
[ EVENT! dobra, przeprawę sobie ewentualnie opiszecie a ja polecę dalej bo dalej przez weekend będę niedostępny (co nie znaczy że nieświadomy akcji w stylu wrzucenia Olfa i Ulfa do śmieci (w sumie i tak mało kto by dał radę ale...)) Oczywiście motyw z "rzuć Drugnim tylko żeby elf nie widział" musi być

- Cholerny...
- ...góral. - zaklęli jednocześnie bliźniacy, z trudem wyciągnięci z dziury przez resztę drużyny. - Ale dzięki...
- ...za uratowanie naszych zadków, elfie... i reszto. - skończył wreszcie Olfarr, biorąc związanego Johana Oschika na ramię. - Idziemy dalej, nie ma co tracić czasu!
Po kilku godzinach kluczenia górskimi przełęczami i stokami oraz siarczystego narzekania postanowiono ocucić zbójnika. Najpierw pamiętający "wypadek" na skarpie Bliźniacy gotowi byli osiągnąć to wielkimi piąchami, lecz wyperswadowano im że trzeba ściągnąć gorala ze świata zmarłych a nie odesłać go tam na dobre. Menthus lekkim skinieniem zapalił podeszwy butów skrępowanego zbója, a ten szarpnął się w więzach z nagłym rykiem i tylko skok w śnieg ukoił jego ból. Niedługo potem ujrzeli wreszcie cel swej wędrówki. Umiejscowiona u stóp wielkiej, nieośnieżonej skały przysadzista chatka pośrodku niewielkiej depresji na jednej z wyskokich turni nie prezentowała się jakoś obiecująco. Zbudowana była z grubych bali drewna ze spadzistym dachem i parą małych okienek, które jako jedyne elementy kryjówki wyzierały z wielkiej zaspy, w której środku znajdowała się chatka.
- A łot i moj dom chrobre pany, hej! - wskazał ciupagą kupę śniegu góral, zaraz też agresywnie pchnięty do otworzenia domostwa rękoma wygłodniałych i zziajałych norsów. Za drzwiami był mały hol, tak ciasny że sami bracia Horkessonowie ledwo się w nim mieścili. Grube na stopę bale, stanowiące budulec ścian zapewniały o ich wytrzymałości i odporności na górskie chlody, jednakże sprawiały też że ciasnota była nieodłącznym ich gościem. Większość drużyny zaległa na lewo od holu w największym z trzech pomieszczeń - niskiej, pachnącej dymem i pełnej skór oraz struganych mebli izbie z kominkiem, w którym zaraz począł napalać Haakar, bez pytania zużywając blisko połowę zapasu drewna Johana. Bliźniacy z hukiem zalegli na wyłożonych futrami ławach i odłożywszy broń oraz wciąż roztaczające lodowatą mgiełkę, białe Płaszcze Mrozu w kąt zaczęli bawić się w ciskanie leżącymi na stole nożami do półeczki ze szczerniałym obrazkiem Sigmara i wiszących na ścianach trofeów. Tymczasem Farlin udał się na przeciwną stronę chaty, aby zaopiekować się zimowymi zapasami górala, które też zaraz zaczęły spływać w dół gardeł towarzyszy lub trafiać nad kominek i do pustych żołądków. Włóczący się wśród plądrujących dom zabijaków Johan Oschik podreptał na tyły chaty i zastał Menthusa otwierającego okrągłe, drewniane drzwi w kamiennej ścianie.
- Krucafuks... - zaklął góral i natychmiast z udawanym uśmiechem stanął między elfem a drzwiami. - Panoćku, łelfie najedrożeńszy! Dyć to mój skarbcyk... złoto i skarbiska nisłychone tam dla bidnych chłopów leżają... Szorotka Krawowa leży w skrzynecce w kącie, hej tuż obok... to możeć ja som panu przyniesę ?
- Z drogi cuchnący kmieciu! - warknął Menthus, robiąc groźną minę i ujawniając częściowo bliznę na twarzy. - Potrzebuje jej aby uzdrowić moją uczennicę, która... a z resztą co ja ci się będę tłumaczył!!
Z palca smoczego maga wystrzeliła nawała ognistych pocisków, które z trzaskiem wypaliły długie serie dziur między nogami zbója i w ścianie za nim, a także jego czapie która podziurawiona spadła tuż po tym jak harnaś Podchochlandzia dał nogę z krzykiem. Menthus otworzył drzwi do skarbca i wkroczył pod poziom podłogi do jaskini wykutej w gołej skale góry, przylegającej do chaty. Johan Oschik znów klnąc wszedł do głównej izby i ujrzał ze zgrozą ucztujących przy wesoło trzaskającym ogniu zawodników oraz puste do cna szafki kuchenne. Bracia, Haakar i Drugni osuszali skórzane bukłaki z chochlandzkiej wypalanki, pochłaniali ostrą i kwaśną zupę z wielkimi kawałkami zimnioków i żeberek, pieczoną z chlebem baraninę a także krążki chochlandzkiego sera z żurawiną lub smalcem. Jednak i tak nie był to aż tak straszny widok jak to co czynił przy oknie Farlin. Góral wrzasnął przeraźliwie i upuszczając ciupagę dopadł do niziołka z oburzoną miną.
- Sigmaruśku przenajświtszy, co też ty czyniosz głupce ?! - Farlin odwrócił się na to od parapetu, na którym leżało kilka przypominających kształtem romb serów.
- No co ?! Upiekłem sobie te cuchnące niemożebnie serki z wódką żeby zabić zapach i studzę je teraz ekspresowo, bo...
- JIDIOTO! - wrzasnął Johan Oschik i wbrew protestom Farlina zrzucił odruchowo wszystkie sery z parapetu, tak niefortunnie że spadły wprost do kominka. Wnet w całym domu zapanował gorzki, zatęchły odór i wszyscy zaczęli przeklinać i zasłaniać twarze. - ŁO KARWA, hej! Tylkoć ni to...
- Ale co ?! - zdenerwował się hobbit, podchodząc z mieczem do zbója. - Poza tym że zniszczyłeś mi podwieczorek.
- Toć wy nie wiecie, hej ?! - góral odchrząknął i zaczął mówić dziwnym, podniosłym głosem jak przy jakiejś starej legendzie. - We górach łod wików czai się bestyj co nie miara, hej... a scególnie jedna groźna jest, hej. Snieźny kockodan, z zembomi wilkimi jako miece normalnie poluje w górach na kozice... Ale woń męskich onuców psyprawia go o smergla... I budzi zondze... Obzydliwe, sodomistycne zondze...
- Ahaaa... ciekawy ten miejscowy folklor, ale co to ma do wszystkiego ? - zapytał poczerwieniały na twarzy od wypalanki Haakar.
- A to głupce, ze tak się składo... IZ ŁOSCYPEK PACHNIE TOĆ SAMO! - góral podskakiwał, wskazując gorączkowo na śmierdzący kominek. - Jestesmy zgubieni! Jestesmy...!
Krzyczący góral walnął potylicą w strop i nagle padł jak nieżywy. Wśród nagle nastałej ciszy Olfarr wzruszył ramionami i pochylił szyjkę bukłaka aby nalać sobie wypalanki. Lecz nie trafił i jucha rozlała się na stół.
- Co, na Odyna...? - zaklął Norsmen, gdy nagle zobaczył że to nie jego ręka a gliniany kubek poruszył się drżąc i zanim ktokolwiek się spostrzegł spadł na klepisko i roztrzaskał się. Wtedy wstrząsy podzwoniły całym pokojem, a nawet chatą. Ze ściany spadł podziurawiony nożami obrazek Sigmara i wiszący róg barana, natomiast inne kubki ze stołu spadły, a te na półce przy drzwiach: spadły.
- Co się tu dzieje ?! - zawył Vahanian, który nagle pojawił się z nożem w telepiących się drzwiach, ledwo utrzymując równowagę. Ze sklepienia posypał się pył, a kilku osobom obił się o uszy dźwięk chrzęszczącego śniegu i jęk drewna. Wtedy, zaledwie kilka centymetrów od Farlina ścianę przebił wielki, zagięty jak mamuci kieł biały obiekt a komnata zadrżała z nieziemskim rumorem.
- Choleraaa! Czy to... co mówił ten góral ?! - zakrzyknął Haakar, wśród wrzasku zebranych spadając ze stołka. Tuż nad nimi drżenie sufitu na chwilę ustało. I zaraz nasiliło się gdy sklepienie runęło w dół w grzebiącej nawale drewna oraz śniegu. Po chwili dołączyła doń ściana frontowa. Lecz zanim to się stało bliźniacy wykazali się nadludzkim refleksem i chwytając za broń oraz tarcze, zgranie wpadli w ścianę na wysokości okienka, przebijając się przez walące z trzaskiem bale i szkło na zewnątrz. Po efektowym przewrocie wśród śniegu, obaj wstali i ujrzeli połowę domu zmienioną kupkę śniegu i drzazg, z których jedna przebiła pierś na wpół zakopanego Johana Oschika. Po chwili gdzieś z przodu zawaliska wygrzebał się dzierżący procę Farlin i strzepnąwszy śnieg z oczu wskazał naprzód i zakrzyknął ze strachu. Tuż przed domem nachylała się ponad trzymetrowa, przysadzista sylwetka z długimi, masywnymi łapami i podłużną mordą z wielka szczęką. Poza kałdunem stwór okryty był skołtunioną i twardą jak drut warstwą białych włosów, przypominających sierść. Gdy opuszczał upazurzoną dłoń, w oczach małpoluda zalśnił mętny szał. Farlin, który wygrzebał się z gruzowiska z dziarskością godną estalijskiego kawalera nagle ochłonął i cofnął się przed skręcającą wnętrzności od smrodu i niesamowitego zimna aurą potwora.
- O żesz na mój pierścień... to o tym mówił ten góral... prawdziwy Yeti, psia jego mać! - zachłysnął się łowca nagród, naciągając procę.
- Chyba Ymir. - zauważyli bracia Horkessonowie, ochodząc tępo wyglądające zwierzę z dwóch stron. - A nie ważne...
- ...I TAK ZGINIE! Krew dla boga krwi!!! - dokończył Ulfarr, napinając cięciwę kościanego łuku z wypalonymi runami. Strzała świsnęła i wbiła się tuż pod skronią monstrum, które tylko podrapało się z wyrazistym "Yyyyyy..." po głowie i obróciło w stronę Horkessona. Ulfarrowi krew zagrała w żyłach i dobył topora szarżując z rykiem berserkera na Yeti. Z łatwością usunął się spod wznoszonej powoli łapy i z potężnego rozmachu zza pleców wrąbał ostrze aż po trzonek w biodro śnieżnego potwora, przy czym poczuł jakby przerąbywał się przez zamarzniętą padlinę a nie żywe ciało. Yeti zawarczał z bólu i machnął na odlew wielką łapą. Wciąż szarpiący się z toporem Ulfarr w ostatniej chwili wzniósł tarczę. Szpon rozdarł futro okrywające drewno i stal i cisnął dwumetrowym Norsmenem jak szmacianą laleczką, która odbijając się raz od śniegu upadła bokiem, zagrzebując się w nim u stóp Farlina.
- I po jaką cholerę żarłeś ten śmierdzący jajcami ser niziołku ?! - wycharczał powalony woj, mściwie patrząc na wciąż tkwiący w biodrze bestii topór.
- ULFARR! Raaagh! - wykrzyczał Olfarr i biorąc zamach cisnął w potwora długą włócznią z hartowanej stali. Dziryt wszedł w pierś bestii, która łupnęła parę razy łapami w klatę i wyrwała broń w strudze ciemnej krwi po czym rzuciła nim we właściciela. Olfarr już biegnąc, uskoczył przed swą włócznią, która walnęła trzonkiem w kant jego tarczy i doskakując do powolnej bestii ciął ukośnie z wyskoku runiczym mieczem. Wielkie ostrze naznaczyło prymitywną twarz Yeti długą szramą i pozbawiło oka. Opadając Norsmen kopniakiem wybił topór brata z biodra stwora, krusząc kości i powodując dodatkowy ból - jeśli bestia wogóle go odczuwała. Machając na oślep rękoma, w poszukiwaniu cofającego się do domostwa Olfarra Ymir złapał się za twarz. Farlin z tryumfalnym okrzykiem poraził go bombą odłamkową, spychając monstrum dodatkowo w tył. Wtedy Olfarr obrócił się po wymianie spojrzeń z Ulfarrem, już wcześniej patrzącym się w bok i zamarł.
- Farlin! Kryj się! - podzwaniając kolczugą, zwisającą od potylicy z okularowego hełmu Olfarr porwał hobbita za kołnierz i odciągnął z miejsca w którym za chwilę zwalił się wielki świerk. Bracia i Farlin zaklęli gdy zobaczyli wywalające się na boki głazy i przestępującego po nich kolejnego Yeti - jeszcze większego z jeszcze bardziej splątanymi kudłami i podlejszym zapachem. Tymczasem stwór po prawej już nadchodził z krwawiącą paskudnie szramą, odsłaniającą twarzoczaszkę - widocznie rządny zemsty. Bliźniacy cofnęli się w szyku do wielkiej ułamanej kłody, która przebiła trupa Johana Oschika. Obok z gruzowiska wydostali się Vahanian, Drugni i Haakar, już przemieniony w wilkołaka, wszyscy westchnęli na widok monstrów z górskich opowieści.
- Może wraz z Ulfarrem sądzimy że dwóch na dwóch to dopiero równe szanse dla tych Ymirów... - rzucił cierpko Olfarr, wznosząc tarczę.
- ...ale mimo wszystko samolubnie by było odbierać wam wszystkim zabawę. - dodał Ulfarr, napinając łuk.
- Toteż pospieszcie się do stu tysięcy kartaczy!!! - warknął do reszty Farlin, stając pomiędzy Horkessonami.
****
Bjarn z ukontentowaniem po raz tysięczny w życiu odsłuchał mrocznej, acz wspaniałej na swój sposób, streszczonej Nippończykowi historii o Zmierzchu Bogów. Tym bardziej że mógł nacieszyć podniebienie doskonałym jadłem i popić wybornym trunkiem, a wybornym tym bardziej że pitym w nie lada towarzystwie. W wielkiej jdalni, przy wesoło trzaskającym palenisku, muzyce Ivara Skalda oraz Grunladiego i zastawionych suto stołach zgromadziła się większość jego Norsmenów i kilku zawodników oraz stary wróg Magnus. Najbardziej jednak cieszył Bjarna "powrót" znanego mu Kharlota. Znów mógł pożartować, poprześcigiwać się na ilość wypitego Ale i dokonanych epickich czynów oraz powspominać stare czasy. Nie liczyło się teraz co wcześniej działo się Kruszącym Czaszki, dopiero teraz Wydarty Morzu ucieszył się z powrotu do życia dawnego... nie, obecnego przyjaciela. Przez otwarte drzwi, przy których wartę trzymali półwytrenowani kultyści w czerwonych płaszczach i hełmach z kitami wracali w właśnie Hrothgar, Eskil i Einarr wraz z podopiecznymi. Dobrą stroną tego że udało się jako tako zaznajomić z wojaczką ponad 70 kultystów było także to że wreszcie ktoś inny mógł pełnić wartę i teraz cała pozostająca liczba 22 Norsów (poza braćmi Horkessonami i Haakarem) mogła zasiąść razem do uczty. Patrząc po pijącym Turo, przekomarzających się z Olafem braciach Torstenssonach, wiecznie nieuśmiechniętej twarzy Einarra i rechoczącym rubasznie Hrothgarze, Bjarn mimowolnie pomyślał o kompletności starej kompanii. Jedynie Haakar który wyruszył w góry z bliźniakami, Vidarr pozostający przy drakkarze z ludźmi skirla Erlandssona i biesiadujący w Valhalli Thorleif nie byli obecni. Reszta kompani także używała póki mogła - nadchodzącą bitwę z całą potęgą Middenladnu przeżyją chyba tylko szczęściarze i wybrańcy bogów. Tymczasem Ingvarsson popatrzył także na kultystów - większość otrzymywała pobieżnie wyklepany z ogormnych pancerzy i oręży wojowników chaosu ekwipunek, a ci ćwiczeni do warty na murach i strzelania ze zgromadzonej mieszaniy kusz, łuków i muszkietów nie nosili nawet koszul aby zahartować się na mróz. Ta zbieranina robiła postępy pod surowym okiem Einarra, jednakże czy dość szybko ? Idąca na ich czele postać wskazywała na to że tak. http://images6.fanpop.com/image/photos/ ... 38-425.jpg
Gannicus, bo tak zwał się ów niewysoki Ostermarczyk o długich blond włosach udowodnił Bjarnowi na własne oczy niebywały talent do walki i determinację. Nie bez kozery postanowiono go zrobić pośrednikiem między Wydartym Morzu a nowo formowanym regimentem kultystów - od czasów zdrady lojalność była kwestią pierwszorzędną.
"Szkoda tylko że nie mamy więcej takich południowców o dzielnych sercach..." - pomyślał Ingvarsson, wznosząc kufel.
~ Bjarnie...
Wydarty morzu wzdrygnął się, słysząc głos wołający go jakby zza pleców a wzdłuż mocarnego kręgosłupa przebiegły go ciarki. Norsmen rozejrzał się po rozbrzmiewającej echem zabaw sali. Gdy znów sięgnął po kufel tajemniczy szept znów się odezwał.
~ Wstań synu Ingvara, czekam na ciebie...
Tym razem wódz pez pochyby wyczuł głos w swojej głowie. Co więcej znał ten głos. Miękki jak jedwab, a jednocześnie twardy i zdecydowany, gotów wzburzyć się jak morze o poranku. Dałby głowę że ze wszystkich głosów na ziemi ten rozoznałby nawet prędzej niż zachrypnięte kazania Ingvara Dalekopodróżującego. W końcu słyszał go wtedy... I to jemu przysięgał... Czując podświadomie i w sercu gdzie ma się kierować, Bjarn dał znać towarzyszom że idzie się przewietrzyć. Po drodze zagadnął tylko sączącego zimne ale nieco na uboczu Asgeira.
- Podobno ten gruby kultysta, odpowiedzialny za finanse twierdzy i zakłady formuje z najemników i zauszników inny oddział zbrojny kultystów. Sprawdź to i... 'wyperswaduj' mu kto tu dowodzi, także jego życiem. - Bjarn zastanowił się chwilę i ściszył głos. - Upewnij się też jeszcze raz że dobrze ukryłeś zrabowane artefakty, nie chcę żeby mój stary znajomy Inkwizytor lub ktoś inny zniweczył plany Króla Czerwonego Topora.
Szaman skinął głową i ukłoniwszy się wyszedł z jadalni. Pozostawione przez niego piwo zamarzło w kubku.
Bjarn pospiesznie narzucił biały płaszcz z futra mamuta, podbity na kołnierzu czarną sierścią wilków i zaciskając palce na runiczym toporze wypadł na dziedziniec i pospieszył do stajni pod zachodnią basztą. Tam trzymano konie kultystów, zarówno te którymi tu przybyli jak i te pozostałe po zakończonych niedawno dostawach. Ponieważ w szeregach sekty byli przedstawiciele pratycznie każdego stanu i grupy społecznej, w boksach stały zarówno zwykłe muły pociągowe jak i szlachetnej krwi ogiery bitewne i białe rumaki o lśniących grzywach. Bjarn dosiadł karego ogiera z niemałym stresem (w końcu Norsmeni nigdy nie lubili koni, będąc łupieżcami morskimi a sam Bjarn ostatnio jeździł w trakcie powrotu do domu przez Pustkowia Chaosu, osiem lat temu) i wyjeżdżając chwiejnie kazał otworzyć bramę.
Gnając przez spadziste podejście i wjeżdżając w opadający ku zboczom gór gęsty las długo rozmyślał nad nieuniknionym spotkaniem i tym co sam odpowie gdy spotka... Ją.
~ Nie spieszyło ci się, mój bohaterze. - drugą część powitania czysty, miękki głos kobiety wyrzekł z wyczuwalną ironią, ale także mieszaniną tęsknoty i uśmiechem na nieskazitelnie jasnej, pięknej twarzy.
http://img2.wikia.nocookie.net/__cb2007 ... _Front.jpg
Powietrze zdawało się skrzyć jak szron o poranku wokół postaci, której sam widok mógł oszołomić Norskiego mężczyznę tysiąc razy skuteczniej niż najmocniejszy trunek. Wojownicza stała z jedną ręką opartą na kształtnym biodrze a drugą na kamieniu na którym leżała włócznia, skrzydlaty hełm i złoty miecz. Uśmiechała się dalej, patrząc szafirowobłękitnymi oczyma o zniewalającym i jednocześnie drapieżnym poblasku na zamurowanego Ingvarssona.
- Wiem że jestem dopiero dwudziesta trzecia wśród sióstr, ale chyba mógłbyś choć zsiąść z konia gdy mówi do ciebie córka i posłanka Wszechojca. Zwłaszcza taka, która sprowadziła cię z powrotem na ten padół i uratowała od zimna Helheimu. - tu postawiła kilka zgrabnych kroków w kierunku konia Bjarna i pociągnęła palcem po napiętym od jazdy, odsłoniętym udzie Ingvarssona, którego skóra zamrowiła pod dotykiem istoty. - Zwłaszcza taka, którą przysięgałeś kochać.
Norsmen zrzucił rogaty hełm w śnieg i pospiesznie wyplątał się z kulbaki, spadając od razu na kolanach u stóp rozmówczyni i pochylając głowę. Tymczasem świat zadrżał w posadach, widząc coś porównywalnego rzadkością z widokiem strachu u nieumarłego lub Czempiona Chaosu, litującego się nad dzieckiem - oto zginający się przed kimś kark i kolana Bjarna Wydartego Morzu.
- Jora Odinsdottir... moja pani...
- Wstań, mój Wydarty Śmierci - rzekła łagodnie młoda Walkiria, ujmując rękę woja. - Mam wiadomość do przekazania...