ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Matis »

Kordelas pisze:[Jak dla mnie wzruszą ramionami i pomyślą ze kolejni cosplayerzy, ale spoko :v ]
[Wzruszymy ramionami i pomyślimy, ot tylko kolejna karczma płonie, ale spoko]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ No dokładnie :v ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Dziad Zbych pisze:
Matis pisze:[Chcę widzieć minę barmanów w barze jak do śordka wparuje im Inkwizytor, pan śmierci, Szkot w kilcie i inne osobliwości :twisted: :mrgreen: ]
[ A ja barmanek 8) Podryw " na arene " :lol2: .
[Z doświadczenia mojej pracy za barem. Barmanki mają wyjebane na wszystkich klientów, ot kolejne najebane osoby, które stwarzają tylko problemy. Tak są postrzegani wszyscy klienci. Ja czasami miałem już taki wkurw, że miałem ochotę zadźgać każdą osobę, która stałą mi na drodze. Więc nawet podryw na arenę nie pomoże :P Za to jakieś fajne dupeczki przy stolikach to już inna sprawa 8) ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ To był żart , ale racja że gdy po raz kolejny widzi się przebranych ludzi raczej większej uwagi się im nie poświęca. ]

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Dlatego pójdziemy do baru, który będzie daleko XD Pierwsze wrażenie jest najważniejsze :mrgreen: ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[Ja bym tam raczej zastanawiał się co szarzy poznaniacy pomyślą, także im dalej od Pyrkonu wparować tym lepszy efekt :P
A wspólny toast obowiązkowo. I oby nie padało. :D

A co do tej sesji RPG'a - może by tak grupa na fb żeby to obgadać z chętnymi ? Zasadniczo jak nikt nie będzie chciał to mogę pomistrzować, odkurzy się którąś krótką przygodę z dysku]

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Chętnie zagram jak tylko znajdę czas, na wspólny toast to must have.
Apropo facebooka to zaproście mniej jeśli chcecie..na własne ryzyko :v https://www.facebook.com/jakub.janaszek
Można się jakoś zgadać, Pyrkon wielki obiekt z tłumem ludzi. Jak tylko uda mi się pojechać....]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Dobra, tworzyć grupę na fb i konczyć offtop! [-X ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Jako, że nikt się nie pofatygował, by coś napisać, to pcham akcję dalej i wrzucam zapowiedź pojedynku.]

Na krótko po tym jak tubylcy wdarli się do fortu, starcie przybrało zdezorganizowany charakter. Orkowie i jaszczuroludzie wyławiali grupki obrońców, ścierając się w luźnym szyku. Część zabijali na miejscu, część łapali, by potem złożyć w ofierze.
Pakja zdążył położyć już sześciu przeciwników. Piraci, choć walczyli zajadle, byli raczej zdezorganizowaną hałastrą, toteż bez większych problemów odbierał im życie. Mając co najwyżej grube przeszywanice za pancerz nie mogli się uchronić przed ciosami macuahutila, który bez większych przeszkód przecinał mięso, kości i wełnę na pół. Był jednak jeden chlubny wyjątek- ogr z załogi kapitana von Drake'a. Zabarykadował się w jednym z drewnianych baraków, rażąc wrogów ogniem z trzymanego pod pachą działa. Zwali go Grog.
Wielkie kule siały spustoszenie wśród napastników jak nic innego na polu. Grupa ludzi konsolidowała się pod jego wodzą stwarzając punkt oporu. Pierwszy szturm został odparty. Grog ładował swą broń, a pozostali piraci ostrzeliwali wycofujących się wrogów. Jeden z nich padł nagle trafiony kamieniem z procy lecz jego towarzysze wnet pomścili towarzysza, ustrzeliwując skinka. Wtedy ściana ich drewnianej twierdzy eksplodowała na setki szczap. Pakja wpadł do baraka z impetem. Roztrącił mniej znaczących przeciwników na boki, tych, którzy nie byli dość szybcy zmiażdżył, nie poświęcając im większej uwagi. Macuahuitlem skierował w ogra, rzucając wyzwanie.
Grog porzucił nieprzydatną armatę i chwycił za broń białą- paskudnie wyglądający hak i tasak. Pakja ruszył na niego z tarczą trzymaną wysoko. Przewaga zasięgu pozwoliła mu zadać pierwszą raną, lecz potem zepchnięty został do defensywy pod naporem ogra. Wielka tarcza wytrzymała jednak furię wielkoluda. Uderzeniem ogona w goleń wytrącił saurus przeciwnika z równowagi i przeszedł do kontrataku. Obsydianowe ostrze przeszło przesz tors Groga jak przez masło. Zatoczył się, cofając kilka kroków, lecz zaraz doszedł do siebie. Wtedy ruszył ponownie. Pakja odbił razy tarczą, zszedł na bok i ciął pod kolanem. Grog kląkł, jasna krew siknęła po ścianach. Saurus podszedł do niego od tyłu, chwytając za głowę i przystawiając ostrze do gardła.

Wojownicy powitali go radosnym rykiem gdy wyszedł do nich z głową ogra uwieszoną u pasa. Nieliczni obrońcy cofali się do kopalni, bez wsparcia strzelców Lothara, bez dowódców walki szybko wygasły. Pozostało jeszcze zadać ostateczne uderzenie w wejście do podziemi, by wybić przeciwnika lub zmusić go do wycofania się wgłąb... i zasypania korytarza. Wódz powierzyć to zadanie miał zaufanemu wojownikowi.
- Etchan!- zawołał Pakja, zwracając się do elfa- Tobie przypadnie zaszczyt wykończenia naszych wrogów. Uderzaj szybko i bez litości.
Asrai przytaknął głową i odwrócił się. Orkowie już burzyli baraki i dewastowali palisadę, część jaszczuroludzi znikała w puszczy gdy nagle padł strzał. Stojący obok elfa Mboto zachwiał sięi usiadł, trzymając za tors. Etchan spojrzał przed siebie. W oddali, za wulkanem ujrzał białe żagle okrętu, który jeszcze do niedawna należał do Inkwizycji. Przed nim zaś, niczym złe życzenie spełnione przez dźina, stał jego znienawidzony rywal.
- Ta ziemia należy do mnie- rzucił z pogardą Francis von Drake- Wypierdalać.

Etchan vs kapitan Francis von Drake
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Lothar leżał na kamiennym stole, opatrywany przez kilka skinków Toariego, które używając mieszanek ziołowych oraz dziwnych narzędzi z lśniącego metalu, jakiego jeszcze dotąd nie widywał u nich czy to w orężu czy ozdobach sprawnie usunęły kulę z jego ramienia i oczyściły rany, nakładając na koniec po innych opatrunkach liście nasączone niebiańsko kojącą mazią na paskudne poparzenie jakie sprawił mu Razandir. Zbroja i większość ubrań leżały obok, lecz kapitan raczej nie bardzo przeciwko temu protestował, głównie przez znaczną ilość ziół usypiających i wypitego alkoholu ze znaleźnej po starym magu manierki z rumem, co miało uchronić go przed kłopoczącymi łuskowatych felczerów odruchami w czasie dość bolesnych operacji. Wszedł jednak do półfinału turnieju, który już na początku miał pochłonąć jego życie i była to na tyle dobra wizja, że spokojnie przysnął.

Jego ludzie i inni zwiadowcy Toariego nie byli za to ani trochę spokojni. Skinki rozglądały się po rozłupanej i splądrowanej piramidzie, co i rusz znajdując masę ludzkich śladów, zapewne zrobionych przez tę samą bandę, która zostawiła ślad przemarszu w lesie.
Hans zaś siedział na odpadłym z sufitu kawałku skały kreśląc w pyle ubijaczem wyciągniętym z muszkietu. Jego strapioną minę podzielał sir Horst, cały czas pobrzękując płytową zbroją, gdyż nie mógł usiedzieć na miejscu.
Po chwili nadeszło kolejne głuche echo i piramida niemal niedostrzegalnie zadgrała, Andreas ubijający w fajce tytoń zmarszczył brwi, gdy nieco cennego proszu wyskoczyło z lulki.
- Kolejny ? - zapytał młody strzelec.
- Aye. Wystrzały armatnie. Bez cienia pochyby. - skwitował Hans, poprawiając kapelusz.
- To oznacza, że nasz fort jest atakowany! A wy siedzicie spokojnie jak na leżach zimowych! - huknął brodaty ulrykanin - Tam mogą ginąć nasi! Nasi...
- Nasi tymczasowi sojusznicy. - stwierdził zimno sierżant, zabierając się do ostrzenia szpady - Będzie mi ich brakować. A Albrecht powinien dać sobie radę. Nic innego nie zrobimy, póki nie pozwolą nam pójść. Wprawdzie tutaj jesteśmy równi liczbą z jaszczurkami, ale nie będę ryzykować życia kapitana, zwłaszcza rannego w niepotrzebnej jatce.
- Hmpf. - warknął Horst wznawiając chodzenie w kółko - Miejmy nadzieję, że taktyka obronna i dyscyplina, którą im wpoiliście na coś się przydadzą.
- A jak nie to przecie mają tam statek powietrzny - wtrącił Luitpold, wypowiadając na głos produkt intensywnego myślenia - Jeśli mają choć trochę oleju w głowie powinni szybko się ewakuować na bezpieczny i pełen zapasów galeon na morzu.
- Oby. A teraz idź ktoś sprawdzić jak się trzyma kapitan Brennenfeld.
*****

Atak nadszedł w środku nocy, akurat gdy myśleli, że są bezpieczni, jaszczury zajęte inkwizycją, a kapitan Brennenfeld niedługo wróci. Tak bardzo się mylili.

Huk arkebuzów i pistoletów oraz szczęk kusz zmieszany z rykami atakujących i umierających dzikusów obudził śpiącą populację fortu. Niestety oczywiście zataczający się, niewyspani, głodni i szukający sklejonymi oczyma ubrań piraci nie uzbroili się dość szybko by z barykady dać salwy zdolne odeprzeć wroga. Sporadyczny ogień bez rozkazu w nocy, bez ognisk rozświetlających przedpole, których nikt nie kwapił się zapalić niewiele zdziałał, a oni zaczęli się już wspinać po barykadzie. I może krzyki jakiegoś bosmana czy kwatermistrza zebrałyby ludzi do broni, jednak wielka zielona piącha rozwalająca bramę pozostawiła to w sferze marzeń. Gdy tylko walczący na palisadzie ulegli, przez bramę wpadła zgraja rządnych krwi bestii. Kończąc egzystencję fortu Bianca tak jak to zrobili z Marią.

Za bramą rozłożone leżały zaostrzone bosaki i wystrugane rohatyny z opalonymi końcówkami by nawet w razie upadku bramy móc powstrzymać wroga od wtargnięcia niczym słynni estalscy Tercio. Niestety zbyt mało mężczyzn porwało się na czas do pik by zatamować potok łusek i tatuaży. Wtedy też dyscyplina, o którą tak zabiegał herr Lothar zniknęła jakby nie musztrował ich wcale w pocie czoła. Zamiast myśleć o zorganizowaniu się Estalijczycy i korsarze Drake'a rzucili się we wszystkie strony byle ratować swoją skórę lub unieść ile się dało kosztowności spod wiaty robiącej za magazyn. Zaczęła się rzeź.


Albrecht wraz z Drainem i Dainem wypadli spoceni z szybu kopalni unosząc tyle ile mogli zabrać ze swojego warsztatu. Bladolicy rusznikarz upuścił z hukiem swoje pakunki widząc biegnącą na nich szóstkę wrogów. Nie był jednak jak te bezwartościowe szczury morskie, do których mimo wspólnego obozowania czuł teraz ino pogardę za zmarnowanie danych im lekcji.
Opierając o drewniany płot muszkiet powtarzalny i blokując go ramieniem, wymierzył dokładnie przez szczerbinkę. Bracia Dawi również ujęli za swój garłacz i parę muszkietów. Wypalili równocześnie, powalając kilku orków i odrzucając dwóch rannych saurusów.
- Druga salwa! - krzyknął czarnowłosy jaeger, dobywając teraz pary pistoletów, z czego jeden tak jak odrzucony muszkiet posiadał zestaw luf. Tym razem koło nich zatrzymała się para rejterujących piratów widocznie znajdując ognisko oporu, przy kórym poczuli się bezpiecznie, dołączając ogniem kuszy i arkebuza. Para saurusów, padła wśród kłębów dymu.
- No! Nieźle człeczyny, tylko tak dalej a może..! - chciał klepnąć estalczyka Dain, jednak zauważył sterczącą mu z piersi strzałę. Chłopak osunął się z bulgotem krwi w gardle. Drugi mat odwrócił się odrzucając kuszę i rzucił się w tył lecz zaraz też padł, trafiony w kark. Kolejna strzała zafurkotała, wbijając się w mięsiste ramię Draina.
- To ten pieprzony elf! - wskazał zakapturzony cień wśród dymu krasnolud, zapalając od małego urządzenia na czarną wodę granat i ciskając mniej więcej w tamtym kierunku - Baruk Khazad!
- Biegiem! - wrzasnął nie czekając na wybuch Albrecht, chwytając co popadnie ze swego dobytku i biegnąc za siebie w kierunku zbocza wulkanu.
Pewnie nigdy by im się nie udało, jednak w ogólnym zamieszaniu, rzezi, płomieniach zabudowań, dymach prochowych oraz dzięki heroicznej ostatniej obronie Groga trójce niskich postaci udało się niepostrzeżenie umknąć z uszami wypełnionymi wrzaskami dożynanych.
Dain i Drain zaczęli się wspinać z typowo krasnoludzką wprawą. Albrecht dołączył do nich chwilę później.
- Nie dam zasrańcom zająć kopalni. - wyjaśnił z błyskiem w jedynym oku, za nim po ziemi przemknęły dwa iskrzące węże, jeden znikając w dziurze w ziemi, drugi w paszczy kopalni. Po chwili mina wkopana na środku udeptanego musztrami placu fortu eksplodowała, rozrzucając skinki z dmuchawkami, które właśnie ich dojrzały na ścianie wulkanu. Drugi lont sięgnął celu chwilę później, zawalając główny korytarz kopalni na łby dzikusów, które wpadły uwolnić swych zniewolonych współplemieńców, podzielając ich los pod gruzami. Na szczycie niższego piętra masywu góry czekały milcząc działa zniesione z Pena Duro, część była nieprzydatna bo skierowana w przedpole, zaś tylko przy jednym kuliła się grupka działonowych, niepewnie spoglądając na tych, którzy się właśnie wspięli.
- Spokojnie, jesteśmy ludźmi. - uspokoił ich Albrecht. Nigdy nie wiadomo co może odwalić nerwowy człek za armatą.
- Wi... widzimy! C-c-co mamy robić ?! - jęknął jeden z Tileańczyków.
- Załadować kartaczem, palnąć w dół i zwiewać razem z nami! - krzyknął Drain.
- Aye. Potrzebujemy ludzi do wystartowania Revenge! Szybciej kamraci! - dodał Dain.
Trójka ocalałych pobiegła półką wzdłuż zachodniej ściany wulkanu, trafiając na miejsce, gdzie zakotwiczono Revenge. Biegnący wpadli na profesora Tsayrovskiego. Dziwak w malowanej koszuli poprawił okulary.
- Panowie, czy to aby normalne, że mieszkańcy tutejszego ekosystemu zachowują się tak agresywnie wobec..?
- Sza mądralo. Pakuj się na drabinę jeśli chcesz żyć! - popchnął profesora w kierunku sznurowej drabinki Albrecht za nim dały się słyszeć krzyki, zwycięski ryk i jazgot wystrzeliwywanego kartacza - Mamy mało czasu!
- Ale... ale... nigdzie nie mogę znaleźć Senior Corteza ani mojego kronikarza... - wyjąkał jeszcze okularnik wspinając się zaraz za krasnoludami, którzy z wyrobioną wprawą niczym dwa brodate pająki pomknęli w górę.
- Do diabła z Cortezem, musimy ratować okręt. I swoje skóry! - pisnął Albrecht, biorąc ostatni pistolet w zęby i wspinając się zaraz za naukowcem.
Byli już w połowie drogi, gdy do drabiny dopędzili działonowi. Oraz ścigający ich wrogowie. Ostatni uciekający zatrzymał się by wypalić z wachlarzowych luf Kaczej Stopy, jednak zaraz doścignął go po trupie współplemieńca wielki ork z przebitym nosem, rozwalając mu łeb maczugą. Reszta szybko zaczęła włazić, jednak przedostatni z charkotem spadł na ziemię, z pleców sterczała mu kościana dzida. Wspinający się o linkę wyżej odetchnął z ulgą gdy Revenge powoli ożyła, ruszając i orając skałę kotwicą niczym lemieszem, ale zaraz wrzasnął, gdy saurus skoczył łapiąc się drabinki i odgryzając mu głowę. Po czym sam zaczął się wspinać. Z jego pleców pomknęły wyżej dwa zwinne skinki.
- Pochyl głowę! - ryknął Albrecht do marynarza pod nim i gdy ten usunął głowę z linii, odpiął z pleców małą baryłkę prochu, która spadła strącając dwa małe jaszczury i rozbijając się na łbie saurusa, obsypując go czarnym proszkiem i potrząsając głową. Gigant wciąż wspinał się jednak goniąc piątkę ludzi. Do tego linki napięły się pod jego ciężarem, jęcząc jak chłostani biczownicy na procesji. Albrecht dobył noża i przepuścił marynarza pod nim. Dwóch następnych było już dużo niżej i tuż za nimi był jaszczur.
- Entschuldigung Się bitte meine Kameraden.
Piraci pokręcili głowami, widząc jak żołnierz przecina pod sobą linki drabiny.
- Non! Non! Por favor non!
Ich wrzaski ucichły wraz z trzaskiem liny, gdy dolna połowa drabiny z okupantami runęła między drzewa nad którymi leciał Zeppelin. Albrecht westchnął zrezygnowany i wspiął się ostatni odcinek, na końcu pomógł mu Dain, który zwinął drabinkę, patrząc ciekawie na jej postrzępione, przedwczesne końce z pytaniem.
- Lina się przerwała. - rzucił, kładąc się na podłodze dolnego tarasu gondoli.
Dain chciał coś powiedzieć, jednak komunikat ze sterówki wyszczekany przez miedzianą tubę im przerwał.
- Ej, statek w polu widzenia przed nami. To pewnie ten co go kapitan Drake zdobył. Spróbuję zejść a wy zrzućcie im drabinkę.
- Zleć niżej. - poradził bratu Dain - Urwała się w połowie...

Na miejscu zeppelin powitał z Liberatora okrzykami tłum marynarzy i profesorów, pomiędzy którym widać było kapłana, kilku korsarzy i Francisa.
- Łał. Brennenfeld szybko was wezwał... dopiero co odpłynął ze swoimi strzelcami...
- Nie widzieliśmy kapitana. - wydyszał Albrecht, który wraz z Tsayrovskim zszedł na galeon. - Zaatakowali fort. Wzięli nas z zaskoczenia i do tego magią. Ratowaliśmy statek i kogo się dało. Poza mną, profesorkiem -wskazał brodą witającego się po dniach z innymi naukowcami ekspedycji bosego okularnika-, Dainem, Drainem i dwójką pańskich marynarzy nie przeżył nikt...
- Putanesca... - zaklął najbliższy korsarz z ekipy abordażowej.
Von Drake zgrzytnął zębami.
- Pal licho tą zawszoną bandę, mam rozumieć że zostawiliście tam MOJE KLEJNOTY ?! CAŁY UROBEK ?!
- Eeeemh...
- Z drogi! - von Drake złapał się za drabinę i krzyknął do góry do Daina - ROZPĘDZAJCIE OKRĘT! WRACAMY NAD FORT, ZRZUCICIE MNIE TAM I DAM POPALIĆ KAŻDEMU ŁUSKOWATEMU ZASRAŃCOWI CO TKNIE MOJE BŁYSKOTKI!
- Ależ monsignore toż to samobójstwo..!
- Milczeć! Opowiadałem już jak wystrzeliłem się z działa ? Poza tym jako zawodnikowi nie mogą mi nic zrobić... poza jednym elfem którego zamierzał oddać jaszczurom w kawałkach! FORZA!
Albrecht aż usiadł gdy zwisający z okrętu powietrznego na drabince szaleniec poszybował prosto w środek tamtego piekła. Swoją drogą nagle zastanowił się co z Razandirem i Lotharem...

[ Dawaj Franics! :D ]

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Napięcie było wręcz wyczuwalne , wszyscy wojownicy zastygli w nerwowym oczekiwaniu na sygnał. Co jakiś czas słychać było nerwowe zgrzyt kłów lub poprawianego oporządzenia. Gniew , nienawiść i chęć odwetu miała znaleźć ujście w tym starannie przygotowanym ataku. O ile sytuacja w obozie będzie na tyle odpowiednią że dostaniemy sygnał do ataku. myślał elf patrząc po raz kolejny na kryjącą się pośród drzew małą armię. Mimo tego że uczestniczył już w ogromnej ilości nocnych ataków zawszę czuł specyficzny dreszcz emocji . W końcu do tego byłem głównie szkolony..

***

Gdy pojedyńczy , krótki dźwięk zagrany na specyficznym , przypominającym muszle instrumęcie rozbrzmiał przerywając nietypową dla lasów deszczowych cisze , Etchan odetchnął głęboko. Dowodzący atakiem , wyjątkowo masywny ork wydał krótką komendę. Ukryci dotychczas pod osłoną drzew wojownicy wyszli zza osłony drzew od razu formując formacje zwaną " Rogami Byka " . Pierwsza linia ustawiona w szeroki , półksiężyc miała za zadanie zdobycie palisady i zniszczenie bramy. Lekki marsz zmienił się w bieg. Nie było już odwrotu . Wojna podjazdowa się skończyła. Gdy tylko straż , w końcu nas zauważy będę musiał jak najszybciej zlikwidować strzelców. myślał elf gdy od palisady dzieliło ich około piętnaście kroków. Gdy dzieliło ich niecałe dziesięć usłyszał cichy krzyk , a później głośny odgłos wystrzału. Jeden ork zwalił się ciężko na wilgotną ziemię . Po chwili rozpoczął się nieskordynowany ostrzał , prowadzony przez do niedawna drzemiących strażników. Saurusy i orkowie razem wznieśli ogłuszający wręcz okrzyk i rzucili się na palisadę. Plecione liny zachaczały o pale a dwie bambusowe drabiny oparto o drewniane umocnienia. Etchan nie zwracał już na to uwagi . Wypuścił pierwszą strzałe , wąsaty strzelec podnoszący właśnie swój arkebuz zawisł z cichym jękiem na palisadzie. Kolejne strzały , wypuszczane praktycznie jedna po drugiej skutecznie powstrzymała większość obrońców przed prowadzeniem ognia . Z resztą elf nie był już tam potrzebny , korsarze i najemnicy nie mieli szans w walce z dzikimi , doświadczonymi wojownikami z dżungli . W tym samym momencie brama rozbita potężnym uderzeniem dowodzącego atakiem weterana przestała stanowić przeszkodę dla tłumu wojowników. Pierwsza linia obrony przestała istnieć. Etchan wbiegł przez zniszczone wrota jako jeden z pierwszych . Na widok uciekających obrońców nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu . Po chwili większość z nich albo leżała na ziemi ze strzałą w plecach albo kuliła się za byle jakimi osłonami . Nagle tuż koło jego głowy przemknął bełt . Elf ignorując fakt że tylko szczęściu zawdzięcza to że żyje obrócił się w stronę z ląd nadleciał pocisk . Umocnioną drewnianą więżę co chwil pokrywały szary dym , wystrzałów. Elf przykrywszy się płaszczem zaczął oddalać się od jednego z ostatnich bastionów konkwistadorów ale wtedy stało się coś zupełnie nieoczekiwanego . Dostrzegł dziwną lsniącą poświatę która nagle otoczyła strażnice.
- Czy to jest ... - Nie skończył zdania , wieża zawaliła się z hukiem który nie zagłuszył krzyku broniących się tam żołnierzy. Widząc biegnącą dalej grupę wojowników odwrócił się od niedawno obalonej wieżyczki i pognał razem z nimi . Gdzieś w dali słychać było bębny . Gdy mineli chronioną przez wysokie ogrodzenie kopalnie odkrywkową elf zamarł . Przed nimi karnie stojący ludzie i krasnolud celowali wprost na nich z muszkietów i pistoletów . Etchan widział już ręke opadającą w geście oznaczającym salwę i usta wypowiadające rozkaz . Wiedział że może nie zdążyć. Rozpaczliwym ruchem skoczył nisko ku masywnej drewnianej taczce i kilku skrzynią . Nawet jeszcze nie zdążył się wybić gdy zabrzmiały strzały. Poczuł lekkie muśnięcie powietrza gdy kula przeleciała tuż Koło niego . To był niezły skok zdążył pomyśleć zanim uderzył w skrzynie i prawie rozbił sobie głowę o taczkę. Rzeczywiście pomyślał z ironią. Rozległ się kolejny rozkaz i druga salwa zagrzmiała . Odruchowo schylił głowę lecz chwilę później szybko wstał i jeszcze będąc nie do końca wyprostowany wypuścił pierwszą strzałę. Mając trochę więcej czasu niż zazwyczaj , wycelował trochę dokładniej i trafił prosto w plecy wycofującego się marynarza . Ostatnią zdążył jedynie wypuścić a potem poczuł jak potężny cios obala go na ziemię . Uderzył na odlew rzucającego się na niego przeciwnika i przekręcił się na plecy. To co zobaczył sprawiło że na chwilę zamarł. Patrzył w zimne i bezlitosne oczy elfa. Jego przeciwnik wykorzystał moment nieuwagi i stalowy uścisk zaczął powoli dusić elfa . Etchan gorączkowo zaczął myśleć lecz nie mógł już nic zrobić. Czyli to tak wygląda myślał słabnąc Żadnych głębokich myśli i wizji domu . Jednej rzeczy mi szkoda , właśnie Artel Loren oczy coraz bardziej zachodziły mu mgłą a ręce coraz bardziej słabły . Nagle ucisk ustały , elf otworzył przymknięte oczy ale nic nie widział. Nadal czuł na sobie elfa ale on sprawiał wrażenie lekko zamroczonego. Nie zmarnował tej okazji . Z całych sił trzasnął go pięścią pod szczękę a następnie ignorując pulsujący ból i zawroty głowy wyczołgał się z chmury mgły która powoli rozwiewała się z miejsca hehe niedawnej walki. Rozejrzał się w około i z racji tego że był na lekkim wzniesieniu spojrzał na cały fort . Paliasada była w wielu miejscach zniszczona a większość baraków płoneła . Nieliczni jency właśnie byli wiązani a ich uzbrojenie składowane na mały stos. Wszędzie biegali orkowie burzący zabudowania twierdzy. Z tłumu wyłonił się Pakja z głową ogra przytroczoną do pasa. Elf już miał do niego podejść gdy rozległ się strzał. Potężny ork stojący koło padł na ziemie. Elf dopiero teraz zauważył że był to Mboto. Nie potrzebował słów wodza żeby domyśleć się kto właśnie zaszczycił ich swoją obecnością . Nie odwrócił się , spojrzał jeszcze raz na widoczne ze zbocza góry lasy deszczowe. Ta ziemia stała się czymś na kształt mojego drugiego domu. I podobnie jak dla wolności Artel Loren i wszystkich innych lasów i puszczy jestem gotowy chronić je przed ludźmi takimi jak ty.pomyślał.
- Zrobiłem wszystko co mogłem - powiedział do Pakji - Dziękuje za to że potraktowaliście mnie tak jak swojego. Jeżeli zginę - Naprawdę zaczynam się wzruszać. - Jeśli zginę wiedzcie że zrobiłem wszystko co mogłem żeby ich powstrzymać. Odwrócił się w końcu do swojego przeciwnika . Powstrzymał ochotę powiedzenia czegoś równie prowokującego jak on. Poluźnił sztylet w pochwie i jeszcze raz dotknął mocnego , ciemnego łęczyska.
- Jestem gotów powiedział bardziej do siebie niż do przeciwnika. Jego pogarda dla kapitana coraz bardziej górowała nad współczuciem dla tego kim się stał. Jeszcze niedawno sądziłem że robi to dlatego z powodu swojej na pewno trudnej przeszłości. Myliłem się , on po prostu robi to dla władzy. Zwykłej nic nieznaczącej kontroli nad małą wyspą i jej bogactwami.
- Kiedyś Ci współczułem - powiedział widząc postawą zdradzającą całkowitą pewność siebie.
- O czym ty pierdolisz elfie ? Stawaj do walki. - Odpowiedział zdziwiony Francis. Szkoda że może już nigdy nie zobaczę domu.pomyślał Etchan powoli wyjmując łuk. Starał się nie skupiać się na odpowiedzialności która teraz spoczywała na jego barkach. Teraz liczył się tylko pojedynek.
[ KRWI ! :twisted: Miejmy to już za sobą. ]

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[ Wszyscy chyba czekamy na wynik walki :D ja coś napiszę jak wyjdzie zwycięzca ]
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka dwunasta
Francis von Drake, Podniebny Pirat, kapitan statku REVENGE vs Etchan, Strażnik Cienia


https://www.youtube.com/watch?v=lub9L8v ... u0&index=3
Po ciężkiej, parnej nocy nastał szary poranek. Był zadziwiająco chłodny, wietrzny, podmuch niósł zapach soli znad oceanu i zieleni lasu. Było to dziwnie… orzeźwiające.
Francis uśmiechnął się pod nosem. Urękawiczoną dłonią sięgnął do starannie wypolerowanej sprzączki płaszcza i odpiął ją. Granatowy materiał obszywany srebrną nicią załopotał gwałtownie, po czym odleciał porwany przez figlarny wiatr. Następnie delikatnie ujął za kapelusz i odrzucił go na piasek. Długie, kruczoczarne włosy opadły mu na kark. Etchan zacisnął pięści, po czym je rozluźnił. Czuł się gotów.
- Zanim zaczniemy- przerwał nagle pełne skupienia milczenie Francis, zbliżając się do elfa- Winniśmy walczyć uczciwie.
Uśmiechnął się przy tym, jako, że zatrzymał się na odległość pchnięcia rapierem przed przeciwnikiem. Etchan splunąłby z pogardą, gdyby takie małostkowe zachowanie nie uważał za uwłaczające. Po chwili jednak spogodniał. I uczynił krok do przodu- na dystans walki nożem. Francis zbladł nieco z gniewu, twarz wykrzywił mu grymas nie szczędzący elfowi pogardy. Ten odwzajemnił mu złośliwym uśmiechem.
- Teraz jest uczciwie- rzucił Asrai.
Zaczęli w mgnieniu oka. Wielki mężczyzna, jakim był Francis użył pięści, wykorzystując przewagę warunków fizycznych. Pięść minęła głowę elfa o cale, lecz drugi cios w tors odrzucił ostrouchego natręta na pożądany dystans. Etchan przykląkł aż, wciągając ze świstem powietrze. Uśmiechnął się jednak ponownie. Von Drake spojrzał na swoje ramię. Podłużne cięcie sięgało od połowy ramienia do jednej trzeciej długości kości łokciowej. Kapitan skrzywił się z pogardą wymalowaną na twarzy i błyskawicznie dobył broni. Sztych jego rapiera mignął na podobieństwo marlina, szybko i gwałtownie, pozbawiając elfa inicjatywy. Etchan zmuszony był się cofnąć, a Francis podążał cały czas za nim. Strażnik Cienia wtem zatrzymał się, kierując krok na ukos, zszedł piruetem z linii ataku, za plecy przeciwnika. Ciął nożem po łuku, ostrze jednak trafiło na wyprawioną skórę kaftana i choć ostrze z obsydiany przecięło ją jak masło i rozdarło len koszuli, nie dotarło ono do ciała najlepszego szermierza Siedmiu Mórz. Ponownie udowodnił, że nie należy zbliżać się doń, odrzucając wątlejszego rywala uderzeniem łokcia. Krew popłynęła po twarzy elfa z rozciętego łuku brwiowego. Kolejny sztych bystrej stali rapiera rozorała mu policzek. O mały włos. Etchan wiedział, że jedno precyzyjne pchnięcie oddziela samozwańczego gubernatora od wygranej, a jego od śmierci. Wiedział to również jego przeciwnik. Strażnik potrzebował więcej dystansu.
Odskoczył zwinnie przed kolejnym ciosem, przelatując nad nadpalonym balem wyrwanym z palisady, sięgając jednocześnie ręką do kołczanu. Płynnym ruchem założył pierzastą strzałę na cięciwę, naciągając ją w tej samej chwili, w której jego stopy dotknęły ziemi. Wypuścił ją z wyszeptaną modlitwą.
Pocisk syknął w powietrzu, tnąc je lotkami z piór loreńskiego jastrzębia. Strzała ugodziła pirata pod obojczykiem, tuż nad koroną serca. Gubernator zachwiał się, jego lewym barkiem aż obróciło. Etchan już nakładał kolejną strzałę, gdy jego wróg znów skierował twarz ku niemu. Za późno dostrzegł czerń lufy…
Strzał padł z biodra, a ugodził celnie. Elf poczuł jak jego stopy tracą kontakt z ziemią, jak jakaś niewidzialna siła wyciska dech z płuc i wlewa płynny ogień w mięśnie. Jednocześnie doświadczył dziwnej swobody w prawym biodrze, rozluźnienia, które wcale dobrze mu się nie skojarzyło. Wpadł w niski krzew kakaowca, gałęzie podrapały mu twarz i ramiona, lecz nic to było wobec cierpienia, jakie zadała mu kula.
Tym razem to na twarzy Francisa zagościł uśmieszek. Zdmuchnął dym ulatniający się z lufy i ruszył z werwą, by dobić rywala. Głownia rapiera odgarnęła szmaragdowe liście, lecz rannego tam nie było. Postrach Siedmiu Mórz jednak nie rozpaczał, ni gniew nie targał jego trzewiami. W spokoju, z szelmowskim uśmiechem przeładował pistolet, uważnie bacząc na ciągnące się po piasku ślady krwi.
Karmazynowy szlak wiódł von Drake’a po jasnej glebie ku zrujnowanemu barakowi, wciąż płonącemu, który niegdyś służył Cortezowi za lokum. Francis nie zaprzątał sobie głowy losem druha, nie mógł sobie pozwolić na dystrakcję, gdy jego życie rzucone było na szalę Areny Śmierci.
Krwawy trop urywał się nagle po większej plamie, lecz dalej w piasku biegł podłużne, szerokie wyżłobienie, jakby ślad ciągnięcia czegoś, czy raczej czołgania.
Dostrzegł go przy wylocie szybu kopalni. Zęby znów zabielały przy uśmiechu Francisa. Elf był osłabiony, dyszał ciężko, spocony jakby zanurzyć go w ukropie. Oparty ciężko na zdrowej nodze, chcąc odciążyć ranione biodro, napiął łuk z sykiem. Niezdolny jednak do użycia całego ciała, nie dość siły nadał naprężonej cięciwie. Francis zaśmiał się zawadiacko, zbijając strzałę w locie. Podszedł doń powoli, mierząc go sztychem w gardło. Etchan spróbował zbić go nożem, lecz von Drake zwyczajnie cofnął głownię i znów wycelował.
- Koniec z tobą, pederasto!- zakrzyknął. Elf zamknął oczy. Świat zatrząsnął się wokół niego. Palce jego symultanicznie chwyciły za granitową ścianę. Koniec jednak nie nadszedł.
Poczuł kolejny wstrząs, aż zachwiał się. Dopiero, gdy otworzył oczy, zorientował się, że to nie uczucie w jego głowie. To się działo naprawdę.
Widział Francisa zdezorientowanego. Oglądał się w kółko, jakby chciał znaleźć źródło drgań sejsmicznych. Wtedy któryś z orków krzyknął coś niezrozumiale, wskazując palcem w górę. Zielonoskórzy i jaszczuroludzie struchleli na wskazany widok i pierzchli czym prędzej w las. Von Drake również zadarł głowę w górę. Widok był bądź co bądź… niepokojący.
Ixtla budziła się. Od dawien dawna wygasły wulkan znów okazywał aktywność, buchając z krateru gęstymi kłębami dymu niczym z krematorium. Co jednak zmusiło tubylców do ucieczki, nie wywarło wielkiego wrażenia na Francisie. Nerwowy tik zirytowania targnął jego kącikiem ust.
- Lepiej będzie stąd się zmywać- mruknął- Ale bez ciebie. Ty zostajesz.
Krótkim ruchem wycelował z pistoletu do stojącego już, lecz wciąż potrzebującego oparcia Etchana. Elf zgarbił się, wypuszczając z ręki oberwane łodyżki. Odetchnął głębiej, czując jak przeżute dokładnie liście koki zaczynają działać. Wpierw był spokój. Potem przyszła euforia.
https://www.youtube.com/watch?v=Gvfy7IRF7wc
Widział ruch ramienia Francisa, milisekunda po milisekundzie. Dłonie jego spoczęły tedy na łuku, uderzając jego drewnem z dołu, podbijając lufę ku niebu. Huk wystrzału słyszał jak odległy grom. Uszy jego pełne były waleniem serca przypominającego uderzenia kowalskiego młota. Skoczył do przodu, niczym wąż uderza z wysokiej trawy na nieświadomą ofiarę. Poczuł, jak coś przemieszcza mu się w biodrze, lecz ból zniknął gdzieś, jak senny koszmar nad ranem. Wystawiony jak rożen, na który miał się nadziać rapier chwycił lewą dłonią, kalecząc się przy tym, gdyż Francis szarpnął od razu, by uwolnić klingę, prawą zaś dźgnął nożem w odwrotnym chwycie. Von Drake zasłonił się pistoletem i kopnięciem spróbował odepchnąć przeciwnika, lecz ten odskoczył, wciąż trzymając głownię jego broni. Francis znów szarpnął i choć znów pociekła krew, stwardniałe od łuku dłonie oparły się dość dobrze stali. Gubernator w takiej sytuacji odrzucił pistolet, dobywając lewaka. Broń stricte defensywna w zwarciu mogła okazać się śmiertelnie skutecznym narzędziem ataku.
Etchan z kolei dysponował narzędziem wybitnie ofensywnym. Nóż o ostrzu z obsydianu idealnie nadawał się do cięcia skóry, mięsa i kości, lecz w zderzeniu ze stalą mógł pęknąć. Umysł jego wędrował teraz jednak po zgoła innych ścieżkach, niż zimna, logiczna taktyka. Był blisko duchów, a one wskazywały mu drogę.
Przypadł on blisko swego przeciwnika- taktyka z pozoru nierozsądna z powodu przewagi fizycznej von Drake’a- spychając zbrojną w lewak dłoń i dźgając nożem. Francis usiłował zwiększyć dystans i powstrzymać napór elfa, zdzielając go głowicą rapiera. Krew popłynęła z rozbitej głowy elfa, sklejając długie włosy czarnym skrzepem. Etchan spojrzał na przeciwnika szeroko otwartymi oczyma, nogi plątały mu się w pląsawiczym kroku. Francis dźgnął więc lewakiem, jednak najwyraźniej elf zbyt mocno trzymał się zmysłów, gdyż miast ranić poważnie ogłuszonego, krótkie ostrze przeszyło powietrze. Von Drake uzyskał jednak inicjatywę. Silnie odepchnął od siebie natrętnego przeciwnika. Miał palącą potrzebę przekłuć go jak prosię. Nim jednak zdołał doskoczyć pięknym wypadem do Etchana, poczuł nagle uderzenie na wysokości kolana. Impakt rozszedł się niemiłą falą, przez co pomieszał krok i niemal potknął się i upadł. Dziwne ciepło spłynęło mu po goleni. Gdy spojrzał w dół, ujrzał sterczącą pierzastą strzałę i ciemniejący materiał spodni lewej nogi. Ból jednak był jak odległe wołanie spod powierzchni wody. Francisa wiodła do przodu żelazna wola, która nie pozwalała mu się poddać i paść na ziemię pokonany.
Wtedy trafiła go druga strzała. Drewniana brzechwa wyrosła mu nagle z prawego barku. Odłamał ją niedużo przy ciele, jak poprzednie. Etchan stał kilka kroków przed nim. Był przyparty do muru, w ręku dzierżył łuk. Wściekłe spojrzenie Francisa spotkało się z obłędnym elfa, płonąca pasja stanęła naprzeciw duchowemu oświeceniu.
Trzecia strzała wbiła mu się w brzuch. Krew tu broczyła ciemniej, lekko obficiej niż w pozostałych ranach. Lecz von Drake uśmiechnął się. Asrai zużył właśnie ostatnią strzałę.
Niepomny bólu, niepomny zmęczenia, Francis zaatakował, krótkimi cięciami i pchnięciami usiłując sięgnąć znienawidzonego rywala. Etchan zmuszony był do nie lada wysiłku, by uniknąć razów samozwańczego gubernatora. Pojedynek się przeciągał, a obrażenia odniesione przez obu kombatantów były na tyle poważne, że prawdopodobny był scenariusz, gdzie obaj oni legną na koniec martwi.
Jeszcze raz elf próbował skrócić dystans, lecz pomny tego Francis skutecznie mu to uniemożliwiał. Tempo pojedynku wyraźnie spadło z powodu ran, jakie odnieśli, lecz jego wymiar emocjonalny urósł wielce. Tymczasem Ixtla wyrzuciła z siebie kolejną porcję dymu i popiołu. U podnóża wulkanu było coraz bardziej gorąco. Coraz łatwiej było o błędy.
W końcu Etchan potknął się i padł na kolano. Francis zaraz myślał to wykorzystać i zakończyć pojedynek. Niestety, był to podstęp Asrai, który pełną garścią piachu sypnął w oczy von Drake’a.
Francis zaklął szpetnie, zaś Strażnik cienia skoczył na niego kocim susem, obalając usiłującego pozbyć się drobin z oczu pirata i zdobywcę. Obaj rywale przetoczyli się po jasnym piasku, zdobiąc go ciemnym szkarłatem. Etchan uderzył nożem z góry, lecz von Drake zablokował cios przedramieniem. Ten odpowiedział grzmotnięciem rywala w twarz, nos chrupnął pod naporem pięści, lewe oko zabarwiło się na fioletowo i zaczęło puchnąć w szybkim tempie. W odpowiedzi elf zbił mu kolano w żebra i docisnął wbity w brzuch ułamany kawał strzały. Francis nie był w stanie powstrzymać wściekłego okrzyku bólu. Ciałem uczynił rzut mający na celu zrzucenie z siebie rywala. Znów się przetoczyli. Uwolniwszy się od balastu, spróbował wstać, lecz Etchan zaraz wskoczył mu na plecy. Ostrze z obsydianu mignęło Francisowi przed twarzą, gubernator w ostatniej chwili zatrzymał je przed swoim gardłem. Obaj kombatanci zmagali się ze sobą o kolejne cale w śmiertelnym zwarciu. Von Drake był silniejszy od swego rywala i skutecznie oddalał od siebie zagrożenie, lecz Etchan uderzając w jego rany zmuszał jego ciało do rozluźnienia chwytu, znów wędrując ku odsłoniętej krtani. Wreszcie Etchan ustąpił, lecz zrobił to tak nagle, że Francis stracił równowagę. Zbyt późno zauważył, jak elf przerzuca nóż do drugiej, niezablokowanej ręki. Klątwa jaką wypowiedział w myślach nie zdążyła zostać wypowiedziana.
Obsydian przeszedł przez tchawicę bez oporu, otwierając szyję Francisa obszerniej, niż się można było spodziewać. Nóż zatrzymał się dopiero na kręgach. Francis von Drake, kapitan, gubernator, postrach Siedmiu Mórz i jurny kochanek padł na piach, drgając agonalnie. To był koniec jego marzeń o podboju wyspy.
Jedyne, na co Etchan jednak miał siły było docięcie kosmyka włosów z głowy pokonanego. Gdy koka przestawała uśmierzać ból, a zaczęła otępiać, elf nie zdołał ujść sześciu kroków z pola bitwy. Nim objął go całun ciemności, ujrzał, jak wielkie, łuskowate ramię unosi go nad ziemię, zabierając w bezpieczne miejsce…
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Pfff , trochę nie wiem co napisać . Cieszę się z wygranej ale w sumie dla roleplay-u chyba lepszy byłby drugi scenariusz. Byqu walka jak zwykle bardzo dobra , czułem wręcz krew i brutalną walkę. :) Wulkan był tylko literackim urozmaiceniem czy losowym zdarzeniem ? ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

I to było to. Ostatni pojedynek ćwierćfinałów został zakończony, wrogowie ludu słońca pokonani. Tego wieczora jednak nikt nie świętował. Zdrowi opatrywali rannych, grzebali zmarłych. Poległych saurusów i skinki zebrano i umieszczono w krypcie piramidy, gdzie zmumifikowani mieli czekać na Koniec Czasów, by jeszcze raz stanąć do walki z siłami Chaosu. Tego wieczora czekał ich spokój. Cisza jednak, jaka nastała w nocy była niepokojąca, wydawała się wręcz nienaturalna. Wielu dręczyły złe sny.
Lecz gdy rankiem słońce nie ukazało się zza coraz gęstszej pokrywy chmur, a mgła wpełzła między drzewa, dziwny, zdawało by się nienaturalny chłód uderzył w mieszkańców Snaguax. Przywykli no upałów goście teraz opatulali się otrzymanymi od gospodarzy tkanymi pledami. Wielu, widząc chłód poranka i mleczny kożuch, pogrążyli się na powrót w sen, którego zaznawali ostatnio zbyt mało. Po ciężkiej, wojennej zawierusze jaszczuroludzie ugościli kombatantów w swej wiosce. Orkowie z plemienia Tawade, Jaegerzy Lothara Brennenfelda- zdawało się, że wreszcie na Pao zawitał pokój. Jeńcy z fortu zostali oszczędzeni i uwolnieni, choć odebrano im broń. Wyjątkiem był elf- Merxerzis, Pod koniec bitwy, otoczony, lecz wciąż stawiający zaciekły opór zażądał widzenia się w wodzem. Powołując się na prawa Areny Śmierci wymógł, by mógł kontynuować turniej, nierozbrojony i nieniepokojony. I choć Pakja jak każdy ze swych braci najchętniej by go rozszarpał na miejscu, przystał na żądania Druchii. Saurus nie miał zamiaru ingerować w wolę duchów. W końcu to o ich radę mieli prosić saurianie, to był powód organizowania turnieju. Coś niedobrego jednak wisiało w powietrzu, uczucie tak przytłaczające, że niemal garbiło karki żywych.

Tegoż to pamiętnego poranka, na kamieniej tablicy w dwóch alfabetach wyryto jak wyrok kolejne pary. Pierwsza z nich oznaczała szansę na pomszczenie poległego druha. Druga miała bardziej ideologiczny wymiar...

Jegorij Pałładijinowicz vs Lothar Brennenfeld
Etchan, Strażnik Cienia vs Merxerzis


[Wulkan był elementem stricte fabularnym. I prawda, chciało by się, by dla dobra fabuły to Francis wygrał, lecz kości zadecydowały inaczej. Co jak co, ale jednak Twoja reakcja mnie zaskoczyła :shock: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Jutro coś napiszę , muszę się z tym przespać :) Btw ciekawe losowanie :? ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Ja dodam event jutro lub pojutrze. Właściwie będzie to status quo na tą rundę, ale będaiecie mogli sobie poużywać ;)]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[ Ja jakoś jednak podejrzewałem wygraną Etchana, gratulacje dla MG za piękną walkę z krwią i efektowną próbą sił no i dla półfinalistów :D

No i dwajcie Lothar z Etchanem! Finał strzelecki byłby niezłą niespodzianką ]

Dżungla szumiała, pochłaniając w przypominające wielkie, czarne gąbki nocne powietrze między szeleszczącymi palmami obrzydliwą woń skwierczącego zewłoku Pomiotu Chaosu.
Edwin dmuchnął we wciąż nagrzane od nadmiaru skanalizowanej przez nie energii palce, parujące w styku z chłodem wieczora.
-Twa mizerna i obrzydliwa egzystencja kończy się tutaj. -zadeklarował mag z Marienburga, po czym wyjął wbitą w ziemię laskę. Stojący za nim w zbitej gromadzie liczebnej w niemal setkę mężczyzn najemnicy z Arabii i Tilei stanęli jak wryci pod spojrzeniem czarodzieja, który cały rejs ukazywał się im tylko wiecznie narzekającym i zadufanym w sobie pyszałkiem a teraz w tuzin uderzeń serca spopielił zmutowane monstrum, które bez większego problemu rozszarpało kilkunastu wojowników z argierardy idącej na fort konkwistadorów ekspedycji. Nieśli ze sobą sklecone nadprędce drabiny oraz dwie wywrócone dnem do góry szalupy mające posłużyć jako osłona przed ostrzałem.
-Naprzód! Przed świtem chcę mieć zdobytą kopalnię i łeb von Drake'a pod swoim butem. Kto mi go przyniesie dostanie worek klejnotów! -ignorując wesoły okrzyk janczarów i kuszników zwrócił się do starego czarodzieja kolegium Niebios- Archibaldzie, czy ów kapłan skinków dalej żyje?
-Jeszcze, ale już niedługo uda się do swoich bogów. Zgaduję, że musimy się pospieszyć?
-Oczywiście, pomijając, że każdy logicznie rozumujący człowiek wiedziałby to od razu bez zgadywanek to powtarzam to wam, tępym, impertynenckim szympansom od.....!!!
Potok inwektyw Czerwonego Maga przerwał wielki cień zwieszający się nad całą grupą i szybko mknący nad dżunglą.
Van Odesseiron szerzej otworzył oczy pod kapturem.
-To mój... znaczy się naszych pracodawców okręt powietrzny! Za nim, biegiem bezmózgie naczelne!

Niestety ku irytacji Edwina nawet biegnąc pełną parą z oblężniczym ekwipunkiem byli jak krasnoludy brnące przez błoto ścigające elfią kawalerię. Revenge kilka razy zniknęła im z oczu, lecz zaraz znów pojawiła się z zupełnie przeciwnej strony sunąc wprost na fort. Edwin zmarszczył brwi i przymrużył oczy niewyraźnie dostrzegając jakby... człowieka w płaszczu i z rapierem zwisającego z gondoli na sznurowej drabince. Mimo wytężania sił pod fort dotarli dopiero po kilku godzinach.
Widok skontrastowany z ostatnim widzianym przez nich stanem rzeczy nie mógł nie wprawiać w osłupienie.
Umocniona palisada była strzaskana i osmalona, baraki rozniesione, a pęknięte działa zrzucone ze stanowisk na trzęsącej się górze, zagrzebując swe paszcze w rozerwanej eksplozjami ziemi między brutalnie zmasakrowanymi trupami ludzi i poległymi orkami lub jaszczurami. Wszystko dodatkowo obsypywała popiołem kaszląca gardziel budzącego się po setkach lat snu wulkanu, dodatkowo iluminując późnonocną scenerię rozbłyskami ognia. Przekleństwa i głośne przełykanie śliny poniosły się po szeregach, porzucających drabiny i osłony.
-Tego już chyba nie będziemy potrzebować... - sapnął bej janczarów. Edwin przeszył go natomiast lodowatym spojrzeniem.
-W istocie błyskotliwa konkluzja. A po tym pokazie bezbrzeżnie trafnej oceny sytuacji ruszcie się pod wulkan. Skoro to sprawka jaszczuroludzi (których widać nie doceniłem skoro dali radę wymordować bestialsko okopanych ludzi) to jako dzikusy mogli zostawić kosztowności i kopalnię. Trzeba też przeszukać zabitych, może któryś drań von Drake'a przeżył i poprowadzi nas do swego kapitana.
-Ale... ale effendi... ta... góra zaraz zionie ogniem...
-Jedyne co zaraz zionie ogniem będą twoje gałki oczne, jeśli nie ruszysz tam swoich ludzi.
-Jak każesz. Yalla! Yalla!

Uderzający smród much ucztujących na świeżych zabitych oraz siarczany fetor popiołu uderzał po nozdrzach odkąd tylko weszli na pobojowisko. Kilku mniej doświadczonych najemników Faktorii Karmazynowego Szlaku zwymiotowało kolację, mijając rozerwane i poobgryzane zwłoki marynarzy i piratów. Dość długo zajęło najemnikom przeczesanie całych pozostałości obozowego kompleksu i biorąc pod uwagę ilość zmarnowanego czasu, gdy już poczęło świtać efekty mierzone w ilości zaledwie kilku niezbyt dużych worków poznajdowanych w błocie i pod czarnymi belkami klejnotów oraz kilkunastu zabrudzonych sztuk broni palnej okazały się wysoce niewspółmierne. Zapewne niecnoty cały czas drżą ze strachu przed tym wulkanem i nie przykładały się do poszukiwań - pomyślał Edwin, kopiąc leżącą przed sobą, oderwaną szrapnelem miny głowę orka.
Po chwili przyszedł do niego Vincenzo, sierżant Tileańczyków z Falco Internazionale.
-Żadnych ocalałych, dzikusy wymordowały wszystkich moich rodaków... znaczy piratów i Estalczyków albo resztę zabrały by pożreć. W każdym razie musieli uderzyć z zaskoczenia. Nie wiemy co z zawodnikami Areny. Do tego wejście do kopalni jest zawalone, lord Archibald twierdzi, że z użyciem ładunku wybuchowego.
Edwin zacisnął upierścienioną dłoń w pięść na swoim zaplecionym w warkoczyk wąsie.
-Bądź przeklęty von Drake! Skoro straciłeś to źródło bogactwa mogłeś chociaż nie odbierać go innym. Wkrótce poślę cię do piekła przed przejęciem twego statku!
-Ekhem... z tym może być problem.
-Co?! Jak śmiesz... -obruszył się mag z Czerwonego Bractwa.
-Mhm... może najlepiej będzie jak sam to zobaczysz panie van Odesseiron. Versucci, Silvio, dawajcie to tu! -skinął za siebie Vincenzo.
Po chwili przed nogi Edwina ciśnięto zwłoki doprawdy ogromnego człowieka w kapitańskim płaszczu, wysokich butach z jagnięcej skóry i długich czarnych włosach zabrudzonych piachem i pyłem. Biała koszula nasiąkła ciemną posoką z poprzebijanego strzałami korpusa i poderżniętego od ucha do ucha gardła. Pomimo tego oraz szarawego odcienia skóry spowodowanego pośmiertnym upływem krwi nie było wątpliwości kto leży przed jego butami.
-A więc to ty von Drake... -wysyczał szturchając ciało kosturem Edwin- Widać wyspa nie okazała się tak łaskawa dla twoich śmiałych poczynań jak pracodawcy, których zawiodłeś. Nie żebym był zniesmaczony, brakiem okazji na osobiste zanihilowanie cię jednym zaklęciem, ktoś wybawił mnie od tej uwłaczającej roboty. Po prostu to raczej marny koniec jak na legendarnego pirata.
Odesseiron wstał, otrzepując szatę i pelerynę.
-Zabierzcie stąd to ścierwo, obetnijcie głowę i zabierzcie ją razem z jego orężem. Von Kopfowie domagali się jego zwrotu jako dowodu na wykonane zadanie.

Zostawiając podkomendne mu instrumenty z brudną robotą sam udał się do przycupniętego na kamieniu na zboczu góry arcymaga Archibalda, pykającemu fajkę na przemian z podziwianiem kotłującego się szczytu wulkanu. Obok starego astromanty unosił się nieprzytomny Xipati w sferze błękitnej energii.
-Piękny pokaz sił natury. Rzadko który człowiek ma okazję coś takiego oglądać. Po serii kataklizmów następującej po Wojnie o Brodę nie ma już prawie aktywnych wulkanów u nas w Starym Świecie, gdyż większość wylała już swe ogniste wnętrza walnie przyczyniając się do upadku wielkości Imperium Krasnoludów. -siwy starzec uśmiechnął się- Gdybym władał wiatrem Aqshy rozpierałaby mnie teraz energia jak za młodu.
Edwin przystanął w milczeniu koło bańki energii, taksując Wetterberichta zagadkowym spojrzeniem spod kaptura.
-Dalej żyj pod ułudą, że mnie to cokolwiek obchodzi. A co do wcześniejszego to postaraj się wbić do tego sklerotycznego łba, że nie jestem ignorantem w materii historii naszego świata. -czerwony mag przeniosł spojrzenie na niebo- Zadanie prawie wykonane, von Drake nie żyje a znalezione klejnoty kazałem rozdać najemnym tępakom, żeby podnieść morale. Mierne profity z tej eskapady. Wziąwszy pod uwagę, że nie znajduję uciechy we frywolnym zwiedzaniu Ziem Południowych czy ich archipelagów strażniczych. Niedobitki korsarzy byłego "postrachu-siedmiu-mórz" wciąż latają tu statkiem, dzicy nieludzie ucztują na ludzkim mięsie gdzieś w dziczy no i cały czas nie wiem skąd ta obecność energii Dhar ponad wyspą.
Archibald wypuścił okręg dymu z ust i postukał fajką w swój kostur.
-Na szczęście masz maga biegłego we wróżbach przy boku. -uniósł fachowo palec brudny od ubijania tytoniu- Jaszczury wróciły do swojej piramidy i zrujnowanej wioski. Są z nimi czterej ostatni ocalali zawodnicy, dotychczasowy przebieg Areny jak i następujące pojedynki możesz przeczytać na tym wielkim głazie przed fortem jeśli cię to interesuje. Co do Zeppelina...
-Pominąłeś wpływ Chaosu. -wciął się brutalnie Edwin.
-Bo nie mam na ten temat żadnej wiedzy. -odparł starzec.
-Hmm niech będzie, że ci zaufam. (Choć tak naprawdę nie zamierzam, gdyż nie ufam nawet sobie. Ukrywasz coś arcymagu i powoli zaczyna mnie to denerwować).
-Khem. Jeśli zaś chodzi o Zeppelin to jego załoga wróciła nad mój galeon, który przejęli ludzie von Drake'a. Teraz żyje ich nie więcej niż pół tuzina i dwa krasnoludy. Odczekują aż wróg odejdzie z fortu i wrócą po ciało kapitana.
-A więc zaczaimy się tu na nich i używając zaklęcia zatrzymam ten statek powietrzny tak by móc go przejąć prościej niż jaszczury ten tu marny fort.
-Zaklęcie tej siły będzie wymagało niewyobrażalnego zastrzyku mocy. -uniósł brwi Wetterbericht.
Edwin uśmiechnął się demonicznie i zakasał rękawy. Po chwili jego dłonie zapłonęły fioletową aurą, zaś w oczach błysnął iście demoniczny szkarłat. Równocześnie z ust poczęła się sączyć formuła zaklęcia, od którego Archibald zdębiał i otworzył szeroko oczy ze strachu.
https://www.youtube.com/watch?v=gQcJnZvgeRY
-GHURAMU SHIRKUSH' AGH AZGUSHU. ZANT YA APAKURIZAK. Gûl-n anakhizak.
Archibald wskazał na niego drżącym palcem cofając się na ziemi w tył rakiem.
-T-t-t-t-to z-zakazana m-m-magiaaa... Spalą cię za to na stosie....
Edwin zbliżył się do Archibalda ze złymi zamiarami wypisanymi na okrutnej twarzy. Arcymag postawił natychmiast bariery, lecz furiacki atak mocy Edwina przebił się przez nie z łatwością, odcinając starca od wszelkich źródeł Wiatru Azyr. Imperialny za późno zrozumiał co czarodziej z Wolnego Miasta zrobił i jak zamierzał zdobyć naddatek mocy.
-Jak mawiamy w Marienburgu: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. No i: niepotrzebną rzecz lepiej zużyć niż wyrzucić. -rzekł przeciągle, chwytając pozbawionego mocy starca za brodę, odsłaniając jego gardło. Zielone oczy znów rozbłysły szkarłatem.
Jęk Archibalda usłyszeli wszyscy najemnicy. Oczywiście żaden nie kwapił się wybrać narażać życie, wkraczając między dwóch magów.
Ostatnio zmieniony 31 mar 2016, o 18:51 przez Inglief, łącznie zmieniany 1 raz.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Zaraz zaraz, o zabijaniu postaci nie było mowy! Zmień to.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Gratuluję świetnej walki Byqu, Dziadzie Zbychu szykuj się na rewanż na pyrkonie! Jak mi nie pozwolą wnieść rapiera to zatłukę Cię bezpieczniakiem, będziesz dłużej konał... :twisted: :wink: :mrgreen: ]

Nikt nie zabrał ciała by pochować je z należytym szacunkiem. Postrach siedmiu mórz, samozwańczy gubernator, kapitan Francis von Drake leżał u podnóża wulkanu. Jego martwe oczy spoglądały w górę na chmury popiołu wyrzucane przez piekielną górę. Nikt nawet nie pomyślał o tym, by chociaż skierować jego głowę na lewo by mógł ostatni raz spojrzeć na błękit oceanu, który tak bardzo kochał. Białe płatki powoli pokrywały okolicę, zniknęły ślady krwi na ziemi, a po dłuższej chwili i ciało pokonanego awanturnika.

Etchan później zastanawiał się co mógł sobie myśleć Von Drake, gdy nóż przebijał mu krtań. Czuł ból, złość, rozczarowanie może gniew? Nie... Czuł jedynie strach... Strach przed tym, że świat nie dowie się o jego czynach, że zostanie zapomniany a gdy umrze pamięć o jego imieniu, umrze i on sam...
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

ODPOWIEDZ