
ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[ Kuśka sigmarowi w rzyć, niech żyją przepastne trzewia
]

Ostatnio zmieniony 19 maja 2014, o 14:59 przez kubencjusz, łącznie zmieniany 1 raz.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Inkwizycjo wypad od gramatyki, w tej jednej dziedzinie prześladują wyłącznie G. Nazis
]
[ Dawajcie walkę a nie poprawki bo co bardziej podjaranym wikingom warkocze puszczą (nawet nie wiecie w jak bolesnych miejscach)
]

[ Dawajcie walkę a nie poprawki bo co bardziej podjaranym wikingom warkocze puszczą (nawet nie wiecie w jak bolesnych miejscach)

- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[ oj tam oj tam, firefox mnie nie poprawił
nie moja wina że słowo dup@ jest zabronione na tym forum
]


Walka jedenasta
Wielki Inkwizytor Magnus von Bittenberg vs Ulfarr i Olfarr Horkessonowie, wywyższeni wybrańcy Khorna
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=F8jfummMOYQ ]
Mroźny wiatr z północy targał zawieszonymi wokół areny sztandarami z zieloną, trójgłową hydrą na granatowym tle. Ci, co odważyli się wyjść z twierdzy w taką pogodę szybko pożałowali, że nie wzięli ze sobą dodatkowych warstw kocy i futer. Jak się potem okazało, to widowisko miało ich rozgrzać do czerwoności.
Na arenę wyszły dwa stalowe kolosy, jakimi stali się bracia Horkessonowie, paląc się do starcia. Byli niczym głodne lwy, które ledwo powstrzymywały teraz chęć rzucenia się na przeciwnika i zatopienia w nim oręża. Wyczekiwali mosiężnego brzmienia gongu, który pozwoli im na zaspokojenia swej żądzy krwi.
Magnus na nich czekał, nieruchomy, posępny. Wiatr targał jego płaszczem, bezskutecznie usiłując porwać jego charakterystyczny kapelusz, a płatki śniegu padały na jego paskudną gębę. Spojrzał przed siebie swym surowym wzrokiem, oceniając stojących naprzeciw niemu. Wydał ostatni osąd, nim przystąpił do dzieła.
- Gdy przybyłem do tego przeklętego miejsca, towarzyszyło mi dwóch wojowników- rzekł ochrypłym głosem- Byli to poganie z dalekiej północy, lecz jednocześnie ludzie odważni i honorowi. Niejednokrotnie walczyliśmy ramię w ramię, a widząc ich męstwo i czyste serca, chciałem podzielić się z nimi światłem Sigmara.
Dwa stalowe kolosy nie odparły nic. Stały jedynie w bezruchu, choć Magnus czuł ich głód mordu niemal tak wyraźnie, że mógł go ujrzeć.
- Ci ludzie dawno odeszli- kontynuował inkwizytor- Zostali zgładzeni, a w ich miejsce narodzili się dwaj heretycy, słudzy demonów i plugawi czempioni ciemności. Dla nich nie ma nawrócenia. Dla nich nie ma pokuty. Czyściec jest tylko dla tych, którzy zasługują na odkupienie. Heretyków i zdrajców czeka zaś jeden, nieuchronny los. Albowiem czym zwycięski, czy poległy, wasze grzechy zostaną ukarane!
Horkessonowie albo się tą piękną przemową nie przejęli, albo nawet nie słuchali, gdyż nawet najmniejszy ich gest o tym nie świadczył. Ożywili się dopiero na pieśń gongu.
Skoczyli do przodu, jak spuszczone ze smyczy ogary Khorna. Wybrańcy wietrzyli krew tego, który już raz wymknął się bogom i zapragnęli dostarczyć jego czaszkę swemu nowemu panu.
Magnus uniósł flegmatycznie rękę, kierując ich w stronę nacierających. Syknął ogień, wybrańcy zostali zalani strumieniem płomieni z dyszy. Horkessonowie odruchowo unieśli tarcze, nie zwalniając nawet, lecz wprawne oko inkwizytora od razu zanotowało, że nie utworzyli oni typowego muru tarcz. W jego umyśle zrodziło się podejrzenie, że wszelkie informacje na ich temat stały się bezużyteczne wraz z ich przremianą.
Bracia zaatakowali z dwóch stron jednocześnie, jak wprawne ogary łowieckie, w niczym nie ustępując im zajadłością. Magnus odbił buzdyganem opadający topór i sparował lewą, okutą ręką miecz Olfarra. Metal zgrzytnął o metal, niosąc dźwięk, na który widownia zasłoniła odruchowo uszy. Wybrańcy nie poprzestawali na tym, zasypując inkwizytora gradem ciosów, dyktując wysokie tempo od samego początku pojedynku. Von Bittenberg uwijał się jak w ukropie, odbijając nadchodzące ciosy z nieprawdopodobną jak na zakutego wojownika szybkością. Jedynie stare przyzwyczajenia i wyszkolenie szermiercze z czasów, gdy był jeszcze człowiekiem utrzymywały go przy życiu. Przy kolejnym ciosie wyprowadził kontrę w czerep Olfarra, lecz jego brat momentalnie wykorzystał okazję i uderzył potężnie w bok inkwizytora. Magnus cofnął się kilka kroków. Z rozdarcia w pancerzu sączył się olej hydrauliczny, sypnęło się kilka śrub. Braci przypatrywali mu się szyderczo, niczym górskie lwy na ranne koźlę, bawiące się broczącą ofiarą. Tyle, że Magnus nie był wystraszonym kozłem. Był Żelaznym Inkwizytorem i zamierzał ukarać grzeszników. Niestety, Horkessonowie niewiele sobie z tego robili. Gdy ruszył w ich kierunku, ponownie zasypali go gradem ciosów, znacząc jego świętą zbroję głębokimi żłobieniami, idealnie zsynchronizowani. Silne kopnięcie w klatkę piersiową odrzuciło go do tyłu. Zerwał się momentalnie z ziemi i uderzył z furią jednego z oprawców, wgniatając jego pancerz, lecz w tym samym momencie poczuł cios w plecy. Uderzenie topora pod kolana wyrzuciło go w powietrze. Horyzont przesuwał się w zwolnionym tempie, gdy Magnus leciał nieuchronnie ku ziemi, oczekując na wstrząsające zderzenie z gruntem. Granitowe płyty nie wytrzymały jego ciężaru i pękły pod naporem masy metalu. Kurz który się uniósł nie zdążył opaść, gdy łowca ujrzał opadający topór. W nabytym latani odruchu chwycił rękę napastnika, zatrzymując oręż ledwie kilka cali od swojej twarzy. Ulfarr naparł mocniej, usiłując złamać opór żałosnego południowca, lecz nie pozwolił mu jego brat. Olfarr, wściekły, skoczył ku Magnusowi, chcąc odpłacić mu za cios. Chwycił swą tarczę za rant i jął okładać nią leżącego, krzesząc deszcz iskier. Von Bittenberg kopnął go w rzepkę, na co łupieżca jedynie skrzywił się z pogardą, nie przerywając ataku. Ulfarr kopnął go potężnie w miejsce, gdzie kiedyś miał żebra. Magnus kopnął ponownie jego brata w kolano. Krew trysnęła z rozbitego nosa łowcy heretyków. Von Bittenberg w końcu sięgnął do buzdyganu. Potężne uderzenie w wciąż atakowane miejsce zerwało Olfarra z nóg. Magnus przechwycił w locie topór jego brata, po czym grzmotnął w łokieć wybrańca, wyginając jego rękę w drugą stronę zdecydowanie bardziej, niż pozwalała na to fizjologia.
Zryw ten pozwolił inkwizytorowi powstać i zebrać myśli. Nie mógł liczyć na to, żeby bracia przeszkadzali sobie nawzajem, byli z natury połączeni w jedną świadomość. Nie mógł po prostu przełamać się przez ich obronę, gdyż to oni górowali nad nim siłą i mieli przewagę liczebną. Jego umysł pracował na pełnych obrotach, usiłując zebrać słabe punkty w ich sposobie walki na podstawie skąpych informacji. Było to diablo trudne. W uszach mu huczało, z połamanego nosa ciekła krew, a wzrok miał zamazany. Nie na tyle, by dostrzec, że ktoś doskonale poinformował braci przed walką.
Ulfarr cofnął się powarkując gniewnie ręka w łokciu wygięta była w drugą stronę, lecz nie czuł bólu. Trawiła go jedynie nienawiść i niczego nie pragnął bardziej w świecie, niż skrzywdzić swego oponenta po stokroć bardziej. Wygiął swą rękę z powrotem o rant tarczy. Jego brat zdołał już powstać. Zmierzyli się przelotnym spojrzeniem i skierowali się przeciw Żelaznemu Inkwizytorowi. Demony uwięzione w ich ciałach szczuły ich do kolejnych zajadłych ataków, by zmieść tego słabeusza w jednym, brutalnym natarciu. Bracia próbowali z początku nieco hamować krwiożercze zapędy, wertując w głowie wyuczone fragmenty dziennika.
„Z tajnych zapisków Magnusa von Bittenberga, Wielkiego Inkwizytora Kościoła Sigmaryckiego w Imperium. Numer pliku 2534/4/35, Kryptonim „Aganemnon”, ustęp 16.
Powyższe dokumenty przedstawiają profil poszczególnych zawodników heretyckiego turnieju zwanego Areną Śmierci. Według naszych archiwów, jest to trzydziesty piąty festiwal grzechu w tej formie. Zawarte wyżej informacje zawierają historię, profil psychologiczny, styl walki i słabe strony tak zwanych <<gladiatorów>>. Gdybym poległ w służbie Sigmara, niechaj stanowią one oręż do walki z tymi, którzy uciekną karzącej ręce sprawiedliwości, bowiem są to indywidua zbyt niebezpieczne, by pozwolić im żyć. Jednak inny scenariusz również jest możliwy, dlatego zmuszony jestem sporządzić jeszcze jeden ustęp.
Operacja <<Żelazny Orzeł>>
Nikt nie jest poza skazą Chaosu. Nikt tego nie wie lepiej ode mnie. Przez te wszystkie lata spędzone na jego zwalczaniu poznałem jego nieprzewidywalną i pokrętną naturę. Poznałem wiele prawd z nim związanych, także te najbardziej przerażające. Albowiem wszystkie umysły prędzej czy później mogą się złamać i poddać ciemności. Dlatego spisuję te słowa na wypadek gdybym sam…
Jako wieloletni inkwizytor posiadam pewien sposób patrzenia na świat… Wzrokiem sędziego. Można rzec, że mam obsesję na punkcie osądu. Zawsze dążę do ukarania tych których uważam za winnych. W walce należałoby odwrócić uwagę przy pomocy grzeszników, bowiem nie spocznę, nim nie zostaną ukarani. To sprawia, że w mniejszym stopniu zwracam uwagę na bezpośrednie zagrożenia. Wybitny demagog mógłby spróbować odwołać się do mojej wiary, próbując zamazać mi granice. I choć stałość moich wierzeń jest niepodważalna, mogłoby to skutecznie odwrócić uwagę od fortelu. Przede wszystkim jednak nie należy pozwolić walczyć mi na moich zasadach. Odebranie inicjatywy, choćby poprzez zmasowany atak powinien kupić dla mojego przeciwnika dość czasu.
Zważ jednak adepcie, żeby nie przystępować do działania bez solidnych przygotowań. W przeciwnym razie spłoniesz!
Bracia nie byli zdolnymi mówcami, ani nie znali zmyślnych forteli i pułapek, lecz jedno zrozumieli- należało napierdalać, póki suczy syn nie padnie. Z wyciem przypominającym bardziej ulfenwery, niźli ludzi ruszyli na oczekującego inkwizytora. Miecz i topór wzniosły się jednocześnie i tak samo opadły, jednak Magnus usunął się Ulfarrowi z pola rażenia, atakując buzdyganem jego brata. Święty oręż grzmotnął łupieżcę prosto w hełm, ogłuszając go na chwilę, jednak inkwizytor nie zaatakował ponownie. Czekał na kontrę Ulfa, który już szarżował na niego, wykorzystując ogromną tarczę jak taran, niźli osłonę. Mimo wielkiej masy, łowca heretyków został zepchnięty na skraj areny, niebezpiecznie blisko zatrzymując się spiżowych kolców, które zdobiły jej ściany. Wtem Magnus nagle ustąpił, a napędzany furią wybraniec poleciał do przodu, wpadając na ciernie. Inkwizytor nie miał czasu na dobijanie. Ledwo się obrócił, a długi miecz zagłębił się w jego barku, wychodząc na wylot. Mechanizmy i przewody syknęły parą, kółka zębate poszły w wióry, gdy demoniczna stal rozrywała dzieło najlepszych płatnerzy Impreium. Magnus szarpnął się, uniemożliwiając szybkie wyjęcie miecza z jego metalowego ciała. Olfarr puścił oręż i uderzył rantem tarczy w głowę inkwizytora, po czym chwycił ją ponownie oburącz, by użyć jej jako broni, lecz celny cios buzdygana wytrącił mu ją z ręki. Frustracja rosła w nim, lecz rozbrojenie nie czyniło go mniej groźnym. Ze zwierzęcym niemal wrzaskiem skoczył na przeciwnika, obalając go i zacisnął swe salowe łapska na krótkiej szyi Żelaznego Inkwizytora. Von Bittenberg co prawda płuc już nie miał, lecz biegły tam przewody łączące jego mózg i zmysły z układem sterującym maszyny, a ucisk na nie spowodował nagły wzrost ciśnienia w zakutym czerepie łowcy. Magnus charknął, usiłując zrzucić z siebie berserkera, który prócz duszenia jął uderzać przeciwnikiem o ziemię. Czerwone plamy wystąpiły przed oczy inkwizytora. Grzmotnął potężnie metalową pięścią prosto w hełm wybrańca, lecz ten nie odczuł ciosu będąc w amoku. Wtedy przystawił mu lewą rękę do głowy… i uwolnił płomień. Olfarr wrzasnął zaskoczony, gdy ogień zalał jego twarz, wdzierając się pod pancerz. Odskoczył jak oparzony (
), usiłując ugasić pożar. Magnus jednak nie zdołał wstać. Pancerny but przygwoździł go do ziemi, wgniatając zdobiony imperialnym orłem napierśnik.
- Gdzie się wybierzesz dziadu?!- warknął Ulfarr gniewnie. Broczył obficie z licznych okrągłych ran w jego pancerzu, idealnie okrągłych. W części z nich wciąż tkwiły spiżowe kolce, lecz to ledwo spowolniało wybrańca. Uderzył kantem tarczy w tchawicę Magnusa, miażdżąc ją, po czym ponownie tupnął zamaszyście. A potem jeszcze raz.
Ciemnozielony płyn hydrauliczny trysnął na posadzkę, a Ulfarr zagłębił rękę w stworzonym wyłomie, po czym wyrwał jakiś przyrząd, który pierwszy wpadł mu w ręce. Magnus zaklął z bólu i gniewu. Recytując wersy Litanii Nienawiści chwycił przeciwnika za poły płaszcza i przyciągnął ku sobie, po czym splunął mu prosto w wizjer. Ulfarr ryknął rozwścieczony i cisnął inkwizytorem o ziemię, po czym spuścił na niego grad ciosów. W międzyczasie dołączył Olfarr, który wymachiwał długim mieczyskiem z zamiarem przyszpilenia wroga do posadzki. Gdy ostrze opadało, Magnus zasłonił się tylko lewą ręką. Ostrze przeszło przez zbroję jak przez masło, przebijając płytę pancerną, rurki... i przewody paliwowe. Iskry skrzesane przy tarciu padły na łatwopalny płyn zasilający miotacz ognia, powodując gwałtowną eksplozję, która targnęła polem bitwy.
Gdy Magnus się ocknął, ujrzał najpierw osmalony kamień, na którym leżał. Kałuża oleju zdążyła już urosnąć, brukając granit swą gęstą postacią. Horkessonowie leżeli nieco dalej, usiłując niezgrabnie wstać na nogi. Dopiero wtedy się zorientował jak bardzo ucierpiał w wybuchu. Jego lewa ręka nie istniała. W miejscu, gdzie ramię łączyło się z tułowiem wystawał jedynie poskręcane kawały metalu. Jego pancerz popękany był w wielu miejscach, cały osmalony i okopcony.
Bracia również nie wyszli bez szwanku, lecz demoniczne moce stworzeń zaklętych w ich pancerzach powoli odtwarzały ubytki w metalu.
[ http://www.youtube.com/watch?v=LZ6d8Yh8ZEA ]
Magnus z trudem dźwignął się na klęczki. Nie miał już sił, by powstać. Jego palce bezwiednie szukały świętego buzdyganu, który wypuścił z rąk w chwili wybuchu. Z ust jego słabym głosem wydobywały się słowa modlitwy, ledwo słyszalne przez jego samego.
Wybrańcy powstali i widząc żałosne resztki ich potężnego wroga, zaśmiali się półgębkiem. Nieśpiesznym krokiem zbliżyli się do niego, spoglądając pogardliwie. Olfarr przyłożył mu sztych miecza do szyi i uniósł brodę. Głowa starca, którego teraz widzieli opadła ciężko. Unieśli swój oręż w górę, szykując się do ostatecznego ciosu.
- Khorne, oto ofiara z tego…- zaczął Olfarr.
- … który zbyt długo wymykał się swemu losowi!- dokończył Ulfarr.
Magnus szeptał modlitwę, żałując grzechów i prosząc o siłę. Nie bał się śmierci. Musiał po prostu ukarać heretyków. Jego palce w końcu natrafiły na dobrze znany kształt i zacisnęły się na nim odruchowo. Stary łowca otworzył na nowo oczy, które zajaśniały płomieniem czystym i jasnym. Święty oręż rozjaśniał, niczym rozgrzany do białości. W chwili, gdy topór i miecz miały zakończyć żywot inkwizytora, ten z rykiem uniósł oręż, blokując cios. Buzdygan błysnął światłem, oślepiając Horekssonów.
[ http://www.youtube.com/watch?v=xedud_xS ... CB072172D9 ]
Magnus powstał, a jego długi cień padł na arenę, przyćmiewając wszystko. W jego sercu gotowała się furia, wlewając się w jego żyły, rozpędzając mechanizmy na nowo. Jego okrzyk był długi i potężny, niosąc się echem odbitym od kamienia i spiżu. Wybrańcy ruszyli ku niemu, licząc, że szybko go powalą, lecz on odpowiedział im stalą. Potężnym uderzeniem zatrzymał szarżę Ulfarra, który zakrzyknął w boleści nieludzkim głosem.
- Wypędzam cię demonie!- ryknął Magnus. Święty oręż zadzwonił o wielką tarczę, która rozprysła się na kawały pod jego ciosem.
- W imię Sigmara, odstąp!
Olfarr padł na ziemię, ogarnięty białym płomieniem.
- PRZEPADNIJ!!!
Potężny cios z góry spadł na Ulfarra z hukiem. Początkowo zdawało się, że nic mu się nie stało, lecz po chwili jego pancerz pokrył się siatką białych, jaśniejących linii, łączących się ze sobą chaotycznie. Dopiero po chwili łupieżca zorientował się, że to pęknięcia.
- MAGNUS! TY PSI SYNU!- ryknął, wznosząc broń, lecz nagle znieruchomiał. Metal na jego pancerzu począł się kurczyć, jakby stalowy kolos zapadał się w sobie zgniatany niewidzialną ręką tytana. Z okropnym wrzaskiem demona wygnanego do Osnowy coś, co kiedyś zwało się Ulfarrem padło na posadzkę, teraz będąc jedynie kilkoma poskręcanymi kawałami metalu. Po chwili żelastwo zajęło się ogniem, spalając na proch.
- BRACIE!- ryknął Olfarr biegnąc na pomoc bratu, lecz było zbyt późno. Ostatnimi siłami, które opuszczały jego ciało po śmierci brata, wbił jego topór w bark Żelaznego Inkwizytora. Jego również dosięgła kara. Ujrzał wielką dziurę ziejącą w jego pancerzu na wysokości brzucha. Spojrzał z niedowierzaniem na von Bittenberga. Metal rozgrzał się do białości, po czym pękł jak wielka bańka mydlana, nie pozostawiając nim, prócz popiołów. Magnus skrzywił się paskudnie i splunął krwistą wydzieliną na granit. Pozostało wiele dusz do oczyszczenia.
[ http://www.youtube.com/watch?v=RyfCTZB6Nrk ]
[Cholera, znów kolejni bohaterowie, po których uroniłem łzę. Nie wiedziałem jak trudne to będzie…
]
Wielki Inkwizytor Magnus von Bittenberg vs Ulfarr i Olfarr Horkessonowie, wywyższeni wybrańcy Khorna
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=F8jfummMOYQ ]
Mroźny wiatr z północy targał zawieszonymi wokół areny sztandarami z zieloną, trójgłową hydrą na granatowym tle. Ci, co odważyli się wyjść z twierdzy w taką pogodę szybko pożałowali, że nie wzięli ze sobą dodatkowych warstw kocy i futer. Jak się potem okazało, to widowisko miało ich rozgrzać do czerwoności.
Na arenę wyszły dwa stalowe kolosy, jakimi stali się bracia Horkessonowie, paląc się do starcia. Byli niczym głodne lwy, które ledwo powstrzymywały teraz chęć rzucenia się na przeciwnika i zatopienia w nim oręża. Wyczekiwali mosiężnego brzmienia gongu, który pozwoli im na zaspokojenia swej żądzy krwi.
Magnus na nich czekał, nieruchomy, posępny. Wiatr targał jego płaszczem, bezskutecznie usiłując porwać jego charakterystyczny kapelusz, a płatki śniegu padały na jego paskudną gębę. Spojrzał przed siebie swym surowym wzrokiem, oceniając stojących naprzeciw niemu. Wydał ostatni osąd, nim przystąpił do dzieła.
- Gdy przybyłem do tego przeklętego miejsca, towarzyszyło mi dwóch wojowników- rzekł ochrypłym głosem- Byli to poganie z dalekiej północy, lecz jednocześnie ludzie odważni i honorowi. Niejednokrotnie walczyliśmy ramię w ramię, a widząc ich męstwo i czyste serca, chciałem podzielić się z nimi światłem Sigmara.
Dwa stalowe kolosy nie odparły nic. Stały jedynie w bezruchu, choć Magnus czuł ich głód mordu niemal tak wyraźnie, że mógł go ujrzeć.
- Ci ludzie dawno odeszli- kontynuował inkwizytor- Zostali zgładzeni, a w ich miejsce narodzili się dwaj heretycy, słudzy demonów i plugawi czempioni ciemności. Dla nich nie ma nawrócenia. Dla nich nie ma pokuty. Czyściec jest tylko dla tych, którzy zasługują na odkupienie. Heretyków i zdrajców czeka zaś jeden, nieuchronny los. Albowiem czym zwycięski, czy poległy, wasze grzechy zostaną ukarane!
Horkessonowie albo się tą piękną przemową nie przejęli, albo nawet nie słuchali, gdyż nawet najmniejszy ich gest o tym nie świadczył. Ożywili się dopiero na pieśń gongu.
Skoczyli do przodu, jak spuszczone ze smyczy ogary Khorna. Wybrańcy wietrzyli krew tego, który już raz wymknął się bogom i zapragnęli dostarczyć jego czaszkę swemu nowemu panu.
Magnus uniósł flegmatycznie rękę, kierując ich w stronę nacierających. Syknął ogień, wybrańcy zostali zalani strumieniem płomieni z dyszy. Horkessonowie odruchowo unieśli tarcze, nie zwalniając nawet, lecz wprawne oko inkwizytora od razu zanotowało, że nie utworzyli oni typowego muru tarcz. W jego umyśle zrodziło się podejrzenie, że wszelkie informacje na ich temat stały się bezużyteczne wraz z ich przremianą.
Bracia zaatakowali z dwóch stron jednocześnie, jak wprawne ogary łowieckie, w niczym nie ustępując im zajadłością. Magnus odbił buzdyganem opadający topór i sparował lewą, okutą ręką miecz Olfarra. Metal zgrzytnął o metal, niosąc dźwięk, na który widownia zasłoniła odruchowo uszy. Wybrańcy nie poprzestawali na tym, zasypując inkwizytora gradem ciosów, dyktując wysokie tempo od samego początku pojedynku. Von Bittenberg uwijał się jak w ukropie, odbijając nadchodzące ciosy z nieprawdopodobną jak na zakutego wojownika szybkością. Jedynie stare przyzwyczajenia i wyszkolenie szermiercze z czasów, gdy był jeszcze człowiekiem utrzymywały go przy życiu. Przy kolejnym ciosie wyprowadził kontrę w czerep Olfarra, lecz jego brat momentalnie wykorzystał okazję i uderzył potężnie w bok inkwizytora. Magnus cofnął się kilka kroków. Z rozdarcia w pancerzu sączył się olej hydrauliczny, sypnęło się kilka śrub. Braci przypatrywali mu się szyderczo, niczym górskie lwy na ranne koźlę, bawiące się broczącą ofiarą. Tyle, że Magnus nie był wystraszonym kozłem. Był Żelaznym Inkwizytorem i zamierzał ukarać grzeszników. Niestety, Horkessonowie niewiele sobie z tego robili. Gdy ruszył w ich kierunku, ponownie zasypali go gradem ciosów, znacząc jego świętą zbroję głębokimi żłobieniami, idealnie zsynchronizowani. Silne kopnięcie w klatkę piersiową odrzuciło go do tyłu. Zerwał się momentalnie z ziemi i uderzył z furią jednego z oprawców, wgniatając jego pancerz, lecz w tym samym momencie poczuł cios w plecy. Uderzenie topora pod kolana wyrzuciło go w powietrze. Horyzont przesuwał się w zwolnionym tempie, gdy Magnus leciał nieuchronnie ku ziemi, oczekując na wstrząsające zderzenie z gruntem. Granitowe płyty nie wytrzymały jego ciężaru i pękły pod naporem masy metalu. Kurz który się uniósł nie zdążył opaść, gdy łowca ujrzał opadający topór. W nabytym latani odruchu chwycił rękę napastnika, zatrzymując oręż ledwie kilka cali od swojej twarzy. Ulfarr naparł mocniej, usiłując złamać opór żałosnego południowca, lecz nie pozwolił mu jego brat. Olfarr, wściekły, skoczył ku Magnusowi, chcąc odpłacić mu za cios. Chwycił swą tarczę za rant i jął okładać nią leżącego, krzesząc deszcz iskier. Von Bittenberg kopnął go w rzepkę, na co łupieżca jedynie skrzywił się z pogardą, nie przerywając ataku. Ulfarr kopnął go potężnie w miejsce, gdzie kiedyś miał żebra. Magnus kopnął ponownie jego brata w kolano. Krew trysnęła z rozbitego nosa łowcy heretyków. Von Bittenberg w końcu sięgnął do buzdyganu. Potężne uderzenie w wciąż atakowane miejsce zerwało Olfarra z nóg. Magnus przechwycił w locie topór jego brata, po czym grzmotnął w łokieć wybrańca, wyginając jego rękę w drugą stronę zdecydowanie bardziej, niż pozwalała na to fizjologia.
Zryw ten pozwolił inkwizytorowi powstać i zebrać myśli. Nie mógł liczyć na to, żeby bracia przeszkadzali sobie nawzajem, byli z natury połączeni w jedną świadomość. Nie mógł po prostu przełamać się przez ich obronę, gdyż to oni górowali nad nim siłą i mieli przewagę liczebną. Jego umysł pracował na pełnych obrotach, usiłując zebrać słabe punkty w ich sposobie walki na podstawie skąpych informacji. Było to diablo trudne. W uszach mu huczało, z połamanego nosa ciekła krew, a wzrok miał zamazany. Nie na tyle, by dostrzec, że ktoś doskonale poinformował braci przed walką.
Ulfarr cofnął się powarkując gniewnie ręka w łokciu wygięta była w drugą stronę, lecz nie czuł bólu. Trawiła go jedynie nienawiść i niczego nie pragnął bardziej w świecie, niż skrzywdzić swego oponenta po stokroć bardziej. Wygiął swą rękę z powrotem o rant tarczy. Jego brat zdołał już powstać. Zmierzyli się przelotnym spojrzeniem i skierowali się przeciw Żelaznemu Inkwizytorowi. Demony uwięzione w ich ciałach szczuły ich do kolejnych zajadłych ataków, by zmieść tego słabeusza w jednym, brutalnym natarciu. Bracia próbowali z początku nieco hamować krwiożercze zapędy, wertując w głowie wyuczone fragmenty dziennika.
„Z tajnych zapisków Magnusa von Bittenberga, Wielkiego Inkwizytora Kościoła Sigmaryckiego w Imperium. Numer pliku 2534/4/35, Kryptonim „Aganemnon”, ustęp 16.
Powyższe dokumenty przedstawiają profil poszczególnych zawodników heretyckiego turnieju zwanego Areną Śmierci. Według naszych archiwów, jest to trzydziesty piąty festiwal grzechu w tej formie. Zawarte wyżej informacje zawierają historię, profil psychologiczny, styl walki i słabe strony tak zwanych <<gladiatorów>>. Gdybym poległ w służbie Sigmara, niechaj stanowią one oręż do walki z tymi, którzy uciekną karzącej ręce sprawiedliwości, bowiem są to indywidua zbyt niebezpieczne, by pozwolić im żyć. Jednak inny scenariusz również jest możliwy, dlatego zmuszony jestem sporządzić jeszcze jeden ustęp.
Operacja <<Żelazny Orzeł>>
Nikt nie jest poza skazą Chaosu. Nikt tego nie wie lepiej ode mnie. Przez te wszystkie lata spędzone na jego zwalczaniu poznałem jego nieprzewidywalną i pokrętną naturę. Poznałem wiele prawd z nim związanych, także te najbardziej przerażające. Albowiem wszystkie umysły prędzej czy później mogą się złamać i poddać ciemności. Dlatego spisuję te słowa na wypadek gdybym sam…
Jako wieloletni inkwizytor posiadam pewien sposób patrzenia na świat… Wzrokiem sędziego. Można rzec, że mam obsesję na punkcie osądu. Zawsze dążę do ukarania tych których uważam za winnych. W walce należałoby odwrócić uwagę przy pomocy grzeszników, bowiem nie spocznę, nim nie zostaną ukarani. To sprawia, że w mniejszym stopniu zwracam uwagę na bezpośrednie zagrożenia. Wybitny demagog mógłby spróbować odwołać się do mojej wiary, próbując zamazać mi granice. I choć stałość moich wierzeń jest niepodważalna, mogłoby to skutecznie odwrócić uwagę od fortelu. Przede wszystkim jednak nie należy pozwolić walczyć mi na moich zasadach. Odebranie inicjatywy, choćby poprzez zmasowany atak powinien kupić dla mojego przeciwnika dość czasu.
Zważ jednak adepcie, żeby nie przystępować do działania bez solidnych przygotowań. W przeciwnym razie spłoniesz!
Bracia nie byli zdolnymi mówcami, ani nie znali zmyślnych forteli i pułapek, lecz jedno zrozumieli- należało napierdalać, póki suczy syn nie padnie. Z wyciem przypominającym bardziej ulfenwery, niźli ludzi ruszyli na oczekującego inkwizytora. Miecz i topór wzniosły się jednocześnie i tak samo opadły, jednak Magnus usunął się Ulfarrowi z pola rażenia, atakując buzdyganem jego brata. Święty oręż grzmotnął łupieżcę prosto w hełm, ogłuszając go na chwilę, jednak inkwizytor nie zaatakował ponownie. Czekał na kontrę Ulfa, który już szarżował na niego, wykorzystując ogromną tarczę jak taran, niźli osłonę. Mimo wielkiej masy, łowca heretyków został zepchnięty na skraj areny, niebezpiecznie blisko zatrzymując się spiżowych kolców, które zdobiły jej ściany. Wtem Magnus nagle ustąpił, a napędzany furią wybraniec poleciał do przodu, wpadając na ciernie. Inkwizytor nie miał czasu na dobijanie. Ledwo się obrócił, a długi miecz zagłębił się w jego barku, wychodząc na wylot. Mechanizmy i przewody syknęły parą, kółka zębate poszły w wióry, gdy demoniczna stal rozrywała dzieło najlepszych płatnerzy Impreium. Magnus szarpnął się, uniemożliwiając szybkie wyjęcie miecza z jego metalowego ciała. Olfarr puścił oręż i uderzył rantem tarczy w głowę inkwizytora, po czym chwycił ją ponownie oburącz, by użyć jej jako broni, lecz celny cios buzdygana wytrącił mu ją z ręki. Frustracja rosła w nim, lecz rozbrojenie nie czyniło go mniej groźnym. Ze zwierzęcym niemal wrzaskiem skoczył na przeciwnika, obalając go i zacisnął swe salowe łapska na krótkiej szyi Żelaznego Inkwizytora. Von Bittenberg co prawda płuc już nie miał, lecz biegły tam przewody łączące jego mózg i zmysły z układem sterującym maszyny, a ucisk na nie spowodował nagły wzrost ciśnienia w zakutym czerepie łowcy. Magnus charknął, usiłując zrzucić z siebie berserkera, który prócz duszenia jął uderzać przeciwnikiem o ziemię. Czerwone plamy wystąpiły przed oczy inkwizytora. Grzmotnął potężnie metalową pięścią prosto w hełm wybrańca, lecz ten nie odczuł ciosu będąc w amoku. Wtedy przystawił mu lewą rękę do głowy… i uwolnił płomień. Olfarr wrzasnął zaskoczony, gdy ogień zalał jego twarz, wdzierając się pod pancerz. Odskoczył jak oparzony (

- Gdzie się wybierzesz dziadu?!- warknął Ulfarr gniewnie. Broczył obficie z licznych okrągłych ran w jego pancerzu, idealnie okrągłych. W części z nich wciąż tkwiły spiżowe kolce, lecz to ledwo spowolniało wybrańca. Uderzył kantem tarczy w tchawicę Magnusa, miażdżąc ją, po czym ponownie tupnął zamaszyście. A potem jeszcze raz.
Ciemnozielony płyn hydrauliczny trysnął na posadzkę, a Ulfarr zagłębił rękę w stworzonym wyłomie, po czym wyrwał jakiś przyrząd, który pierwszy wpadł mu w ręce. Magnus zaklął z bólu i gniewu. Recytując wersy Litanii Nienawiści chwycił przeciwnika za poły płaszcza i przyciągnął ku sobie, po czym splunął mu prosto w wizjer. Ulfarr ryknął rozwścieczony i cisnął inkwizytorem o ziemię, po czym spuścił na niego grad ciosów. W międzyczasie dołączył Olfarr, który wymachiwał długim mieczyskiem z zamiarem przyszpilenia wroga do posadzki. Gdy ostrze opadało, Magnus zasłonił się tylko lewą ręką. Ostrze przeszło przez zbroję jak przez masło, przebijając płytę pancerną, rurki... i przewody paliwowe. Iskry skrzesane przy tarciu padły na łatwopalny płyn zasilający miotacz ognia, powodując gwałtowną eksplozję, która targnęła polem bitwy.
Gdy Magnus się ocknął, ujrzał najpierw osmalony kamień, na którym leżał. Kałuża oleju zdążyła już urosnąć, brukając granit swą gęstą postacią. Horkessonowie leżeli nieco dalej, usiłując niezgrabnie wstać na nogi. Dopiero wtedy się zorientował jak bardzo ucierpiał w wybuchu. Jego lewa ręka nie istniała. W miejscu, gdzie ramię łączyło się z tułowiem wystawał jedynie poskręcane kawały metalu. Jego pancerz popękany był w wielu miejscach, cały osmalony i okopcony.
Bracia również nie wyszli bez szwanku, lecz demoniczne moce stworzeń zaklętych w ich pancerzach powoli odtwarzały ubytki w metalu.
[ http://www.youtube.com/watch?v=LZ6d8Yh8ZEA ]
Magnus z trudem dźwignął się na klęczki. Nie miał już sił, by powstać. Jego palce bezwiednie szukały świętego buzdyganu, który wypuścił z rąk w chwili wybuchu. Z ust jego słabym głosem wydobywały się słowa modlitwy, ledwo słyszalne przez jego samego.
Wybrańcy powstali i widząc żałosne resztki ich potężnego wroga, zaśmiali się półgębkiem. Nieśpiesznym krokiem zbliżyli się do niego, spoglądając pogardliwie. Olfarr przyłożył mu sztych miecza do szyi i uniósł brodę. Głowa starca, którego teraz widzieli opadła ciężko. Unieśli swój oręż w górę, szykując się do ostatecznego ciosu.
- Khorne, oto ofiara z tego…- zaczął Olfarr.
- … który zbyt długo wymykał się swemu losowi!- dokończył Ulfarr.
Magnus szeptał modlitwę, żałując grzechów i prosząc o siłę. Nie bał się śmierci. Musiał po prostu ukarać heretyków. Jego palce w końcu natrafiły na dobrze znany kształt i zacisnęły się na nim odruchowo. Stary łowca otworzył na nowo oczy, które zajaśniały płomieniem czystym i jasnym. Święty oręż rozjaśniał, niczym rozgrzany do białości. W chwili, gdy topór i miecz miały zakończyć żywot inkwizytora, ten z rykiem uniósł oręż, blokując cios. Buzdygan błysnął światłem, oślepiając Horekssonów.
[ http://www.youtube.com/watch?v=xedud_xS ... CB072172D9 ]
Magnus powstał, a jego długi cień padł na arenę, przyćmiewając wszystko. W jego sercu gotowała się furia, wlewając się w jego żyły, rozpędzając mechanizmy na nowo. Jego okrzyk był długi i potężny, niosąc się echem odbitym od kamienia i spiżu. Wybrańcy ruszyli ku niemu, licząc, że szybko go powalą, lecz on odpowiedział im stalą. Potężnym uderzeniem zatrzymał szarżę Ulfarra, który zakrzyknął w boleści nieludzkim głosem.
- Wypędzam cię demonie!- ryknął Magnus. Święty oręż zadzwonił o wielką tarczę, która rozprysła się na kawały pod jego ciosem.
- W imię Sigmara, odstąp!
Olfarr padł na ziemię, ogarnięty białym płomieniem.
- PRZEPADNIJ!!!
Potężny cios z góry spadł na Ulfarra z hukiem. Początkowo zdawało się, że nic mu się nie stało, lecz po chwili jego pancerz pokrył się siatką białych, jaśniejących linii, łączących się ze sobą chaotycznie. Dopiero po chwili łupieżca zorientował się, że to pęknięcia.
- MAGNUS! TY PSI SYNU!- ryknął, wznosząc broń, lecz nagle znieruchomiał. Metal na jego pancerzu począł się kurczyć, jakby stalowy kolos zapadał się w sobie zgniatany niewidzialną ręką tytana. Z okropnym wrzaskiem demona wygnanego do Osnowy coś, co kiedyś zwało się Ulfarrem padło na posadzkę, teraz będąc jedynie kilkoma poskręcanymi kawałami metalu. Po chwili żelastwo zajęło się ogniem, spalając na proch.
- BRACIE!- ryknął Olfarr biegnąc na pomoc bratu, lecz było zbyt późno. Ostatnimi siłami, które opuszczały jego ciało po śmierci brata, wbił jego topór w bark Żelaznego Inkwizytora. Jego również dosięgła kara. Ujrzał wielką dziurę ziejącą w jego pancerzu na wysokości brzucha. Spojrzał z niedowierzaniem na von Bittenberga. Metal rozgrzał się do białości, po czym pękł jak wielka bańka mydlana, nie pozostawiając nim, prócz popiołów. Magnus skrzywił się paskudnie i splunął krwistą wydzieliną na granit. Pozostało wiele dusz do oczyszczenia.
[ http://www.youtube.com/watch?v=RyfCTZB6Nrk ]
[Cholera, znów kolejni bohaterowie, po których uroniłem łzę. Nie wiedziałem jak trudne to będzie…

WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[Walka roku przeprowadzona wybornie! Gratulacje
W duszy cieszę się ,że Magnus przeżył ,bo wiem jak cholernie trudnych dostał przeciwników! Chociaż IMO mieli dobrą śmierć, mówię to w nawiązaniu do przemieszczonej kuli po postrzale Bjarna w szczurzym mieście
]
Dobranie ścieżki dźwiękowej idealne! Kiedy Buzdygan zajaśniał a w tle leciał ten utwór poczułem się lepiej
Kurcze... naprawdę trzymała w napięciu ,a sceny szalały w wyobrażni jak zadawali sobie cały czas tak potężne rany]



W duszy cieszę się ,że Magnus przeżył ,bo wiem jak cholernie trudnych dostał przeciwników! Chociaż IMO mieli dobrą śmierć, mówię to w nawiązaniu do przemieszczonej kuli po postrzale Bjarna w szczurzym mieście

Dobranie ścieżki dźwiękowej idealne! Kiedy Buzdygan zajaśniał a w tle leciał ten utwór poczułem się lepiej

Kurcze... naprawdę trzymała w napięciu ,a sceny szalały w wyobrażni jak zadawali sobie cały czas tak potężne rany]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[Gdybyś czuł to co postacie znające go aż od Areny w podziemiu to wieść ,że "denerwuje" to była by dla Ciebie dobra nowinaPitagoras pisze:[Denerwujący inkwizytor będzie denerwował dalej!. Muzyka faktycznie genialna, jakbym tam był
]

Wogóle jak ktoś chciałby się zagłębić w losach Kharlota ,Aszkaela ,Bjarna ,Kiliana i Magnusa to powinien przeczytać Arenę 33 ,wtedy wiele spraw toczonych teraz stanie się dla niego jasnych i zrozumiałych

Ostatnio zmieniony 19 maja 2014, o 18:42 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[ MAGNUS DID IT AGAIN ! Coś Grimgor nie ma farta do Inkwizytorów
A co do tego ronienia łez przy uśmiercaniu postaci... No cóż, doszliśmy już tak daleko razem że ciężko się nie przywiązać. Teraz to w zasadzie każda walka będzie odbywała się między dwoma lubianymi i dobrze rolplejujacymi postaciami.
A sam opis jak zwykle genialny
]

A sam opis jak zwykle genialny

Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Von Bittenberg bez emocji wyrwał z ramienia topór rzucajac go niedbale na zakrawiona posadzkę,po czym padł na kolana podpierając się na wielkim buzdyganie ,który powoli przestał emitować moc. Reakcje na trybunach były różne. Jedni oceniali sposób walki ,inni bili niechętnie i jakby pod przymusem ciche brawa ,a jeszcze inni zmrożeni strachem wpatrywali sie pusto w arenę.
-Ofiara została spełniona...- wyharczał cicho Magnus zdejmując kapelusz. Ze spuszczonym wzrokiem oddawał cześć Sigmarowi. W ciszy. W zamyśleniu
Inkwizytor klęczał tak bez ręki ,z poharatanym i pogniecionym pancerzem ,pozbijanych szybkach i porozrywanych elementach ,zakrwawionych oczach ,z poranioną twarzą i mocno uszkodzoną szyją. Lecz czuł ból w zupełnie innym miejscu. Zadane przed chwilą obrażenia zdawały się odejśc w dal. Magnus czuł teraz swój brak ucha. Po pojedynku momentalnie wróciły do niego wspomnienia z Areny w szczurzym mieście. Wróciła walka z Bjarnem. Rana dawno zabliźniona ,teraz jakby otworzyła się na nowo.
Uczucie było okropne ,a przed oczami Magnus miał zabitych ,młodych Norsmenów. Jednak to była wizja. Złudna wizja. Ręka inkwizytora dosiegła bowiem czcicieli Khorna. Heretyków. Takie było ich przeznaczenie. Wieczna męka w ogniu piekieł. Bez szans na zbawienie.Na to było za późno.
Magnus skończył modlitwę dziękczynną do Młotodzierżcy ,której słowa z trudem szemrał pod nosem i odczynił znak krzyża. Przeleciał wzrokiem po trybunach ,czuł niepokój bijący od widzów. Czuł zgłębione w ich najskrytszych krańcach umysłu obawy. Czuł ich strach.
I doskonale wiedział ,że oni również go czują. Ogarniał ich i przytłacza. Twierdza Chaosu. Przelano tu morze krwi i doświadczono wiele bólu. Siedlisko bestii i innych istot o wiele gorszych. A trach budził sługa światła. Dobrze...
Wielki Inkwizytor ucałował pieczęć symbol młota zwisający na szyj ,a nasepnie dźwignął się z kolan i oparł buzdygan o ramię. Wtedy na arenę wbiegł Reiner niosąc bukłak wody.
-Precz!- wyharczał Magnus odtrącając napój. -Weź ten topór...- warknał i ruszył do wyjścia.
-Mistrzu! Sigmar z nami!- wykrzyknął Eisenwald podnosząc ciężkie ostrze. Magnus jednak nie odpowiedział maszerując ku wyjściu.
-Ofiara została spełniona...- wyharczał cicho Magnus zdejmując kapelusz. Ze spuszczonym wzrokiem oddawał cześć Sigmarowi. W ciszy. W zamyśleniu
Inkwizytor klęczał tak bez ręki ,z poharatanym i pogniecionym pancerzem ,pozbijanych szybkach i porozrywanych elementach ,zakrwawionych oczach ,z poranioną twarzą i mocno uszkodzoną szyją. Lecz czuł ból w zupełnie innym miejscu. Zadane przed chwilą obrażenia zdawały się odejśc w dal. Magnus czuł teraz swój brak ucha. Po pojedynku momentalnie wróciły do niego wspomnienia z Areny w szczurzym mieście. Wróciła walka z Bjarnem. Rana dawno zabliźniona ,teraz jakby otworzyła się na nowo.
Uczucie było okropne ,a przed oczami Magnus miał zabitych ,młodych Norsmenów. Jednak to była wizja. Złudna wizja. Ręka inkwizytora dosiegła bowiem czcicieli Khorna. Heretyków. Takie było ich przeznaczenie. Wieczna męka w ogniu piekieł. Bez szans na zbawienie.Na to było za późno.
Magnus skończył modlitwę dziękczynną do Młotodzierżcy ,której słowa z trudem szemrał pod nosem i odczynił znak krzyża. Przeleciał wzrokiem po trybunach ,czuł niepokój bijący od widzów. Czuł zgłębione w ich najskrytszych krańcach umysłu obawy. Czuł ich strach.
I doskonale wiedział ,że oni również go czują. Ogarniał ich i przytłacza. Twierdza Chaosu. Przelano tu morze krwi i doświadczono wiele bólu. Siedlisko bestii i innych istot o wiele gorszych. A trach budził sługa światła. Dobrze...
Wielki Inkwizytor ucałował pieczęć symbol młota zwisający na szyj ,a nasepnie dźwignął się z kolan i oparł buzdygan o ramię. Wtedy na arenę wbiegł Reiner niosąc bukłak wody.
-Precz!- wyharczał Magnus odtrącając napój. -Weź ten topór...- warknał i ruszył do wyjścia.
-Mistrzu! Sigmar z nami!- wykrzyknął Eisenwald podnosząc ciężkie ostrze. Magnus jednak nie odpowiedział maszerując ku wyjściu.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Dzięki za przewspaniałą walkę, Byqu. Muzyka genialnie dobrana a klimat mroku i posępności obu postaci tylko to uwydatnił. Najlepsze opisy jak dotąd
Dzięki za możliwość ich wystawienia i śmierć w walce z najgorliwszym z wrogów moich bohaterów - Magnusowi Cholernemu
Obyś szczezł w finale z Galrethem. Tak, w wizji braci przy spotkaniu Archaona to nie był przypadkowy obraz tylko mój domniemany finał, a więc byłem przeświadczony że przegram mimo małej nadziei na sukces i głowę w kapeluszu
Jeszcze raz dzięki i do finału!!! ]
https://www.youtube.com/watch?v=Ew4D36jzp00
Światło. Mrok.
Te dwie rzeczy nagle zaćmiły i jednocześnie dziwnie wyklarowały buzujący od krwi wzrok braci Horkessonów w huraganie pękającej rzeczywistości. Jaśniejący jak kometa, będąca obuchem jakiegoś boskiego morgenszterna okrutnej, płonącej drogi do światła buzdygan opadł, kończąc materialną egzystencję Olfarra którego szczerniałe odłamki o płonących biało krawędziach sypnęły wśród iskier na podłogę, mieszając je z pozostałościami Ulfarra.
Czego nie wiedziała jednak zamurowana widownia i sam Magnus, mogło setnie zdziwić nawet ponadczasowe istoty.
~ Twój brat był słaby! - zagrzmiał nawałą huczących głosów Krwiopijec. - Weź moc z jego marnych szczątków i rozerwij tą marną pokrakę ze stali na sztuki!
~ Służba Khornowi! Służba bogom! Przysięgałeś... podnieś topór i walcz jakbyś miał stracić duszę! - ryczał drugi, coraz mniej wyraźnym i odleglejszym głosem.
Lecz ostatnia myśl Norsmena nie podlegała demonom, ani nawet bogom. Skrzącą się, lodową strzałą, świeżą jak poranek na fiordach i ostrą jak skały gór Północy wola Olfarra wyrwała się z oceanu mętnej posoki oraz straszliwych oblicz. Po czym skierowała się ku bratu, rozpaczliwie roniąc deszcz płatków szronu podobnych łzom i rozbrzmiewając czystym jak stal, odważnym okrzykiem norskiego wojownika.
- Ona i tak już jest stracona, kłamcy... Przepadnijcie w najczarnijszych głębiach Helheim udławieni czaszkami węży..! Bracie! Braciszku... ULFAAAAR! ULFAAAAAR!
Lodowy grot coraz wolniej leciał w górę, zaś morze ciemnego szkarłatu następowało tuż za nim. Drżący krzyk cichł z każdą chwilą... Gdy nagle jego ton podtrzymał drugi, równie gniewny i jasny. Smuga lodu wystrzeliła gdzieś z boku i splotła się ze swą bliźniaczką.
Potężna, wytatuowana prawica Ulfa chwyciła w żelaznym, braterskim uścisku przedramię Olfa i bliźniacy znów spojrzeli sobie w oczy z bliska. Ich oczy zabłysły stalą i skinęli głowami, pozwalając by wyjące fale krwi pochłonęły ich w rozbrzmiewającą groźbami i gniewem głębię, gdzie czarne szpony już sięgały po tonących wojowników.
Ciemność.
Ciężko dysząc bracia unieśli się z trudem, przekraczającym ludzkie pojmowanie na kolana, czując pod dłońmi szorstką, gorącą skałę. Uczucie jak gdyby coś wypluło ich na wolność powoli mijało wraz ze spływającymi z ich nagich ciał strużkami krwi. Wszędzie wokół kłębiła się ciemność we wszystkich odcieniach czerwieni i czerni, zaś krajobraz aż po horyzont był nieskończonym polem gęstego, krwawego błota z którego prześwitywały wielkie kości i ostre, czarne skały o świecących czerwienią krawędziach. Bracia unieśli wzrok i przez skorupę, zlepionych blond włosów ujrzeli dwa potworne pyski Krwiopijców, pochylające się nad ich skałą z bezgranicznym wyrazem gniewu, zawodu oraz pogardy.
~ Witamy w korytarzu niełaski, śmiertelne śmieci! - zawarczał jeden, ciesząc się wściekłym acz bezsilnym spojrzeniem Horkessonów.
~ Za chwilę znajdziecie się w domenie Pana Czaszek... i w naszej mocy. Wtedy pożałujecie że wasze matki wogóle dały wam życie i przeklniecie waszych norskich bogów że go wam nie odebrali!
Gdy w odległych łapach demonów zalśnił okrutny oręż, bliźniacy faktycznie odczuli dziwne wrażenie że ciemność nad nimi wygina się jak chmury na wietrze a całe to miejce pędzi w jakimś mrocznym kierunku.
Byli sami. Byli nadzy w ciemnościach. A jego ognisty wzrok z tronu czaszek się zbliżał.
Cztery pięści zacisnęły się, zgarniając garście czarnego żużlu i bracia wstali z łzami oraz ogniem oczach.
- Walczmy po raz ostatni bracie. - rzekł głucho Ulfarr.
- Szkoda że nie przyjmie nas Walhalla... stańmy, ten ostatni raz...
Nadzy Horkessonowie unieśli pięści i spojrzeli bez strachu na demony. Nagle jednak w kąciki ich oczu od tyłu uderzyło ostre światło i odczuli kojący chłód śniegu.
- Nie obawiajcie się synkowie... Nie przyszliście do Walhalli, o nie... - rzekł spokojnie, w kontraście do tego miejsca jakiś głos. Olfarr i Ulfarr odwrócili się i zamarli.
- ...tak więc pogadałem z waszymi przodkami i Walhalla przyszła do was... poniekąd z nami.

Ręce braci zadrżały. Wobec tego wojownika o łagodnej, dumnej twarzy czuli coś niezwykłego... coś, co tylko znaczyło jedną więź...
- T... Tato ? - wyszeptali nagle obaj, gdy wysoki mąż stanął między nimi ujmując skrzącą się od blasku klingę której refleksy pełgały po runiczej zbroi i twarzy tak podobnej do ich samej.
- Witajcie synowie. W końcu widzę jak wyrośliście! - mruknął radośnie Horke Łamiący Ostrza. - Patrzcie ojcowie, oto Olf i Ulf! O nich wam mówiłem!
Bracia odwrócili się do tyłu i ujrzeli jak wielki szereg wojów o srogich twarzach zajmuje miejsce tuż za nimi. Nad murem tarcz powiewał sztandar rodowy braci. Rozpoznali swych dziadów o takich samych imonach, którzy pozdrowili ich skinieniem głów. Widzieli swego młodo zmarłego wuja... Pradziadka z wielkim toporem i wielu wielu innych. Wszystkich przodków, którzy potrząsając bronią otoczyli prawnuków.
Uśmiech który wpełz na ich twarze zaraz rozpalił ich serca i stanęli obok ojca na czele szyku.
- Ojcze...
- Cóż Olfarrze ? Nie szykujesz się do bitwy ? Będziemy toczyć ją wiecznie i doczeka się najwspanialszej, choć nie ukrywam dramatycznej pieśni. Wyśpiewanej naszym okrzykiem rodowym.
- Właśnie tato, - podjął Ulfarr. - My.. nie mamy broni. Ani pancerzy! Jak mamy...
- Na pewno synu ?
Bracia ze zdziwieniem zauważyli że znów odziani są tak, jak trzy miesiące temu wyruszyli na południe i ku arenie, która ich zgubiła. Okularowe hełmy i runicze zbroje pyszniły się obok naostrzonego oręża i świeżo malowanych tarcz. Horkessonowie skinęli głowami, gdy jasny blask lodu zniknął za nimi na zawsze i przyjęli pozycje w murze.
Stojące naprzeciw nim demony zahuczały w śmiechu, jeden trzasnął biczem ze skór demonetek. Gdziekolwiek się zbliżali, czas już upływał. Krajobraz rozmazywał się, gdzieniegdzie prześwitując i ukazując obraz o stokroć gorszy. Zasłaną kośćmi i jeziorami krwi równinę z płonącymi stosami czaszek, rozbrzmiewającą wieczną bitwą aż pod krwawe chmury. Krwiopijce zaryczały i wzniosły broń. Wokół nich nagle zaczęła napływać armia czerwonych demonów. Ogary w obrożach przybiegały zwabione bitwą, szkielety składały się w dziwnym blasku i oblekłszy się w ciało ujmowały piekielne ostrza.
Horke Łamiący Ostrza zmierzył błękitnym wzrokiem hordę wrogów.
- Za mną, synowie... NÁTT ØCH DÁG!!!! - wyryczał ojciec, synowie i cały ród aż do zarania dziejów, zbiegając ze stosu kości w tytanicznej szarży. Setki głosów podchwyciły okrzyk rodowy i równina na moment umilkła.
Lecz zaraz potem ozwał się gniewny i znudzony pomruk, jaki mógł wydać tylko Bóg Wojny, patrząc z tronu z czaszek. Na ten sygnał armia dwóch Krwiopijców zaryczała i skoczyła na Einherjerów, zwierając się w huraganie wrzasków, huku stali i bohaterskich okrzyków. https://www.youtube.com/watch?v=C5PTJbltNUk
Na każdy zamach ognistego miecza i kłapnięcie szponów, gromko odpowiadał cios runiczego miecza i zamach oszronionego młota. Bat ze skór demonic świsnął, podbijając w niebo obdartego ze skóry wiekowego bohatera i mignął między szeregami ścinających nieskończone hordy jak zboże Norsmenów. Olfarr i Ulfarr u boku ojca gnali jak awatary zniszczenia, gotowi odpłacić Krwawemu Bogu za wszystko co ich spotkało, przed ostateczną szarżą na przeszytego tuzinem włóczni Krwiopijca pomyśleli jedynie o Bjarnie i towrzyszach, dziękując za ich spotkanie oraz życząc powodzenia. Potem stal większego demona zasyczała w starciu z lodowymi mieczami i toporem by za chwilę wszystko pokryła krew. Pośrodku heroicznej i beznadziejnej walki w samym środku piekielnej otchłani, pod chmurami łapczywie rosnącymi od chłeptanej posoki poległych.
(a takie dostają ode mnie epitafium moi drodzy bracia:) https://www.youtube.com/watch?v=_u0OTDk0sCQ !!!!! \m/
*********
- TEEEEERAZ! - ryknął Gannicus, wyskakując z dobytymi gladiusami zza załomu ostatnich siedzeń areny i z wyskoku atakując stojące nad zawodnikami mutanty. W pierwszego wpadł kopnięciem, powalając go na ławy z trzaskiem kości zaś drugiemu wraził w pionowy wizjer maski ostrze, tak szybko że nie zdążył się nawet obrócić kiedy sztych wyszedł potylicą. Slaneszyta z rozwianymi blond włosami i okrucieństwem na twarzy zrzucił wroga z gladiusa i chlasnął po gardle podnoszącego się.
- Cavazzo! Avanti, avanti lioni delghi Tillea! - zakrzyknął Lionelli Johanson, biegnąc za kultystą z łopotem zielonego płaszcza i strzelając z pistoletu. Dwie dziesiątki krzyczących najemników z dobytymi rapierami, pistoletami i sztyletami ruszyło na zaskoczone mutanty i przebijając się przez cienką, zdezorientowaną linię, opadli siedzących spokojnie zawodników, atakując w szale.
Galreth uchylił się przed kulą, która odkruszyła kawałek ławy i parując pchnięcia szpad, spojrzał przelotnie w górę. Tam dwóch najmitów, którzy nie mieszali się do walki unosiło w tunele związaną i szarpiącą się Julię, zaś kroczący powoli w dół po trupach mutantów Gannicus wymierzył prosto w niego jeden z okrwawionych gladiusów w niemym wyzwaniu.
http://img2.wikia.nocookie.net/__cb2013 ... o1_500.jpg
Fioletowe oczy kultysty błyszczały od nienawiści i szyderstwa. Druchii skręcił się w uniku przed włócznią i z pomiędzy najmitów wrzasnął na złotowłosego wroga.
Tymczasem na loży Alphariusa dwa precyzyjne strzały z pistoletu oraz pchnięcie wysuwanego sztyletu powaliły straż muntantów. Zakapturzony najemnik ze sztyletem oraz jego dwóch ludzi w morionach podeszło do odwróconego tyłem na tronie Alphariusa. Błysnęła szpada.
- Senior kultysta, ma pan zaszczyt paść od ostrza samego wielkiego Ezio d'Auditorre... W Luccini za moje usługi płacili krocie...
- Eee... co on taki spokojny ? - zdziwił się Lucas, ładując pistolet.
- My go chcemy zabić a on... siedzi w ciszy ? - dodał Enrico, unosząc składany łamacz mieczy.
- Cisza. Giń! - Ezio wbił szpadę w kark pod czarną szatą i trup chlustając krwią zwalił się na posadzkę loży.
- Widzicie, to jest cio...
Gdy tylko asasyn z Tilei otarł ostrze, iluzja zniknęła. Na posadzce dogorywał w drgawkach, nakryty czarną szatą mutant.
- Cholera niedobrze, noż na cycki Myrmydii niedobrze... wracamy do kapitana! Walczy na trybunach, pronto pronto!



https://www.youtube.com/watch?v=Ew4D36jzp00
Światło. Mrok.
Te dwie rzeczy nagle zaćmiły i jednocześnie dziwnie wyklarowały buzujący od krwi wzrok braci Horkessonów w huraganie pękającej rzeczywistości. Jaśniejący jak kometa, będąca obuchem jakiegoś boskiego morgenszterna okrutnej, płonącej drogi do światła buzdygan opadł, kończąc materialną egzystencję Olfarra którego szczerniałe odłamki o płonących biało krawędziach sypnęły wśród iskier na podłogę, mieszając je z pozostałościami Ulfarra.
Czego nie wiedziała jednak zamurowana widownia i sam Magnus, mogło setnie zdziwić nawet ponadczasowe istoty.
~ Twój brat był słaby! - zagrzmiał nawałą huczących głosów Krwiopijec. - Weź moc z jego marnych szczątków i rozerwij tą marną pokrakę ze stali na sztuki!
~ Służba Khornowi! Służba bogom! Przysięgałeś... podnieś topór i walcz jakbyś miał stracić duszę! - ryczał drugi, coraz mniej wyraźnym i odleglejszym głosem.
Lecz ostatnia myśl Norsmena nie podlegała demonom, ani nawet bogom. Skrzącą się, lodową strzałą, świeżą jak poranek na fiordach i ostrą jak skały gór Północy wola Olfarra wyrwała się z oceanu mętnej posoki oraz straszliwych oblicz. Po czym skierowała się ku bratu, rozpaczliwie roniąc deszcz płatków szronu podobnych łzom i rozbrzmiewając czystym jak stal, odważnym okrzykiem norskiego wojownika.
- Ona i tak już jest stracona, kłamcy... Przepadnijcie w najczarnijszych głębiach Helheim udławieni czaszkami węży..! Bracie! Braciszku... ULFAAAAR! ULFAAAAAR!
Lodowy grot coraz wolniej leciał w górę, zaś morze ciemnego szkarłatu następowało tuż za nim. Drżący krzyk cichł z każdą chwilą... Gdy nagle jego ton podtrzymał drugi, równie gniewny i jasny. Smuga lodu wystrzeliła gdzieś z boku i splotła się ze swą bliźniaczką.
Potężna, wytatuowana prawica Ulfa chwyciła w żelaznym, braterskim uścisku przedramię Olfa i bliźniacy znów spojrzeli sobie w oczy z bliska. Ich oczy zabłysły stalą i skinęli głowami, pozwalając by wyjące fale krwi pochłonęły ich w rozbrzmiewającą groźbami i gniewem głębię, gdzie czarne szpony już sięgały po tonących wojowników.
Ciemność.
Ciężko dysząc bracia unieśli się z trudem, przekraczającym ludzkie pojmowanie na kolana, czując pod dłońmi szorstką, gorącą skałę. Uczucie jak gdyby coś wypluło ich na wolność powoli mijało wraz ze spływającymi z ich nagich ciał strużkami krwi. Wszędzie wokół kłębiła się ciemność we wszystkich odcieniach czerwieni i czerni, zaś krajobraz aż po horyzont był nieskończonym polem gęstego, krwawego błota z którego prześwitywały wielkie kości i ostre, czarne skały o świecących czerwienią krawędziach. Bracia unieśli wzrok i przez skorupę, zlepionych blond włosów ujrzeli dwa potworne pyski Krwiopijców, pochylające się nad ich skałą z bezgranicznym wyrazem gniewu, zawodu oraz pogardy.
~ Witamy w korytarzu niełaski, śmiertelne śmieci! - zawarczał jeden, ciesząc się wściekłym acz bezsilnym spojrzeniem Horkessonów.
~ Za chwilę znajdziecie się w domenie Pana Czaszek... i w naszej mocy. Wtedy pożałujecie że wasze matki wogóle dały wam życie i przeklniecie waszych norskich bogów że go wam nie odebrali!
Gdy w odległych łapach demonów zalśnił okrutny oręż, bliźniacy faktycznie odczuli dziwne wrażenie że ciemność nad nimi wygina się jak chmury na wietrze a całe to miejce pędzi w jakimś mrocznym kierunku.
Byli sami. Byli nadzy w ciemnościach. A jego ognisty wzrok z tronu czaszek się zbliżał.
Cztery pięści zacisnęły się, zgarniając garście czarnego żużlu i bracia wstali z łzami oraz ogniem oczach.
- Walczmy po raz ostatni bracie. - rzekł głucho Ulfarr.
- Szkoda że nie przyjmie nas Walhalla... stańmy, ten ostatni raz...
Nadzy Horkessonowie unieśli pięści i spojrzeli bez strachu na demony. Nagle jednak w kąciki ich oczu od tyłu uderzyło ostre światło i odczuli kojący chłód śniegu.
- Nie obawiajcie się synkowie... Nie przyszliście do Walhalli, o nie... - rzekł spokojnie, w kontraście do tego miejsca jakiś głos. Olfarr i Ulfarr odwrócili się i zamarli.
- ...tak więc pogadałem z waszymi przodkami i Walhalla przyszła do was... poniekąd z nami.

Ręce braci zadrżały. Wobec tego wojownika o łagodnej, dumnej twarzy czuli coś niezwykłego... coś, co tylko znaczyło jedną więź...
- T... Tato ? - wyszeptali nagle obaj, gdy wysoki mąż stanął między nimi ujmując skrzącą się od blasku klingę której refleksy pełgały po runiczej zbroi i twarzy tak podobnej do ich samej.
- Witajcie synowie. W końcu widzę jak wyrośliście! - mruknął radośnie Horke Łamiący Ostrza. - Patrzcie ojcowie, oto Olf i Ulf! O nich wam mówiłem!
Bracia odwrócili się do tyłu i ujrzeli jak wielki szereg wojów o srogich twarzach zajmuje miejsce tuż za nimi. Nad murem tarcz powiewał sztandar rodowy braci. Rozpoznali swych dziadów o takich samych imonach, którzy pozdrowili ich skinieniem głów. Widzieli swego młodo zmarłego wuja... Pradziadka z wielkim toporem i wielu wielu innych. Wszystkich przodków, którzy potrząsając bronią otoczyli prawnuków.

- Ojcze...
- Cóż Olfarrze ? Nie szykujesz się do bitwy ? Będziemy toczyć ją wiecznie i doczeka się najwspanialszej, choć nie ukrywam dramatycznej pieśni. Wyśpiewanej naszym okrzykiem rodowym.
- Właśnie tato, - podjął Ulfarr. - My.. nie mamy broni. Ani pancerzy! Jak mamy...
- Na pewno synu ?
Bracia ze zdziwieniem zauważyli że znów odziani są tak, jak trzy miesiące temu wyruszyli na południe i ku arenie, która ich zgubiła. Okularowe hełmy i runicze zbroje pyszniły się obok naostrzonego oręża i świeżo malowanych tarcz. Horkessonowie skinęli głowami, gdy jasny blask lodu zniknął za nimi na zawsze i przyjęli pozycje w murze.
Stojące naprzeciw nim demony zahuczały w śmiechu, jeden trzasnął biczem ze skór demonetek. Gdziekolwiek się zbliżali, czas już upływał. Krajobraz rozmazywał się, gdzieniegdzie prześwitując i ukazując obraz o stokroć gorszy. Zasłaną kośćmi i jeziorami krwi równinę z płonącymi stosami czaszek, rozbrzmiewającą wieczną bitwą aż pod krwawe chmury. Krwiopijce zaryczały i wzniosły broń. Wokół nich nagle zaczęła napływać armia czerwonych demonów. Ogary w obrożach przybiegały zwabione bitwą, szkielety składały się w dziwnym blasku i oblekłszy się w ciało ujmowały piekielne ostrza.
Horke Łamiący Ostrza zmierzył błękitnym wzrokiem hordę wrogów.
- Za mną, synowie... NÁTT ØCH DÁG!!!! - wyryczał ojciec, synowie i cały ród aż do zarania dziejów, zbiegając ze stosu kości w tytanicznej szarży. Setki głosów podchwyciły okrzyk rodowy i równina na moment umilkła.
Lecz zaraz potem ozwał się gniewny i znudzony pomruk, jaki mógł wydać tylko Bóg Wojny, patrząc z tronu z czaszek. Na ten sygnał armia dwóch Krwiopijców zaryczała i skoczyła na Einherjerów, zwierając się w huraganie wrzasków, huku stali i bohaterskich okrzyków. https://www.youtube.com/watch?v=C5PTJbltNUk
Na każdy zamach ognistego miecza i kłapnięcie szponów, gromko odpowiadał cios runiczego miecza i zamach oszronionego młota. Bat ze skór demonic świsnął, podbijając w niebo obdartego ze skóry wiekowego bohatera i mignął między szeregami ścinających nieskończone hordy jak zboże Norsmenów. Olfarr i Ulfarr u boku ojca gnali jak awatary zniszczenia, gotowi odpłacić Krwawemu Bogu za wszystko co ich spotkało, przed ostateczną szarżą na przeszytego tuzinem włóczni Krwiopijca pomyśleli jedynie o Bjarnie i towrzyszach, dziękując za ich spotkanie oraz życząc powodzenia. Potem stal większego demona zasyczała w starciu z lodowymi mieczami i toporem by za chwilę wszystko pokryła krew. Pośrodku heroicznej i beznadziejnej walki w samym środku piekielnej otchłani, pod chmurami łapczywie rosnącymi od chłeptanej posoki poległych.
(a takie dostają ode mnie epitafium moi drodzy bracia:) https://www.youtube.com/watch?v=_u0OTDk0sCQ !!!!! \m/
*********
- TEEEEERAZ! - ryknął Gannicus, wyskakując z dobytymi gladiusami zza załomu ostatnich siedzeń areny i z wyskoku atakując stojące nad zawodnikami mutanty. W pierwszego wpadł kopnięciem, powalając go na ławy z trzaskiem kości zaś drugiemu wraził w pionowy wizjer maski ostrze, tak szybko że nie zdążył się nawet obrócić kiedy sztych wyszedł potylicą. Slaneszyta z rozwianymi blond włosami i okrucieństwem na twarzy zrzucił wroga z gladiusa i chlasnął po gardle podnoszącego się.
- Cavazzo! Avanti, avanti lioni delghi Tillea! - zakrzyknął Lionelli Johanson, biegnąc za kultystą z łopotem zielonego płaszcza i strzelając z pistoletu. Dwie dziesiątki krzyczących najemników z dobytymi rapierami, pistoletami i sztyletami ruszyło na zaskoczone mutanty i przebijając się przez cienką, zdezorientowaną linię, opadli siedzących spokojnie zawodników, atakując w szale.
Galreth uchylił się przed kulą, która odkruszyła kawałek ławy i parując pchnięcia szpad, spojrzał przelotnie w górę. Tam dwóch najmitów, którzy nie mieszali się do walki unosiło w tunele związaną i szarpiącą się Julię, zaś kroczący powoli w dół po trupach mutantów Gannicus wymierzył prosto w niego jeden z okrwawionych gladiusów w niemym wyzwaniu.
http://img2.wikia.nocookie.net/__cb2013 ... o1_500.jpg
Fioletowe oczy kultysty błyszczały od nienawiści i szyderstwa. Druchii skręcił się w uniku przed włócznią i z pomiędzy najmitów wrzasnął na złotowłosego wroga.
Tymczasem na loży Alphariusa dwa precyzyjne strzały z pistoletu oraz pchnięcie wysuwanego sztyletu powaliły straż muntantów. Zakapturzony najemnik ze sztyletem oraz jego dwóch ludzi w morionach podeszło do odwróconego tyłem na tronie Alphariusa. Błysnęła szpada.
- Senior kultysta, ma pan zaszczyt paść od ostrza samego wielkiego Ezio d'Auditorre... W Luccini za moje usługi płacili krocie...
- Eee... co on taki spokojny ? - zdziwił się Lucas, ładując pistolet.
- My go chcemy zabić a on... siedzi w ciszy ? - dodał Enrico, unosząc składany łamacz mieczy.
- Cisza. Giń! - Ezio wbił szpadę w kark pod czarną szatą i trup chlustając krwią zwalił się na posadzkę loży.
- Widzicie, to jest cio...
Gdy tylko asasyn z Tilei otarł ostrze, iluzja zniknęła. Na posadzce dogorywał w drgawkach, nakryty czarną szatą mutant.
- Cholera niedobrze, noż na cycki Myrmydii niedobrze... wracamy do kapitana! Walczy na trybunach, pronto pronto!
Wizje nie ustawały, wiecej, z każdym krokiem stawały się coraz bardziej natrętne. Kharlot rozpoznawał w nich wydarzenia z przeszłości, wydarzenia, które niemal zapomniał...
***
Miasteczko płonęło. Lekki wiatr niósł ze sobą odór krwi, śmierci i spalenizny. Stojacy na wzgórzu u jego bram młody chłopak w kolczudze, z okrągłą, drewnianą tarczą i toporkiem przygladał się jak inni łupieżcy plądrują miasto, paląc, gwałcąc i rabując. Wszystko, co mialo jakąś wartość było rozkradane, a co nie dało rady załadować na drakkar, było palone. Thorgarsson spojrzał na leżacego u jego stóp imperialnego kapitana. Stary żołnierz leżał martwy z otwartą klatką piersiową. Khatlot stanął z nim do pojedynku i pokonał w wyrownanej walce. Nikt nie zwrócił uwagi na jego wiktorię. Kogo obchodziły czyny szesnastolatka?
Idąc przez miasto był świadkiem rzezi. Łupieżcy brali wszystko przemocą, mordując próbujących się ukryć miejscowych. Pijany krwią tłum wojów przetaczał się przez miasto, dając upust swym najprymitywniejszym popędom. Kharlot prychnął z pogardą na ten widok. On dał staremu kapitanowi i innym, których dziś zabił honorową śmierć godną wojownika. To, co teraz widział nie różnił się niczym od uboju owiec.
Krzyki kobiety przykuły jego uwagę. Jakaś rozebrana do naga młoda dziewczyna usiłowała wyrwać się trzymajacym ją grabieżcom, lecz ci tylko śmiali się i zachęcali okrzykami trzeciego z nich do podwojenia wysiłków. Ich towarzysz z obleśnym wyrazem samozadowolenia gwałcił ją, chrząkając niczym prosię. Kharlot znał go. To Mangar, starszy mniej wiecej o cztery lata, o pryszczatej gębie i cuchnacym oddechu. Thorgarsson wiedział, że długo już nie pociagnie, bo zrobił sie cały czerwony na twarzy i zaczął dyszeć ciężko. Gdy skończył, odetchnął chwilę, po czym pozdrowił Kharlota uniesioną dłonią. Młody Thorgarsson podszedł do nich.
- Skonczyłeś?- spytał, zanim którykolwiek z trójki zdołał cokolwiek rzec.
- Tak, śmiało- sapnął Mangar- starczy dla trzech, starczy i dla czterech.- Dobrze- szepnął Kharlot. Pryszczaty woj nie zdołał nawet kwęknąć, gdy toporek rozłupał mu czaszkę. Jego towarzysze, których imion Kharlot nie znał osłupieni wypuścili dziewczynę. Jeden z nich zdołał nawet dobyć saksy.
Dziewczyna była przerażona. Na czworakach usiłowała odczołgać się od trzech trupów. Kharlot podszedł do niej powoli.
- Ciii... już dobrze. Już po wszystkim- rzekł do niej łagodnie. Gdy uspokoiła się nieco, poderżnął jej gardło.
Dopiero wtedy ktoś go zauważył trupy. Kilku wojowników, których zidentyfikował jako Graelingów zwróciło uwagę na niego. Nie obchodziło go to. Czuł na sobie świeżą krew dziewczyni i jej oprawców. Miał ochotę na więcej.
Wybawił go jego wuj, Rollo.
- Tu jesteś! Ojciec cię szukał- rzucił energicznie Rollo- Nie dajmy mu czekać.
Kharlot obrzucił Graelingów wzgardliwym spojrzeniem i poszedł za wujem.
***
- NIE, NIE ZGADZAM SIĘ!
Pod wpływem uderzenia, ze stołu zleciały cynowe talerze i kubki. Thorgar był wsciekły. Szarpał wielkimi łapskami za bujną, czarną brodę. Muskularny dwudziestolatek, który stał naprzeciw niego miał w oczach wyzwanie.
- Czyś ty do reszty rozum postradał?! Po co ci to? Pakujesz się w kłopoty na własne życzenie!
- Tu cię czeka dobre życie synu, dlaczego to odrzucasz precz?- dodała podenerwowana Skeggi.
- Byłem w stanie zaakceptować fakt, że kreciłeś nosem na każdą pannę, którą ci z matką wybieraliśmy. Pozwoliliśmy odłożyć ożenek. Mysleliśmy, "z czasem będzie gotów, nie pospieszajmy go". Co ci do tego pustego łba strzeliło, żeś postanowił zostać wybrańcem?
- Mówi się, że Norsmeni są ludźmi wolnymi, sami o sobie decydując. Ja jednak widzę co innego. Wojownik musi być posłuszny jarlowi, który odpowiada przed rigsjarlem. Ten z kolei należy do najwyższego króla, który słucha się bogów. Wybierając ścieżkę czempiona odrzucam kajdany praw ludzkich i więzy zależności. Czwórka nie mówi nam, co robić, nie wydaje rozkazów. Staję się prawdziwie wolny, czyniac to, czego pragnę, byle tylko zadowolić mojego patrona. A niczego bardziej nie pragnę, by stać się największym wojownikiem, jakiego zrodziła ziemia.
- Skończysz jako trup w przydrożnym rowie!- ryknął Thorgar. Kharlot nie sluchał.
- Całe życie spędzę na doskonaleniu swoich umiejętności w jednym tylko celu. Walka stanie się moim życiem, i nie spocznę, poki nie sięgnę po doskonałość w każdej dziedzinie ostatecznego sprawdzianu siły ciała i ducha.
Prosili i grozili, blagali i przekonywali, ale młody wojownik zdania nie zmienił. Thorgar zadbał więc, by jego syn wyruszył na wyprawę odpowiednio wyposażony. Wydał w tym celu małą fortnę u mistrza kowalskiego z Zharr Naggrund...
***
Karczma była zapełniona gośćmi, panował wrecz ścisk. Było wesoło i gwarno, lecz nigdzie indziej zabawa nie ukladała się lepiej lepiej, niż w doborowej kompanii, jaką stanowił stolik norsmeński. Skaveńscy niewolnicy uwijali się jak w ukropie, by nadążyć za przepastnymi żołądkami wojowników północy, zastępując puste półmiski i dzbany pełnymi. Co prawda należało ucztować ostrożnie, gdyż w każdej chwili Kilian mógł puścić z dymem cały składzik alkoholu.
Kharlot porwał półmisek z pieczoną gęsią i dolał do puchara ale, nie przerywając rozmowy.
- Bogowie nas wybrali przyjacielu- tłumaczył Aszkael- Skierowali nas tutaj, byśmy zdobyli w ich imieniu coś, co zaginęło przed wiekami.
- Aha. Podaj mi sos- odparł Kruszący Czaszki, rozrywając zębami pieczyste.
- Jednak tylko jeden jest w stanie ponieść to brzemię. Bogowie nas obserwują i wybiorą tego, który bedzie godny.
- Sos. Podaj. Mi. Sos- sylabizował khornita- Rozumiesz, czy mam ci rozrysować?
- Z tym miejscem wiąże się wielka moc... czuję to. Ostrze musi być w pobliżu... z jego pomoca stanę się szostym...
- Spróbuj dzika z orzechami włoskimi. Wyborny i dobry na masę!
- E! Widzieliście nowe szmatki Caladrisa?- zawołał z przeciwnej strony stołu Thorrvald- Co za dewiant nosi róź?
- Mófił, sze tho purupura- dodał pijany w sztok Leif.
- Kharlot! Spróbujemy sie na rekę?- rzucił Olaf wesoło. Kruszący Czaszki uśmiechnął się zawadiacko.
- Myślisz, że masz ze mną szanse?
***
Wspomnienia, dobre i złe przychodziły i mijały, zaś Kharlot szedł uparcie naprzód, nie mając zamiaru się poddać. Nigdy nie uważał się za sentymentalnego, lecz pamięć po dawnych czasach wywoływały w nim dziwne uczucia.
Wtedy go olsniło. Miał to cały czas tuż przed nosem. Aszkael zawsze był zagadką, której nie chcialo mu się odgadywać, co jednak go trochę intrygowało. Rozwiazanie okazało się tak proste, jak może tylko być.
Przyspieszył kroku. Czy to instynkt, czy znak od Khorna, czuł, że Bjarn jest w niebezpieczeństwie. Kharlot nie miał zamiaru zawieźć ponownie druha.
***
Miasteczko płonęło. Lekki wiatr niósł ze sobą odór krwi, śmierci i spalenizny. Stojacy na wzgórzu u jego bram młody chłopak w kolczudze, z okrągłą, drewnianą tarczą i toporkiem przygladał się jak inni łupieżcy plądrują miasto, paląc, gwałcąc i rabując. Wszystko, co mialo jakąś wartość było rozkradane, a co nie dało rady załadować na drakkar, było palone. Thorgarsson spojrzał na leżacego u jego stóp imperialnego kapitana. Stary żołnierz leżał martwy z otwartą klatką piersiową. Khatlot stanął z nim do pojedynku i pokonał w wyrownanej walce. Nikt nie zwrócił uwagi na jego wiktorię. Kogo obchodziły czyny szesnastolatka?
Idąc przez miasto był świadkiem rzezi. Łupieżcy brali wszystko przemocą, mordując próbujących się ukryć miejscowych. Pijany krwią tłum wojów przetaczał się przez miasto, dając upust swym najprymitywniejszym popędom. Kharlot prychnął z pogardą na ten widok. On dał staremu kapitanowi i innym, których dziś zabił honorową śmierć godną wojownika. To, co teraz widział nie różnił się niczym od uboju owiec.
Krzyki kobiety przykuły jego uwagę. Jakaś rozebrana do naga młoda dziewczyna usiłowała wyrwać się trzymajacym ją grabieżcom, lecz ci tylko śmiali się i zachęcali okrzykami trzeciego z nich do podwojenia wysiłków. Ich towarzysz z obleśnym wyrazem samozadowolenia gwałcił ją, chrząkając niczym prosię. Kharlot znał go. To Mangar, starszy mniej wiecej o cztery lata, o pryszczatej gębie i cuchnacym oddechu. Thorgarsson wiedział, że długo już nie pociagnie, bo zrobił sie cały czerwony na twarzy i zaczął dyszeć ciężko. Gdy skończył, odetchnął chwilę, po czym pozdrowił Kharlota uniesioną dłonią. Młody Thorgarsson podszedł do nich.
- Skonczyłeś?- spytał, zanim którykolwiek z trójki zdołał cokolwiek rzec.
- Tak, śmiało- sapnął Mangar- starczy dla trzech, starczy i dla czterech.- Dobrze- szepnął Kharlot. Pryszczaty woj nie zdołał nawet kwęknąć, gdy toporek rozłupał mu czaszkę. Jego towarzysze, których imion Kharlot nie znał osłupieni wypuścili dziewczynę. Jeden z nich zdołał nawet dobyć saksy.
Dziewczyna była przerażona. Na czworakach usiłowała odczołgać się od trzech trupów. Kharlot podszedł do niej powoli.
- Ciii... już dobrze. Już po wszystkim- rzekł do niej łagodnie. Gdy uspokoiła się nieco, poderżnął jej gardło.
Dopiero wtedy ktoś go zauważył trupy. Kilku wojowników, których zidentyfikował jako Graelingów zwróciło uwagę na niego. Nie obchodziło go to. Czuł na sobie świeżą krew dziewczyni i jej oprawców. Miał ochotę na więcej.
Wybawił go jego wuj, Rollo.
- Tu jesteś! Ojciec cię szukał- rzucił energicznie Rollo- Nie dajmy mu czekać.
Kharlot obrzucił Graelingów wzgardliwym spojrzeniem i poszedł za wujem.
***
- NIE, NIE ZGADZAM SIĘ!
Pod wpływem uderzenia, ze stołu zleciały cynowe talerze i kubki. Thorgar był wsciekły. Szarpał wielkimi łapskami za bujną, czarną brodę. Muskularny dwudziestolatek, który stał naprzeciw niego miał w oczach wyzwanie.
- Czyś ty do reszty rozum postradał?! Po co ci to? Pakujesz się w kłopoty na własne życzenie!
- Tu cię czeka dobre życie synu, dlaczego to odrzucasz precz?- dodała podenerwowana Skeggi.
- Byłem w stanie zaakceptować fakt, że kreciłeś nosem na każdą pannę, którą ci z matką wybieraliśmy. Pozwoliliśmy odłożyć ożenek. Mysleliśmy, "z czasem będzie gotów, nie pospieszajmy go". Co ci do tego pustego łba strzeliło, żeś postanowił zostać wybrańcem?
- Mówi się, że Norsmeni są ludźmi wolnymi, sami o sobie decydując. Ja jednak widzę co innego. Wojownik musi być posłuszny jarlowi, który odpowiada przed rigsjarlem. Ten z kolei należy do najwyższego króla, który słucha się bogów. Wybierając ścieżkę czempiona odrzucam kajdany praw ludzkich i więzy zależności. Czwórka nie mówi nam, co robić, nie wydaje rozkazów. Staję się prawdziwie wolny, czyniac to, czego pragnę, byle tylko zadowolić mojego patrona. A niczego bardziej nie pragnę, by stać się największym wojownikiem, jakiego zrodziła ziemia.
- Skończysz jako trup w przydrożnym rowie!- ryknął Thorgar. Kharlot nie sluchał.
- Całe życie spędzę na doskonaleniu swoich umiejętności w jednym tylko celu. Walka stanie się moim życiem, i nie spocznę, poki nie sięgnę po doskonałość w każdej dziedzinie ostatecznego sprawdzianu siły ciała i ducha.
Prosili i grozili, blagali i przekonywali, ale młody wojownik zdania nie zmienił. Thorgar zadbał więc, by jego syn wyruszył na wyprawę odpowiednio wyposażony. Wydał w tym celu małą fortnę u mistrza kowalskiego z Zharr Naggrund...
***
Karczma była zapełniona gośćmi, panował wrecz ścisk. Było wesoło i gwarno, lecz nigdzie indziej zabawa nie ukladała się lepiej lepiej, niż w doborowej kompanii, jaką stanowił stolik norsmeński. Skaveńscy niewolnicy uwijali się jak w ukropie, by nadążyć za przepastnymi żołądkami wojowników północy, zastępując puste półmiski i dzbany pełnymi. Co prawda należało ucztować ostrożnie, gdyż w każdej chwili Kilian mógł puścić z dymem cały składzik alkoholu.
Kharlot porwał półmisek z pieczoną gęsią i dolał do puchara ale, nie przerywając rozmowy.
- Bogowie nas wybrali przyjacielu- tłumaczył Aszkael- Skierowali nas tutaj, byśmy zdobyli w ich imieniu coś, co zaginęło przed wiekami.
- Aha. Podaj mi sos- odparł Kruszący Czaszki, rozrywając zębami pieczyste.
- Jednak tylko jeden jest w stanie ponieść to brzemię. Bogowie nas obserwują i wybiorą tego, który bedzie godny.
- Sos. Podaj. Mi. Sos- sylabizował khornita- Rozumiesz, czy mam ci rozrysować?
- Z tym miejscem wiąże się wielka moc... czuję to. Ostrze musi być w pobliżu... z jego pomoca stanę się szostym...
- Spróbuj dzika z orzechami włoskimi. Wyborny i dobry na masę!
- E! Widzieliście nowe szmatki Caladrisa?- zawołał z przeciwnej strony stołu Thorrvald- Co za dewiant nosi róź?
- Mófił, sze tho purupura- dodał pijany w sztok Leif.
- Kharlot! Spróbujemy sie na rekę?- rzucił Olaf wesoło. Kruszący Czaszki uśmiechnął się zawadiacko.
- Myślisz, że masz ze mną szanse?
***
Wspomnienia, dobre i złe przychodziły i mijały, zaś Kharlot szedł uparcie naprzód, nie mając zamiaru się poddać. Nigdy nie uważał się za sentymentalnego, lecz pamięć po dawnych czasach wywoływały w nim dziwne uczucia.
Wtedy go olsniło. Miał to cały czas tuż przed nosem. Aszkael zawsze był zagadką, której nie chcialo mu się odgadywać, co jednak go trochę intrygowało. Rozwiazanie okazało się tak proste, jak może tylko być.
Przyspieszył kroku. Czy to instynkt, czy znak od Khorna, czuł, że Bjarn jest w niebezpieczeństwie. Kharlot nie miał zamiaru zawieźć ponownie druha.
Ostatnio zmieniony 20 maja 2014, o 15:43 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Do sali Wielkiej Czary prowadziły wszystkie korytarze tego pałacu, choć niejednokrotnie miało się wrażenie, iż wiodły w zupełnie innym kierunku. Sam będąc jeszcze dzieckiem setki razy gubiłem się w tym miejscu i zawsze odnajdowała mnie Zamieć. Płaczącego dzieciaka, schowanego za dziewięciometrowym pomnikiem Roks'a, wykonanym z najczarniejszego obsydianu jaki kiedykolwiek widział człowiek, elf, krasnolud... i tak dalej. Salę wypełniały pomniki arcykapłanów Kosstuh'a, usytuowane przy ścianach. Każdy miał uniesione w górę ręce, a dłońmi sięgał sufitu, jednocześnie go podtrzymując. Dziadek opowiadał nam, że ma to symbolizować trwałość wiary i ciężką pracę kapłanów kultu, którzy niejednokrotnie poświęcali własne życie dla dobra ogółu. Tak było i w jego przypadku. Jest to jednak długo i bardzo skomplikowana historia, której opowiedzenia nie podjąłbym się za żadne skarby. Zbyt bardzo bym ją okroił.
Teraz szliśmy przez główny korytarz w akompaniamencie żywiołaków ognia i kilkunastu dworzan, których prędzej można by określić mianem demonów, w ludzkiej skórze. Z tą różnicą, że służą one Wiecznemu Ogniowi i nie czyniły krzywdy ludziom. Chyba, że ci zagrażali wiernym. Do pomieszczenie prowadziło kilka różnych wrót, każde odpowiadało innemu aspektowi płomieni, czyli jednocześnie innemu odłamowi kultu, a było ich cztery. Piąte drzwi, największe ze wszystkich i jako jedyne wykonane w całości z marmuru i złota były przeznaczone Najczystszemu Ogniowi, Twórcy Życia. Ten aspekt dominował nad wszystkimi innymi i właśnie tymi wrotami weszliśmy do środka. Czułem na sobie spojrzenie wszystkich stu dwudziestu pięciu obsydianowych kapłanów, przeszły mnie ciarki. Zamieć była jednak spokojna, jak to ona. "Dworzanie" usadowili się na czymś w rodzaju trybun i w milczeniu obserwowali Wielką Czarę, z której buchał, jaśniejszy od promieni słonecznych płomień. Z wolna rysowała się w nim sylwetka mężczyzny w średnim wieku, z długą wyczesaną czarną brodą. Miał na sobie biały habit, oraz wisior wykonany ze srebra. Symbol Kosstuh'a. Ukłonił się i przemówił.
-Potomkowie Wiecznego Ognia, Dzieci Najjaśniejszego Płomienia naszego Pana, oraz Ojca Kosstuh'a, ja wasz uniżony sługa pragnę...
-Przestań.- przerwałem mu, nigdy nie lubiłem tych oficjalnych zwrotów. Zarówno ze strony "Ojca", jak i dworzan, czy strażników. Przez co zyskałem sobie sympatię młodych, a dezaprobatę starszych wyznawców.- Horkke, jesteś dobry arcykapłanem. Dbasz o nasz lud, mów więc wprost, czego od nas oczekujesz, za swą wierną służbę.
-Vahanianie, rad jestem znów słyszeć twój głos.- odpowiedział mi już znacznie mniej oficjalnym tonem.- Zamieć,- uśmiechnął się łagodnie.- piękniejesz z każdą chwilą. Miałem nadzieję, że jeszcze odwiedzicie nas w odbudowanym mieście.
-Nie przyszliśmy tu debatować o nadziejach przyjacielu.- odpowiedziała mu najłagodniej jak potrafiła.- Dziękujemy ci jednak, za twą uprzejmość. Jak zawsze potrafisz się zachować Horkke
-Lata rozmów z naszym Ojcem.- tu przez jego twarz przemknął już złośliwy uśmieszek, odwzajemniłem go.- Nasza sytuacja robi się coraz bardziej niebezpieczna.- w końcu przeszedł do rzeczy, dworzanie skupili się.- Niegdyś te ziemie były jałowe i stanowiły jedynie pustynie, oraz wysuszone koryta rzek. Od kiedy jednak, dzięki Bożej łasce Kosstuh'a, który wlał w to miejsce życie, zieleń zaczęła dominować na ziemie te ściągają coraz to większe ilości barbarzyńców i innowierców starających się narzucić nam swą wiarę za wszelką cenę. Potrzebujemy obrońców dzieci, tak wielu ilu zdołacie nam dostarczyć.- jeden z dworzan imieniem Karbir wstał, wykonał w naszą stronę ukłon i wlepiając wzrok w posadzkę zbliżył się do Wielkiej Czary.
-Zwą mnie Karbir, pan śmierci i narodzin.- przedstawił się, skinąłem mu głową zezwalając na dalszą przemowę.- Od miesięcy obserwuje wasze mordercze zmagania. Wielu waszych żołnierzy Arcykapłanie zginęło w obronie niewinnych. Jeśli pozwolicie mi,- tu spojrzał na nas.- zajmę się działaniami związanymi z obroną, oraz wyparciem niewiernych.
-Co na to rada?- Zamieć donośnym głosem zwróciła się w stronę starszyzny. Ci chórem odpowiedzieli.
-Zgadzamy się.
-Wyrusz, więc gdy tylko będziesz gotowy Karbirze, panie śmierci i narodzin. Weź cztery bataliony strażników.
-I dopilnuj by twój drugi aspekt przeważał nad pierwszym.- dodałem. Ten uśmiechnął się i wyszedł.- Kolejne ofiary, otwarta wojna nie jest nam potrzebna.
-Lecz jest nieunikniona.- wtrącił się Horkke.- Niedługo ludzie zwący się Inkwizytorami zwrócą na nas uwagę, wówczas będziemy zmuszeni stawić im czoła.
-Do tego czasu Kompania Szarej Wilczycy będzie już świadoma swojego daru, a Kosstuh odrodzi się.- uspokoiła go.-Czy tylko w tej sprawię chciałeś się z nami rozmówić?
-Budowa miasta dobiega końca, pozostała jedynie sprawa wiernych.- wzruszył ramionami ukazując za swoimi plecami puste zabudowania, między który od czasu do czasu przewinęła się jakaś pojedyncza postać.- Potrzebujemy waszej zgody na wprowadzenie ich do Świętej Ziemi.
-Macie ją.- starszyzna znów przemówiła, my z Zamiecią również odpowiedzieliśmy mu w ten sam sposób. Horkke promieniował szczęściem, gestem dłoni przywołał do siebie innego kapłana, który aż podskoczył w miejscu gdy Arcykapłan wyszeptał mu coś do ucha. Gdy opanował już swoje emocje przemówił.
-W imieniu wszystkich wiernych, pragnę złożyć wam, Dzieciom Wiecznego Płomienia, oraz Radzie Aspektów podziękowanie. Święte Miasto, znów otworzyło swoje bramy...
Minęło jeszcze kilka godzin nim opuściliśmy salę, a to z powodu Rady Aspektów. Całą tą sprawę należało omówić, ja wyłączyłem się. Zamieć zaś bardzo żywo włączyła się w ich dyskusję. Na zewnątrz czekał na nas Karbir oraz Roks, ten drugi wyraźnie ochłoną.
-Jesteśmy gotowi.- pierwszy przemówił Pan śmierci i narodzin.- Przyszedłem prosić was o błogosławieństwo i modlitwę za nas.
-Otrzymacie je.- odpowiedziałem mu i poklepałem go po ramieniu.- Oczekujemy Twojego szybkiego powrotu bracie.
-Możesz na mnie liczyć Van!- ukłonił się i odszedł. Oboje spojrzeliśmy na Roks'a.
-Podjąłem decyzję.- zaczął.- Moje miejsce jest przy Kosstuh'u. Muszę więc znów tam wrócić.
Widocznie spodziewał się naszej domowy, gdyż zaniemówił gdy tylko usłyszał nasz werdykt.
-Idź.- odezwałem się.
-Bądź jednak dla nich wyrozumiały.- dokończyła za mnie Zamieć.-Chroń naszego Pana, lecz nie bądź okrutny względem innowierców. Nie wiedzą co czynią...
Po dłuższej chwili milczenia, w końcu zebrał myśli.
-Jestem wam wdzięczny drogie dzieci.- odwrócił się i zaczął iść w stronę swoich komnat.- Nie pozwolę by ktoś im zagroził.
Teraz szliśmy przez główny korytarz w akompaniamencie żywiołaków ognia i kilkunastu dworzan, których prędzej można by określić mianem demonów, w ludzkiej skórze. Z tą różnicą, że służą one Wiecznemu Ogniowi i nie czyniły krzywdy ludziom. Chyba, że ci zagrażali wiernym. Do pomieszczenie prowadziło kilka różnych wrót, każde odpowiadało innemu aspektowi płomieni, czyli jednocześnie innemu odłamowi kultu, a było ich cztery. Piąte drzwi, największe ze wszystkich i jako jedyne wykonane w całości z marmuru i złota były przeznaczone Najczystszemu Ogniowi, Twórcy Życia. Ten aspekt dominował nad wszystkimi innymi i właśnie tymi wrotami weszliśmy do środka. Czułem na sobie spojrzenie wszystkich stu dwudziestu pięciu obsydianowych kapłanów, przeszły mnie ciarki. Zamieć była jednak spokojna, jak to ona. "Dworzanie" usadowili się na czymś w rodzaju trybun i w milczeniu obserwowali Wielką Czarę, z której buchał, jaśniejszy od promieni słonecznych płomień. Z wolna rysowała się w nim sylwetka mężczyzny w średnim wieku, z długą wyczesaną czarną brodą. Miał na sobie biały habit, oraz wisior wykonany ze srebra. Symbol Kosstuh'a. Ukłonił się i przemówił.
-Potomkowie Wiecznego Ognia, Dzieci Najjaśniejszego Płomienia naszego Pana, oraz Ojca Kosstuh'a, ja wasz uniżony sługa pragnę...
-Przestań.- przerwałem mu, nigdy nie lubiłem tych oficjalnych zwrotów. Zarówno ze strony "Ojca", jak i dworzan, czy strażników. Przez co zyskałem sobie sympatię młodych, a dezaprobatę starszych wyznawców.- Horkke, jesteś dobry arcykapłanem. Dbasz o nasz lud, mów więc wprost, czego od nas oczekujesz, za swą wierną służbę.
-Vahanianie, rad jestem znów słyszeć twój głos.- odpowiedział mi już znacznie mniej oficjalnym tonem.- Zamieć,- uśmiechnął się łagodnie.- piękniejesz z każdą chwilą. Miałem nadzieję, że jeszcze odwiedzicie nas w odbudowanym mieście.
-Nie przyszliśmy tu debatować o nadziejach przyjacielu.- odpowiedziała mu najłagodniej jak potrafiła.- Dziękujemy ci jednak, za twą uprzejmość. Jak zawsze potrafisz się zachować Horkke
-Lata rozmów z naszym Ojcem.- tu przez jego twarz przemknął już złośliwy uśmieszek, odwzajemniłem go.- Nasza sytuacja robi się coraz bardziej niebezpieczna.- w końcu przeszedł do rzeczy, dworzanie skupili się.- Niegdyś te ziemie były jałowe i stanowiły jedynie pustynie, oraz wysuszone koryta rzek. Od kiedy jednak, dzięki Bożej łasce Kosstuh'a, który wlał w to miejsce życie, zieleń zaczęła dominować na ziemie te ściągają coraz to większe ilości barbarzyńców i innowierców starających się narzucić nam swą wiarę za wszelką cenę. Potrzebujemy obrońców dzieci, tak wielu ilu zdołacie nam dostarczyć.- jeden z dworzan imieniem Karbir wstał, wykonał w naszą stronę ukłon i wlepiając wzrok w posadzkę zbliżył się do Wielkiej Czary.
-Zwą mnie Karbir, pan śmierci i narodzin.- przedstawił się, skinąłem mu głową zezwalając na dalszą przemowę.- Od miesięcy obserwuje wasze mordercze zmagania. Wielu waszych żołnierzy Arcykapłanie zginęło w obronie niewinnych. Jeśli pozwolicie mi,- tu spojrzał na nas.- zajmę się działaniami związanymi z obroną, oraz wyparciem niewiernych.
-Co na to rada?- Zamieć donośnym głosem zwróciła się w stronę starszyzny. Ci chórem odpowiedzieli.
-Zgadzamy się.
-Wyrusz, więc gdy tylko będziesz gotowy Karbirze, panie śmierci i narodzin. Weź cztery bataliony strażników.
-I dopilnuj by twój drugi aspekt przeważał nad pierwszym.- dodałem. Ten uśmiechnął się i wyszedł.- Kolejne ofiary, otwarta wojna nie jest nam potrzebna.
-Lecz jest nieunikniona.- wtrącił się Horkke.- Niedługo ludzie zwący się Inkwizytorami zwrócą na nas uwagę, wówczas będziemy zmuszeni stawić im czoła.
-Do tego czasu Kompania Szarej Wilczycy będzie już świadoma swojego daru, a Kosstuh odrodzi się.- uspokoiła go.-Czy tylko w tej sprawię chciałeś się z nami rozmówić?
-Budowa miasta dobiega końca, pozostała jedynie sprawa wiernych.- wzruszył ramionami ukazując za swoimi plecami puste zabudowania, między który od czasu do czasu przewinęła się jakaś pojedyncza postać.- Potrzebujemy waszej zgody na wprowadzenie ich do Świętej Ziemi.
-Macie ją.- starszyzna znów przemówiła, my z Zamiecią również odpowiedzieliśmy mu w ten sam sposób. Horkke promieniował szczęściem, gestem dłoni przywołał do siebie innego kapłana, który aż podskoczył w miejscu gdy Arcykapłan wyszeptał mu coś do ucha. Gdy opanował już swoje emocje przemówił.
-W imieniu wszystkich wiernych, pragnę złożyć wam, Dzieciom Wiecznego Płomienia, oraz Radzie Aspektów podziękowanie. Święte Miasto, znów otworzyło swoje bramy...
Minęło jeszcze kilka godzin nim opuściliśmy salę, a to z powodu Rady Aspektów. Całą tą sprawę należało omówić, ja wyłączyłem się. Zamieć zaś bardzo żywo włączyła się w ich dyskusję. Na zewnątrz czekał na nas Karbir oraz Roks, ten drugi wyraźnie ochłoną.
-Jesteśmy gotowi.- pierwszy przemówił Pan śmierci i narodzin.- Przyszedłem prosić was o błogosławieństwo i modlitwę za nas.
-Otrzymacie je.- odpowiedziałem mu i poklepałem go po ramieniu.- Oczekujemy Twojego szybkiego powrotu bracie.
-Możesz na mnie liczyć Van!- ukłonił się i odszedł. Oboje spojrzeliśmy na Roks'a.
-Podjąłem decyzję.- zaczął.- Moje miejsce jest przy Kosstuh'u. Muszę więc znów tam wrócić.
Widocznie spodziewał się naszej domowy, gdyż zaniemówił gdy tylko usłyszał nasz werdykt.
-Idź.- odezwałem się.
-Bądź jednak dla nich wyrozumiały.- dokończyła za mnie Zamieć.-Chroń naszego Pana, lecz nie bądź okrutny względem innowierców. Nie wiedzą co czynią...
Po dłuższej chwili milczenia, w końcu zebrał myśli.
-Jestem wam wdzięczny drogie dzieci.- odwrócił się i zaczął iść w stronę swoich komnat.- Nie pozwolę by ktoś im zagroził.
- To było wyjątkowo głupie, żeby po naszej ostatniej walce, samemu do mnie wrócić! – Krzyknął do kultysty.
- Tak to byłoby trochę głupie… - Zaśmiał się w odpowiedzi, dalej schodząc po stopniach. – Jednak, może nie zauważyłeś, ale…nie jestem sam.
Nie pierwszy raz arogancja przeciwnika uratowała mu życie. Galreth instynktownie obrócił się z bliźniaczymi ostrzami. „Szept” odtrącił szablę lecącą w jego stronę, a „Ostatni” zdekapitował jej właściciela. Elf nie skończył obrotu i to znowu go uratowało, bo Gannicus już go atakował. Cztery bronie zderzyły się ze sobą, krzesząc iskry. Tym razem nie miał przewagi zaskoczenia, ale już wiedział na co stać jego przeciwnika. Ostatecznie był tylko człowiekiem i nie miał szans. Jednak udowadniał, że głupcem nie był. Korzystał ze swojej wyższej pozycji na stopniach i pilnował, by się to nie zmieniło. Jak zwykle asasyn wchodził w swój rytm. Przyspieszał i precyzyjniej uderzał raz a razem. Pojedynek z boku musiał wyglądać całkiem widowiskowo. Chyba rzadko spotykało się dwóch walczących dwiema broniami ręcznymi, którzy dodatkowo wiedzieli co z nimi zrobić. Czas działał na korzyść Druchii jeśli chodziło o wynik walki, ale paradoksalnie musiał się spieszyć. Nie mógł sobie pozwolić na zgubienie porywaczy w tunelach. Ta myśl tylko go rozjuszyła i pobudziła obecność. Zablokował jeden cios jedną ręką i to samo drugą. Zanim Gannicus zdążył zareagować na zakleszczenie ich broni, Galreth błyskawicznie szarpnął nadgarstkami na zewnątrz. Oba gladiusy wyleciały z rąk kultysty jednocześnie. Jeszcze pół sekundy wcześniej walczył prawie jak równy z równym, a teraz stał bez broni. Zdążył rzucić się na kolana w geście błagania o życie. Jednak zabójca nie miał ani czasu ani ochoty na takie ceregiele. Resztę padania na ziemie, slaneszyta dokończył już martwy. Za to on już pędził na górę, pomijając wszelkie walki między kultystami, a najemnikami, którzy pojawili się znikąd. W tej chwili mogli zabijać się nawzajem, dla niego było to bez znaczenia. Dotarł do wejścia, w którym zniknęła dwójka porywaczy. Nie miał pojęcia po co tym ludziom była Julia, więc zakładał, że to tylko jakaś chora zachcianka poległego Gannicusa. Kiedy przystanął na chwilę, zdał sobie sprawę jak bolą go nadgarstki. Najwyraźniej przesadził z tym szarpnięciem i nawet tego nie poczuł. Tysiąc lat pomału poprawiał swoje umiejętności, zwiększając siłę i refleks. Teraz w przeciągu paru miesięcy, drastycznie i nienaturalnie, wzmocniono mu obie te cechy. Jeszcze nie potrafił tego w pełni kontrolować, a walka już blisko.
- Wasz parszywy kultysta już nie żyje! – Krzyknął w gniewie w ciemną czeluść tunelu. – Może zastanowicie się nad swoim wyborem, bo kiedy was dorwę, będzie już za późno!
Odpowiedziała mu jednak cisza.
- Tak to byłoby trochę głupie… - Zaśmiał się w odpowiedzi, dalej schodząc po stopniach. – Jednak, może nie zauważyłeś, ale…nie jestem sam.
Nie pierwszy raz arogancja przeciwnika uratowała mu życie. Galreth instynktownie obrócił się z bliźniaczymi ostrzami. „Szept” odtrącił szablę lecącą w jego stronę, a „Ostatni” zdekapitował jej właściciela. Elf nie skończył obrotu i to znowu go uratowało, bo Gannicus już go atakował. Cztery bronie zderzyły się ze sobą, krzesząc iskry. Tym razem nie miał przewagi zaskoczenia, ale już wiedział na co stać jego przeciwnika. Ostatecznie był tylko człowiekiem i nie miał szans. Jednak udowadniał, że głupcem nie był. Korzystał ze swojej wyższej pozycji na stopniach i pilnował, by się to nie zmieniło. Jak zwykle asasyn wchodził w swój rytm. Przyspieszał i precyzyjniej uderzał raz a razem. Pojedynek z boku musiał wyglądać całkiem widowiskowo. Chyba rzadko spotykało się dwóch walczących dwiema broniami ręcznymi, którzy dodatkowo wiedzieli co z nimi zrobić. Czas działał na korzyść Druchii jeśli chodziło o wynik walki, ale paradoksalnie musiał się spieszyć. Nie mógł sobie pozwolić na zgubienie porywaczy w tunelach. Ta myśl tylko go rozjuszyła i pobudziła obecność. Zablokował jeden cios jedną ręką i to samo drugą. Zanim Gannicus zdążył zareagować na zakleszczenie ich broni, Galreth błyskawicznie szarpnął nadgarstkami na zewnątrz. Oba gladiusy wyleciały z rąk kultysty jednocześnie. Jeszcze pół sekundy wcześniej walczył prawie jak równy z równym, a teraz stał bez broni. Zdążył rzucić się na kolana w geście błagania o życie. Jednak zabójca nie miał ani czasu ani ochoty na takie ceregiele. Resztę padania na ziemie, slaneszyta dokończył już martwy. Za to on już pędził na górę, pomijając wszelkie walki między kultystami, a najemnikami, którzy pojawili się znikąd. W tej chwili mogli zabijać się nawzajem, dla niego było to bez znaczenia. Dotarł do wejścia, w którym zniknęła dwójka porywaczy. Nie miał pojęcia po co tym ludziom była Julia, więc zakładał, że to tylko jakaś chora zachcianka poległego Gannicusa. Kiedy przystanął na chwilę, zdał sobie sprawę jak bolą go nadgarstki. Najwyraźniej przesadził z tym szarpnięciem i nawet tego nie poczuł. Tysiąc lat pomału poprawiał swoje umiejętności, zwiększając siłę i refleks. Teraz w przeciągu paru miesięcy, drastycznie i nienaturalnie, wzmocniono mu obie te cechy. Jeszcze nie potrafił tego w pełni kontrolować, a walka już blisko.
- Wasz parszywy kultysta już nie żyje! – Krzyknął w gniewie w ciemną czeluść tunelu. – Może zastanowicie się nad swoim wyborem, bo kiedy was dorwę, będzie już za późno!
Odpowiedziała mu jednak cisza.