Arena of Death 23- Las Drakwald

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Re: Arena of Death 23- Las Drakwald

Post autor: Varinastari »

Sho-Pi Lee(Dow Captain) i Khurgaz Burzyciel (Krasnoludzki Zabójca)

Zbliżała się finałowa walka na Arenie Śmierci. Tłum gapiów szybko zapełniały miejsca na widowni mimo deszczu, który jak na złość począł lać pod wieczór. Kawalkady mokrych ludzi i nieludzi przemieszczały się przez bramy areny, nie zważając na ścisk, smród i wyjątkowo niedobre warunki atmosferyczne.

Hrabia Schwarzdorf i Mag spojrzeli na siebie. Nadchodził czas ostatniej walki. Walki, która wyłonić miała zwycięzcę.
-Zatem Hrabio, na kogo stawiasz?-zapytał uśmiechając się szyderczo mag.
-Na nikogo, mój gościu-syknął Magnat i spojrzał czarodziejowi w oczy.
-Jako organizator walk muszę pozostać neutralny i nie faworyzować nikogo.
-Nie wierzę!-parsknął czarodziej i zaniósł się kaszlem.
Albrecht zaśmiał się w duchu. Bodajby ten obłąkany kretyn sczezł na jakieś choróbsko...
-Wygra lepszy, to oczywiste-odezwał się szyderczy głos.
Hrabia spojrzał się za siebie i gdy dostrzegł swego tajemnego sojusznika, zawołał go do siebie i kazał przynieść krzesło.
-Magu, poznaj Blackthorna. Przybył z daleka, by móc obejrzeć nadchodzący rozlew krwi i festyn, jaki będzie miał miejsce na cześć zwycięscy.
Mag ziewnął znudzony, po czym nagle zachłysnął się. Okryta płaszczem postać emanowała tak potężną aurą Dhar, iż oczy czarodzieja poczęły łzawić.
-Hohoho, cóż to za osobistość zaprosiłeś, Hrabio! Skąd przybywasz, nieznajomy?
Postać zaśmiała się chicho i gwałtownie zerwała kaptur, zasłaniający jej twarz. Mag spojrzał na istotę, która przed nim stała, po czym popuścił ze strachu.
-Ty....TY!
Istota zaśmiała się i przybrała swoją prawdziwą postać, zwalając maga z krzesła. Hrabia zaśmiał się.
-Zacny gość zawitał u nas, prawda starcze?
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Sho-Pi Lee nie zważał na deszcz. Mnich Niebiańskiego Smoka potrafił zachować koncentrację nawet podczas walki, koordynując swoje Ki i pozwalając zachować całkowitą jasność umysłu. Spojrzał w niebo. Było szare, szczelnie zasłonięte gęstymi chmurami, zsyłającymi na ziemię strumienie wody. Woda. Jeden z podstawowych żywiołów, budujących świat. Mnich uśmiechnał się smutno. Żywioły toczyły ciągłą walkę, każdy z nich zazdrosny o pozycję drugiego, każdy chcący dominować. Kitajczyk wiedział, iż tylko idealna równowaga pomiędzy elementami jest w stanie utrzymać wszechświat. Gdy jednak równowaga zostaje zakłócona, nadciąga piąty żywioł-Chaos. Karmi się on niezgodą, entropią i konfliktami, pęczniejąc i rosnąć z każdą chwilą.
Sho-Pi Lee przymknął oczy. Czuł, iż nadchodzi czas jego walki. Finału. Przedsionku jego drogi do Doskonałości...

Khurgaz stał w deszczu i sapał z nienawiści. Krople deszczu spływały po jego muskularnym ciele, powoli zmywając zaschniętą krew z upadłego Dawi. Krasnolud spojrzał na kałużę. Jego odbicie było zamazane, jednak mógł dojrzeć złowieszczy błysk we własnych, przekrwionych ślepiach. Nie był jednak sam. W głębi swojej duszy czuł czyjąś obecność. Szeptała do niego.
-Krew. Tylko krew stanowi cel twój życia. Zabijaj. Zabijaj dla Khorna!
Burzyciel wrzasnął z niepohamowanej furii. Zbliżał się czas rzezi..

Gdy odezwał się gong wzywający wojowników na Arenę, tłumy zawyły. Gapie przekrzykiwali się, płakali i śmiali zarazem. Oto nadszedł dzień walki ostatniej. Oto nadszedł dzień finału!

Khurgaz i Sho-Pi Lee stanęli naprzeciw siebie. Mnich spojrzał na swojego przeciwnika i stanął w pozycji bojowej. Zbliżało się ostateczne starcie.
-Zaczynajcie!-krzyknął Hrabia, śmiejąc się opętańczo.

Mnich i Zabójca skoczyli na siebie.
Krasnolud wprawił Wirującą Śmierć w ruch, po czym machnął łańcuchem. Kitajczyk spojrzał na pędzące w jego kierunku ostrza, po czym padł na ziemię. Zadziory przeleciały nad mnichem, który zaś skoczył na Khurgaza i przeprowadził atak, trafiając upadłego w pierś. Krasnolud nawet nie poczuł uderzenia, splunął i skontrował, skacząc na mnicha i uderzając go z pięści w brzuch. Kitajczyk jęknął i odskoczył, by przygotować strategię kolejnego ataku.
Zapowiadało się na długą walkę...
Krasnolud zakręcił łańcuchami i zaatakował znowu, celując w nogi Sho-Pi Lee. Adept Smoka odskoczył na bezpieczną odległość i przeprowadził kontrę, stosując technikę "Dziobu Sokoła", wbił palce w oczy Dawi.
Tłum ryknął.
Khurgaz ryknął z wściekłości i miast używać swej broni, rzucił się na mnicha, powalając go. Gdy Kitajczyk próbował podnieść się, Burzyciel trzasnął go z całej siły w twarz. Rozległ się niemiły odgłos łamanego nos i szczęki. Krasnolud począł systematycznie okładać Sho-Pi Lee po twarzy, nie przejmując się desperackimi ciosami, jakimi mnich okładał Khurgaza. Nie przestał nawet, gdy czaszka mnicha pękła, wylewając mózg na piasek areny. Po paru minutach przestał i spojrzał w niebo.
Zagrzmiało.

-OTO JEST ZWYCIĘZCA ARENY!-wrzasnął Hrabia, wstając z krzesła i bijąc głośno brawo. Tłumy krzyczały, głośno skandując imię Krasnoluda. Wszyscy bili brawa, ciesząc się krwawym finałem Areny Śmierci.
Dawi w odpowiedzi chwycił ciało mnicha i podniósł je do góry, po czym ryknął:
-KREW DLA BOGA KRWI! CZASZKI DLA TRONU CZASZEK!

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mag szykował się do drogi. Mozolnie pakował swoje ubrania i podśpiewywał sobie pod nosem. Wbrew pozorom Hrabia zorganizował całkiem przyjemną rzeź. Odwrócił się i niemalże wpadł na stojącą za nim postać. Okryty ciemnymi szatami stał, spokojnie oczekując, aż czarodziej spakuje wszystkie swoje rzeczy. Staruszek chwycił swoje tobołki i syknął:
-Zatem, powiedz mi, czego ty jeszcze ode mnie chcesz?
Istota nie odpowiedziała.
-Eh, no dobrze! Masz! Bierz to sobie i nie stój już tak nade mną!-powiedziawszy to mag wręczył jegomościowi okuty metalem wolumin, emanujący wszechogarniającą magią. Istota skinęła głową i zniknęła, rozpływając się w kłębach zmiennobarwnej mgły.
Mag odetchnął z ulgą i złapał się za serce.
-Do cholery z tymi demonami! Po co on chciał ten tom? Że niby traktował o Bóstwach Praworządności?!
-Zgadza się, starcze-powiedział cicho Hrabia, wyłaniając się z cienia.
-Ja i mój zbór serdecznie dziękujemy ci za współpracę i towarzystwo!
Mag prychnął w odpowiedzi:
-W rzyci ma tych twoich "kolegów" i inne "konwenanse"! Teraz to JA zorganizuję kolejną Arenę! I liczę na to, iż przybędziesz!
-Obrazą było by nie skorzystać z zaproszenia-powiedział Hrabia i ukłonił się magowi.
-Powodzenia na szlaku, Magu! Niechaj Ptasi Lord ześle ci Moc, Której pragniesz!
Mag spojrzał spokojnie na Hrabiego i zachichotał:
-Moc to nie wszystko!
Albrecht uśmiechnął się w odpowiedzi:
-Zgadza się. Są jeszcze pieniądze!

WIELKIE GRATULACJE DLA KHURGAZA , ZWYCIĘSCY TEJ ODSŁONY ARENY ŚMIECI :!:

Serdecznie dziękuję też wszystkim za udział! Następną poprowadzi żywa legenda Aren-Murmandamus!
Ps. Ah te Killing Blowy.

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Maga nie zdziwiło spotkanie, ani rozmowa jaka nadeszła po walce. Już od jakiegoś czasu wyczuwał większe wpływy mrocznych mocy w rozgrywki jakie toczyły się na arenie i wokół niej. Swoją rolę odegrał jak zaplanował i dokończył pakowanie swych rzeczy.

Została tylko jeszcze jedna rzecz do zrobienia.

Khurgaz wygrał, a więc i jego plany się ziszczą. Mag podążył w stronę areny, która stała się zupełnie opustoszała i miała najprawdopodobniej taką pozostać przez najbliższe miesiące. Ale nie na zawsze - mag o tym wiedział. Gdy wkroczył na piaski areny, zwrócił się w stronę jednego z wejść prowadzących do podziemi. Tam znajdowała się komnata, gdzie już wszystko przygotował. Podziemia nie były duże i służyły raczej do przeprowadzania przesłuchań i tortur, lecz magowi to wystarczało.

Gdy przekroczył próg, wcześniej otwierając skrzypiące drewniane drzwi, przywitał go ryk wściekłości. Na przeciwległej ścianie wisiał krasnolud, zniewolony zaklęciem... nie mag już nie ważył się zwać tej istoty. Niedługo po finałowej walce, mutacja upadłego zabójcy dobiegła zupełnie końca i teraz całego jego ciało było zarośnięte czarnym błyszczącym metalem - prawdziwą zbroją chaosu. Łańcuchy na których wisiały obuchy z ostrzami, były jak dawniej wbite w kości rąk, lecz teraz również wyrastały z różnych części ciała i między zbroją niosąc ze sobą kawałki mięsa i bezustannie sącząc posokę.

Mag zbliżył się do stołu na środku komnaty, gdzie miał już przygotowane wszystkie składniki - dokładnie te same, których użył wcześniej do przyspieszenia mutacji Khurgaza. Ich przeznaczenie było jednak zupełnie inne. W jednym z rogów komnaty był przygotowany już oktagram, do którego zmierzał mag nie zwracając uwagi na ryki sługi mroku.

Inkantacja przebiegła szybko, lecz tym razem mag nie ukształtował Qhaysh w żadnen konkretny kształt. Zamiast tego, umieścił płynną magiczną energię w specjalnym słoju i ruszył z powrotem do stołu. Tam stała zamknięta skrzyneczka, którą również wcześniej przygotował. Mag ostrożnie otworzył skrzyneczkę i wsypał jej zawartość - spaczeń - do słoik z Qhaysh. W pojemniku zaczęły zachodzić burzliwe reakcje, lecz mag szybko go zapięczętował. Wymówił długie zaklęcie, część inkantacji znanej tylko jemu, lecz to nie był szczyt jego mocy.

Mag otworzył pojemnik - energia Qhaysh i Dhar połączyły się, tworząc dwubarwną czarno-białą masę. Tak, teraz mag był gotowy i miał składniki:
- A więc, sługo Khorne'a, dzisiaj zginiesz, a wola Twego Pana podda się mojej! - zwrócił się mag w stronę wojownika chaosu.
Mag wziął masę w gołe ręce i zaczął wymawiać słowa, które niosły ogromną moc. Za każdym razem gdy wypowiadał kolejne sekwencje i wersety zaklęcia, fale energii wyczuwalne nawet przez zwykłych śmiertelników powstawały i rozchodziły się w świat. Powoli wokół rąk maga powstawało światło - jasne i oślepiające... wręcz palące. Wojownik Chaosu poczuł jak płonie. Nie tyle co na zewnątrz, lecz wewnątrz. Czuł jak wola jego Pana, jest niszczona, czuł jak jego Pan wyje, ryczy - nie z cierpienia, lecz z niemocy i porażki jaką odnosi. Czuł coś jeszcze, coś... znajomego...

Mag wymawiał inkantacje przez następna godzinę. W końcu zakończył, gdy źródło z którego czerpał moc - masa energii magicznej zniknęła. Mag uklęknął na ziemi ze zmęczenia, lecz nie mógł jeszcze odpocząć. Wziął magiczną kolbę ze stołu wzmocnioną magią Qhaysh i przygotował korek, również wzmocniony. I czekał. Wojownik Chaosu wisiał w tym czasie bezwładnie nie dając znaku życia. Lecz nagle, z każdego otworu wokół jego zbroi poczęła wyciekać lotna czerwona energia i kierowała się gwałtownie w stronę maga. Ten jednak uwięził ją w kolbie zamykając korkiem.

- Aha! No i udało się! Nie mogło się nie udać, skoro ja to uczyniłem he he... Wola mrocznego boga, w mojej garści - mag nie był głupcem i nie był szalony. Wiedział, że istnienie mrocznych bogów zależało od wpływu emocji i energii jaką kreowały umysł śmiertelników. Wola mrocznych bóstw była jedynie skondensowaną ich formą. A teraz mag był w jej posiadaniu. W posiadaniu ogromnej mocy, największego z bogów chaosu.

Powoli mag zaczął się zbierać i wychodzić z sali. Gdy stał już w progu, gotując się do zamknięcia drzwi, nagle usłyszał chrupoczący dźwięk. Spojrzał w stronę Khurgaza:
- Na Stwórców... - tylko te słowa wydostały się z ust maga. Był przekonany, że żadna istota nie mogła przeżyć tego rytuału. A jednak... zbroja chaosu zaczęła odpadać z ciała krasnoluda, zostawiając paskudne rany. Łańcuch będący jego bronią począł z powrotem się skracać i wracać na miejsce, zostawiając głębokie dziury w ciele Burzyciela. Ale jednak krasnolud żył. Na własne oczy mag zobaczył jak otwiera oczy zmęczone nieokreślonym bólem i cierpieniem!
- Ty... żyjesz... - mag był świadkiem jak wola, siła i upartość starożytnej rasy bierze górę na śmiercią. Pstryknął by zlikwidować magiczne więzy, co spowodowało, że krasnolud opadł na kolana.

Po chwili Khurgaz Burzyciel powstał na chwiejne nogi i ruszył przed siebie, nie wypowiadając żadnych słów. Krwawiąc z wielu ran, lecz ponad wszystko cierpiąc katusze umysł, krasnolud odzyskiwał świadomość omijając zdumionego maga. Wyszedł z areny na świeże powietrze, a potem ruszył na wschód, nie zwracając większej uwagi na Krankapfell.

Choć odzyskał władze nad ciałem, krasnolud pamiętał... pamiętał wszystko. I nie miał prawa żyć jak zabójca, nie zasługiwał na to. Jego życie powinno być o wiele gorsze. Hańba jakiej dokonał nigdy nie zostanie zmyta, nawet jego śmiercią. Był przeklęty na wieki i wiedział o tym. Teraz mógł zrobić tylko jedno... dopóki żył, będzie walczył z każdą mroczną siłą jaką napotka. Samotnie i bez nadziei. Zawsze i do końca.

Ruszył na wschód...


Dziękuję za arenę i jej wszystkim uczestnikom, a w szczególności prowadzącemu, Varinastariemu! :D
Jest to moja pierwsza arena jaką wygrałem, a także jedna z lepszych postaci jaką udało mi się wykreować (jednak Gorax tu wygrywa :P). Jeszcze raz, dziękuję i mam nadzieję, że zobaczymy się w którejś z następnych aren!
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

ODPOWIEDZ