
- Co tam Willard?- Zagadnął czarodziej.
- A nic specjalnego. Sprawdzam co nasz nowy potrafi.- Odrzekł po czym wrzasnął do mieszańca.- Mówiłem Ron kurwa byś pracował na nogach.
Samuel nie zdążył by nawet kichnąć w czasie, w którym Willard wykonując unik pod ostrzem kordu, obrócił się i kopnął przeciwnika w kolano. Mieszaniec nim zdążył wstać został z całej siły trafiony w plecy płazem dwuręcznego, wschodniego miecza. Mieszaniec z głuchym tąpnięciem padł twarzą na ziemię.
Na skórze Rona wyskoczył krwiak równie szybko, co rumieniec na twarzy młodzieńca, który pierwszy raz widzi kobiece wdzięki. Pół elf wstał wspierając się na mieczu i sycząc z bólu. Ślad wciąż rósł, aż stał się szeroki na prawie łokieć.
- Idź lepiej do konowała, bo co za pożytek z żołnierza, który nawet zbroi nie będzie w stanie na plecy założyć.- Skwitował nowego Willard.
- I jak będzie z niego pożytek? - Spytał się Samuel kiedy tylko pół elf odszedł.
- Jest szybki. Nie wiem, tylko gdzie się tak walczyć nauczył. Macha mieczem jak balerina, a nie jak szermierz. Ale trochę treningu i będzie dobrze. Ale nie to Cię do mnie stary skurczybyku sprowadza. Mów czego chcesz.
- Dostałem wiadomość, że ona nadchodzi. Jeszcze nie wiadomo gdzie, ale ponoć na wschód, ku ziemią orków.
Willard obrócił się w kierunku wschodzącego słońca, a promienie wylały mu się twarz. Początkowo przymrużył oczy, lecz po chwili znów mógł je otworzyć, by spojrzeć w tylko sobie znany wiszący gdzieś w dali punkt. - Hmm arena... Dobrze, długo na nią czekałem.- Powiedział Willard, a złowieszczy uśmiech zagościł na jego twarzy.- Będzie okazja się odegrać. Tym razem to oni wrócą na tarczy... O ile coś z niech zostanie...
*****
Willard szedł wzdłuż szeregu badając czy wszyscy się zjawili. Mierzył wzrokiem każdego po kolei. Mimo iż jego oddział liczył prawie pięćdziesiąt osób to znał wszystkie twarze na pamięć. Obok niego kroczył dumnie Samuel ciesząc się z faktu, że nie musi stać na baczność, tylko swobodnie sobie spacerować. Wojsko stało równo, ramię przy ramieniu, podzieleni na grupy. Każdy z nich reprezentowała broń. Jeszcze nie dawno, bo mniej więcej rok temu większość z nich żyła w rynsztoku. Walka z dnia na dzień o przetrwanie. Kanały i slumsy. Bękarty i wyrzutki. Dziś stali jednolicie umundurowani i dumni z tego kim są. Wiedzieli komu to zawdzięczają. I zamierzali mu się odpłacić.
- Słuchać, bo nie będę dwa razy powtarzać.- Zagrzmiał, donośnym basem. - Dziś udajemy się na północ do Northtree. Macie być gotowi do wymarszu w południe. Jedziemy tam uzupełnić zapasy przed kolejną misją. To spore miasto, więc na pewno będzie mieć obstawę. Dla tych co nie są myślicielami oznacza to, że macie nie robić żadnych burd. Nie chcę kłopotów zrozumiano ?- Warknął, obejmując wzrokiem podwładnych.
-Jak słońce!- Zadudniły w odpowiedzi niskim głosem gardła żołnierzy.
- No i tak ma kurwa być. - Odparł z satysfakcją, po czym pozwolił rozejść się ludziom do ich zajęć. - A ty Samuel pójdziesz ze mną.- Rzucił do odchodzącego w kierunku swojego namiotu maga ognia. - Mam kilka spraw do obgadania, ale to nie są tematy, o których powinniśmy tu rozmawiać.Czarodziejowi jadeitowego kolegium ewidętnie nie przypadła ta prośba do gustu. Nie należał do osób lubiących żmudnie ślęczeć nad stosem map i się naradzać. Jednak pomimo oporów i kwaśnej miny udał się w kierunku namiotu Willarda.
W namiocie panował półmrok. Zielona tkanina wpuszczała niewiele promieni słonecznych. Willard usiadł na taborecie pokazując jednocześnie by zrobił to samo.
- Wiesz, czym jest arena i wiesz jak może się to skończyć.- zaczął Willard poważnym tonem.- Nie będę owijał w bawełnę. Potrzebuję kogoś, kto by w najgorszym wypadku zapanował nad tymi ludźmi. Co jak co, ale kilkudziesięciu uzbrojonych najemników, z zapasem gotówki i kolubryną może być niebezpieczna, gdy będzie pozostawiona bez kontroli.- W tym momencie jego twarz wyraźnie stężała, by nadać kolejnym słowom powagi.- I chcę byś ty przejął nad nimi dowództwo.
- Ja?- Wytrzeszczył oczy.- Przecież ja się w ogóle na to stanowisko nie nadaję.
- Jakbyś się nie nadawał to bym Cię nie wybrał. Rozkazy do dowódców grup zostały już napisane. Mają je odczytać dopiero gdy - Siarczyście splunął.- jakoś mnie zabiją.
*****
Słońce intensywnie przypiekało twarze dumnie maszerującego oddziału. Karawanę rozpoczynała grupa kawalerzystów, na której czele jechał Willard i Samuel. W środku otoczonej rzędami piechoty jechały wozy z zaopatrzeniem, w tym ostatni zamiast jedzenia i ubrań wiózł dumę oddziału - 35 funtową, żeliwną kolubrynę ustawioną na łożu tak, by w razie potrzeby wytaszczyło obrócić wóz w kierunku przeciwnika, a zarazem w razie potrzeby łatwą do ukrycia. Pochód zamykał kolejna grupa kilku konnych.
Na twarzach najemników od razu zagościła ulga, gdy z rozgrzanej ubitej ziemi weszli na leśny trakt. Migające cienie, szum drzew i upragniony chłód od razu poprawiły nastroje, do tego stopnia, że jeden z starszych weteranów zanucił tradycyjną pieśń, którą od razu wszyscy podchwycili:
Do boju idę, krew przelewać,
Walki wypełnia mnie żądza,
Kostuchę głęboko mam w dupie,
Ja szukam złotego pieniądza.
Raz matka rodzi, ras się umiera
Parszywy to los najemnika
Nikt za mną płakać nie będzie
Nawet gdy kundel mój grób obsika.
Zabijać idę tylko dla siebie
Nie dla Sigmara czy Morka
Lecz dla własnej chwały.
I wypchanego złotem z worka.
Rytmiczne kroki, pieśń na ustach i szum wiatru w koronach drzew znacznie uprzyjemniał podróż. Słońce już dawno opuściło zenit i powoli zaczynało tracić na swojej mocy. Było spokojnie. Jak dla Willarda zbyt spokojnie. Postanowił, że w towarzystwie Samuela i Rona udadzą się na przejażdżkę przed oddziałem by rozejrzeć się za ewentualnymi znakami i przeszkodami do ominięcia. Spokojnym kłusem oddalali się od kompani i mimo, iż stracili już ją ze wzroku to leśne echo nadal niosło radosną żołnierską pieśń. Nagle regularna nuta została zakłócona, przez jeden krzyk. Z początku niewielki fałsz zyskiwał na mocy. Chwilę później nie słychać już było pieśni, lecz kakofonie wrzasków, ryków i skowytów ludzkich i wręcz zwierzęcych. Samuel i Willard spojrzeli po sobie porozumiewawczo, po czym puścili się w karkołomny galop z powrotem do oddziału. Z tyłu za nimi Rod wydzierał się próbując dowiedzieć się o co chodzi. Dowódcy wiedzieli, że od razu zrozumie jak dojadą.
Gdy tylko wyjechali zza zakrętu ich oczom ukazała się prawdziwa bitwa. Oddziały kompani Willarda zostały osaczone z dwóch stron przez zwierzoludzi wybiegających z lasu. Ludzie mieli by szanse na wygraną, gdyby nie fakt, że przeciwnik uderzył z dwóch stron i z zaskoczenia. Willard bez dłuższej analizy widział co się stało. Najpierw te dzikusy puściły dwie salwy z przeciwnych stron tak, że niewielu mogło się przed nimi ukryć, po czym wykonały dziką szarżę na nieprzygotowanych przeciwników. Zaśmiał się w duszy, bo jeszcze miesiąc temu pluł sobie w brodę, że niepotrzebnie wydał fortunę na specjalne kaftany pod zbroję, które miały chronić przed pociskami. Jednak teraz nie było czasu na rozważanie zakupów.
Szybko zeskoczył z konia, po to by zaraz za pomocą swojego miecza przerąbywać się przez znaczne szeregi wroga. Samuel też nie próżnował. Błogosławiąc swój runiczny miecz płomieniem, ruszył do walki miotając kule ognia jedna za drugą. Reiklandczyk walcząc z gorami zauważył, że na skraju lasów stoi kilku szamanów, którzy zaczynają wysysać energię życiową z jego ludzi. Mroczne, czarne strumienie magii gdy tylko trafiały w któregoś z jego towarzyszy powodowały makabryczne obrażenia, które w większości wypadków kończyły eksplozją głowy. Nie tracąc czasu ruszył w ich kierunku. Pierwszy nie zdążył się do niego nawet obrócić gdy obsydianowe ostrze roztrzaskało mu czaszkę. Nieruchome ciało upadło na ziemię, a różowy mózg rozbryzgał się po pancerzu i twarzy szermierza. Drugi jednak zareagował. Jego rękę otoczyła czarna mgła, którą posłał w kierunku szermierza. Wiązka mrocznej energii wystrzeliła w jego kierunku. Willardowi zakręciło się w głowie. Nagle poczuł, że miecz i zbroja zaczynają mu ciążyć. Wsparł się o drzewo i resztkami sił parował ciosy szamana. Każdy z nich odbijał w ostatniej chwili, każdy mijał go o gróbość włosa. Czuł że dłużej nie wytrzyma, że napastnik znajdzie lukę w jego obronie. Jednak kilka chwil później klątwa zaczynała słabnąć i mógł już dalej walczyć. Dzikus nieświadom, że jego przeciwnik odzyskał siły chciał zadać kończący cios, w który włożył całą swoją siłę. Willard jednak uniknął tego powolnego ciosu za pomocą przewrotu rozrywając przy okazji podbrzusze pomiotu dziczy. Wnętrzności pół człowieka pół kozła wylały się, a nieszczęśnik kurczowo próbował je łapać, patrząc jak te śliskie od juchy wymykają mu się z rąk. Po chwili martwe ciało zatrzęsło się na trawie w agonii.
Mimo to nadal nie było powodów do radości. Pozbycie się wrogich magów wcale nie sprawiło, że wylewające się hordy z lasu zaprzestały ataku.
-Uważaj! Za tobą!- usłyszał krzyk Samuela który biegł w jego kierunku.
Willard natychmiast się odwrócił, odruchowo wykonując unik. Właśnie ten nawyk uratował mu życie. W miejscu w którym stał przed chwilą sterczał z ziemi wielki stalowy topór. Kontynuując wędrówkę wzrokiem wzdłuż drzewca natknął się na jego właściciela, którym był przerośnięty trzy metrowy minotaur. Mimo, iż nie był opancerzony i nie nosił żadnych ozdób, to postura zdradzała, że najprawdopodobniej jest dowódcą tej chordy. Jego wytatuowane muskuły naprężyły się i bez większej zwłoki wyciągnęły ostrze wbite co najmniej pół metra w ziemię. Nim zdążył się ocknąć kolejny cios równolegle po ziemi już leciał by skosić go z nóg. Przeskoczył nad ostrzem i cofnął się o krok przygotowując do kolejnego uniku. Nie był wstanie sparować ciosów tego monstrum. Sama siła uderzenia mogłaby połamać jego miecz i kości. Z zamysłu wyrwało go sapnięcie przed kolejnym zamaszystym ciosem. Odskoczył w lewo w ostatniej chwili czując powiew rozcinanego powietrza, wykonał obrót przez lewe ramię i ciął byka przez klatkę. Pierwsza krew była dla niego. Jednak ten wyrośnięty mutant niewiele sobie robił z tego "zadrapania" i nadal kontynuował swoje nawałnicę swoich równie potężnych co wolnych ataków. Willard co chwilę unikał padających jak pociski z katapulty ciosów. Ataki były wyprowadzana jeden po drugim i mimo kontrataków które najczęściej trafiały w cel nawałnica nadal trwała. Wymijając jeden z morderczych ciosów nagle poczuł, że cofając się miał drzewo za plecami. Nie miał już się dokąd cofnąć. Bydle też to dostrzegło, bo na jej pysku zawitało coś zbliżonego do uśmiechu, gdy wykonywał kolejny atak. Reiklandczyka uratowała zwykła nierozwaga przeciwnika, który zamiast ciąć po skosie nie dając szans na unik postanowił, że go skróci o głowę. Willard z łatwością przeszedł pod ostrzem zginając się tylko lekko, po czym z całej siły ciął po rękach zwierzęcia, zanim te wyrwały wielki oręż z na wpół przeciętego dębu. Poczuł chrupnięcie. Łapska tego zwierzaka nie zostały odcięte, brakło mu na to siły, lecz teraz bezwiednie zwisały na wysokości łokci trzymając się tylko na płacie mięsa i skóry. Krew broczyła z kikutów niczym z cebra, lejąc się po wszystkim. Bestia zaryczała dziko w furii. Najprawdopodobniej z utratą rąk utraci swój status w plemieniu i umrze teraz, lub później z głodu. Jednak nie przewidział jednego. Potwór zachował wystarczająco sił, by uderzyć Willarda swoim rogatym łbem. Cios trafił idealnie w czoło człowieka. Szermierzowi zaszumiało w głowie. Nagle świat zaczął robić się chwiejny niczym tratwa na pełnym morzu. Wszystko dookoła zawirowało, po czym poczuł tępy ból w skroni. I światło zgasło...
*****
Ból. Niesamowity i pulsujący ból głowy uniemożliwiający myślenie. Tętnił emanując na całe ciało Willarda. W dodatku ciemność otaczająca go zewsząd. Nie do końca był pewien czy chce otworzyć oczy. Lęk przed tym co mógł zobaczyć walczyła z ciekawością. W końcu się przemógł. Pokonał strach, przed ujrzeniem martwych towarzyszy. Jednak zamiast pobojowisko jego oczom ukazał się Samuel siedzący koło niego na łóżku i dość obskurny pokój. Czarodziej obrócił się w jego kierunku i spojrzał na niego ze smutkiem i współczuciem.
- Śpij. Musisz odpocząć. - szepnął, po czym Willard zasnął.
Następnego dnia Reiklandczyk wstał cały obolały. W głowie mu się kręciło. Rozejrzał się teraz dokładniej po pokoju. Najprawdopodobniej był już w Northtree, choć speluna w której spał daleko odstawała wykończeniem do jakiego przywykł w tym małym, cichym, ale silnie strzeżonym miasteczku. Na lewo od łóżka stała mała komódka, na której ktoś, zapewne Samuel, umieścił śniadanie. Mimo, iż na skromny posiłek składało się kilka sucharów, plaster boczku i dzbanek mleka wpałaszował całość z apetytem. Dopiero po zjedzeniu zauważył, że na tacce z jedzeniem była karteczka. Pedantycznym pismem uczonego mag jadeitowego kolegium zapisał na nim krótką informację:
Miecz masz pod łóżkiem. Nie wychodź z karczmy. Jak wrócę i załatwię parę spraw to pogadamy. Jakbyś chciał się napić to w szafce masz kilka miedziaków. Tylko nie przeholuj.
S.
Willard od razu wciągnął ostrze spod tapczanu i rozwinął zgrabnie zawiniętą broń w skórzana płachtę. Gdy tylko jego dłoń chwyciła rękojeść, palce od razu odzyskały siły. Poczuł, że energia znów mu wraca. Wstał i wykonał kilka cięć w powietrze, po czym zakończył sekwencję sztychem. Od razu poczuł się lepiej. Założył buty i miecz na plecy po czym zszedł na dół do oberży.
Szynk był prawie pusty. W rogu siedziało tylko kilka chłopów sączących piwo. Gwarną rozmowę na temat trzody, pastwisk i upraw przeplatały liczne kurwy i jeszcze liczniejsze beknięcia, świadczące o podchmieleniu. Willard wszedł i zasiadł za ladą. Zamówił dzban piwa. W końcu miał nie przesadzać. Karczmarz splunął do brudnego kufla, po czym wytarł go jeszcze brudniejszym fartuchem. Właściciel oberży chwilkę mierzył wzrokiem czy gość, który zamówił piwo powinien dostać szczyny, czy sikacz. Sięgnął pod ladę i nalał czegoś, co tylko kolorem przypominało browar. Willard z niesmakiem napił się kocich wymiocin. Chociaż tyle, że były chłodne. Siedział i spijał powoli piwo ciesząc się jego chłodem i orzeźwiającym chłodem poranka, który delikatnie wnikał do nieszczelnego budynku. Próbował się wyciszyć, ale kłębiące się pytania nie dawały mu spokoju. Wolał uniknąć jakichkolwiek kontaktów z osobami siedzącymi w tej spelunie, więc postanowił, że nie zapyta karczmarza o to czy na pewno znajduje się w Northtree.
Wtem do karczmy wkroczył Ron. Mimowolnie sprawił, że wieśniacy zamilkli, po czym zaczęli burczeć coś pod nosami. Widać było, że mieszaniec brał udział w bitwie. Na jego twarzy ukazała się pamiątka prawdopodobnie pierwszej bitwy. Długa blizna od czo lewego ucha, aż do końca szyi zdobiła twarz oszpeconego młodzieńca.
-Miło widzieć cię na nogach szefie- rzucił, dosiadając się.
- Ciebie również. Kto przeżył? Na razie widziałem ciebie i Samulea.- powiedział poważnym tonem, delikatnie marszcząc czoło.
Ron parsknął.- Nikogo więcej nie uświadczysz.- odparł z krzywym uśmiechem na twarzy który, w połączeniu z zniekształceniem dawał naprawdę przerażający efekt.
- Pięknie, nie no kurwa pięknie. - zaklął szpetnie waląc pięścią w stół.
- Ej ciszej tam przyjezdni!- Rzucił do nich jeden z dryblasów.
- Cicho wsiórze.- Zripostował się Willard.
Czterech wieśniaków stało do niego wyciągając długie kuchenne noże. Zbliżali się z paskudnymi uśmiechami na twarzach. Woń krowich placków przesiąknęła powietrze. Karczmarz przezornie wycofał się szukając czegoś.
- Mam wrażenie, że jest tu jakiś cwaniak. - Warknął największy. - Ty płacisz piątaka, a cwaniak trzydzieści. - Powiedział i ostentacyjnie skrobnął nożem o nóż.
- I co tam się szczerzycie.- odrzekł obracając się do nich.- Spróbujcie kmioty a uprzyjemnicie mi dzień.
Jeden z nich się zamachnął, ale zamarkował swój ruch tak oczywiście, że równie dobrze mogła by przejść defilada z doboszem czytającym jego zamiary. Zanim cokolwiek zdołał zrobić dostał w zęby, w splot słoneczny i pod żebra. Ron gdy tylko uchwycił kantem oka reakcje towarzysza złapał rolnika w brązowych spodniach na szelkach i lnianej koszuli za ramiona i z całej siły kopnął go kolanem w podbrzusze. Zanim pozostali dwaj cokolwiek przedsięwzięli towarzysze broni mierzyli już w nich mieczami. Chwilę później jedyne co po nich zostało to plama na podłodze i wiatr świszczący przez szczelinę niedomkniętych drzwi.
Wieczorem spotkali się we trójkę w pokoju. Samuel streścił Willardowi wydarzenia które go ominęły. Poza tym, że przegapił "tylko" odsiecz leśnych elfów niewiele go minęło.
- No to co teraz panowie robimy? Oddziału nie ma, gotówka na wyczerpaniu.. - Zaczął Ron.
- Po pierwsze żyjemy, a to już połowa sukcesu- przerwał mu Willard. - Teraz pozostaje nam dostać się na arenę. Tam zdobędziemy gotówkę. A potem czeka nas werbunek od nowa.
- A co to u licha jest ta arena ?- spytał zdezorientowany mieszaniec.
- Myślałem, że mu wyjaśniłeś- rzucił trochę z pretensją do czarodzieja.- Po drodze ci wszystko wyjaśnimy...
Portret postaci:
Imię postaci: Willard Zimmer
Klasa:Empire Capitan
Broń:Katana
Zbroja:Pełna płyta imperialana, Kapelusz z piórkiem( lekki hełm), brak traczy ( katana to ofc broń dwuręczna ?)
Ekwipunek: Obsydianowe ostrze
Umiejętności specjalne: Mistrz fechtunku, Błyskawiczny blok.
Dżingiel do czytania : http://www.youtube.com/watch?v=0U8pdF8fq7s
Szczęk żelaza zbudził Samuela o brzasku. Regularne zgrzyty, brzdęknięcia dochodzące z północnej części obozu. Czarodziej jadeitowego kolegium wyszedł z namiotu, przeciągnął się i rozejrzał. Jego sklejone snem oczy niewiele były w stanie dostrzec. Świtało. Żółta tarcza wychodziła zza linii horyzontu obdarzając całą okolicę swoim blaskiem. Samuel obmył twarz lodowato zimną wodą z cebra na otrzeźwienie po czym znów się rozejrzał po obozie. Spokój i cisza. Nic się nie działo. Czarodzieja to wcale nie dziwiło. Mało kto, nawet z żołnierzy wstawał o tak wczesnej porze.
Udał się w kierunku hałasu. Kiedy mijał przywiązane konie zauważył, że osoba mająca je pilnować spała.
-Nie no, tak być nie może.- Pomyślał sobie. Mag ognia skupił drobną ilość mocy i skoncentrował ją tworząc mały płomień pod zydlem trefnego gwardzisty. Już po chwili ofiara zaczęła kręcić nosem. Gdy płomień się rozrósł stróż wstał kaszląc i dławiąc się dymem. Na to tylko Samuel czekał.
-Nie będziesz mi tu na warcie spać!- Krzyknął do niego oblewając go kubłem zimnej wody. Strażnik z początku oszołomiony zaraz się zreflektował i mokry stanął na swoim stanowisku nie skarżąc się ani słowem. Była to błaha kara w przeciwieństwie do batów kapitana.
Czarodziej postanowił kontynuować spacer w stronę niezidentyfikowanych dźwięków. Po krótkiej chwili spośród namiotów wyłoniły się dwie postacie. Po lewej stał wysoki człowiek w luźnych lnianych szatach walczący za pomocą miecza o typowo wschodnich liniach. W kółko pokrzykiwał coś do drugiej postaci. Ta właśnie postać ewidentnie nie była do końca człowiekiem. Wysoka, smukła sylwetka i płynne ruchy zdradzały, że miał w sobie domieszkę elfiej krwi. Im bliżej Samuel podchodził tym wyraźniej rozróżniał krzyki i tym więcej nienaturalnych jak dla rasy rudzkiej uwidaczniało się w mieszańcu.
-Pracuj na nogach!- Krzyknął człowiek do pół elfa
- Co tam Willard?- Zagadnął czarodziej.
- A nic specjalnego. Sprawdzam co nasz nowy potrafi.- Odrzekł po czym wrzasnął do mieszańca.- Mówiłem Ron kurwa byś pracował na nogach.
Samuel nie zdążył by nawet kichnąć w czasie, w którym Willard wykonując unik pod ostrzem kordu, obrócił się i kopnął przeciwnika w kolano. Mieszaniec nim zdążył wstać został z całej siły trafiony w plecy płazem dwuręcznego, wschodniego miecza. Mieszaniec z głuchym tąpnięciem padł twarzą na ziemię.
Na skórze Rona wyskoczył krwiak równie szybko, co rumieniec na twarzy młodzieńca, który pierwszy raz widzi kobiece wdzięki. Pół elf wstał wspierając się na mieczu i sycząc z bólu. Ślad wciąż rósł, aż stał się szeroki na prawie łokieć.
- Idź lepiej do konowała, bo co za pożytek z żołnierza, który nawet zbroi nie będzie w stanie na plecy założyć.- Skwitował nowego Willard.
- I jak będzie z niego pożytek? - Spytał się Samuel kiedy tylko pół elf odszedł.
- Jest szybki. Nie wiem, tylko gdzie się tak walczyć nauczył. Macha mieczem jak balerina, a nie jak szermierz. Ale trochę treningu i będzie dobrze. Ale nie to Cię do mnie stary skurczybyku sprowadza. Mów czego chcesz.
- Dostałem wiadomość, że ona nadchodzi. Jeszcze nie wiadomo gdzie, ale ponoć na wschód, ku ziemią orków.
Willard obrócił się w kierunku wschodzącego słońca, a promienie wylały mu się twarz. Początkowo przymrużył oczy, lecz po chwili znów mógł je otworzyć, by spojrzeć w tylko sobie znany wiszący gdzieś w dali punkt. - Hmm arena... Dobrze, długo na nią czekałem.- Powiedział Willard, a złowieszczy uśmiech zagościł na jego twarzy.- Będzie okazja się odegrać. Tym razem to oni wrócą na tarczy... O ile coś z niech zostanie...
*****
Willard szedł wzdłuż szeregu badając czy wszyscy się zjawili. Mierzył wzrokiem każdego po kolei. Mimo iż jego oddział liczył prawie pięćdziesiąt osób to znał wszystkie twarze na pamięć. Obok niego kroczył dumnie Samuel ciesząc się z faktu, że nie musi stać na baczność, tylko swobodnie sobie spacerować. Wojsko stało równo, ramię przy ramieniu, podzieleni na grupy. Każdy z nich reprezentowała broń. Jeszcze nie dawno, bo mniej więcej rok temu większość z nich żyła w rynsztoku. Walka z dnia na dzień o przetrwanie. Kanały i slumsy. Bękarty i wyrzutki. Dziś stali jednolicie umundurowani i dumni z tego kim są. Wiedzieli komu to zawdzięczają. I zamierzali mu się odpłacić.
- Słuchać, bo nie będę dwa razy powtarzać.- Zagrzmiał, donośnym basem. - Dziś udajemy się na północ do Northtree. Macie być gotowi do wymarszu w południe. Jedziemy tam uzupełnić zapasy przed kolejną misją. To spore miasto, więc na pewno będzie mieć obstawę. Dla tych co nie są myślicielami oznacza to, że macie nie robić żadnych burd. Nie chcę kłopotów zrozumiano ?- Warknął, obejmując wzrokiem podwładnych.
-Jak słońce!- Zadudniły w odpowiedzi niskim głosem gardła żołnierzy.
- No i tak ma kurwa być. - Odparł z satysfakcją, po czym pozwolił rozejść się ludziom do ich zajęć. - A ty Samuel pójdziesz ze mną.- Rzucił do odchodzącego w kierunku swojego namiotu maga ognia. - Mam kilka spraw do obgadania, ale to nie są tematy, o których powinniśmy tu rozmawiać.Czarodziejowi jadeitowego kolegium ewidętnie nie przypadła ta prośba do gustu. Nie należał do osób lubiących żmudnie ślęczeć nad stosem map i się naradzać. Jednak pomimo oporów i kwaśnej miny udał się w kierunku namiotu Willarda.
W namiocie panował półmrok. Zielona tkanina wpuszczała niewiele promieni słonecznych. Willard usiadł na taborecie pokazując jednocześnie by zrobił to samo.
- Wiesz, czym jest arena i wiesz jak może się to skończyć.- zaczął Willard poważnym tonem.- Nie będę owijał w bawełnę. Potrzebuję kogoś, kto by w najgorszym wypadku zapanował nad tymi ludźmi. Co jak co, ale kilkudziesięciu uzbrojonych najemników, z zapasem gotówki i kolubryną może być niebezpieczna, gdy będzie pozostawiona bez kontroli.- W tym momencie jego twarz wyraźnie stężała, by nadać kolejnym słowom powagi.- I chcę byś ty przejął nad nimi dowództwo.
- Ja?- Wytrzeszczył oczy.- Przecież ja się w ogóle na to stanowisko nie nadaję.
- Jakbyś się nie nadawał to bym Cię nie wybrał. Rozkazy do dowódców grup zostały już napisane. Mają je odczytać dopiero gdy - Siarczyście splunął.- jakoś mnie zabiją.
*****
Słońce intensywnie przypiekało twarze dumnie maszerującego oddziału. Karawanę rozpoczynała grupa kawalerzystów, na której czele jechał Willard i Samuel. W środku otoczonej rzędami piechoty jechały wozy z zaopatrzeniem, w tym ostatni zamiast jedzenia i ubrań wiózł dumę oddziału - 35 funtową, żeliwną kolubrynę ustawioną na łożu tak, by w razie potrzeby wytaszczyło obrócić wóz w kierunku przeciwnika, a zarazem w razie potrzeby łatwą do ukrycia. Pochód zamykał kolejna grupa kilku konnych.
Na twarzach najemników od razu zagościła ulga, gdy z rozgrzanej ubitej ziemi weszli na leśny trakt. Migające cienie, szum drzew i upragniony chłód od razu poprawiły nastroje, do tego stopnia, że jeden z starszych weteranów zanucił tradycyjną pieśń, którą od razu wszyscy podchwycili:
Do boju idę, krew przelewać,
Walki wypełnia mnie żądza,
Kostuchę głęboko mam w dupie,
Ja szukam złotego pieniądza.
Raz matka rodzi, ras się umiera
Parszywy to los najemnika
Nikt za mną płakać nie będzie
Nawet gdy kundel mój grób obsika.
Zabijać idę tylko dla siebie
Nie dla Sigmara czy Morka
Lecz dla własnej chwały.
I wypchanego złotem z worka.
Rytmiczne kroki, pieśń na ustach i szum wiatru w koronach drzew znacznie uprzyjemniał podróż. Słońce już dawno opuściło zenit i powoli zaczynało tracić na swojej mocy. Było spokojnie. Jak dla Willarda zbyt spokojnie. Postanowił, że w towarzystwie Samuela i Rona udadzą się na przejażdżkę przed oddziałem by rozejrzeć się za ewentualnymi znakami i przeszkodami do ominięcia. Spokojnym kłusem oddalali się od kompani i mimo, iż stracili już ją ze wzroku to leśne echo nadal niosło radosną żołnierską pieśń. Nagle regularna nuta została zakłócona, przez jeden krzyk. Z początku niewielki fałsz zyskiwał na mocy. Chwilę później nie słychać już było pieśni, lecz kakofonie wrzasków, ryków i skowytów ludzkich i wręcz zwierzęcych. Samuel i Willard spojrzeli po sobie porozumiewawczo, po czym puścili się w karkołomny galop z powrotem do oddziału. Z tyłu za nimi Rod wydzierał się próbując dowiedzieć się o co chodzi. Dowódcy wiedzieli, że od razu zrozumie jak dojadą.
Gdy tylko wyjechali zza zakrętu ich oczom ukazała się prawdziwa bitwa. Oddziały kompani Willarda zostały osaczone z dwóch stron przez zwierzoludzi wybiegających z lasu. Ludzie mieli by szanse na wygraną, gdyby nie fakt, że przeciwnik uderzył z dwóch stron i z zaskoczenia. Willard bez dłuższej analizy widział co się stało. Najpierw te dzikusy puściły dwie salwy z przeciwnych stron tak, że niewielu mogło się przed nimi ukryć, po czym wykonały dziką szarżę na nieprzygotowanych przeciwników. Zaśmiał się w duszy, bo jeszcze miesiąc temu pluł sobie w brodę, że niepotrzebnie wydał fortunę na specjalne kaftany pod zbroję, które miały chronić przed pociskami. Jednak teraz nie było czasu na rozważanie zakupów.
Szybko zeskoczył z konia, po to by zaraz za pomocą swojego miecza przerąbywać się przez znaczne szeregi wroga. Samuel też nie próżnował. Błogosławiąc swój runiczny miecz płomieniem, ruszył do walki miotając kule ognia jedna za drugą. Reiklandczyk walcząc z gorami zauważył, że na skraju lasów stoi kilku szamanów, którzy zaczynają wysysać energię życiową z jego ludzi. Mroczne, czarne strumienie magii gdy tylko trafiały w któregoś z jego towarzyszy powodowały makabryczne obrażenia, które w większości wypadków kończyły eksplozją głowy. Nie tracąc czasu ruszył w ich kierunku. Pierwszy nie zdążył się do niego nawet obrócić gdy obsydianowe ostrze roztrzaskało mu czaszkę. Nieruchome ciało upadło na ziemię, a różowy mózg rozbryzgał się po pancerzu i twarzy szermierza. Drugi jednak zareagował. Jego rękę otoczyła czarna mgła, którą posłał w kierunku szermierza. Wiązka mrocznej energii wystrzeliła w jego kierunku. Willardowi zakręciło się w głowie. Nagle poczuł, że miecz i zbroja zaczynają mu ciążyć. Wsparł się o drzewo i resztkami sił parował ciosy szamana. Każdy z nich odbijał w ostatniej chwili, każdy mijał go o gróbość włosa. Czuł że dłużej nie wytrzyma, że napastnik znajdzie lukę w jego obronie. Jednak kilka chwil później klątwa zaczynała słabnąć i mógł już dalej walczyć. Dzikus nieświadom, że jego przeciwnik odzyskał siły chciał zadać kończący cios, w który włożył całą swoją siłę. Willard jednak uniknął tego powolnego ciosu za pomocą przewrotu rozrywając przy okazji podbrzusze pomiotu dziczy. Wnętrzności pół człowieka pół kozła wylały się, a nieszczęśnik kurczowo próbował je łapać, patrząc jak te śliskie od juchy wymykają mu się z rąk. Po chwili martwe ciało zatrzęsło się na trawie w agonii.
Mimo to nadal nie było powodów do radości. Pozbycie się wrogich magów wcale nie sprawiło, że wylewające się hordy z lasu zaprzestały ataku.
-Uważaj! Za tobą!- usłyszał krzyk Samuela który biegł w jego kierunku.
Willard natychmiast się odwrócił, odruchowo wykonując unik. Właśnie ten nawyk uratował mu życie. W miejscu w którym stał przed chwilą sterczał z ziemi wielki stalowy topór. Kontynuując wędrówkę wzrokiem wzdłuż drzewca natknął się na jego właściciela, którym był przerośnięty trzy metrowy minotaur. Mimo, iż nie był opancerzony i nie nosił żadnych ozdób, to postura zdradzała, że najprawdopodobniej jest dowódcą tej chordy. Jego wytatuowane muskuły naprężyły się i bez większej zwłoki wyciągnęły ostrze wbite co najmniej pół metra w ziemię. Nim zdążył się ocknąć kolejny cios równolegle po ziemi już leciał by skosić go z nóg. Przeskoczył nad ostrzem i cofnął się o krok przygotowując do kolejnego uniku. Nie był wstanie sparować ciosów tego monstrum. Sama siła uderzenia mogłaby połamać jego miecz i kości. Z zamysłu wyrwało go sapnięcie przed kolejnym zamaszystym ciosem. Odskoczył w lewo w ostatniej chwili czując powiew rozcinanego powietrza, wykonał obrót przez lewe ramię i ciął byka przez klatkę. Pierwsza krew była dla niego. Jednak ten wyrośnięty mutant niewiele sobie robił z tego "zadrapania" i nadal kontynuował swoje nawałnicę swoich równie potężnych co wolnych ataków. Willard co chwilę unikał padających jak pociski z katapulty ciosów. Ataki były wyprowadzana jeden po drugim i mimo kontrataków które najczęściej trafiały w cel nawałnica nadal trwała. Wymijając jeden z morderczych ciosów nagle poczuł, że cofając się miał drzewo za plecami. Nie miał już się dokąd cofnąć. Bydle też to dostrzegło, bo na jej pysku zawitało coś zbliżonego do uśmiechu, gdy wykonywał kolejny atak. Reiklandczyka uratowała zwykła nierozwaga przeciwnika, który zamiast ciąć po skosie nie dając szans na unik postanowił, że go skróci o głowę. Willard z łatwością przeszedł pod ostrzem zginając się tylko lekko, po czym z całej siły ciął po rękach zwierzęcia, zanim te wyrwały wielki oręż z na wpół przeciętego dębu. Poczuł chrupnięcie. Łapska tego zwierzaka nie zostały odcięte, brakło mu na to siły, lecz teraz bezwiednie zwisały na wysokości łokci trzymając się tylko na płacie mięsa i skóry. Krew broczyła z kikutów niczym z cebra, lejąc się po wszystkim. Bestia zaryczała dziko w furii. Najprawdopodobniej z utratą rąk utraci swój status w plemieniu i umrze teraz, lub później z głodu. Jednak nie przewidział jednego. Potwór zachował wystarczająco sił, by uderzyć Willarda swoim rogatym łbem. Cios trafił idealnie w czoło człowieka. Szermierzowi zaszumiało w głowie. Nagle świat zaczął robić się chwiejny niczym tratwa na pełnym morzu. Wszystko dookoła zawirowało, po czym poczuł tępy ból w skroni. I światło zgasło...
*****
Ból. Niesamowity i pulsujący ból głowy uniemożliwiający myślenie. Tętnił emanując na całe ciało Willarda. W dodatku ciemność otaczająca go zewsząd. Nie do końca był pewien czy chce otworzyć oczy. Lęk przed tym co mógł zobaczyć walczyła z ciekawością. W końcu się przemógł. Pokonał strach, przed ujrzeniem martwych towarzyszy. Jednak zamiast pobojowisko jego oczom ukazał się Samuel siedzący koło niego na łóżku i dość obskurny pokój. Czarodziej obrócił się w jego kierunku i spojrzał na niego ze smutkiem i współczuciem.
- Śpij. Musisz odpocząć. - szepnął, po czym Willard zasnął.
Następnego dnia Reiklandczyk wstał cały obolały. W głowie mu się kręciło. Rozejrzał się teraz dokładniej po pokoju. Najprawdopodobniej był już w Northtree, choć speluna w której spał daleko odstawała wykończeniem do jakiego przywykł w tym małym, cichym, ale silnie strzeżonym miasteczku. Na lewo od łóżka stała mała komódka, na której ktoś, zapewne Samuel, umieścił śniadanie. Mimo, iż na skromny posiłek składało się kilka sucharów, plaster boczku i dzbanek mleka wpałaszował całość z apetytem. Dopiero po zjedzeniu zauważył, że na tacce z jedzeniem była karteczka. Pedantycznym pismem uczonego mag jadeitowego kolegium zapisał na nim krótką informację:
Miecz masz pod łóżkiem. Nie wychodź z karczmy. Jak wrócę i załatwię parę spraw to pogadamy. Jakbyś chciał się napić to w szafce masz kilka miedziaków. Tylko nie przeholuj.
S.
Willard od razu wciągnął ostrze spod tapczanu i rozwinął zgrabnie zawiniętą broń w skórzana płachtę. Gdy tylko jego dłoń chwyciła rękojeść, palce od razu odzyskały siły. Poczuł, że energia znów mu wraca. Wstał i wykonał kilka cięć w powietrze, po czym zakończył sekwencję sztychem. Od razu poczuł się lepiej. Założył buty i miecz na plecy po czym zszedł na dół do oberży.
Szynk był prawie pusty. W rogu siedziało tylko kilka chłopów sączących piwo. Gwarną rozmowę na temat trzody, pastwisk i upraw przeplatały liczne kurwy i jeszcze liczniejsze beknięcia, świadczące o podchmieleniu. Willard wszedł i zasiadł za ladą. Zamówił dzban piwa. W końcu miał nie przesadzać. Karczmarz splunął do brudnego kufla, po czym wytarł go jeszcze brudniejszym fartuchem. Właściciel oberży chwilkę mierzył wzrokiem czy gość, który zamówił piwo powinien dostać szczyny, czy sikacz. Sięgnął pod ladę i nalał czegoś, co tylko kolorem przypominało browar. Willard z niesmakiem napił się kocich wymiocin. Chociaż tyle, że były chłodne. Siedział i spijał powoli piwo ciesząc się jego chłodem i orzeźwiającym chłodem poranka, który delikatnie wnikał do nieszczelnego budynku. Próbował się wyciszyć, ale kłębiące się pytania nie dawały mu spokoju. Wolał uniknąć jakichkolwiek kontaktów z osobami siedzącymi w tej spelunie, więc postanowił, że nie zapyta karczmarza o to czy na pewno znajduje się w Northtree.
Wtem do karczmy wkroczył Ron. Mimowolnie sprawił, że wieśniacy zamilkli, po czym zaczęli burczeć coś pod nosami. Widać było, że mieszaniec brał udział w bitwie. Na jego twarzy ukazała się pamiątka prawdopodobnie pierwszej bitwy. Długa blizna od czo lewego ucha, aż do końca szyi zdobiła twarz oszpeconego młodzieńca.
-Miło widzieć cię na nogach szefie- rzucił, dosiadając się.
- Ciebie również. Kto przeżył? Na razie widziałem ciebie i Samulea.- powiedział poważnym tonem, delikatnie marszcząc czoło.
Ron parsknął.- Nikogo więcej nie uświadczysz.- odparł z krzywym uśmiechem na twarzy który, w połączeniu z zniekształceniem dawał naprawdę przerażający efekt.
- Pięknie, nie no kurwa pięknie. - zaklął szpetnie waląc pięścią w stół.
- Ej ciszej tam przyjezdni!- Rzucił do nich jeden z dryblasów.
- Cicho wsiórze.- Zripostował się Willard.
Czterech wieśniaków stało do niego wyciągając długie kuchenne noże. Zbliżali się z paskudnymi uśmiechami na twarzach. Woń krowich placków przesiąknęła powietrze. Karczmarz przezornie wycofał się szukając czegoś.
- Mam wrażenie, że jest tu jakiś cwaniak. - Warknął największy. - Ty płacisz piątaka, a cwaniak trzydzieści. - Powiedział i ostentacyjnie skrobnął nożem o nóż.
- I co tam się szczerzycie.- odrzekł obracając się do nich.- Spróbujcie kmioty a uprzyjemnicie mi dzień.
Jeden z nich się zamachnął, ale zamarkował swój ruch tak oczywiście, że równie dobrze mogła by przejść defilada z doboszem czytającym jego zamiary. Zanim cokolwiek zdołał zrobić dostał w zęby, w splot słoneczny i pod żebra. Ron gdy tylko uchwycił kantem oka reakcje towarzysza złapał rolnika w brązowych spodniach na szelkach i lnianej koszuli za ramiona i z całej siły kopnął go kolanem w podbrzusze. Zanim pozostali dwaj cokolwiek przedsięwzięli towarzysze broni mierzyli już w nich mieczami. Chwilę później jedyne co po nich zostało to plama na podłodze i wiatr świszczący przez szczelinę niedomkniętych drzwi.
Wieczorem spotkali się we trójkę w pokoju. Samuel streścił Willardowi wydarzenia które go ominęły. Poza tym, że przegapił "tylko" odsiecz leśnych elfów niewiele go minęło.
- No to co teraz panowie robimy? Oddziału nie ma, gotówka na wyczerpaniu.. - Zaczął Ron.
- Po pierwsze żyjemy, a to już połowa sukcesu- przerwał mu Willard. - Teraz pozostaje nam dostać się na arenę. Tam zdobędziemy gotówkę. A potem czeka nas werbunek od nowa.
- A co to u licha jest ta arena ?- spytał zdezorientowany mieszaniec.
- Myślałem, że mu wyjaśniłeś- rzucił trochę z pretensją do czarodzieja.- Po drodze ci wszystko wyjaśnimy...
Ostatnio zmieniony 14 cze 2012, o 21:00 przez kubencjusz, łącznie zmieniany 2 razy.
-
- Wałkarz
- Posty: 53
UWAGA!!! PORTRET POSTACI, TYLKO DLA LUDZI O MOCNYCH NERWACH: http://www.google.pl/imgres?q=ogr+manea ... s:295,i:83
Burp
Osobnik Alfa Najemnej Grupy Ogrów Ludojadów
Broń: Podwójny Topór, Młot
Zbroja: Średnia Zbroja, Hełm Garnczkowy
Umiejętność Specjalna: Wytrawny Taktyk
Wycierając swój młot z krwi, Burp spierał się ze swym najemcą na temat wypłaty dla kompanii za dobrze spełnione zadanie w potyczce.
- Panie szanowny Generale, wypadałoby chyba w końcu zapłacić naszej drużynie za trud wojaczki i narażanie życia dla dobra Imperium, czyż nie? - zasugerował poddenerwowany Burp.
- Umawialiśmy się, że pieniądze zostaną Wam dostarczone po całej wyprawie, a przed nami jeszcze kilka bitew, jutro wyruszamy na północ wspomóc obronę rzeki przed naporem hord nieumarłych. Dużo przed nami Panie Dowódco. - ze spokojem odparł generał.
- Powiedziano mi inaczej i to miała być ostatnia potyczka z udziałem mojej kompanii, nie było mowy o żadnej rzece!
- Sytuacja się zmieniła Ogrze i radze nie przeciwstawiać się Generałowi potężnego Imperium, bo Ty i Twoja banda szybko zostaniecie zepchnięci do lochów.
Wkurzony Burp chrząkając odwrócił się na pięcie i pognał do swych towarzyszy.
- Panowie, musimy stąd pryskać, bo robi się niewesoło. Generał nie dotrzymuje słowa, więc kij mu w nos. Ma zamiar zabrać nas na kolejną bitwę i nie chce płacić. Mam już tego dość, a i widzę, że Wy także się niepokoicie. Wiejemy w nocy, zabieramy wóz z naszymi rzeczami, a przy okazji odbierzemy sobie naszą należną wypłatę. Słyszałem, że orkowie organizują turniej wojowników, za który można zgarnąć pokaźna nagrodę. Musimy się tylko dowiedzieć szczegółów. - Wyszeptał Burp zbierając swych kompanów w okręgu.
- Jesteśmy z Tobą! - chórkiem zawołała reszta ogrów.
Wieczorem ogry zorganizowały po cichu swą ucieczkę i niezauważeni opuscili obóz wojska Imperialnego.
----------
O świcie przekraczając bramę starożytnego miasta...
- Panowie, znajdujemy się teraz w miejscu starszym niż Wasi dziadowie i pradziadowie. Tu zatrzymamy się na dwa dni odpocząć, zanim wyruszymy na tereny Zielonoskórych. Mam nadzieje, że konkretne informacje na temat Areny będzie posiadał ktoś w tym mieście... Boje między sobą mają stoczyć najlepsi wojownicy, a najlepszym jestem ja, więc bez trudu wygramy i będziemy mogli do końca życia opychać się tłustym żarciem! Agrrrrrrr, aż się głodny zrobiłem, obieramy azymut na karczmę!
Przeszli trzy przecznice, po czym skręcając w lewo stanęli naprzeciw małych, jak dla ogra, drewnianych drzwi.
Wyżej na ścianie widniał napis "Dziupla Dzikiego Królika". Burp otworzył drzwi i schylony przekroczył próg po czym ruszył przed siebie prowadząc resztę kompanii. W środku zobaczyć można było wielu podchmielonych gości, m.in. tuzin krasnoludów opijających się ciemnym piwem, pare zamaskowanych elfów obserwujących wnikliwie resztę towarzystwa, grupkę śpiewających ludzi przy barze...
- Stolik na lewo wolny! - zauważył prędko Trójka.
- Zatem zasiądźmy - odparł Burp - tymczasem Szóstka, zamów dla nas jakieś tłuste żarcie i kilka dzbanków mocnego trunku na mój koszt!
Ogry niezgrabnie zajęły miejsca przy stole, jedli, pili, debatowali kilka godzin. Po wypiciu pięciu dzbanów wina, lekko podpity Burp ochoczo zwrócił się do dwóch rosłych wędrowców po prawej, aby dołączyli się do biesiadowania. Zachęceni nieznajomi ze spokojem dosiedli się do grupy ogrów, rozgadany Burp odrazu zaczął opowiadać ciekawostki z wypraw...
- ...nooooo i wtedy Szóstka machnął toporem ucinając mu głowę, pełno krwi panowie, gdybyście mogli to zobaczyć! Mmmmm pycha! Zaczynając od końca nie opowiedziałem nic o sobie i o naszej wspaniałej kompanii! Służyliśmy głównie generałom ludzi w potyczkach ze śmierdzącymi truposzami, zarabialiśmy na to co najważniejsze dla ogra, czyli porządne żarcie! Zastanawiacie się pewnie, dlaczego moi kompani nie mają imion... ot prosta filozofia, dla łatwiejszego porozumiewania się w bitwie i dla utrzymania właściwej dyscypliny! Ten obok mnie, to Dwójka, mój najbardziej zaufany towarzysz, świetny strzelec i wraz z Trójką - ten po lewej - są naszymi snajperami, swoje zabawki na proch kupili u wyśmienitego inżyniera z samego Nuln! Kiedy stanęliśmy oko w oko z potężnym smokiem, nie dało się odciąć mu łba bez starcia się z ostrymi pazurami, kłami i piekielnym ogniem. To właśnie nasi wyborowi strzelcy wpakowali bestii kulkę między oczy! Myślałem że nic nie może gorzej smakować niż brudne i plugawe mięso skaveńskiego ścierwa, po skosztowaniu pieczeni ze smoka zmieniłem zdanie. Nawet my, ogry, nie mogliśmy przełknąć takiego chłamu. Wracając do moich towarzyszy, tamci dwaj, Czwórka i Piątka to weterani jednostki Żelazobrzuchych z północnego plemienia naszego Królestwa Ogrów, specjaliści we władaniu wielkimi młotami okutymi stalą z krasnoludziej kuźni - to już osobna historia o naszej wizycie w Karak-Kadrin. Szóstka to nasz osobisty kucharz, jego ojciec pochodzi z rodu dobrze znanych Rzeźników i Oprawców, wprawdzie Szóstka nie jest typowym Rzeźnikiem, lecz odziedziczył talent do sprawiania tłustego, pyyyyszzznnneeego mięsiwa, za wyjątkiem tego smoczego... Ja natomiast nazywam się Burp i jestem Jedynką, Alfą w tej najemnej grupie. Wiele widzieliśmy, wiele miejsc odwiedziliśmy, niezliczoną ilość bitew stoczyliśmy, nie znaleźliśmy dotąd przeciwnika, który byłby w stanie rozbić naszą grupę i zadać śmierć któremuś z nas. Podążamy na ziemię orków, gdzie ma się odbyć turniej na śmierć i życie. To co nas kręci to jedzenie, walka i pieniądze - wszystko możemy znaleźć tam, zwłaszcza krwawą jatkę na Arenie Śmierci i pieniądze, nagroda dla zwycięzcy jest bardzo wysoka! Wiecie może Panowie coś na temat tej Areny Śmierci?
- Słyszeliśmy conieco, ale to tylko plotki. Podobno tutejszy handlarz bronią zaopatrywał kilku wojowników, który wypytywali o tę samą arenę co Wy, na pewno ma jakieś informacje.
- Ruszajmy więc! Podnoście z krzeseł swoje tłuste dupska! Chyżo opasłe istoty! - wykrzyczał podekscytowany Burp.
Burp otrzeźwiał błyskawicznie. Nie chcąc tracić czasu, kompania wyszła z karczmy szybkim krokiem podążając w kierunku targowiska.
Lewo, prawo, prawo, prosto, schodami w dół wprost na dziedziniec, wąskim korytarzem na główny plac, a tam już tylko odnaleźć handlarza. Nie było to trudne zadanie, najokazalszy stragan rozciągał się na kilkanaście metrów, ogry dostrzegły go z daleka. Burp wraz z brygadą przedzierając się przez tłum dotarł do stoiska wykonanego z dębowych bali. Różnorodność ekwipunku dostępnego u handlarza była imponująca. Na prawym krańcu blatu rzucała się w oczy maczuga okuta pozłacaną stalą, nabijana ostrymi kolcami - broń pochodząca z dżungli Lustrii, używana najczęściej przez jaszczurzych wojowników. Obok niej spoczywało krótkie, aczkolwiek zabójcze ostrze wykonane w Naggaroth - sztylet ozdobiony rubinem czerwonym niczym krwawe oko wyznawcy Khaina. Uwagę przykuwały także prymitywne, lecz solidnie wykonane bronie dzikich orków, używane podczas polowań na nieokiełznane bestie. Te groźne harpuny, włócznie i rębaki z pewnością potrafiły przebić najgrubszy pancerz. Na stoisku było zatrzęsienie innego sprzętu który budził zainteresowanie, różnego rodzaju szable, katany, rapiery, topory, młoty, łuki, a nawet pazury bitewne i noże do rzucania. Najbardziej wpadł w oko Burpowi podwójny topór krasnoludzkiej roboty, wykute na nim runy prezentowały się okazale - "Muszę go mieć!" - pomyślał ogr wyciągając sakiewkę monet.
- Handlarzu! Podejdź no na chwilkę, sprawa jest. Chciałbym zakupić ten zgrabny toporek, dam 10 złotych monet.
- Wart jest co najmniej 50, a ostatecznie sprzedać go mogę za 40.
- Dam te 40, pod warunkiem, że zdradzisz mi informacje na temat Areny Śmierci na ziemiach orków.
- Oooo, widzę kolejny śmiałek szukający szybkiej wędrówki na cmentarz... Dajcie adres miejsca w którym się zatrzymaliście, jutro pośle gońca z listem gdzie dokładnie będzie odbywać się Arena. Napisze Wam tam wszelkie potrzebne informacje oraz rekomendacje na Arenę. Nie zgubcie tego listu, a po okzaniu go w wiosce orków, nie zostaniecie odrazu zabici. Powodzenia.
----------
Kolejny ranek obudził Burpa, promienie słońca padały wprost na bladą twarz ogra. Zaraz po przebudzeniu, chwycił swoją nową zabawkę nabytą dzień wcześniej i z wielkim przejęciem podziwiał doskonałe wykonanie.
- W sam raz dla mnie, wielki na półtora metra, solidnie wykonany, ostry niczym brzytwa, będzie idealnie pasował do mojego młotka - wyszeptał podekscytowany.
Jak zawsze co rano, zaraz po przebudzeniu, żołądek dawał o sobie znać - "pora pochłonąć jakiś kawał pożywnego mięcha" - podpowiadał instynkt. Towarzysze jeszcze spali, gdy Burp opuścił miejsce zakwaterowania. Skrzypiące schody obudziłyby umarłego, ale nie zmęczone podróżą ogry. Przechodząc przez drzwi, Burp zahaczył głową o futrynę i z grymasem na twarzy kopnął na wpół otwarte drzwi. Wyszedł na brukowaną ulicę. Godzina wczesna, a już można było dostrzec tłumy mieszkańców. Jedynka postanowił udać się do wcześniej odwiedzonej już karczmy. Drzwi jednak były zamknięte - "zbyt wczesna pora na otwarcie pijackiego lokalu" - pomyślał i lekko zmartwiony brakiem perspektywy na dzisiejsze śniadanie postanowił poszukać alternatywy. Podążając za kilkoma krasnoludami, szczęśliwie trafił na targ. Nastawiony mózg ogra był już tylko na konsumpcje. Wygłodniały tłuścioch podbiegł do straganu z mięsiwem, dopadł się do jednej z wiszących tusz wieprzowych i pożarł ją w kilka chwil, pochłonął przy okazji pół tuzina oprawionych kurczaków i dwa metry surowej kiełbasy zawieszonej na pobliskim haku.
- Ale ale! Chwila! - z drżącym głosem krzyknął sprzedawca - Co pan robi! Za to trzeba zapłacić!
- Bujaj się koleś! Mój żołądek jest ważniejszy niż twoje kilka monet! - przeżuwając kęs miesa burknął Burp.
Ogr zasłonił się prawą ręką przed ciosami wściekłego handlarza, który próbował zmusić przybysza do zapłaty bijąc go pękiem kabanosów. Burp odepchnął natręta wyrywając mu z ręki kabanosy, pognał czem prędzej w stronę miejsca zakwaterowania.
W drodze powrotnej zdążył jeszcze dwoma kęsami wepchnąć w siebie pęk skradzionych kabanosów. Beknął soczyście otwierając drzwi pokoju w którym reszta kompanii grała wesoło w karty.
- Alfa, gdzie tak długo się podziewałeś? Czekaliśmy na Ciebie ze śniadaniem, lecz żeś się nie zjawił w porę i wszystko wpierdzielili my.
- Jak to... ze śniadaniem...!? - zająkał zdziwiony Burp.
- No tak to, gospodarz zapewni nam posiłek do syta 4 razy dziennie w cenie noclegu, a i w pobliskim barze mamy chmielowego napoju bez ograniczeń! - podekscytował się Czwórka.
- Super, to dlaczego ja nie dostałem takich informacji i od rana jak wariat biegam po mieści szukając żarcia!? - wzburzył się Burp.
- Wczoraj wieczorem jak sypnąłeś kasą z sakwy, zadowolony właściciel zobowiązał się zapewnić nam wszelkie wygody z jedzeniem i piciem włącznie, ale oczywiście byłeś podpity i nie bardzo kontaktowałeś - odparł Dwójka.
- Dobra, nieważne, a teraz tasuj karty od nowa i rozdaj mi także! Chętnie zagram z Wami chłopaki! - rozweselił się Alfa.
Horyzont rozbłyskiwał pomarańczowym światłem zachodzącego słońca, ciepły deszcz padał z nieba. Ogry po sytym posiłku udały się do sali treningowej. Ruchem ręki zaprosił Piątkę na mały sparing. W środku sali był wydzielony kwadrat, w którym wojownicy mogli skrzyzować drewniane treningowe miecze, lecz treningowa broń jest dla słabych. Burp zdecydował, że będą walczyli normalnym sprzętem, zatem przyodział swą zbroję, nałożył szeroki hełm, chwycił swój nowy topór do pary ze starym wysłużonym młotem. Ogry przygotowały się do walki, stojąc naprzeciw siebie wymieniali groźne spojrzenia. W sali zrobiło się gorąco i dość duszno. Kiedy Trójka dał znak do rozpoczęcie sparingu, z żołądka Burpa rozległ się potworny odgłos. Alfa w jednej chwili rzucił broń, kazał zdjąć sobie zbroję i przygotować posiłek, bo przecież walka na głodnego dla ogra jest niedopuszczalna!!
Usiedli więc do kolejnego posiłku tego dnia. Szóstka przygotował pyszną pieczeń i każdy z kompanii napełnił żołądek po samo dno. Burp tradycyjnie beknął potężnie i postanowił wznowić trening przerwany sprawą najwyższej wagi. Stanęli w przeciwnych rogach kwadratu. Starli się szybciej niż ktokolwiek zdążył dać znak do rozpoczęcia. Piatka zamachnął się potężnym dwuręcznym młotem, Burp tylko dzięki swemu wyćwiczonemu refleksowi zdążył się uchylić, wyprowadzając celny cios zarysowując lekko pancerz przeciwnika. Znajdując się za plecami Piątki, Burp wymierzył potężnego kopniaka w tyłek swego kompana i zaśmiał się przy tym gromko. Piątka szybko złapał jednak równowagę, obrócił się sprawnie posyłając swój ciężki młot szerokim łukiem tuż nad głową Burpa. Alfa stąpając po piaszczystym podłożu, zdał sobie sprawę, że może skutecznie oślepić wroga. Wykorzystując niebywały zmysł taktyczny, Burp pociągnął butem po ziemi wysyłając w powietrze chmurę piasku. Zaskoczony Piątka wypuścił z rąk swoją broń przecierając oczy. W tym momencie bardzo krótki pojedynek dobiegł końca, ostry topór Burpa zatrzymał się tuż przed krtanią Piątki. Obaj podali sobie spocone ręce i zgodnie postanowili udać się na zasłużony obiad, na pewno nie ostatni posiłek tego dnia.
----------
Kolejnego dnia od samego rana ktoś mocno dobijał się do drzwi. Mocny sen opasłych ogrów był jednak silniejszy niż chęć otwarcia drzwi przybyszowi. W końcu pukanie do drzwi ustało, a do pokoju ogrów wsunięto pod drzwiami kawałek zgniecionego papieru.
Zaraz po przebudzeniu Burp dopadł się do kartki i wnikliwie czytając usiadł przy stole. Ogr podniósł potężne cielsko z drewnianego stołka i odkładając na stół skrawek pergaminu wrzasnął:
- Kompania! Wyruszamy na Czarną Grań! Dwójka, Trójka i Czwórka przyszykujcie nasz rynsztunek i spakujcie rzeczy na podróż, Piątka i Szóstka przygotujcie strawę czem prędzej!
Szóstka ogrów znów przekroczyła bramy miasta żegnając się ze starożytnymi murami. Droga z serca Imperium do Czarnej Grani jest długa, a trzeba zdążyć na czas.
----------
Podróż trwała już kilka dni, gdy opuścili gęsto zadrzewiony teren i weszli na pustkowia Zielonoskórych. Kierując się drogą rozrysowaną przez handlarza, wyczerpana kompania dotarła w końcu do celu. Widząc z daleka Czarnea Grań, zdecydowali się rozstawić swoje podręczne namioty i wypocząć w spokoju zanim udadzą się na spotkanie prymitywnych orków.
Burp nie mógł długo zasnąć, gdy w końcu zmrużył oczy, płytki sen przerwany został przez ciche szmery na zewnątrz. Zaniepokojony ogr chwycił swój runiczny topór i delikatnie wyjrzał z namiotu. Gdy głowa ogra wysunęła się, wnet pętla z grubego sznura zacisnęła się Burpowi na szyi. Alfa szarpnął za sznur rycząc wściekle, zerwał napiętą linę i obudził całą swą kompanie w sąsiednim namiocie. Oczom Burpa ukazały się dwie bojowo nastawione zielonoskóre postacie. Szybkim cięciem pozbawił głowy jednego z napastników, a drugiego potraktował prawym sierpowym. Rozległy się huki strzałów, muszkiety Dwójki i Trójki spełniały swe zadanie. Obróciwszy się w stronę drugiego namiotu, Burp spostrzegł zagorzałą szarpaninę swych kompanów z kilkunastoma mniejszych o głowę orków. Wielkie ogrze młoty miażdżyły kości zielonych, a kule wystrzelone z muszkietów dziurawiły czaszki.
Alfa szybkim krokiem zaszarżował wrzeszczący tłum orków od tyłu. Krasnoludzi topór w rękach ogra był niesamowity, Burp rozpłatał nim kolejnych trzech przeciwników. W szaleńczej panice pozostała garstka Zielonoskórych wzięła nogi za pas. Burp usłyszał głośne sapanie z tyłu, zwrócił głowę i w obliczu hordy orków ze wszystkich stron, postanowił szybko wyciągnąć zwój pergaminu otrzymany od handlarza i wypowiedział głośno:
- Arena Śmierci... Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba
Burp
Osobnik Alfa Najemnej Grupy Ogrów Ludojadów
Broń: Podwójny Topór, Młot
Zbroja: Średnia Zbroja, Hełm Garnczkowy
Umiejętność Specjalna: Wytrawny Taktyk
Wycierając swój młot z krwi, Burp spierał się ze swym najemcą na temat wypłaty dla kompanii za dobrze spełnione zadanie w potyczce.
- Panie szanowny Generale, wypadałoby chyba w końcu zapłacić naszej drużynie za trud wojaczki i narażanie życia dla dobra Imperium, czyż nie? - zasugerował poddenerwowany Burp.
- Umawialiśmy się, że pieniądze zostaną Wam dostarczone po całej wyprawie, a przed nami jeszcze kilka bitew, jutro wyruszamy na północ wspomóc obronę rzeki przed naporem hord nieumarłych. Dużo przed nami Panie Dowódco. - ze spokojem odparł generał.
- Powiedziano mi inaczej i to miała być ostatnia potyczka z udziałem mojej kompanii, nie było mowy o żadnej rzece!
- Sytuacja się zmieniła Ogrze i radze nie przeciwstawiać się Generałowi potężnego Imperium, bo Ty i Twoja banda szybko zostaniecie zepchnięci do lochów.
Wkurzony Burp chrząkając odwrócił się na pięcie i pognał do swych towarzyszy.
- Panowie, musimy stąd pryskać, bo robi się niewesoło. Generał nie dotrzymuje słowa, więc kij mu w nos. Ma zamiar zabrać nas na kolejną bitwę i nie chce płacić. Mam już tego dość, a i widzę, że Wy także się niepokoicie. Wiejemy w nocy, zabieramy wóz z naszymi rzeczami, a przy okazji odbierzemy sobie naszą należną wypłatę. Słyszałem, że orkowie organizują turniej wojowników, za który można zgarnąć pokaźna nagrodę. Musimy się tylko dowiedzieć szczegółów. - Wyszeptał Burp zbierając swych kompanów w okręgu.
- Jesteśmy z Tobą! - chórkiem zawołała reszta ogrów.
Wieczorem ogry zorganizowały po cichu swą ucieczkę i niezauważeni opuscili obóz wojska Imperialnego.
----------
O świcie przekraczając bramę starożytnego miasta...
- Panowie, znajdujemy się teraz w miejscu starszym niż Wasi dziadowie i pradziadowie. Tu zatrzymamy się na dwa dni odpocząć, zanim wyruszymy na tereny Zielonoskórych. Mam nadzieje, że konkretne informacje na temat Areny będzie posiadał ktoś w tym mieście... Boje między sobą mają stoczyć najlepsi wojownicy, a najlepszym jestem ja, więc bez trudu wygramy i będziemy mogli do końca życia opychać się tłustym żarciem! Agrrrrrrr, aż się głodny zrobiłem, obieramy azymut na karczmę!
Przeszli trzy przecznice, po czym skręcając w lewo stanęli naprzeciw małych, jak dla ogra, drewnianych drzwi.
Wyżej na ścianie widniał napis "Dziupla Dzikiego Królika". Burp otworzył drzwi i schylony przekroczył próg po czym ruszył przed siebie prowadząc resztę kompanii. W środku zobaczyć można było wielu podchmielonych gości, m.in. tuzin krasnoludów opijających się ciemnym piwem, pare zamaskowanych elfów obserwujących wnikliwie resztę towarzystwa, grupkę śpiewających ludzi przy barze...
- Stolik na lewo wolny! - zauważył prędko Trójka.
- Zatem zasiądźmy - odparł Burp - tymczasem Szóstka, zamów dla nas jakieś tłuste żarcie i kilka dzbanków mocnego trunku na mój koszt!
Ogry niezgrabnie zajęły miejsca przy stole, jedli, pili, debatowali kilka godzin. Po wypiciu pięciu dzbanów wina, lekko podpity Burp ochoczo zwrócił się do dwóch rosłych wędrowców po prawej, aby dołączyli się do biesiadowania. Zachęceni nieznajomi ze spokojem dosiedli się do grupy ogrów, rozgadany Burp odrazu zaczął opowiadać ciekawostki z wypraw...
- ...nooooo i wtedy Szóstka machnął toporem ucinając mu głowę, pełno krwi panowie, gdybyście mogli to zobaczyć! Mmmmm pycha! Zaczynając od końca nie opowiedziałem nic o sobie i o naszej wspaniałej kompanii! Służyliśmy głównie generałom ludzi w potyczkach ze śmierdzącymi truposzami, zarabialiśmy na to co najważniejsze dla ogra, czyli porządne żarcie! Zastanawiacie się pewnie, dlaczego moi kompani nie mają imion... ot prosta filozofia, dla łatwiejszego porozumiewania się w bitwie i dla utrzymania właściwej dyscypliny! Ten obok mnie, to Dwójka, mój najbardziej zaufany towarzysz, świetny strzelec i wraz z Trójką - ten po lewej - są naszymi snajperami, swoje zabawki na proch kupili u wyśmienitego inżyniera z samego Nuln! Kiedy stanęliśmy oko w oko z potężnym smokiem, nie dało się odciąć mu łba bez starcia się z ostrymi pazurami, kłami i piekielnym ogniem. To właśnie nasi wyborowi strzelcy wpakowali bestii kulkę między oczy! Myślałem że nic nie może gorzej smakować niż brudne i plugawe mięso skaveńskiego ścierwa, po skosztowaniu pieczeni ze smoka zmieniłem zdanie. Nawet my, ogry, nie mogliśmy przełknąć takiego chłamu. Wracając do moich towarzyszy, tamci dwaj, Czwórka i Piątka to weterani jednostki Żelazobrzuchych z północnego plemienia naszego Królestwa Ogrów, specjaliści we władaniu wielkimi młotami okutymi stalą z krasnoludziej kuźni - to już osobna historia o naszej wizycie w Karak-Kadrin. Szóstka to nasz osobisty kucharz, jego ojciec pochodzi z rodu dobrze znanych Rzeźników i Oprawców, wprawdzie Szóstka nie jest typowym Rzeźnikiem, lecz odziedziczył talent do sprawiania tłustego, pyyyyszzznnneeego mięsiwa, za wyjątkiem tego smoczego... Ja natomiast nazywam się Burp i jestem Jedynką, Alfą w tej najemnej grupie. Wiele widzieliśmy, wiele miejsc odwiedziliśmy, niezliczoną ilość bitew stoczyliśmy, nie znaleźliśmy dotąd przeciwnika, który byłby w stanie rozbić naszą grupę i zadać śmierć któremuś z nas. Podążamy na ziemię orków, gdzie ma się odbyć turniej na śmierć i życie. To co nas kręci to jedzenie, walka i pieniądze - wszystko możemy znaleźć tam, zwłaszcza krwawą jatkę na Arenie Śmierci i pieniądze, nagroda dla zwycięzcy jest bardzo wysoka! Wiecie może Panowie coś na temat tej Areny Śmierci?
- Słyszeliśmy conieco, ale to tylko plotki. Podobno tutejszy handlarz bronią zaopatrywał kilku wojowników, który wypytywali o tę samą arenę co Wy, na pewno ma jakieś informacje.
- Ruszajmy więc! Podnoście z krzeseł swoje tłuste dupska! Chyżo opasłe istoty! - wykrzyczał podekscytowany Burp.
Burp otrzeźwiał błyskawicznie. Nie chcąc tracić czasu, kompania wyszła z karczmy szybkim krokiem podążając w kierunku targowiska.
Lewo, prawo, prawo, prosto, schodami w dół wprost na dziedziniec, wąskim korytarzem na główny plac, a tam już tylko odnaleźć handlarza. Nie było to trudne zadanie, najokazalszy stragan rozciągał się na kilkanaście metrów, ogry dostrzegły go z daleka. Burp wraz z brygadą przedzierając się przez tłum dotarł do stoiska wykonanego z dębowych bali. Różnorodność ekwipunku dostępnego u handlarza była imponująca. Na prawym krańcu blatu rzucała się w oczy maczuga okuta pozłacaną stalą, nabijana ostrymi kolcami - broń pochodząca z dżungli Lustrii, używana najczęściej przez jaszczurzych wojowników. Obok niej spoczywało krótkie, aczkolwiek zabójcze ostrze wykonane w Naggaroth - sztylet ozdobiony rubinem czerwonym niczym krwawe oko wyznawcy Khaina. Uwagę przykuwały także prymitywne, lecz solidnie wykonane bronie dzikich orków, używane podczas polowań na nieokiełznane bestie. Te groźne harpuny, włócznie i rębaki z pewnością potrafiły przebić najgrubszy pancerz. Na stoisku było zatrzęsienie innego sprzętu który budził zainteresowanie, różnego rodzaju szable, katany, rapiery, topory, młoty, łuki, a nawet pazury bitewne i noże do rzucania. Najbardziej wpadł w oko Burpowi podwójny topór krasnoludzkiej roboty, wykute na nim runy prezentowały się okazale - "Muszę go mieć!" - pomyślał ogr wyciągając sakiewkę monet.
- Handlarzu! Podejdź no na chwilkę, sprawa jest. Chciałbym zakupić ten zgrabny toporek, dam 10 złotych monet.
- Wart jest co najmniej 50, a ostatecznie sprzedać go mogę za 40.
- Dam te 40, pod warunkiem, że zdradzisz mi informacje na temat Areny Śmierci na ziemiach orków.
- Oooo, widzę kolejny śmiałek szukający szybkiej wędrówki na cmentarz... Dajcie adres miejsca w którym się zatrzymaliście, jutro pośle gońca z listem gdzie dokładnie będzie odbywać się Arena. Napisze Wam tam wszelkie potrzebne informacje oraz rekomendacje na Arenę. Nie zgubcie tego listu, a po okzaniu go w wiosce orków, nie zostaniecie odrazu zabici. Powodzenia.
----------
Kolejny ranek obudził Burpa, promienie słońca padały wprost na bladą twarz ogra. Zaraz po przebudzeniu, chwycił swoją nową zabawkę nabytą dzień wcześniej i z wielkim przejęciem podziwiał doskonałe wykonanie.
- W sam raz dla mnie, wielki na półtora metra, solidnie wykonany, ostry niczym brzytwa, będzie idealnie pasował do mojego młotka - wyszeptał podekscytowany.
Jak zawsze co rano, zaraz po przebudzeniu, żołądek dawał o sobie znać - "pora pochłonąć jakiś kawał pożywnego mięcha" - podpowiadał instynkt. Towarzysze jeszcze spali, gdy Burp opuścił miejsce zakwaterowania. Skrzypiące schody obudziłyby umarłego, ale nie zmęczone podróżą ogry. Przechodząc przez drzwi, Burp zahaczył głową o futrynę i z grymasem na twarzy kopnął na wpół otwarte drzwi. Wyszedł na brukowaną ulicę. Godzina wczesna, a już można było dostrzec tłumy mieszkańców. Jedynka postanowił udać się do wcześniej odwiedzonej już karczmy. Drzwi jednak były zamknięte - "zbyt wczesna pora na otwarcie pijackiego lokalu" - pomyślał i lekko zmartwiony brakiem perspektywy na dzisiejsze śniadanie postanowił poszukać alternatywy. Podążając za kilkoma krasnoludami, szczęśliwie trafił na targ. Nastawiony mózg ogra był już tylko na konsumpcje. Wygłodniały tłuścioch podbiegł do straganu z mięsiwem, dopadł się do jednej z wiszących tusz wieprzowych i pożarł ją w kilka chwil, pochłonął przy okazji pół tuzina oprawionych kurczaków i dwa metry surowej kiełbasy zawieszonej na pobliskim haku.
- Ale ale! Chwila! - z drżącym głosem krzyknął sprzedawca - Co pan robi! Za to trzeba zapłacić!
- Bujaj się koleś! Mój żołądek jest ważniejszy niż twoje kilka monet! - przeżuwając kęs miesa burknął Burp.
Ogr zasłonił się prawą ręką przed ciosami wściekłego handlarza, który próbował zmusić przybysza do zapłaty bijąc go pękiem kabanosów. Burp odepchnął natręta wyrywając mu z ręki kabanosy, pognał czem prędzej w stronę miejsca zakwaterowania.
W drodze powrotnej zdążył jeszcze dwoma kęsami wepchnąć w siebie pęk skradzionych kabanosów. Beknął soczyście otwierając drzwi pokoju w którym reszta kompanii grała wesoło w karty.
- Alfa, gdzie tak długo się podziewałeś? Czekaliśmy na Ciebie ze śniadaniem, lecz żeś się nie zjawił w porę i wszystko wpierdzielili my.
- Jak to... ze śniadaniem...!? - zająkał zdziwiony Burp.
- No tak to, gospodarz zapewni nam posiłek do syta 4 razy dziennie w cenie noclegu, a i w pobliskim barze mamy chmielowego napoju bez ograniczeń! - podekscytował się Czwórka.
- Super, to dlaczego ja nie dostałem takich informacji i od rana jak wariat biegam po mieści szukając żarcia!? - wzburzył się Burp.
- Wczoraj wieczorem jak sypnąłeś kasą z sakwy, zadowolony właściciel zobowiązał się zapewnić nam wszelkie wygody z jedzeniem i piciem włącznie, ale oczywiście byłeś podpity i nie bardzo kontaktowałeś - odparł Dwójka.
- Dobra, nieważne, a teraz tasuj karty od nowa i rozdaj mi także! Chętnie zagram z Wami chłopaki! - rozweselił się Alfa.
Horyzont rozbłyskiwał pomarańczowym światłem zachodzącego słońca, ciepły deszcz padał z nieba. Ogry po sytym posiłku udały się do sali treningowej. Ruchem ręki zaprosił Piątkę na mały sparing. W środku sali był wydzielony kwadrat, w którym wojownicy mogli skrzyzować drewniane treningowe miecze, lecz treningowa broń jest dla słabych. Burp zdecydował, że będą walczyli normalnym sprzętem, zatem przyodział swą zbroję, nałożył szeroki hełm, chwycił swój nowy topór do pary ze starym wysłużonym młotem. Ogry przygotowały się do walki, stojąc naprzeciw siebie wymieniali groźne spojrzenia. W sali zrobiło się gorąco i dość duszno. Kiedy Trójka dał znak do rozpoczęcie sparingu, z żołądka Burpa rozległ się potworny odgłos. Alfa w jednej chwili rzucił broń, kazał zdjąć sobie zbroję i przygotować posiłek, bo przecież walka na głodnego dla ogra jest niedopuszczalna!!
Usiedli więc do kolejnego posiłku tego dnia. Szóstka przygotował pyszną pieczeń i każdy z kompanii napełnił żołądek po samo dno. Burp tradycyjnie beknął potężnie i postanowił wznowić trening przerwany sprawą najwyższej wagi. Stanęli w przeciwnych rogach kwadratu. Starli się szybciej niż ktokolwiek zdążył dać znak do rozpoczęcia. Piatka zamachnął się potężnym dwuręcznym młotem, Burp tylko dzięki swemu wyćwiczonemu refleksowi zdążył się uchylić, wyprowadzając celny cios zarysowując lekko pancerz przeciwnika. Znajdując się za plecami Piątki, Burp wymierzył potężnego kopniaka w tyłek swego kompana i zaśmiał się przy tym gromko. Piątka szybko złapał jednak równowagę, obrócił się sprawnie posyłając swój ciężki młot szerokim łukiem tuż nad głową Burpa. Alfa stąpając po piaszczystym podłożu, zdał sobie sprawę, że może skutecznie oślepić wroga. Wykorzystując niebywały zmysł taktyczny, Burp pociągnął butem po ziemi wysyłając w powietrze chmurę piasku. Zaskoczony Piątka wypuścił z rąk swoją broń przecierając oczy. W tym momencie bardzo krótki pojedynek dobiegł końca, ostry topór Burpa zatrzymał się tuż przed krtanią Piątki. Obaj podali sobie spocone ręce i zgodnie postanowili udać się na zasłużony obiad, na pewno nie ostatni posiłek tego dnia.
----------
Kolejnego dnia od samego rana ktoś mocno dobijał się do drzwi. Mocny sen opasłych ogrów był jednak silniejszy niż chęć otwarcia drzwi przybyszowi. W końcu pukanie do drzwi ustało, a do pokoju ogrów wsunięto pod drzwiami kawałek zgniecionego papieru.
Zaraz po przebudzeniu Burp dopadł się do kartki i wnikliwie czytając usiadł przy stole. Ogr podniósł potężne cielsko z drewnianego stołka i odkładając na stół skrawek pergaminu wrzasnął:
- Kompania! Wyruszamy na Czarną Grań! Dwójka, Trójka i Czwórka przyszykujcie nasz rynsztunek i spakujcie rzeczy na podróż, Piątka i Szóstka przygotujcie strawę czem prędzej!
Szóstka ogrów znów przekroczyła bramy miasta żegnając się ze starożytnymi murami. Droga z serca Imperium do Czarnej Grani jest długa, a trzeba zdążyć na czas.
----------
Podróż trwała już kilka dni, gdy opuścili gęsto zadrzewiony teren i weszli na pustkowia Zielonoskórych. Kierując się drogą rozrysowaną przez handlarza, wyczerpana kompania dotarła w końcu do celu. Widząc z daleka Czarnea Grań, zdecydowali się rozstawić swoje podręczne namioty i wypocząć w spokoju zanim udadzą się na spotkanie prymitywnych orków.
Burp nie mógł długo zasnąć, gdy w końcu zmrużył oczy, płytki sen przerwany został przez ciche szmery na zewnątrz. Zaniepokojony ogr chwycił swój runiczny topór i delikatnie wyjrzał z namiotu. Gdy głowa ogra wysunęła się, wnet pętla z grubego sznura zacisnęła się Burpowi na szyi. Alfa szarpnął za sznur rycząc wściekle, zerwał napiętą linę i obudził całą swą kompanie w sąsiednim namiocie. Oczom Burpa ukazały się dwie bojowo nastawione zielonoskóre postacie. Szybkim cięciem pozbawił głowy jednego z napastników, a drugiego potraktował prawym sierpowym. Rozległy się huki strzałów, muszkiety Dwójki i Trójki spełniały swe zadanie. Obróciwszy się w stronę drugiego namiotu, Burp spostrzegł zagorzałą szarpaninę swych kompanów z kilkunastoma mniejszych o głowę orków. Wielkie ogrze młoty miażdżyły kości zielonych, a kule wystrzelone z muszkietów dziurawiły czaszki.
Alfa szybkim krokiem zaszarżował wrzeszczący tłum orków od tyłu. Krasnoludzi topór w rękach ogra był niesamowity, Burp rozpłatał nim kolejnych trzech przeciwników. W szaleńczej panice pozostała garstka Zielonoskórych wzięła nogi za pas. Burp usłyszał głośne sapanie z tyłu, zwrócił głowę i w obliczu hordy orków ze wszystkich stron, postanowił szybko wyciągnąć zwój pergaminu otrzymany od handlarza i wypowiedział głośno:
- Arena Śmierci... Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba
Ostatnio zmieniony 14 cze 2012, o 18:02 przez skaventail, łącznie zmieniany 8 razy.
true, katana to specyficzna bron dwuręczna
W sumie mam teraz przez Ciebie taki kaprys. Trzy najfajniejsze, najbardziej pasujące do postaci (EDIT: oczywiście zdjęcia, obrazki itd) zostaną odpowiednio nagrodzone.
Dodatkowo oczywiście historie również, jednak nagroda będzie troszkę inna, zastanowię się jeszcze co dam za co I dowiecie się dopiero po wszystkich zgłoszeniach.
W sumie mam teraz przez Ciebie taki kaprys. Trzy najfajniejsze, najbardziej pasujące do postaci (EDIT: oczywiście zdjęcia, obrazki itd) zostaną odpowiednio nagrodzone.
Dodatkowo oczywiście historie również, jednak nagroda będzie troszkę inna, zastanowię się jeszcze co dam za co I dowiecie się dopiero po wszystkich zgłoszeniach.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
-
- Wałkarz
- Posty: 53
edytowałem historyjkę, błędy, literówki i trochę poprzesuwanych linijekskaventail pisze:młot i podwojny topor sa jak mniemam traktowane jako broń jednoręczna, si?
Ostatnio zmieniony 14 cze 2012, o 17:22 przez skaventail, łącznie zmieniany 1 raz.
Tak, tak Przepraszam, zajęty byłem czytaniem niesamowitej historii Burpa
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
-
- Wałkarz
- Posty: 53
.
Ostatnio zmieniony 14 cze 2012, o 18:01 przez skaventail, łącznie zmieniany 1 raz.
No, fakt, ale muszę podpowiedzieć, ze Czarna Grań to generalnie zdobyta twierdza krasnoludów, więc jeśli moglibyśmy potraktować to co zobaczył Burp, jako przedsionek, wioskę pośrednią czy coś w tym rodzaju Ale historia przednia, fajny motyw z "imionami" ogrów!
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
-
- Wałkarz
- Posty: 53
.
Ostatnio zmieniony 14 cze 2012, o 18:01 przez skaventail, łącznie zmieniany 1 raz.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Imię: Tyelin Kronikarz
Rasa/klasa: High Elf Bladelord (Swordmaster Champion)
Broń: Miecz dwuręczny
Zbroja: Zbroja z Ithilmaru, Średni hełm
Ekwipunek: Mistrzowska broń
Umiejętność: Nie Jedno Widział W Swym Życiu
Tyelin urodził się w Saphery, jednej z prowincji dalekiego Ulthuanu. Wraz z wejściem w dorosłość wstąpił na naukę w Jasnych Iglicach, gdzie spędził następne dekady, ucząc się sztuki władania mieczem i doskonaląc swój umysł poprzez niezliczone godziny medytacji. Surowa asceza pozwoliła mu utrzymać elfie ciało w doskonałej kondycji, a ciężki trening uczynił z niego wojownika, któremu niewielu potrafiło stawić czoła na polu bitwy.
Niewielu też się odważyło.
To Tyelin był tym, który powiódł Mistrzów Miecza do bitwy o Bród Hathar, gdzie walcząc w głębokiej po kolana wodzie, razem z ginącymi towarzyszami, wśród świstu bełtów i ryku magicznych eksplozji, dał odpór napierającym z Nagaryathu hordom. Jego dusza, wykuta z panującej w Hoeth ciszy, a zahartowana zgiełkiem tysięcy potyczek, stawała się z wolna coraz piękniejszą, tak jak z upływającymi wiekami piękniała jego sztuka zadawania śmierci.
Coraz doskonalsza stawała się również jego broń. Miecz, który u progu jego życia był całkiem gładki, z wolna pokrywał się siatką misternych, elfich znaków. Właściciel zapisywał bowiem na nim historię swojego życia. Są tacy, którzy wierzą, że na klindze miecza zapisana jest każda sekunda z długiego życia Tyelina, wszystko, czego kiedykolwiek doznał i czego się nauczył przez setki lat nieustannego treningu. Biały oręż, którym Tyelin władał, zespolił się z właścicielem, stając się niemal przedłużeniem jego ciała.
Pewnego dnia, gdy Tyelin klęczał w pustej, chłodnej komnacie Jasnych Iglic, zapadł w medytacyjny trans głębiej niż zazwyczaj. Każdy oddech wprowadzał w głąb jego ciała tchnienie ciszy, aż przestał słyszeć, widzieć i czuć. Był wyłącznie świadomością, czystą i doskonałą, unoszącą się jednocześnie wysoko ponad Iglicami, jak i zamkniętą w pięknym, smukłym ciele elfa. Otoczył go szept. Tyelin otworzył swoje błękitne oczy wiele dni później. Głębia, której nabrały kojarzyła się z oceanem opływającym białe plaże Ulthuanu. Czempion i przywódca Mistrzów Miecza udał się wprost do komnat Arcymaga Teclisa, a treść rozmowy, która się tam odbyła, znana jest wyłącznie tym dwoje.
Niektórzy powiadają, że uniósł się aż do bogów, gdzie Isha obdarowała go głębszym widzeniem. Inni mówią, że przejrzał podły spisek i wyruszył samotnie, by zażegnać rodzące się zło. Wiadomo tylko tyle, że wsiadł na okręt o białych żaglach, za jedynego towarzysza mając pokryty historią swego życia miecz i pożeglował w kierunku Starego Świata.
Rasa/klasa: High Elf Bladelord (Swordmaster Champion)
Broń: Miecz dwuręczny
Zbroja: Zbroja z Ithilmaru, Średni hełm
Ekwipunek: Mistrzowska broń
Umiejętność: Nie Jedno Widział W Swym Życiu
Tyelin urodził się w Saphery, jednej z prowincji dalekiego Ulthuanu. Wraz z wejściem w dorosłość wstąpił na naukę w Jasnych Iglicach, gdzie spędził następne dekady, ucząc się sztuki władania mieczem i doskonaląc swój umysł poprzez niezliczone godziny medytacji. Surowa asceza pozwoliła mu utrzymać elfie ciało w doskonałej kondycji, a ciężki trening uczynił z niego wojownika, któremu niewielu potrafiło stawić czoła na polu bitwy.
Niewielu też się odważyło.
To Tyelin był tym, który powiódł Mistrzów Miecza do bitwy o Bród Hathar, gdzie walcząc w głębokiej po kolana wodzie, razem z ginącymi towarzyszami, wśród świstu bełtów i ryku magicznych eksplozji, dał odpór napierającym z Nagaryathu hordom. Jego dusza, wykuta z panującej w Hoeth ciszy, a zahartowana zgiełkiem tysięcy potyczek, stawała się z wolna coraz piękniejszą, tak jak z upływającymi wiekami piękniała jego sztuka zadawania śmierci.
Coraz doskonalsza stawała się również jego broń. Miecz, który u progu jego życia był całkiem gładki, z wolna pokrywał się siatką misternych, elfich znaków. Właściciel zapisywał bowiem na nim historię swojego życia. Są tacy, którzy wierzą, że na klindze miecza zapisana jest każda sekunda z długiego życia Tyelina, wszystko, czego kiedykolwiek doznał i czego się nauczył przez setki lat nieustannego treningu. Biały oręż, którym Tyelin władał, zespolił się z właścicielem, stając się niemal przedłużeniem jego ciała.
Pewnego dnia, gdy Tyelin klęczał w pustej, chłodnej komnacie Jasnych Iglic, zapadł w medytacyjny trans głębiej niż zazwyczaj. Każdy oddech wprowadzał w głąb jego ciała tchnienie ciszy, aż przestał słyszeć, widzieć i czuć. Był wyłącznie świadomością, czystą i doskonałą, unoszącą się jednocześnie wysoko ponad Iglicami, jak i zamkniętą w pięknym, smukłym ciele elfa. Otoczył go szept. Tyelin otworzył swoje błękitne oczy wiele dni później. Głębia, której nabrały kojarzyła się z oceanem opływającym białe plaże Ulthuanu. Czempion i przywódca Mistrzów Miecza udał się wprost do komnat Arcymaga Teclisa, a treść rozmowy, która się tam odbyła, znana jest wyłącznie tym dwoje.
Niektórzy powiadają, że uniósł się aż do bogów, gdzie Isha obdarowała go głębszym widzeniem. Inni mówią, że przejrzał podły spisek i wyruszył samotnie, by zażegnać rodzące się zło. Wiadomo tylko tyle, że wsiadł na okręt o białych żaglach, za jedynego towarzysza mając pokryty historią swego życia miecz i pożeglował w kierunku Starego Świata.
Ostatnio zmieniony 14 cze 2012, o 18:19 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 1 raz.
No dobra, wrzucam Postanowiłem pożyczyć sobie patent Klafutiego i kartę postaci zamieścić na końcu.
- Panie von Dauert, przesyłka do pana.
Stary Heinrich von Dauert spojrzał w dół na małego, niewyobrażalnie brudnego chłopca, który trzymał niewielki pakunek w swych paskudnych łapkach. Heinrich podziękował niezrozumiałym burnkięciem i rzucił mu pół miedziaka. Wprawdzie za taką "usługę" chłopak powinien dostać co najwyżej worek ziemniaków, ale von Dauert chciał jak najszybciej się go pozbyć. Strasznie śmierdział. Kiedy posłaniec zniknął wśród plątaniny uliczek małego bretońskiego miasteczka, starzec obejrzał paczkę starannie zawiniętą w grube płótno i obwiązaną sznurkiem. Dopiero po chwili zobaczył małą inskrypcję na wierzchu, napisaną po bretońsku. Tak jak się spodziewał, był to kolejny tekst do przetłumaczenia. Heinrich westchnął głośno i powoli ruszył ku wyjściu z miasta. Von Dauert nie mieszkał tutaj, ale w zabitej dechami dziurze oddalonej o jakieś dwie godziny drogi stąd. Czekała go długa i żmudna podróż na rozklekotanym chłopskim wozie, a na domiar złego słońce chyliło się ku zachodowi. Poza tym wieczór był wyjątkowo duszny, więc w nocy najpewniej nadejdzie burza z piorunami. Świetnie. W takich chwilach jak ta, Heinrich zastanawiał się jakim cudem on, Averlandczyk z dziada pradziada, skończy jako zawodowy tłumacz w Bretonii. Przecież szczerze nienawidził tego kraju. W porównaniu z Imperium, Bretonia była totalnym zadupiem pod względem techologicznym i obyczajowym. Tutejsi lordowie byli zadufanymi w sobie kretynami, a prosty lud bandą tępaków bez perspektyw. No i oczywiście nikt tutaj nie kultywował zwyczaju codziennej, ani nawet comiesięcznej kąpieli, więc wszyscy śmierdzieli niczym bagienny troll.
Przynajmniej klienci Heinricha przyzwoicie płacili za dobrze wykonane tłumaczenia tekstów, dzięki czemu starzec nie mógł narzekał na ubóstwo. Pracował głównie dla Bretońskich kupców, którzy chcąc prowadzić interesy z Imperium, potrzebowali umów w ichnim języku. Czasami trafiały się bardziej wyrafinowane zlecenia, jak na przykład tłumaczenia dzienników, książek lub nawet starożytnych tekstów. Takie zadania urozmaicały trochę rutynę dnia codziennego i sprawiały sporo frajdy staremu człowiekowi. Mały pakunek spoczywający w jego torbie był najprawdopodobniej właśnie takim zadaniem.
Von Dauert wyszedł miasteczka i z trudem wdrapał się na wóz należący do znajomego chłopa, mieszkającego w tej samej wsi co Heinrich. Kiedy starzec usadowił się wśród kur, świń i worków z pszenicą, bretończyk krzyknął ochryple na woły i furgon ruszył, poskrzypując głośno. Chłopów w zasadzie było dwóch. Jean, stary rolnik trzymający wodze, i jego syn, potężny młodzieniec, na którego wołali Pinezka. Ten dzierżył potężną drwalską siekierę na wypadek kłopotów na trakcie. Heinrich, mimo tragicznej niewygody i smrodu inwentarza na wozie, jakimś cudem zasnął. Obudził go dopiero trzask pirounów i wielkie krople deszczu padające mu na głowę. Tak jak przewidywał, rozpętała się burza. Paskudnie klnąc, starzec wyprostował się i rozejrzał wokół. Jean i Pinezka spokojnie siedzieli na zydlu, jakby nie zauważając szalejącej wokół nawałnicy. Woły także uparcie parł naprzód. Averlandyczyk już przygotował się psychicznie na spędzenie kilkudziesięciu minut na deszczu, gdy na horyzoncie, w świetle błyskawicy, dostrzegł swoją wioskę. Najwyraźniej musiał przespać większość podróży i już prawie dotarli do celu. Zaiste, dwadzieścia minut później chłopski furgon wjechał do osady. Wioska nazywał się Lyonnes i była, jak to w Bretonii, skupiskiem zapadających się, pokrytych słomą chat. Jedyną rzeczą, która wyróżniała ją na tle innych podobnych zaścianków, był wybrukowany ryneczek ze studnią, murowaną karczmą i starą, kamienną wieżą strażniczą. Prawdopodobnie w ubiegłych stuleciach mieścił się tu wojskowy posterunek, który został później zasiedlony przez chłopstwo. Heinrich mieszkał właśnie w tej starej wieży. Wykupienie jej od tutejszego lorda okazało się być nie lada problemem, jednakże po kilku tygodniach intensywnych kłótni i targów Averladnczykowi udało się posiąść prawdopodobnie najlepsze lokum, jakie ta bretońska prowincja miała do zaoferowania.
Heinrich wygramolił się z wozu i dał Jeanowi srebrnego denara. Oczy wieśniaka rozszerzyły się ze zdziwienia, gdyż nigdy nie widział takiej ilości pieniędzy naraz. Von Dauert po prostu nie miał drobnych, a nie zapłacić po prostu nie wypadało. Mógł sobie pozwolić na taką rozrzutność, za swoje nowe zlecenie zainkasuje zapewne dużo więcej takich monet.
Starzec dokuśtykał do drzwi swojej wieży i zaczął gorączkowo szukać klucza. Burza się nasilała, a on nie miał ochoty zostać trafionym przez piorun. W końcu jednak znalazł zgubę i dostał się do środka, zamykając drzwi najpierw na klucz, potem na rygiel, a na końcu na gruby łańcuch. Ostrożności nigdy za wiele. Po chwili wygrzebał z sakwy hubkę i krzesiwo i zapalił stojący na półce obok kaganek. Oświetlając sobie drogę, wdrapywał się na kolejne piętra swojej wieży. Każde z nich pełniło inną funkcję, a najważniejsze z nich, czyli pracownia Heinricha, znajdowało się na samym szczycie budynku.
Cienie tańczyły na kamiennych, surowych ścianach, gdy kaganek Averlandczyka oświetlał regały pełne książek, pergaminów i innych rupieci. Heinrich był już bardzo zmęczony, ale i tak miał zamiar rzucić okiem na nowe zlecenie przed snem. Buszując po spiżarni na dole, przygotował sobie skromny posiłek, z którym wrócił do swojego biurka.
Usadowiwszy się wygodnie na swoim fotelu, starzec rozciął sznurek nożem do chleba i zaczął rozwijać płótno chroniące zawartość paczki. Gdy odsłonił ostatnią warstwę płótna, jego oczy na sekundę spoczęły na symbolu, którego nigdy w życiu nie chciał zobaczyć. Mimo ponad siedemdziesięciu lat na karku, Heinrich odskoczył od biurka jak oparzony, lądując w stercie pergaminów przy przeciwległej ścianie.
Na pierwszej stronie jego zamówienia widniał symbol Imperialnej Inkwizycji z podpisem "Tajne".
Averlandczyk bał się nawet ruszyć palcem. Miał szczerą ochotę zostać w tej stercie papierów do końca swojego życia, co, biorąc pod uwagę okoliczności, nastąpi raczej szybko. Jakiś szaleniec dał mu do przetłumaczenia akta Inkwizycji ! Za samą wiedzę o istnieniu takich dokumentów szło się na stos bez procesu, a co dopiero za cały pełny plik takowych, który leżał właśnie na jego biurku !
Heinrich powolutku wstał na dygoczących nogach, zupełnie jakby wykonywanie gwałtownych ruchów w pobliżu tych dokumentów groziło samospaleniem. Potem ostrożnie podszedł do teczki i niepewnym ruchem odwinął resztę płótna. Dopiero teraz zauważył notkę od zleceniodawcy widniejącą na okładce :
Szanowny panie von Dauert !
Zapewne zdaje sobie pan sprawę z niezwykłości tego zlecenia i ryzyka, jakie ze sobą niesie. Jednakże ufam w pańskie zdolności oraz umiejętność zachowania dyskrecji. Te akta są dla mnie niezwykle ważne i prosiłbym o pośpiech w ich tłumaczeniu. Chciałbym je odebrać dokładnie za cztery dni, w karczmie sąsiadującej z Pana posiadłością. Życzę powodzenia.
Z poszanowaniem, M.
Ps. Suma Pańskiego wynagrodzenia widnieje na odwrocie notatki.
- Skąd ten sukinsyn wie gdzie mieszkam ? - Starzec szepnął do samego siebie. Ta sprawa wyglądała na bardzo poważną. W zasadzie Heinrich miał szczerą ochotę spakować się i wyjechać do Lustrii, by tam wieść żywot pustelnika w dżungli. Śmierć z ręki jaszczuroludzi będzie pikusiem w porównaniu z tym, co zrobi mu Inkwizycja, gdy już go znajdzie. Von Dauert słyszał niezliczone opowieści o słynnej sali tortur w zamku Inkwizycji w Altdorfie. Smutni panowie w długi płaszczach znani są ze swej niezwykłej wręcz inwencji w kwestii zadawania bólu i bardzo sumiennie przykładają się do swoich obowiązków.
Heinrich po raz kolejny westchnął i zawahawszy się na moment, odwrócił kartkę. Patrzył na nabazgrane tam cyferki przez kilka sekund, po czym odłożył notatkę i przetarł oczy. Potem spojrzał po raz drugi, błądząc wzrokiem po zachęcających krągłościach nagromadzonych tam zer. Zastanowił się chwilę, sięgnął po Tileańskie szkło powiększające i przyłożywszy je do papieru, kilkakrotnie przeczytał na głos zapisaną tam sumę. Gdy już ostatecznie upewnił się, że jego starcze zmysły nie płatają mu figli, podjął szybką decyzję.
- A zresztą, co mi szkodzi ? I tak jestem już stary, większość życia mam za sobą...
Po chwili von Dauert zdał sobie sprawę, że rozmawianie z samym sobą jest objawem zaburzeń psychicznych, więc natychmiast przestał. Uwzględniwszy nowe okoliczności, gra jednak okazała się wartą ryzyka. A nawet jeśli Inkwizycja zapuka mu toporami do drzwi, to żywcem go nie wezmą. Jeśli pamięć go nie myliła, w szufladzie miał kilka fiolek z wyjątkowo mocną trucizną, którą Bretońskie damy zwykły zażywać w chwilach zwiększonego ryzyka gwałtem.
Po tych wszystkich rewelacjach Heinrichowi odechciało się spać, więć postanowił chociaż przeczytać feralne akta przed przystąpieniem do tłumaczenia. Otworzywszy pierwszą stronę, jego oczom ukazał się zestaw klauzul bezpieczeństwa na czele z bardzo przekonywującym napisem "ŚCIŚLE TAJNE ! NIEAUTORYZOWANY UŻYTEK GROZI HEREZJĄ, DEMONICZNYM OPĘTANIEM ORAZ \ LUB KARĄ WIĘZIENIA OD LAT TRZECH". Averlandczyk udał, że tego nie widział, i zabrał się za dalsze strony dokumentów. Szybki przegląd utwierdził starca w przekonaniu, iż Inkwizycja sumiennie wykonuje robotę związaną z wywiadem. Akta bowiem składały się zarówno ze zwykłych raportów, jak i z fragmentów kronik, dzienników, prywatnych listów i urzędowych dokumentów. Śledczy najwyraźniej umieścili w pliku wszelkie papiery, który miały jakikolwiek związek ze sprawą. Heinricha czekała ciężka robota z przetłumaczeniem tego wszystkiego.
Von Dauert zdał sobie sprawę, że nawet nie sprawdził czego dotyczy udokumentowana sprawa. W celu naprawienia tego przeoczenia starzec zerknął na drugą stronę dokumentów, gdzie ujrzał elegancką rubryczkę z wszystkimi informacjami :
Obiekt śledztwa: Albrecht Lutzer
Status: Śmiertelnie niebezpieczny fanatyk religijny, możliwe demoniczne opętanie
Pełniona funkcja: Kapłan Sigmara
- Zaraz, zaraz, że CO ?! Tutaj chyba musi być jakaś literówka... - Starzec podrapał po łysej głowie pokrytej plamami wątrobowymi, a szkło powiększające po raz kolejny poszło w ruch. Po chwili okazało się, że wszystko w raporcie jest w jak najlepszym porządku. Averlandczyk zafrasował się nieco. Po co inkwizycja miałaby interesować się kapłanem Sigmara ? Wytłumaczenie podane w rubryczce było raczej mało przekonywujące, w końcu każdy z tych nawiedzonych młotodzierżców był uosobieniem fanatyzmu religijnego. W demoniczne opętanie z kolei trudno było uwierzyć, w końcu odporność zakonników na Chaos była wręcz legendarna. No nic, może dalej coś się wyjaśni.
Miejsce przebywania: Aktualnie nieznane
Wygląd zewnętrzny: Detale fizjonomiczne aktualnie nieznane; obiekt nosi standardowy pancerz kapłanów Sigmara
Znaki szczególne: Obiekt w walce używa półtoraręcznego miecza zamiast młota, broń prawdopodobnie pochodzenia magicznego\chaotycznego (Notka śledczego: potrzeba więcej informacji na ten temat przed przystąpieniem do pacyfikacji obiektu)
Inne dane, takie jak wzrost, charakter, pochodzenie, imiona rodziców i numer buta były aktualnie nieznane, więc Heinrich zignorował resztę rubryczki i przystąpił do analizowania konkretnych przykładów działalności brata Albrechta. Szczególnie zainteresował go fakt, że Lutzer walczył mieczem, a nie młotem, więc ucieszył się na widok kilku stron poświęconych wyłącznie temu zagadnieniu.
Historia miecza Lutzera była cokolwiek nieprawdopodobna. Kilka lat temu, podczas mrocznych czasów Burzy Chaosu, Albrecht był jednym z wielu Kapłanów Sigmara służącym w Imperialnej armii. W tym okresie działań wojennych, Imperator Karl Franz prowadził swe wojska na północny wschód, aby odciążyć oblężony przez Chaos Kislev. Podczas tego długiego marszu, Albrecht objął dowodzenie nad oddziałem mieczników i dostał zadanie przeprowadzenia patrolu. Jak to często bywa w takich wojennych historiach, oddział wpadł w zasadzkę maruderów Chaosu. Z całej grupy żołnierzy tylko Lutzer pozostał przy życiu, zabijając własnoręcznie wielu Norsmenów. Po długiej i, rzecz jasna, niesamowicie epickiej bitwie, Lutzer rzekomo usłyszał głos samego Sigmara, który w uznaniu jego wojennych zasług, zesłał mu dar w postaci spadającej gwiazdy. Po oględzinach niewielkiego krateru, zakonnik znalazł w nim ten oto miecz.
- Akurat ! - Heinrich nalał sobie wina ze skórzanego bukłaka - Co za bzdury ! Każde dziecko wie, że symbolem Sigmara jest młot. Po cholerę miałby zsyłać swemu słudze miecz ? To nielogiczne !
Po tej nieprawdopodobnej historii Averlandczyk zaczynał rozumieć zasadność zarzutów wobec tego człowieka. Wszystko wskazywało na to, że zakonnik był albo wyjątkowo płodnym kłamcą, albo skończonym wariatem.
Starzec przyjrzał się kilku następnym "incydentom" z udziałem Lutzera. Z akt wynikało, że po "otrzymaniu" miecza Albrecht stał się wręcz fanatycznym pogromcą zła. W każdej możliwej postaci. Czasami zdarzało mu się dokonywać natychmiastowych egzekucji na nieszczęśnikach, którzy mieli pecha być posądzonym przez niego o herezję. Innym razem doszczętnie spalił całą wioskę tylko dlatego, że jeden z wieśniaków PRAWDOPODOBNIE posiadał medalion z symbolem Khorne'a. Ba, gorliwy zakonnik dokonywał nawet najazdów na domy publiczne, tawerny i kasyna, puszczając owe gniazda grzechu z dymem. Lektura o jego wyczynach okazała się być tak bardzo zajmującym materiałem, że Heinrich kompletnie stracił poczucie czasu. Gdy już skończył czytać o fanatycznym oddaniu Sigmarowi, walkach, paleniu burdeli i zabijaniu kultystów Chaosu, było już dobrze po północy. Starzec nieco dziwił się Inkwizicji, bowiem brat Albrecht okazywał się być bardzo użytecznym narzędziem w walce z zepsuciem i demonicznymi interwencjami. Owszem, niechcący zdarzyło mu się zgładzić kilka(dziesiąt) niewinnych osób, ale zrobił to w słusznej sprawie. Zresztą, jeśli przyrównać by to z "statycznymi błędami" nadgorliwych inkwizytorów, Lutzer wyglądał na prawie nieomylnego w swoich osądach.
Heinrich dopił resztę wina z kielicha i ziewnął przeciągle. Zmęczenie i zaawansowany wiek dawały mu się we znaki. Postanowił przekartkować po szybkości resztę akt i wreszcie położyć się spać. Gdy przeglądał papiery, pewien bardzo ważny szczegół przyciągnął jego uwagę. Otóż wszystko, o czym dotychczas czytał, zajmowało jedynie trzecią część akt. Cała reszta folderu była jednakowo oznakowana, a to znaczyło, iż była poświęcona tylko jednej, wyjątkowo długiej sprawie. Starzec znalazł jej początek i spojrzywszy na tytuł tej sprawy, na chwilę wstrzymał oddech.
Na stronie tytułowej widniał wielki, podkreślony napis "ARENA ŚMIERCI".
Heinrich westchnął i przetarł oczy. No cóż, sen będzie musiał poczekać. Gdy Averlandczyk zabrał się do czytania, ze zdziwieniem odkrył, że większość papierów w tej sekcji to... Strony z dziennika Albrechta ! To było raczej dziwne, ponieważ zazwyczaj gdy Inkwizycja zdobywała czyiś dziennik, jego właściciel albo gnił w zawilgoconych lochach w ich zamku, albo nie żył. W tym przypadku dziennik wpadł w ich sadystyczne łapska, a sam zakonnik pozostał nieuchwytny.
Burza na zewnątrz nasiliła się. Grube krople deszczu uderzały o zamknięte okiennice wieży Heinricha, podczas gdy ten czytał przygody Albrechta spisane jego dłonią. Starzec zaczął od samego początku, kiedy zakonnik wyjawia swe intencje i cel udziału w Arenie.
***
Ciężkie kroki kapłana Sigmara odbijały się echem wśród zawilgoconych ścian podziemnego korytarza. Zakonnik z mieczem w ręku ostrożnie pokonywał dystans, jaki dzielił go od światełka na końcu tunelu.
Plugawe dźwięki i jeszcze plugawsze zapachy bijące od tamtego miejsca tylko utwierdziły Albrechta w przekonaniu, że trafił pod dobry adres. Zresztą kultyści, których wypatroszył przed chwilą, również mogli posłużyć za swoisty kierunkowskaz.
Lutzer był całkowicie skupiony na czekającym go zadaniu. Opancerzona dłoń mocno zaciskała się na rękojeści miecza, którego długie ostrze zdawało się lśnić w ciemności. Jasnozielone oczy wytrwale szukały pułapek i przeciwników. Wielki naszyjnik ze złotym młotem, świętym symbolem Sigmara, kołysał się miarowo w rytm kroków zakonnika. Jego myśli były czyste i wolne od grzechu, który toczył ten świat niczym zaraza. Jego cel był jasny. Ogniem i mieczem, oczyści to miejsce z zepsucia i zabije każdego heretyka, który uczynił z niego swą siedzibę.
Brat Albrecht zbliżał się do końca korytarza. Teraz mógł rozróżnić pojedyńcze słowa demonicznej inkantacji, szłysząc przy tym krzyki i zawodzenia tak straszliwe, że wprowadziłyby przeciętnego człowieka w obłęd. Na szczęście on nie był przeciętnym człowiekiem.
Po kilku bardzo długich chwilach i kilkunastu pokonanych metrach, Albrecht domyślił się genezy tych wrzasków. To byli torturowani ludzie. Mężczyźni i kobiety. Zakonnik przystanął na sekundę, przyklęknął na jedno kolano i wyszeptał słowa modlitwy, która w tych zimnych murach rozbrzmiała głośniej od kakofonii groteskowych dźwięków. Gdy wstał, poczuł słuszny gniew wzbierający w jego sercu.
Nie było sensu marnować więcej czasu.
Z bojowym okrzykiem, kapłan Sigmara przebiegł ostatni odcinek korytarza i wpadł do wielkiej sali na jego końcu. Jego oczom ukazały się iście dantejskie sceny. Gigantyczna podziemna komnata, której sufit ginął w mroku poza zasięgiem światła pochodni, wypełniona była wrzeszczącymi ludźmi przywiązanymi do heretyckich ikon i totemów. Ich zakapturzeni oprawcy, widząc Sigmarytę szarżującego w ich kierunku, bezlitośnie dobili swe ofiary, kończąc ich męki. Zaraz potem rzucili się do walki uzbrojeni w narzędzia tortur. Albrecht nie zwolnił biegu, a nawet przyśpieszył, w ułamku sekundy dosięgając pierwszego heretyka. Zakapturzony mężczyzna wziął zamach wielką, drwalską siekierą, celując w głowę kapłana. Ten jednak wykorzystał siłę rozpędu i ciął go straszliwie przez brzuch. Rozpłatany kultysta osunął się na ziemię, bryzgając krwią. Zanim jednak jego zmasakrowane ciało zetknęło się z podłożem, zakonnik dopadł następnego i wpadł w niego całą swoją masą. Heretyk odleciał kilka metrów do tyłu, wpadając na ścianę udekorowaną makabrycznymi malowidłami. Albrecht, nie tracąc czasu, starł się z następnym mężczyzną z wielkim, rzeźnickim hakiem w ręku. Sigmaryta z łatwością odbił kilka niezdarnych ciosów, po czym ciął go z ukosa, przez niemal całą długość tułowia. Kopniakiem posłał wypatroszonego heretyka na ziemię, robiąc miejsce kolejnym chętnym. A tych, mimo spektakularnej porażki ich poprzedników, nie brakowało. Kolejnych czterech dopadło do zakonnika, atakując jednocześnie. Ci jednak nie mieli kompletnie żadnego doświadczenia w walce, więc szybko ginęli od kontr, wypadów i kontrataków Albrechta. Kiedy bezgłowe ciało ostatniego z nich osunęło się na posadzkę, Lutzer rozluźnił się nieco. Poszło zaskakująco łatwo, ale z doświadczenia wiedział, że gdzieś w pobliżu musi znajdować się ich przywódca.
Zakładając, że nie zwiał jak pospolity tchórz.
- Zaiste, imponujące - Albrecht usłyszał głos za swoimi plecami. Jak zwykle przeczucie go nie zmyliło.
Zakonnik odwrócił się i ujrzał kolejnego zakapturzonego mężczyznę. Ten jednak zdawał się być o wiele masywniejszym od swoich podwładnych. Najwyraźniej pod ceremonialną szatą nosił pełną zbroję. Poza tym w ręku miał miecz z prawdziwego zdarzenia, solidnego Bretońskiego półtoraka, którym, sądząc po jego postawie, potrafił się posługiwać.
Dowódca kultystów szykował się właśnie do swego błyskotliwego i elokwentnego monologu, gdy kapłan Sigmara rzucił się na niego z mieczem. Słyszał dziesiątki takich przemów. Jakoś nie wpływały specjalnie na długość życia przemawiającego.
Kiedy Albrecht ciął ukośnie z doskoku, Kultysta sprawnie sparował cios, robiąc krok do tyłu. Zakonnik naparł na ostrze przeciwnika, chcąc go zmęczyć i wytrącić z równowagi, ten jednak wywinął się w szybkim piruecie, od razu kontratakując. Albrecht nie bez trudu zbił miecz przeciwnika krótkim sztychem i odepchnął heretyka silnym kopniakiem. Ten, wbrew oczekiwaniom, utrzymał się na nogach, i nawet zdołał zablokować potężny cios z doskoku. Kultysta zorientował się, iż jego przeciwnik jest dużo silniejszy od niego, więc starał się maksymalnie skrócić dystans między nimi, aby pozbawić go możliwości zadawania potężnych ciosów z zamachu. Tak więc obaj wojownicy krążyli wokół siebie, zasypując się gradem ciosów.
Albrecht był już cokolwiek zirytowany. Nadal nie mógł przyzwyczaić się do walki mieczem, a jego przeciwnik okazał się być niezgorszym szermierzem. Pancerz kapłana ciążył mu coraz bardziej, a jego ruchy poczęły zwalniać. Heretyk, zauważywszy zmęczenia przeciwnika, nacierał jeszcze bardziej, szukając luki w jego obronie. Lutzer zaczął szeptać słowa modlitwy do Sigmara, co jego przeciwnik przyjął z lekceważącym prychnięciem.
- Mam dosyć tej zabawy ! GIŃ KUNDLU ! - Heretyk uderzył kapłana pięścią w twarz i ciął mieczem na odlew. Sigmaryta, nie mogąc uwierzyć w lekkomyślność adwersarza, Zablokował cios i nurkując pod zasłoną przeciwnika, wraził mu ostrze w podbrzusze, tam, gdzie kirys łączył się z nagolennikami. Heretyk charknął niewyraźnie i wypuścił miecz z ręki. Mimo, iż jego oblicze skrywał czarny kaptur, Albrecht miał wrażenie, że kultysta patrzył mu prosto w oczy. W tym momencie kapłan gwałtownie wyszarpnął broń z jego ciała, pozwalając upaść mu na podłogę. Potem wytarł zakrwawione ostrze o jego szatę i schował je do pochwy. Nie mogąc powstrzymać ciekawości, uklęknął przy zwłokach i zerwał pokonanemu kaptur z głowy. Jego oczom ukazała się twarz typowego obywatela Imperium, z charakterystycznym wąsem i brodą. Dopiero usunięcie reszty szaty odkryło straszną prawdę.
Dowódca heretyków miał na sobie generalski pancerz.
Albrecht wstał, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Już wcześniej wiedział, że korzenie herezji sięgały głęboko, ale żeby aż tak ? Kapłan zastanawiał się, ilu żołnierzy zostało posłanych w szpony Mrocznych Bogów z winy tego generała ? Ilu innych wysoko postawionych oficerów zdołał splugawić swoim piętnem chaosu ?
Lutzer zdał sobie sprawę jeszcze z innej rzeczy. Ten generał musiał być wpływowym arystokratą. Innych nie biorą na takie stanowiska. Kapłan był prawie pewien, że kultyści wrobią go w morderstwo.
No, chyba że nie znajdą zwłok.
Jak w każdej jaskini herezji i rozpusty, pod ścianą stały beczki z mocnym alkoholem. Albrecht podszedł do jednej z nich i rozbił ją toporem heretyka. Tak jak się spodziewał, w powietrzu rozniósł się zapach podłej gorzały. Lutzer uśmiechnął się. Po kilku minutach intensywnego rozbijania beczek i rozlewania ich zawartości po komnacie, kapłan beznamiętnie cisnął pochodnię w wielką kałużę alkoholu. Całe pomieszczenie stanęło w płomieniach.
Albrecht rzucił się biegiem do korytarza, z którego przyszedł. Po kilku minutach w końcu wyszedł na świeże powietrze, a gdzieś daleko za jego plecami rozległ się dźwięk eksplozji. Najwyraźniej wszystkie inne beczki ze sterty zajęły się ogniem.
Zmęczony i zakrwawiony, zakonnik usiadł na kamieniu i ukrył twarz w dłoniach. Po raz pierwszy od chwili rozpoczęcia swej świętej krucjaty, czuł się przytłoczony wszechogarniającym złem tego świata. Spojrzał w niebo rozświetlone tysiącem gwiazd. Samemu nie wiedząc kiedy, zasnął snem sprawiedliwych.
Dwie godziny później, zerwał się spocony i podekscytowany. Czuł się tak, jak wtedy gdy otrzymał swój święty miecz. Jego Pan, Sigmar, odwiedził go we śnie. Kazał mu udać się na wschód, do kraju orków, gdzie zbierze się cała masa potworów i niewiernych. Gdy już tam się znajdzie, będzie musiał oczyścić to miejsce i bestii i heretyków. Ta misja będzie ostatecznym sprawdzianem, finalnym testem jego wartości.
Poczucie misji i obowiązku wypełniało serce Albrechta, gdy wyruszał do Czarnej Grani. Jego przeciwnicy ukorzą się przed potęgą Sigmara, albo zginą.
***
Promienie wschodzącego słońca zaskoczył Heinricha, ślęczącego nad dziennikiem Albrechta. Historia tego zakonnika okazała się zaiste fascynująca, ale mimo to Heinricha zaniepokoił jeden fakt. Czemuż to Sigmar miałby wysyłać Lutzera na koniec świata, by tam walczył z jakimiś łachmytami ? To nie miało sensu.
Starzec ponownie spojrzał na rubryczkę z danymi obiektu śledztwa. Spojrzał na notkę traktującą o mieczu i zafrasował się nieco. Być może z tą bronią naprawdę było coś nie tak, a sam Sigmaryta jeszcze o tym nie wiedział. Jeśli to ostrze zaiste było siedliskiem demona, jego wpływ na nadgorliwego zakonnika mógłby być zaprawdę katastrofalny.
Von Dauert poszedł spać z rosnącym poczuciem ekscytacji. Kiedy się obudzi, natychmiast przystąpi do lektury przygód Albrechta na Arenie Śmierci i historii jego ostrza...
Imię: Albrecht Lutzer
Rasa/Klasa: Kapłan Sigmara
Broń: Bastard
Zbroja: Ciężki Pancerz, Stalowa obręcz na głowie (Lekki hełm)
Ekwipunek: Święty oręż
Umiejętności: Błyskawiczny Blok, Łowca Czarownic
- Panie von Dauert, przesyłka do pana.
Stary Heinrich von Dauert spojrzał w dół na małego, niewyobrażalnie brudnego chłopca, który trzymał niewielki pakunek w swych paskudnych łapkach. Heinrich podziękował niezrozumiałym burnkięciem i rzucił mu pół miedziaka. Wprawdzie za taką "usługę" chłopak powinien dostać co najwyżej worek ziemniaków, ale von Dauert chciał jak najszybciej się go pozbyć. Strasznie śmierdział. Kiedy posłaniec zniknął wśród plątaniny uliczek małego bretońskiego miasteczka, starzec obejrzał paczkę starannie zawiniętą w grube płótno i obwiązaną sznurkiem. Dopiero po chwili zobaczył małą inskrypcję na wierzchu, napisaną po bretońsku. Tak jak się spodziewał, był to kolejny tekst do przetłumaczenia. Heinrich westchnął głośno i powoli ruszył ku wyjściu z miasta. Von Dauert nie mieszkał tutaj, ale w zabitej dechami dziurze oddalonej o jakieś dwie godziny drogi stąd. Czekała go długa i żmudna podróż na rozklekotanym chłopskim wozie, a na domiar złego słońce chyliło się ku zachodowi. Poza tym wieczór był wyjątkowo duszny, więc w nocy najpewniej nadejdzie burza z piorunami. Świetnie. W takich chwilach jak ta, Heinrich zastanawiał się jakim cudem on, Averlandczyk z dziada pradziada, skończy jako zawodowy tłumacz w Bretonii. Przecież szczerze nienawidził tego kraju. W porównaniu z Imperium, Bretonia była totalnym zadupiem pod względem techologicznym i obyczajowym. Tutejsi lordowie byli zadufanymi w sobie kretynami, a prosty lud bandą tępaków bez perspektyw. No i oczywiście nikt tutaj nie kultywował zwyczaju codziennej, ani nawet comiesięcznej kąpieli, więc wszyscy śmierdzieli niczym bagienny troll.
Przynajmniej klienci Heinricha przyzwoicie płacili za dobrze wykonane tłumaczenia tekstów, dzięki czemu starzec nie mógł narzekał na ubóstwo. Pracował głównie dla Bretońskich kupców, którzy chcąc prowadzić interesy z Imperium, potrzebowali umów w ichnim języku. Czasami trafiały się bardziej wyrafinowane zlecenia, jak na przykład tłumaczenia dzienników, książek lub nawet starożytnych tekstów. Takie zadania urozmaicały trochę rutynę dnia codziennego i sprawiały sporo frajdy staremu człowiekowi. Mały pakunek spoczywający w jego torbie był najprawdopodobniej właśnie takim zadaniem.
Von Dauert wyszedł miasteczka i z trudem wdrapał się na wóz należący do znajomego chłopa, mieszkającego w tej samej wsi co Heinrich. Kiedy starzec usadowił się wśród kur, świń i worków z pszenicą, bretończyk krzyknął ochryple na woły i furgon ruszył, poskrzypując głośno. Chłopów w zasadzie było dwóch. Jean, stary rolnik trzymający wodze, i jego syn, potężny młodzieniec, na którego wołali Pinezka. Ten dzierżył potężną drwalską siekierę na wypadek kłopotów na trakcie. Heinrich, mimo tragicznej niewygody i smrodu inwentarza na wozie, jakimś cudem zasnął. Obudził go dopiero trzask pirounów i wielkie krople deszczu padające mu na głowę. Tak jak przewidywał, rozpętała się burza. Paskudnie klnąc, starzec wyprostował się i rozejrzał wokół. Jean i Pinezka spokojnie siedzieli na zydlu, jakby nie zauważając szalejącej wokół nawałnicy. Woły także uparcie parł naprzód. Averlandyczyk już przygotował się psychicznie na spędzenie kilkudziesięciu minut na deszczu, gdy na horyzoncie, w świetle błyskawicy, dostrzegł swoją wioskę. Najwyraźniej musiał przespać większość podróży i już prawie dotarli do celu. Zaiste, dwadzieścia minut później chłopski furgon wjechał do osady. Wioska nazywał się Lyonnes i była, jak to w Bretonii, skupiskiem zapadających się, pokrytych słomą chat. Jedyną rzeczą, która wyróżniała ją na tle innych podobnych zaścianków, był wybrukowany ryneczek ze studnią, murowaną karczmą i starą, kamienną wieżą strażniczą. Prawdopodobnie w ubiegłych stuleciach mieścił się tu wojskowy posterunek, który został później zasiedlony przez chłopstwo. Heinrich mieszkał właśnie w tej starej wieży. Wykupienie jej od tutejszego lorda okazało się być nie lada problemem, jednakże po kilku tygodniach intensywnych kłótni i targów Averladnczykowi udało się posiąść prawdopodobnie najlepsze lokum, jakie ta bretońska prowincja miała do zaoferowania.
Heinrich wygramolił się z wozu i dał Jeanowi srebrnego denara. Oczy wieśniaka rozszerzyły się ze zdziwienia, gdyż nigdy nie widział takiej ilości pieniędzy naraz. Von Dauert po prostu nie miał drobnych, a nie zapłacić po prostu nie wypadało. Mógł sobie pozwolić na taką rozrzutność, za swoje nowe zlecenie zainkasuje zapewne dużo więcej takich monet.
Starzec dokuśtykał do drzwi swojej wieży i zaczął gorączkowo szukać klucza. Burza się nasilała, a on nie miał ochoty zostać trafionym przez piorun. W końcu jednak znalazł zgubę i dostał się do środka, zamykając drzwi najpierw na klucz, potem na rygiel, a na końcu na gruby łańcuch. Ostrożności nigdy za wiele. Po chwili wygrzebał z sakwy hubkę i krzesiwo i zapalił stojący na półce obok kaganek. Oświetlając sobie drogę, wdrapywał się na kolejne piętra swojej wieży. Każde z nich pełniło inną funkcję, a najważniejsze z nich, czyli pracownia Heinricha, znajdowało się na samym szczycie budynku.
Cienie tańczyły na kamiennych, surowych ścianach, gdy kaganek Averlandczyka oświetlał regały pełne książek, pergaminów i innych rupieci. Heinrich był już bardzo zmęczony, ale i tak miał zamiar rzucić okiem na nowe zlecenie przed snem. Buszując po spiżarni na dole, przygotował sobie skromny posiłek, z którym wrócił do swojego biurka.
Usadowiwszy się wygodnie na swoim fotelu, starzec rozciął sznurek nożem do chleba i zaczął rozwijać płótno chroniące zawartość paczki. Gdy odsłonił ostatnią warstwę płótna, jego oczy na sekundę spoczęły na symbolu, którego nigdy w życiu nie chciał zobaczyć. Mimo ponad siedemdziesięciu lat na karku, Heinrich odskoczył od biurka jak oparzony, lądując w stercie pergaminów przy przeciwległej ścianie.
Na pierwszej stronie jego zamówienia widniał symbol Imperialnej Inkwizycji z podpisem "Tajne".
Averlandczyk bał się nawet ruszyć palcem. Miał szczerą ochotę zostać w tej stercie papierów do końca swojego życia, co, biorąc pod uwagę okoliczności, nastąpi raczej szybko. Jakiś szaleniec dał mu do przetłumaczenia akta Inkwizycji ! Za samą wiedzę o istnieniu takich dokumentów szło się na stos bez procesu, a co dopiero za cały pełny plik takowych, który leżał właśnie na jego biurku !
Heinrich powolutku wstał na dygoczących nogach, zupełnie jakby wykonywanie gwałtownych ruchów w pobliżu tych dokumentów groziło samospaleniem. Potem ostrożnie podszedł do teczki i niepewnym ruchem odwinął resztę płótna. Dopiero teraz zauważył notkę od zleceniodawcy widniejącą na okładce :
Szanowny panie von Dauert !
Zapewne zdaje sobie pan sprawę z niezwykłości tego zlecenia i ryzyka, jakie ze sobą niesie. Jednakże ufam w pańskie zdolności oraz umiejętność zachowania dyskrecji. Te akta są dla mnie niezwykle ważne i prosiłbym o pośpiech w ich tłumaczeniu. Chciałbym je odebrać dokładnie za cztery dni, w karczmie sąsiadującej z Pana posiadłością. Życzę powodzenia.
Z poszanowaniem, M.
Ps. Suma Pańskiego wynagrodzenia widnieje na odwrocie notatki.
- Skąd ten sukinsyn wie gdzie mieszkam ? - Starzec szepnął do samego siebie. Ta sprawa wyglądała na bardzo poważną. W zasadzie Heinrich miał szczerą ochotę spakować się i wyjechać do Lustrii, by tam wieść żywot pustelnika w dżungli. Śmierć z ręki jaszczuroludzi będzie pikusiem w porównaniu z tym, co zrobi mu Inkwizycja, gdy już go znajdzie. Von Dauert słyszał niezliczone opowieści o słynnej sali tortur w zamku Inkwizycji w Altdorfie. Smutni panowie w długi płaszczach znani są ze swej niezwykłej wręcz inwencji w kwestii zadawania bólu i bardzo sumiennie przykładają się do swoich obowiązków.
Heinrich po raz kolejny westchnął i zawahawszy się na moment, odwrócił kartkę. Patrzył na nabazgrane tam cyferki przez kilka sekund, po czym odłożył notatkę i przetarł oczy. Potem spojrzał po raz drugi, błądząc wzrokiem po zachęcających krągłościach nagromadzonych tam zer. Zastanowił się chwilę, sięgnął po Tileańskie szkło powiększające i przyłożywszy je do papieru, kilkakrotnie przeczytał na głos zapisaną tam sumę. Gdy już ostatecznie upewnił się, że jego starcze zmysły nie płatają mu figli, podjął szybką decyzję.
- A zresztą, co mi szkodzi ? I tak jestem już stary, większość życia mam za sobą...
Po chwili von Dauert zdał sobie sprawę, że rozmawianie z samym sobą jest objawem zaburzeń psychicznych, więc natychmiast przestał. Uwzględniwszy nowe okoliczności, gra jednak okazała się wartą ryzyka. A nawet jeśli Inkwizycja zapuka mu toporami do drzwi, to żywcem go nie wezmą. Jeśli pamięć go nie myliła, w szufladzie miał kilka fiolek z wyjątkowo mocną trucizną, którą Bretońskie damy zwykły zażywać w chwilach zwiększonego ryzyka gwałtem.
Po tych wszystkich rewelacjach Heinrichowi odechciało się spać, więć postanowił chociaż przeczytać feralne akta przed przystąpieniem do tłumaczenia. Otworzywszy pierwszą stronę, jego oczom ukazał się zestaw klauzul bezpieczeństwa na czele z bardzo przekonywującym napisem "ŚCIŚLE TAJNE ! NIEAUTORYZOWANY UŻYTEK GROZI HEREZJĄ, DEMONICZNYM OPĘTANIEM ORAZ \ LUB KARĄ WIĘZIENIA OD LAT TRZECH". Averlandczyk udał, że tego nie widział, i zabrał się za dalsze strony dokumentów. Szybki przegląd utwierdził starca w przekonaniu, iż Inkwizycja sumiennie wykonuje robotę związaną z wywiadem. Akta bowiem składały się zarówno ze zwykłych raportów, jak i z fragmentów kronik, dzienników, prywatnych listów i urzędowych dokumentów. Śledczy najwyraźniej umieścili w pliku wszelkie papiery, który miały jakikolwiek związek ze sprawą. Heinricha czekała ciężka robota z przetłumaczeniem tego wszystkiego.
Von Dauert zdał sobie sprawę, że nawet nie sprawdził czego dotyczy udokumentowana sprawa. W celu naprawienia tego przeoczenia starzec zerknął na drugą stronę dokumentów, gdzie ujrzał elegancką rubryczkę z wszystkimi informacjami :
Obiekt śledztwa: Albrecht Lutzer
Status: Śmiertelnie niebezpieczny fanatyk religijny, możliwe demoniczne opętanie
Pełniona funkcja: Kapłan Sigmara
- Zaraz, zaraz, że CO ?! Tutaj chyba musi być jakaś literówka... - Starzec podrapał po łysej głowie pokrytej plamami wątrobowymi, a szkło powiększające po raz kolejny poszło w ruch. Po chwili okazało się, że wszystko w raporcie jest w jak najlepszym porządku. Averlandczyk zafrasował się nieco. Po co inkwizycja miałaby interesować się kapłanem Sigmara ? Wytłumaczenie podane w rubryczce było raczej mało przekonywujące, w końcu każdy z tych nawiedzonych młotodzierżców był uosobieniem fanatyzmu religijnego. W demoniczne opętanie z kolei trudno było uwierzyć, w końcu odporność zakonników na Chaos była wręcz legendarna. No nic, może dalej coś się wyjaśni.
Miejsce przebywania: Aktualnie nieznane
Wygląd zewnętrzny: Detale fizjonomiczne aktualnie nieznane; obiekt nosi standardowy pancerz kapłanów Sigmara
Znaki szczególne: Obiekt w walce używa półtoraręcznego miecza zamiast młota, broń prawdopodobnie pochodzenia magicznego\chaotycznego (Notka śledczego: potrzeba więcej informacji na ten temat przed przystąpieniem do pacyfikacji obiektu)
Inne dane, takie jak wzrost, charakter, pochodzenie, imiona rodziców i numer buta były aktualnie nieznane, więc Heinrich zignorował resztę rubryczki i przystąpił do analizowania konkretnych przykładów działalności brata Albrechta. Szczególnie zainteresował go fakt, że Lutzer walczył mieczem, a nie młotem, więc ucieszył się na widok kilku stron poświęconych wyłącznie temu zagadnieniu.
Historia miecza Lutzera była cokolwiek nieprawdopodobna. Kilka lat temu, podczas mrocznych czasów Burzy Chaosu, Albrecht był jednym z wielu Kapłanów Sigmara służącym w Imperialnej armii. W tym okresie działań wojennych, Imperator Karl Franz prowadził swe wojska na północny wschód, aby odciążyć oblężony przez Chaos Kislev. Podczas tego długiego marszu, Albrecht objął dowodzenie nad oddziałem mieczników i dostał zadanie przeprowadzenia patrolu. Jak to często bywa w takich wojennych historiach, oddział wpadł w zasadzkę maruderów Chaosu. Z całej grupy żołnierzy tylko Lutzer pozostał przy życiu, zabijając własnoręcznie wielu Norsmenów. Po długiej i, rzecz jasna, niesamowicie epickiej bitwie, Lutzer rzekomo usłyszał głos samego Sigmara, który w uznaniu jego wojennych zasług, zesłał mu dar w postaci spadającej gwiazdy. Po oględzinach niewielkiego krateru, zakonnik znalazł w nim ten oto miecz.
- Akurat ! - Heinrich nalał sobie wina ze skórzanego bukłaka - Co za bzdury ! Każde dziecko wie, że symbolem Sigmara jest młot. Po cholerę miałby zsyłać swemu słudze miecz ? To nielogiczne !
Po tej nieprawdopodobnej historii Averlandczyk zaczynał rozumieć zasadność zarzutów wobec tego człowieka. Wszystko wskazywało na to, że zakonnik był albo wyjątkowo płodnym kłamcą, albo skończonym wariatem.
Starzec przyjrzał się kilku następnym "incydentom" z udziałem Lutzera. Z akt wynikało, że po "otrzymaniu" miecza Albrecht stał się wręcz fanatycznym pogromcą zła. W każdej możliwej postaci. Czasami zdarzało mu się dokonywać natychmiastowych egzekucji na nieszczęśnikach, którzy mieli pecha być posądzonym przez niego o herezję. Innym razem doszczętnie spalił całą wioskę tylko dlatego, że jeden z wieśniaków PRAWDOPODOBNIE posiadał medalion z symbolem Khorne'a. Ba, gorliwy zakonnik dokonywał nawet najazdów na domy publiczne, tawerny i kasyna, puszczając owe gniazda grzechu z dymem. Lektura o jego wyczynach okazała się być tak bardzo zajmującym materiałem, że Heinrich kompletnie stracił poczucie czasu. Gdy już skończył czytać o fanatycznym oddaniu Sigmarowi, walkach, paleniu burdeli i zabijaniu kultystów Chaosu, było już dobrze po północy. Starzec nieco dziwił się Inkwizicji, bowiem brat Albrecht okazywał się być bardzo użytecznym narzędziem w walce z zepsuciem i demonicznymi interwencjami. Owszem, niechcący zdarzyło mu się zgładzić kilka(dziesiąt) niewinnych osób, ale zrobił to w słusznej sprawie. Zresztą, jeśli przyrównać by to z "statycznymi błędami" nadgorliwych inkwizytorów, Lutzer wyglądał na prawie nieomylnego w swoich osądach.
Heinrich dopił resztę wina z kielicha i ziewnął przeciągle. Zmęczenie i zaawansowany wiek dawały mu się we znaki. Postanowił przekartkować po szybkości resztę akt i wreszcie położyć się spać. Gdy przeglądał papiery, pewien bardzo ważny szczegół przyciągnął jego uwagę. Otóż wszystko, o czym dotychczas czytał, zajmowało jedynie trzecią część akt. Cała reszta folderu była jednakowo oznakowana, a to znaczyło, iż była poświęcona tylko jednej, wyjątkowo długiej sprawie. Starzec znalazł jej początek i spojrzywszy na tytuł tej sprawy, na chwilę wstrzymał oddech.
Na stronie tytułowej widniał wielki, podkreślony napis "ARENA ŚMIERCI".
Heinrich westchnął i przetarł oczy. No cóż, sen będzie musiał poczekać. Gdy Averlandczyk zabrał się do czytania, ze zdziwieniem odkrył, że większość papierów w tej sekcji to... Strony z dziennika Albrechta ! To było raczej dziwne, ponieważ zazwyczaj gdy Inkwizycja zdobywała czyiś dziennik, jego właściciel albo gnił w zawilgoconych lochach w ich zamku, albo nie żył. W tym przypadku dziennik wpadł w ich sadystyczne łapska, a sam zakonnik pozostał nieuchwytny.
Burza na zewnątrz nasiliła się. Grube krople deszczu uderzały o zamknięte okiennice wieży Heinricha, podczas gdy ten czytał przygody Albrechta spisane jego dłonią. Starzec zaczął od samego początku, kiedy zakonnik wyjawia swe intencje i cel udziału w Arenie.
***
Ciężkie kroki kapłana Sigmara odbijały się echem wśród zawilgoconych ścian podziemnego korytarza. Zakonnik z mieczem w ręku ostrożnie pokonywał dystans, jaki dzielił go od światełka na końcu tunelu.
Plugawe dźwięki i jeszcze plugawsze zapachy bijące od tamtego miejsca tylko utwierdziły Albrechta w przekonaniu, że trafił pod dobry adres. Zresztą kultyści, których wypatroszył przed chwilą, również mogli posłużyć za swoisty kierunkowskaz.
Lutzer był całkowicie skupiony na czekającym go zadaniu. Opancerzona dłoń mocno zaciskała się na rękojeści miecza, którego długie ostrze zdawało się lśnić w ciemności. Jasnozielone oczy wytrwale szukały pułapek i przeciwników. Wielki naszyjnik ze złotym młotem, świętym symbolem Sigmara, kołysał się miarowo w rytm kroków zakonnika. Jego myśli były czyste i wolne od grzechu, który toczył ten świat niczym zaraza. Jego cel był jasny. Ogniem i mieczem, oczyści to miejsce z zepsucia i zabije każdego heretyka, który uczynił z niego swą siedzibę.
Brat Albrecht zbliżał się do końca korytarza. Teraz mógł rozróżnić pojedyńcze słowa demonicznej inkantacji, szłysząc przy tym krzyki i zawodzenia tak straszliwe, że wprowadziłyby przeciętnego człowieka w obłęd. Na szczęście on nie był przeciętnym człowiekiem.
Po kilku bardzo długich chwilach i kilkunastu pokonanych metrach, Albrecht domyślił się genezy tych wrzasków. To byli torturowani ludzie. Mężczyźni i kobiety. Zakonnik przystanął na sekundę, przyklęknął na jedno kolano i wyszeptał słowa modlitwy, która w tych zimnych murach rozbrzmiała głośniej od kakofonii groteskowych dźwięków. Gdy wstał, poczuł słuszny gniew wzbierający w jego sercu.
Nie było sensu marnować więcej czasu.
Z bojowym okrzykiem, kapłan Sigmara przebiegł ostatni odcinek korytarza i wpadł do wielkiej sali na jego końcu. Jego oczom ukazały się iście dantejskie sceny. Gigantyczna podziemna komnata, której sufit ginął w mroku poza zasięgiem światła pochodni, wypełniona była wrzeszczącymi ludźmi przywiązanymi do heretyckich ikon i totemów. Ich zakapturzeni oprawcy, widząc Sigmarytę szarżującego w ich kierunku, bezlitośnie dobili swe ofiary, kończąc ich męki. Zaraz potem rzucili się do walki uzbrojeni w narzędzia tortur. Albrecht nie zwolnił biegu, a nawet przyśpieszył, w ułamku sekundy dosięgając pierwszego heretyka. Zakapturzony mężczyzna wziął zamach wielką, drwalską siekierą, celując w głowę kapłana. Ten jednak wykorzystał siłę rozpędu i ciął go straszliwie przez brzuch. Rozpłatany kultysta osunął się na ziemię, bryzgając krwią. Zanim jednak jego zmasakrowane ciało zetknęło się z podłożem, zakonnik dopadł następnego i wpadł w niego całą swoją masą. Heretyk odleciał kilka metrów do tyłu, wpadając na ścianę udekorowaną makabrycznymi malowidłami. Albrecht, nie tracąc czasu, starł się z następnym mężczyzną z wielkim, rzeźnickim hakiem w ręku. Sigmaryta z łatwością odbił kilka niezdarnych ciosów, po czym ciął go z ukosa, przez niemal całą długość tułowia. Kopniakiem posłał wypatroszonego heretyka na ziemię, robiąc miejsce kolejnym chętnym. A tych, mimo spektakularnej porażki ich poprzedników, nie brakowało. Kolejnych czterech dopadło do zakonnika, atakując jednocześnie. Ci jednak nie mieli kompletnie żadnego doświadczenia w walce, więc szybko ginęli od kontr, wypadów i kontrataków Albrechta. Kiedy bezgłowe ciało ostatniego z nich osunęło się na posadzkę, Lutzer rozluźnił się nieco. Poszło zaskakująco łatwo, ale z doświadczenia wiedział, że gdzieś w pobliżu musi znajdować się ich przywódca.
Zakładając, że nie zwiał jak pospolity tchórz.
- Zaiste, imponujące - Albrecht usłyszał głos za swoimi plecami. Jak zwykle przeczucie go nie zmyliło.
Zakonnik odwrócił się i ujrzał kolejnego zakapturzonego mężczyznę. Ten jednak zdawał się być o wiele masywniejszym od swoich podwładnych. Najwyraźniej pod ceremonialną szatą nosił pełną zbroję. Poza tym w ręku miał miecz z prawdziwego zdarzenia, solidnego Bretońskiego półtoraka, którym, sądząc po jego postawie, potrafił się posługiwać.
Dowódca kultystów szykował się właśnie do swego błyskotliwego i elokwentnego monologu, gdy kapłan Sigmara rzucił się na niego z mieczem. Słyszał dziesiątki takich przemów. Jakoś nie wpływały specjalnie na długość życia przemawiającego.
Kiedy Albrecht ciął ukośnie z doskoku, Kultysta sprawnie sparował cios, robiąc krok do tyłu. Zakonnik naparł na ostrze przeciwnika, chcąc go zmęczyć i wytrącić z równowagi, ten jednak wywinął się w szybkim piruecie, od razu kontratakując. Albrecht nie bez trudu zbił miecz przeciwnika krótkim sztychem i odepchnął heretyka silnym kopniakiem. Ten, wbrew oczekiwaniom, utrzymał się na nogach, i nawet zdołał zablokować potężny cios z doskoku. Kultysta zorientował się, iż jego przeciwnik jest dużo silniejszy od niego, więc starał się maksymalnie skrócić dystans między nimi, aby pozbawić go możliwości zadawania potężnych ciosów z zamachu. Tak więc obaj wojownicy krążyli wokół siebie, zasypując się gradem ciosów.
Albrecht był już cokolwiek zirytowany. Nadal nie mógł przyzwyczaić się do walki mieczem, a jego przeciwnik okazał się być niezgorszym szermierzem. Pancerz kapłana ciążył mu coraz bardziej, a jego ruchy poczęły zwalniać. Heretyk, zauważywszy zmęczenia przeciwnika, nacierał jeszcze bardziej, szukając luki w jego obronie. Lutzer zaczął szeptać słowa modlitwy do Sigmara, co jego przeciwnik przyjął z lekceważącym prychnięciem.
- Mam dosyć tej zabawy ! GIŃ KUNDLU ! - Heretyk uderzył kapłana pięścią w twarz i ciął mieczem na odlew. Sigmaryta, nie mogąc uwierzyć w lekkomyślność adwersarza, Zablokował cios i nurkując pod zasłoną przeciwnika, wraził mu ostrze w podbrzusze, tam, gdzie kirys łączył się z nagolennikami. Heretyk charknął niewyraźnie i wypuścił miecz z ręki. Mimo, iż jego oblicze skrywał czarny kaptur, Albrecht miał wrażenie, że kultysta patrzył mu prosto w oczy. W tym momencie kapłan gwałtownie wyszarpnął broń z jego ciała, pozwalając upaść mu na podłogę. Potem wytarł zakrwawione ostrze o jego szatę i schował je do pochwy. Nie mogąc powstrzymać ciekawości, uklęknął przy zwłokach i zerwał pokonanemu kaptur z głowy. Jego oczom ukazała się twarz typowego obywatela Imperium, z charakterystycznym wąsem i brodą. Dopiero usunięcie reszty szaty odkryło straszną prawdę.
Dowódca heretyków miał na sobie generalski pancerz.
Albrecht wstał, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Już wcześniej wiedział, że korzenie herezji sięgały głęboko, ale żeby aż tak ? Kapłan zastanawiał się, ilu żołnierzy zostało posłanych w szpony Mrocznych Bogów z winy tego generała ? Ilu innych wysoko postawionych oficerów zdołał splugawić swoim piętnem chaosu ?
Lutzer zdał sobie sprawę jeszcze z innej rzeczy. Ten generał musiał być wpływowym arystokratą. Innych nie biorą na takie stanowiska. Kapłan był prawie pewien, że kultyści wrobią go w morderstwo.
No, chyba że nie znajdą zwłok.
Jak w każdej jaskini herezji i rozpusty, pod ścianą stały beczki z mocnym alkoholem. Albrecht podszedł do jednej z nich i rozbił ją toporem heretyka. Tak jak się spodziewał, w powietrzu rozniósł się zapach podłej gorzały. Lutzer uśmiechnął się. Po kilku minutach intensywnego rozbijania beczek i rozlewania ich zawartości po komnacie, kapłan beznamiętnie cisnął pochodnię w wielką kałużę alkoholu. Całe pomieszczenie stanęło w płomieniach.
Albrecht rzucił się biegiem do korytarza, z którego przyszedł. Po kilku minutach w końcu wyszedł na świeże powietrze, a gdzieś daleko za jego plecami rozległ się dźwięk eksplozji. Najwyraźniej wszystkie inne beczki ze sterty zajęły się ogniem.
Zmęczony i zakrwawiony, zakonnik usiadł na kamieniu i ukrył twarz w dłoniach. Po raz pierwszy od chwili rozpoczęcia swej świętej krucjaty, czuł się przytłoczony wszechogarniającym złem tego świata. Spojrzał w niebo rozświetlone tysiącem gwiazd. Samemu nie wiedząc kiedy, zasnął snem sprawiedliwych.
Dwie godziny później, zerwał się spocony i podekscytowany. Czuł się tak, jak wtedy gdy otrzymał swój święty miecz. Jego Pan, Sigmar, odwiedził go we śnie. Kazał mu udać się na wschód, do kraju orków, gdzie zbierze się cała masa potworów i niewiernych. Gdy już tam się znajdzie, będzie musiał oczyścić to miejsce i bestii i heretyków. Ta misja będzie ostatecznym sprawdzianem, finalnym testem jego wartości.
Poczucie misji i obowiązku wypełniało serce Albrechta, gdy wyruszał do Czarnej Grani. Jego przeciwnicy ukorzą się przed potęgą Sigmara, albo zginą.
***
Promienie wschodzącego słońca zaskoczył Heinricha, ślęczącego nad dziennikiem Albrechta. Historia tego zakonnika okazała się zaiste fascynująca, ale mimo to Heinricha zaniepokoił jeden fakt. Czemuż to Sigmar miałby wysyłać Lutzera na koniec świata, by tam walczył z jakimiś łachmytami ? To nie miało sensu.
Starzec ponownie spojrzał na rubryczkę z danymi obiektu śledztwa. Spojrzał na notkę traktującą o mieczu i zafrasował się nieco. Być może z tą bronią naprawdę było coś nie tak, a sam Sigmaryta jeszcze o tym nie wiedział. Jeśli to ostrze zaiste było siedliskiem demona, jego wpływ na nadgorliwego zakonnika mógłby być zaprawdę katastrofalny.
Von Dauert poszedł spać z rosnącym poczuciem ekscytacji. Kiedy się obudzi, natychmiast przystąpi do lektury przygód Albrechta na Arenie Śmierci i historii jego ostrza...
Imię: Albrecht Lutzer
Rasa/Klasa: Kapłan Sigmara
Broń: Bastard
Zbroja: Ciężki Pancerz, Stalowa obręcz na głowie (Lekki hełm)
Ekwipunek: Święty oręż
Umiejętności: Błyskawiczny Blok, Łowca Czarownic
Ostatnio zmieniony 14 cze 2012, o 20:12 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 2 razy.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[Wrzuciłem historię, zapraszam do czytania ]
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
Jeżeli do tekstu wkradły się literówki to z góry najmocniej przepraszam.
Piosenka wprowadzająca http://www.youtube.com/watch?v=ScAea0T2jfY
Imię postaci: Roland z Bastonne (Bretończyk)
Kim jest postać: Questing knight
Umiejętność: Błogosławiony przez panią (tylko Bretończycy)
Broń: Srebrny długi miecz ( długi miecz)
Tarcza: Średnia (Drewniana tarcza, która przeszła już nie jedno, jednak nadal nie straciła swoich walorów obronnych)
Hełm: Lekki (kolczuga zarzucona na głowę)
Zbroja: Typowy Bretoński pancerz, zgodny z najnowszą modą ( Ciężka zbroja)
Ekwipunek: Obręcz szybkości
Roland od małego szkolił się w walce na kopie oraz miecze. W wieku 18 lat był bardzo dobrym jeźdźcem i najlepszym szermierzem w całym Bastonne, a może i w całej Bretonii . W wieku 24 lat postanowił odrzucić kopię i porzucić swój dom. Złożył śluby i wyruszył w świat jako rycerz poszukiwacz. W ciągu kilku miesięcy jego imię było już znane każdemu. Dostał nawet przydomek -Roland zabójca orków. Wynikał on z tego, że podczas bitwy pod masywem orków Roland sam pokonał 20 czarnych orków a potem ich herszta. Pewnej nocy podczas noclegu w karczmie Roland miał wizję. Ukazała mu się Pani jeziora i powiedziała:
- Rolandzie udasz się na arenę śmierci do Orkowych Królestw i będziesz walczył jako mój champion. Jeżeli uda ci się zwyciężyć to obiecuję, że odnajdziesz to czego szukasz.
Roland obudził się cały spocony w karczmie. Kiedy z niej wyszedł okazało się, że nie znajduje się już w Bretonni tylko w wielkim orkowym mieście. Jego oczom ukazał się wielki okrągły budynek.
- Hmm… Więc to jest Arena tych zielonych pokrak. Dobrze, czas skopać parę tyłków.
Z tymi słowami na Ustach Roland poszedł się zapisać do najprawdopodobniej najkrwawszej areny w całej jej historii.
Piosenka wprowadzająca http://www.youtube.com/watch?v=ScAea0T2jfY
Imię postaci: Roland z Bastonne (Bretończyk)
Kim jest postać: Questing knight
Umiejętność: Błogosławiony przez panią (tylko Bretończycy)
Broń: Srebrny długi miecz ( długi miecz)
Tarcza: Średnia (Drewniana tarcza, która przeszła już nie jedno, jednak nadal nie straciła swoich walorów obronnych)
Hełm: Lekki (kolczuga zarzucona na głowę)
Zbroja: Typowy Bretoński pancerz, zgodny z najnowszą modą ( Ciężka zbroja)
Ekwipunek: Obręcz szybkości
Roland od małego szkolił się w walce na kopie oraz miecze. W wieku 18 lat był bardzo dobrym jeźdźcem i najlepszym szermierzem w całym Bastonne, a może i w całej Bretonii . W wieku 24 lat postanowił odrzucić kopię i porzucić swój dom. Złożył śluby i wyruszył w świat jako rycerz poszukiwacz. W ciągu kilku miesięcy jego imię było już znane każdemu. Dostał nawet przydomek -Roland zabójca orków. Wynikał on z tego, że podczas bitwy pod masywem orków Roland sam pokonał 20 czarnych orków a potem ich herszta. Pewnej nocy podczas noclegu w karczmie Roland miał wizję. Ukazała mu się Pani jeziora i powiedziała:
- Rolandzie udasz się na arenę śmierci do Orkowych Królestw i będziesz walczył jako mój champion. Jeżeli uda ci się zwyciężyć to obiecuję, że odnajdziesz to czego szukasz.
Roland obudził się cały spocony w karczmie. Kiedy z niej wyszedł okazało się, że nie znajduje się już w Bretonni tylko w wielkim orkowym mieście. Jego oczom ukazał się wielki okrągły budynek.
- Hmm… Więc to jest Arena tych zielonych pokrak. Dobrze, czas skopać parę tyłków.
Z tymi słowami na Ustach Roland poszedł się zapisać do najprawdopodobniej najkrwawszej areny w całej jej historii.
Ostatnio zmieniony 14 cze 2012, o 19:15 przez Matis, łącznie zmieniany 2 razy.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
-Wielka Japa
-Gnoblarzyca Choncho
-Bicz
-Ciężka zbroja, Ciężka tarcza, Cieżki hełm garnczkowy.
-Eliksir mutagenny
-Nieprawdopodobne Szczęście( z bazy), Niekontrolowany Szał, opętnany
( jeśli eliksir mutagenny daje mi mutację to wybieram Pożeracz Dusz)
Wielka Japa pochodziła z Altdorfu. Uchodziła za tego z gnoblarów ,które ucywilizowały się i zamiast ogrom oddane były majętnym ludziom. Bogowie tylko wiedzą, dlaczego Japa trafiła do początkującego maga parającego się padaniami na temat mutacji. Akolita często o swoje niepowodzenia oskarżał biedną gnoblarzyce. Do karania zazwyczaj używał bicza zakończonego hakami wbijającymi się w ciało i wyrywającymi kawały mięsa. Tak mijały miesiące ,a Wielka Japa żyła dalej. Los jej sprzyjał. Dla małej stworzycy życie w bólu było lepsze od śmierci. Jednakże pewnego wieczoru akolita odnalazł w kanałach zwłoki kurczowo trzymające księgę z zaklęciami. nieświadomy niczego mag wziął ksiegę i wrócił do swojej gnoblarzycy. Wyrecytował przy niej czary i czekał aż coś się wydarzy. Nic się nie stało, poirytowany chwycił za swój bicz i zaczął wymierzać razy. najpierw szybko , później wolniej, coraz wolniej , w końcu kolejne razy sprawiały jemu samemu ból. Przerażony spostrzegł ,iż goblarzyca patrzy na niego oczyma czarnymi jak węgiel. Nim rozerwało go na strzępy zobaczył ,że coś w nich jest, potężnego i niewyobrażalnie złego. Gnoblarzycę ogarnął szał chwyciła za bicz swego byłego pana ,znalazła kuchenny nóż i ruszyła w miasto. na początku wywoływała śmiech ,lecz do czasu gdy smiejący się otrzymywali razy lub po prostu patrzac się na stworka padali jak porażeni zwijając się z bólu . Tak Wielka Japa wydostała się na wolność i udała się zabijać. Nikt nie wiedział jak trafiła na kolejna sławna arenę śmierci, nawet ona sama. nikt też nei wiedział skad wzięła Ciężką Płytową zbroję, nogawice hełm i tarczę , w dodatku wszystkie pokryte runami chaosu wykonane krasnoludzka ręką w kolorze równie czarnym jak jej oczy.
http://www.samruby.com/Villains/GreenGo ... nDream.gif
-Gnoblarzyca Choncho
-Bicz
-Ciężka zbroja, Ciężka tarcza, Cieżki hełm garnczkowy.
-Eliksir mutagenny
-Nieprawdopodobne Szczęście( z bazy), Niekontrolowany Szał, opętnany
( jeśli eliksir mutagenny daje mi mutację to wybieram Pożeracz Dusz)
Wielka Japa pochodziła z Altdorfu. Uchodziła za tego z gnoblarów ,które ucywilizowały się i zamiast ogrom oddane były majętnym ludziom. Bogowie tylko wiedzą, dlaczego Japa trafiła do początkującego maga parającego się padaniami na temat mutacji. Akolita często o swoje niepowodzenia oskarżał biedną gnoblarzyce. Do karania zazwyczaj używał bicza zakończonego hakami wbijającymi się w ciało i wyrywającymi kawały mięsa. Tak mijały miesiące ,a Wielka Japa żyła dalej. Los jej sprzyjał. Dla małej stworzycy życie w bólu było lepsze od śmierci. Jednakże pewnego wieczoru akolita odnalazł w kanałach zwłoki kurczowo trzymające księgę z zaklęciami. nieświadomy niczego mag wziął ksiegę i wrócił do swojej gnoblarzycy. Wyrecytował przy niej czary i czekał aż coś się wydarzy. Nic się nie stało, poirytowany chwycił za swój bicz i zaczął wymierzać razy. najpierw szybko , później wolniej, coraz wolniej , w końcu kolejne razy sprawiały jemu samemu ból. Przerażony spostrzegł ,iż goblarzyca patrzy na niego oczyma czarnymi jak węgiel. Nim rozerwało go na strzępy zobaczył ,że coś w nich jest, potężnego i niewyobrażalnie złego. Gnoblarzycę ogarnął szał chwyciła za bicz swego byłego pana ,znalazła kuchenny nóż i ruszyła w miasto. na początku wywoływała śmiech ,lecz do czasu gdy smiejący się otrzymywali razy lub po prostu patrzac się na stworka padali jak porażeni zwijając się z bólu . Tak Wielka Japa wydostała się na wolność i udała się zabijać. Nikt nie wiedział jak trafiła na kolejna sławna arenę śmierci, nawet ona sama. nikt też nei wiedział skad wzięła Ciężką Płytową zbroję, nogawice hełm i tarczę , w dodatku wszystkie pokryte runami chaosu wykonane krasnoludzka ręką w kolorze równie czarnym jak jej oczy.
http://www.samruby.com/Villains/GreenGo ... nDream.gif
Jako, że historyjka mojego saurusa niegotowa, nie chcę kończyć na siłę. Jednak lokalizacj areny natchnęła mnie na poeksperymentowanie z narracją pierwszoosobową
Piosenka na wejście: http://www.youtube.com/watch?v=whxcq4I0kAo
Portret: http://www.mwctoys.com/images/review_berserker_1.jpg
Imię:Lurtz
Rasa: Black Orc Boss
Broń: 2x Choppa
Zbroja: Ciężka+ ciężki hełm zakrywający całą twarz.
Ekwipunek: Eliksir zdrowia
Umiejętność: Wytrzymały
Lurtz jezd najwienkszy i najźlejszy! Lurtz wielkim wodzem Biauyh Wuczni! Lurtz rombau ludziuff i kolczastych ludziuff i buyżczoncych ludziuff na kuniach i elfuff i brodatych pokurczuff! Nie ma takiego co by Lurtza mugł pokonać! Ubiłem śmisznego elfa na latającej jaszczurce a potem jaszczurke wrombałem, hyhy!
Wczoraj przychodzi gupi goblin z Czerwonych Pienści, jużem miau go porombać moimi rembakami, ale ten skrzeczy: "Witaj potenżny wodzu! Wielki wudz Czerwonych Pienści zaprasza na arene śmierdzi. Walczyś będą naklepsi z najlepszych!" To sem pomyślał- czas porombać pare łbuff i pokazać Czerwonym Pionchom, że orki najlepsze som, a najlepszy z orkuff jezd Lurtz! Potem żem porombał goblina bo głupi i śmierdziau. Hyhy! A jak wygram arene to wyzwe ichniego wodza i zostane Jeszcze Wienkszym Szafem! A potem zrobie ludziom takie WAAAAAAAAAAAAAAGH!! jakiego jeszcze nie widzieli. Kurde alem jezd spryciasz!
Piosenka na wejście: http://www.youtube.com/watch?v=whxcq4I0kAo
Portret: http://www.mwctoys.com/images/review_berserker_1.jpg
Imię:Lurtz
Rasa: Black Orc Boss
Broń: 2x Choppa
Zbroja: Ciężka+ ciężki hełm zakrywający całą twarz.
Ekwipunek: Eliksir zdrowia
Umiejętność: Wytrzymały
Lurtz jezd najwienkszy i najźlejszy! Lurtz wielkim wodzem Biauyh Wuczni! Lurtz rombau ludziuff i kolczastych ludziuff i buyżczoncych ludziuff na kuniach i elfuff i brodatych pokurczuff! Nie ma takiego co by Lurtza mugł pokonać! Ubiłem śmisznego elfa na latającej jaszczurce a potem jaszczurke wrombałem, hyhy!
Wczoraj przychodzi gupi goblin z Czerwonych Pienści, jużem miau go porombać moimi rembakami, ale ten skrzeczy: "Witaj potenżny wodzu! Wielki wudz Czerwonych Pienści zaprasza na arene śmierdzi. Walczyś będą naklepsi z najlepszych!" To sem pomyślał- czas porombać pare łbuff i pokazać Czerwonym Pionchom, że orki najlepsze som, a najlepszy z orkuff jezd Lurtz! Potem żem porombał goblina bo głupi i śmierdziau. Hyhy! A jak wygram arene to wyzwe ichniego wodza i zostane Jeszcze Wienkszym Szafem! A potem zrobie ludziom takie WAAAAAAAAAAAAAAGH!! jakiego jeszcze nie widzieli. Kurde alem jezd spryciasz!
Ostatnio zmieniony 15 cze 2012, o 09:29 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Imię: Tilith
Rasa/klasa: Bladesinger (Wardancer Champion)
Broń: dwa miecze krótkie
Zbroja:lekka
Ekwipunek: korzeń wielkiego dębu
Umiejętności specjalne: medytacyjne skupienie
Historia:
-Od niepamiętnych czasów Asrai i gobliny żywili do siebie wielką niechęć. Zielonoskórzy z wielkim upodobaniem próbowali plądrować Athel Loren, jednak Puszcza zawsze wychodziła z tego zwycięsko. Pewnego roku jednak podczas ceremonii, gdy Orion miał zgodnie z tradycją złożyć się w ofierze, gobliny i orkowie napadli na niczego nieświadomych Asrai i zgasili święte płomienie . Wielki był gniew leśnych elfów. Mieszkańcy Puszczy próbowali zapobiec katastrofie, jednak bezskutecznie. Orion, którego energia życiowa była już na wyczerpaniu, nie miał sił, by poprowadzić dzikich jeźdźców Kurnousa. Driady, drzewoduchy i prastare drzewce zapadły już w zimowy sen, także Asrai nie mogli liczyć na pomoc ukochanego Athel Loren. Gdy cała nadzieja opuściła już serca elfów pojawiła się ona...-
- Kto Babciu, kto?- zapytała mała elfka leżąc na miękkim mchu.
-Tilith, moja Maleńka - sędziwa elfka potargała kasztanową czuprynę wnuczki.- Największa bohaterka wśród Asrai.- Ta skromna tancerka wojny podjęła iście heroiczny wysiłek, by Nas uratować. -
- Opowiedz mi, proszę o Tilith, prooooszę - dziewczynka zrobiła słodką minkę, a babcia wybuchnęła śmiechem.
- No dobrze. Ale dzisiaj tylko zacznę. Gwiazdy już pojawiają się na niebie, to znak,że takie małe elfki jak Ty muszą już iść spać.
-Dobrze- oczy małej zalśniły.
- Tilith doszła do porozumienia z przywódcą orków. Jako,że gobliny to stworzenia skore do bijatyk i lubujące się w brutalności, zaproponowała Arenę Śmierci. Jeśli wygra ona, gobliny opuszczą Athel Loren i nigdy nie wrócą, jeśli zaś polegnie... wtedy Athel Loren stanie się ojczyzną zielonoskoskórych.
- I co dalej? Co dalej? Udało się jej? - dopytywała wnuczka
-To już kochanie opowieść na inną okazję. Dobranoc.- babcia ucałowała dziewczynkę w czoło i przykryła pierzyną z mchu.
Rasa/klasa: Bladesinger (Wardancer Champion)
Broń: dwa miecze krótkie
Zbroja:lekka
Ekwipunek: korzeń wielkiego dębu
Umiejętności specjalne: medytacyjne skupienie
Historia:
-Od niepamiętnych czasów Asrai i gobliny żywili do siebie wielką niechęć. Zielonoskórzy z wielkim upodobaniem próbowali plądrować Athel Loren, jednak Puszcza zawsze wychodziła z tego zwycięsko. Pewnego roku jednak podczas ceremonii, gdy Orion miał zgodnie z tradycją złożyć się w ofierze, gobliny i orkowie napadli na niczego nieświadomych Asrai i zgasili święte płomienie . Wielki był gniew leśnych elfów. Mieszkańcy Puszczy próbowali zapobiec katastrofie, jednak bezskutecznie. Orion, którego energia życiowa była już na wyczerpaniu, nie miał sił, by poprowadzić dzikich jeźdźców Kurnousa. Driady, drzewoduchy i prastare drzewce zapadły już w zimowy sen, także Asrai nie mogli liczyć na pomoc ukochanego Athel Loren. Gdy cała nadzieja opuściła już serca elfów pojawiła się ona...-
- Kto Babciu, kto?- zapytała mała elfka leżąc na miękkim mchu.
-Tilith, moja Maleńka - sędziwa elfka potargała kasztanową czuprynę wnuczki.- Największa bohaterka wśród Asrai.- Ta skromna tancerka wojny podjęła iście heroiczny wysiłek, by Nas uratować. -
- Opowiedz mi, proszę o Tilith, prooooszę - dziewczynka zrobiła słodką minkę, a babcia wybuchnęła śmiechem.
- No dobrze. Ale dzisiaj tylko zacznę. Gwiazdy już pojawiają się na niebie, to znak,że takie małe elfki jak Ty muszą już iść spać.
-Dobrze- oczy małej zalśniły.
- Tilith doszła do porozumienia z przywódcą orków. Jako,że gobliny to stworzenia skore do bijatyk i lubujące się w brutalności, zaproponowała Arenę Śmierci. Jeśli wygra ona, gobliny opuszczą Athel Loren i nigdy nie wrócą, jeśli zaś polegnie... wtedy Athel Loren stanie się ojczyzną zielonoskoskórych.
- I co dalej? Co dalej? Udało się jej? - dopytywała wnuczka
-To już kochanie opowieść na inną okazję. Dobranoc.- babcia ucałowała dziewczynkę w czoło i przykryła pierzyną z mchu.
Imię: Snolg
Rasa: Night Goblin
Broń: Kula Fanatyka
Zbroja: Lekka zbroja
Ekwipunek: Obręcz szybkości
Umiejętność: Fanatyzm
Goblińska horda znacznie przewyższała liczebnością swego przeciwnika. Dodatkowo zupełnie przez pomyłkę wódź Zielona Łapa ustawił swoje oddziały na wzgórzu co zdziwiło nie tylko członków jego armii jak i samego przeciwnika. Poniżej kurhanów oddziały elfów zwierały szyki aby wyprzeć znienawidzonego wrogo ze świętych miejsc. Głupcy nie wiedzieli, że zanieczyszczona odchodami zielonoskórych i resztkami żarcia ziemia uchodzić za błogosławioną już nie powinna- więc o co tu się bić?
Snolg siedział ukryty w grupie uderzeniowej, nie był z tego powodu zachwycony ale cóż zrobić, lepsze to niż pożarcie przez wodza. Chwycił mocniej łańcuchy swej szczęśliwej kuli i na wszelki wypadek pochłonął grzybka. Po pięciu minutach czuł się wspaniale, jego broń, choć trzykrotnie cięższa od jego ciała wydawała się leciutka. Gdy tylko zabrzmiały bębny horda ruszyła w dół zbocza – zaraz, zaraz a czy przypadkiem to nie my powinniśmy się bronić – pomyślał Snolg ale tak samo jak szybko myśl się pojawiła tak i znikła w oparach wywołanych przez zjedzonego grzyba. Goblin poprawił ukrytą pod kamizelką, obręcz po czym usłyszał wokół siebie harmider. Część jego oddziału zaczęła kręcić jego kulą, nadając pęd i jemu samemu. Snolg z wyszczerzonymi z uciechy pożółkłymi kłami wyskoczył niczym rakieta z oddziału mknąc wprost na ścianę tarcz elfów. Z wywieszonym ozorem kręcił się, rzygając przy tym wkoło. Zdawało mu się, że nieco przeholował czując kolejne uderzenia swoją kulą, ale nie był w stanie się zatrzymać. Po kilkudziesięciu minutach krwawej karuzeli wreszcie, a może na nieszczęście, się zatrzymał, pech chciał, że zrobił to na olbrzymim drzewie. Biedny goblin siłą uderzenia mało co nie rozłupał pnia na pół , sam popadając w odmęty nieświadomości.
Gdy tylko odzyskał przytomność, poczuł znajomy odór braci goblińskiej. Wszyscy się do niego szczerzyli, poklepując go po całym ciele. Na wprost niego stał wódź informując wszem i wobec, że ten oto Snolg za wyjątkowe osiągnięcia w walce zasłużył sobie na nagrodę! Snolg jakoś nie był zachwycony tym zainteresowaniem przeczuwając jakiś podstęp. Kiedy poczuł olbrzymią łapę wodza Zielonej Łapy jego obawy jakby nagle się zmaterializowały. Ork, plując na boki śliną, przedstawił nowego bohatera, który będzie walczył na arenie o złoto dla całego klanu – a zwłaszcza dla samego wodza!
Snolg naprawdę nie był zachwycony…
Rasa: Night Goblin
Broń: Kula Fanatyka
Zbroja: Lekka zbroja
Ekwipunek: Obręcz szybkości
Umiejętność: Fanatyzm
Goblińska horda znacznie przewyższała liczebnością swego przeciwnika. Dodatkowo zupełnie przez pomyłkę wódź Zielona Łapa ustawił swoje oddziały na wzgórzu co zdziwiło nie tylko członków jego armii jak i samego przeciwnika. Poniżej kurhanów oddziały elfów zwierały szyki aby wyprzeć znienawidzonego wrogo ze świętych miejsc. Głupcy nie wiedzieli, że zanieczyszczona odchodami zielonoskórych i resztkami żarcia ziemia uchodzić za błogosławioną już nie powinna- więc o co tu się bić?
Snolg siedział ukryty w grupie uderzeniowej, nie był z tego powodu zachwycony ale cóż zrobić, lepsze to niż pożarcie przez wodza. Chwycił mocniej łańcuchy swej szczęśliwej kuli i na wszelki wypadek pochłonął grzybka. Po pięciu minutach czuł się wspaniale, jego broń, choć trzykrotnie cięższa od jego ciała wydawała się leciutka. Gdy tylko zabrzmiały bębny horda ruszyła w dół zbocza – zaraz, zaraz a czy przypadkiem to nie my powinniśmy się bronić – pomyślał Snolg ale tak samo jak szybko myśl się pojawiła tak i znikła w oparach wywołanych przez zjedzonego grzyba. Goblin poprawił ukrytą pod kamizelką, obręcz po czym usłyszał wokół siebie harmider. Część jego oddziału zaczęła kręcić jego kulą, nadając pęd i jemu samemu. Snolg z wyszczerzonymi z uciechy pożółkłymi kłami wyskoczył niczym rakieta z oddziału mknąc wprost na ścianę tarcz elfów. Z wywieszonym ozorem kręcił się, rzygając przy tym wkoło. Zdawało mu się, że nieco przeholował czując kolejne uderzenia swoją kulą, ale nie był w stanie się zatrzymać. Po kilkudziesięciu minutach krwawej karuzeli wreszcie, a może na nieszczęście, się zatrzymał, pech chciał, że zrobił to na olbrzymim drzewie. Biedny goblin siłą uderzenia mało co nie rozłupał pnia na pół , sam popadając w odmęty nieświadomości.
Gdy tylko odzyskał przytomność, poczuł znajomy odór braci goblińskiej. Wszyscy się do niego szczerzyli, poklepując go po całym ciele. Na wprost niego stał wódź informując wszem i wobec, że ten oto Snolg za wyjątkowe osiągnięcia w walce zasłużył sobie na nagrodę! Snolg jakoś nie był zachwycony tym zainteresowaniem przeczuwając jakiś podstęp. Kiedy poczuł olbrzymią łapę wodza Zielonej Łapy jego obawy jakby nagle się zmaterializowały. Ork, plując na boki śliną, przedstawił nowego bohatera, który będzie walczył na arenie o złoto dla całego klanu – a zwłaszcza dla samego wodza!
Snolg naprawdę nie był zachwycony…
Ostatnio zmieniony 15 cze 2012, o 16:14 przez Morsfinek, łącznie zmieniany 1 raz.