ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Kordelas, genialne nawiązanie do Ulricha-trynkiewicza w izolatce, no ale z tym że "nikt nie zauważy" tych rozwalonych pokoi to przegiąłeś :mrgreen: ]
[ EVENT! dobra, przeprawę sobie ewentualnie opiszecie a ja polecę dalej bo dalej przez weekend będę niedostępny (co nie znaczy że nieświadomy akcji w stylu wrzucenia Olfa i Ulfa do śmieci (w sumie i tak mało kto by dał radę ale...)) Oczywiście motyw z "rzuć Drugnim tylko żeby elf nie widział" musi być :D ]

- Cholerny...
- ...góral. - zaklęli jednocześnie bliźniacy, z trudem wyciągnięci z dziury przez resztę drużyny. - Ale dzięki...
- ...za uratowanie naszych zadków, elfie... i reszto. - skończył wreszcie Olfarr, biorąc związanego Johana Oschika na ramię. - Idziemy dalej, nie ma co tracić czasu!
Po kilku godzinach kluczenia górskimi przełęczami i stokami oraz siarczystego narzekania postanowiono ocucić zbójnika. Najpierw pamiętający "wypadek" na skarpie Bliźniacy gotowi byli osiągnąć to wielkimi piąchami, lecz wyperswadowano im że trzeba ściągnąć gorala ze świata zmarłych a nie odesłać go tam na dobre. Menthus lekkim skinieniem zapalił podeszwy butów skrępowanego zbója, a ten szarpnął się w więzach z nagłym rykiem i tylko skok w śnieg ukoił jego ból. Niedługo potem ujrzeli wreszcie cel swej wędrówki. Umiejscowiona u stóp wielkiej, nieośnieżonej skały przysadzista chatka pośrodku niewielkiej depresji na jednej z wyskokich turni nie prezentowała się jakoś obiecująco. Zbudowana była z grubych bali drewna ze spadzistym dachem i parą małych okienek, które jako jedyne elementy kryjówki wyzierały z wielkiej zaspy, w której środku znajdowała się chatka.
- A łot i moj dom chrobre pany, hej! - wskazał ciupagą kupę śniegu góral, zaraz też agresywnie pchnięty do otworzenia domostwa rękoma wygłodniałych i zziajałych norsów. Za drzwiami był mały hol, tak ciasny że sami bracia Horkessonowie ledwo się w nim mieścili. Grube na stopę bale, stanowiące budulec ścian zapewniały o ich wytrzymałości i odporności na górskie chlody, jednakże sprawiały też że ciasnota była nieodłącznym ich gościem. Większość drużyny zaległa na lewo od holu w największym z trzech pomieszczeń - niskiej, pachnącej dymem i pełnej skór oraz struganych mebli izbie z kominkiem, w którym zaraz począł napalać Haakar, bez pytania zużywając blisko połowę zapasu drewna Johana. Bliźniacy z hukiem zalegli na wyłożonych futrami ławach i odłożywszy broń oraz wciąż roztaczające lodowatą mgiełkę, białe Płaszcze Mrozu w kąt zaczęli bawić się w ciskanie leżącymi na stole nożami do półeczki ze szczerniałym obrazkiem Sigmara i wiszących na ścianach trofeów. Tymczasem Farlin udał się na przeciwną stronę chaty, aby zaopiekować się zimowymi zapasami górala, które też zaraz zaczęły spływać w dół gardeł towarzyszy lub trafiać nad kominek i do pustych żołądków. Włóczący się wśród plądrujących dom zabijaków Johan Oschik podreptał na tyły chaty i zastał Menthusa otwierającego okrągłe, drewniane drzwi w kamiennej ścianie.
- Krucafuks... - zaklął góral i natychmiast z udawanym uśmiechem stanął między elfem a drzwiami. - Panoćku, łelfie najedrożeńszy! Dyć to mój skarbcyk... złoto i skarbiska nisłychone tam dla bidnych chłopów leżają... Szorotka Krawowa leży w skrzynecce w kącie, hej tuż obok... to możeć ja som panu przyniesę ?
- Z drogi cuchnący kmieciu! - warknął Menthus, robiąc groźną minę i ujawniając częściowo bliznę na twarzy. - Potrzebuje jej aby uzdrowić moją uczennicę, która... a z resztą co ja ci się będę tłumaczył!!
Z palca smoczego maga wystrzeliła nawała ognistych pocisków, które z trzaskiem wypaliły długie serie dziur między nogami zbója i w ścianie za nim, a także jego czapie która podziurawiona spadła tuż po tym jak harnaś Podchochlandzia dał nogę z krzykiem. Menthus otworzył drzwi do skarbca i wkroczył pod poziom podłogi do jaskini wykutej w gołej skale góry, przylegającej do chaty. Johan Oschik znów klnąc wszedł do głównej izby i ujrzał ze zgrozą ucztujących przy wesoło trzaskającym ogniu zawodników oraz puste do cna szafki kuchenne. Bracia, Haakar i Drugni osuszali skórzane bukłaki z chochlandzkiej wypalanki, pochłaniali ostrą i kwaśną zupę z wielkimi kawałkami zimnioków i żeberek, pieczoną z chlebem baraninę a także krążki chochlandzkiego sera z żurawiną lub smalcem. Jednak i tak nie był to aż tak straszny widok jak to co czynił przy oknie Farlin. Góral wrzasnął przeraźliwie i upuszczając ciupagę dopadł do niziołka z oburzoną miną.
- Sigmaruśku przenajświtszy, co też ty czyniosz głupce ?! - Farlin odwrócił się na to od parapetu, na którym leżało kilka przypominających kształtem romb serów.
- No co ?! Upiekłem sobie te cuchnące niemożebnie serki z wódką żeby zabić zapach i studzę je teraz ekspresowo, bo...
- JIDIOTO! - wrzasnął Johan Oschik i wbrew protestom Farlina zrzucił odruchowo wszystkie sery z parapetu, tak niefortunnie że spadły wprost do kominka. Wnet w całym domu zapanował gorzki, zatęchły odór i wszyscy zaczęli przeklinać i zasłaniać twarze. - ŁO KARWA, hej! Tylkoć ni to...
- Ale co ?! - zdenerwował się hobbit, podchodząc z mieczem do zbója. - Poza tym że zniszczyłeś mi podwieczorek.
- Toć wy nie wiecie, hej ?! - góral odchrząknął i zaczął mówić dziwnym, podniosłym głosem jak przy jakiejś starej legendzie. - We górach łod wików czai się bestyj co nie miara, hej... a scególnie jedna groźna jest, hej. Snieźny kockodan, z zembomi wilkimi jako miece normalnie poluje w górach na kozice... Ale woń męskich onuców psyprawia go o smergla... I budzi zondze... Obzydliwe, sodomistycne zondze...
- Ahaaa... ciekawy ten miejscowy folklor, ale co to ma do wszystkiego ? - zapytał poczerwieniały na twarzy od wypalanki Haakar.
- A to głupce, ze tak się składo... IZ ŁOSCYPEK PACHNIE TOĆ SAMO! - góral podskakiwał, wskazując gorączkowo na śmierdzący kominek. - Jestesmy zgubieni! Jestesmy...!
Krzyczący góral walnął potylicą w strop i nagle padł jak nieżywy. Wśród nagle nastałej ciszy Olfarr wzruszył ramionami i pochylił szyjkę bukłaka aby nalać sobie wypalanki. Lecz nie trafił i jucha rozlała się na stół.
- Co, na Odyna...? - zaklął Norsmen, gdy nagle zobaczył że to nie jego ręka a gliniany kubek poruszył się drżąc i zanim ktokolwiek się spostrzegł spadł na klepisko i roztrzaskał się. Wtedy wstrząsy podzwoniły całym pokojem, a nawet chatą. Ze ściany spadł podziurawiony nożami obrazek Sigmara i wiszący róg barana, natomiast inne kubki ze stołu spadły, a te na półce przy drzwiach: spadły.
- Co się tu dzieje ?! - zawył Vahanian, który nagle pojawił się z nożem w telepiących się drzwiach, ledwo utrzymując równowagę. Ze sklepienia posypał się pył, a kilku osobom obił się o uszy dźwięk chrzęszczącego śniegu i jęk drewna. Wtedy, zaledwie kilka centymetrów od Farlina ścianę przebił wielki, zagięty jak mamuci kieł biały obiekt a komnata zadrżała z nieziemskim rumorem.
- Choleraaa! Czy to... co mówił ten góral ?! - zakrzyknął Haakar, wśród wrzasku zebranych spadając ze stołka. Tuż nad nimi drżenie sufitu na chwilę ustało. I zaraz nasiliło się gdy sklepienie runęło w dół w grzebiącej nawale drewna oraz śniegu. Po chwili dołączyła doń ściana frontowa. Lecz zanim to się stało bliźniacy wykazali się nadludzkim refleksem i chwytając za broń oraz tarcze, zgranie wpadli w ścianę na wysokości okienka, przebijając się przez walące z trzaskiem bale i szkło na zewnątrz. Po efektowym przewrocie wśród śniegu, obaj wstali i ujrzeli połowę domu zmienioną kupkę śniegu i drzazg, z których jedna przebiła pierś na wpół zakopanego Johana Oschika. Po chwili gdzieś z przodu zawaliska wygrzebał się dzierżący procę Farlin i strzepnąwszy śnieg z oczu wskazał naprzód i zakrzyknął ze strachu. Tuż przed domem nachylała się ponad trzymetrowa, przysadzista sylwetka z długimi, masywnymi łapami i podłużną mordą z wielka szczęką. Poza kałdunem stwór okryty był skołtunioną i twardą jak drut warstwą białych włosów, przypominających sierść. Gdy opuszczał upazurzoną dłoń, w oczach małpoluda zalśnił mętny szał. Farlin, który wygrzebał się z gruzowiska z dziarskością godną estalijskiego kawalera nagle ochłonął i cofnął się przed skręcającą wnętrzności od smrodu i niesamowitego zimna aurą potwora.
- O żesz na mój pierścień... to o tym mówił ten góral... prawdziwy Yeti, psia jego mać! - zachłysnął się łowca nagród, naciągając procę.
- Chyba Ymir. - zauważyli bracia Horkessonowie, ochodząc tępo wyglądające zwierzę z dwóch stron. - A nie ważne...
- ...I TAK ZGINIE! Krew dla boga krwi!!! - dokończył Ulfarr, napinając cięciwę kościanego łuku z wypalonymi runami. Strzała świsnęła i wbiła się tuż pod skronią monstrum, które tylko podrapało się z wyrazistym "Yyyyyy..." po głowie i obróciło w stronę Horkessona. Ulfarrowi krew zagrała w żyłach i dobył topora szarżując z rykiem berserkera na Yeti. Z łatwością usunął się spod wznoszonej powoli łapy i z potężnego rozmachu zza pleców wrąbał ostrze aż po trzonek w biodro śnieżnego potwora, przy czym poczuł jakby przerąbywał się przez zamarzniętą padlinę a nie żywe ciało. Yeti zawarczał z bólu i machnął na odlew wielką łapą. Wciąż szarpiący się z toporem Ulfarr w ostatniej chwili wzniósł tarczę. Szpon rozdarł futro okrywające drewno i stal i cisnął dwumetrowym Norsmenem jak szmacianą laleczką, która odbijając się raz od śniegu upadła bokiem, zagrzebując się w nim u stóp Farlina.
- I po jaką cholerę żarłeś ten śmierdzący jajcami ser niziołku ?! - wycharczał powalony woj, mściwie patrząc na wciąż tkwiący w biodrze bestii topór.
- ULFARR! Raaagh! - wykrzyczał Olfarr i biorąc zamach cisnął w potwora długą włócznią z hartowanej stali. Dziryt wszedł w pierś bestii, która łupnęła parę razy łapami w klatę i wyrwała broń w strudze ciemnej krwi po czym rzuciła nim we właściciela. Olfarr już biegnąc, uskoczył przed swą włócznią, która walnęła trzonkiem w kant jego tarczy i doskakując do powolnej bestii ciął ukośnie z wyskoku runiczym mieczem. Wielkie ostrze naznaczyło prymitywną twarz Yeti długą szramą i pozbawiło oka. Opadając Norsmen kopniakiem wybił topór brata z biodra stwora, krusząc kości i powodując dodatkowy ból - jeśli bestia wogóle go odczuwała. Machając na oślep rękoma, w poszukiwaniu cofającego się do domostwa Olfarra Ymir złapał się za twarz. Farlin z tryumfalnym okrzykiem poraził go bombą odłamkową, spychając monstrum dodatkowo w tył. Wtedy Olfarr obrócił się po wymianie spojrzeń z Ulfarrem, już wcześniej patrzącym się w bok i zamarł.
- Farlin! Kryj się! - podzwaniając kolczugą, zwisającą od potylicy z okularowego hełmu Olfarr porwał hobbita za kołnierz i odciągnął z miejsca w którym za chwilę zwalił się wielki świerk. Bracia i Farlin zaklęli gdy zobaczyli wywalające się na boki głazy i przestępującego po nich kolejnego Yeti - jeszcze większego z jeszcze bardziej splątanymi kudłami i podlejszym zapachem. Tymczasem stwór po prawej już nadchodził z krwawiącą paskudnie szramą, odsłaniającą twarzoczaszkę - widocznie rządny zemsty. Bliźniacy cofnęli się w szyku do wielkiej ułamanej kłody, która przebiła trupa Johana Oschika. Obok z gruzowiska wydostali się Vahanian, Drugni i Haakar, już przemieniony w wilkołaka, wszyscy westchnęli na widok monstrów z górskich opowieści.
- Może wraz z Ulfarrem sądzimy że dwóch na dwóch to dopiero równe szanse dla tych Ymirów... - rzucił cierpko Olfarr, wznosząc tarczę.
- ...ale mimo wszystko samolubnie by było odbierać wam wszystkim zabawę. - dodał Ulfarr, napinając łuk.
- Toteż pospieszcie się do stu tysięcy kartaczy!!! - warknął do reszty Farlin, stając pomiędzy Horkessonami.
****

Bjarn z ukontentowaniem po raz tysięczny w życiu odsłuchał mrocznej, acz wspaniałej na swój sposób, streszczonej Nippończykowi historii o Zmierzchu Bogów. Tym bardziej że mógł nacieszyć podniebienie doskonałym jadłem i popić wybornym trunkiem, a wybornym tym bardziej że pitym w nie lada towarzystwie. W wielkiej jdalni, przy wesoło trzaskającym palenisku, muzyce Ivara Skalda oraz Grunladiego i zastawionych suto stołach zgromadziła się większość jego Norsmenów i kilku zawodników oraz stary wróg Magnus. Najbardziej jednak cieszył Bjarna "powrót" znanego mu Kharlota. Znów mógł pożartować, poprześcigiwać się na ilość wypitego Ale i dokonanych epickich czynów oraz powspominać stare czasy. Nie liczyło się teraz co wcześniej działo się Kruszącym Czaszki, dopiero teraz Wydarty Morzu ucieszył się z powrotu do życia dawnego... nie, obecnego przyjaciela. Przez otwarte drzwi, przy których wartę trzymali półwytrenowani kultyści w czerwonych płaszczach i hełmach z kitami wracali w właśnie Hrothgar, Eskil i Einarr wraz z podopiecznymi. Dobrą stroną tego że udało się jako tako zaznajomić z wojaczką ponad 70 kultystów było także to że wreszcie ktoś inny mógł pełnić wartę i teraz cała pozostająca liczba 22 Norsów (poza braćmi Horkessonami i Haakarem) mogła zasiąść razem do uczty. Patrząc po pijącym Turo, przekomarzających się z Olafem braciach Torstenssonach, wiecznie nieuśmiechniętej twarzy Einarra i rechoczącym rubasznie Hrothgarze, Bjarn mimowolnie pomyślał o kompletności starej kompanii. Jedynie Haakar który wyruszył w góry z bliźniakami, Vidarr pozostający przy drakkarze z ludźmi skirla Erlandssona i biesiadujący w Valhalli Thorleif nie byli obecni. Reszta kompani także używała póki mogła - nadchodzącą bitwę z całą potęgą Middenladnu przeżyją chyba tylko szczęściarze i wybrańcy bogów. Tymczasem Ingvarsson popatrzył także na kultystów - większość otrzymywała pobieżnie wyklepany z ogormnych pancerzy i oręży wojowników chaosu ekwipunek, a ci ćwiczeni do warty na murach i strzelania ze zgromadzonej mieszaniy kusz, łuków i muszkietów nie nosili nawet koszul aby zahartować się na mróz. Ta zbieranina robiła postępy pod surowym okiem Einarra, jednakże czy dość szybko ? Idąca na ich czele postać wskazywała na to że tak. http://images6.fanpop.com/image/photos/ ... 38-425.jpg
Gannicus, bo tak zwał się ów niewysoki Ostermarczyk o długich blond włosach udowodnił Bjarnowi na własne oczy niebywały talent do walki i determinację. Nie bez kozery postanowiono go zrobić pośrednikiem między Wydartym Morzu a nowo formowanym regimentem kultystów - od czasów zdrady lojalność była kwestią pierwszorzędną.
"Szkoda tylko że nie mamy więcej takich południowców o dzielnych sercach..." - pomyślał Ingvarsson, wznosząc kufel.
~ Bjarnie...
Wydarty morzu wzdrygnął się, słysząc głos wołający go jakby zza pleców a wzdłuż mocarnego kręgosłupa przebiegły go ciarki. Norsmen rozejrzał się po rozbrzmiewającej echem zabaw sali. Gdy znów sięgnął po kufel tajemniczy szept znów się odezwał.
~ Wstań synu Ingvara, czekam na ciebie...
Tym razem wódz pez pochyby wyczuł głos w swojej głowie. Co więcej znał ten głos. Miękki jak jedwab, a jednocześnie twardy i zdecydowany, gotów wzburzyć się jak morze o poranku. Dałby głowę że ze wszystkich głosów na ziemi ten rozoznałby nawet prędzej niż zachrypnięte kazania Ingvara Dalekopodróżującego. W końcu słyszał go wtedy... I to jemu przysięgał... Czując podświadomie i w sercu gdzie ma się kierować, Bjarn dał znać towarzyszom że idzie się przewietrzyć. Po drodze zagadnął tylko sączącego zimne ale nieco na uboczu Asgeira.
- Podobno ten gruby kultysta, odpowiedzialny za finanse twierdzy i zakłady formuje z najemników i zauszników inny oddział zbrojny kultystów. Sprawdź to i... 'wyperswaduj' mu kto tu dowodzi, także jego życiem. - Bjarn zastanowił się chwilę i ściszył głos. - Upewnij się też jeszcze raz że dobrze ukryłeś zrabowane artefakty, nie chcę żeby mój stary znajomy Inkwizytor lub ktoś inny zniweczył plany Króla Czerwonego Topora.
Szaman skinął głową i ukłoniwszy się wyszedł z jadalni. Pozostawione przez niego piwo zamarzło w kubku.
Bjarn pospiesznie narzucił biały płaszcz z futra mamuta, podbity na kołnierzu czarną sierścią wilków i zaciskając palce na runiczym toporze wypadł na dziedziniec i pospieszył do stajni pod zachodnią basztą. Tam trzymano konie kultystów, zarówno te którymi tu przybyli jak i te pozostałe po zakończonych niedawno dostawach. Ponieważ w szeregach sekty byli przedstawiciele pratycznie każdego stanu i grupy społecznej, w boksach stały zarówno zwykłe muły pociągowe jak i szlachetnej krwi ogiery bitewne i białe rumaki o lśniących grzywach. Bjarn dosiadł karego ogiera z niemałym stresem (w końcu Norsmeni nigdy nie lubili koni, będąc łupieżcami morskimi a sam Bjarn ostatnio jeździł w trakcie powrotu do domu przez Pustkowia Chaosu, osiem lat temu) i wyjeżdżając chwiejnie kazał otworzyć bramę.
Gnając przez spadziste podejście i wjeżdżając w opadający ku zboczom gór gęsty las długo rozmyślał nad nieuniknionym spotkaniem i tym co sam odpowie gdy spotka... Ją.
~ Nie spieszyło ci się, mój bohaterze. - drugą część powitania czysty, miękki głos kobiety wyrzekł z wyczuwalną ironią, ale także mieszaniną tęsknoty i uśmiechem na nieskazitelnie jasnej, pięknej twarzy.
http://img2.wikia.nocookie.net/__cb2007 ... _Front.jpg
Powietrze zdawało się skrzyć jak szron o poranku wokół postaci, której sam widok mógł oszołomić Norskiego mężczyznę tysiąc razy skuteczniej niż najmocniejszy trunek. Wojownicza stała z jedną ręką opartą na kształtnym biodrze a drugą na kamieniu na którym leżała włócznia, skrzydlaty hełm i złoty miecz. Uśmiechała się dalej, patrząc szafirowobłękitnymi oczyma o zniewalającym i jednocześnie drapieżnym poblasku na zamurowanego Ingvarssona.
- Wiem że jestem dopiero dwudziesta trzecia wśród sióstr, ale chyba mógłbyś choć zsiąść z konia gdy mówi do ciebie córka i posłanka Wszechojca. Zwłaszcza taka, która sprowadziła cię z powrotem na ten padół i uratowała od zimna Helheimu. - tu postawiła kilka zgrabnych kroków w kierunku konia Bjarna i pociągnęła palcem po napiętym od jazdy, odsłoniętym udzie Ingvarssona, którego skóra zamrowiła pod dotykiem istoty. - Zwłaszcza taka, którą przysięgałeś kochać.
Norsmen zrzucił rogaty hełm w śnieg i pospiesznie wyplątał się z kulbaki, spadając od razu na kolanach u stóp rozmówczyni i pochylając głowę. Tymczasem świat zadrżał w posadach, widząc coś porównywalnego rzadkością z widokiem strachu u nieumarłego lub Czempiona Chaosu, litującego się nad dzieckiem - oto zginający się przed kimś kark i kolana Bjarna Wydartego Morzu.
- Jora Odinsdottir... moja pani...
- Wstań, mój Wydarty Śmierci - rzekła łagodnie młoda Walkiria, ujmując rękę woja. - Mam wiadomość do przekazania...

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ Kordelas, genialne nawiązanie do Ulricha-trynkiewicza w izolatce, no ale z tym że "nikt nie zauważy" tych rozwalonych pokoi to przegiąłeś :mrgreen: ]
To była tajna akcja ,nie było czasu na formowanie wyszukanych zwrotów :lol2: ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Było już po wieczerzy i biesiadnicy zdążyli się rozejść do swoich spraw. W sali zrobiło się cicho.
Kamienny tron, na którym zasiadał Alpharius odarty został z poduszek i wszelkich udogodnień. Kharlot, który obecnie na nim zasiadał nie pozwalał sobie na takie słabostki. Rozmyślał, wpatrzony w ogień sporego kominka znajdującego się w sali.
Z cienia wyłonił się zabójca, z przyzwyczajenia stąpając cicho, niemal nie do wykrycia. Wybraniec porzucił zadumę i skierował swoją uwagę na elfa.
- Czego chcesz?- spytał go nieco oschłym tonem. Galreth odrzucił kaptur do tyłu i stanął w poświacie ognia.
- Iskra została otruta...- zaczął asasyn, lecz momentalnie poczuł na sobie pogardliwe spojrzenie czempiona.
- Sądzisz, że jej żałosny żywot mnie obchodzi?- rzucił khornita, bawiąc się naszyjnikiem trzymanym w ręku. Galreth pomyślał, że ten przedmiot nie mógł wyjść spod rąk ludzkich.
- Mnie obchodzi.
- Wiem. Kochasz ją, prawda?- twarz zabójcy pozostała niewzruszona, lecz Kharlot znał doskonale odpowiedź.
- Pragnę dopaść tych, co stoją za jej otruciem. Odpłacę im krwią za jej cierpienie- rzekł elf z naciskiem. Spojrzał prosto w czarne otwory na oczy w hełmie Kruszącego Czaszki i miał wrażenie, że czempion się uśmiechnął.
- Nie tak dawno temu uczyniłem podobną przysięgę. Można powiedzieć, że to przez nią znaleźliście się w tej fortecy, ty i reszta zawodników.
Zabójca zastanowił się chwilę. Postanowił zdradzić część wiadomości. Być może khornita zdemaskuje się przy próbie prowokacji.
- Odnalazłem trucicieli, zarówno zamachowców, jak i tych, co sporządzili substancję. Wszyscy nie żyją.
- Tylko tchórze uciekają się do tak żałosnych metod zabijania.
- Czy w fortecy znajdują się jacyś magowie zdolni opanować czyiś umysł?
Kharlot spojrzał nań z zaciekawieniem. Przestał na chwilę bawić się wisiorkiem.
- Znalazłem ku temu dowody. Ktoś posłużył się kultystami jak marionetkami, uśmiercając ich po wykonaniu zadania.
- A więc sprawca był tchórzliwy w dwójnasób, skoro uciekał się do magii i skrytobójstwa. Może powinieneś poszukać go pośród elfów. Pasuje to do waszych metod.
Galreth przełknął zniewagę, mając w pamięci stan Iskry.
- Kto w twierdzy byłby w stanie tego dokonać?- spytał.
Kharlot zamyślił się.
- Trzy osoby- odpowiedział po chwili namysłu- Elfia czarownica jednak zdechła, co ogranicza zakres poszukiwań.
- Imiona byłyby pomocne- zakpił elf. Czempion roześmiał się.
- Byłoby lepiej, gdyby umarła- rzekł stanowczo- Ci, których uważasz za bliskich w końcu wbiją ci nóż w plecy. Jej śmierć oszczędziłaby ci bólu. Z drugiej strony jednak cierpienie po jej stracie, ten gniew... Mogą one uczynić z ciebie wybornego wojownika...
Błysnęły miecze. Kharlot uniósł głowę, zaciekawiony.
- Usłyszałem dość- syknął zabójca- Poszlaki krzyżują się tutaj.... To byłeś ty! To ty kazałeś otruć Iskrę!
Kruszący Czaszki z początku nie zareagował. Po chwili wstał, ciężko, zupełnie jakby obciążony jakimś brzemieniem.
- Za kogo ty mnie masz robaku?!- warknął wybraniec- Bym zniżał się do takich zagrań, musiałbym być ryjącym w gównie psem, zapchlonym kundlem, lub gorzej... Małym... żałosnym... słabym... elfem.
- Czym ciebie więc to czyni, jeśli polegniesz z ręki jednego z nich?- rzucił wściekle Druchii.
Zaatakował nagle, z wykroku, uderzając jednocześnie z obu stron. Jego wrodzona zwinność połączona z magiczną aurą obręczy nadawały jego ciosom niebywałą szybkość. Khornita jednak zaczekał z jakąkolwiek akcją do ostatniego momentu, a gdy ostrza miały się zatopić w jego ciele, uczynił jeden krótki krok. Miecze elfa przecięły tylko powietrze. Zabójca wykorzystując ich pęd zawirował, po czym pchnął z doskoku krótszym z nich, zamarkowawszy wcześniej cios drugim. Kruszący Czaszki zbił "Szept" niedbałym ruchem dłoni, po czym uniknął zamaszystego cięcia "Ostatniego". Żelaznym uściskiem pochwycił nadgarstek asasyna, wykręcając boleśnie rękę. Galreth odwrócił chwyt na krótkim mieczu i zaatakował twarz przeciwnika. Trysnęła krew.
Galreth nie mógł uwierzyć. Szept zagłębił się w dłoni Kharlota, którą się zasłonił, aż po rękojeść, na co tamten nie zareagował nawet stęknięciem. Wybraniec huknął go pięścią w twarz, oszołamiając na chwilę, po czym poprawił potężnym prostym w bark. Zabójca krzyknął krótko, gdy kość ramieniowa wyskoczyła ze stawu. Kruszący Czaszki chwycił przeciwnika za gardło i uniósł jedną ręką do góry. W tym samym czasie poczuł chłód metalu na skórze.
- Ukryty sztylet... Zapewne zatruty- rzucił khornita.
- Zginiesz w kilka chwil- syknął Galreth
- Pożyję wystarczająco długo, by złamać ci kark- odparł czempion spoglądając mu prosto w oczy- Pozostaje pytanie, czy jesteś gotów na to, co konieczne?
Wtem drzwi otworzyły się z hukiem i do sali wpadła Anna. Była zdyszana, widać było, że się spieszyła. Widok, jaki zastała zbił ją nieco z tropu. Obaj mężczyźni obrzucili ją pytającym spojrzeniem.
- Stan Iskry się pogorszył!- krzyknęła z przejęciem- To może być najgorsze...
Kharlot jeszcze raz zmierzył wzrokiem elfa, po czym wypuścił go. Galreth opadł na posadzkę, trzymając się za gardło. Nie tracąc ani chwili, pobiegł za Anną.

Julia robiła co mogła, lecz powoli zaczęła tracić nadzieję. Zaklęcia, których używała nie wystarczały, a Iskra wpadła w napad tężyczki. Jej kończyny wygięły się za zewnątrz, ciało jej uniosło się w konwulsjach. Serce biło jak oszalałe, a gruby pot wstąpił jej na czoło. Nie to jednak było najgorsze.
Będąc smoczym magiem, elfka uwalniała teraz fale magicznej energii spontanicznie. Julia dotychczas była w stanie się osłonić, lecz jej zaklęcia nie były przygotowane do wytrzymania zaklęć bojowych. Na szczęście nadchodziła pomoc.
- Jesteśmy!- rzuciła Anna, wbiegając do środka. Galreth odruchowo cofnął się na widok ognistych powiewów, klnąc pod nosem.
- Trzeba ją unieruchomić, jednak wiatry Aqshy, które uwalnia nie pozwalają się do niej zbliżyć!- krzyknęła czarodziejka do towarzyski Vahaniana. Nie wiedziała, że jej rozmówczyni miała w sobie krew Kossutha.
- Zajmę się tym- odrzekła elfka. Chwyciła nieprzytomną, lecz wciąż miotającą się chorą za ramię, usiłując ograniczyć jej kurcze. Galreth chciał jej przyjść z pomocą, lecz w chwili, gdy zbliżył się do Iskry, odskoczył jak (nomen omen) oparzony.
- Trzymaj ją!- wrzasnęła Julia
- Nie mogę!- włosy Anny szarpane były gorącym powietrzem wewnątrz bąbla, w którym czarodziejka zamknęła pacjentkę.
- Chędożone elfy, niczego nie są w stanie zrobić samemu- warknął ktoś z tyłu. Galreth obrócił się.
- Z drogi cherlaku!- rzucił Kharlot, zbliżając się do łóżka. Chwyciła Iskrę za barki, nie pozwalając się jej ruszyć. Zabójca już chciał krzyknąć, że ten brutal ją połamie, lecz o dziwo nie doszło do tego. W końcu Julii udało się opanować stan chorej. Iskra znów zapadła w śpiączkę. Anna pogłaskała ją czule po policzku.
- Homer- rzekł do niej Kruszący Czaszki niespodziewanie.
- Co?- odparła zaskoczona.
- Najbardziej cenię dzieła Homera, o którym nie raczyłyście wspomnieć podczas naszego poprzedniego spotkania.
Elfka spojrzała na niego nieco osłupiała. Khornita nie czekał na odpowiedź. Skierował się do wyjścia.
- Dlaczego?- spytał nagle Galreth- Dlaczego jej pomogłeś?
Czempion zatrzymał się na chwilę.
- To nie twoja sprawa- warknął.
Korytarzem przemknął kot. Nikt nie zwrócił uwagi na sam fakt jego obecności, a już szczególnie na niewielki notatnik, który niósł w pysku.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

W momencie gdy Yeti rozpieprzał chatę Menthus nie zajmował się tak przyziemnymi sprawami. Z gracją tancerza omijał kolejne latające w powietrzu deski po czym gdy stwór za jego plecami zwolnił tempo pochylił się nad starym, drewnianym kufrem. Przepalił zamek, w środku znajdowała się... szarotka krwawa! Ku zdziwieniu elfiego maga dziwaczny góral mówił prawdę. Teraz należało jedynie pomóc pozostałym. Cóż chyba zabicie wielkiego Yeti po tym wszystkim co przeżyli nie będzie problemem...
Mylił się.
Zrozumiał to od razu gdy tylko zobaczył bestię. Wielki, umięśniony, wysoki na ponad trzy metry, pokryty białą szczeciną humanoid był niezwykły nawet jak na swój gatunek. Biła od niego tak wielka aura mrozu iż woda w butelce gdy obok niej przeszedł zamarzła. Nie była możliwość wykorzystania przeciw niemu magii ognia. Dobył Kła i rzucił się na bestię z krzykiem. Razem z nim zaszarżował Drugni. Yeti obrócił się w ich stronę i zamachnął swoją monstrualnie wielką łapą. Elf przetoczył się pod nią, wybił do skoku, w locie próbował ciąć górskiego potwora w twarz, trafił ale było to ledwie draśnięcie. Czerwona pręga wykwitał na pysku stwora, ten ryknął rozjuszony. W tej samej chwili w pierś trafiła go strzała wypuszczona przez jednego z braci. Ryk jaki się rozległ był najprawdopodobniej słyszany jeszcze w Spiżowej Cytadeli. Yeti chwycił leżącą obok deskę i walnął nią w łeb Haakara który pędził na niego w swej wilczej postaci. Potężny cios cisnął wilkołakiem o resztki ściany, a gdy ten oswuwał się po niej bez świadomości widać było, że obficie krwawi z tyłu głowy.
Widząc to z krzykiem do walki włączył się Farlin jedak kopniak śnieżnej bestii cisnął go do tyłu. Krasnoludzki zabójca korzystając z nadarzającej się okazji rąbnął Yeti po nogach. Bluznęła krew, stwór obrócił się w jego stronę zawalając przy okazji kolejną ścianę chatki i już miał zamiar chwycić Karła gdy potężnym ciosem miecza Menthus odrąbał mu palec. W następnej chwili lodowa bestia schwyciła Smoczego Maga, zakręciła nim młynek i wyrzucił poza chatkę. Menthus uderzył o śnieg, cios rzucił go do przodu, tak, że przejechał po śniego parę metrów. Zatrzymał się tuż przed przepaścią. Jakaś ciepła i kleista ciecz sączyła mu się z głowy, nie miał jednak za dużo czasu na sprawdzenie, jak obficie krwawi. Tuż za nim przeleciał Drugni. Krasnolud wywinął malowniczego orła na śniegu i...
zsunął się ku przepaści.
Menthus instynktownie rzucił się ku niemu i chwycił go za nadgarstek. W tej samej chwili ciało krasnoluda zsunęło się z klifu i poszybowało w dół.
Imponujące mięśnie zadrgały na ramieniu Smoczego Maga gdy za wszelką cenę starał sie nie dopuścić do tego aby jego kompan roztrzaskał się paręset metrów niżej. Krasnolud dyndał trzymany jednynie za nadgarstek. Po ciężarze można było wnioskować iż krasnal waży ponad sto kilo. Bicepsy zadragały gdy Menthus wytężył wszystkie swoje siły. Powoli, dysząc z wysiłku wciągnął karsnoluda na płaski teren.
-O kur...-powiedział Drugni.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Z szoku spowodowanego pomocą udzielona przez Kharlota wyrwał go ból w barku, który znów pozwolił mu go nienawidzić. W końcu to khornita uszkodził mu kość. Na szczęście Julia nie była daleko, a takie nastawienie zajęło jej chwilę. Gdy już był naprawiony wyszedł z pokoju i zaczął analizować rozmowę. Miał nadzieję, że jednak nie przeszedł się tam na marne. No dobra, najbardziej liczyło się to: trzy osoby zdolne władać umysłami. Jedną musiała być Julia, skreślił ją z listy zanim zaczął poważniej się namyślać. Nikogo nie lekceważył, ani nie brał za pewnik, że skoro leczy Iskrę i tak dalej, to na pewno jest poza podejrzeniem. Jednak prawdopodobieństwo było naprawdę znikome, wręcz pomijalne. Drugą osobą była Ithiriel i ją też musiał odrzucić. Była trochę zbyt martwa jak na jego gust, by ja o coś podejrzewać. Trzeciej osoby nie był w stanie wskazać, a najwyraźniej była to właśnie ona. "Cholerny barbarzyńca. Świetne wskazówki nie ma co. A po tym co się tam wydarzyło na pewno tam nie wrócę." Kim ten Kharlot w ogóle był? Jakie prowadził gierki skoro zgromadził 16 zawodników, ewidentnie w jakimś jemu znanym celu. Galreth usłyszał raz od jakichś patrolujących Norsmenów, że umarł na Arenie takiej jak ta i najwyraźniej dzięki jakimś mrocznym mocom mrocznych bogów wrócił do życia. "O kurwa. Czyżbym właśnie musiał wrócić do przejrzenia listy?" Wszystko wbrew jego woli zaczęło się pomału układać. ie mógł znieść tego , że w ogóle to rozważa, ale zmusił go do tego Kharlot, za co jeszcze bardziej go nienawidził. "Czyżby Ithiriel również wróciła do życia?" Na tą chwilę moce czwórki były jedyną siła jaką znał, która była w stanie powstrzymać śmierć. Niestety w Twierdzy Bogów, w trakcie Burzy Osnowy, która zaczęła się niepokojąco w tym samym czasie kiedy zginęła... Bogów chaosu powinno być tutaj dostatek. Zakładając już, chociaż z trudem, że to możliwe, łatwo było stwierdzić czy elfka mogła otruć. Znowu zmusiło go do tego to co powiedział Kharlot. Czyżby coś wiedział, gdy sugerował, że to sposób działania elfów? Galreth nie podzielał jego podejścia co do jakiegoś tam honoru, czy jak to tam się nazywało, ale zgadzał się co do tego, że jego pobratymcy chętnie korzystali z takich sposobów. I słusznie. Nie liczyło się jak, tylko czy osiągnięto cel. A w tym przypadku ktoś niewątpliwie to zrobił. Pomijając cel tego kto zaplanował zamach, który zakładał, że część zawodników opuściła mury cytadeli, Galretha nie zdziwiłoby, gdyby Ithiriel wybrała na cel właśnie Iskrę. Motyw był, a to nadal nie podobało się asasynowi, głównie z powodu, że bardzo chciał uznawać czarodziejkę Druchii za martwą. "No to fajnie. Albo jest to nieznana mi osoba, której nie wiem jak znaleźć, ani jak zabić. Albo Ithiriel, którą nie wiem jak znaleźć, ani jak zabić. No bo nie powinna w sumie żyć..."
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Podczas przeszukania pokoi Saito i Magnus napotykali głównie opuszczone pomieszczenia, z grubym dywanem kurzu na podłogach. Widać było, że nikt się tam nie zapuszcza. Do wyjątków należały pokoje żyjących zawodników, w tym Kheltosa, wciąż zajmowany przez swojego lokatora. Saito przez moment rozważał, by wyzwać elfa i zabić go, wszak był to przypisany mu przeciwnik, z którym i tak miał zmierzyć się już niebawem. Ostatnim odwiedzonym pomieszczeniem był pokój zajmowany przez pewnego bretońskiego rycerza, sir Nicholasa, usieczonego swego czasu przez Galretha. Choć usunięto wszystkie meble i sprzęty, to na podłodze nakreślono ośmioramienną gwiazdę wpisaną w okrąg, zaś na końcu każdego z jej ramion ustawiono brązowe, pokraczne figurki pozbawione twarzy. Magnus stwierdził, że może być to środek transportu, najwyraźniej kultyści w niezauważony sposób mogli infiltrować kwatery. Ale dlaczego? Na to pytanie jeszcze nie znali odpowiedzi. Saito podszedł do pokrytych warstwą zakurzonych pajęczyn drzwi, jak się okazało prowadzących do łazienki. Samuraj ostrożnie otworzył je, a jego oczom ukazał się dziwny widok: na kafelkach leżała imponująca piramida przedmiotów, w których rozpoznał sprzęt poległych uczestników. Nie tylko broń i zbroje, ale również ubrania i przedmioty osobiste oraz akcesoria, którymi posługiwali się w walce. Znalezisko było równie tajemnicze, co interesujące. Kaneda zastanawiał się co wspólnego może mieć teleport i te przedmioty ze zniknięciem Reinera i być może otruciem Iskry. Bystry umysł, wyćwiczony latami medytacji i rozwijania inteligencji przetwarzał informacje, rozpatrując pogmatwane wątki prawdopodobieństwa, rozwiązanie pojawiło się gdzieś w głębi świadomości, jak ryba, której zarys widać przez powierzchnie wody w stawie. W tym momencie do pomieszczenia wpadł jakiś brodaty Norsmen, który ryknął tubalnie:
- Tu jesteście! Chodźcie coś przeźreć! Turo zrobił deser i znalazł jakiś alkohol! - tym samym rozpraszając skupionego ronina. "Obiad, zawsze obiad, gdy jest coś ważnego do zrobienia." - pozrzędził w myślach. Zdał sobie jednocześnie sprawę, że jednak jest głodny i warto byłoby skorzystać z okazji do posiłku, zwłaszcza przygotowanego przez tak znamienitego kucharza jak Turo.

Kantynę wypełniał obezwładniający zapach pieczonego mięsiwa, nieskomplikowana potrawa, jednak treściwa i przygotowana po mistrzowsku. Trzeba było to przyznać, Turo był prawdziwym ekspertem, jeżeli chodzi o gotowanie. Ciekawe, jakie specjały byłby w stanie wyczarować, mając do dyspozycji aromatyczne, wschodnie przyprawy, które w Nipponie i Cathayu były dość drogie, zaś w Imperium wręcz na wagę złota. Wojownicy jedli i pili, wspominając przy tym stare dzieje oraz wspólne przygody sprzed ośmiu lat, jak wspomniał Magnus. Saito przysłuchiwał im się z uwagą. Wydarzenia te miały miejsce na arenie podobnej do tej, jednak wtedy prowadzili ją skaveni. Podziemna rasa szczuroludzi była doskonale znana w Nipponie, gdyż często dochodziło do kontaktów z nimi. Podobno w ten sposób powstał klan Eshin, którego członkowie nauczyli się technik ninjutsu od klanów zrzeszających shinobi. Co ciekawe, w tych stronach wszyscy uważali skavenów za mit i bajkę do straszenia niegrzecznych dzieci. Prawdę powiedziawszy, historie opowiadane w Nipponie pod pewnymi względami podobne były do tutejszych podań. Dotyczyły podobnych problemów, występowały w nich podobne stwory uosabiające pewne koncepcje, jednak przekazując myśl na odmienne sposoby. Obie kultury były bardziej podobne, niż wskazywałyby na to widoczne na pierwszy rzut oka różnice - ludzie robili w gruncie rzeczy to samo, mieli podobne aspiracje i cele, posługiwali się tylko innymi środkami, by je osiągnąć. Być może dlatego, że byli ludźmi. Dlatego też Saito trzymał z Magnusem i Norsmenami, podczas gdy elfy pozostawały w swoim towarzystwie. Obcy, choć z pozoru przypominają ludzi, są faktycznie inni. Dlatego też pełne porozumienie nie jest możliwe - oba gatunki będą postrzegać się nawzajem przez swój własny pryzmat, toteż dla elfów ludzie jawić się będą jako barbarzyńcy, a elfy dla ludzi jako wyprani z uczuć sadyści. Z tych rozmyślań w głowie Saito pojawiła się jeszcze jedna kwestia, którą postanowił poruszyć.
- Słyszałem wieRe opowieści z waszych krain. Pod pewnymi wzgRędami przypominały nasze ojczyste Regendy. Jednak niektóre rzeczy pozostają dla mnie zagadką- rzekł Saito- Powiedzcie mi, czym jest Ragnarok?
Gwar momentalnie ucichł, kęsy potraw zdążające do ust zatrzymały się w połowie ruchu. Wszystkie oczy zwróciły się na ronina.
- Wspominaliście go wieRokrotnie, lecz nikt nie chciał mi wytłumaczyć, czymże on jest- tłumaczył się Kaneda.
Szyderczy uśmieszek przemknął po twarzy Bjarna.
- Pokażmy temu Nippończykowi, czym jest Ragnarok...- rzekł powoli- przynieście liście.
Ni stąd ni zowąd pojawił się Asgeir, który powolnym krokiem podszedł do paleniska. Wyciągnął zza pazuchy garść suszonego ziela, po czym rzucił je w ogień. Liście zatrzeszczały w płomieniach, dając gęsty, drażniący dym. Magnus prychnął lekceważąco pod nosem, lecz nic nie rzekł.
Vitki spojrzał na siedzących nieco nieprzytomnym wzrokiem, wodząc nim po każdym z osobna, aż wreszcie przemówił.
- Oto jak nastanie zmierzch bogów... Nastaną trzy straszliwe zimy i trzy lata czarnego słońca... Ludzie porzucą nadzieję, staczając się w otchłań chciwości, zdrady i żądzy krwi.... Sorthaal, Mroczny Książę przybierze postać węża, opasając ziemię swymi splotami. Jego uścisk wzburzy morza i oceany, zalewając ich wodami wiele krain... Fenrir, ogar Kharnatana zerwie swe niewidzialne więzy... Niebo rozstąpi się i Tzeentch spuści na ten świat swoje płomienie i wstąpi na most Bifrost, by zniszczyć Asów...- głos szamana stawał się coraz wyższy, oczy jego nabierały blasku- Wybrańcy Czterech Potęg przypłyną na drakkarze z trupich paznokci... Odyn wyjedzie przez bramy Vallhali, stojąc na czele Einheirów, by stanąć do bitwy z Władcą Czaszek... Thor zabije Węża, lecz zginie od jego jadu... W końcu Fenrir pożre słońce...
- Będziemy więc walczyć w cieniu- rzucił kpiąco Kharlot. - Szaman nie zrażał się tym i kontynuował:
- ... zaś drugi wilk, Hati, pożre księżyc i noc stanie się równie potworna jak i dzień, pozbawiony światła. Fenrir zabije Odyna, lecz sam padnie z ręki Vidara, Heimdall po raz ostatni zadmie w róg Gjallar, którego osobliwy, a majestatyczny dźwięk poniesie się przez równinę Vigrid inspirując walecznych poległych do walki z nieumarłą hordą, sam zaś stanie do pojedynku z Kłamcą, w którym pozabijają się nawzajem. Wszyscy bogowie zginą, zarówno Asowie, Wanowie, jak i bogowie chaosu... Na koniec ognisty olbrzym Surtr, zwany przez alfheimów Khaela Mensha Khaine wyjdzie z Muspelheimu, i znów świat zostanie rozświetlony, albowiem płonący miecz, który niesie jest jaśniejszy niż tysiąc słońc... - Vitki opowiadał w sposób tak przekonujący, że Saito zdało się, że stoi po środku spalonej ziemi, biorąc udział w tytanicznej bitwie, byli tam też Bjarn, Olaf, Turo, Bliźniacy Horkessonowie, Leif, Einar o wilczych rysach i inni których nie znał, walczyli do samego końca, który nastał w momencie, gdy ugodzony w oko przez Freja, Surtr przerąbuje ostatniego z bogów mieczem, roztrzaskując róg i rycząc z bólu eksploduje kolejnymi falami ognia, które spaliły wszystko, włącznie z nim samym. Oczom ronina ukazał się świat stojący w płomieniach - nic się nie ostało. Rozpoznał archipelag Nipponu, również pochłonięty przez szalejącą pożogę, po Kisogo czy innych miastach nie pozostał nawet ślad. Wtem oceany wypiętrzyły się, a masa wody zalała lądy. Jeszcze przez chwilę widać było jak ognie wzniecone przez Surtra nie chcą ulec i płoną pod powierzchnią wody, aż w końcu zgasły. Widok równie zatrważający, co majestatyczny. Asgeir skończył swą opowieść, zaś samuraj wykrztusił dym z ziół, którego się nałykał. Najwyraźniej miały działanie halucynogenne. Z tego co zauważył, pozostali biesiadnicy sprawiali wrażenie jakby właśnie obudzili się ze snu. A może to stary czarownik potrafił wpływać na umysły słuchaczy przy pomocy zielska, które wrzucił do kominka? Któż to wie.

Po obiedzie, gdy towarzystwo zaczęło się rozchodzić do swoich zajęć, Saito zagadnął Magnusa.
- Też to widziałeś? Świat w płomieniach i bitwę, zgliszcza pałacu szoguna? - Magnus odwrócił się z szybkością, o jaką trudno było by go podejrzewać i wbił przenikliwy wzrok w Saito, jednak szybko jego wyraz twarzy przybrał normalną, paskudną minę.
- Tak... Zwykła sztuczka. Napalił w kominku jakimiś badylami i wszyscy mieli odloty. Tylko, że ja żadnego szoguna, kimkolwiek jest, nie widziałem. Wygląda na to, że wyobraźnia każdego podaje inne obrazy. Choć nie zdziwiłbym się, gdyby ten stary dziad nie wspomagał się magią, wszak wizja była bardzo realna.
- Tak jakby potrafił wpływać na umysły.
- Otóż to. Magia czai się na każdym kroku, zawsze miej się na baczności panie Saito.
- W każdym razie, powinniśmy wrócić do tamtego pokoju. - Nippończyk zmienił temat, chcąc uniknąć dalszej tyrady ze strony inkwizytora. - MyśRę, że to może być ważny trop. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł...
- Jaki?
- Wspomniałeś, Bittenberg-san, że natknęRiśmy się na teReport. Czy przypadkiem nie służy on do przemieszczania się za pomocą magii?
- Zgadza się, i bez wątpienia był to teleport. Jednak wciąż nie powiedziałeś co masz na myśli, panie Kaneda.
- Otóż, kuRtyści pozostający Rojarni wobez ARphaRiusa mogą ukrywać się gdzieś w zamku, a przy pomocy tReReportu przemieszczają się niezauważeni. - Na pobrużdżonej twarzy Magnusa pojawiło się zainteresowanie. - Co więcej, zbierają rzeczy po pokonanych zawodnikach i znoszą je do łazienki. Wobec tego, po mojej waRce, powinniśmy zaczaić się w pomieszczeniu i złapiemy któregoś z nich, gdy będą szRi do pokoju KheRtosa. Jestem pewien, że wydobędziemy z nich informacje o kryjówce, a tym samym o miejscu przebywania twojego ucznia. - Wyjaśnił Nippończyk.
- Dokładnie to samo przyszło mi na myśl, panie Saito. Przy okazji, mam pytanie.
- Słucham.
- Pamiętasz ta skrzynię? Skąd wiedziałeś, co jest w środku, skoro tylko popukałeś w nią?
- To proste. Różne przedmioty wydają różne dźwięki. Nauczyłem się tego jeszcze w młodości, gdy dorabiałem na grze w kości. Słychać jak upadają. - Dodał szybko, widząc zdziwienie na twarzy towarzysza.
- Niebywałe.
- Można się tego nauczyć, potrzebna jest tyRko dyscypRina. - Odparł Saito. Obaj nie zdawali sobie jeszcze sprawy, w jak rozległy spisek się wplątali.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Klafuti pisze:Obaj nie zdawali sobie jeszcze sprawy, w jak rozległy spisek się wplątali.
No Magnus chce unicestwić cały zamysł Aren Śmierci i rzucić je w zapomnienie ,więc... 8)

-Dobrze...- mruknął Magnus -Teraz należy oczekiwać pana walki... i przybycia armii...- po tych słowach Saito spojrzał pytająco na Magnusa -Chyba nie zrozumiałem... przybycie armii?-
Von Bittenberg uśmiechnął się -Tak ,panie Kaneda... przybycie armii Middenlandu...nie mówiłem?-
Saito odparł -Wiem o czym pan mówi ,ale przecież dał pan polecenie odwołania armii.-
Magnus zaśmiał się serdecznie i rzekł swym chrypowatym głosem -Nie... ja tylko wysłałem list... ale niech się pan nie przejmuje... nie przypuszczą ataku w złym momencie... nawet biczowników da się wstrzymać...-
Ronin zrozumiał ,że armia nie maszeruje tutaj ,by samozwańczo unicestwić twierdzę. Zrozumiał ,że w państwie ludzi z Imperium większość rzeczy jest ze sobą powiązanych ,mimo pozornych odległości oraz konfliktów i są persony oraz organizacje ,które trzymają innych w ryzach. W sumie było to podobne do jego kraju ,co bardziej utwierdziło samuraja o podobieństwie ras mimo narodowości.
-W takim razie trzeba czekać ,panie Magnus...-
-Otóż to! Wydaje mi się ,że walka odbędzie się zanim wrócą nasi przyjaciele!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Kordelas pisze:
Klafuti pisze:Obaj nie zdawali sobie jeszcze sprawy, w jak rozległy spisek się wplątali.
No Magnus chce unicestwić cały zamysł Aren Śmierci i rzucić je w zapomnienie ,więc... 8)
[Tylko, że to wszystko jest ja zwykle ukartowane przez tzeentcha, to po pierwsze, po drugie, plan Magnusa poplątał się z planami innych. Zobacz na takiego Kharlota, który chce (przy okazji) doprowadzić do końca świata (tym samym likwidując areny, hm... może powinieneś mu pomóc :twisted: ), albo Aszkaela, jemu to już w ogóle nie wiadomo o co chodzi.

W sumie można by chyba robić następną walkę, bo ekipa zgarnęła już kwiat, tylko muszą wrócić.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Klafuti pisze:Tylko, że to wszystko jest ja zwykle ukartowane przez tzeentcha
Tak ,tego nie unikniemy... :)
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Kwiaty były, przynajmniej w tej jednej sprawie ten góral okazał się być prawdomówny. Rozsiadłem się na bujanym fotelu, z torby wyjąłem suszone mięso i drewnianą fajkę. Wpatrywałem się w płomienie i niziołka, który szykował strawa dla siebie. Trzeba mu przyznać, że jego pomysłowości dorównać może jedynie jego brak manier. Zabrał się za opróżnianie spiżarki Johan Ohika i robił to dość skrupulatnie. Reszta również odpoczywał, oddając się zajęciom podobnym do Farlin’a. Menthus wyróżniał się z tłumu. Wreszcie odetchnął, w dłoniach ściskał skrzynkę, z kwiatami, które miały uratować życie Iskry. Jak tak patrzę na nich, to aż żal mi się robi tego, że większość z nich zginie. Szlachetni (w większości), mężni i wielcy (duchem) wojownicy, każdy na wagę złota i za każdego słono by zapłacono. Co nas tu przygnało? Żądza śmierci? Nic innego. Bowiem nikt z nich nie zachowuje się tak, jakby zależało mu na zdobyciu sławy, tytułów, pieniędzy. Zapewne mieli swoje cele, lecz co ja mogę o nich wiedzieć, skoro ja sam nie wiem, dlaczego tu się znalazłem… Bliźniacy. Obaj miłują siebie ponad wszystko. Pozbierają się po tym, gdy jeden z nich zginie? Choćby i wygrali. Czy drugi będzie potrafił żyć bez drugiego? Czy ja mógłbym żyć bez Zamieci? Czy Iskra podniosła by się po ciosie, jakim byłaby śmierć jej mistrza? I na odwrót. Niemalże każdy miał kogoś, na kim mu zależało, a mimo to postawiliśmy na szali nasze życie nie zważając na los naszych bliskich.
Mijały minuty, potem kwadranse huśtałem się powoli na fotelu w milczeniu. Obserwowałem wszystkich, tworzyłem w głowie moją wizję na to jak wyglądać mogą ich cele. Nie zwracałem nawet uwagi na to co mówią, ani na to co dzieje się wokół mnie. Góral biegał zdenerwowany po izbie i rzucał jakieś niezrozumiałe słowa w stronę hobbita. Miałem to w sumie gdzieś, podobnie jak reszta. Ten jednak wydawał się być przejęty. Wyrwał mnie z zamyślenia. Zaciągnąłem się mocniej zielem, które dostałem od Skąpca. Trzeba mu przyznać, że jest ono z wyższej półki. Wstałem i ruszyłem w stronę spiżarni. Zdradził nas.- pomyślałem.- Możemy robić z jego żarciem, co chcemy. Hobbit ma racje… Nim udało mi się dojść do wcześniej wspomnianego miejsca, coś uderzyło w ścianę. Poczułem arktyczny wiatr i momentalnie zmieniłem temperaturę mojego ciała, rzucając krótkie zaklęcie. Rozległ się ryk. Odwróciłem się, wielka bestia wysoka na trzy metry, choć może i większa. Białe futro, szpony jak u niedźwiedzia, kły mogące skruszyć nawet marmur. Chciałem chwycić za łuk, ale ten odleciał parę metrów razem z kołczanem, pod wpływem uderzenia bestii. Nasi rzucili się na niego, co zaowocowało latającym Smoczym Magiem i Krasnoludem, sam dołączyłem do nich wkrótce, jednak było to celowe zagranie, gdyż Kły znajdowały się w przeciwległym końcu pokoju. Z impetem uderzyłem o ścianę. Broń miałem już jednak w dłoniach. Nie ruszałem się chwilę obserwując jak walczą bliźniacy. Jeden kończy atak drugiego, współpracują ze sobą w perfekcyjnym stopniu. Są jednak wolni. Splunąłem na podłogę powodując tym samym, powstanie małego płomyka, który zaczął pochłaniać jedną ze ścian drewnianej chatki. Bracia stali naprzeciwko bestii wsparci o hobbita, nawoływali nas do walki. Cóż, kiedyś trzeba… Wstałem i zerwałem się do biegu. Odbiłem się od jednej ze ścian i ciałem bestie w bok, tuż poniżej linii żeber. Ślady po ostrzach szybko wypełniał ogień. Yeti zawył. Miałem po swojej stronie moment zaskoczenia, dlatego wykonałem kolejny atak, tym razem celując w kark, monstrum tym razem spostrzegło mnie jedynym sprawnym okiem i wykonało potężne machnięcie. Cudem uniknąłem go i przetoczyłem się przez ramię w stronę reszty grupy. Staliśmy teraz we czterech.
-To co…- zaczął jeden z bliźniaków.
-razem?- dokończył drugi.
-Mniej pierodolenia więcej robienia.- krzyknął hobbit. Yeti po raz pierwszy cofnął się. W kupie siła, jak to mówią….

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Klafuti pisze: W sumie można by chyba robić następną walkę, bo ekipa zgarnęła już kwiat, tylko muszą wrócić.]
[Tak, też dziś do tego doszedłem. Jutro postaram się zamieścić.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[ Przypominam, że walczymy z DWOMA Yeti :wink: ]

- O kurwa... - Sapnął Drugni, patrząc na Menthusa. Zaiste, zawdzięczanie życia komukolwiek, a w szczególności elfowi, było dla niego zupełnie nowym doświadczeniem.
- Nie ma za co - Smoczy Mag odpowiedział na te swoiste słowa podziękowania - A teraz na nich !
Zabójcy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Poderwawszy się ze śniegu, ruszył na najbliższego potwora z mrożącym krew w żyłach (przynajmniej w jego mniemaniu) okrzykiem bojowym. Tuż za nim pobiegł Menthus, trzymając Kła oburącz nad głową.
Yeti, Ymir, Snieźny Kockodan czy jak go tam zwano obrócił ku nim swoje zakrwawione oblicze i ryknął groźne, eksponując pokaźną kolekcję tępych kłów przeznaczonych do miażdżenia zamarzniętego mięsa. Była to mniejsza z bestii, która rozpoczęła atak na chatkę niedawno zmarłego harnasia. Jej większy i stanowczo gorzej pachnący towarzysz był aktualnie zajęty walką z Ulfarrem, Olfarrem i wilkołakiem Haakarem. Dodatkowo gdzieś pobliżu kręcił się Vahanian, na zmianę szpicując obie maszkary płonącymi strzałami. Farlin, który stał nieco z tyłu, grzebał panicznie w torbie z bombami.
- RAAARRGH ! - Drugni, uniósłszy swój runiczny topór wysoko ponad pomarańczową czuprynę, rzucił się na Yetiego z samobójczą odwagą właściwą jego profesji. Bestia w odpowiedzi prychnęła z niemalże ludzką pogardą i zamachnęła się na Zabójcę swą nieproporcjonalnie długą łapą pełną zakrzywionych szponów. Ten jednakże nie dał się zaskoczyć. Wykręciwszy się w niezgrabnym, acz całkiem udanym piruecie, rąbnął potwora w nogę, tuż pod kolanem.
Gdyby Drugni dzierżył, dajmy na to, drwalską siekierę, ta najpewniej odbiłaby się od utwardzonej mrozem skóry potwora nie robiąc mu większej krzywdy. Na całe szczęście Zabójca zadał ten cios prawdziwym arcydziełem krasnoludzkiej sztuki kowalskiej, bronią godną królów i największych bohaterów. Misterne runy wypalone na gromrilowej stali tego pięknego topora zaśliniły na ułamek sekundy, gdy ciemnoczerwona krew potwora splamiła śnieg pod jego stopami. Dawi wyszczerzył swe żółte zęby w tryumfalnym uśmiechu, czując jak ostrze zgrzyta o kość.
Jednakże mina szybko mu zrzedła, gdy zobaczył że bestia całkiem nieźle trzyma się na nogach. Nawet mimo tak poważnej rany. Pazurzasta łapa wystrzeliła z niesamowitą prędkością w kierunku krasnoluda, który musiał ratować się chaotycznym przewrotem w bok. Wtedy do akcji wkroczył Menthus, atakując potwora swym płonącym mieczem. Zanim Yeti zdążył zareagować, elf wyciął ogniste "X" na jego włochatej klatce piersiowej.
Wściekły ponad wszelkie wyobrażenie, Snieźny Kockodan rzucił się na Smoczego Maga w dzikiej, zwierzęcej furii. Asur uchylił się przez potężnym ciosem, który mógłby z powodzeniem urwać głowę dorosłemu Trollowi i natychmiast podskoczył go góry. Druga szponiasta łapa przeleciała w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą były jego nogi. Trzecie uderzenie zapewne trafiłoby go w klatkę piersiową, gdyby nie nagła interwencja uwalonego śniegiem i krwią Drugniego.
Zabójca rąbnął Yetiego krótkim, poziomym ciosem w dłoń, łamiąc lub odcinając większość zgrubiałych paluchów. Potwór ryknął żałośnie, brocząc krwią z okaleczonej kończyny.
- Nakurwiaj po łapach ! - Ryknął Drugni do Menthusa i kontynuował wściekłą nawałnicę potężnych ciosów. Korpus, nogi i górne części rąk kreatury był niemalże pancerne, ale paluchy, nie wiedzieć czemu, całkiem łatwo ulegały runicznej stali jego topora.
Menthus przyjął do wiadomości tą całkiem oczywistą poradę i ciął ukośnie z ugiętych ramion. Jego cios był był prawdziwym potwierdzeniem elfickiej sztuki wojennej - po chwili o jego napierśnik uderzyło pięć odciętych na gładko szponów, które jeszcze przed chwilą leciały ku niemu przytwierdzone do włochatej ręki.
Bestia, teraz praktycznie pozbawiona dłoni, podjęła żałosną próbę zadeptania pomarańczowowłosego kurdupla, który plątał jej się po nogami. Oczywiście nie dała rady. Drugni przerabiał ten scenariusz setki razy, walcząc z Trollami i gigantami. W zasadzie przez całą jego karierę Zabójcy od czasu do czasu musiał radzić sobie z próbami zadeptania go na śmierć. Dzięki temu opanował do perfekcji sztukę unikania nóg większych od niego potworów.
Po kilkunastu sekundach tego komicznego tańca w wykonaniu Yetiego, Drugni uznał w końcu, że należy to zakończyć. Wykręciwszy się w półobrocie, rąbnął maszkarę w nogę po raz drugi, tym razem efektownie odcinając ją od reszty ciała. Ysmir przez chwilę próbował utrzymać równowagę, ale Methus cisnął mu kulą ognia w twarz, obalając go na ziemię.
Zabójca dopadł go w trzech szybkich susach i zaczął rąbać toporem po głowie. Po chwili okazało się, że jego czaszka ma twardość solidnej bryły lodu i potężne razy krasnoluda nie przynosiły zamierzonego efektu.
- NO ZDYCHAJ WRESZCIE ! - Ryknął spocony, raz po raz unosząc runiczną broń nad głowę i opuszczając ją na bestię.
- Ja się nim zajmę ! - Krzyknął Menthus, podbiegając do Zabójcy - Pilnuj, żeby nie zmiótł mnie tymi kikutami !
Drugni kiwnął głową i od razu walnął toporem pozbawioną szponów rękę, która leciała w jego kierunku. Yeti, choć ranny i powalony na ziemię, nadal wściekle wierzgał łapami i jedną pozostałą nogą.
Smoczy mag tymczasem zrobił najbardziej zaskakującą i odrażającą rzecz, o jaką Drugni mógł go podejrzewać. Najpierw rąbnął potwora w twarz mieczem, wybijając mu większość zębów. Potem uklęknął przy jego głowie, odrzucił miecz i... wsadził mu opancerzoną rękę głęboko do gardła.
Zszokowany Drugni aż na chwilę zapomniał o samoobronie, przez co oberwał w łeb umięśnionym kikutem. Odleciawszy kilka metrów do tyłu, natychmiast poderwał się z ziemi i chlasną nienawistną kończynę z wyskoku, odcinając ją na dobre.
Menthus tymczasem zaczął recytować jakąś skomplikowaną formułę, nie zważając na obrzydliwe, pozbawione zębów dziąsła zaciskające się na jego prawicy.
Z dziury w odsłoniętej twarzoczaszce potwora zaczęło sączyć się pomarańczowe światło, które zaczęło przechodzić w mocną czerwień wraz z rosnącą szybkością wypowiadania zaklęcia przez Smoczego Maga. Menthus zaczął wręcz przekrzykiwać harmider bitwy i wyjący, górski wiatr, by po chwili zakończyć inkantację słowem "IGNIS".
Całą polanką wstrząsnęła potężną eksplozja, która ani chybi wywołała lawinę gdzieś w dalszych częściach gór. Cała górna cześć ciała Yetiego zginęła w ognistej burzy, która stopiła śnieg w promieniu kilkudziesięciu metrów. Niedraśnięty nawet Menthus wstał z niewielkiego krateru, który był przed chwilą głową bestii i podniósł miecz z ziemi. Drugni, który opanował w końcu mimowolny opad szczęki, zbliżył się do maga.
- Grubo - Przyznał - Skąd wiedziałeś, że trzeba go wysadzić od środka ?
- Nie wiedziałem - Asur wzruszył ramionami i wskazał na bitwę toczącą się kilkanaście metrów dalej - Jeszcze jeden i możemy wracać uratować Iskrę !
Ostatnio zmieniony 24 mar 2014, o 22:45 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 2 razy.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Długo nie wracają- zauważył Grunladi unosząc głowę znad księgi. Kharlot nie odrywał wzroku od okna, przez które wpatrywał się w odległą biel gór.
- Nic im nie będzie- mruknął- To twardzi zawodnicy, dadzą sobie radę.
- Lepiej, byś miał rację. Ich śmierć ma nastąpić na arenie, by...
- Wiem jakiej umowy się podjąłem- rzekł czempion z naciskiem. Biały Kruk zanurzył ponownie pióro w inkauście, po czym postawił kolejne litery na pergaminie.
- Co z tą dziewczyną?- spytał pieśniarz po chwili milczenia.
- Jej zdrowie to nie moja sprawa- odparł Kruszący Czaszki wyraźnie zirytowany.
- Wydajesz się zatroskany tą sprawą- zauważył Grunladi, nie odrywając wzroku od pulpitu. Kharlot zaklął pod nosem po norsku.
- Nie jestem zatroskany.! -żachnął się- Po prostu... ten, kto to zrobił, może uderzyć w innych zawodników.
- Wiesz kto za tym stoi?
- Nie. Mam pewne podejrzenia.
Biały Kruk przez pewien czas w ciszy.
- Wiesz, nigdy mi nie zdradziłeś czemu ma służyć cały ten trud.
Kharlot drgnął.
- Czy ta rozmowa ma coś na celu?- warknął, po czym wyszedł, mijając w progu Torstenssona. Młody jarl obejrzał się za wychodzącym druhem.
- Chciałeś się ze mną widzieć Thorrvaldzie?- spytał Grunladi odkładając pióro.

***
To już trzeci raz, gdy Galreth szukał ostatnim czasem Julii. Śmiał się w myśli, że stało się to nawykiem. Tym razem jednak nie chodziło o spiski i zabójstwa, a jedynie podziękowanie nad troskliwą opieką nad Iskrą. Ta kobieta wkładała swoje serce w leczenie i niezmiernie zastanawiał go fakt jej obecności w takim parszywym miejscu.
Znalazł ją niedługo później. Jak zwykle zaskoczył ją swoją obecnością, ale był w końcu zabójcą, skradanie miał we krwi. Była jednak w dziwnym nastroju, jakby smutna, mimo, że udało się jej opanować zaostrzenie stanu pacjentki. Wtedy wyczytał w jej spuszczonych oczach co się stało. Delikatnie ujął ją za podbródek, kierując jej oblicze do światła. Siny krwiak pokrywał jej prawy policzek. Oczy jej były czerwone od łez.
- Kto?- sapnął krótko.
Głos nie mógł się wydobyć z jej gardła.
- Mów!- dodał z naciskiem, nieco zbyt natarczywie.
- Bałam się, że nie dam rady, że stracę kontrolę- jęknęła czarodziejka- Zmusiłam go więc, by mi pomógł. Iskra była w ciężkim stanie i...
- Kto- przerwał jej łagodnie.
- Kharlot...

***
Kheltos skończył właśnie ostrzenie swego miecza. To było dobre ostrze, które służyło mu latami. Dzięki niemu mógł wpisać wiele imion do kolekcji.
Wzrok jego powędrował do wiszącego zwierciadła. Ujrzał w nim swoją półnagą sylwetkę, całą wytatuowaną imionami tych, których zabił. Teraz nadchodziła kolejna walka, a on miał poważny problem- za cholerę nie wiedział, jak się pisze imię jego przeciwnika...
Chwilę potem rozległy się dzwony.

Kheltos vs Saito Kaneda
Ostatnio zmieniony 25 mar 2014, o 12:11 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Hobbit wypuścił kolejną bombę w ogromnego yeti. Ta jednak nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Zmrożone futro i skóra skutecznie chroniły przed wybuchami i mimo szczerych chęci Farlin nie mógł nic zrobić. Ponownie sięgnął do torby, niestety, jego ręka napotkała pustkę.
- Nie możliwe!! Wszystko już wystrzelałem???!!!
Sięgnął głębiej. Przyczyną pustki była dziura, na dnie torby. Wszystkie bomby musiały przez nią wypaść. Nie wiedząc co dalej czynić malec podbiegł do zgliszczy chaty i usiadł pod ścianą w pozycji embrionalnej i zaczął ssać kciuka.

[Sorry, ale nie stać mnie na nic więcej. Ostatnio mnie tak połamało, że jestem w stanie tylko spać... Możecie wykorzystywać Farlina w dalszej akcji, tylko w miarach przyzwoitości.]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka siódma
Kheltos, zabójca mrocznych elfów vs Saito Kaneda, ronin
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=O-DpKlmy ... GfqRwA41-n ]

Publiczność, choć zubożona o alpinistów, stawił się tym razem niemal punktualnie na widowisko. Walczyć miało dwóch mistrzów miecza, co czyniło walkę wyjątkowo atrakcyjną.
Kharlot zajął swe miejsce na kamiennym tronie loży, skąd miał oglądać pojedynku, którego wyczekiwał od dawna. Swego czasu zawitał w Nipponie i miał okazję przekonać się o kunszcie wojennym tamtejszych wojowników. Był zaszczycony gościć jednego z nich.
Spojrzał na puste siedzenie obok. Był nieco zaskoczony brakiem Bjarna.

Pierwszy na scenę wyszedł ronin. Zgodnie ze starym nippońskim zwyczajem nim postawił stopę na piasek areny, skłonił się lekko.
Kheltos szedł krokiem równie lekkim, co swobodnym, okazując lekceważenie zarówno przeciwnikowi, jak i zebranym widzom. Zdawał się być aż nadto rozluźniony, lecz pod pozorami lekkomyślności skrywał koncentrację.
Obaj przeciwnicy zbliżyli się na odległość dziesięciu kroków, po czym stanęli naprzeciw siebie. Trzymający pałkę kultysta już chciał uderzyć w gong, by rozpocząć pojedynek, lecz został powstrzymany gestem przez Kharlota.
Zawodnicy spoglądali sobie prosto w oczy, badając przeciwnika. Zabójca skrzywił się nieco, spoglądając w mengu ronina. Dłoń jego spoczęła na rękojeści krótkiego miecza zawieszonego na plecach. Druga, uzbrojona w stalowe pazury na razie zwisała w spoczynku u jego boku. Saito widząc to przesunął lewą stopę nieco do przodu, opierając prawą dłoń na jaszczurze Zabójcy Oni. W odpowiedzi asasyn wysunął lewą rękę nieco przed siebie, obniżając jednocześnie pozycję. Ronin nie pozostał mu dłużny, przesuwając nieco niżej dłoń na gardzie katany. Wbijając wzrok w stopy Nippończyka Kheltos uczynił pół kroku w prawo, stając nieco bokiem do oponenta. Saito uśmiechnął się lekko na ten widok, po czym przesunął lewą stopę nieco do tyłu, przesuwając rękę aż po tsubę. Stali tak przez dłuższą chwilę, wpatrując sobie w oczy. Dopiero teraz Kharlot dał znać do rozpoczęcia.

Rozległ się gong, który zagłuszył syk dobywanego miecza. Kheltos skoczył do przodu, tnąc z lewego ukosa. Saito pozostał nieruchomy do ostatniego momentu. Dopiero w chwili, gdy ostrze elfa było zaledwie kilkanaście centymetrów od celu, wysunął miecz do połowy, blokując cios napastnika, jednocześnie atakując oi tsuki lewą ręką. Głowa zabójcy odleciała do tyłu, zaś on sam stracił równowagę. Ronin schował ponownie miecz, wracając do wyjściowej pozycji. Kheltos szybko doszedł do siebie, oczekując ciosu, zdziwił się jednak, widząc przeciwnika oczekującego na cios.
Tym razem zaatakował nisko, celując w prawą pachwinę, lecz Nippończyk znów w ostatniej chwili zawirował w piruecie, nie dając Druchii czasu na korektę. Syknął dobywany z pochwy miecz. Asasyn odruchowo wykonał ukośną paradę przez plecy, dzięki czemu zachował głowę na karku par excellence. Ugiął kolana i pchnął pazurami z półobrotu w niskiej pozycji, lecz kensei zszedł na bok, unikając ciosu. Saito grzmotnął rękojeścią miecza w twarz elfa. Druchii odskoczył momentalnie, brocząc obficie krwią z nosa. Przedramieniem wytarł ją, uśmiechając się lekko. Zabawa zapowiadała się wyśmienicie.
Tym razem to Kaneda zaatakował, tnąc z góry z wykroku. Metal zaśpiewał, gdy ostrza spotkały się w locie, a krople wody na ich powierzchni wzbiły się w powietrze. Elf zmagał się przez chwilę z człowiekiem, lecz w pewnym momencie usunął się gwałtownie. Ronin, nie mając oparcia, poleciał do przodu. Zabójca chlasnął pazurami na odlew. Saito instynktownie zasłonił się ramieniem. Stal przecięła zbroję, kimono i skórę. Nippończyk pchnął z werwą, tworząc dystans pomiędzy walczącymi. Rana na jego ramieniu na szczęście była niegroźna, nie utrudniała ruchów. Kheltos nie dawał jednak wytchnąć byłemu samurajowi. Podwójnym cięciem usiłował przełamać gardę ronina, lecz dwukrotnie został odparty, samemu będąc zmuszonym odpierać ataki. Miecze przecinały powietrze ze świstem, prędkość ich kling nie pozwalała dokładnie ujrzeć nadchodzących razów. Jedynie regularne, metaliczne brzmienia dawały znać, że żaden z zawodników nie został trafiony.
Kheltos powoli zaczął się irytować. Walka nie przebiegała całkowicie po jego myśli. Ta nędzna człeczyna dawała odpór jego najwymyślniejszym ciosom, które z założenia powinny go pochlastać na plasterki. Postanowił uciec się do podstępu.
Markując atak pazurami z dołu, przeorał nimi piach, po czym gwałtownym wyrzutem sypnął chmurą kwarcowych drobin w oczy przeciwnika. Saito dzięki wypracowanemu refleksowi odwróci ł szybko głowę, unikając oślepienia. Zabójca uśmiechnął się i skoczył nań z mieczem, widząc nadarzającą się okazję, lecz nagle poczuł jak nadziewa się na kopniak ushiro mawashi geri. Elf poczuł, jak żołądek zostaje wgnieciony w jego kręgosłup. Odleciał dobre kilka stóp nim opadł na piach, wzbijając tuman kurzu. Zajęło mu chwilę, zanim doszedł do siebie. Pierwsze, co zobaczył, to wbite w niego bezlitosne oczy. Nie mógł odczytać z nich niczego. Mengu w kształcie demonicznej twarzy zakrywało mimikę ronina, lecz Druchii wiedział, że i tak nie ukazałaby niczego. Nippończyk walczył z zimnym opanowaniem i żelazną dyscypliną. Nie był w stanie wytrącić z równowagi.
Stal znów zadźwięczała, gdy ich miecze spotkały się w powietrzu. Kheltos zanurkował pod kolejnym ciosem, po czym siekł pazurami, osłabiając wiązania nippońskiej zbroi. Saito odrzucił go kopniakiem, po czym uderzył potężnie z góry. Nie celował jednak w elfa, który już zdążył zastawić się solidną gardą. Zabójca Oni uderzył w stalowe pazury elfa tuż przy mocowaniu, przecinając je jak masło. Zaskoczony Druchii zaklął, próbując się wycofać. Kaneda pchnął, miecz idealnie trafił pomiędzy rękę a mankiet pazurów. Silne szarpnięcie przecięło mocujące paski, a metalowa osłona ręki spadła na piach.
Mroczny elf zaklął ponownie, zmieniając chwyt na mieczu na oburęczny. Wściekły skoczył do przodu, atakując zajadle. Szybki sztych niebezpiecznie blisko minął twarz Saito, przecinając mengu , znacząc kensei podłużną szramą. Ronin warknął i odpowiedział kombinacją czterech ciosów, które zaznaczyły ciało zabójcy długimi ranami.
- „Cztery fale”- mruknął pod nosem Kharlot.
- Dobij skurwysyna!- wrzasnął siedzący na trybunach Zahin Schmartz, który postanowił urządzić sobie przerwę od pracy w kuźni.
Kilkoma szybkimi, zdecydowanymi cięciami Saito zepchnął Kheltosa do defensywy, zmuszając do cofnięcia się. Tamten blokował nadchodzące ciosy, po czym wyprowadził sztych jako kontrę. Żelazo z Naggaroth zakosztowało ponownie ludzkiej krwi. Kaneda syknął, gdy ostrze zagłębiło się w jego boku. Na szczęście ominęło narządy wewnętrzne. Zabójca wyczuł jednak ból przeciwnika.
- A jednak coś tam czujesz. Nie jesteś nieczułym suczym synem, jakiego udajesz- zaśmiał się Druchii.
-Chinmoku!- krzyknął ronin.
Zaatakował wściekle, okładając krótkimi ciosami przeciwnika. Kheltos cały czas cofał się, lecz nie ulegał oponentowi. Z gracją godną najlepszych szermierzy parował nadchodzące razy, po czym wymierzył szybkie kopnięcia w nogi rywala, chcąc przez to osłabić jego pozycję i zaburzyć równowagę. Przy kolejnym z nich Saito uniósł nogę wykroczną i zaplótł ją za kolano elfa, podcinając go w ten sposób. Asasyn chwycił za prawą rękę nippończyka, ratując się przed upadkiem, jednocześnie nie pozwalając przeciwnikowi na zadanie ciosu. Kaneda uczynił podobnie. Siłowali się w tej nieprawdopodobnej pozycji przez dłuższą chwilę, każdy stojąc na jednej nodze, usiłując obalić rywala. Niektórzy aż wstali z zaciekawienia.
W końcu Kheltos z wprawą akrobaty wybił się lewej nogi i w iście efektownym stylu zarzucił ją nad ramię ronina, kładąc ją na szyi, jednocześnie zakładając dźwignię na prawą rękę przeciwnika. Saito pod wpływem ciężaru elfa upadł, dokładnie tak, jak chciał tego Kheltos. Zabójca leżąc wypchnął biodra do góry, usiłując wygiąć staw łokciowy Kenady o pachwinę w przeciwną stronę, niż pozwala anatomia. Ronin stęknął z bólu, lecz nie wypuścił miecza. Staw zatrzeszczał, lecz zbroja utrudniała jego złamanie. Niestety kensei nie mógł zadać ciosu. O czym jednak Kheltos nie pamiętał, to to, że samuraj zawsze nosi dwa miecze.
Saito szybkim ruchem dobył wakizashi i szybkim ruchem wbił w kolano zabójcy. Elf wrzasnął przeszywająco, jednocześnie puszczając nippończyka. Kaneda odturlał się od przeciwnika, po czym wstał. Nadwyrężona ręka, choć nie został złamana, chwilowo odmawiała posłuszeństwa. Ronin był w stanie unieść miecza. Na jego szczęście jego przeciwnik był w gorszej sytuacji.
Kheltos ledwo dźwignął się z ziemi, dysząc z bólu i złości. Musiał się podeprzeć mieczem, by utrzymać się na nogach. Odrzucił kaptur i wolną ręką odpiął płaszcz. Czarny aksamit spłynął mu po ramionach, zaścielając piasek. Następnie chwycił swój miecz zębami za klingą i gwałtownym szarpnięciem wyrwał wakizashi z kolana. Rozległ się stłumiony krzyk, któremu towarzyszyła fala krwi. Elf oderwał kawałek sukna, z którego uczynił prowizoryczny opatrunek, choć częściowo tamując krwawienie.
- Twoja noga wciąż jest do niczego shinobi- rzekł Saito.
- Prawda- uśmiechnął się przez zęby Kheltos- Jednak ręce wciąż mam całe.
Ronin ruszył ku niemu z zamiarem zakończenia walki. Zabójca Oni, wycelowany w pierś Druchii trafił jednak w pustkę. Asasyn w ostatniej chwili wygiął się w tył stając na rękach, po czym przełożył ciężar ciała na jedną z nich, tnąc nisko drugą. Zaskoczony Saito zareagował za wolno i ostrze zabójcy wgryzło mu się w łydkę. Elf natychmiast wykonał kolejny balans ciałem i powrócił do pozycji na jednej nodze.
- Imponujące- syknął ronin. W odpowiedzi Kheltos uśmiechnął się jedynie. Minął sztych katany i przetoczył się przez bark, samemu wymierzając pchnięcie. Tym razem kensei był przygotowany . Zbił płazem miecza nadchodący cios na bok i zaatakował kolanem głowę elfa. Zabójca zasłonił się odruchowo lewą ręką, lecz siła ciosu posłała go na spotkanie z gruntem. Saito stanął nad leżącym, chcąc przyszpilić przeciwnika jak motyla w klaserze, lecz nagle poczuł chłód stali w lewym dole pachowym. Nippończyk ledwo stłumił krzyk, czerwieniejąc cały na twarzy, po czym zwalił się jak długi. Kheltos podpełznął do niego, chcąc dobić leżącego mieczem, lecz i jego opuściły siły. Zemdlał.
Obudził się chwilę później, choć miał wrażenie, jakby nie był przytomny wieki. Ból w kolanie był nie do zniesienia, a opadająca adrenalina powodowała, że cierpienie nasilało się. Chciało mu się rzygać. Zebrał w sobie resztki sił i gniewu, by zdobyć się na jeszcze jeden, ostatni wysiłek. Wstał, stękając żałośnie. Jego przeciwnik również ledwo się ruszał. Ku swojej satysfakcji to on był pierwszy na nogach. Saito słaniał się, ledwo utrzymywał równowagę. Druchii czuł, jak wzbierają w nim siły. Już raz przeżył własną śmierć, wystarczy. Pora na tego żółtego psa.
W ostatnim, rozpaczliwym zrywie zabójca skoczył z mieczem na swego wroga. Jego okrzyk rozbrzmiał po całej arenie. Będąc w powietrzu zaledwie chwilę, spojrzał w oczy ronina. I zrozumiał. Jego wzrok był przytomny, ani na chwilę nie gubił koncentracji. Bezlitosne oczy nippończyka śledziły każdy ruch asasyna, który pojął, że za chwilę umrze.
Saito zakręcił się w półobrocie schodząc nisko na kolanach i pchnął kataną z wielką siłą w tył. Kheltos poczuł jedynie uderzenie i zimno stali w podbrzuszu. Jego bezwłądne już ciało z resztką świadomości opadło na plecy ronina. Kaneda szarpnął mieczem. Zabójca Oni rozorał brzuch Druchii przez kresę białą, aż po spojenie łonowe, po czym świsnął w kolejnym półobrocie, idealnym, czystym cięciem pozbawiając Kheltosa głowy. Dopiero gdy bezgłowy korpus osunął się na piasek, Saito powrócił do wyprostowanej pozycji, mimo, że z trudem stał. Ronin schował miecz, wcześniej ocierając go o pochwę (http://youtu.be/bmkxsQnNujI?t=4m46s ), po czym skłonił się lekko i bez słowa opuścił arenę.

W końcu dokuśtykał się do wyjścia. Na korytarzu czekali nań Kharlot i Julia. Saito nie miał pojęcia, czego chce ten wojownik, który przypatrywał mu się ze skrzyżowanymi rękami w milczeniu. Kaneda nie ufał mu i teraz nie był pewien,czego miał się spodziewać. Kruszący Czaszki opuścił ręce i skłonił się po nippońsku w geście uznania. Dopiero teraz Julia wzięła zwycięzcę pod swoją opiekę.
Ostatnio zmieniony 25 mar 2014, o 23:04 przez Byqu, łącznie zmieniany 5 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Świetna walka =D> Szczególnie moment, w którym oboje walczący próbują sobie nawzajem powykręcać kończyny, nie mogąc zdobyć przewagi nad przeciwnikiem. Już nie mogę się doczekać, co wymyślisz w przypadku bliźniaków i Vahaniana :)
PS. Drodzy towarzysze alpiniści, moglibyście rozwalić tego drugiego Yetiego żebyśmy mogli wrócić to twierdzy :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Dziękuję :)
Zabijcie Yetiego, a jutro jeszcze wrzucą krótki tekścik o Waszym powrocie.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Dobra walka Byqu, japońskie nazewnictwo i walka poza bronią mnie urzekła. ]
[ Już się biorę do roboty... :twisted: ]

Bracia Horkessonowie stanęli zziajani naprzeciw olbrzymiego Yeti.
- Huh... twardy sukinsyn... - sapnął Ulfarr, zaciskając palce na trzonku topora.
- ...i do tego cholernie paskudny. - dodał Olfarr, wypuszczając strumień pary z głębin brody.
Od potwora biła taka aura mrozu, że zamarzało nawet powietrze, co więcej obaj bliźniacy nosili białe płaszcze z wilczych futer, które również wytwarzały podobną lodowatą otoczkę skrzącą się od magii i w polu między trzema walczącymi panował taki chłód że pośledniejsze stworzenia padły by z wychłodzenia zanim zdążyłyby wznieść miecz. Olfarr i Ulfarr byli jednakże Norsmenami - żaden chłód nie mógł powalić wojowników wychowanych przez zabójczy, surowy klimat Półwyspu Wilczych Okrętów. Paradoksalnie jednak w sercach braci płonął żar, który rozpalał berserkerski szał wypełniając żyły płynnym żelazem. Byli jak dwie pochodnie naprzeciw cholernie wielkiej bryły lodu. Bryły którą należało skruszyć.
~ Gotów ?
~ Jak nigdy.
- Raaaaagh! Thoooor! - ryknęli obaj bracia jednocześnie i skoczyli ku warczącemu małpoludowi, który zamachnął się nagle szponami wielkimi jak ostrza kos. Olfarr przypadł do brata i wsparł jego tarczę własną. Szpony zaryły o drewno i stal, krzesząc iskry i odłamki lecz Horkessonowie wytrzymali - nie cofnęli się nawet o cal. Kontynuując natarcie Ulfarr ciął znad głowy toporem, żłobiąc bruzdę w grubej skórze bestii i rozcinając skołtunione włosy, zaś Olfarr krok za bratem pchnął nad jego ramieniem długim grotem lśniącej złotą runą włóczni, który przebił się w okolicy śladu trafienia jednej z bomb Farlina. Zaraz też płonąca strzała Vahaniana z mlaskiem palonego tłuszczu wbiła się w ramię stwora. Kontratak bestii zmusił jednak kompanów do odwrotu. Po raz trzeci. Umknąwszy przed szarżą olbrzymiego cielska oraz ciosem piąchy, który zmiótł całkiem sporą zaspę bliźniacy znów przyjęli pozycję.
- Działamy za wolno, wytrzyma tak w nieskończoność... - warknął Olfarr, spluwając na śnieg pod nogami wroga.
- Już wiem! Musimy działać tak jak wytrenował nas Kharlot. Szybciej i precyzyjniej! - rzekł Ulfarr do brata w którego oczach błysnęło zrozumienie zanim jeszcze skończył zdanie. Kręcąca się jak dyskobol z okutą śmiercionośnymi guzami krawędzią tarcza nieszkodliwie puknęła Yeti w pierś.
- Czy wy oszaleliście do reszty ? - zaklął Vahanian, naciagając łuk. - Bez ochrony on was...
Bliźniacy ruszyli już do ataku obiegając Ymira z dwóch stron. Ulfarr rąbnął go toporem nad pasem i poprawił dzierżonym w drugiej ręce mieczem brata, lecz zanim powolny stwór odwrócił się w jego stronę Olfarr mocarnym zamachem włóczni o naostrzonych niczym miecz krawędziach naznaczył pierś bestii długim rozcięciem. Niestety w całej swej szybkości Olfarr zapomniał o ostrożności i poślizgnął się na bryle lodu, a łypiący złowrogo łeb Yeti zaczął się nad nim nachylać... potwór chciał rozsmarować go ciosem z dyńki!
- Olfarr! - ryknął Ulfarr z całej siły wrąbując w plecy Yeti topór, jednak ten widocznie zignorował ból (jeżeli wogóle go poczuł) i opuścił z rykiem łeb.
- Norsmenie! - zakrzyknął Vahanian, lecz gdy kurzawa śniegu opadła stanął jak zamurowany. Łeb Yeti drgał na pół metra od klęczącego Olfarra, nabity czołem na wspartą o glebę włócznię. Nors dyszał z wysiłku, lecz wyszczerzył się. - Dobra robo...
Nagle z rykiem, który mógł ściągnąć na nich kolejną lawinę i bez wątpienia obudzić wszystkie tutejsze niedźwiedzie ze snu zimowego olbrzymi małpolud szarpnął głową w górę i wyprostował się. Wrzeszczący Olfarr zawisł na swej włóczni jak na drążku, dyndając przed twarzą Yeti jak światełko przed łbem ryby głębinowej czasem wyławianej przez norskich rybaków. Zaskoczony Nors kurczowo chwycił się zaklinowanej w grubej niczym burta statku czaszce stwora i nogą odepchnął się od kłapiącego pyska. Warczący Ymir obracał się na wszystkie strony i machał łapami, jednak jego mały móżdżek skutecznie uniemożliwiał mu dosięgnięcie czegoś poruszającego się symetrycznie do niego samego. Wtem Yeti zaświszczał jakby w zadowoleniu z własnego sprytu i zadarł głowę w górę, rozwierając paszczę. Zaskoczony Olfarr zsuwał się wprost między olbrzymie kły, walcząc z mdłościami od oddechu bestii kiedy zebrał w sobie siły i z okrzykiem bojowym opadł z rozstawionymi nogami na gębę Ymira, przeradzając upadek w mocarne kopnięcie które z obrzydliwym plaskiem zmiażdżyło jedno ze ślepiów śnieżnej bestii. Dalej krzycząc Norsmen stanął niespokojnie nad drugim, przeciętym blizną i zasłanym bielmem okiem Ymira i z całych sił szarpnął w kierunku pleców za włócznię, zadzierając łeb Yeti jeszcze bardziej do tyłu.
- TERAZ NA CYCKI FREJI! PO GARDLE PATAFIANA!
Vahanian w lot pojął karkołomny manewr Norsa i skoczył z białymi sztyletami, tnąc po obwisłym podbródku. Kły jednakże ledwie przecięły twarde jak nasiąknięte wodą marynarskie liny kłaki i elf opadł na ziemię, przetaczając się poza zasięg ślepo tupiących stóp i zamachów łap potwora, który kręcił się jak zabawkowy bączek z drewnianym szpicem u góry.
- Elfie, ŁAPY! - zawołał Ulfarr, wskazując mieczem na wielkie stopy bestii i groźnie potrząsając toporem. Syn Kossutha w lot pojął o co chodzi. Oba kły zapłonęły rozgrzanym do białości ogniem a sam Van skoczył na szczupaka w śnieg między brudnymi, spękanymi stopami i z sykiem gorejącej plazmy wraził sztylety w doły podkolanowe monstrum. Yeti zawył niemal ludzkim głosem i z hukiem zwalił się na kolana, miażdżąc śnieg tuż obok elfa. Trzymający go za włosy i włócznię jak jakąś uprząż Olfarr nie pozwolił mu upaść całkowicie, lecz spojrzał wymownie na brata i skinął głową. Teraz cel Ulfarra był w zasięgu a rozszalały Nors nie miał zamiaru zmarnować okazji. Niemal tocząc pianę z ust Horkesson doskoczył do góry futra i odparowawszy zamach łapy własnym ciosem, który odrąbał jej kilka palców twardych jak dębina z niezwykłą szybkością którą pokazał po raz pierwszy naskoczył i obkręcając się w locie bezlitośnie chlasnął po gardle bestii najpierw mieczem, rozrąbując w fontannie krwi skórę a następnie poprawił toporem krusząc mięso i gruchocząc odsłonięty teraz kręgosłup grubości ludzkiej nogi. Niezwykła siła Norsmena pokazała swą niszczycielską moc tam gdzie zawiódł elf. A efekt był doprawdy epicki - nieco ochłonąwszy Ulfarr opadł i zanużył ostrza w śniegu, pozwalając wiszącej na klekoczącym kręgosłupie i żylastym karku głowie opaść w tył. Stojący na czole wzniesionej ku niebu głowy bestii Olfarr teraz znów wisiał jak na drążku, tylko ze teraz za plecami Ymira. Co dziwne bestia nagle zabełkotała plując obficie krwią z ust. Najwyraźniej poderżnięcie gardła i przecięcie nerwów w kręgosłupie niewiele dawały jej do myślenia poza paraliżem.
- Chędożony... kiedy to zdechnie ?! - warknął Olfarr, dyndając na drzewcu włóczni przy akompaniamencie żałosnego bełkotu stwora i chrzęstu napiętych kręgów.
- Olfarr! - zawołał jego brat. - Zrób jak wtedy na Gimnazjonie! Kiedy zepsułeś drążek!
- Dobra myśl. - Horkesson zakołysał się jak jakiś olbrzymi akrobata w pancerzu na włóczni i wytężając całą siłę podciągnął się. Wtedy rozległ się głośny świst i chrząstki w kręgosłupie puściły, a zdziwiony Olfarr upadł na śnieg z olbrzymim łbem nabitym na włócznię. Chlustający juchą korpus zwalił się w przód z hukiem, świecąc kawałkiem kręgosłupa z urwanej szyi.
- I tak się to kurwa robi w Norsce! - zawołał dziarsko Ulfarr, unosząc kciuk w geście zwycięstwa.

Bohaterowie zebrali się i połączyli z Menthusem oraz Drugnim.
- Ja pierdole... nie patyczkujecie się... - zauważył Ulfarr, patrząc na wielki, gorejący krater.
- Ano. Ale wy też niezgorzej - jak na człeczyny i elfa. Chciałbym mieć takie trofeum na Grimnira! - rzekł Drugni widząc jak Olfarr toczy po śniegu wielki łeb Yeti. Wtedy Menthus wskazał na chylące się ku zachodowi słońce. Twierdził że walka zajęła im zbyt długo, bo lek powinni dostarczyć przed północą jeśli mieli pomóc Iskrze. Wszystkich zaskoczył nagle Olfarr. Norsmen wszedł w zgliszcza chaty Johana Oschika, szukając ogłuszonego Haakara. Niespodziewanie znalazł rannego w głowę woja, leżącego w gruzach skarbczyka harnasia między dwoma stosami skrzyń i pakunków z kosztownościami. Jednak zdziwienie wywołały nie skarby a to na czym leżały.
- Para nowiuśkich sań, voila jak to mówią w Bretonii! - zagwizdał z podziwem Ulfarr.
- I co z nimi ? W co je zaprzężemy, w wiewiórki ? Kozice ? - sarknął sceptycznie Smoczy mag.
- Nie śmiej się elfie, bóg Thor jeździł rydwanem ciągniętym przez dwa kozły... - zaczął Olfarr, niosąc wielkie naręcze lin i futer.
- ...bo kozy potęga do dna Domeny Chaosu sięga! - dodał filozoficznie Ulfarr i wskazał na stoki poniżej w kierunku wschodnim. - Ustawimy je tam i pociągnie nas to... jak ją zwał ten starzec w pinglach co oglądał gwiazy przez tą szklaną tubę zanim go zabiliśmy... gromwitacja ?
- Grawitacja ?! - zakrzyknął Menthus. - Czy was do reszty porabało od tego toczenia piany i ślinienia się w walce ?!
- Znaczy chcesz zjechać w dół, tam między dolinami i przepaściami ? - zapytał Drugni.
- Tak. - odparli wyszczerzeni bliźniacy. - jak odpowiednio mocno pokierujemy to w Fortecy będziem jeszcze przed kolacją. W Norsce już w dzieciństwie zjeżdżaliśmy z gór, przy których te tu to jakieś pagórki... I to gonieni przez wilki i lodowe olbrzymy.
- Szaleństwo. Desperacja. Pewna śmierć i nikłe szanse powodzenia... JA SIĘ PISZĘ! - zawołał Drugni, wskakując na miejsce woźnicy w bliższych saniach obok Ulfarra. Menthus westchnął lecz wzruszył ramionami i wraz z Vahanianem wsiadł do drugich sań, chowając garść Szarotki Krwawej. Szybko ułożono rannego Haakara na stosie skrzyń ze skarbami na saniach Ulfarra, zaś na tych kierowanych przez jego brata umieszczono łeb Yeti, który ten uparł się zabrać żeby 'zaszpanować chłopakom'. Wszystko i wszystkich przywiązano do sań dziesiątkami lin, a towar dodatkowo obłożono futrem, które także ciasno przywiązano. Na końcu Olfarr przypomniał sobie o czymś i znalazłszy skulonego traumatycznie Farlina złapał go za kołnierz i wrzucił do sań. Teraz ustawieni na krawędzi przepaści odmawiali modły do bogów lub wspominali dzieciństwo jak to czynili Horkessonowie.
- To jak, gotowi ?
- A jak cholera myślisz ?! - krzyknął nieco panicznie Menthus, wtulając się w futrzane siedzisko z tyłu.
- No to: TRZY!... i HOOOP! - zaśmiał się Olfarr, mocarnym szarpnięciem w przód nad przednią barierką siłą swojej masy przechylił płozy nad krawędzią. Ulfarr zrobił to samo. Na chwilę wszyscy zamilkli.
- Teraz będzie się działo. - Ulfarr wyszczerzył się jak chłopiec.
- Ej! A gdzie dwa i trzyyyyyy ?! - pisnął Menthus.
I runęli w dół, natychmiast pędząc w dół z niesamowitą prędkością i cały czas przyspieszając. Mocnymi szarpnięciami ciał załoga sań schodziła z drogi wielkim kamieniom i rozpadlinom, saneczkarskie doświadczenie braci wyszło na jaw ku uciesze Drugniego i zdumieniu Menthusa, który odzyskawszy zimną krew spalił nawet drzewo o które mogły rozbić się ich sanie. W końcu to prawie jak lot na smoku... Nie jednak nie. Elf na kolejnym wyboju nie opanował żołądka i zaznaczył trasę ich przejazdu przekrojem ostatnich posiłków - ku jeszcze większej uciesze Drugniego. Z czasem, gdy prędkość rozmyła wszelkie kontury i kształty do niewyraźnych kresek a pęd powietrza szarpał skórą, powiekami i włosami jazda przerodziła się w radosny wyścig między saniami obu braci.
- Pieeeer-wszy na doleeee pierwszy pije dziś wieczór! - zawył Olfarr, głos Norsa pochłonął niemal zupełnie wiatr.
- Pooo moim trupieeee! Iiii-haaaaa!!!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Kilka dni wcześniej
- Panie, wiadomość z Altdorfu.
Stojący na balkonie zamkowym Boris Todbringer odwrócił się z niecierpliwością. bez słowa wyrwał list z ręki służącego, przełamał pieczęć i zaczął czytać.
Zmełł pod nosem przekleństwo i zgniótł papier w ręku.
- A więc sam cesarz chce, bym zaniechał ataku- rzekł rozeźlony- Niesłychane. Mam siedzieć bezczynnie, podczas gdy heretycy urzędują w moich włościach! Co ty na to Messer?!
Siwy doradca pokiwał głową. Miał już swoje lata, lecz umysł wciąż miał bystry. Od lat służył radą elektorowi, który cenił go za lojalność i dyskrecję.
- Jego Cesarska Mość z pewnością kieruje się wyłącznie interesem swoich poddanych- stwierdził Messer.
- Z pewnością! -zakpił książę- Jak tylko napchał sobie kiesy złotem Ulthuańczyków! Wiesz, że te psy wysłały ambasadora, by powstrzymał atak.
- Jego Cesarska Mość dba o stosunki Cesarstwa z naszymi kluczowymi sojusznikami. Poświęca temu wiele trudu- odparł doradca.
Todbrinnger westchnął.
- Masz rację Messer, nasz imperator zbytnio pozwala decydować elfom o losach naszego kraju... Wiesz co oznacza ten list- tu pomachał zwiniętym w kłębek listem- Co w praktyce to oznacza?!
- Szlachta nie poprze rozkazu, któremu sprzeciwia się Jego Wysokość- rzekł flegmatycznie doradca.
- Ano tu ześ w samo sedno utrafił. Nasi dzielni rycerze nie pójdą za mną z byle pretekstu, a to... To jest całkiem solidny pretekst. I co mam teraz robić Messer?- ręce księcia opadły z rezygnacją. Cisnął ze złością list w ogień kominka, po czym wrócił na balkon. Niżej, na dziedzińcu zbierali się żołnierze. Piechurzy gotowali swoją broń, ładowali wozy z zaopatrzeniem, poganiani przez kapralów, którzy z kolei gięli się w ukłonach przed sierżantami. Książę przyglądał się im z troską.
- W dodatku zostałem właścicielem kupy złomu, która niegdyś nosiła dumne miano czołgu. Naprawa potrwa miesiące, zanim przybędzie odpowiedni fachowiec z cechu krasnoludzkich inżynierów.
Joachim Messer stanął nieśmiało za elektorem.
- Panie, nie wszystko jeszcze stracone. Zakon Białego Wilka zapewnił swoje poparcie, a regularne wojsko nie odstąpi swego księcia. No i są jeszcze najemnicy...
Boris Todbrinnger milczał przez chwilę. Wpatrywał się w czerwono- niebieskie mundury żołnierzy.
- Wielki Teogonista Volkmarr również wysłał wiadomość. Kazał działać z rozwagą, lecz zaznaczył również, że prawo ludzkie nie stoi ponad boskim... Ponadto przesłał on kopie raportów samego Magnusa von Bittengerga, Wielkiego Inkwizytora i patrioty. Dzięki temu wiemy kto przebywa obecnie w twierdzy. I wiesz co Messer? Jest ich cholernie mało. Nie dadzą rady obsadzić murów. Oczywiście to Spiżowa Cytadela, należy zachować szczególną ostrożność, ale na Sigmara, nie potrzeba całej naszej armii, by zmieść ich z powierzchni ziemi!
Znów chwila ciszy.
- Nie zostawię odsłoniętych granic Landu, lecz nie poślę ani jednego żołnierza mniej, niż to konieczne. Zwiadowcy mówią o wzmożonej aktywności zwierzoludzi w lesie Drakenwald... Co z najemnikami?
- Mamy do dyspozycji dwie kompanie. Jedna z nich to "Lwy Tilei" pod wodzą słynnego Lionella Johansona, to ci tam, w ciemnozielonych mundurach. Fachowcy, świetnie wyszkoleni.
Elektor pokiwał głową na znak zrozumienia.
- Druga z kompanii to "Bękarty Wojny". To ci w granatowych mundurach z białą podkową. Prowadzi ich niemniej znany Robert Guilleman.
- Hoho! To żeś wybrał! Powiedz stary przyjacielu, czy opróżniłeś do cna elektorski skarbiec?- zaśmiał się Todbringer nieco szyderczo.
- No właśnie książę... ja...- zająkał się starzec.
- Wykrztuś to z siebie!
- Gdy powiedziałem dowódcom o tym, że w Cytadeli znajduję się niejaki...- tu Messer zajrzał do notesu- Kharlot Kruszący Czaszki, Lionell Johanson zgodził się wziąć połowę uzgodnionej kwoty. Robert Guilleman obiecał walczyć za darmo.
Książę spojrzał na swego doradcę równie zaskoczony, co uradowany. Podkręcił wąsa i klepnął Joachima w ramię.
- Wybornie! Przekaż im i dowódcom armii, że ruszamy o świcie!

***
Obecnie
Bracia Torstenssonowie wreszcie mogli wrócić do Twierdzy. Głodni, zmarznięci, spędzili niemal cały dzień w głuszy, ale było warto. Polowanie udało się znakomicie. Turo był wniebowzięty. Młodzi Norsmeni nawieźli całe sanie dziczyzny, ptactwa i innych smakowitych leśnych zwierzątek. Oczywiście kłócili się przy tym, który ustrzelił największego jelenia.
- Pierwszy go zobaczyłem!- krzyknął Leif, wciąż czerwony od mrozu.
- Nieprawda! To ja go wytropiłem!- zaprotestował Thorrvald.
- Ale ja mu strzałę w rzyć wraziłem!
- Ty byś tylko w rzyć wszystkim wsadzał, pedale chędożony!
- Coś powiedział! Odszczekaj to!
- Dzieci, dzieci! Spokój!- przerwał im Turo- Zanieście to do kuchni.
- Wezwij południowców, od tego ich masz. My mamy ważne wieści!- odszczeknął mody Jarl wyraźnie dumny.
- Pierwszorzędnej wagi!- przytaknął Leif, tonem tak dumnym, jakby sam jeden Imperatorowi Karlowi Franzowi rzyć skopał i zbałamucił jego córkę.
Turo zmarszczył krzaczaste brwi.
- Co takiego?!
Bracia spojrzeli na siebie.
- Możemy zdradzić ci trochę, tak po znajomości...- wyszczerzył się Thorrvald.
- Będzie z ciebie dobry jarl, a niech cię! Gadaj do kaduka!
- W lesie natknęliśmy się na miłośników męskiej miłości, jak się oni zwą braciszku?
- Łowcy chyba... Południowcy, biegają z łukami po lesie i robią za zwiad przed armią.
- Przysmażyliśmy jednemu pięty nad ogniskiem, to nam wszystko wyśpiewał!
- Tak?- Turo spojrzał na nich podejrzliwie- A co wam takiego zdradził?
- No ten tego...- zająkał się młody jarl.
- Mamy przerąbane- stwierdził filozoficznie Leif.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Genialne odgrywanie moich Norsów Byqu! :D Mam nadzieję że wszystkim podoba się zamieszczony niżej plan bitwy ? ;) ]

Bjarn zawrzał słysząc ostatnie zdania relacji Walkirii.
- Asgeir, niech go przeklną bogowie! Żeby robił to wszystko tuż za moimi plecami... Jak tylko dorwę ten siwy łeb to żadna magia ani bogowie nie wyratują go z moich rąk! Ale Kharlot... On... Nie mógłby, po prostu nie. To do niego nie pasuje, przecież był...
Jora przeciągnęła się w objęciach Ingvarssona i znów uśmiechnęła drapieżnie spod grzywki jasnych włosów.
- Właśnie: był. Poza tym chyba sam nie wierzysz w swe zaprzeczenia. - Odinsdottir niczym usiadła na krawędzi bjarnowego płaszcza i zaczęłą bawić się lnianymi zawojami włosów Norsmena. Wydarty Morzu pomyślał przez chwilę że bliskość śniegu tylko podkreślała urodę jasnolicej anielicy z Asgardu. - To już się dzieje, Thor i Frej zwołali swe hufce i nawet teraz toczą walkę z legionami Pana Czaszek. Tymczasem Wszechojciec kazał wzmocnić straż na Bifroście i sam bacznie śledzi poczynania pozostałych bogów i ludzi. Także ciebie, dlatego tu jestem mój wojowniku.
- Nie wiedziałem że to aż tak... - Bajarn odruchowo złapał się za amulet z młotem, jednak pozornie delikatna dłoń Jory zatrzasnęła się na jego palcach z siłą imadła.
- Nie przerywaj mi, proszę. Ta wasza Arena to tylko pozorna farsa, jeśli główny plan tego śmiertelnika się powiedzie to Krwawy Bóg urośnie w siłę na tyle że przyćmi innych i równowaga się zostanie zachwiana na tyle że będzie mógł doprowadzić nawet do...
- Ragnaroku! - domyślił się Bjarn, chwytając za topór jak gdyby zaraz miał stanąć do walki. - Musimy działać...!
- Nie - przerwała mu stanowczo Jora. - Wpływ Khorna zbyt mocno omiata Cydatelę żebym mogła tam wejść, dlatego też spotkaliśmy się tutaj... mimo że ma to swoje plusy... Emm, tak działaj ostrożnie kochany. Wprawdzie z niecierpliwością wyczekuję dnia gdy wkroczysz do Valhalli jako pełnoprawny Einerjer i będziemy mogli być razem, lecz teraz bogowie potrzebują cię tu. To oni cię sprowadzili, wszak idzie o ich los... w tym także i mój...
Urzeczony głosem tej, która uratowała go od wiecznej hańby Helheimu i poniosła z powrotem do ciała gdy Magnus powalił go na Arenie Skavenów, tej która postawiła się tym samym własnemu ojcu (a to nie byle kto) trzymał swój wzrok zawieszony na nieziemsko pięknych, nagich na mroźnym powietrzu wdziękach a w sercu roztrząsał to co musi zrobić. Nagle jego błękitne oko rozszerzyło się w zaskoczeniu.
- Padnij! - warknął Wydarty Morzu i szybkim ruchem popchnął Walkirię na śnieg. Sam zaś w samych li tylko spodniach skoczył na równe nogi i cisnął toporkiem nad ramieniem zaskoczonej Jory. Błękitna stal minęła w locie upierzoną strzałę. Bjarn sapnął gdy pocisk przeleciał, nacinając jego bark lecz ujrzał jak zza drzewa z hukiem zwala się odziany w ćwiekowaną skórznię mężczyzna z toporkiem zaklinowanym w czaszce. - Skąd się tu wzięli południowcy...?!
Bjarn sapnął gdy oglądając się przez ramię ujrzał kolejnego łowcę, naciągającego łuk w koronie drzew. Wydarty Morzu chciał osłonić córkę Odyna własnym ciałem, lecz ona nie pozwoliła mu i powoli wstała. Grot trafił prosto w jej nagi brzuch... i odpadł na wszystkie strony w pogruchotanych kawałkach. Jora uniosła głowę, w oczach Walkirii płonął lodowaty gniew. Z przeszywającym czystym strachem serca wrogów okrzykiem cisnęła włócznią która nagle znalazła się jej ręce. Drzewce z dudnięciem przybiło trapera do drzewa, jednak zanim Middenlandczyk zdążył się choćby szarpnąć dotyk asgardiańskiego metalu spalił go na proch, skrzące się nienaturalnie powietrze wypełnił zapach eteru. Ingvarsson odwrócił się do towarzyszki, nagle odzianej zupełnie w swą skąpą, złotą zbroję. Włócznia wykręciła się z kory drzewa i podleciała do wyciągniętej dłoni wojowniczki, wokół której dziwny nienaturalny wiatr zaczął kręcić śniegiem.
- A więc to już... - Walkiria skinęła głową, wstrząsając grzywką i złotymi warkoczami.
- Idź już Wydarty Śmierci. Twoi towarzysze cię potrzebują. - wokół postaci Jory rozbłysło oślepiające, tęczowe światło. - Pamiętaj. I daj mi powód do dumy, żeby moje siostry zobaczyły że honorem było ocalenie cię.
Odinsdottir posłała mu całusa i zniknęła, odwracając się. Bjarn został sam, półnagi na środku ośnieżonej polanki.
(http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... Q0NI#t=103)
Ingvarsson pozbierał swe rzeczy i pospiesznie wsiadł na konia. "Już wkrótce ukochana." Kary ogier pogalopował przez śnieg i las ku odległym bramom Cytadeli. Bramom które niedługo miały udowodnić swą twardość.

Podenerwowany Klakki kazał uzbrojonym w halabardy kultystom otworzyć mu bramy. W środku, jadąc do stajni Bjarn doświadczył chaosu biegających z rozkazami i przedmiotami, przedbitewnej nerwicy. Sam spokojnie dotarł do twierdzy i po tym jak przekazano mu wszelkie nowiny z walką Saito włącznie kazał komuś sprowadzić Kharlota do baszty strategicznej. Po kwadransie Khornita stał już naprzeciw wielkiej makiety Spiżowej Cytadeli i najbliższych gór dyskutując z Bjarnem o walorach obronnych i licznych kwestiach taktycznych. Kultysta który napalił w kominku prędko wyszedł zgromiony wzrokiem dwóch zabijaków, a Bjarn wskazał na samą Cytadelę.
- Mur od wschodu jest najwyższy, odcinek najkrótszy i najeżony budynkami a podejście urwiste, szturm tutaj jest praktycznie niemożliwy. Lecz jeśli wycelują działa w skałę u podstawy zawali się wraz ze sporą częścią wschodniego skrzydła. Dalej odcinek wschodnio-południowy, tu mamy dwie mocne baszty i bliskość Cytadeli. Tutaj wystarczy ulokować trzydziestu ludzi, przed chwilą podjął się tego oddział jednego z naszych podwładnych, tego od zakładów którego zwą Grubasem lub Skąpcem.
- W takim razie odcinek południowo-zachodni, kończąca go Wieża Smoka i krótkie pasmo zachodnie aż do góry. - Kharlot skinął głową i sam wskazał na makietę. - Mur jest tu najdłuższy i chroni go jeno Wieża Smoka... Jak sądzę tu ulokujemy twoich 70 kultystów Gannicusa wraz z ochotnikami, czytaj Zawodnikami ?
- Dokładnie, zrobimy to w dwóch rzutach by uniknąć ścisku. Strzelcy i ochrona przy blankach a druga połowa u spodu i w Wieży czeka na szturm i walkę wręcz. - Bjarn puknął palcem w olbrzymią, niemal pionową ścianę gór otaczającą Cytadelę od tyłu i opadł na czarny, hebanowy tron z oparciem rzeźbionym w glowy demonów. - Wszędzie indziej chronią nas góry. Przy pomocy bogów nieliczni farciarze dożyją do trzeciego dnia oblężenia.
- Wiesz co o tym sądzę. - Kharlot parsknął. - Ale co z bramą ? Tylko o niej zapomniałeś a to kluczowy punkt.
- Dlatego staniemy tam my dwaj z moimi Norsami. Całą dwudziestką. A właściwie 18 bo Grunladiego i Ivara Skalda policzyłem jeno z grzeczności... Przygotowałem coś specjalnego...
Wtem drzwi do ośmiobocznej komnaty huknęły i stanął w nich zziajany Thorrvald.
- Wu...huuh... wuju! Wrócili alpiniści z Haakarem, który trafił do Julii. - młody Jarl oparł dłonie na czarnych toporach Kharlota za pasem. - A jeśli chodzi o twoje rozkazy... to mam dobrą i złą wiadomość...
Bjarn westchnął.
- Najpierw zła.
- Nie działa. - rzekł zmieszany Torstensson.
- Choleeera... A ta dobra ?
- Zbudowaliśmy go. - dodał nagle wyprostowany dumnie woj.
- To dobrze... - Bjarn pociągnął się za brodę. - Zaraz! Jak nie działa ?! Jak to kurwa nie działa ?!
Norsmeni wypadli z baszty i pobiegli na dziedziniec gdzie kazano zwołać całą milicję kultystów pod bronią. Ludzi Skąpca także. Pora na małą wizytację. Wreszcie dopadli na pokryty resztką śniegu i śpiącym Smaugiem dziedziniec, skąd Bjarn wprowadził ich na mierzący około pięć metrów wzwyż okrągły bastion, przyległy do Cytadeli jednak skierowany w południe i otoczony wysokimi blankami w kształcie ostrzy. Na szczycie prawie cały okrągły plac zajmowała olbrzymia maszyna (http://historykon.pl/wp-content/uploads ... buchet.jpg), ozdobiona dodatkowo wielkimi, stalowymi kolcami i łbami smoków oraz węży. Wokół maszyny uwijał się z narzędziami i materiałami spory zespół Norsmenów pod kierownictwem klnącego Zahina Schmartza z nochalem w planach. Dodatkowo żałośnie wypadły spadające belki i zwieszający się z rusztowania, zaplątany w liny Halfdan Jednooki. Bjarn plasnął dłonią w okular hełmu i odszedł, zamiatając śnieg płaszczem z futra.
- Macie to naprawić na Odyna! Inaczej sami będziecie nosić te głazy na nacierających południowców! - warknął Ingvarsson i zszedł na dziedziniec. Tam blisko setka kultystów w dwóch oddziałach stanęła na baczność. Zbrojni w części tarcz, pancerzy i dzierżący przekute oręże Wojowników Chaosu oraz nadprędce sklecone kusze i nieliczne muszkiety prezentowali się jako tako. "Zobaczymy jak staną w ogniu walki i rzezi." Stojący na przodach oddziałów jasnowłosy Gannicus zbrojny w dwa gladiusy oraz staruszek z szablą zwany Rieesem ukłonili się dwóm wodzom. Jakaś dziwnie odziana kultystka z fioletowymi włosami, dzierżąca sztandar z symbolem Spiżowej Cytadeli aż podskoczyła.
- HWEE'V CAP-THOORED EET FOR KHAY-OSS! - pisnęła irytująco. (https://forum.subterraneangames.com/att ... n-jpg.586/)
- Zamknij się idiotko! - zganił ją Gannicus i wstał z gracją. - Jakie są wasze rozkazy panowie ?
- Zajmijcie ustalone pozycje i gotujcie się na chwałę! - ryknął Kharlot, wzbudzając owacje tłumu.
- I módlcie się do kogo tam chcecie żebyście nie weszli nam w drogę... Wtedy może z paru przeżyje. - szepnął Bjarn, zastanawiając się czy bogowie rzeczywiście ich niedługo wesprą.
****

ODPOWIEDZ