[Widocznie coś jest z nią nie tak ]Matis pisze: Zauważyliście, że wszyscy, którzy próbują przelecieć elfkę umierają
Arena nr 32 - Czarna Grań
Re: Arena nr 32 - Czarna Grań
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[To racja, ona musi się wynieść z mojej kwatery żebym nie popełnił błędu Cossa i wieśniaka ]
- WALKA ! Dlej ty zielona świno zaczynaj ! KRWI !!!!!
Ponieważ Gorfang nie dawał znaku do walki przez całe godziny zawodnicy rozeszli się po prostu do kwater. Jan wciąż nie w pełni operujący prawą ręką musiał znaleźć inną rozrywkę na długie samotne wieczory (poza piciem). I nikt by nie pomyślał że tam w zaciszu własnego pokoju, on właśnie wykonuje najnudniejsze i najbardziej czasochłonne zajęcie : ZBIJA CAŁĄ KOLCZUGĘ OD PODSTAW.
- WALKA ! Dlej ty zielona świno zaczynaj ! KRWI !!!!!
Ponieważ Gorfang nie dawał znaku do walki przez całe godziny zawodnicy rozeszli się po prostu do kwater. Jan wciąż nie w pełni operujący prawą ręką musiał znaleźć inną rozrywkę na długie samotne wieczory (poza piciem). I nikt by nie pomyślał że tam w zaciszu własnego pokoju, on właśnie wykonuje najnudniejsze i najbardziej czasochłonne zajęcie : ZBIJA CAŁĄ KOLCZUGĘ OD PODSTAW.
Bretończyk przeszkodził Janowi w zbijaniu kolczugi otwierając drzwi z kopa i wchodząc do środka.
W obu dłoniach trzymał po butelce najlepszej wódki dostępnej w tej dziurze.
- Przyszedłem pogratulować ci wygranej walki i zabicia tego kmiota. Jak nakazuje tradycja w moich stronach, nie przyszedłem z pustymi rękoma. Powinno ci pomóc w kuracji. I jeszcze mam dla ciebie nową kolczugę. Bardzo mi pomogłeś pozbywając się go, miałem już dosyć tych plotek na mój temat.
- To co, napijemy się ?
W obu dłoniach trzymał po butelce najlepszej wódki dostępnej w tej dziurze.
- Przyszedłem pogratulować ci wygranej walki i zabicia tego kmiota. Jak nakazuje tradycja w moich stronach, nie przyszedłem z pustymi rękoma. Powinno ci pomóc w kuracji. I jeszcze mam dla ciebie nową kolczugę. Bardzo mi pomogłeś pozbywając się go, miałem już dosyć tych plotek na mój temat.
- To co, napijemy się ?
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Dief czekał na arenie. NIe miał pojęcia co robi wódz, ale żeby mu to tyle czasu zajmowało? Przez cały czas spokojnie się rozgrzewał. Może to był sprawdzian wytrchwałośc? Elfka ewidentnie była znurzona zaistniałą sytuacją. Oparła się o sicanę areny i wyczekiwała początku walki.
Podczas gdy odbyło się kilka walk, wampir udał się na wycieczkę. Dość miał tego miasta, o ile tak można było nazwać miejsce przebywania orków. Musiał wiele sobie poukładać. Wszystkie zapomniane wspomnienia ,które powróciły , wzbudziły w nim emocje których dawno u Siebie nie pamiętał. Wszystko za sprawą krwi elfki. Przechadzał się po puszczach okalających twierdzę. Miały w sobie coś magicznego, były bardzo stare, wampir wyczuwał to. Czuł też ,że potrzebuje więcej krwi leśnej elfki. Postanowił zabić elfkę. Zadał sobie jednak pytanie czy nie ejst na to zbyt późno, wszak przesiedział w lasach ,wiele dni. W jednej chwili zerwał się i ruszył pędem sprawdzić czy któs go nie uprzedził. Wraz ze zbliżaniem się do miasta wyczuwał coś w sobie. Lekki niepokój ,ale nie swój ,lecz elfki. Nie obchodziło go to zbytnio. Dotarłszy do orczego legowiska, wyśeldził elfkę. Zaczaił się i gdy ta przechodziła , gdy nadarzyła się okazja do ataku coś go powstrzymało. Nie chciał jej zabijać. Nie wtedy kiedy nie musi. Coś w środku pchnęło go do tego ,aby za pomocą wiatrów magii skontaktować się z nią. Przesłał jej wszystko co wiedział o jej przeciwniku. Ona tylko uśmiechnęła się i ruszyła dalej. Wampir postanowił obejrzeć walkę. Zasiadł na trybunach i spojrzał na lekko znudzoną kobietę opierającą się o ścianę areny. Wydała mu się słodka. Uśmiechałą się, on też się uśmiechnął. Teraz nie walczyła już sama. Martin wiedział ,że nie może użyć broni do zabicia jej przeciwnika, ale mógł wspierać elfkę i przeszkadzać wampirowi za pomocą siły umysłu i magii.
( Coś czuję, że postać Mortiego w następnej rundzie skończy zwój żywot :p)
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Wódz postara się zrobić walkę w weekend, lub po . Chwilowo musiałem podzielić się kompem, a po powrocie z praktyk byłem zbyt zmęczony, żeby pisać. Ale za to widzę, że niektórzy w międzyczasie poodgrywali swoje postacie. Tymczasem postaram się wymyślić jakiś ciekawy koncept .]JarekK pisze:Dief czekał na arenie. NIe miał pojęcia co robi wódz, ale żeby mu to tyle czasu zajmowało? Przez cały czas spokojnie się rozgrzewał. Może to był sprawdzian wytrchwałośc? Elfka ewidentnie była znurzona zaistniałą sytuacją. Oparła się o sicanę areny i wyczekiwała początku walki.
( Bo jeszcze nie trafiła na moją )
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Uniemysł Młodszy, opuszczając rodzinne grono sprawił rodzinie więcej trudu, niż z początku się mogło się wydawać. Brak tego małego chłopca odcisnął się głównie na jego braciach, którzy musieli przejąć teraz jego obowiązki. Najbardziej z tego wściekły był Uniemysł Starszy- teraz to on musiał sprzątać całą oborę. Mijały lata, a od Uniemysła Młodszego nie było żadnych wieści. Uniemysł Starszy miał nadzieję, że jego brat zgnił gdzieś w lochach zamku, do którego pojechał. Pewnego lata gorącego lata, do wsi doszła zatrważająca nowina. Panicz Ropsland, który jak powszechnie było wiadomo uciekł z domu, zebrał teraz zgraję zbereźników i hultajów. Razem z nimi palił i grabił napotkane wsie. Już nawet jego ojciec nie łudził się, że młody rycerz wyruszył, jak to szumnie mówił, "Na wyprawę w celu dla Pani Jeziora, coby chwały i czci jej to właśnie uczynić, potwory straszne ubijając i dziewki z opresyji ratować". Zagrożenie, ze strony zgrai wydawało się bardzo poważne. Wieś nie raz była już palona przez rozbójników i każdy mieszkaniec wiedział, jakie będą efekty- jeszcze cięższa praca, by z resztek upraw coś wyciągnąć, poza tym naprawa chałup i mniej jedzenia na zimę przez śmierć zwierząt. Przypuszczenia okazały się słuszne. Tydzień po tej wiadomości, rankiem na koniach, przycwałowało stado zbójców z Rapslandem na czele. Rozbudzonemu chłopstwu zajęło sporo czasu zebranie się i stawienie oporu, w tym czasie najeźdźcy zaprószyli ogień we wsi. Przerażone dziewki, wybiegając z chałup trafiały wprost w ramion kompani Rapslanda. Zanim mężczyźni się zebrali i uzbroili w widły, czy co tam mieli pod ręką, praktycznie cała wieś stała w płomieniach. Uniemysł Starszy na własnych oczach widział śmierć swojego ojca, rozniesionego mieczami zbójów, a później stratowanego na miazgę kopytami końskimi i wreszcie przygniecionego palącym się słupem. Jedynie jego opanowanie pozwoliło mu nie wychylać się, w dodatku złapać Uniemysła Średniego i chować się w ziemiance, znajdującej się na uboczu. Gdy Rapsland odjechał, chaos jaki panował we wsi pozwolił uciec obu chłopom ze swojego rodzinnego gniazda. Obaj postanowili wytropić Rapslanda i jego bandę, i dać im nauczkę za to, jak potraktowali jego rodzinę. W karczmach, jakie po drodze mijali plotkowano wiele o Rapslandzie. Szły słuchy, że jego śladem podąża chłop Uniemysł Młodszy. Średni i Starszy, jakkolwiek nienawidzili swojego brata, teraz byli z niego dumni. Długo by opowiadać, ile historii spotkało naszych bohaterów, krótko zaś mówiąc- odnaleźli orkowe miasto, gdzie rozgrywała się arena. Gdy przyjeżdzali, właśnie toczyła się walka. Bracia szybko udali się na trybuny. Tam ujrzeli Uniemysła Młodszego, dzielnie stawiającego czoło jakiemuś groźnemu człowiekowi. Na nic się zdało trzymanie kciuków za brata. Gdy jego głowa z cichym plaskiem upadła na piasek areny, z oka Starszego pociekła jedna, mała łza. Zaraz po walce udali się do ciała brata. Jego odcięta głowa, gdy ich zobaczyła uśmiechnęła się i powiedziała: "Dobrze, żeć wy ze mna som. Wiedziałżem, żeć mnie nie opuścicie. Tera łumre. Ale za coć wam przedtem wyznom, co mnie mnich wyznoł. Obaczył on, żeć Rapsland do dziewek ciągot nie ma. Mnich go leczyć chcioł, acz ten go po ryju trzepnał. Tak też z nim..."- tu odcięta głowa Uniemysła zakrztusiła się, grymas przeszedł po jej twarzy i oczy, dotąd błyszczące, jakby zgasły. Starszy i Średni zrozumieli, że ich brat nie żyje. Zabrali jego głowę i schowali w dziupli w największym dębie, jaki tam był. Postanowili także zostać w orkowym mieście i obejrzeć resztę walk
[postacie neutralne, troche może urozmaicą grę]
[postacie neutralne, troche może urozmaicą grę]
Ostatnio zmieniony 3 sie 2012, o 13:23 przez Matijjos, łącznie zmieniany 1 raz.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Otóż najnudniejsze zajęcie świata zostało (na szczęście) przerwane w dość nieoczekiwany sposób. Pozbijane z desek drzwi runęły pod pancernym butem pociągając za sobą kawałek sufitu. Jan zaraz wstał by zająć się gościem. Pociągnięciem ręki szurnął kawał drucianej szmaty który z brzękiem upadł pod skrzydlatą zbroją na stojaku. Wzrok pułkownika na chwilę się zamglił. Czyż na całym świecie istnieje lepszy, mocniejszy i bardziej stylowy pancerz ? Nie, nie na świecie - we wszechświecie ! Jego rozmyślania przerwał niezidentyfikowany obiekt, który rozżarzony spadł przez dziurę w suficie i stworzył niewielki krater w podłodze. Joachimowicz podniósł go przez gruby kawał skóry, był to chyba napierśnik. Zaciekawiony kislevita odwrócił blachę i przeczytał tajemniczy napis głoszący : "Adeptus Astartes Potentia Arma Wz VII 40.390K". Nie myśląc długo Jan wyrzucił przez okno najprawdopodobniej przeklęty relikt, po chwili jakiś czarny ork wrzasnął:
- Ktury to taki tchósz, co to mnie znuff rzuca jakimś czemś śmieciem {dobsze że nadal mam hełm hyhyhy} na plusterki posiekam Waaagh!
- To co, napijemy się ?
- Polewaj przyjacielu i siadaj przy ogniu, szary dziś dzień i deszczowy. Jurij dorzuć do ognia ! - zawołał wesoło Jan.
Wtem przez dziurę po drzwiach wpadł jeden z żołnierzy Joachimowiczów, który po pechowej grze w kości dostał niewdzięczne zadanie, jeszcze gorsze przez dzisiejsze deszcze - siedzenie w pobliżu Areny i informowanie towarzyszy o nowych zdarzeniach. Żeby się bardziej nudzić, a jakże spinał tam kolczugę z kółeczek.
- Panie chłopi z południa... - powiedział zdyszany Maksym.
- Kani biedaj, przecież już go zabiłem.
- Nie panie, oni.... oni... rozmnożyli się !!!
[ nie moje przerzucanie szabli, to Uniemysł ma super skill, jego głowa żyje do 20 min po odcięciu i mimo oberwania headshota z pistoletu,
do tego mówi, zważywszy na to że nie ma płuc ]
- Ktury to taki tchósz, co to mnie znuff rzuca jakimś czemś śmieciem {dobsze że nadal mam hełm hyhyhy} na plusterki posiekam Waaagh!
- To co, napijemy się ?
- Polewaj przyjacielu i siadaj przy ogniu, szary dziś dzień i deszczowy. Jurij dorzuć do ognia ! - zawołał wesoło Jan.
Wtem przez dziurę po drzwiach wpadł jeden z żołnierzy Joachimowiczów, który po pechowej grze w kości dostał niewdzięczne zadanie, jeszcze gorsze przez dzisiejsze deszcze - siedzenie w pobliżu Areny i informowanie towarzyszy o nowych zdarzeniach. Żeby się bardziej nudzić, a jakże spinał tam kolczugę z kółeczek.
- Panie chłopi z południa... - powiedział zdyszany Maksym.
- Kani biedaj, przecież już go zabiłem.
- Nie panie, oni.... oni... rozmnożyli się !!!
[ nie moje przerzucanie szabli, to Uniemysł ma super skill, jego głowa żyje do 20 min po odcięciu i mimo oberwania headshota z pistoletu,
do tego mówi, zważywszy na to że nie ma płuc ]
Jaku tu spokuj- pomyślał Lurtz. Od kilku dni nie rozpętał bójki, nie poznęcał się nad słabszymi, nie zwymyślał nikogo, ba, nawet żadnego gobasa nie skopał. Coś musiało być z nim nietak. Szedł sobie więc rozmyślając, co by z tym faktem począć, gdy nagle jakiś kawał żelastwa trafił go prosto w łeb(nie dożyłbym pierwszej walki, gdybym nie wziął hełmu . Głośno wyraził swój sprzeciw(patrz post wyżej;)), po czym przyjżał się dokładniej żelastwu.
Chyba jakiź pancyrz. F dodatku czarny. Wezmem go do kfatery, przyjżem siem po wacle elfioki. Aaa... i tszeba spuścić komuź uomot. Poszukam tego co mnie f ueb trafiu.
Chwilę później rozglądał się po okolicy za bójką. Doszedł do tego, że złom został prawdopodobnie wyrzucony z kwatery skrzydlatego szlachcica. Wpadł do środka żądny rozruby. Poczuł ciężką woń alkoholu.
Chyba jakiź pancyrz. F dodatku czarny. Wezmem go do kfatery, przyjżem siem po wacle elfioki. Aaa... i tszeba spuścić komuź uomot. Poszukam tego co mnie f ueb trafiu.
Chwilę później rozglądał się po okolicy za bójką. Doszedł do tego, że złom został prawdopodobnie wyrzucony z kwatery skrzydlatego szlachcica. Wpadł do środka żądny rozruby. Poczuł ciężką woń alkoholu.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Obaj szlachcice byli już podpici.
Wtem do środka kwatery wpadł przemoczony ork.
Roland spojrzał na niego z politowaniem i rzekł.
- Orki z drugiego końca miasta mówią, ze jesteś największą ciotą wśród wszystkich orków i mówiły jeszcze, że chętnie się z tobą zmierzą.
Po tych słowach Roland wrócił do chlania.
Wtem do środka kwatery wpadł przemoczony ork.
Roland spojrzał na niego z politowaniem i rzekł.
- Orki z drugiego końca miasta mówią, ze jesteś największą ciotą wśród wszystkich orków i mówiły jeszcze, że chętnie się z tobą zmierzą.
Po tych słowach Roland wrócił do chlania.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Lurtz nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. On, ciotom? Taki brak szacunku nie mógł ujść bez srogiej kary.
Cooooo???!!! Ja im pokaszem! Uby porozbijam, potniem na plusturki, zrobiem z dupy wybieg dla squigów! WAAAAAAAAGH!!!-ryknął, aż obaj rycerze skrzywili się łapiąc na uszy, i wybiegł w poszukiwaniu tych co śmiei go znieważyć. GDy już dotarł na miejsce, uznał, że wypytwanie jest zbędne, więc w ruch od razu poszły pancerne kułaki wielkie jak bochny.
Wrzeszczał przy tym
Lurtz jezd najwienkszy i najźlejszy ork! Ni ma wienkszego i silniejszego od Lurtza! Lurtz pokarze suabeuszom kto jezd ciota! A jak wszystkim chopakom pokażem kto jezd szefu, weżmiem siem za mientkiego wodza Gorfanga!
Razy leciały na lewo i prawo. Kilku orków leżało już u jego wypluwając krew i zęby. Gobasy latały po okolicy wyrzucane z dużą siłą w powietrze przez kopniaki Lurtza. Jakiś ork zamachnął się na niego rębakiem. Szczwanym unikiem uchylił się przed ciosem, chwytając napastnika za rękę i w pasie, po czym wyniósł go wysoko nad głowę. Trzymał go tak przez chwilę, by wszyscy zobaczyli jaki jest silny, po czym udzerzył jego plecami o swoje kolano, jak dzieci łamią małe gałązki. Rozległ się nieprzyjemny trzask. Ciało orka osunęło się na ziemię. Nim zastygło w bezruchu po agonalnych drgawkach, Lurtz już rozglądał się za kolejnym przeciwnikiem...
Cooooo???!!! Ja im pokaszem! Uby porozbijam, potniem na plusturki, zrobiem z dupy wybieg dla squigów! WAAAAAAAAGH!!!-ryknął, aż obaj rycerze skrzywili się łapiąc na uszy, i wybiegł w poszukiwaniu tych co śmiei go znieważyć. GDy już dotarł na miejsce, uznał, że wypytwanie jest zbędne, więc w ruch od razu poszły pancerne kułaki wielkie jak bochny.
Wrzeszczał przy tym
Lurtz jezd najwienkszy i najźlejszy ork! Ni ma wienkszego i silniejszego od Lurtza! Lurtz pokarze suabeuszom kto jezd ciota! A jak wszystkim chopakom pokażem kto jezd szefu, weżmiem siem za mientkiego wodza Gorfanga!
Razy leciały na lewo i prawo. Kilku orków leżało już u jego wypluwając krew i zęby. Gobasy latały po okolicy wyrzucane z dużą siłą w powietrze przez kopniaki Lurtza. Jakiś ork zamachnął się na niego rębakiem. Szczwanym unikiem uchylił się przed ciosem, chwytając napastnika za rękę i w pasie, po czym wyniósł go wysoko nad głowę. Trzymał go tak przez chwilę, by wszyscy zobaczyli jaki jest silny, po czym udzerzył jego plecami o swoje kolano, jak dzieci łamią małe gałązki. Rozległ się nieprzyjemny trzask. Ciało orka osunęło się na ziemię. Nim zastygło w bezruchu po agonalnych drgawkach, Lurtz już rozglądał się za kolejnym przeciwnikiem...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Siedma bitka: wompierz tłucze siem z cienką w portkach elfkom z lasa.*
*Walka nr VII: Dief, szybszy od promieni Słońca, wampir vs. Tilith, Piewczyni Ostrza Leśnych Elfów.
Tym razem zawodnicy sami udali się na arenę, więc nie trzeba było wysyłać goblińskich posłańców po leśną elfkę i wampira, gdyż to oni mieli stoczyć nadchodzącą walkę. Starcie zapowiadało się widowiskowo, gdyż oboje uchodzili za sprawnych w boju i co więcej, niezwykle szybkich wojowników.
Nad areną zawisły ciężkie chmury, zasnuwając niebo niczym ołowiana płachta. Było to na rękę wampirowi, gdyż wolał nie wychodzić niepotrzebnie na słońce. Natomiast deszcz wciąż nie chciał spaść, pozwalając, by lepki zaduch ogarnął orkową twierdzę.
Dodatkowo oczekiwanie na rozpoczęcie starcia zaczęło się przeciągać, gdyż hersztowi wypadło tego dnia kilka spraw. Wreszcie jednak Gorfang wkroczył do loży i zmierzając do swojego siedziska uderzył przy okazji rembakiem o zaimprowizowany z tarczy gong.
Gdy tylko dźwięk dotarł do uszu Tilith, ta pomknęła ku wampirowi szybko, niczym pocisk z jezzaila, wirując w swym eleganckim tańcu bojowym. Chciała szybko zakończyć walkę jednym atakiem i tuż przed wejściem w bezpośredni kontakt z Diefem ułożyła swe miecze jak nożyce, by zdekapitować przeciwnika, tak jak kiedyś uczyniono to pewnemu hrabiemu.
Jednakże Dief również nie ustępował elfce szybkością. Nim ktokolwiek zdołał się zorientować dał nura pod nogi Tilith tnąc mieczem w poziomie raz w lewo, a później w prawo, jednocześnie ślizgiem podążając za rozpędzoną Asrai. Chciał jeszcze poprawić sztyletem, ale zostawił jedynie dwie krwawe pręgi na plecach Piewczyni Ostrzy, gdyż nawet mimo swojego niesłychanego refleksu nie zdążył na czas wydobyć dodatkowej broni z cholewy buta. Pożałował w tym momencie, że nie zdecydował się na stalową linkę z pętlą, jednak prawdę mówiąc było to bez różnicy gdyż sam miecz wystarczył by głęboko rozorać niechronioną talię Tilith w dwóch miejscach.
Trafiona elfka zwolniła, ze zdziwieniem położyła dłoń na szerokiej ranie, z której obficie lała się krew, przeszła chwiejnie jeszcze kilka kroków i przewróciła się.
Wszystkim wydawało się, że Dief wygrał, on sam również był o tym przekonany. Oblizał niedbale miecz, ponieważ zgłodniał przez te całe czekanie i zwrócił się w kierunku trybun.
- Chodź bo ci zupa... – chciał zawołać pod adresem kumpla siedzącego na trybunach, ale widząc zaskoczone gęby orków (i przedstawicieli innych ras) pokazujących sobie coś na arenie, urwał – co znowu do cholery... – dorzucił w myślach odwracając się w kierunku, jak mu się wydawało, zarżniętej elfki.
Tymczasem, leżąca w rosnącej kałuży krwi Tilith drżącą ręką chwyciła za zrobiony z korzenia lokalnej odmiany dębu talizman wiszący na jej szyi, podręcznym kozikiem zaostrzyła go i zdecydowanym ruchem wbiła sobie poniżej mostka.
Natychmiast beżowy dotąd kołek rozbłysnął jaskrawą zielenią, a po ciele elfki rozeszła się siatka kanciastych linii w tym samym kolorze, gęściejszych i jaśniejszych w pobliżu tkwiącego w niej kołka. Zadane przez Krwawego Smoka rany w mgnieniu oka wypełniły się żywicą, którą dodatkowo w kilku miejscach pokryła dębowa kora.
Sama elfka poczuła jak wstępują w nią nowe siły i po chwili na nowo rozpoczęła swój taniec, kierując się w stronę odwracającego się wampira, zdecydowanie zaskoczonego takim obrotem sprawy.
Dwa cięcia dosięgły Diefa, jednak były one zbyt słabe by wyrządzić mu jakąś istotną szkodę. Tilith pchnęła jeszcze, ale przeciwnik odskoczył w bok i srebrzyste ostrze jedynie z brzękiem przypominającym bzyczenie osy rozpruło powietrze tuż koło ucha Krwawego Smoka, który zręcznie odtoczył się na bok i zajął pozycję do ataku, znajdująca się pod bandą Asrai uczyniła to samo.
Wszystkie elfy mają wrodzoną zdolność do zauważania wiatrów magii, jedyna różnica jest taka, że poszczególni przedstawiciele tego gatunku dostrzegają je mniej lub bardziej wyraźnie. Dlatego też Tilith, mimo iż nie była czarodziejką, to choć słabo, to wciąż widziała białe pasma zagęszczające się wokół bransolety i wokół ramienia, na której wampir zwykł ją nosić. Z każdą chwilą ręka i obręcz zaczynały świecić coraz mocniej. Wampir tylko podśmiał się wrednie.
- Nie tylko ty masz dostęp do magicznych sztuczek – powiedział do elfki.
Tymczasem Tilith zignorowała to stwierdzenie, wiedziała wszak co za chwilę może się zdarzyć i skupiła się, by powstrzymać czar. Wtem poczuła, że ktoś jej pomaga, był to zapewne jeden z widzów, na pewno jednak był to mag, jednak wciąż zbyt słaby by stłamsić czar. Dlatego też elfka zrzuciła swą kamizelkę, ku uciesze gawiedzi i konfuzji Diefa:
- O, cycki! – powiedział wampir oraz widzowie. Efekt był natychmiastowy: cała energia zgromadzona w zaklętej obręczy wyparowała, bądź poszła w jakiś ośli zachwyt. Natomiast samo powstrzymanie czaru tylko rozsierdziło wampira (a może właśnie zdał sobie sprawę, że nie ma ciśnienia), starczy powiedzieć, że Dief warknął gniewnie:
- I tak cię rozwalę!
- No to chodź, spróbuj. – Odparła Tilith.
W tym momencie zaczął padać deszcz. Jednak chwilę przed tym jak pierwsza kropla dotknęła włosów Asrai, ta skoczyła na ścianę i odbiła się w kierunku wampira, który z rykiem właśnie skoczył w jej kierunku wznosząc miecz nad głowę.
W ostatnim momencie Tancerka wywinęła salto celując w głowę znajdującego się w dole Diefa. Ten błyskawicznie wykonał kontruderzenie w górę posyłając elfkę w powietrze, raz i drugi, a następnie odsunął się na bok, pozwalając by elfka spadła. Nim przyziemiła, Dief zdołał jeszcze odciąć jej lewą nogę poniżej kolana, ale kończyna natychmiast została zastąpiona odpowiednio ukształtowaną gałęzią.
Zniecierpliwiony wampir dźgnął w dół mieczem, chcąc przyszpilić Tilith do podłoża, ona jednak odruchowo zakołysała tułowiem w lewo i w prawo, unikając trafień i sprawnym ruchem ramion odepchnęła się na bezpieczną odległość. Wampir krzyknął z frustracji i podążył za przeciwniczką uderzając mieczem raz po raz jednak bezskutecznie.
Uwaga elfki była całkowicie skupiona na nacierającym Diefie, a korzonek-talizman i odchodzące od niego linie jarzyły się soczystą zielenią.
Gdy atakujący w furii Krwawy Smok wznosił miecz do ataku, Tancerka Wojny stanęła na równe nogi i tylko błyskawiczny unik ochronił wampira przed stalową nawałą pchnięć. Przeciwnicy stanęli bokiem do siebie i Tilith już miała ciąć z obrotu, gdy wampir znów okazał się szybszy: zrobił krok w przód i pchnął mieczem w tył przebijając wojowniczkę na wylot. Pierwsza kropla deszczu właśnie rozprysnęła się na policzku elfki. Magiczny korzonek rozbłysnął jeszcze raz, zdrewniałe pnącza zaczęły owijać się wokół lepkiej od żywicy klingi.
Elfka krzyknęła i wyprowadziła jeszcze jeden atak, lecz jej miecz brzęknął o sztylet, którym zastawił się Dief. Stali tak przez chwilę mierząc się wzrokiem, a smugi kondensacyjne znaczące ślady ich broni pomału rozwiewały się w powietrzu.
Czerwona strużka popłynęła z kącika ust Tilith, zostawiając po sobie żywiczną ścieżkę, widać talizman wciąż przekazywał regeneracyjną energię Athel Loren, jednak stal przeszywająca elfkę skutecznie ją blokowała.
- Nie... mogę... zaa... – usiłowała jeszcze wyksztusić Tancerka Wojny, jednak Dief nie dał jej dokończyć, brutalnym półobrotem zrzucając ją z miecza. Herszt Gorfang podrapał się po zielonym łbie, wzruszył ramionami i ogłosił zwycięstwo Diefa, który właśnie szedł w kierunku leżącej pośrodku areny elfki, by się pożywić.
*Walka nr VII: Dief, szybszy od promieni Słońca, wampir vs. Tilith, Piewczyni Ostrza Leśnych Elfów.
Tym razem zawodnicy sami udali się na arenę, więc nie trzeba było wysyłać goblińskich posłańców po leśną elfkę i wampira, gdyż to oni mieli stoczyć nadchodzącą walkę. Starcie zapowiadało się widowiskowo, gdyż oboje uchodzili za sprawnych w boju i co więcej, niezwykle szybkich wojowników.
Nad areną zawisły ciężkie chmury, zasnuwając niebo niczym ołowiana płachta. Było to na rękę wampirowi, gdyż wolał nie wychodzić niepotrzebnie na słońce. Natomiast deszcz wciąż nie chciał spaść, pozwalając, by lepki zaduch ogarnął orkową twierdzę.
Dodatkowo oczekiwanie na rozpoczęcie starcia zaczęło się przeciągać, gdyż hersztowi wypadło tego dnia kilka spraw. Wreszcie jednak Gorfang wkroczył do loży i zmierzając do swojego siedziska uderzył przy okazji rembakiem o zaimprowizowany z tarczy gong.
Gdy tylko dźwięk dotarł do uszu Tilith, ta pomknęła ku wampirowi szybko, niczym pocisk z jezzaila, wirując w swym eleganckim tańcu bojowym. Chciała szybko zakończyć walkę jednym atakiem i tuż przed wejściem w bezpośredni kontakt z Diefem ułożyła swe miecze jak nożyce, by zdekapitować przeciwnika, tak jak kiedyś uczyniono to pewnemu hrabiemu.
Jednakże Dief również nie ustępował elfce szybkością. Nim ktokolwiek zdołał się zorientować dał nura pod nogi Tilith tnąc mieczem w poziomie raz w lewo, a później w prawo, jednocześnie ślizgiem podążając za rozpędzoną Asrai. Chciał jeszcze poprawić sztyletem, ale zostawił jedynie dwie krwawe pręgi na plecach Piewczyni Ostrzy, gdyż nawet mimo swojego niesłychanego refleksu nie zdążył na czas wydobyć dodatkowej broni z cholewy buta. Pożałował w tym momencie, że nie zdecydował się na stalową linkę z pętlą, jednak prawdę mówiąc było to bez różnicy gdyż sam miecz wystarczył by głęboko rozorać niechronioną talię Tilith w dwóch miejscach.
Trafiona elfka zwolniła, ze zdziwieniem położyła dłoń na szerokiej ranie, z której obficie lała się krew, przeszła chwiejnie jeszcze kilka kroków i przewróciła się.
Wszystkim wydawało się, że Dief wygrał, on sam również był o tym przekonany. Oblizał niedbale miecz, ponieważ zgłodniał przez te całe czekanie i zwrócił się w kierunku trybun.
- Chodź bo ci zupa... – chciał zawołać pod adresem kumpla siedzącego na trybunach, ale widząc zaskoczone gęby orków (i przedstawicieli innych ras) pokazujących sobie coś na arenie, urwał – co znowu do cholery... – dorzucił w myślach odwracając się w kierunku, jak mu się wydawało, zarżniętej elfki.
Tymczasem, leżąca w rosnącej kałuży krwi Tilith drżącą ręką chwyciła za zrobiony z korzenia lokalnej odmiany dębu talizman wiszący na jej szyi, podręcznym kozikiem zaostrzyła go i zdecydowanym ruchem wbiła sobie poniżej mostka.
Natychmiast beżowy dotąd kołek rozbłysnął jaskrawą zielenią, a po ciele elfki rozeszła się siatka kanciastych linii w tym samym kolorze, gęściejszych i jaśniejszych w pobliżu tkwiącego w niej kołka. Zadane przez Krwawego Smoka rany w mgnieniu oka wypełniły się żywicą, którą dodatkowo w kilku miejscach pokryła dębowa kora.
Sama elfka poczuła jak wstępują w nią nowe siły i po chwili na nowo rozpoczęła swój taniec, kierując się w stronę odwracającego się wampira, zdecydowanie zaskoczonego takim obrotem sprawy.
Dwa cięcia dosięgły Diefa, jednak były one zbyt słabe by wyrządzić mu jakąś istotną szkodę. Tilith pchnęła jeszcze, ale przeciwnik odskoczył w bok i srebrzyste ostrze jedynie z brzękiem przypominającym bzyczenie osy rozpruło powietrze tuż koło ucha Krwawego Smoka, który zręcznie odtoczył się na bok i zajął pozycję do ataku, znajdująca się pod bandą Asrai uczyniła to samo.
Wszystkie elfy mają wrodzoną zdolność do zauważania wiatrów magii, jedyna różnica jest taka, że poszczególni przedstawiciele tego gatunku dostrzegają je mniej lub bardziej wyraźnie. Dlatego też Tilith, mimo iż nie była czarodziejką, to choć słabo, to wciąż widziała białe pasma zagęszczające się wokół bransolety i wokół ramienia, na której wampir zwykł ją nosić. Z każdą chwilą ręka i obręcz zaczynały świecić coraz mocniej. Wampir tylko podśmiał się wrednie.
- Nie tylko ty masz dostęp do magicznych sztuczek – powiedział do elfki.
Tymczasem Tilith zignorowała to stwierdzenie, wiedziała wszak co za chwilę może się zdarzyć i skupiła się, by powstrzymać czar. Wtem poczuła, że ktoś jej pomaga, był to zapewne jeden z widzów, na pewno jednak był to mag, jednak wciąż zbyt słaby by stłamsić czar. Dlatego też elfka zrzuciła swą kamizelkę, ku uciesze gawiedzi i konfuzji Diefa:
- O, cycki! – powiedział wampir oraz widzowie. Efekt był natychmiastowy: cała energia zgromadzona w zaklętej obręczy wyparowała, bądź poszła w jakiś ośli zachwyt. Natomiast samo powstrzymanie czaru tylko rozsierdziło wampira (a może właśnie zdał sobie sprawę, że nie ma ciśnienia), starczy powiedzieć, że Dief warknął gniewnie:
- I tak cię rozwalę!
- No to chodź, spróbuj. – Odparła Tilith.
W tym momencie zaczął padać deszcz. Jednak chwilę przed tym jak pierwsza kropla dotknęła włosów Asrai, ta skoczyła na ścianę i odbiła się w kierunku wampira, który z rykiem właśnie skoczył w jej kierunku wznosząc miecz nad głowę.
W ostatnim momencie Tancerka wywinęła salto celując w głowę znajdującego się w dole Diefa. Ten błyskawicznie wykonał kontruderzenie w górę posyłając elfkę w powietrze, raz i drugi, a następnie odsunął się na bok, pozwalając by elfka spadła. Nim przyziemiła, Dief zdołał jeszcze odciąć jej lewą nogę poniżej kolana, ale kończyna natychmiast została zastąpiona odpowiednio ukształtowaną gałęzią.
Zniecierpliwiony wampir dźgnął w dół mieczem, chcąc przyszpilić Tilith do podłoża, ona jednak odruchowo zakołysała tułowiem w lewo i w prawo, unikając trafień i sprawnym ruchem ramion odepchnęła się na bezpieczną odległość. Wampir krzyknął z frustracji i podążył za przeciwniczką uderzając mieczem raz po raz jednak bezskutecznie.
Uwaga elfki była całkowicie skupiona na nacierającym Diefie, a korzonek-talizman i odchodzące od niego linie jarzyły się soczystą zielenią.
Gdy atakujący w furii Krwawy Smok wznosił miecz do ataku, Tancerka Wojny stanęła na równe nogi i tylko błyskawiczny unik ochronił wampira przed stalową nawałą pchnięć. Przeciwnicy stanęli bokiem do siebie i Tilith już miała ciąć z obrotu, gdy wampir znów okazał się szybszy: zrobił krok w przód i pchnął mieczem w tył przebijając wojowniczkę na wylot. Pierwsza kropla deszczu właśnie rozprysnęła się na policzku elfki. Magiczny korzonek rozbłysnął jeszcze raz, zdrewniałe pnącza zaczęły owijać się wokół lepkiej od żywicy klingi.
Elfka krzyknęła i wyprowadziła jeszcze jeden atak, lecz jej miecz brzęknął o sztylet, którym zastawił się Dief. Stali tak przez chwilę mierząc się wzrokiem, a smugi kondensacyjne znaczące ślady ich broni pomału rozwiewały się w powietrzu.
Czerwona strużka popłynęła z kącika ust Tilith, zostawiając po sobie żywiczną ścieżkę, widać talizman wciąż przekazywał regeneracyjną energię Athel Loren, jednak stal przeszywająca elfkę skutecznie ją blokowała.
- Nie... mogę... zaa... – usiłowała jeszcze wyksztusić Tancerka Wojny, jednak Dief nie dał jej dokończyć, brutalnym półobrotem zrzucając ją z miecza. Herszt Gorfang podrapał się po zielonym łbie, wzruszył ramionami i ogłosił zwycięstwo Diefa, który właśnie szedł w kierunku leżącej pośrodku areny elfki, by się pożywić.
Dief był szczęśliwy jak nigdy. Po pierwsze wygrał swoją pierwsza walkę, a po drugie zasmakował najlepszej jak dotąd krwi. Nasyciła go jak żadna inna. Pił, pił, aż wyssał z martwego ciała sexownej elfki całą krew. Nie mógł się powstrzymać do tego stopnia, ze prawie wylizał resztki krwi z piasku areny. Zaspokojił swój głód na conajmniej tydzień. Do tego niebywale jego ciało zaczęło pracować na wyższych obrotach niż kiedykolwiek. Gdyby był człowiekiem dostałby najprawdopodobniej ataku serca. Musiał pobiegać, ale wpadł mu niesamowity pomysł do głowy. Elfka zombie! Tak, to był świetny pomysł. Niestety przez te wszystkie lata egzystencji jako wampir nie opanował wystarczajaco dobrze sztuki wskrzeszania. potrzebował pomocy. Podniósł ciało elfki i biegnąc najszybciej jak potrafił zaniósł je do swojej komnaty. Musiał znaleźć tego drugiego wampira. Ktoś musiał mu pomóc w stworzeniu fabryki krwi elfickiej...
@Klafuti zajebista walka!!! Warto było czekać. Rozkrecasz się nie ma co!!! Oby tak dalej!!!
@Morti przekazuje pałeczkę tobie! Krasnoludy maja piwo, Orkus się napazają, to my zróbmy fabrykę najlepszej krwi w starym świecie.
@Klafuti zajebista walka!!! Warto było czekać. Rozkrecasz się nie ma co!!! Oby tak dalej!!!
@Morti przekazuje pałeczkę tobie! Krasnoludy maja piwo, Orkus się napazają, to my zróbmy fabrykę najlepszej krwi w starym świecie.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[Oh, Dooku Why ? Jeden z moich ulubionych finisherów. No nic elfka-zombi nie będzie już sexy i nikogo więcej nie zabije weeeeKlafuti pisze:ułożyła swe miecze jak nożyce, by zdekapitować przeciwnika, tak jak kiedyś uczyniono to pewnemu hrabiemu.
A z kolei ten włóczni...korzeń elfki na Hellsinga mi coś tak wygląda http://www.youtube.com/watch?v=hPaDG71c ... creen&NR=1 2:20 ; 4:14 ; I też z wampirem walczy. ]
Zmagania elfki i wampira uważnie śledziła zakapturzona postać w szarym, podróżnym płaszczu. Gdy Dief wynosił ciało Asrai nieznajomy powoli wstał i zręcznie mijając wrzeszczących kibiców ruszył w stronę wyjścia. Nagle jasnooki, wąsaty wojak - ewidentnie pijany - zaczepił go kładąc mu rękę na ramieniu.
- Już waść wychodzisz ? Niezła.. hyc.. walka.. heh ostrza śmigały jak.. hyc jak.. no tee... no ostrza i jeszcze ta goła panienka, niezłe widowisko, prawda Panie Pułkowniku ?
- Zamkinj się idioto - tu człek nazwany pułkownikiem poprawił kaptur by lepiej zakryć długie wąsy i północne rysy twarzy. -Jestem tu incognito.
- Oczywiście, hej cicho tam być pan pułkownik jest tu incognito ! - wyraźnie zadowolony z siebie znów zwrócił się do dowódcy. - Teraz może pan iść, jest czysto - wyszeptał.
- Echhhh, dwadzieścia lat na stepach, podchodach, zasadzkach i wciąż to samo...
Jan wszedł do kwatery, zrzucił płaszcz i ruszył w kierunku zacienionej części pokoju, odgrodzonej zasłonami z jedną pryczą.
Odrzucił prześcieradło i ujął w dłoń Kronikę.
- Piękna broń. Misternie zdobiona, na pewno wiele warta, może nie wrócę do domu z niczym. - tu zamachnął się zdobyczą. Po chwili zdawało mu się że zobaczył coś na krawędzi pola widzenia. Obrócił się, ale nic tam nie było.
- Chyba to prawda że jak jesteś sam to zaczynasz wariować, no nic zimno tu. Kislevita schował miecz do równie cennej pochwy będącej w jego posiadaniu od czasów śmierci Tyelina, włożył do bagażu osobistego po czym napalił w kominku, odkręcił manierkę z gorzałką i położył się wpatrzony w ogień.
Bójka wydawała się kończyć, zielonoskórzy wycofali się w pośpiechu. Okazało się również że walka już się rozpoczeła. Nim dotarł do aremy było już po wszystkim. Pokrążył więc po mieście, podbudował swoją reputację wśród mieszkańców, po czym wrócił do kwatery i rozpoczął przygotowania do swojej walki od czasu do czasu wymieniając uwagi z jego ogrzym lokatorem.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Łosma bitka!!! Mientki ludziak fika niemojszemu, bo niemojszemu ale orkowi!!!*
*Walka nr VIII: Willard Zimmer, kapitan imperialny vs. Lurtz, duża szef czarnych orków.
Pomimo, że burza już przeszła, nad Czarną Granią niebo wciąż spowijały gęste chmury, zatrzymując dopływ promieni słonecznych, przez co i tak już wyblakłe kolory tego miejsca wydawały się jeszcze bardziej przytłumione. Od czasu do czasu powiew wiatru przynosił chłodne powietrze od ośnieżonych szczytów gór Krańca Świata.
Dzień był zdecydowanie zbyt spokojny, by herszt Gorfang mógł to tak zostawić. Nadszedł czas, by wezwać kolejnych śmiałków na piaski areny. Wódz wydał więc stosowne polecenia zielonoskórym z obsługi by przygotowali następną walkę.
Tymczasem Willard Zimmer w oczekiwaniu na swoją kolej polerował zbroję. Gdy skończył, zdjął ze stojaka swój egzotyczny miecz, wsunął czarną pochwę z laki za pas. Wtem szybkim ruchem wyciągnął zakrzywione, pokryte ciemnym szkliwem ostrze wykonując przy tym szerokie cięcie. Pomachał jeszcze kilka razy mieczem dla wprawki, po czym popatrzył na niego. U nasady wygrawerowano jakieś podobne do krzaków litery. Napis głosił: Hattori Hanzo, jednak Willard nie znał tego języka. Schował broń. Zdobył ją jeszcze podczas wyprawy na pustynię, na którą wyruszył wraz ze swoim przyjacielem, ogrem Begrogiem, którego usiekł jednak jakiś elf. Właśnie, Begrog... to właśnie z chęci pomszczenia towarzysza Willard zdecydował się wziąć udział w tej arenie, widać prześladowało go poczucie obowiązku do spełnienia.
Wkrótce miała nastąpić jego pierwsza walka. Jego przeciwnikiem miał być jakiś ork. W swojej wojskowej karierze Willard pokonał ich już całe mnóstwo. Wojak tylko uśmiechnął się pod wąsem i pomyślał, że ten nie powinien być wyjątkiem. Z pomocą towarzyszy założył zbroję, właśnie kończył ją dopasowywać, gdy do pomieszczenia wszedł goblin i Willard podążył za nim w kierunku areny, podczas gdy Ron i czarodziej udali się na trybuny.
W tym samym czasie czarny ork Lurtz również przygotowywał się do walki. Założył napierśnik ze złotym, dwugłowym orłem i parę razy przywalił rembakami o ziemię. Gdy w drzwiach stanął goblin, jemu tez przywalił.
Ork zaśmiał się.
- Hy! Mientkiego mnie dali. Porombe go sfoimi rembakami. Orki najlepsze som, a ja jezd czarny ork, wienc jeszczo lepsiejsza! – W dobrym humorze Lurtz poszedł na arenę, rozdeptując porąbanego goblina.
Obaj wojownicy weszli na arenę w tym samym momencie. Nim Gorfang dał sygnał do rozpoczęcia walki, Lurtz spojrzał w jego kierunku wyzywająco. Herszt zignorował to, bądź nawet nie zauważył. Rozległ się gong i gladiatorzy rzucili się na siebie biegiem. Lurtz wzniósł swoje rembaki nad głowę, podczas gdy katana Willarda wciąż tkwiła w pochwie.
- Waaagh! – ryknął Lurtz wznosząc swe rembaki do ciosu będącego w stanie zmieść wołu. Ork skoczył na przeciwnika, jak rozpędzony moloch gotowy stratować człowieka samą swoją zbroją.
Jednak nim toporna broń zdołała sięgnąć celu rozległ się świst i mokre chrupnięcie. Jednym ruchem Willard wydobył broń, przeciął lewe ramię orka i ściął jego głowę, która, wypadłszy z hełmu potoczyła się po ziemi. Człowiek strzepnął tylko ciemną krew z ostrza, otarł je szmatką i wsunął do pochwy.
Mimo, że walka trwała niesłychanie krótko, herszt Gorfang tylko podśmiał się paskudnie. Podobno zaszlachtowany przed chwilą zielonoskóry uzurpował sobie prawo do bycia wodzem. Też coś! Nawet nie dał rady temu człowiekowi... Tymczasem Willard już kierował się w stronę furtki, ciesząc się z szybkiego zwycięstwa. Nawet się nie spocił.
[Willard zrobił KB, tyle ode mnie.]
*Walka nr VIII: Willard Zimmer, kapitan imperialny vs. Lurtz, duża szef czarnych orków.
Pomimo, że burza już przeszła, nad Czarną Granią niebo wciąż spowijały gęste chmury, zatrzymując dopływ promieni słonecznych, przez co i tak już wyblakłe kolory tego miejsca wydawały się jeszcze bardziej przytłumione. Od czasu do czasu powiew wiatru przynosił chłodne powietrze od ośnieżonych szczytów gór Krańca Świata.
Dzień był zdecydowanie zbyt spokojny, by herszt Gorfang mógł to tak zostawić. Nadszedł czas, by wezwać kolejnych śmiałków na piaski areny. Wódz wydał więc stosowne polecenia zielonoskórym z obsługi by przygotowali następną walkę.
Tymczasem Willard Zimmer w oczekiwaniu na swoją kolej polerował zbroję. Gdy skończył, zdjął ze stojaka swój egzotyczny miecz, wsunął czarną pochwę z laki za pas. Wtem szybkim ruchem wyciągnął zakrzywione, pokryte ciemnym szkliwem ostrze wykonując przy tym szerokie cięcie. Pomachał jeszcze kilka razy mieczem dla wprawki, po czym popatrzył na niego. U nasady wygrawerowano jakieś podobne do krzaków litery. Napis głosił: Hattori Hanzo, jednak Willard nie znał tego języka. Schował broń. Zdobył ją jeszcze podczas wyprawy na pustynię, na którą wyruszył wraz ze swoim przyjacielem, ogrem Begrogiem, którego usiekł jednak jakiś elf. Właśnie, Begrog... to właśnie z chęci pomszczenia towarzysza Willard zdecydował się wziąć udział w tej arenie, widać prześladowało go poczucie obowiązku do spełnienia.
Wkrótce miała nastąpić jego pierwsza walka. Jego przeciwnikiem miał być jakiś ork. W swojej wojskowej karierze Willard pokonał ich już całe mnóstwo. Wojak tylko uśmiechnął się pod wąsem i pomyślał, że ten nie powinien być wyjątkiem. Z pomocą towarzyszy założył zbroję, właśnie kończył ją dopasowywać, gdy do pomieszczenia wszedł goblin i Willard podążył za nim w kierunku areny, podczas gdy Ron i czarodziej udali się na trybuny.
W tym samym czasie czarny ork Lurtz również przygotowywał się do walki. Założył napierśnik ze złotym, dwugłowym orłem i parę razy przywalił rembakami o ziemię. Gdy w drzwiach stanął goblin, jemu tez przywalił.
Ork zaśmiał się.
- Hy! Mientkiego mnie dali. Porombe go sfoimi rembakami. Orki najlepsze som, a ja jezd czarny ork, wienc jeszczo lepsiejsza! – W dobrym humorze Lurtz poszedł na arenę, rozdeptując porąbanego goblina.
Obaj wojownicy weszli na arenę w tym samym momencie. Nim Gorfang dał sygnał do rozpoczęcia walki, Lurtz spojrzał w jego kierunku wyzywająco. Herszt zignorował to, bądź nawet nie zauważył. Rozległ się gong i gladiatorzy rzucili się na siebie biegiem. Lurtz wzniósł swoje rembaki nad głowę, podczas gdy katana Willarda wciąż tkwiła w pochwie.
- Waaagh! – ryknął Lurtz wznosząc swe rembaki do ciosu będącego w stanie zmieść wołu. Ork skoczył na przeciwnika, jak rozpędzony moloch gotowy stratować człowieka samą swoją zbroją.
Jednak nim toporna broń zdołała sięgnąć celu rozległ się świst i mokre chrupnięcie. Jednym ruchem Willard wydobył broń, przeciął lewe ramię orka i ściął jego głowę, która, wypadłszy z hełmu potoczyła się po ziemi. Człowiek strzepnął tylko ciemną krew z ostrza, otarł je szmatką i wsunął do pochwy.
Mimo, że walka trwała niesłychanie krótko, herszt Gorfang tylko podśmiał się paskudnie. Podobno zaszlachtowany przed chwilą zielonoskóry uzurpował sobie prawo do bycia wodzem. Też coś! Nawet nie dał rady temu człowiekowi... Tymczasem Willard już kierował się w stronę furtki, ciesząc się z szybkiego zwycięstwa. Nawet się nie spocił.
[Willard zrobił KB, tyle ode mnie.]